Jak myśleć, nie używając mózgu - Annie Murphy Paul - ebook

Jak myśleć, nie używając mózgu ebook

Annie Murphy Paul

2,0

Opis

Często się mówi, że najlepsze pomysły powstają pod prysznicem. Ta książka naukowo dowodzi, że ma to głęboki sens!

Nikt nie zapamiętuje dobrze, jeśli po prostu wkuwa. Tradycyjne metody myślenia nie odpowiadają współczesnym wyzwaniom, a naturalne ograniczenia mózgu wyraźnie dają o sobie znać. Dlatego zapomnij o schematach, które się nie sprawdzają, i sięgnij poza mózg. Zastosuj proste triki i spraw, by utarte „myślę, więc jestem” nabrało w twoim wypadku wyjątkowej, niekonwencjonalnej treści.

Myśl:

• zmysłami

• ruchem

• gestami

• przestrzenią

• ekspertami

• współpracownikami

• grupami

Co dzięki temu uzyskasz?

Wzrost wydajności i skoncentrowania na pracy, oszczędność czasu, większa kreatywność, szersze horyzonty i wzmocnienie umiejętności przyszłości, jaką jest inteligencja emocjonalna, to tylko niektóre z korzyści. Wszystko dzięki osiągnięciu skupienia – najbardziej deficytowego towaru w świecie domagającym się uwagi. Nowy nawyk jest na wyciągnięcie ręki.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 561

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,0 (1 ocena)
0
0
0
1
0

Popularność




Przedmowa

Przed­mowa

Gdy pisze się książkę o tym, jak lepiej myśleć, nasze źró­dła – kogni­ty­wi­ści, psy­cho­lo­go­wie, bio­lo­dzy, neu­ro­nau­kowcy, filo­zo­fo­wie i inni znawcy tematu – zdają się nie­kiedy prze­ma­wiać wprost do nas:

– Ej ty! Ty, co piszesz tę książkę! – zacze­piają.

Prze­ko­nują, naga­bują, zapew­niają, deba­tują, ostrze­gają i napo­mi­nają. Kiedy przed­stawi się ich zale­ce­nia czy­tel­ni­kom, dopy­tują się docie­kli­wie:

– A czy ty sto­su­jesz się do wła­snych rad?

W taką wła­śnie wymianę zdań wcią­gnął mnie autor tek­stu napi­sa­nego ponad sto trzy­dzie­ści lat temu. Ude­rzyło mnie, jak bli­ska była mi przed­sta­wiona przez niego idea pomimo dzie­lą­cej nas prze­pa­ści czasu i prze­strzeni. Cho­dziło o wyjąt­kowo onie­śmie­la­ją­cego jego­mo­ścia: nie­miec­kiego filo­zofa Frie­dri­cha Nie­tz­schego, zna­nego z suro­wego spoj­rze­nia i sumia­stego wąsa, któ­rego nie powsty­dziłby się nie­je­den komik­sowy zło­czyńca.

Nie­tz­sche kąśli­wie zauwa­żył: „Och, jak szybko odga­du­jemy, jak ktoś do myśli swych doszedł, czy sie­dząc przed kała­ma­rzem, ze zgnie­cio­nym brzu­chem, z głową schy­loną nad papie­rem, och, jak szybko też zała­twiamy się z jego książką! Zgnie­cione wnętrz­no­ści zdra­dzą się, można iść o zakład, tak samo zdra­dzi się powie­trze pokoju, pułap pokoju, cia­snota pokoju”K1. Po prze­czy­ta­niu tego frag­mentu mój pokój nagle wydał mi się dziw­nie cia­sny i duszny.

Na słowa Nie­tz­schego natknę­łam się, pra­cu­jąc nad roz­dzia­łem o wpły­wie ruchu na myśle­nie. Przy­to­czony powy­żej cytat poja­wił się w książce Filo­zo­fia cho­dze­nia autor­stwa współ­cze­snego fran­cu­skiego filo­zofa Frédérica Grosa, który okra­sił go gar­ścią wła­snych prze­my­śleń. Jego zda­niem źró­deł ksią­żek nie należy dopa­try­wać się wyłącz­nie w gło­wach auto­rów: „Trzeba wresz­cie wspo­mnieć o cia­łach auto­rów: ich dło­niach, sto­pach, ramio­nach i nogach. Książka jako wyraz fizjo­lo­gii. W nazbyt wielu książ­kach wyczuwa się ciała zgięte, sie­dzące, wykrzy­wione, skur­czone”K2. Poru­szy­łam się ner­wowo w fotelu, w któ­rym spę­dzi­łam cały ranek.

Gros prze­ko­nuje, że pro­ces twór­czy pobu­dzany jest przez „ciało, które cho­dzi” – które według niego „jest pro­ste i wyprę­żone jak łuk: otwarte ku roz­le­głym prze­strze­niom jak kwiat ku słońcu”K3. Nie­tz­sche zale­cał, jak przy­po­mina Gros, by: „Jak naj­mniej sie­dzieć; nie wie­rzyć żad­nej myśli, która się nie uro­dziła na wol­nem powie­trzu i przy swo­bod­nym ruchu”K4.

Poczu­łam się osa­czona przez obu filo­zo­fów. Wyłą­czy­łam więc lap­topa i wybra­łam się na spa­cer. Nie kie­ro­wa­łam się wyłącz­nie ich zale­ce­niami – na tym eta­pie zbie­ra­nia mate­ria­łów do książki mia­łam już za sobą lek­turę dzie­siąt­ków badań nauko­wych, potwier­dza­ją­cych pozy­tywny wpływ aktyw­no­ści fizycz­nej na sku­pie­nie, pamięć i kre­atyw­ność. Wów­czas jed­nak doświad­czy­łam tego na wła­snej skó­rze: roz­pro­sto­wa­nie kości, nasy­ce­nie oczu mija­nymi obra­zami i pod­nie­sie­nie sobie tętna wpły­nęły na moje myśle­nie. Po powro­cie do biurka z miej­sca zabra­łam się za roz­wią­zy­wa­nie zawi­łego pro­blemu kon­cep­tu­al­nego, który zaprzą­tał mi głowę tego ranka (mogę jedy­nie wyra­zić nadzieję, że moja proza rów­nież „zatrzy­muje i wyraża ener­gię, fizyczny ruch”, jak to okre­ślił Gros)K5. Czy mój mózg pora­dził sobie samo­dziel­nie z tym zada­niem, czy też nie­zbędne było wspar­cie ze strony nóg?

Wma­wia się nam, że mózg jest jedy­nym sub­stra­tem umy­słu – odizo­lo­waną od oto­cze­nia prze­strze­nią, w któ­rej zacho­dzą wszyst­kie pro­cesy poznaw­cze, nie tak różną od wewnętrz­nych mecha­ni­zmów zamknię­tych w alu­mi­nio­wej obu­do­wie mojego lap­topa. W tej książce posta­ram się wyka­zać, że umy­słowi bli­żej jest do wiją­cego gniazdo ptaka, jak ten wypa­trzony przeze mnie na spa­ce­rze, który pra­co­wi­cie budo­wał swój dom ze wszyst­kiego, co wpa­dło mu w dziób: gałą­zek, suchych źdźbeł trawy i kawał­ków sznurka. Do ele­men­tów kon­struk­cyj­nych ludz­kiego umy­słu zali­czają się przede wszyst­kim uczu­cia i ruchy ciała, fizyczne prze­strze­nie, w któ­rych uczymy się i pra­cu­jemy, oraz inne umy­sły, z któ­rymi wcho­dzimy w inte­rak­cje: przy­ja­ciele, współ­pra­cow­nicy, kole­dzy i kole­żanki z klasy oraz nauczy­ciele. Nie­kiedy splot wszyst­kich trzech ele­men­tów daje począ­tek nie­zwy­kłym przed­się­wzię­ciom, jak w przy­padku inte­lek­tu­al­nego duetu Amosa Tver­sky’ego i Daniela Kah­ne­mana. Ci wybitni psy­cho­lo­go­wie roz­wi­jali swoje prze­ło­mowe kon­cep­cje heu­ry­styk i błę­dów poznaw­czych – skró­tów men­tal­nych oraz odstępstw od racjo­nal­nego myśle­nia, któ­rym ulega ludzki umysł – pod­czas prze­cha­dzek po tęt­nią­cych życiem uli­cach Jero­zo­limy i wędró­wek po malow­ni­czych wzgó­rzach kali­for­nij­skiego wybrzeża. „Naj­lep­sze pomy­sły w życiu przy­cho­dziły mi do głowy w trak­cie spo­koj­nych spa­ce­rów z Amo­sem” – pod­kre­śla Kah­ne­manK6.

Na temat ludz­kich zdol­no­ści poznaw­czych napi­sano nie­jedną roz­prawę, prze­pro­wa­dzono nie­jedno bada­nie i wysu­nięto nie­jedną teo­rię. Wysiłki te pozwo­liły nam zro­zu­mieć lepiej nas samych. Ogra­ni­cza je jed­nak zało­że­nie, że pro­cesy myślowe zacho­dzą wyłącz­nie wewnątrz mózgu. Znacz­nie mniej uwagi poświę­cono spo­so­bom myśle­nia z wyko­rzy­sta­niem tego, co ofe­ruje ludziom świat – jak uży­wają do tego gestów, notat­ni­ków, zasły­sza­nych histo­rii czy prze­ka­zy­wa­nia wie­dzy innym. Te infor­ma­cje „poza­neu­ro­nalne” kształ­tują nasze myśle­nie, a być może nawet sta­no­wią jeden z jego warun­ków koniecz­nych. Ze świecą szu­kać jed­nak przy­kła­dów takiego podej­ścia do pro­ce­sów poznaw­czych. Więk­szość publi­ka­cji wycho­dzi z zało­że­nia, że nasza res cogi­tans to mózg w słoju – bez­cie­le­sny, ode­rwany od kon­tek­stu sytu­acyj­nego i spo­łecz­nego narządK7. Książki histo­ryczne bajają o wybit­nych jed­nost­kach, które do swo­ich epo­ko­wych prze­my­śleń doszły rze­komo nie­za­leż­nie od oto­cze­nia. Od zawsze ist­niała jed­nak kon­ku­ren­cyjna nar­ra­cja – sekretna histo­ria myśle­nia poza mózgiem. Jej boha­te­rami są naukowcy, arty­ści, pisa­rze, lide­rzy, wyna­lazcy i ludzie biz­nesu, któ­rzy uży­wali świata jako budulca do wzno­sze­nia potęż­nych gma­chów myśli. Na kar­tach tej książki wydo­będę tę zapo­mnianą opo­wieść na świa­tło dzienne, przy­wra­ca­jąc jej pra­wo­wite miej­sce pośród innych kon­cep­cji nie­zbęd­nych do peł­nego wyja­śnie­nia nie­sa­mo­wi­tych osią­gnięć inte­lek­tu­al­nych i arty­stycz­nych gatunku ludz­kiego.

Opo­wiem o tym, jak gene­tyczka Bar­bara McC­lin­tock doko­nała nagro­dzo­nych Noblem odkryć, wyobra­ża­jąc sobie, że sama „kur­czy się” do wiel­ko­ści bada­nych chro­mo­so­mów roślin, oraz o tym, jak pio­nierka psy­cho­te­ra­pii i kry­tyczka spo­łeczna Susie Orbach odczy­ty­wała uczu­cia swo­ich pacjen­tów, sku­pia­jąc się na wewnętrz­nych sygna­łach wysy­ła­nych przez jej wła­sne ciało (wyko­rzy­stu­jąc zdol­ność inte­ro­cep­cji). Przyj­rzymy się temu, jak bio­log James Wat­son, uży­wa­jąc wła­sno­ręcz­nie zro­bio­nych kar­to­no­wych modeli, usta­lił, że łań­cu­chy DNA two­rzą struk­turę podwój­nej helisy, oraz temu, jak histo­ryk Robert Caro śle­dzi prze­bieg życia boha­te­rów swo­ich bio­gra­fii za pomocą mister­nej mapy, zaj­mu­ją­cej całą ścianę jego gabi­netu. Prze­ko­namy się, jak wiru­so­log Jonas Salk prze­ła­mał impas w opra­co­wy­wa­niu szcze­pionki prze­ciw polio, czer­piąc inspi­ra­cję z wędró­wek po XIII-wiecz­nym wło­skim klasz­to­rze, oraz jak malarz Jack­son Pol­lock zapo­cząt­ko­wał rewo­lu­cję w sztuce, prze­pro­wa­dza­jąc się z miesz­ka­nia w tłocz­nym cen­trum nowo­jor­skiego Man­hat­tanu do wiej­skiego domku skry­tego pośród zie­leni na połu­dnio­wej czę­ści wyspy Long Island. Dowiemy się rów­nież, jak reży­ser Brad Bird stwo­rzył dla stu­dia Pixar współ­cze­sne kla­syki kina ani­mo­wa­nego takie jak Rata­tuj oraz Inie­ma­mocni, wda­jąc się w zacie­kłe dys­ku­sje ze swoim wie­lo­let­nim pro­du­cen­tem fil­mo­wym, a także jak fizyk i nobli­sta Carl Wie­man pojął, że klu­czem do zro­bie­nia ze stu­den­tów praw­dzi­wych naukow­ców jest zachę­ca­nie ich do roz­mów mię­dzy sobą.

Takie histo­rie zadają kłam powszech­nie przyj­mo­wa­nemu poglą­dowi, że mózg potrafi, a nawet musi, robić to wszystko sam; są żywym świa­dec­twem, że jest wręcz prze­ciw­nie – że myślimy naj­spraw­niej, kiedy uży­wamy do tego naszych ciał i wspie­ramy się na ota­cza­ją­cych nas ludziach oraz prze­strze­niach. Podob­nie jak w przy­padku pochwały cho­dze­nia wygło­szo­nej przez Nie­tz­schego sku­tecz­ność myśle­nia poza mózgiem znaj­duje opar­cie w dowo­dach nie tylko aneg­do­tycz­nych, ale i empi­rycz­nych. Wyniki otrzy­mane z trzech powią­za­nych ze sobą pro­gra­mów badaw­czych dobit­nie poka­zują, że pocze­sne miej­sce pośród pro­ce­sów poznaw­czych zaj­mują zasoby poza­neu­ro­nalne.

Po pierw­sze, mamy bada­nia nad pozna­niem ucie­le­śnio­nym, zgłę­bia­jące rolę odgry­waną przez ciało w myśle­niu: na przy­kład to, jak wyko­ny­wa­nie gestów zwięk­sza płyn­ność mowy oraz pogłę­bia zro­zu­mie­nie pojęć abs­trak­cyj­nych. Po dru­gie, pro­wa­dzone są bada­nia nad pozna­niem usy­tu­owa­nym, które ana­li­zują wpływ oto­cze­nia na myśle­nie: przy­kła­dowo to, jak ele­menty prze­strzenne stwa­rza­jące poczu­cie przy­na­leż­no­ści lub kon­troli popra­wiają funk­cjo­no­wa­nie jed­nostki. I po trze­cie, ist­nieje też pro­gram badaw­czy sku­piony na pozna­niu roz­pro­szo­nym, który pod lupę bie­rze myśle­nie gru­powe. Jego przed­sta­wi­ciele pró­bują na przy­kład wyja­śnić, jak współ­pra­cu­jące ze sobą osoby koor­dy­nują swoje indy­wi­du­alne obszary spe­cja­li­za­cji (w pro­ce­sie zwa­nym pamię­cią trans­ak­tywną) i dla­czego efekty pracy grupy są więk­sze niż suma wkła­dów jej poszcze­gól­nych człon­ków (zja­wi­sko to nazy­wane jest inte­li­gen­cją zbio­rową).

Przez ponad dwa­dzie­ścia lat pracy jako dzien­ni­karka naukowa rela­cjo­no­wa­łam naj­now­sze donie­sie­nia z psy­cho­lo­gii oraz kogni­ty­wi­styki, z rosną­cym pod­eks­cy­to­wa­niem obser­wu­jąc postępy doko­ny­wane w ramach tych dys­cy­plin. Kolejne bada­nia zda­wały się suge­ro­wać, że źró­deł ludz­kiej inte­li­gen­cji należy szu­kać poza czaszką. Bez wąt­pie­nia była to śmiała teza, któ­rej przy­ję­cie odmie­ni­łoby nasze postrze­ga­nie szkol­nic­twa, śro­do­wi­ska pracy i codzien­nego życia. Sęk jed­nak w tym, że ten nowy kie­ru­nek nie miał wspól­nych pod­wa­lin teo­re­tycz­nych ani meto­do­lo­gicz­nych – nie ist­niał żaden para­dyg­mat spa­ja­jący wyniki zróż­ni­co­wa­nych pro­gra­mów badaw­czych. Zaan­ga­żo­wani w nie bada­cze publi­ko­wali wyniki swo­ich docie­kań w róż­nych cza­so­pi­smach nauko­wych i przed­sta­wiali je na osob­nych kon­fe­ren­cjach, a pre­zen­to­wane wnio­ski rzadko wycho­dziły poza obszar spe­cja­li­za­cji ich auto­rów. Czy te intry­gu­jące, z pozoru nie­po­wią­zane odkry­cia da się zebrać w spójną całość?

Po raz kolejny z pomocą przy­szedł mi filo­zof: tym razem był to Andy Clark, pro­fe­sor na Uni­wer­sy­te­cie Sus­sex w Wiel­kiej Bry­ta­nii. W roku 1998 napi­sał wspól­nie z Davi­dem Chal­mer­sem, rów­nież filo­zofem, arty­kuł zaty­tu­ło­wany The Exten­ded Mind (Umysł roz­sze­rzony), który roz­po­czyna się złud­nie pro­stym pyta­niem: „Gdzie koń­czy się umysł, a zaczyna reszta świata?”. Auto­rzy zauwa­żają w nim, że umysł zwy­kło się postrze­gać jako osa­dzony wewnątrz czaszki. Ich zda­niem jed­nak „skóra i kość nie okry­wają żad­nej świę­to­ści”. Ele­menty świata zewnętrz­nego mogą słu­żyć nam za men­talne „roz­sze­rze­nia”, otwie­ra­jące drogę do spo­so­bów myśle­nia nie­do­stęp­nych dla samego mózguK8.

Clark i Chal­mers sku­pili się na tym, jak umysł może zostać roz­sze­rzony za pomocą osią­gnięć tech­niki. Z początku wielu myśli­cieli uzna­wało to podej­ście za wydu­mane i nie­do­rzeczne. Wystar­czyło led­wie kilka lat, by ich sto­su­nek zmie­nił się dia­me­tral­nie: wraz z upo­wszech­nie­niem się smart­fo­nów, ocho­czo wyko­rzy­sty­wa­nych do odcią­ża­nia wła­snej pamięci, tech­niczne roz­sze­rze­nia men­talne stały się oczy­wi­sto­ścią (filo­zof Ned Block lubi pod­kre­ślać, że teza Clarka i Chal­mersa była fał­szywa w momen­cie jej sfor­mu­ło­wa­nia w roku 1998, lecz z cza­sem stała się praw­dziwaK9. Być może nastą­piło to w roku 2007, kiedy Apple zapre­zen­to­wał pierw­szego iPhone’a).

Już w swoim pio­nier­skim arty­kule Clark i Chal­mers suge­ro­wali ist­nie­nie także innego rodzaju roz­sze­rzeń: „A co ze spo­łecz­nie roz­sze­rzo­nym pozna­niem? Czy na stany men­talne jed­nostki mogą skła­dać się stany innych osób z ich oto­cze­nia? Wydaje się to moż­liwe, przy­naj­mniej w teo­rii”K10. Przez lata Clark roz­wi­jał swoją kon­cep­cję, roz­bu­do­wu­jąc kata­log ele­men­tów świata zewnętrz­nego mogą­cych słu­żyć za roz­sze­rze­nia dla umy­słu. Zauwa­żył, że gesty i inne ruchy ciała odgry­wają „istotną rolę w roz­sze­rzo­nym ukła­dzie neu­ro­nalno-cie­le­snym”K11; zwra­cał uwagę na ludzką skłon­ność do ota­cza­nia się „prze­strze­niami wytwo­rzo­nymi”, pro­jek­to­wa­nymi tak, by „uła­twiać naszym mózgom prze­pro­wa­dza­nie obli­czeń wyma­ga­nych pod­czas roz­wią­zy­wa­nia zło­żo­nych pro­ble­mów”K12. W wielu kolej­nych arty­ku­łach i książ­kach Clark prze­pro­wa­dzał prze­ni­kliwą kry­tykę per­spek­tywy neu­ro­cen­trycz­nej – poglądu gło­szą­cego, że myśle­nie zacho­dzi wyłącz­nie w mózgu – zastę­pu­jąc ją kon­cep­cją roz­sze­rze­nia, w któ­rej bogate zasoby świata wple­cione zostają w osnowę naszych wła­snych myśliK13.

Mnie to prze­ko­nało. Sta­łam się neo­fitką teo­rii umy­słu roz­sze­rzo­nego; na dobre zawład­nęła ona moją wyobraź­nią. Ni­gdy wcze­śniej w ciągu wielu lat mojej dzien­ni­kar­skiej kariery nie natknę­łam się na ideę, która odci­snę­łaby się rów­nie głę­boko na moim życiu, zmie­nia­jąc moje podej­ście do pracy, wycho­wa­nia dzieci i codzien­nej rutyny. Stało się dla mnie jasne, że śmiała teza Clarka była czymś wię­cej niż tylko ezo­te­rycz­nym eks­pe­ry­men­tem myślo­wym wysnu­tym przez filo­zofa tkwią­cego w wieży z kości sło­nio­wej. Była to przede wszyst­kim zachęta do uspraw­nie­nia wła­snego rozu­mo­wa­nia. Kata­lo­gu­jąc dzie­siątki potwier­dzo­nych naukowo tech­nik myśle­nia poza mózgiem, sama gor­li­wie wpro­wa­dza­łam je w życie.

Obej­mują one metody tre­no­wa­nia zmy­słu inte­ro­cep­cji, poka­zu­jące, jak kie­ro­wać się wewnętrz­nymi sygna­łami ciała w podej­mo­wa­niu decy­zji i zbie­ra­niu myśli, a także wska­zówki, jak popra­wić pamięć oraz uwagę za pomocą aktyw­no­ści fizycz­nej lub wła­ści­wych gestów. W bada­niach nad umy­słem roz­sze­rzo­nym odnaj­dziemy instruk­cje, jak wyko­rzy­stać czas spę­dzony na obco­wa­niu z naturą do przy­wra­ca­nia sku­pie­nia i pobu­dza­nia kre­atyw­no­ści oraz jak pro­jek­to­wać prze­strze­nie do pracy i nauki, by zwięk­szały naszą pro­duk­tyw­ność i wydaj­ność. W kolej­nych roz­dzia­łach omó­wię bada­nia nad for­mami zor­ga­ni­zo­wa­nych inte­rak­cji spo­łecz­nych, w któ­rych zdol­no­ści poznaw­cze innych ludzi wspo­ma­gają nasze wła­sne. Pły­nące z tych badań wnio­ski mogą wska­zać nam rów­nież metody uze­wnętrz­nie­nia i dyna­micz­nego roz­wi­ja­nia wła­snych myśli – skła­nia­jąc nas do przy­ję­cia stylu myśle­nia, który pod wzglę­dem wydaj­no­ści prze­wyż­sza ten pole­ga­jący na robie­niu wszyst­kiego w gło­wie.

Z cza­sem zda­łam sobie sprawę, że naby­wam nowy sys­tem wie­dzy – rów­nie nie­zbędny, co ten wpo­jony mi w szkole i na stu­diach, choć prak­tycz­nie nie­obecny w kla­sach czy na salach wykła­do­wych. Przez wszyst­kie lata edu­ka­cji nie uczy się nas, jak myśleć poza mózgiem. Nikt nie poka­zuje nam, jak zaprząc do inte­lek­tu­al­nych przed­się­wzięć swoje ciało i ota­cza­jącą je prze­strzeń ani jak wes­przeć się na umy­słach innych ludzi. Cel ten jest na wycią­gnię­cie ręki: wystar­czy jedy­nie wie­dzieć, gdzie szu­kać dro­go­wska­zów, które do niego pro­wa­dzą. Nauczy­cie­lami będą nam arty­ści, naukowcy i pisa­rze, któ­rzy opra­co­wali na wła­sny uży­tek metody takiego myśle­nia, oraz bada­cze, któ­rzy po latach w końcu zde­cy­do­wali się uczy­nić je obiek­tem swo­ich ana­liz.

Jeśli o mnie cho­dzi, jestem prze­ko­nana, że ni­gdy nie uda­łoby mi się ukoń­czyć tej książki, gdyby nie omó­wione w niej tech­niki. Nie raz zda­rzało mi się oczy­wi­ście wra­cać do sta­rych nawy­ków, wtło­czo­nych mi do głowy przez kul­turę. Zanim tam­tego pamięt­nego ranka zain­ter­we­nio­wał Nie­tz­sche, włą­czył się u mnie pełny tryb neu­ro­cen­tryczny: pra­co­wa­łam z „głową schy­loną” nad kla­wia­turą, dając mojemu mózgowi nie­za­słu­żony wycisk, zamiast poszu­kać spo­so­bów na roz­sze­rze­nie jego zdol­no­ści. Jestem wdzięczna za kie­ru­nek, który wska­zały mi mate­riały zebrane do tej książki. Mam nadzieję, że w podobny spo­sób uda mi się napro­wa­dzić moich czy­tel­ni­ków na drogę do bar­dziej pro­duk­tyw­nego życia.

Gros, który pod­su­nął mi słowa Nie­tz­schego, uważa, że myśli­ciele powinni poru­szyć swoje ciała i wyru­szyć na poszu­ki­wa­nie „innego świa­tła”. W Filo­zo­fii cho­dze­nia zauważa, że „biblio­teki są zawsze zbyt mroczne”, a dzieła stwo­rzone pośród ich pię­trzą­cych się rega­łów są szare i pozba­wione bla­sku, nato­miast „inne książki odbi­jają ostre gór­skie świa­tło albo migo­ta­nie morza w słońcu”K14. Mam nadzieję, że ta publi­ka­cja rzuci nowe świa­tło na nasze rozu­mie­nie zdol­no­ści poznaw­czych i wnie­sie świeży powiew w inte­lek­tu­alne wysiłki, które podej­mu­jemy jako stu­denci, pra­cow­nicy, rodzice, oby­wa­tele, lide­rzy i twórcy. Nasze spo­łe­czeń­stwo stoi w obli­czu nie­spo­ty­ka­nych wcze­śniej wyzwań. Bez umie­jęt­no­ści spraw­nego myśle­nia szanse, że im podo­łamy, top­nieją. Domi­nu­jący para­dyg­mat neu­ro­cen­tryczny nie wypo­saża nas w narzę­dzia nie­zbędne do sta­wie­nia czoła nowej rze­czy­wi­sto­ści; pro­blemy z pamię­cią, uwagą, moty­wa­cją, samo­za­par­ciem oraz myśle­niem logicz­nym i abs­trak­cyj­nym poja­wiają się na każ­dym kroku. Praw­dzi­wie odkryw­cze kon­cep­cje czy inno­wa­cje są rzad­ko­ścią; ucznio­wie i pra­cow­nicy są coraz mniej zaan­ga­żo­wani w powie­rzane im zada­nia, a zespoły nie potra­fią sku­tecz­nie współ­pra­co­wać ze sobą.

Sądzę, że trud­no­ści te w dużej mie­rze wyni­kają z głę­bo­kiego nie­po­ro­zu­mie­nia co do tego, jak i gdzie zacho­dzi myśle­nie. Dopóki będziemy zado­wa­lać się tech­ni­kami myśle­nia sku­pio­nymi wokół samego mózgu, dopóty nie wyrwiemy się z niskiej orbity tego narządu, przy­cią­ga­ją­cego nas do sie­bie niczym czarna dziura. Się­gnijmy jed­nak poza jego gra­nice, a nasze myśle­nie ule­gnie prze­obra­że­niu, otwie­ra­jąc przed nami prze­stwór nowych moż­li­wo­ści. Nasze umy­sły staną się tak prężne jak nasze ciała, tak prze­wiewne jak nasze prze­strze­nie, tak żywe jak nasze rela­cje z innymi ludźmi – tak pojemne jak świat długi i sze­roki.

Wstęp. Myślenie poza mózgiem

Wstęp

Myśle­nie poza mózgiem

Rusz głową! Ileż to razy sły­sze­li­śmy takie napo­mnie­nia? Być może nawet sami kogoś tak stro­fo­wa­li­śmy: córkę, syna, ucznia lub pra­cow­nika. Zda­rza się nam się też mru­czeć takie słowa do sie­bie pod nosem niczym zaklę­cie, kiedy zma­gamy się z wyjąt­kowo trud­nym pro­ble­mem lub pró­bu­jemy prze­mó­wić sobie do roz­sądku.

Do rusza­nia głową jeste­śmy zachę­cani czę­sto i w róż­nych sytu­acjach: w szkole, w pracy oraz w roz­ma­itych codzien­nych zma­ga­niach. Pole­ce­nie to, powta­rzane jak refren, odbija się sze­ro­kim echem w kul­tu­rze zarówno wyso­kiej, jak i popu­lar­nej: widzimy je w Rodi­now­skim Myśli­cielu z pod­bród­kiem w zadu­mie wspar­tym na dłoni i nie­zli­czo­nych rysun­ko­wych przed­sta­wie­niach mózgu, któ­rymi opa­truje się wszel­kiej maści zabawki edu­ka­cyjne, suple­menty diety czy apli­ka­cje do tre­no­wa­nia zdol­no­ści poznaw­czych. Gdy je wypo­wia­damy, ocze­ku­jemy, że jego adre­sat się­gnie po nie­zgłę­biony poten­cjał drze­miący w tej nie­zwy­kłej tkance zamknię­tej pod skle­pie­niem czaszki – że wyci­śnie z niej coś wię­cej. Pokła­damy w mózgu wiel­kie nadzieje; ocze­ku­jemy, że upora się z każ­dym wyzwa­niem, jakie tylko mu rzu­cimy.

A co, jeśli ślepa wiara w jego moce jest zgubna, a nakła­nia­nie innych do „rusza­nia głową” nie­wła­ściwe? Wart­kim stru­mie­niem napły­wają kolejne bada­nia suge­ru­jące, że nasze podej­ście do myśle­nia cał­kiem dosłow­nie stoi na gło­wie. Zbyt czę­sto pole­gamy wyłącz­nie na mózgu, utrud­nia­jąc sobie roz­wią­zy­wa­nie pro­ble­mów. Musimy wypro­wa­dzić myśle­nie poza mózg.

Twory zewnętrzne – odczu­cia pły­nące z ciała i ruchu; fizyczne prze­strze­nie, w któ­rych pra­cu­jemy i uczymy się; a także umy­sły ota­cza­ją­cych nas ludzi – muszą stać się czę­ścią naszych wła­snych pro­ce­sów myślo­wych. Się­gnię­cie po zasoby „poza­neu­ro­nalne” uła­twi nam sku­pie­nie się, pogłębi nasze zro­zu­mie­nie istoty wielu pro­ble­mów i roz­wi­nie naszą kre­atyw­ność – w zasięgu ręki znajdą się idee, na które nie wpa­dli­by­śmy, po pro­stu łamiąc sobie nad nimi głowę. To prawda, że jeste­śmy przy­zwy­cza­jeni do myśle­nia o cia­łach, prze­strze­niach i rela­cjach mię­dzy ludźmi. Ale możemy też myśleć za ich pomocą oraz przez ich pry­zmat: w inter­pre­to­wa­niu i wyra­ża­niu pojęć abs­trak­cyj­nych wspo­ma­gać się gesty­ku­la­cją; w poszu­ki­wa­niach nowych pomy­słów zda­wać się na odpo­wied­nio zapro­jek­to­waną prze­strzeń; a pamięć oraz inte­lekt ćwi­czyć poprzez prak­tyki spo­łeczne, takie jak naucza­nie i opo­wia­da­nie histo­rii. Zamiast napo­mi­nać sie­bie i innych, by ruszali głową, powin­ni­śmy peł­nymi gar­ściami czer­pać z zaso­bów poza­neu­ro­nal­nych i śmiało wykra­czać z myśle­niem poza klau­stro­fo­biczną kom­natę naszej czaszki.

Nie­wy­klu­czone, że w two­jej gło­wie zro­dziły się teraz pyta­nia: „Ale po co to wszystko? Czy mózg nie radzi sobie sam?”. Otóż nie. Wpaja się nam, że ludzki mózg jest uni­wer­salną, wszech­po­tężną maszyną myślącą. Zale­wają nas kolejne fale donie­sień o jego zdu­mie­wa­ją­cych zdol­no­ściach, zawrot­nej pręd­ko­ści prze­ka­zy­wa­nia sygna­łów i pro­te­uszo­wej pla­stycz­no­ści. Z każ­dej strony sły­szymy, że mózg to praw­dziwy cud natury, gdyż to „naj­bar­dziej skom­pli­ko­wana struk­tura we wszech­świe­cie”K15. Gdy odfil­tru­jemy cały ten medialny szum, okaże się jed­nak, że gra­nice moż­li­wo­ści tego narządu są wyty­czone dość pre­cy­zyj­nie. Rzadko opo­wiada się histo­rię ich odkry­cia, mimo że ostat­nie kilka dzie­się­cio­leci badań kogni­ty­wi­stycz­nych upły­nęło pod zna­kiem rosną­cej świa­do­mo­ści ogra­ni­czeń mózgu: jego ogra­ni­czo­nej zdol­no­ści do kon­cen­tra­cji uwagi, zapa­mię­ty­wa­nia infor­ma­cji, prze­twa­rza­nia pojęć abs­trak­cyj­nych czy dłu­go­trwa­łego zma­ga­nia się z zawi­łymi pro­ble­mami.

Co naj­waż­niej­sze, każdy mózg ma takie limity. To kwe­stia bio­lo­gicz­nej natury oraz ewo­lu­cyj­nej histo­rii naszego myślą­cego narządu, a nie indy­wi­du­al­nych róż­nic w pozio­mie inte­li­gen­cji. Mózg dosko­nale radzi sobie z odbie­ra­niem sygna­łów od ciała i poru­sza­niem nim, orien­to­wa­niem się w prze­strzeni oraz nawią­zy­wa­niem rela­cji z innymi ludźmi. Czyn­no­ści te jest w sta­nie wyko­ny­wać nad­zwy­czaj spraw­nie i nie­mal bez wysiłku. Znacz­nie gorzej idzie mu z rygo­ry­stycz­nym rozu­mo­wa­niem logicz­nym, odtwa­rza­niem z pamięci skom­pli­ko­wa­nych cią­gów infor­ma­cji i rozu­mie­niem pojęć abs­trak­cyj­nych sprzecz­nych z intu­icją.

Mamy wobec tego twardy orzech do zgry­zie­nia: jak spro­stać rosną­cym wyma­ga­niom rze­czy­wi­sto­ści pomimo naszych ogra­ni­czeń men­tal­nych? Żyjemy w nie­sły­cha­nie skom­pli­ko­wa­nym, prze­ła­do­wa­nym infor­ma­cjami świe­cie zbu­do­wa­nym na fun­da­men­cie nie­in­tu­icyj­nych kon­cep­cji i abs­trak­cyj­nych sym­boli. Aby odnieść w nim suk­ces, trzeba wyka­zać się świetną pamię­cią, umie­jęt­no­ścią przy­swa­ja­nia dużych ilo­ści danych, nie­słab­nącą moty­wa­cją, rygo­rem myśle­nia i bie­gło­ścią w abs­tra­ho­wa­niu. Z dnia na dzień pogłę­bia się prze­paść dzie­ląca moż­li­wo­ści ludz­kiego mózgu i wyma­ga­nia współ­cze­sno­ści. Wraz z nowymi eks­pe­ry­men­tami i odkry­ciami nasze intu­icyjne, „potoczne” rozu­mie­nie świata coraz bar­dziej oddala się od kon­cep­cji nauko­wych. Z każ­dym tera­baj­tem danych wzbiera ocean cywi­li­za­cyj­nej wie­dzy, w któ­rym nasze przy­ro­dzone zdol­no­ści inte­lek­tu­alne stop­niowo się pogrą­żają. „Goły mózg” prze­staje wystar­czać w codzien­nych zma­ga­niach z coraz to bar­dziej zawi­łymi pro­ble­mami.

Naszą odpo­wie­dzią na wyzwa­nia poznaw­cze XXI wieku jest dal­sze brnię­cie w per­spek­tywę, którą filo­zof Andy Clark nazywa myśle­niem neu­ro­cen­trycz­nym (ang. bra­in­bo­und thin­king) – upie­ra­nie się przy korzy­sta­niu ze zdol­no­ści, które bez zewnętrz­nego wspar­cia nie speł­niają sta­wia­nych im ocze­ki­wań. Zagrze­wamy sie­bie i innych do inten­syw­niej­szego myśle­nia – do zebra­nia sił, zaci­śnię­cia zębów i prze­zwy­cię­że­nia men­tal­nego impasu. Ku wła­snej fru­stra­cji szybko jed­nak prze­ko­nu­jemy się, że mózg zbu­do­wany jest ze sztyw­nej, nie­ustę­pli­wej mate­rii, a jego pla­stycz­ność, tak żar­li­wie opie­wana przez neu­ro­nau­kow­ców, osta­tecz­nie na nie­wiele się zdaje. Docie­ra­jąc do gra­nic inte­lek­tu­al­nych wła­snego mózgu, wma­wiamy sobie, że to z nami jest coś nie tak – że nie jeste­śmy wystar­cza­jąco bystrzy albo że bra­kuje nam zacię­cia. Tym­cza­sem pro­blem tkwi w przy­ję­tej przez nas meto­dzie radze­nia sobie ze swo­imi men­tal­nymi nie­do­stat­kami, które to – pod­kreślmy jesz­cze raz – są wadą wro­dzoną całego naszego gatunku. Podej­ście to dobrze pod­su­mo­wują słowa irlandz­kiego poety Wil­liama Butlera Yeatsa: nasze sta­ra­nia to wyraz „woli pró­bu­ją­cej speł­nić dzieło wyobraźni”K16 (choć cytat ten poja­wia się w nieco innym kon­tek­ście). Zamiast jesz­cze moc­niej naci­skać na już udrę­czony mózg, powin­ni­śmy nauczyć się się­gać poza niego.

W Miesz­cza­ni­nie szlach­ci­cem, XVII-wiecz­nej kome­dii Moliera, Pan Jour­dain, par­we­niusz uwa­ża­jący się za praw­dzi­wego ary­sto­kratę, nie posiada się z zachwytu, dowie­dziaw­szy się o róż­nicy pomię­dzy wier­szem a prozą: „Daję słowo, zatem ja już prze­szło czter­dzie­ści lat mówię prozą, nie mając o tym żyw­nego poję­cia!”K17. Podob­nie jak Pan Jour­dain, my rów­nież możemy być pod wra­że­niem swo­ich nie­ujaw­nio­nych talen­tów, ponie­waż z zaso­bów poza­neu­ro­nal­nych czer­piemy od dawna – cały czas nie­świa­do­mie myślimy poza mózgiem.

Oto dobre wie­ści. Złe nato­miast są takie, że czę­sto robimy to przy­pad­kowo, nie­umie­jęt­nie i bez zasta­no­wie­nia. Nic dziw­nego, skoro wysiłki wkła­dane w naucza­nie i szko­le­nie innych ludzi, a także prze­wo­dze­nie gru­pom oraz zarzą­dza­nie pro­jek­tami zespo­ło­wymi pożyt­ku­jemy nie­mal wyłącz­nie na pro­mo­wa­nie myśle­nia neu­ro­cen­trycz­nego. Już w szkole pod­sta­wo­wej uczy się nas myśleć inten­syw­nie w ciszy i bez­ru­chu; ten model aktyw­no­ści inte­lek­tu­al­nej ma nam słu­żyć przez wszyst­kie póź­niej­sze lata spę­dzone w szkole oraz pracy. Wykształ­camy w sobie umie­jęt­no­ści i opa­no­wu­jemy tech­niki, które sku­piają się na samym mózgu: ucze­nie się na pamięć, pro­wa­dze­nie wewnętrz­nego dia­logu, utrzy­my­wa­nie samo­dy­scy­pliny oraz pie­lę­gno­wa­nie moty­wa­cji wewnętrz­nej.

W pro­gra­mach naucza­nia bra­kuje punk­tów poświę­co­nych roz­wi­ja­niu zdol­no­ści myśle­nia poza mózgiem. Nie uczy się nas, jak wsłu­chać się w wewnętrzne sygnały ciała, mogące pomóc nam doko­ny­wać wła­ści­wych wybo­rów. Nie poka­zuje się nam, jak za pomocą gestów oraz innych ruchów ciała uła­twić sobie poj­mo­wa­nie wysoce abs­trak­cyj­nych przed­mio­tów pokroju fizyki czy mate­ma­tyki lub two­rze­nie nowa­tor­skich idei. Ze szkoły nie dowiemy się o odna­wia­niu nad­wy­rę­żo­nych zaso­bów kon­cen­tra­cji wsku­tek obco­wa­nia z naturą ani o pro­jek­to­wa­niu prze­strzeni tak, by roz­sze­rzały nasz poten­cjał inte­lek­tu­alny. Nauczy­ciele i prze­ło­żeni nie poin­stru­ują nas, jak nada­wać abs­trak­cyj­nym kon­cep­cjom mate­rialną formę – jak zmie­nić je w przed­mioty, które można póź­niej wyko­rzy­sty­wać do roz­wią­zy­wa­nia pro­ble­mów i zdo­by­wa­nia nowej wie­dzy. Pra­cow­ni­kom nie mówi się o tym, jak naśla­do­wa­nie innych oraz ucze­nie się na cudzych doświad­cze­niach może przy­spie­szyć osią­ga­nie bie­gło­ści. Człon­ków grup zaję­cio­wych i zespo­łów pra­cow­ni­czych nie szkoli się w sto­so­wa­niu naukowo potwier­dzo­nych metod zwięk­sza­nia ich zbio­ro­wej inte­li­gen­cji. Nasze zdol­no­ści myśle­nia poza mózgiem w zasa­dzie nie są roz­wi­jane.

To rażące prze­ocze­nie jest wyni­kiem „skrzy­wie­nia neu­ro­cen­trycz­nego” – ide­ali­za­cji, a nawet fety­szy­za­cji mózgu – oraz spo­wo­do­wa­nej tym śle­poty na wszel­kie spo­soby roz­sze­rza­nia inte­lektu poza obręb czaszkiK18 (jak traf­nie zauwa­żył komik Emo Phi­lips: „Kie­dyś myśla­łem, że mózg to naj­wspa­nial­szy narząd w całym ciele. Ale potem zda­łem sobie sprawę, kto mi pod­su­nął tę myśl”)K19. Można też spoj­rzeć na to ina­czej: brak zain­te­re­so­wa­nia roz­sze­rza­niem umy­słu sta­nowi oka­zję sprzy­ja­jącą do dzia­ła­nia – do wybu­dze­nia drze­mią­cego w umy­śle poten­cjału. Do nie­dawna w spy­cha­niu myśle­nia poza­mó­zgo­wego na kul­tu­rowy mar­gi­nes uczest­ni­czyła także nauka. Czasy się jed­nak zmie­niły. Z naj­now­szych prac psy­cho­lo­gów, kogni­ty­wi­stów i neu­ro­nau­kow­ców wyła­nia się jasny obraz tego, jak infor­ma­cje poza­neu­ro­nalne kształ­tują nasze pro­cesy myślowe. Co wię­cej, znaj­dziemy w nich rów­nież prak­tyczne porady na temat wyko­rzy­sty­wa­nia zewnętrz­nych zaso­bów do uspraw­nia­nia wła­snego myśle­nia. Tłem dla tego nowego podej­ścia była sze­roko zakro­jona zmiana w naszym postrze­ga­niu umy­słu – a zatem i rozu­mie­niu nas samych.

Aby lepiej roze­znać się w obec­nym para­dyg­ma­cie i wyraź­nie dostrzec kie­ru­nek jego zmiany, warto naj­pierw cof­nąć się do cza­sów, kiedy kon­cep­cje, które zdo­mi­no­wały dzi­siej­sze myśle­nie o mózgu, były dopiero w powi­ja­kach.

14 lutego1946 roku w Moore School of Elec­tri­cal Engi­ne­ering w Fila­del­fii pano­wało wiel­kie poru­sze­nie. Tego dnia na uni­wer­sy­te­cie miało wyda­rzyć się coś nie­zwy­kłego. Wszy­scy z zapar­tym tchem wycze­ki­wali ujaw­nie­nia dro­go­cen­nego klej­notu w uczel­nia­nej koro­nie, któ­rego ist­nie­nie dotych­czas utrzy­my­wane było w ści­słej tajem­nicy. Z jed­nej z zamknię­tych sal docho­dziło stłu­mione bucze­nie Elek­tro­nicz­nego, Nume­rycz­nego Inte­gra­tora i Kom­pu­tera (ang. Elec­tro­nic Nume­ri­cal Inte­gra­tor and Com­pu­ter, ENIAC) – pierw­szej maszyny potra­fią­cej w mgnie­niu oka doko­ny­wać skom­pli­ko­wa­nych obli­czeńK20. Na to ogromne, ważące 30 ton urzą­dze­nie skła­dało się około 18 tysięcy lamp próż­nio­wych, 6 tysięcy prze­łącz­ni­ków i 1,5 tysiąca prze­kaź­ni­ków. Jego budowa wyma­gała ręcz­nego wyko­na­nia 0,5 miliona połą­czeń luto­wa­nych i pochło­nęła ponad 200 tysięcy robo­czo­go­dzin.

Pro­jekt ENIAC-a zro­dził się w umy­słach Johna Mau­chly’ego i Johna Pre­spera Eckerta – dwóch mło­dych naukow­ców z Uni­wer­sy­tetu Pen­syl­wa­nii, jed­nostki macie­rzy­stej Moore School. Kom­pu­ter stwo­rzono kilka mie­sięcy wcze­śniej na zamó­wie­nie sił zbroj­nych Sta­nów Zjed­no­czo­nych w celu obli­cza­nia tra­jek­to­rii lotu poci­sków dla ame­ry­kań­skich arty­le­rzy­stów wal­czą­cych w trak­cie II wojny świa­to­wej na fron­cie zachod­nim. Spo­rzą­dza­nie tablic bali­stycz­nych, nie­zbęd­nych do sku­tecz­nego posłu­gi­wa­nia się nową bro­nią, było pra­co­chłon­nym pro­ce­sem, który wyma­gał zaan­ga­żo­wa­nia zespo­łów obli­cze­niow­ców1, pra­cu­ją­cych w sys­te­mie zmia­no­wym 24 godziny na dobę. Maszyna potra­fiąca wyko­nać tę samą pracę bar­dziej pre­cy­zyj­nie i znacz­nie szyb­ciej dałaby armii nie­oce­nioną prze­wagę nad wro­giem.

Sześć mie­sięcy po Dniu Zwy­cię­stwa (ang. V-Day) wysiłki mobi­li­za­cyjne ustą­piły roz­wo­jowi gospo­darki, a Mau­chly i Eckert zwo­łali kon­fe­ren­cję pra­sową, by zapre­zen­to­wać światu swój wyna­la­zek. Naukowcy sta­ran­nie wyre­ży­se­ro­wali swoje wystą­pie­nie, nie szczę­dząc efek­tów spe­cjal­nych. Gdy ENIAC roz­pra­co­wy­wał powie­rzony mu pro­blem, stale migo­tało 300 neo­no­wych lamp pod­łą­czo­nych do tzw. aku­mu­la­to­rów – jed­no­stek wyko­nu­ją­cych pro­ste obli­cze­nia na licz­bach dzie­sięt­nych. John Pre­sper Eckert, znany po pro­stu jako „Pres”, uznał, że lampki nie zro­bią na uczest­ni­kach odpo­wied­niego wra­że­nia. W dniu kon­fe­ren­cji pra­so­wej wybrał się więc do sklepu po piłeczki ping­pon­gowe, poprze­ci­nał je na pół, opi­sał nume­rami od zera do dzie­wię­ciu i przy­kleił do lamp wskaź­ni­ko­wych na głów­nej tablicy. Po przy­ga­sze­niu głów­nego oświe­tle­nia słaby blask neo­nó­wek okry­tych pół­prze­zro­czy­stymi kopu­łami two­rzył w pomiesz­cze­niu atmos­ferę naboż­nego sku­pie­nia.

O wyzna­czo­nej godzi­nie otwo­rzyły się drzwi pro­wa­dzące do pomiesz­cze­nia z ENIAC-iem i do środka wpusz­czono zastępy urzęd­ni­ków, naukow­ców oraz dzien­ni­ka­rzy. Powi­tał ich Arthur Burks, jeden z pro­jek­tan­tów maszyny, sto­jący przed masyw­nymi sza­fami miesz­czą­cymi jej trze­wia. Burks sta­rał się dać wszyst­kim zebra­nym do zro­zu­mie­nia, że są świad­kami wie­ko­pom­nej chwili. Wyja­śnił, że ENIAC-a zbu­do­wano do prze­pro­wa­dza­nia obli­czeń mate­ma­tycz­nych, które, „wyko­ny­wane odpo­wied­nio szybko, mogą posłu­żyć do roz­wią­za­nia nie­mal dowol­nego pro­blemu”K21. Burks obwie­ścił, że pokaz moż­li­wo­ści kom­pu­tera roz­pocz­nie się od doda­nia liczby 97 367 do sie­bie 5 tysięcy razy. „Patrz­cie uważ­nie, bo łatwo to prze­oczyć” – ostrzegł zebra­nych i wci­snął przy­cisk. Zanim pochy­leni nad note­sami dzien­ni­ka­rze pod­nie­śli wzrok, było już po wszyst­kim. Burks trzy­mał w ręku wynik dzia­ła­nia zapi­sany na kar­cie per­fo­ro­wa­nej.

Następ­nie do ENIAC-a wpro­wa­dzono pro­blem bar­dziej zbli­żony do tych, do któ­rych został zapro­jek­to­wany: kom­pu­ter miał obli­czyć tra­jek­to­rię poci­sku arty­le­ryj­skiego lecą­cego 30 sekund do celu. Odręczne obli­cze­nie tego zaję­łoby eks­per­tom trzy dni; ENIAC upo­rał się z tym w 20 sekund – w cza­sie krót­szym niż czas lotu samego poci­sku. W poka­zie brała udział Jean Bar­tik, człon­kini zespołu genial­nych inży­nie­rek odpo­wie­dzial­nych za pro­gra­mo­wa­nie ENIAC-a. Jak wspo­mina po latach: „W tam­tych cza­sach maszyny doko­nu­jące obli­czeń z taką pręd­ko­ścią były czymś nie­spo­ty­ka­nym, więc nawet wiel­kich mate­ma­ty­ków zdu­miało to, co wów­czas ujrzeli”K22.

Następ­nego dnia gazety na całym świe­cie roz­pi­sy­wały się na temat naj­now­szego prze­łomu tech­no­lo­gicz­nego. Jeden z arty­ku­łów na pierw­szej stro­nie „New York Timesa” gło­sił: „FILA­DEL­FIA. Tego wie­czoru ujaw­niono ści­śle tajny pro­jekt woj­skowy – cudowną maszynę, która z pręd­ko­ścią elek­tro­nową roz­wią­zuje pro­blemy mate­ma­tyczne dla czło­wieka zbyt żmudne i zawiłe”. Jego autor T. R. Ken­nedy był pod ogrom­nym wra­że­niem moż­li­wo­ści ENIAC-a: „To urzą­dze­nie tak pomy­słowe, że jego twórcy porzu­cili próby zna­le­zie­nia pro­ble­mów mogą­cych spra­wić mu trud­ność”K23.

Odtaj­nie­nie ENIAC-a było nie tylko kamie­niem milo­wym w histo­rii tech­niki, ale i punk­tem zwrot­nym w naszym postrze­ga­niu wła­snej natury. Z początku wyna­la­zek Mau­chly’ego i Eckerta chęt­nie porów­ny­wano do ludz­kiego mózgu i jego wytwo­rówK24. Gazety i cza­so­pi­sma nazy­wały ENIAC-a „potęż­nym mózgiem elek­tro­no­wym”K25, „zro­bo­ty­zo­wa­nym mózgiem”K26, „auto­ma­tem myślo­wym” oraz „myślącą maszyną”. Ana­lo­gia ta wkrótce ule­gła jed­nak odwró­ce­niu: zaczęto powszech­nie przyj­mo­wać, że mózg to swego rodzaju kom­pu­ter. Uzna­nie ośrod­ko­wego układu ner­wo­wego za bio­lo­giczną maszynę obli­cze­niową było wszak głów­nym zało­że­niem rewo­lu­cji kogni­tyw­nej, która ogar­nęła ame­ry­kań­skie uni­wer­sy­tety w latach 50. i 60. ubie­głego wieku. Jak zauważa pro­fe­sor Ste­ven Slo­man z Uni­wer­sy­tetu Browna, pierw­sze poko­le­nie kogni­ty­wi­stów „poważ­nie trak­to­wało kon­cep­cję gło­szącą, że umysł działa jak kom­pu­ter”. W ich oczach „myśle­nie było swego rodzaju algo­ryt­mem uru­cha­mia­nym na ludz­kim mózgu”K27.

Przez wszyst­kie te lata od zara­nia epoki cyfro­wej meta­fora „mózg to kom­pu­ter” roz­po­wszech­niła się jesz­cze bar­dziej, zapusz­cza­jąc coraz głęb­sze korze­nie w wyobraźni nie tylko ludzi nauki, ale i laików. Jest ona źró­dłem naszego modelu men­tal­nego pro­ce­sów myślo­wych, choć zwy­kle nawet nie zda­jemy sobie sprawy z jego ist­nie­nia. Zgod­nie z tą ana­lo­gią mózg jest samo­wy­star­czalną maszyną do prze­twa­rza­nia infor­ma­cji, odgro­dzoną od świata przez kości czaszki, tak jak ENIAC jest zamknięty za ścia­nami pomiesz­cze­nia. Skoro mózg jest jak kom­pu­ter, to zapewne można opi­sać go za pomocą para­me­trów zbli­żo­nych do giga­baj­tów pamięci RAM czy giga­her­ców tak­to­wa­nia pro­ce­sora, które można łatwo mie­rzyć i porów­ny­wać. A to pro­wa­dzi nas do bodaj najbar­dziej istot­nego wnio­sku: nie­które mózgi, niczym dro­gie kom­pu­tery, są po pro­stu lep­sze od innych, wypo­sa­żone w bio­lo­giczny odpo­wied­nik pojem­niej­szej pamięci, jed­nostki cen­tral­nej o więk­szej mocy obli­cze­nio­wej i ekranu o wyż­szej roz­dziel­czo­ści. Meta­fora kom­pu­terowa po dziś dzień kształ­tuje nasze myśle­nie o aktyw­no­ści umy­sło­wej. Poza nią ist­nieją jed­nak rów­nież inne. Pół wieku po ujaw­nie­niu ENIAC-a popu­lar­ność zyskała kolejna ana­lo­gia.

Na szkol­nej ławce ląduje stos arty­ku­łów. W nagłówku wydru­ko­wa­nym dużą, pogru­bioną czcionką czy­tamy: „Nowe bada­nia wyka­zują, że mózg można ćwi­czyć jak mię­sień”K28. Jest rok 2002 i Lisa Blac­kwell, dok­to­rantka z Uni­wer­sy­tetu Colum­bia pra­cu­jąca wspól­nie z pro­fe­sor Carol Dweck, roz­daje kopie tek­stu grupce siód­mo­kla­si­stów ze szkoły publicz­nej w Nowym Jorku. Dweck i Blac­kwell spraw­dzają nową teo­rię, gło­szącą, że uzna­wany przez nas model pracy mózgu wpływa na nasze myśle­nie. Zgod­nie z przy­ję­tym przez badaczki pro­to­ko­łem eks­pe­ry­men­tal­nym ucznio­wie mieli wziąć udział w ośmiu sesjach infor­ma­cyj­nych; pod­czas obec­nej, trze­ciej z kolei, odczy­ty­wali na głos frag­menty arty­kułu.

Pierw­szy uczeń zaczął: „Wielu ludzi uważa, że jedni rodzą się bystrzy, inni prze­ciętni, a jesz­cze inni głupi – i że nic nie da się z tym zro­bić. Nowe bada­nia wyka­zały jed­nak, że mózg bar­dziej przy­po­mina mię­sień: im wię­cej go uży­wamy, tym jest sil­niej­szy”. Następ­nie pałeczkę prze­jęła jego kole­żanka z klasy: „Powszech­nie wia­domo, że wsku­tek pod­no­sze­nia cię­ża­rów nasze mię­śnie stają się więk­sze i sil­niej­sze. Osoby, które przed roz­po­czę­ciem tre­ningu nie potra­fią pod­nieść dzie­się­cio­ki­lo­gra­mo­wego cię­żarka, z cza­sem nabie­rają tyle siły, że nawet pięć­dzie­się­cio­ki­lo­gra­mowy obciąż­nik nie sta­nowi dla nich żad­nego pro­blemu. Dzieje się tak, ponie­waż w miarę tre­ningu mię­śnie rosną w siłę. Jeśli jed­nak prze­sta­nie się regu­lar­nie ćwi­czyć, skur­czą się i osłabną. Można zatem powie­dzieć, że kto na lau­rach spo­czywa, temu krzepy ubywa!”. W sali roz­legł się stłu­miony chi­chot. Trzeci uczeń czy­tał dalej: „Mało kto wie jed­nak, że wsku­tek ucze­nia się nowych rze­czy nie­które obszary mózgu zmie­niają się i stają więk­sze jak mię­śnie po tre­ningu”.

Wysu­nięta przez Dweck kon­cep­cja, począt­kowo nazy­wana wzro­stową teo­rią inte­li­gen­cjiK29, osta­tecz­nie prze­ro­dziła się w nasta­wie­nie na roz­wójK30 – prze­ko­na­nie, że wytę­żony wysi­łek umy­słowy może uczy­nić ludzi bar­dziej inte­li­gent­nymi tak samo, jak wysi­łek fizyczny może spra­wić, że staną się sil­niejsi. W arty­kule nauko­wym opi­su­ją­cym jedne z pierw­szych badań prze­pro­wa­dzo­nych na dzie­ciach w wieku szkol­nym Dweck i jej współ­pra­cow­niczki stwier­dzają: „Główny wnio­sek był taki, że ucze­nie się wpływa na mózg, pobu­dza­jąc two­rze­nie nowych połą­czeń, i że ucznio­wie mogą świa­do­mie kon­tro­lo­wać ten pro­ces”K31. Na tym grun­cie wyrósł kul­tu­rowy feno­men: Nowa psy­cho­lo­gia suk­cesuK32, napi­sana przez Dweck książka popu­lar­no­nau­kowa, sprze­dała się w milio­nach egzem­pla­rzy, a pre­zen­ta­cje, wykłady oraz warsz­taty poświę­cone nasta­wie­niu na roz­wój poja­wiały się w śro­do­wi­skach biz­ne­so­wych, edu­ka­cyj­nych i aka­de­mic­kich jak grzyby po desz­czu.

Sed­nem tego wszyst­kiego była meta­fora „mózg jest mię­śniem”. Umysł jawi się w niej niczym biceps – nama­calny narząd, któ­rego siła jest indy­wi­du­al­nie zde­ter­mi­no­wana. Takie poj­mo­wa­nie inte­lektu stało się czę­ścią nie­zwy­kle popu­lar­nej kon­cep­cji uporu, która rów­nież ma swoje źró­dło w bada­niach psy­cho­lo­gicz­nych. Angela Duc­kworth, psy­cho­lożka z Uni­wer­sy­tetu Pen­syl­wa­nii, defi­niuje upór jako „wytrwa­łość i pasję w dąże­niu do reali­za­cji dłu­go­fa­lo­wych celów”K33. W jej książce Upór, opu­bli­ko­wa­nej w roku 2016, dosły­szeć można echa teo­rii Dweck: „Tak jak czę­sto uży­wany mię­sień staje się moc­niej­szy, tak mózg ulega zmia­nom, kiedy zma­gasz się z nowymi wyzwa­niami”K34. Para­lela „mózg to mię­sień” sta­nowi dosko­nałe uzu­peł­nie­nie gło­szo­nego w Upo­rze poglądu, że chcieć to móc – że wła­sny poten­cjał inte­lek­tu­alny można roz­bu­dzić siłą woli. Zbież­ność tych dwóch idei jest jesz­cze łatwiej dostrze­galna na przy­kła­dzie przed­się­biorstw ofe­ru­ją­cych „tre­ning poznaw­czy” lub „ćwi­cze­nia dla mózgu”. Pro­gramy rekla­mo­wane pod nazwami takimi jak Cogni­Fit czy Brain Gym przy­cią­gnęły miliony peł­nych nadziei użyt­kow­ni­ków (meta­fora ta stała się tak wszech­obecna, że naukowcy zanie­po­ko­jeni sze­rze­niem się neu­ro­mi­tów – powszech­nych prze­są­dów na temat mózgu – zaczęli pod­kre­ślać fakt, że organ ten tak naprawdę nie jest mię­śniem, lecz narzą­dem zło­żo­nym z wyspe­cja­li­zo­wa­nych komó­rek ner­wo­wych zwa­nych neu­ro­nami)K35.

U źró­deł meta­fo­rycz­nych fraz „mózg to kom­pu­ter” i „mózg to mię­sień” tkwi pewne wspólne zało­że­nie: umysł sta­nowi odrębny twór, szczel­nie zamknięty w pusz­cze czaszki, a jego stałe, łatwo mie­rzalne i porów­ny­walne cechy deter­mi­nują moż­li­wo­ści ludz­kiego myśle­nia. Stwier­dze­nia te brzmią zna­jomo, jakby towa­rzy­szyły nam od zawsze. Nic dziw­nego zresztą, bo nie były one szcze­gól­nie odkryw­cze nawet w momen­cie, gdy po raz pierw­szy je sfor­mu­ło­wano. Przez setki lat mózg porów­ny­wano do maszyn wyzna­cza­ją­cych gra­nice roz­woju tech­niki w danej epoceK36. Wpierw była to pompa hydrau­liczna, a póź­niej mecha­nizm zegara, sil­nik parowy i tele­graf.

Na wykła­dzie wygło­szo­nym w roku 1984 filo­zof John Searle zauwa­żył: „Ponie­waż wciąż nie­wiele wiemy na temat ludz­kiego mózgu, kusi nas, by pró­bo­wać wyja­śnić jego dzia­ła­nie za pomocą naj­now­szego modelu tech­no­lo­gicz­nego. W cza­sach mojego dzie­ciń­stwa naukowcy zapew­niali nas, że mózg jest cen­tralą tele­fo­niczną”K37. Jak wspo­mina Searle, nauczy­ciele, rodzice i inni doro­śli pod­su­wali dzie­ciom aku­rat tę meta­forę mózgu, bo prze­cież „czymże innym miałby on być?”.

Porów­ny­wa­nie mózgu do mię­śnia, który można wzmac­niać regu­lar­nymi ćwi­cze­niami, ma nie­mal rów­nie długą histo­rię. Eks­perci od zdro­wia publicz­nego wygła­szali podobne tezy już na prze­ło­mie XIX i XX wieku. W First Book in Phy­sio­logy and Hygiene (Pierw­szy pod­ręcz­nik fizjo­lo­gii i higieny), opu­bli­ko­wa­nej w roku 1888 książce skie­ro­wa­nej do młod­szego czy­tel­nika, dok­tor John Harvey Kel­logg2 wysuwa kon­cep­cję łudząco przy­po­mi­na­jącą tę roz­wi­janą ponad sto lat póź­niej przez Dweck: „Co robimy, gdy chcemy wzmoc­nić nasze mię­śnie? Ćwi­czymy w pocie czoła każ­dego dnia, nie­praw­daż? Dzięki temu stają się duże i silne. Podob­nie jest z mózgiem. Wystar­czy przy­siąść fał­dów i pil­nie odra­biać zada­nia, by stał się silny, a nauka szła jak z płatka”K38.

Poza fun­da­men­tem histo­rycz­nym meta­fory te opie­rają się rów­nież na przy­ję­tych w naszych spo­łe­czeń­stwach nor­mach kul­tu­ro­wych. Uzna­wa­nie mózgu za mię­sień bądź kom­pu­ter wpi­suje się w wyzna­wany przez nas indy­wi­du­alizm – prze­ko­na­nie, że jeste­śmy grupą nie­za­leż­nych, samo­wy­star­czal­nych jed­no­stek wypo­sa­żo­nych w zdol­no­ści oraz kom­pe­ten­cje, z któ­rych możemy korzy­stać bez niczy­jej pomocy. Jest to rów­nież zgodne z naszą ten­den­cją do dzie­le­nia rze­czy na dobre, lep­sze oraz najlep­sze. Pale­on­to­log i popu­la­ry­za­tor nauki Ste­phen Jay Gould na swo­jej liście „odwiecz­nych błę­dów i pro­ble­mów tra­pią­cych nasze tra­dy­cje filo­zo­ficzne” umie­ścił skłon­ność do „porząd­ko­wa­nia ele­men­tów poprzez umiesz­cza­nie ich na szcze­blach hie­rar­chii war­to­ści”K39. Skoro kom­pu­tery dzielą się na wolne i szyb­kie, a mię­śnie na słabe i silne, to tak samo musi być w przy­padku umy­słów.

Przy­czyn bez­kry­tycz­nej akcep­ta­cji tych idei na temat mózgu można doszu­ki­wać się także we wro­dzo­nych czyn­ni­kach psy­cho­lo­gicz­nych. Prze­ko­na­nie, że w każ­dej gło­wie tkwi mniej­szy lub więk­szy zalą­żek inte­li­gen­cji, jest ema­na­cją sche­matu myślo­wego nazy­wa­nego przez psy­cho­lo­gów esen­cja­li­zmem. Spro­wa­dza się on do wiary w ist­nie­nie wewnętrz­nych esen­cji, które deter­mi­nują naturę ota­cza­ją­cych nas rze­czy oraz istot. Jak zauważa Paul Bloom, pro­fe­sor psy­cho­lo­gii z Uni­wer­sy­tetu Yale: „W każ­dym bada­nym spo­łe­czeń­stwie natknę­li­śmy się na prze­jawy esen­cja­li­zmu. Jest to bodaj jeden z naj­bar­dziej pod­sta­wo­wych skład­ni­ków naszej wizji świata”K40. Myślimy w kate­go­riach trwa­łych esen­cji – zamiast zmie­nia­ją­cych się reak­cji na czyn­niki zewnę­trze – ponie­waż jest to łatwiej­sze. Taka per­spek­tywa sil­niej prze­ma­wia rów­nież do naszych emo­cji. Z esen­cja­li­stycz­nego punktu widze­nia nie­któ­rzy ludzie po pro­stu „są” inte­li­gentni – mają w sobie to „coś”.

Czyn­niki histo­ryczne, kul­tu­rowe oraz psy­cho­lo­giczne razem wzięte two­rzą solidne pod­wa­liny pod przyj­mo­wane przez nas zało­że­nia na temat umy­słu – że jego cechy są indy­wi­du­alne, inhe­rentne i mie­rzalne. Pod ich wpły­wem ukształ­to­wało się nasze postrze­ga­nie poczy­nań inte­lek­tu­al­nych oraz podej­ście do edu­ka­cji i pracy. Istot­nie wpły­nęły także na to, jak oce­niamy sie­bie i innych. Tym bar­dziej nie­po­koi zatem myśl, że mogą one być oparte na błę­dzie poznaw­czym. Aby zro­zu­mieć jego istotę, musimy przyj­rzeć się kolej­nej meta­fo­rze.

Dla miesz­kań­ców Seulu, naj­więk­szej metro­po­lii Korei Połu­dnio­wej, 18 kwiet­nia 2019 roku zaczął się pechowo. Z samego rana wszyst­kie kom­pu­tery wyłą­czyły się, a świa­tła w biu­rach i szko­łach na obsza­rze ponad 600 kilo­me­trów kwa­dra­to­wych zga­sły bez ostrze­że­nia, pogrą­ża­jąc pra­wie 10 milio­nów ludzi w pół­mroku budzą­cego się dnia. Bez prądu sygna­li­za­cja świetlna prze­stała dzia­łać, a pociągi elek­tryczne utknęły w tra­sie. Przy­czyna tej poważ­nej awa­rii była zupeł­nie pro­za­iczna: jej sprawcą były sroki, pospo­lite miej­skie ptaki o czarno-bia­łym upie­rze­niu, które jako miej­sca do gniaz­do­wa­nia upodo­bały sobie słupy wyso­kiego napię­ciaK41. Sroki, nale­żące do rodziny kru­ko­wa­tych tak jak wrony, kruki i sójki, znane są z tego, że nie wybrzy­dzają w dobie­ra­niu mate­ria­łów na budowę gniazda. Uży­wają tego, co jest dostępne w ich naj­bliż­szym oto­cze­niu: nie tylko gałą­zek, mchu i kawał­ków sznurka, ale też nici den­ty­stycz­nych, żyłki węd­kar­skiej, sznu­ro­wa­deł, pałe­czek, pla­sti­ko­wych łyżek, sło­mek, opra­wek oku­la­rów, a nawet sztucz­nej trawy do stro­ików wiel­ka­noc­nych i bra­mek do kry­kieta. W okre­sie tzw. brud­nych lat trzy­dzie­stych, gdy susze i wiel­kie burze pyłowe prze­ta­cza­jące się po ame­ry­kań­skich pre­riach zdła­wiły wszelką roślin­ność, ewo­lu­cyjni kuzyni srok wili gniazda z drutu kol­cza­stego.

Na gęsto upa­ko­wa­nych osie­dlach miej­skich współ­cze­snego Seulu drzewa i krzewy są rzad­ko­ścią, więc sroki budują gniazda z tego, co uda im się zna­leźć: dru­cia­nych wie­sza­ków, anten tele­wi­zyj­nych i sta­lo­wych linek. A jako że przed­mioty te prze­wo­dzą elek­trycz­ność, to ptaki gniaz­du­jące na słu­pach wyso­kiego napię­cia czę­sto przy­czy­niają się do powsta­wa­nia zwarć. Jak donosi KEPCO, naj­więk­szy zakład ener­ge­tyczny w Korei Połu­dnio­wej, każ­dego roku sroki powo­dują na tere­nie tego kraju setki przerw w dosta­wie prądu. Jego pra­cow­nicy usu­wają ponad 10 tysięcy gniazd rocz­nie, lecz ptaki szybko je odbu­do­wują.

Sroki to urwa­nie głowy dla zakła­dów ener­ge­tycz­nych, ale nam ich zacho­wa­nie może posłu­żyć za źró­dło wyjąt­kowo przy­dat­nej ana­lo­gii dla dzia­ła­nia umy­słu. Nasze mózgi w pew­nym sen­sie są jak sroki: budują sie­dli­ska myśli z ota­cza­ją­cych nas mate­ria­łów – ich wytwory są kola­żem stwo­rzo­nym ze strzę­pów tego, co aku­rat jest pod ręką. Gołym okiem widać, że mamy do czy­nie­nia z ana­lo­gią zupeł­nie nie­po­dobną do meta­for „mózg to kom­pu­ter” i „mózg to mię­sień”. Ana­li­zu­jąc pro­cesy poznaw­cze przez jej pry­zmat, docho­dzimy do dia­me­tral­nie odmien­nych wnio­sków. Po pierw­sze, myśle­nie zacho­dzi nie tylko wewnątrz czaszki, ale i na zewnątrz, w świe­cie; jest dyna­micz­nym pro­ce­sem two­rze­nia i prze­kształ­ca­nia repre­zen­ta­cji men­tal­nych, wyko­rzy­stu­ją­cym zasoby znaj­du­jące się poza samym mózgiem. Po dru­gie, rodzaj mate­ria­łów dostęp­nych do wyko­rzy­sta­nia pod­czas myśle­nia wpływa na prze­bieg tego pro­cesu oraz jakość jego wytwo­rów. I po trze­cie, zdol­ność spraw­nego myśle­nia, czyli de facto inte­li­gen­cja, nie jest stałą cechą jed­nostki, lecz zmien­nym sta­nem, na który wpływ mają dostęp­ność zaso­bów poza­neu­ro­nal­nych oraz umie­jęt­ność posłu­gi­wa­nia się nimi.

Prze­ko­na­nie się do tego świe­żego, rady­kal­nego spo­sobu myśle­nia o myśle­niu nie przy­cho­dzi łatwo; nie wydaje się ono rów­nie intu­icyjne, co inne znane nam meta­fory. Nauka dostar­cza nam jed­nak kolej­nych dowo­dów na to, że wła­śnie ten obraz dzia­ła­nia ludz­kich zdol­no­ści poznaw­czych jest bliż­szy rze­czy­wi­sto­ści. Ponadto może on posłu­żyć za bogate źró­dło inspi­ra­cji w opra­co­wy­wa­niu nowych metod zwięk­sza­nia spraw­no­ści inte­lek­tu­al­nej. Wpa­dli­śmy na niego w samą porę. Prze­bu­do­wa­nie modelu men­tal­nego obja­śnia­ją­cego dzia­ła­nie umy­słu stało się w ostat­nich latach naglącą potrzebą, ponie­waż zna­leź­li­śmy się mię­dzy mło­tem a kowa­dłem: choć oko­licz­no­ści zmu­szają nas do wycho­dze­nia z myśle­niem poza mózg, wciąż upar­cie brniemy w neu­ro­cen­tryzm.

Koniecz­ność myśle­nia poza mózgiem wynika z rosną­cych obcią­żeń umy­sło­wych, jakim pod­le­gamy. Wielu z nas doświad­czyło ich w postaci szyb­szego tempa życia i więk­szej zło­żo­no­ści zadań w szkole oraz pracy. Musimy przy­swa­jać wię­cej infor­ma­cji i robić to szyb­ciej, bo te docie­rają do nas rwą­cym stru­mie­niem. Do tego prze­twa­rzane przez nas dane są coraz czę­ściej wysoce spe­cja­li­styczne i abs­trak­cyjne. Szcze­gólne zna­cze­nie ma ta ostat­nia kwe­stia. Wie­dzę i umie­jęt­no­ści, do któ­rych zdo­by­wa­nia nasze mózgi są bio­lo­gicz­nie przy­sto­so­wane, zastę­pują kom­pe­ten­cje dużo mniej intu­icyjne i trud­niej­sze do opa­no­wa­nia. David Geary, pro­fe­sor psy­cho­lo­gii na Uni­wer­sy­te­cie Mis­so­uri, dzieli zdol­no­ści na bio­lo­gicz­nie pier­wotne i bio­lo­gicz­nie wtórne, zauwa­ża­jąc, że ludzie mają wro­dzone pre­dys­po­zy­cje do opa­no­wy­wa­nia takich umie­jęt­no­ści jak posłu­gi­wa­nie się języ­kiem lokal­nej spo­łecz­no­ści, poru­sza­nie się w zna­jo­mym tere­nie czy radze­nie sobie z wyzwa­niami życia w nie­wiel­kiej wspól­no­cieK42. Nasze mózgi nie wyewo­lu­owały do roz­gry­za­nia zawi­ło­ści rachunku róż­nicz­ko­wego, praw fizyki, ryn­ków finan­so­wych ani zawi­ło­ści glo­bal­nych zmian kli­ma­tycz­nych. Takie wła­śnie bio­lo­gicz­nie wtórne zdol­no­ści są jed­nak klu­czem do suk­cesu, a nawet prze­trwa­nia w stwo­rzo­nym przez nas świe­cie. Wyma­ga­nia zwią­zane z funk­cjo­no­wa­niem we współ­cze­snym spo­łe­czeń­stwie w końcu prze­ro­sły nasz wro­dzony poten­cjał inte­lek­tu­alny.

Przez pewien czas ludz­kość dotrzy­my­wała kroku wła­snemu postę­powi kul­tu­ro­wemu, znaj­du­jąc sprytne spo­soby na zro­bie­nie lep­szego użytku z bio­lo­gicz­nego mózgu. W odpo­wie­dzi na bar­dziej wyma­ga­jące umy­słowo śro­do­wi­sko ludzie roz­wi­jali swoje zdol­no­ści poznaw­cze. Cią­głe prze­strze­ga­nie dys­cy­pliny umy­sło­wej – w połą­cze­niu z lep­szym odży­wia­niem i wyż­szym stan­dar­dem życia oraz zmniej­szo­nym ryzy­kiem zapad­nię­cia na cho­roby zakaźne – spra­wiło, że przez bli­sko sto lat średni ilo­raz inte­li­gen­cji rósł na całym świe­cie z każ­dym poko­le­niemK43. Ten­den­cja ta powoli jed­nak słab­nie. W ostat­nich latach wyniki na testach IQ prze­stały rosnąć, a w nie­któ­rych kra­jach, na przy­kład w Fin­lan­dii, Nor­we­gii, Danii, Niem­czech, Fran­cji i Wiel­kiej Bry­ta­nii, nawet spa­dająK44. Nie­któ­rzy naukowcy twier­dzą, że dotar­li­śmy do gra­nic naszych moż­li­wo­ści men­tal­nych. Być może „nasze mózgi już teraz pra­cują z wydaj­no­ścią zbli­żoną do opty­mal­nej”, jak zauwa­żyli Nicho­las Fitz i Peter Reiner w arty­kule opu­bli­ko­wa­nym w „Nature”K45. Ich zda­niem próby wyci­śnię­cia z tego narządu cze­goś wię­cej są „ska­zane na porażkę ze względu na ści­słe ogra­ni­cze­nia neu­ro­bio­lo­giczne”.

W ostat­nich latach, nie­jako na znak pro­te­stu prze­ciw tej gorz­kiej praw­dzie, coraz więk­szym zain­te­re­so­wa­niem cie­szą się metody, któ­rych celem jest poko­na­nie tych ogra­ni­czeń. Komer­cyjne pro­gramy do tre­no­wa­nia mózgu obie­cu­jące poprawę pamięci i kon­cen­tra­cji, takie jak Cog­med, Lumo­sity czy Bra­inHQ, przy­cią­gnęły wielu chęt­nych. Sama apli­ka­cja Lumo­sity, wedle infor­ma­cji udo­stęp­nio­nych przez jej twór­ców, ma 100 milio­nów zare­je­stro­wa­nych użyt­kow­ni­ków ze 195 róż­nych kra­jówK46. Jed­no­cze­śnie środki słu­żące do tzw. wzmoc­nie­nia poznaw­czego (ang. neu­ro­en­han­ce­ment) – inno­wa­cje pokroju „nootro­pów” czy zabie­gów elek­tro­sty­mu­la­cji mózgu, mające rze­komo wspo­ma­gać funk­cje poznaw­cze – zna­la­zły się w cen­trum uwagi mediów oraz kon­cer­nów far­ma­ko­lo­gicz­nych i bio­tech­no­lo­gicz­nych.

Jak dotąd metody te są jedy­nie źró­dłem roz­cza­ro­wa­nia i nie­speł­nio­nych nadzieiK47. Sys­te­ma­tyczny prze­gląd badań inter­wen­cyj­nych, na które powo­łują się wio­dące firmy ofe­ru­jące pro­gramy tre­no­wa­nia mózgu, wyka­zał, że ich „sku­tecz­ność we wspo­ma­ga­niu nor­mal­nego funk­cjo­no­wa­nia poznaw­czego nie znaj­duje dosta­tecz­nego popar­cia w dowo­dach”K48. Regu­larne tre­no­wa­nie mózgu popra­wia wyniki uczest­ni­ków, ale jedy­nie w zada­niach bar­dzo zbli­żo­nych do tych, na któ­rych wcze­śniej ćwi­czyli. Wszystko wska­zuje na to, że efekty pro­gra­mów „tre­ningu mózgu” nie prze­kła­dają się na rze­czy­wi­ste aktyw­no­ści wyma­ga­jące zaan­ga­żo­wa­nia uwagi i pamięci. Prze­pro­wa­dzona w 2019 roku meta­ana­liza badań nad pro­gra­mem Cog­med wyka­zała, że trans­fer umie­jęt­no­ści naby­tych w trak­cie tre­ningu zacho­dzi „spo­ra­dycz­nie, a moż­liwe, że ni­gdy”K49. Naukowcy, któ­rzy w roku 2017 prze­pro­wa­dzili bada­nia nad sku­tecz­no­ścią apli­ka­cji Lumo­sity, stwier­dzają, że „tre­ning poznaw­czy zdaje się mieć zni­komy wpływ na zdrowe młode osoby doro­słe”K50; bada­nia z udzia­łem osób star­szych przy­nio­sły rów­nie marne rezul­tatyK51. W 2016 roku ame­ry­kań­ska Fede­ralna Komi­sja Han­dlu nało­żyła na firmę Lumo­sity karę w wyso­ko­ści 2 milio­nów dola­rów za rekla­mo­wa­nie swo­ich usług w spo­sób mogący wpro­wa­dzać kon­su­men­tów w błądK52. Sto­so­wa­nie leków nootro­po­wych nie przy­nosi dużo lep­szych efek­tówK53. Zgod­nie z wyni­kami bada­nia kli­nicz­nego prze­pro­wa­dzo­nego na popu­lar­nym wśród pra­cow­ni­ków firm tech­no­lo­gicz­nych z Doliny Krze­mo­wej „nootro­pie” zaży­cie tej sub­stan­cji miało mniej­szy wpływ na pamięć i uwagę niż fili­żanka kawyK54.

Środki far­ma­ko­lo­giczne oraz nowe tech­no­lo­gie, które pew­nego dnia mogą pomóc nam roz­wi­nąć naszą inte­li­gen­cję, są na­dal na eta­pie wcze­snych testów labo­ra­to­ryj­nychK55. Naj­lep­szym – i tym­cza­sem jedy­nym – spo­so­bem na zwięk­sze­nie poten­cjału inte­lek­tu­al­nego jest myśle­nie poza mózgiem. Ten rodzaj pozna­nia wciąż jed­nak oka­zuje się nie­do­ce­niany i odrzu­cany – o ile w ogóle dajemy mu szansę. Choć nasza wyraźna skłon­ność do popa­da­nia w per­spek­tywę neu­ro­cen­tryczną jest głę­boko zako­rze­niona, nie możemy trwać przy niej ani chwili dłu­żej. Droga do przy­szło­ści wie­dzie przez myśle­nie poza­mó­zgowe.

Aby lepiej zro­zu­mieć, co przy­nie­sie przy­szłość myśle­nia poza mózgiem, przyj­rzyjmy się oko­licz­no­ściom powsta­nia tej kon­cep­cji. Pew­nego dnia w roku 1997 Andy Clark – wów­czas pro­fe­sor filo­zo­fii na Uni­wer­sy­te­cie Waszyng­toń­skim w St. Louis w sta­nie Mis­so­uri – wysia­da­jąc z pociągu, zapo­mniał zabrać swo­jego lap­topaK56. Utrata kom­pu­tera, z któ­rym prak­tycz­nie się nie roz­sta­wał, była dla niego dotkli­wym cio­sem. W jed­nej ze swo­ich ksią­żek przy­rów­nał tę sytu­ację do „nagłego i nie­zwy­kle uciąż­li­wego (ale na szczę­ście prze­mi­ja­ją­cego) uszko­dze­nia mózgu”. Był „oszo­ło­miony, zagu­biony i ewi­dent­nie osła­biony umy­słowo – niczym ofiara lek­kiego udaru, tyle że w wer­sji dla cybor­gów”K57. Doświad­cze­nie to, choć bez wąt­pie­nia nie­przy­jemne, pozwo­liło mu roz­wi­nąć kon­cep­cję, która od dłuż­szego czasu zaprzą­tała mu głowę. Clark zdał sobie sprawę, że kom­pu­ter w pew­nym sen­sie stał się czę­ścią jego umy­słu, nie­od­łącz­nym ele­men­tem zacho­dzą­cych w nim pro­ce­sów myślo­wych. Z jego pomocą mógł roz­sze­rzać wła­sne zdol­no­ści poznaw­cze, pozwa­la­jąc swo­jemu mózgowi wspiąć się na nowe wyżyny inte­lek­tu­alne – myśleć bar­dziej wydaj­nie i spraw­nie niż bez tego wspar­cia tech­no­lo­gicz­nego. Jego mózg i lap­top two­rzyły razem umysł roz­sze­rzony.

Dwa lata wcze­śniej Clark przed­sta­wił to zja­wi­sko w arty­kule nauko­wym napi­sa­nym wspól­nie z Davi­dem Chal­mer­sem. Na początku tek­stu auto­rzy sta­wiają pozor­nie pro­ste pyta­nie: „Gdzie koń­czy się umysł, a zaczyna reszta świata?”. W kolej­nych aka­pi­tach pro­po­nują jed­nak nie­kon­wen­cjo­nalną odpo­wiedź, prze­ko­nu­jąc, że umysł nie koń­czy się na „gra­nicy skóry i kości”, lecz roz­ciąga się, two­rząc „roz­sze­rzony sys­tem, będący zespo­le­niem bio­lo­gicz­nego orga­ni­zmu oraz zaso­bów zewnętrz­nych”. Przy­ję­cie tego faktu do wia­do­mo­ści, jak prze­ko­nują filo­zo­fo­wie, będzie miało „donio­słe kon­se­kwen­cje dla filo­zo­fii umy­słu”, a także dla „kwe­stii spo­łecz­nych i moral­nych”. Clark i Chal­mers wie­dzieli, że przy­ję­cie ich punktu widze­nia wyma­gać będzie cał­ko­wi­tego odrzu­ce­nia skost­nia­łych poglą­dów na temat mózgu. Według nich jest to nie­zbędny krok na dro­dze do postępu. Auto­rzy pod­su­mo­wują swoje prze­my­śle­nia sło­wami: „gdy hege­mo­nia tkanki i czaszki zosta­nie oba­lona, wyraź­niej dostrze­żemy nasze miej­sce w świe­cie”K58.

Świat nauki z początku nie był jed­nak prze­ko­nany do tej kon­cep­cji. Zanim The Exten­ded Mind został przy­jęty do druku w „Ana­ly­sis”, odrzu­ciły go trzy inne cza­so­pi­sma naukowe, a po opu­bli­ko­wa­niu w roku 1998 spo­tkał się z dość chłodną reak­cją śro­do­wi­ska aka­de­mic­kiegoK59. Przed­sta­wiona w nim kon­cep­cja wzbu­dziła kon­ster­na­cję wśród filo­zo­fów i stała się przed­mio­tem licz­nych drwin. Dopiero z cza­sem dostrze­żono jej praw­dziwy poten­cjał. Choć w momen­cie publi­ka­cji arty­kułu wyda­wała się rady­kalna i wydu­mana, to wraz z nadej­ściem epoki cyfro­wej jej postrze­ga­nie się zmie­niło. Wkro­cze­nie kom­pu­te­rów w życie codzienne dostar­czyło nie­zli­czo­nych przy­kła­dów tego, jak ludzie roz­sze­rzają swoje umy­sły za pomocą osią­gnięć tech­niki. Z czy­stych spe­ku­la­cji umysł roz­sze­rzony stał się prze­ko­nu­jącą, a nawet wizjo­ner­ską ideą.

W ciągu nieco ponad dwu­dzie­stu lat od publi­ka­cji arty­kułu The Exten­ded Mind wysu­nięte w nim kon­cep­cje przy­brały kształt fun­da­men­tal­nej dok­tryny, która sku­piła wokół sie­bie różne pro­gramy badaw­cze. Poszcze­gólne aspekty umy­słu roz­sze­rzo­nego są obec­nie przed­mio­tem wni­kli­wych badań pro­wa­dzo­nych w ramach pozna­nia ucie­le­śnio­nego, pozna­nia usy­tu­owa­nego i pozna­nia roz­pro­szo­nego. Zaan­ga­żo­wani w nie naukowcy sta­rają się zro­zu­mieć, jak myśle­nie roz­sze­rzane jest na nasze ciała, ota­cza­jącą nas prze­strzeń oraz inte­rak­cje z innymi ludźmi. Bada­nia te przy­nio­sły nie tylko nowe fakty na temat natury ludz­kich zdol­no­ści poznaw­czych, ale także zestaw spraw­dzo­nych naukowo metod roz­sze­rza­nia umy­słu.

Po to wła­śnie powstała ta książka: jej celem jest zope­ra­cjo­na­li­zo­wa­nie umy­słu roz­sze­rzo­nego – prze­kształ­ce­nie go z filo­zo­ficz­nego kon­ceptu w prak­tyczny styl życia. W roz­dziale 1 poja­wią się wska­zówki, jak wyostrzyć zmysł inte­ro­cep­cji – jak uważ­niej wsłu­chać się w sygnały nada­wane przez nasze ciała i wyko­rzy­stać je do podej­mo­wa­nia decy­zji. W roz­dziale 2 pokażę, jak ciało może roz­ru­szać umysł, popra­wia­jąc nasze myśle­nie. Roz­dział 3 oma­wia rolę gestów we wspo­ma­ga­niu pamięci. Roz­dział 4 poświę­cony jest odna­wia­niu zapa­sów uwagi pod­czas prze­by­wa­nia na łonie natury. W roz­dziale 5 opo­wiem o pro­jek­to­wa­niu prze­strzeni – szkół i miejsc pracy – tak, by pobu­dzały kre­atyw­ność. W roz­dziale 6 przed­sta­wię korzy­ści, jakie daje wypro­wa­dza­nie myśle­nia z głowy do „prze­strzeni kon­ceptualnej”. Roz­dział 7 zgłę­bia spo­soby wspo­ma­ga­nia wła­snego myśle­nia umy­słami eks­per­tów, a roz­dział 8 poka­zuje, jak robić to w przy­padku współ­pra­cow­ni­ków. W roz­dziale 9 zasta­no­wimy się nad tym, dla­czego myśle­nie gru­powe daje więk­sze efekty niż suma wkła­dów poszcze­gól­nych człon­ków zespołu.

Te zróż­ni­co­wane prze­jawy umy­słu roz­sze­rzo­nego łączy kilka moty­wów prze­wod­nich. Pierw­szy z nich doty­czy pier­wot­nego źró­dła inspi­ra­cji, z któ­rego czer­pał Clark: roz­wa­żań nad rolą tech­niki w roz­sze­rza­niu myśle­nia. Choć urzą­dze­nia zwy­kle służą nam do odcią­ża­nia wła­snych zdol­no­ści poznaw­czych, nie zawsze mają na nas pozy­tywny wpływ. Nie­kiedy pogar­szają nasze funk­cjo­no­wa­nie inte­lek­tu­alne, o czym prze­ko­nał się każdy, kto dał się wpro­wa­dzić w błąd przez źle zapro­jek­to­wany sys­tem nawi­ga­cji albo zmar­no­wał czas na kli­ka­nie w sen­sa­cyjne nagłówki na Face­bo­oku. Ma to zwią­zek ze wspo­mnianą wcze­śniej meta­forą „mózg to kom­pu­ter”. Twór­com kom­pu­terów i smart­fo­nów zbyt czę­sto zda­rza się zapo­mi­nać, że użyt­kow­nicy to bio­lo­giczne istoty, które zaj­mują fizyczną prze­strzeń i wcho­dzą w inte­rak­cje z innymi ludźmi. Tech­nika cyfrowa sama w sobie jest neu­ro­cen­tryczna. Ozna­cza to, że ją rów­nież można roz­sze­rzyć o te zasoby poza­neu­ro­nalne, które w świe­cie ana­lo­go­wym wzbo­ga­cają nasze myśle­nie. W kolej­nych roz­dzia­łach przed­sta­wię przy­kłady takich „roz­sze­rzo­nych tech­no­lo­gii”: inter­ne­tową plat­formę do nauki języ­ków obcych, która zachęca użyt­kow­ni­ków nie tylko do powta­rza­nia słów, ale i wyko­ny­wa­nia gestów; apli­ka­cję przy­po­mi­na­jącą Google Maps, która wyzna­cza trasy nieco dłuż­sze, ale umoż­li­wia­jące bliż­sze obco­wa­nie z naturą; oraz grę wideo, która two­rzy doświad­cze­nia gru­powe, nakła­nia­jąc gra­czy do ode­rwa­nia wzroku od ekranu i syn­chro­ni­zo­wa­nia wła­snych ruchów z tymi wyko­ny­wa­nymi przez innych uczest­ni­ków.

Dru­gim moty­wem, który wyła­nia się z ana­lizy lite­ra­tury poświę­co­nej umy­słowi roz­sze­rzo­nemu, jest odmienne podej­ście do kwe­stii bie­gło­ści. Tra­dy­cyjne kry­te­ria uzna­nia jed­nostki za eks­perta są prze­wa­ża­jąco neu­ro­cen­tryczne – sku­pione na wewnętrz­nym, indy­wi­du­al­nym wysiłku (czego naj­lep­szym przy­kła­dem jest słynne twier­dze­nie Andersa Erics­sona, że do osią­gnię­cia mistrzo­stwa w dowol­nej dzie­dzi­nie potrzeba 10 tysięcy godzin prak­tyki)K60. Bada­nia na temat umy­słu roz­sze­rzo­nego suge­rują nato­miast, że eks­perci to osoby, które opa­no­wały umie­jęt­ność wyko­rzy­sty­wa­nia zaso­bów poza­neu­ro­nal­nych i wła­ści­wego dobie­ra­nia ich do okre­ślo­nego pro­blemu. Ten alter­na­tywny punkt widze­nia ma nie­ba­ga­telne kon­se­kwen­cje dla poj­mo­wa­nia ponad­prze­cięt­nej bie­gło­ści i naszych dążeń do jej osią­gnię­cia. Przy­kła­dowo, choć zwy­kle przyj­muje się, że za suk­ce­sem geniu­szy i gwiazd stoi sys­te­ma­tycz­ność, sku­tecz­ność oraz wydaj­ność dzia­ła­nia, bada­nia prze­pro­wa­dzone w duchu umy­słu roz­sze­rzo­nego wyka­zały, że eks­perci zmie­niają swoje podej­ście i eks­pe­ry­men­tują czę­ściej niż nowi­cju­szeK61. Chęt­niej korzy­stają też z pomocy wła­snych ciał, prze­strzeni fizycz­nej oraz innych ludzi. W więk­szo­ści przy­pad­ków eks­perci są bar­dziej skłonni do roz­sze­rza­nia wła­snych umy­słów niż „rusza­nia głową”. Wyro­bie­nie sobie takiego nawyku bez wąt­pie­nia pomo­głoby nam w dosko­na­le­niu wła­snych umie­jęt­no­ści.

W bada­niach nad umy­słem roz­sze­rzo­nym prze­wija się jesz­cze jeden motyw, który nazwać można nie­rów­no­ścią roz­sze­rza­nia. Nasze spo­łe­czeń­stwo i jego insty­tu­cje, takie jak szkoły oraz miej­sca pracy, opie­rają się na zało­że­niu, że nie­któ­rzy ludzie potra­fią myśleć lepiej niż inni. Przy­czyny ist­nie­nia tych indy­wi­du­al­nych róż­nic wydają się nam jasne jak słońce: to oczy­wi­ste, że ludzie dzielą się na mniej i bar­dziej bystrych – w końcu jedni mają w gło­wach wię­cej tej esen­cji, którą zwiemy inte­li­gen­cją. Bada­nia nad umy­słem roz­sze­rzo­nym ofe­rują alter­na­tywne wyja­śnie­nie takiego stanu rze­czy: pewne osoby zdają się myśleć spraw­niej niż inne, ponie­waż potra­fią lepiej roz­sze­rzać swoje umy­sły; być może dla­tego, że mają więk­szą wie­dzę na ten temat – wie­dzę, którą książka ta ma na celu upo­wszech­nić. Nie ulega jed­nak wąt­pli­wo­ści, że podział środ­ków nie­zbęd­nych do roz­sze­rza­nia umy­słu jest nie­równy – nie każdy ma taką samą moż­li­wość swo­bod­nego poru­sza­nia się, obco­wa­nia z naturą, aran­żo­wa­nia prze­strzeni w swo­jej pracy lub nawią­zy­wa­nia bli­skich kon­tak­tów z eks­per­tami oraz współ­pra­cow­ni­kami. W trak­cie lek­tury kolej­nych roz­dzia­łów nie możemy zatem zapo­mi­nać o tym, jak dostęp­ność roz­sze­rzeń umy­słu wpływa na myśle­nie naszych uczniów, pra­cow­ni­ków, współpra­cow­ni­ków i współ­o­by­wa­teli.

Meta­fory kształ­tują naszą świa­do­mość, zwłasz­cza te, które obja­śniają nam dzia­ła­nie naszych wła­snych umy­słów. War­tość podej­ścia opi­sa­nego na kar­tach tej książki tkwi w nowej ana­lo­gii, którą możemy wyko­rzy­stać do wspo­ma­ga­nia się w codzien­nych wysił­kach umy­sło­wych – w ucze­niu się, zapa­mię­ty­wa­niu nowych infor­ma­cji, roz­wią­zy­wa­niu pro­ble­mów i uru­cha­mia­niu wyobraźni. W prze­kra­cza­niu gra­nic inte­lek­tu­al­nych nie pomoże nam ani pod­krę­ca­nie mocy obli­cze­nio­wej mózgu, jakby był maszyną, ani tre­no­wa­nie go, jakby był mię­śniem. Zamiast tego musimy zadbać, by w naszym oto­cze­niu nie bra­ko­wało mate­ria­łów dają­cych się wpleść w osnowę wła­snych myśli.

1. W ory­gi­nale human com­pu­ters. Przed roz­po­wszech­nie­niem się elek­tro­nicz­nych maszyn obli­cze­nio­wych angiel­skie słowo com­pu­ter odno­siło się do osób doko­nu­ją­cych żmud­nych, odręcz­nych kal­ku­la­cji. Zanim jed­nak ter­min ten został prze­szcze­piony na grunt języka pol­skiego, zdą­żył przy­jąć swój obecny zakres zna­cze­niowy (przyp. tłum.). [wróć]

2. John Harvey Kel­logg (1852–1943), obec­nie znany głów­nie jako twórca kuku­ry­dzia­nych płat­ków śnia­da­nio­wych, był zwo­len­ni­kiem higie­nicz­nego stylu życia oraz wyznawcą zakaź­nej teo­rii cho­rób. Popie­rał jed­nak szo­wi­ni­styczne pro­gramy euge­niczne, w tym ste­ry­li­zo­wa­nie osób nie­peł­no­spraw­nych umy­słowo i cier­pią­cych na cho­roby psy­chiczne (przyp. tłum.). [wróć]

CZĘŚĆ I. MYŚLENIE CIAŁEM

CZĘŚĆ I

MYŚLE­NIE CIA­ŁEM

Rozdział 1. Myślenie zmysłami

Roz­dział 1

Myśle­nie zmy­słami

W trak­cie swo­jej wie­lo­let­niej kariery jako makler gieł­dowy John Coates był świad­kiem cze­goś, co powta­rzało się wie­lo­krot­nieK62. Ten sam sce­na­riusz zisz­czał się w każ­dym banku inwe­sty­cyj­nym, dla któ­rego pra­co­wał: w Gold­man Sachs, Merill Lynch oraz Deut­sche Bank. Coates opra­co­wy­wał dla nich plany zyskow­nych trans­ak­cji, uży­wa­jąc do tego swo­ich umie­jęt­no­ści ana­li­tycz­nych oraz wie­dzy naby­tej w trak­cie stu­diów magi­ster­skich i dok­to­ratu z eko­no­mii na Uni­wer­sy­te­cie w Cam­bridge, a także „infor­ma­cji uzy­ska­nych z licz­nych spra­woz­dań finan­so­wych i sta­ty­styk”. Jego logika zawsze była bez­błędna a eks­per­tyzy nie­pod­wa­żalne. Mimo to jego trans­ak­cje za każ­dym razem gene­ro­wały straty.

Przy­tra­fiały mu się także inne, rów­nie zasta­na­wia­jące sytu­acje. „Kątem oka dostrze­ga­łem wtedy cień nowej moż­li­wo­ści – drogi wio­dą­cej do alter­na­tyw­nej przy­szło­ści. To było led­wie mgnie­nie na obrze­żach świa­do­mo­ści, na moment przy­ku­wa­jące moją uwagę. Ten prze­błysk geniu­szu w połą­cze­niu z sil­nym prze­czu­ciem utwier­dzał mnie jed­nak w prze­ko­na­niu, że scho­dząc z utar­tego szlaku, podej­muję wła­ściwą decy­zję”. Gdy Coates zawie­rzał swo­jej intu­icji, ta zwy­kle spra­wiała, że osią­gał zyski. Wbrew wszel­kim prze­ko­na­niom, które przez lata mu wpa­jano, Coates doszedł do nie­ty­po­wych wnio­sków: „Nie­kiedy do pra­wi­dło­wej oceny sytu­acji nie­zbędne jest wsłu­cha­nie się w infor­ma­cje zwrotne od ciała”.

Zauwa­żył ponadto, że „nie­któ­rzy mają do tego więk­sze pre­dys­po­zy­cje niż inni”. Na dowol­nym par­kie­cie gieł­do­wym na Wall Street „można zna­leźć obda­rzo­nych ponad­prze­ciętną inte­li­gen­cją absol­wen­tów pre­sti­żo­wych uni­wer­sy­te­tów, któ­rzy pomimo prze­ko­nu­ją­cych ana­liz nie zara­biają ani centa. Tym­cza­sem kilka biu­rek dalej sie­dzi makler ze słabą oceną na dyplo­mie wyda­nym przez nie­znaną uczel­nię, który zara­bia kro­cie, ku zdu­mie­niu i poiry­to­wa­niu swo­ich, wyda­wa­łoby się, bar­dziej uzdol­nio­nych kole­gów oraz kole­ża­nek”. Nie­wy­klu­czone, że „zmysł finan­sowy lepiej zara­biających makle­rów może mieć zwią­zek z ich zdol­no­ścią do nada­wa­nia i odbie­ra­nia sygna­łów cie­le­snych”.

Coates dzieli się tymi prze­my­śle­niami w książce The Hour Between Dog and Wolf (Godzina mię­dzy psem a wil­kiem) w któ­rej opi­suje lata spę­dzone na gieł­dzie, czer­piąc przy tym z dość nie­ty­po­wego w tym kon­tek­ście źró­dła wie­dzy: doświad­czeń zdo­by­tych jako prak­ty­ku­jący fizjo­log. Pyta­nia, do jakich dopro­wa­dziła go praca w sek­to­rze finan­so­wym („Czy nie­które osoby mają lep­szą intu­icję niż inne? Czy możemy moni­to­ro­wać infor­ma­cje zwrotne wysy­łane przez ich ciała?”), osta­tecz­nie pochło­nęły go bar­dziej niż same inwe­sty­cje. Coates porzu­cił więc Wall Street, by cał­ko­wi­cie oddać się pracy badaw­czej. W 2016 roku w arty­kule opu­bli­ko­wa­nym w „Scien­ti­fic Reports” przed­sta­wił wyniki badań prze­pro­wa­dzo­nych we współ­pracy z neu­ro­nau­kow­cami oraz psy­chia­trami.

Kie­ru­jąc się prze­świad­cze­niem, że zdol­ność do wyczu­wa­nia ude­rzeń serca odpo­wiada wraż­li­wo­ści na sygnały wewnętrzne, Coates i jego nowi współ­pra­cow­nicy zapro­jek­to­wali eks­pe­ry­ment, w któ­rym grupa makle­rów z lon­dyń­skiej giełdy miała okre­ślić rytm bicia wła­snego serca. Bada­nie wyka­zało, że makle­rzy radzili sobie z tym zada­niem znacz­nie lepiej niż dopa­so­wana pod wzglę­dem wieku i płci grupa kon­tro­lna zło­żona z osób nie­pra­cu­ją­cych w finan­sach. Ponadto makle­rzy potra­fiący naj­bar­dziej pre­cy­zyj­nie poli­czyć liczbę ude­rzeń wła­snego serca zara­biali wię­cej niż pozo­stali i zwy­kle dłu­żej utrzy­my­wali się w zawo­dzie mimo nie­sta­bil­nych, nie­raz gwał­tow­nie zmie­nia­ją­cych się warun­ków na ryn­kach finan­so­wych. W pod­su­mo­wa­niu zespół stwier­dza: „Nasze wyniki suge­rują, że sygnały wytwa­rzane przez ciało – czyli słynne w krę­gach finan­si­stów »prze­czu­cia« – są jed­nym z czyn­ni­ków decy­du­ją­cych o suk­ce­sie inwe­sty­cji gieł­do­wych”. Coates na wła­sne oczy prze­ko­nał się, że osoby spraw­nie poru­sza­jące się w tym śro­do­wi­sku nie­ko­niecz­nie wyróż­nia lep­sze wykształ­ce­nie lub wyż­szy ilo­raz inte­li­gen­cji. Zwy­kle są to „ludzie bar­dziej wyczu­leni na sygnały inte­ro­cep­tywne”K63.

Inte­ro­cep­cja to po pro­stu świa­do­mość wewnętrz­nych sta­nów ciałaK64. Poza recep­to­rami odbie­ra­ją­cymi bodźce zewnętrzne (w siat­kówce gałki ocznej, śli­maku ucha wewnętrz­nego, kub­kach sma­ko­wych na języku czy nabłonku węcho­wym w nosie) dys­po­nu­jemy także recep­to­rami wewnętrz­nymi, które stale prze­sy­łają do mózgu infor­ma­cje na temat samego ciała. Sygnały te mają swoje źró­dło w miej­scach roz­sia­nych po całym ciele: narzą­dach wewnętrz­nych, mię­śniach, a nawet kościach. Wędru­jąc szla­kami ner­wo­wymi, w końcu docie­rają one do mózgu, a kon­kret­nie do struk­tury ana­to­micz­nej zwa­nej wyspą. Tam łączą się z innymi stru­mie­niami danych – naszymi bie­żą­cymi myślami, wspo­mnie­niami oraz infor­ma­cjami czu­cio­wymi – two­rząc zin­te­gro­wany obraz obec­nego stanu ciała, swo­istą inte­ro­cep­tywną migawkę, mówiącą nam „tak się teraz czu­jesz”, a także „to musisz zro­bić, by utrzy­mać stan rów­no­wagi wewnętrz­nej”.

Wszy­scy odbie­ramy sygnały nada­wane przez nasze ciała, choć nie­któ­rzy są na nie bar­dziej wyczu­leni niż inniK65. Do mie­rze­nia świa­do­mo­ści inte­ro­cep­tyw­nej naukowcy wyko­rzy­stują ten sam test wyczu­wa­nia rytmu wła­snego serca, któ­rego Coates użył w eks­pe­ry­men­cie z makle­rami: uczest­nicy muszą poli­czyć liczbę ude­rzeń swo­jego serca, nie kła­dąc dłoni na piersi ani pal­ców na nad­garstkuK66. Bada­cze korzy­sta­jący z tej metody zauwa­żyli, że osią­gane przez uczest­ni­ków wyniki mają zaska­ku­jąco dużą roz­pię­tość. Nie­któ­rzy ludzie to inte­ro­cep­tywni geniu­sze, zawsze zdolni bez­błęd­nie wska­zy­wać momenty, kiedy ich serce ude­rza. Inni nato­miast zupeł­nie nie czują rytmu swo­jego ciała. Nie­wielu z nas w ogóle zdaje sobie sprawę z ist­nie­nia kon­ti­nuum zdol­no­ści inte­ro­cep­tyw­nych, a co dopiero z tego, jak sami się w nim pla­su­jemy. Jeste­śmy zbyt pochło­nięci myśle­niem neu­ro­cen­trycz­nym. Dokład­nie pamię­tamy oceny ze szkol­nych egza­mi­nów albo śred­nią ze stu­diów, ale nawet przez myśl nie przej­dzie nam, by zasta­no­wić się nad świa­do­mo­ścią wła­snego ciała.

Vivien Ain­ley, badaczka inte­ro­cep­cji z Royal Hol­lo­way na Uni­wer­sy­te­cie Lon­dyń­skim, wspo­mina sytu­ację dosko­nale obra­zu­jącą ten powszechny pro­blem. Wraz z grupą współ­pra­cow­ni­ków zor­ga­ni­zo­wała wów­czas w lon­dyń­skim Muzeum Nauki wystawę, w ramach któ­rej odwie­dza­jący mogli za pomocą opi­sa­nego wyżej testu prze­ko­nać się, jak bar­dzo są wyczu­leni na rytm wła­snego serca. W tym celu musieli przy­ło­żyć nad­gar­stek do czuj­nika wykry­wa­ją­cego tętno; odczyt z urzą­dze­nia był jed­nak widoczny wyłącz­nie dla Ain­ley. Następ­nie badaczka pro­siła osoby o wska­za­nie momen­tów, kiedy ich serce bije. Gdy do wystawy zbli­żyło się star­sze mał­żeń­stwo, ich reak­cje na instruk­cje Ain­ley były wyjąt­kowo roz­bieżne.

– Skąd u licha mia­ła­bym wie­dzieć, co wypra­wia moje serce? – z nie­do­wie­rza­niem dopy­ty­wała się kobietaK67.

Jej mąż spoj­rzał na nią z rów­nie wiel­kim zdu­mie­niem odma­lo­wa­nym na twa­rzy.

– Ależ to oczy­wi­ste! – zawo­łał. – Nie opo­wia­daj głu­pot, prze­cież każdy wie, kiedy bije jego serce!

– On zawsze sły­szał bicie swo­jego serca, a ona ni­gdy – zauwa­żyła Ain­ley w udzie­lo­nym mi wywia­dzie, uśmie­cha­jąc się na wspo­mnie­nie tej sytu­acjiK68. – Od kil­ku­dzie­się­ciu lat byli mał­żeń­stwem, ale ni­gdy o tym nie roz­ma­wiali ani nie byli świa­domi, że róż­nią się pod tym wzglę­dem.

Takie róż­nice, choć dla nas czę­sto nie­zau­wa­żalne, są wyraź­nie widoczne dla naukow­ców uzbro­jo­nych w narzę­dzia do obra­zo­wa­nia mózguK69. Wśród ludzi wystę­puje duże zróż­ni­co­wa­nie pod wzglę­dem roz­mia­rów wyspy, inte­ro­cep­tyw­nego cen­trum mózgu, oraz poziomu aktyw­no­ści tej struk­tury. War­to­ści te są jed­no­cze­śnie sko­re­lo­wane z ich świa­do­mo­ścią doznań inte­ro­cep­tyw­nych. Na­dal nie wiemy jed­nak, skąd biorą się te róż­nice. Wszy­scy przy­cho­dzimy na świat wypo­sa­żeni w pewne pod­sta­wowe zdol­no­ści inte­ro­cep­cji, które wykształ­cają się w okre­sie dzie­ciń­stwa i doj­rze­wa­niaK70. Na odmienne postrze­ga­nie bodź­ców wewnętrz­nychK71 wpływ mogą mieć czyn­niki zarówno gene­tyczne, jak i śro­do­wi­skowe – w tym komu­ni­katy od naszych opie­ku­nówK72, instru­ują­cych nas, jak powin­ni­śmy reago­wać na suge­stie pod­su­wane nam przez wła­sne ciało.

Wiemy nato­miast, że zdol­no­ści inte­ro­cep­tywne można w sobie roz­wi­jać. Wystar­czy kilka pro­stych ćwi­czeń, by uważ­niej wsłu­chać się w głos wła­snego wnę­trza i uzy­skać dostęp do głę­bo­kich pokła­dów wie­dzy o nas samych, innych ludziach oraz ota­cza­ją­cym nas świe­cie – wie­dzy, która zwy­kle znaj­duje się poza zasię­giem naszej świa­do­mo­ści. Infor­ma­cje zaczerp­nięte z tego wewnętrz­nego źró­dła mogą posłu­żyć nam do uspraw­nia­nia wła­snego życia. Z ich pomocą możemy na przy­kład podej­mo­wać lep­sze decy­zje, nauczyć się empa­tii, zwięk­szać swoją odpor­ność na wyzwa­nia i nie­po­wo­dze­nia, a także peł­niej doświad­czać emo­cji, jed­no­cze­śnie nie tra­cąc nad nimi kon­troli. Podą­żajmy za gło­sem nie rozumu, lecz serca.

Zmysł inte­ro­cep­cji jawi się jako kry­nica mądro­ści, ponie­waż świat wypeł­nia znacz­nie wię­cej infor­ma­cji niż tylko te postrze­gane przez nasz świa­domy umysł. Na szczę­ście potra­fimy także nie­świa­do­mie zbie­rać i prze­cho­wy­wać ich znaczne ilo­ści. Stale wypa­tru­jemy pra­wi­dło­wo­ści w naszych codzien­nych doświad­cze­niach, które zapi­su­jemy w pamięci i kata­lo­gu­jemy na wypa­dek, gdy­by­śmy musieli się­gnąć do nich póź­niej. W pro­ce­sie gro­ma­dze­nia infor­ma­cji i roz­po­zna­wa­nia wzor­ców zdo­by­wamy wie­dzę o świe­cie, choć zwy­kle nie potra­fimy jej wyra­zić ani stwier­dzić, jak weszli­śmy w jej posia­da­nie. Ta skarb­nica wie­dzy pozo­staje zatem ukryta pod powierzch­nią świa­do­mo­ści. Zazwy­czaj taki stan rze­czy jest pożą­dany – pozwala nam prze­zna­czać ogra­ni­czone prze­cież zasoby uwagi i pamięci robo­czej na inne cele.

Dzia­ła­nie tego pro­cesu w mniej­szej skali obra­zują bada­nia kogni­ty­wi­sty Pawła Lewic­kiegoK73. Zada­niem uczest­ni­ków prze­pro­wa­dzo­nego przez niego eks­pe­ry­mentu było obser­wo­wa­nie ekranu kom­pu­tera, na któ­rym w róż­nych miej­scach poja­wiał się i zni­kał sym­bol w kształ­cie krzy­żyka, i prze­wi­dy­wa­nie, gdzie za moment znów będzie widoczny. Po kilku godzi­nach – bada­nie roz­ło­żono na dwa­na­ście godzin­nych sesji po jed­nej każ­dego dnia – prze­wi­dy­wa­nia uczest­ni­ków stały się bar­dziej trafne. Zaczęli oni dostrze­gać pra­wi­dło­wo­ści w pozor­nie pozba­wio­nej celu wędrówce sym­bolu po ekra­nie. Nie potra­fili jed­nak ubrać tej wie­dzy w słowa, nawet gdy bada­cze ofe­ro­wali im za to pie­nią­dze. Ich opisy „w naj­mniej­szym stop­niu nie odda­wały rze­czy­wi­stej natury zasto­so­wa­nego sche­matu” – zauważa Lewicki. Sekwen­cja ruchów krzy­żyka była zbyt skom­pli­ko­wana, by dało się ją objąć świa­do­mym umy­słem. Dla prze­past­nych głę­bin pod­świa­do­mo­ści nie sta­no­wiło to jed­nak żad­nego pro­blemu.

Ruty­nowo „nie­świa­do­mie pozy­sku­jemy infor­ma­cje”, jak okre­śla to Lewicki, zacho­wu­jąc je do póź­niej­szego wyko­rzy­sta­niaK74. Gdy znaj­dziemy się w nowej sytu­acji, prze­szu­ku­jemy nasze men­talne archi­wum i pró­bu­jemy dopa­so­wać jeden z poprzed­nio napo­tka­nych sche­ma­tów do napo­tka­nych oko­licz­no­ściK75. Kwe­rendy te doko­nują się bez udziału świa­do­mo­ści. Zda­niem Lewic­kiego wynika to z faktu, że „ludzki sys­tem poznaw­czy nie jest wypo­sa­żony w narzę­dzia odpo­wied­nie do radze­nia sobie z takimi zada­niami na pozio­mie świa­do­mej kon­troli”. Lewicki dodaje ponadto: „W świa­do­mym myśle­niu musimy pole­gać na notat­kach, dia­gra­mach i listach zdań warun­ko­wych – albo na kom­pu­te­rach – żeby osią­gnąć to, do czego zdolne są nasze nie­świa­dome algo­rytmy, dzia­ła­jące w mgnie­niu oka i bez niczy­jej pomocy”K76.

Skoro postrze­gamy te sche­maty i pra­wi­dło­wo­ści wyłącz­nie nie­świa­do­mie, jak możemy zro­bić z nich uży­tek? Odpo­wie­dzi dostar­cza zmysł inte­ro­cep­cji: po wykry­ciu poten­cjal­nego sche­matu zmysł ten daje nam znak, że coś wymaga uwagi. Sygna­łem może być dreszcz, mimo­wolne wes­tchnie­nie, przy­spie­szony oddech czy naprę­że­nie mię­śni. Ciało roz­brzmiewa niczym dzwon, sygna­li­zu­jąc poja­wia­nie się nie­do­stęp­nych w inny spo­sób infor­ma­cji. Choć uważa się, że to mózg jest cen­trum dowo­dze­nia całego orga­ni­zmu, ciało nie jest w tej rela­cji jedy­nie bez­wol­nym wyko­nawcą roz­ka­zów. Nie­jed­no­krot­nie to ono kie­ruje mózgiem, pod­su­wa­jąc mu sub­telne suge­stie i wska­zówki (według pew­nego psy­cho­loga jest to nasz „soma­tyczny ster”)K77. W bada­niach udało się nawet uchwy­cić dokładny moment, kiedy ciało ostrzega umysł o poja­wie­niu się nie­uświa­do­mio­nego sche­matu.

Pod­po­wie­dzi inte­ro­cep­tyw­nego suflera ujaw­niły się w trak­cie gry hazar­do­wej, którą Anto­nio Dama­sio, neu­ro­nau­ko­wiec i pro­fe­sor z Uni­wer­sy­tetu Połu­dnio­wej Kali­for­nii, wyko­rzy­stał w swoim eks­pe­ry­men­cieK78. Jego uczest­ni­kom przed­sta­wiono na ekra­nie kom­pu­tera cztery stosy zakry­tych kart i prze­ka­zano wir­tu­alny port­fel z 2 tysią­cami „dola­rów”. Następ­nie poin­stru­owano ich, by bez zasta­no­wie­nia cią­gnęli i odkry­wali karty z tych sto­sów, które w ich oce­nie pozwolą im zakoń­czyć grę z jak naj­więk­szą sumą pie­nię­dzy. Po kilku klik­nię­ciach gra­cze prze­ko­ny­wali się, że nie­które karty zawie­rały nagrody pie­niężne – bonusy w wyso­ko­ści 50 lub 100 dola­rów – a inne róż­nej wyso­ko­ści kary, pomniej­sza­jące ich koń­cową wygraną. Nie wie­dzieli jed­nak, że gra była, nomen omen, ukar­to­wana: stosy A i B były „pechowe” – prze­wi­jały się w nich karty z wyso­kimi karami – nato­miast C i D były na dłuż­szą metę „opła­calne”, ponie­waż suma nagród prze­wyż­szała w nich sumę kar.

Pod­czas gry bada­cze reje­stro­wali poziom pobu­dze­nia fizjo­lo­gicz­nego uczest­ni­ków za pomocą zakła­da­nych na ich palce elek­trod, które mie­rzyły prze­wod­nic­two skórne. Gdy zare­je­stru­jemy poja­wie­nie się w naszym oto­cze­niu poten­cjal­nego zagro­że­nia, zaczy­namy pocić się w led­wie zauwa­żalny spo­sób. Skóra pokryta cie­niutką war­stwą potu na moment staje się lep­szym prze­wod­ni­kiem elek­trycz­no­ści, co pozwala naukow­com wyko­rzy­stać prze­wod­nic­two skórne jako miarę pobu­dze­nia układu ner­wo­wego. Ana­li­zu­jąc dane zebrane z czuj­ni­ków, Dama­sio i jego współ­pra­cow­nicy wpa­dli na intry­gu­jący trop: zauwa­żyli, że w pew­nym momen­cie u gra­czy, któ­rzy roz­wa­żali pocią­gnię­cie karty z pecho­wego stosu, prze­wod­nic­two skórne gwał­tow­nie wzra­stało. Co jesz­cze bar­dziej zdu­mie­wa­jące, uczest­nicy bada­nia wkrótce zaczęli uni­kać pecho­wych sto­sów, chęt­niej się­ga­jąc po karty z tych opła­cal­nych. Podob­nie jak w eks­pe­ry­men­cie Lewic­kiego z cza­sem radzili sobie coraz lepiej, wygry­wa­jąc wię­cej pie­nię­dzy.

Prze­pro­wa­dzone z nimi wywiady wyka­zały jed­nak, że stali się świa­domi powodu zmiany swo­jej stra­te­gii dopiero na póź­nym eta­pie gry – długo po tym, jak naukowcy zare­je­stro­wali zmiany w prze­wod­nic­twie ich skóry. Przy dzie­sią­tej kar­cie (około 45 sekund po roz­po­czę­ciu gry) odczyty z czuj­ni­ków mie­rzą­cych prze­wod­nic­two skórne jasno poka­zy­wały, że ciała uczest­ni­ków przej­rzały zamiary bada­czy. Po pocią­gnię­ciu kolej­nych dzie­się­ciu kart „wszystko wska­zy­wało na to, że sami uczest­nicy na­dal nie mają poję­cia o róż­ni­cach pomię­dzy sto­sami”. Dopiero po pięćdzie­się­ciu kar­tach i kilku minu­tach gry wszyst­kich uczest­ni­ków ogar­nęło świa­dome prze­czu­cie, że stosy A i B są bar­dziej ryzy­kowne. Ich ciała roz­pra­co­wały ten pro­blem znacz­nie szyb­ciej niż ich mózgi. Dal­sze bada­nia przy­nio­sły kolejne ważne odkry­cie: gra­cze obda­rzeni bar­dziej wyostrzo­nym zmy­słem inte­ro­cep­tyw­nym czę­ściej doko­ny­wali wła­ści­wych wybo­rów w grze – wyraź­niej sły­szeli cenne rady, któ­rymi słu­żyło im ciałoK79.

Wyniki eks­pe­ry­mentu Dama­sia z szybką grą kar­cianą pro­wa­dzą nas do wnio­sku, że ciało nie tylko dostar­cza nam infor­ma­cji zbyt skom­pli­ko­wa­nych, by nasze umy­sły mogły je sobie przy­swoić, ale także robi to z pręd­ko­ścią znacz­nie więk­szą niż pręd­kość świa­do­mej myśliK80. Korzy­ści pły­nące z zaan­ga­żo­wa­nia ciała w pro­ces decy­zyjny wykra­czają daleko poza gry kar­ciane. Nasz świat prze­peł­niony jest dyna­micz­nie zmie­nia­ją­cymi się, nie­pew­nymi sytu­acjami, które nie dają nam czasu na roz­wa­że­nie wszyst­kich za i prze­ciw. Ci, któ­rzy pole­gają wyłącz­nie na swoim świa­do­mym umy­śle, prze­gry­wają.

Mamy zatem dobry powód do roz­wi­ja­nia u sie­bie zmy­słu inte­ro­cep­cji: ludzie bar­dziej świa­domi wła­snego ciała potra­fią lepiej wyko­rzy­sty­wać dostępną im nie­świa­domą wie­dzę. Jed­nym ze spo­so­bów na zwięk­sza­nie samo­świa­do­mo­ści cie­le­snej jest medy­ta­cja uważ­no­ści (ang. mind­ful­ness medi­ta­tion)K81. Bada­nia wyka­zały, że prak­tyka ta wyostrza wraż­li­wość na sygnały wewnętrzne, mogąc nawet pobu­dzać aktyw­ność wyspy i zwięk­szać roz­miary tej klu­czo­wej struk­tury kre­so­mó­zgo­wiaK82. Pod tym wzglę­dem szcze­gól­nie dobre rezul­taty daje tech­nika ska­no­wa­nia ciała (ang. body scan) czę­sto roz­po­czy­na­jąca sesję medy­ta­cyjną. Jej korze­nie się­gają tra­dy­cji bud­dyj­skich z Mjanmy, Taj­lan­dii i Sri Lanki; na Zacho­dzie znana jest dzięki Jonowi Kaba­towi-Zin­nowi, pio­nie­rowi medy­ta­cji uważ­no­ści i eme­ry­to­wa­nemu pro­fe­so­rowi w szkole medycz­nej Uni­wer­sy­tetu Mas­sa­chu­setts. Jego zda­niem „[p]acjenci cenią ska­no­wa­nie ciała, ponie­waż pozwala ono odno­wić kon­takt mię­dzy świa­do­mym umy­słem a sta­nem odczuć naszego ciała. Dzięki regu­lar­nej prak­tyce nasi pacjenci zwy­kle czują głęb­szy kon­takt z dozna­niami w tych czę­ściach ciała, któ­rych ni­gdy nie czuli albo o któ­rych wcze­śniej pra­wie nie myśleli”K83.

Aby roz­po­cząć ska­no­wa­nie ciała, powin­ni­śmy usiąść lub poło­żyć się w wygod­nej pozy­cji i pozwo­lić powie­kom deli­kat­nie opaść. Z początku nasza uwaga powinna być sku­piona na odczu­wa­niu ciała jako jed­no­ści oraz ryt­micz­nych ruchach brzu­cha, uno­szą­cego się i opa­da­ją­cego z każ­dym odde­chem. Po kilku chwi­lach „omia­tamy” oczyma wyobraźni poszcze­gólne czę­ści ciała, zaczy­na­jąc od pal­ców lewej stopy. Jak radzi Kabat-Zinn: „Kiedy twoja uwaga zaczyna je obej­mo­wać, sprawdź, czy możesz posłać ku nim także swój oddech, byś miał poczu­cie, jakby wpły­wał w nie wdech i wypły­wał z nich wydech”K84. Po kilku odde­chach kie­ru­jemy uwagę na pode­szwę stopy i kostkę, a potem prze­cho­dzimy dalej w górę, aż dotrzemy do lewego bio­dra. Całą sekwen­cję powta­rzamy dla pra­wej nogi, zatrzy­mu­jąc się na jej każ­dej czę­ści na kilka odde­chów. Następ­nie ogni­sko naszej uwagi wędruje w kie­runku tuło­wia, brzu­cha, klatki pier­sio­wej i ple­ców. Gdy się­gnie ramion, zaczyna scho­dzić w dół do łokci, nad­garst­ków oraz dłoni. Na samym końcu dociera do szyi i twa­rzy. Jeśli coś nas roz­pro­szy, możemy ponow­nie deli­kat­nie nakie­ro­wać uwagę na odpo­wied­nią część ciała. Kabat-Zinn zaleca wyko­ny­wa­nie ska­no­wa­nia ciała przy­naj­mniej raz dzien­nie.

Celem tej prak­tyki jest uświa­do­mie­nie sobie odczuć pły­ną­cych z ciała bez ich jed­no­cze­snego osą­dza­nia. Pochło­nięci codzienną goni­twą igno­ru­jemy lub odrzu­camy więk­szość docie­ra­ją­cych do nas sygna­łów wewnętrz­nych, a na te, które przy­cią­gną naszą uwagę, reagu­jemy znie­cier­pli­wie­niem lub samo­kry­tyką. Ska­no­wa­nie ciała uczy nas, jak z zain­te­re­so­wa­niem i spo­ko­jem obser­wo­wać dozna­nia cie­le­sne. Dostro­je­nie się do nich to jed­nak dopiero pierw­szy krok na dro­dze do głęb­szego zro­zu­mie­nia wła­snego ciała; kolej­nym jest ich nazwa­nie. Odpo­wied­nie opi­sa­nie odczuć inte­ro­cep­tyw­nych umoż­li­wia nam pano­wa­nie nad nimi. Brak świa­do­mej samo­re­gu­la­cji zwięk­sza ryzyko, że błęd­nie roz­po­znamy źró­dło swo­ich uczuć lub pozwo­limy im wymknąć się spod kon­troli. Bada­nia wyka­zują, że już samo ich nazwa­nie ma donio­sły wpływ na dzia­ła­nie układu ner­wo­wego, nie­mal natych­miast łago­dząc reak­cję ciała na stresK85.

Uczest­ni­ków eks­pe­ry­mentu prze­pro­wa­dzo­nego przez naukow­ców z Uni­wer­sy­tetu Kali­for­nij­skiego w Los Ange­les popro­szono o wygło­sze­nie przed publicz­no­ścią kilku krót­kich zaim­pro­wi­zo­wa­nych prze­mó­wień (co sta­nowi spraw­dzoną metodę wywo­ły­wa­nia nie­po­koju)K86. Przed wystą­pie­niami połowa z nich uzu­peł­niała wyświe­tlane na ekra­nie zda­nie zaczy­na­jące się sło­wami „Czuję się ___________”, pod­czas gdy pozo­stali wyko­ny­wali zada­nie nie­zwią­zane z przed­mio­tem badań, pole­ga­jące na dopa­so­wy­wa­niu kształ­tów. Wśród uczest­ni­ków nazy­wa­ją­cych swoje emo­cje bada­cze zano­to­wali zna­czące obni­że­nie tętna oraz prze­wod­nic­twa skór­nego w porów­na­niu z grupą kon­tro­lną, u któ­rej wskaź­niki pobu­dze­nia fizjo­lo­gicz­nego utrzy­my­wały się na wyso­kim pozio­mie. Dal­szych dowo­dów na kojące dzia­ła­nie nazy­wa­nia emo­cji dostar­czają bada­nia z wyko­rzy­sta­niem tech­nik obra­zo­wa­nia mózgu: uję­cie wła­snych uczuć w słowa zmniej­sza aktyw­ność ciała mig­da­ło­wa­tego, które zaan­ga­żo­wane jest w prze­twa­rza­nie sil­nych emo­cji takich jak strachK87. Z kolei dro­bia­zgowe, intro­spek­tywne ana­li­zo­wa­nie uczuć oraz sytu­acji, które je wywo­łały, sty­mu­luje tę struk­turę mózguK88.

Nazy­wa­nie emo­cji, podob­nie jak ska­no­wa­nie ciała, jest swego rodzaju tre­nin­giem men­tal­nym, mają­cym pomóc nam wyro­bić sobie nawyk odno­to­wy­wa­nia i nazy­wa­nia odczuć cie­le­snych. Wpro­wa­dza­jąc tę tech­nikę do codzien­nej rutyny, warto pamię­tać o dwóch kwe­stiach. Po pierw­sze, psy­cho­lo­go­wie radzą, by nie szczę­dzić słów. Zgod­nie z wyni­kami opi­sa­nego w poprzed­nim aka­pi­cie bada­nia im wię­cej okre­śleń na opi­sa­nie swo­jego stanu emo­cjo­nal­nego wymie­niali uczest­nicy, tym mniej­sze było ich pobu­dze­nie fizjo­lo­giczneK89. Po dru­gie, warto uży­wać okre­śleń jak naj­do­kład­niej odda­ją­cych nasze uczu­ciaK90. Pre­cy­zyjne roz­róż­nia­nie odczuć inte­ro­cep­tyw­nych uła­twia bowiem podej­mo­wa­nie dobrych decy­zjiK91 i sku­tecz­niej­sze pla­no­wa­nie, a także hamuje dzia­ła­nia impul­sywneK92. Być może jest tak dla­tego, że roz­wi­nięty zmysł inte­ro­cep­cji pozwala nam wyraź­niej doj­rzeć nasze rze­czy­wi­ste potrzeby oraz pra­gnie­nia.