Inwentaryzacja - Werachowska Agnieszka - ebook + książka

Inwentaryzacja ebook

Werachowska Agnieszka

3,5

Opis

Jest dzień przed końcem roku, fatalne warunki pogodowe, a do tego grupa pracowników, która nie pała do siebie sympatią i która ma spędzić ze sobą czas przez najbliższych kilka godzin. Nowo zakupiony magazyn, tuż za granicą firmy, jest jednym z pomieszczeń, w którym mają przeprowadzić inwentaryzację. Ku zaskoczeniu bohaterów w magazynie, który stał nieużywany od wielu lat, znajduje się kontener. Nieświadomi tego co ich czeka, uczestnicy inwentaryzacji otwierają tajemniczy pojemnik, uwalniając drzemiące w nim zło. Od tej pory otaczający ich świat zmieni się na zawsze. Nie mogą brać za pewnik ani tego, co widzą , ani tego, czego stają się świadkami. Tajemnicza siła uwydatnia ich najgorsze cechy, bawi się ich największymi lękami, pławi się w ich cierpieniu…

 

Inwentaryzacja” Agnieszki Werachowskiej to diabelnie wciągająca historia z zaskakującym finałem!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 264

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,5 (8 ocen)
2
3
1
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MariaWojtkowiak

Dobrze spędzony czas

Na jeden wieczór. Trochę zerżnięte z Kinga,ale czyta się przyzwoicie. Zakończenie na miarę horroru.
20
gragina1982

Nie oderwiesz się od lektury

Fajna, ale czuję niedosyt na zasadzie, że cdn... co nie zmienia faktu, iż słuchając Inwentaryzacji wyobraźnia pracowała mi na najwyższych obrotach.. pamiętaj... milczenie jest złotem...
10
Yelonky_PL

Dobrze spędzony czas

Dawno takiej książki nie czytałem. Z jednej strony momentami wręcz prymitywnie napisana, a niektóre kwestie wypowiadane przez "złą istotę" były niezamierzenie komiczne. Z drugiej strony jednak fabuła była niesamowicie wciągająca. Po prostu oderwać się można. Na plus idzie też oparcie akcji o bohaterów składających się z pracowników biura, jakich istnieje wiele. Zderzenie biurowej rzeczywistości ze Złem było naprawde pomysłowe. Podobało mi się też, że choć był to horror, to nie był mocno krwawy ani obrzydliwy, jak to się często zdarza.
10
Isenor_Tarpanito

Dobrze spędzony czas

Agnieszka Werachowska w "Inwentaryzacji" stworzyła diabelnie wciągającą historię, pełną mroku, w konwencji horroru. Autorka napisała książkę, która przynosi dobrą rozrywkę. Autorka mam nadzieję, że opiera się na "Martwym Źle" kreuje ciekawą otoczkę wokół, i klimat który jest odpowiednio trzymany.
10
MagdaGlogo

Z braku laku…

Nie dostaniecie tu grozy, przez którą boicie się pójść nocą do toalety. 😉 Raczej łamane kości, strzelające szczęki i rozbryzgi krwi.
00

Popularność




Tytuł: Inwentaryzacja

Autor: Agnieszka Werachowska

Copyright:

Trupi Jad – Magazyn Strasznie Kulturalny

Wydawnictwo Phantom Books

Agnieszka Werachowska

Okładka: Joanna Widomska

Skład/łamanie: Dominika Świątkowska

Redakcja: Magdalena Paluch

Sucha Beskidzka 2023.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

Żadna część książki nie może być w jakikolwiek sposób powielana bez zgody wydawcy, z wyjątkiem krótkich fragmentów użytych na potrzeby recenzji oraz artykułów.

ISBN: 978-83-67042-25-3

1

Kierowca nerwowo zaciskał palce na kierownicy z taką samą zaciętością, z jaką przygryzał dolną wargę. Jego ruchy były szybkie, wręcz agresywne. Wzrokiem omiatał wnętrze auta, po czym momentalnie przeniósł spojrzenie na przednią szybę. Duże, białe płatki śniegu szczelnie ją oblepiały, ograniczając widoczność do minimum, dlatego zwiększył prędkość działania wycieraczek. Kierowca skrzywił się z niezadowoleniem i delikatnie popuścił pedał gazu.

– Wolniej już się nie da – mruknął pod nosem.

Przeniósł wzrok na siedzenie pasażera. Pod niebieskim, szmacianym plecakiem leżała sterta starych rachunków i kwitów parkingowych. Jednym ruchem zrzucił bagaż na dywanik samochodu, a raczej na butelki po napojach, zakrywające prawie całą jego powierzchnię i zaczął rozgrzebywać papiery. Część z nich spadła na podłogę. Mężczyzna zerknął nerwowo na przednią szybę, ale biały krajobraz nie zmienił się ani trochę. Zresztą kierowca jechał w tak żółwim tempie, że musiałoby się wydarzyć coś naprawdę nagłego i niespodziewanego, aby zboczył z drogi. Wrócił wzrokiem do siedzenia pasażera.

– Gdzie są te cholerne rękawiczki? – syknął i z jeszcze większym zaangażowaniem ponowił poszukiwania.

Spod sterty śmieci wyłonił się skrawek poszukiwanej garderoby. Kierowca uśmiechnął się delikatnie i pociągnął za jeden z palców. Ku zadowoleniu zauważył, że druga rękawica przypięta została do boku pierwszej plastikowym spinaczem. Mężczyzna położył odnalezione rękawiczki na kolana i sięgnął po plecak, który w tym momencie spoczywał pod stertą papierów. Ułożył go ponownie na siedzeniu obok i niedbale rzucił na wierzch rękawiczki.

Do celu podróży został niecały kilometr. Wycieraczki nie nadążały ścierać oblepiających szybę, a tym samym zasłaniających widok, płatków śniegu. Droga wyglądała jak biały, śliski tunel pośród wszechogarniającej ciemności. Cyfry zegara umiejscowionego na desce rozdzielczej zmieniły się i teraz wskazywały za siedem szósta.

Kierowca zauważył w oddali duży budynek, a raczej szereg lamp oświetlających wejście do niego. To był sygnał, że dotarł na miejsce. Mężczyzna włączył kierunkowskaz i ostrożnie skręcił w prawo. Budynek firmy, mimo panującej śnieżycy, zaczynał nabierać kształtów. Kierowca wolno wjechał na miejsce parkingowe naprzeciw głównego wejścia. Przy sprzyjających warunkach pogodowych było widać namalowane na ziemi linie oddzielające miejsca od siebie ale dziś warunki nie były ani trochę sprzyjające. Mimo zachowania wszelkich środków ostrożności, tył auta podskoczył na zamarzniętej muldzie śniegu i niebezpiecznie skręcił w lewo.

– Ja pierdzielę! – powiedział głośno, mocniej zaciskając dłonie na kierownicy i wciskając z całych sił pedał hamulca.

Po chwili samochód zatrzymał się, a kierowca z ulgą wypuścił wstrzymywane w płucach powietrze. Nie wyrównał ustawienia pojazdu, tylko przekręcił kluczyk w stacyjce i zgasił światła. Przez chwilę z zadumą patrzył na ogromny biurowiec firmy, w której był zatrudniony. Jasnobrązowy gmach, w tym momencie przykryty warstwą śniegu, z mnóstwem okien i zwykłymi, podwójnymi szklanymi drzwiami prowadzącymi do środka, przypominał średniej wielkości szkołę. W żadnym z okien nie paliło się światło. Nad wejściem, targane wiatrem, zwisały sznury lampek choinkowych, które z racji nieobecności pracowników nie świeciły się na niebiesko-czerwono, jak to miało miejsce jeszcze tydzień temu.

Mężczyzna wziął głęboki wdech i sięgnął po rękawiczki. Rozpiął łączący je klips i nałożył powolnym ruchem na dłonie. Z plecaka wydobył czapkę, którą mocno naciągnął na uszy. Wyjął kluczyki ze stacyjki, chwycił ramiączko plecaka, po czym mrucząc coś pod nosem, wolno wysiadł z samochodu. Gdy jego stopy napotkały podłoże, pod podeszwami butów słychać było cichy plask. Z niesmakiem spojrzał w dół i zauważył, że jego nogi ugrzęzły do połowy łydek w lepkim, ciężkim śniegu.

– No pięknie – przewrócił oczami.

Podniósł dłoń, w której cały czas trzymał kluczyki i przyłożył ją do czoła, aby ochronić oczy przed padającym śniegiem. Czerwony, plastikowy breloczek w kształcie serca z wyrytym kursywą napisem Sandra, boleśnie uderzył go w mały garb na nosie. W oddali zauważył zbliżającą się postać. Opuścił rękę i przez chwilę, ze skwaszoną miną, delikatnie masował obolałe miejsce. Spojrzał jeszcze raz na oddaloną od niego o kilkanaście kroków osobę. Wsunął klucze do kieszeni spodni, przerzucił plecak na prawe ramię, wolnym krokiem okrążył samochód i skierował się w stronę czerwono-białego szlabanu. Breloczek był za duży i niepraktyczny, do tego boleśnie uwierał go w udo. Mimo to musiał pozostać przypięty do kluczy. Dostał go pod choinkę od Sandry, swojej dziewczyny. Jaką to ona miała minę, czekając na jego reakcję, gdy rozpakowywał prezenty świąteczne. Wiedział, że musi się ucieszyć. Nie miał wyjścia, tego od niego oczekiwała. Ucieszył się, chociaż uważał, że to była chyba najbrzydsza rzecz, jaką kiedykolwiek otrzymał w prezencie. Szedł tak wolno, aby podążająca za nim osoba mogła dołączyć do niego. Wiedział, że nie ma sensu uciekać przed którymś ze współpracowników, więc niechętnie, wolniej niż zazwyczaj, stawiał nogę za nogą. Jak on tego nie chciał. Nie chciał z kimkolwiek iść, ani tym bardziej rozmawiać, ale wiedział, że więcej wysiłku będzie go kosztować unikanie towarzystwa niż zaakceptowanie obecności kolegi. Pokonywanie gęstej i ciężkiej warstwy śniegu sprawiało mu trudność. Silny wiatr uderzał prosto w twarz mężczyzny. Jacek wiedział, że gdy tylko minie stróżówkę, wysokie budynki ochronią go od przeszywającego zimna i pewnie znalazłby się już za nimi, gdyby nie starająca się go dogonić postać. Zaczynał się irytować, kiedy niedaleko szlabanu dołączył do niego towarzysz i z szerokim uśmiechem zwrócił się do Jacka.

– Cześć – młody chłopak zawołał z przesadnym entuzjazmem i wyciągnął dłoń ku koledze.

Nie miał więcej niż dwadzieścia lat. Jego twarz okalał szczelnie naciągnięty na głowę kaptur z doszytym sztucznym futrem na brzegu. Czerwona kurtka z czerwono-brązowymi sterczącymi kłakami sprawiała wrażenie, jakby płonęła mu głowa. Czarne jeansy i buty w tym samym kolorze dopełniały wizerunek. Chłopak miał pucułowatą twarz, a spod kaptura wystawało mu kilka niesfornych loczków. Wzrostem dorównywał swojemu rozmówcy. Wiekiem dzieliła ich przynajmniej dekada.

Jacek spojrzał zmęczonym wzrokiem na rozentuzjazmowanego kolegę i wyciągnął dłoń w geście powitania.

– Cześć – mruknął.

Ich dłonie splotły się w mocnym uścisku.

– Pogody nie mamy zbyt dobrej na inwentaryzację – młodszy próbował nerwowo zagaić rozmowę.

Jacek zerknął nie chłopaka i napotkał szeroki, serdeczny uśmiech. Aż go wewnętrznie skręcało od tej słodyczy. Gdyby Młody nie wpatrywał się w niego cielęcym wzrokiem, zapewne Jacek przewróciłby oczami z miną wyrażającą totalną pogardę. Jednak udało mu się zapanować nad mimiką i powstrzymał się od tego. Wiedział, że to do niczego nie prowadzi. Nie był typem rannego ptaszka, więc takie rozmowy o niczym, szczególnie o szóstej rano, nie sprawiały mu przyjemności, a wręcz przeciwnie, działały jedynie na nerwy.

– No nie – odburknął.

– Dobrze, że będziemy w środku, to znaczy… w halach, bo jakby przyszło nam spędzić kilka godzin na dworze, to…

Jacek nie wytrzymał. Miarka się przebrała. Pomyślał, że jak zaraz czegoś nie zrobi, to będzie musiał prowadzić tę beznadziejną rozmowę o niczym do momentu, aż dotrą do celu, a tego już by nie zniósł. Przewrócił oczami, westchnął poirytowany i odwrócił się nerwowo do kolegi. Był zły i było to po nim widać. Po części na chłopaka, który paplał, byle coś powiedzieć, ale przede wszystkim na inwentaryzację, na firmę i na siebie samego.

– Daj spokój, Młody – przerwał mu nagle. – Znowu wkręcili mnie w cholerną inwentaryzację tuż przed sylwestrem – prychnął. – Wiem, że jesteś podekscytowany, bo to twój pierwszy raz, ale ja pracuję w tej… – zatrzymał się i przeżuł z niesmakiem słowa, których chciał użyć – firmie – dokończył twardo – już cztery lata i to czwarta inwentaryzacja, w której biorę udział. Co roku to samo! – zaczynały puszczać mu nerwy. – Jakby innych ludzi nie było w czterystuosobowym przedsiębiorstwie. Może nie za bardzo lubię się z Mateuszem, ale choć ten jeden raz mógł mi darować.

Oczy młodego mężczyzny rozszerzyły się z niedowierzaniem. Nie chciał dolewać oliwy do ognia, ale nie chciał też wyjść na tchórza, który nie ma nic do powiedzenia. Przez chwilę zbierał się w sobie. Była to za długa chwila, aby utrzymać płynność rozmowy, mimo to nie pozostawił Jacka bez odpowiedzi.

– Przecież… eee… Mateusz też bierze udział w inwentaryzacji – wydukał w końcu.

– Bo musi! – Jacek odpowiedział podniesionym głosem. – Jest szefem komisji inwentaryzacyjnej, więc nie ma innego wyjścia i musi być podczas każdej inwentury.

W tym momencie obydwoje przeszli przez podniesiony do góry szlaban. Jacek skinął głową wąsatemu ochroniarzowi siedzącemu w stróżówce tuż przy wejściu.

– Dzień dobry! – krzyknął chłopak w kierunku mężczyzny zamkniętego w szklanej budce. Ochroniarz nie zareagował. Wzrok wąsatego mężczyzny skierowany był w stronę monitorów, na których widok z kamer pokazywał, co dzieje się na terenie całej firmy.

– Nie wrzeszcz, on i tak cię nie usłyszy – skarcił kolegę Jacek.

Odwrócił głowę w stronę chłopaka, którego mina zdradzała, że stara się powstrzymać, żeby nie powiedzieć o kilka słów za dużo.

Jacek poczuł się źle. To nie był prawdziwy on. Nigdy nie odzywał się w ten sposób do innych ludzi. To miejsce wydobywało z niego to co złe i wpędzało w coraz większą frustrację. Może nawet nie chodziło o miejsce, a o ludzi, z którymi spędzał przynajmniej osiem godzin dziennie przez pięć dni w tygodniu, a którzy sprawili, że zatracił wiarę w ludzkość.

– Jak masz właściwie na imię? – zagaił nieco łagodniej.

– Łukasz.

Jacek nagle zrozumiał, że nie ma do niego więcej pytań. Mimo szczerych chęci nie interesowało go, kim był, ani co tak naprawdę go interesuje. Kolejny mdły i nijaki stażysta, jakich było już wielu i jakich po nim pojawią się kolejni. Nie przyzwyczajał się do nich. Na ogół po skończonym stażu osoby znikały z firmy. Nie były im proponowane umowy o pracę, co czasami przyjmowali z zaskoczeniem, a w większości z ulgą. Była zbyt wczesna pora, aby prowadzić konwersacje na jakiekolwiek głębsze tematy. Postanowił odzywać się jedynie wtedy, gdy będzie musiał. A przynajmniej do momentu, dopóki nie wypije kawy.

Na tę myśl mimowolnie się uśmiechnął.

Łukasz natomiast był podekscytowany i miał mnóstwo pytań. Wiedział, że jego kolega nie jest zbyt rozmowny, ale postanowił się nie poddawać.

– Dlaczego wchodzimy tędy, a nie jak zawsze głównym wejściem przez biurowiec? – Mimo wyczuwalnej niechęci ze strony rozmówcy, był zawzięty i postanowił podtrzymać konwersację.

– Bo jest zamknięty – Jacek z całych sił starał się nie okazywać złości, która w nim buzowała, mimo tego ton jego głosu był szorstki i dosadny.

Nie chciał wyżywać się na chłopaku, bo czegóż on był winien. To był jego problem, że praca, którą aktualnie wykonywał, stanowiła pasmo porażek i przegranych bitew między tym, co chciałby robić, a tym, co musiał, aby godnie żyć. Od dłuższego czasu utwierdzał się w postanowieniu, że to będzie ostatni rok w firmie. W miejscu, gdzie tak naprawdę nikogo nie obchodził. Tu, gdzie liczył się jedynie zysk, a on i jemu podobni byli nic nieznaczącymi trybikami w ogromnej machinie biznesu. Od pierwszego, może od drugiego stycznia, zacznie szukać nowej pracy. Na samą myśl o kolejnym roku w znienawidzonym przedsiębiorstwie oraz kolejnej inwentaryzacji zrobiło mu się niedobrze.

Spojrzał na swojego towarzysza i uświadomił sobie, że kiedyś był dokładnie taki sam jak on. Młody, z głową pełną pomysłów i naiwnych ideologii. Dziesięć lat temu też myślał, że zawojuje świat. Był pracowity i ambitny, ale to było kiedyś, to był dawny on. Rzeczywistość skutecznie zredukowała jego plany i marzenia. Po wielu rozmowach kwalifikacyjnych i paru nietrafionych stanowiskach dostał pracę tu, w tej właśnie firmie, na stanowisku specjalisty do spraw zakupów i tak już został. Mimo wszystko nie miał absolutnie żadnego prawa wyżywać się na młodym chłopaku za swoje niepowodzenia. Dlatego z grzeczności podtrzymywał konwersację. W końcu jemu też kiedyś ktoś okazał życzliwość.

– Jesteś z nami od miesiąca. Co skłoniło cię do aplikowania właśnie tu? – zapytał z lekką pogardą w głosie, którą z całych sił próbował ukryć.

– Pojawiło się ogłoszenie o wolnym miejscu dla stażysty, więc postanowiłem się zgłosić.– odpowiedział, jakby to było oczywiste.

– I myślisz, że potem dadzą ci etat? – skarcił się w duchu za kpiący ton. – To znaczy – chrząknął – chciałbyś tu zostać na dłużej?

Chłopak wydawał się nie słyszeć ironii w głosie kolegi (albo przynajmniej takie sprawiał wrażenie).

– Ciężko powiedzieć. Jestem tu dopiero od miesiąca i jak na razie głównie porządkuję szafy z segregatorami i archiwizuję stare dokumenty. Zobaczymy, co będzie za parę miesięcy.

Po tych słowach rozmowa urwała się. Jacek nie miał więcej pytań, a i Łukasz nie był już dłużej zainteresowany sztucznym podtrzymywaniem konwersacji. Uprzejma wymiana zdań została zakończona.

Robiło się coraz zimniej. Siarczysty wiatr boleśnie smagał ich po twarzy. Zwiększyli tempo marszu. Przy każdym kroku śnieg rozbryzgiwał się na boki, a ich ślady zostawiały głębokie wgłębienia w białej powłoce. Nogawki spodni, do połowy łydek, utopione były w śnieżnej brei, a kurtki gęsto pokryte dużymi płatkami śniegu. Zmierzali do hali numer jeden, gdzie umówione było spotkanie dziesięcioosobowej grupy, która dziś miała przeprowadzić inwentaryzację w dwóch halach: hali produkcyjnej numer jeden i hali produkcyjnej numer dwa. Po ich lewej stronie mijali ogromny biurowiec, do którego przylegała niewielkich rozmiarów oszklona stróżówka. Wzdłuż budynku, w którym na drugim piętrze znajdowało się biuro Jacka, mieściła się hala numer dwa. Przed nimi rozciągała się majestatyczna hala numer jeden. Firma z lotu ptaka wyglądała jak litera „C”, a teren ogrodzono wysokim płotem z metalowych prętów zakończonych grotami.

Mężczyźni zmierzali mozolnie w stronę światła padającego z dużej okrągłej lampy przytwierdzonej nad wejściem, które było miejscem spotkania.

Tuż przed osiągnięciem celu, Jacek targany wyrzutami sumienia, zatrzymał się i chwycił Łukasza za ramię, a następnie spojrzał na niego. Za sobą miał lampę, więc doskonale widział oblicze swojego rozmówcy. Nie wiedział, czy to, co zamierza zrobić, jest właściwe, ale z drugiej strony ile by dał, żeby ktoś kiedyś ostrzegł go w porę w podobny sposób. Widząc zaskoczenie w oczach rozmówcy, zanim się odezwał, przetarł dłonią twarz, ścierając tym samym przylepiony do policzków śnieg i rozpoczął poważnym tonem.

– Słuchaj, Młody, powiem ci coś teraz. Coś, co kiedyś też powinienem usłyszeć, kiedy zaczynałem tu pracę, ale niestety nie usłyszałem – zastanowił się chwilę, tak jakby szukał odpowiednich słów. Spojrzał w przerażone oczy Łukasza i przez moment się zawahał. Już miał zrezygnować, machnąć ręką na to wszystko i zostawić ostrzeżenie dla siebie, kiedy stwierdził, że ze swoim nowym postanowieniem zmiany pracy nie ma już nic do stracenia. – Kiedy już będziemy w środku – zrobił dłuższą pauzę, jakby próbował dobrać odpowiednie słowa – nie gadaj z tymi ludźmi… za wiele – dokończył. – Oni nie będą się z tobą przyjaźnić. Tu pracują zapatrzeni w siebie egoiści. Ludzie, którzy bez zastanowienia będą podkopywać twoje morale albo rozgłaszać plotki na twój temat. Nie mów też za dużo o swoim życiu prywatnym, bo w końcu spotkasz jakąś nieszczęśliwą osobę, a jest ich tu wiele, która zatruje ci to, co masz i wmówi, że jesteś tak nieszczęśliwy jak ona, aby choć przez chwilę nie była sama w poczuciu beznadziejności.

Jacek widział, jak oczy kolegi robią się coraz większe. Nie był może przerażony, ale na pewno zaniepokojony. W tym samym czasie przez głowę Łukasza przelatywały obrazy z ostatniego miesiąca, przypominające zatrzymane w czasie klatki filmowe, kiedy to opowiadał ludziom z pracy o swojej rodzinie, dziewczynie, z którą był na paru randkach i o przyjaciołach. Docierało do niego, jak często zadawano mu pytania, niektóre nawet zbyt osobiste.

– Nie chcę dla ciebie źle, ale musisz wiedzieć, że tu nie pracują dobrzy ludzie. Wyryj sobie w pamięci, że milczenie jest złotem – Jacek wziął głęboki wdech. – Milczenie jest złotem – powtórzył dosadnie.

Odwrócił się w stronę drzwi. Chwycił za klamkę i otworzył drzwi na całą szerokość, po czym wszedł do środka.

2

Łukasz stał jeszcze przez chwilę wpatrzony w sylwetkę kolegi znikającą we wnętrzu pomieszczenia. Był zszokowany tym co usłyszał. Nie wiedział, co ma o tym myśleć. Czy traktować te słowa poważnie, czy to jedynie jakaś gra albo test, który musiał przejść? To nie był najlepszy moment na głęboką analizę, ale mimo wszystko nie potrafił się ruszyć. Coś w jego wnętrzu złapało żołądek w stalowy uścisk i miażdżyło go z ogromną siłą. Słowo się rzekło. Nawet wiele słów… zbyt wiele. „Mowa jest srebrem, a milczenie złotem”. Ile razy słyszał to powiedzenie w swoim życiu? Wiele, ale tym razem słowa te dotknęły go do głębi. Było w nich coś niepokojącego. Coś, co nie wróżyło niczego dobrego. Jego kaptur, a w szczególności futrzane wykończenie, oblepiło się śniegiem. Ciężkie i pociemniałe kłaki opadły i przykleiły się do czoła Łukasza. Zapomniał, że jest mu zimno. Zapomniał o mrowieniu w palcach u stóp. Co to było? Ostrzeżenie? W istocie, to co powiedział Jacek, było dość zaskakujące. Czy powinien potraktować słowa kolegi poważnie? Tego kolegi, który na co dzień poza zdawkowym „cześć” w przelocie, najczęściej wypowiadane przy automacie do kawy, nie odzywał się do niego nigdy, a tu nagle otrzymał od niego ostrzeżenie? Brzmiało to dziwnie, ale czy nieszczerze? Nie. Wręcz przeciwnie. Cholernie szczerze. Wiele zostało już powiedziane między nimi, zbyt wiele. Tyle że troska Jacka przyszła za późno, bo Łukasz nie zastanawiał się nad tym, co i do kogo mówił. Pytali, więc odpowiadał. Byli mili, serdeczni, uśmiechali się. Teraz gdy o tym myślał, rzeczywiście niektóre osoby po jego głębszych wynurzeniach nie odezwały się już ani słowem. Dostały to, po co przyszły, więc po co miały marnować czas na nudnego stażystę, który dziś jest, a jutro może go już nie być. Jacek miał rację, milczenie jest złotem. Skarcił się w myślach. Żołądek nadal pozostawał boleśnie ściśnięty.

– Milczenie jest złotem – szepnął Młody i zmrużył powieki na znak tego, że utwierdza maksymę w pamięci.

Z odrętwienia wyrwał go huk zatrzaskujących się za Jackiem metalowych drzwi. Chwycił za klamkę i szybko wsunął się do przedsionka hali numer jeden. Napotkał na ośmioro par oczu gapiących się na niego. Mateusz, niski, łysiejący facet po czterdziestce, ubrany od stóp do głów na czarno, stukał długopisem w dopasowaną kolorystycznie, skórzaną okładkę notesu, który trzymał w dłoni. Odchrząknął i donośnym głosem zwrócił się do nowoprzybyłych.

– No proszę – powiedział przeciągle. – Wcale nie jestem zaskoczony. Jak zwykle pan Jacek Krzemiński jest spóźniony.– Przesunął wzrok na Łukasza. – O nowym koledze nawet nie wspomnę – dodał lekceważąco.

Wypowiadał słowa z pogardą i wyższością osoby, o której wszyscy wiedzieli, że ma nikłą władzę, ale cieszy się nią i wykorzystuje, gdy tylko może i to do granic możliwości. Mateusz miał w sobie coś komicznego. Nawet teraz, gdy próbował być złośliwy, bardziej się ośmieszał przed grupą niż wzbudzał respekt. Ot, taki niewiele znaczący trybik z przerostem ambicji tkwiący w korporacyjnej machinie.

Łukasza rozbawiła sytuacja, którą miał nieprzyjemność obserwować. Prychnął, ale zaraz potem potarł nos, aby ukryć tę chwilę słabości. Nie umknęło to jednak uwadze Mateusza.

– A co pana tak bawi, panie Łukaszu? Może się pan z nami tym podzieli?

Po tej, jakże sztucznej, przemowie, Łukasz nie wytrzymał i uśmiechnął się ironicznie. Niski mężczyzna najwyraźniej oczekiwał odpowiedzi, a w głowie Łukasza przewijał się filmik, który ostatnio oglądał w internecie, w którym dorosły mężczyzna w stroju klauna, zjeżdża ze stromego wzniesienia na dziecięcym, trzykołowym rowerku. Na początku, kiedy nie rozwinął jeszcze prędkości, klaun uśmiechał się szeroko, co było widoczne nawet pod grubą warstwą makijażu, który również imitował karykaturalnie śmiejącą się twarz. Jednakże kiedy pojazd zaczął nabierać tempa, a zielone włosy po bokach jego głowy nie powiewały już radośnie, a wręcz przykleiły się poziomo tuż za uszami, skończyła się zabawa. Był strach i krzyk przerażenia. Klaun rozpędził się, zapewne do maksymalnej prędkości, jaką mógł osiągnąć. Jego nogi nie nadążały nad kręcącymi się pedałami, więc uniósł stopy w wielkich czerwonych butach na wysokość kierownicy. W tej karykaturalnej pozie, nie panując nad pojazdem, skończył przygodę, rozbijając rowerek o krawężnik, a samemu lądując w najbliższych kubłach na śmieci. Mateusz był w jego oczach takim właśnie klaunem, który na początku dobrze się bawi, ale przy jakiejkolwiek kontrze, czy niespodziewanych trudnościach nie potrafi zapanować, ani nad sobą, ani nad sytuacją.

Chłopak zanurzył nerwowo palce w gęste blond loki na swojej głowie. Szukał nerwowo najbardziej właściwej odpowiedzi. Niespodziewanie z pomocą Łukaszowi przyszedł Jacek.

– Przestań się wydurniać, Mateusz! Chcę szybko zrobić inwenturę i iść do domu! Jak już skończyłeś show i jeśli nie masz nic więcej do dodania, to może weźmiemy się do pracy?!

Dziewięć par oczu z niedowierzaniem spojrzało na Jacka. Jego ton był stanowczy, wręcz agresywny. Po tym jak opowiadał, która to już inwentaryzacja, w której musi brać udział i jakie relacje łączą go z Mateuszem, Łukasz nie był wcale zaskoczony jego reakcją. Z drugiej strony poczuł ulgę, że dzięki Jackowi uniknął konfrontacji z przełożonym. Wtedy po raz pierwszy pomyślał, że nie pasuje do tej firmy.

Po wybuchu Jacka, które zaskoczyło zebranych, Mateusz wciągnął głośno powietrze do płuc gotowy na odparcie ataku, jednak wcześniej rozejrzał się po podwładnych i widząc uśmiech satysfakcji na ich twarzach, speszył się.

– Dosyć! – wrzasnął z desperacją w głosie. – Szkoda czasu na bezcelowe pogaduszki!

Spojrzał wymownie na Jacka, który wiedział, że tak naprawdę to wcale nie jest koniec, ale chwilowe zawieszenie broni. Jednakże stwierdził, że jest trzydziesty grudnia, zimno, ciemno, a jedyne, czego tak naprawdę chce, to zakończyć tę coroczną mękę i jak najszybciej wrócić do domu. Cholerna inwentaryzacja!

– Podzielimy się na dwie grupy – oznajmił Mateusz, spoglądając w swoje zapiski. – Proponuję, aby Jacek, Łukasz, Ania, Beata i Elżbieta zostali tu, w hali numer jeden. Pozostali, łącznie ze mną, przejdą do hali numer dwa. W obrębie grupy podzielcie się, jak uważacie za stosowne. Ustalcie między sobą, kto będzie spisywał towar, a kto liczył i oznaczał. Przypominam, że wszystko, co znajduje się w halach, musi zostać zliczone, oznakowane i spisane. Arkusze inwentaryzacyjne znajdują się na biurku kierownika produkcji. Czy są jakieś pytania? – zawiesił teatralnie głos. – Jeżeli nie, to życzę wszystkim miłej pracy.

Już miał się odwrócić i otworzyć drzwi, aby cztery osoby, które miały przeprowadzić z nim spis w drugiej hali, mogły opuścić pomieszczenie, kiedy nagle przypomniała mu się niezwykle istotna kwestia. Spodziewał się, jaka będzie reakcja na ogłoszenie, więc czuł wręcz wewnętrzną euforię. Uwielbiał mieć władzę nad tymi maluczkimi, nic dla niego nieznaczącymi ludźmi. Jeden dzień w roku mógł wybrać sobie nieszczęśników do przeprowadzenia inwentaryzacji i tylko od jego humoru zależało, jak bardzo skrupulatny i dokładny będzie podczas nadzorowania tych ofiar losu.

– Kochani – powiedział miękko, jakby zwracał się do dzieci w przedszkolu. – Zapomniałem wam powiedzieć o najważniejszym, co nas dziś czeka – zawiesił głos, chcąc stworzyć atmosferę tajemniczości. – Tuż przed świętami został sfinalizowany zakup magazynu przylegającego do naszej firmy, tego za halą numer jeden.

– Wiemy – nie mogąc się powstrzymać, mruknął zirytowany Jacek.

Mateusz spojrzał na niego zdenerwowany i gdyby wzrok mógł zabijać, to po Jacku nie zostałby nawet paproch. Mimo to wziął głęboki wdech i kontynuował.

– Po zakończeniu podstawowej inwentaryzacji poproszono nas również o spisanie zawartości nowego miejsca – zakończył z nieukrywanym zadowoleniem.

– Co?! – zdenerwował się Jacek. – Nie dość, że będziemy tu tkwić do wieczora, to mamy jeszcze później spisać nowy magazyn, w którym nie wiadomo co jest?!

– Nie dramatyzuj – odpowiedział przeciągle rozbawiony Mateusz. – Zaglądał do niego nasz magazynier, pan Krzysztof – odwrócił się, wskazując na stojącego nieopodal starszego mężczyznę – i powiedział, że nie zawiera zbyt wielu rzeczy, więc to powinna być jedynie formalność.

Wszystkie oczy zwróciły się w kierunku pana Krzysztofa, który znużony spoglądał na swoje buty.

– Jakieś stoły, na nich narzędzia, nic szczególnego – mruknął pod nosem spokojnym, cichym głosem.

– No widzicie, nie ma strachu – z dumą zakończył Mateusz.

– No chyba, że… – Pan Krzysztof rozpoczął ostrożnie.

– No chyba, że co?! – wyskoczyła z pytaniem podenerwowana korpulentna Elżbieta, której obecność tutaj była równie nie w smak, jak Jackowi.

– No chyba, że po tym jak otworzymy kontener, okaże się, że jest pełen jakichś rzeczy.

– Kontener? – Cichutko zapytała Dorota, która całe życie pracowała w firmie jako kadrowa.

– Tak – niechętnie kontynuował pan Krzysztof. – Na samym środku magazynu stoi niebieski kontener, długi na jakieś dwanaście, trzynaście metrów, szeroki i wysoki tak mniej więcej na trzy. Wokół rączek przy drzwiach zawinięty jest łańcuch, na którym zatrzaśnięta została kłódka. Wszystko jest strasznie pordzewiałe, więc musi tam stać od bardzo dawna.

– Przecież on może być pełen śrubek lub innych drobnych rzeczy, które będziemy musieli policzyć. Ktoś do cholery w ogóle pamięta, co się tam kiedyś znajdowało?

– Pracuję tu już ponad trzydzieści lat i odkąd pamiętam, magazyn stał zamknięty. Nigdy nikogo w nim, ani w jego pobliżu, nie widziałam – odpowiedziała cicho Dorota.

– Cudownie, po prostu świetnie! – Jacek wyrzucił ręce do góry, po czym nerwowym ruchem zaplótł dłonie na wysokości piersi.

Pozostali również z niezadowoleniem spoglądali po sobie.

– Nie ma co się rozczulać – uciął Mateusz. – Prezes kazał nam sprawdzić, co się w nim znajduje, tak też zrobimy. – Odwrócił głowę w stronę starszego mężczyzny. – Jest pan w stanie otworzyć kontener?

– Tak. Zostało mi to zlecone już wcześniej, we Wigilię, kiedy poszliśmy zajrzeć do środka pierwszy raz. Tam jest prąd i są lampy, nie będziemy pracować w ciemnościach. Przetnę łańcuch nożycami i tyle – oznajmił Krzysztof, nie podnosząc głowy.

– Dlaczego od razu nie sprawdziliście, co zawiera? – Jacek wyraźnie próbował trzymać nerwy na wodzy.

– To była Wigilia – odpowiedział już wyraźnie zirytowany Mateusz. – Wszystkim spieszyło się do domu. Sam prezes stwierdził, że chce mieć niespodziankę w nowym roku – dodał z lekkim uśmiechem. – Poza tym mówił, że ten magazyn odciąży nasz główny, gdyż to w nim będziemy przechowywać materiały z hali numer jeden.

– Cudownie – powtórzył z ironią Jacek.

– Nie ma co dłużej gdybać. Zapraszam państwa do pracy – z szerokim uśmiechem i nieukrywaną satysfakcją Mateusz gestem zagarnął grupę, z którą pracował, do wyjścia.

Złapał za klamkę i z trudem otworzył drzwi. Wraz z zimnym powietrzem do pomieszczenia zaczęły wpadać grube płatki śniegu.

W rządku za magazynierem, panem Krzysztofem, wyszedł Paweł, który pracował jako informatyk. Był mało interesujący i właściwie nikt z nim nie rozmawiał o tematach niezwiązanych z pracą. Jego usposobienie dopełniały chuda postura i okulary z grubymi szkłami. Dorotka podążyła śladami młodszego kolegi. Była kadrową, która całe życie pracowała w jednym miejscu na tym samym stanowisku. Z pozoru spokojna osoba, ale wszyscy wiedzieli, że jest też niezwykle wścibska i nad wyraz lubi plotki. Wyglądała, jakby została wyciągnięta żywcem z lat osiemdziesiątych. Ubrania z poprzedniej epoki, makijaż w zbyt jaskrawych kolorach i krótko przycięte loki dopełniały całości.

Rozglądając się po pozostałych z grupy, nowa pracownica księgowości, Kasia, przeszła pokornie przez próg. Dwudziestodziewięcioletnia kobieta o kasztanowych, prostych włosach, których kolor odwracał uwagę od jej szczupłej sylwetki i spokojnych zielonych oczu dwa miesiące temu zmieniła pracę, gdyż nie mogła znieść upokorzeń ze strony byłej szefowej. Po tym, co zdążyła zaobserwować w nowej firmie, nie była przekonana, czy decyzja o zmianie pracy nie była zbyt pochopna. W duchu zastanawiała się, czy nie powinna wstrzymać się z przenosinami i poczekać na inną, lepszą ofertę. Stawkę ekipy, jak i drzwi za sobą, zamknął Mateusz. Zastępca kierownika w dziale kontrolingu. Mały człowiek z dużym ego. Mężczyzna około czterdziestki z wyraźną nadwagą i coraz bardziej powiększającą się łysiną. Mateusz przejawiał ogromną chęć władzy, ale nie miał ku temu kompletnie żadnych predyspozycji. Zawsze był bardziej śmieszny niż wzbudzający respekt.

Tuż po tym jak drzwi hali trzasnęły głośno, pozostała piątka rozejrzała się po sobie.

– Arkusze inwentaryzacyjne są jak zwykle w biurze kierownika produkcji? – zapytał retorycznie Jacek, zwracając się do Elżbiety. Nie czekając na jej odpowiedź, spojrzał ze zrezygnowaniem na gigantyczną halę numer jeden.

Skrzywił się na myśl o ogromie pracy, jaki go czeka. Oczami wyobraźni widział siebie brudnego, zakurzonego i bardzo zdenerwowanego… nie, nie zdenerwowanego, raczej sfrustrowanego, doprowadzonego na skraj rozpaczy, gotowego na wszystko. Jego wyobraźnia podsunęła mu jeszcze ciekawszy obraz. Widział siebie z szaleństwem w oczach, kurczowo zaciskającego dłonie na szyi Mateusza. Poczuł przyjemność, jaka ogarnęła go na samą myśl. Zacisnął powieki i delikatnie potrząsnął głową. Po całym ciele przeszedł go dreszcz.

Nie zwracając uwagi na kolegów, odwrócił się energicznie w lewo i wszedł w ciemny, długi korytarz oddzielający część biurową od części produkcyjnej. Po paru krokach lewą dłonią nacisnął włącznik światła. Jarzeniówki rozświetlały się jedna po drugiej, przez chwilę zamieniając korytarz w dyskotekę z efektem stroboskopu. Przejście było długie i wąskie, wręcz klaustrofobiczne. Przez całą długość korytarza, po lewej stronie, co parę metrów znajdowały się jasnobrązowe drzwi oznaczone numerami. Jacek ruszył w głąb części biurowej. Po kilkunastu krokach, mniej więcej w połowie korytarza, chwycił za klamkę drzwi oznaczone numerem cztery. Obejrzał się na towarzyszy niedoli i trochę zaskoczony zawołał:

– Nie idziecie?

Elżbieta na dźwięk głosu kolegi dziarsko ruszyła za nim. Czterdziestolatka żwawym krokiem ruszyła przed siebie. W firmie pracowała na stanowisku technologa. Kobieta posiadała pewne cechy, które mogły imponować współpracownikom, takie jak ambicja, pomysłowość i zawziętość. Sprawiała wrażenie bardzo sympatycznej, głośnej i potrafiła, jeżeli tylko chciała, być bardzo miłą. Z wyglądu nie wyróżniała się niczym szczególnym. Korpulentna postura i przyjemna, okrągła buzia, skutecznie zwodziły naiwnych, u których chciała wzbudzić zaufanie. Jedynie fryzura – kruczoczarny paź z prostą grzywką sięgającą tuż nad brwi – tonowała złudne, pozytywne wrażenie, nadając jej odrobinę posępną aurę. Cała jej dobroć i szczodrość była pozorna. W rzeczywistości te miłe dla oka atrybuty potrafiły jedynie zataić jej prawdziwą, wredną naturę. Elżbieta była kobietą bezwzględną, po trupach dążącą do celu. Najlepiej oddawała to sytuacja sprzed paru lat, kiedy to w dziele technologicznym ogłoszono coś w rodzaju obowiązkowego konkursu. Pracownicy mieli przygotować nowy produkt oraz całą dokumentację z nim związaną. Osoba, która zaprezentuje najlepszy pomysł, miała otrzymać znaczną podwyżkę oraz nagrodę w postaci wdrożenia do produkcji nowego artykułu. Elżbieta pracowała ciężko. Była pewna wygranej. Jednakże jej koleżanka, Jowita, nie poznawszy jeszcze prawdziwej natury Elżbiety, dzień przed prezentacją pochwaliła się swoim pomysłem. Był on rewelacyjny, innowacyjny, doskonały. Elżbieta nie zastanawiając się, co robi, zbojkotowała projekt koleżanki. W pierwszym odruchu chciała go jedynie zmodyfikować, aby dane w nim zawarte były nielogiczne. Jednak po głębszym zastanowieniu usunęła cały projekt. Nie chciała ryzykować, że zostanie on poprawiony lub, co gorsza, nawet z błędnymi danymi mógłby okazać się lepszy od jej pomysłu. Następnego dnia Elżbieta przedstawiła swój projekt i wygrała konkurs. Koleżanka straciła szansę na zwycięstwo. Na nic zdały się tłumaczenia, że jeszcze wczoraj projekt znajdował się zapisany w jej komputerze. Nie była w stanie wytłumaczyć, dlaczego nie zapisała kopii na dysku zewnętrznym. Jowita za niewypełnienie obowiązków służbowych otrzymała wypowiedzenie umowy o pracę. Elżbieta czuła się nieswojo, ale jedynie przez krótką chwilę. Bardziej martwiły ją podejrzliwe spojrzenia współpracowników, niż nikłe wyrzuty sumienia. Jej egoistyczne wnętrze w mig wyparło wszelkie czarne myśli i szybko pozwoliło cieszyć się otrzymaną podwyżką. Koledzy z działu domyślali się, kto stał za nagłym zniknięciem projektu. Nie było dowodów, ale przezornie trzymali się od Elżbiety z daleka.

Trzydziestopięcioletnia Beata, która w firmie zajmowała się rozliczaniem godzin pracy pracowników produkcyjnych, ruszyła tuż za nią. Nawet na inwentaryzację, gdzie na sto procent ubrudzi się i zakurzy, założyła markowe ubrania. Nie było w firmie bardziej próżnej osoby od niej. Nikt nie wiedział, czy wychowuje sama dziesięcioletniego syna, czy dzieckiem opiekuje się jej matka. Z opowieści, jakie snuła, wynikało, że niewiele wie o chłopcu i nie bardzo ją interesował. Za to na pamięć znała numery telefonów do najbliższych salonów kosmetycznych i z odległości stu metrów była w stanie ocenić, czy ktoś ma na sobie ciuchy od projektanta, czy ich tańszy odpowiednik. Ci drudzy nie byli oczywiście godni jej uwagi. Szczupła, wysoka blondynka, o szafirowo-niebieskich oczach, które prawdopodobnie były efektem soczewek kontaktowych, zwracała uwagę na siebie zarówno mężczyzn, jak i kobiet.

Dwudziestopięcioletnia Ania, która w firmie zajmowała stanowisko sekretarki, ze zwieszoną głową poczłapała za koleżankami. Była młoda i dziecinnie szczera, a te cechy działały na jej współpracowniczki jak płachta na byka. Nauczona doświadczeniem rzadko się odzywała. Wiedziała, że każde jej słowo może zostać (i na pewno zostanie) użyte przeciwko niej, gdyż takie historie już się zdarzały. Często była obiektem drwin i dokuczano jej prawie na każdym kroku. Jej pewność siebie, od kiedy zaczęła pracę w tej firmie, znacznie zmalała. Przychodząc pierwszy raz do biurowca, była otwarta i rozmowna, teraz wypowiadała się jedynie, kiedy musiała. Jej rzekome koleżanki uważały, że nie należy do osób inteligentnych i dawały jej to do zrozumienia nad wyraz często. Ani bardzo zależało na pracy. Mieszkała i utrzymywała się sama. Wiedziała, że przy jej zarobkach i braku oszczędności nie może pozwolić sobie na utratę zatrudnienia. Największą jej wadą był brak umiejętności ukrywania emocji, a jeśli dodać do tego jeszcze śliczną buzię i brązowe włosy, często zaplecione w warkocz, można się domyślić, że nie miała zbyt wielu koleżanek wśród zazdrosnych pracownic firmy.

Łukasz przeczesał palcami blond loki. Był coraz bardziej skonsternowany oraz zaniepokojony ludźmi, z którymi przyszło mu pracować. Im bardziej się nad tym zastanawiał, tym bardziej rozumiał, że nie było momentu, żeby czuł się w firmie dobrze. Każdy dzień przynosił nowe, przykre doświadczenia. Zrzucał to na swój brak doświadczenia, ale teraz już nie był tego aż tak pewien. Wziął głęboki wdech i ruszył za pozostałymi.

Biuro kierownika produkcji było małe i duszne. Ściany, niegdyś białe, teraz przybrały żółtawy odcień, a gdzieniegdzie wręcz jasnobrązowy. Na wprost od wejścia stało biurko, a przy nim stare, zdezelowane krzesło na kółkach. Po bokach umiejscowiono półki i regały, w większości których tkwiły niebieskie segregatory.

Gdy pozostałe osoby dotarły do niewielkiego pomieszczenia, Jacek siedział już za biurkiem i wpatrywał się w plik dokumentów. Rzucił je ze zrezygnowaniem na blat i spojrzał na towarzyszy.

– Eh… – westchnął. – Proponuję, żebyśmy ja i Beata zaczęli liczenie od prawej strony hali, a ty, Elka, weź proszę Anię i Łukasza i zacznijcie od drobnicy po lewej stronie.

– Co?! Dlaczego mam być z nowym i z nią – kobieta ze skwaszoną miną wskazała na wyraźnie zażenowaną Anię.

– Spokojnie – odparł Jacek. – Pracujemy tu najdłużej i nie jest to nasza pierwsza inwentaryzacja…

– Moja też nie! – wrzasnęła oburzona Beata, odrzucając do tyłu długie blond włosy.

– I jakie to ma znaczenie?! – Jacek był stanowczy. – No jakie? – dodał, wgapiając się w zaszokowaną Beatę. Chwilę czekał na odpowiedź, a gdy jej nie uzyskał, kontynuował. – Tak myślałem – skarcił kobietę wzrokiem. – Tak jak wspomniałem, z Elżbietą pracujemy tu najdłużej i wiemy, jak powinna sprawnie przebiegać inwentaryzacja. Proponuję taki układ, gdyż z drobnicą będzie trochę więcej zabawy, więc z Beatą jak najszybciej przejdziemy z naszej części w stronę waszej i potem całą grupą będziemy liczyć pozostałości. Jeżeli macie jakąś inną propozycję, to proszę, słucham.

Wsparł ciężko plecy o oparcie krzesła i czekał na propozycje współpracowników. Zgromadzeni spojrzeli po sobie, ale żadna z osób nie odezwała się ani słowem.

– Zatem ustalone.

Jacek podzielił plik dokumentów na dwie połowy, gdzie jedną część wręczył Elżbiecie, a drugą przekazał Beacie. Podniósł z biurka arkusze z czerwonymi naklejkami. Kwadraciki o średnicy dwóch centymetrów miały niezwykle intensywną barwę. Podzielił je, mniej więcej, na równe części i jedną zachował dla siebie, a drugą podał Ani.

– Pamiętajcie, że po przeliczeniu zawartości palety czy skrzyni i spisaniu jej w arkuszu inwentaryzacyjnym, na widocznym miejscu naklejacie czerwony kwadracik. To pozwoli nam uniknąć spisywania jednej rzeczy dwa razy.

– OK… Dobrze – mruknęli pozostali.

Bez zbędnych komentarzy wszyscy zabrali się do pracy.