Intymna lokalność. O prywatnych ojczyznach pisarzy - Krzysztof Zajas - ebook

Intymna lokalność. O prywatnych ojczyznach pisarzy ebook

Zajas Krzysztof

0,0

Opis

Książka w sposób śmiały i nowatorski stara się uwolnić pojęcie patriotyzmu i przywiązania do rodzinnej ziemi od ideologii. Zwłaszcza ideologii narodowej, która wykorzystuje, zniekształca i zafałszowuje naszą prywatną, intymną lokalność. Sfera czułej dyskrecji, jaką każdy z nas otacza własną lokalną ojczyznę, zostaje użyta do ideowej reprezentacji, a jej ładunek emocjonalny staje się siłą nośną samej ideologii. To, co zwyczajnie ludzkie i autentyczne, zmienia się w ideologiczne i sztuczne. Jest to zatem również książka o przebijaniu się przez fałsz ku szczerości. A ponieważ jednym z najważniejszych nośników naszej patriotycznej afektywności jest literatura, to pisarze są rzecznikami tych prywatnych ojczyzn i oni reprezentują nas w próbach powrotu do utraconej autentyczności. W naszym imieniu poszukują języka, w którym na powrót można zdjąć cudzysłowy z takich słów, jak: prawda, rzeczywistość, natura – mimo ostrej świadomości ich fantazmatycznego charakteru. W najogólniejszym sensie jest to książka o człowieku odwracającym się od ideologii.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wprowadzenie

Różne ojczyzny

Wsłynnej bawarskiej scenie filmu Kabaret Boba Fosse’a jasnowłosy chłopiec śpiewa omiłości do rodzinnej ziemi. Na tekst lirycznej piosenki składają się typowe rekwizyty sielskiego, domowego krajobrazu: skąpana wsłońcu łąka ipszczoły na kwiatkach, jelonek biegnie przez las, szumią gałęzie lipy irzeka niesie swe wody do morza. Chłopiec ma jasne włosy izachwyt wniewinnych oczach, ajego miłość promieniuje naturalną prostotą, doskonale korespondującą ztreścią piosenki. Słuchacze ulegają śpiewnemu czarowiHeimatliebe izpełną aprobaty czułością chłoną chwilę. To jednak nie wystarcza. Tekst mówi również owyczekiwaniu burzy iszepcie niewidzialnej chwały, która wzywa, by powstać, choć nie wiadomo właściwie, zjakiego powodu iprzeciwko komu. Na uporczywy refren składają się słowa: „Jutro należy do mnie”. Lepiej od angielskiego tomorrow belongs to me brzmi niemieckie der morgige Tag ist mein, „jutrzejszy dzień jest mój”. Jutro nie tylko należy do mnie – jutro jest moje.

Wezwanie odnosi skutek isłuchacze powstają, by dołączyć do śpiewu. Ich czułość szybko tężeje wstanowczość, ata przechodzi wgniew oraz uniesione whitlerowskim pozdrowieniu ręce. Sięgają po obiecane jutro. Lokalne bawarskie święto zmienia się wmanifestację siły wspólnoty ijej zaborczych aspiracji. Niewinne wzruszenie ewoluuje wpoczucie potęgi ibunt tłumu. Miłość do domowego pejzażu przeradza się wnieokreśloną nienawiść. Heimat przechodzi wVaterland, achłopiec zalpejskiej łąki wkłada na głowę czapkę znazistowską gapą, zapowiadając przyszłego mordercę wmundurze. Inni idą za jego przykładem. Jedynym sceptycznym uczestnikiem narodowej biesiady jest stary Niemiec zpooraną zmarszczkami twarzą iwwytartym kaszkiecie na głowie. Nie zrywa się jak inni, siedzi zopuszczoną głową izerka nieufnie. On już przeżył jedną wojnę światową idobrze wie, dokąd ten germański śpiew doprowadzi jego współplemieńców1. Wpewnym momencie między ławami porwanych śpiewem biesiadników przemyka czarny pies. Niewykluczone, że to Mefistofeles, który przybiegł tu prosto zkartFausta Goethego. Sprawdza, czy wszystko idzie zgodnie zplanem. Okolica jest istotnie sielska, świeci słońce, alpejska łąka tonie wsoczystej trawie. Gospoda nazywa się Waldesruh – Leśne Zacisze.

Główny bohater, Brytyjczyk Brian Roberts (wtej roli Michael York), zniepokojem obserwuje narastanie emocji grupy, które ze sfery osobistych, intymnych relacji zostają przekierowane na zbiorową agresję. Jednakże na jego pełne niepokoju pytanie: „Wciąż myślisz, że można ich kontrolować?”, przedstawiciel niemieckiej arystokracji Maksymilian von Heune (Helmut Griem) odpowiada wzruszeniem ramion. Może naprawdę nie wie, może nie chce wiedzieć albo go to po prostu nie obchodzi. Ma swoje do wygrania wcałej tej awanturze, później ucieknie do Argentyny. Brian również zdąży uciec zBerlina, choć wcześniej zostanie przez uroczego Maksymiliana uwiedziony iwykorzystany seksualnie, podobnie jak jego dziewczyna Sally Bowles (Liza Minnelli). Najważniejsze wich trójkącie wzajemnej fascynacji okazuje się właśnie to, co nie zostało powiedziane. Wzruszenie ramionarystokraty wydaje się dla tej sceny, amoże icałego filmu, kluczowe. Na rozhuśtanych emocjach można wiele wygrać, byle nie myśleć okonsekwencjach. Atym bardziej nie nazywać ich po imieniu.

Bawarska scena daje do myślenia wpewnych podstawowych kwestiach. Afektywny węzeł czułych relacji człowieka zmiejscem urodzenia idorastania jest jednym znajważniejszych czynników mitotwórczych, zarówno wplanie indywidualnym, jak iwspólnotowym. Krajobraz dzieciństwa irozgrywająca się wjego scenerii nauka świata determinują perspektywę poznawczą na całe życie, bez względu na późniejsze wybory. Wraz zbagażem pierwszych doświadczeń każde znas otrzymuje wyposażenie emocjonalne owielkiej mocy sprawczej, jak widzimy wKabarecie. Uruchamia ono podstawowe mity, tworzy matryce prawdziwościowe, konstruuje pole odniesienia zarówno dla elementarnych rozpoznań egzystencjalnych, jak idla rozróżnień moralnych. Mickiewiczowski „kraj lat dziecinnych”, który na zawsze zostanie „święty iczysty jak pierwsze kochanie”, pełni rolę wzorca, emblematu uczuć najważniejszych iniewinnych, atakże – prawdziwych. Ich siła iautentyczność aż proszą się owykorzystanie, dlatego stanowią łakomy kąsek dla rozmaitych ideologii. Wprzęgają je do swej służby imperializm ikolonializm, szowinizm, rasizm iksenofobia, nacjonalizm iantysemityzm, atakże systemy religijne iposzczególne wyznania. Wkulturze polskiej tę aneksję miłości do rodzinnego krajobrazu szczególnie upodobały sobie patriotyzm narodowy iKościół katolicki.

WKabarecie przejściu od łagodności do agresji towarzyszą również inne, nie mniej ciekawe opozycje. Chłopiec zaczyna śpiewać sam, jego emocjonalne zaangażowanie jest prywatne, osobiste – intymne. Pod koniec śpiewają wszyscy. Sentymentalne klisze ludowej piosenki zadziałały konsolidująco ipowstaje wspólnota, której już nie wystarczy samo wzruszenie. Jedność odczucia daje siłę, ata generuje roszczenia. Perspektywa zindywidualnej zmienia się we wspólnotową, ale również zsympatycznej wniepokojącą iniebezpieczną. Ładunek uczuć pozytywnych wytwarza – paradoksalnie – ich przeciwieństwo. Nadmiar owocuje brakiem, zysk generuje poczucie utraty. Kiedy podmiot zindywidualnego przekształca się wzbiorowy, miłość iwzruszenie przechodzą wdumę iwściekłość. Awtedy już nie wystarczą piękna alpejska łąka, pszczoły na kwiatkach ileśne zacisze. Potrzebna jest burza, nawałnica, wogniu której odzyskamy to, cośmy utracili. Figurą germańskiej siły jest wbawarskiej piosence wers oRenie, który „toczy swe złoto do morza”. Złoto Renu to tytuł jednoaktówki rozpoczynającej słynną tetralogię Richarda Wagnera Pierścień Nibelunga – na jej opowieściach Niemcy budowali ideologię pruskiego imperializmu ihitlerowskiego nacjonalizmu2.

Symbolika bawarskiej sceny nie poprzestaje na tym. Chłopiec rozpoczyna cicho, nieśmiało, wmiarę śpiewania nabiera jednak pewności ibuty, adołączający do niego biesiadnicy umacniają go wpoczuciu racji. Unosi głowę, krzyczy coraz głośniej, emocje oddzielają się od swego źródła izaczynają żyć własnym życiem. Struktura pragnień ujawnia swój antytetyczny charakter. Transformacja intymnej czułości wzespołowy gniew uruchamia kolejne pary przeciwieństw: spokój wywołuje burzę, pierwotność prowadzi do wtórności, niewinność przeradza się wwinę, skromność uderza wton pychy, autentyczność popada wsztuczność. Wtym specyficznym przekształceniu izniekształceniu węzła afektywnego wyjściowy wzorzec mutuje wkierunku ideologicznego sfunkcjonalizowania. Zatem i– wynaturzenia. Zwieńczmy ten korowód skojarzeń opozycjami, które stanowią główną inspirację dla niniejszych rozważań: intymne – publiczne, lokalne – narodowe, prawdziwe – fałszywe. Wszystkie one zawierają implicite gesty zawłaszczenia; sfera czułej dyskrecji, domowej prywatności zostaje użyta do ideowej reprezentacji, ajej ładunek emocjonalny staje się siłą nośną samej ideologii. Jeszcze inaczej rzecz ujmując: to, co ludzkie iautentyczne, zmienia się wideologiczne isztuczne. Ostatnia opozycja wpisana wbawarską scenkę rodzajową mogłaby brzmieć: człowiek – ideologia.

Dyskursy wspólnot narodowych budowane są na fundamencie literatury ijej form drukowanych, oczym przekonywał Benedict Anderson we Wspólnotach wyobrażonych. Upowszechnienie druku ipojawienie się codziennej prasy mocno wspierało rozwój europejskich nacjonalizmów3. Umożliwiło je również powszechne użycie spoiwa, jakim był intymny związek człowieka zkrajobrazem, znajdujący coraz szerszy wyraz wpoezji poszczególnych języków. Nacjonalizm (wwewnętrznym systemie komunikacji wspólnoty zwany patriotyzmem) używa intymnej lokalności jako uczuciowego fundamentu, na którym osadza szkielet swej konstrukcji ideologicznej. Wtym celu uruchamiane są powyższe ciągi przekształceń iopozycji. Rola literatury wtych przesunięciach jest kluczowa.

Pisarze mają doskonałą świadomość niebezpieczeństw związanych zzagarnianiem tekstu przez ideologię. Ireagują na to rozmaicie. Jedni unikają tematów wspólnotowych, inni przeciwnie, za wszelką cenę chcą zająć pozycję wieszcza, jeszcze inni polemizują, krytykują, szydzą. Lub próbują się wznieść ponad, wdziedzinę tzw. literatury światowej. Wtym – bardzo uproszczonym – schemacie odzywa się pewien fundamentalny dla literatury problem: ma być autentyczna izarazem mieć odbiorców4. Nawet najbardziej zintymizowana narracja zyska czytelników tylko otyle, oile zdoła prywatne przekuć wpowszechne – czyli wykonać tę samą pracę, jaką wykonała bawarska piosenka wfilmieKabaret ido jakiej przymuszał uczniów profesor Pimko wFerdydurke Witolda Gombrowicza. Przymuszał bez powodzenia, ponieważ proces ten powinien być dobrowolny, właśnie – autentyczny.

Nazwisko Gombrowicza pada tu nieprzypadkowo. Duch walki zojczyźnianą polskością przyświeca jego dziełu iwydawało się, że poTrans-Atlantyku iDzienniku powrót kultury polskiej wkoleiny XIX-wiecznego patriotyzmu będzie niemożliwy. Stało się inaczej. Dzisiaj jesteśmy świadkami iuczestnikami kolejnej batalii o„polskość” literatury polskiej, ajej może najbardziej symptomatycznym przykładem były ostatnie dyskusje wrządowych mediach nad tym, do jakiego stopnia polska laureatka literackiej Nagrody Nobla, Olga Tokarczuk, jest pisarką polską. Podobne dyskusje toczyły się niedawno wokół Czesława Miłosza. Tak jakby nie wystarczyło samo ich dzieło, mówiące po polsku do całego świata. Takie aberracje świadczą zapewne otrwałości pewnych czynników ideotwórczych, atakże ozaborczości polityki wobec kultury. Świadczą jednak również otrwałym mankamencie pewnego typu literatury – tej zakorzenionej wobrazie domu ipejzażu dzieciństwa. Ona po prostu świetnie nadaje się do uczuciowej manipulacji.

Jednakże przedmiotem tej książki nie jest tropienie nadużyć ideologicznych wobec tekstów literackich. Nie jest nim także rozliczanie wspólnoty polskiej z„nieprawidłowych” odczytań własnej literatury, choć trudno będzie uniknąć zwracania uwagi na rozmaite funkcjonalne praktyki interpretacyjne, dokonywane na naszych rodzimych tekstach. Przyjęliśmy już do wiadomości dwie ponowoczesne prawdy literaturoznawcze: (1) każda interpretacja stanowi nadinterpretację inie istnieje jedno odczytanie poprawne, poziom zerowy tekstu; wzwiązku ztym (2) każda interpretacja jest dopuszczalna jako subiektywna, awłaściwym autorem tekstu jest podmiot czytelniczy – czynnik sprawczy jego ukonkretnienia. Nie wchodząc wstopień zgodności pomiędzy obydwoma twierdzeniami, uznajmy, że doprowadziły one do uwolnienia aktywności interpretacyjnej od rygorów poznawczych. Zastąpiła je swoboda skojarzeń uczestników wykładniczej gry. Trudno wtym oceanie powszechnej dowolności stanowczo twierdzić, że jedna interpretacja jest słuszniejsza (trafniejsza, prawdziwsza, bardziej zgodna zintencją autora lub tekstu itd.) od innej, co dotyczy również wszelkich adaptacji literatury na potrzeby ideologii. Od tej strony na przykład zapewnianie, że Dziady Mickiewicza nie są owalce narodu polskiego oniepodległość, lecz ozmaganiach romantycznej jednostki znieprzystawalnością języka do rzeczywistości, nie ma większego sensu. Kto będzie chciał tam znaleźć wsparcie dla bogoojczyźnianej ideologii, znajdzie je izilustruje cytatami. Prawa do takiego czytania irozumienia tekstu odmówić mu nie można, choćby wimię Boga iOjczyzny dokonywał najbardziej karkołomnych interpretacyjnych ekwilibrystyk. Można mu przeciwstawić wykładnie konkurencyjne ipróbować stworzyć własną „wspólnotę interpretacyjną” wduchu pragmatystycznego podejścia Stanleya Fisha5. Plusem takiego rozwiązania jest tworzenie szerokiego pluralistycznego środowiska kulturowego, wktórym każdy może „wystawić do czytania” swoją relację ztekstem itym samym zgłosić autonomię czytelniczego podmiotu. Minusem jest pozostawienie olbrzymiego pola dla nadużyć (które każdy również definiuje po swojemu) izniesienie wszelkich intelektualnych bezpieczników wkrytycznej narracji. Zczego obficie korzystają ideologie.

Inaczej mówiąc, prześledzenie zawłaszczających dyspozytywów dyskursu narodowego wobec jego lokalnej matrycy stanowi tu jedynie punkt wyjścia. Araczej punkt zwrotu, od którego rozpoczniemy drogę wsteczną do źródeł, czyli miejsc, gdzie wwarunkach intymnej lokalności rodzi się związek emocjonalny człowieka zrodzinną ziemią. Związek wolny od ideologii. Gdzie zobowiązanie jednostki wobec wspólnoty wynika zjej prywatnych objawień iegzystencjalnych konotacji, anie zodgórnych nakazów. Gdzie jeszcze nie obowiązują rozmaite hermeneutyki podejrzeń6, asłowo szuka bezpośredniego kontaktu zrzeczą. Wbrew pozorom nie są to miejsca fantomatyczne, lecz najzupełniej realne, wdodatku dobrze opisane wliteraturze, zaświadczone językiem tym najbardziej prywatnym, oczyszczonym zrozmaitych zewnętrznych obligów. Owszem, stoi za nimi wielki temat nostalgii, utraconej Arkadii imelancholii bezlitosnego upływu czasu, który całą problematykę może przenieść wdziedzinę psychoanalizy ipsychologii archetypu. Siła tego odwrotu – odwrócenia – wydaje się tkwić jednak wczym innym: wimperatywie wyzwolenia od presji doraźności, woswobodzeniu języka zzobowiązań, wmówieniu poza dyskursami.

Właśnie takiego wyzwolenia pragnie Konrad wWyzwoleniu Wyspiańskiego, który wdialogu zMaską 19 wypowiada słynne: „Chcę, żeby wletni dzień, / wupalny letni dzień / przede mną zżęto żytni łan”, poprzedzone zastrzeżeniem: „Nie chcę nic, nic – nic… nikogo, żadnych stronnictw, żadnych idei…”7. Rozmowa dotyczy Polski, ale Konrad upiera się, że chodzi mu ocoś innego. Ana uwagę Maski: „ty myślisz oPolsce”, odpowiada przejmująco:

Tak? – – – Nie. – –

Chcę pójść wzaciszny, gęsty bór

za skłony sinych gór

ipatrzeć po konarach drzew:

od których, zjakich stron

słonecznych żarów wionie wiew,

jak krąży wdrzewach żywny sok…

iktóre padną za rok…

iże niczyich rąk nie zbroczy krew8.

Maska jednak upiera się, że on myśli oPolsce icała rozmowa kończy się Konrada przeciągłym: „Tak?”. Jest wtym zdziwienie, wątpliwość, ale ipodejrzenie, że do czułego wyznania Maska dopisuje mu niechciane intencje, przyłącza ideę, do jego zielonego stroju przypina biało-czerwoną kokardkę. Mimo iż Konrad wkońcu przestaje się bronić, podejrzewając – podobnie jak Wyspiański iwiększość interpretatorów – że Maska jest tylko jednym zjego głosów wewnętrznych, zwątpienie pozostaje. Nie, nie chodziło mu oPolskę. Wkażdym razie nie otę zporządku „stronnictw” i„idei”.

To znaczy że do problemu patriotyzmu można podejść od strony przeciwnej.

Nie odbierzemy ideologii narodowej praw do interpretacji literatury wduchu bogoojczyźnianym, ale możemy zrobić co innego: odebrać jej część ojczyzny. Brzmi bluźnierczo iszatańsko, ale tylko na pierwszy rzut oka. Relacja wtrójkącie: człowiek–wspólnota–patriotyzm woczywisty sposób wiąże się zkwestią tożsamości. Zresztą jest to jedno zkluczowych pojęć wdyskursie nacjonalizmu, atakże wkompleksie lęków wspólnotowych. Na nim buduje się sieć zależności wiążących jednostkę ze zbiorowością. „Tożsamość jest pojęciem agonistycznym”, powiada Zygmunt Bauman idodaje: „Tożsamość jest protestem wobec status quo ante iwyzwaniem rzuconym status quo”9. Socjolog zapewne ma na myśli zarówno prywatną autokrytykę podmiotu wkonfrontacji z„innym wsobie”, jak iodruchy plemiennej solidarności wponowoczesnych społeczeństwach, gdzie rodzą się rozmaite partykularne szowinizmy. Ich lękowa reakcja obronna – wimię ratowania własnego „ja” – stanowi pożywkę dla ideologii narodowej, zkolei ich pragnienie umocowania własnych racji wmetafizyce karmi ideologie religijne. By wycofać się ztego uwikłania, człowiek potrzebuje języka wolnego od zbiorowych zobowiązań; języka, który zpowyższej triady usunąłby wspólnotę wraz zcałym arsenałem tożsamościowych przeinaczeń izwrócił ojczyznę jej indywidualnemu mieszkańcowi. Który przywróciłby językowi rzeczywistość. Który umożliwiłby puszczenie bawarskiej sceny Kabaretu od tyłu iktóry nie wymuszałby na Konradzie zWyzwolenia dopisywania słów od wielkiej litery do domowego polskiego pejzażu.

Temu służy intymna lokalność.

Na wyrażenie to natknąłem się uAgaty Bielik-Robson, która zkolei użyła go, powołując się na Michała Warchalę10. Ściślej rzecz biorąc, badaczka romantyzmu mówi o„fantazmatach intymnie przeżywanej lokalności” jako jednym zprzejawów rozpadu naszej środkowoeuropejskiej tożsamości. Proces ten dekodowany może być zarówno negatywnie (ucieczka wprowincjonalność, zaściankowość), jak ipozytywnie (obrona własnej kultury przed niwelującą uniwersalizacją). „Intymność” odnosi się tu do kultywowania małych, peryferyjnych zbiorowości iich małych ojczyzn, przedstawiających skuteczną przeciwwagę dla ideologii narodowych itym samym pośrednio wspierających projekt wspólnej Europy. Oznacza jednak równocześnie krytyczny dystans do tejże Europy, skupionej na wartościach kulturowych objętych wspólnym mianem „Zachodu”, niekoniecznie przychylnych europejskości słowiańskiej, wołoskiej, madziarskiej, bałtyckiej ibałkańskiej, atakże romskiej, huculskiej, tatarskiej, kaszubskiej, śląskiej… Iniewiele tu zmieniają unijne projekty finansowego wsparcia dla regionów, bez reszty oddane biznesowi oraz urzędniczej biurokracji. Literacko to wewnątrzeuropejskie napięcie najlepiej uchwycił Andrzej Stasiuk wswoich podróżniczych esejach: Jadąc do Babadag, Fado iDziennik pisany później.

Intymna lokalność jawi się zatem jako opozycyjna zarówno wobec projektów nacjonalistycznych, wielbiących jedną kulturę kosztem innych, jak iglobalistycznych, znoszących de facto kulturowe różnice. Jednakże „intymna” może znaczyć również: osobista, indywidualna, prywatna, twoja własna. Czyli bez zbiorowości. Iznowu zkłębowiska wrażeń wyłania się krajobraz jako tkanka łączna literatury, jak wczułym spostrzeżeniu krytyka ihistoryka literatury Kazimierza Wyki, który znał wartość immersyjnego zanurzenia wmaterii poetyckiej:

Poezja polska XIX wieku zcałej ziemi ojczystej władzę posiadała tylko nad krajobrazem, łącznikiem pomiędzy teraźniejszością awspomnieniami. Tylko krajobraz unieść można ze sobą na każdą wędrówkę inie zgubić nawet wówczas, gdy wszystko wypada porzucić, pozostać nagim, wyzutym zwszelkich rzeczy11.

Później, we wspólnocie, prywatność traci swój wyjątkowy charakter istaje się udziałem innych, emocje zostają wystawione do publicznej transakcji, inni mogą znich korzystać. Oraz wykorzystać. Wraz zutratą osobistego charakteru relacji zanika poczucie jej autentyczności iszczerości, azamiast niego rodzi się poczucie nadużycia, przeinaczenia, wtórnej semiozy niemającej już nic wspólnego zpierwotnym odniesieniem człowiek – miejsce. Winien jest nie tylko ów Inny, który wdziera się wtwoją intymność, ale również sam język, który – jak mówi Miłosz – „nie zna poszczególnych przypadków”. Intymna lokalność jest zatem uwikłana wdwuznaczność mowy, która wyrażając uczucia – zarazem je udostępnia innym.

Poczucie utraty autentyczności rodzi się na styku prywatnego ipublicznego. To, co prawdziwe iwłasne, ulega nie tylko przejęciu przez innych, ale izniekształceniu, przerysowaniu, odrealnieniu. Dlatego intymna lokalność realizuje się również wucieczce od sztuczności ipowrocie do autentyczności – tym jednym zkluczowych tematów romantyzmu europejskiego12. Język zawłaszczony przez retorykę idei – racjonalistycznej, metafizycznej czy nacjonalistycznej – szuka wyzwolenia wodnowionej wrażliwości, wponownym spięciu frazy zpierwszym, najsilniejszym uczuciem. Stąd powrotna droga do wrażliwości dziecka, do „kraju lat dziecinnych” ipierwotnych znaczeń, wktórych zapisana została utracona prawda. Wpatosie tego gestu ujawniają się bunt zablokowanego języka iperwersja zablokowanego pragnienia jako dwa skonfliktowane porządki świadomego inieświadomego. Dlatego analizom dyskursów intymnej lokalności towarzyszyć będzie wtej książce psychoanaliza – przeciwwaga ikrytyczny sprzeciw, sceptyczny głos zgłębi spraw przemilczanych iwypartych. Układ chłodzący wmaszynerii tkliwych uczuć.

Miłość do rodzinnego krajobrazu nieodmiennie towarzyszy patriotyzmowi narodowemu. Często stanowi wręcz obowiązkowy punkt wyjścia. „Podobnie ma się sprawa zziemią (wierzby piaszczysta droga łan pszenicy niebo plus pierzaste obłoki)”, powiada Zbigniew Herbert wRozważaniach oproblemie narodu. Wwierszu tym – podobnie jak wfilmieKabaret – umiłowanie do rodzimych widoczków lokuje się niebezpiecznie blisko „nagłego czerwienienia” oraz faszystowskiego „ryku iwyrzucania rąk”. Jedno idrugie pozornie spoczywa na tym samym fundamencie emocjonalnym. Pozornie, ponieważ wistocie dzieli je przepaść analogiczna do tej między miłością inienawiścią. Diapazon podobny, efekt przeciwny.

Różnica między patriotyzmem lokalnym (naturalnym, prywatnym, indywidualnym) anarodowym (sztucznym, publicznym, wspólnotowym) jest podobna do różnicy pomiędzy geopoetyką ageopolityką uKennetha White’a. Tu relacja Człowiek–Ziemia, atam: Państwo–Państwo13. Interesujący nas tutaj problem granicy oddzielającej intymną lokalność od patriotyzmu narodowego można by zatem określić również jako upaństwowienie iunarodowienie relacji człowieka zprzestrzenią. Wprawdzie geopoetyczny nomadyzm intelektualny różni się od osiadłej egzystencji setendarnego prowincjusza, niemniej jego apolityczność iskłonność do wymykania się dyskursom ideowym wydaje się mieć te same źródła14. Są nimi odruchy wyzwolenia igesty obronne jednostki przed wspólnotą, twórcze potrzeby mówienia poza retoryką iprzeżywania miłości do własnej ojczyzny poza narodem iKościołem, poza wszelką ideologią. By „Polaka zniego samego wyprowadzić”, jak deklarował Gombrowicz15.

Kolejnym kluczowym słowem organizującym tematykę tej książki jest „rzeczywistość”. Nie tyle jako świat zewnętrzny istniejący obiektywnie, poza naszą percepcją, ile jako wyzwanie dla pisarza, który próbuje uchwycić wsłowa intymne doświadczenie rzeczy wprzestrzeni. Ściśle związana zpragnieniem autentyczności, szczerości ibezpośredniości, tak rozumiana rzeczywistość jest raczej jeszcze jednym fantazmatem niż realnością. Od czasu romantyzmu – epoki wysoko ceniącej szaleństwo wyobraźni – być może fantazmatem najważniejszym, sięgającym trzewi itwórczości, isamej egzystencji. Jest niepozbawioną tragiczności próbą szukania wyjścia przez drzwi, by odwołać się do słynnego motta zKonfucjusza, otwierającego pracę Ronalda D. Lainga „Ja” iinni16. Wszystko jest fałszem, ułudą, chorobowym majaczeniem albo pustą gadaniną, więc aby znowu poczuć twardy grunt pod nogami, trzeba powrócić do pierwotnej prostoty. Ido rzeczy.

Ten nakaz ducha poszukującego ocalenia jest chyba najpotężniejszym wezwaniem ostatnich dwóch stuleci. Agata Bielik-Robson nazwała tę potrzebę „romantyzowaniem”, dostrzegając wniej możliwość powtórnego stworzenia „trwałej więzi między sferą wewnętrznych przeżyć człowieka aświatem takim, jakim on jest…”17. Inaczej mówiąc, wfantazmacie rzeczywistości od czasu romantyzmu pisarze tropią ślad tego, co bliskie, prawdziwe, „domowe” ico zostało skradzione przez obce, zawłaszczające dyskursy.

Gombrowicz wielokrotnie powtarzał, że Polacy unikają konfrontacji zrzeczywistością. Dyskurs patriotyzmu narodowego wymaga zamknięcia oczu na świat za oknem ipogrążenia się wrojeniach wspólnoty owłasnej szlachetności iwyższości nad innymi wspólnotami, nota bene pogrążonymi wanalogicznych rojeniach. To znaczy, że rzeczywistość, sama będąc fantazmatem, ma zarazem stanowić antidotum na inne fantazmaty, przy czym jej przewaga nad tamtymi polega na imperatywie autentyczności iszczerości. Co bynajmniej nie daje rękojmi zwycięstwa, nie gwarantuje nawet standardowej normalności, skoro bohater romantyczny kończy nie tylko klęską, ale iobłędem. Kiedy Konrad wDziadach cz. III wimię miłości do narodu żąda części boskiej władzy, jest równocześnie autentyczny, samotny iperwersyjny. Szalony właśnie. To, co wzamierzeniu ma być rzeczywiste, jest równie subiektywne jak najdziwniejsza fantasmagoria. Czy wobec tego autentyczność jest wogóle możliwa? Czy istnieje rzeczywistość apolityczna, poza dyskursami? Ajeśli tak – czy jest wypowiadalna?

Dlatego na początek Mickiewicz. Od niego snuje się wątek zmagania polskiego pisarza znarracjami narodowej wspólnoty. Wjego tekstach tkwią źródła polskości ipolskiego języka literackiego – dwóch nieuchronnych pól odniesienia, zktórymi coś trzeba zrobić, zanim się zacznie pisać po polsku. Oswoim wywodzeniu się zMickiewicza mówili iCzesław Miłosz, iWitold Gombrowicz, ten pierwszy raczej jako uczeń pilny, ten drugi – uczeń przekorny. Znamienne, że obaj – zróżnych pozycji – ostro przeciwstawiali się narodowo definiowanej polskości. Choć to wMickiewiczu widzi ona jednego znajważniejszych fundatorów swego założycielskiego mitu, czego emblematycznym przykładem jest pisarstwo Jarosława Marka Rymkiewicza. Znaczyłoby to, że jest kilku różnych Mickiewiczów, odmiennych inawet sprzecznych ze sobą, konstruujących różne ojczyzny, uczących różnych patriotyzmów.

Kiedy Czesław Miłosz ubolewa wswoich wierszach, że nie udaje mu się dotrzeć słowem do rzeczy, że świat wymyka się poetyckiej frazie, zgłasza problem nie tyle zsamym warsztatem poetyckim, ile zpokonaniem drogi powrotnej od powszechnika do szczegółu. Od sztuczności do autentyczności. Poszukując punktu stycznego języka irzeczywistości, wistocie wydaje się szukać poetyckiej figury utraty tego, co prawdziwe, zaświadczone własnym doznaniem ipielęgnującą je pamięcią. Świadom psychoanalitycznych kontekstów tych poszukiwań, próbuje przebić się przez nie iodsłonić esencjalne „to”. Aponieważ jedynym narzędziem poety jest język („język jest moją miarą”), buduje swoją małą ojczyznę ze słów. Każde znich przed użyciem starannie bada, dobiera, oczyszcza ze sztuczności inaleciałości zużytych kontekstów, dyskursów, ideologii. Ostatecznego spełnienia nie ma, ale jest wysiłek wposzerzaniu pola wolności pisarza. Urodzony wlitewskich Szetejniach polski poeta podpisuje się pod apostrofą „Litwo! Ojczyzno moja!”, zgłaszając wten sposób zarówno zobowiązania kulturowe wobec „małej ojczyzny” wobrębie dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego, jak iwobec ojczystego języka literackiego. To jest jego intymna lokalność. Ijego osobista deklaracja patriotyzmu, bynajmniej nietożsamego zideologią narodową.

Kiedy Stanisław Vincenz wpisuje wswoim kaligraficznym Outopos: „Niemiło jest, gdy kraj chwali się tym, czego nie wytwarza. Zbiory obrazów wkrajobrazie to [jest to,] co trwałe”18, tym samym wystawia do reprezentacji swoją prawdę okulturze lokalnej iintymnej, opartej na zmysłowym doświadczeniu. Porównuje swoje pisarskie gospodarowanie do głosu trembity imelodii fłojery – instrumentów wschodniokarpackich pasterzy – by zaraz rzucić je na tło antycznej epopei iniczym jakiś nowy huculski Hezjod szukać umocowania logosu wziemi. To jedno znajżarliwszych wyznań patriotyzmu nienarodowego. Ajego tetralogia Na wysokiej połoninie jest jednym znajosobliwszych dzieł literatury polskiej, zarazem potężnym inieobecnym.

Kiedy Andrzej Stasiuk wposzukiwaniu rzeczywistości błądzi po peryferiach Europy Środkowej, watopicznej przestrzeni tego, co nieokreślone iwlukach achronologicznego czasu, kreuje wten sposób zręby ponowoczesnej tożsamości nomadycznej. Jest wtym jednak coś więcej. Pisarz wydostaje się poza pole aktualnych zainteresowań kulturowych. Wpowszechnym ientuzjastycznym marszu współrodaków na Zachód robi na granicy polsko-niemieckiej zwrot iudaje się na galicyjski wschód, apóźniej na rumuńskie ibałkańskie południe. Szuka miejsc własnych, czułych, których intymność da się oswoić prywatną narracją, ale iktóre słowom nadadzą walor mowy autentycznej, spiętej ściśle zdoświadczeniem, poza dyskursem iideologią. Jego teksty tchną wolnością od polityki imód kulturowych, dążąc przy tym do wyzwolenia znacznie ambitniejszego – od całego czasoprzestrzennego paradygmatu kultury zachodniej. Wkońcu literatura jest narzędziem pokonywania czasu, tego najperfidniejszego zpomocników śmierci.

Kiedy Szczepan Twardoch wDrachu snuje opowieść orozłamie pomiędzy historią (wsensie historii narodów iich wojen) arzeczywistością mieszkańców Śląska, to zgłasza kilka problemów naraz. Jak refren powtarzająca się fraza: „Ale to itak nie ma znaczenia, bo nic nie ma znaczenia” obnaża pęknięcie, brak przyległości między tekstem (przekaz historyczny) iprzedmiotem (ludzki los). Śląska mała ojczyzna Twardocha jest próbą przywrócenia miejsca wnarracji temu, co wponadśląskich ideologiach narodowych wypadło poza ramy. Mówiąc językiem Foucaultowskiego porządku dyskursu – wypadło, ponieważ było prawdziwe, ale inną prawdą. Tytułowy drach – potwór, demon, figuracja Niesamowitego iRealnego – skupia wsobie najważniejsze składniki tego wszystkiego, co tam, na powierzchni rzeczywistości, uległo wyparciu. Jego podziemny pomruk, bełkot samej rzeczy, opowiada przez zaprzeczenie iodrazę do porządkowania, jest samym nieporządkiem, chaosem imagmą. Jest dotkliwie doświadczanym Śląskiem – jeszcze jedną lokalną intymnością pisarza.

Oto bohaterowie tej książki.

Jaki człowiek wynika ztakich ipodobnych pisarskich inspiracji? Kim jest osoba ewokowana wtych tekstach? Wpierwszej chwili przychodzi do głowy dziecko oczarowane skąpanym wsłońcu ogrodem, szumem wody wzakolu domowej rzeki, baśnią szeptaną przez ściany rodzinnego domu, dalekim głosem pasterskiej trembity, zapachem pieczonego przez babkę chleba… Ale to tylko mit. Prosty arkadyjski mit outraconej niewinności, który pisarze lubią rozpamiętywać wyjątkowo długo idogłębnie. Powtórzenie go wkategoriach afirmatywnych, poza krytyczną psychoanalizą idekonstrukcją, wydaje się dzisiaj niemal niemożliwe bez popadania wanachroniczny iniewiarygodny sentymentalizm. Narracja opierwotnej autentyczności to jeden zjęzyków, które nam odebrała do cna upolityczniona ponowoczesność.

Być może największą trudnością tej książki jest próba opisania owej intymnej relacji, która wymyka się nazwaniu. Prawda, rzeczywistość, swoboda, autentyczność – ztych słów pisarz próbuje ulepić swój prywatny świat. Zwykle jest skazanym na izolację samotnikiem, ponieważ widzi całą sztuczność ifałszywość wspólnot, jakie mu są wmawiane iprzypisywane. Jedyna wspólnota, zjaką czasami odczuwa autentyczną więź, to zmarli. Znajduje ich wrodzinnej ziemi ina Syberii, wkrajobrazie iwludowej balladzie, na austriackim cmentarzu zczasów pierwszej wojny iwkopalnianej sztolni. Wmałej ojczyźnie ijej peryferyjnej, nieważnej opowieści, która raczej nigdy nie stanie się Historią. Języka tej więzi nie może jednak używać bezkarnie, ponieważ ion jest zawłaszczony przez wszechobecną polityczność. Wrozmowie zduchami coraz trudniej dzisiaj rozpoznać, który znich jest widmem kochanka, aktóry upiorem zkancelarii Nowosilcowa. Powtórzenie bywa karykaturą19.

Być może chodzi tu oproste rozróżnienie na ojczyznę prywatną oraz ojczyznę ideologiczną, wduchu wciąż aktualnych rozważań Stanisława Ossowskiego zksiążeczki Oojczyźnie inarodzie. Podstawą owego rozróżnienia stał się „osobisty stosunek jednostki do środowiska”, czyli zespół bezpośrednich przeżyć związanych zdanym terytorium, zwykle kojarzonym zdzieciństwem iziemią przodków, który charakteryzuje przypadek pierwszy, zwany tu przez nas intymnym20. Wdrugim przypadku człowieka zojczyzną łączą nie tyle osobiste doświadczenia, ile przekonania oparte na podwójnym wmówieniu: że uczestniczy on wpewnej zbiorowości oraz że zbiorowość ta wjakiś sposób związana jest zjego ojczyzną prywatną. Ossowski – doskonale wduchu naszej bawarskiej piosnki zKabaretu – pokazuje emocjonalne przesunięcie zjednego porządku wdrugi:

Moja ojczyzna wtym ideologicznym znaczeniu – to ziemia mego narodu. Istotą mego [podkr. S. O.] związku ztą ziemią, związku, ze względu na który używam wstosunku do niej zaimka dzierżawczego „moja”, jest uczestnictwo we wspólnocie narodowej. To uczestnictwo stanowi warunek niezbędny – iwystarczający. Wystarcza ono, aby dzieci emigrantów, które nigdy nie widziały ziemi swoich ojców, mogły tę ziemię uważać za swoją ojczyznę21.

Zaimek dzierżawczy ma charakter nie tylko unifikujący (wszyscy mamy tę samą ojczyznę), ale ianektujący (ta ziemia jest moja). Zperspektywy ideologicznej ojczyzna nie podlega żadnej partykularnej dywersyfikacji na małe ojczyzny prywatne – jest jedna iobligatoryjna dla wszystkich. Ossowski posługuje się pojęciem „dogmatyki narodowej”, która nie uwzględnia rozdwojenia na ojczyznę prywatną oraz ideologiczną22. Inaczej mówiąc, narodowa unifikacja zawiera wsobieimplicite mechanizmy wchłaniania oraz wykluczania.

Rzecz wtym, że rozróżnienie socjologiczne na ojczyznę prywatną iideologiczną nie załatwia problemu wartościowania. Iniewiele pomaga wprowadzone później przez Ossowskiego uzupełnienie układu otrzeci element: ojczyzny regionalnej23, która ma stanowić więzadło ipomost, ponieważ nadal pozostaje otwartą kwestia prawomocności rozróżnień. Trafił wten czuły punkt patriotycznych rozważań Jan Józef Lipski, gdy pisał oksenofobii narodowej Polaków jako funkcji „swojskości”, przeciwstawianej Zachodowi:

Jedną zodmian ksenofobii jest kult „swojskości” przeciwstawiany „modom” płynącym ze świata (głównie zZachodu). Dziwaczność tej postawy polega głównie na tym, że przeważnie jej rzecznicy równocześnie głoszą tezy onaszych związkach zkulturą Zachodu. Dziwne to związki, które mają polegać na izolowaniu się. Wygląda na to, jakby zwolennicy tej postawy uważali, że związki związkami – ale już starczy tego dobrego24.

Owa „swojskość” bardzo dobrze ilustruje wypaczenie intymnej lokalności wprojekcie ideologicznym. Jest jednym zmomentów zwrotnych patriotyzmu, wktórym prywatność zmuszana jest do służby publicznej, narodowej. Ma być znakiem odrębności dokładnie wtakim sensie, wjakim naród ma się odróżniać od innych narodów, czyli wykazywać własną lepszość. „Dobre, bo polskie”, głosi jedno zhaseł reklamowych na naszym rynku. Użycie słowa – ijego emocjonalnych konotacji – natychmiast przeradza się wnadużycie. Trzeba wykonać drogę powrotną…

Jest to również książka opograniczach. Zarówno tych jasnych, na których glebie wyrasta sympatyczny mit pokojowego współistnienia kultur wwymiarze lokalnym, jak również tych ciemnych, bolesnych, ufundowanych na doświadczeniu kolonialnej opresji ikulturowej zależności, gdzie tożsamości bywają brutalnie narzucone i– jak mówi Zygmunt Bauman – „kuje się je dla pohańbienia iodmówienia cnót, nie dla glorii”25. Człowiek pogranicza jest wyjątkowo czuły na wszelkie sytuacje przymusowe, ponieważ stabilność jego prywatnego losu zależy od stabilności losu Innego, żyjącego wtych samych warunkach. To, co wyznacza ramy mojej egzystencji, wjednakim stopniu określa również egzystencję sąsiada – przedstawiciela innej kultury, języka, wyznania… Ustanawianie tutaj ekskluzywnej „mojości”, wduchu patriotyzmu ideologicznego, natychmiast narusza kruchą równowagę pogranicznej wielokulturowości iprowadzi do konfliktów. Intymna lokalność oznacza wtym przypadku dbałość oelastyczną perspektywę kulturową, która pozwoli dostrzegać racje Innego izapobiec uruchomieniu mechanizmów dominacji. Zatem jest to również książka odrodze powrotnej od dystopii do utopii. Od abiektu do obiektu…

Iod języka ideologii zpowrotem do języka konfesji, októrą coraz trudniej wnaszych hiperkrytycznych czasach, przepełnionych „wojnami nowoczesnych plemion”26. Nie jest to wyłącznie problem naszej spiętrzonej nowoczesności, ispośród dziesiątek ułomków ifraz przychodzi do głowy:

Gwiazdy błękitne, kwiateczki czerwone

Będą ci całe poemata składać.

Ja bym to samo powiedział, co one,

Bo ja się od nich nauczyłem gadać;

Bo tam, gdzie Ikwy srebrne fale płyną,

Byłem ja niegdyś, jak Zośka, dzieciną27.

Ojczyzna to pejzaż: gwiazdy, kwiatki irzeka Ikwa (płynie przez rodzinne strony Słowackiego). Ojczyzna najściślej prywatna, silnie zmitologizowana iwedług monografistki kreowana przez poetę na argument wsporze zinnym romantycznym piewcą stron rodzinnych, Adamem Mickiewiczem28. Słowa ogwiazdach ikwiatkach wypowiada ten sam Słowacki, którego pisma ztzw. okresu mistycznego odpowiadają za zupełnie odmienny język literatury polskiej – ten od martyrologii narodowej, niewinnego cierpienia Polaków iofiary ponoszonej przez wspólnotę na krwawej arenie dziejów (co prawda, miał to być również język mocy, narzędzie przemiany świata).

Język taki mocno doszedł do głosu wpismach innego współczesnego monografisty Słowackiego, wielbiciela romantycznej ideologii narodowej:

Szaleństwo Polaków było odpowiedzią na szaleństwo Niemców. To znaczy na szaleństwo mordowania, wktóre zjakichś niezrozumiałych przyczyn popadli niemieccy mordercy. (…) Na ich szaleństwo mordowania Polacy musieli odpowiedzieć swoim szaleństwem – jeśli chcieli nadal istnieć na kuli ziemskiej29.

Iżeby nie było wątpliwości, że chodzi onienawiść między narodami, autor dodaje:

Zdaje się, że za szybko iza łatwo przebaczyliśmy Niemcom. Whistorii są takie rzeczy, których się nie przebacza – nigdy, bo nie ma powodu, żeby przebaczać. Hierarchowie Kościoła ipremierzy kolejnych rządów nie powinni otym zapominać – żeby przebaczać, trzeba mieć upoważnienie; nie od Boga, bo Bóg nie ma tu nic do rzeczy, lecz od Polaków, atakiego upoważnienia nikt nikomu nie udzielił inie udzieli30.

Pełne negatywnych emocji stwierdzenie Jarosława Marka Rymkiewicza, oprócz ostentacyjnej funkcji agonicznej, świetnie ilustruje nadużycia, jakich dokonuje ideologia narodowa na prywatnych ojczyznach Polaków. Nikt nikomu nie dawał prawa do mówienia wimieniu Polaków, jednakże autor Kinderszenen sam wciąż się takim uogólnieniem posługuje. Co więcej, rozciąga traumatyczny sens lokalnego ipartykularnego zdarzenia, jakim było powstanie warszawskie, na całą Polskę. Aprzecież było ono wyjątkiem, nigdzie poza Warszawą ztakim zrywem Polacy wczasie wojny nie wystąpili. Była okupacyjna Polska, kraina mglista iwiodąca żmudny codzienny żywot wcelu fizycznego przetrwania. Aprzy okazji tu iówdzie dobierająca się do majątku ofiar – swoich polskich, żydowskich, ukraińskich, niemieckich sąsiadów. Cała Polska to na pewno nie było powstanie warszawskie, jakich byśmy idei do tamtego zbiorowego poświęcenia nie dopisywali. Tu jest kolejny fałsz inieuprawnione przeniesienie, jakim zupodobaniem posługują się ideologie narodowe.

Wpewnym sensie jest to zatem książka oprzebijaniu się przez fałsz ku szczerości. Oposzukiwaniu przez pisarzy języka, wktórym na powrót można zdjąć cudzysłowy ztakich wyrazów, jak: prawda, rzeczywistość, natura – mimo ostrej świadomości ich fantazmatycznego charakteru.

Mówię opisarzach, ale rzecz wjednakim stopniu dotyczy czytelników. Razem zautorami tworzą oni swoje prywatne ojczyzny obok, wbrew ina przekór ideologii, co więcej, takich właśnie tekstów intymnej lektury szukają. Czytelnik, wychwytujący ideowy fałsz wnarracji, nabiera odruchowego dystansu do tekstu, przestaje mu wierzyć iucieka od niego do innych, uczciwszych narracji. Brzmi to być może anachronicznie inaiwnie, ale wświecie powszechnego kryzysu autorytetów tekst intymny iszczery pozostaje jednym zostatnich bastionów sympatycznej relacji ze światem.

Nigdy nie potrafiłem zajmować się tekstami, do których nie mam wyraźnego stosunku emocjonalnego. Badania pograniczy kulturowych, studia postkolonialne ipostzależnościowe, regionalizm, czytanie przez pryzmat krytyki psychoanalitycznej – wszystkie te podstawowe wytyczne moich naukowych zainteresowań ostatnich dwudziestu lat kryły wsobie osobistą pasję. Czego? Nie wiem dokładnie. Może chodziło oszukanie prawdziwej polskiej tożsamości, wbrew tej wmawianej mi od przedszkola. Może orozwiązanie własnych kłopotów zpolskością, októrej wszyscy wkółko mówią, anikt nie potrafi sensownie zdefiniować. Może odemontaż ram patriotycznego dyskursu nacjonalistów. Amoże po prostu oto, co Czesław Miłosz nazwał „szukaniem ojczyny”. Wtym sensie książka ta jest również bardzo osobista – jako szukanie mojego prywatnego, intymnego, lokalnego, słowiańskiego, środkowoeuropejskiego patriotyzmu. Poza wmówieniem, ideologią, narodem.

1 Na rolę starego Niemca wtej scenie celnie zwrócił uwagę Ryszard Koziołek: „Prawdziwą wielkość tej sceny tworzy jednak kontrapunkt, powtórzone ujęcie staruszka krótkowidza zkuflem piwa; nie śpiewa inie wstaje – przyszłość nie należy do niego. Entuzjazm młodego życia gotowego na śmierć nie udziela się staremu człowiekowi; nie jest nawet jego fantazmatem”. Zob. R.Koziołek, Latający kret, „Tygodnik Powszechny” 2013, nr 26.

2 Slavoj Žižek wfilmie Sophie Fiennes The Pervert’s Guide to Ideology (2012, polski tytuł: Perwersyjny przewodnik po ideologiach) zwrócił uwagę na ironiczny kontekst utworu: piosenka powstała już podczas pracy nad filmem, dopisana wostatniej chwili przez kompozytorów żydowskiego pochodzenia, Johna Kandera iFreda Ebba.

3 B. Anderson, Wspólnoty wyobrażone. Rozważania oźródłach irozprzestrzenianiu się nacjonalizmu, tłum. S.Amsterdamski, Kraków 1997; tu zwłaszcza s.36–37 oraz 49nn. Anderson wcelu wykazania związku między powieścią anacjonalizmem ciekawie powołuje się na koncepcję „jednorodnego czasu pustego” Waltera Benjamina. Tak jak wpowieści czy wiadomościach gazetowych różne rzeczy dzieją się równocześnie dzięki swoistej koincydencji czasowej, tak możliwe jest wyobrażenie narodu jako „trwałej wspólnoty przesuwającej się whistorii” (tamże, s.36).

4 Oliteraturze peryferyjnej, czyli uwarunkowanej politycznie, ijej sytuowaniu się wobec literatury światowej pisała Pascale Casanova wksiążce Światowa republika literatury, tłum. ATurczyn, E.Gałuszka, Kraków 2017.

5 Zob. S.Fish, Co czyni interpretację możliwą do przyjęcia, tłum. A.Szahaj, w: tegoż, Interpretacja, retoryka, polityka, red. A.Szahaj, Kraków 2007, s.99–119.

6 Pojęciem „hermeneutyki podejrzeń” posługiwał się Paul Ricoeur, szukając punktów stycznych wposzukiwaniach Freuda, Nietzschego iMarksa. Przejęta została następnie szeroko wstudiach kulturowych jako wspólne określenie krytycznych dyskursów ponowoczesnej humanistyki. Zob. P.Ricoeur, Ointerpretacji. Esej oFreudzie, tłum. R.Reszke, Warszawa 2008.

7 St. Wyspiański,Warszawianka. Wyzwolenie. Noc listopadowa, Kraków 2009, s.168–169.

8 Tamże.

9 Z. Bauman, Otarapatach tożsamości wciasnym świecie, w:Dylematy wielokulturowości, red. W.Kalaga, Kraków 2007, s.36.

10 Zob. A.Bielik-Robson, Romantyzm, niedokończony projekt. Eseje, Kraków 2008, s.291.

11 K. Wyka, Nowe idawne wędrówki po tematach, Warszawa 1978, s.17.

12 Por. M.Warchala, Autentyczność inowoczesność. Idea autentyczności od Rousseau do Freuda, Kraków 2006, zwłaszcza rozdz. 2 i3.

13 K. White, Poeta kosmograf, wyb. itłum. K.Brakoniecki, Olsztyn 2010, s.16.

14 Więcej na temat przestrzeni igeopoetyki Kennetha White’a oraz nomadycznego intelektualisty w: E.Rybicka, Geopoetyka. Przestrzeń imiejsce we współczesnych teoriach ipraktykach literackich, Kraków 2014, s.63–69.

15 W. Gombrowicz, Dziennik 1953–1956, Kraków 1986, s.59.

16 „Droga na zewnątrz prowadzi przez drzwi. Dlaczego nikt nie korzysta ztej metody?” Cyt. za: R.D.Laing, „Ja” iinni, tłum. B.Mizia, Poznań 1997, s.6.

17 A. Bielik-Robson, Inna nowoczesność. Pytania owspółczesną formułę duchowości, Kraków 2000, s.298.

18 S. Vincenz, Outopos. Zapiski zlat 1938–1944, red. iposł. J.A.Choroszy, Wrocław 1992, s.185.

19 Wostatniej, IX scenie Dziadów cz. III Kobieta prosi Guślarza oponowne wywołanie ducha dawnego kochanka. Zanim go ujrzy, pojawią się duchy niedawno zmarłych Doktora iBajkowa, dwóch okrutnych służalców Senatora. Przybyli na Dziady, by poddać się karze, wymierzanej przez lokalną społeczność za pośrednictwem tajemnego obrzędu. Wpogańskiej religijności nadal służy on do podstawowych rozróżnień moralnych.

20 S. Ossowski, Oojczyźnie inarodzie, Warszawa 1984, s.26–27.

21 Tamże.

22 Tamże, s.36.

23 Tamże, s.74–75.

24 J. J.Lipski, Dwie ojczyzny, dwa patriotyzmy (uwagi omegalomanii narodowej iksenofobii Polaków), w: tegoż, Tunika Nessosa, Warszawa 1992, s.161.

25 Z. Bauman, Otarapatach tożsamości…, dz.cyt., s.35.

26 Zob. M.P.Markowski, Wojny nowoczesnych plemion. Spór orzeczywistość wepoce populizmu, Kraków 2019.

27 J. Słowacki, Wpamiętniku Zofii Bobrówny, w: tegoż, Dzieła, t. I:Liryki iinne wiersze, oprac. J.Krzyżanowski, Wrocław 1959, s.138.

28 Por. A.Kowalczykowa, Słowacki, Warszawa 1994, s.13. Alina Kowalczykowa pierwszy rozdział swej monografii zatytułowała: Ojczyzna prywatna.

29 J. M.Rymkiewicz, Kinderszenen, Warszawa 2008, s.192.

30 Tamże, s.156.

CZĘŚĆ PIERWSZA

OGIEŃ INTERPRETACJI

Rozdział 1

Wokół narodu

Trzeba być wolnym,

żeby się uczyć

na swoich błędach.

Ryszard Krynicki, Trzeba być wolnym

1.

Wdawnych czasach, gdy świat rządził się jeszcze prawem boskim, wszyscy ludzie na świecie byli Polakami. Każdy był Polakiem. Niemiec był Polakiem, Szwed był Polakiem, Hiszpan był Polakiem, Polakiem był każdy; po prostu każdy, każdy, każdy. (…) Byliśmy wielkim mocarstwem, oazą tolerancji imultikulturowości, akażdy nieprzybywający tu zinnego kraju, bo ówcześnie jak już wspominaliśmy ich nie było, był tu gościnnie witany chlebem… isolą…1

Wzabawnej parafrazie patriotycznej propagandy, namolnie snującej się zradiowego głośnika do uszu bohaterów dramatu Między nami dobrze jest, Dorota Masłowska przemyciła kilka fundamentalnych rzeczy. Po pierwsze, że wnaszym narodowym projekcie miłość do ojczyzny nieodłącznie wiąże się zprzedkładaniem prawa boskiego nad ziemskie, czyli dominacją instytucji kościelnych nad państwowymi. Aco za tym idzie, że zbitka Polak-katolik jest obligatoryjna dla postawy patriotycznej, przedkładającej zkolei polskość nad każdą inną narodowość ikatolicyzm nad inne wyznania. Po drugie, że wyższość Polaków nad pozostałymi nacjami nie wymaga żadnych specjalnych dowodów, wynika bowiem zsamej natury rzeczy, czyli przedustawnej pierwotności. Tak było kiedyś, na początku, ido tego powinniśmy starać się wrócić. Przy okazji zdefiniowana została zatem inasza tradycyjna skłonność do konserwatyzmu. Po trzecie, propagandowy tekst mimowolnie ujawnia, że ta sama wyższość żadnymi specjalnymi dowodami nie dysponuje, więc zastępuje je uporczywym wmówieniem: „po prostu każdy, każdy, każdy”, wczym przekreśla poprzedni argument wywiedziony zprzedustawnych „dawnych czasów”. Za dowód służy samo powtarzane wkółko założenie, które jest zarazem dowodzoną tezą. Po czwarte, że dyskurs patriotyzmu narodowego wciąż rozpada się pod naporem sprzeczności iabsurdów, gdzie wszyscy są nami izarazem otoczeni jesteśmy obcymi, gdzie Polska jest „wielkim mocarstwem” irównocześnie „oazą tolerancji imultikulturowości”, obcych witamy chlebem isolą, chociaż ich nie ma, itd. Zdradza on tym samym całą swoją sztuczność iumowność, wktórej liczy się nie rozsądek, awywołanie odpowiednich uczuć, nie porządek logiki, lecz porządek emocji. Dyskurs narodowy podszyty jest zakompleksionym subalternem, który wsnuciu rojeń oimperialnej wielkości obnaża faktyczną małość, awbanałach otolerancyjnej wielokulturowości przypisuje sobie zasługi za coś, co przed chwilą negował. Jeśli wszyscy byli Polakami, to ożadnej „wielokulturowości” nie może być mowy. Po piąte wreszcie, wżyczeniowej iniespójnej logicznie wypowiedzi zawiera się wskazówka, że dla właściwego odczytania jej sensu należałoby sięgnąć głębiej, na przykład do sfer nieświadomości mówiącego podmiotu lub sposobów konstruowania dyskursu, czyli użyć narzędzi psychoanalizy lub dekonstrukcji. Bezosobowy monolog radiowego głośnika nie jest prawdziwym człowiekiem, lecz gadającą do siebie czystą ideologią. Czystą również wtym sensie, że oczyszczoną zracjonalnych odniesień do rzeczywistości idoskonale pustą.

Jednakże pod sztucznością ifałszem monologu musi skrywać się niewyrażona naturalność iautentyczność. Gdzieś pod tym słowem musi ukrywać się rzecz. Dalsze frazy zdramatu Masłowskiej utwierdzają nas wpowyższych spostrzeżeniach, kładąc szczególny nacisk na pragnieniowy aspekt wypowiedzi, zdodaniem fantazmatu utraty iwynikającej stąd traumy:

Ale skończyły się dobre czasy dla naszego państwa. Najpierw odebrano nam Amerykę, Afrykę, Azję iAustralię. Niszczono polskie flagi (…), język polski urzędowo pozmieniano na frymuśne obce języki, których nikt nie umie inie zna, ajedynie ludzie, którzy nimi mówią tylko po to, żebyśmy my Polacy go nie znali inie rozumieli, iczuli się jak ostatnie szmaty…2

Polska narracja narodowa wpisuje się wpsychotyczną projekcję niesprawiedliwej utraty, cudzej winy itowarzyszącej temu podejrzliwości wobec obcych. Wdramacie Masłowskiej mówiący zradia zbiorowy izarazem bezosobowy podmiot nie tylko zrzuca odpowiedzialność za własne ułomności na innych, ale wręcz lubuje się wupadku: „żebyśmy… czuli się jak ostatnie szmaty”. Słychać tu iwyobrażeniowy charakter dyskursu narodowego, jego sztuczność ilogiczną bezradność, jak również formującą go sferę emotywną, przysłanianą wswych najbardziej realnych rejonach nieskładnym słowotokiem. Mała Metalowa Dziewczynka komentuje na bieżąco płynące zradia słowa wtaki sposób, że zarazem przyjmuje je całkowicie prostodusznie („Chleba, chleba, coś słyszałam ojakimś chlebaku”) iobnaża ich absurdalność (na wieść oodebraniu nam Niemiec dopowiada: „Idobrze nam tak, aco, gdziebyśmy znaleźli pracę?”). Jest figurą optymalnego odbiorcy, który wabsurdzie ibełkotliwości propagandowej mowy czuje się jak ryba wwodzie, przerabiając ją – jak wszystko inne – na elementy własnego, internetowo-komórkowego języka. Intelektualna niezborność radiowego komunikatu Małej Metalowej Dziewczynce nie przeszkadza, awręcz przeciwnie – umacnia ją wprzekonaniu, że dobrze rozpoznaje zasady społecznej komunikacji, gdzie wypowiedzi konstruuje się dla efektu emocjonalnego, anie racjonalnego.

Radio jednak nie odpuszcza. Snuje obraz okrojonej isponiewieranej ojczyzny, pozbawionej wszystkich niegdysiejszych terytoriów iskazanej na bycie Polską, wielką imałą zarazem, piękną ibrzydką, urodzajną ilichą:

ostatecznie odłączono Rosję, gdzie polską ludność zapędzono do mówienia jakimś dziwnym narzeczem. Zostawiono nam piaszczysty spłachetek ziemi ukochanej, ojczystej. Wisła cięła łany krwistych malw srebrzystą nitką izłoty kłos dojrzewał, chleb nasz powszedni…3

Do porządku bolesnej utraty, wzbogaconej oprzywołanie głównego ciemiężyciela, czyli Rosji, dochodzi kolejny element wyobrażonego dyskursu narodowego – krajobraz. Trudno skonstruować skuteczny wizerunek patrioty bez jego miłości do ziemi ojczystej. Zbitka: ojczyzna – ziemia – miłość ponownie kieruje nas wstronę psychoanalizy ze względu na ścisły związek sfery uczuciowej mówiącego podmiotu znaoczną percepcją, oczym przekonywał już dawno Georg Simmel: „krajobraz jest już tworem duchowym, nie można go napotkać wświecie zewnętrznym, żyje tylko dzięki jednoczącej sile duszy, jako wymykający się porównaniom mechanicznym splot tego, co dane, itego, co jest naszą kreacją”4. Emocje narodowej narracji – oprócz traumy utraty, upadłej wielkości iniewinnego cierpienia – organizuje również sympatyczny, wręcz rozkoszny obraz miłosnego związku wyobrażonego ja zrodzinną ziemią. Wodróżnieniu od poprzednich elementów monologu tu dominuje czynnik pozytywny, wekonomii uczuć lokujący się raczej po stronie zysków niż strat, idlatego właśnie szczególnie nośny dla analizy dyskursu patriotycznego.

Przywołany fragment dramatu Doroty Masłowskiej ma charakter ironiczny, sarkastyczny, miejscami wręcz groteskowo prześmiewczy. Trudno sobie wyobrazić, że dokładnie taki tekst płynie zpolskiego radia, choć składające się na niego frazy doskonale znane są zrozmaitych patriotycznych pogadanek naszej sfery publicznej, dzisiaj iwprzeszłości. Co więcej, znane są również zliteratury. Zdrugiej strony, intelektualno-emocjonalne powikłania zbiorowego podmiotu Polaków, wykreowanego wmonologu, nietrudno zaobserwować wnaszych wspólnotowych reakcjach, co by znaczyło, że mają swoje realne jądro, to znaczy że przemawiające przez nie uczucia są prawdziwe. Uczucia zawsze są prawdziwe, tylko słowa się znimi rozmijają, co można by uznać za skondensowaną definicję wszelkiego dyskursu, nie tylko narodowego.

Trudno sobie również wyobrazić, by tekst analogiczny do radiowego bełkotu zdramatu Masłowskiej mógł być wygłoszony zcałą powagą ipatosem, bez ironicznego dystansu… Ajednak. Wczytując się wXVII-wieczny Wywód jedynowłasnego państwa świata księdza Wojciecha Dębołęckiego – gdzie już sam tytuł zdradza przesunięcie ocharakterze perwersyjnym – odnajdujemy dokładnie tę samą pragnieniową projekcję zbiorowego podmiotu naszej wspólnoty. Rozkoszna autoapoteoza stanowi zarazem założenie itezę pseudonaukowego dowodu. Ten osobliwy traktat przekonuje ni mniej, ni więcej, tylko że Słowianie iPolacy przez tzw. Scytów Królewskich pochodzą od biblijnego Jafeta, syna Noego, ajęzyk polski, jako pierwotny inadrzędny, stanowi jedyną „prawdziwą” mowę ludzką, pochodzącą wprost od Boga isprzed pomieszania języków na wieży Babel. Pełny tytuł owego, chciałoby się powiedzieć, uderzająco barokowego dziełka, brzmi: Wywod iedynowłasnego panstwa swiata, wktórym pokazuie x. Woyciech Dębołęcki zKonoiad, Franciszkan, Doktor Theologiey S. à General Społeczności wykupowania Więźniów, że nastarodawnieysze wEuropie Królestwo Polskie, lubo Scythyckie, Samo tylko na świecie, ma prawdziwe Successory Iadama, Setha, y Iapheta wpanowaniu światu od Boga wRaiu postanowionym; iże dlatego Polaki Sarmatami zowią. Agwoli temu y to się pokazuie, że Język Słowieński pierwotny iest na świecie. By uprzedzić ewentualny sceptycyzm odbiorcy, autor szybko dodaje: Nie gań, aż przeczytasz. Bo wydany iest Za Pozwoleniem y Przywileiem Ich Królewskiey Mści, po przeyrzeniu na to wysadzonych Theol. y Historyków…5 Dębołęcki najpierw podkreśla starożytną pierwotność Polaków (pod którym to pojęciem rozumie się wyłącznie Sarmatów, czyli szlachtę), następnie ich odrębność od Żydów (pochodzących od Sema), wkońcu wywodzi język polski wprost zjęzyka syryjskiego, uznając go za starszy od greki iłaciny.

By dać próbkę tej barokowej wersji języka Masłowskiej, przyjrzyjmy się fragmentowi onierzetelności pisarstwa historycznego. Po jednoznacznej ibezkompromisowej krytyce historyków, wymyślających rozmaite bajki podawane następnie za „istotną prawdę”, autor stwierdza stanowczo, że zarzut ten nie dotyczy historyków polskich, czyli również jego samego oraz jego „wysadzonych” recenzentów:

Bo przodkowie nasi żadnej potrzeby nie mieli cokolwiek zmyślać, będąc pełnemi wszelkiej chluby: tak starożytności rodzaju od Scytha lubo Setha syna Jadamowego, jako też zacności Slachectwa od Polacha pierwszego (…) góry nad wszystkiemi Narodami (…) itak wielkiej pobożności, że ich wszyscy starzy zHomerem zwali iustissimos & sanctissimosviros; także wynalezienia nauk (…) dzielności wojennej wszystkiemu światu wiadomej; iwszelakiej prócz tych inszej chluby, którakolwiek by się jeno mogła wymyślić6.

Zamiast neurotycznego powtarzania „każdy”, jak uMasłowskiej, mamy tu przydzielanie sobie „wszelakiej inszej chluby”, także tej wymyślonej wprzyszłości, co stanowi ciekawy kontrapunkt do początkowego założenia, że nasi historycy nie musieli niczego zmyślać. Najwyraźniej zmyślenie jest podstawowym problemem, zjakim autor musi się wtym passusie uporać, ido końca nie jest pewien, czy mu się udało. Na przykład „Część wtóra” rozprawy księdza Dębołęckiego nosi podtytuł: OZacności Pokolenia Iaphetowego, przy którym się tytuł iwszystka Polityczna chluba Scythów Panochów po Potopie została7. Fraza owszelkiej chlubie, „którakolwiek by się jeno mogła wymyślić”, zperspektywy psychoanalitycznej znaczy właściwie to samo, co zwielokrotnione „każdy, każdy, każdy” uMasłowskiej. Zpowtórzeniem zresztą mamy uDębołęckiego do czynienia expressis verbis, ponieważ kolejny akapit rozpoczyna się następująco:

Ani tedy potrzeba kiedy było przodkom naszym cokolwiek zmyślać, ani też mogą być oto światu podejrzani (…) Zaczym pospolity głos Narodu naszego godniejszy jest wiary nad wszystkich inszych, którzy zjawnych bajek początki swe pokazują…8

Problem zmyślenia ipodejrzenie onieuczciwość historyczną, atakże kwestia wyższości sarmackich dziejopisów nad „wszystkimi inszymi”, powracają do niego jak wyparte Realne. Jako figura karygodnego przeinaczenia po raz trzeci pojawia się „bajka”, jak cień, zagrożenie, które nie odstępuje go ani na krok izmusza do ponawianych zapewnień orzetelności Wywodu. „Wszyscy inni kłamią, tylko ja mówię prawdę” – dla psychoanalityka takie zapewnienia to wręcz modelowy przykład psychotycznego zawęźlenia pacjenta. Iznakomity punkt wyjścia do terapii.

Równie frapująco brzmi początek rozważań lingwistycznych księdza Dębołęckiego:

Iż jeżeli Scythowie świat zrazu osadzali, tedy osadzony gdziekolwiek po świecie ich Naród bez wątpienia swym językiem Scythyckiem abo Słowieńskiem wszędy gadać musiał, póki go nie wygrecznił na Greczyznę abo nie wyłacnił na Łacinę, abo jakokolwiek inaczej nie wyforemnił. Zaczym gdy którego słowa tak wyforemnionego abo raczej wypsowanego świat nie rozumie, trzeba prawdziwego jego Aethymonu abo Wiedu imion nie gdzie indziej szukać, jeno wpierwotnem Scythyckiem abo Słowieńskiem języku, zktórego jest wypsowane9.

Według niego język słowiański, wdomyśle polski, nie tylko był pierwotnym wstosunku do późniejszych języków kultury śródziemnomorskiej, ale również jedynym prawdziwym. To, co się znim później stało wprocesie lingwistycznego różnicowania ludzkości, ujmują malownicze czasowniki „wyforemnić” i„wypsować”, czyli brzydko zniekształcić. Działała tu zatem nie tylko wtórność ibezprawne czerpanie ze szlachetnego pierwowzoru, ale również zła wola. Jeżeli ktoś chce poznać prawdziwe znaczenie słów, powinien sięgać do słowiańszczyzny, deklaruje autor. Jesteśmy tuż obok passusu zdramatu Masłowskiej o„pozmienianiu” języka polskiego na „frymuśne obce języki”, do mówienia którymi „zapędzono” Polaków. Autorowi osobliwego traktatu najwyraźniej nie przeszkadza własne „psowanie” języka polskiego – wystarczy jego koślawą polszczyznę porównać zpiszącym wiek wcześniej Janem Kochanowskim…

Kolejne części Wywodu przekonują owielkiej zacności Polaków (Część trzecia. ORóżności między Pokoleniem Iaphetowem y przy kiem zaś iego zacność, iako, y iak wielka została do panowania nad światem), ich odwiecznym prawie do panowania nad światem (Część czwarta. Oprzeniesieniu Thronu Świata zLibanu do Korony Polskiey y oprawnem Następstwie siedzących na niem wPanowaniu Świata; Część piąta. OWielkości niegdy, prawney potęgi siedzących na Thronie Polachowym), acały traktat wieńczy myśl prorocza opowrocie utraconej władzy nad światem wjedynie do tego uprawnione polskie ręce (Część szósta. Oprzyszłey Fortunie siedzących na Thronie Polskim). Ponieważ, jak zauważyliśmy, autor największy problem ma ze zmyśleniem, wiele swych stwierdzeń rozpoczyna od podkreślenia pewności głoszonej wiedzy: „Pewna rzecz iest, że biały Orzeł nie długo znowu przez wszystek świat skrzydła swe rościągnie…”10. Zostało udowodnione: Polska jest najstarodawniejszym Narodem, język polski wprost zBiblii pochodzi, aPolacy zostali predestynowani do panowania nad światem. Ponieważ, jak posłusznie za księdzem Dębołęckim powtarza Masłowska, na początku „wszyscy ludzie na świecie byli Polakami”…

Oczywiście możemy zbagatelizować cały ten kulawy twór barokowego nieuctwa jako marginalny iniereprezentatywny, choć jego autor mieni się doktorem teologii, awhistorii zapisał się jako kapelan lisowczyków oraz historyk ikronikarz zakonu franciszkanów. Wydawca Wywodu Jan Rossowski podkreśla swoją pozycję „typographa Króla J.M.”, co ma dodatkowo uwiarygodnić zawartość druku, bynajmniej nieodosobnionego wprzebogatej naszej spuściźnie intelektualnej po XVII iXVIII wieku11. Wproroctwach oprzywracaniu wielkości można się dopatrzyć schlebiania nowemu władcy Władysławowi IV, który właśnie podpisał artykuły henrykowskie oraz Pacta conventa istracił sporą część swej królewskiej władzy na rzecz szlachty, więc potrzebował psychicznej rekompensaty. Traktat opolskim „państwie świata” sięga jednak ambicjami znacznie dalej niż po korony kilku sąsiednich mocarstw12. Iznacznie poza polityczny rozsądek oraz naukową powagę.

Nawet po zrezygnowaniu złatwej krytyki ubożuchnego intelektualnie dziełka, pozostaje wmocy kilka intrygujących pytań. Co skłoniło jego autora do wykazywania wyższości Polaków nad resztą ludzkości? Skąd nieprzytomne założenie opolskiej predestynacji, któremu nie odpowiadał żaden fakt historyczny ani polityczny? Kim był ico miał wgłowie zakładany odbiorca tego tekstu? Andrzej Walicki widział wtych rozważaniach próby stworzenia jednolitego „narodu szlacheckiego”, który byłby wspólnotą nie tylko polityczną, ale narodową właśnie, bez względu na wyznanie ipochodzenie etniczne. Owo ujednolicanie federacyjnej różnorodności Rzeczpospolitej stało się możliwe dzięki zmonopolizowaniu edukacji przez jezuitów oraz kolejnym ustawom skierowanym przeciwko innowiercom. Naród sarmacki był projektem ideologicznym, unifikującym ilikwidującym wyjściową różnorodność kulturową ziem polskich13.

Ciekawe odpowiedzi na te zagadnienia znajdziemy wFantomowym ciele króla Jana Sowy. Wskazuje się tam na perwersyjny charakter sarmackich projekcji, zogniskowanych wokół prób zaspokajania – niemożliwych do zaspokojenia – rozkoszy władzy absolutnej stanu szlacheckiego14, kosztem państwa ipozostałych jego mieszkańców. Źródła sarmackiego węzła psychotycznego tkwiły właśnie wpowszechności owego przekonania, explicite wyrażonego przez księdza Dębołęckiego, owyższości polskich Sarmatów nad innymi wspólnotami. Nieprawdopodobne uprzywilejowanie polityczne iekonomiczne szlachty polskiej rodziło nieograniczone aspiracje, natomiast pochodząca zwolnej elekcji władza królewska osłabiała je igenerowała frustrację, jako pochodną konfliktu pomiędzy hegemonem namaszczonym przez koronację ahegemonem właściwym, który go wybierał:

Już sam pomysł, aby króla wybierali na powszechnym wiecu jego poddani urąga godności królewskiego urzędu (…) Szlachta (…) chciała mieć ciastko izjeść ciastko: stać się najwyższym suwerenem, dzierżącym pełnię władzy, ale jednocześnie utrzymać monarchię wraz ze wszystkimi jej hierarchicznymi cechami, zktórych walnie korzystała15.

Podstawowymi korzyściami kasty sarmackiej mieniącej się narodem były tzw. artykuły henrykowskie, które gwarantowały honorowanie przez króla wszystkich szlacheckich przywilejów – aktualnych iprzyszłych. Ztego obciążonego fatalnymi skutkami faktu Jan Sowa wyciągał wnioski orealnych – także wsensie lacanowskim – przyczynach upadku sarmackiej Rzeczpospolitej:

Większość tej „mężnej iwojowniczej” szlachty żyła jednak wszkodliwej iluzji; uważając się za najwyższego suwerena wswoim własnym państwie, stawała się wrzeczywistości zabawką wrękach obcych potęg. Jej państwo było coraz bardziej fantomowe16.

Przenikliwe analizy Sowy potwierdzają adekwatność klucza psychoanalitycznego do kwestii narodu ipatriotyzmu, czego wszak głośne echa raz po raz ztraktatu Wojciecha Dębołęckiego się dobywają. Fundamentem dla budowania wspólnoty określającej się następnie mianem „narodu” nie jest żadna biologiczna czy winny sposób „naturalna” więź, lecz mozaika kompleksów, dochodzących do głosu tym mocniej, im bardziej są spychane wpodświadomość iblokowane za pomocą wyobrażeniowych projekcji. Szlacheckie państwo upadło nie tylko przez ekonomiczne imilitarne słabości, ale przede wszystkim zpowodu uporczywego wypierania przez podmiot zbiorowy oczywistych faktów (feudalne niewolnictwo, anachroniczna ikarkołomna ekonomia, samobójcza polityka pseudodemokracji itd.) izastępowanie ich urojeniami. Ztego punktu widzenia Wojciech Dębołęcki nie tyle plótł głupstwa (to również), ile precyzyjnie dostosowywał swój wywód do mentalności potencjalnych odbiorców. Wiedział, że bardziej zadowoli ich rozwijaniem rozkosznych urojeń niż gromadzeniem faktów.

2.

Siła uderzenia Realnego jest wprost proporcjonalna do sił użytych do jego stłumienia iwyparcia. Jest również podstawowym kryterium służącym diagnozowaniu choroby… Realne uderzyło pod koniec XVIII wieku idoprowadziło do utraty przez sarmacką Rzeczpospolitą własnego bytu państwowego. Jeśli przesuniemy się od księdza Dębołęckiego odwa wieki do przodu, znajdziemy naszą „narodową” wspólnotę wsytuacji politycznie całkiem odmiennej, natomiast urojeniowo – takiej samej. Po utracie własnej państwowości iupadku chwilowych nadziei na jej odzyskanie podczas kampanii napoleońskiej posarmacka wspólnota na dobre ugrzęzła wrozpamiętywaniu swoich krzywd icierpień, rozbudowując wromantyzmie imponującą narrację owłasnej wyjątkowości. Zperspektywy patriotycznej była to walka oodzyskanie niepodległego państwa, zperspektywy psychologicznej – dalszy ciąg rojeń oszczególnym polskim posłannictwie.

Wromantycznych rozważaniach owyjątkowości Słowian, ich starożytnym rodowodzie ipredestynacji do przewodzenia wszystkim ludom Europy, odzywają się wszystkie najważniejsze kompleksy sarmackie, także te związane znarodem. We wstępie do Dziejów Polski Joachima Lelewela czytamy: „Tak wielki iliczny naród jak sławiański nie przychodzi, tylko na miejscu wzrasta. Jego tedy przyjście, słusznie do czasów bliskich arki Noego odnieść można”17. Starożytnemu pochodzeniu Słowian wujęciu romantycznego historyka towarzyszy wyjątkowa organizacja społeczna (którą zwał „gminowładztwem”), zasadzająca się na wzorcowej równości, sprawiedliwości ipraworządności plemiennej, sytuującej nas znowu powyżej innych narodów ipredestynującej do odgrywania wyjątkowej historycznej roli. Podobnie wzniosłe teorie mocarstwowe Słowian – zPolakami na czele oczywiście – znajdziemy na przykład uMaurycego Mochnackiego, który powstawanie szlacheckiej Rzeczpospolitej widział jako realizację jakiejś wielkiej historycznej idei (podkr. M. M.), uruchomionej iwcielanej po heglowsku przez Bolesława Chrobrego:

Szerzyła się wdziedzinie Bolesławowskiej, górowała potężna myśl, wielka, genialna idea, którą ten mąż nadzwyczajny, że tak powiem, namiestniczą sprawował władzą ludów sławiańskich. Myśl ich jedności, mocy, chwały! (…) Był on nie tylko królem polskim, ale zarazem opiekę swoję na wszystkich rozciągał Sławian18.

Monika Rudaś-Grodzka, która wspólnotowe mitotwórstwo romantyków przeanalizowała dogłębnie, zwróciła uwagę na swego rodzaju ratunkowy interwencjonizm, jaki stał za słowianofilskimi wywodami romantyków. Chodziło owykazanie istnienia narodu niezależnie od utraty państwa ijego terytorium, oznalezienie tkanki łącznej, która by spoiła rozpadającą się pod zaborami ina emigracji wspólnotę polską:

Przekonanie otrwałości dziedzictwa oraz poczucie wspólnoty istniejącej niezależnie od struktur ustrojowych były punktem oparcia dla rodzącej się wtedy identyfikacji narodowej. (…) Powszechny stał się też pogląd, że naród to idea wrodzona, ajej kształt nadany jest przez Boga. Zarówno przeciwnicy, jak izwolennicy mesjanizmu zgadzali się, że naród jest organizmem rozwijającym się wczasie iprzestrzeni19.

Wromantycznym projekcie „narodu polskiego” przemawiają potomkowie tej samej kasty szlacheckiej, do której ksiądz Dębołęcki adresował swoje wywody o„jedynowłasnym państwie świata”, jakim miało być imperium sarmackiej Rzeczpospolitej. Ich trauma porozbiorowa ipragnienie odzyskania tego, co zostało utracone, wniewielkim stopniu jednak dotyczyły bytu państwowego, awznacznie większym – poczucia wyższości ilepszości, charakterystycznego dla podmiotu psychotycznego. Ci, którzy się mieli za jedynych prawdziwych obywateli, utracili władzę nie tyle nad samym państwem, co nad dyskursem swojego sarmackiego obywatelstwa, który ich wywyższał. Dlatego wromantycznej idei narodu podstawową sprawą było zarówno odzyskanie wszystkich polskich terytoriów, jak też odzyskanie uprzywilejowanej pozycji wsłowiańskim uniwersum, co Rudaś-Grodzka jednoznacznie punktuje:

Jednakże sprawą zasadniczą dla mitu potężnej Słowiańszczyzny iimperialnego uzasadnienia roli Polski jako państwa jednoczącego ludy słowiańskie było połączenie idei imperium słowiańskiego rządzonego przez naród Lechitów oraz idei chrześcijańskiego dziedzictwa monarchii Chrobrego, będącego kontynuacją wielkiej wspólnoty Słowian, wktórej hegemonię sprawował naród polski20.

Od strony historii idei narodowościowej było to miotanie się pomiędzy imperialnymi roszczeniami pozbawionych władzy hegemonów aposzukiwaniem przez patriotów więzi, scalających mieszkańców polskich ziem wjedną wspólnotę. Rzecz miała swoje niebanalne konteksty polityczne, ponieważ żądając od Europy cofnięcia traktatów rozbiorowych iprzywrócenia niepodległego państwa, Polacy nie mogli się powoływać ani na ciągłość „praw historycznych” narodu, ponieważ tymiż prawami legitymizowali się zaborcy ze Świętego Przymierza, ani na naród wsensie etnicznym, ponieważ sarmacka Rzeczpospolita była wieloetniczna. Należało wymyślić nową ideę narodu, który łączyłby szlacheckie aspiracje iresentymenty czasów sarmackiej kolonizacji zrodzącymi się ideami demokratycznymi inacjonalistycznymi Europy XIX wieku. Tak powstała polska wersja mesjanizmu politycznego, którą Andrzej Walicki wolał nazywać misjonizmem21.

Pomijając niuanse słowianofilskich ipolonofilskich roztrząsań romantyków, zatrzymajmy się na chwilę przy kwestii połączenia idei imperium słowiańskiego zideą chrześcijańskiego dziedzictwa, obie one bowiem składają się na jądro dyskursu polskości. Zjednej strony Polacy są tu narodem „odwiecznym”, zdrugiej strony jako naród właśnie przez romantyków są konstruowani. Wdodatku ich filarem ma być chrześcijaństwo, które zostało przyjęte zZachodu iod wieków pełni wEuropie Środkowej funkcję tyleż państwowego prawodawcy, co religijnego kolonizatora. Uderza wtym zestawie pomieszanie lamentu skrzywdzonego Słowianina, który umiłował spokój ipracę na roli, ze skarconą pychą Sarmaty, pozbawionego swych imperialnych przywilejów imrzonek, oraz traumą schrystianizowanego poganina ztutejszych lasów ipól, który wciąż tęskni do czegoś innego, niż aktualnie posiada. Składniki romantycznej, narodowej polskości są zarazem katalogiem problemów psychicznych paradoksalnego podmiotu, jakim był na początku XIX wieku sarmacki skolonizowany kolonizator22.

Ów podmiot mitotwórczego zapętlenia wkapitalny sposób dochodzi do głosu wKsięgach narodu polskiego ipielgrzymstwa polskiego. Nawet jeśli uwzględni się wszystkie okoliczności łagodzące, przywoływane przez krytyków wobronie tego tekstu (mesjanizm, trauma upadku powstania listopadowego, stylizacja biblijna istyl konsolacyjny, doraźność polityczna, proroctwo niepodległościowe itd.), trudno nie dostrzec urojeniowego charakteru wywodu Mickiewicza. Przeciwstawienie Polski zarówno Wschodowi, jak iZachodowi jest bezpośrednią kontynuacją megalomanii szlacheckiej, ajej kwintesencję stanowi wywyższenie Polaków ponad wszystkie inne narody Europy, jako jedynych wiernych Bogu iWolności iskutecznie broniących się przed składaniem hołdów bałwanowi Interesu:

Ale jeden naród polski nie kłaniał się nowemu bałwanowi, inie miał wmowie swojej wyrazu na ochrzczenie go po polsku, równie jak na ochrzczenie czcicieli jego, którzy nazywają się egoistami.

(…)

Nigdy zaś króle imężowie rycerscy nie zabierali ziem sąsiednich gwałtem, ale przyjmowali narody do braterstwa, wiążąc je zsobą dobrodziejstwem Wiary iWolności.

Inagrodził im BÓG, bo wielki naród, Litwa, połączył się zPolską, jako mąż zżoną, dwie dusze wjednym ciele. Anie było nigdy przedtem tego połączenia narodów. Ale potem będzie.

Bo to połączenie iożenienie Litwy zPolską jest figurą przyszłego połączenia wszystkich ludów chrześcijańskich, wimię Wiary iWolności.

Idał BÓG królom polskim irycerzom Wolności, iż wszyscy nazywali się bracią, inajbogatsi, inajubożsi. Atakiej Wolności nie było nigdy przedtem. Ale potem będzie23.

Już wtym krótkim fragmencie brawurowych wswoim proroctwie Ksiąg dostrzeżemy podstawowe cechy sarmackiej mitologii fantazmatycznej. Cały Zachód jest zepsuty przez kapitalizm iżądzę pieniądza, tylko jeden naród polski stawia ponad doraźne korzyści ideę wolności – wdomniemaniu autora znacznie ważniejszą od materialnego stanu posiadania. Wszystkie ościenne imperia posługują się gwałtem jako narzędziem polityki międzynarodowej, tylko jedna Polska przyłącza sobie Litwę na zasadzie sakramentu małżeństwa. Europa jest egoistyczna, tylko nasi „rycerze Wolności” poświęcają się dla innych. Bóg temu wszystkiemu patronuje ikiedyś nas nagrodzi, kiedy już jego ziemski plan się dopełni i„za zmartwychwstaniem narodu polskiego ustaną wChrześcijaństwie wojny”24.

Omawiając Księgi, Tomasz Łubieński trzeźwo zwraca uwagę na spory ładunek kompleksów wtej ni to publicystycznej, ni to mesjanistycznej mowie wieszcza: „kiedy śmiejemy się igorszymy narodowymi kompleksami gorszości ilepszości wobec innych, pamiętajmy, że do ich uformowania walnie przyłożył pióro Adam Mickiewicz”