Historia XIX wieku - Jürgen Osterhammel - ebook + książka

Historia XIX wieku ebook

Jurgen Osterhammel

4,4

Opis

Wszechstronna panorama najbardziej innowacyjnego wieku w dziejach ludzkości.

W czerwcu 2006 r. w australijskim ogrodzie zoologicznym dokonała żywota żółwica Harriet, która w 1835 r. na wyspach Galapagos poznała młodego badacza natury Karola Darwina. Nie ma już zatem wśród żywych nikogo, kto pamiętałby chińskie powstanie bokserów czy wojnę burską w Afryce. Nikt nie pamięta świata bez żarówki, karabinu, automobilu, kinematografu, techniki rentgenowskiej. Nie ma też książki, która przedstawiałaby panoramę XIX wieku z taką wnikliwością, rozmachem i pasją, jak dzieło Osterhammela. Na jej kartach  rewolucje, wojny napoleońskie, Pax Britannica, Dziki Zachód czy dominacja i arogancja Europy ukazane są z niezwykłą mocą i plastycznością.

Autor z pasją opisuje osiągnięcia epoki industrializacji: maszynowe przyspieszenie, ruchy emancypacyjne czy triumfalny pochód filmu, ale też jej upiory: krwawe wojny, 16-godzinny dzień pracy, anarchię w rachubie czasu czy komercyjne wystawianie na widok publiczny tzw. osobliwych ludzi. Historia XIX wieku. Przeobrażenie świata to nie tylko wybitna praca historyczna, ale przede wszystkim wciągająca lektura, od której trudno się oderwać.

 

To jest naprawdę niezwykła książka: portret epoki, ale też encyklopedia wiedzy o tamtych czasach. Tę encyklopedię czyta się jak powieści Balzacka i Hugo, Dickensa i Manna, Tołstoja i Dostojewskiego. Także jak eseje Tocqueville’a, Stuarta Milla i Marksa.

Czytamy o obyczajach, życiu codziennym i publicznym, o demografii i demokracji, o podróżach i klęskach żywiołowych, o religii i sekularyzacji. O wszystkim.

Gdyby przyznawano nagrodę Nobla za prace historyczne, ta książka byłaby na bardzo krótkiej liście kandydatów.

 

Adam Michnik

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 2451

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (11 ocen)
5
5
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Tytuł oryginału: Jürgen Osterhammel, Die Verwandlung der Welt. Eine Geschichte

des 19. Jahrhunderts, Verlag C.H. Beck oHG, München 2010

Copyright © Verlag C.H. Beck oHG, München 2010

Copyright © for the Polish translation by Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., Poznań 2020

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., Poznań 2020

Redaktor prowadzący: Bogumił Twardowski

Marketing i promocja: Katarzyna Kończal

Redakcja: Ewa Dobosz

Redakcja naukowa i posłowie: Witold Molik

Konsultacja merytoryczna: Christian Myschor

Korekta: Anna Gądek

Łamanie: Scriptor s.c.

Projekt okładki i stron tytułowych: Ula Pągowska

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

Wydanie II, poprawione

eISBN 978-83-66570-58-0

Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

www.wydawnictwopoznanskie.pl

Mojemu synowi

Philippowi Dabringhausowi poświęcam

WPROWADZENIE

Każda historia dąży do tego, aby stać się historią powszechną. Z socjologicznych teorii społeczeństwa globalnego wynika, że świat jest „środowiskiem wszystkich środowisk”, ostatnim możliwym kontekstem wszelkich historycznych zdarzeń i ich przedstawiania. Skłonność do wychodzenia poza lokalność staje się z biegiem dziejów coraz silniejsza. Historia powszechna neolitu nie miałaby jeszcze wiele do powiedzenia na temat intensywnych kontaktów na odległość, natomiast w historii powszechnej XX w. istnienie gęstej sieci powiązań w wymiarze globalnym, którą John R. McNeill oraz William H. McNeill nazwali human web, albo jeszcze lepiej: mnogość takich sieci, jest faktem[1].

Mocnym uzasadnieniem historii powszechnej jest dla historyka jej nawiązywanie do świadomości ludzi żyjących w przeszłości. Nawet dzisiaj, w dobie komunikacji satelitarnej i internetu, miliony ludzi żyją w wąskich, lokalnych ramach, z których nie potrafią się wyrwać realnie ani mentalnie. Tylko uprzywilejowane mniejszości myślą i działają globalnie. A przecież dzisiejsi historycy, szukający wczesnych śladów globalizacji, nie są pierwsi, którzy w XIX stuleciu – często i słusznie nazywanym stuleciem nacjonalizmu oraz państw narodowych – odkrywają działania świadczące o transgresji w wymiarze transnarodowym, transkontynentalnym i transkulturowym. Już wielu współczesnym poszerzone horyzonty myślenia i działania wydawały się charakterystyczną cechą epoki. Przedstawiciele średnich i niższych warstw społecznych w Europie i Azji spoglądali z nadzieją na leżące gdzieś w oddali ziemie obiecane. Milionowe rzesze nie wahały się wyruszyć w nieznane, a przywódcy państwowi i wojskowi uczyli się myślenia w kategoriach polityki globalnej. Powstało pierwsze w historii prawdziwe światowe mocarstwo British Empire rozciągające się aż po Australię i Nową Zelandię. Inne imperia ambitnie starały się dorównać brytyjskiemu wzorcowi. Handel i finanse splotły się z sobą jeszcze silniej niż we wczesnej nowożytności, tworząc zintegrowany system globalny. Około 1910 r. gospodarcze tąpnięcia w Johannesburgu, Buenos Aires i Tokio natychmiast odnotowywano w Hamburgu, Londynie i Nowym Jorku. Naukowcy zbierali informacje i obiekty na całym świecie; studiowali języki, obyczaje i religie najbardziej egzotycznych ludów. Krytycy istniejącego porządku światowego: robotnicy, kobiety, aktywni pacyfiści, przeciwnicy rasizmu i kolonializmu zaczęli się organizować na płaszczyźnie międzynarodowej, często sięgając daleko poza Europę. Wiek XIX dostrzegał swoją własną, powstającą globalność.

Każda historia inna niż historia powszechna jest w odniesieniu do nowszych czasów – zwłaszcza do XIX stulecia – tylko i wyłącznie rozwiązaniem prowizorycznym. Ale to takie właśnie prowizoryczne rozwiązania sprawiły, że historiografia przekształciła się w naukę. Nauką zgodną z kryteriami sprawdzalnej racjonalności stosowanych w niej procedur stała się wskutek intensywnych i w miarę możliwości wyczerpujących studiów źródłowych. Dokonało się to w XIX stuleciu, wobec czego nie dziwi fakt, że właśnie wtedy historiografia powszechna zeszła na plan dalszy. Wydawała się ona bowiem nie do pogodzenia z nową samoświadomością historyków jako profesjonalistów. Jeśli dziś ten stan rzeczy zaczyna się zmieniać, to jeszcze nie znaczy, żeby wszyscy historycy chcieli bądź powinni stać się badaczami historii powszechnej[2]. Nauka historii wymaga intensywnych i wnikliwych studiów poświęconych przypadkom o dających się wyraźnie kreślić granicach. Ich wyniki będą dostarczać wciąż nowych podstaw do kolejnych, obszernych syntez. Takie syntezy ograniczają się zazwyczaj, tak jak w odniesieniu do nowożytności, do dziejów poszczególnych narodów bądź państw narodowych, niekiedy całego kontynentu, np. Europy. Historia powszechna pozostaje perspektywą mniejszościową, lecz nie można jej już dłużej pomijać ani traktować jako peryferyjną czy niepoważną. Zasadnicze pytania są oczywiście na wszystkich płaszczyznach przestrzennych i logicznych takie same: „W jaki sposób historyk łączy w procesie interpretacji danego zjawiska historycznego zdeterminowaną przez źródła indywidualność z ogólną i abstrakcyjną wiedzą, którą uruchamia dopiero dokonywana przez jednostkę interpretacja, oraz w jaki sposób historyk dochodzi do sformułowania ugruntowanych w empirii stwierdzeń dotyczących większych całości i procesów w obrębie historii?”[3].

Profesjonalizacja nauki historii, od której nie ma odwrotu, doprowadziła do tego, że Big History pozostawiono naukom społecznym. Odpowiedzialność za badanie wielkich zagadnień historycznego rozwoju spoczęła na barkach tych socjologów i politologów, którzy nie stracili zainteresowania głębią czasu i rozległością przestrzeni. Naukowy habitus powstrzymuje historyków od formułowania śmiałych uogólnień, chwytliwych uniwersalnych stwierdzeń oraz monokauzalnych wyjaśnień. Pod wpływem myślenia postmodernistycznego niektórzy z nich odrzucają możliwość konstruowania „wielkich narracji” bądź interpretacji długofalowych procesów. Niemniej jednak pisanie historii powszechnej jest też próbą wydobycia z fachowości wąsko wyspecjalizowanej nauki historii odrobiny umiejętności dokonywania interpretacji na użytek publiczny. Historia powszechna jest jednym z wariantów historiografii, rejestrem, który należy wypróbowywać od czasu do czasu. Ryzyko ponosi autor, a nie czytelnik, którego przed podejrzanymi spekulacjami i szarlatanerią chroni czujna krytyka. Pozostaje pytanie, dlaczego historia powszechna miałaby być dziełem jednego pióra? Dlaczego nie wystarczają nam wielotomowe produkty zbiorowe, które powstają w „uczonej fabryce” (Ernst Troeltsch)? Odpowiedź jest prosta: tylko centralne uporządkowanie pytań badawczych i poglądów, materiałów i interpretacji może sprostać wymaganiom konstrukcyjnym stawianym przez historiografię powszechną.

Najważniejszą cechą historyka dziejów powszechnych nie jest jego wszechwiedza. Nikt bowiem nie dysponuje wystarczającą wiedzą, aby zagwarantować autentyczność każdego detalu, sprawiedliwie potraktować wszystkie strony świata i w odniesieniu do każdego spośród niezliczonych przedmiotów badań wyciągać zawsze najtrafniejsze wnioski. Historykowi dziejów powszechnych potrzebne są dwie cechy, które należy uznać za najważniejsze: po pierwsze musi mieć wyczucie proporcji, rzędów wielkości, pól siłowych i wpływów, a także uwrażliwienie na to, co typowe i reprezentatywne. Po drugie, powinien zachować pełną pokory postawę wobec nauki. Historyk, który na chwilę wchodzi w rolę historyka dziejów powszechnych (zawsze powinien być także znawcą jakiegoś zagadnienia szczegółowego), nie uniknie „streszczania” w niewielu słowach wyników żmudnych i czasochłonnych dociekań innych badaczy, o ile owe wyniki są mu językowo dostępne. Na tym polega jego właściwe zadanie, które oby udawało mu się jak najczęściej wykonać. Jednocześnie jego praca byłaby bezwartościowa, gdyby nie starał się nawiązywać do najlepszych badań, nawet jeśli nie są to badania najświeższej daty. Historiografia powszechna, która z pełnym wyższości namaszczeniem bezmyślnie i bezkrytycznie przywołuje dawno nieaktualne legendy, jest śmieszna. Jako synteza syntez nie rozumiałaby samej siebie, a jako the story of everything[4] byłaby nudna i toporna.

Niniejsza książka jest portretem epoki. Zastosowane w niej sposoby przedstawiania byłyby w zasadzie użyteczne także w odniesieniu do innych epok. Nie ma ona przesadnych ambicji, aby wyczerpująco i encyklopedycznie ogarnąć całe stulecie w dziejach świata. Można ją raczej opisać jako bogatą materiałowo propozycję interpretacyjną. Takie założenie powoduje, że jest ona blisko The Birth of the Modern World, 2004 [wyd. niem. Die Geburt der modernen Welt, 2006] Christophera Bayly’ego, dzieła słusznie bardzo chwalonego jako jedna z nielicznych udanych syntez dziejów powszechnych w okresie późnej nowożytności[5]. Moja książka nie jest anty-Baylym, lecz wyrosłą z podobnego ducha alternatywą. Możliwa jest przecież więcej niż jedna interpretacja dziejów Cesarstwa albo Republiki Weimarskiej. W obu opracowaniach zrezygnowano z regionalnego podziału na narody, cywilizacje i kontynentalne wielkie przestrzenie. W obu kolonializm i imperializm są tak ważne, że nie poświęcono im osobnych rozdziałów, lecz stanowią one stały element refleksji. Oba nie dokonują też ostrego rozgraniczenia między tym, co Bayly nazywa w podtytule swojej książki global connections and comparisions[6]. Analizę stosunków oraz porównanie można i należy zręcznie z sobą łączyć; nie wszystkie porównania wymagają pełnego udokumentowania za pomocą ścisłej metody historycznej. Kontrolowana gra skojarzeniami i analogiami przynosi niekiedy – choć oczywiście nie zawsze – więcej niż obciążone balastem szczegółów porównywanie.

Niektóre akcenty zostały w obu książkach rozłożone inaczej: dla Bayly’ego punktem wyjścia są Indie, dla mnie – co widać wyraźnie – Chiny. Bayly interesuje się przede wszystkim nacjonalizmem, religią oraz bodily practices, którym poświęcił chyba najlepsze fragmenty swojego dzieła. U mnie natomiast wiele miejsca zajmują migracja, ekonomia, polityka międzynarodowa oraz nauka. Jestem nastawiony być może nieco bardziej „eurocentrycznie” niż Bayly, wyraźniej postrzegam XIX w. jako wiek Europy, nie kryjąc przy tym rosnącego zafascynowania historią USA. Jeśli zaś chodzi o teoretyczne powinowactwa, to zapewne bardzo szybko ujawni się moja sympatia dla historycznej socjologii. Najważniejsze różnice między Christopherem Baylym i mną zawierają się w dwóch innych punktach. Po pierwsze, w mojej książce obchodzę się z ramami chronologicznymi jeszcze swobodniej, niż to czyni Bayly. Nie jest to odizolowana [od zewnętrznych wpływów – przyp. tłum.] wewnętrzna historia epoki, której granice wyraźnie wyznaczałyby jakieś daty roczne. Dlatego nie ma takich dat w tytule książki i dlatego osobny rozdział (II) poświęciłem zagadnieniom periodyzacji i struktury czasowej. Próbuję na różne sposoby osadzić XIX stulecie „w historii”; pozwalam sobie przy tym świadomie na pozornie anachroniczne wycieczki zarówno w przeszłość, daleko poza rok 1800 bądź 1780, jak i w przyszłość, niemal do współczesności. W ten sposób zamierzam wyznaczyć miejsce XIX w. w dłuższych ciągach czasowych. Niekiedy jest on nam bardzo daleki, niekiedy bardzo bliski; często stanowi prehistorię teraźniejszości, czasem zaś jest zaginioną Atlantydą. Można to stwierdzić na konkretnych przypadkach. Podstawą do rozważań o XIX stuleciu są dla mnie nie tyle ostre cezury czasowe, ile wewnętrzny punkt ciężkości leżący gdzieś pomiędzy latami 60. i 80. tegoż stulecia, gdy wezbrała fala innowacji o światowym zasięgu i pojawiły się oznaki konwergencji procesów, które dotąd przebiegały niezależnie od siebie. Dlatego nie udramatyzowuję – w odróżnieniu od Bayly’ego, który akurat tu postępuje zgodnie z konwencją – wybuchu I wojny światowej jako nagłego i nieoczekiwanego opadnięcia kurtyny na historycznej scenie.

Po drugie, stosuję inną strategię narracyjną niż Christopher Bayly. Istnieje taki rodzaj dziejopisarstwa powszechnego, który można by nazwać konwergencyjno-czasowocentrycznym [konvergent-zeitbetont]. Niektórym historykom obdarzonym wyważonym osądem, ogromnym doświadczeniem i sporą dozą zdrowego rozsądku (common sense) udało się przedstawić w bardzo dynamiczny sposób w tej konwencji całe epoki w historii powszechnej wraz z ich głównymi i pobocznymi liniami. Wzorcowym przykładem takiego dziejopisarstwa jest historia powszechna XX w. Johna M. Robertsa. Autor ten traktuje historię powszechną jako „ogólność, którą spaja historia (the story)”[7]. Zgodnie ze swym przekonaniem szuka tego, co w danej epoce jest ważne i charakterystyczne, formując z tej materii płynną narrację pozbawioną narzuconego z góry schematu bądź wytyczającej kierunek tezy. Coś podobnego osiągnął obdarzony dozą marksistowskiego rygoryzmu i stąd wyposażony w pewien kompas Eric J. Hobsbawm w swej trzytomowej historii XIX w.[8] Autor ten od każdego pobocznego wątku zawsze powraca do głównego nurtu wielkich tendencji interesującej go epoki. Bayly idzie inną drogą, którą można by nazwać dywergencyjno-przestrzenną [divergent-räumlich]. Jest to koncepcja zakładająca decentralizację, która nie daje się łatwo nieść rwącemu nurtowi czasu. Historiografia tego rodzaju nie posuwa się żwawo naprzód, lecz rozlewa się wszerz, przywiązując wagę do równoczesności i przekrojowości [zdarzeń i ich opisu – przyp. tłum.], wyławia paralele i analogie, dokonuje porównań i odkrywa tajemne związki sprawcze. Jej chronologia jest nieostra, zadowala się nielicznymi datami rocznymi i zapewnia posuwanie się narracji do przodu za pomocą niezbyt rygorystycznie traktowanego wewnętrznego podziału całej epoki na trzy okresy. U Bayly’ego tworzą je przedziały czasowe 1780-1815, 1815-1865 oraz 1865-1914. Roberts myśli w kategoriach dialektycznego napięcia między procesami głównymi i pobocznymi, nieustannie pytając o – dobre bądź złe – siły napędowe historii, natomiast Bayly skupia się na poszczególnych zjawiskach, oświetlając je z perspektywy globalnej.

Przykładem jest nacjonalizm. Nieustannie dowiadujemy się, że był to europejski „wynalazek”, który reszta świata przyswoiła sobie w uproszczonej postaci, nie uniknąwszy pomyłek. Bayly uważnie przygląda się „reszcie świata”, który jest mu – jako znawcy Indii – bliższy niż wielu innym historykom, formułując zrozumiałą tezę o poligenezie nacjonalistycznych form solidarności. Zgodnie z nią w wielu częściach świata jeszcze przed zaimportowaniem nacjonalistycznych doktryn z Europy istniały własne „patriotyczne” formacje tożsamościowe, które w późnym XIX i XX w. można było poddać nacjonalistycznej reinterpretacji[9]. Dziejopisarstwo Bayly’ego jest zasadniczo horyzontalne – on sam określa je jako lateralne[10] – i zdeterminowane przez przestrzeń. Natomiast historiografia reprezentowana przez Johna M. Robertsa i Erica J. Hobsbawma jest raczej wertykalna i skupiona na czasie. Wszystkim trzem historykom zależy – jak się zdaje – na połączeniu wymiaru horyzontalnego z wertykalnym. To jest niewątpliwie słuszne podejście, ale w ten sposób powstaje jakaś niejasna relacja, którą odnajdziemy także w znanym napięciu między przedstawieniami narracyjnym i strukturalnym: żadna próba powiązania ich z sobą nie prowadzi do osiągnięcia pełnej harmonii.

Założenia niniejszej książki, choć bliskie założeniom Bayly’ego, są bardziej radykalne, prowadząc do wypracowania trzeciej drogi. Wątpię w to, aby historyk za pomocą właściwych mu środków poznawczych był w stanie pokazać dynamizm jakiejś epoki w ramach zorientowanego całościowo schematu. Mogą się na to poważyć teoria globalnego systemu, materializm historyczny albo ewolucjonizm społeczny. Ponieważ zadaniem historii jest najpierw opisanie przemian, zanim zaproponuje ich wyjaśnienie, historyk szybko napotyka jakiejś pozostałości, opór, elementy niepoddające się integracji. Bayly oczywiście o tym wie, ale odkłada wszelkie skrupuły na bok, gdy mimo wszystko próbuje zdefiniować epokę. Jego główna teza głosi, że świat między 1780 i 1914 r. stał się bardziej zuniformizowany i jednocześnie wewnętrznie bardziej zróżnicowany[11]. Według niego „narodziny moderny” były długim procesem, zakończonym dopiero po 1890 r. „wielkim przyspieszeniem” (którego Bayly w ogóle nie analizuje)[12]. Brzmi to nieco banalnie i stanowi rozczarowującą kwintesencję książki, która na każdej stronie zaskakuje oryginalnością wyrażonych w niej poglądów. Ponieważ Bayly rezygnuje z wyraźnego rozgraniczenia między poszczególnymi sektorami rzeczywistości historycznej, trudno jest mu uchwycić ich specyficzną logikę. Tylko industrializacja, proces tworzenia się państwa i religijny revival występują w jego przedstawieniu jako procesy o wyraźnie zarysowanym profilu. Zbyt ogólna „wielka narracja” o XIX-wiecznym świecie wyłania się niespodziewanie z kosmosu partykularnych obserwacji i interpretacji, które same w sobie są pomysłowe i na ogół przekonujące.

Ja natomiast spróbowałem innego rozwiązania. Uznałem, że „wielkie narracje” mają jednak rację bytu. Krytyka postmodernistyczna nie uczyniła ich zbędnymi, lecz wyostrzyła ich narracyjną świadomość. Takie grand narratives można oczywiście usadowić na różnych płaszczyznach. Także historia światowej industrializacji bądź urbanizacji w XIX stuleciu byłaby jeszcze wystarczająco grand. Struktura mojej książki wspiera się na płaszczyźnie wciąż jeszcze bardzo ogólnych, lecz jako podsystemy trudnej do ogarnięcia całości jednak rozpoznawalnych porządków życia wspólnotowego. Struktura ta tylko na pierwszy rzut oka może sprawiać wrażenie porządku encyklopedycznego, w istocie wiąże się z rozciągniętym w czasie krążeniem [wokół przedstawianych zagadnień – przyp. tłum.]. Fernand Braudel opisał podobny sposób postępowania: „Historyk najpierw otwiera te drzwi do historii, które są mu najlepiej znane. Jeśli jednak spróbuje sięgnąć wzrokiem tak daleko, jak tylko się da, będzie musiał zastukać do następnych drzwi i jeszcze do następnych. I za każdym razem ukaże mu się nowa albo przynajmniej lekko zmieniona sceneria. […] Historia łączy ich wszystkich, stwarza jedność z owych sąsiedztw, wspólnot granicznych, których wzajemne oddziaływanie nie ma końca”[13]. W odniesieniu do każdego podokresu zadaje się pytania o właściwe mu wzorce motoryczne („logiki”) oraz o związek między procesami zasadniczo ogólnymi a ich raczej regionalnymi wariantami. Każdy z podokresów ma specyficzną strukturę czasową: początek, koniec, tempo, rytm i wewnętrzną periodyzację.

Historia powszechna chce przezwyciężyć zarówno eurocentryzm, jak i wszelką naiwną autoreferencję kulturową. Nie odbywa się to za pośrednictwem złudnej neutralności narratora wszechwiedzącego lub przyjmowania rzekomo „globalnej” perspektywy obserwatora, lecz dzięki świadomej grze ze względnością perspektyw. Nie należy przy tym zapominać, kto i dla kogo pisze. Dla charakteru tekstu nie bez znaczenia jest to, że europejski (niemiecki) autor zwraca się do europejskich (niemieckich) czytelników, ponieważ oczekiwania, uprzednia wiedza oraz kulturowe oczywistości nie są niezależne od ich lokalizacji. Ta zależność prowadzi też do wniosku, że pozycjonowania spostrzeżeń nie można oderwać od realnych stosunków historycznych, czyli od struktur opartych na centrum i peryferii. Ten stan rzeczy ma swój aspekt metodyczny i rzeczowy. Z metodycznego punktu widzenia brak źródeł niejednokrotnie paraliżuje dobrą wolę oddania historycznej sprawiedliwości. Z rzeczowego punktu widzenia następuje w długich interwałach procesu historycznego zmiana proporcji między poszczególnymi częściami świata. Władza, efektywność gospodarowania i kulturowa innowacyjność różnie się rozkładają w zależności od epoki. Dlatego próbę napisania dziejów akurat XIX-wiecznej Europy, które abstrahowałyby od jej centralnego położenia, należałoby uznać za niemający żadnego uzasadnienia kaprys. Żadne bowiem inne stulecie nie było nawet w przybliżeniu tak europejskie jak właśnie wiek XIX, który filozof i socjolog Karl Acham trafnie nazwał „epoką przemożnych i dominujących inicjatyw europejskich”[14]. Nigdy dotąd zachodni półwysep wchodzący w skład Eurazji nie opanował i nie eksploatował tak wielkich połaci globu. Nigdy zapoczątkowane w Europie przemiany nie wywarły tak silnego wpływu na resztę świata. Nigdy też kultura europejska – daleko poza sferą kolonialnej ekspansji – nie była przyswajana równie zachłannie. Wiek XIX był więc stuleciem Europy również dlatego, że inni brali z niej przykład. Europa uosabiała na świecie trzy rzeczy: siłę, którą nieraz w sposób brutalny stosowała, wpływy, które potrafiła sobie zapewnić za pośrednictwem niezliczonych kanałów kapitalistycznej ekspansji, oraz wzorzec, przed którego naśladowaniem nie wzbraniało się nawet wiele spośród jej ofiar. Tej wielorakiej dominacji we wczesnonowożytnym okresie europejskiej ekspansji jeszcze nie było. Ani Portugalia, ani Hiszpania, Holandia bądź Anglia przed mniej więcej 1760 r. nie używały swej potęgi w najodleglejszych zakątkach globu i nie wywierały na „innych” takiego kulturowego wpływu, jak to w XIX w. czyniły Wielka Brytania i Francja. Historia XIX stulecia jest historią Europy i zarazem jej dziełem w stopniu nieporównywalnym ani z wiekiem XVIII, ani XX, nie mówiąc już o wcześniejszych stuleciach. Nigdy Europa nie wykazała takiej nadwyżki innowacyjności i inicjatywy, a jednocześnie woli dominacji i arogancji.

Wbrew tradycji trwającej od myślicieli oświeceniowych, przez Maksa Webera, aż po Davida S. Landesa i Michaela Mitterauera główne pytanie tej książki nie brzmi „Dlaczego Europa?”. Jeszcze 20-30 lat temu nowożytna historia powszechna w odniesieniu do Europy bez problemów zadowoliłaby się motywem „europejskiej drogi odrębnej”. Dzisiaj natomiast podejmuje się próby zgłębienia tego zagadnienia bez europejskiej (bądź „zachodniej”) zarozumiałości, pozbawiając ideę drogi odrębnej za pomocą uogólnienia i relatywizacji jej wyrazistości. „Istnieje wiele dróg odrębnych [rozwoju – przyp. tłum.] przestrzeni kulturowych”, powiada Michael Mitterauer. „Droga europejska jest tylko jedną z wielu”[15]. W tej dyskusji XIX stulecie dlatego zasługuje na uwagę, że wśród historyków posługujących się metodą porównawczą istnieje silna skłonność do mniejszego w porównaniu z wcześniejszymi pokoleniami wyolbrzymiania występujących we wczesnej nowoczesności różnic społeczno-ekonomicznych między Europą i pozostałymi częściami świata. W ten sposób problem „światowych nożyc” bądź „wielkiej różnicy” (great divergence) między bogatymi i biednymi ulega przeniesieniu w XIX w.[16] Będziemy musieli się z nim zmierzyć, chociaż nie powinien on stać się głównym problemem w tej książce. Spoglądanie na materiał historyczny przez okulary wyjątkowości oznacza, że w porównaniu Europy z innymi cywilizacjami większą wagę przywiązywano do różnic niż do podobieństw. Wiąże się z tym niebezpieczeństwo przyjęcia kontrastu jako apriorycznego założenia, które byłoby równie jednostronne jak stanowiący jego skrajne przeciwieństwo ekumenizm, dopuszczający jedynie humanitarną conditio humana. Więcej sensu ma wyjście poza jałową dychotomię Zachód contra reszta i ponowne zmierzenie dystansu, który dzieli Europę (czymkolwiek by ona nie była) od innych części świata. Jest to możliwe tylko w poszczególnych sektorach rzeczywistości historycznej.

Książka składa się z trzech części. Trzy pierwsze rozdziały części pierwszej („Przybliżenia”) zarysowują założenia, ogólne parametry dalszego ciągu: autorefleksji, czasu i przestrzeni. Równoprawne potraktowanie czasu i przestrzeni wychodzi naprzeciw przekonaniu, że historiografia powszechna w sposób konieczny jest uzależniona od zatarcia zróżnicowania czasowego i od „zwrotu ku przestrzeni” (spatial turn). W następnych ośmiu rozdziałach zostaje nakreślona „panorama” poszczególnych sektorów rzeczywistości. Użycie słowa „panorama” wskazuje na fakt, że zasada reprezentacji wszystkich stron świata nie została wprawdzie potraktowana w sposób pedantyczny, ale jednak należy się wystrzegać zbyt wielkich luk w ogarniającym cały świat spojrzeniu. W części trzeciej (siedem rozdziałów pod wspólnym tytułem „Tematy”) miejsce panoramicznego oglądu zajmuje doprecyzowująca, zdecydowanie bardziej selektywna i eseistyczna w formie dyskusja poszczególnych aspektów, która świadomie rezygnuje z poruszania wielu spraw i sięga po konkretne przykłady przede wszystkim w celu zobrazowania argumentów ogólniejszej natury. Przedstawienie tych zagadnień z „panoramiczną” rozległością stanowiłoby zbyt duże wyzwanie zarówno dla możliwości autora, jak i cierpliwości czytelnika. Ujmując rzecz inaczej: książka przenosi punkt ciężkości z syntezy na analizę, czyli na dwa sposoby badania i przedstawiania, między którymi nie ma ostrego przeciwieństwa. Chociaż wszystkie rozdziały tworzą spójną całość, można je czytać oddzielnie. Ceną za ich kompletność są niewielkie powtórzenia. Liczba i objętość przypisów musiały ulec ograniczeniu, a w spisie literatury podano tylko pozycje cytowane. Nie jest on więc ani bibliografią przedmiotową, ani pełnym odzwierciedleniem wykorzystanego materiału. Spośród wielkiej liczby świetnych rozpraw opublikowanych w czasopismach można było wymienić tylko niektóre. Boleśnie dała o sobie znać autorowi bariera językowa.

PRZYBLIŻENIA

I

PAMIĘĆ I SAMOOBSERWACJA

Medialne uwiecznienie XIX stulecia

Czym jest dzisiaj XIX stulecie? Jak przedstawia się tym, którzy nie są zajmującymi się nim zawodowo historykami? Przybliżanie się do epoki zaczyna się od reprezentacji, za których pośrednictwem objawia się ona potomnym. Nie należy się przy tym ograniczać wyłącznie do naszego „obrazu” XIX w., do sposobu, w jaki chcielibyśmy go widzieć i w jaki ten obraz konstruujemy. Takie konstrukcje nie są czymś zupełnie dowolnym, nie wyłaniają się bezpośrednio z upodobań i interesów związanych z teraźniejszością. Dzisiejsze postrzeganie XIX w. jest nadal silnie zdeterminowane przez samoobserwację tamtego czasu. Refleksyjność epoki, przede wszystkim zaś nowy, stworzony przez nią świat mediów, wpływa trwale na to, w jaki sposób ją widzimy. Żadnej wcześniejszej epoki nie dotyczyło to w takim stopniu.

Dopiero niedawno XIX w., oddzielony od współczesności całym kalendarzowym stuleciem, znikł za linią horyzontu indywidualnych wspomnień. Nastąpiło to w czerwcu 2006 r., gdy w australijskim ogrodzie zoologicznym dokonała żywota żółwica Harriet, która w 1835 r. na wyspach Galapagos poznała młodego badacza natury Karola Darwina[17]. Nie ma już wśród żywych nikogo, kto pamiętałby chińskie powstanie bokserów w 1900 r., tzw. wojnę burską w Afryce Południowej w latach 1899-1902, ewentualnie uroczystości pogrzebowe Giuseppe Verdiego i królowej Wiktorii, zmarłych pod koniec stycznia 1901 r. Nie ma świadków uroczystej procesji pogrzebowej japońskiego cesarza z dynastii Meiji we wrześniu 1912 r. ani bezpośrednich relacji o nastrojach panujących w sierpniu 1914 r., gdy wybuchła I wojna światowa. W listopadzie 2007 r. zmarł przedostatni brytyjski pasażer „Titanica”, który jako osesek przeżył katastrofę 14 kwietnia 1912 r., natomiast w maju 2008 r. odszedł ostatni niemiecki weteran I wojny światowej[18]. Pamięć o XIX w. nie ma więc już żadnego związku z pamięcią indywidualną. Jest pamięcią opartą na medialnie przekazywanych informacjach oraz odczytywanych śladach. Ślady te znajdują się w naukowych i popularnonaukowych książkach historycznych, w zbiorach muzealnych, powieściach, obrazach, starych fotografiach, muzyce, miejskich panoramach i krajobrazach. Wiek XIX nie jest już aktywnie wspominany, lecz tylko reprezentowany. Łączy go to z wcześniejszymi epokami. W dziejach reprezentacji życia kulturalnego zajmuje on jednak miejsce wyjątkowe, przez co wyraźnie odróżnia się od XVIII stulecia. Formy i instytucje podobnej reprezentacji – muzeum, archiwum państwowe, biblioteka narodowa, fotografia, badania statystyczne oraz film – są w większości wynalazkami XIX-wiecznymi. Wiek XIX był epoką zorganizowanej pamięci i jednocześnie wzmożonej samoobserwacji.

Tego, że XIX stulecie w ogóle jest współcześnie obecne w świadomości, nie należy uważać za oczywistość. Dotyczy to jego roli, jako ustanawiającej zarówno kanon estetyczny, jak i tradycje polityczne. Za przykład mogą posłużyć Chiny, dla których XIX w. był politycznie i gospodarczo katastrofą i taka jego ocena utrwaliła się w świadomości potocznej Chińczyków. Niechętnie wspomina się ten przykry okres słabości i poniżenia, a urzędowa propaganda historyczna nie robi nic, aby tę ocenę zweryfikować. Nawet oskarżenia o „imperializm” kierowane pod adresem Zachodu osłabły, ponieważ rozwijające się Chiny nie utożsamiają się z rolą ofiary z wcześniejszych czasów. Także pod względem kulturalnym XIX w. uchodzi za dekadencki i sterylny. Żadne dzieło sztuki i żaden tekst filozoficzny z tamtych czasów nie może się – w dzisiejszej ocenie – mierzyć z klasycznymi dziełami, które powstały w odległej przeszłości. XIX stulecie jest dla współczesnych Chińczyków odleglejsze od wielu jeszcze dawniejszych okresów świetności, włącznie z czasami panowania wielkich cesarzy w XVIII w., których nieustannie przywołuje się w popularnych książkach historycznych i serialach telewizyjnych.

Trudno sobie wyobrazić większą różnicę między Chinami i Japonią. W Japonii bowiem XIX w. cieszy się nieporównanie większym prestiżem. Z epoki Meiji (zwanej też restauracją Meiji) zapoczątkowanej w 1868 r. uczyniono akt założycielski nie tylko japońskiego państwa narodowego, ale także specyficznej japońskiej nowoczesności, odgrywającej do dziś w Japonii rolę porównywalną z rolą rewolucji 1789 r. we Francji[19]. Także ranga estetyczna XIX w. jest w Japonii inna niż w Chinach. Podczas gdy w tych ostatnich o modernistycznej odnowie w literaturze można mówić dopiero w latach 20. XX w., nowa literatura japońska zaczyna się od „pokolenia 1868”, którego faza twórczej kreatywności przypadła na lata 80. XIX w.

Pod równie przemożnym wpływem XIX stulecia jak w Japonii pozostaje pamięć historyczna w USA. Wojna secesyjna w latach 1861-1865 ma jako akt założycielski państwa narodowego rangę równą powstaniu Unii w końcu XVIII w. Potomkowie zwycięskich białych obywateli Północy, pokonanych południowców oraz wyzwolonych pod koniec wojny niewolników przypisują temu wydarzeniu całkowicie różne znaczenia, konstruując własne wersje „użytecznej przeszłości”. Zgoda panuje co do tego, że wojna secesyjna jest – jak to określił poeta Robert Penn Warren – wspólnie „odczuwaną historią”[20]. Długo stanowiła ona zbiorową traumę, którą na południu USA do dziś nie do końca przezwyciężono. Tak jak w przypadku pamięci historycznej nie chodzi tylko o naturalny proces kształtowania się tożsamości, ale także o instrumentalizację na użytek określonych interesów. Propagandyści Południa zadali sobie wiele trudu, aby zatuszować fakt, że głównym powodem wojny były niewolnictwo i emancypacja, wysuwając na pierwszy plan obronę „praw państwowych”. Punktem odniesienia dla ich przeciwników stała się mitologizacja zamordowanego w 1865 r. prezydenta Abrahama Lincolna. Żaden niemiecki mąż stanu, nawet bardziej szanowany niż kochany Bismarck, żaden polityk brytyjski ani francuski, nawet kontrowersyjny Napoleon I, nie cieszy się takim poważaniem potomności. Jeszcze w 1938 r. prezydent Franklin D. Roosevelt postawił publicznie pytanie: What would Lincoln do?, czyniąc z bohatera narodowego sprzymierzeńca potomności w ciężkich czasach[21].

1. Widzialność i słyszalność

XIX stulecie jako forma artystyczna: opera

Miniona epoka żyje nadal w ponownej inscenizacji, w archiwum oraz w micie. Dzisiaj XIX w. jest nadal żywy tam, gdzie jego kulturę ponownie wprowadza się do obiegu i konsumuje. Dobrym przykładem takiej ponownej inscenizacji jest typowo europejska XIX-wieczna forma artystyczna, czyli opera. Opera europejska powstała około 1600 r. w Italii, zaledwie kilka dziesięcioleci po pierwszym rozkwicie miejskiego teatru muzycznego w południowych Chinach, który zapoczątkował w pełni oryginalny, nieskażony europejskimi wpływami proces rozwojowy uwieńczony po 1790 r. powstaniem Opery Pekińskiej[22]. Mimo wspaniałych dzieł kulturalny status opery poza Italią długo pozostawał niepewny. Dopiero Christoph Willibald Gluck i Wolfgang Amadeusz Mozart uczynili z niej dominujący gatunek teatralny. W latach 30. XIX w. opera – w powszechnym przekonaniu – zajmowała pierwsze miejsce w artystycznej hierarchii[23]. Podobnie ma się rzecz z analogicznym przypadkiem Opery Pekińskiej, która w połowie stulecia weszła w fazę artystycznej i organizacyjnej konsolidacji. Odtąd opera europejska święci triumfy, podczas gdy jej daleka krewna, Opera Pekińska, po radykalnym zerwaniu ciągłości tradycji i w następstwie ekspansji zabarwionej okcydentalizmem kultury medialnej przetrwała tylko w folklorystycznych niszach.

Gmachy oper, które w XIX w. pobudowano między Lizboną i Moskwą, nadal funkcjonują, grany jest w nich repertuar w głównej mierze XIX-wieczny. Opera wcześnie uległa globalizacji. W połowie XIX w. jej promieniującym na cały świat centrum był Paryż. Paryska historia muzyki około 1830 r. była historią powszechną[24]. Opera Paryska osiągnęła nie tylko rangę pierwszej sceny we Francji. Paryż płacił kompozytorom najwyższe honoraria, eliminując w ten sposób wszystkich konkurentów do roli magnetycznego ośrodka muzycznego[25]. Sława w Paryżu oznaczała sławę na świecie, a klęskę na scenie paryskiej, którą w 1861 r. poniósł uznany przecież mistrz Richard Wagner i jego dramat Tannhäuser, odbierano jako głębokie upokorzenie.

Europejskie opery wystawiano w Imperium Osmańskim już w latach 30. XIX w. Gdy Giuseppe Donizetti, brat podziwianego kompozytora Gaetana, otrzymał w 1828 r. stanowisko dyrektora muzycznego na dworze sułtana w Istambule, stworzył tam orkiestrę europejskiego typu. W niepodległym cesarstwie Brazylii, zwłaszcza po 1840 r., pod rządami Pedra II, opera stała się oficjalną formą artystyczną monarchii. Normę Vincenza Belliniego wystawiano tam wielokrotnie, podobnie jak najważniejsze opery Rossiniego i Verdiego. Gdy Brazylia przekształciła się w republikę, bajecznie bogaci producenci kauczuku zbudowali w latach 1891-1896 w położonym podówczas w środku amazońskiej dżungli Manaus wystawny budynek opery. Budowla powstała dzięki globalnej kombinacji: szlachetne drewno pochodziło z sąsiedztwa, marmur sprowadzono z Carrary, żyrandole z Murano, stal z Glasgow, a odlewy żeliwne z Paryża[26]. Opera rozprzestrzeniła się daleko poza Europę także za sprawą władzy kolonialnej. O wyższości francuskiej cywilizacji w koloniach miały świadczyć wspaniałe gmachy teatrów. Szczególnym rozmachem wyróżnia się otwarta w 1911 r. opera w Hanoi, stolicy francuskich Indochin. Budynek ten, jak wiele innych, stanowił naśladownictwo paryskiej Opery Garnier, która po ukończeniu budowy w 1875 r. miała 2200 miejsc siedzących i była największą sceną na świecie. Opera w Hanoi, która dysponowała 870 miejscami dla około czterech tysięcy Francuzów mieszkających w tym mieście, zostawiała w tyle teatr muzyczny w niejednej metropolii[27].

Wcześniej opera zakorzeniła się w Ameryce Północnej. Otwarty w 1859 r. w Nowym Orleanie French Opera House długo cieszył się renomą jednej z najlepszych scen muzycznych Nowego Świata. W podówczas sześćdziesięciotysięcznym San Francisco wybuchła taka operomania, że tylko w 1860 r. sprzedano 217 tys. kart wstępu. Metropolitan Opera w Nowym Jorku, którą otwarto w 1883 r., stała się na przełomie wieków jednym z najważniejszych teatrów operowych świata, miejscem autokreacji amerykańskiej high society, w formach nieodbiegających od form europejskich. Twórcy „Met” dokonali syntezy elementów architektonicznych i techniki scenicznej przejętych z londyńskiej Covent Garden, mediolańskiej La Scali i oczywiście Opery Paryskiej[28]. Niemal cały repertuar pochodził z Europy; przed George’em Gershwinem i jego Porgy and Bess (1935) amerykańscy kompozytorzy nie stworzyli żadnego godnego uwagi dzieła operowego. Operomania wybuchała w nieoczekiwanych miejscach. W latach 30. XIX w. Chile ogarnęła gorączka uwielbienia dla Rossiniego[29]. W Japonii, gdzie rząd zaczął w latach 70. XIX w. propagować zachodnią muzykę, europejską operę (scena z Fausta Charles’a Gounoda) wystawiono po raz pierwszy w 1894 r. O ile w 1875 r., podczas pobytu pewnej włoskiej primadonny w Tokio, przedstawienie miało tak małą widownię, że słychać było pisk myszy pod sceną, o tyle po przełomie wieków zainteresowanie operą ustabilizowało się na dość wysokim poziomie. Znalazło ono swoją przestrzeń w wybudowanym w 1911 r. pierwszym wielkim budynku teatralnym w stylu zachodnim[30].

W XIX w. narodził się typ gwiazdy występującej na scenach całego świata[31]. W 1850 r. określana mianem „szwedzkiego słowika” Jenny Lind zaśpiewała na otwarcie swego amerykańskiego tournée, podczas którego dała 93 koncerty, w Nowym Jorku przed siedmiotysięczną widownią. Sopranistka Helen Porter Mitchell, która od nazwy rodzinnego Melbourne przyjęła pseudonim artystyczny Nellie Melba, stała się po europejskim debiucie w 1887 r. pierwszą prawdziwie międzykontynentalną diwą operową, której głos zaczęto w 1904 r. utrwalać na płytach gramofonowych. W swojej uchodzącej za pozbawioną kultury ojczyźnie stała się ikoną kultury właśnie. XIX-wieczna opera europejska była zjawiskiem o wymiarze światowym i takim pozostała. Ówczesny repertuar operowy oparty na takich nazwiskach, jak: Rossini, Bellini, Donizetti, Bizet, a przede wszystkim Verdi, Wagner i Puccini, dominuje plany repertuarowe także i dzisiaj. Ale z ogromnej i ongiś cenionej produkcji operowej niewiele przetrwało. Gaspare Spontiniego albo Giacomo Meyerbeera, fetowanych niegdyś mistrzów, rzadko się dziś grywa, inni nieodwołalnie znikli w otchłaniach archiwów. Kto jeszcze pamięta o niezliczonych operach z akcją rozgrywającą się w średniowieczu, które powstały w tym samym czasie co utwory Wagnera, albo w czasach późniejszych? Podobne refleksje nasuwają się w związku z teatrem oraz z innym typowym dla XIX stulecia gatunkiem, jakim była powieść. Przypuszczalnie z całego prozatorskiego dorobku niemieckiego realizmu czyta się obecnie tylko Fontanego[32]. Wilhelm Raabe, Adalbert Stifter, a nawet Gottfried Keller to osoby, o które troszczą się germaniści, nie wspominając o autorach niższej rangi. W podobny sposób można od siebie oddzielić żywe i martwe segmenty XIX-wiecznej kultury wysokiej w każdym kraju. Jest ona silnie obecna we współczesności, ale w ograniczonym wyborze opartym na prawidłach smaku i przemysłu kulturowego.

Obrazy miasta[33]

Zupełnie innym rodzajem obecności XIX w. jest jego kamienna forma widoczna w sylwetkach miast. XIX stulecie stało się kulisami i areną dzisiejszego życia miejskiego. Londyn, Paryż, Wiedeń, Budapeszt i Monachium to miasta, których fizjonomie ukształtowali XIX-wieczni planiści i architekci, posługując się sięgającym do starszych wzorów klasycystycznym, neoromantycznym i neogotyckim językiem architektury. W budowlach reprezentacyjnych wznoszonych od Waszyngtonu aż do Kalkuty wykorzystywano idiom europejskiej imitacji antyku. W tym sensie XIX-wieczny historyzm w architekturze daje skrócony przegląd przez całą europejską tradycję budowlaną. Natomiast w niektórych metropoliach azjatyckich nie zachowało się prawie nic z XIX-wiecznej substancji architektonicznej. Na przykład w Tokio, które przez stulecia (najpierw pod nazwą Edo) było stolicą Japonii, trzęsienia ziemi, pożary, amerykańskie bomby i niepowstrzymany pęd budowlany zatarły niemal wszystkie architektoniczne ślady starsze niż kilka dziesięcioleci, w tym nawet wiele zabytków z epoki Meiji. Światowe metropolie mieszczą się między takimi skrajnościami, jak istniejące zwarte krajobrazy miejskie (np. wiedeńska Ringstrasse) z jednej i fizycznie unicestwiony XIX w. z drugiej strony. Ząb czasu działa wszakże wybiórczo. XIX-wieczna architektura przemysłowa uległa szybszemu rozkładowi niż średniowieczne budowle. Trudno sobie wyobrazić, jakim zmysłowym doznaniem była rewolucja przemysłowa, nagłe pojawienie się ogromnej fabryki w ciasnej kotlinie albo wysokich kominów fabrycznych w świecie, w którym najwyższą budowlą była wieża kościelna.

2. Ostoje pamięci, skarby wiedzy, media magazynujące

Archiwa, biblioteki, muzea i w ogóle wszelkiego rodzaju zbiory można by – w nawiązaniu do bardziej znanych „miejsc pamięci” [Erinnerungsorte] nazwać ostojami pamięci [Erinnerungshorte]. Takie ostoje pamięci zasługują, obok miejsc pamięci jako punktów krystalizacyjnych wyobraźni zbiorowej, na naszą szczególną uwagę. Nie można ich sklasyfikować abstrakcyjnie ani ahistorycznie. Rozgraniczenie między formami, które dziś mają wyraźnie zarysowane kontury, dokonało się dopiero z biegiem czasu. Bibliotek długo nie dało się wyraźnie oddzielić od archiwów, zwłaszcza gdy miały one w swoich zasobach duże zbiory rękopisów. W XVIII w. powstały w Europie przestrzenie medialne dla wszelkiego rodzaju antykwarycznych studiów i wymiany myśli między osobami prywatnymi, którym nadano nazwę „muzeum”. Podobnie jak i czasopisma stawiające sobie za cel prezentowanie źródeł historycznych i estetycznych. Problem funkcjonowania w przestrzeni publicznej i powszechnej dostępności [informacji – przyp. tłum.] nabrały znaczenia dopiero w XIX w. Ostoje pamięci przechowują przeszłość w stanie potencjalnej możliwości, jako teraźniejszość wirtualną. Przeszłość kulturowa, zgromadzona, ale nie przeczytana i nie obejrzana, jest martwa; ożywa tylko w akcie zrozumienia. Gotowość do takiego przyswojenia nazywamy uformowaniem [Bildung].

Archiwa

Nigdy wcześniej archiwa nie miały takiego znaczenia jak w XIX stuleciu. W Europie był to okres, w którym państwo w każdej dziedzinie przejmowało władzę nad pamięcią. Archiwa państwowe tworzono jako scentralizowane składowiska świadectw po działalności administracyjnej. Wraz z nimi powstał zawód i typ socjalny archiwariusza oraz pracującego z aktami historyka. Historyk sięgał także do starszych zasobów wytworzonych przez suwerennych władców i republiki: w Wenecji, Wiedniu i hiszpańskim Simancas. W państwach konstytucyjnych zakładanie publicznych archiwów należało do zadań państwa. Republika Francuska we wrześniu 1790 r. podniosła skromne podówczas archiwum Zgromadzenia Narodowego do rangi Archives nationales. Przeprowadzone w czasie rewolucji konfiskaty, przede wszystkim zbiorów kościelnych, błyskawicznie pomnożyły zasoby archiwalne. Napoleon prowadził politykę archiwalną z ogromnym rozmachem. Jego zamiarem było uczynienie z francuskich archiwów narodowych centralnego archiwum Europy – la memoire de l’Europe. W tym celu sprowadził do Paryża wielkie ilości dokumentów z Italii i Niemiec. W Wielkiej Brytanii stworzono w 1838 r. prawne podstawy Public Record Office. W 1883 r. otwarto dostęp do legendarnych archiwów watykańskich. „Nowa nauka historii”, która zaczęła się kształtować w latach 20. XIX w. pod wpływem Leopolda von Rankego i jego uczniów, postawiła przed sobą jako imperatyw bliskość wobec tekstu. Uznano, że historię można rekonstruować na podstawie źródeł pisanych, zwłaszcza źródeł nieopublikowanych. W ten sposób historia stała się bardziej naukowa, a więc weryfikowalna, krytyczna wobec mitów. Jednocześnie historycy byli w pewnym stopniu uzależnieni od rządów polityków, którzy reglamentowali dostęp do źródeł, na które byli zdani. Systematyczna organizacja magazynowania przyczyniła się także do powstania nowego habitusu uczonego. Uczoność oddzielono od sprawności indywidualnej pamięci. Gromadzący wiedzę polihistor przekształcił się z wartego naśladowania wzoru w godne pożałowania kuriozum. Także uczeni humaniści mogli się podporządkować imperatywowi badania przyczyn[34].

Wprawdzie archiwów nie wynaleziono w Europie, lecz nigdzie poza nią nie było w XIX w. równie wielkiego zainteresowania zachowaniem materiału dokumentacyjnego. W Chinach państwo od początku zastrzegło sobie prawo do kontroli nad pisemną spuścizną. Nie istniało natomiast zbieractwo prywatne. Istniały i nadal istnieją nieliczne archiwa instytucji niepaństwowych: świątyń, klasztorów, gildii bądź rodów. Nowa dynastia zwyczajowo niszczyła dokumenty wytworzone przez poprzedniczkę, gdy tylko była gotowa jej oficjalna historia. Państwowe Muzeum Historyczne w Pekinie sprzedało w 1921 r. 60 ton archiwaliów na makulaturę. Tylko dzięki interwencji uczonego bibliofila Luo Zhenyu uratowano zbiór, który obecnie znajduje się w Academia Sinica na Tajwanie. Aż do lat 30. XX w. urzędowe druki i manuskrypty wytworzone w czasach dynastii Qing (1644-1911) traktowano jako makulaturę. Mimo szacownej tradycji dziejopisarskiej w Chinach w XIX w. nie istniała jeszcze świadomość archiwalna. Stworzony w 1925 r. oddział dokumentów w muzeum pałacowym był pierwszą instytucją regulującą te sprawy i przenoszącą zasady panujące w nowoczesnym archiwum także na spuściznę z okresu Cesarstwa[35]. W Imperium Osmańskim, w którym tak samo jak w Chinach piśmiennictwo administracyjne dawno temu zaczęło służyć spójności rozpostartego na gigantycznym obszarze państwa, dokumenty wytwarzano i przechowywano w takich ilościach, że badania, w odróżnieniu od Chin, można sobie wyobrazić niemal wyłącznie jako studia archiwalne. Oprócz akt dworu i rządu centralnego zachowały się m.in. spisy podatkowe oraz akta sądowe (rejestry kadich) z wielu części imperium[36]. Zanim nastał wiek XIX, w Europie, Imperium Osmańskim oraz w niektórych innych miejscach na świecie zbierano zapiski. Dopiero w XIX stuleciu zaczęto je systematycznie archiwizować, chronić i interpretować.

Biblioteki

Do ostoi pamięci jako administrowanych zasobów spuścizny kulturowej należą także biblioteki. Ich wielki okres założycielski przypadł w Europie na XVII i XVIII stulecie. Leibniz, który był w owym czasie bibliotekarzem, uporządkował w latach 1690-1716 wspaniałe zbiory książęce w Wolfenbüttel pod kątem ich naukowej użyteczności. Niedługo potem biblioteka uniwersytecka w sąsiedniej Getyndze poszła jeszcze dalej w tym kierunku, ciesząc się przez jakiś czas renomą najlepiej zorganizowanej biblioteki na świecie. Zbiory założonego w 1753 r. Muzeum Brytyjskiego od początku traktowano jak zbiory muzeum narodowego. W 1757 r. przyłączono doń Bibliotekę Królewską i wprowadzono obowiązek zasilania zbiorów obowiązkowymi egzemplarzami wszystkich książek drukowanych w Zjednoczonym Królestwie. Antonio (później sir Anthony) Panizzi, włoski emigrant, który w 1836 r. zaczął pracować w British Museum i w latach 1856-1866 zajmował stanowisko głównego bibliotekarza, stworzył tu podstawy naukowego bibliotekarstwa. Kierowana przez niego biblioteka miała kompletny i systematyczny katalog oraz dostosowaną do potrzeb uczonych użytkowników czytelnię, której zwieńczone kopułą koliste wnętrze uchodziło za jedno z najpiękniejszych na świecie[37].

W XIX w. na wszystkich kontynentach zakładano biblioteki narodowe według brytyjskiego wzorca. W USA, Kanadzie i Australii powstawały one na bazie książnic parlamentarnych[38]. Niekiedy były powiązane z akademiami nauk. Strzegły dostępnej dla szacownej publiczności i poważnych badaczy pamięci własnego narodu, zajmując się także gromadzeniem wiedzy w ogóle. Właściwością najznamienitszych bibliotek stał się więc ich uniwersalizm, przechowywanie wiedzy wszystkich narodów i wszystkich czasów. Koniecznymi tego warunkami były: księgarstwo o zasięgu globalnym oraz dostępność prywatnych zbiorów bibliotecznych na rynku antykwarycznym. Tworzono działy orientalne, gromadzono książki w najbardziej egzotycznych językach, korzystając niekiedy z usług emisariuszy oddziałów gromadzenia zbiorów. Biblioteki symbolizowały ambicje kulturowej równo- bądź pierwszorzędności. Młoda amerykańska republika wyraziła te ambicje w 1800 r., zakładając Bibliotekę Kongresu. Dzięki temu, że Library of Congress od początku lat 30. XX w. posiadała największe na świecie zbiory, dokonała się kulturowa emancypacja Ameryki. Sytuacja narodów, które zjednoczyły się później, była trudniejsza. Pruska Biblioteka Państwowa do 1919 r. nie miała statusu biblioteki narodowej, a we Włoszech nigdy nie było żadnej biblioteki centralnej. Biblioteki miejskie obsługiwały żądną wiedzy publiczność i były symptomem dumy mieszczańskiej. Jednak minęło nieco czasu, zanim w drugiej połowie XIX w. finansowanie bibliotek z podatków stało się nie tylko prawnie możliwe, ale także politycznie oczywiste. W USA prywatny mecenat miał większe znaczenie niż gdziekolwiek indziej. New York Public Library, którą tworzono od 1895 r. ze środków fundacji, stała się najsławniejszą wśród licznych bibliotek miejskich, mających wysokie aspiracje. W XIX w. zachodnie biblioteki były świątyniami wiedzy. Monumentalna klasycystyczna fasada British Museum Panizziego, którego jądrem była Biblioteka Narodowa, jest architektonicznym odzwierciedleniem tego stanu rzeczy. Nowy budynek Library of Congress, który pobudowano w latach 90. XIX w., przejął ten język symboliczny, intensyfikując go dzięki użyciu fresków, mozaik i posągów. Gigantyczne spichlerze wiedzy były narodowe i jednocześnie kosmopolityczne. Emigranci knuli tu swoje spiski, wśród nich chiński rewolucjonista Sun Yatsen, który w latach 1896/1897 przygotowywał w bibliotece Muzeum Brytyjskiego plan obalenia dynastii Qing. W tym samym miejscu Karol Marks tworzył naukowe podwaliny swej walki z systemem kapitalistycznym.

Biblioteka nie jest wytworem Zachodu. Przekonuje o tym rzut oka w odległą przeszłość. W Chinach pierwszą cesarską bibliotekę założono w pałacu Han Wudi (ok. 141-87 p.n.e.). W jej zbiorach zastosowano system klasyfikacji, którego używano jeszcze długo potem. Jednakże chińskie biblioteki wiodły niepewny żywot. W okresie między II w. p.n.e. i XIX stuleciem cesarskie zbiory ksiąg i manuskryptów niszczono co najmniej czternaście razy. Budynki nieustannie odbudowywano i odtwarzano zbiory. Upowszechnienie się druku z użyciem odbitek drzeworytniczych w XI stuleciu przyczyniło się w znacznym stopniu do zakładania dużych bibliotek przez prywatne akademie (shuyuan), kręgi uczonych oraz indywidualnych bibliofilów. Z czasów dynastii Qing (1644-1911) znane nam są szczegóły dotyczące ponad 500 kolekcjonerów i ich zbiorów. Ilość drukowanej i znajdującej się w prywatnym obiegu literatury była tak wielka, że prace bibliograficzne stały się jednym z dostojnych i prestiżowych zadań uczonego[39]. W Chinach biblioteka i jej katalog nie były więc importem kulturowym z Zachodu. Zachodni rodowód ma natomiast idea biblioteki publicznej, którą po raz pierwszy wcielono w życie w 1905 r. w Changsa, stolicy leżącej w środkowych Chinach prowincji Hunan. Największą obecnie bibliotekę w Chinach, Bibliotekę Pekińską (Beitu), założono w 1909 r. i otwarto dla czytelników w 1912 r. W roku 1928 otrzymała ona status biblioteki narodowej. Nowoczesna biblioteka nie była w Chinach prostą kontynuacją rodzimej tradycji. Idea dwoistości biblioteki jako publicznej przestrzeni edukacyjnej oraz narzędzia nauki przyszła z Zachodu. W Chinach dokonano jej aktywnej adaptacji na początku XX stulecia w trudnej sytuacji zewnętrznej.

W tradycjonalistycznej Japonii państwo o wiele rzadziej występowało w roli kolekcjonera piśmiennictwa. Brakowało bowiem wielkich systemów klasyfikacyjnych, które istniały w Chinach. Przez długi czas japońskie zbiory były zorientowane na Chiny. Powstała na poczatku XVIII w. niepubliczna biblioteka szogunów, wojskowych hegemonów z domu Tokugawa, miała przede wszystkim antykwaryczny charakter sinologiczny i całkowicie pomijała rosnącą podówczas rodzimą produkcję książek. Tak jak w Chinach, tak i w Japonii pojawili się po otwarciu kraju (1853) zachodni kolekcjonerzy książek. Potężne kolekcje sinologiczne i japonistyczne w Europie zawdzięczają swoje powstanie zbieżności zainteresowania ze strony Zachodu, gigantycznego chwilowego azjatyckiego zaniedbania własnych tradycji edukacyjnych oraz niskich cen książek. Koncepcję biblioteki publicznej rozpropagował w Japonii po 1866 r. publicysta i wychowawca Fukuzawa Yukici, który w 1862 r. objechał Zachód jako członek misji dyplomatycznej. Ale nawet w otwartej na modernizację Japonii modele publicznej książnicy i naukowej biblioteki zdołały się upowszechnić dopiero pod koniec stulecia[40].

Świat arabski był Europie geograficznie bliższy niż Chiny, ale w kontekście historii książki jest od niej odleglejszy. W Chinach od dawna powielano teksty metodą odbitek drzeworytniczych. Zawód pisarza i kopisty miał więc tam mniejsze znaczenie niż w świecie arabskim, który przeżył rewolucję w dziedzinie druku dopiero w poczatkach XIX w.; aż do początków XVIII stulecia arabskie i tureckie książki drukowano przeważnie w chrześcijańskiej Europie. Do rewolucji przyłożyli rękę oprócz muzułmanów także arabscy chrześcijanie oraz misjonarze. W Imperium Osmańskim istniały prywatne i półpubliczne biblioteki, w których sporadycznie można było znaleźć także publikacje europejskie. Zanim jednak wprowadzono w Republice Tureckiej pismo łacińskie, w Imperium Osmańskim i później w Turcji w ciągu niemal dwóch stuleci wydrukowano zaledwie około 20 tys. książek i broszur – wiele z nich w bardzo niskich nakładach. Stosunkowo nieduża osmańska i arabska produkcja książek była przyczyną późniejszego i wolniejszego rozwoju bibliotek publicznych niż w Azji Wschodniej[41].

Muzea

Muzeum zawdzięcza swoją do dziś aktualną postać XIX stuleciu. Mimo rozmaitych pedagogicznych modyfikacji punktem odniesienia pozostają niezmiennie zalecenia i programy XIX-wieczne. W tym okresie kształtuje się całe spektrum różnych form muzealnych: zbiory sztuki, kolekcje etnograficzne, muzea techniki. Ze zbiorów władców, które niekiedy udostępniano także poddanym, w epoce rewolucji wyrosło muzeum publiczne.

Muzeum sztuki stało się miejscem spotkań różnych idei: sformułowanej po raz pierwszy przez Johanna Joachima Winckelmanna koncepcji autonomicznej sztuki, myśli, że dzieło sztuki ma jakąś „wartość” poza sferą czysto rzemieślniczą i materialną, oraz „ideału estetycznej wspólnoty” artystów, rzeczoznawców, laików i w szczególnych przypadkach monarchów, którzy zstąpili z tronów (jak Ludwik I Bawarski)[42]. Muzeum rozkwitało w atmosferze coraz bardziej się różnicującej sfery publicznej. Wkrótce można było się poważyć na zadanie pytania, do kogo należy sztuka – do państwa czy do władcy. Na poczatku XIX w. było to drażliwe pytanie, ponieważ rewolucja francuska stworzyła precedens. Rekwizycje i upaństwowienie prywatnych zbiorów sztuki stworzyły podwaliny pierwszego w Europie muzeum publicznego w paryskim Luwrze. W USA sytuacja wyglądała inaczej, gdyż tu główną siłą napędową zapoczątkowanego procesu budowania muzeów od lat 70. była dobroczynność bogaczy i superbogaczy w nazwanej przez Marka Twaina „pozłacanej epoce” [gilded age]. Budowę wielu gmachów sfinansowano w ramach partnerstwa publiczno-prywatnego, natomiast zbiory kupowali na rynku sztuki głównie prywatni kolekcjonerzy. Ameryka miała niewiele dawnych kolekcji, a zbiory amerykańskie powstawały w symbiozie z rynkiem sztuki rozwijającym się po obu stronach Atlantyku. Dzięki temu rynkowi można było tworzyć nowe kolekcje także w Europie.

Budynki muzealne (Alte Pinakothek w Monachium, Kunsthistorisches Museum w Wiedniu oraz Victoria and Albert Museum w Londynie), które w ciągu stulecia nabierały coraz bardziej monumentalnego charakteru, coraz silniej wyróżniały się na tle miasta. Odkąd w miastach niemal zaniechano budowania pałaców, tylko opery, ratusze, dworce kolejowe i siedziby parlamentu, m.in. wzniesione w latach 1836-1852 w stylu neogotyckim Houses of Parliament na brzegu Tamizy oraz parlamenty w Budapeszcie i Ottawie, mogą konkurować z budynkami muzealnymi. Nacjonalizm także dokonał zawłaszczenia sztuki. Znaczna część łupów, które Napoleon przywiózł do Paryża, została po triumfie 1815 r. odzyskana – Luwr stracił podówczas około czterech piątych swoich zbiorów – i wymagała odpowiednio reprezentacyjnych miejsc ekspozycji. Malarstwo eksplorowało tematy historyczne z tendencją narodową. Wielkogabarytowe obrazy, które powstawały głównie w środkowych dekadach XIX w., gdy malarstwo historyczne osiągnęło w Europie szczyt popularności, do dziś zdobią galerie narodowe w wielu krajach.

W muzeum i jego wewnętrznej strukturze zmaterializował się program edukacyjny, który pierwszy raz określali fachowcy, czyli historycy sztuki. Wykształceni znawcy i miłośnicy sztuki w Europie, Chinach, świecie islamu i i innych miejscach od stuleci opracowywali takie programy na użytek swój i swoich małych środowisk. Jako przykład może tu posłużyć kolekcjoner sztuki i okazów natury Goethe. Wraz ze wzrostem rangi ekspertów w Europie muzeum stało się miejscem, w którym to oni pośredniczyli w dostępie publiczności do historii sztuki. Utworzenie państwowych muzeów wystawiających sztukę współczesną, takich jak m.in. Musée du Luxembourg w Paryżu, dało ponadto artystom bodziec do ubiegania się o publiczny patronat i związaną z nim sławę. Muzeum konserwowało i „umuzealniało” nie tylko w tym sensie, że oddzielało sztukę od życia. Wystawiano w nim także dzieła nowe.

Idea muzeum historycznegoodróżnia je od zbiorów zabytków starożytności. W pierwszym muzeum tego typu, założonym podczas rewolucji w 1791 r. przez Alexandre’a Lenoira Musée des Monuments Français, jego założyciel uporządkował chronologicznie posągi, nagrobki i portrety osobistości, które uważał za ważne dla narodu[43]. Od czasu wojen napoleońskich nowe muzea o profilu historycznym miały zdecydowanie charakter muzeów narodowych. Tak było na Węgrzech, gdzie wobec braku zbiorów monarszych zrębem muzeum narodowego, noszącego to miano już od 1802 r., stały się donacje szlacheckie. Nieco później podobnie potoczyły się sprawy w krajach skandynawskich. W Wielkiej Brytanii powołana do życia w 1856 r. przez parlament National Portrait Gallery służyła wzmacnianiu świadomości narodowej i imperialnej. Muzeum historyczne opierało się na nowym rozumieniu „obiektów historycznych”. Już nie wystarczało to, że jakiś przedmiot był „stary”. P o  p i e r w s z e musiał on mieć rozpoznawalne, spontanicznie objawiające się widzowi znaczenie, po drugie zaś winien potrzebować i być wart ocalenia i przechowywania. W Niemczech, gdzie po 1815 r. zaczęto powoływać do życia liczne towarzystwa historyczne, które miały za zadanie refleksję nad „ojczyźnianą” przeszłością, nie spieszono się z realizacją idei muzeum narodowego. Decyzja o jego budowie zapadła dopiero w 1852 r., a efektem było Germańskie (a nie: Niemieckie) Muzeum Narodowe. Ożywiał je zapatrzony w średniowiecze duch marzycielskiego patriotyzmu[44]. Natomiast nigdy – nawet po utworzeniu Rzeszy Niemieckiej w 1871 r. – nie pomyślano o zbudowaniu centralnego muzeum stołecznego.

W Azji i Afryce muzea historyczne zakładano na ogół dopiero po uzyskaniu przez dany kraj politycznej niezależności. Zanim to nastąpiło, w wielu przypadkach ogromna część rodzimej spuścizny artystycznej, manuskryptów i zabytków archeologicznych znikała w muzeach kolonialnych metropolii[45]. W Egipcie proces ten zaczął się wraz z francuską inwazją w 1798 r. Wprawdzie władający Egiptem w latach 1805-1848 Muhammed Ali wprowadził w 1835 r. coś w rodzaju zakazu eksportu obiektów pochodzących z czasów starożytnych, ale sam rozdawał cenne okazy na lewo i prawo. Muzeum Archeologiczne w Kairze powstało głównie dzięki prywatnej inicjatywie archeologa Auguste’a Mariette’a, którego w 1858 r. powołano na stanowisko konserwatora zabytków egipskiej starożytności. Ówcześni władcy muzułmańscy mieli ambiwalentny stosunek do takich instytucji, jak utrzymane w neofaraońskim stylu muzeum Mariettego. Świat pogańskich mumii był im obcy, ale jednocześnie zdawali sobie sprawę, że rosnąca fascynacja Europejczyków starożytnością przed islamem zwiększa prestiż Egiptu na świecie[46]. Dla muzeów w Stambule (Konstantynopolu)[47] znaczenie miał fakt, że Imperium Osmańskie wynegocjowało w 1874 r. podział obiektów odkrytych podczas wykopalisk prowadzonych pod zagraniczną egidą. W Chinach przekształcono podupadający w owym czasie gigantyczny zespół pałacowy, składające się z tysiąca świątyń, sal i pawilonów cesarskie Zakazane Miasto, w muzeum, udostępniając jego znaczną część publiczności. Dopiero jednak w 1958 r. państwo stworzyło muzeum historyczne z nacjonalistycznym programem.

Muzea etnologiczne miały tylko luźny związek z dążeniami patriotycznymi bądź nacjonalistycznymi[48]. Zaczęły się rozwijać dopiero po połowie XIX w., często jako kontynuacja monarszych gabinetów osobliwości i prywatnych zbiorów uczonych. W 1886 r. otwarto w Berlinie Królewskie Muzeum Etnologiczne [Königliches Museum fürVölkerkunde], które wkrótce zaczęło uchodzić za najbogatsze na świecie muzeum etnologiczne. Niemiecka etnologia nie była tworem kolonializmu, lecz wyrosła z przedkolonialnej liberalno-humanistycznej tradycji panującej we wczesnych niemieckich naukach o kulturze[49]. Niemieccy podróżnicy i etnolodzy prowadzili działalność zbieracką na wszystkich kontynentach. Poprzeczkę zawieszono wysoko, nie ograniczając zadań muzeum wyłącznie do zaspokajania zwykłej ciekawości „tłumu”. Miało ono natomiast być miejscem, w którym znalezione obiekty stają się materiałem badawczym służącym nauce i szkoleniu fachowców[50]. Muzea etnologiczne prezentowały łupy, pochodzące z kradzieży bądź przypominających ją zakupów. W każdym razie nie trafiły one do muzeów europejskich jako zabytki i nie były częścią dziedzictwa narodowego[51]. Zamierzano pokazywać wielość form ludzkiego życia, ale tylko – jak podówczas mówiono – „prymitywnych” ludów. Muzea były elementami powstającej międzynarodowej sieci kolekcjonerstwa i wystawiennictwa. Podobnie jak w przypadku galerii malarstwa, znawcy wkrótce mieli przegląd przez zbiory na całym świecie. Muzea rywalizowały ze sobą, a jednocześnie były elementami globalnego ruchu mającego na celu reprezentację kultury materialnej. Ich wywrotowe działanie polegało na dostarczaniu inspiracji artystom awangardowym. Nie trzeba było, tak jak malarz Paul Gauguin w 1891 r., udawać się na wyspy Pacyfiku, aby zaczerpnąć odnowicielskiej siły „prymitywnych”[52].

Nie tylko obiekty, ale także ludzi wywożono i wystawiano na widok publiczny w Europie i Ameryce Północnej, aby w celach „naukowych” i zarazem komercyjnych pokazywać inność i „dzikość” ludzi spoza Okcydentu. Pod koniec XIX w. takie widowiska z ich udziałem były w wielkich metropoliach Zachodu elementem rozrywki masowej. Ruchome wystawy docierały także do małych miasteczek, takich jak m.in. Konstancja. W czasach szybkiej transformacji kulturowej była to pewna osobliwość[53]. Około 1850 r. coś podobnego można było zobaczyć raczej rzadko, natomiast po I wojnie światowej wystawy te zniknęły za sprawą działania humanitarnego tabu. Komercyjne wystawianie na widok publiczny ludzi niebiałych bądź kalekich stało się w XX w. procederem budzącym potępienie na całym świecie i karalnym przestępstwem. Jednak zasada muzeum etnograficznego wszędzie przetrwała także epokę dekolonizacji i doznała transformacji, przechodząc od skupionego na obiektach upowszechniania „prymitywnych” form życia do zachowania wspólnego dziedzictwa kulturowego w wieloetnicznym świecie. Ten typ XIX-wiecznego muzeum uległ dekolonizacji.

Wystawy światowe

Nowość w XIX w. stanowiły wystawy światowe będące najbardziej spektakularnym przykładem łączenia panoramicznego spojrzenia z dokumentacją o charakterze encyklopedycznym[54]. Można je interpretować jako „media” o „nierozerwalnie z sobą złączonych ulotności i jednocześnie trwałości, która ma moc stwarzania tradycji”[55]. Tradycję wystawienniczą zapoczątkowała Great Exhibition of the Works of Industry of All Nations w londyńskim Hyde Parku (1851). Efektowny kryształowy pałac, długa na 600 m hala ze szkła i stali, żyje do dziś w pamięci, mimo że jego pozostałości przeniesione na obrzeża miasta spłonęły w 1936 r. Great Exhibition była tworem rozpoczynającej się epoki kolei żelaznej. Tylko dzięki kolei udało się dostarczyć na miejsce ekspozycji ponad 100 tys. eksponatów i niemal milion gości, co stanowiło zapowiedź późniejszej turystyki na wystawy Expo. Great Exhibition miała moc tworzenia tradycji dzięki bogatej symbolice, która jej towarzyszyła. Dla jednych ucieleśniała rozpoczynającą się epokę światowego pokoju i społecznej harmonii, dla innych przewagę brytyjskiej gospodarki i technologii w rywalizacji między narodami. Jeszcze inni dostrzegali w niej triumf imperialnego porządku nad chaosem barbarzyństwa. Jednocześnie wystawa oferowała precyzyjną taksonomię świata rzeczy w classes, divisions i subdivisions. Natura, kultura i przemysł tworzyły rozległy system, który sięgał poza klasyfikację przyjętą w dawnej historii naturalnej. Kryła się za tym głęboka struktura czasowa. Nie zaniechano bowiem żadnej okazji do pokazania, że bynajmniej niecała ludzkość osiągnęła taki sam poziom cywilizacyjnego rozwoju[56].

Aż do 1914 r. odbywały się wystawy światowe bądź wielkie wystawy międzynarodowe, Expositions universelles, World’s Faires, które – każda na swój sposób – realizowały osadzony w konkretnym czasie i przestrzeni program ideologiczny: w Paryżu (1855, 1867, 1878, 1889, 1900), Antwerpii (1885, 1894), Barcelonie (1888), Brukseli (1888, 1897, 1910), Chicago (1893), Gandawie (1913), Londynie (1862 oraz Colonial and Indian Exhibition w 1886), Liège (1905), Mediolanie (1906), Melbourne (1880), Filadelfii (1876), St. Louis (1904) i Wiedniu (1873).

Największą frekwencją cieszyła się paryska Exposition universelle w 1900 r., którą odwiedziło ponad 50 mln gości, natomiast tą, po której pozostał po nasze czasy najbardziej widoczny ślad, była Światowa Wystawa w Paryżu w 1889 r., która stała się okazją do zbudowania wieży Eiffla. Wystawy światowe były imprezami z przesłaniem. Na przykład światowa wystawa w Filadelfii w 1876 r. po raz pierwszy pokazała światu techniczny i przemysłowy potencjał Stanów Zjednoczonych. Celem wystaw światowych było zawsze unaocznianie teraźniejszości. W centrum uwagi znajdowały się najnowsze osiągnięcia [nauki i techniki – przyp. tłum.]. Niezależnie od tego wiele miejsca poświęcano również „obcym” cywilizacjom i ludom. Przedstawiano je jako egzotykę bądź widome pozostałości wcześniejszych etapów rozwoju ludzkości. Dostarczały dowodu, że nawet najdalsze regiony ziemi i wspólnoty etniczne dają się włączyć w globalny porządek oparty na wiedzy. Wystawy światowe symbolizowały uniwersalistyczne ambicje atlantyckiego „Zachodu” wyraźniej niż wszystkie pozostałe media w owym czasie.

Encyklopedie

Wielkie encyklopedie jako monumentalne relikwiarze kryjące w swoich wnętrzach zasoby użytecznej wiedzy, są spokrewnione z archiwami, muzeami oraz światowymi wystawami. One również stanowią ostoje pamięci i katedry wiedzy: Encyclopaedia Britannica (od 1771), leksykony konwersacyjne Brockhausa (od 1796) i Meyera (od 1840) oraz wiele podobnych projektów wydawniczych, które w zmodyfikowanej formie kontynuowały bogatą tradycję encyklopedyczną wczesnej nowożytności[57]. Z każdym kolejnym wydaniem rozrastały się i zmieniały. Nacjonaliści wcześnie docenili wartość encyklopedii jako kondensatora naukowej energii, pomnika kultury oraz dostrzegalnej na arenie międzynarodowej oznaki samoświadomości i kulturowej witalności. Z tych powodów historyk i polityk František Palacký poddał w 1829 r. pod dyskusję plan stworzenia czeskiej encyklopedii. Zrealizowano go dopiero w postaci 28-tomowego dzieła, które ukazało się w latach 1888-1909, ustępując objętością jedynie Encyclopaedia Britannica[58].

Na przełomie wieków wszystkie kraje europejskie i USA miały co najmniej jedną wielotomową „encyklopedię realną”. Wszystkie te dzieła miały ambicje bycia leksykonami uniwersalnymi, gromadzącymi wiedzę o wszystkich częściach świata, czasach i ludach zgodnie z najnowszymi standardami naukowymi. Były one czymś więcej niż kompendiami i środkami pomocniczymi w mieszczańskich konwersacjach i edukacji szkolnej. Porządek alfabetyczny zwalniał z konieczności stosowania systematyki, pozwalając na linearne prezentowanie materiału. Podobno istnieli tacy czytelnicy, którzy metodycznie czytali encyklopedie od A do Z. Najbardziej spójnym i z dzisiejszej perspektywy być może najatrakcyjniejszym encyklopedycznym osiągnięciem stulecia był opublikowany w latach 1866-1876 w 17 tomach Grand dictionnaire universel du XIXe siècle Pierre’a Athanase’a Larousse’a. Larousse przez lata zapewniał drobne dochody niezamożnej paryskiej inteligencji, a i tak lwia część spośród 24146 ciasno zadrukowanych stron w tym dziele wyszła spod jego ręki. Był on radykalnym republikaninem, zwolennikiem wielkiej rewolucji i wrogiem II Cesarstwa, które mimo to zostawiło mu całkowitą swobodę: żaden cenzor nie chciał zadać sobie takiego trudu i przerobić jego teksty. Larousse nie zamierzał edukować mieszczaństwa, jego celem było przygotowanie „ludu” do życia w demokracji. Tomy encyklopedii drukowano na zwykłym papierze, z małą liczbą ilustracji i dzięki temu za przystępną cenę. Nie obawiał się podjęcia żadnego tematu[59]. O wywrotowym potencjale encyklopedii świadczą starania państwa osmańskiego pod rządami sułtana Abdulhamida II, aby uniemożliwić ich wwóz do kraju. Przy odrobinie sprytu można było oczywiście zdobyć te dzieła w obrocie księgarskim także w Turcji. Jeden ze szczęśliwców, którym się to udało w latach 90. XIX w., sfinansował zakup 17-tomowego „Larousse’a” z honorarium za przekład na zlecenie dworu 3500 stron powieści kryminalnych, natomiast inny miłośnik francuskiej encyklopedii sprowadził ją w częściach w listach[60].

Jak się ma do nowych trendów panujących w Europie inna wielka tradycja encyklopedyczna, mianowicie tradycja chińska? Encyklopedie (leishu) – niekiedy bardzo obszerne – które w Chinach zaczęto wydawać najpóźniej od XI stulecia, były zbiorami – czasem bardzo obszernymi – wiadomości i wypisów ze starszego piśmiennictwa reprezentującego wszystkie dziedziny wiedzy. Miały one służyć przygotowaniu kandydatów na urzędników do egzaminów państwowych. W odróżnieniu od Europy, gdzie zbudowana z uporządkowanych alfabetycznie haseł encyklopedia stała się – najpóźniej wraz z opublikowaniem w latach 1751-1780 wielkiego dzieła zbiorowego d’Alemberta i Diderota, czyli Encyclopédie – organem publicznego raisonnement oraz forum postępu naukowego, encyklopedie chińskie służyły bezkrytycznej tezauryzacji uzupełnianego wciąż nowymi przypisami, uświęconego tradycją zasobu wiedzy. Gdy w XX w. także w Chinach zaczęły powstawać dzieła podręczne zachodniego typu, gatunek leishu zaniknął[61]. Także w odniesieniu do języków europejskich, co dostrzeżono i doceniono dopiero w romantyzmie, w XIX stuleciu położono podwaliny pod coś, co w Chinach istniało już od dawna, a przynajmniej od czasu opublikowania wielkiego słownika, którego stworzenie zlecił około 1700 r. cesarz Kangsi: kompletny zbiór wszystkich pisemnych środków wyrazu jednego języka. Jakob Grimm, który rozpoczął realizację podobnego zamierzenia w 1852 r. w postaci Deutsches Wörterbuch, oraz James Murray, który w 1879 r. przystąpił w anglofońskim kręgu kulturowym do wydawania Oxford English Dictionary, należą do niezmiennie wpływowych i szanowanych herosów kultury w tamtym czasie.

Jak w epoce nazywanej często erą nacjonalizmu był możliwy uniwersalizm ogromnego spichlerza wiedzy? Współcześnie można o XIX stuleciu myśleć w perspektywie globalnej, ponieważ ono samo tak o sobie myślało. Uniwersalizm bibliotek, wystaw i encyklopedii oznaczał nową fazę w rozwoju opartego na wiedzy społeczeństwa w Europie. Najważniejsze prądy umysłowe epoki – pozytywizm, historyzm i ewolucjonizm – zgadzały się z sobą co do akumulacyjnego i jednocześnie krytycznego pojęcia wiedzy, które wynikało z traktowania jej jako czegoś publicznie ważnego. Wiedza powinna kształcić oraz być użyteczna. Nowe media pozwalały na łączenie starego z nowym. W żadnej innej cywilizacji rozwój kultur uczoności nie poszedł w podobnym kierunku. Wykształcone elity w niektórych cywilizacjach, m.in. japońskiej i chińskiej, były przygotowane do aktywnego współuczestnictwa w transferze nowego europejskiego konceptu wraz z przynależnymi doń instytucjami. Ten transfer zaczął się w ostatnim trzydziestoleciu XIX stulecia, aczkolwiek godne uwagi rozmiary przybrał w większości krajów zamorskich dopiero po przełomie wieków. Wiek XIX był stuleciem pielęgnowanej pamięci. Między innymi dlatego jest on obecny w teraźniejszości. Stworzone przezeń instytucje, które zajmują się gromadzeniem i wystawiennictwem, kwitną nadal, choć niekoniecznie realizują wytyczone im niegdyś cele.

3. Opis, reportaż, „realizm”

Nie sposób nie zauważyć jeszcze jednej pozostałości XIX w., a mianowicie obszernych opisów i analiz, których autorami byli współcześni. Obserwacja samego siebie nie należała ani do przywilejów, ani do osobliwości XIX stulecia. Od czasów Herodota, Tukidydesa, Arystotelesa, Konfucjusza i staroindyjskiego doradcy państwowego Kautilji w wielu cywilizacjach podejmowano nieustannie próby przemyślenia swoich czasów i opisania ich w kategoriach otaczającego świata. Nowością w europejskim XIX w. było to, że poza obrębem raczej normatywnie zorientowanej filozofii politycznej i społecznej powstawały nauki, które stawiały sobie za cel opisywanie teraźniejszości oraz odnajdywanie pod powierzchnią zjawisk wzorców i prawidłowości. Od czasów Machiavellego nie brak w Europie prób ustalenia, jak naprawdę funkcjonują polityka i życie społeczne. Najlepsi pisarze podróżni już w XVII w. wykazywali głębokie zrozumienie mechanizmów działania społeczeństw nieeuropejskich. W samej Europie Monteskiusz, Turgot, francuscy fizjokraci, XVIII-wieczni ekonomiści angielscy, szkoccy i włoscy oraz niemieccy i austriaccy kameraliści i statystycy („statystyka” oznaczała podówczas zestawianie danych także nienumerycznych) wnieśli poważny wkład do opisu realnych stosunków społecznych. Badali państwo i społeczeństwo takimi, jakimi one w ich oczach były, a nie jakimi być powinny. To co Joseph Alois Schumpeter w swoim niezrównanym dziele na temat historii myśli ekonomicznej nazywa „badaniem realiów” (factual investigation) w odróżnieniu od „teorii”, przybrało w XIX w. nowe wymiary i zyskało nowe znaczenie[62]