Guy’s Girl. Chłopczyca - Noyes Emma - ebook
NOWOŚĆ

Guy’s Girl. Chłopczyca ebook

Noyes Emma

4,5

Opis

Dziewczyna, która nie chce kochać i chłopak, który tego nie potrafi.

Ginny Murphy jest niezależna i pewna siebie. Zawsze uważała, że przyjaźnie z chłopakami są lepsze niż te z dziewczynami, bo nie ma w nich miejsca na żadne dramy. Oczywiście pod warunkiem, że obie strony przestrzegają zasady, by się nie zakochiwać.

To działa. Do czasu, gdy pewnego dnia dziewczyna spotyka Adriana Silvasa. Chłopaka, dla którego miłość to rzecz niewarta ryzyka, a który sprawia, że Ginny ma ochotę przekroczyć wyznaczoną przez siebie granicę. Tylko że wtedy jej głęboko skrywana tajemnica zostanie ujawniona, a ona nie jest na to gotowa.

Pełna emocji, szczera i wzruszająca opowieść o zakochiwaniu się w drugiej osobie, miłości do samej siebie, problemach z odżywianiem i o dorastaniu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 346

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (12 ocen)
7
4
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Ania-_

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobra i wartościowa książka. Zdecydowanie wyróżnia się spośród wszystkich zarówno tematyką, jak i sposobem prowadzenia opowieści. bardzo udany przekład, czytało się z przyjemnością:)
00
black_strap

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo poruszająca.
00
ShineOfTheBook

Dobrze spędzony czas

Spoko książka, nie wymagająca, ale poruszy dość mocno strefę komfortu nie jednej osoby, która zamierza sięgnąć po tą książkę. Będzie to zarówno dorastanie co dla większości będzie fajna lekcją ale i temat, który w Polsce jest tematem tabu, czyli problem zaburzenia odżywiania. Merytoryczne wstawki mogą nie jedną osobę obudzić z życiowego letargu i być może skłoni do refleksji. Dzięki naszej bohaterce zmagającej się z różnymi stanami nie będzie to nudna podróż po zwyklej książce lecz po książce z morałem co nawet miejscami mi przypomniało czasy życiowych wyborów i powiedzenia sobie… „no i co teraz zrobisz, odpuścisz czy będziesz walczył?” I wybrałem - walkę która póki co wygrywam. Kolejnym problemem to niby nic ważnego, a Mianowice dorastanie i to dorastanie wśród mężczyzn co w przełożeniu na relacje damsko męskie powinno dać bardziej pewność siebie, lecz nie do końca jest to łatwe gdyż tytułowa chłopczyca w pewnym momencie nie potrafi sobie poradzić z wyborem kogo tak naprawdę kocha i...
00
Anetakarasek

Nie oderwiesz się od lektury

Premiera 27 marca 2024 Wydawnictwo Muza @wydawnictwomuza Tytuł: Guy's Girl" autorstwa Emmy Noyes @emmanoyesmaybe to poruszająca opowieść o zawiłych relacjach międzyludzkich, która skłania do refleksji nad przyjaźnią, miłością i akceptacją samego siebie. Bohaterowie, z którymi czytelnik się identyfikuje, przekonująco przedstawiają różnorodne doświadczenia i emocje, tworząc niezwykle angażującą narrację. Ta książka jest nie tylko wciągającym czytaniem, ale także inspirującą podróżą ku zrozumieniu i akceptacji siebie oraz innych. #światrecenzentów
00
burgundowezycie

Nie oderwiesz się od lektury

„Po tym dniu zro­zu­miał, że taka jest na­tu­ral­na kolej rze­czy. Że nie mamy kon­tro­li nad wła­snym ży­ciem. Że je­ste­śmy liśmi szar­pa­ny­mi wia­trem, po­dą­ża­ją­cy­mi za tym po­dmuchem, który jest naj­sil­niej­szy.” “Guy’s Girl. Chłopczyca” autorstwa Emmy Noyes to powieść, która zaskakuje swoją autentycznością i bliskością codzienności. Ginny Murphy, główna bohaterka, jest postacią, z którą wielu z nas może się utożsamić. Jest niezależna, pewna siebie, ale i skrywająca tajemnice, które wpływają na jej życie emocjonalne. Cierpi na zaburzenia odżywiania i choć wokół ma bliskie jej osoby, nie dzieli się tym z nimi. Ma też zasadę: żadnego zakochiwania… dopóki nie spotyka Adriana Silvasa. Czy Ginny podzieli się z nim swoim sekretem? Bohaterowie, których kreuje autorka są wyjątkowo ludzcy i realistyczni. Ich relacje są przedstawione w sposób, który podkreśla wartość przyjaźni damsko-męskiej, pokazując, że może się ona równać przyjaźniom pomiędzy osobami tej samej płci. Noyes w swoi...
00

Popularność




Tytuł oryginału: Guy’s Girl

Redakcja: Dorota Kielczyk

Redaktorka prowadząca: Agata Then

Redakcja techniczna i skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Marta Stochmiałek, Maria Śleszyńska

Projekt frontu okładki: © Jordan Jacob

Elementy graficzne na okładce: Mariia aiiraM/Shutterstock

Element graficzny w tekście: designed by rocketpixel/Freepik

© 2023 by Emma Virginia Rideout Noyes

© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2024

© for the Polish translation by Agnieszka Kalus

Droga Czytelniczko/Drogi Czytelniku!

Ta książka porusza tematy i opisuje zachowania, które mogą urazić odbiorców lub wywołać niepokój, dlatego zalecamy ostrożność podczas czytania.

Wszystkie wydarzenia i postaci przedstawione w książce są fikcyjne.

Ostrzeżenie dotyczące treści: zaburzenia odżywiania, przemoc psychiczna i seksualna.

ISBN 978-83-287-2870-7

Warszawskie Wydawnictwo Literackie

MUZA SA

Wydanie I

Warszawa 2024

–fragment–

Dla Lauren

Drodzy czytelnicy!

Musiałam spaść na samo dno, zanim powołałam do życia Guy’s Girl. Miałam dwadzieścia pięć lat, byłam tuż po rozstaniu i pogrążałam się w chorobie, chociaż jeszcze nie chciałam przyznać, że jestem chora. Taką moc mają zaburzenia odżywiania: wnikają w myśli, działania, samopoczucie, życie, kuszą obietnicą, że zdołają ukoić nieprzemijający lęk, który nawiedza tak wielu z nas.

Walczyłam z anoreksją przez siedem długich lat. Wkrótce po rozpoczęciu pandemii zmieniła się w bulimię – ale nie taką, jaką możecie zobaczyć w filmach. Nie polegała na kompulsywnym objadaniu się, po którym następuje sprint do łazienki i włożenie palca w gardło. Miała o wiele subtelniejszą formę, napędzały ją siły całkowicie poza moją kontrolą. A ponieważ choroba „nie wyglądała” jak bulimia, długo ją wypierałam.

Zaczęłam pisać wkrótce po tym, jak (w końcu) trafiłam na leczenie. Postrzegałam to jak inny rodzaj oczyszczenia, uwolnienie się od myśli, sekretów i emocji, a nie jedzenia z żołądka. Stopniowo te słowa stały się postacią i w ten sposób narodziła się Ginny Murphy.

Powodem, dla którego tak bardzo zależy mi na Guy’s Girl i dlaczego tak usilnie zabiegałam o publikację tej książki, jest to, że w wieku dwudziestu lat desperacko potrzebowałam takiej historii. Wszystkie zaburzenia odżywiania izolują człowieka, ale bulimia robi to z podwójną mocą. Pogarda, którą odczuwasz do siebie, kiedy oddajesz się jedzeniu, a następnie oczyszczaniu, jest tak intensywna, że przyznać się do niej przed kimś innym to niemal jak przyznać się do morderstwa. Kiedy pracowałam nad tą książką, wzięłam cechę, której najbardziej nienawidziłam w sobie, i wypisałam ją wielkimi literami na niebie, ponieważ wiedziałam, że moja odwaga może pomóc innym w leczeniu.

Jestem aktywna na TikToku i Instagramie, gdzie niedawno zaczęłam publikować filmiki o swoich doświadczeniach. Nie spodziewałam się, że uzyskają wiele reakcji, ale już teraz otrzymałam mnóstwo wiadomości, zwłaszcza od nastoletnich dziewczyn, które piszą, że nigdy nie widziały, aby ktokolwiek wypowiadał się na temat bulimii w mediach społecznościowych i że – dzięki temu – nie czują się tak samotne.

Dlatego napisałam tę książkę. Dlatego szczerze liczę na to, że ją przeczytasz i pokochasz – ponieważ każdy zasługuje na to, by czuć się widzianym.

Serdeczności

Emma

CZĘŚĆ I

Ginny Murphy znowu opada z sił.

Czuje to, targając walizkę na czwarte, ostatnie piętro, do mieszkania przyjaciela w SoHo. Nogi jej drżą. Ma mroczki przed oczami. Jest szósta po południu, a ona przez cały dzień nic nie jadła.

Gdyby była tu Heather, nie pozwoliłaby Ginny się głodzić. Wyjęłaby telefon i znalazła spis wszystkich mięśni, neuronów i organów, które potrzebują energii do życia. A potem wmusiłaby w Ginny pączka.

Kiedy dociera do mieszkania 5E, przystaje, obciąga spódniczkę i mruga, aby pozbyć się sprzed oczu migoczących gwiazdek. W Minnesocie, gdzie mieszka sama, łatwo może ukryć swoje zwyczaje. Tutaj jednak, podczas odwiedzin u chłopaków, którzy znają ją od pierwszego roku w college’u?

To nie będzie proste.

Podnosi rękę i dwa razy puka.

– Już jest! – Dochodzi głos ze środka. Słyszy parę kroków, potem drzwi się otwierają; widzi szopę rudych włosów i uśmiech tak szeroki, że wypełnia niemal całe wejście. – Ginny Jebaniutka Murphy – mówi jej najlepszy przyjaciel Clay.

Wpada w jego ramiona i wiruje w objęciach. Śmieje się. Nie pamięta, kiedy ostatnim razem słyszała ten dźwięk wydobywający się z jej ust.

Clay stawia ją na podłogę i podnosi walizkę.

– Witaj na Manhattanie.

Adrian Silvas ma przerwę o osiemnastej. Piętnaście minut na opuszczenie biura Goldmana i kupienie kawy w Gregory’s przy Pięćdziesiątej Drugiej Wschodniej: cold brew bez cukru z dodatkiem mleka migdałowego. Na wynos, bo popołudnie na pewno zmieni się w kolejną długą noc. Nieważne, że jest piątek. Nieważne, że kierownicy już wyszli. Analitycy mają siedzieć przy biurkach, dopóki nie zaczną krwawić z oczu.

Adrian rozpoczął pracę w bankowości inwestycyjnej, ponieważ wszyscy mówili, że powinien się tym zajmować. Z tego samego powodu aplikował na stypendium na Harvard, bo wszyscy mówili, że powinien to zrobić. Został wiceprezesem klubu, ponieważ wszyscy twierdzili, że powinien nim zostać.

Kiedy zatrudniał się w Goldman Sachs, nie miał pojęcia, na co się pisze. Ile godzin będzie spędzał w pracy. Jak będzie go otępiała. Bezwzględnie wysysała duszę. Teraz ma więcej pieniędzy niż pomysłów na ich wydanie i zero czasu, żeby je wykorzystać.

– Esőután köpönyeg – powiedziałby jego dziadek. Po deszczu przychodzi płaszcz.

Clay prowadzi Ginny przez krótki korytarz w stronę salonu. Robią zaledwie trzy kroki, po czym otacza ją wir kręconych jasnobrązowych włosów i szarej bawełny.

– Gin-a-vieve! – krzyczy wir, wpadając na Ginny i mocno ją ściskając. – Jesteś!

– Tristan – bełkocze Ginny z ustami przy ramieniu przyjaciela. – Ile razy muszę ci powtarzać, że mam na imię…

– West Virginia – śpiewa Tristan, puszczając jej ramiona i unosząc rękę.

Clay staje obok współlokatora i śpiewają razem:

– Mountain mama, take me hooo-me, country roads[1].

Gdy kończą, Clay uśmiecha się do Ginny.

– Założę się, że za nami tęskniłaś.

– Widziałem, że przyleciałaś siedem pięć siedem – mówi Tristan, nagle poważniejąc. – Miał szeroki kadłub? Boże, oddałbym lewą rękę, żeby znowu znaleźć się w tym słodkim, przesłodkim samolocie. Uwierzysz, że minął już ponad miesiąc, odkąd ostatnio leciałem samolotem? Wydaje mi się, że przechodzę fazę odstawienia. Ale ściągnąłem sobie taką apkę, spójrz tylko…

I popłynął.

Kiedy poznali się na pierwszym roku, Ginny nie sądziła, że polubi Tristana; gada tyle, że mógłby prowadzić trzy rozmowy równocześnie, a jego ulubionymi tematami są finanse, finanse i finanse. Ma obsesję na punkcie sprzedaży akcji i najbardziej na świecie chciałby zrujnować ekonomię jakiegoś małego kraju.

Ponadto zawsze chętnie się wygłupia, rechocze z każdego żartu i próbuje każdego jedzenia, jakie się przed nim postawi. Jego ciekawość nie zna granic – jest dziwnie dziecinny z tą swoją obsesją na punkcie samolotów.

Ginny go uwielbia.

Uwielbia chłopaków. Prawdę mówiąc, nie w sensie erotycznym. Od lat żaden jej nie pociągał. Najbardziej ceni ich towarzystwo. Męska przyjaźń nie przypomina przyjaźni kobiet i według niej jest łatwiejsza. Wolna od dramatów.

Uwielbia też męskie ciała. Niedbałe fryzury facetów i ich przewidywalne ciuchy. Dziwny kształt łydek – cienkich przy kostce i okrągłych pośrodku niczym słupy telefoniczne nabrzmiałe od deszczu z poprzedniego dnia. I tę ich głupią, szczerą radość.

Ale najbardziej ze wszystkich uwielbia swoich chłopaków.

Tristan teraz nawija o aplikacji śledzącej loty, którą ściągnął na telefon, i prowadzi Ginny dalej, do salonu.

Mieszkanie chłopaków w SoHo jest kwintesencją studenckiej rudery: skrzypiące deski podłogowe, pobielane ściany i prysznic jak z czasów przed upadkiem Muru Berlińskiego. Każdy chłopak mieszkający w tym domu mierzy ponad metr osiemdziesiąt; Ginny nie ma pojęcia, co robią z nogami, żeby usiąść na maleńkim sedesie.

– Tristan – odzywa się niski, chropowaty głos w salonie. – Jeśli zamierzasz znowu gadać o przyczynach kłótni małżeńskich, to już wolę rzucić się ze schodów przeciwpożarowych.

Ginny wciąga powietrze. Jest tutaj.

Finch.

Wkracza do słabo oświetlonego salonu i oto jest: Alex Finch, czwarty i ostatni członek ich grupy. Siedzi na niskim fotelu, z kablem wpiętym do komórki i gitarą na kolanach. Finch studiuje chirurgię ortopedyczną na Uniwersytecie Nowojorskim. Ma krótko obcięte, jasne włosy i krzywy uśmiech. Jest błyskotliwy, a także głupi, bo wszyscy błyskotliwi mężczyźni są trochę głupi.

Kiedy Ginny myśli o pierwszym roku studiów, myśli o Finchu. O jego dłoniach na swojej talii, na skraju bluzki. Muśnięciu materiału, kiedy zdejmował jej tę bluzkę przez głowę. Jego oczach, gdy po raz pierwszy została z nim na noc. Myśli o pocałunkach, przez które miała policzki podrażnione zarostem.

Przestań, nakazuje sobie w duchu. Skończ z tym.

Zmusza się do uśmiechu.

– Cześć, Finch.

– Gin. – Odkłada gitarę i wstaje. Robi dwa długie kroki i już znajduje się przy niej. – Świetnie cię widzieć. – Obejmuje ją obiema rękami i przyciąga do siebie.

Ginny próbuje nie oddychać; boi się, że jego zapach okaże się zbyt znajomy.

Wreszcie uwalnia się z uścisku, który trwał o sekundę dłużej, niż to konieczne. Podchodzi do wysłużonej szarej kanapy i siada. Teraz cała ich czwórka znajduje się w małym salonie, więc robi się ciasno.

Clay stawia jej walizkę na podłodze koło telewizora, po czym robi dwa kroki w stronę aneksu kuchennego.

– Na dzisiaj zaplanowaliśmy karciany biforek, dopóki nie wróci Adrian, a potem wychodzimy na miasto.

Clay wśród nich gra pierwsze skrzypce. Może nie mówi najwięcej – puchar za gadanie niepodważalnie należy do Tristana – ale on ma największą władzę. Planuje i dowodzi. Obecnie pracuje w państwowej firmie konsultingowej, ale prawdopodobnie pewnego dnia zostanie prezydentem Stanów Zjednoczonych. Ten człowiek jest w stanie zaprzyjaźnić się z paprotką.

– Idę o zakład, że uda mi się załatwić stolik w Tao – mówi Tristan. – Właściciel jest kumplem mojego ojca. W zeszłym roku byliśmy u niego w domu w Hamptons i…

– Zamknij się, Tristan – wołają Ginny i Clay jednogłośnie.

To ich stara mantra. Słowa, które zawsze wypowiadali, kiedy ich przyjaciel zaczynał nakręcać się na temat znajomości swojego ojca lub późnego kapitalizmu. Zaskoczeni, uśmiechają się do siebie. Zęby Claya są olśniewająco białe w zestawieniu z jego rudymi włosami. Widok jest tak znajomy, że Ginny prawie rozpada się na pół.

– A więc. – Clay puszcza oko, odwraca się i otwiera małą lodówkę w kącie. – Co tam w pracy, Gin?

– Sam wiesz – odpowiada, zmieniając pozycję na kanapie. – Jak to w pracy.

– Ale pracujesz dla firmy produkującej piwo – zauważa Clay; przestawia rzeczy w lodówce w poszukiwaniu zimnego alkoholu. – To epickie.

– No jasne. Tyle że mieszkam w Minnesocie.

Jesienią, na ostatnim roku college’u, Ginny podpisała umowę z Sofra-Moreno, globalnym producentem piwa. Kiedy SM zaczęło proces rekrutacyjny, studiowała historię i literaturę – co jest dowodem na to, że kierunek nie ma absolutnie żadnego znaczenia i że możesz robić, co chcesz, jeśli tylko potrafisz wystarczająco dobrze kłamać. No co? Czy płaciliby jej prawie sześciocyfrową sumę na rok za studiowanie historii piwa? Oczywiście, że nie. Musi przynajmniej udawać, że wpisuje się w politykę firmy.

Kiedy podpisała umowę z Sofrą, była gotowa na ekscytującą światową karierę. Wyobrażała sobie, że będzie jeździła do browarów na całym świecie. Zadawała się z prezesami. Wspinała się po drabinie awansu. A może nawet uzyska certyfikat Cicerone i stanie się sommelierem piwa.

Dopóki nie skierowali jej do Minnesoty.

Zamierzała odmówić. Zamierzała szukać innej pracy, ale wtedy zaczął się młyn na zajęciach i nie miała ani odrobiny wolnego czasu, więc po prostu podążyła ścieżką, którą jej wyznaczono.

– Twin Cities[2]! – Tristan klaszcze w dłonie. – Masz szczęście, że tam mieszkasz. Czy wiesz, że z Minneapolis i Saint Paul możesz polecieć do stu sześćdziesięciu trzech różnych miast? To jeden z głównych portów lotniczych Delty, a Delta jest najlepszą linią lotniczą w…

– Tristan – przerywa mu Finch, zanim chłopak zdąży się rozpędzić.

Tristan i Finch się nie dogadują. Nie chodzi o to, że się nie lubią; raczej o to, że są awersem i rewersem tej samej monety. Obaj są krępi, obaj mają krzywe uśmiechy i kręcone włosy – Finch długie i jasne, Tristan krótkie i jasnobrązowe. Obaj pochodzą z zamożnych rodzin i chodzili do prywatnych szkół na Wschodnim Wybrzeżu, w których należeli do drużyn wioślarskich. Na pierwszym roku na Harvardzie często brano ich za braci. Później jednak ich drogi się rozeszły, jakby na skutek bezpośredniej reakcji na te niechciane porównania. Do bólu skupili się na różnicach pomiędzy sobą. Kierowała nimi ta sama logika: po prostu nienawidzimy tych, którzy są zbyt do nas podobni.

Tristan stał się wcieleniem dziecka z rodziny finansistów. Studiował ekonomię, dołączył do harwardzkiego klubu konsultingowego, odbył staż w banku, nosił koszule, gładko się golił i dbał o to, co trafia do jego portfolio.

Finch wręcz przeciwnie, pozbył się większości tego, co wyniósł z rodziny. Zapuścił włosy, spodnie w kant zmienił na joggery, cały wolny czas spędzał, albo grając na gitarze, albo w laboratorium fizycznym z torebką zioła w plecaku.

Ginny odwraca wzrok od Fincha i zmusza się, aby myśleć o czymś innym. Na przykład o ostatnim mieszkańcu Sullivan Street. Nieobecnym Adrianie.

Ze wszystkich chłopaków zajmujących apartament 5E Ginny najmniej zna Adriana. Zamieszkał z chłopakami w ostatniej chwili. Nie pasował do nich. Kiedy jeszcze chodzili do college’u, podczas nielicznych spotkań z nim uznała, że jest szorstki, a jednocześnie przyjaźnie nastawiony. Taki kaktus w doniczce. Ale skoro potrzebuje kąta do spania podczas pobytu w Nowym Jorku, będzie musiała go jakoś znieść.

Kończąc poszukiwania w lodówce, Clay wyjmuje składniki do drinków – właśnie tego się obawiała. Jeden shot tequili to sto kalorii; dwieście mililitrów lemoniady – kolejne sto…

Przechodzi przez pokój, żeby uchylić okno. Do środka wpada chłodne powietrze. Ginny głęboko oddycha, po czym siada na kanapie.

Clay nalewa tequili i lemoniady do czterech szklanek. Finch zapala papierosa, włącza głośnik, po czym ustawia playlistę. Tristan nieskutecznie próbuje zabrać kabel Finchowi. Przez cały czas gadają – o pracy, o sporcie, o dziewczynach, z którymi się spotykają. Gdy Tristan porusza temat samolotów, Ginny i Finch rzucają w niego serwetkami.

Ich głosy nakładają się na siebie, a ona odkrywa, że na krótką chwilę znika jej niepokój. Fajnie nie być już tą dziewczyną. Być po prostu jedną w grupie. Równą chłopakom.

Robi głęboki wdech, napełniając ciało chłodnym powietrzem i dymem papierosowym.

Adrian popycha drzwi budynku przy 200 West Street, gdzie znajduje się siedziba Goldman Sachs, i wkracza w ciemną noc. Nie pamięta, kiedy ostatnim razem wyszedł z pracy, gdy świeciło słońce.

Jakimś cudem udało mu się opuścić biuro przed północą. To pierwsza okazja od dawna, żeby wyskoczyć gdzieś z chłopakami. Jego współlokatorami i tą dziewczyną. Ginny.

W college’u niezbyt dobrze ją znał. Widywał Ginny na kampusie, jak jeździła na rolkach po Plympton Street albo tańczyła na stole z Clayem w Delphic – ale jej nie znał. Z tego, co opowiadał Clay, po studiach zatrudniła się w korporacji produkującej piwo i wyjechała do Minnesoty. Wcześniej nie mógłby znaleźć ani jednego powodu, dla którego ktoś chciałby tam zamieszkać, ale teraz, kiedy znienawidził swoje życie w Nowym Jorku, samotne przebywanie na Środkowym Zachodzie wydaje mu się spełnieniem marzeń.

Oczywiście nigdy by się tam nie wyprowadził. Gdyby miał dokądkolwiek wyjechać, wróciłby do Budapesztu, gdzie się urodził.

Telefon wibruje mu kieszeni. Wyjmuje go. Mama – sprawdza co u niego, jak co tydzień.

– Milyen volt a heted?

– Kiváló – odpowiada. Wspaniale.

Jego cotygodniowe kłamstwa.

Chowa komórkę i rusza w stronę Sullivan Street.

Ulubioną częścią drogi z pracy do domu są trzy przecznice, które przemierza, idąc Prince Street. Wzdłuż niej gromadzą się artyści, przed nimi leżą obrazy, biżuteria, tkane koce. Przed restauracjami na chodniku stoją stoliki. Klienci flirtują, dotykając się nogami pod osłoną białych obrusów. Ta scena przypomina mu o ulicy Váci w Budapeszcie.

Dzieciństwo na Węgrzech było najszczęśliwszym okresem w jego życiu. Chociaż matka miała własne lokum – w którym Adrian mieszkał z nią i ze starszą siostrą Beatrix – ciągle pracowała, co oznaczało, że większość czasu spędzał z dziadkami poza Budapesztem, w domu własnoręcznie zbudowanym przez dziadka. W ogródku rosły czereśnie, na piecu gotowały się gołąbki. Mieszkali blisko niezliczonych ciotek i wujków Adriana, regularnie się z nimi spotykali i wspólnie świętowali dzień jakiegoś nieznanego świętego. Ktoś zawsze za bardzo się upijał. Ktoś zawsze się z kimś pokłócił.

Lata później Adrian tęsknił za tymi przepychankami.

Kiedy skończył osiem lat, mama zapisała go na lekcje angielskiego. Raz w tygodniu jeździł rowerem do domu starej Węgierki i słuchał, jak coś papla w języku, którego ani nie rozumiał, ani nie chciał zrozumieć. Nigdy nie brał udziału w rozmowie. Nigdy nawet nie otworzył ust. Po co miałby to robić? Wszyscy w jego życiu mówili po węgiersku.

Kiedy skończył dziewięć lat, mama oświadczyła, że wyprowadzają się do Ameryki. Powiedziała mu to w kuchni ich mieszkania w Peszcie. Adrian nigdy nie lubił tego miejsca. Wolał kolorowe domy i brukowane ulice Szentendre.

Tamtego popołudnia matka kazała mu usiąść przy drewnianym stole w kuchni i powiedziała:

– Távozunk. Wyjeżdżamy.

– Hová megyünk? Dokąd jedziemy?

– Do Ameryki.

Oświadczyła, że ponownie wychodzi za mąż. Za mężczyznę, którego imienia Adrian nigdy nawet nie słyszał. Ten człowiek mieszkał daleko, na nieznanym lądzie, w jakiejś Indianie. Adrian nie wiedział, jak poznała tego mężczyznę, ale później podsłuchał, jak Beatrix szeptała przez telefon, że przez portal randkowy.

Adrian tylko patrzył, kiedy krzątała się po kuchni, rozpakowując zakupy i układając przyprawy. Poruszała się swobodnie, jakby właśnie nie powiedziała synowi, że całe jego życie wywróci się do góry nogami. Był tak zły, że mógłby zrobić scenę, gdyby tylko był kimś, kto je robi.

Ale nie był, wobec tego dusił w sobie cały ten gniew, cały smutek, całą żałobę za jedynym domem, który kiedykolwiek znał.

– Pakold össze a cuccaidat – powiedziała. – Egy hét múlva indulunk. Spakuj swoje rzeczy, wyruszamy za tydzień.

Kiedy dociera do frontowych drzwi budynku, telefon znowu wibruje. Sprawdza, spodziewając się kolejnego maila od szefa.

Ale to właściciel mieszkania, które zamierza wynająć.

Znalazł kawalerkę na portalu Street Easy. Jeszcze nie powiedział Cla­yowi i innym, że się wyprowadza, że zerwie wspólną umowę. Mieszkanie z nimi było fajne, ale czuje się gotowy żyć jak prawdziwy dorosły. Mieć miejsce, gdzie będzie mógł się położyć i wszystko wyłączyć, każdy guzik i dźwignię swojej osobowości.

Na stopniu przed drzwiami budynku stoi szarpana wiatrem foliowa torba wypełniona kartonami. Dostawa z Mamoun’s. Clay pewnie nie usłyszał dzwonka dostawcy. Typowe. Prawdopodobnie zabawiał Ginny jakąś historią.

Kiedy po ukończeniu studiów zgodził się wprowadzić do tego mieszkania, z całej paczki znał tylko Claya. Trafili na siebie w Delphic, gdzie Clay był prezesem, a Adrian zastępcą. Dobrze się uzupełniali: Clay ze swoją charyzmą był twarzą klubu, podczas gdy Adrian zajmował się organizacją oraz zakulisową strategią. Nie miał nic przeciwko takiemu podziałowi, bo nigdy nie zależało mu na tym, żeby brylować w świetle reflektorów.

Wchodząc na górę z reklamówką w dłoni, wyobraża sobie życie w kawalerce: własną przestrzeń, łóżko i małą kuchnię, telewizor do oglądania filmów oraz regał wypełniony powieściami. Całymi stosami powieści.

W nielicznych wolnych chwilach Adrian czyta, głównie beletrystykę. Lubi historie, które wciągają go w psychikę narratora i sprawiają, że znowu czuje. Ponieważ wtedy naprawdę czuje. Czuje w taki sposób, który wydaje się niemożliwy do osiągnięcia w rzeczywistości. Bohaterowie umierają, a jemu jest smutno. Bohaterowie się zakochują, a on jest szczęśliwy. Co prawda, nie płacze ani się nie śmieje na głos, ale czuje drżenie w piersi, kamień w brzuchu, ekscytację, która dociera do czubków palców.

Chyba chodzi o to, że wymyślona fabuła daje mu poczucie bezpieczeństwa. Wie, że może zamknąć książkę, wyłączyć telewizor, a wtedy uczucie przeminie. Jakby miał balustradę wokół serca.

W chwili, gdy Tristan pokazuje kartę, która daje Ginny fulla, drzwi do mieszkania się otwierają i wchodzi Adrian Silvas. Jego twarz pozostaje w cieniu korytarza. Jest w typowym uniformie bankowca: marynarka, koszula na guziki, wyprasowane spodnie i skórzane buty.

Ginny wzdycha w duchu. Tak ulatnia się jej dobry nastrój.

– Wraca zombie. – Finch odkłada telefon. – Co tak wcześnie?

– Szef wyjechał na weekend do Hamptons. – Adrian zamyka za sobą drzwi i wchodzi do salonu. Niesie reklamówkę, z której dochodzą obiecujące zapachy smażonej cieciorki i jagnięciny.

Ginny skupia się na jedzeniu; bierze kilka głębokich, uspokajających oddechów. Da radę. Na to się właśnie przygotowywała. To dlatego przez cały dzień nie jadła. Chciała wytworzyć w sobie pustkę. Może zjeść, danie wpadnie głęboko do tej jaskini. Daleko, bardzo daleko od bioder, ud, oponki na brzuchu.

To tylko jeden wieczór.

W kieszeni Ginny zaczyna wibrować telefon. Wyjmuje go i sprawdza ekran. Połączenie na FaceTimie od jej siostry Heather. Ginny zazwyczaj wciska „odrzuć”.

– Cześć, Ginny.

Podnosi wzrok. Nad nią stoi Adrian, odkłada jedzenie na ławę i rozpina marynarkę. Uśmiecha się. To zdawkowy uśmiech, zaledwie błysk białych zębów i zmrużenie oczu pod ciemnymi włosami i cieniem zarostu. Ma długą linię żuchwy, oczy tak ciemnobrązowe, że prawie czarne. Wygląda na zmęczonego, bardzo zmęczonego, ale autentycznie uradowanego na jej widok.

Ten lekki uśmiech wywołuje w niej dziwną reakcję, pojawia się coś jakby pomruk z głębi krateru uśpionego wulkanu. Niesamowite. Zszokowana Ginny wbija wzrok w podłogę, czuje, że ma gorące policzki. Kiedy ponownie podnosi wzrok, Adrian patrzy na nią z zainteresowaniem.

Przypomniawszy sobie o dobrych manierach, zrywa się z kanapy, przez co wypuszcza komórkę i dostaje zawrotów głowy.

– Cześć, Adrian! – mówi piskliwym głosem. Mruga, żeby pozbyć się gwiazdek, które pojawiły się jej przed oczami. – Dawno się nie widzieliśmy! Jak się masz? Jak w pracy?

– Praca jak zwykle wysysa mi duszę – odpowiada.

Ginny jeszcze raz mruga. W końcu zaczyna wyraźniej widzieć.

– Nie podoba ci się bankowość inwestycyjna?

– Nikomu się nie podoba.

– Och. – Ginny przechyla głowę i uważnie patrzy na niego. Jest przystojny. O wiele bardziej, niż zapamiętała. – Wyglądasz zaskakująco dobrze jak na kogoś, kto nienawidzi swojej pracy.

Zaczyna żałować tych słów, jak tylko opuszczają jej usta. Cholera. Czy to była zniewaga, czy komplement? Od tak dawna nie prowadziła życia towarzyskiego, że chyba już zapomniała, jak serwować miłe teksty.

Przez chwilę Adrian mierzy ją wzrokiem. Ma rozchylone wargi, ściągnięte brwi. Ginny otwiera usta, żeby przeprosić, powiedzieć, że żartowała, ale nagle i niespodziewanie Adrian szeroko się uśmiecha. Ten uśmiech go zmienia, wymazuje każdą zmarszczkę zmęczenia z jego twarzy, usuwa aurę zdystansowanego chłopaka, którego Ginny pamięta z college’u. Jest to dla niej takim wstrząsem, że prawie się od niego odsuwa.

– No ja myślę. Dzięki – mówi.

– Właśnie zaczynamy partyjkę Texas Hold’em – oznajmia Clay. – Grasz z nami?

– Muszę wziąć prysznic i się przebrać. – Adrian się odwraca i rusza do swojego pokoju. Przez ramię rzuca: – Miło cię widzieć, Ginny.

Jego drzwi się zamykają. Ginny wpatruje się w wyszczerbione białe drewno.

Aha.

* * *

koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji

[1]Take me Home, Country Roads – piosenka Johna Denvera z 1971 roku (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).

[2] Twin Cities – Minneapolis i Saint Paul – najgęściej zaludniony obszar w Minnesocie.

Warszawskie Wydawnictwo Literackie

MUZA SA

ul. Sienna 73

00-833 Warszawa

tel. +4822 6211775

e-mail: [email protected]

Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl

Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz