Golden Coast - Kinga Macowicz - ebook
NOWOŚĆ

Golden Coast ebook

Macowicz Kinga

5,0

101 osób interesuje się tą książką

Opis

Powieść Young Adult autorki Ideal.

 

Życie osiemnastoletniej Mai Prescott legło w gruzach. Po śmierci Theo, jej przyjaciela, a zarazem ukochanego, dziewczyna nie potrafiła czuć nic oprócz rozpaczy i żalu. Zamknęła się na przyjaciół, rodzinę, a co gorsza – na własne potrzeby. Jedyną oznaką jej prób dalszego funkcjonowania pozostawały codzienne przechadzki na cmentarz.

 

Mija rok, a Mai stoi w miejscu. Zły stan psychiczny bardzo niepokoi jej matkę, więc ta podejmuje decyzję, że córka powinna wyjechać do ojca na dwa miesiące wakacji. Mai ulega jej namowom i  wylatuje do znienawidzonego przez siebie rodzinnego miasta Key West. Upał, ocean, surferzy… Te klimaty definitywnie gryzą się ze stylem życia Mai.

 

Jej plany dotyczące spędzenia wakacji pod kołdrą rozsypują się na kawałki, kiedy dziewczyna poznaje Jadena Kinsleya – chłopaka, któremu uśmiech nie schodzi z twarzy. Irytuje ją jego bezpośredniość, wieczna wesołość oraz to, jak mocno na nią wpływa. Mai jednak nie sądzi, że ktokolwiek zdoła rozmrozić jej zimne serce.

 

Jaden bierze sobie tę misję mocno do siebie i postara się zrobić wszystko, aby dziewczyna nauczyła się na nowo, jak szczęśliwie żyć.

 

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej szesnastego roku życia.                             Opis pochodzi od Wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 474

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (2 oceny)
2
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
marynioka2

Nie oderwiesz się od lektury

bardzo wzruszająca historia polecam ❤️
00



Copyright © for the text by Kinga Macowicz

Copyright © for this edition by Wydawnictwo NieZwykłe, Oświęcim 2025

All rights reserved · Wszystkie prawa zastrzeżone

Redakcja: Magdalena Mieczkowska

Korekta: Karina Przybylik, Magdalena Kłodowska, Kamila Grotowska

Skład i łamanie: Paulina Romanek

Oprawa graficzna książki: Paulina Klimek

Ilustracja na okładce: Aleksandra Monasterska

ISBN 978-83-8418-408-0 · Wydawnictwo NieZwykłe · Oświęcim 2025

Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek

Fragment

Rozdział pierwszy

Rozdział drugi

Rozdział trzeci

Rozdział czwarty

Rozdział piąty

Rozdział szósty

Rozdział siódmy

Rozdział ósmy

Rozdział dziewiąty

Rozdział dziesiąty

Rozdział jedenasty

Rozdział dwunasty

Rozdział trzynasty

Rozdział czternasty

Rozdział piętnasty

Rozdział szesnasty

Rozdział siedemnasty

Rozdział osiemnasty

Rozdział dziewiętnasty

Rozdział dwudziesty

Rozdział dwudziesty pierwszy

Rozdział dwudziesty drugi

Rozdział dwudziesty trzeci

Rozdział dwudziesty czwarty

Rozdział dwudziesty piąty

Rozdział dwudziesty szósty

Podziękowania

Przypisy

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Dla tych, którzy nie pogodzili się z losem

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Jedenaście miesięcy wcześniej

– Jesteś dobrą dziewczyną, Mai.

Posłałam Darcie lekki uśmiech, po czym włożyłam do koszyka kolejne opakowanie sucharków. Theo je uwielbiał.

– Choć muszę przyznać, że nieco zmizerniałaś w ciągu kilku ostatnich miesięcy – ciągnęła dalej. Parę minut temu natknęłam się na nią w sklepie i od tamtej pory nie dawała mi spokoju. Jeszcze niedawno niezmiernie cieszyłabym się z tego spotkania, lecz teraz nie marzyłam o niczym innym niż o ucieczce. – Twoje włosy już dawno nie widziały fryzjera, twarz domaga się kremów nawilżających, a cienie pod oczami krzyczą, że tęsknisz za odrobiną snu. Kiedy ostatni raz odpoczywałaś?

Powstrzymywałam się od znużonego westchnienia.

Lubiłam Darcie. Od wielu lat łączyła nas przyjaźń, która przetrwała do dzisiaj, aczkolwiek nie była już tak silna jak kiedyś. Zdawałam sobie sprawę, że to wyłącznie moja wina. Mimo to nie potrafiłam się tym przejmować, bo miałam większe powody do zmartwień.

– Mój chłopak leży w szpitalu, Darcie, więc ani mój wygląd, ani stan mojego zdrowia w tym momencie nie mają znaczenia.

– Theo uważa tak samo?

Z racji tego, że on przez większość dnia albo spał, albo spędzał czas z rodzicami i rodzeństwem, nie miał zbyt wielu okazji, aby mi się przyjrzeć. To dobrze, bo dzięki temu przynajmniej ja nie przysparzałam mu większych zmartwień.

– Theo powinien myśleć tylko o sobie. To on jest teraz najważniejszy, a nie ja – powiedziałam chłodniej, przyśpieszając kroku. Chciałam jak najszybciej znaleźć się przy kasie i w końcu móc pojechać do szpitala.

Dziewczyna, jak na złość, dotrzymywała mi tempa.

– Nie możesz się poświęcać kosztem swojego zdrowia. Theo cię bardzo kocha i od zawsze o ciebie dba. Nie sądzę, by chciał, abyś tak się zamęczała.

– Nie zamęczam się.

– Mai – złapała mnie za łokieć, przez co przystanęłam – od kilku miesięcy nie wychodzisz z domu, chyba że do szpitala. Zamiast spać, spędzasz noce na czytaniu artykułów o raku kości. Rozmawiałam z twoją mamą i wiem, że ledwo wciska w ciebie jeden posiłek dziennie. Twoimi jedynymi przyjaciółkami są pielęgniarki z oddziału onkologii. Czy to jest według ciebie życie?

Wyrwałam się z jej objęć.

– Nie masz prawa mnie oceniać, Darcie – mruknęłam. – Co ty byś zrobiła, gdyby to Neo zachorował? Imprezowałabyś do upadłego i czekała na jego śmierć? Bo wydaje mi się, że o to ci w tym momencie chodzi. Ale nie chcesz tego dla mnie, tylko dla siebie, bo brakuje ci twojej najlepszej przyjaciółki.

Przez jej twarz przemknął grymas bólu. Chyba przesadziłam.

– Masz rację, brakuje mi mojej najlepszej przyjaciółki, ale z pewnością nie oczekuję od niej tego, o czym mówisz. Wszyscy cierpimy, Mai. Od kiedy Theo po raz pierwszy trafił do szpitala, żadne z nas nie poszło na imprezę. Neo stara się uśmiechać, ale wiem, że codziennie płacze w poduszkę i modli się do Boga o uzdrowienie przyjaciela.

Moje serce przestało bić.

– A w dodatku wszyscy martwimy się o ciebie – ciągnęła swoją tyradę Darcie. – Widzimy, jak z dnia na dzień coraz bardziej się zamykasz i nie chcesz mieć z nami nic wspólnego. Myślisz, że nie wiem, dlaczego tak jest? Nasz widok sprawia ci ból, bo przypominasz sobie wszystkie chwile, kiedy to Theo był zdrowy i razem przeżywaliśmy swoje nastoletnie życia. Rozumiem cię, jednak… jednak to nie jest dobre wyjście. Jeśli pozwolisz nam sobie pomóc, będzie ci łatwiej. Uwierz mi.

Nie wątpiłam w to, że miała rację. Zapewne ciężar spadłby mi z serca, gdybym w końcu podzieliła się z przyjaciółmi swoimi uczuciami. Darcie nie myliła się także co do tego, że nie mogłam na nich patrzeć. Za każdym razem w szpitalu unikałam Neo, który mieszkał na tym samym osiedlu co ja, a zarazem był najlepszym przyjacielem Theo. Nie mogłam znieść jego widoku, ponieważ w głowie pojawiały mi się obrazy ich świętej dwójki. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że istniał cień ryzyka, że być może już nigdy nie zobaczę ich razem.

– Zacznę żyć, kiedy on wyzdrowieje.

Darcie cofnęła się o krok. Dostrzegłam łzy zbierające się w kącikach jej oczu, jednak nie potrafiłam nic na nie zaradzić.

– Wszystko wróci do normy, kiedy Theo stanie na nogi – dopowiedziałam pocieszająco. – Obiecuję.

Przyjaciółka nie wyglądała na usatysfakcjonowaną moją odpowiedzią, lecz zdołała wymusić sztuczny uśmiech. Zdawałam sobie sprawę, że wolałaby, aby ta rozmowa potoczyła się inaczej i żebym zaczęła jej się zwierzać, tak jak kiedyś.

– A jak on się czuje? Słyszałam od jego mamy, że leczenie przynosi pozytywne efekty i za miesiąc czeka go operacja.

Energicznie pokiwałam głową już nieco weselsza.

– Tak. Nowotwór kości wymaga operacji. U Theo wykryli raka we wczesnym stadium, a ze względu na jego wiek wszystko powinno przebiec pomyślnie.

Darcie uśmiechnęła się szeroko, tym razem całkowicie szczerze.

– To dobrze. Theo jest silny, nie da się chorobie – odparła bardziej do siebie niż do mnie. – Poza tym rok temu obiecał mi wspólny skok na bungee. Dalej trzymam go za słowo!

Darcie się zaśmiała, lecz ja jej nie zawtórowałam. Nie potrafiłam wykrztusić z siebie tego dźwięku, od kiedy dowiedziałam się o chorobie Theo. Obiecałam sobie, że jeśli znów zacznę się śmiać, to tylko u boku swojego zdrowego chłopaka.

Darcie, dostrzegając moją zmieszaną minę, spochmurniała.

– Przepraszam, jeśli przegięłam. Myślałam, że żart nie zaszkodzi i…

– Nie! – rzuciłam prędko. – Cieszę się, że wciąż się uśmiechasz, Darcie. Nie przepraszaj mnie za to.

Jej oczy zabłyszczały.

– Mam nadzieję, że już niebawem będziesz się uśmiechać razem ze mną.

– Ja również.

Rozstałyśmy się po krótkim pożegnaniu. Darcie kontynuowała robienie zakupów, a ja podeszłam do kasy.

Z niecierpliwością spoglądałam na zegarek. Wczoraj przed wyjściem ze szpitala umówiłam się z mamą Theo, że przyjadę do niego późnym popołudniem, ponieważ ona miała pilną sprawę do załatwienia w banku. Obie nienawidziłyśmy zostawiać chłopaka samego, dlatego często umawiałyśmy się na pełnienie warty. Cieszyło mnie, że dogaduję się z przyszłą teściową. Pani Hallston miała samych synów, więc już od początku, gdy zaczęłam spotykać się z Theo, traktowała mnie jak córkę. Nie żeby mi to przeszkadzało, bo kochałam ją całym sercem.

Taksówka przyjechała z dziesięciominutowym opóźnieniem. Przeklęłam pod nosem i napisałam do pani Hallston, że się spóźnię.

Podczas dłużącej się jazdy powieki same mi się zamykały i wręcz błagały o odrobinę snu. Zamiast tego – zdecydowanie nie ku ich uciesze – sięgnęłam po telefon, na którym ponownie zaczęłam przeglądać blog popularnego w Europie onkologa. Znalazłam go jakiś czas temu podczas szukania informacji na temat nowotworów. Lekarz przedstawiał innowacyjne metody leczenia, którymi potem dzieliłam się z Theo. Niestety on nie lubił o tym słuchać i zawsze mnie za to beształ. Rozumiałam, że chciał porozmawiać na bardziej przyziemne tematy, lecz ja nie potrafiłam mówić o niczym innym. Nie, kiedy on leżał podłączony do kroplówki, a jego oczy czasem wydawały się pozbawione życia.

Weszłam w końcu na teren szpitala, którego szczerze nienawidziłam. W ciągu ostatnich miesięcy spędziłam tu więcej czasu niż w trakcie całego życia. Widziałam wiele śmierci, żałób, płaczu, lecz także szczęścia związanego z uzdrowieniem ukochanej osoby. Codziennie błagałam o to, aby taki los spotkał mnie i Theo.

– Cześć, Amy.

Młoda pielęgniarka, która pracowała tu na stażu, posłała mi słaby uśmiech. Ściągnęłam brwi, ponieważ zazwyczaj machała do mnie pogodnie, czasem też pogrążałyśmy się w rozmowie o niczym.

Oddział onkologii znajdował się na drugim piętrze. Mogłam dotrzeć tam z zamkniętymi oczami, bo znałam całą drogę na pamięć. Odrzuciłam połączenie od mamy, która dobijała się do mnie, odkąd weszłam do szpitala. Zakodowałam, żeby później, już po odwiedzinach, do niej oddzwonić. Nie lubiłam używać telefonu, kiedy byłam u Theo, ponieważ chciałam wykorzystać każdą wspólną chwilę najbardziej, jak się dało.

Wrzuciłam telefon do torebki i uniosłam głowę. Wtedy nieco zwolniłam kroku. Serce zabiło mi niemiłosiernie szybko.

Pani Hallston wtulała się w bok męża i łkała mu w koszulę. Mężczyzna wcale nie prezentował się lepiej, bo sam miał zaczerwienione od płaczu oczy. Przerażona przeniosłam wzrok na braci Theo – Flynna oraz Magnusa. Oni także pogrążeni byli w rozpaczy. Młodszy z nich, Flynn, ukrył twarz w dłoniach i głośno płakał. Magnus natomiast, niczym wyzuty z życia, wpatrywał się beznamiętnie w ścianę naprzeciwko.

Niepokój mocno zacisnął palce na moim gardle.

To zły sen. Zaraz się obudzę.

– Mai.

Nie interesowało mnie to, jak mama znalazła się za moimi plecami. Przerażenie zaatakowało każdy cal mojego ciała. Płuca zapłonęły żarem na myśl o tym, co mogło się stać. Nie mogłam oddychać. Nie chciałam oddychać. Chciałam jedynie się skulić, pobiec do sali Theo, wtulić się w jego ciało i upewnić się, że wszystko z nim dobrze. On uśmiechnąłby się do mnie i powiedział, że znów dramatyzuję, a ja pacnęłabym go w bark.

W rzeczywistości ktoś złapał mnie za ramię i mną potrząsnął. Słowa mamy dobiegały do mnie jakby z oddali.

– Theo dostał duszności i odczuwał ból w klatce piersiowej. Prawdopodobnie miał rozsiane przerzuty do płuc. Lekarze go reanimowali, ale nie udało się nic zrobić. Mai, tak bardzo mi przykro…

Tego dnia publiczny szpital w Chicago usłyszał mój krzyk. Nie, to nie był krzyk – to był ryk.

Również tego dnia ja, Mai Prescott, podarowałam kawałek swojego rozbitego serca Theodorowi Hallstonowi. Miałam tylko nadzieję, że będzie mu służył tam, dokąd się udał. A z pewnością było to miejsce lepsze niż to, w którym pozostało mi żyć.

Bo świat bez Theodora Hallstona już nigdy nie będzie taki sam.

ROZDZIAŁ DRUGI

– Dziś stoimy tu, dorośli, a parę lat wstecz staliśmy w tym samym miejscu jako pierwszaki. Nie powiem, niektórzy z nas prawie posikali się w majtki ze strachu przed szkołą średnią.

Po auli rozniosły się głośne śmiechy. Darcie znajdowała się na wysokim podeście, machnęła ręką z uśmiechem na ustach i mówiła dalej:

– Mimo że minęło kilka dobrych lat, my wciąż się boimy. Tym razem nie szkoły średniej, ale dorosłego życia. Studiów, pracy, dzieci, małżeństwa… Tak naprawdę wciąż jesteśmy tylko dziećmi. Żadne z nas nie jest w stu procentach pewne, gdzie widzi siebie za dziesięć lat. Niby skąd mamy to wiedzieć? Wczoraj balowaliśmy do piątej nad ranem u Luki, a dzisiaj kazano nam ubrać się w te durne togi i birety!

Luka, który siedział w pierwszym rzędzie, uniósł się gwałtownie, co wywołało liczne wiwaty. Dyrektor Collins udawał, że rozbawiła go wypowiedź Darcie, choć w rzeczywistości trząsł się z nerwów. Najwidoczniej inaczej zaplanował sobie przebieg corocznej przemowy absolwentów.

Pozostawałam niewzruszona, ponieważ znałam na pamięć kolejne słowa przyjaciółki. W końcu zabawny charakter przemowy był moim pomysłem, którym podzieliłam się z nią rok temu, kiedy dyrektor wyznaczył mi to zadanie. Nie miałam jej za złe, że wykorzystała moją koncepcję. Była świetna i szkoda by było ją zmarnować.

– Nie bójcie się. Jesteśmy młodzi. Mamy prawo rzucić pracę, mamy prawo porzucić studia, mamy prawo wyjechać do Europy i rozpocząć nowe życie, mamy prawo wcześnie zachodzić w ciążę, mamy prawo nie wiedzieć, czego chcemy od życia. Ważne, żebyśmy byli szczęśliwi i się nie bali. Unieście wysoko głowy i pamiętajcie, że jesteście absolwentami rocznika dwa tysiące dwudziestego piątego. Żyjcie, po prostu żyjcie. – Darcie odsunęła się lekko od mikrofonu, a zanim na dobre odeszła od mównicy, dodała: – I wiecie co? Pieprzyć to!

Absolwenci zawiwatowali: niektórzy krzyczeli głośno, inni bili brawo, a nieliczni gwizdali. Chwilę później wszyscy, jak jeden mąż, wyrzucili w górę niebieskie birety.

– Jezu, jak ja nienawidzę generacji Z – wymamrotał mężczyzna siedzący za moimi plecami. Najprawdopodobniej był jednym z rodziców. – Widzisz to, Maggie? Rzucić pracę! Któż to słyszał!

Tkwiąca u mojego boku mama zachichotała. Trąciła mnie lekko ramieniem, lecz nie potrafiłam wykrzesać z siebie uśmiechu. Zamiast tego obojętnie wpatrywałam się w absolwentów – niegdyś moich przyjaciół – zamykających się w szczelnych uściskach. Odwróciłam wzrok dopiero, gdy Darcie spojrzała w moją stronę.

– Możemy już iść? – zapytałam.

Bez trudu dostrzegłam smutek błyszczący w oczach mamy. Wiedziałam, po co mnie tu zaciągnęła. Chciała, abym zmieniła zdanie na temat wakacji. Według niej wyjazd na Ibizę z przyjaciółmi to świetny pomysł, nawet jeśli nie spotkałam się z nimi ani razu w ciągu niespełna roku. Nie zapomnę dnia, kiedy kilka tygodni temu Darcie zapukała do drzwi mojego domu i przedstawiła propozycję wakacji. Niemal od razu spotkała się z moim stanowczym „nie” i dlatego odpuściła. Niestety mama była bardziej uparta od dawnej przyjaciółki. Nie odpuszczała.

– W porządku – mruknęła.

Jej humor zmienił się w ułamku sekundy. Z szerokiego uśmiechu nie pozostało nic, gdy przeciskaliśmy się przez tłum uradowanych rodziców, którzy jak najprędzej chcieli dostać się do swoich dzieci.

Znalazłszy się na korytarzu, odetchnęłam cicho. O niczym nie marzyłam tak bardzo, jak o powrocie do domu i zakopaniu się pod kołdrą. W końcu zaczynały się wakacje, więc nie będę wstawała wcześnie rano i chodziła do szkoły. Nie żebym robiła to jakoś często, bo w tym roku sporo wagarowałam. Tyle że muszę powtarzać klasę.

– Patrz, Mai, dyrektor Collins!

Poruszyłam się niespokojnie, kiedy zauważyłam męską sylwetkę wyłaniającą się zza rogu. Pulchny mężczyzna w średnim wieku zmierzał w naszą stronę, uśmiechając się przy tym firmowo. Od początku, kiedy rozpoczęłam edukację w liceum, dyrektor nieudolnie podrywał moją mamę, a ona ochoczo przyjmowała jego zaloty. Nawet jeśli nie była zainteresowana.

Rose Prescott uwielbiała atencję.

Dałam susa w bok, zanim dyrektor zdołał do nas podejść. Zignorowałam karcące spojrzenie mamy i odeszłam jak najdalej. Nogi prowadziły mnie same do szklanej gabloty znajdującej się w głównym holu.

Wiedziałam, że nie powinnam na nią patrzeć, ale nie mogłam powstrzymać oczu.

Moją uwagę od razu przykuło zdjęcie oprawione w złotą ramkę, które przedstawiało drużynę cheerleaderek ze swoją kapitan na czele. Dwadzieścia dziewczyn w niebieskich strojach szczerzyło się do aparatu, dumnie unosząc pompony. Nasza szkoła wygrała wtedy z największym przeciwnikiem – Rosehill High School. Radość utrzymywała się w uczniach przez długi czas.

Tępo wpatrywałam się w wysoką blondynkę stojącą w centrum grupy. Wyglądała na szczęśliwą, kiedy obejmowała ramieniem swoją przyjaciółkę Darcie. Ta żyjąca beztrosko nastolatka nie miała żadnych problemów, myślała, że do końca życia będzie tak kolorowo, jak było wtedy.

„Żałosne” – prychnęłam w myślach.

Była głupią, naiwną dziewczyną, która myślała, że jej przyszłość będzie usłana różami. Problemy natury ludzkiej spotykała tylko w książkach czy serialach, bo jej rzeczywistość była idealna, nieskazitelna. Nie przyszło jej nawet do głowy, że kiedyś to jej kochane i radosne życie zwróci się przeciwko niej. A ona je znienawidzi.

Nie mogąc dłużej patrzeć na uśmiechniętą Mai, przeniosłam wzrok na ramkę obok. Tuż za nią stał lśniący, złoty puchar, największy spośród całej kolekcji w gablocie. Zacisnęłam zęby, po czym spojrzałam na zdjęcie.

Coś równie ostrego jak brzytwa przejechało po moim sercu i pozostawiło na nim szramę. Kolejną zresztą. Było ich już tak wiele, że w pewnym momencie przestałam liczyć, bo zlewały się ze sobą na tle rozpaczliwego smutku.

Theodor Hallston był piękny. Jego czekoladowe oczy błyszczały w akompaniamencie szerokiego, zwycięskiego uśmiechu. Pokonanie Rosehill w meczu koszykówki było jego największym osiągnięciem w całej karierze kapitana drużyny. Dążył do finału stanowego, jednak nigdy nie zdołał do niego dotrzeć. Reszta drużyny również, ponieważ po śmierci najlepszego zawodnika wszyscy pogrążyli się w żałobie. Mogłoby się zdawać, że cała szkoła to przeżyła. W końcu Theo Hallstona wielbił każdy, bez wyjątku. Był nie tylko kapitanem drużyny koszykarskiej, lecz również gwiazdą całej szkoły. Bez niego ta placówka nie istniała.

– Ależ był tu szczęśliwy, co?

Zesztywniałam na dźwięk głosu Darcie, który dobiegł zza moich pleców. Nim zdołałam uciec, ona już stała u mojego boku i wpatrywała się w zdjęcie.

– Zresztą jak my wszyscy. – Wskazała głową na fotografię cheerleaderek. – Dobre czasy – westchnęła.

Milczałam. Od roku zamieniłam z nią może z kilka zdań, wliczając w to jej ostatnią wizytę w moim domu. Unikałam jej jak ognia, podobnie jak reszty dawnych przyjaciół. Na szczęście po kilku miesiącach zabiegania o odnowienie naszych relacji w końcu się poddali i dali mi upragniony spokój.

– Wiesz, za tydzień wylatujemy na tę Ibizę. Są jeszcze wolne miejsca, więc…

– Nie.

Wypuściła drżąco powietrze. Ruchy jej ramion świadczyły o tym, że powstrzymuje się przed wybuchem złości.

– Dlaczego? – Uniosła głos. – Dam ci spokój, jeśli wyjaśnisz mi dlaczego.

Pozostawałam niewzruszona. To podjudziło ją jeszcze bardziej.

Nie chciałam wywoływać w niej negatywnych emocji. Skończyła szkołę, wypadało się cieszyć, a nie wchodzić w kłótnię z dawną przyjaciółką. Dla własnego dobra powinna się zamknąć i sobie pójść. Przecież i tak wiedziała, jak to się skończy.

– Bo nie chcę.

– Ale ty nic nie chcesz, od kiedy… – przerwała, nagle zdając sobie sprawę, co zamierzała powiedzieć. Odetchnęła głośno i znów zabrała głos: – Minął prawie rok, Mai. Czas stanąć na nogi i zacząć żyć.

Odwróciłam głowę w jej stronę. Po raz pierwszy od miesięcy spojrzałam Darcie w oczy. Na widok mojego chłodnego wzroku wzdrygnęła się nieznacznie.

– Dlaczego?

Zacisnęła usta.

– Jak to dlaczego? Mai, masz osiemnaście lat, jeszcze całe życie przed tobą! Nie możesz go zmarnować na… – zająknęła się – na coś takiego!

– Na co dokładnie?

– Na bycie zimną suką. – Błyskawicznie zatkała dłonią usta. – O mój Boże, przepraszam, Mai. Ja…

– Spokojnie, Darcie – oznajmiłam z opanowaniem. – Nie uraziło mnie to. Powiedziałaś to, co uważasz zarówno ty, twoi przyjaciele, jak i ja sama.

Chciałabym poczuć złość. Dawna Mai na pewno wpadłaby we frustrację i wdałaby się w spór o godność. Teraz natomiast, choćbym bardzo się starała, nie potrafiłabym wykrzesać z siebie emocji. Od dawna towarzyszył mi smutek, który przytłaczał całe moje serce.

W oczach Darcie stanęły łzy.

Marzyłam, aby chociaż to mnie poruszyło.

– Daj sobie pomóc, Mai. Nie mogę patrzeć na twoje cierpienie. My wszyscy nie możemy.

Domyśliłam się, że chodziło jej o naszą dawną grupę przyjaciół.

– Przykro mi, Darcie – skłamałam. Już dawno nie było mi przykro z innego powodu niż odejście Theo. – Ale ja już nie potrafię być szczęśliwa.

Pierwsza łza spłynęła po policzku Darcie. Kilka kolejnych poszło w jej ślady.

– A terapia? – Nie poddawała się. – Psycholog na pewno ci pomoże. Musi pomóc. Żaden człowiek nie da rady żyć w ten sposób, Mai.

Wysiliłam się na słaby uśmiech. Nie było w nim za grosz szczerości.

– Udanych wakacji. Mam nadzieję, że będziesz się dobrze bawić na Ibizie. W końcu było to twoje największe marzenie.

Postawiłam krok do tyłu. Tak bardzo chciałam znaleźć się w domu.

– Moim największym marzeniem jest powrót przyjaciółki. – Chwyciła w dłonie moje zimne palce. – Proszę, Mai.

Odwróciłam wzrok. Dostrzegłam mamę, przy której, na szczęście, nie stał już dyrektor. Jej oczy błyszczały, wypełnione nadzieją.

Niestety, ostatnia nadzieja umarła wraz z Theodorem Hallstonem.

– Życzę ci szczęśliwej dorosłości, Darcie.

Wypuściła moje palce, kiedy odsunęłam się na znaczną odległość. Kątem oka zauważyłam swoją starą paczkę stojącą na końcu korytarza; wpatrywali się we mnie ze złością. Och, nie mogłam ich winić. Na ich miejscu zapewne także bym siebie znienawidziła. Doprowadziłam dawną przyjaciółkę do płaczu, zerwałam wszelkie kontakty i zachowywałam się jak zimna suka.

Naprawdę chciałam się tym przejąć, ale nie potrafiłam.

Cmentarz w Chicago stał się moim nowym przyjacielem. Lubiłam tu przychodzić, spędzałam na nim większość czasu, przynosiłam kwiatki, tutaj też zwierzałam się ze swoich problemów…

To chyba podchodziło pod definicję przyjaźni, prawda?

– Hej – westchnęłam, po czym ułożyłam kilka białych róż na płycie. Znajdowało się na niej mnóstwo zniczy, kwiatów i innych ozdób. Największą uwagę skupiłam na laurce namalowanej przez kuzynkę Theo. Musiała ją przynieść dzisiaj, bo wczoraj jej nie widziałam. – To znowu ja, Mai.

Usiadłam na trawie, tuż obok nagrobka, po czym oparłam głowę o kamień. Przymknęłam powieki i wypuściłam zalegające w płucach powietrze. Tylko tutaj, przy nim, mogłam odetchnąć z ulgą.

– Jane zrobiła ci nową laurkę, widziałeś?

Sięgnęłam po złożoną kartkę. Moje usta pragnęły rozciągnąć się w uśmiechu, kiedy zauważyłam niezgrabnie narysowany portret Theo. Jednak ku mojemu niedoczekaniu pozostałam niewzruszona.

– „Dla najlepszego kuzyna Theo” – przeczytałam cicho. – „Wiem, że jest ci lepiej w niebie”.

Odłożyłam laurkę na swoje miejsce i przyciągnęłam kolana do klatki piersiowej.

– Byłam dzisiaj na zakończeniu roku szkolnego. Gdybyś wciąż… – Przełknęłam ślinę. – Gdybyś wciąż żył, dzisiaj skończyłbyś szkołę. Jesteśmy już starzy, Theo – westchnęłam. – Czeka nas dorosłe życie. To znaczy, ja mam jeszcze rok nauki, ale ty idziesz w świat – zachichotałam sucho. – To twoja wina, wiesz? Gdyby nie ty, nie musiałabym powtarzać klasy. To ty przez cały czas wołasz mnie, żebym z tobą przesiadywała. A ja jak głupia idę!

Odgarnęłam kosmyki z twarzy.

– Dzisiaj podeszła do mnie Darcie. Chciała, żebym pojechała z naszymi przyjaciółmi na Ibizę. Ty z pewnością byś z nimi pojechał, co? – Pogładziłam nagrobek. – Chciałabym chcieć pojechać. Ale to tylko pogorszyłoby mój stan. Poza tym nie miałabym serca cię zostawić. Kto codziennie przynosiłby ci białe róże? Albo kto czytałby ci twoją ulubioną książkę? A tak w ogóle to za tydzień premiera nowego tomu, więc przyszykuj się na maraton czytelniczy.

Spojrzałam w niebo. Byłam pewna, że trafił w miejsce podobne do niebios. Ba! Zakładałam, że stał się aniołem, ponieważ nie znałam osoby z czystszym sercem niż on.

– Tęsknię za tobą.

Przymknęłam powieki, kiedy poczułam zbierające się pod nimi łzy.

– Obiecałam ci kiedyś, że jeśli kiedykolwiek odejdziesz, będę szczęśliwa – załkałam. Łzy opadły na nagrobek. – Nie potrafię być szczęśliwa. Nie, kiedy ciebie tutaj nie ma.

Odpowiedział mi grzmot. Kompletnie nie przeszkadzała mi nadchodząca burza. Miałam ją gdzieś, podobnie jak wszystko inne.

– Co mam zrobić? – Oplotłam ramionami nagrobek. Niczego nie pragnęłam bardziej, niż przytulić się do swojego Theo. – Ja już nie daję rady.

Pierwsze krople deszczu skapnęły mi na twarz, zmieszały się ze łzami. Chwilę później moje włosy i ubrania ociekały wodą.

– Nie chcę więcej cierpieć, Theo – zapłakałam, kręcąc głową. – Nie chcę.

Błyskawica uderzyła gdzieś nieopodal mnie. Ja jednak wciąż tkwiłam w tej samej pozycji i ani myślałam się ruszyć.

– Proszę, pomóż mi.

Cała mokra przekroczyłam próg domu. Burza przeszła już kilka godzin temu, a mimo to moje ubrania nie wyschły. W dodatku drżałam z zimna, ponieważ ociekająca wodą koszulka przyległa do zmarzniętego ciała. Kilka minut temu wybiła północ, więc na dworze powiewało chłodem. Czułam, że niebawem złapie mnie choroba, ale ona mnie nie zniechęcała. Przeziębienie działało na moją korzyść, ponieważ mama odczepiłaby się ode mnie na kilka dni i nie ględziła o tym, że powinnam spędzać wakacje poza domem.

Zawsze warto znajdować jakieś plusy. I mówię to ja – Mai Prescott.

Chciałam parsknąć ironicznym śmiechem, ale nie potrafiłam.

– Mai?

Ściągnęłam przemoczone buty i rzuciłam je w kąt. Uniosłam spojrzenie na mamę dopiero, gdy zagrodziła mi drogę. Po jej minie mogłam wywnioskować, że była wściekła. I to nawet bardzo.

– Martwiłam się o ciebie!

– Nie wyglądasz na zmartwioną, raczej na wkurzoną.

Próbowałam ją ominąć, lecz ona postawiła krok do tyłu. Zmrużyłam powieki i ściągnęłam brwi.

– Byłam u Theo.

Wyraz jej twarzy się nie zmienił, co odrobinę mnie zaskoczyło. Zawsze gdy wspominałam imię swojego chłopaka, wycofywała się ze swojej ofensywy, bo nagle robiło się jej mnie żal. Niestety musiałam przyznać, że zbyt często wykorzystywałam empatię mamy. Teraz być może te zagrywki już na nią nie działały.

– Domyśliłam się – syknęła. Nie poznawałam jej. – I spędziłaś nad jego grobem kilka dobrych godzin, podczas gdy na dworze szalała burza!

– Lubię burze – mruknęłam niewzruszona. – Więc i ta nie była dla mnie straszna.

– Oj, przestań z tymi swoimi odzywkami – wypluła niemal z obrzydzeniem. – Mam tego dosyć, Mai. Od roku zachowujesz się jak rozwydrzone dziecko, a ja już mam po dziurki w nosie znoszenia twoich kaprysów. Owszem, przeżyłaś tragedię. Uwierz, rozumiem to, mnie w twoim wieku również zmarł ktoś ważny – miała na myśli swoją mamę, a moją babcię – ale nie traktowałam reszty swojej rodziny lub przyjaciół jak jakieś śmieci.

Mój stoicki spokój wprowadzał ją w jeszcze większe rozdrażnienie. Niestety nie mogłam zapanować nad kamiennym wyrazem twarzy, nawet jeśli bardzo bym tego chciała.

– Nie traktuję cię jak śmiecia.

– Nie? – prychnęła wyniośle. – Nic nie mogę ci powiedzieć, bo za chwilę burczysz pod nosem i wspominasz coś o Theo. Myślisz, że nie zdaję sobie sprawy z twoich manipulacji? Jestem twoją matką, Mai, i znam cię lepiej, niż mogłoby ci się wydawać. – Zrobiła głębszy wdech. – Przyjaciół traktujesz jak powietrze, podczas gdy oni wciąż próbują wyciągać do ciebie pomocną dłoń. Nie możesz krzywdzić innych dlatego, że życie skrzywdziło ciebie.

– Nikogo nie krzywdzę. Wiele razy was prosiłam, żebyście zostawili mnie w spokoju, ale wy jesteście uparci. Nie szanujecie mojego zdania, więc spotykacie się z oziębłością z mojej strony. Obwiniacie za to mnie, choć ostrzegałam was, że pragnę samotności. Nie chcę, żeby ktoś przeze mnie cierpiał, dlatego wolę być sama. To, że tego nie respektujecie, nie jest moim problemem.

– Kochamy cię, dlatego nie chcemy, żebyś była samotna.

– Gdybyście mnie naprawdę kochali, zrozumielibyście i uszanowalibyście moje decyzje.

Uniosła z powątpiewaniem brwi.

– Jesteś tego taka pewna? Jak ty byś zareagowała, gdyby to Theodor pogrążył się w smutku i coraz bardziej zamykał w sobie?

Lekko się zawahała, jakby zdała sobie sprawę, że wplecenie w tę rozmowę Theo nie było zbyt dobrym posunięciem. Ku jej szczęściu, nijak tego nie skomentowałam, nawet nie drgnęła mi powieka.

– Mai, dążę do tego, że pragnę twojego szczęścia. Minął już prawie rok, może czas ruszyć naprzód? – Złapała mnie za ramiona. – Martwię się o ciebie. Boję się, że kiedyś zamkniesz się na dobre i bez odpowiedniej pomocy może skończyć się to tragedią.

– Spokojnie, mamo, nie popełnię samobójstwa.

Na sam dźwięk tego słowa się wzdrygnęła. Wpatrywała się w moje oczy z nieufnością, najpewniej nie do końca mi wierząc.

Tym razem nie kłamałam. Nie umiałabym skazać mamy na takie cierpienie, jakim byłaby strata dziecka. Może i moje życie nie było już usłane różami, ale nie mogłam psuć go nikomu innemu, a w szczególności swojej mamie. Wiedziałam, że wyrządziłabym jej tym potworną krzywdę.

– Mai, jesteś moim jedynym dzieckiem, największym skarbem i miłością. Nie mogę patrzeć, jak cierpisz. Chciałabym zabrać od ciebie ten ból i przejąć go na siebie… – Nagle ciało mamy się napięło, przez co mocniej ścisnęła moje ramiona. Z jej twarzy zniknęło zmartwienie, a zastąpiło je coś w rodzaju poczucia winy. Przygryzała nerwowo wargę i starała się nie patrzeć mi w oczy. – Wyjeżdżasz do ojca na wakacje.

Zesztywniałam. Po raz pierwszy poczułam coś innego niż przytłaczającą rozpacz. Był to czysty szok.

– Co?

Odsunęła się gwałtownie i odwróciła wzrok. Przy tym wszystkim jednak nie wyglądała, jakby żałowała swoich słów.

– Dzisiejszego wieczoru, kiedy nie odbierałaś telefonu i nie wiedziałam, co się z tobą dzieje, przemyślałam kilka spraw i doszłam do wniosku, że najlepiej będzie, jeśli na jakiś czas zmienisz otoczenie.

Tym razem to ja postawiłam krok w jej stronę. Ona cofnęła się nieznacznie, lecz wciąż nie odważyła się spojrzeć mi w twarz. Być może słusznie, bo szok szybko przeobraził się w obojętność. Mimo że czułam wewnętrzne rozdrażnienie, to nie było ono na tyle mocne, aby wpłynąć na moją mimikę.

– Nie rozmawiałaś z ojcem od kilku lat. Nienawidzisz go – oznajmiłam chłodno.

Z trudem przełknęła ślinę.

– Tak, nie darzę go sympatią, ale twoje dobro jest ważniejsze od moich uczuć. – Po tych słowach odważyła się unieść wzrok. Nawet nie starała się ukryć wzdrygnięcia, gdy poraziła ją moja oziębłość. – Kilka godzin temu zadzwoniłam do niego i nakreśliłam całą sytuację.

Ach tak, mój ojciec nie miał pojęcia o tragedii, którą przeżyłam, bo nawet nie wiedział, że miałam chłopaka. Rodzice rozwiedli się zaraz po moich jedenastych urodzinach, jeździłam do niego przez kolejne trzy lata, ale nie chciałam więcej przyjeżdżać po tym, jak ponownie się ożenił. Całkowicie urwałam z nim kontakt, co chyba go ucieszyło, bo sam nie próbował się ze mną kontaktować.

– Zgodził się, żebyś mieszkała u niego przez całe wakacje – kontynuowała z większą pewnością siebie, w końcu najgorsze miała już za sobą. – Zarezerwowałam ci lot na poniedziałek.

Za dwa dni.

– Naprawdę wysyłasz mnie do mężczyzny, z którym nie miałam kontaktu od czterech lat? Do mężczyzny, którego sama nienawidzisz?

Przez jej twarz przeszedł grymas bólu. Wiedziałam, że nie chodziło tu tylko o zdradę, której dopuścił się ojciec, lecz o fakt, że po tym wszystkim na nowo ułożył sobie życie, a mama nie.

– To twój ojciec, Mai. Relacja rodziców nie powinna wpływać na dzieci.

– A jednak wpłynęła. Musiałam się wyprowadzić do nowego miasta, gdzie nikogo nie znałam, wszyscy byli dla mnie obcy.

– Och, przestań. – Skrzywiła się. – Dobrze wiem, że kochasz Chicago o wiele mocniej niż Key West. Nie lubiłaś tamtego miasta.

– Poprawka: to ty go nie lubiłaś. Ja nawet nie miałam okazji go w pełni poznać, bo wyjechałam w wieku jedenastu lat, a całe dzieciństwo spędziłam w ogródku za domem.

Mama weszła w głąb domu. Chcąc nie chcąc, podążyłam za nią, ponieważ musiałam ją jakoś przekonać, aby pozwoliła mi zostać w Chicago. Opcja wyjazdu nie wchodziła w grę. Chybabym tego nie przeżyła.

– Nie możesz mi tego zrobić.

– Owszem, mogę. – Pokiwała głową. – Jestem twoją matką i muszę dbać o twoje zdrowie psychiczne. Fizyczne zresztą też, a ostatnimi czasy mało jadasz.

– Znienawidzę cię, jeśli mnie do niego wyślesz.

Przystanęła w miejscu. Zdawałam sobie sprawę, że ją to poruszy. Byłam okropnym dzieckiem, a w dodatku podłą suką, bo świadomie zadawałam jej ból. Przełknęłam jednak gorzki smak wyrzutów sumienia, ponieważ koniec końców najbardziej liczył się on – Theo. Nie mogłam go opuścić.

– A ja znienawidzę siebie, jeśli dłużej będę patrzyła, jak moja córka cierpi, i nie będę próbowała niczego z tym zrobić. Wierz mi, nie ma gorszego widoku dla matki niż ból jej dziecka. – Spojrzała na mnie szklistymi oczami. – Potrzebujesz ratunku, Mai, a w Chicago go nie dostaniesz. To miasto już skreśliłaś.

Nigdy nie przyznałabym jej racji, choć w głębi duszy wiedziałam, że ją miała. Chicago na każdym kroku przypominało mi o Theo.

– Nie potrzebuję ratunku! – Pierwszy raz od wielu miesięcy krzyknęłam. Mama podskoczyła na ten dźwięk, choć w jej oczach pojawiło się coś na kształt nadziei. – Potrzebuję jedynie być przy nim! – Miałam na myśli grób Theo, który odwiedzałam codziennie. Nie wyobrażałam sobie innej rzeczywistości, innego życia.

– Nie jesteś przy nim! – Ku mojemu zdziwieniu mama także podniosła głos. – Jesteś tylko przy jego grobie, przy zimnej płycie, pod którą leży jego rozłożone ciało! – Przymknęła powieki, by zwalczyć łzy. – Theodor zawsze będzie przy tobie, Mai, nieważne, dokąd pojedziesz. Pozwól, aby to on podążał za tobą, a nie ty za nim.

Nie mogłam się na to zgodzić. Musiałam być przy nim, przy ostatniej cząstce Theo, która mi pozostała. Tylko na cmentarzu nie czułam się samotnie, bo wiedziałam, że on tam nade mną czuwa. Jedynie to powstrzymywało mnie przed ostatecznym poddaniem się.

– Nie zrozumiesz.

Posłała mi ostatnie spojrzenie, po którym ruszyła w stronę swojej sypialni.

– Theo cię kochał, Mai, wiesz o tym. Chciałby, abyś była szczęśliwa, nawet jeśli nie u jego boku.

Tak, wiedziałam to. Theo był najwspanialszą osobą, jaka chodziła po tym świecie, zawsze pragnął szczęścia dla wszystkich. Nie zasługiwał na to, co go spotkało.

– Wszystko się ułoży, Mai. Obiecuję ci to.

Nie wierzyłam w ani jedną obietnicę.

Cmentarz świecił pustkami. Dochodziła piąta nad ranem, więc Chicago wciąż pogrążone było we śnie. Nawet pracujący tu ogrodnik, który zawsze pojawiał się o wczesnej porze, jeszcze nie dotarł na poranną zmianę.

– Za cztery godziny mam lot do Key West.

Jak zwykle odpowiedziała mi cisza. Lubiłam ciszę.

Nie przejmując się tym, że ubrudzę czyste ubrania, usiadłam na mokrej ziemi, tuż obok nagrobka. Westchnęłam i po raz ostatni objęłam kamień, przymknęłam powieki.

– Nie zobaczymy się przez dwa miesiące. – Po moim policzku spłynęła pierwsza łza. – Ale po wakacjach wrócę i znowu zaczniemy swoją codzienną rutynę.

Nie chciałam wyjeżdżać. Nie chciałam go opuszczać.

– Nie wiem, jak dam sobie bez ciebie radę – przyznałam szczerze. – Tylko te nasze codzienne spotkania sprawiają, że mam ochotę podnosić się rano z łóżka. W Key West chyba będę leżeć przez całe dnie, bo nie znajdę odpowiedniej motywacji do wstania.

Spojrzałam w dal, gdzie już wschodziło słońce. Pierwsze promienie liznęły moją twarz. Zapowiadał się pogodny dzień.

– Wiem, że cię zawiodłam. Miałam być szczęśliwa, ale nie potrafię. Key West, wbrew oczekiwaniom mojej mamy, mnie nie wyleczy. Moje serce rozpadło się w chwili, gdy umarłeś, i już chyba nic nie będzie w stanie go posklejać.

Musnęłam ustami nagrobek.

– Do zobaczenia, Theo.