Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Przerażający dramat, który przypadkiem ujrzał światło dzienne. Opowieść inspirowana prawdziwymi wydarzeniami.
Anička nie miała lekkiego życia. Pozostawiona przez rodziców narkomanów, trafia do handlarzy ludźmi, a później do Norwegii, gdzie przeżywa koszmar. Gdy trzynastoletnia dziewczynka wyrywa się ze szponów zła i wraca do Czech, ma problemy ze swobodną komunikacją, a pokonywanie nowych wyzwań codzienności utrudniają jej odniesione traumy. Nie posiada rodziny, żadnych bliskich, jej tymczasowym opiekunem pozostaje Kristína, pracująca w ośrodku dla dzieci „Promyczek”. Z dziewczynką zaprzyjaźnia się siostra opiekunki, Veronika, dzięki której Anička w końcu się otwiera i zaczyna opowiadać o krzywdach, których doznała. Los wciąż nie oszczędza trzynastolatki, u której lekarze diagnozują białaczkę. Veronika postanawia adoptować Aničkę. Wtedy rozpoczyna się niewyobrażalne piekło…
Jacek Piekiełko przedstawia własną interpretację jednej z najgłośniejszych historii kryminalnych współczesnych Czech - sprawy „Dzieci z Kuřim”, która nigdy nie została w pełni wyjaśniona.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 292
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
– Jeśli chcesz mieć przyjaciela, oswój mnie!
– A jak to się robi? – spytał Mały Książę.
– Trzeba być bardzo cierpliwym. Na początku siedzisz w pewnej odległości ode mnie, ot tak, na trawie. Będę spoglądać na ciebie kątem oka, a ty nic nie powiesz. Mowa jest źródłem nieporozumień. Lecz każdego dnia będziesz mógł siadać trochę bliżej...
Na zawsze ponosisz odpowiedzialność za to, co oswoiłeś.
Antoine de Saint-Exupéry, Mały Książę
WSTĘP
„Dzieci z Kuřim”, kuřimská kauza – to bezprecedensowa sprawa, która w 2007 roku poruszyła czeskie i zagraniczne media. Nasi sąsiedzi z południa żyli kolejnymi doniesieniami na temat śledztwa, tak jakby oglądali serial, na którego następne odcinki trzeba czekać z niecierpliwością.
Czy ten niesamowicie pogmatwany temat czekał właśnie na mnie?
Gdy rozmawiałem przez telefon z pewnym tłumaczem literatury czeskiej i zapytałem o Kuřim, usłyszałem w jego głosie wahanie. Pamiętał te wydarzenia, wałkowane przez media ponad piętnaście lat temu, to szaleństwo, kiedy widzowie czy też czytelnicy prasy byli zaskakiwani kolejnymi zwrotami akcji w rozwijającym się śledztwie. Oczywiście nie spodziewałem się, aby znał kogoś, kto był uwikłany w ten koszmar, bardziej chciałem poznać reakcję obywatela Czech na jedną z najgłośniejszych historii kryminalnych, jaka wydarzyła się w jego kraju. W końcu przyznał, że ta sprawa po prostu go przeraża.
Podobnie jak w przypadku innych moich powieści opartych na prawdziwych wydarzeniach (Doberman, Czerwoniec), długo wzbraniałem się przed tym projektem. Takie podejście poczytuję jako dobry znak, bo zawsze czułem satysfakcję, że jednak zdecydowałem się poświęcić swój czas na wskazane powyżej opowieści. Sprawa „Dzieci z Kuřim” nie dawała mi spokoju. Ta historia jest tak zagmatwana i nieprawdopodobna, że gdyby którykolwiek pisarz wymyślił podobną fabułę, myślę, iż niejeden czytelnik stwierdziłby, że autor przesadza, że opisywane zdarzenia są wręcz nieprawdopodobne. Ale nie o to mi chodzi. Pomimo wydanych wyroków wciąż wiele wątków osnutych jest tajemnicą i niedopowiedzeniem. Przystępując do pisania, obawiałem się, czy osoby, które znają tę sprawę i wciąż zadają sobie wiele pytań, nie będą zawiedzione po lekturze, oczekując konkretnych odpowiedzi. Wiedziałem bowiem, że nie rozwikłam pewnych kwestii, zagadek, których nawet śledczy nie byli w stanie rozwiązać. Wtedy spojrzałem na moje true crime nieco z boku, z innej perspektywy, by ocenić je bardziej obiektywnie. Bo czym tak naprawdę zajmowałem się w Dobermanie i Czerwońcu, jeśli nie zbieraniem faktów, układaniem ich w odpowiedni sposób, tak aby czytelnik sam mógł dojść do własnej interpretacji?
I kiedy w taki sposób podszedłem do pisania historii opartych na prawdziwych wydarzeniach, niejako dałem sobie przyzwolenie na pracę nad niniejszą książką. W true crime, które uprawiam, pociągające jest tworzenie emocji, ewokowanie obrazów, zabawa w detektywa odkrywającego kolejne sensy opowiadanej fabuły. Dlatego do napisania Gdy prawda milczy zabrałem się z wielką fascynacją i ciekawością, chcąc się dowiedzieć, do czego doprowadzi mnie własna interpretacja jednej z najbardziej przerażających i zawiłych spraw współczesnych Czech i nie tylko.
Od razu chcę zaznaczyć, że jest to historia inspirowana prawdziwymi wydarzeniami; niektóre postaci zostały wymyślone, tak aby lepiej pokazać pewne mechanizmy zaistniałe podczas wydarzeń związanych ze sprawą z Kuřim, niewidoczne dla zwykłego świadka, śledzącego kolejne etapy postępowania karnego, czy też momentów, gdy cała intryga była jeszcze bardzo niejasna. Dane innych osób zaangażowanych bezpośrednio w ten dramat zmieniłem, chociaż na to nie zasłużyły.
Jeśli jesteście gotowi podążyć ze mną do krainy mroku, do – jak nazwał to jeden z brytyjskich podcasterów – Crazylandu, możecie przewrócić tę stronę i zacząć lekturę. Ale może jeszcze zaczekajcie... Może jednak warto doczytać wstęp do końca.
Ryan Green w przedmowie do swojej książki The Kuřim Case, opisującej tę samą sprawę kryminalną, napisał: If you are especially sensitive to accounts of the suffering of children, you may find it advisable not to read any farther – „Jeżeli jesteś szczególnie wyczulony na historie cierpienia dzieci, być może nie powinieneś czytać dalej”.
Wydaje mi się, że sam jestem wyjątkowo wrażliwy w tej kwestii, a będąc ojcem, zrozumiałem, że żadne irracjonalne, wydawać by się mogło, nadprzyrodzone sytuacje nie są straszne, żadne potwory mieszkające pod łóżkiem nie mogą mnie przerazić tak bardzo jak strach o własne dzieci.
Dlatego właśnie piszę tę historię.
PROLOG I
7 maja 2007 roku, Kuřim
Przez ostatnie dni żył jak w transie, niczym w innym wymiarze, a jego myśli wędrowały do tego, co miało się wydarzyć na dniach. A może jeszcze dzisiaj? A jeśli to dzieje się w tej chwili? Gdyby tak było, na pewno by mnie powiadomili, pomyślał.
Eduard Trdý cały czas się zastanawiał, kiedy zostanie ojcem. Odkąd jego żona trafiła do szpitala, czekając na poród, mężczyzna każdą chwilę wykorzystywał na przygotowania do tego szczególnego dnia. Wtedy nic nie stanowiło dla niego problemu – zakupy, codzienne obowiązki, praca. Cały czas czuł się tak, jakby miał skrzydła i unosił się nad ziemią. Metafizycznie już był w innym świecie, myślami przy swoim dziecku; wizualizował sobie pierwsze wspólne chwile – jak podnosi lekkie zawiniątko, a w nim kwili malutka istota, nowe życie, cud, dowód na istnienie tego świata. Miał oczywiście obawy, czasami mu się wydawało, że ta sytuacja go przerasta. Wtedy jednak próbował spojrzeć na wszystko oczami żony. Co ona ma powiedzieć? – pytał się w myślach i nagle nabierał odwagi. Powtarzał sobie w duchu, że to właśnie on powinien stanowić teraz dla ukochanej największe wsparcie.
Dopił w pośpiechu kawę. Odstawiając filiżankę, o mało co jej nie stłukł o blat stolika. Dostrzegał momenty, w których za bardzo się denerwował obecną sytuacją, a działo się to właśnie wtedy, gdy myślał o najbliższej przyszłości. Spojrzał jeszcze na notatkę sporządzoną przez żonę – ostatnie punkty wyprawki. Eduard zamierzał skompletować wskazane rzeczy, aby być gotowym na przyjęcie pod dach nowego członka rodziny. Poskładał już łóżeczko, kupił dodatkowe ręczniczki oraz wanienkę. Teraz wziął długopis i zaznaczył kilka drobnych przedmiotów, które musiał jeszcze dokupić.
Naraz przypomniał sobie, że przecież wczoraj zakupił nianię elektroniczną, a jak dotąd nie przetestował urządzenia. Na początku nie był przekonany do tego sprzętu. „Dobra, Eduard, rozumiem cię – oznajmiła jego przyjaciółka podczas ich ostatniej wspólnej kolacji, zanim Matylda udała się do szpitala. – Na początku będziecie niemal non stop przebywać przy tym małym szkrabie, aż oczy same się zamkną i wybudzi was płacz. To będzie tak wielka... nie wiem... adrenalina? Tak wielka, że świata poza dzieckiem nie będziecie widzieć. Ale z czasem... – Uśmiechnęła się, podnosząc kieliszek z winem. – Z czasem wam przejdzie”. Na te słowa zaśmiali się wszyscy zgromadzeni przy stoliku kawowym, siedzący na fotelach i kanapach. „I właśnie wtedy – kontynuowała – niania elektroniczna będzie idealnym rozwiązaniem. Chcesz w końcu coś zjeść, napić się, umyć, cokolwiek? Albo po prostu w spokoju pogadać, siedząc w salonie? Włączysz sobie podgląd na bobasa i jak tylko trzeba będzie, zaraz zjawisz się przy łóżeczku. A w dodatku ma dźwięk. Genialna rzecz! Jeszcze ją docenicie, zobaczysz, Eduardzie”.
Zdecydował się kupić kamerkę z odbiornikiem. Rozpakował zawartość pudełka, następnie w pokoiku dziecięcym ustawił na półce kamerkę i podłączył ją do sieci. Z tej perspektywy obraz powinien obejmować łóżeczko. Musiał jednak sprawdzić, czy rzeczywiście, jeśli położy na materacyku noworodka, kamera będzie na tyle blisko, by uchwycić jego główkę.
Przeszedł do salonu, gdzie stała meblościanka – w niej ustawił mały telewizorek, który miał odbierać obraz. Podłączył antenę, po czym przeskoczył kilka kanałów w poszukiwaniu wideo z niani elektronicznej.
Najpierw usłyszał szum, nieokreślone szuranie, które przyprawiło go o ciarki na plecach, ponieważ było niespodziewane i bardzo głośne, głównie z tego powodu, że Eduard zapomniał zredukować wcześniej głos po meczu piłkarskim, który oglądał z kolegą. Teraz dźwięki wręcz wybuchły z odbiornika. Obraz był ciemny, nieco zielonkawy, jak z kamery noktowizyjnej.
Mężczyzna zmarszczył brwi.
Na ekranie telewizora zobaczył obcego chłopca. Dziecko było ustawione tak blisko obiektywu kamery, że naraz obraz zrobił się jaśniejszy i trudno było cokolwiek dojrzeć. Eduard odniósł jednak wrażenie, że chłopczyk jest nagi, co najmniej od pasa w górę, bo na wizji mignęła jasna skóra jego torsu.
Zaskoczony, przełączył odbiornik na inny kanał. Spojrzał na zegarek i aż poderwał się z fotela. Musiał jechać do szpitala. Obiecał żonie, że przywiezie jej nową bieliznę, a zaraz mocno się spóźni.
Wyłączył telewizor. Szukając kluczy do samochodu, zastanawiał się nad tym, co zobaczył na ekranie – i dlaczego nie był to pokój jego przyszłego dziecka. To akurat szybko sobie wytłumaczył. Pewnie niepoprawnie podpiął kamerkę, a antena musiała ściągnąć fale z innej niani elektronicznej z najbliższego sąsiedztwa. Stąd nieco niewyraźny obraz. A co robił tam ten nagi chłopiec? Ten niespodziewany widok Eduard również łatwo sobie zracjonalizował – pewnie jakieś dzieciaki z sąsiedztwa urządzają sobie wygłupy przed kamerką.
Postanowił, że jak tylko wróci ze szpitala, jeszcze raz sprawdzi nowy sprzęt, a przede wszystkim zajrzy do instrukcji, by upewnić się, czy poprawnie zainstalował kamerkę. Uśmiechnął się do siebie, mówiąc w duchu, że przecież prawdziwy facet nie potrzebuje instrukcji. Matylda miałaby satysfakcję, widząc, że kolejny sprzęt, który jej mąż próbował skonfigurować, nie działa jak trzeba. Zawsze zwracała mu uwagę, by najpierw poczytał, jak to się robi, a on nawet do składania mebli zabierał się bez instrukcji.
Wkrótce dotarł do szpitala. Udał się prosto na salę, gdzie leżała Matylda. Jeszcze zanim przywitał się z żoną, spojrzał na jej wydatny brzuch, który akurat miała odsłonięty. Skrywał największy skarb, jaki mógł sobie w życiu wymarzyć. Gdy w końcu oderwał od niego wzrok, podszedł do łóżka, schylił się i ucałował żonę w policzek.
– Jak się czujesz? – zapytał.
Usiadł na niewysokim stołeczku i chwycił Matyldę za rękę. Rozmawiali przez blisko kwadrans o tym, jak ją traktują w szpitalu, czy wszystko w porządku i o planach na najbliższe dni. Następnie wyjął z torby kanapki, które przygotował w domu, ale Matylda odłożyła je na szafkę, na później; nie miała apetytu.
Nagle ich rozmowę przerwał krzyk kobiety dochodzący z sąsiedniej sali. Eduard poczuł się nieswojo, trochę jak słoń w składzie porcelany. Czuł na sobie wzrok dwóch innych pacjentek, współlokatorek Matyldy. Najchętniej stałby się przeźroczysty, ponieważ nie wiedzieć czemu, wydawało mu się, że ich spojrzenia są oceniające. Sam również ukradkowo rzucił na nie okiem, zastanawiając się, czy są teraz szczęśliwe, zatroskane, czy mają wsparcie partnerów, czy może same będę musiały wychowywać swoje dzieci.
– Zamontowałeś już wszystko? Halo? Tu ziemia. – Głos żony wyrwał go z zamyślenia.
Eduard miał wrażenie, że w ostatnich dniach jego mózg działa w zwolnionym tempie, jakby ktoś zalał go smołą, ograniczył przewodzenie synaps lub wgrał przestarzałe oprogramowanie. Nie potrafił się skoncentrować, a mnogość zadań, które musiał zrealizować, zdawała się pogłębiać ten stan.
– Musisz się skupić – sztorcowała go Matylda. – Pozałatwiałeś wszystko?
– Chyba tak.
– Zamontowałeś fotelik w samochodzie?
– Jestem w trakcie...
Przewróciła oczami, ale z serdecznym uśmiechem.
Porozmawiali jeszcze chwilę, po czym Eduard pożegnał się z żoną, mocno ściskając ją za rękę. Pozostałym kobietom skinął lekko głową, a następnie zniknął za drzwiami. Ruszył w lewo, otworzył pierwsze drzwi, nad którymi wisiała tabliczka z rysunkiem schodów, i znalazł się w bocznej klatce schodowej. Podekscytowany zbliżającymi się narodzinami dziecka, kroczył w dół. Spoglądając pod nogi, nagle zauważył nieduży plaster opatrunkowy, przyklejony do jednego ze stopni, w szczelinie. Poczuł się tak, jakby doznał déjà vu. Ilekroć przez ostatnie dni odwiedzał żonę w szpitalu i korzystał z tej klatki schodowej, widział ten plaster tkwiący w tym samym miejscu. Zastanawiało go, że przez tyle czasu nikt tutaj nie sprzątał. Może ta klatka schodowa jest rzadko uczęszczana? – pomyślał. Myśl, że jego pierwsze dziecko ma przyjść na świat w miejscu, w którym personel nie dba o higienę, sprawiła, że poczuł się nieco zdegustowany.
W drodze do domu wstąpił jeszcze do sklepu przemysłowego. Kupił rękawiczki ogrodowe i worki. Zamierzał nieco ogarnąć trawnik i krzewy przed domem. Narzucał sobie różne zajęcia, które miały odciągnąć go od natrętnych myśli, czy z Matyldą i dzieckiem wszystko w porządku, a także przyśpieszyć czas oczekiwania na poród.
Gdy wszedł do domu, ogarnęła go dojmująca cisza. Poczuł się nieswojo. Już niedługo wnętrze tego budynku wypełni się płaczem dziecka, które później zmieni się w śmiech, a z czasem z pierwszymi słowami. W duchu stwierdził, że pewnie jeszcze zatęskni za tą ciszą, ale na razie nie potrafił doczekać się nowego członka rodziny. Nie lubił tego typowego narzekania rodziców kilkulatków: „Jeszcze zobaczysz, jaki będziesz zmęczony”; „Później to dopiero się zacznie”; „Zaczekaj, aż zacznie chodzić”; „Małe dzieci – mały kłopot, duże dzieci – duży kłopot”... Albo te idiotyczne porady i wnioski: „Wyśpij się na zapas”; „Gdybyśmy wiedzieli, co nas czeka, raczej byśmy się nie zdecydowali”; „Później będzie bunt dwulatka, bunt trzylatka i tak do osiemnastki”.
Eduard obiecał sobie, że on będzie inny. W towarzystwie nigdy nie będzie podejmował tematów dzieci, ich wychowania, chyba że ktoś faktycznie o to zapyta. Nie chciał, by to szczęście, na które tak czekał, jakoś diametralnie go zmieniło. Nie zamierzał stać się monotematyczny, a w metryce wpisać „zawód: ojciec”. Pragnął cieszyć się z tego, co naturalne, być dumnym rodzicem, ale zachować swoją prywatną przestrzeń. Gdy tak o tym rozmyślał, parząc kawę, doszedł do wniosku, że swoje ukochane wyprawy na ryby będzie jednak musiał nieco ograniczyć, a może nawet zawiesić w czasie.
Spojrzał przez okno na zieleniejące się drzewa, rozkwitające rośliny. Cieszył się, że zamieszkali w tym miejscu – przy spokojnej ulicy na obrzeżach Kuřim, ale bardzo blisko centrum. W końcu mieszka tutaj raptem dziesięć tysięcy ludzi, co sprawia, że wszędzie jest blisko. Kiedyś myślał o Brnie, Ołomuńcu, ale jednak takie niewielkie miasteczka mają swój niepowtarzalny urok.
W tamtym błogim czasie, pełnym radosnego oczekiwania na nowego członka rodziny, Eduard Trdý nie przypuszczał nawet, że będzie musiał się wyprowadzić, a sielskie miejsce wkrótce stanie się przeklęte...
Udał się do salonu, a następnie przeszedł do pokoju dziecka. Jeszcze raz sprawdził ustawienie kamerki i przewód zasilający, po czym wrócił do salonu, włączył telewizorek i przełączył na kanał, który miał pokazać obraz z pomieszczenia obok: dziecięce łóżeczko, kolorowy dywanik i komodę, na której stały przybory do pielęgnacji noworodka. Zamiast tego ujrzał jednak inny widok...
Doznał tożsamego uczucia z tym w szpitalu, gdy kolejny raz w tym samym miejscu, na schodach, dostrzegł zabrudzony plaster. Wtedy też ogarnęło go lekkie obrzydzenie.
Gdy spojrzał uważniej na ekran, czuł już tylko wielkie zaintrygowanie wymieszane z narastającym przerażeniem. Przeczesał dłonią włosy. Miał wrażenie, jakby ktoś wsunął do jego odtwarzacza kasetę wideo z horrorem.
Obraz przedstawiał półnagiego chłopca. Mógł mieć sześć, może siedem lat. Jego ręce były skrępowane, tak samo nogi w okolicach kostek. Tkwił w pozycji klęczącej. Poruszał się na boki, ale nie mógł wykonać żadnych bardziej zdecydowanych ruchów. Wokół panowała ciemność, a na jej tle, podkreślone przez noktowizję, lśniły oczy chłopca.
Ten widok przypomniał Eduardowi sytuację sprzed lat, gdy zabłądził w lesie. Zrobiło się bardzo późno, a gęsto rosnące drzewa dodatkowo potęgowały mrok. Na szczęście miał ze sobą latarkę, którą wrzucił do plecaka, tak jak inne przedmioty niezbędne podczas długich leśnych wędrówek. Gdy naraz coś głośno zaszeleściło po jego prawej stronie, od razu skierował tam snop światła. Ujrzał sarnę. Wgapiała się w światło latarki błyszczącymi ślepiami. Eduard dojrzał w nich lęk i jakiś niewypowiedziany smutek.
Podobnie jak teraz w oczach tego dziecka.
Z trudem przełknął ślinę. Co do diabła...?
Wzmocnił dźwięk. Dało się słyszeć lekkie szuranie, postękiwanie chłopca i odległą, przytłumioną muzykę.
I nagle wszystko się zmieniło. Rozległ się szczęk, jakby otwieranych drzwi, zgrzyt zawiasów, a obraz zrobił się zdecydowanie jaśniejszy. Muzyka również stała się lepiej słyszalna. Szuranie się wzmogło. A na ekranie wyrosła dłoń trzymająca blaszaną miskę.
Kiedy ręka rzuciła miskę, która z trzaskiem uderzyła o betonową podłogę, Eduard odruchowo odsunął się od telewizora, w którego ekran wgapiał się tak, jakby chciał przeniknąć do środka. Ale nie to było najgorsze. Słowa, które niespodziewanie wybrzmiały, głos nienależący do chłopca, były jak rażenie piorunem:
– Żryj!
Zobaczył, jak ktoś wpycha dziecku jedzenie do ust.
– Jeśli będziesz się zachowywał wzorowo przez cały dzień i zjesz to szybko, dostaniesz plus dwa punkty. Jeśli nie, dostaniesz minus dwa punkty. Wiesz, co to oznacza?
A potem najprawdopodobniej zamknęły się drzwi, bo światło znowu stało się bardziej stonowane. Chłopiec tkwił przez moment w bezruchu, ze spuszczoną głową. Zdawało się, że rozważa swój kolejny ruch. W końcu niemal rzucił się na podłogę, z której zaczął zbierać jedzenie i wpychać łapczywie do buzi. Trudno było rozpoznać, co tak naprawdę spożywa, ale robił to w taki sposób, jakby nie jadł od bardzo dawna. Następnie położył się na boku, plecami do kamery, roztrzęsiony.
Eduard drżącą ręką wyłączył odbiornik. Przyłożył dłoń do ust. Próbował się skoncentrować, poukładać sobie w głowie to, czego właśnie był świadkiem.
Jeszcze rano myślał, że to tylko dzieciaki bawią się kamerką. Zresztą wtedy nie widział za dobrze. Chłopczyk znajdował się bardzo blisko obiektywu i w zasadzie zasłaniał cały obraz. Nie wiedzieć czemu, jego antena wciąż zbierała sygnał z innej kamery, wciąż powtarzał się ten sam błąd, „glitch”, jak nazwał w myślach tę sytuację słowem często używanym przez niego w pracy, gdy coś nie działało. To jednak nie wyglądało na grę, nie sprawiało wrażenia, żeby chłopiec dobrze się bawił. Ktoś, kto przyniósł mu jedzenie i podał je w taki, a nie inny sposób – z pełną pogardą, złością i gniewem – zachowywał się jak potwór.
Czego właśnie byłem świadkiem? – zapytał się w myślach. Gdzieś tutaj, w najbliższej okolicy, pod osłoną czterech ścian, rozgrywa się dramat, który bezpośrednio dotyka najbardziej niewinnej, bezbronnej osoby – dziecka.
Eduard znał się trochę na sprawach technicznych, wiedział więc, że antena ma określony, niewielki zasięg; sygnał z kamery, który przekazywał obraz do jego telewizora, musiał pochodzić ze źródła znajdującego się w najbliższej okolicy. Inaczej nie potrafił tego wytłumaczyć.
Podszedł do zawieszonego na ścianie w korytarzu telefonu, podniósł słuchawkę i wybrał numer policji.
Nie wiedział wtedy, że ten telefon, włączenie niani elektronicznej i przypadkowe zarejestrowanie obrazu z innego urządzenia, sprawią, iż w kraju rozpęta się prawdziwa burza. To zgłoszenie było jak dynamit z podpalonym lontem.
Eduard Trdý stał się przypadkowym bohaterem.
Jego zgłoszenie przyniosło wybawienie.
Uruchomiło lawinę.
Ujawniło coś, co zatruło małe miasteczko na długie lata – a być może już na zawsze.
PROLOG II
2024 rok
Ranek powoli nadchodził, kiedy Petr z mozołem wtaczał się po schodach kamienicy do swojego mieszkania. Noc nie mogła się skończyć, bo sprawa, którą się zajął, była jak nieprzenikniona czerń, wśród której trudno dopatrzeć się odcieni szarości. Droga była długa i wyboista, niebezpieczna; czuł, że jak wpadnie w dziurę wypełnioną czernią, nigdy już nie uda mu się wydostać na powierzchnię. Jak można przejść obok tego wszystkiego obojętnie?
Pierwsze, co zrobił, gdy znalazł się w mieszkaniu, to wszedł do łazienki, napuścił wody do plastikowej miski, po czym przeniósł naczynie do salonu i postawił je przed sofą. Opadł ciężko na siedzisko, zdjął buty, zaczepiając jeden o drugi, a następnie z trudem nachylił się do stóp. Tę czynność utrudniał mu wydatny brzuch. Udało mu się zdjąć skarpety, co sprawiło, że na moment wpadł niemal w bezdech; od razu pojawiła się myśl, by w końcu zrzucić trochę tuszy. Ale jak miał to zrobić, kiedy obowiązkowym punktem każdego dnia były utopence naszpikowane słoniną, zajadane do ciemnego piwa? Musiał mieć coś z tego parszywego życia, a gdy przydzielono go do sprawy, którą żył cały kraj, Petr szybko zrozumiał, że jego niezbyt zdrowe nawyki się nasiliły, a napędzane stresem, dały o sobie znać ze zdwojoną siłą. Zamoczył obolałe stopy w gorącej wodzie i wyciągnął się na oparciu kanapy. Czerń nocy powoli ustępowała porankowi, ale za oknami nadal panowały ciemności. Petr otworzył teczkę leżącą obok i wyjął kilka służbowych pism. Powinien już dać sobie spokój, iść w końcu spać, chociaż na te kilka godzin, ale starał się zrozumieć intencje, okiełznać chaos, a im głębiej w to wchodził, tym więcej pojawiało się niewiadomych.
Przez to śledztwo, przez kolejne rewelacje dotyczące kuřimské kauzy ukształtował się pewien system ran, który dosięgnął nie tylko ofiary, ale także postronnych ludzi, zwykłych obywateli, którzy śledzili kolejne medialne doniesienia o postępach w sprawie przypominającej kinowy thriller. Jedna z najbardziej znanych czeskich telewizji TV Nova we wrześniu 2006 roku wyemitowała pierwszy odcinek niezwykle popularnego serialu Zatraceni. By dowiedzieć się, jaka tajemnica kryje się za lotem Oceanic 815 i bezludną wyspą, na której znaleźli się ocaleni z katastrofy, widzowie musieli czekać kolejne tygodnie, i tak przez dwadzieścia cztery odcinki sezonu. Petr również wciągnął się w tę niesamowitą historię, na tyle, że zaczął szukać w internecie informacji, jak zakończą się losy rozbitków; dowiedział się jedynie, że powstaje kolejny sezon, z czego wywnioskował, że twórcy filmu chyba sami nie wiedzą, jak go zakończyć, kręcąc kolejne serie i odcinając kupony od popularności.
Któż by wtedy przypuszczał, że w kraju, dokładnie po kilku miesiącach od zakończenia emisji pierwszego sezonu Zatraconych, pojawi się nowy serial, tym razem oparty na faktach, dotyczący realnie istniejących postaci, a śledzący wieczorne wiadomości widzowie, konsumujący coraz to nowe rewelacje kuřimské kauzy, będą równie zagubieni jak bohaterowie telewizyjnej opowieści. Petr widział w tym wiele analogii, zwłaszcza w tej niezdrowej fascynacji wymyślaniem kolejnych wersji wydarzeń i ich przeróżnych interpretacji. Sprawą „Dzieci z Kuřim” żyły całe Czechy i nie tylko, a śledczy w zasadzie po pewnym czasie przestał już się temu dziwić. Dlaczego tak się działo? Potworność, okrucieństwo i piętrzące się tajemnice. To wystarczyło, by prawdziwa sprawa kryminalna stała się niczym serial ze stale rozwijającą się akcją, emitowany przez główne wydania wiadomości w każdej z czeskich telewizji.
Był nikim. Tak o sobie myślał. Ale chciał być kimś; znał tylko jeden sposób, by to zmienić. Dlatego gdy pojawiła się okazja, musiał z niej skorzystać. Najpierw jednak z tej pierwszej.
Petr nie był śledczym, nie pracował w policji jako dochodzeniowiec, nie mógł więc myśleć o sobie jak o twardzielu, który rozwiązuje skomplikowane sprawy, o czym zawsze marzył. Czasami czuł się jak członek grupy, gdy inni policjanci, w zasadzie dzięki jego znajomości z Ireną, która wpływała na ich decyzję, zabierali go na piątkowe piwo po pracy. Wtedy wsłuchiwał się w ich opowieści, żargon, rzucane żarty, obserwował sposób ich bycia w barze, gdzie nad stolikami oprócz oparów alkoholu unosił się niemal wyczuwalny testosteron.
– Dzięki za zaproszenie – rzucał często do Ireny, która jako jedyna spośród pracowników jednostki kryminalnej traktowała go normalnie.
– Zawsze czuj się zaproszony. – Poczochrała go pewnego razu po bujnych włosach i stuknęła kuflem w jego szkło. Pomyślał nawet wtedy, że mógłby zacząć się z nią spotykać, zwłaszcza że była singielką, ale ona dla każdego z pracy była niedostępna. Nikomu nie pozwalała przekraczać granic. Była natomiast dobrą kumpelą. I niech tak pozostanie, myślał.
Petr pracował w brneńskiej policji jako archiwista. Zajmował się dokumentacją związaną z prowadzonymi śledztwami. Właśnie dzięki dostępowi do akt miał nadzieję, że stanie się kimś więcej niż – jak to mówili niektórzy pracownicy – chłopakiem od podawania papierów. Chciał dokonać rzeczy wielkiej, rozwiązać zagadkę, której nie potrafili rozwikłać śledczy, dziennikarze ani samozwańczy detektywi.
W tym celu kupił nawet wielką kserokopiarkę, którą wstawił do swojego mieszkania – wszystko po to, aby zatrzeć za sobą wszelkie ślady, by nikt nie podejrzewał go o sporządzenie kopii wszystkich możliwych dokumentów dotyczących sprawy z Kuřim.
Tak... Petr miał wśród prywatnych rzeczy akta dotyczące śledztwa w sprawie maltretowanych dzieci z Kuřim, którą żył cały kraj. Sprawy, która nadal poruszała zarówno słuchaczy podcastów, jak i twórców opowieści kryminalnych true crime. Żadnej osobie do dzisiaj nie udało się jednak wyjaśnić jej do końca. Co wydaje się szokujące, nie zrobili tego nawet prokuratorzy, a sąd, wydając wyroki osobom uwikłanym w zbrodnię przeciw niewinnym dzieciom, zamknął pewien rozdział, pozostawiając więcej pytań aniżeli odpowiedzi.
Petr miał jednak obsesję na temat tej sprawy, fiksację, która nie słabła pomimo upływu lat. Wiedział, że tylko w ten sposób mógłby zmienić swoje nudne życie, wydać książkę o Kuřim, nad którą pracował już ponad dziesięć lat. Ujawnić prawdę. Na to czekają wszyscy.
Nie udało się tego dokonać dziennikarzom największego portalu w kraju – Blesků. Pokazali sprawę, docierając do kilku ekspertów, którzy tak naprawdę nie wnieśli nic nowego. Trudno powiedzieć, by piękne reporterki, Petra i Tereza, poraziły odbiorców informacjami jak gromem z jasnego nieba.
Polegli twórcy komiksu: Marek Šindelka, Vojtěch Mašek i Marek Pokorný, którzy w 2018 roku zdobyli nagrodę za najlepszy czeski komiks roku. Artystycznie odnieśli sukces, jednak sami przyznali, że nie dadzą rady dojść do sedna tematu. Założyli sobie, że zrobią wszystko, aby dowiedzieć się prawdy o Kuřim, ale mijały miesiące, a oni mieli podobne odczucie jak Petr – że im głębiej wchodzą w bagno, tym ich ruchy stają się wolniejsze, bardziej bezcelowe, że nie widać już ani dna, ani powierzchni. Nie mogli dotrzeć do antybohaterów całej intrygi, ponieważ ci ludzie są już nieosiągalni, chronieni przez państwo i przez samych siebie, próbujący całkowicie odciąć się od parszywej przeszłości, jakby minione zdarzenia wcale nie miały miejsca. W końcu autorzy scenariusza i rysownik doszli do wniosku, że nie uda im się dojść do prawdy, zmienią więc akcenty historii i potraktują ją jako opartą na faktach opowieść dokumentującą oprócz wyrządzonego zła także nastroje społeczne i zachowanie odbiorców, złaknionych kolejnej odsłony sprawy z Kuřim niczym telewizyjnego show.
Chociaż Petr spędził niezliczone godziny nad każdą możliwą interpretacją kuřimské kauzy, wciąż nie potrafił przychylić się do jednego, najbardziej prawdopodobnego wyjaśnienia. Nikt ze skazanych, którzy odsiedzieli już wyroki i wyszli na wolność, nie powie prawdy, tym bardziej teraz, po wielu latach; mieli do tego doskonałą okazję przed sądem, ale zmowa milczenia na niektóre tematy wydawała się wręcz namacalna.
Petr natomiast nie miał wątpliwości, kto zna prawdę, co więcej – kto za tym wszystkim stoi i kto pociągał za sznurki. Wielki nieobecny. Potężny Čan. Człowiek, którego udało mu się spotkać.