Dzień bitwy. Wojna na Sycylii i we Włoszech 1943-1944 - Rick Atkinson - ebook
PROMOCJA

Dzień bitwy. Wojna na Sycylii i we Włoszech 1943-1944 ebook

Rick Atkinson

5,0
69,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 69,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Bestseller New York Times

„Wspaniała (…). Atkinson łączy niesamowicie wnikliwe badania naukowe ze świetnie uporządkowaną narracją; całość wieńczy przenikliwy i elegancki styl, stawiający tę książkę na równi z innymi wielkimi pracami na temat wojny”

The Wall Street Journal

W wyróżnionej Nagrodą Pulitzera Armii o świcie Rick Atkinson przedstawił przekonującą historię alianckiego triumfu w Afryce Północnej podczas II wojny światowej. Na kartach Dnia bitwy śledzi dalsze losy rosnących w potęgę amerykańskich i brytyjskich armii. Towarzyszy im podczas lądowania na Sycylii w lipcu 1943 roku i krwawych walk o każdy kilometr terenu w trakcie marszu na północ, ku Rzymowi.

Decyzja o uderzeniu na „miękkie podbrzusze Europy” była kontrowersyjna, ale gdy Sprzymierzeni już ją podjęli, ich determinacja, aby wyzwolić Włochy z rąk nazistów, nigdy nie osłabła. Bitwy pod Salerno, Anzio, nad rzeką Rapido czy o Monte Cassino należały do wyjątkowo morderczych. Niemniej jednak mijały kolejne miesiące, a wojska alianckie nieustannie spychały Niemców w górę Półwyspu Apenińskiego. Kiedy w czerwcu 1944 roku oswobodzono Rzym, ostateczne zwycięstwo wreszcie zaczęło wydawać się nieuniknione.

Powstały w oparciu o szerokie spektrum źródeł pierwotnych Dzień bitwy to mistrzowska, napisana z wielkim kunsztem, pełna dramatyzmu opowieść o jednej z najbardziej fascynujących kampanii w historii wojskowości.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 1711

Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



W wyróżnionej Nagrodą PulitzeraArmii o świcie Rick Atkinson przedstawił przekonującą historię alianckiego triumfu w Afryce Północnej podczas II wojny światowej. Na kartach Dnia bitwy śledzi dalsze losy rosnących w potęgę amerykańskich i brytyjskich armii. Towarzyszy im podczas lądowania na Sycylii w lipcu 1943 roku i krwawych walk o każdy kilometr terenu w trakcie marszu na północ, ku Rzymowi.

Decyzja o uderzeniu na „miękkie podbrzusze Europy” była kontrowersyjna, ale gdy Sprzymierzeni już ją podjęli, ich determinacja, aby wyzwolić Włochy z rąk nazistów, nigdy nie osłabła. Bitwy pod Salerno, Anzio, nad rzeką Rapido czy o Monte Cassino należały do wyjątkowo morderczych. Niemniej jednak mijały kolejne miesiące, a wojska alianckie nieustannie spychały Niemców w górę Półwyspu Apenińskiego. Kiedy w czerwcu 1944 roku oswobodzono Rzym, ostateczne zwycięstwo wreszcie zaczęło wydawać się nieuniknione.

Powstały w oparciu o szerokie spektrum źródeł pierwotnych Dzień bitwy to mistrzowska, napisana z wielkim kunsztem, pełna dramatyzmu opowieść o jednej z najbardziej fascynujących kampanii w historii wojskowości.

Tytuł oryginału:

The Day of Battle: The War in Sicily and Italy, 1943-1944

Copyright © 2007 by Rick Atkinson

By arrangement with the Proprietor

© All Rights Reserved

© Copyright for Polish Edition

Wydawnictwo NapoleonV

Oświęcim 2021

Wszelkie Prawa Zastrzeżone

Tłumaczenie:

Maciej Balicki

Redakcja:

Michał Swędrowski

Korekta:

Artur Gajewski

Redakcja techniczna:

Mateusz Bartel

Projekt okładki:

Paulina Klimek

Strona internetowa wydawnictwa:

www.napoleonv.pl

Kontakt:[email protected]

Numer ISBN: 978-83-8178-514-3

Johnowi Sterlingowi

Boginie! Niech powiem,

Jacy w bój szli królowie, jakich się wojsk mrowiem

Okryły pola, jakich Italii łan miły

Miał mężów wtedy, jakie ich boje wsławiły (…)

Wergiliusz, Eneida (tłum. T. Karyłowski)

PROLOG

Dało się ją słyszeć na długo przed tym, zanim ujrzano ją się w mglisty wtorkowy poranek 11 maja 1943 roku1. W mętnym powietrzu otulającym Zatokę Nowojorską rozległy się głębokie niskie dźwięki wydobywające się z dwóch dwumetrowych trąb zainstalowanych na przednim kominie. Nastrojono je w taki sposób, by były słyszane z odległości 15 kilometrów, lecz nie przeszkadzały znajdującym się na otwartym pokładzie pasażerom. Barwy statku z czasów pokoju: czerwień, biel i czerń, zniknęły pod warstwami cynowoszarej farby; stało się to dopiero po energicznych protestach specjalistów od kamuflażu, którzy preferowali cętkowany, niebiesko-zielony wzór, znany jako Western Approaches2. Miał on skuteczniej wprowadzać w błąd nieprzyjacielskie okręty podwodne, próbujące ustalić prędkość, kierunek i tożsamość jednostki. Mimo to wystarczał rzut oka na słynne trzy kominy, 300-metrowy kadłub i majestatyczny dziób, aby bez żadnych trudności zidentyfikować jednostkę. Szara farba zakryła też jej nazwę, jednak była to wciąż – tak jak w czasie pokoju – Queen Mary3.

O godzinie 8.30 rano, dokładnie pięć dni, 20 godzin i 50 minut po opuszczeniu Gourock w Szkocji, prześlizgnęła się obok Ambrose Light. Eskortujące ją niszczyciele US Navy skierowały się z powrotem na morze. Queen Mary utraciła nie tylko swe przedwojenne barwy, ale też przyozdobienia, zdjęte i schowane w nowojorskim magazynie4. Trafiło tam 10 kilometrów dywanów Wilton, 200 pudeł z zastawą z kryształu i porcelany kostnej oraz szkatułki i pojemniki, które w czasie przeciętnego rejsu w błogie dni pokoju mieściły 14 000 butelek wina i 5000 cygar. Na potrzeby tej podróży, oznaczonej jako WW #21W, transatlantyk został przekształcony w okręt więzienny. Cieśle usunęli spod pokładu wszelkie wyposażenie, które dałoby się użyć jako broń, zainstalowali dzwonki alarmowe i zamki, przygotowali otoczone workami z piaskiem stanowiska karabinów maszynowych, a wokół jadalni i pomieszczeń do ćwiczeń rozwinęli zwoje drutu kolczastego. Teraz głęboko z ładowni dobiegał szum wytwarzany przez 5000 niemieckich żołnierzy pojmanych podczas kończącej się już kampanii północnoafrykańskiej, którzy trafili najpierw do szkockich obozów jenieckich, a potem na pokład Queen Mary w Gourock. Na dole pilnowało ich 300 brytyjskich żołnierzy; każdemu wartownikowi skłonnemu do bratania się z wrogiem mówiono: „Pamiętaj o ich barbarzyństwie”5. W istocie pięć dni zamaszystego zygzakowania po północnym Atlantyku sprawiło, że barbarzyńcy stali się potulni. Ludzi tych, mających trafić do obozów rozsianych po amerykańskim Południowym Zachodzie, było trzy razy więcej niż wszystkich niemieckich jeńców przebywających wówczas w Stanach Zjednoczonych. Do końca wojny za ocean miało ich trafić 272 000. Aby ograniczyć wydatki na ogrzewanie, większość obozów ulokowano poniżej 40 stopnia szerokości północnej. Niektórzy komendanci żywili więźniów jajkami i bekonem, zachęcali ich do trzymania zwierząt domowych i uczestniczenia w lekcjach gry na pianinie, a także pozwalali im zamawiać firanki z katalogu Sears, Roebuck. Oni również zalecali potulność6.

To jednak na górnych pokładach znajdował się główny cel rejsu Queen Mary. Tajna lista pasażerów zawierała nazwiska najważniejszych brytyjskich wojskowych, w tym dowódców sił lądowych, marynarki wojennej i lotnictwa, udających się do Waszyngtonu. Widniała tam również nazwa Trident, kryptonim dwutygodniowej angielsko-amerykańskiej konferencji strategicznej. Gdy statek prześlizgiwał się przez cieśninę Verrazano, oficerowie zebrali się tłumnie przy relingach, na próżno próbując wypatrzeć sylwetki budynków odległego o ponad 10 kilometrów Manhattanu. Zamiast tego udało im się dojrzeć niewyraźne zarysy Coney Island po prawej stronie i Fort Wadsworth na Staten Island po lewej. Stewardzi i młodsi oficerowie kręcili się dookoła, sortując bagaże i oznaczając te, które miały trafić do Białego Domu, czerwonymi plakietkami z wielką literą „W”; wśród nich znajdowały się dwa tuziny toreb należących do niejakiego „generała brygady lotnictwa Spencera”. Tajne dokumenty zebrano i umieszczono w zamkniętych skrzynkach w dawnym pokoju zabaw dla dzieci na pokładzie spacerowym. Akta przeznaczone do zniszczenia tliły się w prowizorycznej spalarni w wannie w apartamencie nr 105 na półpiętrze7.

Aby wprowadzić w błąd ewentualnych szpiegów, mogących czaić się w szkockich portach, dokonano wielkich starań, trzymając w tajemnicy szczegóły dotyczące rejsu. Okrętowa drukarnia w Gourock przygotowała karty menu po niderlandzku, co miało sugerować, że zagadkowym pasażerem udającym się do Nowego Jorku jest Wilhelmina, przebywająca na wygnaniu królowa Holandii. Robotnicy zainstalowali też rampy dla wózków inwalidzkich oraz poręcze, a w portowych pubach agenci kontrwywiadu zaczęli rozpowszechniać plotki, jakoby Queen Mary wysyłano po prezydenta Franklina D. Roosevelta, mającego w planach sekretną wizytę w Wielkiej Brytanii. Krótko po godzinie 9 rano zaprzestano jednak zachowywania pozorów. Wielkie śruby statku obróciły się po raz ostatni, żelazna kotwica zsunęła się, grzechocząc, i z wielkim pluskiem wpadła do wody, a na pokład wyszedł generał Spencer, „zdrowo wyglądający, tłusty, różowy na twarzy” i skory do kontynuowania wojny8.

Podobnie jak Queen Mary, Churchill zbytnio rzucał się w oczy, żeby dało się go ukryć. „To największy człowiek naszych czasów”, stwierdził ktoś9. Premier oczywiście miał przy sobie hawańskie cygaro, ponoć długie niczym puzon; zazwyczaj wypalał osiem w ciągu dnia. Jego swojska, okrągła twarz lśniła poniżej zmarszczonego czoła, które zwykł pocierać naperfumowaną chusteczką. O poranku, zostawiwszy dla personelu Queen Mary napiwek w wysokości 10 funtów, zmienił jednoczęściowy kombinezon, jaki nosił przez większą część podróży, na mundur Royal Yacht Squadron. W rezultacie wyglądał jak „występujący na scenie gangster-kaznodzieja”. Poprzedniej nocy Churchill świętował zarówno rychłe przybycie do Ameryki, jak i trzecią rocznicę objęcia funkcji premiera. Uczta, jaka miała miejsce, przywodziła na myśl nie tylko przedwojenne luksusy Queen Mary, ale też Imperium, nad którym słońce nie zachodzi. Podano croûte au pot à l’ancienne, petite sole meunière, pommes Windsor orazbaba au rhum. Popijano szampanem Cordon Rouge Mumma rocznik 192610.

„Wszyscy jesteśmy robakami – oznajmił pewnego razu Churchill. – Ja jednak wierzę, że jestem robaczkiem świętojańskim”. Któż mógłby się z nim nie zgodzić? Od trzech lat prowadził zacięty bój, najpierw samotnie, a potem w ramach potężnego sojuszu, do którego skonstruowania się przyczynił. Od dawna ostrzegał podwładnych, że będą go mogli obudzić w środku nocy tylko wówczas, jeśli wróg dokona inwazji na Wielką Brytanię; ten alarm nigdy jednak nie zabrzmiał. Wojenne zadanie Churchilla, jak sam twierdził, polegało na „natręctwie, zrzędzeniu i gryzieniu”. Roosevelt, który w trakcie konfliktu otrzymał od premiera łącznie 1300 telegramów, doskonale o tym wiedział. „Jest kapryśny jak gwiazda filmowa i irytujący niczym rozpuszczone dziecko”, napisał o Churchillu jego szef sztabu. Żona premiera, Clementine, dodawała: „Nie kłócę się z Winstonem, ponieważ on zawsze mnie zakrzykuje. Jeśli mam mu coś ważnego do powiedzenia, umieszczam to w notatce”11.

„W sprawach wielkich jest wspaniały, w sprawach małych już niezbyt”, powiedział o nim południowoafrykański mąż stanu i feldmarszałek Jan Smuts12. Niemniej jednak, owe mało istotne kwestie przyciągały jego uwagę. Churchill potępił niedobór kart do gry dla żołnierzy, ustalił wielkość racji ziarna dla angielskich hodowców drobiu oraz analizował wszelkie proponowane kryptonimy, sprawdzając, czy mają wystarczająco wojowniczy wydźwięk (stanowczo przeciwstawiał się użyciu słów Woebetide, Jaundice, Apéritif i Bunnyhug). Wciąż jednak pozostawał wspaniały w sprawach najwyższej wagi. Pewien wielbiciel premiera doskonale opisał jego charakter w krótkim zdaniu: „W jego sercu nie ma miejsca dla porażki”13.

Morskie podróże zawsze ożywiały Churchilla. Rejs WW #21W nie stanowił pod tym względem wyjątku. Członkowie świty premiera nazywali go w prywatnych rozmowach „mistrzem”, a on codziennie zaganiał wszystkich, od szyfrantów po feldmarszałków, do wytężonej pracy przy przygotowywaniu opracowań i memorandów, znanych jako „modlitwy”, na potrzeby rozpoczynającej się w środę konferencji Trident. Maszyniści pracowali na zmiany przy specjalnie zaprojektowanym, cichym Remingtonie, zapisując depesze i sprawozdania, które Churchill dyktował bełkotliwie pośród dymu z cygara (jego dykcja była tym gorsza, że przez całe życie miał problem z wymową litery „s”). Na wyjątkowo pilnych dokumentach przybijał pieczątkę „Wysłać jeszcze dzisiaj”, po czym udawał się na kolejną partię bezika, granego z użyciem kilku talii pozbawionych wszystkich kart poniżej siódemki, bądź też na jeszcze jedną szklaneczkę brandy, szampana lub jego ulubionej whisky, Johnny Walker Red. Uparł się, by na jego łodzi ratunkowej zamontowano karabin maszynowy. Oświadczył, że nie trafi do niewoli, jeśli Queen Mary zostanie storpedowana. „Śmierć jest najwspanialsza w ekscytacji, jaką daje walka z wrogiem (…). Musicie udać się ze mną do łodzi i zobaczyć to przedstawienie”. Niekiedy sprawiał wrażenie przytłoczonego zmartwieniami. „Siedział zmartwiony i jęczał nad talerzem” oraz udzielał reprymendy ludziom nieposiadającym równej mu zdolności do wysławiania się: czytał na głos fragmenty z Modern English Usage Fowlera, dotyczące „nikczemności rozdzielania bezokoliczników oraz stosowania very zamiastmuch”. Częściej jednak miał dobry nastrój. Na mostku dyskutował z kapitanem o sztuce żeglowania, w pokoju wypoczynkowym oglądał filmy takie jak The Big Shot i Poprzez noc albo chichotał z opowieści, którymi podczas kolacji w swej kabinie wymieniał się z towarzyszami podróży. Szczególną radość sprawiła mu relacja Radia Berlin, wedle której znajdował się na Bliskim Wschodzie i brał udział w konferencji z Rooseveltem. „Kto na wojnie powstrzyma się od śmiechu pośród ludzkich czaszek?”, spytał14.

Churchill zaproponował, że zainspiruje amerykańskich kuzynów, wychodząc na brzeg w Battery Park na Manhattanie, by następnie przemaszerować Broadwayem. „Wszystko da się zrobić, jeśli tylko uczyni się to z zaskoczenia. Spiskowcy nie będą mieli czasu, żeby uknuć swe niegodziwe plany”, przekonywał15. Niestety, US Secret Service nie wyraziło na to zgody. Zamiast tego trzy bezimienne łodzie motorowe ruszyły w stronę Queen Mary z Tompkinsville w Rhode Island, kołysząc się na szarych wodach portu. Na nabrzeżu czekał Harry Hopkins, najbliższy doradca Roosevelta, z Ferdinandem Magellanem, siedmiowagonowym prezydenckim pociągiem, gotowym do odjazdu w kierunku Waszyngtonu.

Gdy Churchill przesiadał się do pierwszej z motorówek, cała załoga Queen Mary zebrała się przy relingach, aby go pozdrowić; jej wiwaty towarzyszyły mu aż do brzegu. Znalazłszy się na lądzie, przed wdrapaniem się do oczekującego pociągu premier pomachał marynarzom na pożegnanie. Krzycząc przez mgłę, oni również zdawali sobie sprawę, że w jego sercu nie ma miejsca dla porażki16.

Do wagonu bagażowego Magellana, oprócz walizek i skrzynek z dokumentami, trafiła gruba sterta map, które okrywały ściany prowizorycznego pokoju narad utworzonego obok kabiny Churchilla na Queen Mary. Stanowiły one kopie map, jakie znajdowały się w podziemnych rządowych pomieszczeniach pod londyńską Great George Street. Za pomocą pinezek i kawałków kolorowego materiału oznaczono linie frontu na całej kuli ziemskiej w miejscach, w których przebiegały w ten właśnie wtorek, 1349 dzień II wojny światowej. Minęła już ponad połowa konfliktu trwającego od września 1939 roku. Ale nawet jeśli dowódcy oraz ich podkomendni przeczuwali, że znajdują się bliżej końca niż początku wojny, to równocześnie musieli się domyślać, że nie utracono jeszcze połowy istnień ludzkich, jakie miał pochłonąć sześcioletni rozlew krwi. Liczba zabitych wyniosła ostatecznie 60 milionów – jeden człowiek ginął średnio co trzy sekundy. Wiedzieli również, że choć Sprzymierzeni, ze Stanami Zjednoczonymi, Wielką Brytanią i Związkiem Radzieckim na czele, posiadają teraz strategiczną inicjatywę, to mocarstwa Osi: Niemcy, Włochy i Japonia, wciąż mają w rękach ogromne terytorium, w tym 10 000 kilometrów wybrzeża Europy i całe wschodnie wybrzeże Azji. Na mapach było to doskonale widoczne.

Wyjątek dla terytorialnej hegemonii Osi stanowiła Afryka. Tamtejsza kampania dobiegała właśnie końca. Siedem miesięcy wcześniej, w listopadzie 1942 roku, wojska brytyjsko-amerykańskie wylądowały w Maroku i Algierii, łamiąc opór słabych sił kolaboranckiego francuskiego rządu Vichy, a następnie skręciły na wschód i ruszyły forsownym marszem w stronę Tunezji przez nieprzyjazne góry Atlas. Tam połączyły się z brytyjską 8. Armią, która po wywalczonym z trudem zwycięstwie pod El Alamein w Egipcie posuwała się na zachód wzdłuż północnego wybrzeża Afryki. W Tunezji, kraju o powierzchni mniej więcej równej stanowi Georgia, doszło do serii zakończonych różnymi rezultatami bitew przeciwko dwóm włosko-niemieckim armiom. Najgorsze skutki przyniosła porażka w rejonie przełęczy Kasserine w lutym 1943 roku. W jej wyniku wojska Stanów Zjednoczonych utraciły 6000 ludzi, a pod względem zdobytego przez wroga terenu była to największa klęska poniesiona przez Amerykanów w czasie całej wojny. Niemniej jednak Alianci przeważali w powietrzu i na morzu, posiadali też potężniejszą artylerię, a ich połączone armie górowały nad przeciwnikiem liczebnie. Pozwoliło to na zmiażdżenie oddziałów Osi, których oficjalna kapitulacja nastąpiła w czwartek 13 maja. Łupy obejmowały między innymi ćwierć miliona jeńców, których odziana w łachmany awangarda ustawiała się właśnie w ładowni Queen Mary w kolejce do odwszawiania17.

Zwycięstwo w Afryce Północnej, całkowite i upajające, zapewniło Sprzymierzonym również kontrolę nad znakomitymi portami i lotniskami na obszarze od Casablanki do Aleksandrii. Poza tym położyło kres niebezpieczeństwu dotarcia wojsk Osi do pól roponośnych Bliskiego Wschodu, a także pozwoliło na wznowienie żeglugi przez Kanał Sueski po raz pierwszy od 1941 roku, dzięki czemu konwoje płynące z Wielkiej Brytanii do Indii nie musiały opływać Afryki i mogły skrócić czas rejsu o dwa miesiące. Co więcej, południowa flanka okupowanej Europy była teraz wystawiona na dalsze ataki Aliantów. Triumf w Afryce Północnej zbiegł się w czasie ze zwycięstwem na północnym Atlantyku. Wściekłe ataki wilczych stad niemieckich okrętów podwodnych raptownie straciły na sile. Stało się tak dzięki usprawnieniu elektronicznego podsłuchu oraz złamaniu przez kryptologów szyfrów Kriegsmarine, co pozwalało alianckim samolotom i okrętom na lokalizowanie i niszczenie nieprzyjacielskich jednostek. W maju Niemcy utracili 47 U-Bootów, trzy razy więcej niż w marcu. Latem 1943 roku Atlantyk przemierzyło 3500 alianckich statków transportowych, ani jeden nie został zatopiony. Dla porównania rok wcześniej statki Sprzymierzonych szły na dno średnio co osiem godzin. Ostatecznie straty niemieckich podwodniaków w trakcie całej wojny wyniosły 75%, wskaźnik ten był wyższy niż w jakimkolwiek innym rodzaju wojsk któregokolwiek z walczących państw18.

Na innych frontach globalnej wojny szala zwycięstwa nie przechyliła się aż tak gwałtownie. Na Pacyfiku Japończycy zostali wyparci z Guadalcanal i Papui, a w marcu posiłki dla ich wojsk uległy zdziesiątkowaniu w bitwie na Morzu Bismarcka. 11 maja siły amerykańskie wylądowały na wyspie Attu w archipelagu Aleutów. W wyniku prowadzonych w peryferyjnym regionie walk doszczętnie zniszczono liczący 2500 ludzi japoński garnizon, tracąc przy tym ponad 1000 żołnierzy. Wcześniej, 18 kwietnia, dzięki przechwyceniu w odpowiednim czasie wrogiej transmisji radiowej, piloci amerykańskich myśliwców zdołali zaatakować z zaskoczenia i zestrzelić samolot admirała Isoroku Yamamoto, zabijając w ten sposób architekta podstępnego uderzenia na Pearl Harbor. Niemniej jednak Japończycy wciąż mocno trzymali się w Birmie, mieli w swych rękach porty, nadbrzeżne miasta i większość rolniczych obszarów Chin, a także kontrolowali wyspy Pacyfiku od Kurylów do środkowej części Wysp Salomona. Tokio przyjęło strategię obronną, licząc, że impas w wojnie na wyniszczenie złamie wolę walki Sprzymierzonych i sprawi, że do działań na Pacyfiku nie włączą się Sowieci19.

Na froncie wschodnim konflikt utrzymywał swój niezwykle okrutny charakter, jaki towarzyszył mu od momentu dokonania przez Adolfa Hitlera inwazji na Związek Radziecki w czerwcu 1941 roku. I tam sytuacja przybrała obrót niekorzystny dla wojsk Osi, które niecały rok wcześniej znajdowały się na przedmieściach Leningradu, w Stalingradzie i zaledwie kilka godzin drogi od Morza Kaspijskiego. Od stycznia Niemcy stracili 30 dywizji, z czego większość pod Stalingradem i w Tunezji; w ten sposób Hitlerowi ubyła jedna ósma wojsk. W ciągu trzech ostatnich miesięcy liczba posiadanych przez III Rzeszę czołgów spadła z 5500 do 3600. Radziecka kontrofensywa doprowadziła od odbicia Kurska, Rostowa i całego wschodniego wybrzeża Morza Azowskiego. 9 maja minister propagandy Joseph Goebbels opisał w dzienniku rozpacz Führera: „Jest całkowicie zdegustowany generałami (…). Twierdzi, że wszyscy oni kłamią. Wszyscy są nielojalni. Wszyscy przeciwstawiają się narodowemu socjalizmowi”20.

Mimo to Armia Czerwona wciąż znajdowała się około 500 kilometrów od wschodniej granicy Niemiec, mając naprzeciwko siebie dwie trzecie wszystkich jednostek bojowych Wehrmachtu. Hitler ciągle dysponował 300 niemieckimi dywizjami oraz 90 z armii państw satelickich. Naloty wielkich flotylli bombowców na niemieckie obiekty przemysłowe i miasta dawały duże nadzieje na przyszłość, lecz na razie przynosiły marne rezultaty, głównie z uwagi na fakt, iż większość amerykańskiego lotnictwa została przeniesiona z brytyjskich baz do Afryki. Nie licząc neutralnych Hiszpanii, Portugalii, Szwajcarii i Szwecji, pod butem Osi tkwiła cała kontynentalna Europa, od Zatoki Biskajskiej po rzekę Doniec i od Przylądka Północnego po Sycylię. Około 1,3 miliona robotników przymusowych harowało w niemieckich fabrykach, a kolejne ćwierć miliona wykonywało niewolniczą pracę przy fortyfikacjach Wału Atlantyckiego wzdłuż wrażliwego na atak zachodniego wybrzeża Francji i Niderlandów. Niezliczone rzesze ludzi uznanych za niepotrzebnych lub niebezpiecznych spędzano do obozów koncentracyjnych i obozów zagłady. W grupie tej znalazło się mniej więcej ćwierć miliona Francuzów, z których wojnę przeżyło jedynie 35 00021.

O kolejnym celu Brytyjczyków i Amerykanów, po odniesieniu przez nich zwycięstwa w Afryce Północnej, zadecydowano pięć miesięcy wcześniej, w Casablance, podczas ostatniej wielkiej konferencji strategicznej. Komitet Szefów Połączonych Sztabów, w którym zasiadali amerykańscy i brytyjscy dowódcy, prowadzący wojnę dla Roosevelta i Churchilla, tak opisał pokrótce swe ustalenia co do Operacji Husky: „Atak na Sycylię zostanie rozpoczęty w 1943 roku, z okresem sprzyjającej fazy księżyca w lipcu jako terminem docelowym”. Największa wyspa Morza Śródziemnego leży zaledwie 160 kilometrów od Tunisu, przy czubku włoskiego buta. Inwazja na nią miała stanowić post scriptum kampanii afrykańskiej. Amerykańscy stratedzy podchodzili nieufnie do perspektywy prowadzenia wojny w basenie śródziemnomorskim jeszcze przed lądowaniem w północno-zachodniej Afryce w listopadzie 1942 roku. O kampanii tej zadecydował Roosevelt, stając po stronie Churchilla i sprzeciwiając się własnym generałom, którzy uważali, że Alianci powinni skoncentrować swe siły w Wielkiej Brytanii celem bezpośredniego uderzenia przez kanał La Manche i następnie w stronę Berlina. W Casablance najważniejsi amerykańscy dowódcy poparli Operację Husky, ponieważ zabezpieczyłaby ona w jeszcze większym stopniu ruch statków transportowych po Morzu Śródziemnym i być może odciągnęła wojska Osi z frontu wschodniego. Poza tym pozwalała na utworzenie baz lotniczych ułatwiających bombardowanie Włoch i innych celów w okupowanej Europie oraz mogła doprowadzić chwiejący się Rzym do wycofania się z wojny poprzez anulowanie paktu stalowego z Niemcami podpisanego w maju 1939 roku22.

Nie istniał jednak żaden plan działań po zdobyciu Sycylii. Nie ustalono szerszej strategii, nie było zgody, co należy zrobić z potężnymi alianckimi wojskami koncentrującymi się nad Morzem Śródziemnym. Z tego też powodu zwołano konferencję Trident w Waszyngtonie. Churchill od prawie roku żywił nadzieję na kampanię w kontynentalnych Włoszech. Na początku kwietnia zwrócił się do Roosevelta z prośbą, aby nie kończyć działań na zajęciu Sycylii. „To skromny, a wręcz błahy cel dla naszych armii – stwierdził. – Na tym teatrze otwierają się tymczasem wielkie możliwości”23. Wyeliminowanie Włoch z dalszego udziału w wojnie „wywołałoby u Niemców przejmujące poczucie osamotnienia i być może stanowiłoby początek ich klęski”24. 2 maja, wyczuwając niechęć Jankesów, premier ostrzegł Harry’ego Hopkinsa przed „poważnymi rozbieżnościami pod powierzchnią” alianckiej jedności. Prywatnie przekazał królowi Jerzemu VI, że jest zdeterminowany, aby w Waszyngtonie, gdzie wiele osób domagało się bardziej stanowczych amerykańskich wysiłków przeciwko Tokio, stawić czoła zwolennikom strategii „najpierw Japonia”25.

„Nie przybywamy tutaj z zamkniętymi umysłami i sztywnymi planami”, dyktował Churchill podczas rejsu z Gourock, przygotowując się do pierwszego wystąpienia w trakcie konferencji Tirdent. W swych rozmyślaniach, spisanych z użyciem wyciszonego Remingtona na papierze z Downing Street, zawarł między innymi: „Cel 1: wyciągnąć Włochy z wojny”. Twierdził również: „Nie zapominamy ani na chwilę, że naprzeciwko Rosjan znajduje się 185 niemieckich dywizji (…). My obecnie nie walczymy z ani jedną”. Potem przechodził do sedna sprawy: jeśli Sycylia zostanie opanowana „przed końcem sierpnia, to co ci [angielscy i amerykańscy] żołnierze będą robić przez siedem lub osiem miesięcy do pierwszego możliwego terminu Bolero [koncentracji w Wielkiej Brytanii wojsk do inwazji na Europę Zachodnią przez kanał La Manche]? Nie możemy sobie pozwolić na bezczynność naszych armii, podczas gdy Rosjanie dźwigają tak nieproporcjonalnie wielki ciężar”26.

Pod tymi słowami ukryte było usilne błaganie. Czterdzieści pięć miesięcy wojny doprowadziło Wielką Brytanię do granic możliwości. W jej siłach zbrojnych służyło ponad 12% społeczeństwa. Narodowa mobilizacja niemal dobiegła końca i przeciąganie się konfliktu groziło poważnymi niedoborami rezerw ludzkich, zwłaszcza gdyby konieczne okazało się forsowanie kanału La Manche i szturmowanie fortyfikacji Festung Europa. Do tej pory Brytyjczycy stracili w walkach ponad 100 000 zabitych, a kolejne tysiące zaginęły. Poza tym śmierć poniosło 20 000 marynarzy floty handlowej, a 45 000 ludzi zginęło na terenie kraju w wyniku niemieckich nalotów27.

Szansa na wybawienie leżała w Ameryce. Niedoświadczona i słaba US Army sprzed kilku lat rozrosła się do ponad 6 milionów żołnierzy. Miała 1000 generałów, 7000 pułkowników i 343 000 poruczników. Army Air Forces urosły od połowy 1941 roku o 3500%, a Army Corps of Engineers o 4000%. US Navy, która po Pearl Harbor posiadała osiem lotniskowców, pod koniec 1943 roku miała dysponować 50 okrętami tej klasy różnej wielkości. Tego samego roku Stany Zjednoczone wybudowały więcej statków transportowych niż znajdowało się w całej brytyjskiej flocie handlowej. Konstrukcja transportowca typu Liberty, od położenia stępki do wodowania, trwała zaledwie 50 dni. Roosevelt, być może w celu subtelnego przypomnienia o tym Churchillowi przed jego przybyciem, ogłosił właśnie publicznie, że „produkcja samolotów w Stanach Zjednoczonych stała się wyższa niż we wszystkich pozostałych krajach razem wziętych”; w 1943 roku powstało ich 86 000. Spośród wartego 48 miliardów dolarów zaopatrzenia, przekazanego przez Amerykanów sojusznikom, dwie trzecie trafiło do Wielkiej Brytanii28.

Pierwsze 18 miesięcy wojny było dla Stanów Zjednoczonych okresem, który charakteryzowało niedoświadczenie, nieskuteczność i często również niekompetencja. Potrzebne było długie dojrzewanie, jeszcze zresztą niezakończone. Należało też oddzielić silnych od słabych, efektywnych od nieprzydatnych oraz, jak zawsze w takich przypadkach, szczęściarzy od pechowców. Procesom tym podlegały zarówno jednostki bojowe, jak i ich dowódcy. Hanson Baldwin, mający za sobą długi pobyt na froncie, doświadczony korespondent wojenny New York Times, twierdził w artykule znajdującym się na pierwszej stronie wydania z tego właśnie, wtorkowego poranka: „Największym amerykańskim problemem jest dowodzenie: wojsko jak na razie nie zapewniło choćby częściowo należytego przywództwa ze strony oficerów”. Na temat przeciętnego żołnierza Baldwin pisał: „Nie jest wystarczająco twardy psychicznie ani wystarczająco zdeterminowany. Część jego serca jest zaangażowana w walkę, lecz tylko część”29.

Na terenie samych Stanów Zjednoczonych, gdzie zdolność produkcyjna bazy przemysłowej została już prawie w całości zmobilizowana, proces przechodzenia ze stopy pokojowej na wojenną przebiegał w wielkim ożywieniu, jakiego dotychczas nie znano i jakie być może nigdy już nie będzie miało miejsca. 10 lutego 1942 roku z amerykańskich linii produkcyjnych zjechał ostatni samochód osobowy. W 1943 roku wyprodukowano zamiast tego 30 000 czołgów, średnio ponad trzy na godzinę. W ciągu 12 miesięcy zbudowano ich więcej niż łącznie opuściło niemieckie fabryki w latach 1939-1945. Rudolph Wurlitzer Company zajmowała się teraz wytwarzaniem kompasów i odmrażaczy, a nie pianin i akordeonów, a International Silver zmieniło zastawę stołową na ręczne karabiny maszynowe Browning. Różne zakłady, w których wcześniej powstawały szminki, maszyny do pisania i kołpaki, zaczęły teraz produkować, odpowiednio, łuski nabojów, kaemy i hełmy. Podobnym przeobrażeniom uległa cała gospodarka. Tylko w tym roku wytworzono 6 milionów karabinów, 98 000 wyrzutni rakiet, 648 000 ciężarówek, 33 miliony sztuk bawełnianej żołnierskiej bielizny, 61 milionów par wełnianych skarpetek30.

Wojna przeniknęła do każdej kuchni, garderoby i apteczki. W pierwszej kolejności zaczęto racjonować cukier, opony i benzynę, a potem właściwie wszystko, od butów do kawy. „Zużyj, znoś, radź sobie z tym, co masz, albo i bez tego”, brzmiała konsumencka mantra31. Mosiężne guziki zastąpiono plastikowymi, a miedziane monety cynkowymi. Aby oszczędzić 50 milionów ton wełny rocznie, rząd zdelegalizował kamizelki, mankiety, naszywane kieszenie i szerokie klapy marynarek. Spódnice i sukienki stały się krótsze, zniknęło też plisowanie. Rozporządzenie nakazujące zmniejszenie o 10% ilości materiału używanego do produkcji damskich kostiumów kąpielowych doprowadziło do powstania bikini. Regulacja L-85, wydana przez Radę Produkcji Wojennej, nie tylko racjonowała naturalne włókna, ale też zawężała liczbę kolorów tkanin do tych zaaprobowanych przez Komisję Doradczą ds. Barwienia; były to między innymi zaszczytny złoty, bohaterski czerwony i szlachetny niebieski32.

Niemieccy jeńcy wprawdzie mogli zamawiać zasłony z Sears, Roebuck, ale katalog nie oferował już saksofonów, miedzianych czajników czy pługów. Niedobór spinek do włosów zmusił fryzjerów do improwizacji z użyciem wykałaczek, a niedostępność jedwabiu sprawiła, że pojawiły się malowane pończochy, takie jak Velva Leg Film Liquid Stockings. W całym kraju wprowadzono ograniczenie prędkości do 55 kilometrów na godzinę, co nazywano „prędkością zwycięstwa”. Rząd podjął się też kampanii zbierania zużytych tubek po paście do zębów – 60 sztuk zawierało wystarczająco dużo cyny do zalutowania wszystkich połączeń elektrycznych w bombowcu B-17. W rezultacie w ciągu 16 miesięcy zgromadzono 200 milionów tubek. „Pogrzeb Japońca pod stosem złomu”, zachęcały plakaty, z kolei skomplikowane wykresy informowały Amerykanów, że 10 starych wiader zawiera tyle stali, ile potrzeba do wyprodukowania moździerza, 10 starych piecyków pozwala na zbudowanie samochodu rozpoznawczego, a z 252 kosiarek do trawy da się zrobić działo przeciwlotnicze33.

Jednak wszystkie te poddane recyklingowi kosiarki i tubki, wszystkie okręty, samoloty i wełniane skarpety mogły przydać się tylko w wyniku wykorzystania ich podczas prawdziwych bitew, w rzeczywistych kampaniach, prowadzonych w oparciu o odpowiednią, zwycięską strategię. A ta jeszcze nie istniała.

Żadne miejsce w Ameryce nie uległo w wyniku wojny większej przemianie niż Waszyngton, gdzie jadący z północnego wschodu Ferdinand Magellan dotarł z hipnotyzującym stukotem kół krótko po godzinie 18. „Niegdyś senne, urokliwe i wdzięczne południowe miasto nad Potomakiem przemieniło się w ogarniętą gorączką stolicę świata – wściekano się na łamach Washington Times-Herald. – Lobbyści, propagandziści, wszelkiego rodzaju specjaliści, bogaci przemysłowcy, karierowicze, wynalazcy, panie lekkich obyczajów i kieszonkowcy opanowali miasto”34.

Owa grupa powiększyła się teraz o premiera i jego świtę, złożoną z ponad setki generałów, admirałów, urzędników, osobistych ochroniarzy i żołnierzy Royal Marines. O godzinie 18.45 kawalkada limuzyn wytoczyła się z terenów Białego Domu i ruszyła na południe. Wzdłuż jej trasy rozmieszczono siedmiu agentów Secret Service w radiowozach; jeden z nich zajmował stanowisko przy niepozornej rampie na 14. Ulicy prowadzącej do podziemnej bocznicy, poprowadzonej pod Biuro Grawerowania i Druku. Gdy pociąg zatrzymał się z piskiem hamulców, limuzyny wjechały na peron. Franklin Roosevelt, wyniesiony z czołowego pojazdu i usadzony na czekającym już wózku inwalidzkim, przyjrzał się przedziałom pasażerskim z tyłu Magellana. Jego szara cera, pomarszczona szyja, opuchnięte i zamglone oczy, owe niepokojące symptomy stresu i wieku, zdawały się zniknąć na widok Churchilla, ciężko stąpającego naprzód w mundurze Royal Yacht Squadron. Prezydent uśmiechnął się promiennie, na co premier odpowiedział mu tym samym. Rozpoczęła się konferencja mająca na celu znalezienie zwycięskiej strategii i ocalenie świata35.

Najpierw jednak należało rozlokować wszystkich gości, co nie należało do łatwych zadań. „Jeśli wojna mocno się przedłuży, Waszyngtonowi puszczą szwy”, ostrzegał w styczniu magazyn Life. Pięć miesięcy później zdawało się, że moment ten jest bliski. 12 000 pokojów hotelowych było nieustannie zajętych, w związku z czym niektórzy podróżni musieli szukać noclegu poza miastem, nawet w Filadelfii. Na Potomaku pojawiły się kolonie barek mieszkalnych, a na terenie całego Dystryktu Kolumbii i w jego okolicach wyrosły rozległe osiedla obskurnych tymczasowych domostw, znanych jako budynki „do wyburzenia”. Oczywiście do takich miejsc nie trafiła brytyjska delegacja. Churchill zajął apartament w Białym Domu, natomiast członków jego świty upchnięto w hotelach Statler i Wardman Park, w ambasadzie Zjednoczonego Królestwa oraz różnych hostelach i domach prywatnych. Szesnastu ludzi z Royal Marines odmaszerowało do koszar US Army, pocąc się obficie w oblepiającym, wilgotnym powietrzu, które upoważniało brytyjskich dyplomatów w Waszyngtonie do „wynagrodzenia za pracę na placówce tropikalnej”36.

Churchill mógł zobaczyć, że od jego ostatniej wizyty, jedenaście miesięcy wcześniej, zmienił się cały kraj, w tym też jego stolica. Pentagon, położony za rzeką, w Hell’s Bottom, w 1942 roku znajdował się w budowie. Od tamtej pory został już ukończony i był nie tylko biurowcem o największej na świecie powierzchni, ale też lokalizacją „największej operacji wydawania pożywienia pod jednym dachem” (codziennie 55 000 posiłków, każdy za 35 centów)37. Wszyscy dobrze odżywieni, lecz kiepsko zakwaterowani urzędnicy Departamentu Wojny mieli więcej zajęć niż kiedykolwiek wcześniej. Pewien dowcipniś zaproponował nowe rządowe motto: „Wyczerpanie nie wystarczy”. Znajdujące się na Pennsylvania Avenue prowizoryczne centrum informacyjne dla przyjeżdżających do miasta kontrahentów i biznesmenów stało się znane jako „dom wariatów”. Akurat w tym miesiącu Wojenna Komisja ds. Zasobów Ludzkich ogłosiła plan, wedle którego codziennie, aż do końca roku, siły zbrojne miało zasilać 12 000 ludzi. Po raz pierwszy pod broń zawezwano żonatych, lecz bezdzietnych mężczyzn. Ci posiadający potomstwo mogli mieć pewność, że wkrótce przyjdzie kolej i na nich. Zapewne nieprzypadkowo dyrektor FBI J. Edgar Hoover wyznał, że jego agenci aresztowali w 20 miastach ponad 5000 ludzi unikających służby wojskowej, a 3000 kolejnych ścigano listami gończymi38.

Pojawiały się również inne oznaki tych niespokojnych czasów. W całym kraju powstało 35 „klinik od pogłosek”, mających na celu „badanie złośliwych i bezsensownych plotek”. Sprawdzać je mieli wykładowcy uczelniani, najwyraźniej odporni na dezinformację; rezultaty ich pracy przedstawiano w lokalnej prasie. Panowało tak wielkie zapotrzebowanie na operatorów tokarek, mechaników i rymarzy, że na ogłoszeniach pisano nawet: „biały lub kolorowy”. Rządowy komunikat prasowy informujący o pilnej potrzebie zatrudnienia na rzecz wysiłku wojennego osób umiejących pisać na maszynie zawierał 46 błędów na jednej tylko stronie. Urząd Informacji Wojennej relacjonował, że niedawna prośba o ofiarowywanie cienkich jasnych włosów, wykorzystywanych w przyrządach meteorologicznych i sprzęcie optycznym, poskutkowała dostarczeniem tak ogromnej liczby złotych kosmyków, że kolejne przestały być potrzebne39.

W całym tym zamieszaniu na cztery tygodnie przed przybyciem Churchilla dodano do waszyngtońskiego krajobrazu jedną godną uwagi nowość. Premier mógł zobaczyć ją ze swego apartamentu w Białym Domu, patrząc obok przekwitających azalii za Pomnik Washingtona, w stronę otoczonego wiśniami zbiornika Tidal Basin. Tam właśnie wzniesiono Pomnik Jeffersona, elegancką neoklasyczną świątynię ze znajdującym się w środku prawie sześciometrowym posągiem trzeciego prezydenta Stanów Zjednoczonych, wyrzeźbionym prowizorycznie w gipsie, ponieważ Departament Produkcji Wojennej potrzebował całego dostępnego brązu. Wyryty w marmurze manifest Jeffersona doskonale oddawał nastrój mężczyzn, którzy następnego dnia mieli się spotkać w poszukiwaniu drogi prowadzącej ku końcowi wojny: „Przyrzekłem u ołtarza Pana wieczną wrogość wobec wszelkiej formy tyranii nad umysłem człowieka”40.

Prace rozpoczęto w środę 12 maja o godzinie 14.30 w pokoju owalnym Roosevelta, przytulnym zaciszu położonym nad Pokojem Niebieskim. Ściany pomieszczenia były udekorowane obrazami i akwafortami o tematyce morskiej, a podłogę pokrywała niedźwiedzia skóra. Prezydent, siedząc w swym pozbawionym podłokietników wózku inwalidzkim, przywitał się z Churchillem i dziesięcioma pozostałymi uczestnikami pierwszej sesji, w większości należącymi do Komitetu Szefów Połączonych Sztabów. Na wielkim biurku Roosevelta, ustawionym przez agentów Secret Service z dala od okien, znajdowała się niebieska lampka, cztery szmaciane osiołki-maskotki, sterta książek, kałamarz, buteleczka z lekami, niewielki zegarek w kształcie koła sterowego okrętu oraz brązowe popiersie pierwszej damy, które w jakiś sposób umknęło zbieraczom złomu41.

Pięć miesięcy wcześniej amerykańscy stratedzy wyjeżdżali z konferencji w Casablance z przekonaniem, że zostali przechytrzeni przez Brytyjczyków, lepiej przygotowanych i jednomyślnych w determinacji do kontynuowania kampanii śródziemnomorskiej, rozpoczętej od inwazji na Afrykę Północną. Aby uniknąć kolejnego poniżenia, przed konferencją Trident Jankesi wręcz zbombardowali Brytyjczyków dokumentami przedstawiającymi swoje stanowisko. Sporządzili też 30 opracowań na temat różnych strategii prowadzenia wojny oraz dwukrotnie zwiększyli liczebność własnej delegacji. Poszukując „wielkiej koncepcji, która pozwoli dotrzeć do serca Europy” w wyniku rozstrzygającej kampanii, amerykańscy planiści dokonali szczegółowej analizy różnych bram wiodących na kontynent, począwszy od Półwyspu Iberyjskiego i południowej Francji, a kończąc na Włoszech, Grecji i Turcji. Wciąż jednak niemal co do jednego opowiadali się za uderzeniem najkrótszą drogą, czyli przez kanał La Manche42.

Doradcy prezydenta równie ciężko pracowali, by zaradzić temu, co uważali za największą przeszkodę przed osiągnięciem przez Amerykanów strategicznej hegemonii: chodziło o samego Roosevelta i jego widoczną skłonność do zmiany zdania pod wpływem elokwentnych wywodów Churchilla. „Ten gość z Londynu (…) poradzi sobie z naszym Szefem, a staranne i przemyślane plany naszego sztabu zostaną odrzucone. Czuję z tego powodu wielki niepokój”, zapisał 10 maja w dzienniku sekretarz wojny Henry Stimson43. Trzy dni wcześniej amerykańscy szefowie sztabów porozmawiali z Rooseveltem w Białym Domu i wycisnęli z niego obietnicę wywarcia nacisku na Brytyjczyków w sprawie zobowiązania się przez nich do poparcia inwazji na Europę przez kanał La Manche. Swoje stanowisko powtórzyli zdecydowanie w memorandum, w którym przypomnieli o wykazywanej przez Pentagon „niechęci do inwazji na kontynentalne Włochy”, oświadczając jednocześnie, że Brytyjczycy „są tradycyjnie ekspertami w trzymaniu się treści zobowiązań, nie bacząc na ich ducha”. Roosevelt odpowiedział, bazgrząc na marginesie słowa przywodzące na myśl zapiski Churchilla na Queen Mary: „Nie zamykajmy na nic umysłów”44.

Do pouczonego w ten sposób grona przemówił „gość z Londynu”. Afryka Północna została opanowana, zbliżała się Operacja Husky na Sycylii. „Co w następnej kolejności?”, pytał Churchill. Sprzymierzeni posiadali „autorytet i prestiż, zapewniony przez zwycięstwo”, i musieli „zerwać owoce odniesionego sukcesu”. Spoglądając na napisane na maszynie notatki, przedstawiał swe argumenty: Rosjanie walczą ze 185 niemieckimi dywizjami, a Alianci z ani jedną; Włochy tymczasem stanowią łatwy do zdobycia łup45.

Premier użył określenia „miękkie podbrzusze” w depeszy do Roosevelta z listopada 1942 roku, mając na myśli wrażliwą na atak południową flankę Osi w Europie. W tym tygodniu w prywatnej rozmowie ze swymi wojskowymi doradcami dodał: „Chcemy, żeby zgodzili się na wykorzystanie sukcesu Operacji Husky i żeby uderzenie w podbrzusze stało się priorytetem”. Teraz zaczął usilnie o to zabiegać. „Czy musimy dokonać inwazji na włoską ziemię, czy będziemy w stanie zmiażdżyć wroga samymi tylko atakami z powietrza? Czy Niemcy będą bronić Włoch?”. Odpowiadając samemu sobie, Churchill stwierdził, że konieczne jest, aby Sprzymierzeni „użyli swych wielkich armii do uderzenia na Włochy”, zamiast pozwolić, żeby trwały one w bezczynności po zajęciu Sycylii. Gdyby Hitler zdecydował się pójść na ratunek swemu faszystowskiemu sojusznikowi Benito Mussoliniemu, uszczupliłby wojska niemieckie walczące z Rosjanami. Premier nie sądził, by pokonane Włochy stanowiły ekonomiczny ciężar dla Aliantów, nie uważał nawet, że „ich okupacja będzie konieczna”46.

Tak przedstawiała się w skrócie brytyjska strategia śródziemnomorska. Roosevelt odpowiedział natychmiast. Churchill przedstawiał swe argumenty obrazowo, ale niezbyt przekonująco. „Co po Sycylii?”, zapytał prezydent, raz jeszcze powtarzając słowa premiera. Po zakończeniu Operacji Husky w basenie Morza Śródziemnego znajdowało się w przybliżeniu 25 alianckich dywizji, z których każda liczyła około 15 000 ludzi. Siły te „musiały zostać gdzieś wykorzystane”. Niemniej jednak Roosevelt stwierdził: „Zawsze wzbraniałem się przed skierowaniem wielkich armii na teren Włoch”. Ten odwracający uwagę nieprzyjaciela atak mógłby „wyczerpać siły Narodów Zjednoczonych i podziałać na korzyść Niemiec”. W opinii prezydenta lepiej było kontynuować gromadzenie wojsk w Wielkiej Brytanii w celu dokonania inwazji, nokautującego uderzenia wymierzonego w serce Niemiec. „Należałoby ostatecznie uzgodnić, że nastąpi ona na wiosnę 1944 roku”. Zakończywszy, Roosevelt uśmiechnął się i w charakterystyczny dla siebie sposób zarzucił głową, co jeden z jego wielbicieli nazywał „gestem fifkowym”47.

Impas przeciągnął się do poranka następnego dnia, kiedy to sześciu szefów sztabów, mężczyzn stojących na czele wojsk lądowych, marynarki wojennej i lotnictwa Stanów Zjednoczonych oraz Wielkiej Brytanii, spotkało się bez udziału Roosevelta i Churchilla w budynku Rezerwy Federalnej, masywnym, prostym gmachu z portykiem, wznoszącym się przy Constitution Avenue. Zapach róż i świeżo skoszonej trawy przenikał obok stojących na baczność wartowników do wyłożonego boazerią pokoju używanego na co dzień przez Radę Gubernatorów. To tam amerykańska delegacja przedstawiła jedenastopunktowe memorandum o tytule „Globalna strategia wojenna”. Jego sedno znalazło się w punkcie trzecim: „W opinii szefów sztabów Stanów Zjednoczonych inwazja na Europę przez kanał La Manche jest konieczna do szybkiego zakończenia wojny z Niemcami”48.

Amerykańskie argumenty prezentował wysoki, poważny mężczyzna z jasnymi, siwiejącymi włosami. Generał George C. Marshall, szef sztabu US Army, miał w omawianej kwestii zdecydowane poglądy, choć martwił się o podatność prezydenta na pochlebstwa Brytyjczyków. Był człowiekiem pedantycznym, ponoć przekonanym, że „nikt nigdy nie wpadł na nowatorski pomysł po godzinie trzeciej po południu”. Nie znosił ortodoksyjności, lizusów i telefonu. Churchill nazwał go „największym Rzymianinem z nich wszystkich”. Tak natomiast opisał go pewien brytyjski generał: „Dosyć powściągliwy, dostojny, nie zniżający się do wszelkich sporów, niemożliwy do przekupienia (…). Nigdy nie widziałem, by w jakikolwiek sposób okazywał emocje”49. W istocie Marshall był człowiekiem o ognistym temperamencie. Od podkomendnych żądał, aby „wyzbyli się bzdur, komplikacji i ociężałości” z narodowego wysiłku wojennego. Jego tradycyjne pytanie, połączone z wpatrywaniem się w rozmówcę bez mrugania jasnoniebieskimi oczami, potrafiło przerazić zarówno poruczników, jak i generałów poruczników: „Czy jesteście pewni, że dobrze to przemyśleliście?”50. Nie licząc jazdy konnej, ogrodnictwo stanowiło jego jedyne cywilne hobby. Według żony generała „dumą jego serca” była sterta kompostownika wznosząca się obok ich domu w Wirginii51.

Inwazja na Włochy, stwierdził Marshall, „utworzyłaby w rejonie Morza Śródziemnego próżnię”, wsysającą żołnierzy i zaopatrzenie potrzebne do ataku przez kanał La Manche. Po zajęciu Sycylii działania powinny zostać w jego mniemaniu „ograniczone do ofensywy powietrznej”, bo w przeciwnym razie pojawiłoby się niebezpieczeństwo „przeciągania się walk” w basenie śródziemnomorskim, co stanowiło scenariusz „nie do zaakceptowania dla Stanów Zjednoczonych”52.

Wysunięto kolejne argumenty, zawarte w 30 opracowaniach Departamentu Wojny: wyeliminowanie Włoch z wojny przyniosłoby dodatkowy ciężar, ponieważ cenne alianckie statki transportowe musiałyby zostać użyte do przewozu żywności dla tamtejszej ludności cywilnej. Niemcy zachowaliby dla siebie 12 milionów ton węgla przekazywanych rocznie Rzymowi, a także tabor kolejowy wykorzystywany do zaopatrywania Włoch. „Miękkie podbrzusze” nie posiadało, ogólnie rzecz biorąc, odpowiednich portów do utrzymania wielkich alianckich armii, potrzebnych do uderzenia w stronę Europy Środkowej. Amerykańscy planiści uznali, że Brytyjczycy mają słabość do „pobocznych ataków”, „dzióbania w peryferia” oraz „nieefektywnego rozpraszania (unremunerative scatterization)” (to ostatnie musiało zniechęcać wszelkich miłośników języka, niezależnie od strategicznych poglądów). Prywatnie Jankesi podejrzewali, że u podstawy skupienia Wielkiej Brytanii na Morzu Śródziemnym leżą zarówno tradycyjne imperialne interesy, jak i niechęć do podjęcia ryzyka, które raz jeszcze mogło doprowadzić do ogromnych strat, jakie poniesiono na froncie zachodnim pokolenie wcześniej53.

„Działania w rejonie Morza Śródziemnego – dodał Marshall – są owiane licznymi spekulacjami, jeśli chodzi o ich wpływ na zakończenie wojny”54.

Wywodu tego słuchał uważnie generał sir Alan Brooke, szef Imperialnego Sztabu Generalnego; jego oblicze o ostrych rysach nie zdradzało, jaka jest jego osobista opinia na temat Marshalla: „Wielki człowiek i wspaniały dżentelmen, który potrafi budzić zaufanie, jednak nie zrobił na mnie wrażenia swą sprawnością intelektualną”. Brooke dysponował wystarczającym intelektem, lecz wykazywał tendencję do uznawania za ślepych tych, którzy nie podzielali jego wizji. Miał 59 lat, okrągłe ramiona i ciemne, nabłyszczone brylantyną włosy. Potrafił być kapryśny lub jak sam to ujmował, „bardzo niedysponowany”. Stany takie stanowiły zapewne wynik wycieńczenia wojną toczoną od czterech lat nie tylko z Niemcami, ale często też z Churchillem. „Walę pięścią w stół i przybliżam ku niemu swoją twarz, a on co robi? – relacjonował premier. – Wali w stół mocniej ode mnie i również zaczyna się we mnie wpatrywać”. Brooke szacował, że każdy miesiąc ścierania się z Churchillem skraca mu życie o rok. W liście do przyjaciela dodawał: „To, co mnie zabija, to nocna praca z nim, od kolacji do pierwszej po północy”55. Jako dziewiąte i najmłodsze dziecko wygnanego z ojczyzny angielsko-irlandzkiego baroneta, Brooke urodził się i wychował we Francji, dzięki czemu płynnie porozumiewał się w tamtejszym języku i przez całe życie obawiał się, że nadane mu zostanie przezwisko „Żabojad”56. Żywił w sobie proste zamiłowanie do fotografowania ptaków i przyrody, wręcz był w tej dziedzinie pionierem. Marshall posiadał swój kompostownik, Brooke miał natomiast księgarnię Sotheran’s na Sackville Street, gdzie przesiadywał w mundurze z czerwonymi szelkami, szczegółowo badając ilustracje o tematyce ornitologicznej. Podczas rejsu Queen Mary, odłożywszy książkę Birds of the Ocean, zanotował w dzienniku pismem pionowym i postrzępionym niczym irlandzkie wybrzeże: „Prowadzenie wojny zdaje się składać z opracowywania planów, a następnie upewniania się, że wszyscy ci, którzy mają je wykonać, nie będą walczyć ze sobą nawzajem zamiast z wrogiem”57.

Teraz Brooke zaczął spierać się z Marshallem, choć bez podnoszenia głosu. Na jedenastopunktowe amerykańskie memorandum odpowiedziano trzydziestojednopunktowym kontruderzeniem. W punkcie piątym streszczony został najważniejszy brytyjski argument: „Główny zadaniem, jakie mamy w tym roku do wykonania na europejskim teatrze, jest eliminacja Włoch. Jeśli uda nam się to uczynić, naszym zdaniem będzie to wielki krok w kierunku pokonania Niemiec”58.

Brooke z precyzją przedstawiał kolejne punkty. Zauważył, że Niemcy posiadają we Francji i w Niderlandach 35 dywizji, a kolejne dziesięć czeka w gotowości w Rzeszy. Zaatakowanie Włoch pozwoliłoby na ściągnięcie części tych wojsk i osłabienie obrony przed ewentualnym uderzeniem przez kanał La Manche, które być może i tak da się przeprowadzić dopiero w 1945 lub 1946 roku. W następstwie upadku Włoch niemieckie jednostki musiałaby zająć miejsce 43 włoskich dywizji okupujących Bałkany i siedmiu znajdujących się w południowej Francji. Było mało prawdopodobne, że pozbawiony włoskich sprzymierzeńców Berlin będzie stawiał opór na południe od doliny Padu w północnej Italii. „Nasze całkowite zaangażowanie w kontynentalnych Włoszech w przypadku ich załamania się nie przekroczy dziesięciu dywizji”, szacowano w brytyjskim memorandum59.

Dalsze wsparcie dla brytyjskiego stanowiska stanowiła cała sterta opracowań w teczkach z czerwonej skóry. „Jeśli Włochy upadną, Niemcy nie będą w stanie utrzymać zarówno Półwyspu Apenińskiego, jak i Bałkanów, w związku z czym skoncentrują wszystkie dostępne siły do obrony tych drugich”. Basen Morza Śródziemnego oferował kuszące perspektywy. „Powinniśmy wykorzystać każdą szansę na złamanie Osi i zwycięskie zakończenie wojny z Niemcami w 1944 roku”60.

Jednakże, jak ostrzegł amerykańskich kolegów Brooke, jeśli po zajęciu Sycylii działania nie zostaną przeniesione na teren kontynentalnych Włoch, „nie pojawi się możliwość ataku na Francję”. W istocie, twierdził, „zaprzestanie operacji nad Morzem Śródziemnym po zakończeniu Operacji Husky doprowadzi do przedłużenia wojny”61.

Po zakończeniu sesji w pokoju zapanowała chwilowa cisza. Sprzymierzeni byli wciąż bardzo dalecy od osiągnięcia porozumienia i nieustannie wykazywali się wzajemną nieufnością. „Wasi ludzie nie zamierzają nigdy przekroczyć Kanału”, powiedział swemu brytyjskiemu odpowiednikowi pewien planista ze Stanów Zjednoczonych. Admirał Ernest J. King, wybuchowy amerykański szef operacji morskich, zaczął radzić kolegom: „Powinniśmy skierować nasze siły na Pacyfik”62.

Na sugestię Marshalla przerwano posiedzenie. Obradujący wstali ze skrzypieniem krzeseł i przeszli spacerem do znajdującego się zaraz obok budynku Zdrowia Publicznego. W pokoju map oczekiwał ich lunch. W jego trakcie strategiczne przepychanki natychmiast ustąpiły rozmowom towarzyskim i delikatnemu brzękowi sztućców. Wieczorem Brooke wyznał w dzienniku: „Jestem całkowicie przygnębiony”63.

***

Waszyngton nie był spokojnym, odizolowanym od świata miejscem, jak Casablanca pięć miesięcy wcześniej. Po niekończących się spotkaniach, często trzech lub więcej dziennie, należało spełnić powinności towarzyskie, które obejmowały między innymi udział w przyjęciach w strojach wieczorowych przez cztery noce z rzędu. Stolica, choć okryta misternym wojennym kamuflażem, pozostawała miastem pełnym prowincjonalnej serdeczności, podekscytowanym wizytą zasłużonych dowódców i skorym, by im dogadzać64.

Na meczu baseballowym Washington Nationals fani przywitali gorącymi owacjami dwóch prawdziwych feldmarszałków, którzy pojawili się w loży. W przerwach między rundami śpiewali Bing Crosby i Kate Smith, natomiast przybysze starali się odgadnąć różnicę między home plate i home run. Podczas pewnego uroczystego obiadu każdy z gości sięgał do cylindra, jednego dla pań, jednego dla panów, i wyjmował kawałek papieru, na którym wydrukowano nazwisko sławnego w historii kochanka lub kochanki, po czym przy stole siadano tak, żeby połączyć pary: Helenę i Parysa, Kleopatrę i Antoniusza, Chloe i Dafnisa, Heloizę i Abelarda. Równie intymny, choć mniej pikantny charakter miał zorganizowany w Białym Domu prywatny pokaz nowego filmu Korpusu Łączności US Army pod tytułem The Battle of Britain. Na ekranie dzielni piloci Royal Air Force wspinali się do kokpitów, Spitfire’y walczyły zMesserschmittami, śmiertelnie ugodzone samoloty przechylały się i spadały, ciągnąc za sobą spirale dymu. Churchill siedział nieruchomo, oczarowany spektaklem; migające światło projektora odbijało się od łez płynących mu po okrągłych policzkach. Niegościnny był jedynie waszyngtoński upał. Niektórzy opadający z sił Brytyjczycy chwytali się desperackich środków. Żonę ekonomisty Johna Maynarda Keynesa znaleziono siedzącą całkiem nagą przed otwartą lodówką marki Westinghouse w domu w Georgetown, gdzie zatrzymała się z mężem65.

Aby uciec przed Waszyngtonem w jego zarówno oficjalnej, jak i towarzyskiej formie, Marshall zabrał członków Komitetu Szefów Połączonych Sztabów dwoma samolotami transportowymi na weekend w południowo-wschodniej Wirginii. Wylądowawszy na Langley Field, mężczyźni wsiedli do ośmiu czekających już samochodów sztabowych US Army, po czym ruszyli szosą nr 17, aby obejrzeć pole bitwy pod Yorktown. Tam Brytyjczycy wyznali ze śmiechem, że nie przypominają sobie „nazwiska tego gościa, który tak fatalnie się sprawił” w 1781 roku. Następnym punktem wycieczki był Williamsburg, drobiazgowo odbudowana kolonialna stolica66.

O ile w Waszyngtonie panowało podekscytowanie przyjazdem gości, Williamsburg wręcz kipiał z przejęcia. Przycięto trawniki, żywopłoty i wiciokrzewy. W gospodzie Williamsburg Inn obrusy i porcelana zostały wyjęte ze skrzyń, gdzie trafiły na czas wojny, a srebro wypolerowano. Stolarze przygotowali nowy stół dla trzynastu osób i ustawili reflektory tak, żeby oświetlały derenie. Ktoś zdołał obejść rządowe restrykcje dotyczące nabywania freonu i zdobył dwa zbiorniki z używaną do chłodzenia cieczą, jedyne, jakie znajdowały się na południe od Richmond. W tawernie stało się przyjemnie chłodno.

John D. Rockefeller Jr, który sfinansował odnowienie Williamsburga, zdołał dowiedzieć się o wizycie i wysłał kilku ludzi, aby nadzorowali przygotowania do obiadu. Zbulwersowany faktem, iż do produkcji lodów może zostać użyta gorsza jakościowo śmietana, nakazał wysłać pojemnik z odpowiednią ze swej posiadłości w Pocantico Hills w stanie Nowy Jork, razem z wyborem owoców i serów. W tym samym czasie w jego prywatnym klubie na Manhattanie zaczęto przyrządzać świeżego żółwia diamentowego à la Maryland, który wymagał dwóch dni gotowania na wolnym ogniu. Obciążony wielkim bagażem kamerdyner dotarł z żółwiem, śmietaną, owocami, serami i skrzynką sherry na Penn Station, gdzie wszystko trafiło na górną kuszetkę w wagonie pulmanowskim. Cztery godziny później wysiadł w Richmond, skąd wraz z drogocennym ładunkiem kontynuował podróż do Williamsburga limuzyną.

W sobotę 15 maja, na krótko przed godziną 17, kawalkada wioząca szefów sztabów skręciła z Queen Street na Duke of Gloucester Street, po czym zatrzymała się przed budynkiem starego kapitolu, gdzie gości przywitał czarnoskóry odźwierny w kolonialnym stroju. Skończywszy podziwiać wypolerowane wyroby drewniane i portret młodego George’a Washingtona, wojskowi przeszli do tawerny Raleigh, gdzie w „Pokoju Dafne” posilili się kanapkami z paluszkami rybnymi i cynamonowymi tostami, popijając herbatą oraz whisky z wodą sodową. Potem skierowali się do gospody, gdzie zapominając o chłodzeniu freonem, rozpalono ogień w dwóch kominkach w lobby. Koktajle z burbonem podano w kielichach wykonanych przez lokalnego złotnika. Zaserwowana o 20.15 kolacja składała się z menu Rockefellera, a także koktajlu z krabów, wirginijskiej szynki, twardych herbatników oraz wytrawnego szampana Heidsieck Monopole rocznik 1929. Wszyscy się zgodzili, że lody truskawkowe były boskie.

Po kawie i brandy Marshall zabrał gości na nocną wycieczkę do pałacu kolonialnego gubernatora, wspaniale oświetlonego setkami świec rozmieszczonych w każdym pomieszczeniu i w ogrodach. Admirał sir Dudley Pound, pierwszy lord morski, zgubił się w labiryncie ozdobnych krzewów i musiał wezwać na ratunek pozostałych szefów sztabów. Ci pospieszyli mu na ratunek, lecz sami zgubili drogę, czemu towarzyszyło sporo chłopięcego rechotania67.

W niedzielny poranek, po zjedzonym na tarasie śniadaniu, wojskowi zagrali na trawniku w krokieta i udali się popływać w pożyczonych strojach kąpielowych. Brooke, który zastanawiał się, czy wydać 1500 funtów na 45 tomów Gould’s Birds, zabrał lornetkę i oddalił się w poszukiwaniu przedrzeźniaczy i dzięciołów włochatych. Przed odjazdem na lotnisko i lotem powrotnym dowódcy zebrali się w kościele parafialnym w Bruton, gdzie przewodnicy zaprowadzili ich do ławy George’a Washingtona. Wierni przybyli tłumnie do świątyni, po zajęciu wszystkich miejsc w ławkach wypełniając dwie poprzeczne nawy składanymi krzesełkami. Dudleya Pounda, któremu z uwagi na niewykryty jeszcze guz mózgu zostało zaledwie kilka miesięcy życia, poproszono o przeczytanie fragmentu Biblii. Wszedłszy na mównicę, admirał znalazł rozdział szósty Ewangelii św. Mateusza, po czym zaśpiewał: „Przypatrzcie się liliom na polu, jak rosną: nie pracują, ani przędą”. Zakończył mocnym głosem:

Nie troszczcie się więc zbytnio o jutro, bo jutrzejszy dzień sam o siebie troszczyć się będzie. Dosyć ma dzień swojej biedy68.

Podczas gdy szefowie sztabów udali się na południe, Roosevelt i Churchill wyjechali na północ. Ich prowadzona przez eskortę motocyklową limuzyna, w której znaleźli się także Eleanor Roosevelt i Harry Hopkins, ruszyła Massachusetts Avenue, po czym skręciła w Wisconsin Avenue, by opuścić stolicę i skierować się w stronę prezydenckiego azylu, zwanego Shangri-La, a później przemianowanego na Camp David, położonego w górach Catoctin w środkowej części stanu Maryland. Dostrzegłszy billboard reklamujący Barbara Fritchie Candy, Roosevelt wyrecytował fragment ballady Johna Greenleafa Whittiera o legendarnej bohaterce z czasów wojny secesyjnej, która stawiła czoła mijającym jej dom konfederackim żołnierzom, powiewając z okna Gwiaździstym Sztandarem.

„Strzelaj, jeśli musisz, w starą siwą głowę,

Lecz oszczędź flagę swego kraju”, rzekła.

Ku wielkiemu zaskoczeniu prezydenta Churchill „wytrajkotał cały wiersz”, mający 60 wersów. „Znad parapetu wychyliła się daleko (…) I z wielką siłą woli potrząsnęła nią”. Wkrótce Rooseveltowie i Hopkins przyłączyli się do premiera, wygłaszając refren: „Strzelaj, jeśli musisz (…)”69.

Przez trzy dni odprężali się na spokojnych polanach Shangri-La, ucinając sobie drzemki w chatach z bali, łowiąc pstrągi źródlane i dyskutując o wydarzeniach sprzed 80 lat, kiedy konfederackie oddziały żwawo przemaszerowały przez okoliczne wzgórza, kierując się ku Gettysburgowi. Kolejny gość, córka Roosevelta Anna, w datowanym na 14 maja liście do męża tak opisała Churchilla: „Dłubie w zębach przez cały obiad i obficie używa tabaki. Kichnięcia, które potem następują, niemal trzęsą fundamentami domu (…). Podziwiając jego tabakierę, dowiedziałam się, że należała kiedyś do lorda Nelsona”70. Prezydent często siadał przy oknie ze swoją ukochaną kolekcją znaczków. Gdy prośby Churchilla o więcej czołgów, samolotów czy czegokolwiek innego stawały się zbyt natarczywe, Roosevelt przerywał mu, podnosząc znaczek do światła i mamrocząc: „Czyż nie piękny ten egzemplarz z Nowej Fundlandii?”. W innych przypadkach, by oszczędzić prezydentowi „godzin z Winstonem”, adiutant wzywał go do wyimaginowanej rozmowy telefonicznej71.

Łączyło ich wiele rzeczy, nie tylko ciążąca na nich ogromna odpowiedzialność za uratowanie świata. Dzielili zamiłowanie do sekretów, machlojek i historii wojskowości. Roosevelt „uwielbiał wojskową stronę wydarzeń i lubił sprawować nad nimi kontrolę”, napisał pewien jego podwładny72. Churchill z kolei zdawał się myśleć o sobie jako o ponownym wcieleniu swego sławnego przodka, księcia Marlborough, który w 1704 roku zwyciężył Francuzów pod Blenheim. Mimo wykazywanej teraz niechęci do faworyzowanego przez Brytyjczyków włoskiego przedsięwzięcia prezydent miał „skłonność do rozpraszania sił” i fascynował się Morzem Śródziemnym w prawie tak wielkim stopniu jak premier73. Nigdy też nie zapomniał ani nie próbował zapomnieć o cierpieniu, jakie wojna sprowadziła na ogromne rzesze ludzi (Marshall regularnie informował go o szczegółach dotyczących najnowszych strat bojowych, przysyłając mu grafiki wykonane w jaskrawych kolorach, „aby wszystko było oczywiste”)74. Nie ma wątpliwości, że Roosevelt darzył Churchilla wielkim podziwem i sympatią. „Czyż nie wspaniale jest mieć po naszej stronie tego starego torysa?”, zapytał kiedyś75.

Churchill nie mógł jednak zbliżyć się do niego jeszcze bardziej. Towarzyski i czarujący Roosevelt pozostawał w istocie niemożliwy do przejrzenia i tajemniczy. Jak stwierdził jeden z adiutantów prezydenta, nie dało się poznać tego, co kryło się w jego „gęsto zalesionym wnętrzu”. Próba podążania za jego procesem myślowym, zauważył Henry Stimson, „bardzo przypominała ganianie po pustym pokoju za pojedynczym promieniem słońca”. Roosevelt rzadko wydawał rozkazy, zamiast tego oznajmiał, że „chce, aby coś zostało zrobione”76. Żaden polityk w historii nie był lepszy w rozwiązywaniu problemów poprzez ignorowanie ich, a prezydent potrafił podnosić bezczynność do rangi sztuki. Mimo to więcej niż 20 razy odrzucił porady wojskowych dowódców, aby postąpić zgodnie z własnym instynktem. Tak uczynił choćby w listopadzie poprzedniego roku, decydując się dokonać inwazji na Afrykę Północną. „Nie jest to metodyczny umysł”, zanotował pewien brytyjski obserwator, a amerykańscy szefowie sztabów z pewnością przyznaliby mu rację. „Prezydent nigdy nie myśli! Ondecyduje”, powiedziała pewnego razu Eleanor77.

Swoją polityczną filozofię ograniczył do dwóch rzeczowników: demokrata i chrześcijanin. Więcej szczegółów zawierały cztery niezbywalne wolności: wypowiedzi, wyznania, wolności od niedostatku i wolności od strachu, które przedstawił w trakcie orędzia o stanie państwa w styczniu 1941 roku. Już kilka miesięcy wcześniej zaczął marzyć o powojennym świecie, a jeśli trzymał Churchilla na dystans, to po części dlatego, że jego wizja nie zakładała odbudowania kolonialnych imperiów. Niewątpliwie mówił szczerze, przekazując premierowi: „To wielka przyjemność żyć w tej samej dekadzie co pan”78. Jednocześnie Roosevelt żywił pewne chłodne przekonanie, którym podzielił się z synem Elliottem: „Wielka Brytania podupada”79.

Ameryka tymczasem się wznosiła. Roosevelt miał dobre powody, by wierzyć, że jego rodacy wykażą się siłą potrzebną do zbudowania lepszego świata. Nieopublikowane jeszcze badanie opinii publicznej, potajemnie dostarczone do Białego Domu w ostatni czwartek, wykazało, że ponad trzy czwarte ankietowanych sądzi, że po wojnie Stany Zjednoczone powinny odgrywać w świecie większą rolę. Niemal równie wielu uważało, że kraj musi sporządzić „plan pomocy, dzięki któremu inne narody stanęłyby na nogi”. Ponad połowa pytanych zgadzała się, że Ameryka powinna być „aktywnie zaangażowana w jakiegoś rodzaju organizacji międzynarodowej, posiadającej sąd, którego decyzje egzekwowałyby wystarczające do tego siły policyjne”. Dla prezydenta równie krzepiący był fakt, że 70% ankietowanych aprobowało sposób prowadzenia przez niego wojny, a dwie trzecie chciałoby jego reelekcji w 1944 roku, gdyby konflikt wciąż wtedy trwał80.

Podupadała jednak nie tylko Wielka Brytania, ale też sam Roosevelt, z czego na pewno zdawał sobie sprawę. Tych, którzy spotkali się z nim w Casablance, zaniepokoiło to, jak słabowicie teraz wyglądał; piękne znaczki pocztowe z Nowej Fundlandii nie były w stanie przywrócić mu zdrowia. „Jest w tym człowieku coś pięknego i zarazem godnego politowania – zapisał o nim w dzienniku pewien brytyjski dyplomata. – Wspaniały tors, duża, okazała głowa oraz imponujący korpus, nieruchomy, przykuty do sofy albo krzesła i przenoszony z pokoju do pokoju”. Roosevelt nie mówił wiele o swym zdrowiu, jeśli nie liczyć narzekań na trapiące go regularnie zapalenie zatok. Była to dla niego kolejna tajemnica, którą należało utrzymać81.

Negocjacje wznowiono w poniedziałek o godzinie 10.30. Poczucie koleżeństwa i dobra zabawa prysnęły niczym bańka mydlana. Przez kolejne trzy dni szefowie sztabów sprzeczali się, tkwiąc w impasie. Brooke i jego brytyjscy koledzy odżegnywali się od chęci dbania o imperialne interesy w basenie Morza Śródziemnego oraz od skłonności do pobocznych działań. Zamiast tego opowiadali się za kampanią włoską prowadzoną „w duchu pościgu”, pozwalającą wykorzystać zwycięstwo na Sycylii, wytrącić z równowagi Rzym i zachwiać Berlinem82. Amerykanie nie zamierzali ustąpić. Oświadczyli, że żadne siły lądowe lub morskie Stanów Zjednoczonych nie zostaną skierowane do walki dalej niż na Sycylii. Marshall, któremu zmarszczone brwi nadawały surowego, starotestamentowego wyglądu, przypomniał zgromadzonym, że „w Afryce Północnej stosunkowo niewielkie siły niemieckie” toczyły zaciekłe walki opóźniające przez sześć miesięcy. Decyzja Berlina o stawieniu oporu we Włoszech „mogłaby uczynić planowane operacje wyjątkowo trudnymi i czasochłonnymi”83.

Niemal trzy tuziny adiutantów i oficerów sztabowych krążyły za plecami szefów sztabów, przeszukując dokumenty lub wyciągając wspomniane już czerwone skórzane teczki, aby uzasadnić jakiś argument albo zakwestionować dane twierdzenie. W środowe popołudnie, o 16.30, cierpliwość Marshalla się skończyła. Za dwie godziny obradujący mieli spotkać się w Białym Domu z Rooseveltem i Churchillem. Przyznanie, że wojskowi wciąż nie są w stanie dojść do porozumienia, prawdopodobnie oznaczałoby przekazanie strategicznego planowania w ręce prezydenta i premiera, co stanowiło przerażającą perspektywę dla każdego człowieka w epoletach. Marshall zaproponował, aby w pokoju zostali tylko szefowie sztabów. Wszyscy pozostali wyszli. Gdy po 90 minutach drzwi się otworzyły, na mahoniowym stole leżało porozumienie84.

Osiągnięto nietypowy kompromis, ponieważ był on rzeczywiście kompromisem. Ustalono, że za 50 tygodni, 1 maja 1944 roku, przeprowadzony zostanie atak przez kanał La Manche, mający na celu „zabezpieczenie na kontynencie przyczółka, z którego wykonywane będą dalsze działania zaczepne”. Aby zgromadzić 29 dywizji, jakich potrzebowano do inwazji, oznaczonej wkrótce kryptonimem Overlord, zamierzano po zakończeniu kampanii sycylijskiej przenieść cztery dywizje amerykańskie i trzy brytyjskie z basenu Morza Śródziemnego do baz na Wyspach Brytyjskich. Jeśli chodzi o sam rejon śródziemnomorski, to naczelnemu dowódcy Sprzymierzonych w Afryce Północnej generałowi Dwightowi D. Eisenhowerowi przekazano instrukcje, aby po opanowaniu Sycylii zajął się planowaniem wszelkich operacji „obliczonych na wyeliminowanie Włoch z wojny i związanie jak największych sił niemieckich”. Szefowie sztabów szacowali, że Eisenhowerowi pozostanie 27 dywizji i 3600 samolotów, z użyciem których będzie on mógł kontynuować działania przeciwko „miękkiemu podbrzuszu”. Nie odniesiono się jednak konkretnie do bezpośredniej inwazji na Włochy85.

Dziecko zostało przecięte w połowie, co stanowiło rozwiązanie satysfakcjonujące być może dla negocjatorów, ale raczej niezbyt obiecujące dla samego dziecka. Kiedy oficerowie zbierali dokumenty i zatrzaskiwali teczki, nad Waszyngtonem przetoczyły się grzmoty. Od zachodu nadciągnął deszcz, chłoszcząc miasto i kładąc kres upałowi86.

Konferencja Trident miała trwać jeszcze tydzień. Wprawdzie poradzono już sobie z najważniejszą różnicą zdań, ale do rozwiązania pozostawał wciąż tuzin innych kwestii, począwszy od przydziału zaopatrzenia, a kończąc na działaniach na Pacyfiku. Bez ustanku odbywały się też kolejne spotkania towarzyskie. Podczas przyjęcia na południowym trawniku Białego Domu orkiestra piechoty morskiej zagrała utwory Stephena Fostera oraz Hymn Bojowy Republiki, podczas gdy goście popijali mrożoną kawę, wymieniając spojrzenia ze zgromadzonymi za ogrodzeniem turystami. 22 maja, w czasie lunchu w brytyjskiej ambasadzie, pokrzepiony przez whisky Churchill oświadczył, że spodziewa się, że „Anglia i Stany Zjednoczone będą rządzić światem (…). Jaki jest powód podchodzenia ze skruchą do anglosaskiej wyższości?”. Zdumiony wiceprezydent Henry A. Wallace oskarżył premiera o popieranie koncepcji „Anglosasi über Alles”. Churchill odrzucił atak. „My, Anglosasi” – wypowiadał to Angloszasi – „jako jedyni potrafimy nad tym wszystkim zapanować”87. Nieszczęsny Brooke wyszedł z lunchu, aby udać się do fryzjera, lecz potknął się i spadł po kamiennych schodach, 14 stopni w dół. Poturbowany i posiniaczony, znalazł pocieszenie w zakupie dwóch rzadkich książek o ptakach, na które natrafił w pobliskim sklepie88.

Rzadko zadowolony i nigdy niezachowujący spokoju Churchill zaczął działać tak, jak gdyby przeceniał swe siły. W poniedziałek 24 maja nie pozwolił Rooseveltowi udać się do łóżka aż do 2.30 nad ranem (po zakończeniu konferencji wycieńczony prezydent wyjechał do swej posiadłości w Hyde Park, gdzie trzy noce z rzędu spał po 10 godzin). Później tego samego dnia premier próbował anulować kompromis zawarty przez szefów sztabów, bo w dokumencie nie zalecono wprost dokonania inwazji na Włochy. Poza tym poruszył kwestię kontynuowania ofensywy i zaatakowania Jugosławii oraz Grecji. Swemu osobistemu lekarzowi lordowi Moranowi wyznał: „Zauważyłeś, że prezydent jest bardzo zmęczonym człowiekiem? Jego umysł sprawia wrażenie zamkniętego. Zdaje się, że utracił swą wspaniałą elastyczność (…). Nie mogę pozwolić, żeby sprawy pozostały bez zmian”89.

Harry Hopkins ostrzegł Churchilla, że powinien zrezygnować i nie ryzykować okropnym pogorszeniem stosunków. Nawet Roosevelt zaczął narzekać, że premier zachowuje się jak „rozpuszczony chłopiec”90. Przywołany do porządku Churchill zgodził się zamiast tego polecieć z Waszyngtonu do Algieru, żeby rozmówić się z Eisenhowerem. Zabrał ze sobą zarówno poobijanego Brooke’a, jak i zrzędzącego Marshalla, który sam przyrównał się do „elementu bagażu”91. Hopkins przekazał Moranowi: „Zaczęliśmy unikać kontrowersji z Winstonem. Stwierdziliśmy, że sobie z nim nie radzimy”. Lekarz przyznał, że Churchill „jest tak bardzo zajęty własnymi ideami, że nie interesuje go, co myślą inni”92.

Niemniej jednak jego retoryka okazała się łagodząca, jak wielokrotnie wcześniej. W słoneczne środowe południe w Izbie Reprezentantów odbyła się połączona sesja Kongresu. Wziął w niej udział syn brytyjskiego ambasadora, młody oficer, który stracił obie nogi w Afryce Północnej i został zawieziony wózkiem inwalidzkim na galerię przez wysokiego, zgarbionego ojca. Poprzedniego dnia Churchill spędził prawie 10 godzin, dyktując szkice przemówień obdarzonym anielską cierpliwością maszynistom. Teraz stał na mównicy, trzymając się za klapy ciemnej marynarki, przeciągając samogłoski i przypominając wolnym ludziom na całym świecie, że droga jest długa, lecz sprawa słuszna. „Wojna pełna jest tajemnic i niespodzianek. Błędny krok, postawiony w złym kierunku, mylna strategia, niezgoda lub ospałość mogą szybko dać naszemu wspólnemu wrogowi możliwość przeciwstawienia się nam. Nadzieje Niemiec i Japonii muszą teraz opierać się na przeciąganiu wojny i uczynieniu jej niezwykle kosztowną, tak aby demokracje zmęczyły się nią lub znużyły, albo żeby doszło między nimi do rozłamu”93.

Po 50 minutach zakończył z typowym dla siebie polotem:

Dzięki jedności celu, niezłomności w działaniu, uporowi i wytrzymałości, jakimi wykazywaliśmy się do tej pory – dzięki nim i tylko nim będziemy w stanie spełnić naszą powinność wobec przyszłości świata i losu człowieka94.

Roosevelt pozostał w Białym Domu, nie chcąc zabierać Churchillowi miejsca w świetle reflektorów. Wysłuchał przemówienia w radiu, które trzymał w lewej szufladzie swego wielkiego biurka. „Winston wspaniale pisze i jest specjalistą od chwytliwych sloganów”, powiedział swemu sekretarzowi95.

Konferencja dobiegła końca, nie wytworzywszy owego poczucia braterstwa, jakie charakteryzowało Casablankę. Wzajemne zaufanie pozostało rzeczą niestałą. Ideał epoki, w której dobrzy ludzie mają odwagę, by wierzyć sobie nawzajem, nie został jeszcze bezbłędnie wprowadzony w życie. Obradujący byli zmęczeni wykłócaniem się, dźwiganiem ciężaru, którym ich obarczono, oraz całą trwającą katastrofą. Zdawali sobie sprawę, że nadeszły ciężkie czasy, wymagające twardych mężczyzn.

Z punktu widzenia Amerykanów nadszedł kres pierwszej części najbardziej wyczerpującego wyścigu tego stulecia. Jego symbol stanowili jeńcy z Afrika Korps, maszerujący teraz do obozów w Kansas i Oklahomie. Etap ten, rozpoczęty w Pearl Harbor, a zakończony opanowaniem Tunezji, wymagał odwagi i inwencji, jedności i zdolności organizacyjnych. Teraz miała się zacząć długa, środkowa część wyścigu. Nie było wiadomo, ile potrwa i jaki będzie jej przebieg. Mało kto wątpił, że konieczne okażą się nowe cnoty: wytrzymałość, brak skruchy i żelazna wola.

Po raz pierwszy alianccy najwyżsi dowódcy spotkali się z przeczuciem, że wojna, przynajmniej ta w Europie, zostanie kiedyś, w jakiś sposób wygrana. „Miłe światło triumfu zaczęło świecić nad całym obszarem ogarniętym światowym konfliktem”, stwierdził w czerwcu Churchill w Izbie Gmin96. W czasie konferencji codzienne raporty o zatopionych U-Bootach potwierdzały, że szala zwycięstwa w tej kampanii przechyliła się na stronę Aliantów, gwałtownie i nieodwracalnie. Wspólny komunikat sporządzony przez Roosevelta i Churchilla na zakończenie rozmów stanowił świadectwo szczerego optymizmu, choć równocześnie zawierał kilka niewinnych kłamstw, jak choćby zapewnienie, że doszło do „pełnego porozumienia” dotyczącego wszystkich teatrów działań wojennych, w tym „kampanii śródziemnomorskiej”97.

Pewne sprawy tuszowano, niemniej powstał plan, podczas gdy przed konferencją nie było żadnego. Brytyjczycy odnieśli sukces, upewniając się, że przynajmniej przez następny rok wojna będzie koncentrować się w rejonie Morza Śródziemnego, oraz uznając eliminację Włoch jako członka Osi za najbliższy cel. Churchill raz jeszcze udaremnił nagłą chęć Amerykanów do skoncentrowania sił na Pacyfiku kosztem Atlantyku (choć ostatecznie wojna Stanów Zjednoczonych z Tokio była prowadzona równie zażarcie, jak w Europie). W dalszym ciągu zamierzano wspierać Chiny, a flotylle alianckich bombowców miały cały czas rosnąć, by w końcu niemalże zaciemnić niebo nad Niemcami, a potem Japonią. Chcąc przezwyciężyć sceptycyzm Jankesów, Brytyjczycy stosowali przesadne argumenty – „dodawali za dużo jajek do puddingu”, jak ujął to pewien krytyk. Twierdzili, że jest mało prawdopodobne, by Niemcy stawili twardy opór w kontynentalnych Włoszech; że długoterminowe zaangażowanie Sprzymierzonych na terenie tego kraju będzie wymagało zaledwie dziewięciu dywizji i żadnych znaczniejszych sił okupacyjnych; że ciężkie walki w basenie Morza Śródziemnego mogą przyczynić się do zakończenia wojny już w 1944 roku. Wszystkie te proroctwa okazały się błędne98.

Amerykanie zdołali z kolei ograniczyć zakres kampanii śródziemnomorskiej. Jesienią do Wielkiej Brytanii miało zostać przeniesionych siedem dywizji, zaś na południe nie zamierzano wysyłać żadnych dodatkowych posiłków. Udało im się też uzyskać zapewnienie, że w konkretnym terminie Sprzymierzeni dokonają inwazji na zachodnią Francję. „To najlepsze rozwiązanie, jakie mogłem uzyskać”, przyznał Roosevelt w rozmowie z adiutantem. Ani prezydent, ani jego dowódcy wojskowi nie odpowiedzieli na uzasadnione pytania Brytyjczyków: w jaki sposób, w razie zarzucenia działań nad Morzem Śródziemnym, przez wiele miesięcy poprzedzających Operację Overlord we Francji Alianci będą angażować w walki siły niemieckie; w jaki sposób da się udobruchać Rosjan, jeśli wojska angielsko-amerykańskie pozostaną bezczynne przez tak długi czas; czy nie byłoby rozważne ściągnięcie części oddziałów Osi znad Wału Atlantyckiego poprzez zmuszenie Berlina do wzmocnienia południowej flanki99.

Sprzymierzeni mieli w końcu plan, lecz dopiero przyszłość musiała pokazać, czy jest on dobrym planem. Z pewnością można scharakteryzować go mianem ogólnikowego. Sposób wyłączenia Włoch z dalszego udziału w konflikcie pozostawał w gestii generała Eisenhowera, naczelnego dowódcy na teatrze działań wojennych. Towarzyszący temu cel związania „jak największych niemieckich sił” sugerował z kolei wojnę na wyniszczenie i wydawał się być podyktowany oportunizmem, nie stanowiąc zrozumiałego zadania strategicznego.

Wysłanie alianckich armii do Afryki Północnej, a następnie na Sycylię sprawiło, że wydarzenia w tej części świata same zaczęły nabierać rozpędu i toczyć się zgodnie z własną logiką. Próbując dokonać niemożliwego, opracowano nieco niespójną koncepcję strategiczną, która miała doprowadzić Anglików i Amerykanów do końca wojny: celem nieustannych ataków na Festung Europa z powietrza i od południa było przygotowanie gruntu pod inwazję przez kanał La Manche i uderzenie na Berlin. To, czy uda się przeprowadzić znaczącą kampanię śródziemnomorską bez ciągłego wplątywania się w zagmatwaną sytuację oraz czy wróg zareaguje tak, jak chcieliby alianccy stratedzy, również stanowiło jeszcze niewiadomą100.

Zapewne największym osiągnięciem uczestników konferencji Trident było nie tyle naszkicowanie wielkich strzałek na mapie, co potwierdzenie przez nich własnego człowieczeństwa. To właśnie stanowiło ich wspólny język – te same wartości, takie jak przyzwoitość, godność, tolerancja i szacunek. Prowadzili błahe sprzeczki i intelektualną szermierkę, połączyła ich jednak braterska więź, powstała dzięki temu, kim byli, w co wierzyli i o co walczyli. Była jak jeden z tych pięknych ptaków wypatrywanych przez Brooke’a, dało się ją dostrzec w delikatnym geście Churchilla, kiedy okrył kocem ramiona Roosevelta, a także w ponurej determinacji, by toczyć wojnę, nie lubiąc jej101.

We wtorek 25 maja o godzinie 16, dokładnie dwa tygodnie po przyjeździe, Churchill udał się wąskimi korytarzami Zachodniego Skrzydła Białego Domu do Gabinetu Owalnego. Rankiem następnego dnia miał wystartować łodzią latającą z Potomaku z okolicy Gravelly Point. Jego bagaże zostały już spakowane. On sam odbył już część pożegnań, reszta miała nastąpić niebawem. Kryptonim porannego lotu kilkakrotnie zmieniano w ciągu ostatnich 48 godzin, najpierw z Watson na Redcar, a następnie na Student. Premier, najpewniej uznawszy, że żadne z tych słów nie brzmi wystarczająco wojowniczo, na próżno usiłował zmienić je raz jeszcze, na Neptune102.

Roosevelt siedział w pozbawionym podłokietników wózku inwalidzkim. Promienie słoneczne zalewały Ogród Różany znajdujący się po drugiej stronie francuskich drzwi. W oknach wychodzących na południe zainstalowano kuloodporne szyby, ale prezydent nie zgodził się na kilka bardziej histerycznych propozycji ochrony, w tym na umieszczenie karabinów maszynowych na tarasie oraz utworzenie śluz powietrznych przy zewnętrznych drzwiach na wypadek ataku z użyciem gazu trującego. Gdy Churchill znalazł się u jego boku, Roosevelt skinął głową, dając znak adiutantowi. Ten otworzył drzwi gabinetu przed wielkim tłumem reporterów, przybyłym na 899. konferencję prasową w czasie tej prezydentury.

„Niezmiernie się cieszymy, że pan Churchill znów tu jest – przekazał Roosevelt dziennikarzom. – Biorąc pod uwagę rozmiary naszych problemów, dyskusje zostały zakończone we wręcz rekordowym czasie”. Następnie prezydent spojrzał na premiera. „Sądzę, że będzie on chętny do odpowiedzi na prawie każde pytanie; z naciskiem na prawie”.

„Panie premierze – odezwał się jeden z reporterów – czy może pan powiedzieć nam o ogólnych planach na przyszłość, począwszy zapewne od Europy?”.

„Naszym planem na przyszłość jest prowadzenie wojny aż do bezwarunkowej kapitulacji tych, którzy nas nękają. Dotyczy to w równej mierze Azji i Europy”, odparł Churchill.

Roosevelt się uśmiechnął. „Myślę, że słowa nękanie lubnękać są najlepszym, jaki znam, przykładem charakterystycznej dla pana powściągliwości”.

Reporterzy zachichotali. „Ciekaw jestem – zapytał kolejny z nich – co według pana dzieje się w umyśle Hitlera?”. Chichot przerodził się w gwałtowną eksplozję śmiechu.

„Nienasycony apetyt, nieograniczone ambicje – chce całego świata!”, stwierdził premier. „Apetyt tego nikczemnego człowieka nie ma końca. Powinienem powiedzieć, że żałuje teraz, że nie poskromił swych pasji, zanim nie obrócił przeciwko sobie i swemu krajowi tak wielkiej części świata”.

„Czy powie pan coś o Mussolinim i Włoszech?”.

Churchill spojrzał spode łba: „Sądzę, że są milszą alternatywą niż Niemcy”.

I