Dzieje głupoty w Polsce. Pamflety dziejopisarskie - Aleksander Bocheński - ebook

Dzieje głupoty w Polsce. Pamflety dziejopisarskie ebook

Bocheński Aleksander

3,9

Opis

Zawsze wobec każdego stanu, w jakim znalazło się nasze zbiorowisko, pytanie: jaka jest nasza w tym rola, jak mogliśmy zwycięstwo powiększyć, klęski uniknąć – będzie ważniejsze od zagadnienia: o ile ten wróg jest łotrem, przestępcą i o ile „plami” swoją historię.
Aleksander Bocheński
Dzieje głupoty… pozostają jednym z najciekawszych i najbardziej inspirujących dzieł polskiego pisarstwa politycznego. Nie tylko jako głos w sporze o historyczne wybory, ale i jako oparta na solidnych podstawach próba stworzenia teoretycznych ram dla strategii politycznej państwa słabego, położonego między mocarstwami.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 795

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (8 ocen)
2
5
0
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
SonoMonika

Nie oderwiesz się od lektury

wartościową książka dla osób które interesują się historią oraz jej wpływem na życie obecne i przyszłe...
00
AStrach

Dobrze spędzony czas

Inspirująca.
00

Popularność




Okładka

Strona przedtytułowa

Strona przedtytułowa

Strona przedtytułowa

Strona przedtytułowa

Tylko dla tych, którzy mają ambicję lub okazję myślą lub czynem wpływać na losy zbiorowiska naszego, pisał autor.

Przedmowa

Książka niniejsza zawiera kilka pamfletów, poświęconych naszym historykom. Napisałem ją podczas okupacji, gdy stwierdziłem, w rozmowach z przywódcami naszego społeczeństwa, że po pierwsze – mają oni dość mylne pojęcie o naszej przeszłości, a po drugie – znajdują bez trudu historyków, na których mogą się powołać dla poparcia swego zdania. Pojęcia te wypowiadali na uzasadnienie swoich bieżących decyzji. Stąd namacalnie niejako przekonałem się, że dziejopisarstwo wywiera duży wpływ na losy naszego zbiorowiska i że wpływ ten może być zły albo dobry, zależnie od tego, czy dziejopisarstwo przedstawia przeszłość prawdziwie czy fałszywie.

Moi znajomi, którzy czytali te pamflety w rękopisie, postawili mi parę zarzutów. Chciałbym się z nich usprawiedliwić choć częściowo.

Najczęściej zarzucano mi zły układ, rozwlekłość i powtarzanie się zasady ogólnej. Zarzut ten uważam za słuszny. Pamflety moje to zbiór artykułów, z których każdy stanowi całość dla siebie. Stąd nieuniknione powtórzenia, których usunięcie wymagałoby przepisania i przerobienia kompletnego całości. Jeden z uczonych profesorów historii zarzucił mi, że oprócz paru oryginalnych myśli Dzieje głupoty… zawierają same truizmy. Niestety! Mam poważne powody do obawy, że to, co uczony nazwał oryginalnymi myślami, zostanie powszechnie, choć milcząco przyjęte, to zaś, co uważa on za truizm, wywoła burzę, hałas i potępienie.

Innym zarzutem jest jednostronność i brak szerszego omówienia dobrych stron tej działalności, którą zwalczam. Rzeczywiście pamflety moje są jednostronne, ale czyż tego nie wymagała jednostronność, tylko w stronę przeciwną od mojej, naszej opinii publicznej i historycznej?

Zarzutem, który sobie sam stawiam, jest ubóstwo materiału. Obniża on jednak tylko rodzaj literacki utworów, które wskutek tego nie mogą sobie rościć pretensji do syntezy naukowej. Nie przypuszczam, żeby przeczytanie drugich tylu tomów mogło zmienić w czymkolwiek zasadnicze tezy tej pracy.

Wreszcie winien jestem więcej miejsca poświęcić zarzutowi, który na pewno powstanie obecnie, jakobym przeoczył społeczny aspekt okresu, który omawiam. Rzeczywiście aspekt ten pominąłem, nie zaś przeoczyłem, a zrobiłem to dlatego, żeby wyraźniej nacisk położyć na politykę zagraniczną. Polityka zagraniczna – oto pierwszy truizm, który rzucam – jest niczym innym, jak sposobem postępowania pewnego zbiorowiska wobec zbiorowisk innych. Być może, iż z biegiem czasu odrębności i granice międzyzbiorowiskowe czy międzynarodowe rozluźnią się lub przestaną istnieć. Do tej chwili fenomen ten nie zaistniał. Wobec tego można i trzeba badać stosunki międzyzbiorowiskowe, motory, które postępowaniami jednych zbiorowisk wobec drugich kierują, metody, którymi postępowania te mogą się wyrażać. I tu jest rzeczą oczywistą, że ustroje społeczne poszczególnych zbiorowisk nie wystarczą, by odmienić zasadnicze motory postępowania, ani też nie zmienią zasadniczych postępowania metod. Motorem, tak długo, póki zbiorowisko będzie istnieć, będzie zawsze chęć zapewnienia ludom, które zbiorowisko obejmują, pokoju i dobrobytu. Metodą postępowania będzie zawsze walka albo negocjacje. Rola ustroju polega na wychowaniu człowieka, na wydobyciu ze zbiorowiska większej siły lub też zapewnieniu mu większego dobrobytu. Jednakże ustrój zapewnić je może jedynie środkami działającymi wewnątrz zbiorowiska. Z chwilą, gdy siłom lub dobrobytowi ludu grozić będzie niebezpieczeństwo z zewnątrz, zbiorowisko zagrożone będzie musiało, bez względu na ustrój, w jakim się znajduje, posłużyć się walką albo negocjacją. Dlatego sądzę, że obiektywne badanie mechanizmów polityki zagranicznej może być korzystne dla naszego narodu, bez względu na to, jakie są przekonania społeczne jego obywateli i jego przywódców.

Styl książki jest ciężki. Tym lepiej. Ci, dla których jest pisana, dadzą sobie ze stylem radę. A przejęcie się jej hasłami przez ludzi, którzy nie są obdarzeni zdolnościami politycznymi, spowodować może więcej szkody niż pożytku.

 

 

Koniunktury geopolityczne w dziejach upadku Polski

Praca niniejsza powinna być ogólnym rzutem oka na rolę koniunktur między­narodowych w dziejach naszego upadku – i w dziejach naszych klęsk. Winy lub zasługi naszego narodu i jego przywódców badać będziemy dalej dopiero przymierzając je ściśle do tła położenia geopolitycznego. Powinno to pomóc do oderwania kryteriów, według których sądzą historycy działania ludzkie, od pewnych zasad abstrakcyjnych, i przystosowania ich ściśle do warunków, w jakich odbywały się te działania. Od imperium światowego do zupełnego wyniszczenia fizycznego wiele jest piór na wachlarzu, na którym przebiegać mogą tysiąclecia dziejów danych zbiorowisk narodowych. Pierwszym obowiązkiem polityka jest orientować się dobrze, na którym piórze znajduje się zbiorowisko, któremu przewodzi, i na które ma zamiar awansować lub się cofnąć. Ale też historyk nie może opisywać działań przywódców narodowych, nie orientując się z całą dokładnością w położeniu piór poszczególnych i możliwościach, jakie stały przed jego bohaterami. Syntetyczny rzut oka na położenie Polski w zmiennych koniunkturach geopolitycznych prowadzi nas od razu w atmosferę kryteriów, które całemu zbiorowi artykułów mają przyświecać.

I. Na sile sąsiadów i stosunku sił własnych do sił sąsiadów opiera się w całości nasza teoria koniunktur geopolitycznych, w której szukamy przyczyn upadku Polski. Zamiast więc badania winy własnej i cudzej, będziemy analizować wzrost lub upadek sił cudzych, albo też upadek sił własnych. I dodajmy zawsze – trwałość upadku obcych i trwałość potęgi własnej1. Jak wiemy, Polska w XVIII wieku miała do czynienia z jednym i drugim fenomenem. Jednakże siły sąsiadów nie były tak duże w stosunku do naszych, potencjalnych, żeby upadek taki, jaki nastąpił, miał być nieunikniony. Dzieje wykazują nam wypadki walk zupełnie beznadziejnych z powodu ogromu agresora i braku sprzymierzeńców. Tu nawet trzej agresorzy razem nie mieli aż tak wielkiej przewagi, a fakt, że było ich trzech, dawał dodatkowe bardzo duże możliwości rozbicia koalicji. Te zastrzeżenia pozwalają uznać, że przyczyny niezależne od naszego wysiłku miały minimalne znaczenie.

Dodajmy parę uwag o roli państwowości w rzędzie kryteriów. Przez jakiś czas modna była w publicystyce dyskusja: „naród” czy „państwo”? Na pytanie to odpowiadamy bez wahania – naród. Celem polityki i wszelkich działań narodu i jego przywódców jest możliwie najlepsze miejsce w hierarchii narodów. Państwo w pewnych określonych epokach – taką epokę przeżywaliśmy – stanowi najdoskonalszą i jedyną formę życia i narzędzie rozwoju narodowego i dlatego obecnie wszystkie wysiłki są kierowane ku zdobyciu, utrzymaniu czy wzmocnieniu swojej państwowości. Można jednak doskonale sobie wyobrazić epoki inne, w których znaczenie posiadania własnej więzi państwowości jest nieistotne dla stanowiska w hierarchii międzynarodowej. Bywa również, że dla zdobycia własnego państwa narody ryzykują i ponoszą poważne straty w swoim stanowisku pośród innych narodów.

Idziemy dalej. Istnieją koniunktury geopolityczne, w których naród i jego przywódcy mają do wyboru: utratę samodzielności drogą związku z innym organizmem państwowym, w którym mogliby odgrywać rolę i rozwijać siły – z jednej strony, z drugiej – odrzucenie wszelkiej innej koncepcji jak tylko zupełnej suwerenności i mocarstwowości2.

W tej właśnie sytuacji znalazła się Polska w połowie XVIII wieku. Zastrzeżenie powyższe jest potrzebne, by zrozumieć, dlaczego „upadła” definiujemy jako aneksję przez silniejszych sąsiadów3.

II. Cykl pomyślnych koniunktur geopolitycznych przeżywała Polska w XV, XVI i jeszcze w XVII wieku. Rzecz prosta, za okres pomyślny w geopolityce nie możemy przyjąć okresu wybujałej cywilizacji ani bogactwa, ani nawet siły danego państwa. Pomyślny okres jest wtedy, kiedy siła państwa wzrasta relatywnie do siły państw innych. Jeżeli siły nasze zwiększają się w stosunku, powiedzmy, 10% rocznie, a sąsiadów w stosunku 20%, okres jest dla nas niepomyślny. Jeżeli nam sił ubywa po 40%, a naszym sąsiadom po 50%, wówczas okres jest pomyślny. Dlatego musimy tu zastrzec się jak najbardziej ostro przeciw metodzie pisania historii polskiej tak, jak dotąd pisano, w kompletnym ignorowaniu zagranicy. Mścił się ten system na nas w okresie dwudziestolecia Polski odrodzonej. Durząc się rzekomą własną potęgą, nie wiedzieliśmy, że zyskując minimalne rzeczy, cofamy się błyskawicznie w stosunku zarówno do postępu Niemiec, jak i Rosji.

* * *

W wieku XV Polska staje się państwem zjednoczonym, dobrze administrowanym, mającym wojsko na poziomie ówczesnych wymagań. Jednocześnie Ruś dopiero zaczyna się wyzwalać spod jarzma tatarskiego, a siły zakonu krzyżackiego chylą się do upadku. Wojny na południu i zachodzie Europy przykuwają tam siły Rzeszy Niemieckiej tak, że nic nie przeszkadza nam w pokonaniu i wykończeniu zakonu krzyżackiego. Koniunktura ta, która trwała od roku 1410 do 1515 i później, i przeciągnęła się potencjalnie, po ustaniu wojen szwedzkich, aż do końca panowania Sobieskiego, nie została wykorzystana. Prusy, umknąwszy sprzed widma zagłady, wzrastają odtąd stale w siłę, nie tyle terytorialnie, co militarnie i administracyjnie, wyrabiając się pod dynastią Hohenzollernów na państwo o charakterze półwojskowym.

Koniunktura pomyślna w stosunku do Rosji trwa nieprzerwanie o tyle, że Moskwa dopiero zaczyna podrastać w siłę i, związana walkami z Tatarami, nie wydaje się jeszcze wobec potężnej Polski niebezpieczna. Rozwój jej zostaje zahamowany na początku XVII wieku przez okres wielkich zaburzeń wewnętrznych – istnieje możność ustalenia wpływu polskiego na wschodzie, a nawet być może zupełnego unicestwienia świeżo powstałej siły moskiewskiej… Kilku polskich magnatów podjęło tę próbę. Nie powiodła się ona, nie będąc dostatecznie popartą przez tłum szlachty i słabych Wazów. Dziwniejsze, że magnaci ci zostali potępieni przez historiografię polską jako usiłujący wciągnąć Polskę w „awanturę wojenną”, niesprowokowaną napadem! Tu, jak często jeszcze, mścić się będzie dotkliwie brak zrozumienia tego, czego historycy zaniedbali naród nauczyć: że nieprowadzenie wojny w chwili pomyślnej koniunktury jest błędem bodaj czy nie większym od prowadzenia jej w koniunkturze niepomyślnej. Niestety Polska nie chciała bić się, będąc silną, i dlatego musiała potem bić się, będąc już bardzo słabą.

III. Z wybuchem wojen kozackich, a potem szwedzkich i tureckich, zaczyna zagrażać cykl koniunktur niepomyślnych. Jednocześnie przejawia się rozprzężenie wewnętrzne, które na razie nie mści się, gdyż najpoważniejszy sąsiad, Rzesza Niemiecka, po wojnach religijnych i pokoju westfalskim jest równie, jak my, bezsilna. W miarę walk Polski z Kozakami, Szwedami i Turkami zaczyna się wzrost siły Moskwy i Prus. W okresie tym, trwającym do wybuchu wojny północnej, Polska jest raz zajęta w całości przez Szwecję, a raz uznaje się niejako lennem sułtana. Okres tych walk nie przynosi żadnej postaci dyktatorskiej, która by pozwoliła ratować kraj od nierządu, a jednocześnie unowocześnić naszą strategię, taktykę i uzbrojenie armii.

Jeżeli Polska przebyła szczęśliwie ten okres, to przede wszystkim nie tyle dlatego, że sama była dość silna, że obywatele byli patriotycznie i bohatersko nastrojeni itd., ale dlatego, że w ówczesnej koniunkturze międzynarodowej miała zawsze sprzymierzeńców: Rzeszę przeciw Szwedom, Moskwę przeciw Turcji. Niemniej jednak niebezpieczeństwo tureckie było równie wielkie, jak późniejsze niebezpieczeństwo koalicji trzech mocarstw. Rozpowszechnione zdanie naszej historiografii, jakoby Sobieski pobłądził dążąc pod Wiedeń, pochodzi stąd, że historycy ci nie robią wysiłku, by spojrzeć na sytuację tak, jak ona się wtedy przedstawiała. Niebezpieczeństwo tureckie zostało zażegnane i Austria mogła wziąć udział w rozbiorach, ale gdyby zażegnane nie było, aneksji mogła dokonać Turcja sama. Przyznać jednak musimy, że różnica między naszą siłą wojenną a siłą naszych sąsiadów pogłębiała się ciągle, nie dosięgając jeszcze najniższego poziomu, jaki miała na przykład w czasie konfederacji barskiej.

IV. Następuje okres królów saskich, dno upadku Polski pod względem moralnym, administracyjnym, skarbowym, wojskowym i politycznym. August II próbuje kilkakrotnie ratować siłę państwa, nawet za cenę jego całości. Zdemoralizowana szlachta, przy pomocy cara Piotra Wielkiego, uniemożliwia mu to dzieło. W tym samym czasie Moskwa i Prusy, dzięki królom samowładnym, dochodzą do wielkiej siły militarnej. Moskwa nie może zbyt wiele sił poświęcić ekspansji w stronę Polski, będąc zaabsorbowaną od południa. Dzięki temu i dzięki wojnie siedmioletniej Polska przebyła nienaruszona pierwszą połowę XVIII wieku, mimo że okres ten zaznaczył się katastrofalnie zarówno dalszym osłabieniem państwa, jak i wzrostem sił dwu sąsiadów.

Teraz wejdziemy w okres właściwego upadku, w okres rozbiorczy. Ale mylne byłoby – to jest oczywiste – szukać przyczyn upadku Rzeczypospolitej w tym jedynie trzydziestoletnim okresie, skoro Polska wchodzi weń po stu latach anarchii, bez silnego rządu, bez skarbu, bez armii, a co najgorsze, z warstwą przodującą w stanie głębokiej demoralizacji, sobkostwa i ciemnoty, warstwą gotową raczej życie poświęcić niż dopuścić do poprawy ustroju, do powiększenia armii, do nowych podatków. Do tego stanu doprowadziły nas błędy ustrojowe – najgłębsza więc przyczyna upadku. Błędy tak wielkie, uważane przez ogół szlachty za szczyt mądrości – były w rzeczy samej apogeum głupoty. Wszystko, co walczyło z tragicznie anarchicznym ustrojem, było mądre, wszystko, co go petryfikowało – głupie. Walkę tych dwu kierunków śledzić będziemy z tego naczelnego kryterium.

Ale – i to „ale” należy w naszej książce do uwag najważniejszych – w chwili wstąpienia na tron Stanisława Augusta już sama walka o ustrój nie mogła uratować państwa, gdyż było ono pod protektoratem Rosji i pod czujną, choć czysto negatywną kuratelą Prus. Odtąd mogła je tylko uratować niezmiernie ostrożna polityka zagraniczna. Omijanie wszelkich zaburzeń i walk z mocarstwami sąsiednimi. Wykorzystywanie wszelkich koniunktur pomyślniejszych dla stopniowego wzmacniania ustroju i armii – ciągłe podnoszenie oświaty. Tu bardziej niż w ustroju samym w ciągu ostatnich lat trzydziestu rozegrała się walka między rozumem a głupotą w Polsce. Śladami tej właśnie walki będą iść czytelnicy w rozdziałach poświęconych epoce rozbiorowej.

V. Z chwilą ukończenia wojny siedmioletniej Moskwa, pod Katarzyną II, może uważać Polskę – formalnie niepodległą – za swoje faktyczne lenno. Ma tam swoje stronnictwo, wprowadza sobie oddanego człowieka na króla. Jednocześnie jednak nie może myśleć o formalnej aneksji Polski, lękając się zarówno trudności wewnętrznych, jak i zaburzeń w polityce międzynarodowej, tj. oporu ze strony Austrii i Prus. Mając poważne zadania, szczególnie wobec Turcji, Katarzyna II pragnie mieć od swoich zachodnich sąsiadów dogodną zaporę polską, chroniącą ją od napadów, a jednocześnie oddaną, podległą i mogącą być przydatnym sprzymierzeńcem. Już pierwsze lata panowania Stanisława Augusta pokazują jednak, że Moskwa nie może liczyć na Polskę jako na sprzymierzeńca. Odmowa Czartoryskich przystąpienia do sojuszu zraża Katarzynę do przyjaźniejszej polityki. Jednocześnie Prusy zaczynają prowadzić zabiegi dyplomatyczne w celu osiągnięcia zgody Rosji na rozbiór Polski. Skoro wybucha i utrzymuje się konfederacja barska, skierowana przeciw niej, skoro wszystkie próby likwidacji jej siłami polsko-rosyjskimi zawodzą, Katarzyna zgadza się, acz niechętnie, na propozycję, po czym i Austria przystępuje do spółki rozbiorców.

Rosja zgodziła się na pierwszy rozbiór pod grozą sojuszu turecko-austriackiego i szantażu ze strony Prus, które, oferując rozbiór, mogły jednocześnie, w razie odmowy, grozić przystąpieniem do bloku antyrosyjskiego. Akcja przeciwpolska była cementem łączącym oba mocarstwa, cementem poszukiwanym skrzętnie przez słabsze z tych dwu mocarstw. Polityka polska nie zdołała nigdy zupełnie jasno sformułować sobie zadania rozbicia tego cementu drogą ścisłego porozumienia z mocniejszym, a więc nieposzukującym, mocarstwem. Może najjaśniej wyraził to Stanisław August. Potem Czartoryski, Lubecki i Wielopolski, wreszcie Dmowski szukali rozbicia sojuszu rosyjsko-niemieckiego, dokonanego na podstawie akcji antypolskiej, przez oparcie się na Rosji, Piłsudski – przez oparcie na Prusach lub Austrii. Ale, z wyjątkiem epoki Dmowskiego, olbrzymia większość oświeconego społeczeństwa polskiego nie tylko nie popierała tych zamierzeń, ale kwalifikowała je jako zbrodnię i zdradę. Utarło się, że nie wolno inaczej walczyć o odbudowę państwa, jak tylko ze wszystkimi zaborcami jednocześnie. Hasło to wyraził i sformułował Kościuszko w 1800 roku, potem powtarza się ono stale przy wszystkich akcjach powstańczych do 1846 roku, kiedy to w Krakowie oddział złożony z sześciuset ludzi wypowiedział jednocześnie wojnę Rosji, Prusom i Austrii – ówczesnym trzem największym mocarstwom świata. Dzięki temu systemowi polityka polska, miast przyspieszać, uniemożliwiała konflikt rosyjsko-germański.

Źródło tego szaleństwa – źródło niszczące nie tylko nasze szanse międzynarodowe, ale i pchające nasz naród do powstań, organizowanych zawsze przy beznadziejnym stosunku sił – leżało na pewno w dwu kompleksach psychicznych, z których niezmiernie trudno było naszym przodkom wyzwolić się: w kompleksie nieuzasadnionej wyższości – z jednej strony, w kompleksie nieuzasadnionej obawy – z drugiej. Celem naszej polityki porozbiorowej miało być umożliwienie dogodnych koniunktur zagranicznych oraz wzmacnianie sił własnych. Kompleksy powyższe będą nam psuć koniunkturę i podcinać siły.

Kompleks nieuzasadnionej wyższości przeszkadzał nam powiedzieć sobie w okresie od roku 1775 do 1918: jesteśmy narodem małym i słabym w stosunku do sąsiadów dużych i silnych. Kompleks wyższości prowadził nas do powstań, bo wydawało się Polakom, po pierwsze, że potrafią pokonać i wyrzucić z kraju rozbiorców, a po drugie, że to wyrzucenie wystarczy, żeby i nadal utrzymać istnienie niepodległego państwa. Obie te iluzje były – aż do roku 1918, kiedy to koniunktura na dziesięć lat doznała odwrócenia – rażąco naiwne.

Kompleks niższości polegał na tym, że sądziliśmy, iż bez własnego, niepodległego państwa lub beznadziejnych prób jego odbudowania z bronią w ręku przestaniemy być narodem. Długo, bo aż do roku 1864, nie potrafiliśmy sobie powiedzieć: nie posiadamy już więzi państwowej i nie mamy danych na to, żeby ją wkrótce odzyskać. Ale posiadamy więź narodową i nie ma najmniejszej obawy, żebyśmy ją zatracili, chyba że sami doprowadzimy do samobójstwa, prowokując rozbiorców, by nas rozproszyli lub wytępili. Przeceniliśmy znaczenie siły zbrojnej, nie doceniliśmy znaczenia oświaty. Doświadczenia poszczególnych dzielnic wykazały, że nie powstania, lecz oświata i propaganda podtrzymywały ducha narodowego.

VI. Na razie, za cenę pierwszego rozbioru, Rosja ujęła znowu hegemonię w Polsce. Ambasador Stackelberg wraz z królem wprowadzili szereg zmian ustrojowych i stworzyli pierwszy jako tako pracujący rząd pod nazwą Rady Nieustającej. W następnych szesnastu latach Polska wzmocniła się pod każdym względem. Okres upadku był prawie przezwyciężony.

Rysowała się też pewna zmiana koniunktury. Rosja, mimo olbrzymiego wzrostu potęgi, była rozdarta buntami i zaplątana w nową wojnę turecką. W tajnej konwencji między Stanisławem Augustem a Katarzyną król uzyskał, za cenę przymierza, ustępstwa w organizacji ustroju i wzmocnieniu rządu. Potem Stackelberg za samą neutralność zgadzał się na powiększenie armii i zelżenie gwarancji, pod rygorem których Moskwa rządziła w Polsce. Rozpoczynała się rewolucja francuska, która potem, przekształcona w imperium Napoleona, miała zniszczyć na całe lata siłę Prus i wstrząsnąć Austrią. Ale Sejm Czteroletni, powodując się momentami irracjonalnymi, odrzucił propozycje rosyjskie, prowokował wprost Rosję, jednostronnie pozbył się gwarancji i w ten sposób zamanifestował wolę polityki anty­moskiewskiej. Jednocześnie poszedł na lep propozycji pruskiej, zawierając z Prusami sojusz, skierowany przeciw Rosji. Dopiero na długo po tych nierozważnych krokach zaczęto myśleć o armii i z możliwie największą niedbałością brać się do zbrojeń.

Epizod sojuszu pruskiego jest ważny dlatego, że dał tu arcyjasny dowód rzeczowy na potwierdzenie tezy logicznej: polityka polska wymagała od chwili powstania koncepcji prusko-rosyjskiej, skierowanej przeciw nam, szukania porozumienia z jednym z zaborców, i to z tym, który był mocniejszy, który był agresorem wobec drugiego. Inaczej słabszy sprzedałby chętnie silniejszemu polskiego sojusznika, byleby za tę cenę uzyskać porozumienie z agresorem. Tak postąpiły Prusy w roku 1791.

Zdrada Prus, tak szybko po uroczystej proklamacji sojuszu, a niedługo potem nieoczekiwane skutki przyjaźni Napoleona, wywołały w Polsce ugruntowanie się zupełnie innej zasady: otóż powszechnie przyjęto, że wszelkie porozumienie z którymkolwiek zaborcą jest albo skrajną głupotą, albo – najczęściej – zdradą, że albo lud polski ma powstać sam, albo też należy szukać oparcia wyłącznie w mocarstwach zachodnich, przede wszystkim we Francji. Ta ostatnia teoria stała się podstawą całej polityki Hotelu Lambert w latach 1832–1864, a potem odżyła i stała się wszechmocna w dwudziestoleciu Polski odrodzonej.

Po krótkiej kampanii, której dobry polityk mógł z łatwością uniknąć, a którą dobry wódz mógł z trudnością wygrać, nastąpił drugi rozbiór. Polska po drugim rozbiorze pozostała jako bardzo małe państewko, większe jednak jeszcze od późniejszego Księstwa Warszawskiego. Na zachodzie wykuwała się już potęga militarna francuska. Żywot potężnej Katarzyny II dobiegał końca i miał dać miejsce słabemu Pawłowi I. Ale patrioci polscy nie mieli czasu. Polegając na złudnych, może prowokacyjnych obietnicach, tym razem francuskich, powstał Kościuszko, jednocześnie przeciw Rosji i Prusom. Nastąpił trzeci rozbiór i naród polski utracił własną państwowość.

Epizod rozbiorów zajął nieproporcjonalnie dużo miejsca w tym, co miało być skrótem cyklów koniunktur międzynarodowych, w jakich żył naród polski. W tym jednym krótkim okresie historycy nasi zdołali nazbierać taką masę frazesów, mistyfikacji i fałszów, że nie tylko obraz prawdziwych przyczyn i skutków został bez reszty zatarty, ale nawet wymalowany został ku ogłupieniu narodu obraz przyczyn i skutków wprost odwrotny. Przeciętny Polak przez sto pięćdziesiąt lat dałby się zabić za to, że to konfederacja barska, Sejm Czteroletni i Kościuszko ratowali, a Stanisław August i późniejsi ugodowcy ją zgubili, ergo, że naśladując tych „patriotów” barskich, działało się na korzyść Polski, a naśladując mądrego króla – na jej szkodę. Tak to u nas historia była vitae magistra.

Okres Polski mocarstwowej w XVI i XVII wieku stawiał przed polityką polską zadanie ubezpieczenia swojej siły przez niedopuszczenie do rozwoju zbyt silnych sąsiadów. Okres upadku wewnętrznego, przy dość pomyślnej jeszcze koniunkturze zagranicznej, od Sobieskiego do 1759 roku, wymagał usilnej poprawy wewnętrznej. Okres rozbiorczy 1759–1794 winien był się charakteryzować ochroną postępującej wreszcie naprawy drogą najbardziej ostrożnej i unikającej zawikłań polityki. Wszystkie te okresy miały jeden cel wspólny: utrzymanie i wzmocnienie naszej więzi państwowej. Wchodzimy w okres porozbiorowy od 1794 do 1914 roku. Celem polityki polskiej w tym okresie miało być odzyskanie własnej państwowości. Cel ten nie mógł być osiągnięty – ze względu na stosunek sił naszych do sił trzech rozbiorców – inaczej, jak tylko w następstwie głębokiej, od nas niezależnej zmiany geopolitycznej w środkowej i wschodniej Europie. Zmiana taka mogła najłatwiej powstać przez konflikt między zaborcami i wzajemne ich osłabienie. Wszystko, co konflikt ten przyspieszało, leżało w interesie polskiej racji stanu. Wszystko, co konflikt odwlekało, co przyjaźń prusko-moskiewską kleiło, oddalało nasze odrodzenie. Nie czyniąc więc nic dla zbliżenia tych elementów, a wszystko dla ich poróżnienia, należało doprowadzić do chwili lepszej koniunktury geopolitycznej nasze siły narodowe możliwie najmniej uszczuplone, możliwie najbardziej wzmocnione.

VII. W traktacie, który ostatecznie przypieczętował rozbiory, była rzucona (forsowana przez Prusy, które użyły znów straszaka Dąbrowskiego4) myśl stałego, w zasięgu prawdopodobieństwa, sojuszu rozbiorców dla tłumienia polskich ruchów wolnościowych. W tej koniunkturze zaprawdę politycy polscy nie mogli widzieć żadnych dróg już nie odbudowy, ale nawet poprawy położenia – wówczas rozpoczęła się rzecz najdziwniejsza w świecie, która miała duże konsekwencje zarówno bezpośrednio w życiu, jak i za pośrednictwem wpływu, jaki wywarła na polską psychologię. Pewna liczba rozbitków z armii kościuszkowskiej, zaciągnąwszy się ochotniczo do wojsk Napoleona, tak silnie odznaczyła się w różnych bojach odwagą, że Napoleon po pogromie Prus 1805 roku utworzył pod własnym protektoratem Księstwo Warszawskie5, niejako ośrodek podzielonej Polski. Ten zdumiewający fakt odzyskania kawałka wolnej ziemi pod słońcem, nie tylko bez pomocy żadnego z trzech rozbiorców, ale wbrew wszystkim trzem, utwierdził nieszczęsne mniemanie manifestu kościuszkowskiego z roku 1800, że Polska może powstać tylko przez walkę ludu z trzema zaborcami, a zginąć tylko przez… politykę i dyplomację. To przeklęte psychologiczne dziedzictwo epoki Legionów istniało przez sto lat, a tliło się jeszcze w dwudziestoleciu Polski odrodzonej. Znaczenie pozytywne Legionów polegało nie tylko na odrodzeniu narodowym ani, jak się często sugeruje, na obudzeniu ducha nacjonalistycznego, ale na wprowadzeniu do polityki czynnika polskiego jako elementu, który może się okazać dla ewentualnych sprzymierzeńców pożytecznym. Polacy wykazali, że umieją i chcą się bić, a więc egzystują, tak jak w XVIII wieku wykazali, że nie chcą i nie umieją się bić, a więc nie są pełnowartościowym partnerem6.

W dziedzinie naszej psychologii narodowej, przede wszystkim samopoczucia narodowego, odegrała epopeja napoleońska bardzo dużą rolę. Nie mniej silnie zaważyła na następnym półwieku naszej polityki zagranicznej. Tyle bowiem lat, do samego 1870 roku, ogromna większość społeczeństwa polskiego wierzyła głęboko, że odbudowanie Polski kosztem trzech rozbiorców leży w interesie i w możliwościach Francji. A przecież walki napoleońskie były tylko epizodycznym wybuchem sił prowadzonych przez genialnego człowieka, ale sił ani liczebnością, ani jakością niewystarczających do hegemonii nad całą Europą. Wybuch ten stał się możliwy dzięki długowiecznej słabości narodu niemieckiego, który od wojny trzydziesto­letniej pozostawał podzielony na szereg partykularnych, luźno z sobą i z cesarstwem Habsburgów związanych państewek. Z końcem XVIII wieku zaczyna ciążyć nad tymi państewkami wpływ Rosji, której hegemonia, z chwilą zaniku Polski, staje się coraz bardziej aktualna. Przegrana Napoleona to przegrana Francji w walce z Rosją o hegemonię nad Niemcami. Francja, obawiając się ciążenia Niemców do Rosji, stwarza Księstwo Warszawskie, jako próbę bezwzględnie wiernej bariery, mającej oddzielać ujarzmione, ale niechętne państwa niemieckie od wpływu carów. Chęć hegemonii nad Europą nie znajduje usprawiedliwienia w siłach Francji. Stworzenie Księstwa Warszawskiego, przy nieubłaganej walce Anglii, nie znajduje usprawiedliwienia we francuskiej racji stanu. Znacznie dalej na zachód przeciągnięta granica wpływów franko-moskiewskich byłaby może uratowała Napoleona od udziału Rosji w koalicjach Europy przeciw niemu. Groźba odbudowy Polski niepołączonej z Rosją, lecz z nią walczącej, wystarczała, żeby pchnąć cara na czoło koalicji, stała się przeszkodą nie do przebycia w rokowaniach pokojowych. Z chwilą upadku Napoleona i utworzenia Świętego Przymierza między Rosją, Austrią i Prusami pozostaje jeszcze możliwość odegrania się Francji, kosztem Niemiec, przy pomocy poparcia roszczeń Rosji do wszystkich ziem polskich lub słowiańskich. Nie ma natomiast już możliwości walki Francji z Rosją i odbudowania Polski przez Francję. Wówczas, nawet gdyby odbudowanie to leżało w możliwoś­ciach Francji, w najmniejszej nawet mierze nie leżało w linii jej interesów.

W roku 1815 koncepcja polsko-rosyjska znajduje swoje znakomite jakoś­ciowo, choć nie terenowo, rozwiązanie. Na podstawie unii personalnej z Rosją powstaje Królestwo Polskie, teoretycznie niezależne od Rosji. Po pierwszych latach bezładu Lubecki odbudowuje gospodarkę. Samo istnienie Królestwa jest poręką nieprzyjaźni Rosji z Prusami i Austrią, jest wieczną groźbą oderwania od tych państw germańskich reszty ziem polskich, może i reszty ziem słowiańskich. Jest to drogi sen carów rosyjskich. Niestety, w przeddzień niemal jego urzeczywistnienia kilku młodych ludzi, powodując się zadrażnieniami, a więcej jeszcze irracjonalną ambicją narodową, ogłasza powstanie. Reszta narodu idzie za hasłem kilku podchorążych. Wszystkie szanse są znowu przez nas samych przekreślone. Nawet w razie zwycięstwa czeka nas nowy rozbiór przez trzy państwa sąsiednie. Ale zwycięstwa nie ma, bo Rosja znowu zwycięża i Królestwo Polskie przestaje istnieć, staje się prowincją rosyjską, zachowując ledwie ślady odrębności.

VIII. I wtedy zaczyna się najzupełniej umykający analizie rozumowej i logicznej fenomen. Psychologia polska, rozbudzona epoką Legionów – cudownego odzyskania niepodległości – potem przybita upadkiem powstania, zaczyna oddalać się od wszelkiego myślenia, pada łupem psychozy zbiorowej, którą nazwano „mesjanizmem”. Polacy wierzą głęboko, że ich naród jest Chrystusem narodów, że cierpi niewinnie za inne ludy, że im więcej cierpi, tym lepiej, że zmartwychwstanie w danej chwili za sprawą cudu Bożego i ogólnej rewolucji. Najwięksi polscy poeci: Mickiewicz, Słowacki, Krasiński, hołdują częściowo tej aberracji. Rozwija się ona często na emigracji, która, zamiast osiąść w Ameryce i utworzyć tam samodzielną kolonię – co przy jej wpływach i potencjale ludzkim nie było niemożliwe – zatapia się w kłótniach i oczekiwaniu powszechnej rewolucji ludów – jak lewica, w oczekiwaniu interwencji mocarstw zachodnich – jak Adam Czartoryski. Oczywiście koncepcja agresji rosyjskiej przeciw Prusom lub Austrii jest przez powstanie listopadowe i działania emigracji zupełnie przekreślona. Dopiero Wielopolski podnosi dawną myśl. Mając przeciw sobie wszystkich polityków rosyjskich i wszystkich polityków polskich, umie nakłonić Aleksandra II do odbudowania stopniowo Królestwa Polskiego. Pierwsze kroki są zaczęte. Wówczas istniała możliwość, konieczność nawet, porozumienia rosyjsko-francuskiego przeciw Prusom i zniszczenia potęgi pruskiej. Ale wybucha powstanie 1863 roku. Młody minister pruski Bismarck podchwytuje w lot możliwość. Przesadzając znaczenie straszaka polskiego (a namawiając sam powstańców do akcji), umie doprowadzić – zamiast nieprzyjaźni – do sojuszu z Rosją, o ostrzu antypolskim. Ten mistrzowski rzut, to wykorzystanie błędu polskiego jest podstawą całego dzieła życia Bismarcka, jest kamieniem węgielnym pod niesłychaną potęgę Niemiec, która niedługo zagrozi całej Europie, prawie całemu światu. Powstanie jest krwawo zgniecione, ale możliwość porozumienia francusko-rosyjskiego przeciw Prusom jest przekreślona także. Czego nie zrobili polscy powstańcy, to udało się zrobić polskim politykom: doprowadzili do słownej interwencji Francji, Anglii i Austrii przeciw Rosji. Możliwość porozumienia z Rosją na długo zanikła7. Następuje wojna prusko-austriacka, w której Rosja Austrii nie broni. Austria jest rozgromiona przez Prusy pod Sadową. W 1870 roku wojna prusko-francuska, Francja pada pod ciosami Prus – Rosja pozostaje neutralna – ciągle Europa zbiera przeklęte owoce powstania polskiego! Bismarck tworzy nowe cesarstwo niemieckie i tam, gdzie istniało państewko mocne, militarne, ale zawsze państewko, teraz jest mocarstwo równorzędne niemal z Rosją i Austrią. Możliwość starcia tych państw, z powodu ich ogromu i prawie idealnej równowagi, zmniejsza się. Następuje długi okres pięćdziesięciu lat, w którym żadnej szansy poważnej poprawy nie ma.

Represje rosyjskie wskutek interwencji nie tylko nie zelżały, ta właśnie interwencja stała się dopiero początkiem i powodem całego długoletniego systemu ucisku i rusyfikacji, i nienawiści narodu rosyjskiego ku nam. Tak bowiem jak sto lat przedtem nieostrożne poniżanie ambicji Katarzyny II wzbudziło w niej niechęć i zemstę do Polski, tak teraz nieoględna propaganda, która doprowadziła do postawienia pod pręgierz Europy rzekomej czy prawdziwej dzikości Rosji, wywołała tym razem w całym narodzie rosyjskim nienawiść i chęć poniżenia Polaków.

IX. Rok 1863 jest słupem granicznym w historii – tak ważnych dla nas – stosunków polsko-rosyjskich. Nie sprowadził on żadnej zmiany sił jednej ani drugiej strony; zmiana dotyczyła wyłącznie kierunku polityki carów i, co ważniejsze, nastawienia psychiki narodu rosyjskiego do sprawy polskiej. Oto, w sam raz przez sto lat, od wstąpienia na tron Stanisława Augusta do powstania styczniowego, rządy rosyjskie czyniły szereg prób, co prawda niezręcznych, zgodnego współżycia z podległą, potem podbitą Polską. Od faktycznego lenna Katarzyny II, poprzez unię dynastyczną Aleksandra I, statut organiczny Mikołaja I i szeroką autonomię Aleksandra II, wszyscy carowie szli po linii absorpcji dynastycznej, nie zaś państwowej ani tym bardziej narodowej. Linia ta była przerywana szereg razy, zawsze niemal przez stronę polską. Motywy przerywania były różne, zawsze jednak towarzyszyła im kultywowana pracowicie i rozdmuchiwana do najwyższych granic irracjonalna nienawiść do Moskwy. Od roku 1863 sytuacja się zmienia. Rosja i jej carowie przestają szukać dróg do współżycia z narodem polskim. Zmiana ta, sięgająca daleko głębiej niż polityka danego męża stanu czy cesarza, bo sięgająca w głąb psychiki narodowej rosyjskiej, przypisana jest przez Koźmiana nie tyle odepchnięciu przez Polaków reform Wielopolskiego, nie tyle wybuchowi powstania, ile przede wszystkim naszej propagandzie zagranicznej, która, przesadnie i nieraz kłamliwie przedstawiając rzekome okrucieństwa rosyjskie w Polsce, doprowadziła tym do zohydzenia Rosji w całym kulturalnym świecie.

X. I wtedy, wtedy dopiero, jakby spełniając złowrogą klątwę Stanisława Augusta rzuconą narodowi sto lat wcześniej na sejmie Czaplica: „Może nieszczęścia, które ściąga na siebie, nauczą prędzej ten naród rozsądku, niżbym ja tego dokazał kazaniami w spokojniejszym czasie!” – wtedy dopiero, gdy już nie ma pola do polityki, ożywa rozum polski! Po krwawej łaźni 1863 roku, w okresie między 1864 a 1870 rokiem, Polacy przestali powoli, ale jakże powoli, wierzyć w to, że są zbiorowym Chrystusem, że cierpienie jest celem polityki polskiej, że powstania nie były i nie są szaleństwem, że Polska nie upadła wskutek win własnych. Pierwszy poważny głos, który to oznajmił Polakom, był Kalinki w 1868 roku. Deklaracja ta wymagała w owym czasie odwagi cywilnej – pisze o tym Smoleński8 i dodaje… że jego samego dopiero Kalinka przekonał. W każdym razie w okresie, w którym, zdawać by się mogło, było najmniej szans rozwoju narodowego, dzięki rozumowi politycznemu zyskano w Galicji pod zaborem Austrii niemal pełnię tego rozwoju. Zawdzięczamy to Gołuchowskiemu oraz szkole historycznej i politycznej stańczyków, którzy, propagując lojalność wobec rządów, uzyskali w zamian pełne nauczanie w języku polskim, polonizację urzędów, miejsca w rządzie, uniwersytety i nieograniczoną niemal możność wydawniczą. W Kongresówce, bez tych sukcesów, tę samą politykę lojalności przeforsował później twórca stronnictwa narodowodemokratycznego Dmowski. Niedługo stańczycy doczekali się miana zdrajców, a Dmowskiemu nieraz stawiano podobny zarzut.

Zdecydowany upadek koncepcji powstańczych od razu stworzył potencjalne możliwości walki między rozbiorcami, skoro już ci, którzy tej walki nie chcieli, nie mogli straszyć drugich polskim powstaniem. W Prusach, mimo silnych prześladowań, nie ma reakcji irracjonalnej, a naród, odepchnięty od wykształcenia i zawodów humanistycznych, zwraca się do pomnażania majątku, dochodząc tu do wybitnych rezultatów. W ten sposób wszyscy trzej zaborcy są niejako uśpieni lojalizmem swoich polskich obywateli.

W tym okresie, od 1870 do 1914 roku, zaznacza się silny wzrost sił Francji i Anglii. Bez szkód ze strony patriotów polskich dochodzi tym razem do skutku podział mocarstw rozbiorczych na dwa bloki: Rosja, Francja i Anglia z jednej strony, Austria i Niemcy z drugiej. Rozłam ten nie napotkał, jak pisaliśmy, żadnych przeszkód ze strony Polaków. Co więcej, zarówno jeden, jak i drugi blok otrzymały propozycję pomocy zbrojnej legionów polskich, oba zadeklarowały chęć odbudowy Polski w takim czy innym związku ze sobą. Nastąpił nowy cykl: koniunktura pomyślna.

XI. Jakby w nagrodę za długich pięćdziesiąt lat beznadziejnego, cierpliwego oczekiwania, przy braku jakichkolwiek widoków, teraz pomyślność koniunktury wzrastała w tempie nieprawdopodobnym. Pod ciosami państw centralnych armie rosyjskie zostały pobite i wybuchła w tym kraju rewolucja, która w ciągu dwu lat doprowadziła olbrzymie państwo carów do stanu najzupełniejszego rozprzężenia i bezsiły. Zaraz potem prezydent Ameryki Północnej, Wilson, działając pod wpływem haseł wolnościowych, proklamował jako jeden z celów wojny aliantów odbudowę Polski niepodległej i zjednoczonej. Toteż, gdy po rewolucji rosyjskiej z kolei nastąpiła kapitulacja Austrii i Niemiec, znikły wszystkie przeszkody do odbudowy Polski.

Z trzech mocarstw, które Polskę anektowały, Austria rozpadła się zupełnie, Rosja zdawała się pogrążona na długi czas w zupełnym chaosie, natomiast Niemcy, wprawdzie pobite i obarczone słabym rządem parlamentarnym, zdołały utrzymać całość swego organizmu państwowego. Zresztą jednym z pierwszych aktów sowieckiej Rosji było proklamowanie przez Lenina zasady Polski niepodległej9.

W pierwszym dziesięcioleciu po wojnie światowej Polska, dysponująca wojskiem dowolnej wielkości, oparta jeszcze na zwycięskiej Francji, ma nienajgorszą pozycję między rozbitymi wewnętrznymi kłótniami Niemcami i spustoszoną Rosją sowiecką. Ale czas mijał i pracował na rzecz ogromnych, o tyle większych od nas sąsiadów. Rośli oni obaj w siłę, podczas gdy nasze siły wzrastały słabo albo też nie wzrastały wcale. Jednocześnie zaczęto obserwować upadek Francji i zdecydowany pacyfizm i niechęć do mieszania się do walk europejskich Anglii. W chwili, gdy wzrost sił naszych sąsiadów zaczął dorównywać naszym, stanęło przed Polską pytanie, czy nie należy wojną prewencyjną pozbawić siły jednego z naszych sąsiadów – Niemcy10. Leżało to w granicach naszych możliwości, zwłaszcza przy oparciu się na drugim sąsiedzie. Tych możliwości nie wykorzystaliśmy.

XII.11 Z punktu widzenia koniunktur geopolitycznych sytuacja, jaka zaistniała po 1933 roku, zaczęła przypominać najgorsze okresy XVIII wieku, jeżeli idzie o położenie międzynarodowe, bo wewnętrznie Polska nie przeżywała ani upadku militarnego, ani ustrojowego, ani moralnego. Początkowa anarchia sejmowa została opanowana zamachem 1926 roku. Jedynie gospodarka stała na jednym z ostatnich miejsc w Europie i przez to paraliżowała możności produkcyjne, które nasi sąsiedzi, zwłaszcza Niemcy, wyzyskali u siebie w całości.

Z obu stron Polski zaczęły rosnąć w siłę niepokojąco potężne mocarstwa. Siła każdego z nich przerastała kilkakrotnie nasze własne12. Aby być dobrym Polakiem, nie wolno było mówić ani o wojnie z jednym z naszych sąsiadów, ani o sojuszu z drugim.

Teoretycznie, wobec sytuacji geopolitycznej Polski, najlepszym wyjściem byłaby jeszcze podczas wojny światowej unia personalna z Austrią i Węgrami, która by dawała w rezultacie blok, mogący się zawsze ostać i wobec Rosji, i wobec Niemiec. Skoro jednak koncepcja ta upadła, należało szukać jak najdalszego oparcia albo o Niemcy, albo o Rosję13. Jakimi drogami poszła potem polityka polska, jak nisko upadliśmy na rynku koniunktur międzynarodowych i jak ciężka była droga powrotu do rozsądku, a potem do znaczenia – o tym już wie każdy współczesny Polak, i do życia, nie do historii, to już należy14.

[1]Zdanie dodane w wydaniu z 1996.

[2]W pierwotnej wersji maszynopisu: „(…) innej koncepcji jak tylko państwa własnego (…), ryzykując w razie niepowodzenia podział, niewolę i znaczne cofnięcie sił moralnych i materialnych, zanik możliwości na przyszłość, znaczne cofnięcie się w hierarchii międzynarodowej”.

[3]W pierwotnej wersji maszynopisu dopisek: „Unii, protektoratu czy lenna, utraty niezawisłości państwowej na przeciąg dziesięciu czy dwudziestu lat nie nazywalibyśmy upadkiem. Wyjście, które by skazało nas na taką tylko zagładę, uznajemy za lepsze od tego wyjścia najgorszego, które Rzeczpospolitą spotkało”.

[4]Chodzi o złożoną przez Jana Henryka Dąbrowskiego królowi Fryderykowi Wilhelmowi II propozycję utworzenia państwa polsko-pruskiego z którymś z Hohenzollernów na tronie. Nieudana inicjatywa miała na celu doprowadzenie do wojny między zaborcami.

[5]Wojna z Prusami miała miejsce w 1806, Księstwo Warszawskie utworzono w 1807.

[6]W pierwotnej wersji maszynopisu dodatkowe dwa akapity: „Robimy nowe dygresje psychologiczne, miast rysować wielkimi skrótami stosunek sił Polski do sąsiadów, ale też tylko w psychologii, w poezji, w propagandzie pisemek nieuków znaleźć można źródło niepojętych naszych błędów. Oto istnieje teraz kawałek Polski niepodległej otoczony trzema potężnymi i wrogimi mocarstwami, ale istniejący dzięki przemożnemu protektoratowi Napoleona. Z chwilą zakończenia epopei napoleońskiej kończy się Księstwo Warszawskie.

Jednocześnie jednak wybucha współzawodnictwo rosyjsko-pruskie, po raz pierwszy dość poważnie od chwili pierwszego rozbioru. Okazuje się, że siły sąsiadów mogą słabnąć nie tylko przez wzrost sił polskich, ale i przez walkę między nimi, w których to wypadkach byłoby prawie niemożliwym Polsce na tym nie skorzystać, sił swoich nie wzmocnić, kroku ku niepodleg­łości nie zrobić. Agresorem jest Aleksander I i dzięki Adamowi Czartoryskiemu koncepcja polsko-rosyjska znajduje swoje znakomite jakościowo, choć nie terenowo, rozwiązanie (…)” (kontynuacja w kolejnym akapicie tekstu głównego).

7Ustalenie tych następstw powstania styczniowego dla naszej opinii jest zasługą Juliana Klaczki i Stanisława Koźmiana Rzeczy o roku 1863. Powtórzył je i wyciągnął z nich ostateczne konsekwencje Roman Dmowski. Oto, co pisze w Polityce polskiej i odbudowaniu państwa [cz. 1:Przed wojną. Wojna do r. 1917] (Pisma, t. V, Częstochowa 1937, s. 45–46): „Rosję dzieliły z Niemcami szerokie interesy polityki mocarstwowej i przeciwieństwo tych interesów prowadziło do starcia. Jednocześnie sprawa polska była węzłem, który ją z Niemcami łączył. Nasza polityka porozbiorowa ten węzeł zacieśniała, a powstanie 63 roku nawiązało go wtedy, kiedy się już zrywał, i zdobyło sobie wielkie znaczenie historyczne, sprowadzając dla Europy okres bismarckowski, dla Polski zaś dobę najstraszniejszego ucisku i poniżenia”.

8W. Smoleński, Stanowisko Waleryana Kalinki w historyografii polskiej, [Warszawa 1887], s. 26.

[9]W pierwotnej wersji maszynopisu zamiast zdania o Leninie: „Polska, powstawszy niejako z niczego, nie potrzebowała się obawiać żadnego niebezpieczeństwa ze strony dawnej Austrii: z południa od Rumunii, dalej Czechosłowacji, względnie Węgier. Pozostawało niebezpieczeństwo rewanżu Niemiec i mniej prawdopodobne odrodzenie kolosa rosyjskiego. Gdyby jednak odrodzenie to doszło [do skutku], należało się liczyć z powstaniem nowego sojuszu niemiecko-rosyjskiego. W latach 1918‒1920 Polska prowadziła wojnę z Rosją sowiecką. W chwili, gdy wojska »białogwardyjskie« zagrażały rządowi, Polska przez cichą umowę wstrzymała się od działań i tak umożliwiła Sowietom rozprawę z wrogami wewnętrznymi. Zdawało się wówczas, że rząd sowiecki ma najmniej szans do odbudowy potęgi rosyjskiej, i że stąd jest dla Polski najwygodniejszym sąsiadem. Okazało się to potem omyłką. Na razie, po pokonaniu wrogów wewnętrznych, Sowiety spróbowały zająć całą Polskę, ale zostały pobite pod Warszawą. Piłsudski wyraził myśl, że należy iść dalej naprzód do zupełnego zniszczenia wroga. Ale opinia polska nie chciała dalszej wojny. Sejm zawarł pokój nierozegrany, który dał Polsce za mało dzielnic wschodnich, by siłę Rosji zniszczyć zupełnie – na to trzeba by stworzyć Ukrainę niepodległą – a dość, żeby podtrzymywać w niej dążenia rewanżowe”.

[10]W pierwotnej wersji maszynopisu Bocheński nie precyzował, że chodzi o Niemcy.

[11]W wydaniach z lat osiemdziesiątych punkt XII zmieniono na: „Z punktu widzenia koniunktur geopolitycznych sytuacja, jaka zaistniała po 1933 roku, zaczęła przypominać najgorsze okresy XVIII wieku, jeżeli idzie o położenie międzynarodowe. Z obu stron Polski zaczęły róść w siłę niepokojąco potężne mocarstwa. Aby zawrzeć sojusz z jednym z nich, trzeba jednak było wyrzec się albo ziem na wschód od Bugu, bez ekwiwalentu na zachodzie, albo Pomorza, dostępu do Gdańska i suwerenności. W tej sytuacji każda polityka zagraniczna była kwadraturą koła. Dopiero po zakończeniu drugiej wojny światowej powstały warunki dla ścisłego sojuszu ze Związkiem Radzieckim, a to wskutek przyjęcia na wschodzie granicy na Bugu, przy jednoczesnym odzys­kaniu na zachodzie terytoriów nad Odrą i Nysą”. W wydaniu z 1996 usunięto ostatnie zdanie.

[12]W pierwotnej wersji maszynopisu akapit od tego miejsca: „Jasne było, że prędzej czy później oba te państwa spikną się na nowy podział Polski. Na razie przeciwności ideologiczne Niemiec hitlerowskich z Rosją sowiecką uniemożliwiały im porozumienie i dawały Polsce dogodną możliwość szukania sojuszu z mocniejszym, z agresorem, by tego uniknąć. W Polsce jednak – prócz Studnickiego – nie tylko nikt o tym nie myślał, ale i pisanie lub mówienie o tym byłoby uważane za brak patriotyzmu i zdradę. Aby być dobrym Polakiem, nie wolno było mówić ani o wojnie z jednym z naszych sąsiadów, ani o sojuszu czy unii z drugim. Wolno było tylko czekać, aż dojrzeje sojusz sowiecko-niemiecki i wybije godzina nowego rozbioru”.

[13]W pierwotnej wersji maszynopisu akapit od tego miejsca do końca: „Francja, szukając za wszelką cenę pokoju z Niemcami, dla zaspokojenia ich ekspansji i idei rewanżowych, zdawała się poświęcać im Polskę. Wówczas Beck zawarł z Hitlerem sojusz [właśc. Deklarację o niestosowaniu przemocy z 26 stycznia 1934], który wykluczał wojnę z tej strony i zmuszał Francję do liczenia tylko na własne siły. Pozbawione sojusznika polskiego, państwa zachodnie zaczęły go cenić, tak że po upadku resztki Austrii i Czech, które Niemcy sterroryzowały i zajęły, mocarstwa zachodnie zagwarantowały granice Polski, czego dotąd wzbraniały się przez dwadzieścia lat uczynić. W tym stadium wybuchła druga wojna światowa, a w pierwszym jej miesiącu Polska została zajęta i podzielona przez Niemcy i Rosję”.

[14]W maszynopisie istniała też inna wersja wstępu, zaczynająca się od słów: „Naród polski doznał od połowy XVIII do początku XX wieku nader licznych klęsk, prześladowań i upokorzeń. Zarówno pod względem rozmiarów strat, jak i czasu trwania upadku, okres ten nie ma sobie równych w naszej erze, z wyjątkiem tylko prześladowań narodu żydowskiego.

Jest rzeczą pierwszorzędnej wagi dla każdego Polaka, a także i dla cudzoziemców, których narody w ciągu historii może spotkać los podobny: zbadać, poznać i ustalić przyczyny tej wielkiej niedoli. Obowiązek ten z natury rzeczy powinni byli spełnić historycy polscy; tym bardziej, iż dla lepszego poznania własnych dziejów zaniedbali zupełnie obce. W szeregu pamfletów poświęconych poszczególnym historykom, lub dyskusjom między historykami, będziemy zastanawiać się nad zagadnieniami, w jakiej mierze obowiązek swój spełnili. Będziemy analizowali ich kryteria i porównywali wydane przez nich sądy pod kątem ich własnych, a także ustalonych przez nas innych kryteriów. Będziemy wreszcie uwypuklać sprzeczności, w jakie popadli między sobą i każdy wobec siebie samego, i podążać za skutkami, jakie w losach narodu sprowadziło takie, a nie inne osądzenie kierunków dziejowych przez nich.

Ujęcie powyższe wymaga dwóch uwag uzupełniających, które muszą być na wstępie tak wyraźnie i silnie postawione, żeby potem już nie potrzeba do nich wracać. Pierwsza uwaga dotyczy pojęcia przyczyn upadku więzi państwowej naszego narodu. Otóż ten, tak skomplikowany, fakt historyczny nie mógł mieć jednej konkretnej przyczyny, lecz miał szereg całych grup przyczyn, powiedzmy cały szereg grup elementów przyśpieszających i umożliwiających upadek z jednej strony, odwlekających lub uniemożliwiających – z drugiej. Pisząc w tekście »przyczyny«, będziemy mieli na myśli elementy przyśpieszające upadek Polski. (…)”. Brak dalszej części tekstu.

Skałkowski

Wszystkie niemal tezy wygłoszone w naszych artykułach mają swoje źródło w rzeczach profesora Skałkowskiego. Nie wszystkie jednak są wypowiedziane w ten sam sposób i nieraz u nas konsekwencja jest dalej, aż do ostatecznych granic posunięta tam, gdzie Skałkowski ledwie drogę postępowania zaznacza. Toteż w niniejszym rozdziale, poświęconym jego referatowi na V Zjeździe Historyków, uwag krytycznych będzie mało, natomiast cytatów dużo. Jedyna zasadnicza krytyka nasza – to zarzut błędnego popierania tezy „legionowej”. Skałkowski uważał, że Polska miała szanse zmartwychwstania przez walki u boku mocarstw zachodnich, nie zaś mocarstw rozbiorczych. Tezę tę krytykujemy w jednym passusie Koniunktur geopolitycznych, zastrzegając się tu, że Skałkowski dla swojej bystrości i jasności sądu, a przede wszystkim dla swojej odwagi, mimo błędów ma bardzo wysoką rangę między nielicznymi głupoty polskiej pogromcami.

Tytuł referatu brzmiał: Uwagi o usiłowaniach niepodległościowych na przełomie XVIII i XIX wieku1. Śpieszmy się, żeby oddać samemu historykowi głos:

Na dzieje nasze porozbiorowe istniały dwa główne poglądy: hiperkrytyczny i hiperentuzjastyczny w stosunku do usiłowań niepodległościowych. Ten drugi jest teraz w modzie. (…) niejednego pesymistę przeobraził w optymistę. Powiada się mniej więcej tak: „było źle – ale jest dobrze”. Nasze nieszczęśliwe powstania – to były poszczególne bitwy przegrane – ale oto w ostatecznym wyniku wojna stuletnia zakończyła się wygraną2. Jak to, z klęsk wynika triumf? Jakże tam z logiką? Przegrane były tylko materialne, duchem zawsze zwyciężaliśmy. Nie – duch i materia w historii nie są tak zupełnie rozdzielone. Może też dużo prościej będzie stwierdzić, że w naszych dziejach porozbiorowych obok upadków były i wzniesienia, żeśmy nie lecieli ciągle w dół, ale zatrzymywaliśmy się i odrabiali niepowodzenia. (…) Dlatego pomimo klęsk, do których trzeba się przyznać, których nie należy dziwacznie podawać za triumfy, dzisiaj jesteśmy znowu na górze. I nie dajmy się zepchnąć, pognębić, zniszczyć. W tym sens życiowy badań nad dziejami porozbiorowymi, aby wyciągnąć naukę z nich, jak się mamy bronić, bronić nie tylko przed wrogiem zewnętrznym, ale i przed własnym szaleństwem.

W tym celu Skałkowski wzywa do dokonania przeglądu epoki porozbiorowej. Przegląd odbędzie się drogą znaną, utartą, ale:

(…) idźmy raz sami, nie w towarzystwie miłej i pięknej frazeologii, szanownej ideologii, poczciwego patriotyzmu. Wystarczy nam zdrowy rozsądek. (…)

Nie wdając się w żadne zawiłe kwestie, rzućmy okiem nieuprzedzonym na wstępne pięćdziesięciolecie naszych dążeń niepodległościowych, stosując do nich kryterium jasne: o ile osiągnęły cel zamierzony, nie jakieś kryterium dwuwykładne, ale wyraźne, kryterium powodzenia, nie lekceważąc zresztą i korzyści chociażby pośrednich, idealnych.

Nasze walki niepodległościowe datują się pospolicie od konfederacji barskiej.

Tu Skałkowski powołuje się na studia Konopczyńskiego, by dowieść, że myśl o niepodległości kiełkuje w głowach konfederatów wolno. Tę powolność tłumaczy Skałkowski nie tym, że głowy były słabe, ale że wyrosła konfederacja na pniu radomskim.

Był (ruch barski) reakcyjny w stosunku do dzieła Czartoryskich. Powodowała nim często podła lub zaślepiona intryga. Jego motyw religijny i bohaterski wprawdzie wybija się niekiedy silnie, ale nie może zmienić zdania naszego o nim jako akcie zgubnym, prawie samobójczym. Tak go osądził Stanisław August, a nie dlatego, jakoby nie mógł zrozumieć poświęceń dla oswobodzenia kraju. Sam przecież na dwa lata wcześniej to hasło propagował (na sejmie 1766) i gotów był może podjąć walkę z Rosją, ale z myślą o istotnej naprawie Rzeczypospolitej. Gotów był także poprzeć konfederatów barskich (może z poświęceniem korony), kiedy zapowiedź wojny turecko-rosyjskiej otwierała jakieś widoki dla usiłowań wyzwoleńczych Polski. Dzika nienawiść partyjna i bezrozum zniweczyły wszelkie próby ratowania kraju. Jego straszliwe spustoszenie w ciągu kilku lat zawieruchy i pierwszy rozbiór – to są skutki bezpośrednie konfederacji barskiej. Zaiste kiełki idei niepodległości nie równoważą tych strat okropnych.

Skałkowski dowodzi, że można było osiągnąć to samo za pomocą propagandy (książki, jak mówi). Nawet owo kiełkowanie, zdaniem mówcy, przeszło niepostrzeżenie. Nawet biskup Krasiński, mózg powstania, godził się częściowym rozbiorem opłacać pomoc obcą. Natomiast Stanisław August był to, jak powiedział Konopczyński, „integralności Rzeczypospolitej nieposzlakowany obrońca” – kwalifikacja tym ważniejsza, że nie pochodzi od przyjaciela. Poruszywszy zastanawiający brak kultu Poniatowskiego, Skałkowski skarży się na brak opracowań późniejszego okresu, na brak monografii targowiczan, patriotów trzeciomajowych itd. Przy tej okazji atakuje Kazimierza Sapiehę za niedbalstwo, wykazane na stanowisku generała artylerii litewskiej. Nie mniej ostro kwalifikuje patriotów z Sejmu Czteroletniego:

Czteroletnia agitacja z doby pamiętnego sejmu niewątpliwie rozwinęła w narodzie patriotyzm i podniosła poziom myślenia politycznego, lecz było to przecież jedynie przyspieszenie tempa tej roboty, którą wytrwale prowadził Stanisław August od ćwierćwiecza. Tętno wzmogło się aż do gorączki. Organizm, który z wolna nabierał sił i wracał do zdrowia, został przez obcych szalbierzy, niedoświadczonych polityków, zadufanych w czystych swoich zamiarach i różnych zapaleńców rzucony w odmęt, w którym uległ po paru latach zmagań się krwawych.

Polityki przymierza pruskiego nie można obronić, skoro doprowadziła do katastrofy. Sejm wyzywał Rosję, a nie przysposobił armii. Pamflet pt. O ustanowieniu i upadku Konstytucji 3 maja3, który urabiał zapatrywania wielu pokoleń, nie ma już dla nas mocy przekonywającej. Dzisiaj już nie da się przerzucać odpowiedzialności na króla. Na fundamencie kadr wojskowych i sprzętu wojennego z okresu rządów Stanisława Augusta pod imieniem Rady Nieustającej sejm wzniósł budowę armii sześćdziesięciotysięcznej, która sama, bez oparcia o sprzymierzeńca, (…) nie mogła sprostać zadaniom obrony granic wschodnich. (…)

Przestańmy (…) szaty rozdzierać z powodu akcesu króla do Targowicy, a tym bardziej biadać, że Targowica była możliwa. Tylko histeryczne damy w rodzaju Izabeli Czartoryskiej mogły się oburzać i dziwić. Sejm rządzący winien był przewidzieć i wojnę z Rosją, i reakcję staroszlachecką, i przymierze tych czynników z natury swej przeciwnych ustrojowi pomajowemu. A kiedy przywódcy stronnictwa reform po zawodzie ze strony Prus (co do zachowania się których tylko bardzo naiwni mogli mieć jakieś wątpliwości) uznali sprawę za przegraną, wtedy obłudą z ich strony albo czczą manifestacją dla gawiedzi ulicznej były protesty przeciw próbom przejednania carowej, chociażby przy pośrednictwie targowiczan. Dla historii te protesty mają podobne znaczenie, co gest Piłata Ponckiego. – Prawda, Stanisław August nie zdołał ani obronić Polski przed nowym rozbiorem, ani ocalić wielu reform. Czyliż jednak jego zgoda na „zjazd” grodzieński była podłością (…)? Drugi sejm rozbiorowy odbył się w warunkach analogicznych jak pierwszy. Mniejsza o to, że Poniatowski przy tej sposobności rosyjskimi pieniędzmi opędzał swoje potrzeby i starał się uregulować swoje długi. To jest szczegół przykry, ale bez istotnego znaczenia. Nie trzeba także przywiązywać wielkiej wagi do szlachetnych gestów różnych aktorów sceny grodzieńskiej. (…) Król zanadto dobrze znał się na rzeczy, aby się roztkliwiać. Był już zmęczony, sterany i grę przeciw mocarstwom podziałowym i rodzimym szkodnikom nie z tą, co przed laty dwudziestu, prowadził energią. Przecież jego zasady, taktyka i stawki były na ogół podobne, tylko szanse dla nieszczęsnego króla już prawie żadne. Nie sposób było rozszczepić zaborców. Poskromił jedynie tych, co pod targowickim znakiem pozostawali już bez innego programu, jak tylko by swym łotrostwom zapewnić bezkarność. Wytyczna polityki Stanisława Augusta w tym okresie końcowym to zachowanie szczątków Polski, chociaż pod okupacją moskiewską.

Prawie wszyscy historycy, aby usprawiedliwić insurekcję, twierdzą, że pozostały pod imieniem Rzeczypospolitej szmat ziemi nie miał już warunków istnienia i nie przedstawiał wartości dla przyszłości narodu. Jestem odmiennego zdania, a moim sprzymierzeńcem jest sam Kościuszko, który realnie zmierzał właśnie do tego, aby w granicach wytkniętych drugim rozbiorem utrzymać niepodległość.

W dyskusji zabrał m.in. głos profesor Józef Feldman, który dowodził, że obecne studia nad okresem rozbiorów dają większe pole do optymizmu:

Należy tu przede wszystkim wymienić niezniszczalność sprawy polskiej jako czynnika polityki międzynarodowej oraz ciągłość wysiłków społeczeństwa w kierunku odzyskania niepodległości. Sprawa polska odgrywała w pewnych momentach nierównie większą rolę w polityce europejskiej, aniżeli dawniej przypuszczano (…), w społeczeństwie zaś nie zamarła ani na chwilę myśl konspiracji i walki orężnej. Powstanie państwa polskiego nie jest zatem wynikiem przypadkowych okoliczności, jak usiłuje dowieść historiografia obca (Recke), lecz organicznie tkwi korzeniami w przeszłości…

Naiwność tego rozumowania bije w oczy. Wprost niepodobna dociec, na jakiej logicznej podstawie Feldman daje swoje „zatem”. Widocznie sam sobie zdawał sprawę z naciągania tezy, skoro zamiast wyłożyć, jaki związek miały konspiracje z odbudową Polski, rzuca frazes o „głębokich korzeniach” – po drodze zaś straszy ewentualnych przeciwników… zgodnością ich stanowiska z historiografią obcą. Potępienie tego chwytu, który jest zwykłym szantażem, będzie jedną z największych zasług Górki na następnym zjeździe.

W rzeczywistości iunctim między konspiracją czy poruszaniem sprawy polskiej na forum międzynarodowym w epoce wczesnobismarckowskiej a odbudową w 1918 roku jest żadne. Naród polski nie przestał być ani na chwilę zdolny do utworzenia własnego państwa, nie dzięki, ale mimo konspiracji i klęsk moralnych i materialnych, jakie „idea niepodległości” nań sprowadziła. Wszak jednakową zdolność okazali Czesi, Litwini, nie mówiąc już o Finlandii, która nas znacznie przewyższyła pod każdym względem, a to mimo zupełnego braku:

1) poruszania swojej sprawy na forum międzynarodowym,

2) powstań niepodległościowych.

Przeciwnie, Finowie prowadzili rozsądną politykę ugodową i dlatego zasób ich sił moralnych i materialnych był relatywnie nieskończenie wyższy od naszego.

W końcu Feldman zastrzega się przeciw sugestii, jakoby Czartoryscy i król siali ziarna niepodległości, skoro to oni sami zawezwali wojska rosyjskie w 1764 roku. Znowu bolesne potknięcie się historyka, który nie uświadomił sobie kryteriów naczelnych: o niepodległość walczy ten, kto podnosi swój naród w hierarchii narodów – bez względu na drogi, którymi do tego dąży. Francja też wezwała podczas wojny światowej wojska angielskie i amerykańskie na swoje terytorium, ale tylko dzięki temu niepodległość uratowała. Ratunek Polski nie mógł przyjść od wyrzucenia czy nawet unikania wojsk rosyjskich w 1764 roku, ale od jak najdłuższego lojalnego wytrwania w sojuszu z Katarzyną II.

 

 

[1]A.M. Skałkowski, Uwagi o usiłowaniach niepodległościowych na przełomie XVIII i XIX w., w: Pamiętnik V Powszechnego Zjazdu Historyków Polskich w Warszawie 28-go listopada do 4-go grudnia 1930 r.,t. 2: Protokoły, pod red. K. Tyszkowskiego, Lwów 1931, s. 233‒242.

2Jak dalece apostrofa Skałkowskiego była potrzebna, niech na to będzie dowodem mowa Kutrzeby na otwarciu VI Zjazdu Historyków. „Wszystko jedno, co kto mówił – wywodził Kutrzeba – skoro mamy państwo!” [Por. Otwarcie Zjazdu, w: Pamiętnik VI Powszechnego Zjazdu Historyków Polskich w Wilnie 17‒20 września 1935 r., t. 2: Protokoły, pod red. F. Podhoreckiego i K. Tyszkowskiego, Lwów 1936, s. 11–12].

[3](H. Kołłątaj, I. Potocki, S.K. Potocki), O ustanowieniu i upadku Konstytucji Polskiey 3go Maia, Metz 1793.