Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
99 osób interesuje się tą książką
1938, Warszawa. Zofia, panienka z dobrego domu, rozpoczyna naukę śpiewu, marząc o karierze. Wszystko zmienia się, gdy poznaje Rachelę, młodą Żydówkę, fascynującą istotę, która staje się jej bardzo bliska. Zofia musi zmierzyć się z prawdą o sobie.
Kiedy wybucha wojna, jej świat chwieje się niebezpiecznie, by ostatecznie runąć.
Zofia, wiedziona furią angażuje się w działania konspiracyjne.
1993, Sztutowo. Ida, pełna zapału psychiatra, przyjeżdża do nadmorskiego miasteczka, by opiekować się babcią Zofią, próbując pogodzić to z pracą i próbami ratowania relacji z mężem. Odczuwa niepokojące dolegliwości, które prowadzą ją do odkrycia idei traumy międzypokoleniowej i zrozumienia, że żyją w niej stare rodzinne sekrety. Trauma, która pisze swój dalszy ciąg na jej ciele i psychice.
Czy Ida udźwignie świadomość bólu, jaki nosi w sobie od zawsze?
Czy Zofia zdoła wypowiedzieć gromadzone latami cierpienie?
Opowieść o kobietach, które, by zrozumieć siebie, mierzą się z tym, kim były i co przeżyły ich przodkinie.
To książka o tym, jaki ślad odciskają na nas nieprzepracowane straty. O tym, że cząstki przeszłości są wszędzie, a wyparte tajemnice stają się bezimiennym lękiem.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 213
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Redakcja
Bartosz Szpojda
Projekt okładki, redakcja techniczna, skład i przygotowanie wersji elektronicznej
Maksym Leki
Fotografia na okładce
© Shutterstock AI, Roberto Castillo / shutterstock.com
© Archiwum Fotograficzne Stanisława Doktorowicz-Hrebnickiego /
szukajwarchiwach.gov.pl
Korekta
Urszula Bańcerek
Marketing
Wydanie I, Siemianowice Śląskie 2026
Wydawca: Wydawnictwa Videograf SA
41-100 Siemianowice Śląskie, ul. Olimpijska 12
tel. +48 600 472 609, +48 664 330 229
www.videograf.pl
© Wydawnictwa Videograf SA, Mikołów 2025
tekst © Kaja Owczarczyk
ISBN 978-83-8293-322-2
Nie ma większej udręki niż noszenie w sobie nieopowiedzianej historii.
Maya Angelou
Michałowi
Wszystkim tym, którzy wytrwale szukają siebie.
Najpierw poczułam spaleniznę, później zobaczyłam słup dymu.
Pobiegłam z powrotem w kierunku domu tych, których nienawidziłam najbardziej na świecie. Z wózkiem jednak nie byłam zbyt szybka.
Gdy zdyszana dotarłam do miejsca, które kilka chwil wcześniej opuściłam, wiedziałam, że nic nie da się już zrobić. Ogień rozszalał się i pochłaniał kolejne fragmenty budynku.
Nie jestem z tego dumna, ale pamiętam to uczucie zjadliwej satysfakcji. Myśl, że wszechświat znalazł sposób, żeby ich ukarać. I pokazać mi, że sprawiedliwość istnieje.
Odwróciłam się i ruszyłam leśną ścieżką, z trudem pchając kółka po piasku.
Wrzesień 1993
Wdech. Raz, dwa, trzy, cztery. Wstrzymanie oddechu. Raz, dwa, trzy, cztery. Wypuszczenie powietrza. Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć. To ta najtrudniejsza część. Pamiętać o wdechu na tyle głębokim, żeby potem starczyło na dłuższy wydech. Albo nauczyć się wydychać wolniej.
Ida często powtarzała pacjentom w swoim gabinecie psychiatrycznym, żeby pamiętali o tej podstawowej rzeczy, o oddechu. Nawet w trakcie trudnych sesji z tymi, których umysły nie mogły znaleźć chwili odpoczynku, powtarzała to jak mantrę. Pomagało, jeśli przypominała im o tym dostatecznie często. Ale Ida psychiatra i Ida w wersji prywatnej różniły się od siebie diametralnie. Tak jej się przynajmniej wydawało. Szczególnie w chwilach, kiedy próbowała zastosować którąś ze swoich rad.
Teraz leżała na podłodze, patrzyła w sufit i próbowała uspokoić chaos kłębiący się w głowie. Nie miała planu, nie miała pomysłu, co dalej. Była sama w wielkim mieszkaniu, o którym marzyła latami w wynajmowanych klitkach. Chciała mieć coś swojego, urządzonego dokładnie tak, jak będzie jej pasowało. No i miała. Piękne sto metrów podłogi. Błyszczącej jeszcze po ostatniej renowacji. Starannie ułożona jodełka.
Ślady mężczyzny, który przez ostatnich kilka lat był jej mężem. A od kilkunastu życiowym partnerem. Towarzyszem, przyjacielem, powiernikiem. Człowiekiem, który teraz był przyczyną chaosu w jej głowie.
Wróciła do liczenia wdechów i rozejrzała się po sypialni.
Perfumy na stoliku, piżama rzucona pośpiesznie na łóżko, książka – o tym, jak zarobić miliony bez wysiłku i dlaczego mężczyźni w biznesie muszą być jak wilki. Ta, którą jej mąż czytał przed wyjazdem.
Wszędzie były okruchy ich życia.
Teraz była w domu tylko ona, bo Jacek wyjechał w delegację. Wiedziała o jego podróży służbowej już wcześniej i uznała, że to dobry moment na ułożenie się z samą sobą.
Ida lubiła być sama, mieć kawałek świata, choćby i najmniejszy, tylko dla siebie. Łatwiej jej się wtedy myślało. A miała o czym myśleć. W ich związku nie układało się ostatnio najlepiej i w końcu postanowiła się do tego przyznać i skonfrontować z problemem.
W ostatnich miesiącach, za każdym razem, gdy wyjeżdżał, miała wrażenie, że oddycha głębiej. Jaśniej myśli, jej radość z codziennych drobiazgów jest czystsza, silniejsza. Uporczywie odpychała od siebie tę myśl, bo nie przywykła do tego, żeby wierzyć swoim odczuciom. Ale przychodziło jej to z coraz większym trudem.
Nie potrafiła już opuścić spiętych ramion, gdy ją do siebie przytulał. Gdy żartował, uśmiechała się, zaciskając zęby i nie angażując oczu.
Powtarzała sobie każdego dnia, że to przecież jej Jacek. Człowiek, którego wybrała, którego pokochała. Który był dla niej dobry.
Był dobry, prawda? – te trzy słowa wracały do niej jak refren.
W miniony poniedziałek przełożyła wszystkich pacjentów na kolejny tydzień, żeby dać sobie czas i przestrzeń na zastanowienie się nad życiem, ale na razie jej aktywność ograniczała się głównie do niespokojnych drzemek. Plus do wszystkich znanych jej metod, które powinny człowieka relaksować.
Leżała więc na podłodze i próbowała opanować podstawowe ćwiczenia oddechowe, bo nie miała już innego pomysłu, co ze sobą zrobić. Była przy czwartym z rzędu udanym cyklu, gdy zadzwonił telefon. Matka.
– Dzień dobry, Ido. Przykro mi, że to ja z tym dzwonię, ale muszę ci przekazać, że babcia miała udar. Dzwonili ze szpitala, że tym razem skończy się niedowładem połowicznym – relacjonowała sucho Celina.
– Jak to się stało? Jedziesz do niej? Jak mogę pomóc? – W głosie Idy było znacznie więcej strachu i przejęcia niż u Celiny. Matka do perfekcji opanowała lodowatą obojętność. Do tego stopnia, że Ida na ogół nie wiedziała, czy to tylko poza, czy jej prawdziwa twarz.
– Wiesz, że nie mogę. Mam tu swoje sprawy, nie mogę, ot tak, wszystkiego rzucić. Ale ty na pewno od razu się tam wybierzesz, prawda? Ukochana babunia nie może czekać. – Chłód zmienił się w jad.
– Mamo! Jak mogę ją zostawić w takiej chwili? Oczywiście, że jadę. Nie poradzi sobie sama. Zaraz się pakuję i ruszam. – Chodziła z telefonem, ciągnąc kabel za sobą, zbierając przypadkowe rzeczy z szafy i wyciągając walizkę.
– No tak, do mnie byś tak nie pędziła, gdyby coś mi się stało. Pewnie umrę, a ty się nawet nie zorientujesz. W takim razie kończę. Jedź ostrożnie. – Rozłączyła się, zanim Idzie udało się cokolwiek odpowiedzieć.
Oczywiście, nic bym nie zrobiła. Taka ze mnie wyrodna córka – pomyślała rozgoryczona.
Westchnęła i uznała, że matki nic nie zmieni, a ona przynajmniej wie, co ma teraz robić. Może i było to okrutne, ale bardzo chciała pomóc.
Przed wyruszeniem w drogę miała przed sobą jeszcze jedno trudne zadanie – telefon do Jacka. Wiedziała, że nie będzie zadowolony, że żona wyjeżdża. Nie lubił, gdy znikała na dłużej. Kiedyś uważała za urocze, że tak za nią tęskni, ale z czasem zaczęło to stanowić kulę u nogi. Jacek nie powie tego wprost, bo to by naruszało jego fasadę człowieka rodzinnego, chętnego do poświęceń i zawsze ruszającego do pomocy. Ale pod spodem będzie miał napięty każdy nerw, każdy mięsień i da jej to odczuć. Po kilkunastu wspólnych latach doskonale potrafiła przewidzieć i wyczuć, kiedy coś mu się nie spodoba.
Na ogół skutecznie odstraszało ją to od rzeczy, których nie pochwalał. Regularne wizyty u babci w Sztutowie też należały do tej kategorii. Ale teraz, kiedy babcia, ta dumna i silna Zofia Nęcka, jej potrzebowała, nie zamierzała przejmować się humorami męża.
Głęboko westchnęła i wystukała numer hotelu, w którym zatrzymał się Jacek. Kiedy już udało jej się połączyć z właściwym pokojem i usłyszała w słuchawce głos męża, przez kilka sekund milczała, zmrożona swoimi wyobrażeniami jego złości, gdy powie mu, że wyjeżdża i nie wie nawet, kiedy wróci. Dłoń ze słuchawką niemal zbielała od mocnego nacisku.
– Halo? – Ton stał się bardziej ponaglający i zirytowany niż przy pierwszym „halo”.
– Cześć! Przepraszam, że ci przeszkadzam, ale nie miałam wyjścia. Moja babcia miała udar, nie ma się nią kto zająć, muszę jechać… – Nabrała powietrza, żeby kontynuować monolog.
– Jak to? Wyjeżdżasz? Przecież mieliśmy plany po moim powrocie. Chyba mnie tak nie zostawisz? – Rzadko krzyczał. Raczej zniżał głos i włączał lodowate nuty.
Jak matka – pomyślała nagle.
– Jacek, przecież to nie tak, że chcę, że tak sobie wymyśliłam. Muszę. – Nienawidziła siebie za to, że od razu przechodziła do defensywy, próbując się wytłumaczyć. Zacisnęła mocno powieki i spróbowała jeszcze raz. – Nie ma jej kto pomóc, mama nie da rady. Jadę jutro rano. Kocha…
Odpowiedział jej trzask odkładanej słuchawki.
Miała wrażenie, że coś w niej zaczyna się kruszyć. Łamać. Pękać. Przeciekać. Nie była jeszcze pewna, czy to dobrze, czy źle.
***
Jechała wolno, bo siąpił deszcz i ciężko jej było odróżnić od siebie poszczególne elementy krajobrazu – wszystko było monotonnie szare.
Nowe leki, które zaczęła brać kilka dni temu, mocno uderzały w układ nerwowy i jazda samochodem w tym stanie wymagała wyjątkowego skupienia. Każdy kolejny kilometr pokonywała z trudem.
Wiedziała, że nowa mieszanka antydepresantów i środków przeciwlękowych zaburzy jej funkcjonowanie, ale nie sądziła, że aż tak. Kiedy przepisywała nowe środki swoim pacjentom, długo i obrazowo tłumaczyła im, czego powinni unikać, na co się przygotować. Sama chyba teraz nie do końca posłuchała swojego profesjonalnego głosu.
Musiała analizować wszystko, co widzi, i przypominać sobie, jak powinna reagować. Przyspieszamy, dłoń na drążku zmiany biegów, sprzęgło, puszczamy. Przyspieszamy, hamujemy, wymijamy. Pamiętaj, kierunkowskaz. A teraz go wyłączamy.
Jakby wszystkie zmysły były pokryte smołą, a umysł zamknięty za szybą.
Jakby lista podstawowych czynności nie przychodziła do głowy naturalnie, a była z niej wyciągana z wielkim wysiłkiem.
Do tego dochodziła złość z domieszką strachu przed tym, co zastanie w domu, gdy będzie już z powrotem w Warszawie.
Obawa o to, że Zofia nie poradzi sobie sama, że leży teraz przerażona w szpitalu, nie pomagała. Choć po chwili zastanawiania się zdała sobie sprawę, że nigdy nie widziała u babci strachu. Gniew, zaskoczenie, czasem irytację, ale nie strach. Jednak Ida nie była w stanie wyobrazić sobie, że w takiej sytuacji można się nie bać. Niezależnie od tego, jak twardym by się było.
Zacisnęła dłonie na kierownicy i przyspieszyła. Teraz był czas na odsunięcie miłosnych rozterek i zajęcie się tym, co najważniejsze.
Babcia.
W głowie zaczęła tworzyć listę spraw do załatwienia, zmian, które musiała zaplanować.
Przeniesie się do Sztutowa na jakiś czas, to pewne. Dom babci był na tyle duży, że pomieści je obie bez kłopotu.
Praca. Na razie tylko szybko poinformowała dyżurującą pielęgniarkę, że z powodu problemów rodzinnych musi wziąć urlop na żądanie.
Szef Idy, Władek Kowalewski, na pewno pozwoli jej na jakiś czas zmniejszyć liczbę godzin pracy i ograniczyć dni, w których będzie na miejscu, w gabinecie.
***
W gdańskim szpitalu okazało się, że udar był tylko dodatkiem. Dodatkiem do nowotworu. Guz mózgu. Zofii zostało kilka miesięcy, podczas których zapewne stopniowo będzie traciła siebie, kawałek po kawałku. Pamięć, świadomość, możliwości poznawcze.
Teraz udar dołożył swoje w zakresie sił fizycznych.
Przewidywania lekarza zakładały, że Zofia nie odzyska już pełnej sprawności, ale, jak stwierdził, mogło być znacznie gorzej. Niedowład objął lewą rękę i lepiej będzie, jeśli babcia zostanie na wózku inwalidzkim na stałe. Nie będzie miała już tyle sił co wcześniej. Do tego lewe oko nie działało w pełni i miało już pozostać lekko przymknięte.
– Czy ona już wie? – Ida siedziała na brzeżku niewygodnego krzesła w zbyt widnym gabinecie i trzęsła się tak, jakby w pomieszczeniu było kilka stopni poniżej zera.
– Tak. Wiedziała już kilka miesięcy temu. – Lekarz był już wyraźnie przy następnym przypadku, na co wskazywała pochylona nad dokumentami głowa i zniecierpliwienie w głosie.
Dla pełnej energii Zofii, która rzadko kiedy odpoczywała, takie rokowania musiały być druzgocące. Babcia bardzo polegała na sile swojego ciała i wierzyła w niezawodność umysłu. Często wspominała, że ani wojna, ani obóz jej nie zniszczyły, to i byle choroba tego nie zrobi.
Okazało się jednak, że organizm ją zawiódł. Na całej linii.
Ida wstała bez słowa, wyszła i cicho zamknęła za sobą drzwi. Najpierw poszła do dyżurki, zapytać, gdzie jest najbliższa budka telefoniczna. Miła starsza pielęgniarka wytłumaczyła jej drogę.
Dudniący dźwięk oczekiwania wwiercał się jej w mózg.
– Mamo. Wiedziałaś? Wiedziałaś i nic mi nie powiedziałaś?
– Zabroniła mi. Chciała jak najdłużej trzymać to w tajemnicy, ale widzimy, co z tego wyszło.
Celina dopiero się rozkręcała z ciągiem narzekań, ale Ida w tym momencie nie była w stanie tego udźwignąć. Odwiesiła słuchawkę, przyglądała się chwilę, jak srebrny kabel drży i nieruchomieje.
Potem wykonała drugie połączenie, łatwiejsze. Władzio odebrał po pierwszym sygnale.
– Ida, dobrze, że dzwonisz. Słyszałem, że coś się dzieje. Jak tam, dziewczyno? – Władzio zawsze był gotów na rozmowę i chyba dzięki temu wrażeniu przyciągał do siebie tłumy pacjentów.
– Dobry wieczór, Władziu. Musimy ustalić kilka spraw. – Wiedziała, że musi to zrobić szybko i najlepiej z zamkniętymi oczami. Kiedy miała załatwić coś, co zakładało jej mniejsze zaangażowanie, potencjalne trudności dla kogoś innego, głos odmawiał jej posłuszeństwa i mówiła cicho, przepraszająco, szybko. Albo nie mówiła wcale. Nawet w takiej sytuacji jak ta, gdy wiedziała, że ta osoba z radością na to przystanie. Tym razem jednak to nie wchodziło w grę.
– Dobrze. Mów, co ci leży na wątrobie. – Westchnął przeciągle i przyjął ton, który tak lubili ci, którzy przychodzili po pomoc do jej szefa. Ton spokojny, lekko zdystansowany, zostawiający przestrzeń dla rozmówcy.
– Jestem w szpitalu w Gdańsku u babci. Miała udar, potrzebuje pomocy. Niestety to nie wszystko. Ma raka. –Wzięła głęboki wdech.
– Raka? – Współczujący ton po drugiej stronie linii zachęcił ją, by mówiła dalej.
– Tak. Mózg. Wiele czasu jej nie zostało. Chcę tu z nią być. Muszę na trochę zniknąć.
– Co tylko potrzebujesz.
***
Wróciła do szpitala i przeszła kilka kroków, żeby dotrzeć do klatki schodowej, na której było wielkie okno z lastrykowym parapetem. Usiadła na nim i oparła plecy o zimną szybę. Przez nieszczelne framugi wpadało jesienne powietrze.
Musiała zastanowić się nad strategią. Jak zachowywać się wobec babci? Jak najlepiej ją wesprzeć? Wejść radośnie i dodawać otuchy? Zacząć planować kolejne posunięcia, leczenie, możliwości? Odzywać się jak najmniej i dać Zofii to przetrawić?
Chyba ta ostatnia opcja.
Ida myślała intensywnie, starając się nie zwracać uwagi na okoliczności. Klejące się do podeszew linoleum, sraczkowaty kolor ścian i smród starych ludzi.
Nie chciała tak myśleć, ale nie mogła wyrzucić tego z głowy. Wracało jak refren. Smród. Starych. Ludzi.
Niemyte ciała. Tłuste strąki włosów. Ubrania przygniecione ciężarem starych kości.
Wytarła ręce w jedwabną chusteczkę nasączoną olejkiem eukaliptusowym, którą zawsze nosiła ze sobą (po co ci to, dziwna jesteś, co ty wymyślasz – usłyszała w głowie głos męża), i poszła szukać pokoju numer 103.
– Babciu? – Delikatnie zapukała i weszła do czteroosobowej sali.
– Ida… – Blada staruszka z długim siwym warkoczem, leżąca w łóżku pod oknem, nie wyglądała jak jej babcia. Ta niezłomna, zawsze wyprostowanakobieta, na twarzy której czas nie zatarł śladów wielkiej urody.
– Jestem, babciu, zaraz pojedziemy do domu. Wszystkim się zajmę. Niczym się nie przejmuj. – Ida próbowała zrobić trzy rzeczy jednocześnie: zdjąć płaszcz, usiąść w rogu szpitalnego łóżka i ustawić gdzieś wielką torbę, którą wcześniej miała na ramieniu.
Jak ma się nie przejmować? Nieuleczalną chorobą i perspektywą rychłej śmierci? Jakim cudem te słowa wyszły z moich ust? – łajała się w duchu.
– Babciu, rozmawiałam z lekarzem… – Głos jej się załamał, gdy z rezygnacją wpatrywała się w twarz Zofii.
– Czyli już wszystko wiesz – wychrypiała Zofia niewyraźnie, próbując otwierać usta jak najmocniej. Położyła chłodną dłoń na ręce wnuczki i przymknęła powieki.
