Dunbridge Academy. Tylko z tobą - Sprinz Sarah - ebook

Dunbridge Academy. Tylko z tobą ebook

Sprinz Sarah

0,0
14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

Zabawna i wzruszająca. Lekka, ale wartościowa. W tej książce znajdziecie bohaterów, których pokochacie, tajemnicę, którą zapragniecie odkryć, i miejsce, które stanie się waszym domem – bo tym właśnie jest Dunbrigde Academy.

Marta Łabęcka, autorka serii „Flaw(less). Opowiedz mi naszą historię”

 

Nie chcę być dla niej kimkolwiek, chcę być dla niej wszystkim.

Charles Sinclair od piątej klasy jest najlepszym przyjacielem Victorii Belhaven-Wynford. Tori zwierza mu się ze wszystkiego - no dobrze, prawie wszystkiego. Nie może mu przecież powiedzieć, że źle się czuje w towarzystwie swojego chłopaka ani że od jakiegoś czasu intucja podpowiada jej, że nie łączy ich prawdziwa miłość. Ale może to tylko wrażenie? Zresztą po co miałaby zawracać tym głowę Sinclairowi, skoro on teraz skupia się na Eleanor, z którą wystąpi w szkolnym przedstawieniu. Na domiar złego reżyserką spektaklu jest właśnie Tori - a ona uświadamia sobie, że nie potrafi patrzeć obojętnie na świetnie dogadujących się Sinclaira i Eleanor… Czy Tori pójdzie za głosem serca i odkryje, że prawdziwa miłość czeka na nią tam, gdzie najmniej się tego spodziewała?

Drugi tom bestsellerowej serii, która podbiła serca tysięcy polskich czytelników! Bramy Dunbridge Academy otwierają się po raz kolejny - jesteście gotowi poznać pozostałych uczniów?

Sarah Sprinz to niemiecka autorka, która już jako czternastolatka pisała swoje pierwsze teksty i publikowała je on-line. Od 2017 roku jej powieści są wydawane w postaci książek papierowych. Początkowo publikowała je pod pseudonimami: Cara Mattea lub Sarah Heine. Sarah uwielbia spędzać popołudnia w kawiarniach oraz spacerować brzegiem Jeziora Bodeńskiego. Aktywnie działa w mediach społecznościowych, gdzie lubi rozmawiać ze swoimi czytelnikami. Jej najnowsza seria „Dunbridge Academy”wkrótce po premierze znalazła się na liście bestsellerów „Spiegela”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 442

Data ważności licencji: 4/1/2028

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tytuł oryginału: Dunbridge Academy. Anyone

Copyright © 2022 by Bastei Lübbe AG, Köln

Copyright © 2022 by Sarah Sprinz

Copyright © for this edition by Wydawnictwo Otwarte 2023

Copyright © for the translation by Daria Kuczyńska-Szymala

Wydawca prowadzący: Natalia Karolak

Redaktor prowadzący: Anna Małocha, Dagmara Małysza

Przyjęcie tłumaczenia: Magdalena Kaczmarek

Emotka: popicon / Shutterstock

Adiustacja i korekta: d2d.pl

Promocja i marketing: Magdalena Wojtanowska

Projekt okładki książki i herbu Dunbridge Academy: © Jeannine Schmelzer, Bastei Lübbe AG

Adaptacja okładki na potrzeby polskiego wydania: Agnieszka Gontarz

Ilustracje na okładce: monogram – © geen graphy / Shutterstock; ornament – © ajipro / Shutterstock, © TwentyStudio / Shutterstock; portret Emmy i Henry’ego – © mariemarion; portrety innych bohaterów – © Zofia Lange, @osiatek

Fotografia autorki: © Sarah Sprinz

ISBN 978-83-8135-616-9

Tłumaczka korzystała z: W. Shakespeare, Jak wam się podoba, tłum. L. Ulrich, wolnelektury.pl/katalog/lektura/jak-wam-sie-podoba, dostęp: 8 IX 2023; W. Shakespeare, Romeo i Julia, tłum. J. Paszkowski, Kraków 2016; W. Shakespeare, Tragedie i kroniki, tłum. S. Barańczak, Kraków 2013.

www.moondrive.pl

www.otwarte.eu

Wydawnictwo Otwarte sp. z o.o. ul. Smolki 5/302 30-513 Kraków

Wydanie I, 2023

Dystrybucja: SIW Znak. Zapraszamy na www.znak.com.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Ossowska

Drogie Czytelniczki i drodzy Czytelnicy, powieść ta zawiera wątki, które mogą wywołać silne emocje. Ostrzeżenie znajduje się na stronie 407. Życzymy Wam wszystkim wspaniałej książkowej przygody. Wasza autorka i wydawnictwo

Dla wszystkich tych, którzy zagubili samych siebie. Nigdy nie będzie za późno, byście się na powrót odnaleźli.

„Świat jest teatrem, aktorami ludzie, którzy kolejno wchodzą i znikają”.

William Szekspir

Playlista

Two Ghosts – Harry Styles

Fuck Up the Friendship – Leah Kate

Cigarette Daydream – Cage the Elephant

Night Changes – One Direction

Partners in Crime – FINNEAS

People Watching – Conan Gray

idfc – blackbear

To Be So Lonely – Harry Styles

1 step forward, 3 steps back – Olivia Rodrigo

Fool’s Gold – One Direction

Always You – Louis Tomlinson

Just Fucking Let Me Love You – Lowen

Moral of the Story – Ashe feat. Niall Horan

Bored – Billie Eilish

Same Mistakes – One Direction

Entertainer – ZAYN

favorite crime – Olivia Rodrigo

All Too Well (10 minute version) – Taylor Swift

Why Won’t You Love Me – 5 Seconds of Summer

The Beach – Wolf Alice

I Want to Write You a Song – One Direction

Out of My League – Fitz and The Tantrums

Love Story – Taylor Swift

We Made It – Louis Tomlinson

Tylko z tobą

Charles

Siódma klasa

To z Tori całowałem się po raz pierwszy w życiu, w ciemnym korytarzu podczas nocnego seansu z horrorami odbywającego się pod koniec września. Valentine Ward z ósmej klasy podmienił przygotowane DVD z filmem bez ograniczeń wiekowych na taki od osiemnastu lat, gdy tylko pan Ringling wyszedł z sali telewizyjnej. W czasie swojego dyżuru zwykle przysypia w świetlicy i nie ma pojęcia, co tak naprawdę robimy. Tamtej nocy jednak liczyłem na to, że obudzi go wiatr gwiżdżący wokół starych murów.

Chciałbym stwierdzić, że musiałem wyjść za Tori, bo się przestraszyła, ale prawda jest taka, że to Tori wychodzi za mną, kiedy wstaję po pierwszych dwudziestu kilku minutach. To nie tak, żebym się bał. Lub chciał sobie popłakać na osobności. Nie, wcale nie. Naprawdę nie.

Mimo to na poważnie rozważam, czy tego dnia spać w internacie, czy zadzwonić do taty i poprosić go, żeby mnie zabrał. Tyle że w domu, w swoim pokoju, byłbym całkiem sam. A na górze, w sali sypialnej, przynajmniej będę słyszał innych. Henry’ego, który czasem gada przez sen, albo chrapanie Gideona, jeśli ten akurat leżałby na plecach.

– Hej.

Obracam się w kierunku postaci wyrastającej nagle przede mną w półmroku. Przypomina Tori, która jest cholerną mistrzynią w podkradaniu się, o czym wiem doskonale.

– Hej. – Prostuję plecy. – Co tam?

– Wszystko okej? – pyta, a w jej oczach odbija się odrobina światła lamp z klatki schodowej.

Podmuch wiatru porusza zasłonami oraz włosami Tori. Wygląda inaczej, kiedy opadają jej swobodnie na plecy. Na lekcjach ma je zawsze splecione albo związane. Gdy robi krok w moją stronę, drewniana podłoga skrzypi.

– Tak, ja… Przypomniało mi się tylko, że muszę jeszcze… – No, niby co? – Tak właściwie to nieważne.

Przełykam ślinę. Dlaczego nie umiem najpierw pomyśleć, a dopiero potem zacząć mówić?

– Też uważam, że horrory są głupie – oznajmia Tori.

Spinam się. Też… Co to niby znaczy? Kto twierdzi, że ja uważam je za głupie? Uwielbiam horrory. I wcale się nie boję. W takim razie dlaczego nic nie mówię? Siedzę na parapecie i wstrzymuję oddech. Tori stoi przede mną i się nie rusza. Jej oczy, które są przecież brązowe, wydają się teraz niemal czarne. Zbliża się, a moje serce podskakuje. Już prawie dotyka moich kolan. Niemal czuję brzoskwiniowy zapach jej szamponu. Pochyla się i chyba mnie całuje.

Ona mnie całuje.

W pośpiechu, krótko, jakby nieporadnie. To mgnienie oka, ułamek sekundy. Mija tak szybko, że nawet nie umiem stwierdzić, czy jej wargi są miękkie. Czy są takie, jak je sobie wyobrażałem. Szczerze wątpię, że to się rzeczywiście wydarzyło, ale mój przyśpieszony puls najwyraźniej jest o tym przekonany.

Tori się odsuwa, a ja unoszę dłoń, by dotknąć swoich ust. Słyszę szum tętna w uszach i pragnę, żeby zrobiła to jeszcze raz. Chcę chwycić ją za nadgarstek i przyciągnąć do siebie. Ale się nie ośmielam. Bo ona jest moją najlepszą przyjaciółką. Najlepszą przyjaciółką, którą chcę całować i… Do jasnej cholery. Chcę ją całować. Chcę tego. Nie chcę być dla niej kimkolwiek, chcę być dla niej wszystkim.

Wstaję, żeby ją objąć, ale akurat w tym momencie z sali telewizyjnej dobiegają przytłumione krzyki i śmiechy. Wzdrygamy się jednocześnie, podmuch wiatru zatrzaskuje okno obok mnie, gdzieś z hukiem zamykają się drzwi.

Kiedy przenoszę wzrok z powrotem na Tori, dziewczyna wygląda jak blade widmo. Oczy ma szeroko otwarte i przestraszone. Przygryza wargę i dopiero po chwili się odzywa:

– Przepraszam, ja…

– Nie – rzucam szybko i robię krok w jej stronę. Czy ona tego żałuje? Czy to dlatego, że nie zareagowałem, nie wspominając o odwzajemnieniu pocałunku? Powinienem był…

– Hej! – Głos Valentine’a Warda sprawia, że się odwracam. Nadchodzi od strony toalet. – Migdalicie się?

Tori przesuwa po mnie wzrokiem, jej spojrzenie jest niczym palący policzek. A potem się odwraca i śmieje, gorzko i nerwowo.

– Hm… Nie? Sinclair się boi.

Oczywiście. Charles Sinclair, któremu zawsze brakuje odwagi, który zawsze robi wszystko źle.

– Wcale się nie boję – mówię, ruszając za nią.

Skąd mogłem wiedzieć, że będzie to pierwsze kłamstwo z nieskończenie wielu, które sobie powiemy?

Rozdział 1

Victoria

– Co ty tam robiłaś tak długo?

Uśmiechnij się. On nie ma nic złego na myśli. A nawet jeśli, to nieważne.

– Musiałam poprawić makijaż – odpowiadam najbardziej obojętnym tonem, na jaki mnie stać, i prostuję ramiona. W głowie słyszę głos matki:

Jeśli chcesz nosić suknię tego rodzaju, musisz trzymać się prosto. Ramiona do tyłu, głowa wysoko.

Wiem, jak to działa. Miałam dość okazji, żeby przygotować się na takie uroczystości jak bal noworoczny w Dunbridge Academy. Valentine też, w końcu nazywa się Ward, kiedy jednak do niego podchodzę, nie podaje mi ramienia. Właściwie nawet na mnie nie patrzy, tylko zwraca się do swoich kolegów z dwunastej klasy. Śmieją się i rozmawiają, rzucają żartami, których nie rozumiem, a jednocześnie palą, a do moich płuc wpada lodowate powietrze. W tle słychać przytłumioną muzykę dochodzącą z sali balowej. Uczniowie i uczennice stoją w niewielkich grupkach na brukowanym placu między starymi budynkami z ciemnej cegły. Drogie garnitury, oszałamiające suknie balowe, lśniące bransoletki i kolczyki warte tyle co samochód, zegarki tak ekskluzywne i kosztowne, że nosi się je tylko przy takich okazjach. To jeden jedyny wieczór w roku, kiedy w Dunbridge Academy przepych elitarnego internatu ukazuje się w pełnej krasie. Dosłownie czuć zapach bogactwa. Trochę jak podczas kolacji i imprez, na które zabierają mnie czasem rodzice.

Patrzę na otwarte skrzydła drzwi, przez które wyszłam. Przed chwilą było mi o wiele za gorąco, ale chłód tu na zewnątrz przypomina, że jest połowa stycznia. Moja suknia w kolorze piasku sięga ziemi i ma obcisłe rękawy, jednak cieniutka satyna w ogóle nie grzeje. Czuję na karku gęsią skórkę. Drżąc, krzyżuję ramiona i podchodzę do Vala. Wycięcie na plecach sukni wygląda bardzo efektownie i dlatego zdecydowałam się właśnie na ten model, lecz teraz żałuję, że nie wybrałam czegoś cieplejszego. Powinnam wracać. Nie palę, więc mogę poczekać w środku, aż Val wróci. Albo mógłby mi zaproponować swoją marynarkę, ale to najwyraźniej w ogóle nie przychodzi mu do głowy.

Bolą mnie stopy, jestem zmęczona, a nie wybiła nawet północ. Ogarnij się, Belhaven-Wynford. W zeszłym roku o wpół do drugiej byłaś jeszcze na parkiecie i przeżywałaś noc swojego życia. Czy ja się starzeję i to przez to? A może to dlatego, że wtedy z Sinclairem, Henrym, Olive i pozostałymi bawiłam się o wiele lepiej? Gdzie oni w ogóle są? Nie wygląda na to, żeby Val w ogóle za mną zatęsknił, jeśli pójdę na chwilę do znajomych. Już mam ruszać na ich poszukiwanie, kiedy widzę, że z foyer wychodzą na zewnątrz kolejne osoby.

Sinclair wsunął obie dłonie do kieszeni ciemnych garniturowych spodni, jest pijany. Rozpoznaję to po jego postawie, nawet w przytłumionym świetle latarni i żeliwnych koszy z żarem, które rozstawiono na zewnątrz. Migoczący blask na murach wewnętrznego dziedzińca i palący wzrok mojego najlepszego przyjaciela, który natychmiast kieruje na mnie spojrzenie. Jestem przyzwyczajona do Sinclaira w granatowym mundurku Dunbridge Academy. Z całego serca nienawidzi tej marynarki i prawie zawsze nosi ją jedynie niedbale zarzuconą na ramiona, ale czarny garnitur, do którego dobrał skórzane buty i białą koszulę, leży jak ulał na jego szczupłym ciele. Nie wiem, co zrobił ze swoimi jasnymi włosami, ale dziś kosmyki opadają mu na czoło szczególnie nonszalancko. Powinien być mi wdzięczny, że odradziłam mu wizytę u fryzjera tuż przed balem. Zawsze przypomina wtedy świeżo ostrzyżonego pudla. Tego wieczoru wygląda jednak bardzo dobrze i nawet nie ma o tym pojęcia.

Zauważa mnie też Emma, która idzie za Sinclairem razem z Henrym, i macha w moją stronę. Wyswobadza się spod ramienia Henry’ego i do mnie podbiega. Jestem pewna, że nikt nie wyglądałby w tej obcisłej ciemnoniebieskiej sukni tak pięknie jak ona. Emma jest najbardziej wysportowaną i jednocześnie elegancką osobą, jaką znam, a wraz z Henrym – który może nosić, co chce, a i tak wygląda jak cholerny książę – prezentują się jak najprawdziwsza power couple.

– Zaraz wracam – rzucam i odwracam się od Vala i chmury dymu sunącej akurat w moją stronę.

Trochę mi niedobrze, i to chyba nie tylko od papierosów. Przez cały dzień czuję jakieś dziwne napięcie, które sprawiło, że podczas kolacji prawie nic nie tknęłam. Wciąż czekam, aż to zdenerwowanie minie i wreszcie będę mogła cieszyć się balem.

– I jak nastrój, przyjaciele nocy?

Zdumiewa mnie moja umiejętność udawania dobrego humoru, choć tak naprawdę jestem w środku jak odrętwiała. Próbuję opanować dygotanie, czując na sobie ciężkie spojrzenie Sinclaira. Wyjmuje ręce z kieszeni spodni, a ja wiem, że są ciepłe. Ale nie podchodzę do niego i nie pozwalam się objąć, jak to często robimy, bo przecież przyjacielski dotyk nic nie znaczy. Nie ruszam się, Emma coś mówi, lecz treść jej słów do mnie nie dociera. Sinclair unika mojego wzroku. Próbuję się uśmiechnąć, lecz nie jest to proste, bo nie mogę przestać myśleć o tym, dlaczego od jakiegoś czasu jest między nami jakoś dziwnie. Dlaczego przez to, że jestem tutaj z Valem i spędzam ten wieczór z nim i jego przyjaciółmi, a nie ze swoimi, czuję się jak zdrajczyni. Przecież Sinclair w przeciwieństwie do Vala nie zapytał mnie, czy pójdę z nim na bal. Czekałam na to jak co roku, bo przed balem noworocznym wszelki feminizm wietrzeje mi z głowy i w głębi duszy pragnę tego zaproszenia, tak jak bohaterki tych wszystkich książek. Zaproszenia odniego. Sinclaira. Oczywiście na wpół żartobliwie, jako najlepsi przyjaciele, nawet jeśli inni będą to sobie interpretować po swojemu. Ale Sinclair mnie nie zaprosił. Oczywiście, że nie. Zaprosił Ellie Inglewood, która pochwaliła się tym swoim przyjaciółkom. Sinclair zatańczył z nią parę razy, ale głównie trzyma się Henry’ego i reszty. Normalnie poszłabym więc na bal z Gideonem albo Omarem. Z kimś, kogo lubię i kogo dobrze znam. Na tyle, by mieć pewność, że niczego nie będzie ode mnie chciał. Tja, ale w tym roku nie jest tak jak zwykle, bo przyszłam z Valem, który na pewno czegoś ode mnie oczekuje. Właśnie to mi się przecież w nim podoba. Że mnie pragnie. Kto nie chciałby być pożądany przez Valentine’a Warda, kapitana drużyny rugby i nieoficjalnego króla Dunbridge Academy?

Emma wachluje się dłonią i chichocze, zatem i ona najprawdopodobniej jest wstawiona. Henry pochyla się i całuje ją. To jedyna rzecz, która przeszkadza mi w balu noworocznym. Alkohol – co roku wypijany potajemnie w ogromnych ilościach.

Zerkam na Sinclaira, który zdejmuje marynarkę. Między brwiami robi mu się pionowa zmarszczka, gdy mi ją podaje. Waham się.

– Marzniesz – rzuca krótko.

Mówi chłodnym tonem, ale jednocześnie w jego jasnych oczach jest coś, co sprawia, że miękną mi kolana.

Zanim zdążę pomyśleć o przyjęciu marynarki, czuję na ramionach czyjeś ciężkie objęcie.

– Wracamy do środka?

Wyczuwam w oddechu Vala alkohol i mam ochotę odwrócić głowę, jednak zmuszam się, by tego nie robić. Rozzłości się, jeśli urażę go na oczach przyjaciół. Jest na tym punkcie drażliwy, wiadomo. I ma swoje powody, choć wolałabym, żeby się przede mną w tej sprawie bardziej otworzył. Ale odkąd spędzamy ze sobą więcej czasu, na palcach jednej ręki mogłabym policzyć, ile razy Val wspomniał o swojej siostrze. Jego stosunek do niej wcale się nie poprawił, odkąd kilka lat temu opuściła Dunbridge Academy, żeby rozpocząć studia na Oksfordzie.

– Chętnie.

Kiwam głową, a Sinclair z powrotem wkłada marynarkę. Jego usta tworzą wąską linię, tak mocno je zacisnął.

– Gdzie podziałeś Ellie? – pyta Val tym swoim pogardliwym tonem, na który Sinclair reaguje alergicznie. – Poszła już spać czy bawi się z koleżankami z piaskownicy?

– Val – mamroczę uspokajająco i próbuję odciągnąć go na bok. To jedno naprawdę mnie denerwuje. Że on i Sinclair ciągle na siebie napadają i toczą te swoje zbędne przepychanki.

Sinclair zaciska dłonie w pięści.

– Zamknij się, Ward!

– Nie tak ostro, dobra? – mówi Val i robi krok w jego kierunku.

Jest wyższy od Sinclaira i choć nie sądzę, by byli tak niedojrzali, żeby rzeczywiście zacząć się bić, to robię się niespokojna.

– Tak? Bo co? – rzuca przez zaciśnięte zęby Sinclair. – Bo twój zasrany wujek się dowie? Szkoda, że już tutaj nie uczy.

– Uważaj, co mówisz.

– Val… Chodźmy.

Ciągnę Valentine’a za ramię, ale on strąca moją dłoń.

– Czy twoja matka wie, że upijasz się na balu noworocznym? – pyta.

– Nie, ale z radością się dowie, skąd się tu wziął alkohol.

– Wal się, Sinclair! – warczy Val.

Wzdycham cicho, kiedy mój partner w końcu daje się stamtąd odciągnąć. Źle się czuję, idąc z nim do wejścia i zostawiając Sinclaira i pozostałych.

– Sorry – mruczy Val, gdy już nie mogą nas usłyszeć. – Wiem, że to było niepotrzebne i że to twoi przyjaciele.

Otwieram usta, ale jestem zbyt zaskoczona, by cokolwiek powiedzieć. A już szczególnie coś, co byłoby na miejscu.

– Nie szkodzi.

Czyżby? To, jak odnosi się do moich przyjaciół, nie jest w porządku. Ale najwyraźniej sam to dostrzega. I nawet wydaje się, że ma wyrzuty sumienia. Po chwili wsuwa ręce do kieszeni spodni.

– Tu jest tak samo beznadziejnie jak na tych żałosnych galach mojej matki – mówi Val i zatrzymuje się. – Wszyscy przychodzą tylko po to, żeby ich widziano.

Kiwam głową i myślę o imprezach Veroniki Ward, na które moja rodzina jest regularnie zapraszana. Villa rodziny Vala znajduje się niecałe czterdzieści pięć minut drogi od mojego rodzinnego domu. Nasi ojcowie grają razem w golfa albo w towarzystwie naszych matek biorą udział w biznesowych kolacjach. Mama Vala jest grubą rybą w nieruchomościach, natomiast moja jako właścicielka galerii zaopatruje klasę wyższą w obrazy, których wartość przekracza niekiedy koszt domu jednorodzinnego. Często pracują razem. Można by wręcz powiedzieć: ręka rękę myje. Prawda jest taka, że w naszych kręgach ceni się własne towarzystwo.

Nazwisko Ward już w dzieciństwie coś dla mnie znaczyło. Podobnie musiało być z Valentine’em i nazwiskiem Belhaven-Wynford. Nie było wątpliwości, że spotkamy się w Dunbridge Academy – to przecież internat dla brytyjskich wyższych sfer, które zawsze zapewniają swojemu potomstwu pierwszorzędne wykształcenie. Złośliwi twierdzą, że właściwie to szkoła nas wychowuje, ale trudno mi to ocenić, bo nie znam niczego innego. Gdybym była bohaterką jednej z moich ulubionych powieści, musiałabym z zasady gardzić życiem w elitarnej bańce, lecz prawda jest taka, że doceniam możliwości, które ja i William mamy dzięki rodzicom. Nie do pomyślenia byłoby tego nie doceniać, nawet jeśli czasami ciąży mi presja spowodowana towarzyskimi wpływami mojej rodziny. Oprócz mojego brata Val jest jedyną osobą, z którą mogę o tym porozmawiać. Zwykle cieszy mnie to, że moi przyjaciele nie mają z tym nic wspólnego. Choć wszyscy pochodzą z zamożnych domów, to realia mojego rodzinnego życia są im obce.

– Możemy już w ogóle wyjść – proponuję.

Val potrząsa głową, a moja cicha nadzieja się ulatnia. Myśl o zrzuceniu szpilek była zbyt piękna.

– Nie, nie, w porządku – mówi. – Poza tym wyglądasz zbyt seksownie, żebyśmy się mieli już zwinąć. Niech inni jeszcze trochę mi pozazdroszczą.

Robi mi się gorąco. Inni… Czyli Sinclair. Choć nie sądzę, żeby mój najlepszy przyjaciel był zazdrosny o Vala. Mnie też jest przecież obojętne, że podoba mu się Eleanor z dwunastej klasy. Zupełnie obojętne.

– Jak wolisz – odpowiadam.

Val się uśmiecha, a nie jest to częsty widok. Zwykle jego twarz ma surowy wyraz, podobnie jak brązowe oczy. Jego rysy są nie z tej ziemi. Valentine Ward, zabójcze, naprawdę zabójcze kości policzkowe i klasyczny nos, który sprawia, że chłopak wygląda jak dumny, grecki bóg. Jest naprawdę przystojny, szczególnie gdy ma na sobie idealnie dopasowany ciemny garnitur, który podkreśla perfekcyjnie szerokie ramiona. Valentine Ward jest wysoki i szczupły, ale umięśniony. Dokładnie taki, jaki powinien być kapitan drużyny rugby w elitarnej szkole z internatem.

Kładzie dłoń nisko na moich plecach.

– Słyszałem, że będziesz u nas w przyszły weekend na kolacji – mówi, kiedy ruszamy.

– No to wiesz więcej ode mnie – odpowiadam. – Pierwsze słyszę.

– Moja mama chce, żebym się pojawił. Pomyślałem, że może miałabyś ochotę potowarzyszyć swoim rodzicom. To uczyniłoby ten wieczór znośniejszym.

Waham się. Nie chodzi o to, że moi rodzice nie wiedzą, że się z Valem „zbliżyliśmy”, jak to mawia mama. Jednak pierwszy raz wystąpilibyśmy przed nimi jako para. O ile w ogóle nią jesteśmy. Parą… Nie mam zielonego pojęcia i nie chciałabym naciskać. Wybraliśmy się razem na bal noworoczny, a to może znaczyć i wszystko, i nic. Kiedy Val przed feriami świątecznymi zapytał mnie, czy z nim pójdę, w pierwszej chwili pomyślałam o Sinclairze. A dopiero potem się ucieszyłam. Val naprawdę się postarał. Był ze mną w księgarni Opowieści z Ebrington, choć wiem, że uważa książki za nudne, a potem piliśmy w Blue Room Café gorącą czekoladę i wtedy mnie zaprosił. Nie żałuję, że się zgodziłam, chociaż potem pół nocy nie mogłam spać i wyobrażałam sobie minę mojego najlepszego przyjaciela, kiedy się o tym dowie.

– Porozmawiam z nimi – rzucam. – Pippa też będzie?

Val kręci głową, a jego twarz tężeje. Nie lubi wspominać o swojej siostrze. Philippa Ward ukończyła Dunbridge Academy cztery lata temu i uzyskawszy trzy stypendia, rozpoczęła studia prawnicze w Oksfordzie. Jest niezwykle zdolna, to chluba rodziny. Nie żeby rodzice Valentine’a nie byli dumni także z niego, ale bardzo im zależy na wynikach w nauce swoich dzieci. A Val akurat nie błyszczy ocenami. Odkąd jego wuj nie uczy już w naszej szkole, chłopak wypada nawet jeszcze gorzej.

– Nie, ma egzaminy – odpowiada krótko i zabiera rękę.

Wspaniale. Za każdym razem, kiedy Val tak się przede mną zamyka, zamiast okazać jakieś uczucia, kłuje mnie w piersi. Wmawiam sobie, że nie miał się tego gdzie nauczyć. Veronica i August Ward może nie mają serc z lodu, ale nie przypominam sobie, by wykazywali się szczególną serdecznością.

– Poczekaj – mówi Val i rozgląda się, a potem zdecydowanym krokiem rusza do szatni, która znajduje się z boku foyer.

W mało widocznym zakątku dostrzegam Ciliana, który właśnie pochyla się nad stołem. Robi mi się zimno, gdy uświadamiam sobie, co tu robią.

Zawsze uważałam pogłoski o tym, że maturzyści biorą koks, za zwykłe plotki, ale najwyraźniej była to z mojej strony naiwność. Zatrzymuję się, ale Val podchodzi do innych. Z sali wyłania się paru ósmoklasistów, którzy obrzucają nas podejrzliwymi spojrzeniami. Mam nadzieję, że nie zobaczy nas żaden nauczyciel. Delikatnie przygryzam wargę i się rozglądam.

– Tori? – W głosie Vala pobrzmiewa pytanie. Kiedy się do niego odwracam, wyzywająco unosi brwi.

Szybko kręcę głową.

– Nie, dziękuję.

Dziękuję… Chyba nie mogło wypaść gorzej.

– No weź. – Cilian zerka na mnie.

– Nie chcę – odpowiadam najbardziej zdecydowanym tonem, na jaki mnie stać.

– Jesteś Belhaven-Wynford, nie udawaj. Przecież biała dama należy do towarzystwa.

– Już dobrze. – O dziwo Val staje po mojej stronie.

W jego głosie pobrzmiewa coś, co sprawia, że Cilian natychmiast milknie. Rzuca mi jeszcze lekceważące spojrzenie, a potem się odwraca.

– Przepraszam – mówi w moim kierunku Val. – Zwykle tego nie robię, ale ostatnie tygodnie były naprawdę przerąbane.

Kiwam tylko głową w dziwnej ciszy, która nagle zapadła, a Val nachyla się nad stołem i przykłada sobie palec do nosa. Nie wygląda, jakby robił to pierwszy raz. A mnie się to nie podoba. Wcale mi się nie podoba. Jakby nie dość było, że wszyscy piją, ale może jestem przewrażliwiona. W sumie nawet Vala rozumiem. Odkąd jego wuj musiał opuścić Dunbridge Academy, nie jest mu łatwo. Za mniej niż osiem tygodni rozpoczną się egzaminy maturalne dwunastoklasistów, a Val… no cóż, zapewne liczył na wsparcie krewnego. Daleko mi do kujonki, ale oceny mam dość solidne. Kiedy ostatnio zaproponowałam Valowi, że możemy się razem pouczyć, nie przyjął tego najlepiej. Pokłóciliśmy się, a on spędził popołudnie z ciężarami i na wioślarzu w siłowni internatu. Postanowiłam, że więcej nie będę się wtrącać.

Val się prostuje. Ociera sobie nos grzbietem dłoni i na moment odchyla głowę. Gdy wciąga powietrze, drżą mu nozdrza.

– Wszystko okej? – pytam cicho, kiedy po chwili obejmuje mnie ramieniem.

Kiwa głową, nie patrząc mi w oczy.

– Chcesz zatańczyć?

Waham się, bo szczerze mówiąc, najchętniej poszłabym do Sinclaira, Emmy i reszty. To pierwszy bal noworoczny, którego nie spędzam ze swoimi przyjaciółmi. Ale jest też pierwszym, na który wybrałam się z chłopakiem. I tego właśnie chciałam. Zmuszam się do uśmiechu.

– Owszem.

Val popija dżin z butelki od Ciliana, a ja czuję skurcz w żołądku. Potrząsam głową, gdy podaje mi alkohol.

– Może później.

Kłamczucha.

Val nic nie mówi, ale kiedy ponownie przystawia sobie butelkę do ust, jednocześnie przewraca oczami. A może tak mi się tylko wydaje.

Wchodzimy do sali balowej przez duże drzwi skrzydłowe, wita nas głośna muzyka. Rozpoznaję piosenkę po pierwszych taktach. Thinking Bout You Ariany Grande. Parkiet jest wypełniony tańczącymi, cekiny i kryształowe żyrandole migoczą. Kiedy Val podaje mi ramię, gdy schodzimy po kilku kamiennych szerokich schodkach przy wejściu, moje serce leciutko podskakuje. Gdy zerkam na chłopaka, wygląda już łagodniej. Światło pada na jego twarz, cienie układają się na jego wyrazistych rysach. Jestem na balu noworocznym z Valentine’em Wardem. Naprawdę.

I wszyscy patrzą. Czuję na sobie ich spojrzenia, gdy wchodzimy. Val cały czas trzyma mnie pod rękę. Prowadzi mnie na środek sali, mijając ludzi, którzy rozmawiają przy barowych stolikach rozstawionych wokół parkietu. Młodsi uczniowie szturchają się wzajemnie i ukradkiem na nas wskazują.

Czuję się trochę jak we śnie, kiedy Val odwraca się do mnie i kładzie dłoń na moich plecach. Opierając rękę na ramieniu chłopaka, wyczuwam jego mięśnie. To krótka chwila, ale nagle przypomina mi się Sinclair i kurs tańca w ósmej klasie. Okazało się wtedy, że biceps mojego najlepszego przyjaciela jest zaskakująco twardy i że nie jestem w stanie go dotykać bez uczucia dziwnej słabości. Pan Acevedo omal nie wyrzucił nas z zajęć, bo za każdym razem śmialiśmy się histerycznie i myliliśmy kroki. To wspomnienie razi mnie niczym prąd, kiedy ponad ramieniem Vala patrzę w kierunku wejścia. Prosto w pozbawioną wyrazu twarz Sinclaira. Opiera się o poręcz w pobliżu drzwi. Emma i Henry obściskują się bezwstydnie, a Gideon stoi obok nich i coś mówi. Sinclair jednak nawet nie udaje, że go słucha. Patrzy w dół. Na mnie i na Vala, a jego spojrzenie trafia prosto w moją duszę.

– Hej, tu gra muzyka!

Odwracam głowę do Vala. Jego uśmiech nie pasuje do ostrego tonu. Czy zauważył Sinclaira i pozostałych, czy to miał być żart? Szukam w jego twarzy oznak irytacji, ale ich nie znajduję.

– Przepraszam. – Uśmiecham się.

Val przyciąga mnie bliżej.

– Dobrze się bawisz? – pyta.

Automatycznie przytakuję.

– Tak, bardzo dobrze.

– Ach, Tori… – Wzdycha, kręcąc głową, kiedy poruszamy się w takt muzyki. – Co ja robię źle?

– To znaczy? – odpowiadam natychmiast. – Jest cudownie, naprawdę.

– Wolałabyś być z kumplami?

Czy to aż tak widać? Muszę się bardziej postarać.

– Nie. Jestem tutaj z tobą.

– To prawda – odpowiada Val. Nagle patrzy mi w oczy.

Nie krótko, przelotnie, tylko naprawdę głęboko, aż mnie to paraliżuje. Czy teraz mnie pocałuje? W powieściach i filmach to byłby idealny moment. Parkiet, ciasne objęcia. Odchylić głowę, zamknąć oczy. Ratunku.

Nie wiem, czy Val wyczuwa moją panikę. Odsuwa się lekko, unosi ramię, a ja się obracam. Kiedy potem mnie do siebie przyciąga, czuję jego dłoń niżej niż wcześniej. Przenika mnie nerwowy dreszcz. Całe moje ciało, od czubka głowy po koniuszki palców stóp. Jest tak, jakbym odczuwała każdy jego dotyk po wielokroć. Piosenka się kończy i dzieje się to, co we wszystkich tych nudnych filmach o liceach. Zaczyna się wolny kawałek. Val przykłada obie dłonie do moich pośladków i przysuwa mnie do siebie.

– Ostrożnie, przyjacielu.

Nie wiem, skąd w pobliżu zjawia się nagle Eleanor Attenborough, ale zanim się zorientuję, dziewczyna poprawia dłonie Vala. Czyli przesuwa je sporo wyżej.

– Uważasz się chyba za dżentelmena, co? – Posyła mu całusa, kiedy oburzony otwiera usta.

I omiata mnie wzrokiem, jakby dokonywała oceny. Ale to nie jest onieśmielające spojrzenie, tylko bardzo uważne. Jakby pytała: Czy to, co się dzieje, jest dla ciebie okej?

Odwraca się dopiero, gdy niepewnie się uśmiecham, i znika w tłumie.

– No nie… – mruczy Val, a potem ją przedrzeźnia: – Ostrożnie, przyjacielu… Cholera, zazdrosna jest, czy co?

Nic nie odpowiadam. Możliwe, że Val widzi to inaczej, ale według mnie nie wygląda to tak, jakby Eleanor po nim płakała. Ile oni w ogóle ze sobą byli? Najwyżej dwa miesiące – oczywiście to wystarczająco długo, żeby każdy w Dunbridge Academy się o tym dowiedział. Tak to już tutaj jest.

– Moim zdaniem kompletnie jej odbiło. – Zanim zdążę zareagować, Val bierze mnie za rękę i pociąga za sobą. – Zresztą wszystko jedno, spadamy stąd.

Mam przeczucie, że źle odebrałby sprzeciw, więc idę za nim. Val wydaje się dzisiaj jakiś podminowany. Przed chwilą chciał przecież tańczyć, a nie wychodzić. Czy to przez kokainę? W takim razie chyba nie powinien być teraz sam, prawda?

Sinclaira, Gideona, Emmy i Henry’ego nie widać, gdy kierujemy się schodami do drzwi. Kumpli Vala w foyer też nie. Kiedy wychodzimy na zewnątrz, chłopak nie patrzy na mnie, tylko wyciąga komórkę z kieszeni.

– Pewnie są za salą gimnastyczną – mruczy i się waha. – Zimno ci?

Moje serce podskakuje, gdy Val zdejmuje marynarkę i podaje mi ją. Czyli jednak, myślę sobie. A potem: o Boże, Valentine Ward dał mi swoją marynarkę. Jest oczywiście za duża i bardzo mi się to podoba.

– Pójdziemy do nich? – pyta.

Kiwam głową.

– Pewnie.

– A może wolisz pójść do swoich znajomych?

Pyta o to bez wyrzutu w głosie, lecz jego wzrok wydaje się pełen wyczekiwania, gdy na mnie patrzy. Jest tylko jedna prawidłowa odpowiedź, wiem to.

– Nie. – Potrząsam głową. Tym bardziej że nawet nie wiem, gdzie oni są. – Chodźmy.

Val uśmiecha się tym uśmiechem, przy którym unosi mu się tylko kącik ust. Jest taki przystojny.

– Wiedziałem, że podejmiesz słuszną decyzję – mówi. Skręcamy za róg, a on przyciska mnie nagle do ściany. Jest ciemno, a ja mam na sobie jego marynarkę. Serce mało nie wyskoczy mi z piersi. – Victorio Belhaven-Wynford, jesteś zbyt fajna na tych swoich koleżków z jedenastej klasy, mówił ci to już ktoś kiedyś?

– Ty jesteś pierwszy.

Val uśmiecha się pod nosem.

– Serio?

A potem mnie całuje.

Robi to jednym płynnym ruchem, a ja zupełnie się tego nie spodziewam. Przez materiał marynarki dociera do mnie chłód ściany, tuż pod ustami Vala wyczuwam swoje przyśpieszone tętno.

Oddychaj przez nos. Zamknij oczy. Tak piszą w powieściach. Boże, nawet bohaterki, które robią to po raz pierwszy, jakoś dają radę. Mają to we krwi. A to przecież nie jest mój pierwszy pocałunek. Okej, pierwszy prawdziwy, ale gdy zamykam oczy, widzę Sinclaira na parapecie, jego opadające na oczy jasne włosy, kiedy oboje jednocześnie się odsuwamy.

Val obejmuje moją głowę dłońmi i przyciąga mnie bliżej. Nie pyta, czy tego chcę. Bierze mnie w posiadanie, jakby jedynym zadaniem kobiety było oddanie mu się. Książki nauczyły mnie, że to romantyczne, ale właściwie to czuję się zagrożona. Jakby to było wezwanie do czegoś, na co tak naprawdę wcale nie jestem gotowa.

Nie odsuwam się, bo nie mam jak. I jakaś część mnie napawa się tym, co się właśnie dzieje. Czuję motyle w brzuchu i miękną mi kolana.

Wzdrygam się, gdy ktoś się zbliża. Val nie zwraca na nich uwagi. Wsuwa mi nogę między uda, a moje ciało przenika dreszcz. Tętno przyśpiesza jeszcze mocniej. Całuję go.

A mój najlepszy przyjaciel na to patrzy.

Spojrzenie Sinclaira jest puste i trafia mnie do samej głębi. Mija ułamek sekundy, a on się odwraca. Stłumiony dźwięk, który z siebie wydaję, sprawia, że Val przerywa.

Kiedy się odsuwa, jego wargi lśnią, a źrenice są rozszerzone. Budzi we mnie lęk, ale w jakiś podniecający sposób.

– Jestem pierwszy? – dopytuje.

Nie wiem, co chce usłyszeć. Czy spodobałoby mu się, gdyby tak było? Pocałunek z Sinclairem wtedy w siódmej klasie tak naprawdę się nie liczy. To był tylko żart. Kiwam głową. Mam sucho w ustach.

Rozdział 2

Charles

Ona go całuje.

No i co mam powiedzieć? Czuję się strasznie.

Tori całuje Valentine’a Warda. Albo to on całuje ją, nie mogę się już nad tym dłużej zastanawiać, bo zwariuję. Czuję w środku jedynie palącą i paraliżującą rozpacz, która podchodzi mi do gardła bez względu na to, ile tego cholernego dżinu jeszcze bym wypił.

Tori może robić, co chce, ale czy naprawdę musi się to odbywać na moich oczach? Nie powinienem był w ogóle iść na ten bal. To śmieszne. Ellie Inglewood już dawno się zwinęła, żeby nagrywać ze swoimi przyjaciółkami niemiłe filmiki na TikToka. Z pewnością obgadują mnie, że jestem taaaki nudny. Nie podjąłem nawet próby, żeby ją pocałować, a z pewnością na to liczyła. Wszyscy tak mnie właśnie widzą. Pewny siebie Sinclair, który wie, czego chce, i to sobie bierze. Trzyma gumki w szafce, ale tak naprawdę nigdy się nawet nie zbliżył do okazji, żeby ich użyć. Prościej jest skrywać się za bezczelnymi słowami i dwuznacznymi komentarzami, niż przyznać, kim się naprawdę jest. Kimś, kto się nigdy nie całował. No może nie do końca, ale wtedy z Tori poza tamtym pocałunkiem niestety do niczego nie doszło. Nic dziwnego, że woli obściskiwać się z Valentine’em Wardem, bo on najwyraźniej, i w przeciwieństwie do mnie, wie, co robi.

– Może byś tak na chwilę przestał żłopać, co? – pyta Gideon.

A niech się zamknie. Sam jest pijany, choć może nie tak bardzo jak ja. No i co? To jest bal noworoczny. Wszyscy wiedzą, że chlejemy, i nikogo to nie interesuje. No dobra, są tacy ludzie jak Henry, którzy są trzeźwi jak świnie. Spija każde słowo z ust Emmy, jakby była jedyną dziewczyną na świecie. Nie żebym żałował swojemu najlepszemu kumplowi, ale ostatnio wszystko mnie wkurza.

– Nie – odpowiadam i ignoruję to, że Gideon kręci głową. – Wracamy do środka?

– No, stary, nie wiem, czy to dobry pomysł. Jeśli nauczyciele zobaczą nas w takim stanie…

– Przecież oni wszyscy są ululani.

– Twoja mama na pewno nie.

Wydaję z siebie mimowolny jęk. Okej, moja matka – a jednocześnie dyrektorka Dunbridge Academy – rzeczywiście nie powinna tego widzieć. To, że jestem jej synem, nie zwalnia mnie niestety z zasad obowiązujących w tej szkole. Wręcz przeciwnie. Czasem mam wrażenie, że mama jest dla mnie wyjątkowo surowa, żeby nikt nie posądził jej o dawanie mi forów. Reguła zero promili, która obowiązuje wszystkich poniżej osiemnastki, dotyczy także mnie. Jeśli nas przyłapią, będziemy ugotowani. Co prawda upomnienie, które Henry, nasz mistrz, ściągnął na nas swoim jak najbardziej zrozumiałym pijaństwem po śmierci siostry, na szczęście przedawniło się wraz z początkiem nowego semestru w styczniu, ale to nie znaczy, że trzeba znowu podpaść.

Chyba jednak sporo wypiłem, bo nagle się orientuję, że znajdujemy się w starej szklarni. Nie pamiętam, jak się tu dostaliśmy. Ale nie zapomniałem, jak Valentine Ward przyparł Tori do muru. Mdli mnie na samą myśl o tym, że jej dotyka. Dlaczego ona na to pozwala? On jest obrzydliwy, a Tori jest dla niego o wiele za bystra.

Wciąż piję. Nawet nie pali mnie już w gardle. Za to kręci mi się trochę w głowie, gdy zamykam oczy, ale nie jest jakoś bardzo źle. Chętnie bym się położył. Tak, to dobry pomysł.

Ktoś próbuje mnie przytrzymać, słyszę jakieś głosy i brzęk szkła. Okej, trochę mi niedobrze, ale jakoś mi to obojętne. Na chwilę wyostrza się nade mną twarz Henry’ego. Mówi coś i odwraca wzrok. Która w ogóle godzina? Może się prześpię. Takie mam zmęczone oczy. I głowę, i serce też. Przeklęty Valentine. Naprawdę go nienawidzę. Tori także. Dlaczego ona jest taka ładna? Teraz też. Jej twarz się odwraca, ale chcę ją chwycić. Chcę jej powiedzieć, że ją kocham, lecz nie można tego zrobić, nie psując jednocześnie wszystkiego. Tego całego gównianego bycia najlepszymi przyjaciółmi. To takie frustrujące. Pewnie cudownie jest całować tego dupka. Więc to mówię.

– Co, Sinclair?

Jej głos brzmi tak łagodnie. Łagodny głos Tori. Ale to przecież nie ma sensu, no nie?

– Będziesz wymiotować?

Mam nadzieję, że nie. Mam też jednak nadzieję na wiele innych rzeczy. Z których niewiele się spełni, to wiadome. Ale dłonie Tori gładzące moje włosy są ciepłe, a głowę mam ciężką, taką ciężką. Wydaje mi się, że ona mnie obejmuje.

Żeby tylko sobie nie poszła.

Victoria

Źrenice Vala są rozszerzone, a mnie żołądek skurczył się ze strachu. Może mam paranoję, ale ludzie pod wpływem narkotyków wzbudzają we mnie niepokój. I wydaje mi się, że nie bez powodu.

A mimo to jestem z nim i z paroma innymi dwunastoklasistami na tyłach sali gimnastycznej, gdzie odbywa się nieoficjalne drugie przyjęcie. Bo sam bal jest lamerski, a ja nie odważyłabym się przyznać, że wolałabym tam wrócić. Przeczucie podpowiada mi, że powinnam porozmawiać z Sinclairem. Wyglądał kiepsko, kiedy patrzył, jak Val mnie całuje. Bardzo kiepsko i wydawał się bardzo pijany. A to do niego niepodobne, bo mój najlepszy przyjaciel wie, że ja tego nie znoszę. W przeciwieństwie do Vala, ale nie zamierzam z nim o tym rozmawiać. Powody mojej niechęci do alkoholu i innych używek nie powinny obchodzić ani Vala, ani jego rodziny.

Ktoś ma przy sobie głośnik bluetooth, z którego dobiega agresywny rap. Val już mnie więcej nie pocałował, rozmawia teraz z przyjaciółmi. Są głośni, a ich śmiech brzmi jakoś groźnie. Nie rozumiem większości tego, co mówią. Uśmiecham się więc tylko i po raz któryś odmawiam alkoholu lejącego się tutaj strumieniami.

Co się właściwie dzieje, kiedy człowiek bierze koks i do tego pije? Czy to jakoś do siebie pasuje, czy też powinnam się obawiać, że Val i pozostali dostaną zaraz zaburzeń rytmu serca i padną bez życia? W każdym razie nie wygląda na to, by to połączenie było dla nich nowością. W pobliżu są też ludzie, którzy wydają się stosunkowo poczytalni. Eleanor Attenborough i jej przyjaciółki na przykład. Stoją parę metrów dalej. Nie mam odwagi do nich podejść, choć przeczucie podpowiada mi, że w ich towarzystwie bawiłabym się lepiej. Ale nie chcę być małą jedenastoklasistką, która tylko wszystkich irytuje.

Val właściwie mógłby ze mną porozmawiać. Nie to, że tylko ze mną, tego wcale nie oczekuję. Ostatecznie to bal noworoczny i on chce się dobrze bawić z kumplami. Zupełnie zrozumiałe. Ale cóż, mógłby mnie w tym uwzględnić, a nie ignorować w taki sposób. Z drugiej strony cieszę się, że nie zaprowadził mnie w jakiś ciemny korytarz, żeby robić coś, na co nie jestem gotowa. Zaraz bym mu to zresztą jasno oznajmiła. Tak mi się przynajmniej wydaje.

Choć mam na ramionach jego marynarkę, jest mi zimno. Przecież to w końcu styczeń. Większość albo się już przebrała, albo na swoje stroje balowe ma chociaż narzucone kurtki.

Może też powinnam skoczyć na górę do pokoju i wziąć coś cieplejszego – jakoś wątpię jednak, żebym wykrzesała potem z siebie ochotę na powrót. Zaczyna mi się wydawać, że jest bardzo późno. Patrzę na komórkę, żeby sprawdzić, która godzina, ale wyskakują mi wiadomości od Emmy.

E: Gdzie jesteś?

E: Tori? Wszystko okej? Nie chcę zawracać ci głowy, ale mogłabyś do nas podejść?

T: Jestem z Valem i resztą za salą gimnastyczną. A wy gdzie?

Ku mojemu zaskoczeniu okazuje się, że Emma jest online. Od razu zaczyna odpowiadać.

E: W drodze do skrzydła chłopaków. Henry i Gideon zabierają Sinclaira do łóżka.

Robi mi się trochę cieplej. A nawet wręcz gorąco.

T: Dlaczego?

E: Trochę przesadził z alkoholem…

T: Idę.

Kiedy podnoszę wzrok, Val wciąż stoi z innymi i nie interesuje się tym, co robię. Właściwie powinnam się pożegnać, ale może będzie zadowolony, jeśli po prostu zostawię go w spokoju. Wcześniej, kiedy stałam obok z jego znajomymi, w jego głosie znów pobrzmiewał ten poirytowany ton. Nie rozumiem tego faceta. W jednej chwili wszystko jest cudownie, a w następnej atmosfera siada, a ja nie mam pojęcia, co tym razem zrobiłam źle. Gdy spędzamy czas we dwoje, jest inaczej. Niekiedy wydaje mi się, jakby przed przyjaciółmi, a szczególnie przed kumplami od rugby, koniecznie musiał sprawiać wrażenie, że jest pozbawiony uczuć.

Śpieszę ciemną drogą do internatu, bolą mnie stopy i przeklinam obcasy szpilek od Louboutina. Zaraz oddam Valowi jego marynarkę. To na pewno długo nie potrwa, nawet nie zauważy, że mnie trochę nie było, a zanim wrócę za salę gimnastyczną, wezmę sobie szybko coś ciepłego z pokoju. Wokół sali balowej wciąż panuje ożywiony ruch, a ja kieruję się do wschodniego skrzydła. Kilka razy obcas utyka mi między kostkami bruku, wydaję więc z siebie pełen frustracji jęk. Zatrzymuję się w krużganku i zdejmuję najpierw jeden but, potem drugi. Bruk jest lodowaty, ale to akurat błogosławieństwo dla moich obolałych stóp. Poza tym przemieszczam się szybciej.

Cisza nocna dzisiaj nie obowiązuje, przynajmniej nas, starszych, lecz mimo to dziwnie się czuję, wbiegając o tej porze po schodach do sypialni chłopaków. Na piętrze jedenastoklasistów pali się światło. Drzwi do pokojów Henry’ego i Sinclaira stoją otworem. Kiedy się zbliżam, akurat wychodzi Henry, z butelką wody i mokrym ręcznikiem w dłoniach. Przez chwilę ma minę, jakby go na czymś przyłapano, ale zaraz mnie rozpoznaje.

– Ach, jesteś. – Wskazuje głową na pokój Sinclaira. – Kiepsko z nim.

Wchodzę za Henrym do środka, a na usta cisną mi się wyrzuty. Dlaczego go nie powstrzymaliście? Myślałam, że w naszej ekipie pilnujemy się nawzajem. Nic jednak nie mówię, bo przecież sama uznałam, że nie muszę być dzisiaj z przyjaciółmi.

W pokoju jest pełno ludzi. Emma stoi pod ścianą, ma skrzyżowane ręce i zmartwiony wyraz twarzy, Gideon przysiadł obok Sinclaira na łóżku i przytrzymuje go za ramię, żeby nie spadł. Omar zdejmuje mu buty.

Nic nie mówię i jestem spokojna. Nie żebym widziała coś takiego pierwszy raz, lecz dotąd nigdy nie musiałam zajmować się w ten sposób moim najlepszym przyjacielem. Ma bladą twarz, a oczy na wpół przymknięte.

Kładę buty na podłodze, rzucam marynarkę Vala na krzesło i biorę ręcznik od Henry’ego. Jest zimny i ciężki.

– Rzygał już? – pytam.

– Tak, po drodze tutaj – odpowiada Emma. – Myślisz, że powinniśmy przyprowadzić doktora Hendersona?

– Nie, zrobi się tylko niepotrzebne zamieszanie. – Sama wiem, co trzeba robić.

Omar robi mi miejsce, a ja przysiadam na łóżku Sinclaira. Chłopak zdołał jakoś oprzeć się plecami o ścianę.

– Hej. – Super, on w ogóle nie reaguje. Tylko jęczy cicho, kiedy przyciskam mu do czoła mokry ręcznik. Opiera głowę o moją dłoń. – Ale ty jesteś głupi – mruczę. No bo po co to zrobił? Po co się tak uchlał?

– Wydaje mi się, że on na chwilę stracił przytomność, Tori. – Głos Emmy drży.

Rozumiem ją. Kiepsko to wygląda, gdy ktoś widzi coś takiego pierwszy raz, ale jeśli dopilnuje się kilku rzeczy, to właściwie nic się nie stanie.

– Skoro zwymiotował, to zaraz będzie mu lepiej. – Przykładam mu palce pod brodę.

Głowę ma ciężką, ale jego skóra jest miękka. Kiedy mruga, ściska mnie w żołądku. Oczy ma niebieskie i nieprzytomne. Dostaję gęsiej skórki, gdy słyszę, jak mamrocze moje imię.

– Tak, wariacie – odpowiadam, przykładając mu mokry ręcznik znowu do czoła. – Co to miało być?

– Co?

– To tutaj. Uchlałeś się i zepsułeś kumplom wieczór.

Sinclair opiera głowę o ścianę, a ja luzuję mu krawat. W ogóle mnie nie usłyszał.

– I tak był gówniany – mruczy.

Czuję w palcach lodowaty chłód. Patrzy na mnie, ale opadają mu powieki. Rozpinam górne guziki jego koszuli i rzucam krawat Henry’emu. Chłopak zawiesza go na oparciu krzesła i obejmuje Emmę ramieniem.

– Możecie iść, ja zostanę – oznajmiam.

– Na pewno? – pyta cicho Henry.

– Jeśli będę potrzebować pomocy, dam znać – obiecuję.

– Będziemy tuż obok – mówi natychmiast Emma.

Aż uśmiecham się pod nosem, choć wcale nie jest mi do śmiechu.

– Wiem.

Henry obrzuca mnie przenikliwym spojrzeniem. Jakby walczył ze sobą. Chce być dobrym przyjacielem, ale odwraca się i wychodzi za Emmą. Gideonowi i Omarowi jakby ulżyło, że mogą już sobie pójść. I nagle zostajemy z Sinclairem sami.

– A dlaczego gówniany? – pytam, gdy nasi przyjaciele zamykają za sobą drzwi.

Sinclair odleciał gdzieś myślami, więc się wzdryga.

– Hm?

– Wieczór – podsuwam. – Dlaczego był gówniany?

– Przez baby – mamrocze. – Zmęczony jestem…

– Wiem, ale przed snem musisz wypić tę wodę.

– Tori… – wzdycha.

– Nie, nie będę z tobą negocjować. Przykro mi, ale powinieneś był się zastanowić, zanim zalałeś sobie mózg alkoholem.

Jęczy z udręką, jednak bierze ode mnie butelkę. Pijąc, oblewa sobie koszulę, lecz nie tak bardzo, jak się spodziewałam.

– Rozbieraj się! – mówię, gdy dostrzegam na niej ślady wymiocin.

– Jestem pijany – mamrocze.

– No właśnie.

Wstaję i podchodzę do szafy. Sinclair nawet unosi rękę, żeby złapać T-shirt, który mu rzucam, ale nie trafia. Na rozpięcie koszuli do końca potrzebuje niemal wieczności. Kiedy wstaje, by ściągnąć też spodnie od garnituru, z trudem powstrzymuję się od zerkania – niestety sposób, w jaki poruszają się jego łopatki i mięśnie pleców, udaremnia moje wysiłki. Wreszcie wkłada koszulkę, a ja korzystam z okazji i odchylam mu kołdrę. Musi mnie złapać za ramię. Wzdrygam się przestraszona, gdy chwieje się do przodu i nagle czuję cały jego ciężar. Czasem zapominam, że jest prawie o głowę ode mnie wyższy. To się zmieniło całkiem nagle. Przed wakacjami pod koniec dziewiątej klasy byliśmy niemal tego samego wzrostu, a w Nowy Rok w dziesiątej mógł już oprzeć podbródek na czubku mojej głowy, kiedy objął mnie od tyłu na tamtej imprezie w Edynburgu.

Podtrzymując Sinclaira, czuję pod palcami jego ramię. Robi mi się sucho w ustach. Skąd on nagle wytrzasnął te wszystkie mięśnie?

Popycham go z powrotem na łóżko i staję między jego nogami. Chyba kręci mu się w głowie i musi się czegoś przytrzymać, bo nagle czuję jego dłonie z tyłu ud. Jego gorące dłonie przez cienki materiał sukienki, którą dla mnie wybrał, i nagle ogarnia mnie pragnienie, żeby mnie rozebrał. Kiedy podnosi na mnie wzrok, coś łaskocze mnie w żołądku. Jasne włosy opadają mu na czoło. Jak on to robi, że jest kompletnie pijany, a i tak wygląda bezwstydnie sexy? Gdy przełyka ślinę, drgają mięśnie jego żuchwy. Opuszkami palców gładzi moje nogi, a potem zabiera ręce. Serce tłucze mi się w piersi. Nie muszę mu mówić, żeby się położył, na szczęście sam na to wpada.

– No i jak to jest? – pyta, kiedy się odwracam, żeby wrzucić jego ubrania do kosza na pranie.

– Co?

– Zwrócić na siebie uwagę osoby, którą chcesz całować… – Wydaje się zmęczony, wypowiadane przez niego słowa się zlewają. – Pewnie ekstrauczucie.

Nagle robi mi się zimno.

O czym on mówi? O Valu?

A o kim innym, Tori?

Ale dlaczego to brzmi jak wyrzut? Przecież jemu wszystko jedno, kogo całuję, a kogo nie. Sinclair miał setki okazji, żeby być na miejscu Vala. Serio, może nawet więcej. Nie wiem już nawet, kiedy przestałam liczyć. Setki, tysiące okazji i nie wykorzystał ani jednej.

Na szczęście on chyba nie oczekuje odpowiedzi. Jest na to zbyt pijany. Pewnie zapomniał o swoich słowach zaraz po tym, jak je wypowiedział. Lecz ja nie. Z zamkniętymi oczami opada na poduszkę. Jak on może tak po prostu zasnąć?

Przez chwilę stoję niezdecydowana pośrodku pokoju. Najchętniej wyszłabym stamtąd, ale niestety obiecałam Henry’emu i reszcie, że zostanę.

Tłumię westchnienie. Uświadamiam sobie, że stoję boso i w długiej wieczorowej sukni w pokoju mojego pijanego najlepszego przyjaciela. Podczas balu noworocznego. Wow.

Mimo to nie wiadomo dlaczego, cieszy mnie, że rozbiorę się w pokoju Sinclaira, a nie Vala.

Sinclair unosi powieki.

– Zamknij oczy – nakazuję mu, szukając dłonią suwaka. Na szczęście jest z boku, więc nie potrzebuję pomocy.

– Nie patrzę – mruczy Sinclair. Powieki ma ciężkie, opadają mu. – A nawet gdyby… To przecież wiem, jak wyglądasz nago.

– Może to dla ciebie nowina, ale ciało dwunastolatki nie jest takie samo jak ciało siedemnastolatki.

– Miałaś trzynaście lat – mamrocze.

Cholera, ma rację. W siódmej klasie poszliśmy się kąpać po ciemku w jeziorze koło Ebrington. Owszem, bez bielizny. Ale na pewno nic nie było widać.

Okno u Sinclaira jest uchylone, kiedy zsuwam wieczorową kreację, delikatny podmuch wiatru muska moje ramiona. Ubranie opada na ziemię. Nie włożyłam pod spód biustonosza, bo suknia ma na plecach głębokie wycięcie i jest tak dopasowana z przodu, że trzyma wszystko na miejscu. Wychodzę z kupki materiału i przechodzę po deskach podłogi do szafy, żeby wyjąć jeszcze jeden T-shirt Sinclaira. To ten z maratonu charytatywnego z zeszłego lata. Sięga mi do połowy ud.

– Okej – mówię i odwracam się w kierunku łóżka.

Sinclair nie reaguje. Leży na plecach, głowa osunęła mu się w bok. W stronę ściany. Przypominające kształtem serce usta są lekko rozchylone, a jego pierś unosi się i opada w równomiernym tempie.

Cóż, więc chyba rzeczywiście nie patrzył. I dobrze.

Przytłacza mnie ta dziwna cisza, która panuje wokół, kiedy przechodzę do malutkiej łazienki i zmywam makijaż jego żelem pod prysznic. Usuwam tusz do rzęs za pomocą mydła i pieką mnie oczy. Płuczę zęby jego płynem do płukania ust, co musi wystarczyć, i piję ze złożonych dłoni lodowatą kranówkę. Prostuję się, by spojrzeć w lustrze w swoje zaczerwienione i zmęczone oczy. Na szczęście znajduję w szafce jedną ze swoich gumek, które zawsze wszędzie zostawiam. Gdy Sinclair ma tak długie włosy jak teraz, też czasem związuje je w mały koczek. Mam słabość do tej fryzury, ale nie musi tego wiedzieć. Sprawnie zbieram swoje długie, miedziane włosy i układam je w kok. Gdy śpię z nim w jednym łóżku, zwykle w którymś momencie je przygniata, co bywa bardzo bolesne.

Kiedy wracam do pokoju, Sinclair nadal ma zamknięte oczy. Kosz na śmieci z łazienki na wszelki wypadek stawiam przy wezgłowiu łóżka. Nigdy nie wiadomo. A potem gramolę się przez jego śpiące ciało. Wzdryga się, gdy wciskam się między niego a ścianę.

– Hm? – Mruga.

– Przesuń się, kurczaczku.

Popycham go lekko w kierunku krawędzi. Nigdy nie przestanę go tak nazywać. Nie po tym, jak w piątej klasie podczas wycieczki do gospodarstwa ekologicznego w Highbourne dostał paniki na widok biegających luzem kur.

– Spadnę – jęczy.

– Nie spadniesz, przytrzymam cię. Ale nie chcę być na twojej drodze, gdy zaczniesz wymiotować. Obok masz kosz.

– Nie potrzebuję – mruczy.

Przesuwa się o pół centymetra, a potem jego ciało znów robi się ciężkie. Żeby go przytrzymać, jak obiecałam, przewracam się na bok i obejmuję go ramieniem. Natychmiast chwyta mnie za nadgarstek i przyciska moją dłoń do swojej piersi.

– Niedobrze ci? – pytam, gdy cichutko jęczy.

– Nie wiem… Łóżko się kołysze.

Przyciągam go ciut bliżej siebie.

– Śpij już. Jestem tu, jakby co.

– Victorio – mamrocze po chwili. Ależ on jest pijany. Nigdy nie używa mojego pełnego imienia.

– Charles? – Podobnie jak ja jego. Smakuje jakoś obco. Dziwnie, ale nie nieprzyjemnie. Nikt w szkole tak go nie nazywa. No dobrze, oprócz nauczycieli i jego mamy. A brzmi tak miękko. Charles. Hm…

Wzdycha i opiera się o mnie mocniej.

– Ładnie pachniesz.

Znowu to zdradzieckie łaskotanie w żołądku.

– Bardzo mi przykro, ale dziś wyjątkowo nie mogę tego samego powiedzieć o tobie.

– Mam wziąć prysznic? – Próbuje się wyswobodzić, lecz zaraz się poddaje.

Kiedy znów leży przy mnie, jego mięśnie się rozluźniają.

– Nie, nie potrzebuję dodatkowego dramatyzmu, jak się przewrócisz w kabinie.

– Nie przewrócę się.

– Nawet siedzieć nie dajesz rady.

– Już mi się tak nie kręci w głowie.

– Poczekaj, aż zamkniesz oczy.

Robi to i po chwili jęczy z udręką.

Unoszę podbródek. Włosy Sinclaira nie cuchną dymem. Ale to nic dziwnego. Przecież nie palił przez cały wieczór z kumplami jak Val.

Sinclair nic już nie mówi. Zamykam oczy. Gdybym się jeszcze trochę pochyliła, mogłabym wsunąć nos w jego włosy…

– Tori? – Jego głos jest cichy.

– Tak?

– Jesteśzadobradlatakiegokogośjakon. – Słowa lepią się na jego ciężkim języku niczym guma do żucia. Sinclair połyka końcówkę zdania, ale i tak rozumiem, co mówi. Niestety.

Nagle czuję chłód. Nie ruszam się i nie odpowiadam. Jeśli to po prostu zignoruję, będzie tak, jakby Sinclair nic nie powiedział. Bo nie powiedział. To tylko jego zamglony umysł. Ale podobno pijani i dzieci zawsze mówią prawdę.

Sinclair wdycha zmęczony, a ten dźwięk trafia mnie prosto w podbrzusze. Głęboki, pełen odprężenia szum. Czuję leciutkie drżenie, które przechodzi przez jego ciało, jak zawsze, kiedy zasypia. Jego głowa opada, ale nie wypuszcza mojej ręki.

Na szczęście nie słyszy mojego pełnego frustracji jęku.

Rozdział 3

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 4

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 5

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 6

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 7

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 8

Dostępne w wersji pełnej

Czerwone flagi

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 9

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 10

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 11

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 12

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 13

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 14

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 15

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 16

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 17

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 18

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 19

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 20

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 21

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 22

Dostępne w wersji pełnej

Zielone flagi

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 23

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 24

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 25

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 26

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 27

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 28

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 29

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 30

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 31

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 32

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 33

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 34

Dostępne w wersji pełnej

Podziękowania

Dostępne w wersji pełnej

Ostrzeżenie

Dostępne w wersji pełnej