Dunbridge Academy. Na zawsze twoja - Sprinz Sarah - ebook

Dunbridge Academy. Na zawsze twoja ebook

Sprinz Sarah

0,0
39,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Zabawna i wzruszająca. Lekka, ale wartościowa. W tej książce znajdziecie bohaterów, których pokochacie, tajemnicę, którą zapragniecie odkryć, i miejsce, które stanie się waszym domem – bo tym właśnie jest Dunbrigde Academy.

Marta Łabęcka, autorka serii „Flaw(less). Opowiedz mi naszą historię”

„Myślałem , że moje życie się skończyło. A okazało się, że dopiero się zaczyna…”

Wystarczyła jedna noc, żeby życie Olive Henderson legło w gruzach. Wszyscy mówią, że miała ogromne szczęście, ale odkąd ocknęła się w szpitalu, ma wrażenie, że umarły jej marzenia... Gdy dowiedziała się, że ze względu na zaległości będzie musiała powtarzać jedenastą klasę, i to bez przyjaciół, poczuła, że całkowicie utraciła kontrolę nad swoim życiem. Ale zdecydowała, że nie pozwoli, by ktokolwiek widział jej łzy. Nie po raz kolejny.

Colin Fantino nie chciał trafić do Dunbridge Academy, a już na pewno nie w połowie roku szkolnego. W Nowym Jorku zostawił wszystko, co kochał. Dlaczego przeniósł się do Dunbridge? Tego nie wie nikt poza nim. Ma jeden cel - przeczekać i jak najszybciej wrócić do domu. Ale kiedy poznaje Olive, wszystko się komplikuje. Gdy oboje zaczynają darzyć się coraz większym zaufaniem, staje się to, czego Colin obawiał się najbardziej...

Czy ich więź będzie silniejsza niż tajemnica, którą skrywa chłopak?

Finałowy tom serii „Dunbridge Academy”, uwielbianej na całym świecie! Tym razem Dunbridge już nie będzie takie samo...

Sarah Sprinz to niemiecka autorka, która już jako czternastolatka pisała swoje pierwsze teksty i publikowała je on-line. Od 2017 roku jej powieści są wydawane w postaci książek papierowych. Początkowo publikowała je pod pseudonimami: Cara Mattea lub Sarah Heine. Sarah uwielbia spędzać popołudnia w kawiarniach oraz spacerować brzegiem Jeziora Bodeńskiego. Aktywnie działa w mediach społecznościowych, gdzie lubi rozmawiać ze swoimi czytelnikami. Jej najnowsza seria „Dunbridge Academy” wkrótce po premierze znalazła się na liście bestsellerów „Spiegela”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 457

Data ważności licencji: 4/1/2028

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tytuł oryginału: Dunbridge Academy. Anytime

Copyright © 2022 by Bastei Lübbe AG, Köln

Copyright © 2022 by Sarah Sprinz

Copyright © for this edition by Wydawnictwo Otwarte 2024

Copyright © for the translation by Daria Kuczyńska-Szymala

Wydawca prowadzący: Natalia Karolak

Redaktor prowadzący: Anna Małocha, Dagmara Małysza

Przyjęcie tłumaczenia: Magdalena Kaczmarek

Adiustacja i korekta: d2d.pl

Promocja i marketing: Magdalena Wojtanowska

Projekt okładki książki i herbu Dunbridge Academy: © Jeannine Schmelzer, Bastei Lübbe AG

Adaptacja okładki na potrzeby polskiego wydania: Agnieszka Gontarz

Ilustracje na okładce: monogram – © geen graphy / Shutterstock; ornament – © ajipro / Shutterstock, © TwentyStudio / Shutterstock; portret Olive i Colina – © mariemarion; ilustracje bohaterów – © Zofia Lange, @osiatek

ISBN 978-83-8135-652-7

Tłumaczka korzystała z: W. Szekspir, Burza, tłum. W. Tarnawski, Wrocław–Kraków 1958.

www.moondrive.pl

www.otwarte.eu

Wydawnictwo Otwarte sp. z o.o. ul. Smolki 5/302 30-513 Kraków

Wydanie I, 2024

Dystrybucja: SIW Znak. Zapraszamy na www.znak.com.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Ossowska

Drogie Czytelniczki i drodzy Czytelnicy, powieść ta zawiera wątki, które mogą wywołać silne emocje. Ostrzeżenie znajduje się na stronie 415. Życzymy Wam wszystkim wspaniałej książkowej przygody. Wasza autorka i wydawnictwo

Dla wszystkich, którzy czują się tak, jakby płonęli.

„Piekło puste, bo szatani Są wszyscy tu!”

William Szekspir

Playlista

All For Us – Labrinth feat. Zendaya

Bang! – AJR

After Dark – Mr. Kitty

Sick Boy – The Chainsmokers

Colors – Halsey

Two Nights – Javailin

The Hills – The Weeknd

Animals – Maroon 5

War – BRANDEUS feat. Shiloh Dynasty

She Looks So Perfect – 5 Seconds of Summer

Pretty Venom (Interlude) – All Time Low

Beside You – 5 Seconds of Summer

When I Don’t Have You – Idarose

New Americana – Halsey

Ever Since New York – Harry Styles

Mum – Luke Hemmings

The Beach – The Neighbourhood

You Broke Me First – Tate McRae

Angel By The Wings – Sia

COMPLETE MESS – 5 Seconds of Summer

Home – One Direction

To Build a Home – The Cinematic Orchestra & Patrick Watson

Na zawsze twoja

COLIN

Płomyk jest mały, ale wgryza mi się w skórę.

Gorąco. Ból. Ulga. Nie cofać się.

Cholera!

Nie

cofać

się.

Zamykam oczy i opieram głowę o zimne płytki z tyłu, nie odsuwam zapalniczki.

Jeśli wyjdziesz teraz przez te drzwi, Colinie Fantino, to możesz nie wracać. Głos matki rozbrzmiewa mi w głowie.

Walcie się. Walcie się wszyscy. Serio.

To w końcu jesienny zjazd absolwentów, przecież nie zostanę w domu z powodu wczorajszego melanżu, który trochę za mocno się rozkręcił. Przecież mam siedemnaście lat, to chyba właśnie w tym wieku się rozrabia, co nie? Ja sobie nazwiska nie wybierałem i nie mam zamiaru przejmować się tym, że moje zachowanie może zaszkodzić gównianej renomie mojej matki.

Nie będziesz już spotykał się z ludźmi ze Stuyvesant. Mają na ciebie zły wpływ.

Wzdrygam się, bo płomień robi się zbyt gorący.

Żałosny nieudaczniku, lepiej pozwól, żeby to rodzice decydowali, co masz robić, a czego nie.

Niech sobie straszą szkołą z internatem gdzieś w Europie i rozwiązaniem mojego funduszu powierniczego. Mam to w dupie.

Gwałtownie wciągam powietrze, bo ból staje się nieznośny.

Wytrzymaj, do cholery. No dalej, nie bądź takim żałosnym mięczakiem. Lepiej czuć to, niż się nad sobą użalać.

Podwijam wyżej nogawkę, żeby odsłonić kostkę. To ryzykowne miejsce, bo wąskie blizny po oparzeniach są na nim bardziej dostrzegalne niż na wewnętrznej stronie ud. Ale je przypalałem sobie przedwczoraj. Głupota, wypadałoby się jakoś ogarnąć, ale matka znowu była nieznośna. Cała ta sytuacja była nieznośna. Tkwienie obok niej na tym evencie i uśmiechanie się, jak należy. Tylko przy takich okazjach Ava Fantino nie obrzuca mnie miażdżącym spojrzeniem. Bo cały świat patrzy, a ona musi dbać o pozory. Zawsze myślałem, że wystarczy trochę bardziej się postarać, a nasze relacje się poprawią. W szkole, w domu, z Cleo, moją młodszą siostrą, którą traktuje zupełnie inaczej niż mnie. Tak się jednak nie stało. Nie jestem synem, jakiego Ava i Eric Fantino pragnęli, więc przestałem nawet próbować spełniać ich oczekiwania.

Wzdrygam się, bo ktoś otwiera drzwi i słychać jakieś głosy.

Fuck.

W auli jesienny bal dla absolwentów trwa w najlepsze, więc myślałem, że nikt się nie zabłąka do tej ustronnej toalety przy sali gimnastycznej. Najwyraźniej się myliłem.

Zrywam się, zapalniczka wysuwa mi się z palców i głośno stuka o podłogę. Tuż obok resztek papieru toaletowego klejących się do brudnych kafelków przy koszu na śmieci. Przeklinam w duchu, bo natychmiast zajmują się ogniem.

– Tu chyba ktoś jest.

Do jasnej cholery. Podnoszę zapalniczkę i zadeptuję płomienie. Akurat w porę, bo zza rogu wychodzi Trent Barlow z kumplami. Oczywiście są nawaleni. Oczy Trenta zwężają się w wąskie szparki, kiedy mnie rozpoznaje.

– Ej, Fantino – mówi. – Spadaj stąd.

Najchętniej wyrwałbym mu tego grubego skręta z ust i obił gębę. Nie jestem kimś, kogo się spławia, ani tym bardziej kimś, komu się rozkazuje. Tyle że Trent Barlow nie potrafi tego zrozumieć, a ja mam ochotę udzielić mu dziś lekcji. Jednak resztki rozsądku podpowiadają mi, że powinienem się ulotnić, zanim Trent wpadnie na pomysł, żeby zapytać mnie, co tu robiłem. Stopą przesuwam nadpalony papier toaletowy pod umywalkę i modlę się, żeby nie wyczuli spalenizny.

– Wal się – odpowiadam znudzonym tonem, mijając Trenta.

W lustrze dostrzegam, że wymieniają spojrzenia, a potem Trent opiera się o wyłożoną kafelkami ścianę. Lekko marszczy brwi, poklepując się po kieszeniach spodni.

– Cholera, masz ogień? – Unosi głowę, a mnie robi się zimno. Jakby nie wolno było nosić przy sobie zapalniczki.

Rany, wyluzuj, Fantino. Nie masz sobie nic do zarzucenia.

– Nie – odpowiadam jednak.

– No dawaj, czuć przecież, co tu przed chwilą robiłeś.

Trent przygląda mi się ironicznie.

Okej, czyli poczuł, ale to nic takiego, muszę tylko poudawać, że właśnie paliłem. Sięgam do kieszeni marynarki i wyczuwam rozgrzany metal zapalniczki. Trent kiwa głową, kiedy podaję mu ogień, a potem się zaciąga.

– I przekaż swojej cholernej matce, że naprawdę ją załatwię, jeśli jeszcze raz nagada coś o Nadii.

Zamieram. Rzadko bronię Avy Fantino, jednak kłótnie kłótniami, ale nie pozwolę, żeby ktoś tak mówił o mojej rodzinie. Ktokolwiek. Nawet jeśli uważam, że slutshaming, jaki w swoim show urządziła Nadii Barlow i innym influenserkom za zaliczanie kolejnych młodych nowojorskich celebrytów, był obrzydliwy. Poruszanie tego tematu z mamą nie miało sensu. Po gigantycznej gównoburzy w mediach społecznościowych, którą wywołały jej uwagi, nie okazała zrozumienia ani nawet odrobiny skruchy, choć od osoby obytej z mediami można by tego oczekiwać. Lecz nie od mojej matki. To Ava Fantino, królowa telewizji rozrywkowej, może pozwolić sobie na wszystko, zarówno w życiu prywatnym, jak i przed kamerami swojego legendarnego studia. Colinie, ludzie oglądają moje programy, bo chcą na chwilę zapomnieć o świecie i się pośmiać, a nie po to, żeby wysłuchiwać kazań o poprawności politycznej. Możliwe, ale jeśli Ava Fantino dalej będzie tak postępować, to powinna uważać, bo w najbliższej przyszłości może zostać skancelowana przez nasze „zniewieściałe” pokolenie.

Robię krok w stronę Trenta i sam siebie nienawidzę za to, że mimo wszystko zmuszam się do obrony honoru rodziny.

– To miała być groźba?

– Nie wiem – odpowiada i wydmuchuje mi dym w twarz. Zaciskam pięść na zapalniczce i z trudem powstrzymuję się od uderzenia go. – Miała być?

– Powiedz jeszcze jedno złe słowo o mojej rodzinie, a pożałujesz.

– Swojej matce przekaż to samo ode mnie – cedzi w odpowiedzi Trent.

– Nic nie poradzę na to, że twoja siostra puszcza się z każdym. – Wow. Ekstra. Niczym nie różnię się od matki. Niezgodność moich przekonań ze słowami i czynami aż mnie obrzydza. Tak właśnie idę przez życie. A potem się dziwię, że kopie mnie w jaja. Ale inaczej nie umiem. Nawet nie mrugam, kiedy Trent groźnie się ku mnie przysuwa. – Zresztą wiesz przecież, że tego, co moja matka mówi w swoim show, nie należy traktować serio – dodaję.

Jego beznadziejni kumple przytrzymują go, bo próbuje rzucić się na mnie jak jakiś neandertalczyk, którym tak właściwie jest. Unoszę dłoń do czoła i salutuję mu.

– Baw się dobrze, Trent.

– Stary, on nie jest tego wart – słyszę jego kumpli, wychodząc z toalety na korytarz.

Nic nie jestem wart, nic, nie trzeba mi o tym przypominać. Mam to już wdrukowane. Serce mi łomocze, taki jestem wściekły. Również przez to, że prawie mnie przyłapali na przypalaniu się. Cholera, muszę być ostrożniejszy. Żadnych nieprzemyślanych akcji z zapalniczką w miejscach publicznych. Ostatnio zrobiłem się niedbały. To pewnie dlatego, że robię to teraz niemal codziennie. Zawsze wtedy, gdy nie mogę już wytrzymać tej cholernej presji. A ostatnio tak jest ciągle. Lecz gdyby moja matka się o tym dowiedziała, raz-dwa wylądowałbym na kozetce u jakiejś terapeutki, a na to nie mam najmniejszej ochoty. Usłyszałbym jedynie, że muszę przestać to robić. Jakbym sam tego nie wiedział.

Odgłos moich kroków rozbrzmiewa w korytarzu. W drodze na zewnątrz mijam tulące się pary i grupki palaczy. We wspaniałym prywatnym nowojorskim liceum Trinity wszystko jest jak zawsze. Rodzice wydają kupę kasy tylko po to, żeby ich dzieci męczono tak samo jak w każdej publicznej szkole w tym kraju. Jedyne, co odróżnia moją szkołę od szkoły moich przyjaciół ze Stuyvesant, to mniejsze sale, cała reszta tego gówna jest identyczna. Jest jak jest, stajemy się trybikami w systemie, a jeśli coś szwankuje, to robi się nieprzyjemnie.

Śpieszę przez dziedziniec i nikt nie zwraca na mnie uwagi, aż natykam się na Lexie, z którą mam hiszpański. Wciąga mnie do rozmowy ze swoimi znajomymi. Kiedy trzeci raz patrzy na moje usta i jednocześnie przygryza wargę, już wiem: chciałaby mnie zaprosić do siebie. Ale nie jestem dziś w nastroju. Poza tym mam nadzieję, że Pax się w końcu odezwie i przyprowadzi Maresę. Nie podoba mi się to, ile o niej myślę. Tak samo nie podoba mi się to, że z jednorazowej akcji z nią zrobiły się trzy, a ja nieustannie fantazjuję o czwartej. I o tym, żeby to przerodziło się w coś więcej. Cholera, jestem w czarnej dupie. Mam dość tego, że to zawsze ja pierwszy angażuję się uczuciowo. Zapewne jest to związane z moim porąbanym dzieciństwem, potrafię to stwierdzić bez analiz jakiejś psychoterapeutki. Więc sobie tego zakazuję. Zaangażowania uczuciowego. Zresztą wyjaśniliśmy to sobie z Maresą. Żadnych zobowiązań, tylko odrobina przyjemności. Traktujemy sprawę jak dorośli. Moja komórka wibruje.

P: Ciągle jesteś na tym drętwym balu? Możemy cię już stamtąd zabrać?

Rozglądam się. Wokół stoją uczniowie i uczennice, rozmawiają, śmieją się. Bądźmy szczerzy, nic tu po mnie.

Waham się już tylko chwilę, a potem zaczynam odpisywać.

– Wybierasz się jeszcze gdzieś? – pyta Lexie z tym swoim irytującym zaśpiewem w słodkim jak wata cukrowa głosie.

– Może – mruczę w odpowiedzi, nie patrząc na nią.

– A zabierzesz mnie?

Ona tak serio? Nie powinienem nikogo oceniać, ale jak można być aż tak zdesperowanym? Na szczęście nie muszę odpowiadać, bo głosy wokół nas przybierają na sile. A może nie na szczęście. Bo teraz je dostrzegam.

Płomienie i dym, które unoszą się ku niebu.

– Gdzie to? – woła ktoś.

Czuję lodowaty chłód.

Fuck.

Nadpalony papier toaletowy, tylko o tym myślę. Czy na pewno go ugasiłem? Trzeba było to sprawdzić, zanim wyszedłem. Kosz na śmieci stał tuż obok. I był przepełniony. Cholera.

Pozostali wpatrują się w budynek jak sparaliżowani, a ja się odwracam. Moje nogi poruszają się automatycznie, podobnie jak dłonie. Wybieram numer, pod który nigdy dotąd nie dzwoniłem. Po drugiej stronie ktoś odbiera już po paru sekundach.

– 911, telefon alarmowy, słucham?

Oddychaj.

Cholera, cholera…

– Pali się – dukam. – Zachodnia dziewięćdziesiąt jeden, skrzyżowanie z Columbus. To chyba liceum Trinity.

– Rozumiem – odpowiada mężczyzna. Jest spokojny, na pewno uczą ich tego na specjalnych szkoleniach. Ja nie jestem spokojny. Mam wrażenie, że cały świat się zatrzymał. – Straż pożarna jest w drodze. Proszę pozostać na linii i trzymać się z dala od tego budynku. Czy są tam jacyś ranni?

Serce łomocze mi w klatce piersiowej, odwracam się i słyszę huk w uszach. Cienie, sylwetki w długich sukniach balowych i doskonale dopasowanych garniturach. Uczniowie i uczennice, którzy chcieli świętować.

– Nie… Nie wiem.

– Jak się pan nazywa?

Rany… Powiedz mu. Nie możesz się wyprzeć. Zrób po prostu to, co należy. Ten jeden raz zrób to, co należy.

– Proszę pana? Jest pan tam?

Panika zalewa mnie niczym fala lodowatej wody.

Rozłączam się i cofam trzy kroki. Potem odwracam się i zaczynam biec.

Rozdział 1

OLIVE

– Nie śpiesz się, skarbie.

Przełykam zgryźliwą odpowiedź, którą mam na końcu języka, i zmuszam się, żeby głęboko odetchnąć. Ze wszystkich sił staram się ignorować ostry ból w prawym ramieniu. Aż łzy napływają mi do oczu, bo niestety ostatnią tabletkę przeciwbólową wzięłam zaledwie kilka minut wcześniej. Potrzeba czasu, żeby zaczęła działać, a skąd mogłam wiedzieć, że mama i tata tak nagle zjawią się w mojej sali szpitalnej, żeby mnie zabrać? Jestem tu od tygodni, mam wrażenie, że wręcz całą wieczność, ale teraz znowu wszystko dzieje się zbyt szybko.

– Daj, ja to wezmę – mówi mama i sięga po moją torbę.

Jest w niej trochę ubrań, kosmetyki, książki i poduszka, większość nowa, bo nie mogłam znieść zapachu dymu, którym przesiąkły rzeczy uratowane z mojego pokoju po pożarze w Dunbridge Academy w lipcu. Ogień nie dotarł do korytarza na trzecim piętrze zachodniego skrzydła, ale szalał na klatce schodowej i całkowicie zniszczył dolną część budynku. Rozmiar szkód oszacowano dopiero po kilku dniach od pożaru, kiedy rzeczoznawcy z policji i firmy ubezpieczeniowej weszli na zwęglone resztki i zwalone belki sufitowe. Ja leżałam wtedy na intensywnej terapii. Nie żebym coś z tego pamiętała. Niby jak: zaintubowana, niemal przez dwa tygodnie w śpiączce farmakologicznej, bo ból wywołany oparzeniami byłby nie do zniesienia. Zresztą nawet gdy mnie w końcu wybudzono, nie dało się wytrzymać. Wciąż się nie da, szczególnie uciążliwe jest prawe ramię, na które przeszczepiono mi skórę pobraną z uda, bo inaczej rana by się nie zagoiła. Transplantacja, dermatom siatkowy, przeszczep autologiczny – przyzwyczaiłam się już do tych pojęć, bo to jest teraz moje życie. A ja go nienawidzę.

– Pomogę ci, kochanie – mówi natychmiast tata, kiedy wychodzimy na zewnątrz i wyciągam rękę do drzwi samochodu.

Otwiera ja dla mnie, jakbym nie spędziła całych tygodni na rehabilitacji właśnie po to, żeby nauczyć się na nowo każdego żałosnego ruchu. Wciąż jednak nie jestem w stanie wykonać najprostszych czynności. Dłużej postać. Włożyć T-shirt. Związać cholerny kucyk, tak jak kiedyś, kiedy biegłam z internatu na basen, ale teraz już nie muszę, bo prędko do treningów nie wrócę. Nie użalam się nad sobą ani nie dramatyzuję. Lekarze tak mówili, i to wielokrotnie, jakbym nie chciała uwierzyć. I, owszem, są dokładnie tak bezlitośni, jak się o nich mówi. Tata to chyba jedyny wyjątek.

Dam radę sama. Nie potrzebuję pomocy. Trudno mi się powstrzymać od tych słów. Nie mogę się zdobyć nawet na to, by mu podziękować, osuwam się tylko na tylną kanapę auta. Gdy zaraz potem tata zamyka za mną drzwi, unikam jego spojrzenia. Napotykam je znowu w lusterku wstecznym, bo spogląda na mnie, zająwszy miejsce za kierownicą, obok mamy.

Rodzice nie zasłużyli na mój gniew. Nie są winni temu, co się stało. Nikt nie jest winny. Poza tymi gnojami, którzy w tamten lipcowy wieczór palili w lochu. Podczas śledztwa policja znalazła w szczątkach piwnicy dwunastoklasistów niedopałek papierosa. Były tam dziesiątki ludzi, rzekomo nikt nic nie zauważył. Sprawę już zresztą zamknięto. Wypadek, a nie podpalenie. Tragedia, pech, szczęście w nieszczęściu, że nikt nie zginął. Umarły jedynie moje marzenia, ale w sumie powinnam być wdzięczna losowi.

Miałaś ogromne szczęście. Gdyby ta płonąca belka spadła ciut dalej, nie tylko uderzyłaby mnie w ramię, ale prawdopodobnie zabiła. I może tak byłoby lepiej, gdybym jednak powiedziała to na głos, mama i tata natychmiast odstawiliby mnie z powrotem do kliniki. Siedzę więc cicho w samochodzie, razem z milczącymi podobnie rodzicami, którzy wkrótce się rozwiodą. To jedynie kwestia czasu. Mama z wyrzutami sumienia i romansem – parę miesięcy temu przyłapałam ją w Ebrington – i tata, wciąż niemający o niczym pojęcia. Chce mi się płakać, ale nie mogę. Jestem tutaj, przeżyłam. I będę żyć dalej. To naprawdę nie jest takie cholernie trudne, jeśli człowiek zdoła wziąć się w garść.

No dalej, Olive. Bądź zimna, bądź taka, jaką cię znają. Bądź taka jak wcześniej. Ale ja już nie jestem jak wcześniej. Teraz wszystko jest inaczej.

To pomyśl o swoich przyjaciołach. Pomyśl o tym, że jutro wreszcie znowu ich zobaczysz. W internacie, nie w szpitalu, do którego przychodzili, odkąd tylko można mnie było odwiedzać. Po rozpoczęciu nowego roku szkolnego zaglądali rzadziej, ale to zrozumiałe. Są przecież w klasie maturalnej. A ja nie.

Głupie łzy. Mrugam.

– Wszystko w porządku, skarbie?

– Tak. – Przełykam ślinę i opieram głowę na oparciu siedzenia.

Tata skręca w kierunku Stockbridge, dzielnicy Edynburga, w której mieszkamy. Czuję każde spojrzenie rzucane mi w lusterku wstecznym. On mi nie wierzy. Bo mnie zna.

Nic nie jest w porządku. Jestem zmęczona, właściwie wykończona, odczuwam ból i mam w sobie tyle gniewu, że chciałabym krzyczeć. Czułam tę wściekłość już przed latem, tylko z innych powodów. To już prawie rok. Rok, odkąd wszystko się sypie, a ja mam wrażenie, że tracę kontrolę nad własnym życiem.

Dlaczego mi się to przydarzyło? Dlaczego to akurat ja w tamtą przeklętą lipcową noc wróciłam do internatu wcześniej? Dlaczego nie olałam swojego zwyczaju ośmiogodzinnego snu przed zawodami następnego dnia i nie spędziłam wieczoru z przyjaciółmi na festynie w Ebrington? Wszystko dla cholernych kwalifikacji pływackich, do których i tak nie przystąpiłam, bo leżałam pod respiratorem na intensywnej terapii.

To było dziewięć tygodni temu i w ciągu pierwszych dni nikt nie wiedział, czy w ogóle się obudzę. Bo nie tylko uszkodziłam sobie płuca przez ogień i trującą sadzę, ale na schodach, gdzie straciłam przytomność, spadła na mnie belka stropowa. Gryzący dym i łomoczące w piersi serce, kiedy jak szalona zbiegałam klatką schodową zachodniego skrzydła. Nie pamiętam nawet, gdzie dokładnie zemdlałam. Wiem tylko, że trzask płomieni był niewiarygodnie głośny. I przypominam sobie jeszcze, jak było ciemno. Ciemno, gorąco, jedna wielka panika. A potem – jakby zaledwie kilka sekund później – biel, pikanie, ból. Szpital. I nadal panika. Aż do dziś ta cholerna panika, jakby mój mózg nie był w stanie zrozumieć, że jestem już bezpieczna. Że było źle, ale najwyraźniej jestem stworzona do tego, by przetrwać to, co złe. Bo jaki mam inny wybór?

Szczęście. Miałam szczęście. Muszę to sobie raz po raz powtarzać. Cóż za olbrzymie szczęście, że jestem jedyną osobą, która została tak ciężko ranna podczas pożaru. Nie żebym życzyła tego komuś innemu. Nawet najgorszemu wrogowi, którego zresztą nie mam. Nawet mamie i mężczyźnie, który razem z nią postanowił zniszczyć naszą rodzinę. Nawet im nie życzyłabym czegoś takiego. Nikomu. Ale sobie samej też nie.

To, czego człowiek sobie życzy, a to, co otrzymuje, to nieste­ty dwie rożne rzeczy. Wszyscy inni z mojego piętra albo już wyjechali wtedy na wakacje, albo byli w tym czasie na festynie w Ebrington. Młodsi na parterze i pierwszym piętrze znajdowali się dalej od ognia i łatwiej im było uciec. Klatka była pusta, kiedy zbiegałam po schodach. Wśród płomieni, wśród dymu, który był już tak gęsty, że nie mogłam oddychać nawet przez materiał piżamy przyłożony do ust.

Wzdrygam się, kiedy tata ostro hamuje. Wyrywa mu się przekleństwo. Pas bezpieczeństwa wżyna mi się w ramię, z bólu zagryzam zęby, ale nie wydaję z siebie żadnego dźwięku. Tata musi wierzyć, że ze mną wszystko dobrze. W przeciwnym razie mogę zapomnieć o naszej umowie. Wielogodzinne dyskusje i pełne rozpaczy łzy sprawiły, że on i mama w końcu się zgodzili, żebym resztę rehabilitacji odbyła ambulatoryjnie i od przyszłego tygodnia poszła znowu do szkoły.

Najgorsze jest to, z jakim trudem tata na mnie patrzy. Jest profesjonalistą i stara się to ukryć, ale dostrzegałam to aż nazbyt wyraźnie za każdym razem, gdy u mnie był. Mój własny ojciec, który jest lekarzem, nie może na mnie patrzeć w tym stanie. Choć jego pasją jest pomaganie chorym. Najwyraźniej nie starcza mu jej dla własnej córki, ale nie jestem na tyle nierozsądna, by uważać, że mu na mnie nie zależy. Wręcz przeciwnie i w tym właśnie problem. Mama i ja jesteśmy dla niego wszystkim. Mój ojciec to cudowny człowiek, a lęk, że może mnie stracić, prawie go zniszczył. Wiem to. I mama też wie.

Livy, skarbie, obiecaj mi to. Jej przenikliwe spojrzenie, jej dłonie na moich ramionach, kiedy dogoniła mnie w Ebrington, wtedy, parę miesięcy przed pożarem, gdy nie wiedziałam jeszcze, czym są prawdziwe problemy. Nerwowe spojrzenie, przytłumiony głos, kolejne słowa. Obiecaj mi, że nie powiesz ojcu. To złamałoby mu serce, Olive.

Zbliżamy się do domu. Mama rzuca na mnie okiem przez ramię, a ja natychmiast odwracam wzrok. Widok podjazdu i fasady piętrowego domu z ciemnego piaskowca nie polepsza sytuacji. Nie byłam tu od wielu tygodni, ale przecież mieszkam w internacie i wcześniej też pojawiałam się tutaj najwyżej w weekendy.

Czuję się jak intruz w miejscu, które kiedyś było moim domem rodzinnym. Tata wnosi moje rzeczy, mama patrzy wyczekującym wzrokiem. Nic mu nie powiesz, prawda, skarbie? Widzę to na jej twarzy. Za każdym razem od tamtego popołudnia sprzed ponad roku. Ale teraz nie mogę się tym zajmować.

Przechodzę przez próg do wiatrołapu. Pachnie jak zawsze. Kawą, skórzanymi obiciami i cytrusami z dyfuzorów, które mama wszędzie rozstawia. Staję przy schodach, żeby zdjąć buty, i czuję się jak nieudacznik, bo układ krążenia daje mi znać, że za czterdzieści pięć sekund padnie, jeśli nie usiądę. Ja, Olive Mary Henderson, nie jestem w stanie zdjąć butów na stojąco. Nie sądziłam, że człowiek może aż tak sobą gardzić, ale właśnie tego teraz doświadczam.

Kiedy później jem z mamą i tatą kolację, czuję się dziwnie obco. Wciąż nie mam apetytu, ale rozsądek skłania mnie do zjedzenia porcji ryżu z warzywami. Nigdy nie odzyskam dawnej formy, jeśli będę jadła za mało. Zużyłam wszystkie swoje rezerwy podczas pobytu na intensywnej terapii, a przecież miałam ich niewiele. Mięśnie wyrobione od pływania i regularnych ćwiczeń siłowych po prostu zanikły. Moje ciało przypomina galaretkę, i to w popękanej miseczce. To wszystko jest takie męczące.

– Czy mogłabym już pójść do swojego pokoju? – pytam po jedzeniu, kiedy ogarnia mnie nagłe znużenie.

Już dawno przestałam się złościć, że chodzę spać wtedy, gdy dzieci z podstawówki oglądają dobranockę. Muszę dać sobie czas, tak mi przecież wszyscy w kółko powtarzają.

Wstaję, a tata się waha. Właściwie powinnam się była domyślić, kiedy rzucił spojrzenie mamie. Siadam z powrotem.

– Chcielibyśmy jeszcze coś z tobą omówić – mówi powoli tata.

Nie poruszam się.

– Okej – dukam, choć brzmi to jak pytanie.

– Olive, my rozumiemy, że koniecznie chcesz wrócić na lekcje.

– Chcę wrócić do normalnego życia – poprawiam go.

Do normalności. Do dnia codziennego z dala od ponurej sali szpitalnej i zestresowanych lekarzy, którzy oglądają moje ramię i pytają, czy oddałam stolec, jakbym nie była siedemnastolatką, która tak czy siak ma już wszystkiego dosyć, a potem pędzą do kolejnej sali, nawet nie spojrzawszy mi w oczy.

– Wiemy to, skarbie – potwierdza mama i zerka na tatę. – I chcielibyśmy ci to umożliwić.

– W zeszłym tygodniu rozmawialiśmy z dyrektorką Sinclair – kontynuuje tata. Zaraz. Dlaczego ja nic o tym nie wiem? – Ucieszyła się, że chcesz już wracać, ale również martwi się o ciebie i twoje zdrowie. Jak wszyscy.

Spokojnie kiwam głową.

– Przecież będziesz tam, żeby mieć na mnie oko – stwierdzam.

Co najmniej dwa przedpołudnia w tygodniu. A jeśli tata nie ma dyżurów w Dunbridge Academy jako szkolny lekarz, to zawsze jest ambulatorium internatu z siostrą Petrą. To niemal jak w szpitalu. Ja nie potrzebuję całodobowej opieki, potrzebuję tylko odrobiny nadziei.

– Będę – potwierdza z powagą tata i składa dłonie. – Olive, twoja mama i ja razem z panią dyrektor Sinclair postanowiliśmy, że będzie dla ciebie lepiej, jeśli powtórzysz jedenastą klasę.

– Co? – Śmieję się, naprawdę się śmieję. A potem moja twarz tężeje. Mama i tata przyglądają mi się w milczeniu. – Wy… nie mówicie tego serio.

– Uważamy, że to jest najsensowniejsze rozwiązanie, żebyś się…

– Jedenastą klasę? – wpadam mamie w słowo. – Przecież zdałam wszystkie poprawki! To prawda, choć mam świadomość, że zeszłego lata prześlizgnęłam się ledwo, ledwo.

– Bo nauczyciele przymknęli oko, Olive. Nie jest żadną tajemnicą, że twoje wyniki tak naprawdę nie dawały podstaw do promocji.

– Dyrektorka Sinclair mówiła, że zdam. Sama tak powiedziała! – Tętno mi przyśpiesza i mówię podniesionym głosem, bo uświadamiam sobie, że mama i tata nie dyskutują ze mną. Oni jedynie informują mnie o decyzji, którą podjęli za mnie. A czy ktoś ich o to w ogóle prosił?

– Wiemy o tym, Olive – odpowiada spokojnie tata. – I ta decyzja naprawdę nie była dla nas łatwa. Ale nowy rok szkolny już się zaczął, musisz zmienić rozszerzenie z WF-u na hiszpański i nadrobić mnóstwo materiału. Dwunasta klasa jest bardzo wymagająca, nie chcemy, żebyś była narażona na dodatkowy stres.

Nie dasz rady.

Nie, póki jesteś tak rozchwiana emocjonalnie i wciąż masz koszmary.

– Nie możecie tego zrobić – wołam. – Dyrektorka Sinclair powiedziała…

– Olive, jesteśmy twoimi rodzicami. Dopóki nie będziesz pełnoletnia, to my za ciebie odpowiadamy.

Zrywam się z miejsca. W ramieniu mnie łupie, ale prawie tego nie zauważam. To nic wobec rozpaczy, która we mnie wzbiera.

– Nie możecie tego zrobić – powtarzam, bo w głowie mam pustkę. Mama i tata się nie poruszają. Łzy cisną mi się do oczu. – A moi przyjaciele? – Głos mi się załamuje.

Moi przyjaciele, którzy są w dwunastej klasie. Jedyna myśl, która zachęcała mnie do robienia szybkich postępów. Żeby mieć z nimi jeszcze choć ten jeden rok, zanim wszyscy się porozjeżdżamy.

– Przecież oni nie znikną, kochanie – mówi tata.

Mama milczy i unika mojego spojrzenia.

Kręcę głową i się odwracam. Nie mogę pozwolić, żeby widzieli, jak płaczę. Nie kolejny raz. Przygryzam wargę i odchodzę wyprostowana. Wybucham płaczem dopiero w swoim pokoju.

Rozdział 2

OLIVE

– Chcę być sama – fukam, kiedy otwierają się drzwi mojego pokoju.

Głos mam ochrypły, odwracam się do ściany i nie mam ochoty, żeby tata widział mnie w takim stanie. A jestem przekonana, że to właśnie on przyszedł tu za mną na górę. Lecz po tym, jak energicznie zamknięto drzwi, domyślam się, że to jednak mama przysiada na krawędzi łóżka.

– Olive – mówi.

Czuję jej dłoń na plecach i się odsuwam.

– Jestem zmęczona.

– Proszę cię, skarbie. Chciałabym z tobą o czymś porozmawiać.

Wbijam wzrok w ścianę i nawet nie drgnę.

– Chciałam ci powiedzieć, że to między mną i Alexisem jest skończone.

Świadomość, że nie przyszła tutaj, żeby mnie pocieszyć, uderza mnie z niespodziewaną siłą. Jest tutaj, bo chce się upewnić, że jej nie zdradzę. Czuję mdłości.

– Nie powiedziałaś nic ojcu, prawda?

Kręcę głową, to odruch, choć sama się za to nienawidzę. Plusem leżenia na intensywnej terapii i walczenia o życie było to, że wszystkie wcześniejsze problemy nagle straciły znaczenie. Ale niestety wcale nie rozwiązują się same, jeśli się je przez jakiś czas ignoruje. Wręcz przeciwnie. Potem wydają się jeszcze większe.

– Tata zasługuje na to, żeby znać prawdę – dukam.

– Kochanie, ty nie rozumiesz.

– Przestań. – Odwracam się i patrzę na nią. – Przestań to powtarzać. Popełniłaś błąd, tu nie ma nic do rozumienia. Zdradzasz go. I wiesz o tym.

Na twarzy mojej matki pojawia się panika, bo każde kolejne zdanie wypowiadam coraz głośniej. Wygląda na to, że najchętniej przytknęłaby mi dłoń do ust.

– Olive – powtarza z udawanym spokojem. – Masz rację. To był błąd, którego bardzo żałuję. Posłuchaj mnie, skarbie. Przecież nie chcesz zniszczyć naszej rodziny.

– O nie, mnie w to nie mieszaj! Ty to zrobiłaś, ja nie mam z tym nic wspólnego. Wystarczy, że apelujesz do mojego sumienia, próbując zrobić ze mnie swoją wspólniczkę.

– Nigdy nie próbowałam uczynić cię moją wspólniczką.

– Ach, nie? A wtedy, gdy za mną pobiegłaś i błagałaś, żebym nie mówiła tacie? Co to niby było? Jak ja mam się zachować, kiedy on tak na mnie patrzy, bo wyczuwa, że jest coś, co przed nim ukrywam?

Mama obrzuca mnie chłodnym spojrzeniem.

– Bardzo bym doceniła, gdybyś nie mówiła nic tacie, kiedy będę się starała uratować tę rodzinę.

Łzy pieką mnie w oczy.

– My już dawno nie jesteśmy rodziną, mamo – szepczę.

Wzdryga się. Nie jest mi przykro. To ona za to odpowiada. Ona i ten obcy człowiek, któremu zwisa, że niszczy czyjąś rodzinę.

– Jak możesz coś takiego mówić? – pyta mama ostrym tonem.

– Jak mogłaś coś takiego zrobić?

– Olive, jak będziesz dorosła, to zrozumiesz, że nie wszystko jest takie proste, jak ci się teraz wydaje.

– Jak będę dorosła, to mam nadzieję, że będę lojalną kobietą, niezdradzającą ludzi, którzy coś dla niej znaczą, dla odrobiny przyjemności – prycham.

Mama patrzy na mnie i w tym momencie dociera do mnie, że ona już taty nie kocha. W przeciwnym razie nie pozostałaby taka spokojna.

– Jestem pewna, że ci się to uda, Olive.

Wstaje, a mnie trudno oddychać.

Oni się rozwiodą. Wiem to. W tym momencie wydaje mi się, że nie ma innej możliwości. To tylko kwestia czasu, a ja nie mam najmniejszego pojęcia, jak to zniosę.

– Odpocznij, to był ciężki dzień – mówi mama i wychodzi z pokoju.

Wydaje mi się, że nienawiść to bardzo mocne określenie, lecz w tej chwili nic nie wyraża lepiej tego, co odczuwam wobec własnej matki.

Ściska mnie w piersi, serce mocno mi bije. Nie mogę leżeć, powinnam coś zrobić. Ale nie mogę zrobić nic. To uczucie jest nieznośne, taka jest jednak prawda. Nie ma możliwości, żeby rozwiązać tę sytuację, i to mnie doprowadza do obłędu.

Nie wiem, dlaczego podchodzę do drzwi i je otwieram. Na parterze słyszę kroki mamy, a potem ciche zapytanie taty:

– I?

– Jest wytrącona z równowagi, ale pogadałam z nią. – Mama wzdycha, a ja zaciskam dłonie w pięści. – Miałam nadzieję, że przyjmie to trochę lepiej.

– Ona ma siedemnaście lat, Meredith. To oczywiste, że to dla niej koniec świata.

– Uważasz, że robimy słusznie, Neil?

Cisza.

– Tak myślę, kochanie.

Rozdział 3

COLIN

Tylko jedna rzecz jest gorsza od siedzenia w samolocie, którym lecisz prosto na wygnanie do Szkocji: siedzenie w samo­locie, którym lecisz prosto na wygnanie do Szkocji, obok własnej matki. Ale może powinienem być wdzięczny, że Ava Fantino jedynie mi towarzyszy i że nie kazała wieźć mnie przez Atlantyk w kajdanach. Nie mam pojęcia, czego się boi. Że zamiast wsiąść do boeinga lecącego na Heathrow, wybiorę lot czarterowy na Bahamy? Jestem co prawda dość cwany, jednak naprawdę nie wiem, jak miałbym to zrobić, skoro rodzice zastrzegli wszystkie moje karty. Ale okej, jest jak jest. Dolatujemy właśnie do Londynu, miejsca przesiadki do samolotu, który zabierze nas w kierunku Donikąd.

Nie ma bezpośredniego połączenia między Nowym Jorkiem a Edynburgiem. Wydaje mi się, że to dosyć wymowne. Rodzice najwyraźniej starali się znaleźć możliwie najodleglejszy internat.

Uważamy, że taka przerwa i pobyt poza domem pomogą ci na nowo określić twoje priorytety i zrozumieć, o co tak naprawdę w życiu chodzi.

Przerwa. Ta, jasne. Pękam ze śmiechu.

Przynajmniej do czasu, aż ta sprawa przycichnie. Ja się nią zajmę. A ty wykorzystasz ten czas, żeby wreszcie nauczyć się, co oznacza szacunek.

Nie wiem, co sobie myślałem. Że tylko tak gadają. Że kłócimy się przy stole kuchennym w wartym miliony dolarów penthousie, bo przebrałem miarę i kopię sobie własny grób. Lecz tym razem mówili na poważnie. Zamrozili mi konta i zagrozili, że jeśli dalej będę się tak zachowywać, to mogę zapomnieć o dostępie do funduszu powierniczego, który miałem uzyskać w dwudzieste pierwsze urodziny. Wciąż mam wrażenie, że to nie dzieje się naprawdę, że to tylko jakiś bardzo kiepski film. Niecałe siedemdziesiąt dwie godziny po tym, jak sala gimnastyczna liceum Trinity na Manhattanie spłonęła do szczętu, mama załatwiła mi miejsce w Dunbridge Academy. Szkocja. Europa. Tysiące mil od tego, co dotąd nazywałem swoim życiem. Co więcej, powinienem się wręcz cieszyć, że to akurat ten internat. Tam ludzie mówią czymś, co przynajmniej przypomina angielski. Tak zakładam. Alternatywą był jakiś internat położony na uboczu w górach, we francuskojęzycznej części Szwajcarii. Wystarczyło mi obejrzenie na ich stronie filmiku promocyjnego, na którym uczniowie w eleganckich mundurkach na tle ­zachodzącego słońca rozmawiali ze sobą po niemiecku i francusku.

To już wolę Szkocję. Gorsza pogoda, jeszcze gorsze jedzenie, kamienne ruiny, owce, totalne pustkowie. Ale alkohol od szesnastu lat, hej, Europa jednak ma swoje zalety. Chociaż wątpię, żeby w tej szkole w ogóle urządzano jakieś imprezy. Przestałem przeglądać broszurę, kiedy przeczytałem o ciszy nocnej po dwudziestej drugiej i zakazie spożywania alkoholu do osiemnastki. Brzmi jak piekło, ale sobie na nie zasłużyłem. Zresztą jest mi wszystko jedno. Zwinę się stamtąd, zanim mama się obejrzy. Może nawet osobiście otworzę jej drzwi naszego apartamentu na Upper East, kiedy wróci z podróży służbowej do Londynu.

Ależ jestem paskudny. Ava Fantino z pewnością nie życzyła sobie takiego syna. Z kolei ja też nie życzyłem sobie takiej matki. W ogóle sobie tego wszystkiego nie życzyłem. Po prostu chcę mieć święty spokój, wrócić do Nowego Jorku, mogę nawet zmienić szkołę, wszystko mi jedno. Za nic nie zostanę w Szkocji. Mój powrót to najwyżej kwestia tygodni. Obiecałem to Cleo, do cholery. Natychmiast muszę zająć głowę czymś innym, bo na myśl o tym, jak moja siostrzyczka żałośnie płakała na lotnisku, zanim przeszedłem przez bramki, zaczynają mnie szczypać głupie oczy. W dodatku ostatnio prawie nie spałem. Śniły mi się koszmary. Płonące budynki i migoczące światła karetek. I to, że wsiadłem do samochodu Paxtona i pojechałem się z nimi zabawić, bo jestem cholernym potworem. Zadzwoniłem po straż pożarną – owszem, możliwe – ale ogarnął mnie taki strach, że nie poczekałem na policjantów, by z nimi porozmawiać.

Pogłaśniam sobie muzykę i gapię się przez okienko samolotu na obrzeża miasta, do którego zmierzamy, a uszy wypełnia mi All for Us Labrintha i Zendayi. Do niedawna nie wiedziałem nawet, gdzie leży Edynburg. Dlaczego miałoby mnie to interesować? Z pewnością nie jest to metropolia, która przyszłaby mi do głowy na myśl o Europie. Londyn lepiej by się nadawał, ale tam za dużo rzeczy mogłoby mnie rozpraszać, jak to sformułowała mama.

Zerkam na nią. Siedzi obok wyprostowana, w fotelu klasy biznesowej, i nie zaszczyca mnie nawet spojrzeniem. Całą uwagę skupia na iPhonie, zapewne odpowiada na jakieś światowej wagi maile albo odrzuca propozycje spotkań. Serio się zastanawiam, jak przetrwała loty przez Atlantyk, kiedy w kabinach nie było jeszcze wi-fi. Ale nie mnie to oceniać. Ostatnie godziny przetrwałem tylko dzięki nowym odcinkom Euforii.O śnie nie było mowy. Miałem w głowie za duży natłok myśli. Mam tak od zeszłego tygodnia. Odkąd przeczytałem nagłówki. Odkąd nie da się już zaprzeczyć, że jestem najgorszym człowiekiem na świecie i nie potrafię nawet wziąć odpowiedzialności za własne czyny. Nie wiem, dlaczego nie poszedłem na policję, tylko do mamy, która popatrzyła na mnie i pokiwała głową. Stwierdziła, że zadzwoni w parę miejsc, i zabroniła mi z kimkolwiek o tym rozmawiać. Skąd mogłem wiedzieć, że błyskawicznie znajdzie mi miejsce w szkole z internatem, abym zniknął z pola widzenia? Od razu poszedłbym na komisariat i przyznał się do winy, tak po prostu. Chciałem tego, kiedy zrozumiałem, co robią rodzice. Pojąłem, że wykorzystują wszystkie swoje znajomości, by chronić moje – czyli właściwie również swoje – dobre imię. Bo zawsze chodzi tylko o to. To nie do pomyślenia, by prasa zwietrzyła, że syn Avy Fantino narozrabiał. I to porządnie. Nie musiałem nawet zeznawać, w przeciwieństwie do moich znajomych, których policja wypytywała, czy zauważyli coś podczas balu absolwentów. W życiu mnie tak nie mdliło jak wtedy, gdy czytałem na czacie ich spanikowane wiadomości.

Od tamtej pory wszystko dzieje się tak szybko. Gdy pakowałem walizki i żegnałem się na lotnisku z Cleo i tatą, miałem wręcz wrażenie, że przyglądam się temu z zewnątrz.

Kiedy ostatni raz przytulałem siostrzyczkę, mama miała nieprzeniknioną minę. Cleo zacisnęła dłonie na mojej bluzie i za nic nie chciała puścić. Nawet wtedy, gdy raz po raz szeptałem, że niedługo wrócę. Jestem tego pewien. Mama i tata mogą mnie sobie wysyłać za Atlantyk do jakiegoś cholernego internatu, żeby zapobiec ujawnieniu prawdy, ale ja jestem niepokonanym mistrzem łamania zasad. Mój powrót do Nowego Jorku to tylko kwestia czasu. A wtedy… Nie mam pojęcia. Na pewno nie mogę wrócić do Trinity. Na Manhattanie jest jednak wiele prywatnych szkół. Dalton, Collegiate, Browning… Nie miałbym też nic przeciwko temu, żeby pójść do Stuyvesant albo innego publicznego liceum. Wtedy przynajmniej byłbym wśród tych, których nazywam przyjaciółmi, nawet jeśli mama i tata traktują ich jak ludzi gorszej kategorii. Gdy na grupowym czacie z tymi właśnie przyjaciółmi napisałem, że rodzice potraktowali sytuację naprawdę poważnie, kumple myśleli, że ich nabieram.

Mama podnosi wzrok, a ja szybko odwracam głowę. Nie chcę, by myślała, że mnie to rusza. A wcale niełatwo było zachowywać pokerową twarz przez cały lot. Kiedy przesiadaliśmy się na Heathrow i nagle zobaczyłem ceny w funtach oraz usłyszałem u mijających nas ludzi ten nieznośny brytyjski akcent, z przerażeniem uświadomiłem sobie, że to się naprawdę dzieje. To nie jest czcza pogróżka ze strony ojca, tylko rzeczy­wistość, w której moja matka osobiście pilnuje, bym dotarł do tego internatu i jakimś cudem nie zawrócił do Stanów. Chociaż szczerze, to zdecydowała się na to zapewne tylko dlatego, że mogła połączyć tę podróż z interesami w Londynie. Chyba robi jakąś kampanię dla Tag Heuer, a potem kręci film z Christophem Marchantem, kolegą po fachu, który przez wiele lat prowadził talk show w Los Angeles. Nigdy nie odniósł takiego sukcesu jak moja matka i postanowił wrócić do Wielkiej Brytanii, swojej ojczyzny, gdzie zamierza zacząć od nowa. W Stanach Late Night with Ava Fantino od ponad dziesięciu lat jest niepokonanym numerem jeden w kategorii talk show. Mama gościła w swoim studio wszystkich znanych i ważnych ludzi. Muzyków, aktorów, polityków, influenserów – każdy tylko czekał na jej zaproszenie, bo to jak pasowanie na rycerza. Wargi drgają mi w smutnym uśmiechu, kiedy myślę o tym, że nikt nie wie, jaka jest ta kobieta poza kamerami. I o tym, że cały świat podziwia Avę Fantino. Kobietę sukcesu z ciętym dowcipem, promiennym uśmiechem i idealną rodziną. A ja częściej widuję matkę na ekranie niż przy stole w naszym apartamencie. Z tatą jest podobnie, mimo że wcale nie szuka szumu medialnego. Jest w domu równie rzadko, bo ma ręce pełne roboty jako adwokat ratujący mamę i inne gwiazdy nowojorskiej socjety z tarapatów. A teraz i mnie. To obrzydliwie, jeśli popatrzy się na to z tej perspektywy. W ostatnich dniach serce zaczynało mi szybciej bić przy każdym odgłosie dzwonka do drzwi. Cały czas czekałem, aż w końcu pod naszym domem pojawią się gliny, żeby mnie zabrać, bo przecież na to właśnie zasłużyłem. Przed wejściem na pokład samo­lotu do Anglii nie rozmawiałem jednak z nikim. Przeczytałem tylko artykuł w necie i krzykliwe nagłówki. Że podjęto śledztwo. Że to mogło być podpalenie, zwarcie elektryczne, wypadek, że wkrótce będzie wiadomo więcej.

Zamykam oczy, bo znowu robi mi się niedobrze jak tamtej nocy.

Zdeptałem tamten papier toaletowy. On się już nie palił, kiedy wychodziłem z toalety, z całą pewnością nie… Ale prawda jest taka, że gdy wkrótce potem znalazłem się na zewnątrz i spojrzałem za siebie, sala gimnastyczna stała w ogniu. Blask płomieni unoszących się ku nowojorskiemu niebu, syreny straży pożarnej, krzyki ludzi. I ja, który po prostu uciekłem jak jakiś cholerny tchórz.

Zaciskam dłonie w pięści i w duchu przeklinam służbę ochrony lotniska, która odebrała mi przy odprawie w Nowym Jorku zapalniczkę. Wiem, że na pokładach samolotów zabronione jest ich używanie, ale zwykle można je mieć przy sobie. Funkcjonariusz jednak nie dał się przekonać, pewnie dlatego, że była to zapalniczka sztormowa, która daje stosunkowo duży ogień, a ja nie chciałem ryzykować, że mama coś zauważy.

Nie jest tragicznie, oczywiście mam jeszcze drugą w nadanym bagażu, co z kolei faktycznie jest zabronione. Muszę się więc modlić, żeby mi jej nie wyciągnęli, bo w przeciwnym razie będę się musiał rozejrzeć za jakąś alternatywą. Chociaż chyba powinienem być wdzięczny, że nie mam nic pod ręką. Cięcie, drapanie i tego rodzaju gówno to nie moja rzecz. Ale nie mógłbym zagwarantować, że nic bym sobie nie zrobił, gdybym poszedł teraz z zapalniczką do toalety samolotowej. Cholera, ja naprawdę mam poważny problem. Wiem to, ale nie mogę nikomu o nim powiedzieć. Nie okaleczałem się od jesiennego balu absolwentów. Nie mam pojęcia, jak mi się to udało. Może strach, że mnie złapią, był zbyt silny. Wiem jednak, że napięcie rośnie, i od paru dni czuję się tak, jakby w każdej chwili moja zawleczka bezpieczeństwa mogła puścić. Kolejny wybuch jest tylko kwestią czasu.

W Edynburgu wychodzimy z hali przylotów i świeże powietrze odrobinę pomaga, lecz gdy zaraz potem wsiadam z mamą do taksówki, która ma nas zawieźć do internatu, znowu czuję się jak zwierzę w klatce. A potem niemal dostaję zawału serca, bo kierowca na pierwszym skrzyżowaniu rusza pod prąd. Otwieram usta, ale nie jestem w stanie nic powiedzieć. Rzucam przerażone spojrzenie mamie. Ta wygląda na zupełnie niewzruszoną, a mnie potrzeba jeszcze paru sekund, żebym zrozumiał. Wielka Brytania. Ruch lewostronny. Rany, można by pomyśleć, że nigdy w życiu nie byłem poza Stanami. Załóżmy, że to przez niedostatek snu w ostatnich dniach. Kiedy z powrotem opadam na oparcie, mama tylko delikatnie unosi brwi. Serce wciąż mi łomocze, dłonie mam spocone, a gdy w końcu robi mi się niedobrze, przychodzi mi do głowy, że moją nerwowość i to mdlące poczucie paniki może powodować coś innego.

Mama przesuwa po mnie wzrokiem, gdy włączam apkę, która dzięki czujnikowi umieszczonemu na ramieniu pokazuje, jaki mam aktualnie poziom cukru. Zerka na ekran, a ja sięgam po serwowanego na pokładzie samolotu, zapakowanego w plastik obrzydliwego croissanta. Nic nie jadłem. Brak snu też robi swoje. Nawet nie muszę sprawdzać, by wiedzieć, że mam za niski poziom cukru.

– Wszystko w porządku, Colinie? – Głos mamy jest chłodny i pełen wyrzutu.

Zupełnie, jakbym robił to celowo. A przecież wcale nie chciałem usłyszeć w wieku jedenastu lat tej diagnozy i żyć tylko dzięki wstrzykiwaniu sobie insuliny, którą moja bezużyteczna trzustka powinna produkować sama.

– Tak. – Staram się ukryć rozdrażnienie, bo na pewno uznałaby, że to wina niedocukrzenia. – Wszystko w najlepszym porządku.

– Masz w tym tygodniu wizytę u szkolnego lekarza, żeby mu się przedstawić – oznajmia mama i odwraca wzrok. – Jest już poinformowany. Wygląda na to, że będziesz jedynym diabetykiem w tej szkole.

Jak cudownie. Czyli znowu jestem „kimś wyjątkowym”. Wszyscy nauczyciele wbijali mi to do głowy w piątej klasie, kiedy wróciłem ze szpitala do szkoły ze świeżą diagnozą. Bo przez astronomicznie wysoki poziom cukru we krwi niemal pożegnałem się z tym światem.

Odpuszczam sobie jednak komentarz i zaczynam jeść. ­Croissant z samolotu jest ohydny, ale nie mam wyboru, bo alternatywą jest kanapka, która wydaje mi się jeszcze mniej ape­tyczna.

– To ważne, żebyś znał osobę, z którą będziesz się kontaktować w razie pogorszenia.

– Co ty nie powiesz.

Wyglądam przez okno i staram się skoncentrować na przesuwającym się krajobrazie, a nie na drżeniu, które za nic nie chce ustąpić. Już dawno wyjechaliśmy z miasta i znajdujemy się obecnie na totalnym pustkowiu. Pagórkowaty krajobraz, nędzne zarośla i wszędzie tylko owce. Mijają kolejne mi­nuty, a ja nie widzę żadnych budynków, więc zerkam na mamę.

Wskazuje w przód i wtedy ja też to widzę. Niechętnie przyznaję, że przez moment jestem nawet pod wrażeniem. Dunbridge Academy wygląda jak zamek. Króluje nad zakolem rzeki na tle szerokich pól i lasu. Budynki z ciemnej cegły wyglądają jeszcze bardziej imponująco niż na zdjęciach, które widziałem w necie. Wydają się też bardziej zniszczone.

Ale poza tym nie ma nic. Malutkie jezioro, rzeka, która wije się przez krajobraz. Czytałem o możliwości zrobienia zakupów gdzieś w pobliżu, kiedy jednak się rozglądam, nic nie wskazuje, żeby tak było.

– Czy gdzieś tu blisko nie miało być miasta?

Mama obrzuca mnie krótkim spojrzeniem.

– Tak, Ebrington. – Wskazuje na domki, które znajdują się po drugiej stronie internatu. – Wioska.

– Wioska? – powtarzam z niedowierzaniem.

Chyba nieuważnie czytałem broszurę, bo myślałem, że chodzi o Edynburg. Zastanawiałam się nawet, dlaczego tak długo jedziemy. Teraz rozumiem. To już dawno nie jest Edynburg. A Edynburg nie jest co prawda Nowym Jorkiem, ale w mieście dałoby się żyć. Tymczasem to… to jest jakiś żart.

– W internacie niczego nie będzie ci brakować – stwierdza mama. – Poza tym jesteś tutaj, żeby skupić się na nauce.

Na litość boską, ona nie może zostawić mnie w tym miejscu.

Urodziłem się w Szpitalu Prezbiteriańskim w Nowym Jorku, całe życie spędziłem na Manhattanie. Zdawałem sobie sprawę ze swojego przywileju: wszelkie przyjemności życia w wielkim mieście miałem tuż pod nosem, i byłem też świadomy, że nie wszędzie tak jest. Ale jak ludzie mogą tak żyć? Tutaj nic nie ma. Nic! Przez dwa tygodnie ferii to może być nawet miłe, lecz nie dłużej. Nie mam nawet głupiego samochodu, do jasnej cholery.

Ani sieci, co zauważam, gdy w panice chwytam za komórkę. I wtedy dociera do mnie, że moja karta SIM po prostu nie działa w Europie. A niech to, żeby tylko w tym więzieniu mieli wi-fi…

Kiedy kierowca przez brukowany most wjeżdża na dziedziniec internatu, cały się spinam. Okej, to miejsce faktycznie jest imponujące. Mam wrażenie, jakbyśmy wpadli na plan jakiegoś filmu, bo gdzie nie spojrzę, kręci się młodzież w bluzach i kurtkach z logo szkoły. Gdzie są te śmieszne plisowane spódniczki i marynarki z broszur informacyjnych? Mam nieprzyjemne przeczucie, że dowiem się tego najpóźniej jutro rano, wraz z początkiem lekcji, bo musiałem podać szkole swoje wymiary, by mogli zamówić dla mnie mundurek.

– Może pan zaczekać? – pyta mama kierowcę, kiedy ten wyjął już mój bagaż.

Jej słowa są niczym ostrze wbite prosto w pierś. Ale czego oczekiwałem? Że odprowadzi mnie do mojego pokoju i potrzyma za rękę? Ava Fantino jest zajętą kobietą, ona nie marnuje czasu. A już szczególnie na bezużytecznego syna, który nieustannie sprawia problemy.

Kierowca nie wygląda na zachwyconego, ale przytakuje.

– Przepraszam, którędy do sekretariatu? – zagaduje najbliższą grupę uczniów mama.

Akurat wychodzili z bramy na dziedziniec. Są młodsi ode mnie, czuję na sobie ich ciekawskie spojrzenia. Czy wspomniałem już, że nie mam najmniejszej ochoty być „tym nowym”? Od razu robi mi się niedobrze. Nic nie mówię, kiedy wskazują nam drogę. Ani „cześć”, ani „dziękuję”. Niepokoi mnie to, że tak po prostu zostawiamy moje walizki, ale ostatecznie to nie jest cholerny Times Square.

– Jesteś nowy? – pyta jakaś dziewczyna i poprawia sobie włosy.

Staram się nie przewrócić oczami i dalej żuję gumę, którą znalazłem w kieszeni.

– Aż tak widać, co?

– Skąd jesteś?

Wyrywa mi się ciche westchnienie. Nie mam ochoty rozmawiać z kimkolwiek stąd. To bezcelowe.

– Ze Stanów – odpowiadam krótko.

– Wow – mówi. – Ale super.

Obrzuca mnie pełnym szacunku spojrzeniem. Do tego oceniający wzrok tamtych dwóch, którzy zostali nieco z tyłu i zaczynają poszeptywać. Co ja tutaj robię?

Nie słyszę, co mówią, bo idziemy do sekretariatu. Drzwi się otwierają i do środka zaprasza nas człowiek, który swoje najlepsze lata ma już za sobą. Wchodzimy do gabinetu dyrektorki. Ciemne drewno, olbrzymie biurko. Jest młodsza, niż myślałem, i wydaje się sympatyczniejsza, niż to sobie wyobrażałem.

– Colinie, pani Fantino. – Dyrektorka podchodzi do nas. – Miło mi, że możemy się w końcu poznać osobiście. – Podaje rękę najpierw mamie, a potem mnie. – Witamy w Dunbridge Academy.

Rozdział 4

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 5

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 6

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 7

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 8

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 9

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 10

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 11

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 12

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 13

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 14

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 15

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 16

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 17

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 18

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 19

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 20

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 21

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 22

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 23

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 24

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 25

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 26

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 27

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 28

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 29

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 30

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 31

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 32

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 33

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 34

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 35

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 36

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 37

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 38

Dostępne w wersji pełnej

Pięć miesięcy później

Dostępne w wersji pełnej

Podziękowania

Dostępne w wersji pełnej

Ostrzeżenie

Dostępne w wersji pełnej