Dragon - Natasza Socha - ebook + audiobook + książka

Dragon ebook i audiobook

Natasza Socha

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Do komisariatu policji w Poznaniu, gdzie pracuje policjatka śledcza Florentyna Bora, dzwoni zaniepokojona starsza kobieta, ponieważ od jakiegoś czasu nie miała kontaktu z dorosłym synem. Funkcjonariusze mimo nikłych przesłanek postanawiają odwiedzić Mariusza Kwaśnego. To, co zastają w jego mieszkaniu, przeraziło nawet najbardziej doświadczonych policjatów.

Kto dopuścił się tak krwawej i okrutnej zbrodni? Jak było to możliwe, skoro nie znaleziono żadnych śladów włamania, a drzwi i okna były zamknięte od środka?

Florentyna stara się rozwiązać sprawę i jednocześnie poradzić sobie z wyzwaniami w życiu prywatnym, na jej drodze pojawiły się bowiem nowe osoby.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 133

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 3 godz. 28 min

Lektor: Marta Dobecka

Oceny
4,4 (61 ocen)
36
17
7
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Patrycja2207

Nie oderwiesz się od lektury

W życiu nie spodziewałam się takiego zakończenia, polecam
00
m_kierzkowska

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam:)
00
Nowe_Horyzonty

Całkiem niezła

Poprzednie książki z serii były dużo bardziej angażujące czytelnika.
00
itrzeciak3

Nie oderwiesz się od lektury

Zaskakująca. Polecam.
00
Malwi68

Całkiem niezła

"Dragon" Nataszy Socha to thriller kryminalny. Autorka zapewnia czytelnikom wstrząsającą mieszankę tajemnicy, akcji oraz skomplikowanych relacji między bohaterami. Akcja rozgrywa się w malowniczym Poznaniu, gdzie główna bohaterka, Florentyna Bora, pracuje jako śledcza policjantka. Jej życie zawodowe zostaje wywrócone do góry nogami, gdy zaniepokojona starsza kobieta zgłasza zaginięcie swojego dorosłego syna, Mariusza Kwaśnego. Nie mając wystarczających dowodów, by uznać sprawę za priorytetową, Florentyna postanawia osobiście odwiedzić mieszkanie zaginionego mężczyzny. To, co tam zastaje, wstrząsa nawet najbardziej doświadczonymi policjantami. Wszędzie są ślady krwi, a ciało Mariusza brutalnie zamordowanego leży na podłodze. Bez żadnych widocznych śladów włamania, a drzwi i okna zamknięte od środka, zagadka nabiera tajemniczego i mrocznego charakteru. To, co odkrywają w mieszkaniu zaginionego, rzuca ich na głęboką wodę i sprawia, że sprawa nabiera odmiennego, mrocznego wymiaru. Znalez...
00

Popularność




Rozdział 1

Roz­dział

1

Flo­ren­tyna Bora od dłuż­szego czasu wpa­try­wała się w foto­gra­fię dziew­czynki ubra­nej w żółty swe­te­rek z wyha­fto­wa­nymi sło­necz­ni­kami. Dziecko miało duże nie­bie­skie oczy, któ­rymi poważ­nie patrzyło w obiek­tyw. Zupeł­nie jakby małą fascy­no­wał fakt, iż ktoś wła­śnie robi jej zdję­cie.

Minęły dwa mie­siące, od kiedy pro­ku­ra­tor Mączyń­ski poin­for­mo­wał Flo­ren­tynę, że Pola, kochanka jej męża, miała z nim dziecko. Bo to musiała być córka Miko­łaja, nawet jeżeli nie było na to żad­nych dowo­dów. I nawet jeżeli Pola nikomu o tym nie powie­działa. To były jego oczy i jego spoj­rze­nie, i to chyba bolało poli­cjantkę naj­bar­dziej. Miko­łaj naj­praw­do­po­dob­niej nic nie wie­dział o ciąży Poli, zgi­nął bowiem w wypadku samo­cho­do­wym, zanim dziew­czyna mu o tym powie­działa. Z obli­czeń Flo­ren­tyny wyni­kało, że musiał to być począ­tek, drugi albo trzeci mie­siąc – moż­liwe zatem, że rów­nież Pola nie zda­wała sobie sprawy, iż jest w ciąży. A potem wszystko poto­czyło się tak szybko i tak nie­od­wra­cal­nie, że było za późno na jakie­kol­wiek roz­mowy.

– Nie chcesz jej zoba­czyć? – Mączyń­ski wszedł do pokoju Flo­ren­tyny i przy­ła­pał ją na oglą­da­niu zdję­cia. Zresztą kolejny raz.

Wzru­szyła ramio­nami.

– Nie wiem, ale chyba nie jestem na to gotowa – odpo­wie­działa nie­wy­raź­nym gło­sem i przy­gry­zła dolną wargę.

– A może chcia­ła­byś wie­dzieć, co się z nią dzieje?

Bora poki­wała głową, a potem odru­chowo zaci­snęła pię­ści.

Mączyń­ski dosko­nale wie­dział, jakie to dla niej trudne.

– Na razie znaj­duje się pod opieką swo­jej babci, a matki Poli. Ale kobieta jest prze­wle­kle chora, ma gościec, i praw­do­po­dob­nie nie będzie mogła zaj­mo­wać się wnuczką. Oprócz niej mała Hania nie ma żad­nej innej rodziny, ist­nieje zatem dużo praw­do­po­do­bień­stwo, że zosta­nie oddana do adop­cji.

Flo­ren­tyna drgnęła.

Nie wie­działa, jak zare­ago­wać na te słowa, tak naprawdę w ogóle nie mogła się zorien­to­wać, co czuje. Z jed­nej strony to było dziecko Miko­łaja, jej naj­więk­szej miło­ści, z dru­giej – miał je z kimś innym. Z kochanką, o któ­rej nie miała poję­cia. Która ucie­kła z miej­sca wypadku… I nawet jeżeli Miko­łaj już wtedy nie żył, to Flo­ren­tyna nie potra­fiła zna­leźć dla niej żad­nego uspra­wie­dli­wie­nia. Tym bar­dziej że Pola przez kolejne mie­siące ukła­dała w gło­wie sta­ranny plan, jak dotrzeć do czło­wieka, który – jej zda­niem – dopro­wa­dził do kata­strofy. I to zro­biła. Odszu­kała Kac­pra, brata Flo­ren­tyny, i pode­szła go tak sku­tecz­nie, że się w niej zako­chał, kom­plet­nie stra­cił głowę. A potem pra­wie i życie, kiedy nafa­sze­ro­wała go anty­de­pre­san­tami.

Przy­ło­żyła ręce do roz­grza­nych policz­ków.

To całe nagro­ma­dze­nie nie­szczęść, wyda­rzeń, z któ­rych jedno było gor­sze od dru­giego, spo­wo­do­wało, że Flo­ren­tyna czuła się jak wrak. Jakby ktoś wyssał z niej życie, a jed­no­cze­śnie zmu­szał, żeby dalej każ­dego dnia budziła się, wsta­wała i szła do pracy. Robiła to jak auto­mat, sta­ra­jąc się jak naj­mniej myśleć o prze­szło­ści, bo wtedy ból roz­sa­dzał jej ciało. A kiedy powoli zaczęła wycho­dzić z ciem­no­ści, kiedy zaczy­nała radzić sobie z tym, co było, nagle dowie­działa się, że Pola popeł­niła w aresz­cie samo­bój­stwo, wie­sza­jąc się na prze­ście­ra­dle. A potem dodat­kowo wypły­nął fakt, iż była matką pół­to­ra­rocz­nej Hani.

Hani, córki Miko­łaja. Jej męża, za któ­rym sko­czy­łaby w ogień, a który przez kilka mie­sięcy naj­zwy­czaj­niej w świe­cie ją oszu­ki­wał.

Tylko dla­czego Kac­per nic nie wie­dział o dziecku?

Jak to moż­liwe, że kochał kogoś, kto kła­mał, krę­cił, a potem pró­bo­wał go zabić?

Za dużo było tych zna­ków zapy­ta­nia.

– Nie wiem, po co mi to mówisz – zwró­ciła się nagle do Flo­riana Mączyń­skiego. – To zna­czy, domy­ślam się, ale ja naprawdę nie jestem w sta­nie zro­bić niczego wię­cej, jak tylko pogo­dzić się z fak­tem, że Miko­łaj miał dziecko z inną kobietą.

– Gdy­byś jed­nak chciała ją zoba­czyć, to oczy­wi­ście jest taka moż­li­wość – odpo­wie­dział spo­koj­nym tonem pro­ku­ra­tor.

Dosko­nale wie­dział, jak czuła się Flo­ren­tyna, i pró­bo­wał wszyst­kiego, żeby pomóc jej w tym trud­nym momen­cie, ale wie­dział rów­nież, że poli­cjantka nie­chęt­nie przyj­mo­wała jakie­kol­wiek wspar­cie. Nale­żała do tych kobiet, które same musiały upo­rać się z demo­nami, by potem po pro­stu sta­nąć na nogi i wró­cić do świata żywych. Jedyne, co mógł zro­bić, to od czasu do czasu dawać jej sygnały, że jest, i przy­no­sić kanapki, które tak bar­dzo lubiła.

– Zasta­no­wię się nad tym, tyle mogę ci obie­cać – odpo­wie­działa cicho Flo­ren­tyna, a następ­nie się­gnęła po jakieś doku­menty, dając mu tym samym do zro­zu­mie­nia, że jest zajęta.

Uśmiech­nął się, a potem poło­żył na jej biurku zawi­nięte w biały papier dwie pszenne bułki z serem ple­śnio­wym i odro­biną żura­winy. Sam je upiekł, tro­chę z myślą o niej.

Bora spoj­rzała na niego, a potem dotknęła sze­lesz­czą­cego papieru.

– Dzięki. Wbrew pozo­rom te wszyst­kie sma­ko­łyki, które od czasu do czasu pod­rzu­casz, naprawdę sta­wiają mnie na nogi – powie­działa po pro­stu.

Kiedy wyszedł, pode­szła do okna, otwo­rzyła je na oścież i głę­boko ode­tchnęła. Zasta­na­wiała się nawet, czy nie powinna wziąć kilka dni wol­nego, z dru­giej strony wie­działa, że bez­czyn­ność była naj­gor­szą opcją, na jaką mogła się zde­cy­do­wać. Poza tym ostat­nio już brała urlop i w niczym jej to nie pomo­gło. Tak naprawdę ener­gii doda­wała jej praca, ucieczka myślami w inne obszary, w któ­rych nie było miej­sca na Polę, Miko­łaja i małą Hanię. Kiedy sku­piała się na zbrod­niach, jej mózg funk­cjo­no­wał cał­kiem spraw­nie, nie zaprzą­ta­jąc myśli czymś innym. To spraw­dziło się już wie­lo­krot­nie, dla­tego rów­nież tym razem liczyła na odsu­nię­cie pro­ble­mów na dal­szy plan. Pode­szła do biurka, się­gnęła po komórkę i zadzwo­niła po Monikę Kulm, aspi­rant szta­bową, z którą o dziwo coraz lepiej się doga­dy­wała.

– Hej. – Monika wsu­nęła głowę przez drzwi. – Coś waż­nego?

Flo­ren­tyna ski­nęła na nią ręką.

– Ty mi to powiedz. Potrze­buję nowej sprawy i to w miarę szybko.

Monika w lot pojęła, o co cho­dzi. Znała histo­rię Flo­ren­tyny i Miko­łaja, dowie­działa się rów­nież o dziecku, ale uznała, że dopóki sze­fowa sama jej o tym nie powie, nie będzie poru­szała tematu. W życiu śled­czej wyda­rzyło się ostat­nio zbyt wiele i babra­nie się w tym byłoby po pro­stu nie na miej­scu.

– I tak, i nie – odpo­wie­działa, sia­da­jąc naprze­ciwko Flo­ren­tyny. – Przed chwilą zgło­siła się do nas nie­jaka Kry­styna Kwa­śny, infor­mu­jąc, że od tygo­dnia nie może skon­tak­to­wać się ze swoim synem. Na pyta­nie, jak czę­sto się widują, odpo­wie­działa, że dość rzadko, dwa, może trzy razy w roku, więc nie do końca wiem, co o tym myśleć. Kobieta mieszka w Zie­lo­nej Górze, a jej syn tutaj, w Pozna­niu. Zapy­ta­łam zatem, czy roz­ma­wiają ze sobą przez tele­fon tak czę­sto, że zanie­po­ko­iło ją, iż od dłuż­szego czasu syn mil­czy, ale rów­nież na to pyta­nie nie potra­fiła twier­dząco odpo­wie­dzieć.

– To zna­czy? – spy­tała Flo­ren­tyna.

– Naj­pierw mówiła, że roz­ma­wiają czę­sto, a potem, że góra raz w mie­siącu. I jesz­cze dodała, że w zasa­dzie to on do niej dzwoni, bo ona ma do niego żal, przy czym oczy­wi­ście nie powie­działa o co.

– A gdzie mieszka rze­komy zagi­niony? – chciała wie­dzieć Bora.

– Na Jeży­cach, a dokład­nie na Prusa. Tak sobie myślę, że pojadę tam z chło­pa­kami. Co prawda kobieta osta­tecz­nie się roz­łą­czyła i tak naprawdę nie powie­działa niczego kon­kret­nego, ale podała nam adres. Może warto to spraw­dzić.

– Pojadę z wami – zade­cy­do­wała śled­cza, a Monika unio­sła ze zdu­mie­nia brwi.

– Ale to może być fał­szywy alarm. Moż­liwe, że facet nie odzywa się do matki, bo z jakie­goś powodu się obra­ził albo po pro­stu gdzieś wyje­chał.

Flo­ren­tyna nie odpo­wie­działa, tylko zaczęła wrzu­cać do torby swoje rze­czy. Monika chciała coś jesz­cze dodać, ale osta­tecz­nie mach­nęła ręką. Dotarło do niej, że sze­fowa musi cokol­wiek robić, choćby po to, żeby nie zaprzą­tać sobie głowy innymi spra­wami.

– Dobra, to wezmę jesz­cze Antka, bo z tego co wiem, Mar­cin utknął w papie­rach i pew­nie nie będzie chciał odry­wać się od pracy.

Flo­ren­tyna nie­znacz­nie się uśmiech­nęła.

– Moim zda­niem Mar­cin bar­dzo chęt­nie odpu­ściłby papier­kową robotę, ale masz rację, od czasu do czasu musi się rów­nież tym zaj­mo­wać. W takim razie spo­ty­kamy się na dole za dzie­sięć minut.

Rozdział 2

Roz­dział

2

Przy ścia­nie kamie­nicy przy ulicy Prusa, w któ­rej miesz­kał podej­rzany o zagi­nię­cie czter­dzie­sto­ośmio­letni Mariusz Kwa­śny, stało rusz­to­wa­nie, cho­ciaż prace remon­towe naj­wy­raź­niej dobie­gły już końca. Cała ele­wa­cja została pięk­nie odno­wiona, a górną część rusz­to­wa­nia już zde­mon­to­wano. Na dole znaj­do­wały się na gabi­net sto­ma­to­lo­giczny, pasman­te­ria oraz sklep spo­żyw­czy, a kilka metrów dalej stu­dio tatu­ażu i salon obuw­ni­czy. Ten sam, do któ­rego Flo­ren­tyna weszła w grud­niu i w któ­rym odku­piła z wystawy figurkę srebr­nego anioła, by następ­nie z wście­kło­ścią roz­dep­tać ją na ulicy, ku prze­ra­że­niu sprze­daw­czyni.

– Który numer miesz­ka­nia? – spy­tała teraz Monikę, sta­ra­jąc się nie patrzeć w stronę sklepu. Cią­gle było jej głu­pio, że tak się wtedy zacho­wała, ale cza­sami nie potra­fiła zapa­no­wać nad emo­cjami.

– Cztery. Brama jest otwarta, może ze względu na koń­czący się w remont, więc nie musimy anon­so­wać się przez domo­fon. Moim zda­niem facet gdzieś zaba­lo­wał. W końcu to ostatni tydzień kar­na­wału. Albo po pro­stu nie chce roz­ma­wiać z matką. – Aspi­rant szta­bowa wzru­szyła ramio­nami, a następ­nie we trójkę weszli na klatkę scho­dową.

Flo­ren­tyna pocią­gnęła nosem. Przez krótką chwilę odnio­sła wra­że­nie, jakby poczuła zapach siarki, ale uznała, że to było tylko złu­dze­nie, bo już za moment nie czuła zupeł­nie nic. Monika pode­szła do miesz­ka­nia numer cztery i naci­snęła dzwo­nek do drzwi. Kiedy nikt nie zare­ago­wał, zapu­kała sta­now­czo, a następ­nie zer­k­nęła na Flo­ren­tynę i Antka.

– Moż­liwe, że po pro­stu nie ma go w domu. Pro­po­nuję, żeby­śmy przy­szli tu raz jesz­cze wie­czo­rem, osta­tecz­nie gość może być w pracy, cho­ciaż matka wspo­mi­nała coś, że jej syn od jakie­goś czasu jest bez­ro­botny i żyje z oszczęd­no­ści.

Flo­ren­tyna pode­szła bli­żej i przy­ło­żyła ucho do drzwi. Z wewnątrz nie dobie­gły jed­nak żadne odgłosy, nie odnio­sła też wra­że­nia, że ktoś stoi po dru­giej stro­nie i pró­buje uda­wać, że go nie ma. Zazwy­czaj potra­fiła takie rze­czy wyczuć, ale nie tym razem. Coś jej jed­nak mówiło, że nie powinni stąd odcho­dzić, cho­ciaż nie umiała wyja­śnić dla­czego.

– Spy­tajmy sąsia­dów – powie­działa krótko, a następ­nie pode­szła do miesz­ka­nia naprze­ciwko i zadzwo­niła.

Po paru sekun­dach otwo­rzył jej star­szy męż­czy­zna, który na widok trzech osób odru­chowo przy­mknął drzwi, jakby bał się, że wtar­gną do środka i coś mu zro­bią.

– Pro­szę się niczego nie oba­wiać, przy­szli­śmy w spra­wie pana sąsiada, ale ponie­waż nie zasta­li­śmy go w domu, chcie­li­by­śmy zadać panu kilka pytań. Komenda Główna Poznań – przed­sta­wiła się Flo­ren­tyna, a następ­nie wyjęła legi­ty­ma­cję służ­bową i poka­zała ją tak, żeby była dobrze widoczna.

Męż­czy­zna zbladł, a następ­nie przy­ło­żył rękę do ust.

– Ale ja nic nie wiem – odpo­wie­dział bły­ska­wicz­nie, nie zasta­na­wia­jąc się nawet nad tym, co mówi.

Bora uśmiech­nęła się pod nosem. To była bar­dzo czę­sta reak­cja ludzi, któ­rym poli­cja chciała zadać kilka pytań. Na wszelki wypa­dek od razu infor­mo­wali, że niczego nie widzieli, nie sły­szeli i o niczym nie mają poję­cia. Ase­ku­ra­cyjne podej­ście zawsze wyda­wało się lep­sze, zwłasz­cza star­szym oso­bom, które na wszelki wypa­dek nie chciały być w nic zamie­szane.

– Mimo wszystko chcie­li­by­śmy zadać panu kilka pytań doty­czą­cych Mariu­sza Kwa­śnego miesz­ka­ją­cego po dru­giej stro­nie, pod nume­rem cztery. Podobno nie ma z nim kon­taktu od tygo­dnia, a jego matka jest mocno tym fak­tem zanie­po­ko­jona. Dzwo­ni­li­śmy i puka­li­śmy, ale nikt nie otwo­rzył. Nie odpo­wiada rów­nież jego tele­fon komór­kowy. Być może jed­nak pan wie, gdzie obec­nie prze­bywa pana sąsiad. Czy możemy wejść do środka? – spy­tała rze­czo­wym tonem, który naj­wy­raź­niej uspo­koił star­szego pana, bo ten otwo­rzył sze­rzej drzwi i ski­nął pota­ku­jąco głową.

– Her­batę zro­bię – zapro­po­no­wał od razu, nie cze­ka­jąc na odpo­wiedź.

Ruszyli za nim w kie­runku kuchni, idąc gęsiego przez ciemny kory­tarz wyło­żony boaze­rią. Monika pomy­ślała, że dokład­nie taki sam wystrój ma miesz­ka­nie jej matki i cho­ciaż od lat pró­bo­wała namó­wić ją na remont, to cią­gle bez­sku­tecz­nie. Naj­wy­raź­niej starsi ludzie czuli sen­ty­ment do takiej aran­ża­cji wnętrz i trudno było z tym wal­czyć.

– Mam czar­nego earl greya i jakąś zie­loną, którą wci­śnięto mi w skle­pie, ale ja tego świń­stwa nie piję. No ale może ktoś z pań­stwa by chciał? – zre­flek­to­wał się po chwili.

Flo­ren­tyna popro­siła o czarną her­batę, podob­nie jak Antek, a Monika z uśmie­chem przy­znała, że skusi się na zie­lone świń­stwo. Męż­czy­zna tro­chę poczer­wie­niał na twa­rzy, a potem ner­wo­wymi ruchami zaczął wycią­gać szklanki z sza­fek. Usta­wił je na prze­zro­czy­stych spodkach, a następ­nie wyjął z dużego bla­sza­nego pudełka paczkę her­bat­ni­ków, które sta­ran­nie uło­żył na tale­rzyku. Zaniósł to wszystko do stołu przy­kry­tego kre­mową ceratą w różową kratkę. Wszystko w tym domu było jak nie z tej epoki, zupeł­nie jakby czas zatrzy­mał się tu w latach sie­dem­dzie­sią­tych i nie chciał ruszyć z miej­sca. Nawet cukier­nica wyglą­dała jak zaby­tek.

– Ja pana Mariu­sza też już od jakie­goś czasu nie widzia­łem.

– A od jakiego dokład­nie? – wtrą­ciła szybko Monika.

Zasta­no­wił się przez chwilę.

– No tak będzie z cztery dni, a nawet na pewno, bo wtedy było u niego gło­śno i posze­dłem mu to powie­dzieć.

Flo­ren­tyna zmru­żyła oczy. Czyli sąsiad jed­nak coś wie­dział, przy­naj­mniej tyle, że cztery dni temu Mariusz Kwa­śny był jesz­cze w swoim w miesz­ka­niu.

– Otwo­rzył panu drzwi? – spy­tała.

– Tak, ale dopiero po jakimś cza­sie. Byłem tam trzy razy, ale nie reago­wał. W końcu jed­nak posze­dłem znowu i zagro­zi­łem mu, że wezwę poli­cję. Wtedy uchy­lił drzwi i powie­dział, że bar­dzo prze­pra­sza i że to wyjąt­kowa sytu­acja. Ale że on wszystko ma pod kon­trolą i żebym niczego się nie bał.

– A czego miałby się pan oba­wiać? – zain­te­re­so­wała się Bora.

– Nie mam poję­cia. – Męż­czy­zna wzru­szył ramio­nami.

– To było wie­czo­rem? – spy­tał Antek.

– Nie. – Pokrę­cił głową. – To było przed połu­dniem, ja wiem, że wtedy nie obo­wią­zuje cisza nocna, no ale tam było naprawdę gło­śno.

– A wie pan, co wtedy robił pana sąsiad? – wtrą­ciła Monika.

– Nie mam poję­cia. Zresztą on tylko uchy­lił drzwi i wysta­wił głowę. Mia­łem wra­że­nie, że jest jakiś nie­spo­kojny, a może raczej czymś pod­eks­cy­to­wany. Na pewno nie miał na sobie koszulki, to zauwa­ży­łem przez szparę. A prze­cież jest luty. Trudno mi teraz coś wię­cej powie­dzieć. Nie wiem też, czy był sam, jeśli chce­cie mnie o to zapy­tać. Ale pew­nie nie, skoro dobie­gały stam­tąd hałasy.

– Co było dalej? – Flo­ren­tyna upiła łyk moc­nej czar­nej her­baty. Czuła nara­sta­jący nie­po­kój i miała prze­czu­cie, że za moment jej obawy się spraw­dzą.

– Przez jakiś czas był spo­kój, a potem znowu usły­sza­łem krzyki, a wła­ści­wie wrza­ski, nawo­ły­wa­nia i takie odgłosy, jakby pan Mariusz z kimś wal­czył. I nagle wszystko uci­chło. Nie posze­dłem tam wię­cej, bo nie chcia­łem go bar­dziej dener­wo­wać. Poza tym uspo­koił się i od tam­tego czasu go nie widzia­łem. Zresztą tro­chę jestem na niego zły za to zacho­wa­nie.

Poli­cjanci spoj­rzeli na sie­bie zna­cząco.

Flo­ren­tyna wstała i oznaj­miła spo­koj­nym gło­sem:

– Myślę, że w tej sytu­acji mamy wszel­kie prawo, żeby wejść do środka. Antek, zadzwoń po chło­pa­ków, żeby przy­je­chali ze sprzę­tem do wywa­ża­nia drzwi.

– Jezus Maria – wystra­szył się sąsiad i aż pod­niósł się z krze­sła. – Ale dla­czego chce­cie tam wejść? Może pan Mariusz gdzieś wyje­chał? To nie będzie wła­ma­nie?

– W sytu­acji, w któ­rej poli­cja podej­rzewa, że mogło dojść do zaj­ścia o cha­rak­te­rze prze­stęp­czym, mamy wszel­kie prawo wejść do środka. Poza tym osoba, któ­rej nie­jako poszu­ku­jemy, jest chwi­lowo nie­uchwytna, dla­tego w tej sytu­acji musimy dzia­łać.

– A mogę wejść z wami? – zain­te­re­so­wał się nagle męż­czy­zna.

Monika i Flo­ren­tyna jed­no­cze­śnie prze­cząco pokrę­ciły gło­wami.

– Nie, ale jeżeli będziemy potrze­bo­wali wię­cej infor­ma­cji, to oczy­wi­ście się zgło­simy. Poin­for­mu­jemy rów­nież pana o tym, co ewen­tu­al­nie dzieje się z sąsia­dem. Pro­szę niczym się nie mar­twić i wra­cać do swo­ich zajęć. – Bora się uśmiech­nęła.

Opu­ścili miesz­ka­nie, cze­ka­jąc na przy­jazd poli­cjanta z komendy. Ten zja­wił się mniej wię­cej dwa­dzie­ścia minut póź­niej wraz z łomem ide­al­nym do wywa­ża­nia drzwi.

Kiedy Flo­ren­tyna wra­cała póź­niej myślami do tam­tego momentu, na­dal nie mogła uwie­rzyć, że to zoba­czyła. Nie przy­pusz­czała nawet, że coś jesz­cze mogło ją aż tak bar­dzo zasko­czyć. I tak nią wstrzą­snąć.

– O kurwa – wyszep­tała Monika i poczuła, jak z jej ciała odpływa krew. Przez moment nie mogła się ruszyć z miej­sca.

– O kurwa – dodał Antek. Dokład­nie to samo powtó­rzył poli­cjant, który wywa­żył drzwi do miesz­ka­nia numer cztery.

Ich sze­fowa nato­miast zamarła, z nie­do­wie­rza­niem patrząc na to, co zastali w środku. Miesz­ka­nie skła­dało się z dwóch dość dużych pokoi, kuchni oraz łazienki. Było kom­plet­nie zde­mo­lo­wane i dosłow­nie wszę­dzie, nie­mal na każ­dym meblu, ścia­nie czy ubra­niach roz­rzu­co­nych po ziemi, znaj­do­wała się krew. Sąsiad z naprze­ciwka miał rację, wyglą­dało to tak, jakby ktoś sto­czył tu zaciętą walkę, która nie mogła zakoń­czyć się dobrze. W jed­nym z pokoi wszyst­kie meble były prze­wró­cone, w kuchni walały się roz­bite naczy­nia, ale naj­więk­szy hor­ror przed­sta­wiała sypial­nia. Zerwane firanki, dziury w ścia­nie, topór wbity w szafę. Pośrodku nato­miast leżał mate­rac, na któ­rym naj­praw­do­po­dob­niej sypiał Mariusz Kwa­śny. Tyle że tym razem klę­czał przed nim, z czo­łem opar­tym o kant. Był tak zakrwa­wiony, że pra­wie nie było widać twa­rzy. Flo­ren­tyna zauwa­żyła liczne rany kłute, zadra­pa­nia, a także wysta­jące z nóg kawałki szkła. Na pod­ło­dze leżał kuchenny nóż.

– Ja pier­dolę, co tu się wyda­rzyło? – Monika przy­ło­żyła rękę do ust.

Jedno było pewne. Mariusz Kwa­śny nie żył i został zamor­do­wany z dużą bru­tal­no­ścią.

Flo­ren­tyna zda­wała sobie sprawę, że zebra­nie śla­dów, które znaj­do­wały się w miesz­ka­niu, zaj­mie tech­ni­kom co naj­mniej kilka dni. W samej sypialni nie było kawałka wol­nego od plam krwi.

– Sta­raj­cie się niczego nie doty­kać, bo tutaj wszystko może być dowo­dem – powie­działa cicho, pod­cho­dząc do klę­czą­cego denata.

Jego ciało już zesztyw­niało i wyda­wało nie­przy­jemny zapach. W pokoju było na szczę­ście dość chłodno i być może dla­tego roz­kład nie postę­po­wał zbyt szybko. Śled­cza była nie­mal pewna, że Kwa­śny został zamor­do­wany dokład­nie cztery dni temu, czyli tego dnia, w któ­rym odwie­dził go sąsiad z naprze­ciwka. Praw­do­po­dob­nie ktoś u niego był i to spo­tka­nie zakoń­czyło się mor­der­stwem. Medyk, który przy­je­chał na miej­sce zda­rze­nia, tylko potwier­dził jej przy­pusz­cze­nia.

– Nie ma szans na przy­wró­ce­nie stę­że­nia. Zdol­ność mię­śni do skur­czu cał­ko­wi­cie zani­kła, a zatem możemy mówić o okre­sie dłuż­szym niż osiem godzin. Z moich obser­wa­cji wynika, że śmierć nastą­piła co naj­mniej dwa do trzech dni temu. Ciało jest zakrwa­wione, ale i tak widać plamy opa­dowe. No i roz­po­czął się pro­ces gnilny.

Flo­ren­tyna ciężko wes­tchnęła.

– Bez­po­śred­nią przy­czyną zgonu jest natu­ral­nie utrata krwi spo­wo­do­wana licz­nymi ranami kłu­tymi zada­nymi ostrym narzę­dziem. Zabie­ramy go do Zakładu Medy­cyny Sądo­wej, żeby usta­lić ewen­tu­alne inne uszko­dze­nia ciała. Spraw­dzimy też, czy pod paznok­ciami nie znaj­dują się jakieś ślady bio­lo­giczne nie­na­le­żące do denata. Swoją drogą, nie­zły roz­pier­dol. – Medyk z nie­do­wie­rza­niem pokrę­cił głową. – Dawno nie widzia­łem takiej jatki. Jak w rzeźni.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki