Dom z niebieskiego szkła - Anna Lubczyk - ebook + audiobook

Dom z niebieskiego szkła ebook i audiobook

Anna Lubczyk

3,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Kilkadziesiąt lat temu ludzkość została zdziesiątkowana przez tajemniczą chorobę, wobec której cała współczesna medycyna okazała się bezradna. Ogarniająca świat pandemia stała się zarzewiem międzynarodowego konfliktu i wojny nuklearnej, a Ziemia zamieniła się w pustynię. Ci, którzy ocaleli, budują miasta pod kopułami chroniącymi przed atomowym wiatrem. W tej postapokaliptycznej rzeczywistości istnieje tylko jeden cel – znaleźć jak najszybciej remedium na rozprzestrzeniającą się zarazę.
David, młody student, również marzy o tym, że pewnego dnia uda mu się poznać przyczyny choroby i stworzyć na nią skuteczny lek. Jednak wkrótce pojawiają się u niego objawy, które tak dobrze zna i których tak bardzo się boi... Zesłany do getta, gdzie przebywają zarażeni, musi dostosować się do praw rządzących tym nieludzkim światem. Czy uda mu się przetrwać i dotrzeć do źródła nękających ludzkość cierpień?

Młody chłopak stanął przed białym budynkiem przychodni. Zza pleców dochodził dźwięk otwierania i zamykania automatycznych drzwi, ale te odgłosy niknęły w szumie ciepłego wiatru. Ulice były całkiem puste jak na niedzielny poranek. Kilka ptaków przelatywało pod kopułą mającą imitować niebo. Szelest drzew rosnących wzdłuż ulicy tłumił pozostałe dźwięki.
David stał, wpatrując się w błękit ponad swoją głową. Omiatał wzrokiem wszystko, jakby widział świat pierwszy raz w życiu.


Anna Lubczyk – z wykształcenia biotechnolog, od zawsze zainteresowana fantastyką, a w szczególności uniwersum Warhammera 40 000. Wytchnienie od zabieganego świata nauki znajduje w pisaniu. W przerwach między doświadczeniami marker i stół laboratoryjny stają się dla niej narzędziami pozwalającymi zanotować kolejne pomysły fabularne. Nie wyobraża sobie życia bez swojej świnki morskiej imieniem Popcorn.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 205

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 5 godz. 1 min

Oceny
3,0 (8 ocen)
1
2
2
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




– Pierwsze zmiany zaobserwowaliśmy około pięćdziesięciu lat temu. Pewien młody człowiek zauważył zasinienia na swoim ciele, dlatego udał się do lekarza. Zdiagnozowano u niego wadę tętnicy płucnej, która sprawiała, że jego krew płynęła pod zbyt dużym ciśnieniem i przesiąkała przez naczynia włosowate w miejscach znaczonych podskórnymi krwotokami. Sprawiło to, że jego skóra przybrała sinoniebieskie zabarwienie. Skierowano go na operację mającą naprawić wadliwy odcinek naczynia. Jednak kiedy lekarze otworzyli klatkę piersiową, okazało się, że wszystko jest w porządku. Zarówno z tętnicą, jak i całym układem krwionośnym. Krwiaki powstały wskutek samorzutnego przesiąku krwi z naczyń włosowatych. Po wybudzeniu chłopak czuł się dobrze. Jednak od czasu operacji jego oczy również przyjęły szaroniebieskie zabarwienie i ciemniały z każdym dniem, aż stały się czarne i całkowicie straciły biały pigment. Nie mamy żadnych danych na temat koloru tęczówek. Możemy tylko próbować ustalić, na podstawie dostępnych danych, do jakiego typu należał. Tymczasem z całego świata napływały doniesienia o następnych dziwnych przypadkach ludzi z niebieską skórą. Kolejni dotknięci tą przypadłością byli oddaleni od siebie nieraz o setki kilometrów. Chłopaka nazwano pacjentem Zero. Od tamtych wydarzeń zaczęli masowo pojawiać się chorzy ludzie. Wszyscy mieli niebieskie plamy na skórze i czarne oczy. Wydawali się różnić od siebie i różnice te zbadano. Jednak najpierw wybuchła panika. Świat stanął w płomieniach, ponieważ medycyna była bezradna wobec tego problemu. Nie stwierdzono zakażenia bakteryjnego, wirusowego, pasożytniczego ani skażenia środowiska. Zaczęto przeprowadzać badania genetyczne, chociaż łatwo można było podważyć ich wiarygodność, gdyż chorzy czasami pochodzili z tej samej rodziny, a czasami nie byli ze sobą w żaden sposób spokrewnieni. Nie znając przyczyn zakażenia, odizolowano chorych w obszarach poza miastami, podczas gdy resztę zdrowych ludzi stłoczono wewnątrz metropolii. Nikomu nie wolno było przemieszczać się z wyznaczonych obszarów. Naukowcy pozostający na terenach zakażonych już nigdy ich nie opuścili, próbując ustalić powód przemian. Część z nich zachorowała, część nie. Wszyscy starali się każdą dostępną metodą ustalić przyczynę dziwnego zjawiska. Z upływem lat obszary zamieszkane przez zakażonych pokryły się laboratoriami, szpitalami oraz placówkami badawczymi. Wyłapywano chorych i przeprowadzano na nich wszelkie eksperymenty. Niekiedy całkowicie bezcelowe, ale wszystko, co mogło pomóc, było brane pod uwagę. Niektóre dzielnice przemieniły się w obozy śmierci, cuchnące alkoholem, formaliną i środkami dezynfekującymi. Wszystko to działo się do czasu buntu. Uciemiężeni zakażeni przeprowadzili ofensywę, niszcząc większość laboratoriów i zabijając ich personel. Próbowali wedrzeć się do miasta, na tereny zamieszkane przez zdrowych. Dopiero tam zostali spacyfikowani. Obiecano im rozmowy. Wyznaczeni na szybko przedstawiciele spotkali się z władzami miasta, oczywiście w odpowiednich warunkach. Ustalono, że zakażonym pozwoli się mieszkać na wyznaczonych obszarach poza miastem. Zniszczy się budynki laboratoriów i postawi takie, gdzie będą otrzymywać pomoc medyczną, a wszelkie badania będą prowadzone za ich zgodą, bez naruszania praw człowieka. Natomiast osoby zdrowe, mieszkające w mieście, u których stwierdzi się zakażenie, będą przenosić się na tereny poza miastem, otrzymując wsparcie finansowe, które umożliwi start w nowym życiu. Spisane w ten sposób prawa i nakazy nazwano „Nowym Porządkiem”. Dzisiaj świat wygląda inaczej. Jak wiadomo, zgodnie z ustaleniami zdrowi mieszkają w mieście, chorzy w trzech specjalnych strefach podmiejskich oznaczonych kolorem zielonym, żółtym i czerwonym. Nikomu nie wolno pracować przy wyrobie jedzenia, uprawie ziemi czy oczyszczaniu wody. Wszystkie te czynności muszą wykonywać maszyny. Niezależnie, czy właścicielem jest osoba prywatna, czy państwo. Nie ustalono przyczyny choroby. Brak też wielu danych o stanie i położeniu pacjenta Zero. Nic nie wiemy o sposobie rozprzestrzeniania się choroby. U pacjentów nie stwierdzono żadnych zmian oprócz podwyższonych reakcji odpornościowych. Dowiedzieliśmy się również, że ludzie mutują w trzech określonych typach, które różnią się wyglądem. Pierwszy z nich – Luminea – zamieszkuje żółtą strefę. Jego przedstawiciele mają żółte tęczówki, a ich dłonie porasta coś na kształt płytek tarczkowych ciągnących się aż do przedramion. Pomiędzy nimi widać przebłyski fluorescencyjnej substancji, również o żółtym zabarwieniu. Kolejny z typów – Warrhea – ma zielone tęczówki. Zasiedla zieloną strefę. Ciało ich przedstawicieli w większym stopniu pokrywa coś na kształt elementów pancerza. Rozsiane są nierównomiernie po ciałach zakażonych, u każdego w innej pozycji. Jednak głównie skupiają się w okolicach ramion i bioder. Zbudowane są z materiału innego niż u Luminea. Jest o wiele twardszy i wytrzymalszy. Ostatni typ to Revitea – z czerwonymi tęczówkami i bez pancerzy. Ich cechą charakterystyczną są zgrubienia skóry występujące wokół oczu i czasami w innych miejscach ciała. Wiadomo, że służą głównie do osłaniania żył oraz naczyń krwionośnych znajdujących się nienaturalnie blisko powierzchni skóry.

Wszyscy zakażeni mają czarne białka oczu i szaroniebieskie plamy na skórze, które są różnie rozmieszczone, oprócz występujących wokół oczu. Do tej pory nie stwierdzono samoistnego zgonu żadnego z zakażonych. Umierają jedynie wskutek zatrzymania funkcji życiowych przez czynniki mechaniczne. Trochę więcej dowiedziano się na temat powodu zmiany kolorów tęczówek oraz fosforyzującej substancji. Otóż są one wynikiem syntezy i gromadzenia fosforyzujących związków w określonych miejscach. Związki te są prawie identyczne jak te u grzybów czy niektórych roślin. Niewiele jednak ustalono na temat ich funkcji oraz mechanizmów powstawania w tych określonych obszarach. Jak wiadomo, jeśli u kogoś ze zdrowych stwierdzi się zakażenie, zostaje on przeniesiony do odpowiedniego obszaru, otrzymując odpowiednie zaopatrzenie. Nie wolno mu jednak nigdy więcej wejść do miasta. Chyba że specjalnymi tunelami w sytuacjach absolutnej konieczności. Kontakt z bliskimi jest ograniczony. Prawie każdy w rodzinie ma kogoś, kto musiał zostać przeniesiony. Natomiast ludzkość, nie mogąc zajmować się rolnictwem i większością czynności związanych z ich wcześniejszymi zawodami, przekwalifikowała się. Większość społeczeństwa jest w jakiś sposób połączona z medycyną lub nowoczesnymi technikami, aby w przyszłości móc znaleźć przyczynę zarazy nękającej ludzkość i lekarstwo na nią. Prawie wszystkie uniwersytety oprócz dziedzin techniki i robotyki szkolą lekarzy i naukowców. Dlatego tu jesteście. Szkolimy was wszystkich na techników medycznych, bo mamy nadzieję, że to właśnie wy uzyskacie odpowiedź, której ludzkość poszukuje od tak dawna. – Profesor skończył mówić, a w sali po krótkiej chwili ciszy rozległy się oklaski.

Starszy, siwy człowiek, jak zawsze na koniec wykładu, zdjął okulary i zamknął je w zdobionym skórą futerale. Dopiero bez nich dało się zauważyć, jak bardzo ma podkrążone oczy. Wyglądał prawie tak, jak gdyby nie spał od wielu dni. Był to człowiek elegancki, ceniący swój zawód i świadom jego wagi. Zawsze nosił garnitur, nawet jeśli tak jak teraz w sali panował zaduch, a słońce wpadające przez szklaną ścianę sprawiało, że pot sam wstępował na czoło.

– Nauczyłem was wszystkiego, czego zdążyłem przez te dwa lata. Żałuję, że nie zdążyłem przekazać wam całej mojej wiedzy. Ufam, że będziecie dobrymi medykami. – Mówiąc to, powoli zdjął marynarkę i odwiesił ją na krzesło stojące za biurkiem.

Oczom studentów ukazały się dłonie profesora pokryte dziwnymi płytkami, spod których prześwitywała dziwna fosforyzująca substancja.

Był zakażony. Po sali przeszedł cichy pomruk. Chociaż wszyscy widzieli, że profesor ostatnio inaczej wygląda, nikt nie chciał zaakceptować okrutnej prawdy. Najlepszy specjalista na całej uczelni, który zawsze rozumiał swoich studentów i miał do nich rodzicielski stosunek, odchodził.

Profesor westchnął, patrząc na promienie słońca. Przeczesał dłonią resztkę siwych włosów i powiedział:

– Chociaż nikomu nie życzę ujawnienia choroby. Ja muszę odejść, ale będę kontynuował badania, tylko w innej części miasta. Wy będziecie tutaj. Liczę, że godnie mnie zastąpicie. Szukajcie odpowiedzi, kochani.

Gdy to mówił, widać było, że jest głęboko wzruszony. Studenci siedzieli, próbując zrozumieć, dlaczego zamiast ich profesora stoi przed nimi człowiek rodzaju Luminea. Jednak nic nie mogli na to poradzić. Profesor machnął ręką, kończąc wykład, i szybko wyszedł, nie pozwalając zbliżyć się zbolałym uczniom, którzy na pewno chcieli złożyć wyrazy współczucia oraz zapytać go o wiele rzeczy.

W jednej z przepastnych ławek mieszczących po kilkanaścioro studentów siedział młody chłopak, który przez cały czas, od początku przemówienia aż do wyjścia profesora, nie spuszczał wzroku z mężczyzny. Naprawdę lubił go jako wykładowcę i wieść o jego odejściu wzbudziła w nim wiele emocji. Dopiero kiedy profesor opuścił salę wykładową, mieszanka uczuć przybrała formę ślepej obojętności. Ten człowiek odszedł. Już nie wróci. Każdy, kto po raz pierwszy wejdzie do tej sali, nigdy nie dowie się o jego istnieniu. Smutna prawda zarzuciła koc na wszystkie uczucia kotłujące się w młodym studencie.

Przeczesując ciemne włosy, wstał, po czym udał się do wyjścia razem z innymi. Wielobarwne popołudniowe słońce odzwierciedlało kalejdoskop wyrazów, jakie przybierali opuszczający pomieszczenie ludzie. Niektóre dziewczyny ocierały ukradkiem samotne łzy. Chłopcy pozostawali cisi, z bólem wyrysowanym na niewzruszonych twarzach. Inni chowali swoje emocje głęboko wewnątrz siebie, aby rozprawić się z nimi w samotności.

David Ryuu Kagan wypatrzył w tłumie swojego przyjaciela, z którym lubił wracać do domu po całodziennych zajęciach. Zrównał krok z Vincentem. Szli w milczeniu, nie komentując wydarzeń sprzed kilku chwil. Podążając za tłumem, udali się do wyjścia z budynku uczelni.

Zachodzące słońce przeszło z barwy pomarańczowej do ognistej czerwieni, kiedy obaj usiedli na trawie. Ich ulubionym miejscem na uniwersytecie był mały park obok budynków dydaktycznych, w którym studenci mogli odpoczywać między zajęciami. Wybudowano go z myślą o naturalnym ochłodzeniu tego rejonu, jednak sam znalazł sobie dodatkowe funkcje. Ludzie powoli zapominali o potrzebie zbliżenia z przyrodą, chociaż niektóre jednostki ciągle szukały kontaktu z naturą.

Podobnie sprawa miała się z Davidem i Vincentem. Przebywanie w pobliżu natury pozwalało im obu zebrać myśli i oczyścić umysły. Dlatego często można ich było zobaczyć siedzących na trawie w różnych godzinach. O poranku, kiedy rosa spływała na jałową ziemię, w ciągu dnia, między zajęciami, lub tak jak teraz, ciepłym wieczorem. Siadali na wzgórzu znajdującym się tuż przy ogrodzeniu. Stamtąd nie było widać urbanistycznych regionów miasta. Widzieli przestrzeń rozciągającą się aż do ogromnych ekranów chroniących przed promieniowaniem ze skażonej strefy po drugiej stronie. Pustkowia rozpościerały się aż po horyzont, jednak to nie przeszkadzało im wpatrywać się w tarczę słońca.

– Będziesz tęsknić za profesorem? – zapytał Vincent, skubiąc zieloną trawę. Rozcierał ją w palcach, chcąc poczuć naturalny chłód, a nie ten odczuwalny z ogromnych nawiewów klimatyzacyjnych.

– Oczywiście, że tak. Odszedł w połowie semestru. Chciałem, żeby przygotował nas do egzaminów. Jesteśmy w połowie nauki. To ważny moment, jeśli chcemy dostać dyplom, a potem podjąć pracę.

Słowa Davida zawisły w powietrzu. Lekki wiatr porwał je, wciskając do uszu siedzącego obok przyjaciela.

– Myślałeś już, gdzie chcesz pracować? – zapytał melancholijnie Vincent.

David myślał chwilę nad odpowiedzią.

– Chyba najbardziej interesują mnie eksperymentalne placówki próbujące ustalić, jaki wpływ mają mutacje DNA na przestrzeni wieków na pojawianie się podobnych zjawisk.

– Mnie interesują punkty poborowe okresowych badań rodzinnych. Chcę wiedzieć jak najwięcej o przypadkach dziedziczenia choroby – powiedział. Po chwili kaszlnął i spojrzał z niedowierzaniem na przyjaciela. – Chcesz pracować dla tych szaleńców mówiących, że choroba jest następstwem ewolucji? Żartujesz? Ich placówki znajdują się w dzielnicach zakażonych!

– Nieprawda. Mają parę oddziałów w mieście. Posiadają ciekawe teorie. To lepsze niż wpatrywanie się w stale te same wyniki i analizowanie bezsensownych zmiennych. – David wzruszył ramionami.

– Niech ci będzie. Tylko żeby cię nie zgarnęli ci od przestrzegania zasad etyki – zaśmiał się Vincent.

Przez chwilę siedzieli w milczeniu. Stały szum generatorów powietrznych nie pozwalał zapomnieć, że zbliża się wieczór, a co za tym idzie – nastąpi obniżenie temperatury.

„Ile bym dał, żeby poczuć prawdziwy wiatr” – myślał David, próbując wypatrzyć jakikolwiek ruch za ekranami. Kiedy widział choćby przelatujący śmieć, wiedział, że tam daleko wciąż istnieje prawdziwa pogoda.

Z zamyślenia wyrwało go westchnięcie przyjaciela.

– Chciałbym móc się już wyprowadzić. Pomyśl sobie, że moja siostra dorwała jakąś starą książkę. Teraz w kółko chodzi i gada, że za czasów naszych dziadków były cztery pory roku. Jest zafascynowana tym, że dawniej z nieba spadały małe krople zamrożonej wody. Wtedy wszystko dookoła było białe.

– Za czasów naszych dziadków nie było choroby – odpowiedział David. – Przecież wiesz, że dostaniesz przydział mieszkania, kiedy skończysz studia.

– Wiem, wiem. Ale to wydaje się tak strasznie daleko – rzucił Vincent, po czym dodał: – Powinniśmy iść, zaraz zrobi się ciemno.

David potwierdził skinieniem głowy. Wracali razem pociągiem aż do dzielnicy mieszkalnej pełnej szeregowych białych domków jednorodzinnych. Obaj dorastali w tym miejscu, byli najlepszymi przyjaciółmi z dzieciństwa, którzy swoim towarzystwem umilali sobie lata pełne bieli, zapachu środków dezynfekujących oraz badań lekarskich. Za najulubieńszy punkt osiedla obrali sobie plac, na którym rosło kilka drzew.

Chłopak rozumiał trochę zainteresowanie siostry Vincenta. Sam posiadał młodszą siostrę, dlatego wiedział, że każde dziecko przechodziło przez etap zainteresowania przeszłością. Swego czasu obaj byli jedynakami. Jednak kilkanaście lat temu pewna grupa naukowców sformułowała twierdzenie, że łatwiej jest wykalkulować ryzyko zachorowania w rodzinie przy posiadaniu co najmniej dwojga dzieci. Okazało się to wierutną bzdurą, a uczonych odpowiedzialnych za zamieszanie zdegradowano. Jednak mimo wszystko poziom dzietności w społeczeństwie gwałtownie wzrósł. Dowodem na to były młodsze siostry dwójki przyjaciół.

David przekroczył próg domu, witając się z rodziną. Po ciężkim dniu nie miał ochoty na rodzinną kolację pełną opowieści o pracy oraz najnowszych nowinkach medycznych. Odebrał od matki talerz z jedzeniem, po czym zaszył się w swoim pokoju. Otworzył grubą książkę wypełnioną skomplikowanymi rysunkami opisanymi terminami medycznymi i pogrążył się w lekturze, przeżuwając pieczywo z pastą warzywną.

Miał w życiu cel. Aby go osiągnąć, wybrał jeden z trudniejszych kierunków studiów. Nie chciał być lekarzem, to było zbyt oczywiste. Miał zamiar zostać technikiem medycznym – kimś, kto prowadzi badania nad istotnymi kwestiami. Osobą, która interpretuje wyniki pracy innych.

Nie bez powodu obrał taką ścieżkę. W dzieciństwie wiele się nasłuchał. Jego najlepszego przyjaciela dzieci na podwórku wyśmiewały przez nazwisko. Nawet w tej rzeczywistości, gdzie nazwiska dzieci tworzyło się z połączenia nazwisk rodziców, Vincent Bay Nharin brzmiało dość egzotycznie. Z Davida również często się śmiano. Wytykano go palcami, ponieważ o wartości rodziny decydowały osiągnięcia z zakresu medycyny, podczas gdy jego matka była jedynie lekarką w osiedlowej klinice. Natomiast ojciec postanowił zostać inżynierem, co spotykało się z niezrozumieniem w społeczeństwie. Chociaż inżynierowie byli potrzebni mimo zakazu badań nad usprawnianiem transportu oraz energii, ojca Davida zawsze interesowały mechanizmy pozwalające uzyskać energię dla ludzi.

Należy zaznaczyć, że w czasach, kiedy zużycie materiałów medycznych, takich jak gazy, bandaże, środki opatrunkowe, było ogromne, należało niezwłocznie je wywozić z niezliczonych punktów medycznych oraz na bieżąco spalać w specjalnych placówkach. Z tych procesów powstawał dym o unikalnym składzie, który poddany procesowi resublimacji stanowił w stu procentach biodegradowalne paliwo używane do większości maszyn, środków transportu oraz elektrowni wykorzystywanych przez społeczeństwo.

Właśnie ten proces wydał się ojcu Davida tak interesujący, aby odwrócić się od świata nauki i zagłębić się w krainę cudacznych maszyn. Jego żona zaakceptowała ten wybór. Nigdy nie robiła mężowi wyrzutów, chociaż sąsiedzi patrzyli na nich z niedowierzaniem. Ona sama również spełniała się zawodowo, mogąc być w kontakcie ze swoimi lokalnymi pacjentami.

David ich nie rozumiał. Pragnął czegoś więcej. Tak jak mówił profesor. Chciał osiągnąć szczyt i uczestniczyć w wyścigu, do którego stawały setki tysięcy naukowców. Jego marzeniem było odkrycie prawdy. Co stało się z pacjentem Zero? Dlaczego zachorował? Co powoduje chorobę? Jak ją wyleczyć? Czy można ją wyleczyć? Te pytania zaprzątały mu myśli i żył z nimi od wczesnych lat szkolnych. Teraz, kiedy studiował, mógł zacząć przybliżać się do odpowiedzi.

Każdego wieczoru spędzał czas na przepisywaniu notatek z zajęć, przygotowywaniu się do egzaminów poprzez czytanie ogromnych ksiąg naukowych oraz w miarę możliwości starał się przeglądać najnowsze wyniki badań z różnych ośrodków. Właśnie studiował bardzo ciekawy fragment o epigenetyce globalnych pandemii w minionych epokach, kiedy poczuł, że powieki robią mu się ciężkie. Z dezaprobatą zamknął książkę. Spojrzał na zegarek. Dochodziła pierwsza trzydzieści.

„Muszę zapytać mamę o preparaty z dodatkowym magnezem i żelazem” – pomyślał, kładąc się na łóżku.

Minęły dwa tygodnie, podczas których David czytał coraz mniej. Rytuał, który wypracował sobie, odkąd poszedł na studia, przestał przynosić efekty. Mimo spożywania dodatkowej dawki minerałów, jak tylko otwierał książki po powrocie do domu, od razu robił się senny. Jednego dnia zapomniał wziąć ze sobą kolacji. Chcąc zaoszczędzić choć trochę czasu, od razu usiadł do nauki, po czym zasnął rozłożony na biurku. Zaniepokojona matka, która przyniosła mu talerz z jedzeniem, nie dała się łatwo przekonać, że wszystko jest w porządku.

– Nie wyglądasz za dobrze – mówiła. – Jesteś blady. Zasypiasz. Może masz anemię? Nie zaniedbujesz badań lekarskich? Powinieneś iść w niedzielę.

– Dobrze wiesz, że chodzę regularnie. Nie wygaduj głupstw. Jestem tylko zmęczony. Muszę odpocząć – powiedział, podnosząc się z krzesła.

Matka nie dała się tak łatwo zwieść. Chwyciła syna za nadgarstek, wskazując siniak na przedramieniu.

– Uderzyłeś się? – zapytała. Chociaż jej głos wyrażał zimną lekarską rutynę, w oczach płonęła obawa zaniepokojonej matki. Krwawienia spowodowanego urazem i chorobą nie dało się odróżnić w żaden sposób bez innych objawów, dlatego ludzie przyjmowali wiele suplementów mających na celu uszczelnienie naczyń, aby ograniczyć sobie stres.

– Tak. W laboratorium. Przewróciłem stojak z probówkami. Profesor się wściekł. Musiałem dezynfekować cały stół – odpowiedział z lekkim uśmiechem.

Kobieta dała za wygraną i pozwoliła synowi położyć się do łóżka. Wychodząc z pomieszczenia, zgasiła światło. Niestety słowa, które usłyszała, nie uspokoiły jej obaw. Bała się o swoje dziecko. Jako lekarz i jako rodzic.

Przed zaśnięciem David rozmyślał. Powiedział matce prawdę. Uderzył się w laboratorium i czyścił stół z rozlanych próbek. Nie mógł tylko przypomnieć sobie, kiedy to było. Wczoraj? Tydzień temu? Czy do tego czasu siniak nie powinien już zniknąć?

Nie miał siły się nad tym zastanawiać. Zbyt szybko pochłonął go sen. Twardy. Ciemny. Sen bez snów.

– David? David! – Zatroskane oblicze matki wyklarowało się przed nim, kiedy otworzył oczy.

Rozejrzał się dookoła. Leżał na łóżku w ubraniach, w których przyszedł z uczelni. Rolety szczelnie zasłaniały okna, uniemożliwiając mu określenie pory dnia. Na biurku spoczywała nieotwarta książka, którą próbował doczytać od kilku dni.

– Czemu mnie nie obudziłaś wcześniej? – zapytał z wyrzutem. – Przebiorę się, zjem coś i biorę się do nauki – oznajmił, wstając.

Twarz matki przybrała jeszcze bardziej zaniepokojony wyraz.

– Ale, Davidzie, jest już rano… – powiedziała najspokojniej, jak umiała.

Młody chłopak zatrzymał się w pół kroku. Gniew, który czuł na samego siebie oraz mamę, zniknął. Zrozumiał, że coś jest z nim nie tak. Coś wydawało się nie w porządku, ale jeszcze nie mógł ustalić co. Czyżby się przeziębił? Kiedy matka zaproponowała, żeby poszedł do kuchni zjeść śniadanie, nie protestował.

Usiadł pomiędzy miejscem ojca a młodszej siostry.

– Gdzie Cara Lee? – zapytał nieprzytomnie, przecierając twarz rękami.

Ojciec podniósł wzrok znad tabletu.

– Pojechała już do szkoły, a gdzie ma być? Jest po dziesiątej, o ile się nie mylę. Nie powinieneś też wychodzić? – mówił, ponownie zatapiając wzrok w lekturze.

Krzątająca się za nimi kobieta w kuchennym fartuchu podeszła do stołu, stawiając przed oboma talerze ze śniadaniem. Na każdym z nich spoczywało idealnie prezentujące się, pachnące masłem jajko sadzone posypane solą i pieprzem – tak jak lubili najbardziej. Jednocześnie matka położyła dłoń na ramieniu syna.

– Martwię się – powiedziała w przestrzeń, jednak jej słowa były wyraźnie skierowane do męża. – Coś jest nie tak z Davidem. Zobacz, jaki jest blady. I te sińce pod oczami…

– Mamo, nic mi nie jest. – Chłopak odtrącił jej dłoń. – Muszę tylko odpocząć.

– Odpoczniesz – wtrącił się do rozmowy ojciec. – Zostaniesz dzisiaj w domu. Mama wypisze ci zwolnienie.

– Ale mam dzisiaj zajęcia! – oburzył się David.

– Nie szkodzi. Jakoś przebolejesz tę sobotę. A jutro pójdziesz do lekarza – podsumował mężczyzna, po raz kolejny pochylając się nad tabletem.

– Ja go zbadam – zaoferowała matka, biorąc do ręki kubek z kawą.

– Nie kwestionuję twoich umiejętności, ale to twój syn. Nie będziesz mogła zachować obiektywizmu, przez co możesz narazić jego zdrowie. Wypisz zwolnienie, a jutro niech przejdzie się do innego lekarza.

Zrezygnowany mężczyzna wstał od stołu. Tego ranka nie miał szans na doczytanie ciekawego artykułu na temat: „Jak wysokość temperatury spalania może wpływać na jakość biopaliwa”. Wziął spod stołu sfatygowaną teczkę, do której włożył zapakowany uprzednio lunch. Pożegnał się z rodziną, po czym zniknął za kuchennymi drzwiami prowadzącymi do ogródka. Kobieta westchnęła ciężko, ale nic nie mówiąc, zajęła się sprzątaniem ze stołu.

David nie mógł skoncentrować się na przełknięciu swojej porcji. Czuć się skrajnie zmęczony, ale irytowała go perspektywa opuszczenia całego dnia zajęć. Zastanawiał się, czy jeśli teraz zajmie się czymś niewymagającym zbyt wiele wysiłku, to uda mu się namówić mamę, że jest w stanie pójść na popołudniowy wykład.

Siedząc pochylony nad talerzem, zastanawiał się, jak to się stało, że odbywanie wizyt lekarskich stało się dla ludzi czymś jak religia. Każdy obywatel ma obowiązek stawić się na badania kontrolne raz w tygodniu. Ponieważ ludzie za dużo pracowali, ustanowiono niedzielę dniem wolnym, aby każdy mógł spokojnie udać się do lekarza. Taka kontrola trwała zazwyczaj tylko kilka minut, ale ludzie traktowali ją jako jakiś oczyszczający rytuał, dający gwarancję, że nie muszą przenosić się za mur. Oczywiście na potrzeby ciągłych wizyt lekarskich okręgowe kliniki państwowe wyrosły praktycznie na każdym osiedlu (żeby nie powiedzieć: na każdej ulicy). Pozostałą wolną niedzielę w miesiącu ludzie lubili spędzać w gronie rodzinnym.

Plan młodego chłopaka nie powiódł się w najmniejszym stopniu. David przespał cały dzień. Obudziło go dopiero pukanie do drzwi w niedzielny poranek. Matka nie chciała mu przeszkadzać, dlatego tylko cicho zastukała, mówiąc:

– Klinika już jest otwarta. – Po czym odeszła.

David przeciągnął się na łóżku, patrząc nieprzytomnie w sufit. Myśli wirowały mu nieskładnie wewnątrz umysłu: „Jaka klinika? Czemu jest ciemno? Chce mi się spać… Dokąd chciałem iść? Książka… Jaką książkę teraz czytam…? Gdzie ona jest?”.

Leżał zamroczony, próbując uporządkować najprostsze fakty. Dopiero po chwili zerwał się jak oparzony na równe nogi. Podbiegł do okna, odsłaniając je jednym ruchem ręki. Światło dnia zapiekło go w zmęczone oczy, ale nie przejął się tym. Podbiegł do kalendarza, sprawdzając datę. Po upewnieniu się, że pamięta, jaki jest dzień tygodnia, zatrzymał się przed lustrem.

Wyglądał, jakby nie sypiał od kilku dni. Podkrążone oczy, szara skóra. Włosy w nieładzie tylko potęgowały wrażenie, że coś było z nim nie tak. Kiedy ostatnio brał prysznic? Zaśmiał się z żałosnego stanu, w jakim się znalazł. Kąpiel musiała poczekać, aż wróci z kliniki. Lekarz i pielęgniarki jakoś przeżyją smród.

Siedział już kilka minut na krześle w idealnie białej poczekalni. W recepcji znajdowała się uśmiechnięta pielęgniarka z rudymi włosami związanymi w mocny kok. Z uwagi na wczesną porę większość pacjentów jeszcze się nie pojawiła. Nad silnym zapachem środków dezynfekujących przebijał się aromat porannej kawy. W kącie pomieszczenia technik wymieniał nakładki na klamki przy drzwiach gabinetów lekarskich. Wyglądał, jakby jeszcze spał.

„Niewdzięczne zajęcie” – pomyślał David, zapinając bluzę. Na dworze było dość ciepło jak na poranek, dlatego we wszystkich budynkach publicznych od razu włączono klimatyzację.

Mimo nieznanej przyczyny choroby ludzie od czasu jej ujawnienia bali się zakażania poprzez dotyk. Strach szczególnie przybrał na sile, kiedy okazało się, że przez jakiś czas nie udaje się odróżnić osoby chorej od zdrowej. Ludzie wpadali w panikę i na przykład nie trzymali się poręczy w pociągu w obawie przed zakażeniem, wskutek czego przewracali się na brudną podłogę, robiąc dużo hałasu, nierzadko uderzając przy tym siebie lub pasażerów obok. Dezynfekowanie powierzchni alkoholem lub innymi środkami okazywało się niezwykle czasochłonne i nieraz wręcz zupełnie niemożliwe. Ludzie nie nadążali z produkcją detergentów, a w miejscach publicznych poczęto instalować roboty odkażające, które pochłaniały olbrzymie zasoby energii.

Problem rozwiązała specjalnie powołana grupa techników medycznych, która podjęła się stworzenia substancji odkażającej wielokrotnego użytku. Po wielu nieudanych próbach udało im się wytworzyć materiał, który eksperymentalnie nazwano SENREX-01. Jest to rodzaj sztywnej z zewnątrz i miękkiej w środku substancji, która przy dotknięciu pochłania wszystko, co zostaje na jej powierzchni, i zamyka szczelnie w swoim wnętrzu. Chodzi nie tylko o bakterie, ale również o martwe komórki skóry, fragmenty ubrań, czyli wszystko, co mogłoby stanowić zagrożenie dla kolejnego użytkownika. Można to wytłumaczyć tak, jakby każda kolejna osoba dotykała zupełnie innej klamki niż poprzednia.

Innym plusem tego materiału jest fakt, że łatwo rozpoznać stopień zanieczyszczenia. Jeśli warstwa substancji jest przeźroczysta – materiał jest czysty, im bardziej szara – bardziej zanieczyszczony. SENREX można łatwo montować i usuwać, po czym wywozić go do specjalnych placówek, gdzie jest oczyszczany.

Wprowadzenie takiego rozwiązania było przełomem w społeczeństwie. Stłumiło wiele konfliktów oraz ułatwiło życie mieszkańcom. Zamontowano go wszędzie, gdzie potrzebna jest sterylność: na poręczach schodów, klamkach, klawiszach automatów sprzedających żywność, biurkach. W miejscach związanych z medycyną lub transportem, na przykład klinikach i pociągach, materiał wymienia się codziennie, niezależnie od stopnia zanieczyszczenia. W innych miejscach, takich jak szkoły, placówki administracyjne czy domy mieszkańców, tylko w razie potrzeby. Materiał zastosowano zarówno w mieście, jak i w dzielnicach zakażonych.

Profesja szybko znalazła swoją niszę. Wzrosła potrzeba wyszkolenia techników specjalizujących się w objeżdżaniu miasta i wymienianiu SENREX-u. Okazali się nią głównie uczniowie szkół średnich, którzy pragnęli zdobyć doświadczenie w pracy oraz zarobić parę groszy na własne potrzeby.

Tym sposobem społeczeństwo poradziło sobie z problemem dezynfekcji przestrzeni publicznych. Jednak siedzący w poczekalni chłopak nie był specjalnie zachwycony spektakularnym sukcesem, jaki odniósł SENREX. Usłyszał tę historię podczas Edukacji Podstawowej, kiedy jeden z kolegów przedstawiał ją na festynie szkolnym. Wtedy wydawała mu się niesamowita, ale teraz dziwna substancja pokrywająca większość powierzchni była czymś zupełnie normalnym, a pracujący przy niej ludzie raczej psuli mu idealny miejski krajobraz. Oczywiście jeszcze bardziej, niż to było możliwe.

W końcu drzwi jednego z gabinetów otworzyły się. Stanął w nich siwiejący lekarz w idealnie wyprasowanych fartuchu. Gestem zaprosił chłopaka do środka i nie czekając, zniknął we wnętrzu pomieszczenia.

Badania zostały przeprowadzone błyskawicznie, jak zawsze. Jedno nakłucie. Kilka minut oczekiwania na wyniki. W tym czasie pokazanie ramion, oczu oraz gardła.

Po zakończeniu oględzin doktor otworzył przepastną kartotekę na wbudowanym w ścianę monitorze. Przyjrzał się uważnie najnowszym wynikom, poprawił spadające z nosa okulary, a następnie jeszcze raz obrzucił Davida wnikliwym spojrzeniem. Dopiero po chwili odwrócił się od monitora tak, aby być idealnie przodem do pacjenta. Patrzył na chłopaka jeszcze przez chwilę, po czym powiedział:

– Jesteś zarażony.

Słowa lekarza odleciały gdzieś w eter. David siedział sobie, dalej patrząc na starszego człowieka. Jego słowa dotarły do uszu chłopaka, ale chyba nie zostały zinterpretowane przez umysł. Patrzył dalej tępo gdzieś przed siebie, zastanawiając się, co doktor mógł mieć na myśli…

W tym świecie nie było miejsca na „Przykro mi, synu…”. Ludzie zapadali na tę chorobę i tyle. Nikt nie przywiązywał do tego wagi, jeśli nie dotyczyło to jego samego. Wszyscy tak zapędzili się w odnalezieniu przyczyny albo chociaż lekarstwa, że stracili z oczu prawdziwe fakty. Lekarze nie patrzyli na znikających za murem ludzi jak na żyjące osoby, tylko jak na statystykę do badań. Dla zdrowych kolejny zakażony był dobrą wiadomością, ponieważ otrzymywali kolejne informacje do pracy. Doktor siedzący w małym gabinecie, poprawiający spokojnie okulary, miał takie samo puste spojrzenie. Nie było w nim litości dla młodego zarażonego człowieka. David zrozumiał to dopiero teraz, gdy dowiedział się… No właśnie… o czym?

Słowa lekarza zrozumiał dopiero, kiedy ten znów się odezwał:

– Wyślę odpowiednie zawiadomienie. Cały proces będzie trwał dwa tygodnie. Po tym czasie zostaniesz przeniesiony. Wcześniej ktoś przyjdzie do ciebie i wszystko ci wytłumaczy. Kolor dzielnicy da się określić po około tygodniu. Pliki przesłałem już do twojego domu.

Po zakończeniu wyuczonej na pamięć i ćwiczonej latami kwestii spojrzał na chłopaka, jakby pytał: „Co ty tu jeszcze robisz?”. David podchwycił to spojrzenie. Jakby puszczając w niepamięć to, co przed chwilą usłyszał, posłusznie wstał, po czym opuścił gabinet.

W poczekalni siedziało sporo pacjentów. Jedni zajęli krzesła, inni krążyli po korytarzu, próbując uspokoić roześmiane dzieci. Pielęgniarka w recepcji była tym razem zajęta. Podawała starszej kobiecie jakieś papiery do podpisu, jednocześnie prowadząc rozmowę przez słuchawkę w uchu. Mimo to kiedy zobaczyła Davida, uśmiechnęła się i pomachała na pożegnanie. Wiadomość, którą wysłał doktor, musiała przejść przez jej komputer, dlatego wiedziała, że chłopak jest zarażony. A jednak się uśmiechnęła. Ten uśmiech odrobinę podniósł umęczonego studenta na duchu.

Młody chłopak stanął przed