Dlaczego marzyciele uratują świat, czyli co nauka o mózgu mówi na temat kreatywności - Hilde Ostby - ebook + audiobook + książka

Dlaczego marzyciele uratują świat, czyli co nauka o mózgu mówi na temat kreatywności ebook i audiobook

Østby Hilde

3,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Skąd biorą się dobre pomysły? Czy istnieje sposób, by mieć ich więcej? I dlaczego często przychodzą w dziwnych momentach?

By odpowiedzieć na te pytania, autorka – niczym Alicja podążająca za Białym Królikiem do Krainy Czarów – poszukuje źródeł kreatywności. Rozmawia z neurologami, naukowcami, pisarzami, muzykami, komikami, artystami i filozofami, pozwala przepuścić prąd przez swój płat czołowy, zapisuje się na zajęcia z improwizacji i jogi nidry, odwiedza kapsułę floatingową, nudzi się, celebruje bezcelowość, śni na jawie i uczy się uciszać wewnętrznego krytyka – własną Królową Kier.

Hilde Østby bada, jaki wpływ na twórcze myślenie mają: współczesny systemu edukacji, aktualny tryb pracy w większości zawodów, nuda, przebywanie na łonie natury czy… częste kąpiele. Zastanawia się także, czy technologia oddala człowieka od osiągnięcia pełni kreatywnych możliwości czy wręcz przeciwnie – umożliwia wzbijanie się na twórcze wyżyny.

To książka o nieposkromionej wyobraźni i chęci tworzenia, o pomysłach – dobrych i złych – oraz ich wpływie na otaczający świat. Bo jeśli mamy przetrwać jako gatunek, musimy chronić tę jedną z naszych najbardziej ludzkich cech – kreatywność.

 

 

Hilde Østby – zajmuje się historią idei, jest pisarką, dziennikarką i byłą redaktorką wydawniczą. Zadebiutowała w 2013 roku bardzo dobrze przyjętą przez krytyków powieścią Leksikon om lengsel [Leksykon tęsknoty]. Studiowała na uniwersytecie w Oslo, jej praca magisterska dotyczyła Szekspira i różokrzyżowców. Obecnie jest redaktorką w Bibliotece Narodowej i pisze artykuły do „Aftenposten”. Razem z siostrą Ylvą napisała książkę Jak działa pamięć (Marginesy 2018).

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 435

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 32 min

Lektor: Hanna Chojnacka

Oceny
3,6 (21 ocen)
5
7
5
4
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
olgapawlikowska

Z braku laku…

Autorka bardzo lubi anegdoty. Dużo anegdot. O znajomych. I w zasadzie tyle. To jest książka o niczym, bardzo rozwleczona i nawet kilkanaście bardzo trafnych zdań nie ratuje całości. Podtytuł to bajka, bo nie ma tu nauki, raczej „wydajemisis” autorki
00
Cewkowicz

Nie oderwiesz się od lektury

zadziwiająco erudycyjna i merytoryczna
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­na­łu Kre­atvi­tet
Prze­kład MI­LE­NA SKOCZ­KO-NA­KIEL­SKA
Wy­daw­ca KA­TA­RZY­NA RUDZ­KA
Re­dak­tor­ka pro­wa­dząca, ko­rek­ta AGNIESZ­KA RADT­KE
Re­dak­cja ITA TU­RO­WICZ
Pro­jekt okład­ki i stron ty­tu­ło­wych IZA­BE­LA KACZ­MA­REK-SZU­REK / For­mal­li­na
Opra­co­wa­nie ty­po­gra­ficz­ne, ła­ma­nie, ko­rek­ta ANNA HEG­MAN
Kre­atvi­tet Co­py­ri­ght © CAP­PE­LEN DAMM AS, Oslo, 2020 Co­py­ri­ght © for the trans­la­tion by Mi­le­na Skocz­ko-Na­kiel­ska Co­py­ri­ght © for the Po­lish edi­tion by Wy­daw­nic­two Mar­gi­ne­sy, War­sza­wa 2022
War­sza­wa 2022 Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-67262-84-2
Wy­daw­nic­two Mar­gi­ne­sy Sp. z o.o. ul. Mie­ro­sław­skie­go 11A 01-527 War­sza­wa tel. 48 22 663 02 75re­dak­cja@mar­gi­ne­sy.com.pl
www.mar­gi­ne­sy.com.pl
Kon­wer­sja: eLi­te­ra s.c.

Po­wo­dze­nia, mój przy­ja­cie­lu!

Dziś czas na cie­bie.

Mo­żesz iść, do­kąd chcesz!

Ru­szaj przedsie­bie!

Dr Seuss

Pa­mi­ęci Very Mi­ca­el­sen

(1974–2018)

WSTĘP

TRA­FIAM NA ŚCIA­NĘNAD AKER­SE­LVĄ

Albo: Czy mo­żna stać się kre­atyw­nymod ude­rze­nia w gło­wę?

– Na po­czątek prze­czy­taj po­czątek –od­rze­kł po­wa­żnie Król – na ko­ńcu doj­dźdo ko­ńca, a po­tem za­ko­ńcz.[1]

A więc tra­fi­łam na ścia­nę. I to do­słow­nie.

Była ka­mien­na i mia­łam na­wet oka­zję jej po­sma­ko­wać, kie­dy mój ro­wer wpa­dł na nią z im­pe­tem. Mia­ła dziw­ny, zim­ny, me­ta­licz­ny smak. A może to był po­smak mo­jej wła­snej krwi?

Tego dnia moja sio­stra Ylva i ja wy­bie­ra­ły­śmy się na pro­mo­cję ksi­ążki, któ­rą ra­zem na­pi­sa­ły­śmy: Jak dzia­ła pa­mi­ęć. Mia­ły­śmy się spo­tkać z dzien­ni­ka­rza­mi ra­dio­wy­mi i pra­so­wy­mi, żeby udzie­lić im wy­wia­du do­ty­czące­go pa­mi­ęci. Pod­wio­złam – nie, wła­ści­wie pod­rzu­ci­łam – cór­kę do przed­szko­la i po­je­cha­łam da­lej wzdłuż Aker­se­lvą. Pe­da­ło­wa­łam, naj­szyb­ciej jak umia­łam. Ser­ce mi wa­li­ło, tęt­ni­ca szyj­na pul­so­wa­ła, a ja przy­go­to­wy­wa­łam w my­ślach plan dnia. Kie­ro­wa­łam się sta­lo­wo­sza­rą nit­ką wody, któ­ra ni­czym nie­wzru­szo­na prze­ci­na Oslo, pod mo­sta­mi i wzdłuż ła­god­nych wzgórz po­kry­tych je­sien­no­zie­lo­ną tra­wą. Nie wiem, co spra­wi­ło, że pod wpły­wem na­głe­go im­pul­su nie­fra­so­bli­wie od­wró­ci­łam gło­wę, prze­ko­na­na, że od przy­czó­łku mo­stu wzno­szące­go się nad ście­żką dla pie­szych i ro­we­rzy­stów dzie­li mnie jesz­cze spo­ro me­trów.

Kie­dy spoj­rza­łam na wprost, przy­czó­łek był tuż przede mną, rów­nie moc­ny i sta­bil­ny jak wte­dy, gdy sta­nął tam w 1827 roku. Po zde­rze­niu ze mną nie prze­su­nął się na­wet o mi­li­metr, cho­ciaż uwa­ża­łam, że mógł to zro­bić, cho­ćby ze zwy­kłej uprzej­mo­ści. Mó­wi­my tu prze­cież o śred­niej kla­sy ary­sto­kra­cie wy­cho­wa­nym na po­cząt­ku XIX wie­ku, kie­dy zu­pe­łnie ina­czej trak­to­wa­ło się damy. Gdy po upły­wie, jak mi się wy­da­wa­ło, kil­ku dłu­gich mi­nut – i rze­czy­wi­ście tak było, czas pły­nął wol­niej – w ko­ńcu wy­lądo­wa­łam na zie­mi, roz­le­gł się huk. Ro­wer za­trzy­mał się wie­le me­trów da­lej. Po pro­stu po­je­chał przed sie­bie, gdy moja gło­wa trza­snęła w dol­ną część przy­czó­łka mo­stu z siłą od­po­wia­da­jącą pręd­ko­ści, z jaką pe­da­ło­wa­łam.

Moja twarz na­tych­miast po­kry­ła się licz­ny­mi wy­bro­czy­na­mi, a na czo­le wy­sko­czył mi mały guz. Do­pie­ro po­tem od­kry­łam, że zła­ma­łam nos. Krew try­ska­ła i spły­wa­ła po moim brązo­wym płasz­czu. Szczęście w nie­szczęściu, że tam­te­go je­sien­ne­go po­ran­ka most nad Aker­se­lvą, z któ­rym się zde­rzy­łam, pro­wa­dził pro­sto do Szpi­tal­ne­go Od­dzia­łu Ra­tun­ko­we­go.

Kie­dyś most Ny­brua sta­no­wił przedłu­że­nie sie­ci dro­go­wej i oczy­wi­stą po­pra­wę kom­for­tu ży­cia miesz­ka­ńców sto­li­cy, część wi­ęk­sze­go pla­nu za­go­spo­da­ro­wa­nia miast, któ­ra uczy­ni­ła Tron­dhe­im­sve­ien głów­ną dro­gą do­jaz­do­wą do Chri­stia­nii od stro­ny pó­łnoc­nej. Te­raz ten wspa­nia­ły ka­mien­ny most stał się naj­pierw moim naj­wi­ęk­szym wro­giem, a za­raz po­tem moim ra­tun­kiem: wdra­pa­łam się na nie­go z po­mo­cą przy­pad­ko­wej oso­by upra­wia­jącej jog­ging i chwie­jąc się na no­gach, uda­łam pro­sto do szpi­tal­nej izby przy­jęć. Naj­pierw moje czo­ło, a po­tem resz­ta mnie. W szpi­ta­lu wy­sła­li mnie na to­mo­gra­fię kom­pu­te­ro­wą, żeby spraw­dzić, czy nie mam krwa­wie­nia śród­czasz­ko­we­go.

Mogę śmia­ło po­wie­dzieć, że moje ży­cie wy­wró­ci­ło się do góry no­ga­mi z po­wo­du tego, co sta­ło się z moją gło­wą tam­te­go dnia nad Aker­se­lvą, w ca­łkiem zwy­czaj­ny wto­rek pod ko­niec pa­ździer­ni­ka.

Ale co się wła­ści­wie sta­ło?

Bo coś się sta­ło.

Kil­ka dni pó­źniej wo­kół mo­ich oczo­do­łów po­wstał tak zwa­ny krwiak oku­la­ro­wy, ina­czej oczy szo­pa: duże nie­bie­sko-fio­le­to­we krwa­we pod­bie­gni­ęcia. Ale wte­dy już daw­no ode­sła­li mnie z SOR-u do domu z kart­ką, na któ­rej było na­pi­sa­ne, że nie po­win­nam czy­tać (tak, to naj­praw­dziw­sza praw­da: prze­czy­ta­łam za­le­ce­nie, że nie po­win­nam czy­tać i na­tych­miast po­czu­łam się tro­chę oszu­ka­na), że po­win­nam przez trzy ty­go­dnie od­po­czy­wać i że wszyst­ko będzie do­brze. Do­zna­łam lek­kie­go wstrząśnie­nia mó­zgu, nic gro­źne­go, na­wet nie ze­mdla­łam. Po pro­stu do­sta­łam ma­łe­go łup­nia. Ka­żde­go roku wie­le ty­si­ęcy Nor­we­gów do­zna­je po­dob­nych ob­ra­żeń. To się zda­rza tak często, że wła­ści­wie nie ma co li­czyć na wspó­łczu­cie czy­tel­ni­ków.

W ten spo­sób sta­łam się częścią sta­ty­sty­ki. By­łam „ro­we­rzyst­ką bez ka­sku z ob­ra­że­nia­mi gło­wy”, z ła­god­nym ura­zo­wym uszko­dze­niem mó­zgu (mild trau­ma­tic bra­in in­ju­ry, MTBI), cy­tu­jąc fa­cho­wą li­te­ra­tu­rę. Je­śli za­sto­su­je­my kla­sy­fi­ka­cję Head In­ju­ry Se­ve­ri­ty Sca­le (HISS) z 1995 roku, nie do­zna­łam na­wet lek­kie­go ura­zu gło­wy: po­nie­waż ani razu nie ze­mdla­łam, to zna­czy nie stra­ci­łam przy­tom­no­ści, moje ob­ra­że­nia gło­wy mo­żna było okre­ślić jako „mi­ni­mal­ne”. Czy­sto teo­re­tycz­nie to, cze­go do­świad­czy­łam, było tak nie­gro­źne, że nie po­win­nam była ab­so­lut­nie ni­cze­go za­uwa­żyć i szyb­ko wy­zdro­wieć. Ale już wte­dy, gdy czo­łga­łam się po zie­mi, za­krwa­wio­na i w szo­ku, po­my­śla­łam, że mogę mieć pro­ble­my z pa­mi­ęcią. Nie by­ło­by w tym nic dziw­ne­go, po­nie­waż pa­mi­ęć jest bar­dzo kru­cha i an­ga­żu­je wie­le sie­ci roz­sia­nych po ca­łym mó­zgu. W ko­ńcu moja sio­stra obro­ni­ła dok­to­rat z neu­rop­sy­cho­lo­gii, a do­kład­niej z pa­mi­ęci, i jak już wspo­mnia­łam, na­pi­sa­ły­śmy ra­zem ksi­ążkę na ten te­mat.

Oka­za­ło się jed­nak, że nie mam ra­cji, dia­gno­zu­jąc się na wła­sną rękę; rzad­ko ją wte­dy mamy. Po ura­zie moja pa­mi­ęć dzia­ła­ła bez za­rzu­tu, za­rów­no ta zwi­ąza­na ze wszyst­kim, co do­tąd prze­ży­łam, jak i ta zwi­ąza­na z ba­da­nia­mi, któ­re pro­wa­dzi­łam w zwi­ąz­ku z ksi­ążką o pa­mi­ęci. Mój mózg zo­stał uszko­dzo­ny w inny spo­sób. Cho­ciaż czy „uszko­dzo­ny” to wła­ści­we okre­śle­nie? Tuż po zde­rze­niu z mo­stem przy­szło mi do gło­wy mnó­stwo po­my­słów i mia­łam nie­spo­ży­tą ener­gię. Nie by­łam w sta­nie le­żeć bez­czyn­nie. Ty­dzień po wy­pad­ku usia­dłam i spi­sa­łam li­stę pro­po­zy­cji ksi­ążek po­pu­lar­no­nau­ko­wych, któ­re chcia­łam na­pi­sać. I nie cho­dzi­ło tu o dwie pro­po­zy­cje, tyl­ko o dwa­dzie­ścia. Czy ude­rze­nie w gło­wę mo­gło uczy­nić mnie bar­dziej kre­atyw­ną i go­to­wą do dzia­ła­nia niż zwy­kle? Gdy po­wie­dzia­łam o tym mo­jej le­kar­ce ro­dzin­nej, ta ro­ze­śmia­ła się i za­żar­to­wa­ła: „Może wszy­scy po­win­ni od cza­su do cza­su ude­rzyć się w gło­wę?”. Ja rów­nież się za­śmia­łam i od­pa­rłam, że po­win­nam to opa­ten­to­wać jako „me­to­dę że­la­zne­go pręta Hil­de”. Wte­dy jesz­cze nie wie­dzia­łam, że to będzie ostat­ni żart, jaki wy­po­wiem przez dłu­gi czas.

Li­te­ra­tu­ra na­uko­wa zna przy­kła­dy osób, któ­re sta­ły się wy­jąt­ko­wo kre­atyw­ne po ude­rze­niu w gło­wę albo po in­ne­go ro­dza­ju trau­mie, fi­zycz­nej lub psy­chicz­nej, po­nie­waż zo­sta­ła za­bu­rzo­na rów­no­wa­ga do­pa­mi­no­wa w mó­zgu. Do­pa­mi­na jest neu­ro­prze­ka­źni­kiem zwi­ąza­nym z ukła­dem na­gro­dy i kie­dy po­łączy się go z twór­czą eks­pre­sją, w mó­zgu za­czy­na roić się od po­my­słów. Prze­czy­ta­łam, że uszko­dze­nie pła­ta czo­ło­we­go może wpły­nąć na po­ziom kre­atyw­no­ści.

„Ma­nia i de­pre­sja ist­nie­ją w skom­pli­ko­wa­nych po­łącze­niach” – twier­dzi neu­ro­log Ali­ce We­aver Fla­her­ty, któ­ra prze­ży­ła naj­sil­niej­szą trau­mę, na jaką może zo­stać na­ra­żo­na mło­da mat­ka: jej bli­źnia­ki, któ­re przy­szły na świat dłu­go przed ter­mi­nem, zma­rły wkrót­ce po uro­dze­niu. To do­świad­cze­nie spra­wi­ło, że Fla­her­ty nie była w sta­nie prze­stać pi­sać, czu­ła pa­lącą po­trze­bę two­rze­nia. Wsta­wa­ła w środ­ku nocy i sia­da­ła przed kom­pu­te­rem. Jej zda­niem płat czo­ło­wy sta­no­wi klucz do kre­atyw­no­ści. To tu­taj mają swo­ją sie­dzi­bę za­rów­no gra­fo­ma­nia, jak i blo­ka­da pi­sar­ska.

„Na­wet te­raz, kie­dy zno­wu pi­szę jak zwy­kle, moje tęt­no przy­spie­sza, mam wra­że­nie, że je­stem we wła­da­niu cze­goś sil­niej­sze­go niż moja wola i wra­ca do mnie to fan­ta­stycz­ne uczu­cie, któ­re to­wa­rzy­szy­ło mi, gdy by­łam w fa­zie gra­fo­ma­nii” – opo­wia­da w swo­jej ksi­ążce The Mid­ni­ght Di­se­ase: The Dri­ve to Wri­te, Wri­ter’s Block, and the Cre­ati­ve Bra­in [Cho­ro­ba pó­łno­cy: pęd do pi­sa­nia, blo­ka­da pi­sar­ska i kre­atyw­ny mózg].

Po prze­czy­ta­niu hi­sto­rii Fla­her­ty zna­la­złam dużo bar­dziej znie­chęca­jące ba­da­nie do­ty­czące ura­zu gło­wy, mi­ędzy in­ny­mi ar­ty­kuł na­uko­wy o słyn­nym fran­cu­skim kom­po­zy­to­rze Mau­ri­sie Ra­ve­lu. Na­ukow­cy, któ­rzy ba­da­li jego przy­pa­dek, twier­dzą, że po wy­pad­ku sa­mo­cho­do­wym utra­cił zdol­no­ść kom­po­no­wa­nia. Ist­nie­je znacz­nie wi­ęcej przy­kła­dów osób, któ­re na sku­tek ude­rze­nia w gło­wę lub trau­my sta­ły się mniej, a nie bar­dziej kre­atyw­ne. Je­śli o mnie cho­dzi, nie by­łam pew­na, co o tym sądzić. Może mój mózg wsze­dł w tryb ma­nia­kal­nej kre­atyw­no­ści ar­ty­sty?

Po wie­lu mie­si­ącach zwol­nie­nia le­kar­skie­go ani moja in­ter­nist­ka, ani ja nie śmia­ły­śmy się już tak bar­dzo z me­to­dy że­la­zne­go pręta Hil­de. W tym cza­sie do­świad­czy­łam wie­lu dziw­nych za­ła­mań ner­wo­wych, pod­czas któ­rych pła­ka­łam w spo­sób nie­po­ha­mo­wa­ny, jak dziec­ko – szcze­rze mó­wi­ąc, jak moje wła­sne dziec­ko; małe dzie­ci pła­czą często i po­zor­nie bez po­wo­du – po­nie­waż wo­kół mnie było za gło­śno i zbyt ner­wo­wo. Dźwi­ęki mnie wy­ka­ńcza­ły. Prze­jście przez lot­ni­sko Gar­der­mo­en ko­ńczy­ło się tym, że przy­bie­ra­łam po­zy­cję em­brio­nal­ną: po wy­jściu ze skle­pu wol­no­cło­we­go zwi­ja­łam się w kłębek na ław­ce, z tru­dem ła­pi­ąc od­dech. Czu­łam się tak, jak­bym była na­ra­żo­na na zbyt sil­ne bo­dźce. W nocy spa­łam co naj­mniej dwa­na­ście go­dzin, a w ci­ągu dnia często uci­na­łam so­bie drzem­kę, po­nie­waż pa­da­łam ze zmęcze­nia.

Funk­cja wy­ko­naw­cza, a do­kład­niej pa­mi­ęć ro­bo­cza mo­je­go mó­zgu mu­sia­ła zo­stać uszko­dzo­na.

Funk­cja wy­ko­naw­cza jest bar­dzo wa­żna dla tego, co na­zy­wa­my sku­pie­niem i kon­cen­tra­cją: to ona na­da­je na­szym my­ślom kie­ru­nek. Je­śli chce­my coś ob­li­czyć w my­ślach, od­po­wie­dzieć w pra­cy na mej­la albo wy­sie­dzieć na spo­tka­niu, do­brze, żeby na­sze funk­cja wy­ko­naw­cza dzia­ła­ła bez za­rzu­tu, bo wła­śnie dzi­ęki niej je­ste­śmy skon­cen­tro­wa­ni, obec­ni du­chem i po­tra­fi­my ob­słu­gi­wać kil­ka my­śli na­raz. Na­ukow­cy ba­da­jący pa­mi­ęć twier­dzą, że w na­szej pa­mi­ęci ro­bo­czej może jed­no­cze­śnie prze­by­wać od pi­ęciu do dzie­wi­ęciu „jed­no­stek”, ta­kich jak licz­by lub po­zy­cje na li­ście za­ku­pów. Spraw­nie funk­cjo­nu­jąca funk­cja wy­ko­naw­cza ozna­cza rów­nież, że po­tra­fi­my pla­no­wać i prze­wi­dy­wać kon­se­kwen­cje na­szych czy­nów, two­rzyć sce­na­riu­sze przy­szło­ści i przy­wo­ły­wać wspo­mnie­nia. Kie­dy jed­nak ka­pi­tan stat­ku zo­stał obez­wład­nio­ny, wszyst­kie wra­że­nia na­pa­rły na mnie z tą samą siłą, a przy­szło­ść sta­ła się jed­ną wiel­ką nie­wia­do­mą.

Funk­cja wy­ko­naw­cza to nie tyl­ko ka­pi­tan, lecz ta­kże bi­le­ter­ka, a kie­dy ona nie pra­cu­je, wszyst­kie wra­że­nia zmy­sło­we bez tru­du do­sta­ją się na po­kład. Pod­czas za­okręto­wa­nia pa­nu­je nie­wy­obra­żal­ny cha­os, wy­bu­cha­ją kłót­nie, lu­dzie wy­pa­da­ją za bur­tę, a sta­tek za­czy­na zba­czać z kur­su.

Znacz­nie pó­źniej wpa­dł mi w ręce ar­ty­kuł na­uko­wy, w któ­rym wy­ja­śnio­no, w jaki spo­sób ura­zo­we uszko­dze­nie mó­zgu może wpły­nąć na po­szcze­gól­ne sie­ci neu­ro­nów, za­rów­no na funk­cję wy­ko­naw­czą, któ­rą już omó­wi­łam, jak i na jed­ną z uni­wer­sal­nych sie­ci funk­cjo­nal­nych, tak zwa­ną sieć sta­nu spo­czyn­ko­we­go (de­fault mode ne­twork, DMN), i na to, jak one ze sobą wspó­łpra­cu­ją. Wte­dy jesz­cze nie zda­wa­łam so­bie spra­wy z tego, co to ozna­cza, ale w trud­ny do wy­ja­śnie­nia spo­sób by­łam pew­na, że wcze­śniej coś mnie po­wstrzy­my­wa­ło, coś, co po wy­pad­ku prze­sta­ło mnie ogra­ni­czać. Te­raz moje śnie­nie na ja­wie i po­my­sły były na­tar­czy­we, dzi­kie i nie­po­ha­mo­wa­ne.

Już wcze­śniej wie­dzia­łam, że mózg jest sza­le­nie sko­ja­rze­nio­wy i że ci­ągle kie­ru­ją nami sil­ne emo­cje, wspo­mnie­nia i aso­cja­cje. A po­nie­waż pa­mi­ęć jest tak nie­sa­mo­wi­cie twór­cza i nie­obli­czal­na, sądzi­łam, że od­po­wie­dź na py­ta­nie, co się sta­ło ze mną i moją kre­atyw­no­ścią, znaj­dę w ba­da­niach nad pa­mi­ęcią. Nie­zli­czo­ne eks­pe­ry­men­ty wy­ka­za­ły, że po­tra­fi­my pa­mi­ętać na­wet zda­rze­nia, któ­re się ni­g­dy nie wy­da­rzy­ły, a naj­wa­żniej­sze fak­ty z wła­sne­go ży­cia naj­praw­do­po­dob­niej pa­mi­ęta­my błęd­nie. Pa­mi­ęć w mniej­szym stop­niu przy­po­mi­na pro­to­ko­lant­kę, a bar­dziej ba­jar­kę. Pierw­sza za­sa­da mówi o tym, że pa­mi­ęta­my wszyst­ko, co się wy­ró­żnia i co bu­dzi sil­ne emo­cje; trau­my zaj­mu­ją dużo wi­ęcej miej­sca w na­szej pa­mi­ęci niż my­cie zębów. A po­nie­waż wi­ęk­szo­ść z nas ma ogra­ni­czo­ną po­jem­no­ść ma­ga­zy­nu wspo­mnień, obo­wi­ązu­je dru­ga za­sa­da pa­mi­ęci: wszyst­ko, co zwy­czaj­ne i mało eks­cy­tu­jące, jak my­cie zębów, tra­fia do tak zwa­nych wspo­mnień zbio­ro­wych. I już na tym eta­pie kre­atyw­no­ść pa­mi­ęci daje o so­bie znać: tym wszyst­kim, o czym za­po­mi­na­my, i tym, co za­pa­mi­ętu­je­my, ste­ru­ją emo­cje i to, co na­szym zda­niem jest wa­żne. Poza tym wspo­mnie­nia by­wa­ją prze­ra­bia­ne i zmie­nia­ne, kie­dy przy­wo­łu­je­my je z pa­mi­ęci.

Ba­da­nia nad pa­mi­ęcią jed­nak nie są w sta­nie opi­sać wszyst­kich stron kre­atyw­no­ści, po­nie­waż w mó­zgu po­wsta­ją rów­nież zu­pe­łnie spon­ta­nicz­ne, dziw­ne po­my­sły i do­świad­cze­nia „aha!”, po­zor­nie ode­rwa­ne za­rów­no od prze­szło­ści, jak i przy­szło­ści, o któ­rych ba­da­cze pa­mi­ęci nie po­tra­fią zbyt dużo po­wie­dzieć. Są jesz­cze my­śli „a co, je­śli” – po wy­pad­ku mia­łam ich bar­dzo dużo. W ta­kim ra­zie co na­praw­dę wie­my o naj­bar­dziej fan­ta­stycz­nej, wy­jąt­ko­wej ludz­kiej ce­sze, jaką jest zdol­no­ść kre­atyw­ne­go my­śle­nia?

To jej za­wdzi­ęcza­my ra­kie­ty na Ksi­ężyc i Monę Lisę, par­ki i pi­ru­ety, zam­ki i ro­we­ry, Tadż Ma­hal i pi­ra­mi­dy, wiel­kie wy­na­laz­ki, wspa­nia­łe mia­sta i nie­sa­mo­wi­te roz­wi­ąza­nia tech­no­lo­gicz­ne, któ­re uczy­ni­ły nas wład­ca­mi pla­ne­ty. Na­sza kre­atyw­no­ść spra­wi­ła, że na­ukow­cy za­częli mó­wić o „an­tro­po­ce­nie”. Ży­je­my w epo­ce geo­lo­gicz­nej, w któ­rej to czło­wiek, a nie zja­wi­ska na­tu­ral­ne, od­ci­ska głębo­kie pi­ęt­no na na­szej pla­ne­cie i to praw­do­po­dob­nie na za­wsze. Ludz­ka kre­atyw­no­ść jest głębo­ko i nie­odwo­łal­nie zwi­ąza­na z na­szą po­zy­cją na Zie­mi, któ­rą przez ostat­nie dwie­ście lat pod­po­rząd­ko­wa­li­śmy so­bie w tak du­żym stop­niu, że może gro­zić nam ka­ta­stro­fa. Kry­zys kli­ma­tycz­ny to je­den z naj­bar­dziej bez­po­śred­nich skut­ków na­szej zbio­ro­wej, twór­czej zdol­no­ści prze­trwa­nia, na­szej eks­tre­mal­nej nad­pro­duk­cji na­pędza­nej za­rów­no cie­ka­wo­ścią, chci­wo­ścią, wie­dzą, jak i hi­sto­ria­mi, któ­re so­bie prze­ka­zu­je­my.

Kie­dy tak le­ża­łam na ka­na­pie, usi­łu­jąc uspo­ko­ić moją hi­per­ak­tyw­ną gło­wę ze wstrząśni­ętym mó­zgiem, po­my­śla­łam o Ali­cji w Kra­inie Cza­rów, ksi­ążce, o któ­rej nie­daw­no dys­ku­to­wa­ły­śmy w klu­bie ksi­ążki, któ­ry wie­le lat temu za­ło­ży­łam ze swo­ją przy­ja­ció­łką Verą. Vera uwiel­bia­ła ro­bić na dru­tach. Po­my­śla­łam o tym, jak dru­ty po­ru­sza­ły się w jej dło­niach, kie­dy roz­ma­wia­ły­śmy o Ali­cji w Kra­inie Cza­rów. Pró­bo­wa­łam so­bie przy­po­mnieć, co po­wie­dzia­ła o Bia­łym Kró­li­ku. Czu­łam, że to było coś wa­żne­go. Mia­łam wra­że­nie, że le­żąc na ka­na­pie, w my­ślach go­nię za ze­stre­so­wa­nym Bia­łym Kró­li­kiem, cho­ciaż nie ro­zu­miem po co – do­kład­nie jak Ali­cja.

Są lu­dzie, któ­rzy po­tra­fią spra­wić, że zmie­nia­my swój spo­sób my­śle­nia, któ­rzy ob­da­ro­wu­ją nas barw­ny­mi, ży­wy­mi ma­rze­nia­mi i ob­ra­za­mi, po­nie­waż ich we­wnętrz­ny świat jest tak sza­le­ńczy i na­tar­czy­wy, że po pro­stu musi być dzie­lo­ny z in­ny­mi. Le­wis Car­roll wy­ci­snął trwa­ły ślad na na­szej kul­tu­rze, pi­sząc Ali­cję w Kra­inie Cza­rów. Kie­dy prze­czy­ta­łam ją jesz­cze raz już jako oso­ba do­ro­sła, zro­zu­mia­łam, jak bar­dzo ra­dy­kal­na jest ta ksi­ążka: na­uczy­ła mnie, że non­sens to wa­żna spra­wa, któ­rą na­le­ży trak­to­wać bar­dzo po­wa­żnie. Poza tym od cza­su ude­rze­nia w gło­wę często mia­łam wra­że­nie, że sama znaj­du­ję się w Kra­inie Cza­rów.

Po­my­sł tej le­gen­dar­nej ksi­ążki dla dzie­ci na­ro­dził się pod­czas wy­ciecz­ki ło­dzią po le­ni­wej rze­ce w pi­ęk­ny lip­co­wy dzień w Oks­for­dzie w 1862 roku. Idea ksi­ążki, któ­rą te­raz trzy­ma­cie w ręce, po­wsta­ła nie­da­le­ko po­dob­nej le­ni­wej rze­ki w sza­ry pa­ździer­ni­ko­wy dzień w Oslo, po­nad sto pi­ęćdzie­si­ąt lat pó­źniej. Od tam­te­go dnia przy Aker­se­lvie wszyst­ko, co bra­łam za pew­nik, znik­nęło jak ba­ńka my­dla­na, jak Kot z Che­shi­re, po któ­rym zo­sta­je tyl­ko uśmiech. Ina­czej pa­trzę te­raz na ży­cie. Zmie­ni­łam miesz­ka­nie i zło­ży­łam wy­mó­wie­nie z pra­cy, i w ko­ńcu za­cznę żyć ze swo­jej twór­czo­ści. Może wła­śnie dla­te­go mu­szę się do­wie­dzieć, czym na­praw­dę jest kre­atyw­no­ść i w jaki spo­sób się ob­ja­wia. Na ra­zie na­bra­łam pew­no­ści, że wszyst­ko może się zda­rzyć i to naj­częściej w chwi­li, kie­dy naj­mniej się tego spo­dzie­wa­my. Bo co się sta­nie, kie­dy w cie­pły let­ni dzień wśli­zgnie­cie się za Bia­łym Kró­li­kiem do nory? Co się wy­da­rzy, kie­dy w zim­ny je­sien­ny dzień roz­bi­je­cie się na ro­we­rze i wa­sze ży­cie ni­g­dy już nie będzie ta­kie samo?

A je­śli to zda­rze­nie wy­wo­ła coś zu­pe­łnie nie­ocze­ki­wa­ne­go? Co się sta­nie, je­śli na­pi­szę całą ksi­ążkę o kre­atyw­no­ści?

Za­raz się tego do­wie­my.