Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Skąd biorą się dobre pomysły? Czy istnieje sposób, by mieć ich więcej? I dlaczego często przychodzą w dziwnych momentach?
By odpowiedzieć na te pytania, autorka – niczym Alicja podążająca za Białym Królikiem do Krainy Czarów – poszukuje źródeł kreatywności. Rozmawia z neurologami, naukowcami, pisarzami, muzykami, komikami, artystami i filozofami, pozwala przepuścić prąd przez swój płat czołowy, zapisuje się na zajęcia z improwizacji i jogi nidry, odwiedza kapsułę floatingową, nudzi się, celebruje bezcelowość, śni na jawie i uczy się uciszać wewnętrznego krytyka – własną Królową Kier.
Hilde Østby bada, jaki wpływ na twórcze myślenie mają: współczesny systemu edukacji, aktualny tryb pracy w większości zawodów, nuda, przebywanie na łonie natury czy… częste kąpiele. Zastanawia się także, czy technologia oddala człowieka od osiągnięcia pełni kreatywnych możliwości czy wręcz przeciwnie – umożliwia wzbijanie się na twórcze wyżyny.
To książka o nieposkromionej wyobraźni i chęci tworzenia, o pomysłach – dobrych i złych – oraz ich wpływie na otaczający świat. Bo jeśli mamy przetrwać jako gatunek, musimy chronić tę jedną z naszych najbardziej ludzkich cech – kreatywność.
Hilde Østby – zajmuje się historią idei, jest pisarką, dziennikarką i byłą redaktorką wydawniczą. Zadebiutowała w 2013 roku bardzo dobrze przyjętą przez krytyków powieścią Leksikon om lengsel [Leksykon tęsknoty]. Studiowała na uniwersytecie w Oslo, jej praca magisterska dotyczyła Szekspira i różokrzyżowców. Obecnie jest redaktorką w Bibliotece Narodowej i pisze artykuły do „Aftenposten”. Razem z siostrą Ylvą napisała książkę Jak działa pamięć (Marginesy 2018).
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 435
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 11 godz. 32 min
Lektor: Hanna Chojnacka
Powodzenia, mój przyjacielu!
Dziś czas na ciebie.
Możesz iść, dokąd chcesz!
Ruszaj przedsiebie!
Dr Seuss
Pamięci Very Micaelsen
(1974–2018)
WSTĘP
TRAFIAM NA ŚCIANĘNAD AKERSELVĄ
Albo: Czy można stać się kreatywnymod uderzenia w głowę?
– Na początek przeczytaj początek –odrzekł poważnie Król – na końcu dojdźdo końca, a potem zakończ.[1]
A więc trafiłam na ścianę. I to dosłownie.
Była kamienna i miałam nawet okazję jej posmakować, kiedy mój rower wpadł na nią z impetem. Miała dziwny, zimny, metaliczny smak. A może to był posmak mojej własnej krwi?
Tego dnia moja siostra Ylva i ja wybierałyśmy się na promocję książki, którą razem napisałyśmy: Jak działa pamięć. Miałyśmy się spotkać z dziennikarzami radiowymi i prasowymi, żeby udzielić im wywiadu dotyczącego pamięci. Podwiozłam – nie, właściwie podrzuciłam – córkę do przedszkola i pojechałam dalej wzdłuż Akerselvą. Pedałowałam, najszybciej jak umiałam. Serce mi waliło, tętnica szyjna pulsowała, a ja przygotowywałam w myślach plan dnia. Kierowałam się stalowoszarą nitką wody, która niczym niewzruszona przecina Oslo, pod mostami i wzdłuż łagodnych wzgórz pokrytych jesiennozieloną trawą. Nie wiem, co sprawiło, że pod wpływem nagłego impulsu niefrasobliwie odwróciłam głowę, przekonana, że od przyczółku mostu wznoszącego się nad ścieżką dla pieszych i rowerzystów dzieli mnie jeszcze sporo metrów.
Kiedy spojrzałam na wprost, przyczółek był tuż przede mną, równie mocny i stabilny jak wtedy, gdy stanął tam w 1827 roku. Po zderzeniu ze mną nie przesunął się nawet o milimetr, chociaż uważałam, że mógł to zrobić, choćby ze zwykłej uprzejmości. Mówimy tu przecież o średniej klasy arystokracie wychowanym na początku XIX wieku, kiedy zupełnie inaczej traktowało się damy. Gdy po upływie, jak mi się wydawało, kilku długich minut – i rzeczywiście tak było, czas płynął wolniej – w końcu wylądowałam na ziemi, rozległ się huk. Rower zatrzymał się wiele metrów dalej. Po prostu pojechał przed siebie, gdy moja głowa trzasnęła w dolną część przyczółka mostu z siłą odpowiadającą prędkości, z jaką pedałowałam.
Moja twarz natychmiast pokryła się licznymi wybroczynami, a na czole wyskoczył mi mały guz. Dopiero potem odkryłam, że złamałam nos. Krew tryskała i spływała po moim brązowym płaszczu. Szczęście w nieszczęściu, że tamtego jesiennego poranka most nad Akerselvą, z którym się zderzyłam, prowadził prosto do Szpitalnego Oddziału Ratunkowego.
Kiedyś most Nybrua stanowił przedłużenie sieci drogowej i oczywistą poprawę komfortu życia mieszkańców stolicy, część większego planu zagospodarowania miast, która uczyniła Trondheimsveien główną drogą dojazdową do Christianii od strony północnej. Teraz ten wspaniały kamienny most stał się najpierw moim największym wrogiem, a zaraz potem moim ratunkiem: wdrapałam się na niego z pomocą przypadkowej osoby uprawiającej jogging i chwiejąc się na nogach, udałam prosto do szpitalnej izby przyjęć. Najpierw moje czoło, a potem reszta mnie. W szpitalu wysłali mnie na tomografię komputerową, żeby sprawdzić, czy nie mam krwawienia śródczaszkowego.
Mogę śmiało powiedzieć, że moje życie wywróciło się do góry nogami z powodu tego, co stało się z moją głową tamtego dnia nad Akerselvą, w całkiem zwyczajny wtorek pod koniec października.
Ale co się właściwie stało?
Bo coś się stało.
Kilka dni później wokół moich oczodołów powstał tak zwany krwiak okularowy, inaczej oczy szopa: duże niebiesko-fioletowe krwawe podbiegnięcia. Ale wtedy już dawno odesłali mnie z SOR-u do domu z kartką, na której było napisane, że nie powinnam czytać (tak, to najprawdziwsza prawda: przeczytałam zalecenie, że nie powinnam czytać i natychmiast poczułam się trochę oszukana), że powinnam przez trzy tygodnie odpoczywać i że wszystko będzie dobrze. Doznałam lekkiego wstrząśnienia mózgu, nic groźnego, nawet nie zemdlałam. Po prostu dostałam małego łupnia. Każdego roku wiele tysięcy Norwegów doznaje podobnych obrażeń. To się zdarza tak często, że właściwie nie ma co liczyć na współczucie czytelników.
W ten sposób stałam się częścią statystyki. Byłam „rowerzystką bez kasku z obrażeniami głowy”, z łagodnym urazowym uszkodzeniem mózgu (mild traumatic brain injury, MTBI), cytując fachową literaturę. Jeśli zastosujemy klasyfikację Head Injury Severity Scale (HISS) z 1995 roku, nie doznałam nawet lekkiego urazu głowy: ponieważ ani razu nie zemdlałam, to znaczy nie straciłam przytomności, moje obrażenia głowy można było określić jako „minimalne”. Czysto teoretycznie to, czego doświadczyłam, było tak niegroźne, że nie powinnam była absolutnie niczego zauważyć i szybko wyzdrowieć. Ale już wtedy, gdy czołgałam się po ziemi, zakrwawiona i w szoku, pomyślałam, że mogę mieć problemy z pamięcią. Nie byłoby w tym nic dziwnego, ponieważ pamięć jest bardzo krucha i angażuje wiele sieci rozsianych po całym mózgu. W końcu moja siostra obroniła doktorat z neuropsychologii, a dokładniej z pamięci, i jak już wspomniałam, napisałyśmy razem książkę na ten temat.
Okazało się jednak, że nie mam racji, diagnozując się na własną rękę; rzadko ją wtedy mamy. Po urazie moja pamięć działała bez zarzutu, zarówno ta związana ze wszystkim, co dotąd przeżyłam, jak i ta związana z badaniami, które prowadziłam w związku z książką o pamięci. Mój mózg został uszkodzony w inny sposób. Chociaż czy „uszkodzony” to właściwe określenie? Tuż po zderzeniu z mostem przyszło mi do głowy mnóstwo pomysłów i miałam niespożytą energię. Nie byłam w stanie leżeć bezczynnie. Tydzień po wypadku usiadłam i spisałam listę propozycji książek popularnonaukowych, które chciałam napisać. I nie chodziło tu o dwie propozycje, tylko o dwadzieścia. Czy uderzenie w głowę mogło uczynić mnie bardziej kreatywną i gotową do działania niż zwykle? Gdy powiedziałam o tym mojej lekarce rodzinnej, ta roześmiała się i zażartowała: „Może wszyscy powinni od czasu do czasu uderzyć się w głowę?”. Ja również się zaśmiałam i odparłam, że powinnam to opatentować jako „metodę żelaznego pręta Hilde”. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to będzie ostatni żart, jaki wypowiem przez długi czas.
Literatura naukowa zna przykłady osób, które stały się wyjątkowo kreatywne po uderzeniu w głowę albo po innego rodzaju traumie, fizycznej lub psychicznej, ponieważ została zaburzona równowaga dopaminowa w mózgu. Dopamina jest neuroprzekaźnikiem związanym z układem nagrody i kiedy połączy się go z twórczą ekspresją, w mózgu zaczyna roić się od pomysłów. Przeczytałam, że uszkodzenie płata czołowego może wpłynąć na poziom kreatywności.
„Mania i depresja istnieją w skomplikowanych połączeniach” – twierdzi neurolog Alice Weaver Flaherty, która przeżyła najsilniejszą traumę, na jaką może zostać narażona młoda matka: jej bliźniaki, które przyszły na świat długo przed terminem, zmarły wkrótce po urodzeniu. To doświadczenie sprawiło, że Flaherty nie była w stanie przestać pisać, czuła palącą potrzebę tworzenia. Wstawała w środku nocy i siadała przed komputerem. Jej zdaniem płat czołowy stanowi klucz do kreatywności. To tutaj mają swoją siedzibę zarówno grafomania, jak i blokada pisarska.
„Nawet teraz, kiedy znowu piszę jak zwykle, moje tętno przyspiesza, mam wrażenie, że jestem we władaniu czegoś silniejszego niż moja wola i wraca do mnie to fantastyczne uczucie, które towarzyszyło mi, gdy byłam w fazie grafomanii” – opowiada w swojej książce The Midnight Disease: The Drive to Write, Writer’s Block, and the Creative Brain [Choroba północy: pęd do pisania, blokada pisarska i kreatywny mózg].
Po przeczytaniu historii Flaherty znalazłam dużo bardziej zniechęcające badanie dotyczące urazu głowy, między innymi artykuł naukowy o słynnym francuskim kompozytorze Maurisie Ravelu. Naukowcy, którzy badali jego przypadek, twierdzą, że po wypadku samochodowym utracił zdolność komponowania. Istnieje znacznie więcej przykładów osób, które na skutek uderzenia w głowę lub traumy stały się mniej, a nie bardziej kreatywne. Jeśli o mnie chodzi, nie byłam pewna, co o tym sądzić. Może mój mózg wszedł w tryb maniakalnej kreatywności artysty?
Po wielu miesiącach zwolnienia lekarskiego ani moja internistka, ani ja nie śmiałyśmy się już tak bardzo z metody żelaznego pręta Hilde. W tym czasie doświadczyłam wielu dziwnych załamań nerwowych, podczas których płakałam w sposób niepohamowany, jak dziecko – szczerze mówiąc, jak moje własne dziecko; małe dzieci płaczą często i pozornie bez powodu – ponieważ wokół mnie było za głośno i zbyt nerwowo. Dźwięki mnie wykańczały. Przejście przez lotnisko Gardermoen kończyło się tym, że przybierałam pozycję embrionalną: po wyjściu ze sklepu wolnocłowego zwijałam się w kłębek na ławce, z trudem łapiąc oddech. Czułam się tak, jakbym była narażona na zbyt silne bodźce. W nocy spałam co najmniej dwanaście godzin, a w ciągu dnia często ucinałam sobie drzemkę, ponieważ padałam ze zmęczenia.
Funkcja wykonawcza, a dokładniej pamięć robocza mojego mózgu musiała zostać uszkodzona.
Funkcja wykonawcza jest bardzo ważna dla tego, co nazywamy skupieniem i koncentracją: to ona nadaje naszym myślom kierunek. Jeśli chcemy coś obliczyć w myślach, odpowiedzieć w pracy na mejla albo wysiedzieć na spotkaniu, dobrze, żeby nasze funkcja wykonawcza działała bez zarzutu, bo właśnie dzięki niej jesteśmy skoncentrowani, obecni duchem i potrafimy obsługiwać kilka myśli naraz. Naukowcy badający pamięć twierdzą, że w naszej pamięci roboczej może jednocześnie przebywać od pięciu do dziewięciu „jednostek”, takich jak liczby lub pozycje na liście zakupów. Sprawnie funkcjonująca funkcja wykonawcza oznacza również, że potrafimy planować i przewidywać konsekwencje naszych czynów, tworzyć scenariusze przyszłości i przywoływać wspomnienia. Kiedy jednak kapitan statku został obezwładniony, wszystkie wrażenia naparły na mnie z tą samą siłą, a przyszłość stała się jedną wielką niewiadomą.
Funkcja wykonawcza to nie tylko kapitan, lecz także bileterka, a kiedy ona nie pracuje, wszystkie wrażenia zmysłowe bez trudu dostają się na pokład. Podczas zaokrętowania panuje niewyobrażalny chaos, wybuchają kłótnie, ludzie wypadają za burtę, a statek zaczyna zbaczać z kursu.
Znacznie później wpadł mi w ręce artykuł naukowy, w którym wyjaśniono, w jaki sposób urazowe uszkodzenie mózgu może wpłynąć na poszczególne sieci neuronów, zarówno na funkcję wykonawczą, którą już omówiłam, jak i na jedną z uniwersalnych sieci funkcjonalnych, tak zwaną sieć stanu spoczynkowego (default mode network, DMN), i na to, jak one ze sobą współpracują. Wtedy jeszcze nie zdawałam sobie sprawy z tego, co to oznacza, ale w trudny do wyjaśnienia sposób byłam pewna, że wcześniej coś mnie powstrzymywało, coś, co po wypadku przestało mnie ograniczać. Teraz moje śnienie na jawie i pomysły były natarczywe, dzikie i niepohamowane.
Już wcześniej wiedziałam, że mózg jest szalenie skojarzeniowy i że ciągle kierują nami silne emocje, wspomnienia i asocjacje. A ponieważ pamięć jest tak niesamowicie twórcza i nieobliczalna, sądziłam, że odpowiedź na pytanie, co się stało ze mną i moją kreatywnością, znajdę w badaniach nad pamięcią. Niezliczone eksperymenty wykazały, że potrafimy pamiętać nawet zdarzenia, które się nigdy nie wydarzyły, a najważniejsze fakty z własnego życia najprawdopodobniej pamiętamy błędnie. Pamięć w mniejszym stopniu przypomina protokolantkę, a bardziej bajarkę. Pierwsza zasada mówi o tym, że pamiętamy wszystko, co się wyróżnia i co budzi silne emocje; traumy zajmują dużo więcej miejsca w naszej pamięci niż mycie zębów. A ponieważ większość z nas ma ograniczoną pojemność magazynu wspomnień, obowiązuje druga zasada pamięci: wszystko, co zwyczajne i mało ekscytujące, jak mycie zębów, trafia do tak zwanych wspomnień zbiorowych. I już na tym etapie kreatywność pamięci daje o sobie znać: tym wszystkim, o czym zapominamy, i tym, co zapamiętujemy, sterują emocje i to, co naszym zdaniem jest ważne. Poza tym wspomnienia bywają przerabiane i zmieniane, kiedy przywołujemy je z pamięci.
Badania nad pamięcią jednak nie są w stanie opisać wszystkich stron kreatywności, ponieważ w mózgu powstają również zupełnie spontaniczne, dziwne pomysły i doświadczenia „aha!”, pozornie oderwane zarówno od przeszłości, jak i przyszłości, o których badacze pamięci nie potrafią zbyt dużo powiedzieć. Są jeszcze myśli „a co, jeśli” – po wypadku miałam ich bardzo dużo. W takim razie co naprawdę wiemy o najbardziej fantastycznej, wyjątkowej ludzkiej cesze, jaką jest zdolność kreatywnego myślenia?
To jej zawdzięczamy rakiety na Księżyc i Monę Lisę, parki i piruety, zamki i rowery, Tadż Mahal i piramidy, wielkie wynalazki, wspaniałe miasta i niesamowite rozwiązania technologiczne, które uczyniły nas władcami planety. Nasza kreatywność sprawiła, że naukowcy zaczęli mówić o „antropocenie”. Żyjemy w epoce geologicznej, w której to człowiek, a nie zjawiska naturalne, odciska głębokie piętno na naszej planecie i to prawdopodobnie na zawsze. Ludzka kreatywność jest głęboko i nieodwołalnie związana z naszą pozycją na Ziemi, którą przez ostatnie dwieście lat podporządkowaliśmy sobie w tak dużym stopniu, że może grozić nam katastrofa. Kryzys klimatyczny to jeden z najbardziej bezpośrednich skutków naszej zbiorowej, twórczej zdolności przetrwania, naszej ekstremalnej nadprodukcji napędzanej zarówno ciekawością, chciwością, wiedzą, jak i historiami, które sobie przekazujemy.
Kiedy tak leżałam na kanapie, usiłując uspokoić moją hiperaktywną głowę ze wstrząśniętym mózgiem, pomyślałam o Alicji w Krainie Czarów, książce, o której niedawno dyskutowałyśmy w klubie książki, który wiele lat temu założyłam ze swoją przyjaciółką Verą. Vera uwielbiała robić na drutach. Pomyślałam o tym, jak druty poruszały się w jej dłoniach, kiedy rozmawiałyśmy o Alicji w Krainie Czarów. Próbowałam sobie przypomnieć, co powiedziała o Białym Króliku. Czułam, że to było coś ważnego. Miałam wrażenie, że leżąc na kanapie, w myślach gonię za zestresowanym Białym Królikiem, chociaż nie rozumiem po co – dokładnie jak Alicja.
Są ludzie, którzy potrafią sprawić, że zmieniamy swój sposób myślenia, którzy obdarowują nas barwnymi, żywymi marzeniami i obrazami, ponieważ ich wewnętrzny świat jest tak szaleńczy i natarczywy, że po prostu musi być dzielony z innymi. Lewis Carroll wycisnął trwały ślad na naszej kulturze, pisząc Alicję w Krainie Czarów. Kiedy przeczytałam ją jeszcze raz już jako osoba dorosła, zrozumiałam, jak bardzo radykalna jest ta książka: nauczyła mnie, że nonsens to ważna sprawa, którą należy traktować bardzo poważnie. Poza tym od czasu uderzenia w głowę często miałam wrażenie, że sama znajduję się w Krainie Czarów.
Pomysł tej legendarnej książki dla dzieci narodził się podczas wycieczki łodzią po leniwej rzece w piękny lipcowy dzień w Oksfordzie w 1862 roku. Idea książki, którą teraz trzymacie w ręce, powstała niedaleko podobnej leniwej rzeki w szary październikowy dzień w Oslo, ponad sto pięćdziesiąt lat później. Od tamtego dnia przy Akerselvie wszystko, co brałam za pewnik, zniknęło jak bańka mydlana, jak Kot z Cheshire, po którym zostaje tylko uśmiech. Inaczej patrzę teraz na życie. Zmieniłam mieszkanie i złożyłam wymówienie z pracy, i w końcu zacznę żyć ze swojej twórczości. Może właśnie dlatego muszę się dowiedzieć, czym naprawdę jest kreatywność i w jaki sposób się objawia. Na razie nabrałam pewności, że wszystko może się zdarzyć i to najczęściej w chwili, kiedy najmniej się tego spodziewamy. Bo co się stanie, kiedy w ciepły letni dzień wślizgniecie się za Białym Królikiem do nory? Co się wydarzy, kiedy w zimny jesienny dzień rozbijecie się na rowerze i wasze życie nigdy już nie będzie takie samo?
A jeśli to zdarzenie wywoła coś zupełnie nieoczekiwanego? Co się stanie, jeśli napiszę całą książkę o kreatywności?
Zaraz się tego dowiemy.