Dawno temu w ciemnym lesie - Daria Orlicz - ebook

Dawno temu w ciemnym lesie ebook

Daria Orlicz

3,0
14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

Okolice Zielonej Góry. Małe senne miasteczko i brutalna zbrodnia.

Zamordowany był kochającym mężem i ojcem, ale jego przeszłość kryła wiele sekretów – jako młody chłopak otaczał się specyficznymi ludźmi, tworząc niemal coś w rodzaju sekty. Konrad lubował się w makabresce, pociągało go zło. Upokarzał ludzi i bezlitośnie prześladował niektórych szkolnych kolegów. 

Ciało zostaje znalezione dokładnie w tym samym miejscu, w którym przed laty ktoś odebrał życie Alicji, młodziutkiej ciężarnej dziewczynie.  Otoczona lasem polana przed chatką Baby Jagi, jak miejscowe dzieciaki nazywają opuszczony, na wpół zrujnowany dom, znowu stała się więc niemym świadkiem zbrodni.

Lena Osowska, youtuberka prowadząca kanał „Osa na Tropie Zbrodni” znajduje informację o zabójstwie biznesmena i postanawia bliżej przyjrzeć się tej sprawie.

W miasteczku nadal mieszkają ci, którzy pamiętają tragiczną śmierć dziewczyny, ale sprawca wciąż pozostaje nieuchwytny. Kto zabił Alicję? Czy zrobił to ten sam człowiek, który odebrał życie Konradowi?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 340

Rok wydania: 2025

Oceny
3,0 (1 ocena)
0
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AAJac

Całkiem niezła

Polecam
00



1

Okolice Zielonej Góry, sierpień 2008

Sierpniowa noc była parna, niosła obietnicę pocałunków, szeptów w mroku, czułości. Jednak młody mężczyzna, który wysiadł z zaparkowanego pod lasem samochodu, nie miał w sobie nic z nocnego kochanka. W jego głowie rozpanoszyła się ciemność, głęboka czerń. Złe myśli, pełne krwi i śmierci, zalęgły się pod jego czaszką i nie chciały odejść. Pragnął, żeby było inaczej, ale najwidoczniej nie on o tym decydował. Istnieją ludzie, którzy nie potrafią zapanować nad własnymi myślami, i on ewidentnie należał właśnie do nich.

Zamknął drzwi auta najciszej, jak się dało, by nie robić hałasu. Później się rozejrzał, pragnąc się upewnić, że leśna droga jest pusta. Pomiędzy strzelistymi sosnami dostrzegł srebrzystą poświatę księżyca – pękatego, zapowiadającego nadchodzącą pełnię, obiecującego prorocze sny i mamiącego swoim niewzruszonym, odwiecznym pięknem.

Mężczyzna ruszył w stronę lasu i wszedł między drzewa. Pod podeszwą buta z cichym chrzęstem pękła wysuszona sierpniowymi upałami szyszka, sekundę później trzasnęła gałązka, którą przypadkiem zgniótł. W lesie było cicho i spokojnie, ale on czuł niepokój. Nie chciał jednak zapalać latarki, wolał pozostać w mroku. Drapieżcy trzymają się w ukryciu, to odwieczne prawo, jedna ze świętych zasad polowania. Wszedł na pajęczynę i nerwowo starł jej lepkie strzępy z policzka. Później zwolnił, przyczaił się, stawiał kroki coraz ostrożniej. Chciał podejść do niej bezszelestnie, niezauważony.

Dziewczyna siedziała na kocu pośrodku niewielkiej polany. W białej sukience, z rozpuszczonymi włosami, które jasną kaskadą opadały jej na ramiona i plecy, wyglądała jak rusałka. A może zjawa? Miała na imię Alicja, urodziła się w tej okolicy i tutaj za chwilę umrze. Ale o tym przecież jeszcze nie wiedziała…

Mężczyzna wzdrygnął się i przystanął na skraju lasu, niemal przy samej linii drzew. Jeszcze trzy, może cztery kroki i znajdzie się na porośniętej wysoką soczystą trawą polanie. Było kilka minut po północy, kobieta mimo samotności nie wykazywała oznak strachu. Ale przecież tutaj dorastała, to był jej dom, rodzinne strony, miejsca, które znała od dziecka. Las nie był duży, niedaleko znajdowało się niewielkie urokliwe jeziorko. Bawiła się tu, gdy miała kilka lat, wymykała się z domu na przekór matce. Już wtedy robiła tylko to, na co miała ochotę. Piękna, nieokiełznana, niemal dzika.

Mężczyzna zerknął na jej olbrzymi ciążowy brzuch i kurczowo zacisnął palce na rękojeści noża.

Nie chciał tego robić, naprawdę nie chciał!

Wiedział jednak, że nie ma wyjścia.

Po tym, co się wydarzyło, jedynym rozwiązaniem jest jej śmierć.

Krew ciężarnej splami jego ręce na zawsze, naznaczy go, ale nie może się wycofać.

Nie teraz…

Zrobił krok w jej stronę, potem drugi. Miał na sobie stare znoszone trampki, a wysoka trawa tłumiła jego ruchy skuteczniej, niż zrobiłby to puszysty wełniany dywan. Księżyc na chwilę schował się za chmurami. Kobieta poprawiła włosy, przeciągnęła się i pogładziła po brzuchu. Ten czuły matczyny gest sprawił, że jego palce na rękojeści noża zrobiły się śliskie od potu. Jeszcze może się wycofać, ale nie, nie zrobi tego.

Ostatniej nocy podjął decyzję: Alicja musi zginąć!

Zerknął w stronę stojącego na skraju polany niewielkiego domku z kamienną podmurówką. W mroku wyglądał niemal upiornie, jednak Alicja nic sobie nie robiła z bliskości owianej złą sławą ruiny. Kiedy był smarkaczem, mieszkała tu stara, siwa i mocno pomarszczona kobieta, której bały się wszystkie dzieciaki w okolicy. Widywał ją często zbierającą zioła czy krążącą po miasteczku, a kiedy, chcąc zaspokoić swą niezdrową ciekawość, pojawiał się przy jej domu, przepędzała go miotłą, szpetnie przy tym klnąc. Może właśnie dlatego któreś z okolicznych dzieciaków zaczęło nazywać jej dom chatką Baby-Jagi, a nazwa się przyjęła. Później, gdy podrośli, a staruszka od dawna już nie żyła – powiesiła się na jednej z masywnych belek werandy – spotykali się w tym coraz bardziej zarośniętym domku, żeby w tajemnicy przed dorosłymi pić piwo, palić skradzione wujkowi kumpla fajki i gadać o laskach. W tym miejscu pierwszy raz pocałował dziewczynę, tu bywał, kiedy w deszczowe dni urywał się ze szkoły i nie miał dokąd pójść, tu po raz pierwszy skosztował palącego smaku wódki.

A teraz czaił się w mroku ze świadomością, że za kilka minut jego życie zmieni się na zawsze, nieodwracalnie.

Był jakieś sześć, może osiem metrów od niej, kiedy Alicja wstała z koca i boso weszła w trawę, rozmasowując sobie plecy. Chwilę później go dostrzegła i uniosła rękę w geście powitania. Mężczyzna przywołał na twarz wymuszony uśmiech, chociaż chciało mu się płakać. Wolałby, żeby wszystko potoczyło się inaczej, ale nie cofnie przecież czasu…

Przyspieszył kroku.

Wiedział, że albo zrobi to teraz, albo stchórzy, wycofując się, i zaprzepaści swoją szansę.

Ona wciąż się uśmiechała – szeroko, promiennie, przeuroczo.

Dopiero chwilę później, kiedy był już niemal przy niej, zauważyła w jego dłoni duży ząbkowany nóż. Stalowe ostrze błysnęło w świetle księżyca, zdradzając zamiary mężczyzny.

– Co ty… – zaczęła, ale nie dokończyła.

Księżyc, który przed momentem ponownie wyłonił się zza chmur, rozświetlił jej twarz nikłą srebrzystą poświatą, a mężczyzna dostrzegł w jej oczach zwierzęcy strach. Była jak młoda sarna, która zbyt późno wyczuła zagrożenie.

Rzuciła się do ucieczki.

Gnała przez polanę niczym ścigana przez bezlitosnego drapieżnika gazela, ale przecież nie miała z nim szans. Była drobna, przerażona i ciężarna. On – silny, wysportowany i szybki. Poślizgnęła się, ale zdołała utrzymać równowagę. Wciąż jeszcze biegła, jednak jej szanse na ratunek z sekundy na sekundę malały. Dopadł ją, złapał za szyję i poddusił. Nie chciał, by krzyczała, nie zniósłby jej wrzasku. Ogarnięta histeryczną paniką, Alicja szarpała się przez dłuższą chwilę, ale dość szybko zwiotczała.

Nie tak to miało wyglądać. Nie chciał, by się bała, miał zamiar zrobić to znienacka. Jednak stało się, spartaczył. Poderżnął jej gardło jednym wprawnym ruchem. Jej krew była gorąca, skapywała mu na rękę, spływała po przedramieniu do łokcia, niemal parząc mu skórę. Trzymał ją w ramionach – rzężącą i konającą – jeszcze przez dłuższą chwilę, zanim powoli, niemal z namaszczeniem, ułożył jej bezwładne ciało w trawie.

Leżała na plecach i w jakimś spowodowanym szokiem obłędzie wydawało mu się, że jej opięty delikatnym materiałem sukienki ciążowy brzuch gwałtownie się porusza, jakby umierające wraz z brutalnie zamordowaną matką dziecko usiłowało się wydostać na zewnątrz, od środka rozrywając piąstkami jej skórę, torując sobie drogę do zaczerpnięcia pierwszego oddechu i wolności. Ale przecież wiedział, że to niedorzeczne. Chyba wiedział, a jednak cały się trząsł…

To dziecko…

Nie, nie potrafił o tym myśleć, wszystko to przyprawiało go o gwałtowne zawroty głowy, powodowało mdłości.

– Nie teraz… – wymamrotał, ocierając splamione krwią dłonie w ciemnogranatowe dżinsowe szorty.

W końcu wyrwał się z odrętwienia i ruszył biegiem w stronę linii drzew i dalej w las. Nadal trzymał w dłoni zakrwawiony nóż. Przesiąknięty posoką materiał jego czerwonego podkoszulka przykleił mu się do ramienia, oblepiał ciało, naznaczał go piętnem grzechu. Przez chwilę bał się, że zwymiotuje, ale udało mu się pokonać mdłości.

Kiedy wypadł na drogę, gdzie zostawił samochód – starego, wgniecionego w lewym boku rzęcha, którego pożyczył od kumpla – serce biło mu tak szybko, jakby miało wyskoczyć z piersi, i kręciło mu się w głowie.

Zrobił to!

Zrobił to, co uznał za słuszne, ale myśl, że pozbawił życia ciężarną, była przygniatająca niczym olbrzymia nagrobna płyta.

Morderca.

Nie ma już odwrotu.

Zabił, choć nie sądził, że dopuści się czegoś tak potwornego. Był dobrym człowiekiem, a przynajmniej lubił tak o sobie myśleć. A teraz otwierał samochód splamionymi krwią rękami i otulony mrokiem sierpniowej nocy szukał pod siedzeniem butelki z mineralną.

Aby trochę się ogarnąć, chwilę później zdjął zakrwawiony podkoszulek, zaraz po nim ciemne szorty, kraciaste bokserki i założone na bose stopy biało-czerwone trampki. Wszystko to, oprócz obuwia, spakował do dużego worka foliowego i w gorączkowym pośpiechu założył ulubiony stary dres, który ze sobą zabrał. Buty cisnął w las, głęboko między drzewa, by nikt nie mógł ich dostrzec z leśnej drogi, następnie wsiadł za kierownicę i choć dygotał, zapalił silnik.

– Nikt się nie dowie – mruknął, zanim wolno ruszył przez ciemną knieję. – Nikt się nie dowie – powtórzył, odnosząc nieprzyjemne wrażenie, że ze stresu i szoku język mu dosłownie skołowaciał.

Okrążył miasteczko, chcąc wjechać pomiędzy pierwsze zabudowania od strony starych pegeerów, a nie lasu, w którym ją zostawił.

Alicja…

Myśl o tym, że leży tam martwa, że wykrwawiła się w trawę, po której tyle razy chodziła boso, wystawiając twarz w stronę słońca, była nie do zniesienia. Ale przecież wiedział, że to było nieuniknione. Sprawy zaszły za daleko, nie widział już odwrotu…

Przed otwartym całą dobę monopolowym zatrąbił i pomachał znajomemu. Chciał, żeby widziano go właśnie po tej stronie miasteczka, liczył na jakieś choćby szczątkowe alibi.

Pod domem, zanim wjechał do ogrodu, zapalił w aucie papierosa. Przez chwilę zastanawiał się, co będzie dalej, ale nie potrafił niczego wymyślić. Pamiętał jedynie o krwi tryskającej z rozciętego gardła Alicji. Nawet nie krzyknęła… Odeszła tak cicho i potulnie, jakby był jej przeznaczony właśnie ten tragiczny koniec, jakby jakiś podły, okrutny bóg zabawił się jej kosztem.

– Przepraszam – wyszeptał.

Odpowiedziała mu martwa cisza.

2

Okolice Bydgoszczy, listopad 2023

Lena biegła przez las, smagana bolesnymi uderzeniami gałązek, przerażona i zdezorientowana. Pozwolili jej założyć buty, ale poza tym była naga. Jesienny dzień był w miarę ciepły, jednak teraz, tuż przed zachodem słońca, wyraźnie się ochłodziło. Przystanęła i przytulona do pnia drzewa, usiłowała uspokoić rozszalałe tętno.

Dopadli ją jakiś kwadrans wcześniej, kiedy spacerowała wśród drzew. Było ich sześciu, wszyscy między trzydziestką a czterdziestką. Przerośnięte karki, nalane gęby, piwne brzuszyska. Zaszli jej drogę na pokrytej koleinami szerokiej ścieżce. Nie miała dokąd uciec. Początkowo usiłowała po prostu z nimi pogadać, traktując ich jak zwykłych weekendowych turystów, ale szybko zrozumiała, że mają złe zamiary.

Sięgnęła po telefon, choć świetnie wiedziała, że tu, gdzie się znajdują, nie ma zasięgu.

Jeden z nich wyrwał z jej ręki plecak i cisnął go w błoto.

Cofnęła się, ale jego kumpel złapał ją od tyłu, chwycił w pasie i przysunął usta do jej ucha.

– Pobawimy się w polowanie – wyszeptał. – I zgadnij, kto będzie zwierzyną.

– Chyba cię pojebało! – warknęła, a jego kumple zarechotali.

Kazali jej się rozebrać. Odmówiła, więc zdarli z niej grubą sportową bluzę, a później resztę garderoby. Drżała z zimna, upokorzenia i strachu, podczas gdy oni przerzucali między sobą jej bawełniane majtki, przyciskali je do twarzy, rechotali i rzucali niewybredne żarty.

Chciała krzyczeć, ale któryś z nich zasłonił jej usta dłonią.

To się nie może dziać naprawdę, myślała spanikowana. To są tereny spacerowe, do kurwy nędzy! Ktoś zaraz się tu pojawi, przepłoszy ich i mnie uratuje, powtarzała sobie.

Ale nikt się nie pojawił.

– Dostaniesz kilka minut przewagi – powiedział ten najgrubszy, zarośnięty rudawy typ w bordowym dresie. – Później za tobą ruszymy.

– Zapłacicie za to! – krzyknęła, usiłując podnieść rzuconą na ziemię bluzę, ale jeden z nich złapał ją za włosy.

– Policzę do dziesięciu. Kiedy skończę, lepiej zacznij biec. Każda sekunda zwłoki zadziała na twoją niekorzyść – odezwał się ten, który do tej pory milczał.

Lena rozejrzała się wokół, ale wciąż byli sami – ona i kilku zupełnie jej obcych typów, którzy zdarli z niej ubranie i oznajmili, że właśnie stała się ich zwierzyną.

Przełknęła ślinę. Szumiało jej w uszach, tętno oszalało.

Co robić? Biec? Przez las, w którym niebawem zrobi się ciemno? Wołać o pomoc? Błagać oprawców o litość? Co jej zrobią? Zgwałcą ją? Zabiją? A może to tylko jakaś chora zabawa, którą zakończą, zanim zostaną przekroczone granice jej śmiertelnego strachu?

– Cztery – usłyszała i nagle zdała sobie sprawę, że jeden z typów głośno odlicza sekundy.

Wzięła głęboki wdech, później kolejny.

– Siedem.

Napięła mięśnie, przygryzła wargę.

– Osiem.

Musi biec. Wystrzelić między drzewa i gnać tak szybko, jak tylko zdoła. Gorączkowo zastanawiała się, czy da radę dotrzeć do parkingu, ale czuła, że nie pozwolą jej ruszyć w tamtą stronę. Ten, który stał najbliżej, warknął, że ma biec przed siebie, w stronę stojącej na pobliskiej polanie drewnianej ambony, z której korzystali myśliwi.

– Dziesięć.

Odliczanie się zakończyło.

– Biegnij, blondyneczko! – zachęcił ją jeden z „łowców”.

Wystrzeliła w stronę polany. Gnała ile sił w nogach, nie myśląc o strachu, błocie, które mlaskało pod podeszwami jej sportowych butów, ani o telefonach w dłoniach oprawców. Telefonach filmujących jej ucieczkę. Nie myślała o wstydzie, chociaż czuła ich lubieżny wzrok na swoich nagich pośladkach. Chciała tylko, by stał się cud, żeby wyszła z tego cało. Biegnąc, rozszlochała się, ale szybko zdołała się uspokoić. Nie może się mazać, nie teraz!

Weź się, kurwa, w garść! – nakazała sobie w duchu.

Zbiegła ze ścieżki i wpadła pomiędzy drzewa. Potknęła się o korzeń i o mały włos nie upadła. Adrenalina dodawała jej sił, krew huczała w skroniach i mimo chłodu było jej gorąco. Nie miała pojęcia, jak długo biegnie, kiedy gdzieś za plecami usłyszała pohukiwanie i chrapliwy męski śmiech – wyglądało na to, że te spasione knury ruszyły za nią w pogoń. Z jej gardła wyrwał się szloch, który szybko zdusiła. Pomyślała o dziadku i ojcu. Pękłyby im serca, gdyby ją stracili. Nie da się zabić jakimś pojebom! To nie jej nagie, oblepione błotem zwłoki znajdą śledczy w tym lesie!

– Nie – szepnęła.

Chwilę później źle postawiła stopę, ale nie myślała o bólu. Tamci byli tuż za nią. Słyszała ich krzyki, śmiechy i trzaskające pod podeszwami butów suche gałęzie.

Byli blisko, zbyt blisko. Nie ucieknę, zrozumiała. Zauważyła wąwóz, którym płynął strumień. Zbiegła w jego stronę stromą skarpą i dopiero teraz dotarło do niej, że to pułapka. Woda, z daleka wyglądająca na spokojną, w tym miejscu była już znacznie głębsza i bardziej rwąca, niż Lena sądziła.

– Uciekaj, blondyneczko! – usłyszała męski głos.

Odwróciła się. Niepotrzebnie, powinna przecież biec. Ale oni byli za nią, szybsi, niż przypuszczała, zwinniejsi, niż wskazywałaby na to ich tusza i widoczne gołym okiem zamiłowanie do płynnego chmielu.

Ruszyła wzdłuż wąwozu, zastanawiając się, czy powinna biec przed siebie, czy mimo wszystko spróbować przekroczyć strumień. Jego nurt o tej porze roku musiał być lodowaty. Czy oni odważą się zamoczyć buty? Może dadzą jej spokój?

Kłuło ją w boku, kręciło się jej w głowie. Straciła kolejne cenne sekundy na obmyślanie trasy, podczas gdy jeden z nich zbiegał właśnie ze skarpy zaledwie kilka metrów od niej. Krzyknęła i gwałtownie się odwróciła, ale ten, który nazywał ją blondyneczką, był równie blisko. Trzeci z „łowców” schodził ze skarpy, filmując wszystko telefonem.

Osłoniła nagie piersi i skuliła się, drżąc z zimna. Stała przy strumieniu, dosłownie krok od jego nurtu. Po lewej miała skarpę, za plecami jednego z napastników, a przed sobą dwóch. Kolejni gramolili się w dół, ciężko posapując.

W panice włożyła prawą stopę do wody, usiłując znaleźć oparcie, by przekroczyć strumień, ale podeszwa jej buta ześlizgnęła się po omszałym kamieniu i dopiero w ostatniej chwili zdołała odzyskać równowagę. Cofnęła nogę i rzuciła się do biegu z nadzieją, że zdoła odepchnąć tego, który się do niej zbliżał, ale mężczyzna złapał ją, przyciągnął do siebie i położył łapę na jej piersi, mocno ściskając sutek.

Szarpnęła się. Usiłowała gryźć, kopać, a nawet pluć, ale był silniejszy.

Rzucił ją na leśne runo. Wilgotne liście oblepiły jej plecy i pośladki. Pozostali zbliżyli się, osaczyli ją, otoczyli kręgiem. Dwóch z nich nadal nagrywało, jeden zbliżył telefon do jej twarzy, a później do piersi. Kiedy jego dłoń znalazła się na wysokości jej krocza, chciała go kopnąć, ale zdołał uskoczyć. Wyobraziła sobie miliony facetów oglądających w sieci jej nagie ciało, upokorzenie i paniczny strach. Udało jej się uklęknąć, ale ten, który stał najbliżej, złapał ją za włosy.

– Dokąd to? – warknął, zanim rozpiął rozporek.

Zaczęła się czołgać, jej dłonie i stopy ślizgały się po mokrej trawie. Napastnik złapał ją za kostkę, a później zwalił się na nią całym swoim ciężarem i wbił się w nią tak brutalnie, że wrzasnęła z bólu.

– Ruchaj, Johnny! – wrzasnął któryś z jego kumpli. – Zajedź tę dziwkę na śmierć!

Lena zacisnęła powieki. Leżała na brzuchu z policzkiem w błocie, podczas gdy jej kaci gwałcili ją jeden po drugim, dopingując się wzajemnie. Przestała walczyć, nie opierała się już, nie była w stanie. W ustach miała krew, ziemię i trawę, między nogami i w dole brzucha czuła palący ból, w głowie jej huczało.

Nie ma mnie tu, powtarzała sobie w duchu. Opuściłam moje ciało i jestem gdzie indziej.

Ktoś złapał ją za włosy i boleśnie szarpnął.

Gwałciciel skończył chwilę później.

Kolejny odwrócił ją na plecy i rechocząc, umazał jej piersi błotem. Gdy w nią wchodził, w jego oddechu wyczuła przetrawiony alkohol. Skup się, powiedziała sobie, starając się nie myśleć o tym, że jego brudny kutas penetruje jej ciało. Skup się i zapamiętaj jak najwięcej szczegółów. Dzięki temu ich złapią. O ile wyjdę z tego lasu żywa, przemknęło jej przez myśl.

Mężczyzna jęknął i skończył. Pomyślała o ryzyku zakażenia wirusem HIV, ewentualnej niechcianej ciąży i ohydnej ciepłej spermie wypływającej spomiędzy jej ud, i poczuła mdłości. Nie możesz zacząć rzygać, nakazała sobie.

Napastnik został ponaglony przez zniecierpliwionego kumpla, który czekał na swoją kolej.

Lena usiłowała obliczyć, który z nich właśnie rozsuwa kolanem jej uda, ale w głowie miała pustkę. Czwarty? Piąty?

Gwałciciel pocałował ją w usta i wsunął język między jej wargi. Miała ochotę go ugryźć, ale podejrzewała, że w ten sposób wydałaby na siebie wyrok śmierci. Ból między nogami przypominał jej o tym, że walczy o życie. Napastnik jęczał i poruszał się w niej coraz szybciej. Kiedy doszedł, zastąpił go kolejny. Spojrzała w ciemniejące niebo i strzeliste korony sosen ponad głową. Zawsze kochała las, ale czuła, że po tym, co właśnie zaszło, nigdy więcej do niego nie wejdzie. Powietrze pachniało żywicą, zerwał się lekki wiatr. Było jej zimno i gorąco jednocześnie, gdy nagle zdała sobie sprawę, że na chwilę udało jej się porzucić swoje upokorzone zmaltretowane ciało i poszybować w stronę nieba. Przez jedną chwilę była wolna.

Zamknęła oczy.

– Patrz na mnie, kurwo, kiedy robię ci dobrze! – warknął gwałciciel.

Zmusiła się, by na niego spojrzeć.

Miał bliznę nad lewym okiem i mięsiste pełne wargi. Zabiją mnie, zrozumiała. Nawet nie zakryli twarzy, nie zależało im. Od początku wiedzieli, że nie pozwolą mi wyjść z tego lasu cało…

Drapała ziemię paznokciami, przywalona ciężarem cielska napastnika.

Kiedy skończył, przez dłuższą chwilę znów ją filmowali. Później jeden z nich wyjął z plecaka duży nóż z ząbkowanym ostrzem.

Usiadła, usiłując zmobilizować się do walki o życie, ale któryś z napastników kopniakiem przewrócił ją w trawę.

– Nie! – wrzasnęła, kiedy dotarło do niej, że lada moment poderżną jej gardło.

W tej samej chwili gdzieś w głębi lasu rozległ się dźwięk, który brzmiał jak silnik quada czy skutera. Lena otworzyła usta, by krzyknąć, ale stojący najbliżej niej mężczyzna był szybszy. Nie poczuła bólu, kiedy nóż rozciął skórę na jej szyi. Były tylko strach, niedowierzanie i zaskoczenie, że to koniec. Że ona sama skończyła równie marnie jak kobiety, o których dotąd robiła materiały.

Obudziła się nagle, spazmatycznie łapiąc oddech. Była mokra od potu i dygotała.

– Kurwa – mruknęła, sięgając do lampki nocnej.

To sen. To tylko pieprzony sen! Dawno nie śnił jej się tak realistyczny koszmar. Był jak film, który teraz klatka po klatce mogła odtwarzać w wyobraźni.

Odrzuciła kołdrę i usiadła na brzegu łóżka. Często miewała złe sny, zwłaszcza wtedy, kiedy intensywnie pracowała nad jakąś wyjątkowo mroczną i brutalną sprawą, ale to… Poczuła nieprzyjemną ciepłą ślinę w ustach i zrobiło jej się niedobrze. Sekundę później zerwała się z łóżka i pognała do łazienki, gdzie zwymiotowała kolację i dwa wypite po niej piwa.

Klęcząc przy sedesie w hotelowej łazience, poczuła się najbardziej samotną kobietą świata. Tak bardzo chciałaby się teraz do kogoś przytulić. Problem polegał na tym, że nie miała do kogo… Wstała, zrzuciła przepoconą koszulkę nocną i weszła pod prysznic. Nie miała pojęcia, która jest godzina, ale nawet jeśli był środek nocy, nie chciała wracać do łóżka. Wspomnienie lepkiego od spermy koszmaru było zbyt świeże, by miała ochotę ponownie zapadać w sen.

Niedawno omal nie została zgwałcona i być może jej podświadomość nadal usiłuje przepracować doznaną traumę. Stąd brutalny sen o zbiorowym gwałcie i sceny, które nawet teraz, po przebudzeniu, przyprawiały ją o mdłości.

Kwadrans później, z laptopem na kolanach, siedziała na łóżku.

Kilka tygodni temu ukazała się jej debiutancka książka – reportaż zawierający kilkanaście opisów najciekawszych spraw, jakimi zajmowała się przez ostatnie lata. Ciągle czuła przyjemne podekscytowanie, czytając pojawiające się w sieci recenzje jej tytułu.

Przez następne minuty przeglądała najnowsze opinie na LubimyCzytać. Większość z nich była pochlebna, choć znalazł się też jeden pajac.

„Autorka, zamiast udawać ekspertkę od zbrodni, powinna się zająć lepieniem pierogów i rodzeniem dzieci. Polki nie chcą zachodzić w ciążę, przez co Europę zalewają inne nacje i to się dzieje przez takie kobiety jak pani Lena Osa Osowska, która mimo swojego zaawansowanego wieku nie ma dzieci, tylko włóczy się po Polsce i udaje śledczą”.

– Co, kurwa? – parsknęła śmiechem.

Zwolennik zwiększenia dzietności figurował na LubimyCzytać jako Błażej82 i ocenił jej książkę na trzy gwiazdki z możliwych dziesięciu.

– Pieprzony incel – mruknęła, odkładając laptop.

Za oknem lało. Szum ulewnego listopadowego deszczu sprawił, że poczuła się senna. Dochodziła dopiero trzecia nad ranem i Lena zdecydowała, że jednak spróbuje zasnąć. Przed południem miała zamiar nakręcić krótki materiał z opuszczonego domu, w którym doszło do niewyobrażalnie brutalnej zbrodni rytualnej. Sprawa miała miejsce w latach dziewięćdziesiątych, gdy przez Polskę przetaczała się fala panicznego strachu przed satanistami i – mimo krwawej scenerii – morderstwo młodego chłopaka zostało niemal zapomniane. Co gorsza, sprawców nigdy nie osądzono. Było kilku podejrzanych, ale policja spartaczyła dochodzenie i winni pozostali na wolności.

Później wybierała się w okolice Torunia, gdzie była umówiona na rozmowę z matką brutalnie zamordowanej czternastolatki. Zapowiadał się więc ciężki, pełen emocji dzień i powinna być w formie.

Przesunęła się na lewą stronę szerokiego hotelowego łóżka, otuliła kołdrą i zamknęła oczy. Jednak mimo zmęczenia nie potrafiła zasnąć. Myślała o zbyt wielu sprawach, zbyt wiele obrazów przesuwało się w jej głowie.

Odrzuciła kołdrę, wstała i boso podeszła do okna. Ulewa nieco zelżała, ale nasiliły się podmuchy wiatru. Lena wzdrygnęła się na samą myśl o wyjściu na dwór.

Kilka dni temu wróciła z Rosario, gdzie mogła nacieszyć się palącym, południowoamerykańskim słońcem.

Poleciała tam na prośbę dawnej znajomej, której młodszy brat wyjechał bez słowa i z tego, co rodzinie udało się ustalić, przebywał w Ameryce Południowej, a konkretnie w jednym z największych miast Argentyny. Jego wyjazd z Polski był nagły i dla wszystkich stanowił zaskoczenie, w dodatku chłopak zrobił to cztery dni po swoich dwudziestych pierwszych urodzinach, porzucając studia na socjologii. Jego bliskim ciężko było się pogodzić z taką pochopną, według nich słabo przemyślaną decyzją. Powiedziano jej, że jest w Rosario. Rodzinie Maćka nie udało się jednak ustalić, gdzie konkretnie – wiedziano jedynie, że jeden raz wystąpił w jakimś nocnym klubie przebrany za drag queen. Później ślad się urywał. Sprawa była delikatna.

Zapłacono jej sporo, głównie za milczenie – ojciec Macieja, płocki poseł należący do mocno konserwatywnej partii, chciał tylko, żeby jego syn wrócił do domu bez otoczki skandalu i zaangażowania mediów, zwłaszcza tych sympatyzujących z opozycją. Nie była to więc sprawa na jej youtubowy kanał, ale Osie w niczym to nie przeszkadzało. Pobyt w Ameryce Południowej potraktowała jako wakacje, tym bardziej że chłopaka zlokalizowała już trzeciego dnia po przylocie. Wystarczyła rundka po popularnych nocnych klubach i kilkanaście rozmów z ich stałymi bywalcami, by dowiedzieć się, że chłoptaś z Polski, jak go określono, przyleciał do Argentyny dla Gabriela Batisty, trzydziestosiedmioletniego stand-upera, którego poznał kilka tygodni wcześniej w Portugalii.

Rozmowa telefoniczna z ojcem chłopaka nie należała do przyjemnych. Podczas gdy ona tłumaczyła mężczyźnie, że syn jest szczęśliwy i nie zamierza wracać do kraju, on wrzeszczał do telefonu, wyzywając chłopaka od pierdolonych ciot i zaznaczając, że niebawem wybije mu z głowy te szczeniackie fanaberie. Rozłączyła się. Nie zamierzała tego słuchać. Jej zadaniem było odnalezienie chłopaka. Decyzja o ewentualnym powrocie do Polski należała wyłącznie do niego.

Nie zanosiło się jednak na to, żeby zrezygnował z tego, co właśnie odnalazł – w liberalnym Rosario sprzyjającym środowiskom LGBT Maciej wyraźnie rozkwitał. Zanim wyleciała do Argentyny, obejrzała kilkanaście jego zdjęć z Facebooka i Instagrama. Zdała sobie sprawę, jak ponury i smutny jeszcze niedawno się wydawał.

Jednak teraz to zupełnie inna bajka. Pomyślała o Gabrielu, jego nowej miłości. Wyglądało na to, że mieli szczęście – Maciek poznał argentyńskiego stand-upera w Porto, kiedy wybrał się na jego występ, a po nim podstępem wdarł się za kulisy. Z tego, co powiedzieli jej dzień wcześniej podczas kolacji, na którą ją zaprosili, to była miłość od pierwszego wejrzenia, totalne szaleństwo. Maciej, gdy pakował się do wyjazdu, nie miał cienia wątpliwości, że nic już go w Polsce nie trzyma. Ojciec nie akceptował jego skłonności, matka udawała, że nie wie, co jest grane, usiłując swatać go z córkami swoich przyjaciółek, a starsza siostra, jedyna, która kochała go takiego, jaki był, miała swoje życie i była właśnie w trzeciej ciąży. Studia też mu obrzydły, od jakiegoś czasu, mówiąc kolokwialnie, głęboko w dupie miał socjologię. Nie, nic go już w Polsce nie trzymało…

Lena zrozumiała, że prędko nie zaśnie. Ziewnęła, podeszła do łóżka, zapaliła nocną lampkę i sięgnęła po telefon. Przez chwilę przeglądała serwisy informacyjne, zwłaszcza te lokalne, z mniejszych miejscowości, dzięki czemu miała szansę znaleźć ciekawą, a jeszcze nienadmiernie rozdmuchaną przez innych youtuberów sprawę kryminalną.

Po kwadransie miała się już poddać, myśląc, że tym razem nic nie przykuje jej uwagi, kiedy zauważyła nagłówek zamieszczony na jednym z zielonogórskich portali.

„Tajemnicze morderstwo lokalnego biznesmena” – przeczytała, przebiegając wzrokiem pierwsze linijki tekstu, z którego wynikało, że ponad trzydziestoletni właściciel kilku pensjonatów został znaleziony martwy w lesie, obok zrujnowanego opuszczonego domu nazywanego przez lokalne dzieciaki chatką Baby-Jagi. Przed laty jego właścicielka, starsza samotna kobieta, popełniła tam samobójstwo, później na polanie obok domku ktoś, kogo do dziś nie złapano, zamordował młodą ciężarną kobietę, a teraz zadźgano tam jakiegoś rekina biznesu.

– Ciekawe – mruknęła pod nosem, czując, że wkrótce ruszy w okolice Zielonej Góry.

Sprawa była świeża, ciało kolesia odkryto zaledwie dzień wcześniej, była więc szansa, że pojawi się na miejscu w momencie, w którym emocje będą wciąż gorące. Tak, to jest to. Ludzie kochają tego typu historie, a ona zamierzała im ją przybliżyć.

Po szeroko nagłośnionej medialnej sprawie Świtezianki i koszmarnych zajściach w Ostródzie, jej youtubowy kanał „Osa na tropie zbrodni” przeżywał gwałtowny wzrost popularności, co bardzo ją cieszyło. Jej followersi zaczynali się jednak nudzić sprawą ostródzkich morderstw i czekali na coś nowego, równie spektakularnego. Owszem, w międzyczasie Osa przybliżyła im sprawę „trzech świnek”, która tego lata wstrząsnęła Płockiem, zajęła się też historią zaginionej w Chorwacji młodej matki, która – jak się okazało – uciekła od brutalnego męża, i jeszcze kilkoma innymi przypadkami, ale czuła, że znowu potrzebuje czegoś dużego.

Chatka Baby-Jagi brzmi naprawdę cholernie dobrze, zwłaszcza jeśli uda się jej nakręcić materiał z dużą porcją dramatyzmu w tle, powiedziała sobie.

3

Zielona Góra i okolice, listopad 2023

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Polecamy również:

www.harpercollins.com

Polecamy również:

www.harpercollins.com

Polecamy również:

www.harpercollins.com

Polecamy również:

www.harpercollins.com

Polecamy również:

www.harpercollins.com

Polecamy również:

www.harpercollins.com

Polecamy również:

www.harpercollins.com

Polecamy również:

www.harpercollins.com

Opracowanie graficzne okładki: [email protected]

Ilustracja na okładce: stock.adobe.com

Redaktor prowadząca: Alicja Oczko

Opracowanie redakcyjne: Ewa Godycka

Korekta: Sylwia Kozak-Śmiech

© 2025 by Katarzyna Misiołek

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2025

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Bez ograniczania wyłącznych praw autora, współtwórcy i wydawcy, jakiekolwiek nieautoryzowane wykorzystanie tej publikacji do szkolenia generatywnych technologii sztucznej inteligencji (AI) jest wyraźnie zabronione. HarperCollins korzysta również ze swoich praw na mocy artykułu 4(3) Dyrektywy o jednolitym rynku cyfrowym 2019/790 i jednoznacznie wyłącza tę publikację z wyjątku dotyczącego eksploracji tekstu i danych.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych lub umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

HarperCollins jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC.

Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

ul. Domaniewska 34a

02-672 Warszawa

[email protected]

www.harpercollins.pl

ISBN: 978-83-291-2044-9

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek