Czy prehistoryczne zwierzęta przerwały? Tom 1. Dinozaury i potwory mórz i jezior - dr Karl Shuker - ebook

Czy prehistoryczne zwierzęta przerwały? Tom 1. Dinozaury i potwory mórz i jezior ebook

Shuker Karl

0,0
69,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Kultowy betseller światowego autorytetu kryptozoologii

Czy pradawne zwierzęta uważane za wymarłe w czasach prehistorycznych nadal żyją?

Karl Shuker, brytyjski doktor zoologii, stał się najwybitniejszym przedstawicielem… kryptozoologii - dziedziny zajmującej się zwierzętami, których istnienie jest odrzucane przez naukę. Jest znany na całym świecie jako badacz wszystkich aspektów zwierzęcego życia i niewyjaśnionych fenomenów. Ujawnił i zbadał więcej zaginionych gatunków niż jakikolwiek inny naukowiec. Wynikiem jego wieloletnich badań jest encyklopedyczna wiedza, którą zastosował w praktyce, przedstawiając w kilkudziesięciu publikacjach obiektywne i przekonujące argumenty na to, jakimi zwierzętami mogą być te nieznane gatunki.

Książka Czy prehistoryczne zwierzęta przetrwały? to apogeum osiągnięć doktora Shukera. Kilkaset bogato ilustrowanych stron - w znakomitej części wypełnionych rysunkami specjalizującego się w ilustracji kryptozoologicznej Williama M. Rebsamena - składa się na najobszerniejsze kompendium wiedzy o tajemniczych zwierzętach, którym kiedykolwiek przypisywano prehistoryczny rodowód.

Tom 1 przedstawia dinozaury i zwierzęta żyjące w wodzie, które mogły przetrwać do dziś, choć według naukowców głównego nurtu wymarły nawet przed milionami lat. Doktor Shuker ze swadą i pasją utalentowanego pisarza i skrupulatnością naukowca bada fascynujące kryptozoologiczne zagadki: od kongijskiego „smoka” mokele-mbembe, przez morskie węże, po megalodony - „rekiny z koszmarów”. I usiłuje odpowiedzieć na intrygujące pytania:

Czy potwory z jezior – słynne jak Nessie i mniej znane, jak morgawr, Ogopogo czy budzący grozę bezimienny stwór z syberyjskiego jeziora Chajyr – są wielkimi żółwiami, fokami, gigantycznymi skorupiakami? Może to pradawne zauropody, które przetrwały w mrocznych wodach? I czy inne gatunki dinozaurów ocalały z wielkiego wymierania?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 587

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Redaktor serii Tajemnice Przeszłości

Zbigniew Foniok

Redakcja stylistyczna

Barbara Nowak

Korekta

Piotr Janas

Hanna Lachowska

Projekt graficzny okładki

Małgorzata Cebo-Foniok

Zdjęcia i ilustracje na okładce i w książce wykorzystano za zgodą autora.

Na okładce wykorzystano również zdjęcie Adriana Pingstone'a z Bristol City Museum.

Tytuł oryginału

Still In Search of Prehistoric Survivors: The Creatures That Time Forgot?

Copyright © 2016 Karl P.N. Shuker.

All rights reserved.

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Żadna część tej publikacji nie może być reprodukowana

ani przekazywana w jakiejkolwiek formie zapisu

bez zgody właściciela praw autorskich.

For the Polish edition

Copyright © 2018 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.

ISBN 978-83-241-8105-6

Warszawa 2022. Wydanie III

Wydawnictwo AMBER Sp. z o.o.

www.wydawnictwoamber.pl

Konwersja do wydania elektronicznego

P.U. OPCJA

Pamięci mojej kochającej i szczęśliwej rodziny, której wszyscy członkowie odeszli już z tego świata, ale zawsze będą pamiętani i kochani. Oby nadszedł kiedyś dzień, w którym spotkamy się znowu i będziemy razem na wieki.

I dla uczczenia pamięci mojego przyjaciela Scotta T. Normana (1964–2008). Scott, Twój wkład w kryptozoologię nigdy nie zostanie zapomniany; jestem dumny, że Cię znałem i należałem do grona Twoich przyjaciół.

Z lewej: Szczęśliwe niedzielne popołudnie z moją rodziną w Bourton-on-the-Water w Anglii pod koniec lat 60. XX wieku, kiedy byłem dzieckiem, a życie było dobre – z Mamą (Mary Shuker), Babcią (Gertrude Timmins) i Tatą (Jack Shuker), oraz Dziadkiem (Ernest Timmins), który zrobił to zdjęcie (© Dr Karl Shuker) Z prawej: Scott T. Norman (© William M. Rebsamen)

PRZEDMOWA DO PIERWSZEGO WYDANIA BRYTYJSKIEGO

Prof. dr hab. Roy P. Mackal

(1925–2013)

Istnieją różne definicje kryptozoologii. Jako czynny kryptozoolog od ponad 30 lat uważam, że najlepsza jest następująca: „kryptozoologia to badanie dowodów na istnienie zwierząt niespodziewanych w danym czasie lub miejscu, a także występujących w niespodziewanych rozmiarach lub kształtach”. Doktor Karl Shuker zajmuje się pierwszą kategorią ujętą w tej definicji (zwierzętami niespodziewanymi w danym czasie), odnosząc się do pewnych prawdopodobnych gatunków, tj. wciąż żyjących gatunków zwierząt znanych tylko ze skamieniałości lub takich, które były znane w przeszłości, ale obecnie uchodzą za wymarłe.

Na temat tzw. żywych skamieniałości – ten błędny termin zawiera w sobie pewną sprzeczność – powstało wiele prac naukowych i książek. Moim zdaniem żadna z nich nie może się równać ze znakomitym dziełem doktora Shukera, zatytułowanym Czy prehistoryczne zwierzęta przetrwały? Pozwolę sobie wyjaśnić, dlaczego ta książka jest tak wybitna. Po pierwsze, wyróżnia się wyjątkowo wysokim poziomem naukowym, ponieważ jest nie tylko obszerna, ale także nieskazitelnie dokładna. Po drugie, analizy danych są zawsze wyważone, nieodparcie rozsądne i obiektywne, a przy tym nienużące. Wreszcie, ze względu na zastosowany tu sposób prezentacji i styl literacki, tekst jest jasny i zrozumiały dla laików, choć nie specjalnie dla nich uproszczony, dzięki czemu jest odpowiedni także dla naukowców.

Zawsze wydawało mi się, że znam większość lub nawet wszystkie dostępne dane kryptozoologiczne, a jednak ku mojemu zaskoczeniu i ogromnemu zadowoleniu znalazłem mnóstwo nowych informacji o kryptozwierzętach, czyli tzw. kryptydach (hipotetycznych zwierzętach, których istnienia w postaci żywych egzemplarzy nie potwierdzono oficjalnie), w ogóle mi nieznanych, a także dodatkowych informacji o kryptydach już mi znanych. Od czasów Na tropie nieznanych zwierząt doktora Bernarda Heuvelmansa nikt nie opracował takiej ilości znakomitego materiału, wkomponowując go tak świetnie w całość wiedzy kryptozoologicznej.

Wymienione wyżej powody byłyby wystarczające, by uznać książkę Shukera za najlepszą w ostatnim czasie, a oferuje ona czytelnikowi jeszcze więcej. Praca Shukera to kryptozoologia z prawdziwego zdarzenia. Fundamentalne badania kryptozoologiczne polegają na porównywaniu dostępnych danych o wybranej kryptydzie do wszystkich znanych grup zwierząt, zarówno żyjących, jak i wymarłych, by ustalić potencjalne powiązania, które mogą umożliwić identyfikację danego zwierzęcia lub przynajmniej odnalezienie podobieństw. Następnie należy ocenić, czy informacje te naprawdę dotyczą faktycznie nieznanych zwierząt i nie są mistyfikacją, ani nie wynikają z błędu w identyfikacji lub po prostu z myślenia życzeniowego bądź oszustwa.

Shuker wykazał się wiedzą encyklopedyczną w zakresie zoologii, którą zastosował w praktyce, przedstawiając przemyślane i przekonujące argumenty na to, jakimi zwierzętami mogą być liczne przedstawione w książce kryptydy. Shuker niezmiennie przejawia ściśle naukowe podejście i nigdy nie ucieka się do wątpliwych wyjaśnień. Książka ta będzie z pewnością ogromnym źródłem inspiracji dla czytelników.

PRZEDMOWA DO DRUGIEGO WYDANIA BRYTYJSKIEGO

Michael Newton

autorEncyclopedia of Cryptozoology: A Global Guide to Hidden Animals and Their Pursuers, 2005 (Encyklopedia kryptozoologii: wszechstronny przewodnik po nieznanych zwierzętach i ich badaczach)

Jak można udoskonalić arcydzieło? Tylko dzięki pełnej pasji i zaangażowania staranności i ogromnej dbałości o szczegóły. W książce Czy prehistoryczne zwierzęta przetrwały? doktora Karla Shukera widać i jedno, i drugie.

Gdy przeczytałem pierwsze wydanie tego dzieła w 1995 roku, byłem oczarowany – i zaskoczony. Choć znałem znakomite teksty doktora Shukera z łamów „Fortean Times” i „Strange Magazine”, dowiedziałem się, że Czy prehistoryczne zwierzęta przetrwały? nie jest jego pierwszą książką, lecz piątą wydaną w ciągu sześciu lat. Natychmiast zacząłem nadrabiać zaległości, poczynając od jego zasłużenie słynnej książki Mystery Cats of the World, 1989 (Tajemnicze koty całego świata), a następnie czytając kolejno wszystkie jego dzieła aż po najnowszą wówczas publikację A Manifestation of Monsters, 2015 (Potwory ujawnione). Teraz, kiedy ukazuje się książka Czy prehistoryczne zwierzęta przetrwały?, można moim zdaniem spokojnie powiedzieć, że dr Shuker, obalając niekiedy mity, ujawnił i zbadał więcej kryptyd – „nieznanych zwierząt”, będących przedmiotem badań kryptozoologów – niż którykolwiek z żyjących i nieżyjących już autorów.

Bardzo się cieszę, że na tym nie poprzestał.

W 2005 roku zadedykowałem swoją Encyclopedia of Cryptozoology doktorowi Shukerowi jako najwybitniejszemu kryptozoologowi nowego tysiąclecia i od tamtej pory nie zmieniłem zdania. Zmarły dr Bernard Heuvelmans (1916–2001) słusznie cieszy się uznaniem jako „ojciec kryptozoologii” i twórca obszernych archiwów, ale niestety w swym pracowitym życiu poświęconym badaniom i poszukiwaniom opublikował zaledwie osiem książek, z których cztery wciąż nie są dostępne w języku angielskim. Natomiast dr Shuker ma do tej pory na koncie dwadzieścia pięć książek i na szczęście nic nie wskazuje na to, by tracił tempo.

Jego dorobek wyróżnia nie tylko ilość, ale także jakość. Podczas gdy niektóre publikacje kryptozoologiczne podają nieprawdopodobne domysły jako fakty, inne zaś przedstawiają analizy nudne jak flaki z olejem, dr Shuker znajduje złoty środek pomiędzy szokowaniem a prawdziwym sceptycyzmem, tzn. wymaga solidnych dowodów na istnienie „nowego” stworzenia, ale nie odrzuca z miejsca żadnych historii w sposób dogmatyczny. A najlepsze jest to, że z każdego rozdziału każdej książki doktora Shukera dowiedziałem się czegoś, czego wcześniej nie wiedziałem. Na tym etapie mojego życia jest to nie lada osiągnięcie.

Choć Czy prehistoryczne zwierzęta przetrwały? wychodzi jako drugie wydanie, zaryzykowałbym stwierdzenie, że można tę książkę uznać za całkowicie nowe dzieło. Zawiera co prawda niemal cały tekst pierwszego wydania, ale ma znacznie szerszy zakres, mianowicie ponad 600 stron w porównaniu ze 187 stronami poprzedniego wydania, a także ponad 300 ilustracji w porównaniu ze 150 zamieszczonymi w pierwszej książce. Nowe materiały zostały dodane pod koniec każdego rozdziału, gdzie w 1995 były opisane najnowsze odkrycia. I już na to najwyższy czas, bo parafrazując Mroczną wieżę Stephena Kinga – świat poszedł do przodu i to dramatycznie.

W ciągu dwudziestu kilku lat od czasu pierwszego wydania tej książki naukowcy znaleźli wiele nowych skamieniałości prehistorycznych form życia, odkryli setki nowych gatunków zwierząt, a także odnaleźli ponownie mnóstwo gatunków, które za czasów pierwszego wydania uważano za wymarłe na całym świecie bądź na ich normalnym obszarze występowania. Przyznać trzeba, że dosłownie nikt nie wie więcej o odnajdowaniu „zaginionych” gatunków niż dr Shuker, co opisał w swoich książkach The Lost Ark, 1993 (Zaginiona arka), The New Zoo, 2002 (Nowe zoo) oraz TheEncyclopaedia of New and Rediscovered Animals, 2012 (Encyklopedia nowych i ponownie odkrytych zwierząt). Niestety, choć dzięki doktorowi Shukerowi te informacje są łatwo dostępne dla wszystkich, samozwańczy sceptycy wciąż utrzymują, że nie sposób już odkryć żadnych większych form życia na Ziemi. Trudno w to uwierzyć, ale niektórzy naukowcy głównego nurtu podzielają ten pogląd mimo corocznego odkrywania nowych gatunków. Twierdzą, że w przyszłości niemal na pewno można już tylko odkryć niewielkie stworzenia, jak np. nowy gatunek kolczugowca nazwany na cześć doktora Shukera w 2005 roku lub większe zwierzęta wydobyte ze strefy batialnej ziemskich oceanów. Dzięki niestrudzonej pracy doktora Shukera dzisiaj wiemy, że nie ma nic bardziej mylnego.

Na kartach nowego wydania jego niezwykłego dzieła znajdziesz znacznie więcej zdumiewających informacji. Choć nasza planeta stoi w obliczu wielu problemów, jak przeludnienie, zmiana klimatu, stale rosnące zanieczyszczenie środowiska i niekończące się wojny w słabo zbadanych regionach, mimo wszystko żyjemy w świecie cudów wciąż czekających na odkrycie.

I możemy być spokojni, że dr Shuker wciąż ich poszukuje, a gdy znajdzie, to się podzieli swoją wiedzą ze wszystkimi. Już choćby za to, a także za pasjonujący sposób, w jaki opisuje swoje odkrycia, zasługuje na nasze uznanie i szacunek.

WSTĘP

To, co było, jest tym, co będzie.

Księga Koheleta 1,9[1]

Jak powstała książka oraz jej kontynuacja (mimo krytyki!)

Spośród wszystkich moich 25 książek żadna nie zdobyła takiego uznania jak Czy prehistoryczne zwierzęta przetrwały?, ale i żadna nie wzbudziła takich kontrowersji. W 2015 roku minęło 20 lat od pierwszego wydania (1995) i przez te wszystkie lata otrzymywałem od czytelników niezliczone prośby o wznowienie (ponieważ nakład był wyczerpany od ponad dekady). Teraz jestem więc bardzo szczęśliwy, że dzięki wydawnictwu Coachwhip Publications jest znowu dostępna, w znacznie uaktualnionym, poszerzonym wydaniu pod nowym tytułem.

Tymczasem, po głębokim zastanowieniu, czuję, że muszę dokładnie wyjawić, w jaki sposób ta książka powstała, ponieważ kiedy ukazała się po raz pierwszy w 1995 roku, w pewnych kręgach wywołała nieco zamętu i kontrowersji, jeśli chodzi o moje stanowisko wobec jej tematu i zawartych w niej treści. Mam zatem nadzieję, że wszelkie wątpliwości rozwieję następującym wyjaśnieniem, które przez lata przedstawiłem już w skrócie wielu kolegom i koleżankom w kontaktach prywatnych a także w poście na blogu ShukerNature, którego jednak nie opublikowałem jeszcze w druku.

Pod wieloma względami ta książka jest bardziej niezwykła niż pozostałe pozycje mojego autorstwa, ponieważ jej ostateczny kształt, w którym została wydana, był inny, niż początkowo planowałem. Już śpieszę z wyjaśnieniem.

Wydawszy w 1991 roku swoją drugą książkę, Extraordinary Animals Worldwide (Niezwykłe zwierzęta na całym świecie), planowałem pokaźną książkę o kryptydach herpetologicznych, obejmujących wszystko – od żyjących ponoć dinozaurów, pterozaurów i plezjozaurów po różnego rodzaju tajemnicze jaszczurki, ogromne węże, wszelkich rozmiarów i kształtów kryptydy z rzędu żółwi i nietypowe płazy. Znaczny fragment zamierzałem nawet poświęcić możliwym źródłom i inspiracjom opowieści o licznych legendarnych smokach. Streszczenie planowanej książki wysłałem do wielu wydawców i największe zainteresowanie wzbudziło w Blandford Press.

Biorąc jednak pod uwagę ogromną w tamtym okresie światową popularność kasowego filmu Jurassic Park Stevena Spielberga, wydawnictwo Blandford zaproponowało fundamentalną zmianę treści oraz punktu widzenia mojej książki. Zamiast ograniczać się do zagadkowych stworzeń herpetologicznych, miałem poszerzyć zakres opisywanych zwierząt tak, by objąć kryptydy z całego spektrum zoologicznego, ale jednak skoncentrować się wyłącznie na gatunkach, które zdaniem kryptozoologów przetrwały do czasów obecnych.

Były to niezwykle intrygujące wytyczne, więc postanowiłem je przyjąć, choć – muszę tu jednoznacznie podkreślić – moim zdaniem było mało prawdopodobne, by te wszystkie prehistoryczne kryptydy naprawdę przetrwały do dziś. Jednak moja osobista opinia nie miała żadnego związku z zamysłem książki. Miałem przedstawić informacje z raportów i podań rdzennych mieszkańców dotyczące każdej kryptydy, a potem je omówić, uwzględniając ich porównania do stworzeń prehistorycznych w literaturze kryptozoologicznej (miałem przy tym poświęcić jedynie minimum uwagi teoriom nieodnoszącym się do ich przetrwania, ponieważ nie były głównym tematem mojej pracy). I dokładnie tak zrobiłem. W rezultacie wypadła większość tajemniczych jaszczurek, płazów i węży, a także fragment o smokach, wskoczyły natomiast przypuszczalne matuzalemowe ssaki, takie jak chalikoteria, lwy workowate, amficjony, leniwce naziemne, bazylozaury i tygrysy szablozębne, oraz ptaki, które miały przetrwać, takie jak teratorny i Sylviornis, a także ogromny mięsożerny rekin megalodon, a nawet pewne gatunki wielkoraków.

In Search of Prehistoric Survivors – pierwsze wydanie tej książki z 1995 roku (© Dr Karl Shuker)

W kolejnych latach koncepcja przetrwania od czasów prehistorycznych – nazwana przez brytyjskiego paleontologa doktora Darrena Naisha paradygmatem przetrwania prehistorycznego (Prehistoric Survivor Paradigm, PSP) spotkała się z ostrą krytyką ze strony osób nastawionych sceptycznie do kryptozoologii. I faktycznie, sam pierwszy przyznaję, że im dawniejsi są najnowsi skamieniali przodkowie danego gatunku (im dłuższa jest ich hipotetyczna linia ewolucyjna, tzw. linia widmowa), tym trudniejsza do obrony jest teza o jego przetrwaniu. Jak pokazały jednak wielokrotnie moje książki o nowych i odnalezionych ponownie zwierzętach, we współczesnych czasach dokonano naprawdę niesamowitych, spektakularnych i całkowicie nieoczekiwanych odkryć zoologicznych. Dlatego nie jestem skłonny z miejsca odrzucić PSP.

Ponadto, chociaż często byłem oskarżany o to, że „sądzę”, że dana kryptyda reprezentuje określony typ zwierząt, jest to nieprawda z tego prostego powodu, że nie sposób jednoznacznie stwierdzić, czym jest dana kryptyda (choć niektórzy kryptozoolodzy wciąż próbują to robić). Bez konkretnych dowodów (i mam tu na myśli fizyczne szczątki, a nie dowody fotograficzne, które w zatrważająco łatwy sposób da się obecnie sfałszować) można jedynie wyrazić własną opinię o tym, jak bardzo prawdopodobne lub nieprawdopodobne jest, że mamy do czynienia z danym gatunkiem. Jednak opinie to nie fakty i nigdy nie powinny być jako fakty przedstawiane ani z faktami mylone. Dlatego, krótko mówiąc, nie „sądzę”, że jakakolwiek kryptyda należy do określonego gatunku, lecz jedynie stwierdzam, jaki gatunek osobiście uważam za prawdopodobny (lub nieprawdopodobny), nic więcej.

Ponowne wydanie tej książki stanowiło dla mnie pewien dylemat, ponieważ oznaczało, że pierwotny zamysł (a więc także moje wątpliwości co do wiarygodności przetrwania niektórych kryptyd) pozostanie kluczowy dla jej racji bytu. Jedynym wyjściem było napisanie jej zupełnie od nowa, z całkowicie odmiennej perspektywy. Ale w ten sposób powstałaby książka nie tylko kompletnie inna, lecz także znacznie obszerniejsza – w zasadzie tak obszerna, że szczerze wątpię, by jej publikacja była dla jakiegokolwiek wydawcy realna pod względem finansowym. Jednak niezależnie od osobistych przekonań co do przetrwania prehistorycznych zwierząt, w książce tej można znaleźć takie bogactwo relacji historycznych i sprawozdań kryptozoologicznych, że byłaby to tragedia, gdyby pozostała niedostępna na rynku, zwłaszcza że, jak już wspomniałem, spora liczba czytelników czeka na jej wznowienie.

Wyjaśniwszy zatem, w jaki sposób powstała książka i dlaczego ma taką, a nie inną formę, by nie było w tej sprawie już żadnych nieporozumień i kontrowersji, mogę z radością oznajmić, że moje najwspanialsze według wielu osób dzieło kryptozoologiczne znowu jest dostępne, tym razem z istotnymi aktualizacjami i nowymi ilustracjami, choć jego podstawowy kontekst i treść pozostały bez zmian. (Mimo że chciałbym wyczerpująco zaktualizować każdy rozdział, gdybym to zrobił, rozdziały byłyby tak obszerne, że każdy mógłby być osobną książką – jest to jakiś pomysł!).

Ponadto z powodu pokaźnych rozmiarów wydanie polskie zostało podzielone na dwa tomy. Tom 1 zawiera przedmowy i wstępy (powtórzone w tomie 2) oraz dwa rozdziały tekstu właściwego. Rozdział 1 jest poświęcony różnym gatunkom gadów, które mogły przetrwać do dzisiejszego dnia, choć według naukowców głównego nurtu wymarły w czasach prehistorycznych, a w szczególności dwóm grupom taksonomicznym dinozaurów (Saurischia z zauropodami i Ornithischia) oraz pewnym gadom o podobnych rozmiarach, lecz nienależącym do kladu[2] dinozaurów, takim jak Megalania, gatunek potężnego warana z Australii. Rozdział 2 stanowi podobną analizę prawdopodobieństwa przetrwania, ale w odniesieniu do rozmaitych stworzeń żyjących głównie lub wyłącznie w wodzie, z których część przypomina różne prehistoryczne gady (w tym elazmozaury, pliozaury i mozazaury), inne są pozornie porównywalne z niektórymi prehistorycznymi ssakami (zwłaszcza prawaleniami z rodzaju Basilosaurus), a kilka było nawet zestawianych przez pewnych badaczy z prehistorycznymi bezkręgowcami (takimi jak wielkoraki i trylobity). Po tych rozdziałach znajduje się bibliografia poświęcona ich treści.

Na koniec, choć to nie mniej ważne, chciałbym najserdeczniej podziękować wszystkim zwolennikom tej książki, których życzliwe słowa przez te wszystkie lata zachęcały mnie do jej wskrzeszenia – dzięki czemu sama jest właściwie jak prehistoryczne zwierzę, które przetrwało do dziś!

Latimeria z Komorów (© William M. Rebsamen)

Wprowadzenie ZAGINIONE ŚWIATY I ŻYWE SKAMIENIAŁOŚCI – FIKCJA CZY FAKT?

Obejrzę, co me oczy zastały I wezwę z mglistej Przeszłości Formy, co swego czasu istniały.

Henry Wadsworth LongfellowPoświata słońca

Przed rewolucją w dziedzinie biologii, która rozegrała się na scenie naukowej, kiedy w połowie XIX wieku Charles Darwin opracował teorię ewolucji, zoolodzy, a nawet paleontolodzy byli głęboko przekonani, że wszystkie gatunki zwierząt pozostawały od zawsze niezmienne i nigdy nie wymierały.

Odkryte już wtedy liczne skamieniałości powinny były wystarczyć jako dowód na to, że zwierzęta ewoluowały z form prymitywnych w lepiej rozwinięte oraz że ewolucji tej musiało towarzyszyć wymieranie (eliminacja gatunków, które nie były w stanie przetrwać w obliczu konkurencji bardziej skutecznych form życia). Jednak ówcześni naukowcy wyjaśniali, że te kłopotliwe szczątki to kości przedpotopowych potworów – starożytnych stworzeń, które zginęły na zawsze w wielkim potopie, który przeżył Noe.

Obecnie sytuacja diametralnie się zmieniła – ewolucja i towarzyszące jej wymieranie gatunków uznaje większość naukowców – dlatego wyjątkowy upór przy pewnej wyraźnie anachronicznej koncepcji tym trudniej jest zrozumieć. Chodzi mianowicie o koncepcję mówiącą, że istoty prehistoryczne nie mogły przetrwać do dzisiejszych czasów niezauważone. Co ciekawe, jakiekolwiek próby podważenia tego stwierdzenia stanowią nienaruszalne tabu dla znacznej części współczesnych zoologów – i w ten sposób wracamy do obalonego już przekonania o zagładzie w czasie potopu.

„Żywe skamieniałości” i „syndrom zaginionego świata”

Gdyby nigdy wcześniej nie odkryto prehistorycznego zwierzęcia, które przetrwało do czasów współczesnych, niechęć krytyków, by dopuścić taką możliwość, byłaby w pełni zrozumiała. Jednak kroniki współczesnej zoologii opisują liczne przypadki pradawnych grup lub poszczególnych gatunków uważanych za wymarłe w czasach prehistorycznych, które, jak sensacyjnie odkrywano, cały czas żyją i mają się dobrze.

The Encyclopaedia of New and Rediscovered Animals z szatą graficzną autorstwa Williama M. Rebsamena przedstawiającą okapi i saolę wietnamską (© Dr Karl Shuker/William M. Rebsamen/Coachwhip Publications)

Takimi „żywymi skamieniałościami” znanymi nauce od dawna są na przykład tuatary Sphenodon punctatus i S. guntheri, podobne do jaszczurek sfenodonty, czyli gady ryjogłowe, z Nowej Zelandii, które przetrwały do dziś jako jedyne z tej różnorodnej niegdyś gadziej linii ewolucyjnej pochodzącej z tego samego okresu co dinozaury; skrzypłocz Limulus, reliktowy rodzaj stawonoga, który pozostał praktycznie bez zmian przez 300 milionów lat, co wiemy na podstawie skamieniałości, i jest najbliżej spokrewniony z dawno wymarłymi wielkorakami („skorpionami morskimi”); liliowce (Crinoidea), które do złudzenia przypominają rośliny, ale tak naprawdę są klasą taksonomiczną należącą do szkarłupni tak jak rozgwiazdy i były znane wyłącznie ze skamieniałości, nawet sprzed 400 milionów lat, aż w 1755 roku w morskich głębinach niedaleko karaibskiej wyspy Martyniki odkryto (jako pierwszy z wielu) żyjący gatunek; a także łodziki, kilka gatunków mięczaków z gromady głowonogów, u których przez ostatnie 500 milionów lat wystąpił nieznaczny rozwój ewolucyjny, bliżej spokrewnionych z pierwszymi głowonogami z bardzo wczesnego etapu w historii rozwoju mięczaków niż z wczesnymi głowonogami współczesnymi, które pojawiły się około 100 milionów lat później (amonitami i płaszczoobrosłymi).

Ponadto istnieje wiele słynnych przypadków gatunków, które były nieznane naukowcom aż do XX wieku, co udokumentowałem w trzech poprzednich książkach – The Lost Ark: New and Rediscovered Animals of the 20th Century, 1993 (Zaginiona arka. Nowe i ponownie odkryte zwierzęta XX wieku), oraz w dwóch zaktualizowanych wydaniach The New Zoo, 2002 (Nowe zoo) i The Encyclopaedia of New and Rediscovered Animals, 2012 (Encyklopedia nowych i ponownie odkrytych zwierząt). Są to pierwsze książki poświęcone wyłącznie najważniejszym zoologicznym odkryciom gatunków nowych lub uważanych za wymarłe mniej więcej z ostatnich stu lat i przedstawiają historię wielu niedawno ujawnionych „żywych skamieniałości”.

Najsłynniejszym i najbardziej spektakularnym przypadkiem jest bez wątpienia ryba zaliczana do celakantów. Marjorie Courtenay-Latimer, kustoszka Muzeum East London (East London Museum) w RPA 22 grudnia 1938 roku badała świeżo złowione ryby w miejscowym porcie u ujścia rzeki Chalumna i zauważyła dziwną płetwę wystającą spod sterty rekinów. Gdy udało jej się wydobyć nieżyjącego właściciela płetwy, ujrzała najbardziej niezwykłe stworzenie, jakie kiedykolwiek widziała.

Była to niebieskoszara, mocno zbudowana ryba długości 1,5 metra, której grube łuski wyglądały jak pancerz, ale jeszcze dziwniejsze były jej płetwy. Promienie płetwy grzbietowej tworzyły wachlarz tak jak w płetwach większości ryb. Natomiast promienie wszystkich pozostałych płetw były umocowane na płatach ciała, dzięki czemu płetwy te przypominały krótkie, masywne nogi. Równie niezwykła była płetwa ogonowa, zakończona nie dwoma, lecz trzema płatami – inaczej niż u wszystkich współczesnych ryb znanych naukowcom.

Nie mogąc zidentyfikować tej osobliwej ryby, Courtenay-Latimer zadbała o jej zabezpieczenie i wysłała opatrzony notatkami szkic do profesora J.L.B. Smitha, najwybitniejszego ichtiologa południowoafrykańskiego. Kiedy spojrzał na rysunek, od razu rozpoznał rybę, ale nie mógł uwierzyć w to, co zobaczył – ponieważ na podstawie jej dziwnych cech można było zidentyfikować ją jednoznacznie jako należącą do archaicznej linii ewolucyjnej ryb trzonopłetwych, które miały wyginąć jeszcze przed dinozaurami, tj. ponad 66 milionów lat temu!

Jednak kiedy Smith zbadał rybę osobiście, nie było mowy o wątpliwościach – naprawdę był to nieznany dotąd współczesny gatunek z rzędu celakantokształtnych, znanego dotąd jedynie ze śladów kopalnych. Na cześć odkrywczyni nazwał ten gatunek Latimeria chalumnae i zaliczył do wymarłej rodziny ryb trzonopłetwych Coelacanthidae. Jednak wielu naukowców uważa, że latimeria należy do równie starej rodziny Latimeridae.

Od tamtej pory złowiono wiele innych okazów rodzaju Latimeria, głównie w wodach otaczających Komory, niedaleko Madagaskaru. Najbardziej chyba zaskakujący aspekt tego odkrycia również był związany z tymi wyspami – ich mieszkańcy znali tę rybę, którą nazywali kombessa, tak dobrze, że używali jej łusek jako papieru ściernego do naprawy opon rowerowych!

Ponadto w 1997 roku odkryto w oceanie niedaleko Sulawesi w Indonezji drugi żyjący gatunek latimerii, który oficjalnie nazwano Latimeria menadoensis.

Żywe skamieniałości odkryte od 1900 roku obejmują również m.in.:

Szereg pozornie zbliżonych do czaszołki gatunków z rodzaju Neopilina, po raz pierwszy odkrytych w latach 50. XX wieku i zidentyfikowanych jako jednotarczowce – prymitywne mięczaki, które miały wymrzeć 350 milionów lat temu.

Neoglyphea inopinata – nieokreślone zwierzę podobne do kraba, wyłowione w Morzu Południowochińskim w 1908 roku, które pozostało nienazwane i niezbadane do 1975 roku, kiedy to zostało sensacyjnie zidentyfikowane jako dziesięcionóg z infrarzędu Glypheidea, prymitywny skorupiak, uważany dotąd za wymarły 50 milionów lat temu. Drugi żyjący przedstawiciel tego infrarzędu, gatunek Laurentaeglyphea neocaledonica, został odkryty w 2005 roku w pobliżu Nowej Kaledonii.

Słynne okapi (Okapia johnstoni) – odkryte w 1901 roku na terenie obecnego lasu Ituri w Demokratycznej Republice Konga, należące do grupy leśnych żyraf o krótkiej szyi, pochodzących sprzed 30 milionów lat.

Karłowaty opos górski, zwany też drzewnicą górską (Burramys parvus) — prymitywny australijski torbacz znany wyłącznie ze skamieniałości sprzed co najmniej 10 000 lat, aż niespodziewanie znaleziono żyjącego osobnika w 1966 roku.

Pekarczyk czakoański (Catagonus wagneri) – gatunek należący do świniokształtnych, również znany tylko ze skamieniałości i uważany za wymarły w epokach lodowych, aż znaleziono żyjącego przedstawiciela w 1974 roku (patrz tom 2).

Cephalodiscus graptolitoides – wydobyty z morza w pobliżu nowokaledońskiej wysepki Lifou w 1989 roku, formalnie opisany w 1993 roku, powszechnie uważany za żyjącego przedstawiciela rzędu graptolitów, co oznaczałoby, że te tajemnicze kolonialne bezkręgowce, które miały wyginąć 300 milionów lat temu, powróciły do życia.

Skamielinowiec laotański (Laonastes aenigmamus) – sporych rozmiarów gryzoń na pierwszy rzut oka podobny do szczura, który po raz pierwszy został dostrzeżony przez zachodnich naukowców w 1996 roku, kiedy zoolog z Wildlife Conservation Society, dr Robert Timmins, zauważył na bazarze w Laosie nieżywy okaz tego gatunku. Następnie, kiedy znaleziono kolejne osobniki, a gatunek został formalnie opisany w 2005 roku, odkryto, że nie jest to zupełnie nowy gatunek nieznany wcześniej nauce, lecz jedyny odnotowany żyjący przedstawiciel rodziny gundioszczurowatych (Diaomyidae), znanej dotąd wyłącznie ze skamieniałości i uważanej za wymarłą 11 milionów lat temu.

Skamielinowiec laotański (© Markus Bühler)

Zarejestrowano wiele innych współczesnych matuzalemowych zwierząt, a mimo to zoolodzy w przeważającej części są stanowczo zamknięci na ekscytującą możliwość, że podobne przypadki tylko czekają na odkrycie – i wolą ją kwestionować, twierdząc, że zwolennicy cierpią na ostry „syndrom zaginionego świata”! Zaginiony świat, powieść sir Arthura Conana Doyle’a wydana po raz pierwszy w 1912 roku, ale wciąż należąca do najpopularniejszych książek science fiction, została napisana w stylu autentycznego raportu – przypominającego wybitne relacje z odkryć zoologicznych, takie jak Podróż na okręcie „Beagle” samego Darwina czy The Naturalist on the River Amazons (Naturalista na Amazonce) Henry’ego W. Batesa – i opowiada o zespole naukowców, który odnajduje całkowicie odizolowany od otoczenia autonomiczny prehistoryczny świat położony na wysokim płaskowyżu w Ameryce Południowej, gdzie od najdawniejszych czasów przetrwało wiele imponujących stworzeń.

W żadnym wypadku nie sugeruję, rzecz jasna, że jest możliwe odkrycie całego prehistorycznego świata. Jednak w obszernej literaturze naukowej i popularnonaukowej znaleźć można niezliczone tropy i wskazówki – od relacji wiarygodnych naocznych świadków po przypuszczalne okazy zwierząt – które skłaniają do refleksji nad możliwym, choć niepotwierdzonym jeszcze, przetrwaniem rozmaitych typów prehistorycznych stworzeń w różnych zakątkach świata.

Grono otwartych naukowców oraz badaczy laików określanych mianem kryptozoologów (poszukiwaczy „zaginionych zwierząt”) dopuszczających przypuszczalne istnienie szeregu niezwykłych, wciąż nieodkrytych gatunków zwierząt stale rośnie, co doprowadziło do założenia Międzynarodowego Towarzystwa Kryptozoologicznego (International Society of Cryptozoology, ISC) – pierwszego na świecie stowarzyszenia naukowego poświęconego badaniu takich organizmów. Niestety, ISC już nie istnieje (choć na początku 2016 roku Loren Coleman, wytrawny amerykański kryptozoolog, ogłosił oficjalne rozpoczęcie działalności nowej, podobnej organizacji globalnej, Międzynarodowego Towarzystwa Kryptozoologii (International Cryptozoology Society)), ale cele jego dawnych członków (włączając mnie samego) oraz innych badaczy kryptozoologicznych na całym świecie wciąż są aktualne. Mianowicie wydobywanie archiwalnych danych o tajemniczych stworzeniach z gąszczu często niejasnych, mało znanych publikacji, w których leżały zakopane od dziesięcioleci lub dłużej, informowanie o nich ogółu społeczeństwa, w wielu przypadkach po raz pierwszy, oraz bezpośrednie poszukiwanie tych zwierząt w terenie, kiedy tylko pojawia się ku temu sposobność.

W 2012 roku Centrum Zoologii Fortowskiej (Centre for Fortean Zoology, CFZ) z siedzibą w Wielkiej Brytanii przywróciło do życia najcenniejszy wkład ISC w rozwój kryptozoologii i rozpoczęło wydawanie nowego, recenzowanego czasopisma naukowego poświęconego kryptozoologii, a ja zostałem jego redaktorem. Do tej pory wyszły cztery numery „Journal of Cryptozoology”, zawierające artykuły naukowe poruszające szerokie spektrum tematów z dziedziny kryptozoologii, a czasopismo stało się uznanym i cenionym periodykiem.

Inauguracyjny numer „Journal of Cryptozoology”, wydany w 2012 roku (© Dr Karl Shuker/CFZ)

Ale jeśli tajemnicze prehistoryczne stworzenia naprawdę istnieją, to dlaczego jeszcze ich nie znaleźliśmy? Odpowiedź na to pytanie wynika przede wszystkim z charakteru terenów, na których znajdują się ich siedliska, które wymagają ochrony ekologicznej ze względu na ich nieuchwytnych mieszkańców, a dla zachodnich badaczy chcących potwierdzić ich istnienie są praktycznie niedostępne (niekiedy bardziej ze względu na przeszkody administracyjne niż na środowiskowe!)

Najlepiej można to zilustrować na przykładzie siedlisk znanych już badaczom żywych skamieniałości. Wiele z nich znaleziono przypadkowo w połowach rozmaitych gatunków zwierząt wydobytych z głębi oceanów, które bez wątpienia wciąż skrywają kolejne niespodzianki. Większość pozostałych udokumentowanych prehistorycznych zwierząt zamieszkuje odosobnione tereny, na których od tysięcy, a nawet milionów lat nie doszło do znacznych zmian (często z powodu istotnych cech topograficznych, które skutecznie oddzielały takie obszary od bezpośredniego otoczenia).

Schowane przez dłuższy czas w takich maleńkich oazach prymitywne stworzenia uchroniły się przed konkurencją ze strony bardziej zaawansowanych gatunków, które rozwinęły się i zdobyły korzystną pozycję w innych miejscach. Czasem uciekały do tych schronień właśnie z powodu konkurencji. Tereny tego typu to na przykład: niebezpieczne łańcuchy górskie, nieprzyjazne człowiekowi lasy równikowe otoczone rzekami, dolinami o urwistych zboczach lub innymi naturalnymi barierami, odległe śródlądowe zbiorniki wodne od dawna pozbawione kontaktu z morzem i nieskażone (jeszcze) wpływem wdzierającej się wszędzie cywilizacji, a także niezamieszkane wysepki niemal lub całkowicie nietknięte przez ludzi Zachodu z powodu ich dalekiego położenia lub braku realnych perspektyw wykorzystania ich dla zysku. Wobec tego nie powinno być zaskoczeniem, że są to dokładnie te same tereny, na które od czasu do czasu udaje się wedrzeć zachodnim odkrywcom. Dostrzegają wówczas urzekające ślady zwierząt, naprawdę mogących być przedstawicielami prehistorycznych gatunków, które przetrwały do dziś i wciąż nie dają się odnaleźć i oficjalnie udokumentować.

Wciąż trwająca ewolucja, widmowe linie ewolucyjne i efekt Łazarza

Zakrawa zatem na paradoks, że uparty opór tradycyjnej zoologii wobec koncepcji przetrwania prehistorycznych zwierząt wynika w przeważającej mierze nie z niepełnej wiedzy o współczesnej faunie, lecz ze znacznie bardziej niepełnej wiedzy o zwierzętach z przeszłości. Co szczególnie zadziwiające, doprowadziło to do tego, że wielu tradycyjnych badaczy lekceważy lub przynajmniej pomija absolutnie kluczowy aspekt scenariusza zakładającego przetrwanie prehistorycznych stworzeń. Jest nim mianowicie uznanie i wzięcie pod uwagę niezwykle istotnego, potencjalnie dalekosiężnego wpływu wciąż trwającej ewolucji na morfologię, zachowanie i ekologię danego gatunku skamieniałości.

Dlatego odpowiednio rozwijam to wprowadzenie, które pojawiło się pierwotnie w pierwszym wydaniu tej książki, i dodaję poniżej krótki przegląd trwającej wciąż ewolucji i jej znaczenia dla gatunków, które mogły przetrwać od czasów prehistorycznych.

Paleontologia nie czeka na nikogo, również na zagadkowe zwierzęta. Ostatnio różne pielęgnowane od dawna założenia kryptozoologiczne są poważnie podawane w wątpliwość przez nowe odkrycia i interpretacje paleontologiczne, również dotyczące gatunków, które przypuszczalnie mogły przetrwać do dziś od czasów prehistorycznych.

Tradycyjnie paleontolodzy zakładali, że prawalenie o niezmiernie długim ciele, określane mianem bazylozaurów – obecnie na podstawie skamieniałości uznawane za wymarłe około 36 milionów lat temu – przemieszczały się w wodzie, wykonując ruchy faliste w płaszczyźnie pionowej. Wobec tego od pokoleń kryptozoolodzy twierdzili, że wężokształtne potwory z jezior i węże morskie, słynące ze zdolności układania ciała w pionowe kręgi podczas pływania, to najprawdopodobniej żyjący wciąż gatunek bazylozaura.

Ale chwileczkę… Nowsze rekonstrukcje paleontologiczne przedstawiają zupełnie inny obraz bazylozaurów – sugerują mianowicie, że ich kręgosłup charakteryzuje wyjątkowo mała elastyczność grzbietowo-brzuszna, przez co nie byłyby w stanie wykonywać mocnych falistych ruchów w płaszczyźnie pionowej, typowych dla wężokształtnych potworów morskich.

Czy to oznacza koniec bazylozaurowatych kryptyd, jakie znamy? Bez paniki. Wspomniane wyżej najnowsze rekonstrukcje bazylozaurów zostały wykonane na podstawie skamieniałości sprzed co najmniej 36,5 miliona lat, a zatem trzeba wziąć pod uwagę, że jeśli dzisiaj istnieje żywy bazylozaur, to jest wytworem 36 milionów lat dalszej, wciąż trwającej ewolucji, tzn. ewolucji, która nastąpiła od czasu, kiedy te skamieniałości bazylozaurów powstały.

Przez tak długi czas w toku ewolucji może dojść do wszelkiego rodzaju dramatycznych modyfikacji morfologicznych i fizjologicznych. Zatem nie można całkowicie wykluczyć prawdopodobieństwa, że do obecnych czasów wyewoluował bazylozaur z bardziej elastycznym kręgosłupem niż u któregokolwiek przodka znanego ze skamieniałości. Równie dobrze analogiczna forma życia mogłaby wyewoluować wśród współczesnych taksonów waleni, które już wcześniej miały elastyczne kręgosłupy (szczególnie prawdopodobne byłyby tu zyfiowate, czyli wale dziobogłowe). Krótko mówiąc, nie jest powiedziane, że wężokształtne potwory morskie i nieodkryte walenie o ciele falującym pionowo na pewno nie mają ze sobą nic wspólnego.

Kwestia ta dotyczy także klasyfikacji potworów morskich o długich szyjach jako plezjozaurów. Krytycy tej hipotezy lubią podkreślać różnice morfologiczne, behawioralne i fizjologiczne pomiędzy tym rodzajem potworów morskich a plezjozaurami. I rzeczywiście, niektóre z tych różnic są faktem – ale właśnie tego powinniśmy się spodziewać. Jedynym dostępnym obecnie materiałem do badania plezjozaurów są skamieniałości sprzed co najmniej 66 milionów lat. Kiedy dodamy do tego całe 66 milionów lat ciągłej ewolucji – któż może trafnie przewidzieć, jak będzie wyglądać, zachowywać się czy funkcjonować jej efekt końcowy?

Rekonstrukcja bazylozaura (dół) i plezjozaura (góra) pod wodą (© Richard Svensson)

Bo choć z pewnością prawdą jest, że ewolucja organizmów żywych jest znacznie ograniczona przez podstawowe czynniki takie jak morfologia funkcjonalna, genetyka, zachowanie czy wpływ środowiska, a zatem nie można oczekiwać, że w jej toku mogą nastąpić niczym nieograniczone transformacje, tak samo prawdziwy jest fakt, że mimo takich ograniczeń ewolucja doprowadziła do rozmaitych niezmiernie radykalnych modyfikacji morfologicznych, zwłaszcza biorąc pod uwagę bardzo długie odcinki czasu. Czy możemy w takim razie powiedzieć autorytatywnie, że żaden współczesny plezjozaur nie mógłby w żadnym wypadku mieć grzbietowych worków powietrznych, włosopodobnych narośli oddechowych, ani nie mógłby być gigantotermiczny, skoro możemy oprzeć się wyłącznie na skamieniałościach sprzed 66 milionów lat?

W końcu czy ktokolwiek mógłby sobie wyobrazić na przykład ogromną różnorodność obecnie żyjących zwierząt z gromady ssaków – od nietoperzy, kangurów, żyraf, tygrysów, jeżozwierzy i nosorożców po wieloryby, łuskowce, dziobaki, pandy wielkie, ludzi i leniwce – tylko na podstawie nieokreślonych skamieniałości ssaka zbliżonego do ryjówki sprzed 66 milionów lat? I czy ktokolwiek może liczyć na to, że udałoby mu się bezbłędnie przepowiedzieć, jak będą wyglądać nasi potomkowie za 66 milionów lat za sprawą ciągłej ewolucji – zakładając oczywiście, że nasza linia ewolucyjna (i planeta!) przetrwają do tego czasu?

Istotnie, jeśli przypominające plezjozaury wodne potwory o długich szyjach naprawdę są współczesnymi plezjozaurami, różnice między nimi a ich skamieniałymi przodkami nie powinny nas dziwić, a raczej zachęcać do odkrycia, dlaczego ich ewolucja przez ostatnie 66 milionów lat była tak bardzo ograniczona, że współczesne plezjozaury wciąż wyglądają tak podobnie do swoich dawnych mezozoicznych przodków.

Swoją drogą wolę nie twierdzić, że plezjozaury wyginęły 66 milionów lat temu, po prostu dlatego, że nie możemy mieć absolutnej pewności, że tak właśnie się stało (w każdym razie, o ile mi wiadomo, nikt nie sprawdził wszystkich zbiorników słodkowodnych co do centymetra sześciennego, by móc zaświadczyć, że ani jeden plezjozaur nie czai się gdzieś w ukryciu). Możemy natomiast obecnie stwierdzić z całkowitą pewnością, że znane nam, przebadane do tej pory skamieniałości nie zawierają szczątków plezjozaurów oficjalnie datowanych na okres młodszy niż 66 milionów lat temu. A to w żadnym wypadku nie są równoznaczne twierdzenia – co wyraźnie pokazał przykład latimerii.

W grudniu 1938 roku nieoczekiwane w świecie naukowym odkrycie żywego okazu gatunku Latimeria chalumnae w sensacyjny sposób przywróciło do życia „wymarłą” dotąd linię ewolucyjną ryb trzonopłetwych, wydobytą z mroków postmezozoicznej otchłani. Od tamtego czasu ten słynny gatunek ryby o płatowych płetwach jest przywoływany jako klasyczny przykład pokazujący, że pozornie prehistoryczny takson może mieć współcześnie żyjących przedstawicieli niewykrytych przez naukowców do stosunkowo niedawna, mimo braku skamieniałości z okresu pomiędzy mezozoikiem a współczesnością (nawiasem mówiąc, kiedy pewien takson znika ze znanych nam skamieniałości na dłuższy czas, a potem pojawia się ponownie, mamy do czynienia z efektem Łazarza, nazwanym tak przez naukowców na pamiątkę biblijnego Łazarza, który został wskrzeszony przez Jezusa). Przypadek ten z kolei jest często uznawany w publikacjach kryptozoologicznych za istotny precedens dający nadzieję na to, że inne ważne prehistoryczne taksony nieobecne wśród skamieniałości postmezozoicznych, jak np. plezjozaury, nieptasie dinozaury i pterozaury, również mogą mieć nieznanych nauce przedstawicieli żyjących współcześnie.

Wygląda jednak na to, że kryptozoologia straciła tę swoją podporę, kiedy, jak powiedział mi dr Darren Naish, kilka lat temu odkryto postmezozoiczne skamieniałości latimerii. Nagle zaginione od dawna kenozoiczne skamieniałości rodzaju Latimeria (formalnie określane jako widmowa linia ewolucyjna, czyli linia hipotetyczna) przestały być zaginione. Czy oznacza to w takim razie, że istnienie przedstawicieli rodzaju Latimeria nie może już być argumentem za przetrwaniem plezjozaurów, nieptasich dinozaurów itd.?

Autor obok popiersia Charlesa Darwina (© Dr Karl Shuker)

Wręcz przeciwnie – uważam, że to wielce istotne odkrycie paleontologiczne powinno być wychwalane, a nie przeklinane przez kryptozoologów na całym świecie. Ponieważ sam fakt, że tak bardzo dużo czasu zajęło naukowcom odkrycie jakichkolwiek postmezozoicznych skamieniałości ryb trzonopłetwych (choć wiemy od grudnia 1938 roku, że teoretycznie gdzieś powinny być zachowane szczątki przynajmniej kilku przedstawicieli), powinien dawać nadzieję na to, że również postmezozoiczne skamieniałości plezjozaurów, nieptasich dinozaurów itp. itd. wciąż czekają na odkrycie (zwłaszcza że nikt ich specjalnie do tej pory nie szukał), a także że mogą istnieć ich żywi potomkowie, wciąż niezauważeni przez badaczy.

Oczywiście zanim odkryto żywą rybę trzonopłetwą w 1938 roku, nikt nie przetrząsał zbiorów muzealnych ani jej naturalnego środowiska w poszukiwaniu dowodów istnienia tego zwierzęcia – bo i czemu ktoś miałby to robić? Kto mógł wtedy przypuszczać, że – tak teraz słynny – dawno wymarły gatunek przetrwał do dziś, skoro podczas zwyczajnych prac paleontologicznych nie wyszły na jaw żadne nowsze skamieniałości? Ale kiedy pojawił się żywy przedstawiciel rodzaju Latimeria, nagle paleontolodzy zyskali motywację, by przeanalizować jego widmową linię ewolucyjną – i oto naprawdę odkryli postmezozoiczne skamieniałości ryb trzonopłetwych (choć nawet dzisiaj jest ich niezmiernie mało). Sądzę, że obecnie jest mało prawdopodobne, by jakikolwiek naukowiec odważył się wystąpić o grant na kwerendę zbiorów muzealnych w poszukiwaniu niezauważonych do tej pory postmezozoicznych szczątków plezjozaurów, pterozaurów i nieptasich dinozaurów – i kto może go winić? Ale co by się stało, gdyby w jakimś odległym zakątku świata w najlepszym stylu rodem z Zaginionego świata Conana Doyle’a złapano małego, ale bardzo żywego pterodaktyla? Podejrzewam, że nastąpiłby gwałtowny wzrost zainteresowania poszukiwaniem postmezozoicznych skamieniałości pterozaurów pośród zbiorów muzealnych całego świata!

Ponadto nie trzeba nawet wspominać, że dane na temat skamieniałości są w każdym razie bardzo niedoskonałe i bardzo niekompletne. Co więcej, o tym, że w żadnym wypadku informacje te nie są wyczerpujące z powodu wielu czynników utrudniających formowanie się skamieniałości ze szczątków zwierzęcych, wiedział już Charles Darwin i poświęcił temu zagadnieniu rozdział swojej nowatorskiej książki O powstawaniu gatunków (1859). Porównał tam całą historię naszej planety do stron kamiennej książki:

(…) z tego tomu zachował się tylko tu i ówdzie jeden krótki rozdział, a z każdej stronicy pozostały tylko tu i tam pojedyncze wiersze. Każdy wyraz powoli zmieniającego się w tym dziele języka, mniej lub bardziej różnego w następujących po sobie rozdziałach, odpowiada żywym niegdyś formom, które zostały zagrzebane w kolejnych formacjach i które mylnie wyglądają na nagle wprowadzone. (przeł. Szymon Dickstein)

A ponad sto lat później, jak przytoczył Matthew Brace w artykule z lipcowego wydania magazynu „Geographical” z 2003 roku na temat skamieniałości ssaków australijskich odkrytych w Riversleigh, podobne spostrzeżenie poczynił znany z telewizji brytyjski przyrodnik sir David Attenborough:

Tylko w jednym czy dwóch miejscach na powierzchni Ziemi przez ostatnie trzy miliardy lat warunki były odpowiednie dla przetrwania reprezentatywnej próbki gatunku żyjącego w danym czasie. Te miejsca to rzadkie skarbce paleontologii.

Ale dlaczego dane o skamieniałościach są wadliwe? Po pierwsze, nie ma gwarancji, że szczątki nieżywego zwierzęcia, nienaruszone lub rozczłonkowane przez padlinożerców, będą w ogóle istnieć wystarczająco długo, by móc ulec transformacji w skamieniałość, ponieważ istnieje szereg organizmów, które do spółki mogą strawić nie tylko tkanki miękkie, ale także kości i inne tkanki twarde. Ponadto wiele jest terenów, na których skamieniałości w ogóle zachowują się bardzo słabo (np. lasy liściaste, dżungla) lub które są niedostępne dla poszukiwaczy skamieniałości, jak np. dno oceanu i odległe szczyty górskie.

Na przykład formacja Morrison, zespół skał osadowych z późnej jury, słynie wśród paleontologów jako najbogatsze w całej Ameryce Północnej źródło skamieniałości dinozaurów, ale odkryta i dostępna dla geologów i paleontologów jest tylko niewielka część. Ponad 75 procent nigdy nie zostało zbadane, ponieważ znajduje się pod prerią po stronie wschodniej, a także ze względu na erozję, która dotknęła zachodnie tereny (i tym samym zniszczyła wszelkie skamieniałości) podczas wypiętrzenia Gór Skalistych. O ile w takim razie bogatszy i bardziej różnorodny byłby północnoamerykański zbiór skamieniałości dinozaurów, gdyby naukowcy byli w stanie zbadać te 75 procent niedostępnej i zerodowanej formacji skalnej?

Andrew S. Gale, prof. geologii z uniwersytetu w Greenwich, napisał wspólnie z dwoma badaczami z Muzeum Historii Naturalnej w Londynie doktorem Andrew B. Smithem oraz doktorem Neale’em E.A. Monksem artykuł związany z tą tematyką, który ukazał się w amerykańskim czasopiśmie naukowym „Paleobiology” w 2001 roku. W wywiadzie dotyczącym tego artykułu zostały przytoczone następujące słowa Gale’a o tym, że niektóre gatunki mogą tylko wydawać się wymarłe z powodu braku skamieniałości:

Duże luki w zbadanych skamieniałościach często są wymieniane jako dowód na masowe wymieranie zwierząt. Ale są też inne wyjaśnienia tego braku skamieniałości, niewskazujące na katastrofę, która unicestwiła ogromną liczbę gatunków. W okresie kredy były epizody intensywnego globalnego ocieplenia, które podnosiły poziom wody w oceanach do tego stopnia, że morza zalały Europę, zmieniając ją w archipelag maleńkich wysepek. Zmusiło to gatunki żyjące w płytkich wodach oraz zwierzęta lądowe do opuszczenia dotychczasowych siedlisk. Kiedy poziom wody ponownie opadł, gatunki te wróciły na ląd, a skamieniałości uformowane w skałach osadowych podczas okresów wysokiego poziomu morza z biegiem czasu uległy znacznemu zniszczeniu w wyniku działania wiatru, deszczu i erozji lodowcowej. Luki w tych okresach są efektem migracji gatunków oraz zniszczenia skamieniałości potwierdzających tę migrację, a nie masowego wymierania.

„Kącik celakanta” w biblioteczce autora (© Dr Karl Shuker)

Ponadto wykopaliska paleontologiczne z konieczności są metodyczne, a nie przypadkowe – z powodu ograniczeń praktycznych oraz finansowych. Zatem by zmaksymalizować szansę na sukces, badacze w naturalny sposób koncentrują swoje wysiłki na obszarach, gdzie są już widoczne oznaki występowania skamieniałości (nawet jeśli to tylko pojedyncze kości lub ich fragmenty), a nie wyruszają po prostu do jakiegoś miejsca bez żadnych wyraźnych śladów osadów zawierających skamieniałości i nie kopią dołów w losowo wybranych miejscach, w których może akurat mogliby przypadkiem coś znaleźć, ani nie używają na chybił trafił drogich georadarów zamiast stosować je efektywnie na bardziej obiecujących terenach. Ta koncentracja na miejscach pełnych skamieniałości sprawia, że znaleziska przyjmowane są sceptycznie. W każdym razie tylko niewielki odsetek skamieniałości leży wystarczająco płytko, by paleontolodzy byli w stanie je wykryć i wydobyć, nawet z użyciem georadaru.

Krótko mówiąc, z tych wszystkich powodów skamieniałości wymarłych taksonów, które uzupełniłyby widmowe linie ewolucyjne, mogły nigdy się nie utworzyć lub mogły utworzyć się, ale nie przetrwać do czasów obecnych, albo mogą wciąż istnieć, ale w miejscach, do których nie ma i nigdy nie będzie dostępu. O wszystkich tych czynnikach trzeba zatem pamiętać, próbując na podstawie skamieniałości określić granice jakiejkolwiek linii ewolucyjnej. Nawiasem mówiąc, wciąż nieodkryte skamieniałości, które uzupełniłyby częściowo lub całkowicie luki w widmowych liniach ewolucyjnych potocznie nazywa się taksonami Jimmy’ego Hoffy od nazwiska słynnego przewodniczącego związku zawodowego International Brotherhood of Teamsters (IBT), który zaginął 30 lipca 1975 roku i nigdy nie został odnaleziony.

Wiwatujmy więc na cześć latimerii, która jest i oby była jak najdłużej symbolem wiarygodności i prestiżu kryptozoologii, a także nadziei.

ZAKRES TEMATYCZNY TEJ KSIĄŻKI

Ta książka jest pierwszą publikacją poświęconą wyłącznie fascynującemu zagadnieniu prehistorycznych zwierząt, które przetrwały do dzisiejszych czasów. Tym samym stanowi (w obu wydaniach) wyjątkowy wstęp do badań nad nieodkrytymi jeszcze żyjącymi skamieniałościami kryjącymi się przypuszczalnie w wielu odległych zakątkach całego świata. Przedstawia szerokie spektrum anachronicznych anomalii: od nieptasich dinozaurów, pterozaurów i plezjozaurów po olbrzymie ptaki, tygrysy szablozębne, mamuty i wiele innych.

Tak więc po głębokim zastanowieniu postanowiłem nie uwzględniać w niej szczegółowego opracowania hominidów. Jak wiadomo, ewolucja człowieka jest sama w sobie tematem tak złożonym i kontrowersyjnym, że jeśli miałbym opisać jej aspekty kryptozoologiczne (stanowiące dodatkowy poziom zawiłości i tajemniczości) z taką samą dokładnością jak w odniesieniu do gatunków zwierząt, to poświęcony tym aspektom rozdział byłby nieproporcjonalnie długi. Z kolei gdybym bardziej powierzchownie potraktował temat, pominąłbym wiele istotnych kwestii związanych z antropologią i ewolucją, które wymagałyby szczegółowego wyjaśnienia, by ich znaczenie dla zagadnień kryptozoologicznych było zrozumiałe dla czytelników.

Wyraźnie widać zatem, że jest to temat wymagający przedstawienia w sposób wyczerpujący w tekście o rozmiarach książki (planowanej jako przyszły dodatek do obecnego wydania). Wobec tego zagadnienie hominidów celowo ograniczyłem w tej książce do krótkiego zarysu, który zaledwie nakreśla współczesne teorie wiążące je z koncepcją przetrwania zwierząt prehistorycznych; świadomie zdecydowałem, że nie przeanalizuję ich tu tak dogłębnie jak innych tematów kryptozoologicznych. Dzięki temu zwolniła się niezbędna przestrzeń, by omówić wiele godnych uwagi prehistorycznych gatunków, które przetrwały do dziś, a rzadko, jeśli w ogóle, były opisywane w pracach kryptozoologicznych.

W tak obszernej książce, która w swej treści zbacza wielokrotnie w odległe zakątki zoologii, naturalnie niezbędna jest wyczerpująca bibliografia zawierająca wszystkie istotniejsze (i wręcz nieznośnie mało znane) źródła użyte podczas przygotowywania książki – tak więc czytelnicy bardziej szczegółowo zainteresowani pewnymi aspektami mogą zgłębiać je dalej, nie musząc mozolnie odkrywać tych źródeł sami. Dlatego na końcu książki znajduje się wybrana bibliografia do każdego rozdziału.

I NA KONIEC…

Podsumowując: zoologiczni weterani nazywani „żywymi skamieniałościami” odgrywają zasadniczą rolę w zmienianiu wyobrażeń naukowców nie tylko o współczesnych, ale także o dawniejszych formach życia na naszej planecie. W konsekwencji (możemy mieć tylko nadzieję!) zmieni się ich podejście do koncepcji przetrwania prehistorycznych zwierząt, a tendencja ta nabierze jeszcze większego impetu, jeśli w przyszłości zostanie ujawnione któreś z tajemniczych stworzeń opisanych w kolejnych rozdziałach.

W końcu, jak napisał kiedyś Gerald White Johnson:

Nic nie zmienia się w sposób tak ciągły jak przeszłość; bowiem przeszłość, która wpływa na nasze życie, nie składa się z tego, co faktycznie się zdarzyło, lecz z tego, co zdarzyło się zdaniem ludzi.

Jest to prawda z punktu widzenia zarówno kryptozoologii, jak i każdej innej dziedziny życia ludzkiego.

Rozdział 1: CZY DINOZAURY NAPRAWDĘ WYGINĘŁY? ZMARTWYCHWSTANIE GADA

Doceniam opinię znacznej większości zoologów i paleontologów, którzy uważają, że przetrwanie jakiegokolwiek dinozaura do obecnych czasów jest nieprawdopodobne. Nie mogę się jednak zgodzić, że takie założenie jest zupełnie niemożliwe, co sprawia, że całe zagadnienie staje się jeszcze bardziej interesujące.

Prof. Roy P. Mackal A Living Dinosaur?In Search of Mokele-Mbembe (Żyjący dinozaur? W poszukiwaniu mokele-mbembe)

Są miejsca w Afryce, gdzie można na własne oczy zobaczyć pierwotne siły. (…) w Afryce jeszcze odczuwa się na karku oddech przeszłości.

Trader Horn (Alfred Aloysius Smith) Trader Horn

Obecnie ptaki są powszechnie zaliczane do specjalnej podgrupy teropodów, dlatego też są uważane za żyjące dinozaury – w rzeczywistości jedyne żywe dinozaury. Bo zgodnie z głównym nurtem zoologicznym wszystkie nieptasie dinozaury wymarły pod koniec okresu kredy, 66 milionów lat temu – czyż nie?

Powód (powody) całościowego zniknięcia dinozaurów (z wyłączeniem ptaków!) stanowi jedną z największych, nierozwiązanych tajemnic zoologii. Spośród wielu tysięcy gatunków dinozaurów, które wyewoluowały podczas 165 milionów lat ich panowania na Ziemi, ani jeden nieptasi przedstawiciel nie przetrwał końca okresu kredy. Dlaczego? Szczątki dinozaurów zostały po raz pierwszy rozpoznane na początku 1800 roku, dlatego też powstało prawie tyle teorii dotyczących wymierania tej grupy zwierząt, ile było niegdyś samych dinozaurów – opracowywano teorie, omawiano je i ostatecznie odrzucano, ponieważ żadna z nich nie dała dotąd przekonującego wyjaśnienia dla zadziwiającej selektywności, która spowodowała śmierć tych niezwykle różnorodnych stworzeń, jednocześnie pozwalając różnym innym gatunkom gadów przetrwać aż do dnia dzisiejszego.

Dlaczego każdy gatunek nieptasiego dinozaura – duży, mały, półwodny, lądowy, roślinożerny, mięsożerny, aktywny, powolny, ciepłokrwisty, zimnokrwisty, żyjący samotnie czy w grupach, pokryty łuskami, futrem czy piórami, dwunożny czy czworonożny – wyginął, podczas gdy inne współczesne kręgowce, takie jak krokodyle, jaszczurki, węże, żółwie, ptaki i ssaki przeżyły? (W kolejnych rozdziałach tej książki każdy, kto szuka powodów masowego zniknięcia plezjozaurów, mozazaurów i pterozaurów pod koniec okresu kredy, będzie się musiał zmierzyć z tą zagadką selektywności).

Być może nie ma odpowiedzi, może zagadka jest nierozwiązywalna – z tego prostego powodu, że zawarta w niej historia nigdy się nie wydarzyła. „Kiedy odrzucisz to, co niemożliwe, wszystko pozostałe, choćby najbardziej nieprawdopodobne, musi być prawdą” – tak brzmi często cytowana maksyma Sherlocka Holmesa, słynnego detektywa wymyślonego przez sir Arthura Conana Doyle’a. Holmes oczywiście był postacią fikcyjną, ale jego zasada racjonalnej analizy jest całkowicie poprawna, a gdy zastosuje się ją do przypadku zaginionych nieptasich dinozaurów, daje to dużo do myślenia. Jeśli, jak się wydaje, prawdą jest, że dziwne znikanie dinozaurów innych niż ptasie jest tak niespotykane, że po prostu nie da się tego zrozumieć, to nadszedł czas, by poważnie rozważyć pozornie mało prawdopodobną, ale jednak istotną możliwość.

A mianowicie, że nie wszystkie nieptasie dinozaury wyginęły. W rzeczywistości nowe gatunki przetrwały okres kredy i są dzisiaj reprezentowane przez żyjących, współczesnych potomków ukrytych w pewnych odległych regionach świata – niezwykłe gatunki znane lokalnym mieszkańcom, którzy pozostają osamotnieni w swoich przekonaniach, ponieważ te pozostają naukowo niepotwierdzone.

W tej dramatycznej perspektywie fascynujący jest fakt, że wiele doniesień dotyczących niezidentyfikowanych stworów o nieznanym pochodzeniu i o wyglądzie przypominającym dinozaury (dlatego kryptozoolodzy często nazywają je „neodinozaurami”) rzeczywiście pojawiło się na różnych obszarach, szczególnie w Afryce. O istnieniu takich stworów mówili nie tylko tubylcy z tak zwanych prymitywnych plemion (które w gruncie rzeczy mimo wszystko znają otaczającą ich przyrodę znacznie lepiej niż wielu naukowców), ale także podróżnicy z Zachodu, osadnicy, a nawet – zaskakująco wiele razy – sami naukowcy. W tym rozdziale pokażemy, że jest naprawdę możliwe, iż doniesienia o śmierci dinozaurów – podobnie jak kilku innych wciąż żyjących celebrytów, którzy przez lata byli uznawani za zmarłych – okażą się mocno przesadzone! (dla ścisłości – w dalszej części tego rozdziału i książki pojęcie „dinozaur” należy rozumieć jako „dinozaur nieptasi”).

KONGIJSKI MOKELE-MBEMBE — SOBOTWÓR SMOKA CZY NIEUCHWYTNY DINOZAUR?

Około godziny 7.00 rano w jasny, słoneczny poranek 1960 roku 17-letni afrykański myśliwy Nicolas Mondongo stał na brzegu rzeki Likouala-aux-Herbes na północ od Mokengi, wioski w Republice Konga (dawniej Kongo Francuskie). Niespodziewanie wody się rozstąpiły i wyłoniło się z nich ogromne zwierzę – najpierw wyjątkowo długa, smukła szyja i dobrze zarysowana głowa, następnie bardzo potężne, słoniowate ciało unoszące się na czterech masywnych nogach, a na samym końcu długi, zwężający się ogon.

Przez trzy minuty to niezwykłe zwierzę pozostawało ponad powierzchnią wody, która spływała kaskadą z jego ramion niczym miniaturowy wodospad powstały w trakcie jego niespodziewanego pojawienia się. Mondongo, stojąc niecałe 13,5 metra od zwierzęcia, przerażony, a jednocześnie zafascynowany obecnością niesamowitej, potężnej wodnej bestii, oszacował, że jego całkowita długość wynosi około 9 metrów – z czego około 2 metrów stanowiły głowa i szyja; podobną długość miał również ogon. Nagle, równie niespodziewanie, jak się pojawiło, stworzenie zanurzyło się ponownie i po kilku chwilach ostatnie fale na wodzie potwierdzające jego obecność zniknęły, a Mondongo pozostało jedynie wspomnienie tego zadziwiającego spotkania.

Artystyczne przedstawienie mokele-mbembe jako przypominającej zauropoda wodnej kryptydy (© William M. Rebsamen)

Być może jest to scena z Jurassic Park, hitu science fiction Stevena Spielberga lub którejś z jego kontynuacji? Nie według rdzennych Afrykanów, Pigmejów i francuskich misjonarzy zamieszkujących w Kongu wilgotne, niegościnne moczary rozciągające się wzdłuż regionu Likouala, dla których to zadziwiające zwierzę jest niezwykle realistyczną postacią. Nazywają je mokele-mbembe (blokada rzeki) i chociaż jego istnienie jeszcze nie zostało przez naukowców oficjalnie potwierdzone, w ostatnich dziesięcioleciach wzbudzało ono coraz więcej emocji na Zachodzie – ponieważ jeśli lokalne opisy naocznych świadków są dokładne, to prowadzący samotny tryb życia mokele-mbembe może być żyjącym dinozaurem.

Prawdopodobieństwo, że pewnego dnia środkowa Afryka będzie świadkiem sensacyjnego zmartwychwstania, było po raz pierwszy szczegółowo przeanalizowane przez doświadczonego francuskiego kryptozoologa, doktora Bernarda Heuvelmansa. Wyniki jego badań nad zamieszkującymi te regiony tajemniczymi, przypominającymi dinozaury bestiami opublikowano w książce Na tropie nieznanych zwierząt (wyd. polskie 1969, pierwsze wyd. angielskie 1958) i Les Derniers Dragons d’Afrique, 1978 (Ostatnie smoki Afryki), dostarczając inspiracji i informacji na temat współczesnych poszukiwań dinozaurów. Ale jeśli mokele-mbembe naprawdę jest żyjącym dinozaurem, do jakiego typu mógłby należeć?

Czy zauropod wielkości słonia był spokrewniony z prehistorycznymi stworzeniami takimi jak diplodok (Diplodocus) i apatozaur (Apatosaurus), dawniej brontozaur (Brontosaurus)? Taką opinię podzielał zmarły prof. Roy P. Mackal – wybitny biolog z uniwersytetu w Chicago, który do śmierci w 2013 roku był głównym ekspertem specjalizującym się w tym nieuchwytnym zwierzęciu żyjącym w środkowo-zachodniej Afryce; aż do odejścia w stan spoczynku w latach 90. był także wiceprezesem Międzynarodowego Towarzystwa Kryptozoologicznego (International Society of Cryptozoology, ISC). Po przeprowadzeniu rozległych badań bibliograficznych, w trakcie których odnalazł wiele niepublikowanych dotąd relacji (w tym o odkryciu przez niektórych francuskich misjonarzy gigantycznych śladów pazurów, każdy o obwodzie około 1 metra, i oddalonych od siebie o 2–2,5 metra, w lesie kongijskim na południowy zachód od Likouala tuż przed 1776 rokiem), Mackal przeprowadził dwie ekspedycje do Konga we wczesnych latach 80. XX wieku, poszukując dowodów potwierdzających istnienie mokele-mbembe.

Wyprawy Mackala

Podczas pierwszej, trwającej miesiąc, wyprawy w lutym/marcu 1980 roku Mackalowi towarzyszył James H. Powell, herpetolog z Teksasu. Ta podróż zaprowadziła ich do regionu Likouala na północy Konga, rozległego i praktycznie niezbadanego. Panuje tam nieodkryta dzika przyroda w niegościnnym dla człowieka środowisku bagien – 143 kilometry kwadratowe dziewiczego terytorium, gdzie stado dinozaurów nie byłoby bardziej widoczne niż rój komarów.

Mackal i Powell wierzyli w to, że jeśli nieznane nauce dinozaury mogłyby istnieć w dowolnym miejscu na świecie, Likouala jest właśnie takim miejscem. Śledztwo przeprowadzone przez zespół zabrany z Impfondo do wioski Epéna spełniło ich nadzieje, usłyszeli bowiem relacje z pierwszej ręki od osób, które widziały mokele-mbembe; znaleźli ponad 30 wiarygodnych świadków spośród rdzennych mieszkańców Konga i Pigmejów. Najwięcej informacji uzyskali od jednego z Pigmejów Kabonga z wioski Minganga, na północny-zachód od Epéna – zwierzęta te były z pewnością widziane w rzece, którą nazywali Tebeke, co zdaje się być ich lokalną nazwą dla północnego odcinka rzeki Bai, na zachód od Epéna.

Chociaż Mackal i Powell osobiście nie poczynili żadnych obserwacji, które potwierdziłyby ich przypuszczenia, Mackal był bardzo podbudowany pozyskaniem tych danych. W związku z tym pod koniec października 1981 roku powrócił do Konga, aby poprowadzić drugą, bardziej szczegółową eksplorację Likouala. W skład wyprawy wchodzili: J. Richard Greenwell (wówczas sekretarz ISC), biolog kongijski dr Marcellin Agnagna, amerykański misjonarz baptysta pastor Eugene Thomas (który mieszkał w regionie Likouala z żoną Sandy przez 26 lat), niektórzy pracownicy armii kongijskiej i grupa Pigmejów jako pomocnicy. Tym razem Mackal postanowił skupić uwagę na północnym odcinku rzeki Bai i na dużym płytkim jeziorze zwanym Tele, gdzie mokele-mbembe, według zamieszkujących okolicę świadków, znów było wielokrotnie widziane.

Po wylądowaniu na północ od Epéna w Impfondo, gdzie mieściła się misja pastora Thomasa, zespół wyruszył w dzikie tereny na południe wzdłuż rzeki Ubangi, skąd jego członkowie przeprawili się zarośniętym chaszczami kanałem do położonej na zachód rzeki Tanga, idąc w kierunku południowo-zachodnim od Epéna na Likouala-aux Herbes. Gdy doszli do zbiegu tej rzeki z południowym odcinkiem rzeki Bai, założyli bazę w Kinami na Bai i podróżowali do kilku pobliskich wiosek, gdzie pytali tubylców o mokele-mbembe.

Chociaż zespół uzyskał wiele dodatkowych relacji naocznych świadków, spotkało ich wielkie rozczarowanie, ponieważ rzeka Tebeke, o której wspominali Pigmeje Kabonga podczas pierwszej ekspedycji Mackala, nie była usytuowana na północnym końcu Bai. Zamiast rzeki było tam jezioro, na zachód od Bai. Mogli do niego dotrzeć z zajmowanej pozycji tylko pod warunkiem, że udadzą się w kilkudniową wędrówkę lądem przez niemal niemożliwy do przebycia, wyjątkowo niegościnny teren bagienny. Co więcej, gdyby zdecydowali się na podróż z Bai do jeziora Tele, czekałaby ich równie uciążliwa wędrówka lądem na wschód. Dlatego zespół niechętnie zrezygnował z dotarcia do któregoś z tych miejsc, a po ukończeniu badań wokół Kinami uczestnicy wyprawy powrócili do Impfondo, a następnie do domu w Stanach Zjednoczonych w grudniu 1981 roku.

Obraz przedstawiający mokele-mbembe, narysowany na podstawie relacji naocznych świadków (© Narysował David Miller pod kierunkiem prof. Roya P. Mackala)

Niestety, Mackal po raz kolejny nie mógł potwierdzić, że zobaczył mokele-mbembe na własne oczy – ale pewnego dnia znalazł się o krok od bardzo bliskiego spotkania z nim. Jak ujawnił w fascynującej książce A Living Dinosaur? In Search of Mokele-Mbembe (1987) stało się to podczas wyprawy rzeką Likouala aux-Herbes, którą pokonywali w zbudowanych przez tubylców czółnach. Wiosłując wokół ostrego zakola rzeki, przed Epéna, obserwowali brzeg rzeki, którego cień odbijał się w wodzie. „W tej właśnie chwili – wspominał Mackal – usłyszeliśmy głośne chlupnięcie i zobaczyliśmy, bezpośrednio z brzegu zacienionego obszaru, grzbiet fali wysokości 25 centymetrów, która po chwili zalała nasze czółna. Pigmeje krzyczeli histerycznie: „Mokele-mbembe, mokele-mbembe”. Mackal natychmiast wezwał ich, by zawrócili i zaczęli gonić niewidoczne stworzenie, które wywołało tak dużą falę, ale jego afrykańscy asystenci nie byli chętni, żeby to zrobić.

Pomimo protestów Mackal i jego towarzysze zmienili kurs, ale zanim dotarli do miejsca, w którym owa istota zanurzyła się, zniknęły wszelkie oznaki jej obecności. Podczas nurkowania krokodyle nie tworzą fal tego rodzaju, słonie nie mogą się całkowicie zanurzyć, a hipopotamy (które mogą) nie pojawiają się na bagnach Likouala – wszystko to potwierdza relacje przedstawiane przez Pigmejów i uprawdopodabnia możliwość występowania w tamtej okolicy mokele-mbembe.

Chcąc zneutralizować rozczarowanie w związku z tym incydentem, który wydarzył się podczas poszukiwań na bagnach Likouala, Mackal po raz kolejny zebrał imponującą liczbę niezależnych relacji naocznych świadków (w tym Nicolasa Mondongo) oraz szczegółowe informacje dotyczące tajemniczego mieszkańca tych bagien. Opowieści generalnie ściśle ze sobą korespondowały, jak również z relacjami z jego poprzedniej wyprawy, i można je podsumować następująco:

Zgodnie z lokalnym świadectwem i tradycyjnymi przekonaniami, mokele-mbembe jest masywną i nieuchwytną, ale jednoznacznie prawdziwą bestią wodną, czerwonobrązową, która zamieszkuje głębokie zbiorniki wodne na brzegach zalesionych dróg wodnych Likouala. Rzadko można ją zobaczyć, gdyż spędza większość czasu zanurzona, tylko jej głowa i szyja wynurzają się raptownie z wody, żeby mogła pożywić się roślinnością rosnącą przy brzegu; jednak ktokolwiek ją widział, opisuje ją tak jak Mondongo, o czym wspominałem już wcześniej. Najczęściej można ją zobaczyć wczesnym rankiem lub późnym popołudniem (i ogólnie podczas pory suchej), ale czasem widywano ją także w nocy.

Autor z odlewem trójpalczastego odcisku stopy dinozaura (© Dr Karl Shuker)

Chociaż jest ogromnym zwierzęciem, wykazuje się wielką łagodnością. Nie wydaje żadnego głosu i jest wyłącznie roślinożercą. Jego głównym pożywieniem są lokalne owoce, znane jako malombo. Mackal i Powell stwierdzili, że są to podobne do tykw owoce pnącza z rodzaju Landolphia (o czym wcześniej wspominał Heuvelmans). Mimo że roślinożerny i spokojnego usposobienia, sprowokowany mokele-mbembe może stać się agresywny – wywraca wtedy czółna, unosząc je ponad powierzchnię wody, i zabija (ale nie pożera) napastników uderzeniami silnego ogona.

Szczególne znaczenie (o czym później) mają twierdzenia naocznych tubylczych świadków, że w wyjątkowych wypadkach wyjścia mokele-mbembe z wody na ląd, pozostawia on po sobie bardzo duże i charakterystyczne trójpalczaste ślady stóp, które nie przypominają stóp żadnego innego współcześnie żyjącego zwierzęcia.

Podczas swoich dwóch wypraw Mackal i jego koledzy z zespołu zachowywali wielką ostrożność, aby nie wpływać na opisy naocznych świadków podczas odpytywania ich na temat mokele-mbembe. Świadkowie swoje opowieści przekazywali ustnie lub rysowali obrazki na piasku – i dopiero po spisaniu ich relacji pokazano im książki z obrazkami zwierząt. Spośród licznych szczegółowych opisów mokele-mbembe uzyskanych przez pierwszych obserwatorów, wszyscy naoczni świadkowie chętnie wskazywali małego dinozaura (tj. wielkości słonia) podobnego do zauropoda, a gdy pokazano im zdjęcia żyjących i wymarłych zwierząt, obrazy zauropodów były wybrane przez nich jako najbardziej podobne do mokele-mbembe. Co więcej, naoczni świadkowie pochodzili z kilku różnych kultur etnicznych, wyznawali różne religie i mieszkali w różnych lokalizacjach geograficznych.

Wczesne raporty z wypraw w poszukiwaniu mokele-mbembe

Wyprawy Mackala z pewnością zainicjowały współczesne publiczne zainteresowanie mokele-mbembe (od tamtej pory wielokrotnie wykorzystywano je w Hollywood; w 1985 roku ukazał się film wyprodukowany przez Touchstone Baby: Secret of the Lost Legend, opowiadający historię odkrycia dziecka mokele-mbembe przez paleontologa (inspiracją dla jego postaci jest, jak się powszechnie uważa, sam Mackal). Są jednak doniesienia mieszkańców Zachodu, które wyraźnie wspominają o tym stworzeniu, a które datuje się na co najmniej 1913 rok.

W tym roku rozpoczęła się ekspedycja Likouala-Kongo mająca zbadać północne Kongo (wówczas część Kamerunu) i prowadzona przez kapitana Freiherra von Steina zu Lausnitza, która miała trwać dwa lata. Jednak z powodu pierwszej wojny światowej nigdy nie została ukończona, a oficjalne ustalenia nie zostały opublikowane, ale niektóre ich fragmenty pozyskał pisarz kryptozoologiczny Willy Ley, który odkrył, że podczas podróży zespół zebrał opowieści tubylców opisujące bardzo dużą bestię wodną, znaną mieszkańcom rejonu dolnego biegu rzek Ubangi, Sanga i Ikelemba jako mokele-mbembe. Uzyskany od nich opis wyglądu i stylu życia tego zwierzęcia był całkowicie zgodny z wersją, którą Mackal usłyszał wielokrotnie podczas swoich wypraw prawie 70 lat później – z wyjątkiem jednej cechy.

W swojej relacji Stein zu Lausnitz podkreślał: „Tubylcy mówili, że stworzenie ma długą i bardzo elastyczną szyję i tylko jedno, bardzo długie zgrubienie na głowie; niektórzy mówią, że to róg”.

Kiedy Mackal pytał tubylców o róg, twierdzili, że mokele-mbembe go nie ma. Ma go jednak równie tajemnicze, ale całkowicie odrębne zwierzę, emela-ntouka (opisane w dalszej części niniejszego rozdziału). Mackal uważał, że błąd Steina zu Lausnitza wynikał z mylącej skłonności tubylców do używania nazwy „mokele-mbembe” zarówno jako nazwy tajemniczej bestii zauropoda, jak i bardziej ogólnego, zbiorowego określenia obejmującego i to zwierzę, i mającego róg emela-ntouka. Bill Gibbons, późniejszy poszukiwacz mokele-mbembe, potwierdził to (czytaj dalej), ale istnieją również dowody sugerujące, że niektóre zwierzęta o długiej szyi w rodzaju mokele-mbembe rzeczywiście mają róg (ponownie czytaj dalej).

Nie tylko samo to stworzenie, ale nawet podobieństwo jego nazwy zdają się przenikać poza granice Konga na północ aż do południowego Kamerunu, ponieważ w 1938 roku niemiecki sędzia pokoju dr Leo von Boxberger, który spędził wiele lat w tym regionie, zauważył, że tubylcy mocno wierzą w istnienie gigantycznego wodnego gada o długiej szyi, którego nazywają mbokale-muembe.

Istnieją również zapisy wielu historii opowiedzianych przez ludzi z Zachodu, którzy mówili o niezidentyfikowanych bestiach występujących w innych częściach Afryki, mających zupełnie inne nazwy, a mimo to wszystkie wydają się podobne do mokele-mbembe z Konga – poniżej zamieszczono ich szczegółowy opis.

Mbilintu, isiququmadevu, irizima, badigui, amali, n’yamala i tak dalej

Kapitan William Hichens, który przez większość swojego życia pracował w wywiadach i służbach administracyjnych we wschodniej Afryce oraz często był lokalnym sędzią pokoju, nie był typem osoby skłonnej do konfabulowania czy przekazywania nieprawdopodobnych relacji – dlatego powinniśmy poważnie rozważyć serię artykułów jego autorstwa opublikowanych w latach 20. i 30. XX wieku, w których omówiono możliwe istnienie w Afryce kilku spektakularnych gatunków zwierząt wciąż nieodkrytych przez naukę. Jest wśród nich wodna bestia zwana mbilintu, o której obecności szeroko donoszono z terenów rozciągających się od jeziora Bangweulu w Zambii i jeziora Mweru (na granicy Zambii i Demokratycznej Republiki Konga, dawna nazwa Zair, a jeszcze wcześniej Kongo Belgijskie) do bagien w Demokratycznej Republice Konga i jeziora Tanganika (na granicy Demokratycznej Republiki Konga i Tanzanii).

Według Hichensa opisy tego stworzenia znacznie się różnią, ale można je podzielić na dwa morfologicznie odmienne typy. Wyraźnie opisano dwa całkowicie odrębne gatunki, które zamieszkują te same obszary i które zostały pomieszane ze sobą w rodzimych tradycjach i opowieściach. Podobnie jak omówione wcześniej zwierzę z obszaru Likouala, jednym z nich jest bardzo duży zwierz, przypominający nosorożca (w ustnych przekazach świadków z niektórych obszarów, takich jak jezioro Bangweulu w Zambii, nazywany chipekwe – patrz dalej), drugi zaś jest wyraźnie powiązany z mokele-mbembe i porównywany do gigantycznej jaszczurki z szyją podobną do żyrafiej, słoniowatymi nogami, małą głową przypominającą głowę węża i 9-metrowym ogonem (bez wątpienia wyolbrzymionym przez obserwatorów).

Jednym z najwcześniejszych zachodnich badaczy mbilintu był znany kolekcjoner zwierząt Carl Hagenbeck. W książce Beasts and Men, 1909 (Bestie i ludzie) przypomniał, że dwa całkowicie niezależne źródła (angielski myśliwy i Hans Schomburgk – jeden z najbardziej biegłych łowców zwierząt do kolekcji Hagenbecka) dostarczyły mu szczegółów na temat gigantycznego gada, w połowie smoka, a w połowie słonia, zamieszkującego środkowy obszar Rodezji (później podzielonej na Zambię i Zimbabwe). „Z tego, co usłyszałem o zwierzęciu – powiedział Hagenbeck – wydaje mi się, że może to być tylko jakiś dinozaur, pozornie podobny do brontozaura”. Był tak przekonany o ich istnieniu, że wysłał oficjalną wyprawę w poszukiwaniu twardych dowodów, które mogły to potwierdzić – ale powtarzające się napady dzikich plemion, wyniszczająca gorączka i niewyobrażalnie wielkie połacie prawie nieprzeniknionych bagien i dżungli, które wymagały eksploracji, skutecznie sprzysięgły się przeciwko poszukiwaczom, żeby udaremnić wszelkie próby odnalezienia tej zagadkowej zdobyczy.

Nieco więcej szczęścia miał Lewanika, król państwa Barotse (obecnie północno-zachodnia część dzisiejszej Zambii), który zawsze wykazywał duże zainteresowanie fauną królestwa. Pewnego dnia, na krótko przed latami 20. XX wieku, trzech poddanych króla z wielkim entuzjazmem przybyło na jego dwór, aby poinformować go, że na terenach leżących na skraju bagna właśnie widzieli jedno z tych wielkich stworzeń, które określali mianem isiququmadevu. Ich opis doskonale pasował do mokele-mbembe – wyższego od mężczyzny, z masywnym ciałem, długą szyją, głową przypominającą głowę węża i mocnymi nogami. Jednak gdy stworzenie zauważyło mężczyzn, gwałtownie się wycofało, zanurzając w głęboką wodę.

Niezrażony, Lewanika nie tracił czasu i wybrał się w podróż do miejsca, w którym doszło do tego spotkania, i choć nie ujrzał ponownie stworzenia, mógł wyraźnie zobaczyć, gdzie to się stało – wskazywała to duża powierzchnia zgniecionych na płasko trzcin i widoczna w nich szeroka ścieżka z płynącą wodą, która prowadziła do samego brzegu. Król Barotse był pod takim wrażeniem, że wysłał oficjalne sprawozdanie z incydentu i swoich obserwacji do pułkownika Hardinge’a, brytyjskiego rezydenta, w którym zapisał, że kanał wykonany przez ciało zwierzęcia był „tak duży jak pełnowymiarowy wagon [z grubsza 1,5 metra szerokości], z którego usunięto koła”.

Dwa ujęcia jeziora Bangweulu w Zambii — miejsce zamieszkania mbilintu (© Alan Brignall)