Coś jakby magia - Emma Mills - ebook

Coś jakby magia ebook

Mills Emma

4,0

Opis

Rozkoszna jak chrupiąca skórka świeżutkiego chleba, romantyczna jak zapach puszystych bułeczek, ciepła, optymistyczna historia o podążaniu za marzeniami, prawdziwej przyjaźni i miłości. Zaspokoi twój głód przygody, otuli cię kuszącym aromatem magii i podniesie cię na duchu jak rozmowa z przyjacielem.

Praca w piekarni pani Basil nie należy do przyjemnych, a siedemnastoletnia uczennica Aurelia zmaga się z mozołem nad siły i brakiem szacunku. Mimo to nie zamierza rzucać stanowiska, bo daje jej ono poczucie stabilności – twardo stąpająca po ziemi nastolatka potrafi to docenić. Dlatego pokornie milczy i odmawia sobie nawet prawa do marzeń. I wtedypróg piekarni przekracza nieznajoma i podaje jej sakiewkę z kamieniami poszukiwaczy. W krainie, w której poszukiwanie wyszło z mody, jeszcze zanim sama magia uległa zapomnieniu, umiejętność posługiwania się kamieniami należy do wyjątków – lecz Aurelia to potrafi.

Nieznajoma, którą okazuje się Iliana, nieustraszona łowczyni głów, prosi Aurelię o pomoc w ratowaniu kogoś z Boru – co podejrzanie pachnie przygodą… A kiedy osobą potrzebującą ratunku okazuje się książę Markot, czarujący, acz niezwykły członek rodziny królewskiej, życie ostrożnej Aurelii zostaje postawione na głowie. Zanim dziewczyna orientuje się, co się dzieje, jest w połowie szalonej wyprawy pełnej magicznych portali, z trollką starszą niż wiele drzew (i kilka skał), by wyjaśnić niebezpieczną pałacową intrygę.

Jednak jeszcze bardziej niebezpieczne okazuje się uczucie, którym Aurelia zaczyna darzyć księcia Markota. Im więcej czasu z nim spędza, tym trudniej jej mierzyć się z myślą, że musi wrócić do samotnego, lecz stabilnego życia w piekarni. Czy będzie musiała wybrać między nauką a głosem serca?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 390

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (1 ocena)
0
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MKWielgosz

Dobrze spędzony czas

Urocza...
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału So­me­thing Close to Ma­gic
Co­py­ri­ght © 2023 by Emma Mills Co­py­ri­ght © 2024 for the Po­lish trans­la­tionby Me­dia Ro­dzina Sp. z o.o. Co­ver il­lu­stra­tion © 2023 by Kate For­re­ster Co­ver de­sign © 2023 by Si­mon & Schu­s­ter, Inc.
Ad­ap­ta­cja okładki, skład i ła­ma­nieRa­do­sław Stęp­niak
Me­dia Ro­dzina po­piera ści­słą ochronę praw au­tor­skich. Prawo au­tor­skie po­bu­dza róż­no­rod­ność, na­pę­dza kre­atyw­ność, pro­muje wol­ność słowa, przy­czy­nia się do two­rze­nia ży­wej kul­tury. Dzię­ku­jemy, że prze­strze­gasz praw au­tor­skich, a więc nie ko­piu­jesz, nie ska­nu­jesz i nie udo­stęp­niasz ksią­żek pu­blicz­nie. Dzię­ku­jemy za to, że wspie­rasz au­to­rów i po­zwa­lasz wy­daw­com na­dal pu­bli­ko­wać ich książki.
Wszel­kie prawa za­strze­żone. Prze­druk lub ko­pio­wa­nie ca­ło­ścialbo frag­men­tów książki – z wy­jąt­kiem cy­ta­tów w ar­ty­ku­łach i prze­glą­dach kry­tycz­nych – moż­liwe jest tylko na pod­sta­wie­pi­sem­nej zgody wy­dawcy.
ISBN 978-83-8265-778-4
Must Read jest im­prin­tem wy­daw­nic­twa Me­dia Ro­dzina Sp. z o.o. ul. Pa­sieka 24, 61-657 Po­znań tel. 61 827 08 50wy­daw­nic­two@me­dia­ro­dzina.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

ROZ­DZIAŁ

pierw­szy

Zbli­żało się po­łu­dnie, kiedy próg pie­karni U Pani Ba­sil prze kro­czyła nie­zna­joma po­stać.

Ucząca się fa­chu pie­karki Au­re­lia po­chło­nięta była roz­mową z klien­tem, który szu­kał po­twier­dze­nia, że ilość cy­na­monu w bo­chenku chleba bę­dzie aku­rat, czyli ani nie za dużo, ani nie za mało.

– Prze­sadna ilość tej przy­prawy – tłu­ma­czył po­nuro, jakby ktoś po­peł­nił tra­giczny błąd – nie­od­wra­cal­nie upo­śle­dza do­zna­nia sma­kowe.

Nie­zna­joma po­stać prych­nęła, ścią­ga­jąc na sie­bie uwagę Au­re­lii. Przez trzy lata na­uki za­wodu Au­re­lia zdą­żyła po­znać twa­rze wielu miesz­kań­ców po­ło­żo­nej na pół­noc­nym skraju mrocz­nego Boru miej­sco­wo­ści, w któ­rej dzia­łała pie­kar­nia U Pani Ba­sil, jed­nakże tej dziew­czyny ni­gdy wcze­śniej nie wi­działa.

Miała ciemne oczy i kru­czo­czarne włosy i bez dwóch zdań była piękna – lecz nie była to uroda słodka i oczy­wi­sta, ale wręcz agre­sywna. Ubrana była w płaszcz po­dróżny z czar­nego ak­sa­mitu i suk­nię w tym sa­mym ko­lo­rze, z li­śćmi wy­szy­wa­nymi de­li­katną złotą nitką. Na­wet rę­ka­wiczki barwą i zdo­bie­niami pa­so­wały do reszty odzie­nia. Po­ja­wie­nie się ko­goś w tak wy­twor­nym stroju w zwy­kłej wiej­skiej pie­karni było dla Au­re­lii za­sko­cze­niem, lecz prze­cież mo­gła być to córka ja­kie­goś kupca czy na­wet bo­ga­tego han­dla­rza.

Pani Ba­sil ma­wiała: „Nowe pie­nią­dze! Nie­któ­rzy bar­dziej sza­nują nowe pie­nią­dze niż dawne szla­chec­two, gdy­byś chciała wie­dzieć”. Do obo­wiąz­ków Au­re­lii na­le­żało pod­trzy­my­wa­nie roz­mowy, więc od­po­wia­dała: „Cie­kawe, dla­czego tak jest”. Na to pani Ba­sil spo­glą­dała na nią, mó­wiąc: „Bo oni te pie­nią­dze sami za­ro­bili”. I nie do­strze­gała w tym cie­nia iro­nii.

Nie­zna­joma uśmiech­nęła się; na­wet jej uśmiech miał w so­bie nutę dra­pież­no­ści. Wtrą­ciła się do roz­mowy, mó­wiąc:

– Pro­szę mi wy­ba­czyć. Po­my­śla­łam wła­śnie, że by­ła­bym bar­dziej skora, by po­wie­rzyć swe do­zna­nia sma­kowe pie­karce niż.... – Otak­so­wała klienta uważ­nym spoj­rze­niem. – Wła­ści­cie­lowi śred­nio pro­spe­ru­ją­cej ap­teki.

To stało w sprzecz­no­ści z wy­obra­że­niem męż­czy­zny o wła­snym suk­ce­sie.

– Ależ ja prze­cież tylko...

– ...chcia­łem ku­pić chleb cy­na­mo­nowy? Do­sko­nały wy­bór. Pro­szę, pie­ka­reczko.

Nie­zna­joma po­de­szła do lady i po­dała Au­re­lii kilka mo­net. Dziew­czyna spa­ko­wała szybko cy­na­mo­nowy chle­bek i prze­ka­zała go przy­by­łej, a ta wci­snęła go w dło­nie wy­bred­nego klienta.

– Pani im­per­ty­nen­cja... – wy­krztu­sił męż­czy­zna.

– ...robi ogromne wra­że­nie, wiem. – Dziew­czyna świ­dro­wała go nie­ugię­tym spoj­rze­niem. – A te­raz że­gnam.

Męż­czy­zna sap­nął z obu­rze­nia i zmełł prze­kleń­stwo pod no­sem, po czym opu­ścił pie­kar­nię.

Au­re­lia była jed­no­cze­śnie oszo­ło­miona i za­chwy­cona za­cho­wa­niem nie­zna­jo­mej.

W końcu wy­kwint­nie ubrana dziew­czyna po­pa­trzyła w jej stronę.

– Wy­bacz, że się wtrą­ci­łam, je­śli chcia­łaś kon­ty­nu­ować tę roz­mowę... – I nie cze­ka­jąc na od­po­wiedź Au­re­lii, mó­wiła da­lej. – No wła­śnie, tak my­śla­łam. Trzy bu­łeczki po­pro­szę.

Au­re­lia rzu­ciła się do pa­ko­wa­nia za­mó­wie­nia. Czuła na so­bie cie­kaw­skie spoj­rze­nie ele­gantki, lecz kiedy się od­wró­ciła, wzrok klientki był już sku­piony na półce z cia­stami i cia­stecz­kami.

Po chwili nie­zna­joma oparła dłoń na la­dzie i na­chy­liła się, jakby łą­czyła je co naj­mniej bli­ska przy­jaźń lub wspólny se­kret.

– Czy mogę na cie­bie li­czyć w kwe­stii dal­szej po­mocy?

– Oczy­wi­ście, pa­nienko. Co jesz­cze mam za­pa­ko­wać?

– Po­trze­buję cze­goś, czego nie ma­cie na pół­kach.

– Mo­żemy przy­go­to­wać in­dy­wi­du­alne za­mó­wie­nie, jed­nak zaj­mie to kilka dni w za­leż­no­ści od...

– Po­trze­buję po­mocy w od­na­le­zie­niu ko­goś.

– Par­don?

– Wiem, że są na to spo­soby. Me­tody nie­znane więk­szo­ści.

Au­re­lia po­ło­żyła bu­łeczki na la­dzie.

– Pro­szę mi wy­ba­czyć, lecz nie ro­zu­miem, o czym pa­nienka mówi.

Nie­zna­joma unio­sła ra­mię. Au­re­lia wy­cią­gnęła otwartą rękę, spo­dzie­wa­jąc się za­płaty za bu­łeczki, lecz za­miast mo­net w jej dłoni wy­lą­do­wało pięć gład­kich, za­okrą­glo­nych ka­mieni.

Ka­mie­nie Po­szu­ki­wa­czy.

– Coś mi mówi, że do­brze wiesz, jak się nimi po­słu­gi­wać – do­dała dziwna klientka.

Ka­mie­nie wy­da­wały się go­rące.

Au­re­lia nie miała pew­no­ści, czy roz­grzała je sto­jąca przed nią dziew­czyna, czy może ra­czej w niej sa­mej prze­bu­dziła się i wzbie­rała ma­gia.

Au­re­lia prze­łknęła ślinę.

– Skąd mo­żesz to wie­dzieć? – za­py­tała gło­sem, który na­wet dla niej sa­mej brzmiał obco i głu­cho, jakby do­bie­gał z da­leka.

W oczach nie­zna­jo­mej po­ja­wił się błysk.

– Ja wiem wszystko.

ROZ­DZIAŁ

drugi

Tajem­ni­cza klientka oka­zała się wy­jąt­kowo uparta.

Tam­tego ranka Au­re­lia ode­słała ją z ni­czym. Bez naj­mniej­szego żalu od­dała jej ka­mie­nie i po­wie­działa:

– Przy­kro mi, mu­siała zajść ja­kaś po­myłka. Nie je­stem w sta­nie ci po­móc.

Nie­zna­joma przy­glą­dała jej się przez chwilę – w jej spoj­rze­niu było coś bez­czel­nego, jakby rzu­cała jej wy­zwa­nie – po czym ski­nęła krótko głową.

– Jak chcesz.

Au­re­lia uznała, że to koń­czy sprawę. Sama myśl, że znów mia­łaby po­szu­ki­wać, znów mia­łaby rzu­cać ka­mie­nie... Nie chciała przy­znać, jak bar­dzo ją to ku­siło! Roz­my­ślała o tym, jak by to było po tylu la­tach znów to po­czuć, ale ta­kie roz­wa­ża­nia były na nic – ma­gia nie znaj­do­wała się na jej ścieżce roz­woju.

W rze­czy­wi­sto­ści ma­gia w ogóle nie była uwa­żana za coś uży­tecz­nego. Lu­dzie prze­stali ją sto­so­wać, bo nie miało to żad­nego sensu. Ma­gia wy­ma­gała pracy. Ma­gia wcią­gała. W pierw­szej kla­sie w daw­nej szkole Au­re­lii dziew­czynki uczyły się ry­mo­wanki, którą śpie­wały, śmi­ga­jąc na ska­kance:

Czary-mary, cie­pło wszę­dzie, za­raz jesz­cze zim­niej bę­dzie.

Czary-mary, czy­sto wszę­dzie, za­raz wię­cej brudu bę­dzie.

Czary-mary, ja­dło daj, wszyst­kim in­nym za­bie­raj.

Czary-mary, przy­spiesz czas, trzeba ro­bić jesz­cze raz.

Ogól­nie przy­jęta teo­ria ma­gii – lu­dzie już nieco wcze­śniej prze­stali po­świę­cać czas na two­rze­nie ko­lej­nych – za­kła­dała, że jej uży­cie za­wsze ma kon­se­kwen­cje. Dzie­cięca ry­mo­wanka tłu­ma­czyła to bar­dzo pro­sto: po zje­dze­niu po­siłku przy­go­to­wa­nego za po­mocą ma­gii przy­cho­dzi dwa razy więk­szy głód. Przy­spie­sze­nie pracy ma­gią sprawi, że na ko­niec bę­dzie jej dwa razy wię­cej z tej pro­stej przy­czyny, że wszystko stwo­rzone dzięki ma­gicz­nym si­łom szybko się roz­pad­nie.

Panna Em­ber, dawna na­uczy­cielka Au­re­lii, uwa­żała, że twier­dze­nie to jest tak stare i tak za­ko­rze­nione w po­wszech­nej świa­do­mo­ści, że trudno dziś stwier­dzić, czy lu­dzie rze­czy­wi­ście uni­kają ma­gii, bo to prawda, czy dla­tego, że są­dzą, że to prawda. I czy przy­pad­kiem po­wta­rza­nie tego w kółko nie ma wpływu na ma­gię – że wiara i prze­ko­na­nie mogą wy­star­czyć, by rze­czy­wi­ście tak się działo.

Au­re­lia do­sko­nale wie­działa, że po­wta­rza­jąc coś w kółko, w końcu za­czyna się wie­rzyć, że to prawda. I wła­śnie tej me­tody się uchwy­ciła po wi­zy­cie nie­zna­jo­mej w pie­karni.

Nieco póź­niej tego sa­mego ranka, pa­ku­jąc bochny chleba z du­żego za­mó­wie­nia, po­wta­rzała: „Pod­ję­łam wła­ściwą de­cy­zję”.

Za­mia­ta­jąc sklep po po­łu­dniu, po­wta­rzała: „Pod­ję­łam wła­ściwą de­cy­zję”.

Zja­da­jąc szybką ko­la­cję, po­wta­rzała: „Pod­ję­łam wła­ściwą de­cy­zję”.

Wie­czo­rem roz­le­gło się pu­ka­nie do drzwi na za­ple­czu pie­karni.

Au­re­lia była aku­rat w kuchni i czy­ściła bla­chy. Nie spo­dzie­wała się żad­nych do­staw. Oprócz niej pani Ba­sil miała jesz­cze tylko jed­nego pra­cow­nika, cze­lad­nika o imie­niu Jo­nas, który już wy­szedł w do­sko­na­łym hu­mo­rze. Au­re­lia po­dej­rze­wała, że pla­no­wał udać się do Chap­de­la­ine’a, kon­ku­ren­cyj­nej pie­karni po dru­giej stro­nie mia­sta. Zda­rzało się, że pani Ba­sil wy­sy­łała go tam przed faj­ran­tem, by do­wie­dział się, czego ry­wa­lowi nie udało się sprze­dać. Jego jed­nakże znacz­nie bar­dziej in­te­re­so­wała Ka­triana, jedna z pra­cu­ją­cych dla Chap­de­la­ine’a dziew­czyn. Au­re­lia była prze­ko­nana, że Ka­triana rów­nież prze­ja­wiała żywe za­in­te­re­so­wa­nie pra­cow­ni­kiem kon­ku­ren­cji. Jo­nas był szczu­pły, ale miał sze­ro­kie barki, przez co wy­glą­dał tro­chę jak strach na wró­ble, lecz taki z wy­dat­nymi ko­śćmi po­licz­ko­wymi, ser­decz­nym spoj­rze­niem i fa­lo­wa­nymi wło­sami, które ni­gdy nie chciały dać się po­skro­mić. Nie uśmie­chał się czę­sto, lecz kiedy już się na to zde­cy­do­wał, ro­bił ogromne wra­że­nie.

Gdy roz­le­gło się pu­ka­nie, Au­re­lia ru­szyła w stronę drzwi, za­sta­na­wia­jąc się, czego Jo­nas mógł za­po­mnieć. Lecz kiedy je otwo­rzyła, zo­ba­czyła przed sobą nie­zna­jomą z po­ranka.

Jej ele­gancką suk­nię i pe­le­rynę za­stą­pił nieco zu­żyty po­dróżny płaszcz, spodnie z no­gaw­kami wci­śnię­tymi w cho­lewki zno­szo­nych bu­tów oraz ob­szerna ko­szula. Wbrew wy­obra­że­niu Au­re­lii włosy ko­biety, uwol­nione od ka­pe­lu­sika i mi­ster­nych wsu­wek, były ra­czej krót­kie i ła­godną czarną falą opa­dały na jej twarz. Nie­zna­joma wy­glą­dała w za­sa­dzie jak zu­peł­nie inna osoba, lecz miała ten sam błysk w oczach i tę samą urodę, choć w od­mien­nym opa­ko­wa­niu.

– Po­my­śla­łam, że tak ła­twiej bę­dzie cię prze­ko­nać – za­częła. – Poza tym jest mi znacz­nie wy­god­niej. Można? Dzięki. – I nie cze­ka­jąc na za­pro­sze­nie, prze­pchnęła się obok Au­re­lii, by wejść do kuchni.

– Co to ma... nie mo­żesz tu wcho­dzić!

– Jak nie mogę, skoro we­szłam? Dziwne, prawda? Do­brze, to co, bie­rzemy się do dzieła?

– Ja­kiego dzieła?

– Naj­wy­raź­niej ran­kiem nie zro­bi­łam na to­bie od­po­wied­niego wra­że­nia odziana w ele­ganc­kie łaszki wy­twor­nej damy. Po­wiem szcze­rze, wzbu­dzi­łaś tym moją sym­pa­tię. No i oto wró­ci­łam. Mó­wiąc wprost: ty po­tra­fisz szu­kać, ja nie po­tra­fię. Tak, ta­kie wy­zna­nie wiele mnie kosz­tuje, bo to sprzeczne z moją na­turą. Otóż jest pewna osoba, którą ko­niecz­nie mu­szę zna­leźć, a żadna z mo­ich zwy­kłych me­tod nie dała za­do­wa­la­ją­cych re­zul­ta­tów. Dla­tego grzecz­nie cię pro­szę, pie­ka­reczko...

– Au­re­lia.

– Iliana – przed­sta­wiła się nie­zna­joma. – Jak uro­czo. Wra­ca­jąc. Uni­że­nie, jak już wspo­mnia­łam, pro­szę: po­móż mi.

Jej słowa brzmiały, jakby da­wała Au­re­lii drugą szansę. Albo te­sto­wała jej wolę. „Pod­ję­łam wła­ściwą de­cy­zję”.

– Prze­cież ci po­wie­dzia­łam, że nie umiem.

– Oczy­wi­ście za­płacę – za­pew­niła Iliana. – Dzie­sięć pro­cent.

– Dzie­sięć pro­cent czego?

Iliana uśmiech­nęła się, nieco za­sko­czona i roz­ba­wiona.

– Na­grody.

Au­re­lia za­mru­gała.

– Je­steś Od­naj­dy­waczką.

Od­naj­dy­wa­cze, daw­niej zwani Łow­cami Głów, od ja­kie­goś czasu na­zy­wani byli po pro­stu na­jem­ni­kami.

– Ow­szem. – Iliana ski­nęła głową. – A ty je­steś dawną uczen­nicą Szkoły dla Dziew­cząt Pani Mer­cier, choć trzy lata temu prze­rwa­łaś tam edu­ka­cję. Duży ta­lent po­szu­ki­waw­czy, dziś świa­do­mie mar­no­wany w pie­karni ofe­ru­ją­cej za­ska­ku­jąco sze­roki asor­ty­ment wy­pie­ków jak na tak słabe za­rzą­dza­nie. Zga­dza się?

Au­re­lii ode­brało mowę.

– Mó­wi­łam ci, wiem wszystko, pie­ka­reczko. Na do­da­tek za­płacę ci, co samo w so­bie po­winno być miłą od­mianą w kon­tek­ście two­jej obec­nej pracy. Czy znów mam ra­cję?

O tak, Iliana tu też się nie po­my­liła. Więk­szość uczniów i uczen­nic w in­nych miej­scach do­sta­wała skromną pen­sję, lecz nie u pani Ba­sil – ona nie uzna­wała pła­ce­nia. Au­re­lii wy­star­czyć miała cia­sna izba na za­ple­czu i je­den po­si­łek dzien­nie. Cza­sem – choć na­prawdę rzadko – pani Ba­sil opo­wia­dała, że wy­słała jej ro­dzi­com sztukę brązu czy mie­dzi. Au­re­lia nie była pewna, dla­czego pani Ba­sil pod­kre­śla, że to brąz lub miedź, skoro by­łaby rów­nie prze­ko­nu­jąca, opo­wia­da­jąc o zło­cie lub sre­brze. Żadne mo­nety z całą pew­no­ścią nie były ni­g­dzie wy­sy­łane.

– Nie mogę prze­cież... opu­ścić pracy – wy­ja­śniła Au­re­lia.

To było wszystko, co miała – je­dyna moż­li­wość, jaką do­stała po wy­rzu­ce­niu ze szkoły. „Masz nie­praw­do­po­dobne szczę­ście, dziecko – po­wie­działa wtedy dy­rek­torka. – Moja dawna przy­ja­ciółka, pani Ba­sil, pil­nie po­trze­buje uczen­nicy”.

– O nie­biosa, prze­cież nie pro­szę cię o opusz­cze­nie pracy! Ba, nie pro­szę cię na­wet o opusz­cze­nie tego po­miesz­cze­nia! Ocze­kuję je­dy­nie, że rzu­cisz dla mnie ka­mie­nie i po­wiesz coś przy­dat­nego.

Au­re­lia wciąż się wa­hała.

– Pięt­na­ście pro­cent – za­pro­po­no­wała Iliana.

– Dwa­dzie­ścia.

Iliana uśmiech­nęła się sze­roko.

Au­re­lia mar­twiła się w du­chu, czy nie za­po­mniała, jak szu­kać. Kiedy nie czuła na so­bie spoj­rzeń in­nych, ćwi­czyła ko­rzy­sta­nie z ma­gii – pani Ba­sil za­bra­niała tego, ma­jąc na wzglę­dzie do­brą opi­nię pie­karni. („Przy­go­to­wu­jąc po­si­łek przy po­mocy ma­gii, za go­dzinę bę­dziesz dwa razy bar­dziej głodny!”). Kiedy więc Au­re­lia spra­wiała, że na jej opusz­kach tań­czyło świa­tło, albo pod­grze­wała wodę do zmy­wa­nia, ro­biła to tylko wtedy, gdy miała pew­ność, że ni­kogo nie ma w po­bliżu. Od czasu do czasu, gdy opró­szyła blat mąką, by za­gnieść cia­sto, szyb­kimi ru­chami kre­śliła ma­giczne sym­bole, by się upew­nić, czy wciąż je pa­mięta. Nie ma­jąc jed­nak ka­mieni, nie mo­gła ćwi­czyć szu­ka­nia.

Au­re­lia od­su­nęła wy­pchany słomą sien­nik pod ścianę, by zro­bić w swo­jej iz­debce miej­sce dla nich obu, po czym usia­dła na pod­ło­dze i kredą, którą Iliana wy­jęła z kie­szeni, na­kre­śliła krąg. Nie wie­działa, czy co­kol­wiek zo­ba­czy. Nie miała na­wet po­ję­cia, czy jesz­cze po­trafi wi­dzieć.

Naj­pro­ściej jest szu­kać osób nam bli­skich, jak tłu­ma­czyła panna Em­ber w trak­cie jed­nej z pry­wat­nych lek­cji. Choć ma­gia nie zna­la­zła miej­sca w pro­gra­mie na­ucza­nia Szkoły dla Dziew­cząt, panna Em­ber oso­bi­ście za­trosz­czyła się o to, by Au­re­lia ode­brała wła­ściwe wy­kształ­ce­nie.

– Mo­żesz szu­kać rów­nież osób, któ­rych nie znasz – do­dała na­uczy­cielka. – Do tego bę­dzie ci po­trzebny ja­kiś przed­miot, który do nich na­le­żał, lub ich wi­ze­ru­nek. A już ab­so­lutne mi­ni­mum to imię.

– Tylko czy to rze­czy­wi­ście moż­liwe? – zdzi­wiła się Au­re­lia. Wy­star­czy samo imię?

Panna Em­ber po­tak­nęła.

– O tak. Lecz im mniej wiesz o po­szu­ki­wa­nej oso­bie, tym trud­niej bę­dzie ci ją zna­leźć.

– Pro­szę. – Iliana się­gnęła do jed­nej z licz­nych kie­szeni płasz­cza i coś z niej wy­jęła. – Chyba do­brze bę­dzie zro­bić mały test na po­czą­tek.

– Test?

– Tak tylko, żeby się upew­nić, że wiesz, z czym się to je. Nie lu­bię mar­no­wana czasu, więc je­śli so­bie nie po­ra­dzisz...

– Dam radę – za­pew­niła Au­re­lia, nie da­jąc jej do­koń­czyć, i się­gnęła po przy­nie­siony przez Ilianę przed­miot.

Była to rę­ka­wiczka z mięk­kiej skóry. Bla­do­żółta, ozdo­biona de­li­kat­nym wzo­rem z pe­reł. Bez naj­mniej­szych wąt­pli­wo­ści była to naj­droż­sza rę­ka­wiczka, jaką Au­re­lia kie­dy­kol­wiek wi­działa.

– Imię? – za­py­tała.

– Ca­milla. – Twarz Iliany na chwilę wy­krzy­wił gry­mas. – Lady Wi­gor – po­pra­wiła się.

A za­tem ta cała Ca­milla na­le­żała do dworu. Au­re­lia spoj­rzała Ilia­nie w oczy. Ta pierw­sza od­wró­ciła wzrok.

Au­re­lia ode­tchnęła głę­boko. Za­mknęła ka­mie­nie w dłoni i na chwilę sku­piła się na ich cię­ża­rze.

„Lady Wi­gor” – po­my­ślała, trzy­ma­jąc rę­ka­wiczkę w dru­giej dłoni, de­li­kat­nie, ale pew­nie. – „Ca­milla”.

Po­tem za­mknęła oczy i rzu­ciła ka­mie­nie w krąg wy­ry­so­wany kredą.

Naj­pierw po­ja­wił się dźwięk. Za­sko­czył ją, ale udało jej się utrzy­mać za­ci­śnięte po­wieki. Dźwięk przy­bie­rał na sile. Mu­zyka. Skrzypce, po­je­dyn­cze, gra­jące cudny ka­wa­łek.

Au­re­lia ści­snęła rę­ka­wiczkę. Wi­działa palce opla­ta­jące gryf in­stru­mentu, de­li­katne, lecz zde­cy­do­wane.

Skrzy­paczką była młoda ko­bieta – praw­do­po­dob­nie nie­wiele star­sza od Au­re­lii. Miała na so­bie ele­gancką suk­nię, a jej dłu­gie, ciemne włosy zo­stały ze­brane i upięte w mi­sterny ko­czek na czubku głowy.

– Gra na skrzyp­cach – mruk­nęła Au­re­lia.

Głos Iliany był dziw­nie stłu­miony.

– Co gra?

Au­re­lia wiele wy­siłku wło­żyła w to, by nie dać się roz­pro­szyć ani nie prze­wró­cić oczyma.

– Wy­bacz. W trak­cie mo­ich licz­nych wy­pa­dów do opery ten utwór ja­koś mi umknął.

Iliana nie za­re­ago­wała na jej słowa.

– Ja­kiego ko­loru jest dy­wan?

– Nie­bie­ski. Białe za­słony. Pul­pit do nut z ciem­nego drewna...

Prze­rwała, bo w jej wi­zji po­ja­wiła się ko­lejna osoba: do skrzy­paczki zbli­żył się młody czło­wiek.

– Przy­szedł ja­kiś męż­czy­zna.

Mu­zyka uci­chła. Wtedy lady Wi­gor od­wró­ciła się i spoj­rzała na go­ścia, a na jej twa­rzy po­ja­wił się de­li­katny uśmiech. Znała go.

– Ma na so­bie szkar­łatną ma­ry­narkę... i nosi złoty pier­ścień. Wy­ciąga do niej dłoń...

– Dość! – po­wie­działa na­gle Iliana i wy­rwała jej rę­ka­wiczkę.

Za­sko­czona Au­re­lia otwo­rzyła oczy.

– Już wszystko wiem. Spi­sa­łaś się... wy­star­cza­jąco.

– Wy­star­cza­jąco?

– Tak, cał­ko­wi­cie wy­star­cza­jąco. Wróćmy do sprawy, z którą tu przy­szłam.

Iliana scho­wała po­spiesz­nie rę­ka­wiczkę do jed­nej z kie­szeni płasz­cza, po czym po­dała dziew­czy­nie zło­żoną kartkę.

– Na­zywa się Elias Al­l­red.

Au­re­lia roz­ło­żyła i wy­gła­dziła pa­pier. Uj­rzała szkic przed­sta­wia­jący męż­czy­znę. Miał krótką, sta­ran­nie przy­ciętą bródkę i włosy wsu­nięte za uszy. Ktoś na­ma­lo­wał jego oczy w taki spo­sób, że mimo ciem­nego tu­szu wy­da­wały się ja­sne.

– Czy masz co­kol­wiek, co do niego na­leży?

– Nie. Zo­baczmy, jak po­ra­dzisz so­bie z tym, co ci po­wie­dzia­łam.

Au­re­lia za­mknęła oczy. Po­now­nie rzu­ciła ka­mie­nie.

I... nic nie zo­ba­czyła.

Ze­brała się w so­bie i sku­piła jesz­cze wię­cej ma­gii.

Da­lej nic.

W końcu usły­szała głos Iliany.

– Je­śli mogę spy­tać, ile ci to za­zwy­czaj zaj­muje?

– Ja... – Au­re­lia otwo­rzyła oczy. Czuła się sfru­stro­wana. – Już dawno tego nie ro­bi­łam.

– Ale lady Wi­gor zna­la­złaś w jed­nej chwili?

– Ona jest dla cie­bie kimś spe­cjal­nym, prawda?

Iliana zmarsz­czyła brwi.

– Nie ro­zu­miem, ja­kie mia­łoby to mieć zna­cze­nie?

– Otóż ma. Je­śli przed­miot jest dla ko­goś cenny. Je­śli cel jest... da­rzony uczu­ciem, mo­gła­bym... tak jakby... ka­na­ło­wać po­szu­ki­wa­nie przez cie­bie i...

– By­ła­bym zo­bo­wią­zana, gdy­byś po­wstrzy­mała się od ka­na­ło­wa­nia po­szu­ki­wań przeze mnie bez mo­jej wy­raź­nej zgody!

– Prze­cież na­wet nie pró­bo­wa­łam! Tylko mó­wię, że to mo­głoby... nam sporo uła­twić.

– No pro­szę, co za pech, bo nie da­rzę Eliasa Al­l­reda żad­nymi cie­płymi uczu­ciami.

Au­re­lia unio­sła brew.

– A lady Wi­gor?

– To cał­ko­wi­cie bez związku ze sprawą, z jaką do cie­bie przy­szłam. – Na twa­rzy Iliany po­ja­wił się wy­raz za­kło­po­ta­nia, który jed­nak szybko znik­nął. – No do­brze, nie. To tylko zna­joma.

– Znasz wiele szla­chet­nie uro­dzo­nych osób?

– Je­steś za­dzi­wia­jąco wścib­ska, wiesz? – od­pa­ro­wała Iliana. – Za­czy­nam ża­ło­wać, że zwró­ci­łam się do cie­bie z pro­po­zy­cją współ­pracy.

– Po­zwól mi spoj­rzeć raz jesz­cze – po­pro­siła Au­re­lia. – Daj mi od­szu­kać ko­goś, kogo znam.

Iliana się­gnęła po ka­mie­nie.

– Nie je­stem tu dla two­jej roz­rywki, że­byś mo­gła szu­kać, kogo ci się żyw­nie po­doba!

Au­re­lia wy­cią­gnęła dłoń, żeby ją po­wstrzy­mać.

– To tylko ćwi­cze­nie. Pro­szę. Dzięki temu będę le­piej ro­zu­miała, co wi­dzę w związku z Elia­sem Al­l­re­dem.

„Albo czego nie wi­dzę” – do­dała w my­ślach, bo wo­lała nie wy­po­wia­dać tych słów na głos.

Iliana za­wa­hała się i po krót­kim na­my­śle ski­nęła głową.

– Niech ci bę­dzie.

Au­re­lia pod­nio­sła ka­mie­nie, za­mknęła oczy – jej głowę wy­peł­niły my­śli o oso­bie, którą przez trzy ostat­nie lata go­rąco pra­gnęła po­now­nie zo­ba­czyć.

Świa­tło – to roz­po­znała naj­pierw; nie­wielka lampka z zie­lo­nego szkła sto­jąca na biurku panny Em­ber ob­le­wała de­li­katną po­światą re­gały z książ­kami w jej biu­rze. Za­raz po­tem zo­ba­czyła blat z ciem­nego, gru­bego drewna, z prze­tar­ciami w kilku miej­scach. Na wierz­chu le­żało kilka otwar­tych ksią­żek. Przy oknie stała ja­kaś po­stać i wy­glą­dała na ze­wnątrz...

Panna Em­ber.

Była tam. W swoim ga­bi­ne­cie, jak za­wsze. Do­kład­nie tak, jak Au­re­lia ją so­bie wy­obra­żała – czy może ra­czej, do­kład­nie tak, jak ją wi­działa, choć bar­dzo sta­rała się tego uni­kać.

Chciała za­wo­łać: Dla­czego do mnie nie pi­szesz? Au­re­lia rzadko otrzy­my­wała li­sty od ro­dzi­ców, lecz to aku­rat nie mo­gło dzi­wić. Na­to­miast panna Em­ber... Dziew­czyna prze­łknęła klu­chę, którą po­czuła w gar­dle. Panna Em­ber, gdyby tylko chciała, mo­głaby prze­cież na­pi­sać. Mo­głaby za­py­tać, co u niej sły­chać i jak so­bie ra­dzi. Ale tego nie zro­biła.

Ob­raz ga­bi­netu roz­pły­nął się przed jej oczyma jak od­bi­cie w ta­fli gład­kiej wody ude­rzo­nej ka­mie­niem.

– Pie­ka­reczko?

Au­re­lia czuła, że pieką ją oczy, jakby miała za­cząć pła­kać. Na szczę­ście po­tra­fiła so­bie z tym ra­dzić. Więk­szość lu­dzi my­śli, że trik po­lega na tym, by szybko mru­gać albo w ogóle za­ci­snąć po­wieki. W rze­czy­wi­sto­ści na­leży otwo­rzyć je sze­roko i nie za­my­kać, dzięki czemu pod­stępna wil­goć znika. Za­wsze można się ja­koś wy­tłu­ma­czyć – na szczę­ście Au­re­lia ni­gdy nie po­zwo­liła so­bie na stan, w któ­rym mu­sia­łaby się z tego tłu­ma­czyć. Wie­działa, że pod­sta­wo­wym i naj­prost­szym spo­so­bem, by ra­dzić so­bie ze łzami, jest w pierw­szej ko­lej­no­ści nie­po­zwa­la­nie, by się po­ja­wiły.

Dla­tego otwo­rzyła ostroż­nie oczy i zbie­ra­jąc ka­mie­nie ani razu nie mru­gnęła, uni­ka­jąc przy tym spoj­rzeń Iliany.

– Wy­daje się, że wszystko jest w po­rządku – po­wie­działa. – Spró­buję raz jesz­cze.

Au­re­lia sku­piła się na wi­ze­runku Eliasa Al­l­reda. Fry­zura, błysk cie­ka­wo­ści w oczach. Po­wta­rzała w my­ślach jego imię. Za­nim opu­ściła szkołę, ćwi­czyła tę tech­nikę z panną Em­ber. Ża­ło­wała te­raz – z całą pew­no­ścią nie pierw­szy raz – że nie na­uczyła się wię­cej.

Po­now­nie rzu­ciła ka­mie­nie. Sku­piła się. I znów ni­czego nie po­czuła. I ni­czego też nie zo­ba­czyła.

– Przy­kro mi – po­wie­działa w końcu.

Iliana ski­nęła krótko głową, ze­brała ka­mie­nie do sa­kiewki i wstała.

– Przy­niosę ci coś, co do niego na­leży – oznaj­miła.

– Kiedy?

– Kiedy bę­dzie mi wy­god­nie.

– Co z za­płatą?

– Po­cze­kaj, aż coś za­ro­bisz.

Po tych sło­wach zo­sta­wiła ją samą.

Au­re­lia oparła się ciężko o ścianę i znie­ru­cho­miała.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki