Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł
Wszyscy ci synowie, zacierający ślady po grzechach swoich ojców.
Zachowujący ich tajemnice, niepytający o prawdę.
Wszystkie te rzeczy, o których tak naprawdę nie chcieli wiedzieć.
Za to córki… Córki to co innego.
Hazel, po długiej nieobecności w Mirror Lake, zmuszona okolicznościami wraca do miasteczka, które zna zbyt dobrze i które zbyt dobrze zna ją. Córka legendarnego lokalnego detektywa niespodziewanie dziedziczy dom swojego ojca, zbudowany z cegieł i wspomnień, jakich wolałaby nigdy nie odgrzebywać. Jednak z czasem wszystko wypływa na powierzchnię – zwłaszcza prawda.
Nadciąga susza, a cofające się wody jeziora ujawniają to, co miało na zawsze pozostać ukryte – fragmenty historii, których nikt nie chciał poznać. Wśród nich są wskazówki mogące wreszcie pomóc rozwiązać sprawę, która od lat nie daje Hazel spokoju – tajemnicę zniknięcia jej matki.
Każdy dzień odkrywa nową warstwę kłamstw, a Hazel musi zmierzyć się z tym, co zostało przemilczane – nie tylko przez mieszkańców miasteczka, ale i przez jej własną rodzinę.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 435
Rok wydania: 2025
Tytuł oryginału: Daughter Of Mine
Copyright © 2024 by Megan Miranda, LLC
Copyright © Marysue Rucci Books An Imprint of Simon & Schuster, LLC
Copyright © for the Polish translation by Agnieszka Brodzik, 2025
Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2025
Redaktorka inicjująca: Paulina Surniak
Redaktorki prowadzące: Joanna Zalewska, Zuzanna Sołtysiak,
Joanna Pawłowska
Marketing i promocja: Natalia Angier
Redakcja: Agnieszka Pawlikowska
Korekta: Mirosław Ruszkiewicz, Mirosław Krzyszkowski
Projekt okładki i strony tytułowe: Ewa Popławska
Ilustracje na okładce: © VFX GUY | AdobeStock
© ruslanshug | AdobeStock
© Antonio | AdobeStock
Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.
ISBN 978-83-68479-82-9
CZWARTA STRONA
Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.
ul. Fredry 8, 61-701 Poznań
tel.: 61 853-99-10
www.czwartastrona.pl
Prolog
Część 1. Ojciec
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Część druga. Matka
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Część 3. Synowie
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Część 4. Córka
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
EPILOG
Podziękowania
Specjalny dodatek. Wodni Łowcy – finałowy odcinek z Mirror Lake
Przypisy
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Mojej rodzinie
Susza zaczęła się na zachodzie. W wiadomościach podawano, że poziom wody w zbiornikach i jeziorach opadł, powoli wyjawiając ich sekrety, uwalniając duchy. Great Salt Lake nagle groziło wyparowanie, a w konsekwencji odsłonięcie toksycznego osadu z dna. Przy kurczącym się Lake Mead pojawiły się szkielety – w beczkach i łódkach, w postaci nagich kości rozsypanych wzdłuż cofającej się linii brzegowej. Wreszcie odnaleziono zaginionych sprzed lat. Nagle odkryto nieznane zbrodnie.
Obserwowaliśmy to wszystko z enklawy na Wschodnim Wybrzeżu, gdzie woda z górskich rzek zasilała nasze jezioro, naszą społeczność. Patrzyliśmy z kanapy w salonie, otoczeni przez rosnące tuż za oknami gęste lasy, soczyście zielony krajobraz Karoliny Północnej. Myśleliśmy, że jesteśmy chronieni, odporni.
Susza nadeszła z opóźnieniem, jak wszystko inne – najnowsza moda, szybki internet.
A potem powoli zaczęło odsłaniać się przegniłe drewno pod naszymi pomostami, miękkie i czarne. Łódki przenoszono do doków, zakotwiczano dalej od brzegu, gdzie nocą podpływały i odpływały niczym statki widma.
Powiedziano nam, żebyśmy nie podlewali trawników, nie wodowali łódek na jeziorze przy Gemma’s Creek, nie martwili się. Mimo że z czasem pojawiały się kolejne rzeczy: sięgające z dna do góry gałęzie i pnie, zatopione butelki po piwie wystające ze świeżo odsłoniętego błota.
Na zachodzie były ciała. Lecz u nas odbywało się to znacznie skromniej, bez dramy i sensacji. Woleliśmy ciche zbrodnie, zamknięte sprawy – to było motto mojego ojca. Miałam go za przedstawiciela wymierającego gatunku. Detektywa, któremu pościg czy wymierzanie sprawiedliwości nie dawały zastrzyku adrenaliny. Nie podzielał żądzy mojego pokolenia: „Dajcie mi złoczyńców, bym mógł karać”.
Dlatego kiedy wreszcie pojawiła się susza, chyba nic dziwnego, że tutaj pierwsze uwagę zwróciło nie ciało, nie beczka, nie kość, lecz coś znacznie mniej krzykliwego – coś, czego z początku nie rozumieliśmy.
Może mniej krzykliwego, ale tak samo groźnego.
62 dni bez deszczu
Środa, 15 maja
17.30
Opady atmosferyczne: brak
Samochód z jeziora wyciągnęli w dniu, w którym odbyły się wspominki mojego ojca. Dwa niezwiązane ze sobą, lecz wzbudzające taką samą ciekawość wydarzenia: coś utracono, coś odnaleziono.
Mój ojciec nie żył od ponad trzech tygodni, a w dniach po jego śmierci zauważyłam, że inaczej odmierzam czas. Ponowna kalibracja. Nowa rzeczywistość.
Każdego ranka w Charlotte słuchałam prognoz pogody w radiu – sześćdziesiąt dwa dni bez deszczu – i zamiast tego myślałam: dwadzieścia trzy dni bez niego.
Wydawało się, że na wspominkach pojawiła się połowa miasteczka – na tarasie jego ulubionej knajpy zebrał się tłum wznoszący toast (albo dwa, albo trzy) za detektywa Perry’ego Holta – podczas gdy druga połowa zebrała się wokół zatoczki po drugiej stronie Mirror Lake, gdzie właśnie wynajęta firma przeprowadzała akcję wydobywania żurawiem samochodu, który kilka dni wcześniej został zauważony pod powierzchnią wody.
W mojej głowie kłębiła się jedna myśl:
Oczywiście, że to musiało się stać właśnie teraz.
Zawsze podejrzewałam, że to mój ojciec siłą woli nie pozwalał, by wszystko się posypało – nie tylko w naszej rodzinie, ale w całym miasteczku. A bez jego starannej obserwacji, stałego nadzoru, zboczyliśmy z kursu.
Nawet na ten dzień zostawił nam wskazówki. Kremacja zamiast pochówku. Impreza zamiast pogrzebu. Jedzenie sponsorowane przez wydział. Napoje na jego koszt.
Jednak odkrycie auta to dla miasteczka duża sprawa i chyba nikt nie wiedział, co dokładnie robić, gdy Mirror Lake wzbudziło zainteresowanie zewnętrznego świata. Nawet w Charlotte w prasie pojawiły się wzmianki na jego temat: poziom wody w jeziorze był rekordowo niski, a wędkarz praktycznie wpłynął na dach zatopionego pojazdu.
Nie znaleziono śladów zderzenia – żadnego wygiętego metalu, zgniecionej roślinności na zakręcie drogi nad zatoczką – więc rozniosła się plotka, że stary zardzewiały sedan musiał wpaść do wody wiele lat temu, jeszcze przed montażem nowej barierki. Rzekomo w dniu odkrycia posłano tam nurków, którzy niczego w środku nie znaleźli.
A jednak czuć było coś, czego nie potrafiłam do końca określić: jakiś znak nadchodzących wydarzeń, zmian.
Ostrzeżenie, że tutaj też się zaczyna.
Niewątpliwie w powietrzu coś wisiało, budząc niepokój: bzyczące owady nad kałużami pod pomostem; odbijające się od wody promienie słońca, które o zachodzie sprawiały, że musieliśmy mrużyć oczy; suche i kruche liście unoszone przez wiatr, opadające o niewłaściwej porze roku.
To nie tak powinno wyglądać.
Ktoś powinien opowiadać wzruszające historie do mikrofonu, specjalnie w tym celu podłączonego przy barze. Mieliśmy znaleźć pocieszenie w alkoholu i śmiechu – ujście emocji, akceptację. Perry Holt odszedł zbyt szybko, to nie było sprawiedliwe, ale rany boskie, jakież on miał życie.
Tak wiele osób zawdzięczało mu swoje. Albo uratował ich z niebezpiecznej sytuacji, albo pchnął ich, by sięgnęli po niezbędną pomoc – mieliśmy to wszystko dzisiaj wspominać. A jednak wieści o samochodzie odciągały uwagę gości, pozbawiały ich poczucia odpowiedzialności i przyzwoitości.
Na każdy komentarz niosący się z głośników – „taki był z niego dobry człowiek, dobry przywódca, wzór do naśladowania” – przypadał cichy szept niosący się w tłumie dokoła.
„Już go widać”.
„Nie ma tablicy rejestracyjnej”.
„Pewnie ktoś go ukradł albo porzucił”.
Kiedy najmłodsza córka Murphych – teraz już kilka lat po skończeniu szkoły średniej – opowiadała historię o tym, jak mój ojciec znalazł ją dryfującą na środku jeziora, bo zerwała się jej linka przywiązana do pomostu, usłyszałam, jak grupka stojąca obok mnie właśnie robi zakłady, co zostanie odkryte w bagażniku.
Ciało. Łup z kradzieży. Broń.
Łypnęłam na nich okiem, licząc, że zamilkną zawstydzeni, lecz oni spoglądali w stronę wejścia, gdzie zebrała się grupka mundurowych.
Nie pomagał fakt, że wielu obecnych było związanych z policją, teraz albo w przeszłości, przez więzy zawodowe lub rodzinne. Ani że funkcjonariusze w mundurach na przemian składali kondolencje bądź przekazywali moim braciom najświeższe wieści.
Ci z kolei znowu zniknęli.
Nie dziwiłam im się.
Byłam pewna, że znajdę ich na długim tarasie z boku budynku – wyłącznie tam dało się odpocząć od tłumu.
Najpierw zobaczyłam Cadena, który chodził w kółko, buzując nerwową energią. Od czasu do czasu się zatrzymywał, by przytrzymać telefon nad wodą, próbując złapać sygnał. Gdyby chodziło o każdy inny dzień, przebywałby teraz po drugiej stronie jeziora. Dojechał tam jako pierwszy – zawiadomienie dotarło w chwili, gdy miał swój normalny dyżur i patrolował okolice jeziora.
Tymczasem Gage stał zupełnie nieruchomo, opierał się o drewnianą barierkę i spoglądał na wodę. Z tej odległości tak bardzo przypominał naszego ojca, że aż mi serce zamarło: ostry nos, wydatna szczęka, ciemne krótkie włosy. Oraz ciężkie i zmarszczone brwi, które przydawały powagi każdemu jego słowu.
Wślizgnęłam się obok, przyjmując taką samą pozę. Ile lat go papugowałam, idealizowałam, wielbiłam jako bohatera swojej młodości? Pozwalał mi łazić za sobą znacznie dłużej niż większość innych chłopaków swoim młodszym siostrom, a ja rozkoszowałam się jego pochwałami: „Hazel potrafi się wspiąć na drzewo”, „Hazel skoczy z mostu”, „Hazel cię prześcignie”.
Wystarczyło podjąć wyzwanie i udowodnić mu, że ma rację. Teraz próbowałam naśladować nie tylko jego pozycję, lecz także emocje. Znajdź równowagę. Stań na wysokości zadania. Gage był odpowiedzialny, podobnie jak ojciec, a teraz musiał sprawdzić się w nowej roli, nie tylko w policji, ale również w naszej rodzinie. Może na tym polegało przekleństwo bycia najstarszym z rodzeństwa.
– Ukrywamy się? – zapytałam, kiedy kroki Cadena się oddaliły.
Gage przechylił głowę, zmrużył oczy.
– Ukrywamy się.
Potem poczułam, że Caden znowu się zbliża – był jak metronom odmierzający czas. W końcu się przy nas zatrzymał.
– Mel próbuje wysłać zdjęcia. Nie przechodzą.
W jego postawie dało się zauważyć skumulowaną energię, chociaż na twarzy wciąż malował się spokój, opanowanie. Jego rysy cherubina z dołeczkami w policzkach nawet teraz, gdy miał dwadzieścia siedem lat, potrafiły wiele skrywać, a brązowe włosy zgarnięte na bok wyglądały, jakby dopiero zbliżał się do pełnoletności.
– Co się tam dzieje? – zapytałam.
Jeśli ktokolwiek był w stanie odsiać fakty od plotek, to właśnie moi bracia – obaj dumnie podążyli za ojcem, wstępując do policji. Chociaż prawdopodobnie dowiem się czegoś wyłącznie od Gage’a. Z Cadenem najlepiej dogadywałam się jedynie wtedy, gdy ja gryzłam się w język, a on pamiętał, by mnie ignorować. Dzisiaj oboje przez większość czasu odgrywaliśmy swoje role.
Gage był wysoki i umięśniony, choć szczupły, zaś Caden przysadzisty, z szerokimi barkami. Jedyne, co łączyło ich na pierwszy rzut oka, to głęboki błękit tęczówek i niski tembr głosu. „Głos Holtów”, jak mawiał mój tata, chociaż jego z wiekiem stał się bardziej chrapliwy.
– Pewnie jakieś oszustwo ubezpieczeniowe – stwierdził Gage ze ściągniętymi brwiami. – Barierkę zamontowano piętnaście lat temu. Auto musiało naprawdę długo tam leżeć.
Znałam tamten fragment drogi, zaraz za nim znajdował się wąski, jednopasmowy most.
– Łatwo tam stracić panowanie nad autem – zauważyłam. Mnie samą ostrzeżono przed tym miejscem, kiedy uczyłam się jeździć. Echo głosu ojca: „Ostrożnie. Zwolnij, Hazel”.
Ten zakręt zawsze był niebezpieczny, szczególnie po zmroku.
Władze miasteczka Mirror Lake nie wierzyły w oświetlenie uliczne ani malowanie pasów na środku jezdni, ani regularne wyrównywanie powierzchni dróg. Za to bardzo szanowano tutaj naturalny krajobraz, dlatego też drogi miały ostre rozwidlenia, nierówny profil i strome nachylenie. Te boczne generalnie mieściły tylko jedno auto. Dorastając tutaj, każdy uczył się jednocześnie ostrożnej i agresywnej
jazdy, manewrowania w ciasnej przestrzeni i wciskania pedału gazu, zanim zrobi to ktoś inny.
Dlatego prowadzenie auta było niebezpieczne, zwłaszcza dla kogoś spoza miasteczka.
Wyobraziłam sobie, jak ktoś przyspiesza na łuku, nie mając pojęcia o ciemnych górskich zakrętach na ciemnych górskich drogach, jak traci przyczepność – jak szybko coś może zniknąć pod powierzchnią, niezauważone.
– W środku nikogo nie było, Hazel – odparł Gage. – Sprawdzili.
– Kierowca mógł uciec – powiedziałam. Opuściłam powieki i zobaczyłam to oczami wyobraźni: człowieka wydostającego się z pojazdu w drodze na dno, głowę wreszcie przebijającą się przez taflę wody, a potem głęboki, instynktowny wdech.
– Tak czy inaczej, nikt tego nie zgłosił. I zniknęły tablice rejestracyjne. To raczej wygląda, jakby auto zostało celowo porzucone. Miejsce się do tego nadawało. – Gage był zawsze pragmatyczny i spokojny. Dzięki temu tak dobrze się sprawdzał jako detektyw. Ludziom z łatwością przychodziło mu uwierzyć.
To miało sens: oto miejsce, w którym nikt by samochodu nie szukał.
Caden uniósł na krótko wzrok znad telefonu.
– Niesamowite, ile czasu tam leżał. W liceum skakałem w tym miejscu do wody.
Gage podrapał się po brodzie.
– Ja też – rzucił.
Zadrżałam. Wszyscy skakaliśmy z kamieni przy tamtym zakręcie, kiedy lato robiło się zbyt gorące, a my z rozpaczy, chcąc, by coś się wreszcie wydarzyło, ignorowaliśmy ostrzeżenia dorosłych. Wciąż czułam szok wywołany zimnem po zderzeniu z wodą w tamtym wiecznie zacienionym punkcie, bez względu na porę dnia, tamto zanurzenie nogami do przodu i poczucie, że dno znajduje się wręcz niemożliwie daleko.
Jak niewiele w rzeczywistości brakowało? Ile z nas otarło się o kawałek metalu i wzięło go za kamień albo gałąź? Ile z nas zamiast auta wyobrażało sobie coś innego?
– Chryste – rzekł Caden, trzymając telefon przy uchu. Na moment przestał oddychać, tylko w ten sposób dał cokolwiek po sobie poznać. I po tym, jak zmrużył oczy. – Ktoś powinien tam pomóc zapanować nad tłumem.
Próbowałam zajrzeć przez jego ramię na ekran, lecz Caden już ruszył. Szybko wyszedł za róg, wracając w stronę gości.
Najwyraźniej mówiąc „ktoś”, miał na myśli siebie. Nie mogłam uwierzyć, że zamierzał tak po prostu wyjść.
– Poważnie? – rzuciłam. – Tata by…
– Tata sam by tam teraz był – wtrącił Gage, kierując zmrużone oczy na wodę, gdzie w mglistej tafli odbijały się otaczające nas góry. – I dobrze o tym wiesz.
Wiedziałam. Latami patrzyłam, jak ojciec odchodzi od stołu w czasie kolacji, żeby zająć się włamaniem; opuszcza przyjęcie urodzinowe z powodu czyjegoś przedawkowania albo mecz piłkarski przez pościg. Nigdy nie przepraszał. Wszyscy rozumieliśmy, że był odpowiedzialny za znacznie więcej niż tylko swoją rodzinę.
– Też powinnaś wracać do domu, Hazel – powiedział Gage, spoglądając na mnie. – Będzie tylko gorzej. Wszyscy wiedzą, że masz kawał drogi.
Właściwie to dwie godziny. Jednak Charlotte to całkiem inny świat niż Mirror Lake. Tam, bez kotwicy przeszłości, ja też byłam kimś innym.
– Na pewno? – zapytałam. – Chyba powinnam zostać, pomóc przy sprzątaniu…
Jednak Gage pokręcił głową i tym samym mnie zwolnił.
– Szerokiej drogi – rzucił zupełnie jak ojciec. – I jeszcze jedno, Hazel. – Popatrzył na mnie szeroko otwartymi oczami, z serdecznym wyrazem twarzy. – Nie zapominaj o nas, dobra? On by tego nie chciał.
Zmusiłam się do słabego uśmiechu i niespodziewanie ogarnęła mnie panika. Poczułam nieodwracalność tej chwili. Nie byłam gotowa.
– Jeszcze będziecie mieli mnie dosyć – powiedziałam i odwróciłam się, powstrzymując łzy.
Rzucając swój żart, od razu pomyślałam, jaka następna okazja mnie tutaj sprowadzi. Święto Dziękczynienia? Może urodziny bratanicy latem, gdyby Caden mnie zaprosił? Miałam wrażenie, że tracę grunt pod nogami. Wszystkie emocje, które dusiłam w sobie cały dzień, nagle podpływają do powierzchni.
Spuściłam głowę i przecisnęłam się przez tłum. Prawdziwe studium unikania – oczy przed siebie, pewny krok i nadzieja, że nikt mnie nie zatrzyma. Nie pomagał fakt, że jako jedyna pośród morza koloru khaki i kwiecistych wzorów byłam ubrana w czerń. Ani to, że moje ciuchy nadawały się na spotkanie biznesowe – dopasowana sukienka o rozkloszowanym kroju, blezer, buty na słupku – a reszta gości postawiła na coś, co można było nazwać jedynie luzem w stylu Mirror Lake.
Zabrałam torbę, którą wcześniej schowałam za ladą, i wymknęłam się do łazienki. Przed powrotem do domu chciałam się przebrać – zamierzałam po drodze zajrzeć na plac, gdzie właśnie trwały prace nad naszym najnowszym projektem remontowym. Musiałam się skupić na czymś innym, na nowo dać pochłonąć pracy.
Łazienka znajdowała się na końcu słabo oświetlonego, wyłożonego boazerią korytarza i mój wzrok nie zdążył się jeszcze przyzwyczaić do półmroku, kiedy otworzyłam drzwi i wpadłam na kogoś, kto właśnie wychodził.
– Och. – Czyjaś dłoń podpierająca się o moje ramię. Zapach kokosa. Zasłona włosów.
Nawet w ciemności bym ją poznała: Jamie.
Powoli wycofała rękę, po czym przeciągnęła palcami po swoich długich kosmykach w kolorze miodu, to taki jej stary tik nerwowy.
– Hazel – powiedziała, patrząc mi prosto w oczy. Jej głos przywodził na myśl coś ostrego, przeszywającego, przenikającego prosto do serca. Może przyczyną było to, że miałam już opuszczoną gardę i zszargane nerwy, a może wcześniej znalazłam się zbyt blisko granicy wyczerpania. Jamie przeniosła uwagę na moją torbę. – Wychodzisz?
– Tak, ale najpierw się przebiorę. – Wskazałam gestem swój strój. – Nikt mnie nie uprzedził, jaki będzie dress code.
Jamie miała na sobie kwiecistą sukienkę i beżowe sandałki.
Drgnęła jej warga – to prawie jak uśmiech. Portal do innych czasów, który znikł zaraz, gdy jej wzrok znowu się ześlizgnął. Zrobiła krok w bok, zbliżając się do wyjścia.
A potem, ponieważ nie wiedziałam, co dalej, rzuciłam:
– Jest tu gdzieś Skyler?
Moja sześcioletnia bratanica zawsze służyła za miłą zmianę tematu.
– Wyszła na dwór z innymi dzieciakami z wydziału. – Chrząknęła. – Wracasz w weekend?
– Na co? – zapytałam.
Zmarszczyła brwi, wyjrzała przez drzwi.
– Caden powiedział, że będą sprzątać dom. Myślałam, że wiesz.
Tak się właśnie dzieje, gdy jest się jedyną, która wyjechała z domu. Musiałam dowiadywać się o wszystkim od osób trzecich, dopasowywać do preferencji braci, godzić z podejmowanymi przez nich decyzjami.
Pokręciłam głową, a ból straty ustąpił wściekłości – zmiana była znajoma i mile widziana.
– Kiedy? – wypaliłam głośniej, niż to było konieczne.
– W niedzielę.
Starałam się nie wyglądać na zaskoczoną. Może Gage zapomniał mi powiedzieć, cały dzień panował chaos.
Czasami Jamie wspominała o czymś niby przypadkiem, a w rzeczywistości umyślnie. Zupełnie jakby wciąż próbowała naprawić most między mną a Cadenem.
A może po prostu chciałam to tak interpretować, oślepiona nostalgią za wieloletnią przyjaźnią, która nas niegdyś łączyła.
Jeszcze w szkole średniej Jamie mówiła, że jestem chodzącym wykrywaczem dupków – ostrzegałam ją przed chłopakami, którym nie należało ufać; nauczycielem, który nie dawał drugiej szansy; kolegami i koleżankami, którym nasze porażki sprawiłyby szczególną przyjemność. Jednak ja czułam, że moja intuicja sięgała znacznie głębiej, jakbym potrafiła dojrzeć to, co kryło się pod spodem – nie czyny, lecz intencje.
Niestety Jamie nie przejęła tego ode mnie, skoro wyszła za mojego brata Cadena.
– Dzięki – zawołałam, kiedy otworzyła drzwi. – Przyjadę.
Po przebraniu się pomyślałam o tym, by odszukać Gage’a i powiedzieć mu, że wrócę w niedzielę – ale w tym momencie miałam prostą drogę do wyjścia, słońce zachodziło, a ta uroczystość szybko zmieniała swój charakter.
Zaczynało wzbierać we mnie subtelne pragnienie ucieczki, jakby napierały na mnie ściany. Przypomnienie o tym, dlaczego w ogóle stąd wyjechałam.
Zostań tu zbyt długo, a staniesz się dokładnie tym, za kogo cię ma Mirror Lake.
Przed wejściem dzieciaki policjantów z wydziału właśnie bawiły się między drzewami w chowanego. Pilnowała ich jedna z matek, oparta o drewnianą balustradę, zupełnie jak kiedyś moja. Gdzieś mi mignęły blond włosy Skyler, a wtedy oczami wyobraźni zobaczyłam nas sprzed lat, poprzednie pokolenie.
Nie zatrzymałam się.
Przeszłość tutaj potrafiła szybko złapać i wciągnąć cię w swoje odmęty.
Miejsce na niewybrukowanym parkingu już się kończyło, kilka aut kręciło się w poszukiwaniu jakiegoś pustego skrawka. Idąc do swojego SUV-a, uniosłam rękę do najbliższego z nich, by dać znać, że właśnie wyjeżdżam. Zatrzymałam się na samym brzegu, pół mojego samochodu praktycznie stało już w lesie, pod gałęziami wielkiego dębu.
Okno po stronie kierowcy się opuściło, jasnoniebieski pojazd sunął za mną powoli.
– Cześć – powiedział mężczyzna. Miał znajomy głos, znajomą twarz.
Zamarłam w napięciu.
Kiedy ostatni raz widziałam Nico Pritcharda, odjeżdżał innym autem i starał się nie patrzeć mi w oczy.
– Cześć – odparłam, stojąc z ręką na drzwiach SUV-a.
– Przepraszam za spóźnienie, coś mnie zatrzymało – rzucił i zaraz dodał, nie doczekawszy się mojej odpowiedzi: – Dawno się nie widzieliśmy, Hazel.
Dokładnie dwa lata i dwa miesiące, ale kto by tam liczył, prawda?
– No, dawno. – Nie zdradziłam wyniku swoich obliczeń. – Ale za to teraz na parkingu dopisało nam szczęście.
Zabębnił palcami w kierownicę, jakby ważył swoje następne słowa.
– Czasami mam wrażenie, że ciągle się z tobą mijam – stwierdził.
Pokiwałam głową. Mijaliśmy się od ponad dwóch lat, w czasie świąt, imprez rodzinnych i urodzinowych. Nie wiedziałam, które z nas bardziej się o to starało.
Nie lada wyzwanie, zważywszy na fakt, że Nico był najlepszym przyjacielem Gage’a z dzieciństwa i wciąż mieszkał w domu przy tej samej zatoczce co mój ojciec, na sąsiedniej działce.
Niekończące się uniki przerwała jedynie wiadomość, którą wysłał mi po śmierci mojego ojca: „Hazel, bardzo mi przykro”.
Był w tym czasie na wakacjach. Nawet wtedy się minęliśmy.
Przez pewien okres w życiu Nico nie odstępował Gage’a na krok i niemal w takim samym stopniu stanowił część mojego dzieciństwa. Nasi ojcowie byli partnerami w policji – to chyba jak rodzina, tylko inna.
– Cóż – rzuciłam – miło w końcu na ciebie wpaść.
I tak, i nie.
Dorastając, przez lata byłam niesamowicie skupiona na Nico Pritchardzie. Bacznie obserwowałam ostrożność, z jaką wszystko robił – od nakładania przynęty na haczyk do wypowiadania mojego imienia. Obie sylaby wymawiał z taką samą starannością, nie połykając tej drugiej jak wszyscy inni. Swoje niewinne brązowe oczy zawsze otwierał szeroko, jakby nie chciał niczego przegapić, jakby przyglądał się cicho i starannie, zapamiętując wszystkie szczegóły do późniejszej analizy. Jego usta wygięte w podkówkę sprawiały, że nagły uśmiech był jednocześnie niespodzianką i kompletną odmianą.
Moje zauroczenie było tak oczywiste, że niemal zawstydzające. Gdy podrośliśmy, jego zauroczenia mną nie dało się tak łatwo zauważyć.
– Przykro mi, że w takich okolicznościach – powiedział. Nawet swoje słowa dobierał starannie. Przez te kilka minut zdążył już dwa razy wyrazić żal.
– Mnie również – odparłam. Otworzyłam drzwi samochodu, zanim będzie za późno.
– Hazel, poczekaj – rzucił.
Poczekałam, zaciskając dłoń na górnej krawędzi drzwi.
Ku mojemu przerażeniu Nico wysiadł z auta, nie gasząc silnika. Miał długie, dopasowane spodnie, białą koszulę włożoną za pasek i srebrny zegarek po ojcu, a także rumieńce na wysokich kościach policzkowych.
Bez względu na to, ile minęło czasu albo jak źle przebiegło nasze ostatnie pożegnanie – za każdym razem, gdy go widziałam, wyobrażałam go sobie jako piętnastolatka na naszym pomoście; jako siedemnastolatka w progu mojego pokoju; jako dwudziestojednolatka, który dopiero co wrócił do domu ze studiów i powoli rozgląda się po pomieszczeniu, by w końcu spojrzeć na mnie.
– Chciałem zadzwonić – ciągnął, robiąc krok w moją stronę. – Naprawdę. Tylko nie wiedziałem, czy…
– Nico – przerwałam mu. – Przepraszam, ale ja naprawdę muszę już iść.
Należało odejść, zanim zrobi coś okropnego – na przykład dotknie dłonią mojego ramienia, przyłoży kciuk do mojej brody.
Wślizgnęłam się na fotel kierowcy, starając się uśmiechać.
– Gdybyś nie mógł namierzyć Gage’a, chowa się za rogiem tarasu.
Uruchomiłam silnik i nie oglądałam się za siebie. Nauczyłam się dawno temu, że to jedyny sposób, by rzeczywiście odejść.
*
Ponieważ Mirror Highway tworzyła pętlę, teoretycznie istniały dwa wyjazdy z miasteczka. W prawo byłoby szybciej, lecz skręcając w lewo, mogłabym przejechać obok miejsca, gdzie wyławiano samochód.
Przykro mi, tato. To był typowo ludzki odruch. Też chciałam to zobaczyć.
Przed zakrętem ruch spowalniał, rządek aut toczył się niespiesznie do przodu. Główną przyczyną wydawały się stojące na poboczu pojazdy służb ratunkowych, a także fakt, że w danej chwili puszczano auta tylko w jednym kierunku. W oddali widziałam mężczyznę, który kierował ruchem.
Gdy wreszcie się do niego zbliżyłam, zdałam sobie sprawę, że to Caden. Wciąż miał na sobie spodnie khaki i jasnoniebieską koszulkę polo. Na jednej nogawce widać było błoto, jakby przywarł do karoserii auta, by zajrzeć do środka. Czyli najpierw ciekawość, potem kontrola nad tłumem.
Zatrzymałam się na chwilkę, tak samo jak wszyscy inni przede mną, żeby spojrzeć na rozgrywającą się przy jeziorze scenę.
Barierka została zdemontowana i teraz stała oparta o drzewa, wygięta i przekrzywiona.
Stare auto spoczywało pod lekkim kątem na poboczu drogi, opony miało spłaszczone, guma się rozpadała. Zauważyłam, że wstrzymuję oddech, zupełnie jak za każdym razem, gdy mijałam cmentarz.
Samochód pokrywała warstwa błota, niczym żywy organizm, który ześlizgiwał się z lakieru, ściekał na asfalt. Nie dało się poznać, jaki kolor miała karoseria, za to cały pojazd był długi i kanciasty, takim modelem mógłby jeździć dziadek czy babcia. Szyby w oknach były albo opuszczone, albo wybite, wnętrze wypełniał brud i błoto. Ktoś otworzył bagażnik i klapa nadal sterczała jak rozwarta paszcza zwierza.
Dostałam gęsiej skórki na rękach i karku. Auto wyglądało, jakby pod powierzchnią wody przeobraziło się w coś innego. Coś prosto z trzewi. Jakby pochłonięte przez krajobraz stopiło się z nim i emanowało teraz miejscem, w którym jeszcze chwilę temu się znajdowało.
Caden dał mi znak, bym jechała dalej, a jego twarz ani trochę się nie zmieniła.
Lecz gdy spojrzałam w lusterko wsteczne, zauważyłam, że odwrócił się w moją stronę i patrzył, jak się oddalam.
Kiedy opuściłam miasteczko, wjeżdżając na krętą drogę prowadzącą do głównej autostrady, która zabierze mnie do Charlotte, odezwał się mój telefon. Myślałam, że to wiadomość od Keiry albo Luke’a – moich partnerów w interesach i najbliższych przyjaciół – z raportem z dzisiejszych działań. I pytaniem, co u mnie.
Zerknęłam na wyświetlacz i zamiast tego zobaczyłam esemesa od wujka: „Wyszłaś już?”.
Zignorowałam go, lecz zaraz telefon się rozdzwonił, pokazując nazwisko Roy Holt. Rzadko się ze mną kontaktował, odkąd wyprowadziłam się z Mirror Lake. Jednak we wcześniejszych latach bywało, że zastępował mojego ojca, gdy ten został wezwany do pracy.
Odebrałam, przełączając się na głośnik.
– Halo? – To było bardziej pytanie niż pozdrowienie.
Z początku dźwięk się rwał, jak gdyby Roy wciąż znajdował się w miejscu z kiepskim zasięgiem.
– Hazel? – rzucił tonem, jakby musiał się powtarzać. – Jesteś jeszcze?
– Nie, wracam. Mam projekt, który muszę dopilnować.
Jeśli dzwonił, by wygłosić jakieś kazanie, nie miałam zamiaru słuchać. Chociaż często wydawał się dumny z tego, że się usamodzielniłam – założyłam firmę, znalazłam własną drogę – zawsze miał bliższe relacje z moimi braćmi. „Caden też już wyszedł”, miałam na końcu języka.
– Liczyłem na to, że porozmawiam z tobą przed twoim wyjazdem. – Krótka pauza, w czasie której rozważał swoje następne słowa. – Jestem wykonawcą testamentu, Hazel – oznajmił cicho, jakby się starał, by nikt go nie usłyszał.
To miało sens, skoro był jedynym prawnikiem w rodzinie. Swoją karierę zaczynał jako prokurator – razem z tatą opowiadali historie ze starych czasów, kiedy sprawy przechodziły z rąk jednego Holta bezpośrednio do drugiego. Później zajął się prawem rodzinnym, więc oczywiście ojciec powierzył mu to zadanie. Przygotowałam się mentalnie na wieści.
– Słuchaj – powiedział jeszcze ciszej. – W testamencie jest zapis, o którym powinnaś się dowiedzieć.
65 dni bez deszczu
Sobota, 18 maja
20.00
Opady atmosferyczne: brak
„Dom należy do ciebie”. Z każdym kolejnym dniem napięcie w moich ramionach tylko rosło.
Słowa wujka odbijały się echem w mojej głowie przez resztę tygodnia – w pracy, na basenie, przy wieczornych drinkach w piątek.
„Dom należy do ciebie. Wyłącznie do ciebie”.
Ze wszystkich możliwych scenariuszy akurat tego sobie nie wyobrażałam.
– Oni wiedzą? – zapytałam, gdy już odzyskałam równowagę. Zupełnie jakby od tego należało zacząć, a nie: „Jesteś pewien? Dlaczego?”.
– Jeszcze z nimi nie rozmawiałem – odparł. – Ale możliwe, że wiedzą. Testament Perry’ego został znaleziony w jego biurze w zeszłym tygodniu. Chciałem tobie powiedzieć pierwszej, osobiście.
Minęły trzy dni, więc z pewnością zdążył już porozmawiać z moimi braćmi. A jednak żaden z nich nie odezwał się choćby słowem. Nie zadzwonił, nie napisał. Nie dziwiło mnie to w przypadku Cadena, ale Gage… Myślałam, że spróbuje mnie uspokoić. Powie: „Oczywiście, że chciał, by przeszedł w twoje ręce, Hazel. Zawsze pragnął, żebyś tu wróciła”. Wciąż będzie stał po mojej stronie.
Nikt nie próbował się ze mną skontaktować. Jamie wspomniała, że są umówieni na jutro, by posprzątać dom. Nikt nie powiedział mi, o której godzinie.
Nie miałam pojęcia, w co się pakuję.
I właśnie z tego powodu, gdy tylko w sobotę wieczorem skończyłam obchód naszego najnowszego otwartego placu budowy, spakowałam torbę i postanowiłam pojechać.
Chciałam najpierw spędzić trochę czasu sam na sam ze starym domem, zanim rano pojawią się w nim moi bracia ze swoimi pytaniami i osądami.
Chodziło mi o szansę, by popatrzeć na wszystko, by ostatni raz rozkoszować się wspomnieniami, zanim ogołocimy ściany i regały, chowając rzeczy do pudeł i wynosząc na strych. Myślałam, że samotna noc pozwoli mi się jakoś na to przygotować.
Zrozumieć, dlaczego ojciec to zrobił.
A gdybym miała być ze sobą szczera, zastanawiałam się również, czy znajdę w domu coś przeznaczonego wyłącznie dla mnie.
Może list schowany pod moją poduszką z dzieciństwa – podobny do tego, który zostawiła mi matka przed swoim odejściem.
A może, tak samo jak ona, nie zostawił mi żadnego logicznego wytłumaczenia swojej decyzji.
Zjeżdżając z autostrady, przypomniałam sobie, dlaczego rzadko odbywałam tę podróż nocą. Rzecz w tym, jak drzewa zasłaniały widok przy każdym górskim zakręcie. Oraz w tym, jak za znakiem witającym w Mirror Lake lampy uliczne pojawiały się coraz rzadziej, a z czasem znikały całkowicie.
Jezioro znajdowało się w samym sercu górskiej doliny, tworząc jakby dno wielkiej misy, a każda ulica, każdy dom, całe miasteczko powstało z dokładnie taką myślą. Główna trasa rozwidlała się przed jeziorem i wiodła wzdłuż obu brzegów, okrążając każdą odnogę, każdy odpływ, unosząc się i opadając wraz z terenem. Wąskie górskie drogi rozgałęziały się na zewnątrz od granicy, wspinając się po bokach misy. Domy wpasowano w krajobraz, ich niższe kondygnacje były na wpół schowane w ziemi, kolory stapiały się z lasami.
Czasami wiatr mknący między drzewami szumiał jak rzeka.
W szkole średniej, po godzinach kazań ojca na temat niebezpieczeństwa jeżdżenia tutaj nocą, wyznaczyłam sobie misję zapamiętania każdego zakrętu Mirror Highway, by znać ją tak samo jak jezioro, którego mapę mogłam narysować z pamięci. Mimo wszystko po zmroku bardzo łatwo można było stracić orientację.
Blask księżyca odbijał się od powierzchni wody, a bez światła latarni, które mogłyby pomóc rozeznać się w terenie, przy pokonywaniu przybrzeżnego zakrętu przez chwilę nie wiedziałam, w jakim kierunku jadę. Na krótki moment, zanim drzewa znowu nie zasłoniły jeziora, dopadły mnie zawroty głowy, ogarnęła panika.
Wyobraziłam sobie tamten samochód wyciągnięty z dna. Jak długo tkwił w odmętach, nie zwracając niczyjej uwagi?
W oddali zamajaczył słaby pomarańczowy blask i zaczęłam się zastanawiać, czy to jakiś nowy element zwiększający bezpieczeństwo. Jednak powoli w zasięgu wzroku pojawiły się żarówki przy znaku placu budowy i mgliste ostrzeżenie: „Uwaga, brak barierki”.
Instynktownie nacisnęłam hamulec – nie tylko z ostrożności, ale też kierowana ciekawością. Zupełnie jakbym mogła w blasku przednich lamp dostrzec coś nowego. Zobaczyłam jedynie rządek pomarańczowych pachołków ustawionych w miejscu, gdzie wcześniej znajdowała się barierka, a także pozostawione przez auto resztki błota, które nie zostało jeszcze zmyte przez deszcz.
Górski wiatr uderzył w bok mojego auta, koła zboczyły nieco z kursu, a ja ścisnęłam mocniej kierownicę.
Uważaj.
Jeszcze jeden zakręt i droga zaczęła się zwężać przed jednopasmowym mostem. Poczułam, jak przechylam się w bok, zadziałała pamięć mięśniowa.
Bez względu na to, gdzie się jechało w Mirror Lake, zawsze okrążało się jezioro, skręcało w jego stronę niczym galaktyka ściągana przez czarną dziurę.
Latami to wrażenie kojarzyło mi się z domem. Przypominało powrót do czegoś – kogoś. Tylko że teraz krążyłam wokół pustki. Czeluści. Jakbym zamiast przestrzeni pokonywała czas, a powrót był niemożliwy. Jakbym przekraczała horyzont zdarzeń.
Koła mojego auta zachrzęściły na luźnych kamieniach i żwirze, którym wysypany był nierówny spadek naszego podjazdu. Mieszkaliśmy na dnie misy, przy cichej prywatnej zatoczce na dłuższym brzegu jeziora, osłoniętej przed wzrokiem ciekawskich. Nacisnęłam hamulce w obronie przed ściągającą mnie w dół grawitacją.
Wysokie snopy świateł mojego SUV-a omiotły płaski okrąg podjazdu, garaż na dwa auta z jednej strony oraz przylegający do niego główny budynek. Z przodu wyglądał jak sielski wiejski dom, lecz była tu dodatkowa kondygnacja widoczna wyłącznie od tyłu, wbudowana w zbocze nad jeziorem. Teraz wszystko spowijała ciemność.
Od jedynego okna w garażu odbijał się blask moich przednich lamp, ostry i oślepiający. Moja ostatnia wizyta w tym miejscu trwała krótko, przybyłam od razu po telefonie od Gage’a, któremu łamał się głos: „Chodzi o tatę”. Dopiero po chwili dotarło do mnie, co próbował powiedzieć: „Nie było go w pracy, nie odbierał. Caden podjechał do domu i go znalazł. Zawał”. Ledwo skończył mówić, ja już siedziałam w aucie.
Wtedy nie zostałam na noc; przerażona ciszą wróciłam do Charlotte. W naszym domu zawsze coś się działo, przyjaciele traktowali go jak bazę wypadową, a otwarte zaproszenie miało chyba pół miasteczka. Taki spokój w tych murach był czymś nienaturalnym.
Wyłączyłam silnik i poczekałam, aż mój wzrok przyzwyczai się do ciemności. Od pomarszczonej powierzchni jeziora odbijał się blask księżyca. Na bezchmurnym niebie gwiazdy nabrały ostrości.
Było też coś jeszcze.
Myliłam się, w domu nie panował całkowity mrok. Gdzieś na parterze świeciło się światło. Wysiadając, zauważyłam słaby żółty poblask przesączający się przez zwiewne firanki w pokoju wypoczynkowym.
Odgłos moich kroków niósł się po nocy, osuwały się za mną kamyki. Zbliżyłam się do wejścia, mrużąc oczy, zajrzałam przez okno.
„Dom należy do ciebie”.
Stronice w księdze czasu jakby się skleiły i nagle pamiętałam jednocześnie chwile, gdy pierwszy raz przekroczyłam ten próg w wieku siedmiu lat oraz gdy opuszczałam ten budynek podczas ostatniej wizyty, dwadzieścia lat później.
Zimny podmuch znad jeziora przyniósł ze sobą znajomy zapach zimozielonych drzew i mchu. A także czegoś chemicznego. Spaliny z rury wydechowej łodzi; resztki benzyny z pustego zbiornika. Nikt tu niczego nie pilnował i niespodziewanie zaczęłam się bać tego, co zastanę w środku.
Latarką telefonu poświeciłam sobie na keypad przy garażu. Nie miałam klucza do drzwi frontowych. O ironio: dom został zapisany mnie, a ja nie miałam jak oficjalnie go przejąć.
Jednak ojciec nigdy nie zamykał na klucz drzwi w garażu – kto by chciał włamać się do domu szanowanego detektywa Perry’ego Holta? Stał się nieodzowną częścią miasteczka, brał udział w każdym wydarzeniu organizowanym przez społeczność albo szkołę. Byłam przekonana, że znał imię każdego mieszkańca.
Klawisze się podświetliły, gdy zaczęłam wpisywać kod, zaraz zazgrzytał mechanizm podnoszący drzwi. Słaba lampa na suficie ledwo była w stanie oświetlić narzędzia na ścianach i skrzynki z jedzeniem w puszkach oraz butelki wody ustawione w kącie.
Żartowałam sobie z niego w święta, zapytałam, czy zmienia się w preppersa, lecz on zbył mnie śmiechem i rzucił, że po prostu przygotowuje się na przyjemność naszego towarzystwa. W jego obronie musiałam przyznać, że kiedy tu mieszkałam, nigdy nie było wiadomo, ile ostatecznie osób pojawi się na kolacji.
Wróciłam do auta i wjechałam na puste miejsce obok trucka ojca. Na razie byłam zabezpieczona przed groźbą nocnych podmuchów, na ziemi już leżały większe i mniejsze gałęzie, tworząc nieprzewidywalny krajobraz.
Z powodu suszy wystosowano ostrzeżenie przed pożarem, połączenie niskiej wilgotności oraz silnego wiatru było śmiertelnie groźne. Przy odrobinie nieostrożności jedna iskierka mogła szybko przeobrazić się w ogień. Wyjrzałam przez okno garażu w mrok i popatrzyłam na niebo, gdzie korony drzew kreśliły łuki.
Na moment ogarnęła mnie panika, że mimo wszystko drzwi prowadzące w głąb domu okażą się zamknięte na klucz. Że Gage był tutaj i wszystko zabezpieczył. Albo wpadł Caden i zasunął zasuwkę, wiedząc, że nie będę miała jak inaczej dostać się do środka.
Jednak kiedy nacisnęłam klamkę, drzwi jak zawsze otworzyły się ze skrzypieniem.
Każdy dom ma swoją historię, a każdy remont swoją tajemnicę – coś, co poprzedni właściciele próbowali naprawić albo ukryć. Coś, czego miałeś nie oglądać. Stary przeciek, załatana dziura w ścianie z płyty gipsowej, którą zamalowano nieco innym odcieniem farby. Gówniana elektryka, puszczone nieprzepisowo kable. Dobudówka bez zezwolenia. Sekret.
Nauczyłam się tego w pracy, ale też dawno, dawno temu przekonałam się na własnej skórze.
W tygodniu po śmierci ojca Nico, kiedy pomagaliśmy przy sprzątaniu, znaleźliśmy ukryte pomieszczenie. Właściwie to ja znalazłam. I jak zwykle zaciągnęłam tam Gage’a.
To była garderoba schowana w innej garderobie, byle jak wydzielona wewnątrz ścian. Wchodziło się tam z pokoju gościnnego, który, jak się dowiedziałam, ojciec Nico zajmował przed rozwodem. Wejście – będące prostokątną dziurą w ścianie z płyty gipsowej, szeroką na tyle, by pomieścić jedną osobę – zasłaniały spodnie od munduru. Weszliśmy w ciemność. Wciąż widziałam wszystko w przebłyskach. Czerwona żarówka i pusty karton na dokumenty. Zdjęcia z miejsca zbrodni przyczepione do drewnianych belek, a na nich wypalone na zawsze w mojej pamięci: blade wykręcone kończyny, włosy rozrzucone na piachu, krew na zerwanej bransoletce z wisiorkiem, która zwisała z pozbawionego życia nadgarstka – to były sprawy, których Nicholas Pritchard prawdopodobnie nie zdołał rozwiązać, zanim przeniósł tutaj swoją rodzinę z Raleigh w poszukiwaniu bezpieczniejszego, spokojniejszego życia.
Nico nazwał to miejsce pokojem zbrodni.
Byliśmy wtedy dzieciakami – ja miałam piętnaście, a Gage i Nico po siedemnaście lat – i ciągnęło nas do tej zagadki, staliśmy oniemiali, nasze przyspieszone oddechy rozbrzmiewały głośno w ciszy. Wtedy jeszcze się nie bałam. Wydawało mi się, że wiem, jak pochłonięty żądzą sprawiedliwości musiał być tamten człowiek, jednak sama byłam w takim wieku, kiedy się chce coś pochłaniać i w pełni czemuś oddawać. Zapadać się we wszystko jak najgłębiej, jakby w zaangażowaniu było coś honorowego, pięknego nawet.
Nico zareagował jako pierwszy. Ściągnął jedno ze zdjęć, przedarł na pół i upuścił strzępy na niewykończoną podłogę. Ja sięgnęłam po następne, potem kolejne i kolejne. Aż w końcu działaliśmy w nerwowym pośpiechu, rozpaczliwie drapiąc ściany, by pozbyć się wszystkiego, nim zobaczy to ktoś inny.
Nie rozmawialiśmy. Zanim matka Nico wróciła do domu, Gage wcisnął kawałki do worka na śmieci, który wynieśliśmy na zewnątrz. Taki prezent. Obietnica. Scementowała wtedy coś między naszą trójką.
Do domu szliśmy w milczeniu. Ciszę przerwał w końcu Gage.
„Hazel”, powiedział. Tylko tyle, nic więcej. Zawsze porozumiewaliśmy się w ten sposób, z taką łatwością. Wystarczyło spojrzenie i słowo.
„Wiem”, odparłam. Pojęłam.
To był nasz pierwszy sekret.
A teraz stałam w ciemnym korytarzu domu mojego ojca i po omacku szukałam włącznika światła. Zabzyczał, ale w końcu załapał i z opóźnieniem zapaliły się trzy lampy, wyznaczając mi drogę, jedna słabsza od pozostałych.
Zaczęłam tworzyć w głowie listę, trudno było pozbyć się tego odruchu: farba, nowe lampy, może dodatkowe okno…
Dostrzegałam w tym budynku potencjał tak samo, jak dostrzegałam go w człowieku. Lepiej nawet, potrafiłam przekonać innych, by zobaczyli to samo.
Deska podłogi ugięła się pod moją nogą, jakby pod wpływem zmieniającej się pory roku. Albo moim. Postukałam w drewno, sprawdzając, czy rozlegnie się głuchy odgłos – może pod spodem zrobiła się pusta przestrzeń, przez wodę lub upływający czas. Bałam się tego, co odsłoniłoby zdjęcie parkietu. Dom mógł potrzebować poważniejszych napraw.
Wszystko wydawało się nie takie, jak być powinno. Wskazówki zegara stojącego w przedpokoju poruszały się na pozór zbyt wolno. Powietrze sprawiało wrażenie zatęchłego, jakby przestrzeń wracała do swojej esencji, drewna i cegły, gipsu i tynku. Zimna i bezosobowości.
Na końcu korytarza wreszcie udało mi się znaleźć źródło widzianego wcześniej blasku.
To była lampka do czytania mojego ojca, wąska i wężowata, wisząca nad jego fotelem obitym wysłużoną brązową skórą, który stał przed regałem z równie wysłużonymi kryminałami. Światło padało na puste siedzisko. Zupełnie jakby drwiło ze mnie po latach słuchania jego: „Hazel, światło!” za każdym razem, gdy wychodziłam z pokoju. Ciągle powtarzał, że gdybym kiedyś zaginęła, wystarczyłoby podążyć za tropem w postaci zapalonych lamp. Gdy teraz stałam w pustym pokoju, to niemal wystarczyło, bym uwierzyła w duchy.
Po drodze pstryknęłam kolejny włącznik – trudno się pozbyć starych nawyków, tato – i weszłam głębiej w dom. Na półce nad kominkiem w salonie stały nasze dawne wersje zamrożone w czasie: mój ojciec w mundurze, w otoczeniu koleżanek i kolegów z akademii policyjnej; nadal potrafiłam podać imiona większości z nich, dorastałam z myślą, że są moimi wujkami, ciociami i kuzynami. Moje zdjęcie z rozdania dyplomów. Ceremonia zaprzysiężenia Gage’a, ojciec obok młodego rekruta, obaj z taką samą wojskową fryzurą – tak do siebie podobni, zarówno w sposobie bycia, jak i z wyglądu. No i jeszcze Caden, kilka lat później. Wybrał bardziej krętą drogę, lecz dotarł w to samo miejsce.
Jedyne fotografie dzieci przedstawiały moją bratanicę, która miała taką samą twarz cherubina jak Caden, taki sam wstydliwy uśmiech, dzięki któremu w dzieciństwie potrafił wymigać się od każdej kary.
Kiedy dotarłam do kuchni, stało się jasne, że ktoś zaczął beze mnie. Na okrągłym stole leżała sterta zdjęć, z których część podzielono na grupy. Ta skrupulatność, ta organizacja – od razu pomyślałam o Gage’u.
Pudełko z medalem taty stało otwarte przed krzesłem, które zazwyczaj zajmował, w brązie odbijał się blask żyrandola. Otrzymał go wiele lat temu, kiedy dostrzegł dym z pożaru w domu Woolworthów i dotarł na miejsce jeszcze przed strażakami. Wparował do środka i wyszedł stamtąd z dwoma chłopcami oraz trwałym uszkodzeniem płuc. Jego nieustępujący kaszel stał się dźwiękiem tła, stałym elementem życia w domu. Ojciec nie musiał pokazywać ludziom swojego medalu, by wiedzieli, kim jest i co zrobił – swój heroizm nosił w ciele.
Teraz jego odznaka leżała obok medalu na środku stołu, niczym ozdoba.
Była tu też drewniana skrzyneczka, której nie poznawałam, ze srebrnym kluczem w zamku. Uniosłam wieczko i zobaczyłam w środku kompaktową broń palną na wyściełanym ciemnoczerwonym aksamitem dnie.
– Chryste – mruknęłam i opuściłam z powrotem wieko. To nie była broń służbowa ojca. Nie, to było coś innego.
Nie miałam pojęcia, kto był właścicielem tego pistoletu.
Nie powinien leżeć na wierzchu. W ogóle go tu nie powinno być.
Moi bracia wiedzieliby, jak się należy obchodzić z bronią. Pozostawienie jej w ten sposób musiało czemuś służyć, miało przekazać jakąś wiadomość.
Proszę, jest twój. Ty się nim zajmij.
W takim razie to sprawka Cadena.
Przekręciłam kluczyk i postanowiłam poszukać bezpiecznego miejsca dla skrzynki. Zdecydowałam się na kredens, w którym nie było żadnej porcelany, ani teraz, ani nigdy. Zamiast tego wewnątrz znajdowała się kolekcja alkoholi i różnych specjalnych szklanek oraz kieliszków, przywiezionych z wakacji albo podarowanych w prezencie. Wsunęłam drewniane pudełko na najniższą półkę, a potem schowałam kluczyk do cynowego kufla z koniczyną stojącego na wyższej.
Na zewnątrz wył wiatr, gwiżdżąc przez szpary w starych oknach. Taras zdawał się drżeć, gdzieś z tyłu poniósł się głośny brzęk – jakby coś na podwórzu się oderwało, może fragment grilla albo jedna z tych niedziałających już lampek solarnych wbitych w ziemię wzdłuż krętej ścieżki do starego doku.
Włączyłam światło na tarasie. Lampa wisiała nad przeszklonymi drzwiami z widokiem na ciemną noc. W jej blasku podłoga wydawała się niemal biała, lecz niżej ziemię całkowicie pochłaniał mrok. Otworzyłam drzwi przesuwne i wyszłam, by wyjrzeć za krawędź, gdzie były schodki prowadzące na niższy poziom.
Nie widziałam żadnych mebli, nic, co wyglądało, jakby się obluzowało albo spadło.
Podwórze opadało w stronę jeziora i sprawiało wrażenie większego, głębszego – czerń wody zaczynała się jeszcze dalej.
Między drzewami zerwał się wiatr i zmierzwił mi włosy, a wtedy rozległ się kolejny brzęk, trochę dalej, niż z początku mi się wydawało. Może to ktoś na wodzie. Oparłam dłoń na rozszczepionym drewnie barierki, próbując coś dostrzec.
W blasku księżyca powoli pojawiały się cienie. Rzeczy wyłaniające się spod tafli jeziora – gałęzie, korzenie. A także prostokąt platformy pływającej, która teraz zdawała się bliżej, niż to zapamiętałam.
Kiedyś ścigaliśmy się do niej, trasa zaczynała się na podwórzu i wiodła przez błotnistą, szlamowatą wodę, a na mecie dawało się nura. Pędziliśmy na złamanie karku i na koniec, gdy triumfalnie klepałam dłonią w obrośniętą algami krawędź, brakowało mi tchu.
Przy następnym podmuchu platforma zdryfowała w lewo, a odgłos metalu uderzającego o metal rozległ się raz jeszcze. Czyli to było to – łańcuchy kotwicy się poluzowały, gdy spadł poziom wody. Zaczęły okręcać się jeden wokół drugiego i ciągnąć, kiedy platforma poruszała się razem z wodą.
Roztarłam skórę na ramionach, wychłodzoną przez nocny wiatr, a potem wróciłam do domu i zamknęłam za sobą drzwi.
Ojciec lubił powtarzać, że trzeba mieć na wszystko oko, inaczej się przeistoczy, kiedy nie będziesz patrzeć. Gdy byłam młodsza, myślałam, że ma na myśli innych ludzi, którzy szybko zmieniali front, jak za sprawą magicznej sztuczki. Brałam jego słowa za ostrzeżenie, by pozostać uważną, by nie odpuszczać, nie pozwolić się nabrać. Wydawało mi się, że mówił o mojej matce.
Teraz jednak rozumiałam.
Chodziło o to, jak jezioro się kurczyło, a w rezultacie podwórze powiększało o błoto, korzenie, kamienie. Krajobraz jakby odbity w krzywym zwierciadle. Jak gdyby to miejsce było teraz czymś innym niż to, które znałam w przeszłości.
Zrozumiałam, że nie chodziło jedynie o patrzenie, ale też troskę. Jak szybko wszystko się zmieniło pod moją nieobecność.
Nie pilnowałam go – przegapiłam oznaki słabnącego serca, z perspektywy czasu oczywiste, podobnie jak wiele innych rzeczy. A teraz i jego straciłam.
*
Wniosłam do środka swój bagaż – jeden plecak i małą torbę – i zaczęłam się zastanawiać, czym jeszcze zdążyli się zająć moi bracia.
Pokój taty znajdował się za pierwszymi drzwiami po wejściu do korytarza. Włączyłam światło. Jego szafa już została opróżniona, zdjęte z wieszaków ubrania leżały w stertach. Pudełka z górnych półek teraz stały na podłodze, ogołocone z zawartości.
Dwie pozostałe sypialnie na parterze kiedyś należały do Gage’a i Cadena, chociaż ta pierwsza została dawno temu zmieniona w domowe biuro. W żadnym z tych pomieszczeń nie było widać śladów sprzątania.
Podłoga skrzypiała pod moimi nogami, co w tej pustce brzmiało upiornie.
Po powrocie do salonu otworzyłam jeszcze raz kredens i wyjęłam metalowy kieliszek, który przywiozłam z wycieczki do Nowego Jorku. Wygrawerowano na nim panoramę miasta.
Usłyszałam echo głosu ojca, otwierającego butelkę dla tłumu gości.
„Jaki jest najlepszy sposób na unieszkodliwienie przestępcy?”
„Shot. Najlepiej dwa dla pewności”.
Sięgnęłam po whiskey stojącą obok skrzynki z pistoletem i ostrożnie nalałam. Skorzystałam z rady ojca: najpierw wypiłam jednego shota, później drugiego, dla pewności.
Zgasiłam światło na tarasie, zapadła ciemność, a potem to samo zrobiłam z każdą lampą po kolei.
„Widzisz?” – miałam ochotę powiedzieć. „Potrafię słuchać. Uważałam, gdy mówiłeś”. Zatrzymałam się przy jego fotelu, wyciągnęłam rękę, by na koniec zgasić lampkę do czytania.