Cień - Paulina Klecz - ebook

Cień ebook

Paulina Klecz

4,4

Opis

Caitlin sądziła, że śmierć rodziców była ostatnią tragedią, jaka mogła jej się przydarzyć. Niestety spada na nią kolejne pasmo nieszczęść. Pewnej nocy nieświadomie wkracza do zupełnie innego świata, w którym żaden człowiek nie może czuć się bezpiecznym. Jej pechowa podróż w świat tajemnic zaczyna się od anonimowych telefonów. On wie o niej więcej, niż ktokolwiek. Zna jej słabości, potrafi wyczuć strach i nasycić się nim. Dlaczego to robi? Kim jest? Co ma wspólnego z Caitlin?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 522

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (18 ocen)
14
0
3
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ZuziaNikola

Nie oderwiesz się od lektury

super
00

Popularność




Paulina Patrycja Klecz

Cień

© Paulina Patrycja Klecz, 2018

Caitlin sądziła, że śmierć rodziców była ostatnią tragedią, jaka mogła jej się przydarzyć. Niestety spada na nią kolejne pasmo nieszczęść. Pewnej nocy nieświadomie wkracza do zupełnie innego świata, w którym żaden człowiek nie może czuć się bezpiecznym. Jej pechowa podróż w świat tajemnic zaczyna się od anonimowych telefonów. On wie o niej więcej, niż ktokolwiek. Zna jej słabości, potrafi wyczuć strach i nasycić się nim. Dlaczego to robi? Kim jest? Co ma wspólnego z Caitlin?

ISBN 978-83-8155-380-3

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

CIEŃ

Paulina Klecz

Przeczytaj kontynuację na:

http://cienfanfic.blogspot.com/

„Chciałem cię chronić, będąc twoim cieniem…”

Wszelkie prawa do publikacji zastrzeżone. Zakaz kopiowania, przetwarzania, publikacji, rozpowszechniania tekstu niniejszej książki w jakiejkolwiek formie bez zgody autora i wydawnictwa.

Podziękowania

Chciałabym podziękować Marcie Krynickiej, bez której ta opowieść nie ujrzałaby światła dziennego. To właśnie ona wspierała i motywowała mnie w trakcie pisania.

Ponadto dziękuję moim czytelnikom, bez których nie byłoby mnie w tym miejscu, w jakim znajduję się teraz. Książkę dedykuję Wam, bo spełniłam zarówno swoje, jak i Wasze marzenie.

Dług wdzięczności mam również u najbliższych przyjaciół, którzy kibicowali mi od samego początku.

Prolog

Czy zastanawiałeś się kiedyś, jak ogromne konsekwencje może nieść całkiem nieświadomy błąd? Wyobraź sobie, że wracasz piechotą z imprezy w towarzystwie najlepszych przyjaciół. W dłoni ściskasz butelkę whisky, którą schowaną pod skórzaną kurtką wyniosłeś z klubu. Między palcami trzymasz papierosa, ale nie byle jakiego, oczywiście Marlboro. W twojej głowie szumi, a obraz przed oczami drży; nie możesz złapać ostrości przez alkohol płynący w żyłach, jednak nie przejmujesz się tym, bo kto znowu miałby się przejmować taką błahostką? Tradycją imprez są przecież toasty do samego rana. Pokonujesz kolejne metry trasy, chwiejąc się na nogach. Ramieniem obejmujesz swojego przyjaciela, który jako jedyny z waszej ekipy jest w stanie trzeźwym. Dba o ciebie, nie pozwala ci upaść. Odprowadza cię do ostatniej ulicy, a później puszcza twoją rękę i odchodzi. Zostaje ci do przejścia ostatnia, krótka uliczka. Ta, gdzie postawione zostały tylko dwie latarnie oświetlające jezdnię. Ta, która powoduje dreszcze na twojej skórze. Ta, którą wolałbyś omijać szerokim łukiem. Ta, którą musisz przejść, bo nie ma innej drogi do domu. W końcu ruszasz; powodem tej decyzji jest brak innego wyjścia. Twoje nogi suną niechętnie po chodniku. Pocierasz dłońmi ramiona, aby rozgrzać swoje ciało i dodać sobie otuchy. Nie oglądasz się za siebie. Starasz się iść prosto, w miarę szybko. Myślisz sobie: Jeszcze kilka metrów i będę w domu. Cieszysz się, widząc w oddali znajomy budynek, który był twoim celem. Nagle zatrzymujesz się z powodu przypadkowo usłyszanego krzyku. Odwracasz swoją twarz. Rejestrujesz ruch przy uliczce naprzeciwko ciebie. Impulsywnie zatrzymujesz się, a później po prostu obserwujesz z oddali zdarzenie. Dlaczego to robisz? Odpowiedź jest prosta. Czysta ciekawość.

— Proszę, nie rób mi tego — słyszysz słowa, które nie pozwalają ci ruszyć dalej — Mam dziewczynę, ona tego nie przeżyje — pewien mężczyzna błaga o litość.

Próbujesz dostrzec jak najwięcej szczegółów. Widzisz tylko kontury. Trzech lub czterech osobników otacza klęczącego mężczyznę.

— Masz rację — kolejny męski głos dobiega do twoich uszu — Ona nie przeżyje, ponieważ zabiję ją tak samo, jak ciebie — wyznaje.

Pada strzał. Z twoich ust ulatuje głośny pisk. Ptaki, które już dawno powinny spać, zrywają się z gałęzi i wylatują spod drzew przestraszone intensywnym dźwiękiem rewolweru. Kilka par oczu kieruje się na ciebie. Bicie twojego serca gwałtownie przyśpiesza. Trzeźwiejesz. Żałujesz swojej reakcji w momencie, kiedy jeden z mężczyzn stawia pierwsze kroki w twoją stronę. Odzyskujesz kontrolę nad swoim ciałem, widząc, jak reszta podąża za nim. Zaczynasz biec; sprawdzasz swój poziom aktywności fizycznej. Masz szczęście, że nie opuszczałaś zajęć wychowania fizycznego dość często, bo prawdopodobnie twój żywot zakończyłby się kilka minut później. Udaje ci się dotrzeć do domu. Zamykasz drzwi na każdy możliwy zamek tuż po wejściu. Opierasz się o ścianę; oddychasz głęboko. Powoli osuwasz się na podłogę. Odtwarzasz w kółko sytuację, której jeszcze kilka minut temu byłeś świadkiem. Czuwasz przez noc w obawie, że podzielisz los mężczyzny, którego śmierć miałeś okazję zobaczyć.

Brzmi szalenie, czyż nie? Gdyby ktoś opowiedziałby mi taką historię — nie uwierzyłabym.

Pech sprawił, że tę historię opowiadałam ja — Caitlin Teasel — dziewiętnastolatka z Sydney, która pewnego feralnego dnia znalazła się w złym miejscu, o niewłaściwej porze i widziała to, czego widzieć nie powinna, tym samym pakując się w wielkie kłopoty.

Rozdział 1

Ukochany przez uczniów oraz studentów piątek nareszcie nadszedł. Ostatnie dzwonki rozbrzmiały w klasach, a dzieciaki z uśmiechem na ustach opuszczały w biegu sale. Pamiętam dni, w których otwierałam, jako pierwsza drzwi i wpadałam na korytarz, wzrokiem szukając swojej szafki. Otwierałam ją w pośpiechu, po czym wrzucałam podręczniki na wolne półki. Wybiegałam ze szkoły, czując się wreszcie wolna. Wszystko uległo zmianie, kiedy dorosłam.

Szybkim ruchem ściągnęłam ze swoich włosów gumkę, a blond kosmyki opadły swobodnie na ramiona. Zsunęłam ze swojej szyi błękitny fartuch, do którego przyczepiona została plakietka z moim imieniem. Wzruszyłam niedbale ramionami, wzdychając. Pogładziłam dłonią materiał uniformu po zawieszeniu go na wieszak.

Pochowałam wszystkie tace, wymyłam starannie naczynia i po raz ostatni tego dnia przetarłam blat baru ścierką zwilżoną wcześniej wodą. Schowałam produkty alkoholowe, zamknęłam kasę, a następnie uprzątnęłam stoliki klientów. Spojrzałam na pomieszczenie z uśmiechem na twarzy. Skończyłam; dzisiejsza zmiana w barze nareszcie dobiegła końca.

— Mój drogi Boże, a ty wciąż tutaj! — podskoczyłam, kiedy głos ciotki obił się o moje uszy. Kobieta o jasnych i pełnych błękitu oczach patrzyła na mnie z niedowierzaniem. Stała krzywo; jej nogi lekko uginały się pod wpływem ciężaru całego ciała. Miała blisko pięćdziesiąt lat, ale wygląd wskazywał na znacznie większą liczbę wieku. Drobniutka, niskiego wzrostu osóbka z kilkoma siwymi włosami, które starała się przykryć czerwoną farbą to opis pasujący idealnie do poczciwej Eleanor. Przerażała ją moja obecność, zostawanie po godzinach i harowanie za resztę. Mimo wszystko nigdy nie zabroniła mi zostać dłużej. Nie mówiła tego głośno, ale była dumna, bardzo dumna.

Uśmiechnęłam się słabo, spuszczając wzrok. Rudowłosa pogładziła dłonią moje ramię, spoglądając na mnie z troską w oczach. Na jej zmęczonej buzi, pełnej zmarszczek dostrzegłam również zmartwienie. Wyraźnie przejęła się moim stanem. Zdążyła nauczyć się, że kiedy zostaję po godzinach, mam konkretny powód. Nigdy jednak nie wyznałam, dlaczego czuję się źle. Nie jej.

— Szkoda, że twoi rodzice nie mogą zobaczyć, jak ambitną mają córkę — wyszeptała, przywracając straszne wspomnienie, którego do dziś staram się pozbyć.

Tego dnia obudziłam się w przepełnionym bielą pokoju. Światło poraziło moje oczy, gdy tylko uniosłam powieki. Zakryłam dłonią twarz, prosząc jękiem, aby ktoś zgasił tę okropną lampę. Zanim ktokolwiek zdecydował się pofatygować, przyzwyczaiłam się do oświetlenia. Odsunęłam rękę, a później rozejrzałam się po pokoju. Ból w okolicach skroni szybko dał o sobie znać. Powalił mnie prosto na poduszkę. Pewien nieustający dźwięk przyprawiał mnie o bóle głowy. Odwróciłam się, a wtedy spostrzegłam szpitalną aparaturę. Zadawałam sobie pytania, co robię w szpitalu, dlaczego nie mogę sobie niczego przypomnieć? Opuszkami palców dotykałam swojego ciała, jakby było zupełnie nieznajome. Śledziłam zadrapania na moim ramieniu, wędrując dłonią na swoje policzki, gdzie również znalazłam ranę. Sięgała ona pod samo oko. Cud, że wciąż dobrze widziałam.

Na moim dekolcie doczepiono dziwne przyssawki. Nie miałam pojęcia, jak nazwać ten sprzęt, ani do czego on służy. Byłam otoczona kablami, które uniemożliwiały mi ruch. Mogłam tylko oglądać wnętrze pomieszczenia, wsłuchiwać się w irytujące dźwięki i zastanawiać się, co się dzieje.

Klamka opadła, a drzwi otwarły się szeroko. W ich progu stała ciocia. Jej widok sprawił, że odetchnęłam z ulgą. Odrzuciłam myśl o porwaniu czy napadzie. Gdy popatrzyłam się na jej twarz, która wyrażała troskę i poruszenie, zdałam sobie sprawę, że mimo wszystko sytuacja jest poważna. Zanim kobieta spojrzała prosto w moje oczy, obejrzała moje posiniaczone czoło. Szybko odwróciła wzrok, widząc wymalowaną na mojej twarzy nieświadomość. Zapytała cicho doktora, czy jestem bezpieczna, na co skinął głową. Dopiero wtedy zdecydowała się podejść bliżej. Powoli szła w moim kierunku, a znajdując się obok mnie, usiadła i splotła nasze dłonie. Już otwierała usta, żeby wydusić z siebie jakiekolwiek słowo, jednak za każdym razem udało jej się wypuścić tylko powietrze i z powrotem złączyć wargi w cienką linię. Wyszeptałam jej imię niepewnie, czekając na wyjaśnienia.

— Nawet… nawet nie wiem, od czego zacząć — uśmiechnęła się słabo, nie zauważając, kiedy pojedyncza łza wypłynęła z jej oka. Jej usta drżały. Wydawała się zagubiona; nieco rozgarnięta. Pomyślałam, że może również trafiła do szpitala, ale nie ucierpiała tak, jak ja. Dochodziła do siebie i było jej ciężko opowiadać całą historię od początku do końca. Odnosiłam wrażenie, że stało się coś strasznego, a moja intuicja bardzo rzadko zawodziła.

— Jak się czujesz? — wtrącił lekarz, chcąc jakoś uratować naszą prawie niemą rozmowę. Zauważył, jak na monitorze liczby przeskakują z powodu idącego wzwyż ciśnienia.

— W porządku — powiedziałam szybko — Co się stało?

Po moim pytaniu oczy lekarza i ciotki Eleanor rozszerzyły się, jakbym swoim zapytaniem stworzyła kolejny problem. Doktor zerknął w dokumenty, zaciskając usta. Jego oczy poruszały się szybko, od prawej do lewej, śledząc tekst zawarty w aktach. Pomrukiwał, przekręcając co chwila kartki. Jęknął z rezygnacją, kiedy nie znalazł poszukiwanej informacji. Odłożył plik na stolik, a następnie zwrócił się do mnie.

— Nic nie pamiętasz?

Pokręciłam przecząco głową.

Widziałam zmieszanie na jego twarzy. Dla niego ta sprawa była również dziwna. Cokolwiek się wydarzyło, powinnam widzieć jakieś obrazy. Urywki ostatnich zdarzeń. A ja nie przypominałam sobie niczego.

— Wiesz, jak się nazywasz?

— Caitlin. Caitlin Teasel. — odparłam — Mam dziewiętnaście lat i pochodzę z Sydney.

Zaśmiałam się, patrząc na dwójkę ludzi. Nie spodziewałam się, że kiedyś usłyszę tak głupie pytanie. Byłam pewna tego, kim jestem, dopóki nie zobaczyłam zaniepokojenia na ich twarzach.

— Zgadza się… prawda? — zawahałam się, widząc ich przerażenie — Czy ktoś może mi wyjaśnić, dlaczego…

— Miałaś wypadek — oświadczył lekarz, uniemożliwiając mi zakończenie wypowiedzi.

Moje ciało odrętwiało. Nie potrafiłam wydusić z siebie ani słowa. Jedno zdanie mężczyzny sprawiło, że masa wspomnień uderzyła we mnie ze zdwojoną siłą, pokazując w mojej głowie nowe obrazy. Pojawiały się, a potem znikały, pozostawiając za sobą dezorientację. Skrzyżowanie, dwa samochody, przednie światła czerwonej Toyoty przed moimi oczami, które widziałam, jako ostatnie. Zatrzepotałam szybko rzęsami, wracając do rzeczywistości. Ścisnęłam dłońmi pościel, po czym wzięłam kilka głębokich wdechów. Ciotka wciąż siedziała obok, ze wzrokiem wbitym w podłogę. Zaciągnęła nosem, co przykuło moją uwagę. Widok spływających łez po jej policzkach rozrywał moje serce na milion kawałków. Zastanawiałam się, co było powodem jej smutku, skoro przeżyłam. Mogła mnie dotknąć, czy objąć. Byłam cała i zdrowa.

— Możesz nie pamiętać pewnych rzeczy — mężczyzna znowu interweniował, kontynuując wyjaśnienia — Wybudziłaś się ze śpiączki, skutkiem ubocznym jest urwany film…

— Ile czasu ja…

— Tydzień — najwyraźniej ten człowiek czytał w myślach, skoro odpowiadał na pytania bez wypowiadania żadnego na głos — Przypuszczaliśmy, że będzie to trwało o wiele dłużej. — dodał.

Przytaknęłam, chociaż wcale nie akceptowałam tego, co do mnie mówił. Czułam, jakbym śniła. Nic, co sobie przypominałam, nie mówiło mi, że było rzeczywistością. Nie wierzyłam w żaden film odtworzony w mojej głowie.

— Chcę widzieć się z moją mamą — zarządziłam chłodno. Nie chciałam dłużej dyskutować z lekarzem udzielającym zdawkowych i mało interesujących mnie informacji. Nie podobało mi się także milczenie ciotki. Doprowadzała mnie do obłędu. Dzięki niej moje zdenerwowanie wzrastało.

— Mamy tutaj nie ma… — odparła prawie szeptem ciotka, wreszcie znajdując swój język.

— W takim razie zabierzcie mnie do ojca — pomyślałam o drugim rodzicu.

— Jego również nie ma…

— Więc gdzie są? Chcę ich widzieć! Natychmiast! — mój głos zdawał się stanowczy i surowy jak nigdy przedtem. Uderzyłam pięściami o materac, błagalnie patrząc na ciotkę, która unikała mojego spojrzenia. — Gdzie są moi rodzice! — powtórzyłam pytanie tym razem desperacko, jakby potrzeba ich widoku była w tej chwili tak samo ważna, jak potrzeba wdychania powietrza.

Eleanor odważyła się unieść wzrok. Z trudem popatrzyła na mnie. Swoją dłoń przyparła do piersi. Daję słowo, że gdyby miała takową możliwość, wyjęłaby swoje serce i ścisnęła je mocno, aby przypadkiem nie przestało bić, podczas oznajmiania mi tej strasznej wiadomości, którą próbowała wydusić od samego wejścia do pokoju.

— Oni nie żyją, Caitlin.

To jedyne wspomnienie, jakie zachowałam z tamtych czasów. Reszta ulatywała każdego dnia. Obrazy były zamglone, aż w końcu znikały. Tylko ten jeden zawsze widziałam wyraźnie, a wypowiedzi znałam tak dobrze, że mogłabym z nich ułożyć piosenkę.

— Chcesz, żebym jeszcze coś zrobiła? Mam sporo wolnego czasu, więc…

— Przepracujesz się! — wtrąciła się w moje zdanie — Jedź do domu, zrób coś dla siebie — poprosiła, a ja zgodziłam się pomimo wahania i grymasu na twarzy, którego tak bardzo Eleanor nie lubiła.

A ja nie lubiłam pracować wbrew jej woli, chociaż zdarzało się, że myślałam o buncie. Wtedy jednak cofałam się, przypominając sobie, że ciotka wie, jak bardzo potrzebuję pieniędzy, więc gdyby miałaby do powierzenia jakąś robotę, na pewno oddałaby ją w moje ręce. Ciśnienie opadało, a ja zaczynałam myśleć racjonalnie.

Zabrałam z wieszaka swój płaszcz i opuściłam gabinet, zamykając za sobą drzwi. Sięgnęłam po torebkę, z której wyjęłam kluczyki i pokierowałam się do czarnego Volvo, które robiło za mój środek transportu. Zanim jednak wsiadłam, usłyszałam dźwięk swojego telefonu. Pośpiesznie wyszukałam komórkę w kieszeni płaszcza. Nie zerkając na wyświetlacz, przesunęłam palcem po ekranie, odbierając przychodzące połączenie.

— Słucham?

— Tęskniłaś?

Westchnęłam ciężko, słysząc znany irytujący głos po drugiej stronie słuchawki. Rozejrzałam się po parkingu, ale nie zauważyłam żadnego przechodnia czy obserwatora.

— Nie znudziłeś się jeszcze? Czekasz, aż zmienię numer? Zapewniam cię, że wkrótce to zrobię, skoro tak ci na tym zależy — oznajmiłam obojętnie.

Przekręciłam kluczyk w stacyjce, a samochodem zadrżało.

— Czemu uważasz, że moje telefony są efektem nudy?

— Bo każdy, kto do mnie dzwoni, przedstawia się i mówi o istotnych rzeczach.

— Co zmieni fakt, że podam ci swoje dane? — spytał — Zaczniesz szukać mnie na facebooku? — zaśmiał się.

Kąciki moich ust uniosły się. Zaprzeczyłam jego teorii, ale prawda była taka, że ten pomysł kilka dni temu zrodził się w mojej głowie. W końcu w XXI wieku większość nastolatków żyje portalami społecznościowymi i nie potrafi wytrzymać godziny bez internetu. Dlaczego człowiek, który do mnie wydzwaniał, miał być kimś innym? Nie wiedziałam, ile miał lat. Czasem brzmiał dziecinnie, a innym razem jego głos był twardy, niemal nierealny. Nie znałam również jego imienia. Wydzwaniał do mnie od miesiąca, nie podając konkretnego powodu swych telefonów. Rozmawiał ze mną na każdy temat. Prosił, abym opowiadała mu swoje dni. Często żartował, ale gdy rzucałam pytanie dotyczące jego bądź jego tożsamości stawał się nieswój. Swoją złośliwością dawał mi do zrozumienia, że nie lubi dyskutować na swój temat. Ze mną lub z nikim.

Czasami przeraża mnie, mówiąc, w co jestem ubrana, co jadłam na śniadanie czy gdzie byłam cały dzień. Przypomina stalkera, który obserwuje mnie dzień i noc. Kiedyś układałam historię, w której przychodzi, a później mnie zabija. To absurdalne, a tak przynajmniej sobie powtarzam, ponieważ nie chcę zwariować.

— Więc wolisz znać moje imię? — drążył rozmowę, mając świadomość, że wcale nie mam na nią ochoty.

— Szczerze? Już mnie ono nie obchodzi — rzuciłam ostro — Naciesz się ostatnimi telefonami, bo niedługo nie uda ci się wykonać połączenia.

— Nie jesteś za pewna siebie, Caitlin? Możesz zmienić numer, ale gwarantuję ci, że zdobędę go takim samym sposobem, jakim zdobyłem ten.

— Nie sądzę! Musiałbyś mieć dostęp do bazy komórkowej mojej sieci! — zauważyłam — Ha! Mam cię! — krzyknęłam triumfalnie. Szach i mat.

— Skąd wiesz, że go nie mam? Nie masz pojęcia, kim jestem. Mogę być pracownikiem sieci komórkowej albo informatykiem czy hakerem. Mogę być pedofilem, który teraz obserwuje cię zza krzaków, czekając na odpowiedni moment, aby wyrzucić cię z auta i wykorzystać. Mogę być złodziejem, który zaraz wsiądzie do twojego wozu, przyłoży pistolet do twojej głowy i porwie cię w nieznane. A mogę być także świetnym włamywaczem, który nie napracował się przy otwarciu drzwi do twojego mieszkania, ponieważ zostawiłaś je otwarte.

Otworzyłam usta, ale nie umiałam wydusić z siebie ani słowa. Nie mogłam stwierdzić, czy nieznajomy blefował. Zakończyłam połączenie, po czym rzuciłam komórkę na siedzenie obok. Wrzuciłam wsteczny, a po wyjechaniu z miejsca parkingowego, zmieniłam bieg na jedynkę i ruszyłam w kierunku ulicy. Z każdą minutą mój niepokój coraz bardziej rósł. Nie byłam w stanie wyobrazić sobie obcego człowieka penetrującego każdą szafkę w moim mieszkaniu. Przemierzając ulice, widziałam przed oczami leżące na ziemi kartki oraz poprzewracane meble. Żałowałam, że nie zgłosiłam swojego problemu policji. Nie przewidziałam włamań. Liczyłam, że to tylko głupie zabawy jakiegoś chłopaka z osiedla. Wydzwaniał do mnie przestępca, a ja nie reagowałam. Teraz ponosiłam tego konsekwencje.

Uwzględniałam również myśl, że nieznajomy chciał wyprowadzić mnie z równowagi. Z doświadczenia, jakie zyskałam podczas każdej naszej konwersacji, zauważyłam, że odczuwał ogromną satysfakcję, kiedy udawało mu się doprowadzić mnie do białej gorączki. Nie byłoby dla mnie zaskoczeniem, gdybym po dojechaniu do domu, zastała moje mieszkanie puste i pełne porządku. Niestety, mój rozum podpowiadał mi, że nie mogę pozostać obojętną na jego aluzje i sugestię. Zdążyłam spostrzec, iż nie należy do osób poczytalnych. Przykładem są, chociażby jego telefony i groźby, którymi potrafił rzucać niczym kartami z rękawa.

Zaparkowałam auto pod budynkiem. Po wyjęciu kluczy ze stacyjki, uderzyłam plecami o siedzenie i wzięłam głęboki wdech. Wierzchem dłoni przetarłam wilgotne od potu czoło. Zmęczenie oraz zdenerwowanie wystarczająco dało mi w kość. Nie myślałam o niczym innym jak o zakończeniu tego feralnego dnia. Na wyobrażenie włamywacza, którego mogłam za moment zastać w swoim mieszkaniu, opadały mi ręce. Później jednak odpowiedziałam na swoje myśli śmiechem. Nieznajomy próbował jedynie mnie sprowokować. Głupi dzieciak robił sobie ze mnie żarty. Nie miałam czym się przejmować.

Wysiadłam ze srebrnego Volvo s40, zamykając następnie drzwi. Odwróciłam się, a wtedy moje serce niemalże stanęło na widok palącego się światła w mieszkaniu na pierwszym piętrze. Oparłam ciało o drzwi auta, czując jak kręci mi się w głowie. Zaklęłam, kiedy cień przebiegł po jednej z białych zasłon. On tam był, nie kłamał. Włamał się do mojego mieszkania.

Odszukałam w torebce gaz pieprzowy, który zdecydowałam się zabierać ze sobą wszędzie. Czytałam, że to skuteczna i niezawodna broń. W drugiej dłoni ściskałam telefon z wybranym numerem na policję. Nie mogłam pozwolić na manipulację, którą stosował nieznajomy. Sądził, że ma mnie w garści, ale ja nie zamierzałam się poddać. Pewnym krokiem weszłam do budynku, chociaż gdzieś w moim ciele ukrywał się strach. Musiałam jednak kontrolować sytuację, wziąć ją we własne ręce.

Położyłam dłoń na klamce, delikatnie pociągając ją w dół. Zamek odblokował się, a drzwi otwarły, lekko skrzypiąc. Widząc nienaruszony korytarz, zdecydowałam się przejść do środka, na palcach, aby nie spłoszyć włamywacza. W mieszkaniu panowała cisza. Chłód oplatał moje nagie ramiona. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Wszystko zdawało się na swoim miejscu. Gdy zerknęłam do salonu, również nie zauważyłam różnic poza uchylonym balkonem, który przed wyjściem z mieszkania zamknęłam oraz palącym się światłem w całym mieszkaniu.

Zastygłam, kiedy usłyszałam szmery dochodzące z mojej sypialni. Szybko cofnęłam się o kilka kroków, aby skryć się za ścianą. Ciężkie kroki stawały się coraz to wyraźniejsze. Włamywacz szedł w moim kierunku.

Zacisnęłam gaz, po czym wyprostowałam rękę. Powtarzałam sobie w głowie, że muszę być dzielna, ale strach za wszelką cenę nie chciał mnie opuścić. Drżałam, panikując. Wyobrażałam sobie, jak wygląda mój przeciwnik. Wysoki, umięśniony i zdeterminowany szedł na mnie z bronią — takiego człowieka utworzyła moja podświadomość, abym w wyniku przerażenia skorzystała ze swoich sił, bo podobno pod wpływem adrenaliny jesteśmy w stanie zrobić rzeczy, o których wcześniej niedane nam było nawet śnić.

Zauważając skrawek czarnej kurtki, ruszyłam do ataku. Po wzięciu głębokiego wdechu i przełknięciu śliny wyskoczyłam zza ściany, prostując rękę w łokciu tak, aby znajdowała się na wysokości mojej głowy, zakładając, że mój przeciwnik jest wyższy. Przycisnęłam palec do guzika odblokowującego działanie środka służącego do samoobrony. Odwróciłam się, a potem trysnęłam substancją prosto w twarz włamywacza.

— Cholera! — usłyszałam znajomy głos i zwróciłam swą twarz ku chłopakowi.

— Drogi Boże… Danny! — pisnęłam, kiedy stanęłam twarzą w twarz z domniemanym kryminalistą, który okazał się moim najlepszym przyjacielem.

Do oczu chłopaka napłynęły łzy. Brunet oparł się o ścianę. Skóra jego twarzy przybierała kolor czerwony. Krztusił się, a nawet dusił. Miał problem ze złapaniem oddechu. Dłonią dotykał szyi, pokazując, że brakuje mu powietrza. Powoli osuwał się na podłogę, tracąc kontakt ze światem. Jego klatka piersiowa w szybkim tempie unosiła się i opadała. Wpadłam w panikę, nie wiedziałam, co powinnam zrobić. Nie sądziłam, że użycie gazu niesie za sobą tego typu skutki. Oglądając Dana w tym stanie, nagle zapomniałam, jak wykonuje się pierwszą pomoc. Wymachiwałam rękoma, nawołując jego imię oraz błagając, aby został ze mną i nie tracił przytomności. Złapałam torebkę w dłonie, żeby czym prędzej znaleźć komórkę. Dan jednak ostatkami sił uniósł rękę i wskazał na salon. Popatrzyłam na niego pytająco, a wtedy on wyszeptał.

— Okna…

Otworzyłam szeroko oczy, jakby lampka umieszczona nad moją głową rozświetliła się. Doznałam nie lada olśnienia! Rzuciłam się do biegu, a kiedy znalazłam się przy balkonie, rozsunęłam drzwi, a później okna, żeby świeże powietrze dostało się do mieszkania. Wróciłam po przyjaciela. Z moją pomocą wstał i przeszedł do salonu. Brał głębokie i wolne wdechy, rozkoszując się niezanieczyszczonym powietrzem. Po paru minutach doszedł do siebie, a mi kamień spadł z serca, ponieważ wszystko skończyło się dobrze i nikomu nie stała się krzywda… w teorii.

— Najmocniej cię przepraszam! — mówiłam po kilkanaście razy, dopóki Dan nie kazał mi przestać.

— Mogłem uprzedzić cię o mojej wizycie.

Skinęłam głową, po czym ścisnęłam jego dłoń, posyłając mu spojrzenie pełne troski. Wyglądał uroczo. Lekko zmierzwione brąz włosy odejmowały mu lat. Pomimo dwudziestki na karku, nie przypominał dojrzałego faceta. Szczupły i wysoki chłopak, który uwielbiał koszule w kratę, wciąż nosił spojrzenie dziecka. Owalna twarz, a także pulchne policzki dodawały mu słodkości. Danny mógł mieć każdą dziewczynę. Być może nie należał do umięśnionych modeli wyciętych prosto z gazety Vogue, ale jego charakter przyciągał nawet sknerę. Potrafił rozbawić towarzystwo w najmniej odpowiedniej sytuacji. Rozkręcał imprezy, chociaż na uczelni uchodził za najlepiej uczącego się gościa, a tacy przecież nie spędzają nocy poza domem. Właśnie, dlatego Danny był tym, który niszczył stereotypy i szło mu całkiem nieźle.

— Jakim cudem dostałeś się do środka? — zapytałam.

— Nie zamknęłaś drzwi. — odparł. — Dzwoniłem, aż w końcu pociągnąłem za klamkę. Wszedłem i pomyślałem, że poczekam na Ciebie. — Dan wyjaśnił, obdarowując mnie swoim szarmanckim, śnieżnobiałym uśmiechem.

Zaklęłam w myślach. Jak mogłam być na tyle nieodpowiedzialna i nie zamknąć drzwi? Byłam święcie przekonana, że jednak to zrobiłam! Moje rozkojarzenie działało tylko na moją niekorzyść. Na szczęście tym razem los zlitował się nade mną, jednak mogło być o wiele gorzej i musiałam sobie to uświadamiać.

— Napijesz się czegoś? — spytałam, odbiegając od tematu.

— Właściwie, wpadłem tylko na chwilę. — Dan machnął ręką, abym nic nie przygotowywała, po czym oparł się o framugę lustrując mnie od góry do dołu. Skrzyżowałam ręce na piersiach i podniosłam brwi do góry, po czym zaczęłam się śmiać z jego wciąż zaczerwienionej twarzy. Jego brązowe tęczówki błyszczały pod wpływem światła, jakby uśmiechały się prosto do mnie. — Chciałem Cię zapytać, czy nie wyszłabyś w piątek na imprezę ze mną i Cassie? — rzucił swą myśl — Nasza trójka dawno nie spędzała wspólnie czasu, zwłaszcza na mieście. Moglibyśmy przywrócić nasze szalone przygody. — powiedział Dan, a moje kąciki ust powędrowały ku górze, mimo że wcale nie ucieszył mnie w stu procentach jego pomysł. Po moim umyśle wciąż błąkał się obraz mordowanego mężczyzny. Nie mogłam jednak żyć ciągle przeszłością, więc postanowiłam dać sobie szansę i pochwalić pomysł przyjaciela. Zbyt długo zwlekałam z nocnymi wyjściami.

Kiedy brunet opuścił moje mieszkanie, zamknęłam drzwi dwukrotnie upewniając się, czy na pewno każdy zamek zablokował wejście do mojego ciepłego zakątka. Poczułam ulgę, gdy zerknęłam na zegarek, a ten wskazywał późną godzinę. Dzień dobiegał końca, czyli moje marzenia spełniały się. Mogłam odetchnąć i odpocząć.

Zadecydowałam wziąć prysznic, aby zaznać odrobiny relaksu. Krople wody spływające po moim ciele dawały mi ukojenie. Orzeźwienie i rozkosz, jakich doznałam, były nie do opisania. Wyszłam spod prysznica szczęśliwa i rozluźniona. Świadomość, że nie pozostało mi nic więcej, tylko sen sprawiała, że chciałam tańczyć walca angielskiego w drodze do łóżka.

Docierając do swojej sypialni, przystanęłam w progu, ponieważ to, co zobaczyłam wprawiło mnie w dezorientację. Na posłanym łóżku znalazł się bukiet czerwonych róż. Rozejrzałam się po korytarzu, jakbym szukała ponownie włamywacza lub ukrytych kamer, ale nikt nie wyskoczył zza ściany wrzeszcząc o niespodziance, a więc nie mogłam uznać tego za żart. Podeszłam bliżej. Zauważyłam małą karteczkę wrzuconą w kwiatki. Natychmiast wyjęłam ją z bukietu i rozłożyłam, rozpoczynając czytanie liściku.

— Mam nadzieję, że lubisz czerwone… — wyszeptałam — I niespodzianki…

Połączyłam fakty w jedną logiczną całość. Danny nie przyszedł tu tylko po to, żeby zaprosić mnie na imprezę. On zostawił te kwiaty… on do mnie wydzwaniał. Nie rozumiałam jedynie, w jakim celu, ale wiedziałam, że muszę poznać prawdę.

Rozdział 2

Minął dzień od incydentu zaaranżowanego przez Dana, którego uważałam za swojego prześladowcę. Nadal nie potrafiłam znaleźć odpowiednich słów, aby rozpocząć z nim rozmowę i zakończyć bez stworzenia między nami bariery. Stałam przy kasie w pubie zastanawiając się nad rozegraniem naszego spotkania. Pomysłów miałam masę, jednak każdy wydawał się zły. W końcu nie wytrzymałam i w geście poddania się, rzuciłam ścierkę trzymaną w dłoni na blat baru. Westchnęłam, po czym oparłam swoje łokcie na barze, a dłońmi podparłam głowę. Rozejrzałam się po pomieszczeniu świecącym pustkami. Dochodziła godzina jedenasta, a w lokalu znajdowały się dwie osoby. Poza mną, między stolikami krzątał się drugi pracownik — George. W rytm muzyki ruszał biodrami, przejeżdżając mokrym mopem po podłodze. Podśpiewywał pod nosem zapewniając sobie rozrywkę, jak to miał w zwyczaju. Nie rozumiałam, jakim cudem przebywanie w tym miejscu sprawiało mu taką frajdę. Mógł mieć każdą pracę, a tymczasem spośród wszystkich robót wybrał właśnie bar. Po pewnym czasie dotarło do mnie, że George lubił skupiać na sobie uwagę. Był o dwa lata starszy ode mnie, a także wyższy i lepiej zbudowany. Żadna dziewczyna nie śmiała odmówić drinka, którego podawał. Czarował śnieżnobiałym uśmiechem i brązowymi niczym ciemna czekolada błyszczącymi oczami. Zapadał w pamięci. Swoimi wygłupami oraz żartami zdobywał serca klientów. Uczył się szybko. Wystarczyły cztery godziny szkolenia, a on potrafił przygotować większość drinków. Znał każdy rodzaj wina, umiał wypełniać kieliszki trunkami bez rozlewania ich wokół baru. Z uśmiechem na ustach obsługiwał ludzi, nawet, gdy miał gorszy dzień. Podziwiałam go, ponieważ utrzymywał studia wraz z pracą o niedużych zarobkach. Pomimo podwyżki, jaką dostał od ciotki za swoje opanowanie czy też urok osobisty, jego pensja nadal nie była na tyle wysoka, aby opłacać czynsz, studia i samochód. Podejrzewałam, że ma drugą fuchę, ale zaprzeczał. Rodzice przysyłali mu pieniądze prosto z Hiszpanii, gdzie mieszkali. Nie zagłębiałam się w temat, gdyż mina George’a wyraźnie dawała do zrozumienia, że temat jego rodziców znajduje się na liście rozmów zakazanych.

— Panno Teasel, wszystko w porządku? — usłyszałam za sobą, a gdy odwróciłam się, ujrzałam George’a. Nie spostrzegłam, kiedy zaprzestał sprzątania i postanowił przyjść na pogawędkę.

Pokiwałam twierdząco głową, chociaż myślami błądziłam po wspomnieniach z wczorajszego wieczoru. Nie chciałam wplątywać George’a do mojego dziwnego świata, dlatego postanowiłam przytaknąć i pociągnąć dyskusję dalej, żeby mój współpracownik zapomniał o temacie, który chciał poruszyć.

— Słaby dziś ruch, co? — spytałam.

— Z tego powodu zmieniłem koszulkę i nie stylizowałem włosów — odparł, a ja zlustrowałam go wzrokiem. Faktycznie — opinający jego mięśnie t-shirt znalazł swoje miejsce w szafce, a burza brązowych loków układała się według własnego uznania.

Spojrzałam na chłopaka z politowaniem, śmiejąc się.

— Nie ma foczek, którym skradłbyś serce?

George objął mnie w talii, a następnie pokręcił moimi biodrami. Chwycił mnie za dłoń, po czym obrócił dwukrotnie.

— Zawsze mógłbym skraść je pewnej blondynce stojącej tuż obok mnie.

Brunet połaskotał mnie po żebrach i ruszył prosto na parkiet. Sięgnął po ścierkę, która leżała na małym dębowym wieszaku. Uniósł rękę, po czym zakręcił dłonią, w której trzymał białą szmatkę, do czyszczenia stolików. Krzyknął radośnie „woo hoo”, cokolwiek miało to znaczyć, a później ruszył na środek pomieszczenia. Sięgnął po pilota leżącego na jednym ze stolików i włączył nim radio. W całym barze zagościła muzyka country. George tanecznym ruchem rozpoczął ścieranie kurzów. Nigdy jeszcze nie spotkałam tak rozrywkowego dwudziestodwulatka.

Powróciłam do swojej pracy, rozbawiona zachowaniem swojego towarzysza. Ale za to właśnie lubiłam George’a. Nieważne, jak źle toczyło się życie; on zawsze potrafił znaleźć powód, dla którego uśmiech powinien gościć na naszych ustach. Uważał, że bycie zadowolonym z nawet najmniejszych rzeczy sprawia, że zapominamy o wszystkim, co złe. Czasami zazdrościłam mu toku rozumowania, a także braku pesymizmu, który obejmował mnie od stóp do głów. Gdy tylko zapominałam o problemach, do moich drzwi pukały nowe.

Na ekranie mojej komórki pojawiła się informacja o przychodzącym połączeniu. Nie trudno było mi domyślić się, kto dzwoni. Z numeru zastrzeżonego dzwoniła tylko jedna osoba. Ta, która nękała mnie od kilku miesięcy, mając z tego dobry ubaw.

— Słucham? — odebrałam przychodzące połączenie.

— Zmęczona? Czyżbyś nie spała w nocy? — zapytał wyraźnie rozbawiony Danny.

— Niezłe żarty trzymają się ciebie, wiesz?

— Nie raz mówiono mi, że mam świetne poczucie humoru.

A więc mój przyjaciel postanowił grać w moją grę. Zaśmiałam się.

— Wystraszyłeś mnie na śmierć! — zauważyłam.

— Uznaję to za swego rodzaju komplement.

Nie miałam pojęcia, że Dan lubił się droczyć w ten sposób. Widocznie nie znałam go na tyle dobrze, w jakim stopniu sobie myślałam.

Postanowiłam nie kontynuować naszej zdawkowej konwersacji, tylko przejść do sedna sprawy.

— Tak.. — wydukałam — Ale musimy sobie coś wyjaśnić..

Moja szczęka zaczęła drżeć, a dłonie stały się wilgotne. Już od dawna próbowałam porozmawiać z Danem o nas i oczyścić nasze relacje, ale nie potrafiłam złamać mu serca, chociaż nieświadomie zapewne to robiłam, skoro nie dałam mu jasno i wyraźnie kosza. Chłopak myślał, że ma szanse, gdzie ja nie zwracałam na niego uwagi i nie zamierzałam zwrócić. Przyjaźniliśmy się odkąd sięgam pamięcią. Nie chciałam niczego zmieniać.

— Zamieniam się w słuch — odparł melodyjnie, oddając mi prawo do przemówienia.

Wzięłam głęboki wdech.

— Ja… nie jestem zainteresowana — wypaliłam — Rozumiem, że jesteś typem romantyka i tym słodkim sposobem anonimowych telefonów starałeś się ściągnąć na siebie moją uwagę, ale jesteś moim przyjacielem Danny i na zawsze nim zostaniesz.

— Och.. — ciche westchnięcie oznaczało nic innego jak rozczarowanie.

Poczułam ukłucie w sercu. W duchu przeklinałam siebie za słowa, które wyleciały z moich ust. Chciałam być łagodna, delikatna i subtelna. Bałam się jego reakcji, bo nie chciałam go stracić. Był dla mnie niczym brat, nie umiałam bez niego żyć. Kochałam go, ale nie miłością, jakiej oczekiwał.

— Przykro mi.. — szepnęłam.

— Mi również — odpowiedział — Ale całkiem nieźle ci poszło, kiedy zamierzasz mu to powiedzieć?

Otworzyłam szeroko usta. To nie mogła być prawda.

— Słu.. słu.. słucham?! — wyjąkałam — To ty nie je…

— Nie — szybko odpowiedział, nie pozwalając mi dokończyć — Ale doceniam trud, jaki włożyłaś w sformułowanie swej wypowiedzi. Śmiem twierdzić jednak, że Danny poczuje się urażony bądź gotów do podjęcia wyzwania wyjścia ze strefy przyjaźni, więc radziłbym ci nieco zmienić ten krótki monolog.

Zaczerwieniłam się. Niech to szlag! Nie sądziłam, że mogę się pomylić.

— Włamałeś się do mojego mieszkania… — warknęłam rozgniewana.

Odwróciłam się do ściany, mówiąc cicho, ale ze złością w głosie. Liczyłam, że George zajęty pracą nie zauważy, ani nie usłyszy mojej rozmowy z prześladowcą. Anonim nie pierwszy raz dzwonił do mnie podczas zmiany w barze. Zastanawiałam się, czy przypadkiem nie zależy mu na tym, aby ktoś nakrył mnie na pogawędce. Być może chciał, żeby ktoś dowiedział się o nim, o nas. Im dłużej jednak analizowałam swą myśl, tym bardziej wydawała mi się absurdalna. Gdyby dzwoniącemu zależało na uwadze, podałby swoje dane. Za cel zapewne obrał irytowanie mnie, co wychodziło mu perfekcyjnie.

— Wybacz mój nietakt, następnym razem wynajmę kuriera — odparł, a ja mogłam sobie jedynie wyobrazić, jak wywraca oczami. Mogłam tylko w głowie narysować tego chłopaka, nazwać go i określić, jako „wrzód na tyłku”. Nie opowiadał o sobie, nie zostawiał w swoich słowach wskazówek lub kamuflował je tak, żebym przypadkiem ich nie odczytywała. Dzwonił, żeby rozmawiać, nawet, gdy nie miałam na to ochoty.

— Następnym razem zajmie się tobą policja — powiedziałam oschłym tonem.

W życiu trzymamy się pewnych zasad. Nie przekraczamy granic. A ten chłopak przesadził naruszając moją sferę prywatności. Prześladował mnie poprzez komórkę, co w ostateczności akceptowałam. Czasami czując się samotnie lubiłam z nim pogadać. Nie spodziewałam się, że Anonim będzie planował zrobić krok w przód i dopuścić się włamania. Posunął się za daleko. Walczyłam ze swoim strachem w nocy, podczas gdy on spokojnie spał, dumny z zostawienia bukietu w mojej sypialni.

— Grozisz mi, skarbie? — spytał z nutką flirtu w głosie.

— Nie — burknęłam, robiąc kilkusekundową pauzę. Usłyszałam trzask drzwi wejściowych w towarzystwie dzwonka przywieszonego na suficie, który dawał o sobie znać, kiedy tylko ktoś zagościł w barze. — Ostrzegam — mruknęłam — Jeżeli nie jesteś Dannym, to, kim do jasnej cholery?

— Kimś, kogo drugiego odbicia nie chcesz znać — powiedział, zakańczając konwersację. Nacisnął szybko czerwoną słuchawkę, nie dając mi możliwości na odpowiedź. Wsunęłam telefon do tylnej kieszeni. Ruszyłam na zaplecze, odnajdując, czym prędzej puste skrzynki. Po dokładnym obejrzeniu spostrzegłam komplet butelek w ostatniej skrzyni. Podwinęłam rękawy swojej koszulki. Wzięłam głęboki wdech i podniosłam pięć ciężkich skrzyń w momencie, gdy ciotka szła w kierunku swojego biura.

— Dziecko, czy ty oszalałaś?! — wrzasnęła, a ja w geście przerażenia rozluźniłam uścisk puszczając po chwili całkowicie swój pakunek. Drewniane skrzynki rozleciały się po podłodze robiąc masę hałasu. Dziesięć butelek wódki potłukło się, a ich zawartość rozlała się po korytarzu, zapełniając go intensywnym zapachem alkoholu.

Zaklęłam w myślach. Kompletnie nie wiedziałam, o co chodzi. Ciotka stała naprzeciwko z szeroko otwartymi oczami. Dokumenty, które ściskała, mało nie wypadły z jej rąk. Zdawało mi się, że pobladła. Zerkała na mnie, a później na podłogę. Otworzyła usta, bo zamierzała coś powiedzieć, ale dopiero szukała słów. Postanowiłam zacząć pierwsza.

— Ja… ja… — dukałam — Nie chciałam ich upuścić!

Na miejscu tragedii pojawił się George. Widok rozbitych butelek sprawił, że od razu złapał się za głowę i popatrzył na mnie pytająco.

— Dlaczego je wzięłaś? — zapytała ciotka spokojnym głosem.

— Bo to moja praca…. — szepnęłam.

Ręce Eleanor opadły w bezradności. Posłała znaczące spojrzenie George’owi, ale on wzruszył ramionami. Stałam tam jak kołek, nie mając pojęcia, co zrobiłam źle.

— Ile razy powtarzałam ci, że liczeniem oraz przenoszeniem butelek zajmują się George i Tay? — przypomniała mi, powodując doznanie olśnienia. — Geo, proszę posprzątaj to, a Caitlin zapraszam do siebie — zarządziła.

Popatrzyłam na George’a przepraszająco. Ten zaś machnął ręką, uśmiechając się słabo. Zwaliłam na niego czarną robotę. Zupełnie nie wpadło mi do głowy, że zadanie przenoszenia produktów nie leży w moich powinnościach. Z drugiej strony, poczucie winy nie powinno mnie dręczyć, gdyż George mógł mnie powstrzymać, do czego w ogóle się nie palił.

Powędrowałam za rudowłosą prosto do jej gabinetu. Krocząc przede mną, Eleanor nie widziała jak rozpuszczam włosy, a później trę oczy, żeby nieco wybudzić się z mojego nie ogarnięcia. Troskliwa część ciotki nie pozwoliłaby mi zostać w pracy, której potrzebowałam tak samo, jak tlenu do życia. Po klaśnięciu dłońmi posłałaby mnie do domu, wrzucając do mojej torebki środki przeciwbólowe. Wolałam uniknąć tej sytuacji.

Nie miałabym serca, jeśli opowiedziałabym jej o tym, co aktualnie się dzieje wokół mnie. Doprowadzanie jej do stanu załamania czy wywoływanie u niej zdenerwowania rozbiłoby samą mnie. Ciotka przeszła w życiu o wiele więcej niż ja. Spadłam jej na głowę, gdy bar przechodził kryzys. Odkąd zobaczyłam jak w dzień pogrzebu rodziców zatapiała swój żal, smutek oraz gorycz siedząc samotnie w barze przy butelce Jacka Danielsa, obiecałam sobie, że nigdy nie sprawię jej kłopotu. A obietnicy zamierzałam dotrzymać, więc w moim obowiązku było zachować nieznajomego prześladowcę w sekrecie.

— Caitlin, nie możesz przychodzić do pracy nierozgarnięta … — Eleanor stosowała swój stały monolog dotyczący mojego zdrowia — Jeżeli nie czujesz się dobrze, zawsze możesz mi powiedzieć…

Wygłosiła zaledwie jedną trzecią swojej przemowy, a ja już zaprzestałam słuchania. Zerkałam na biurko, gdzie wyłożone były sterty dokumentów. Kobieta przed swoją twarzą ułożyła gazetę, którą zamierzała przeczytać po odbytej ze mną dyskusji. Czytałam nagłówek odwróconego ode mnie nowego numeru Herald Sun. Zmarszczyłam brwi, gdy ułożyłam zapowiedź artykułu w jedną całość. Moje zainteresowanie wzrosło. Nie zwracając uwagi na to, że ciotka wciąż do mnie mówi, zabrałam jej gazetę. Otworzyłam ją na odpowiedniej stronie i zatopiłam się w lekturze, zapominając o Bożym świecie.

„Kolejne morderstwa już za nami, co będzie dalej? Sydney żyje w strachu!

Prawdopodobnie gangi znowu wróciły na ulice, chcąc władzy. Przestępcy domagają się swoich rządów, planując liczne sabotaże, a także tocząc walki między sobą o dominacje. Winni nie zostali jeszcze odnalezieni. Czy policja weźmie się do roboty i zamknie zbirów, którzy codziennie łamią prawo? Ile jeszcze niewinnych ludzi musi cierpieć?

Około dwóch dni temu młody chłopiec o imieniu Adam, mający jedynie 14 lat został zastrzelony blisko Promenady. Tydzień temu zginęły dwie osiemnastolatki wskutek brutalnego gwałtu oraz pobicia, a jeszcze miesiąc temu trzydziestoletni biznesmen z Newsweeka! Kto będzie następny? Czego chcą bandyci? Ilu ich jest?”

Moje oczy zarejestrowały ruch. Ciotka Eleanor zajęła miejsce na krześle. Pochyliła się, zaglądając na stronę, którą przestudiowałam. Spojrzała na mnie z troską, po czym zabrała gazetę. Pogniotła kartki papieru, a później znalazła dla nich miejsce w koszu na śmieci.

— To bzdury — fuknęła — Od dwóch lat nic specjalnego nie działo się w mieście, a te akcje to zwykły przypadek.

Zaskoczyła mnie wypowiedź opiekunki. Eleanor często przejmowała się licznymi kradzieżami i włamaniami dokonywanych w Sydney. Bała się, że kiedyś to samo spotka ją lub bar. To miejsce kosztowało ją wiele pieniędzy. Włożyła w ten biznes cale swoje serce. Kiedyś wspominała, że nie potrafiłaby funkcjonować bez baru. Po śmierci wuja stał się jej domem. Tylko tutaj czuła się dobrze.

— A jeśli nie? — pomyślałam głośno.

— Zapomnij o tym, Caitlin — powiedziała obojętnie rudowłosa — Media lubią koloryzować.

Ale zapomnieć nie było łatwo. Zwłaszcza, kiedy sama mogłam być na celowniku.

Rozdział 3

Pomimo chęci pozostania w pracy dłużej, musiałam zrezygnować z nadgodzin. Życie lubi płatać nam figle, a los jest chytry i nieprzewidywalny. Gdy tylko wybiła osiemnasta, do baru wpadła Cassie — moja najlepsza przyjaciółka, a zarazem jedna z najładniejszych, najlepiej ubranych i najbardziej znanych dziewczyn w mieście. Jej matka pracowała w policji, dzięki czemu jej nazwisko, a także wizerunek nie był obcy ludziom z Sydney. W porównaniu do swojej matki Cassie nie uchodziła za ambitną czy nawet inteligentną dziewczynę. Każdy, kto miał z nią styczność, bez wahania uznawał ją za typową córkę bogatych rodziców. Pomimo zachwycającej urody, moja przyjaciółka rzeczywiście nie tryskała mądrością. Długowłosa szatynka o kasztanowych oczach często mówiła o rzeczach najmniej istotnych, gdyż o ważnych nie miała pojęcia. Czasami wygląd nie pomagał jej w zdobyciu faceta, bo kiedy dochodziło do rozmowy, kończyła się ona na jednym spotkaniu. Cassie jednak nie czuła się odrzucona. Jej egoizm idący w parze z samouwielbieniem był zbyt wysoki, aby mogła pomyśleć, że może mieć jakąś wadę. Pomimo swych niedoskonałości, Cassie potrafiła być lojalną i wspierającą przyjaciółką. Po wypadku i śmierci moich rodziców, to właśnie ona spędzała najwięcej czasu przy moim szpitalnym łóżku ściskając moją dłoń i pozwalając mi wypłakać się w jej ramię. Nie odwróciła się ode mnie ani ja od niej, gdy ludzie zrównywali ją z błotem. Dlatego właśnie naszą relację nazywałyśmy przyjaźnią. Bez względu na zło, trzymałyśmy się razem.

Udałyśmy się do Paddington, na zakupy. Biegałyśmy po sklepach przeglądając ubrania, jednak głównie Cassie skakała z podekscytowania na widok nowych kolekcji. Po mojej głowie wciąż chodził pomysł wymiany zamków w mieszkaniu, który odrzuciłam dopiero po godzinie naszych podróży po butikach. Nie zdążyłam opłacić jeszcze czynszu, a za zamek oraz klucze na pewno nie zapłaciłabym małej sumy. Postanowiłam zaoszczędzić pieniądze na zakupach i poczekać miesiąc. Przy moich zarobkach musiałam rezygnować z niektórych planów, a zastępować je innymi. Zamiast więc wymiany zamków, zdecydowałam się spać z nożem pod poduszką albo zakupić gaz pieprzowy.

Cassie jak zwykle zaciągnęła mnie do stoiska z sukienkami. Nie miałabym nic przeciwko, gdybym, chociaż w jednej wyglądała tak samo dobrze, jak moja przyjaciółka. Ona była ideałem dla każdego chłopaka. Szczupła, wysoka szatynka, na której wszystko wyglądało przepięknie. Gdyby Cassie założyła najgorsze ubranie na świecie i tak każdy by ją chwalił, bo ciuch leżałby na niej perfekcyjnie.

Cassie poszła przymierzyć jedną z sukienek, którą sobie upatrzyła. Biała, asymetryczna kiecka z wydłużonym tyłem — znając życie będzie wyglądać na niej świetnie, pomimo swojej zwyczajności. Ja zaś nadal rozglądałam się po sklepie sprawdzając, czy nikt nas nie śledził. Jak to mawiają, przezorny zawsze ubezbieczony.

— I jak? — zapytała Cassie. Odwróciłam się na pięcie i obejrzałam przyjaciółkę od stóp do głów. Sukienka wpasowała się idealnie na jej drobne ciało. W dodatku Cassie dobrała do niej brązowy pasek, który oplotła wokół swojej talii podkreślając niewielkie, ale widoczne krągłości bioder.

— Wow — wykrztusiłam, a szatynka się zaśmiała.

— Czyli kupować? — spytała niepewnie, rozkładając materiał i obracając się kilkakrotnie przez lustrem. Skinęłam głową posyłając przyjaciółce uśmiech, a ona zawróciła do przymierzalni, aby zdjąć z siebie sukienkę, a później dokonać jej zakupu.

Poczułam wibrację w kieszeni spodni. Wyjęłam telefon, a na ekranie komórki ukazał się ten numer. Znowu dzwonił do mnie On. Gdybym odebrała, Cassie usłyszałaby rozmowę i dopytywała o nieznajomego. Jeżeli zaś nie odebrałabym, prześladowca dzwoniłby do skutku. Najlepszym wyjściem było więc odrzucenie połączenia od anonimowego towarzysza i wyłączenie komórki. Przytrzymałam palec na górnym przycisku telefonu, który po chwili zgasł. Wrzuciłam urządzenie do torebki w momencie, gdy Cassie opuściła przymierzalnie trzymając w ręku mierzoną wcześniej sukienkę.

— Ktoś dzwonił? — zadała pytanie, które wywołało u mnie dreszcze.

— Um, tylko Dan, pytał co u nas. — odparłam, po czym ugryzłam się w język. Zaczęłam obrzucać się obelgami w myślach za wybranie naszego wspólnego przyjaciela. W każdej chwili Cassie miała możliwość zatelefonowania do niego i sprawdzenia mnie.

— Dziwne — szatynka zmarszczyła brwi — Przecież mówiłam mu, że będziemy na zakupach…

— Powiedziałam Dan? — zaśmiałam się nerwowo — Chodziło mi o ciotkę, ciotkę Danny — uderzyłam dłonią w czoło udając pomyłkę.

— I powiedziałaś ‘pytał’? — Cassie nie dawała za wygraną.

— Przejęzyczenie — wypaliłam szybko — Chodziło mi o ciotkę Danielle, tą ze Stanów, nie mówiłam ci o niej? — grałam głupią, aby czym prędzej zbić przyjaciółkę z tropu. Zabrałam sukienkę z jej rąk i pociągnęłam za sobą. — Chodźmy zapłacić — ponagliłam.

— Nigdy nie słyszałam o Danielle ze Stanów — Cas spojrzała na mnie zdziwiona.

— Opowiadałam ci o niej ze sto razy Cassie! Nie słuchałaś mnie albo byłaś pijana — zażartowałam.

Na moje szczęście, Cassidy McGie świeciła również naiwnością. Kłamstwo miało krótkie nogi, a kłamcą nazywał się ten, który posiadał dar opowiadania bajek. Zdecydowanie nie należałam do grona najlepszych oszustów, ale mogłam dziękować Bogu za to, że w odpowiedniej sytuacji, Cassie wchłaniała każdą brednię.

— Hm — wzruszyła ramionami. — Może wspominałaś, widocznie nie pamiętam — uśmiechnęła się ciepło, a ja odwzajemniłam jej uśmiech. W duchu jednak miałam ochotę skakać i tańczyć ze szczęścia wymachując pomponami. Cassie McGie nabrała się! Cassie McGie uwierzyła w moje kłamstwo!

Kiedy zakupy zmęczyły moją przyjaciółkę, wybrałyśmy się do McDonalds. Ta restauracja, jako jedyna wpadała w oko, jeżeli chodziło o Paddington. Obok niej znajdowały się marne kopie KFC oraz Subwaya. Jedzenie było niesmaczne i niezdrowe. Oczywiście McDonalds również nie słynął z mało kalorycznych przekąsek, jednak nie zamawiałyśmy tam niczego niezwykłego, a najczęściej lody. Prawdziwych restauracji ze zdrowym jedzeniem można było szukać jedynie przy Promenadzie. Rozmieszczone rzędem sklepy oraz placówki z jedzeniem były o późnych porach dnia zatłoczone. Zrezygnowałyśmy z podróży, decydując się na fast food, w którym łatwo znalazłyśmy wolne stoliki. Cassie poszła zamówić dwie porcje lodów, natomiast ja zajęłam nam miejsce. Usiadłam przy stoliku umieszczonym na tarasie z widokiem na miasto. Postanowiłam, że wykorzystam sytuację, póki Cassie tkwi przy kasie i włączę swoją komórkę z nadzieją, że anonim w końcu zrezygnował i się odczepił.

Czekając na włączenie się telefonu rozglądałam się na lewo oraz na prawo. Para nastolatków, matka z dziećmi, uczniowie, samolot lecący na niebie, autobus zatrzymujący się przy przystanku, sprzątaczka szorująca stolik obok… nic specjalnego. Aczkolwiek mój wzrok zatrzymał się w kącie tarasu, gdy zobaczyłam zerkającego na mnie blondyna. Zgarbiony, siedział na krześle udając skupionego na swoim telefonie, jednak jego wzrok uciekał w moim kierunku. Przygryzał wargę, na której wisiał srebrny kolczyk, gdy jego spojrzenie zmieniało kierunek. Co chwila poprawiał opadającą na twarz grzywkę, kiedy wiatr rozwiewał jego włosy. Zauważyłam, że końcówki jego włosów mają ciemniejszy odcień. Wcześniej musiał być brunetem. Wyglądał na nastolatka, pomimo swojego wzrostu. Prawdopodobnie mierzył dwa metry.

Gdy nasze spojrzenia spotkały się, poczułam chłód otulający całe moje ciało. Wpatrywał się we mnie intensywnie, bez skrępowania. Spuściłam wzrok, kiedy przestałam czuć się komfortowo. Kątem oka widziałam, że on wciąż gapi się w moim kierunku. Byłam pewna, że obserwuje mnie, ale nie miałam pojęcia, dlaczego. Odwracając się ponownie, zauważyłam, jak pisze na klawiaturze swojego telefonu. Od razu zaczęłam podejrzewać, że jestem jakimś celem. Moje serce zabiło niczym szalone na myśl, że to mój prześladowca. Wyglądał dziwnie i sprawił, że sama poczułam się nieswojo. Był zwykłym dzieciakiem, ale mógł poruszyć człowieka samym wzrokiem.

Krzesło obok zaskrzypiało, a wtedy powróciłam myślami do rzeczywistości widząc Cassie przy stoliku. Położyła przede mną porcję lodów, po czym usiadła tuż przy mnie. Rzuciła na blat gazetę, którą dostała przy zamówieniu. Popatrzyłam na nagłówek brukowca.

— To mnie nęka.. — mruknęłam pod nosem widząc artykuł, który czytałam w pracy.

— Słucham? — spytała Cassie usłyszawszy moje słowa.

— Czytałam już o tym — powiedziałam, wskazując na główny wątek.

Cassie obejrzała pierwszą stronę gazety, a potem wzruszyła ramionami.

— Mama twierdzi, że Cień wrócił — rzuciła obojętnie.

Zmarszczyłam brwi.

— Kim jest Cień?

Cassie obrzuciła mnie zdziwionym spojrzeniem, jakbym rzuciła pytanie z fizyki.

— Niezłą szychą w czarnych strefach — odparła, ale widząc moje zmieszanie na twarzy kontynuowała myśl — Miejscach zakazanych? Niebezpiecznych dzielnicach? Kojarzysz? — dopytywała, a ja dla świętego spokoju skinęłam mówiąc, że coś mi świta. Nie byłam fanką spraw kryminalnych i nie otaczałam się w tych kręgach w porównaniu do Cassie, która robiła to ze względu na matkę.

— On stoi za wszystkimi burdami? — zapytałam.

— Możliwe — burknęła — Podobno nie odwiedzał Sydney przez kilka lat, więc ciężko znaleźć dowody na jego powrót.

Cassie rozgadała się na temat słynnego Cienia, a ja nadal słuchając dziewczyny, zwróciłam się ku stolikowi, przy którym zajmował miejsce podejrzany blondyn. Rozejrzałam się wokół i spostrzegłam jego czuprynę kierującą się w stronę wyjścia.

— Cait, słuchasz mnie? — zapytała Cassie piorunując mnie spojrzeniem.

— Co? T-tak — zająknęłam się, jednak dziewczyna nie zwróciła na to uwagi. Obserwowałam wychodzącego z restauracji chłopaka, który przy drzwiach zarzucił na głowę czarny kaptur, a później zniknął w tłumie.

— To dobrze — usiadła odgarniając swoje ciemne loki z twarzy — Właściwie wszędzie piszą o tych przestępstwach. Znajomi ze studiów twierdzą natomiast, że stoi za tym jakieś dziesięć osób! Określają ich wyrzutkami, niektórych widzieli na własne oczy — odrzuciła białą serwetkę na tacę tuż po tym, jak wytarła kąciki ust. — A ty, co o tym myślisz?

— Ja? — zapytałam jakby sama siebie, kiedy mój telefon kolejny raz zawibrował, a na jego wyświetlaczu pojawił się ten sam, dobrze znany mi numer.

— To znowu ta ciotka? — szatynka podniosła się z krzesła przechylając głowę w stronę mojej komórki, aby sprawdzić, kto się do mnie dobija. Szybkim ruchem dłoni zsunęłam telefon na kolana odrzucając połączenie i po raz kolejny wyłączając sprzęt.

— Nie — zaprzeczyłam. — Bateria jest słaba, zapomniałam ją naładować… — odparłam z wymuszonym uśmiechem. Cassie pokiwała jedynie głową, ale widziałam, że to, co powiedziałam nie miało dobrej wiarygodności i w ogóle jej nie przekonało. Pocieszał mnie fakt, że nie drążyła tematu. Nie wiedziałam, co może być gorsze — rozmowa na temat przestępców, czy rozmowa na temat prześladowcy. Kto wie, może rozmowa dotyczyła jednej i tej samej osoby?

— Tak w ogóle to Dan planuje się z tobą umówić — powiedziała.

Mało nie zakrztusiłam się wodą, kiedy usłyszałam jej słowa.

— Że co?! — wybuchłam wstając z wrażenia.

Moja znajomość z Danem trwa od pięciu lat. Zawsze podkreślałam, że jest świetnym przyjacielem, nie dając mu nadziei na coś poza tą relacją. Odkąd zaczęłam mówić, dręczyłam mamę, aby mieć brata. Niestety moje prośby nie spełniły się, ale pojawił się Dan. On podbił moje serce, jako brat, nie jako chłopak. Skoro Cassie napomknęła o jego uczuciach w stosunku do mnie, zaczęłam zastanawiać się, czy nieznajomy nie skłamał w trakcie rozmowy, żeby zbić mnie z tropu. Być może za telefonami stał Danny, ale nie śmiał mi się przyznać.

— Ciszej Cait, nie jesteśmy tu same! — przyjaciółka skarciła mnie, prosząc gestem dłoni, żebym siadła z powrotem na krzesło — Oh, proszę cię, kocha się w tobie od szóstej klasy.

— To nie znaczy, że ja w nim — odparłam zgryźliwie.

— Hej! — Cas obdarowała mnie kuksańcem — Gdyby Dan to słyszał, byłoby mu przykro.

— Przepraszam — wymamrotałam opanowując się — Ale on po prostu nie jest w moim typie. Jest dla mnie tylko i wyłącznie przyjacielem — wyjaśniłam jasno i wyraźnie moje stanowisko w sprawie naszego romansu.

— Rozumiem — moja przyjaciółka głęboko westchnęła przeczesując swoje włosy — Porozmawiam z nim, ze względu na jego dobro. I twoje również. — Cas wysiliła się na uśmiech.

— Dzięki — mruknęłam, po czym wzięłam do ust ostatni kawałek lodów. Nie zauważyłam, kiedy puchar stał się pusty.

Zabrałyśmy z Cassie swoje rzeczy z krzeseł i opuściłyśmy restaurację podążając na parking. Zapchałyśmy torbami cały bagażnik, a potem już tylko zasiadłyśmy w samochodzie kierując się do domu. Na szczęście to moja przyjaciółka prowadziła, gdyż ja miałam obawy, co do mojej jazdy samochodem po nieprzespanej nocy. W czasie powrotu zdążyłam się zdrzemnąć na pół godziny, co w późniejszym czasie dodało mi trochę sił.

Wpadłam do domu, wycieńczona dniem. Z uśmiechem na twarzy zdejmowałam buty w korytarzu, a płaszcz rzucałam na wieszak. Rzuciłam siatki z zakupami spożywczymi w kuchni. Ruszyłam do pokoju, po czym rzuciłam się na łóżko głęboko wzdychając i zamykając zmęczone oczy. Jeszcze na chwilę ponownie je otworzyłam i wstałam, aby włączyć swój telefon, który najpierw musiał zostać odszukany jak każda inna przydatna rzecz w mojej torebce.

Komórka tuż po odnalezieniu sieci rozpoczęła wibrować w zniewalająco szybkim tempie, co oznaczało przychodzące połączenia oraz nieodczytane wiadomości o połączeniach, których nie odebrałam.

— Czego!? — krzyknęłam wściekła, doskonale wiedząc kto dzwoni.

— Dlaczego wcześniej nie odbierałaś? — poirytowany męski głos dobiegł do moich uszu.

— Może dlatego, że prowadzę swoje życie i nie jestem psem, którego masz na smyczy? — ironizowałam — Uważasz, że będę codziennie w każdej chwili odbierać twoje durnowate telefony, żebyś mógł się powygłupiać? — warknęłam wstając z łóżka. Podeszłam do okna, aby sprawdzić podwórko, aczkolwiek nikogo nie zauważyłam. Zsunęłam kremowe rolety, które obiły się o okna spadając na dół.

— Radziłbym ci to robić — syknął.

— Hm, niech pomyślę — mruknęłam — Nie — odparłam pewnie.

— Pożałujesz — burknął niezadowolony chłopak, rozłączając się.

Rzuciłam telefon na kanapę zupełnie nie przejmując się słowami nieznajomego. Gdybym tylko pomyślała, jakie konsekwencje idą w parze ze sprzeciwianiem się mojemu prześladowcy…

Rozdział 4

Moje serce prawie zaprzestało bicia, kiedy nagle w pokoju zapadła ciemność. Światła zgasły, jak i również kuchenny sprzęt, co oznaczało brak prądu. Stałam nieruchomo w kuchni, a moja dłoń zaciśnięta była na rączce od szafki, jakby ktoś ją przykleił. Wzrokiem przebiegałam od prawej do lewej strony, chociaż obraz, który widziałam niczym się nie różnił. Wszędzie kolor czarny, a do tego irytująca cisza wypełniająca mieszkanie sprawiły, że moja wyobraźnia poszła w ruch i zaczęłam myśleć nad tym, co może wydarzyć się dalej. Do mojej głowy napływały dziwne i przerażające rzeczy. Wydawało mi się, że nie jestem sama we własnym mieszkaniu. Powtarzałam, że nic się nie dzieje, aby pocieszyć i uspokoić samą siebie, jednak żadne słowa nie pokonywały strachu kłębiącego się w moim ciele.

Puściłam rączkę szafki, a drżącą dłoń położyłam na blacie i przesuwałam nią w celu wyszukania jakiegokolwiek sztućca, który mógłby posłużyć mi za broń. Stukot ciężkich butów, który dochodził z korytarza sprawił, że w moich oczach pojawiły się łzy. Przyłożyłam dłoń do ust, zanim krzyk wydobył się z mojego gardła. Wcześniej pochwycony nóż spadł na podłogę, a ja mogłam się z nim pożegnać, bo nie było szans, abym znalazła go w tym mroku.

Otrząsnęłam się. Zaciągnęłam nosem, a łzy otarłam z policzków, które zapewne ozdobione zostały startym makijażem. Wzięłam głęboki wdech i podjęłam próbę opanowania swoich emocji. Nie mogłam stać jak ten posąg i czekać na zbawienie. Ruszyłam do drzwi wejściowych. Moje bose stopy oderwały się od podłogi, powoli sunąc do przodu. Palcami muskałam każdy sprzęt kuchenny; robiłam to delikatnie, ledwo dotykając tych rzeczy, a także mebli, jakby wszystko nagle zmieniło się w cukier lub stało się kompletnie obce. Nie mogłam powstrzymać swojego szczęścia, gdy odnalazłam ostatnią szafkę. Złapałam za uchwyt i otworzyłam ją, później szukając swojej ostatniej deski ratunku. Odetchnęłam z ulgą czując w ręku latarkę. Nigdy przedtem nie wychwalałam w swojej głowie ciotki tak, jak zrobiłam to w mej sytuacji bez wyjścia. Dzięki Bogu kiedyś namawiała mnie do zakupu tego narzędzia. Nie mogłam żałować.

— Nie, nie, nie… — przyciskałam swój palec do guzika, który miał za zadanie dać mi światło błagając, aby moje przypuszczenia nie okazały się słuszne, jednak po kilku sekundach przypomniałam sobie, że zapomniałam o kupnie przeklętych baterii. Moja radość szybko zmieniła się w złość i panikę. Załkałam, po czym rzuciłam latarkę w kąt, gdyż bez baterii była nic nie warta.

Chwiejnym krokiem przeszłam przez próg, lądując na korytarzu. Oparłam się o framugę, ciężko dysząc, zupełnie jakbym przebiegła maraton. Gdy w mieszkaniu rozległo się głośne pukanie, odwróciłam głowę w kierunku wejścia i szeroko otwartymi oczyma gapiłam się w otchłań. Moje serce łomotało niczym oszalałe. Osunęłam się na podłogę. Zacisnęłam powieki, chcąc jakimś sposobem wyrzucić strach ze swojego ciała. Zamknęłam usta, powstrzymując szloch. Miałam wrażenie, że znajduję się w horrorze, a za drzwiami czai się seryjny morderca. Toczyłam walkę w swojej duszy; musiałam zabić chore myśli.

Dzwonek odezwał się raptownie, dołączając do pukania właśnie wtedy, kiedy zamierzałam podejść do drzwi i spytać o tożsamość człowieka znajdującego się za nimi. A może w ogóle nie powinnam tego robić? Co, jeśli za ścianą są włamywacze? Albo mordercy? Przeczesałam palcami swoje włosy, które opadły na moje plecy. Kombinowałam, szukałam planu, a nawet pomysłu ułatwiającego mi wyjście z tej sytuacji. Pot spływał z mojego czoła, a w okolicach klatki piersiowej odczuwałam kłucia. Wciągnęłam powietrze nosem, próbując zwolnić pracę serca. Jeszcze brakowało, abym padła we własnym domu na zawał!

Wstałam. Oderwałam swoje ciało od ściany, zostawiając przy niej tylko gorącą rękę. Przedostałam się pod drzwi, a później zacisnęłam dłoń na klamce. Przycisnęłam ucho do kawałka drewna w celu zarejestrowania dźwięków. Musiałam upewnić się, że nikogo nie ma na zewnątrz.

— Kto tam?

Zapytałam łamiącym się głosem, gdy nareszcie zebrałam się na odwagę, żeby przemówić.

— Pani Teasel? Wszystko w porządku? Z tej strony dozorca Gordon, chciałem tylko poinformować o awarii prądu, co pewnie zdążyła pani zauważyć. Elektrycy powinni zjawić się koło dziewiątej rano! — oświadczył mężczyzna, a ja westchnęłam ciężko, bo wielki kamień spadł z mojego serca.

— Dziękuję! — odkrzyknęłam.

Nogi bezwładnie wysunęły się w przód, a lekka już głowa uderzyła o ścianę. Ogarnęła mnie ulga i spokój. To koniec, koniec tego mrożącego krew w żyłach scenariusza. Moje złe myśli odeszły, a ja poczułam się bezpiecznie.

Tym razem w mieszkaniu rozbrzmiał telefon. Światło bijące z wyświetlacza wypełniło część salonu, dzięki czemu nie musiałam się martwić o zlokalizowanie komórki. Przeczołgałam się do pomieszczenia. Zanim wstałam, rozejrzałam się i sprawdziłam wzrokiem każdy mebel. Wszystko wydawało się na swoim miejscu, więc odpuściłam. Sięgnęłam po komórkę, a następnie odebrałam połączenie.

— Tak?

— Nigdy nie testuj mojej cierpliwości, Caitlin — warknął mój prześladowca wyraźnie poirytowany.

— Myślisz, że się ciebie boję? — spytałam, śmiejąc się.

— Mnie? Nie, ale przedyskutowałbym kwestię ciemności. — przypomniał mi o moich przejściach sprzed kilku minut.

— Jesteś szalony — stwierdziłam śmiało — Zgłoszę wszystko na policji!

Przez kilka minut milczał, jednak później zabrał głos pełen obojętności, jakby moja groźba zupełnie nim nie wstrząsnęła.

— W porządku.

Prawie pisnęłam, gdy usłyszałam jego słowa.

— W porządku?! — oburzyłam się — W porządku! Pójdę tam!

— A więc idź — odparł — Ale zrobisz ze swojego życia piekło, uprzedzam.

Ścisnęłam mocniej telefon w dłoni.

— Ja?! — warknęłam — Ty już je robisz!

Ze słuchawki dobiegło ciche westchnięcie, jakoby mój nieznajomy miał mnie dość, ale czy to w ogóle było możliwe, skoro taką przyjemność sprawiało mu torturowanie mnie?

— Mylisz się — powiedział zrezygnowany — Ja próbuję doprowadzić twoje życie do ładu.

— Szantażując mnie? Włamując się do mojego mieszkania? Zastraszając mnie?! — nie mogłam zapanować nad towarzyszącym mi zdenerwowaniem, a także przerażeniem. Dreszcze opatulały całe moje ciało, a szczęka drżała z zimna, które nagle zakłębiło się w mieszkaniu. Ta sytuacja przerastała mnie i nie potrafiłam tego ukryć. Nie kontrolowałam już niczego. Ktoś wszedł ze swymi buciorami do mego życia i przewracał je do góry nogami. Cofając się w czasie, nigdy taka sytuacja nie miała miejsca. Prowadziłam spokojne i zwyczajne życie nastolatki, więc zastanawiałam się, co uległo zmianie? Czy popełniłam jakiś błąd, a teraz ponoszę konsekwencje swego czynu? Bo przecież nic nie dzieje się bez powodu.

Rozłączył się. Przerywany dźwięk zakończonego połączenia odbijał się echem w moim umyśle nawet, gdy rzuciłam komórką o podłogę w akcie złości. Złapałam się za głowę i zaczęłam chodzić po całym domu, myśląc o wydzwaniającym do mnie człowieku. Nic nie rozumiałam. Jakim cudem ja robiłam ze swojego życia piekło? To on mnie prześladował! Zero odpowiedzi, a masa pytań włóczyła się za mną. Szukałam w swojej pamięci pewnych wydarzeń lub wyrazów, które pomogłyby mi odszyfrować tożsamość anonimowego przyjaciela, bądź fragment jego historii czy chociażby dowody na jego dobre intencje, bo ciężko było mi wierzyć w to, że jest mym aniołem stróżem.

Wzięłam głęboki wdech, po czym wypuściłam powietrze ze swoich płuc. Podniosłam telefon, który leżał na ziemi. Zajęłam miejsce na kanapie, przyciągnęłam nogi do klatki piersiowej, a głowę opadłam na kolanach. W takiej pozycji przebrnęłam przez noc, w międzyczasie podejmując jedną z ważniejszych decyzji. Gdy słońce oświetliło salon o czwartej nad ranem, uniosłam powieki, które na pół godziny opadły, aby dać sobie oraz mi chwilę odpoczynku.

Szybko zregenerowałam swoje siły, jedząc obfite śniadanie i pijąc kawę. Zebrałam najpotrzebniejsze rzeczy do torebki, ściągnęłam płaszcz z wieszaka, po czym opuściłam mieszkanie. Zdeterminowana pognałam do samochodu. W przeciągu dziesięciu minut znalazłam się na głównej drodze, prowadzącej do centrum, gdzie znajdował się komisariat.

Wszystko przemyślałam. Podjęłam pewną decyzję. Wydzwaniający do mnie człowiek miał pożałować swoich gróźb. Doprowadził mnie do stanu, w którym nie czułam się bezpiecznie we własnym domu. Zastraszał mnie, szydził i poniżał, czemu postanowiłam zaradzić. Stwierdziłam, że matka Cassie na pewno mi pomoże. Poza tym, gdy opowiem o całej sytuacji, nieznajomy nie śmie do mnie kolejny raz dzwonić, bo będzie przerażony. Nie zamierzałam żyć dłużej w obawie, iż ktoś dostanie się do mojego domu lub spróbuje mnie skrzywdzić. Moim celem nie była również walka z tym człowiekiem, a powstrzymanie go.

Moja komórka rozdzwoniła się, gdy dojeżdżałam do wyznaczonego przeze mnie punktu. Zerknęłam na wyświetlacz. Widząc dobrze znane mi połączenie przychodzące, z pełną satysfakcją zgodziłam się na nadchodzącą rozmowę.

— Nie jedź tam.

Te trzy słowa nie brzmiały, jak prośba, a raczej rozkaz, który mi wydał.

— Skąd wiesz, dokąd jadę? — spytałam.

— Masz włączony GPS — wyjaśnił krótko, jednak dał mi wiele wskazówek, które pomagały w dalszej dyskusji.

— Jesteś hackerem?

— Nie — odparł twardo, a potem wrócił do poprzedniego tematu — Pożałujesz, jeżeli zgłosisz tę sprawę na policję.

— Boisz się? — przesłodzonym głosem zapytałam wyraźnie wystraszonego chłopaka.

— To nie jest zabawa, Caitlin!

— A więc co takiego?!

Skręciłam, po czym wjechałam na parking mieszczący się przed komisariatem. Wyłączyłam silnik, następnie wysiadłam z samochodu i stanęłam przed budynkiem, mierząc go wzrokiem.

— Jeszcze możesz się wycofać — usłyszałam, gdy postawiłam pierwszy krok.

Zaśmiałam się, a potem odpowiedziałam chłodno.

— Powinieneś był powiedzieć to sobie, kiedy po raz pierwszy cię ostrzegłam — syknęłam — Teraz jest już za późno.

Zakończyłam połączenie, rozłączając się i ruszyłam w kierunku komisariatu.

Rozdział 5

Westchnęłam cicho. Postawiłam nogę na pierwszym stopniu schodów, a za nią drugą. Wspięłam się na górę, trafiając do dużych dwuskrzydłowych drzwi. Otworzyłam je, aby później znaleźć się wewnątrz komisariatu.