Cień bolesnych wspomnień - Adriana Rak - ebook + audiobook + książka

Cień bolesnych wspomnień ebook i audiobook

Adriana Rak

3,8

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Poruszająca opowieść o ludziach, którzy ze wszystkich sił pragnęli być szczęśliwi. Czy w obliczu ciężkich czasów, w jakich przyszło im żyć, będzie to możliwe…?

Jest 1937 rok. Po niespodziewanej i bolesnej śmierci matki wchodząca w dorosłość Anna przeprowadza się wraz z ojcem do Choczewa. Dziewczyna jest zrezygnowana i boi się o swoją przyszłość. Mając jednak na uwadze dobro ukochanego ojczulka, pokornie godzi się z tym, co przynosi jej los. Po kilku miesiącach, w czasie których zaaklimatyzowała się w nowym miejscu, poznaje Karla, młodego mężczyznę, który swoją naturalnością ujmuje ją za serce.

Rok później zostają małżeństwem i wspólnie planują przyszłość. Marzą nie tylko o własnym lokum, ale i o powiększeniu rodziny. Oba życzenia spełniają się zaskakująco szybko, co sprawia, że państwo Schwarzowie są bardzo szczęśliwi.

W nocy pierwszego września 1939 roku ich szczęście pęka jak bańka mydlana. Karl dostaje powołanie do wojska, a Anna, będąc w zaawansowanej ciąży, musi pogodzić się z nową rzeczywistością. Na domiar złego jej przyjaciółka Debora, córka żydowskiego przedsiębiorcy, popada w niemałe tarapaty.

Z każdym kolejnym dniem nadziei na lepsze jutro ubywa…

Cień bolesnych wspomnień” to historia obrazująca losy zwyczajnych ludzi, których życie zostało zniszczone wraz z wybuchem drugiej wojny światowej.

 

"Do czego może doprowadzić nienawiść jednej osoby? Do tragedii tysięcy innych. Książka Adriany przedstawia historie ludzi takich jak my, chcących normalnie żyć i z życia korzystać. Wojna przekreśla wszystko, a Adriana świetnie pokazuje brutalną rzeczywistość tamtych lat. Polecam gorąco tę powieść. Nigdy nie zapominajmy,  jak ważna jest zwyczajna, ludzka życzliwość." - Jolanta Sad, pisarka

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 429

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 9 min

Lektor: Magdalena Szybińska

Oceny
3,8 (25 ocen)
14
0
6
2
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Legos2020

Nie oderwiesz się od lektury

Przepiękna, bardzo wzruszająca historia...
10
Beata166

Całkiem niezła

,,Bajka ,, przebrnęłam, jednak treść książki napisana infantylnie, powtarzające się wyrazy. Lubię tematykę wojenną z miłością w tle, ale ta książka mnie nie zachwyciła.
00
Czanij

Nie polecam

No z tak zmarnowanym pomysłem to się jeszcze nie spotkałam. W tej książce nie dzieje się nic. Co pół godziny wspomnienia zmarłej matki. Niemiecki policjant, gwałciciel, nienawidzący Żydów naraz przechodzi przemianę i staje się dobrym człowiekiem?! Historycznie nie ma nic. Szkoda czasu.
00
Agnieszkakldg

Nie polecam

Bzdury
02

Popularność




Copyright © by Adriana Rak, 2021Copyright © Wydawnictwo WasPos, 2022All rights reservedWszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Kinga Szelest

Korekta: Aneta Krajewska

Projekt okładki: Adam Buzek

Zdjęcie na okładce: © by Nejron Photo/Shutterstock

Ilustracje wewnątrz książki: © by pngtree.com

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]

Wydanie I - elektroniczne

ISBN 978-83-8290-117-7

Wydawnictwo WasPosWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

Słowo od autorki

1.

2.

3.

4.

5.

6.

7.

8.

9.

10.

11.

12.

13.

14.

15.

16.

17.

18.

19.

20.

21.

22.

23.

24.

25.

26.

27.

28.

29.

30.

31.

32.

33.

34.

35.

36.

37.

38.

EPILOG

Podziękowania

Jeszcze kilka słów na koniec…

Ze specjalną dedykacją dla mojej najbliższejrodziny.

Słowo od autorki

Gotschow, Chottschow, Choczau, Gotendorf, czy wreszcie Choczewo – to tylko kilka nazw, które na przestrzeni ostatnich wieków nosiła ta wyjątkowa i niezwykle malownicza miejscowość, oddalona od Morza Bałtyckiego zaledwie o parękilometrów.

To właśnie tam postanowiłam osadzić fabułę, pokazując, jak niezwykle skomplikowana, a przy tym wyjątkowo barwna jest historia tegomiejsca.

Aby usprawnić lekturę, zdecydowałam, że będę trzymać się jednej nazwy, dlatego też – pomimo że w tamtym czasie, a konkretniej od 29 grudnia 1937 roku, Chottschow został przemianowany na Gotendorf i trwało to aż do 1945 roku – w powieści tej będę posługiwała się polską nazwą: Choczewo. Również miejscowości sąsiednie oraz wszystkie inne wspomniane w tej książce będą miały polskie nazwy, jak na przykład Rieben – Rybno, Garzigar – Garczegorze, Lauenburg – Lęborkitd.

Niektórych niemieckich słów, jak na przykład Mausebär, nie byłam w stanie jednoznacznie przetłumaczyć, zostały więc zapisane oryginalnie, czyli w językuniemieckim.

Życzę fascynującej i niezapomnianejlektury.

Adriana Rak

Ich muss durch denMonsun,

Hinter dieWelt,

ans Ende derZeit,

bis kein Regen mehrfällt.

Gegen den Sturm, am Abgrund entlang

Und wenn ich nicht mehr kann, denke ichdaran.

Irgendwann laufen wir zusammen

Durch den Monsun, dann wird alles gut1.

Muszę przezmonsun,

za światem na koniecczasu,

gdzie nie padadeszcz.

Przez burzę, wzdłużprzepaści.

I kiedy już nie mogę, myślę otym.

Kiedyś pobiegniemyrazem.

Przez monsun, potem wszystko będziedobrze.

Tokio Hotel, „Durch DenMonsun”

1https://www.tekstowo.pl/piosenka,tokio_hotel,durch_den_monsun.html (data dostępu: 25.08.2021). Tokio Hotel, „Durch den Monsun”, słowa: Bill Kaulitz, David Jost, Patrick Benzer, Dave Roth, Peter Hoffmann, z albumu: „Schrei”, 2005.

W tej książce fikcja literacka miesza się z prawdziwymiwydarzeniami…

1.

1937 rok

Wychodząc z lęborskiego mieszkania, uroniła łzy, które pospiesznie, z obawy przed zatroskanym wzrokiem ojca, szybko wytarła bawełnianąchusteczką.

To już koniec – pomyślała, zamykając za sobądrzwi.

Koniec beztroskich chwil, zabaw, spotkań z koleżankami. Koniec jej nastoletniegożycia…

Od teraz wszystko miało być inaczej. Zostali z ojcem zupełnie sami, a los postanowił za nich. Wraz z nagłą śmiercią matki ich życie stopniowo zaczęło sięzmieniać.

A przecież miało być tak pięknie. Jej ukochana matula miała żyć wiecznie, a przynajmniej na tyle długo, by w spokoju dożyć starości. Niestety okrutna choroba pokrzyżowała te plany. Trzy tygodnie temu trzydziestoośmioletnia Pauline Schulz odeszła, przeżywszy wiele tygodni męczarni. Pozostawiła po sobie smutek i pogrążoną w żałobierodzinę.

Anna, jedyne dziecko Pauline i Petera, wciąż nie dopuszczała do siebie czarnych myśli. Odkąd zabrakło w jej życiu matki, żyła jakby w oddali, pokornie czekając na to, aż ta wróci. Bo przecież musiała wrócić! Nie mogła ich tak po prostu zostawić! Nie teraz, kiedy ojczulek dostał w pracy upragniony awans. I choć z prężnie rozwijającego się miasta, jakim bez dwóch zdań był Lębork, został przeniesiony do małej miejscowości, której nazwa zupełnie nic jej nie mówiła, wiedziała, że status ich życia znacznie się poprawi. A przynajmniej miał się poprawić, za sprawą trzypokojowego mieszkania, które ojciec miał dostać w przydziale. Jego pensja również miała wzrosnąć aż o trzydzieści marek. Dotychczas mieszkali w malutkim, ciemnym mieszkaniu na obrzeżachmiasta.

Dziewczyna z rozrzewnieniem zarysowanym na twarzy przypomniała sobie dzień, w którym szczęśliwy ojciec wrócił do domu i oznajmił tę cudowną wiadomość. To było ponad miesiąc temu, na dwa tygodnie przed tym, kiedy ich ukochana matka i żona, dowiedziała się o śmiertelnej chorobie. Jeszcze wtedy żyli normalnie… Jeszcze.

– A co ty taki szczęśliwy jesteś? – zapytała Pauline, widząc, że jej mąż patrzy na nią i córkę z wielkim uśmiechem na ustach. – O, i dostałam nawet kwiaty? – zdziwiła się, gdy ten wręczył jej malutki bukiecik czerwonychróż.

– Kochane moje najdroższe – zaczął swoją przemowę. Był wyraźnie podekscytowany. – We wrześniu przeprowadzamy się do nowego mieszkania! Dostałem awans! Będziemy mieszkać sami – dodał, mając na myśli brata Pauline, który był kawalerem i po śmierci rodziców zamieszkał razem z siostrą i jej rodziną. Spał na malutkiej kanapie w kuchni. – I to w dodatku w trzypokojowym mieszkaniu! No co, nie cieszyciesię?

– Ale jak to? – Matka nie kryła swojegozdziwienia.

– Podobno w Choczewie zdarzył się nieszczęśliwy wypadek. Jeden z maszynistów, pracujących dotychczas na stacji, wpadł pod lokomotywę podczas robót remontowych, wskutek czego amputowano mu nogę2. Takim oto sposobem potrzebny jest nowy pracownik. Gdy dowiedziałem się o tym, zgłosiłem swoją chęć kierownikowi, a ten już po dwóch dniach, czyli dzisiaj, przyszedł i oznajmił, że właśnie nadszedł mój szczęśliwy dzień. Że dostałem awans i za kilka tygodni będę mógł przeprowadzić się do Choczewa. Do tej pory na zastępstwo znajdą innego człowieka i przygotują dla nasmieszkanie.

– Do Choczewa? – Anna zaśmiała się, patrząc wymownie na ojca. – A gdzie to w ogólejest…?

– To piękna okolica, zaufaj mi, córeczko. Jeszcze się w niejzakochasz!

– Ale ja tutaj skończyłam szkołę, miałam zapewnioną pracę u pani Braun, w sklepie. Mamo! Ja nie chcę stąd wyjeżdżać… – Siedemnastolatka nie potrafiła ukryć swoichemocji.

Przecież w Lęborku miała wszystko. Tutaj się urodziła, żyła, wychowywała. Miała swoje koleżanki, ulubione miejsca, do których chętnie lubiła powracać, i… swobodę, której z pewnością mogłaby jej pozazdrościć niejedna rówieśnica. Była jedynaczką, ukochaną córeczką rodziców, która wiedziała, jak umiejętnie postawić na swoim. Tym razem jednak czuła, że nie wygra. Zresztą wizja dużego, trzypokojowego mieszkania, w którym miałaby własny pokój, zrobiła na niej dużewrażenie.

Z każdym kolejnym dniem jej złość malała. Dziewczyna była coraz bardziej podekscytowana wizją przeprowadzki. Wpływ miały na to również rozmowy z jej koleżankami, które słysząc, że Ania będzie mieszkała w takich luksusach, były szczerze zadowolone z takiego obrotu spraw, bo bardzo ją lubiły i życzyły jej jak najlepiej. Same pochodziły z ubogich rodzin, dla których nowe lokum, składające się z trzech pokoi, było jedynie marzeniem. Jednym z tych, które miały się nigdy niespełnić.

Wizja szczęśliwego życia legła jednak w gruzach. Pauline odeszła, a Anna i Peter zostalisami.

Każdy kolejny dzień uświadamiał im, że powinni się wyprowadzić. Zarówno dla córki, jak i dla męża przebywanie w mieszkaniu, które wciąż przypomniało im o obecności ukochanej osoby, wprawiało ich w ogromną depresję. I tak oto, pomimo początkowych obaw, dwójka rozbitków, spakowała swój życiowy dorobek w trzy niewielkie walizki i opuściła dawne mieszkanie, zostawiając je pod opieką brata matki, Heinricha.

Może Bóg jeszcze zlituje się nad nami i ofiaruje nam szczęście – pomyślała dziewczyna, ostatni raz patrząc na ten stary, potrzebujący pilnego remontu budynek, z którym wiązało się tyle pięknych wspomnień… Wspomnień, które na szczęście pozostaną z nią nazawsze.

*

Peter Schulz, dowiedziawszy się o nagłej śmierci żony, popadł w totalną rozpacz. Po tym, jak otrzymał informację, że jego ukochana, piękna i mądra kobieta odeszła z tego świata, poczuł, że w jednej chwili uchodzi z niego całe życie. Przecież była dla niego wszystkim. Ta śliczna, filigranowa blondynka niegdyś skradła jego serce, sprawiając, że ten zamknięty w sobie, nieśmiały chłoptaś, którym bez wątpienia kiedyś był, stał się odważnym, pełnym radości i ciekawym świata mężczyzną. Doszło nawet do tego, że dotychczas stroniący od nauki, za jej namową przeszedł odpowiednie szkółki i szkolenia, dzięki czemu pracował jakomaszynista.

Poznali się, kiedy oboje jeszcze nie marzyli o miłości. Ba, widok zakochanych par był jedną z tych chwil, w których mogli się zaśmiewać do rozpuku. Wszystkie te czułe słówka, szepty, potajemne schadzki tak właśnie na nich działały. Były powodem do śmiechu i czymś, dzięki czemu mogli dogryzać swojemu rodzeństwu. Gdy jednak po kilku latach spotkali się ponownie, natychmiast się w sobiezakochali.

Trzydziestodziewięcioletni obecnie Peter do końca swoich dni będzie pamiętał te chwile. Dzień, w którym ponownie zobaczył Pauline – miłość swojegożycia.

To był piękny, sierpniowy wieczór, który zamierzał spędzić wraz z dwójką najlepszych kolegów. Jeden z nich, niejaki Adam Bach, obchodził wtedy dwudzieste urodziny. Młodzi chłopcy postanowili zatem zrobić koledze prezent i zabrać go do pobliskiej wsi, gdzie mieszkali dziadkowie Petera. To właśnie tam rozpalili ognisko na polanie. Babcia Petera przygotowała dla chłopców niewielki poczęstunek, składający się z jednego bochenka i kilku kiełbas, które jej mąż wędził przez ostatnie dni w ich przydomowej wędzarni. Wychodząc z domu, do wiklinowego koszyka, do którego zapakowała żywność, dorzuciła jeszcze parę ogórków i pomidorów zebranych poprzedniego dnia. Chłopcy na jej widok byli wyraźnie poruszeni. Co prawda Peter doskonale znał swoją babcię i wiedział, że ta z pewnością przygotuje dla nich poczęstunek, jednak na widok koszyka wypełnionego prowiantem aż podskoczył zradości.

– Tylko nie zjedzcie wszystkiego od razu, bo was brzuchy rozbolą. – Staruszka sięzaśmiała.

– Powiadają, że po takiej strawie nigdy nie bolą! – odpowiedział uradowanyAdam.

Zastanawiał się, kiedy ostatni raz było mu dane zjeść takie frykasy. Z pewnością bardzo dawno temu, wszak ani w jego domu, ani w domu dziadków, który często odwiedzał, nie przelewało się. Ba, można by rzec, że był najbiedniejszym spośród całegotowarzystwa.

Po kilku minutach rozmowy staruszka zostawiła jednak chłopców samych, wszak doskonale wiedziała, że młodość rządzi się swoimi prawami. W dodatku, wychodząc z polany, zobaczyła, jak w stronę trójki młodzieńców zmierzają trzy młode damy, mieszkanki wsi. Peter, na widok niewiast, domyślił się, że babcia nie zamierzała im przeszkadzać. I choć wizyta dawnych koleżanek była zupełnym zaskoczeniem, ucieszył się w mig, bo też towarzystwo pięknych niewiast zawsze poprawiało mu humor. Zresztą sądząc po reakcji kolegów, nie tylkojego.

Tego dnia śmiechom i zabawom nie było końca. Tym bardziej że Peter, widząc swoją dawną koleżankę, niejaką Pauline, rozweselił się na dobre. To właśnie z nią, będąc dzieckiem, spędzał każde wakacje na wsi. Zapamiętał dziewczynę jako radosną, ciekawą świata osóbkę, która po kilku latach wyrosła na wyjątkowo przystojną młodądamę.

Po zjedzeniu wiejskich przysmaków Adam pobiegł do domu dziadków Petera, by po chwili ponownie wrócić do roześmianego towarzystwa. W dłoniach trzymał swój wysłużony akordeon, na którym zaczął grać już po kilku kolejnychsekundach.

Halerz igrosz,Oba były moje, takmoje,Halerz stał się wodą…3

Na dźwięk doskonale znanych wszystkim słów towarzystwo rozbawiło się na dobre. Refren utworu zaśpiewali razem, wspólnie zAdamem.

Heidi, heido, heida.Heidi, heido, heida.Heidi, heido, heidohahaha.Heidi, heido, heida.Heili heiloheila.Heili heiloheila.

To właśnie tego pamiętnego wieczoru niepostrzeżenie miłość wdarła się w jego życie. Pauline skradła serce Petera swoją naturalnością i otwartością, której jemu wciąż brakowało. Gdy tuż po północy odprowadził ją do domu, w towarzystwie przyjaciół, na pożegnanie Pauline nieśmiało wtuliła się w jego ramiona, co ten potraktował jako dobry znak. Początkowo spotykali się ukradkiem, kiedy ten pod różnymi pretekstami odwiedzał swoich dziadków. Szybko zrozumieli jednak, że nie mogą bez siebie żyć. Wbrew obawom postanowili wyjawić najbliższym swój sekret, a ci, o dziwo, nie oponowali. Pauline i Peter zaręczyli się jeszcze tego samego roku, a konkretnie w święta Bożego Narodzenia. Ślub wzięli w pewien piękny czerwcowy dzień i od tamtej pory byli nierozłączni, stanowiąc udanąparę.

Wszystko zmieniło się bezpowrotnie. Peter został sam i gdyby nie to, że miał u swojego boku wspaniałą córkę, która notabene była kopią jego żony, mężczyzna nie potrafiłby odnaleźć się w nowej, pustej dla niego, rzeczywistości.

Patrząc na nastoletnią dziewczynę, wiedział, że musi żyć. Żyć i ze wszystkich sił starać się o to, aby było jakdawniej.

Pytanie tylko, jak to zrobić, kiedy nie było już kobiety, która sprawiła, że jego życie nabrało odpowiednich kształtów? I że w ogóle chciało się każdego dnia wstawać i na nowo toczyć walkę z wszelkimiprzeciwnościami?

Zasiadając z córką w pociągu, zrozumiał, że w najbliższym czasie trudno mu będzie znaleźć odpowiedzi na te pytania i jeszcze trudniej będzie mu żyć tak, jakby nic się niestało.

Jego córka zasługiwała przecież na szczęście, a on, jako jej ojciec, musiał zatroszczyć się o jej przyszłość. Obiecał to żonie na łożu śmierci i powziął tę obietnicę za najważniejszą rzecz do wykonania w najbliższymczasie.

*

Państwo Irene i Willi Schwarzowie nie mieli łatwego życia. Tak jak ich dzieci, na czele z najstarszym Karlem, dziewiętnastoletnim młodzieńcem, który od kilku tygodni był dumnym pracownikiem pobliskiejmleczarni.

Z racji tego, że państwo Schwarzowie byli tak zwanymi robotnikami majątkowymi, rodzina żyła skromnie, a każdy dodatkowy grosz był na wagę złota. Cieszyło ich zatem podjęcie odpowiedzialnej i – jak się później okazało – dobrze płatnej pracy przez ich najstarszegosyna.

Młody Karl dał się poznać kierownikowi mleczarni już parę lat wcześniej, kiedy to jako piętnastolatek zaczął pracę w folwarku pana Neumanna, znajdującym się w pobliskiej miejscowości. Karl każdego dnia, przez okres wakacyjny, zwoził do mleczarni mleko z gospodarstwa Gustava Neumanna. Kierownik zakładu, niejaki Heinrich Bauer, zapamiętał chłopca nie tylko jako pogodnego młodzieniaszka, lecz również jako chętnego do pracy. Nie obyło się bowiem bez sytuacji, w których Karl, widząc, jak wiele pracy czeka robotników mleczarni, pomagał im bezinteresownie, między innymi ładując bańki z mlekiem do auta dostawczego czy też sprzątając razem z nimi ogromne sale, przeznaczone do produkcji sera czy innychwyrobów.

Kiedy zatem miesiąc temu Karl odwiedził choczewską mleczarnię i zgłosił swoją kandydaturę na wakat pracownika zajmującego się wyrobem serów, Heinrich Bauer nie zastanawiał się ani chwili. Wiedział co prawda, że młodzieniec nigdy wcześniej nie wytwarzał żadnych wyrobów mleczarskich, jednakże – ze względu na pozytywne wspomnienia – postanowił dać mu szansę. I już po kilku dniach zrozumiał, że była to doskonała decyzja, bowiem Karl na dobre połknąłbakcyla.

Tamtego wrześniowego dnia młody Schwarz był dumny jak paw. Właśnie minął pierwszy miesiąc jego pracy. Całą wypłatę chciał przekazać rodzicom. Wiedział przecież, że mają jeszcze na utrzymaniu całkiem sporą gromadkę. Najmłodsza z jego rodzeństwa, malutka Marie, miała niespełna trzy lata i od kilku miesięcy, od kiedy Irene wróciła do pracy, zajmowała się nią jedna z jej koleżanek, która sama miała córkę w podobnymwieku.

Gdy zjawił się w domu z sakiewką wypchaną markami i feningami, nie posiadał się z radości, prezentując domownikom zawartość starego, nieco już zniszczonegoworeczka.

Dumni rodzice, widząc szczęście najstarszego syna, nie mieli serca odebrać mu tej radości i zgodnie oznajmili, że pierwszą wypłatę Karl powinien w całości zachować dla siebie. Tak na dobry początek dorosłegożycia.

– Zima się zbliża, trzeba zapasów narobić, drewna kupić… – sprzeciwił się w mig. – Dam matuli choć trochę, na moje utrzymanie… Nie będę już dłużej siedział wam na głowie… – dodał, wyciągając w stronę matki lewą dłoń, w której trzymał dziesięć marek, co stanowiło w przybliżeniu równowartość jego kilkudniowejpracy.

Irene rozpłakałasię.

– Synku, nie musisz… Jakoś damy radę, a ty sobie powolutku na swoją przyszłość odkładaj… Niedługo może jakaś żona się trafi, a wtedy to i dzieci będą migiem… – powiedziała, głaszcząc spoconą dłońpierworodnego.

– Matka dobrze mówi – wtrącił się ojciec, stojący przy starym piecu, pamiętającym czasy swoich poprzednich właścicieli. – Mądry chłopak jesteś, obrotny… Teraz masz pracę… Znajdziesz sobie kogoś niedługo, a wtedy i pieniądze, i nowe mieszkanie będąpotrzebne…

– Tak – przerwała mu Irene. – Niestety nie mamy z ojcem żadnych oszczędności, więc jeśli znajdziesz żonę, nie będziemy nawet w stanie wyprawić ci porządnego wesela, o innych rzeczach nie wspominając… Dlatego wszystkie zarobione pieniądze odkładaj z myślą o swojej przyszłości i nie patrz na nas… My sobie z ojcem zawsze jakoś poradzimy, prawda, Willi? – dodała, patrząc wprost namęża.

– Oczywiście – odpowiedział. – A ty, chłopaku, nie przejmuj się i słuchaj matki, a będzie dobrze. – Zbliżył się do syna i poklepał go poramionach.

W tym momencie Karl po raz kolejny zrozumiał tę prostą prawdę, którą niegdyś wpajała mu ukochanababcia.

Mając u boku ludzi, którzy dają ci miłość i wsparcie, zawsze będziesz bogatym człowiekiem – mówiła często, czego początkowo, jako dziecko, nie był w staniepojąć.

Jego rodzice wielokrotnie, na przestrzeni ostatnich lat, uświadomili mu jednak, że babcia wiedziała, comówi.

Mając tak wspaniałych ludzi u boku, nie bał się o swoją przyszłość. Pomimo braku jakiegokolwiek materialnego majątku miał już przecieżwszystko.

2Wątek inspirowany prawdziwymi wydarzeniami. W rzeczywistości taka sytuacja miała miejsce kilka lat wcześniej, w 1923 roku, kiedy to Hugo Benthin podczas manewrowania lokomotywy wpadł pod nią, co skutkowało amputacją nogi. Po nieszczęśliwym wypadku mężczyzna pracował dalej na kolei, jednakże na zupełnie innym stanowisku – jako sprzedawcabiletów.

IrenaElsner, „Dzieje gminy Choczewo do 1945 roku”, Wydawnictwo Elsir, Amberg 2015, s. 113.

3Cytowany utwór to tekst autorstwa Alberta Ernsta Ludwiga Karla Grafa von Schlippenbacha pt. „Ein Heller und ein Batzen”. Powstał w 1830 roku. W późniejszym okresie piosenka cieszyła się dużą popularnością wśród żołnierzyWermachtu.

2.

Lokomotywa parsknęła opieszale, po czym powolnie zaczęła toczyć się potorach.

Zupełnie tak jakby i ona nie spieszyła się do miejsca, w którym Anna wraz ze swoim ojcem miała rozpocząć noweżycie.

Nowe życie? – pomyślała w tej samej chwili, w której konduktor wszedł do ich przedziału, by sprawdzićbilety.

Na szczęście oni, z racji tego, że ojciec pracował na kolei, mieli darmowe bilety na przejazd. W podróż zabrali ze sobą jedynie trzy walizki, w których znajdowały się ubrania i osobiste pamiątki. Pozostałą część ich skromnego dobytku kilka dni wcześniej przetransportował specjalnie do tego wynajęty kierowca. Pomimo tego, że odległość, jaką musieli pokonać, wynosiła nieco ponad trzydzieści kilometrów, czekały ich niejako dwie podróże, wszak wyprawa pociągiem była dwuetapowa. Na samą myśl o tym Anna westchnęła wymownie, po czym na nowo zaczęła rozmyślać oprzyszłości.

Życie… raczej katorga… – rzuciła kąśliwie w duchu, spoglądając przy tym na zmęczoną twarzojca.

Człowiek, który jeszcze parę tygodni wcześniej, tryskał energią, teraz wyglądał jak siedem nieszczęść. Zresztą ona nie wyglądała lepiej. Pospiesznie oceniając swój obecny stan, doszła do wniosku, że nieżyjąca już matka na widok własnej córki wpadłaby w ogromne zdumienie. Wszak kto to widział, aby taka panna jak ona mogła włożyć niewyprasowaną, pomiętoloną sukienkę i czarny, niewyprany sweterek, na którym widniało kilka maleńkichplam.

Typowy obraz nędzy i rozpaczy – zaśmiała się w duchu, choć tak naprawdę wcale nie było jej dośmiechu.

Przez całą drogę, aż do samego Choczewa, zastanawiała się, co spotka ją na miejscu. Czy będzie ona w stanie zaopiekować się nowym mieszkaniem? Czy jako młoda panienka, która powinna się uczyć i cieszyć życiem, będzie zdolna do takiego poświęcenia? By stworzyć dom i opiekować się własnymojcem?

Sama nie wiedziała, co o tym myśleć. Rozumiała jednak, że nie ma innego wyjścia. Ani ona, ani ojciec, który przecież był w takiej samej sytuacji jak córka. Oboje stracili ukochaną, najbliższą im osobę i oboje jakoś będą musieli pogodzić się z tąstratą.

Choć nie było jej to w smak, obiecała sobie, że zrobi wszystko, aby spełnić się w nowej roli. Widocznie taki miał być jej los, a z nim, jak wiadomo, nie ma co dyskutować, bo dla każdego z nas i tak przygotował osobnyplan.

Patrząc kolejny już raz na zmarnowaną twarz ojca, który zasnął w tej samej chwili, w której ruszył pociąg, poprzysięgła sobie, że zaopiekuje się nim najlepiej, jak tylko będziepotrafiła.

Matka byłaby z ciebie dumna – powiedział jej pewien głos w głowie, który już od jakiegoś czasu stał się dla niejwskazówką.

Tak. Matka na pewno byłaby ze mnie dumna – pomyślała, ostatni raz patrząc na lęborskidworzec.

Na część miasta, które jeszcze kilka tygodni temu było dla niej całym światem. Światem, który przecież zawsze był takibezpieczny…

Wszystko jednak musiało się zmienić, a ona sama musiała dorosnąć. Czy tego chciała, czynie…

*

Uff. A już myślałem, że nie będę w stanie tego zrobić – zamyślił się na moment Peter, kiedy pociąg wreszcieruszył.

Nigdy wcześniej nie pomyślałby o tym, że może porzucić swoje ukochane miasto. Bo to przecież tam, w tym urokliwym miasteczku, zaznał wszystkiego, co najpiękniejsze. To tam zamieszkał ze swoją piękną Paulinschien – jak często czule nazywał swoją żonę – i to właśnie w tym miejscu przeżył najlepsze lata swojego życia. Gdyby więc jeszcze kilka tygodni temu ktoś zapytał go, czy ten kiedykolwiek opuści to coraz prężniej rozwijające się miasto, zapewne popukałby się palcem w głowę. Teraz jednak nie miał wyjścia. Musiał to zrobić. Aby zacząć żyć normalnie, musiał odgrodzić się wielkim murem od tego, co było. Niestety już na wstępie zrozumiał, że nie będzie to łatwezadanie.

Po kilku poważnych rozmowach, jakie odbył wraz z siedemnastoletnią córką i bratem nieżyjącej już żony, Heinrichem, doszedł do wniosku, że wyjazd do nowego miejsca, będzie jedynym sensownym rozwiązaniem w tej sytuacji. W ich lęborskim mieszkaniu, które po śmierci żony w połowie należało do niego i córki, miał pozostać ten, któremu należała się druga połowa spadku – Heinrich, wszak umierająca Pauline nie zapomniała o ukochanym bracie. Ten zresztą na wieść o tym, że zostanie sam, popadł w niemałą rozpacz, ale cóż mógł zrobić w tej sytuacji? Wiedział doskonale, że jeśli Peter i Anna zostaną w mieście, ich życie zamieni się w jeden wielki koszmar. On sam przecież żył tak przez wiele lat – z żalem i ogromnym bólem w sercu. Z uczuciami, które pojawiły się tuż po śmierci ukochanych rodziców. Jego żałoba była długa i bardzo bolesna. Na tyle bolesna, że zrozpaczona Pauline, widząc, jak jej ukochany braciszek popada w coraz większe przygnębienie, postanowiła przygarnąć go do siebie, do maleńkiego mieszkanka, które sama dostała niegdyś w prezencie od rodziców i dziadków. Nie chciał znowu zostawać sam, lecz wiedział, że to nie jest dobry moment na użalanie się nad sobą. I choć zupełnie nie miał o tym pojęcia, jego szwagier doskonale zdawał sobie z tego wszystkiegosprawę.

Pozostawienie Heinricha samego było dla Petera pierwszym poważnym problemem. Nie chciał jednak prosić go o przeprowadzkę. Po pierwsze dlatego, że nie wyobrażał sobie zostawić pustego mieszkania – jedynego miejsca na tej planecie, które już zawsze będzie kojarzyło mu się tylko z jedną osobą – z ukochaną żoną. Poza tym pamiętał, że Heinrich niedawno rozpoczął pierwszą w swoim życiu pracę, która przyniosła mu wielką radość, i nie chciał muodbierać.

Poza Heinrichem dręczył go jeszcze jeden problem. Otóż nie potrafił, pomimo szczerych chęci, tak po prostu opuścić mieszkania, które przez ostatnie lata było dla niego jedynym tak wspaniałym miejscem na ziemi. To maleńkie, liczące niewiele ponad czterdzieści metrów kwadratowych lokum, było również miejscem, które już na zawsze będzie kojarzył wyłącznie z ukochaną żoną. I to właśnie dlatego nie potrafił stamtąd odejść, ponieważ czuł, że odchodząc, opuści nie tylko samo miejsce, ale i ukochaną kobietę… Jej śmierć wciąż nie była dla niego wystarczającym powodem do tego, by odejść, bo to, że Pauline umarła, nie oznaczało, że… nie ma jej w domu. Tak, przecież nadal czuł jej zapach. Gdziekolwiek by nie usiadł, czy to w ich przytulnej sypialni, czy w malutkiej kuchni, wciąż miał jej obraz przed oczami. Zawsze uśmiechnięta, chętna do rozmów i pomocy. Ona, jego wspaniała, mądra i piękna Pauline. Miłość jego życia. Miłość, która najwidoczniej pokona nawet śmierć. Bo on, Peter Schulz, nigdy nie przestanie kochać własnej żony. Tego był pewien jak niczego innego naświecie.

Wiedział, że owoc ich miłości, ta niewinna, i jak się okazało, zaskakująco mądra nastolatka, zasługuje na godne życie, a on, jako jej ojciec, musi jej zapewnić dobrą przyszłość. Dlatego pomimo wielu obaw i rozdarcia związanego z opuszczeniem ciepłego gniazdka, którym bez wątpienia w ostatnich latach było to ciasne, lęborskie mieszkanie, postanowił wyjechać i… zacząć noweżycie.

Życie, które wciąż jawiło mu się przed oczami jako jedna wielka niewiadoma. Cóż miał jednak do stracenia? No właśnie… Jużnic.

*

I to ma być dorosłe życie? – zdumiał się, myśląc o tym, co właśnieusłyszał.

Niejaki Urlich Kerr, jego serdeczny kolega z ławki, a do niedawna kompan do picia piwa w gospodzie u pana Grossa, właśnie został ojcem! On, ten szaleniec, z którym Karl niejednokrotnie popadał w tarapaty. Urlich jak dotąd prowadził hulaszczy tryb życia, a jego beztroska i naiwność często zadziwiały nie tylko jego rodzinę, ale i samego Karla. Nie potrafił on pojąć, jakim cudem ten bawidamek został ojcem, a w niedalekiej przyszłości również mężem, notabene ponętnej panny Elsy, w której kiedyś Karl skrycie się podkochiwał. Od jakiegoś czasu nie kontaktował się z przyjacielem zbyt często, ponieważ ten przeprowadził się do Lęborka, a swoją rodzinę w Choczewie odwiedzał jedynie w wyjątkowych okolicznościach. W istocie zatem nie miał pojęcia o tym, jak w ciągu zaledwie kilku miesięcy, w czasie których nie widział się z kolegą, zmieniło się jego życie. No kto bypomyślał…

– Niezbadane są wyroki boskie – powiedział, słysząc, jak Urlich po raz kolejny już tego wieczoru opowiada mu tę niesamowitą, wręcz baśniową historię, której jest głównymbohaterem.

W przeciwieństwie do bohaterów bajek ten zmęczony, siedzący naprzeciwko Karla młodzieniaszek wcale nie wyglądał na zadowolonego. Ba, Karl dałby sobie głowę uciąć za to, że jego przyjaciel myśli wyłącznie o jednym – o odpoczynku i rzecz jasna o zabawie, bo kto jak kto, ale Urlich nigdy nie odmawiał. Tak było również tego wieczoru, kiedy na wieść o tym, że został ojcem, nie tylko Karl, ale i pozostali tubylcy, spędzający ten wieczór w gospodzie, postanowili skorzystać z okazji i wypić z nim za zdrowie nowo narodzonego! A raczej nowo narodzonych dwóch bliźniaczek, co już zupełnie spędzało sen z powiek młodemuojcu.

Widok odmienionego przyjaciela wywarł na Karlu ogromne wrażenie – a przynajmniej na tyle duże, że jeszcze przez kilka dni po tym pamiętnym wieczorze młodzieniec rozmyślał o tym, co usłyszał. Po tych wszystkich dniach zadumy doszedł do wniosku, że on sam nie jest gotowy na tak dużą zmianę. Zresztą miał już dziewiętnaście lat i jak dotąd zero związków na koncie, a poza tym… Nigdy dotąd nie spotkał kobiety, w której mógłby się zakochać. To prawda, Elsa wywarła na nim niegdyś wrażenie, lecz po latach doszedł do wniosku, że to nie o nią samą chodziło, a o jej wygląd, który na dobre zawrócił w głowie nie tylko jemu, ale i wielu chłopakom z okolicy. Elsa była przecież młodą i piękną dziewczyną, zupełnie niepasującą do otoczenia, w którym było jej dane się wychować. Uczucia, którymi ją darzył, nie miały jednak nic wspólnego z miłością. To wiedział na pewno, tak samo jak to, że wizja zakochania się w pięknej niewiaście była dla niego tak realna jak lot na Marsa lub jakąkolwiek innąplanetę.

– A co ja się tam będę przejmował – powiedział sam do siebie pewnego wieczoru, w czasie którego kolejny już raz myślał o swojejprzyszłości.

Na razie i tak mam na głowie ważniejsze sprawy niż miłość… – dodał w duchu, kładąc się do łóżka i myśląc o swoich najbliższych, dla których chciał jak najlepszegożycia.

Życia, którego przez wzgląd na swoje pochodzenie nigdy tak naprawdę niemieli…

3.

Wbrew obawom Choczewo wcale nie okazało się takie złe, za jakie początkowo miała je Anna. Po pierwsze samo mieszkanie, w którym dane jej było zamieszkać z ojcem, zrobiło na niej ogromne wrażenie, a poza tym wioska, w której osiedli, wyglądała jak małe i wciąż tętniące życiem miasteczko. W okolicy – poza szkołą i innymi ważnymi obiektami, takimi jak na przykład przychodnia lekarska – znajdowało się bowiem kilka sklepów. Ponadto piekarnia, poczta, bank, dwie gospody, stacje benzynowe, mleczarnia, a także inne zakłady lub prywatne firmy, głównie firma budowlana, zakład bednarski czyrzeźnia.

Był nawet dom towarowy. Liczba takich miejsc poruszyła ją na tyle, że w jednej chwili zmieniła swoje negatywne nastawienie do przyszłości, co zresztą dało się zauważyć w pierwszym liście wysłanym przez nią do najlepszej przyjaciółki, Ady Janz, z którą znała się już parę dobrychlat.

Choczewo, 19.09.1937

NajdroższaAdo,

zgodnie z Twoim ostatnim życzeniem piszę do Ciebie ten list, a w mojej głowie wciąż pojawiają się nowe myśli. Otóż wyobraź sobie, moja droga, że miałaś rację. Tak, już widzę ten Twój słodki uśmieszek, który pojawił się na Twojej twarzy, kiedy czytasz te słowa, ale zgodnie z własnym sumieniem muszę się powtórzyć i napisać to samo: miałaśrację!

Już od pierwszych chwil spędzonych w tym miejscu poczułam, że to jest właśnie to i że tego właśnie było mi potrzeba: spokojnego, nowego miejsca, w którym absolutnie nic nie kojarzy mi się z przeszłością. Nasze nowe mieszkanie w porównaniu do tego, w którym żyliśmy przez tyle długich lat, jawi się jako luksusowy lokal. Wszędzie – nawet w łazience – jest duuuużo miejsca! Kiedy pierwszy raz weszłam do pokoju, który miał zostać moim, aż oniemiałam ze zdziwienia, ponieważ jego powierzchnia zajmuje połowę naszego dawnego mieszkanka! Tak, dobrze widzisz! A to dopiero początek, wszak ojciec ma własną, równie dużą sypialnię, a oprócz tego w mieszkaniu znajduje się przestronna kuchnia, do której przylega przepiękny salon, a z okien widać caaałą okolicę. Piękną okolicę, składającą się z samych łąk, pól i lasów. Poza tym tak jak już wspomniałam, mamy własną łazienkę, a dodatkowo nie musieliśmy się martwić o wyposażenie! Wyobraź sobie zatem, jak wielkie zdziwienie przeżyłam i zresztą nadal przeżywam, patrząc na to wszystko, co mnie otacza. Muszę Ci przyznać, że w takim miejscu już nawet ból za tym, co utracone, wydaje się mniejbolesny…

Wszystkie moje obawy związane z tym, co mnie tutaj spotka, minęły w jednej chwili… Obiecałam sobie, że zrobię co w mojej mocy, aby zaopiekować się ojcem, i wiesz co, moja droga przyjaciółko? Zaczyna mi to wychodzić! Sprzątanie, pranie czy wykonywanie podstawowych obowiązków nigdy nie było mi obce, ale sama doskonale mnie rozumiesz: nigdy wcześniej nie musiałam być w stu procentach odpowiedzialna za każde, nawet to najmniejsze zadanie, które jest związane z codziennością. Nie jest mi łatwo, ale wciąż uczę się nowych rzeczy, choć od naszego przyjazdu minął dopiero tydzień. Mój ojciec jest mi bardzo pomocy, za co jestem mu dozgonniewdzięczna.

To wszystko nie miałoby jednak miejsca, gdyby nie Ty! Dlatego nie pozostaje mi nic innego niż podziękować Ci za wiarę we mnie i za Twoje słowa, które ciągle mam w głowie. Dzięki Tobie i temu, co mówiłaś, łatwiej było mi tutaj przyjechać i przekonać się, że wciąż mogę żyć. Żyć i powolutku wracać do tego, co utraciłam wraz z odejściem mojej matki. Mam nadzieję, że z Bożą pomocą przyjdzie mi jeszcze tego zaznać, czego i Tobie, kochanie, bardzożyczę!

Koniecznie daj znać, jak Ci się pracuje u Pani Braun. Czy mówiła coś o mnie? Czy nie narzekała, jak to ma w zwyczaju, na brak nowych klientów? I czy nadal tuż po tym, jak zaczyna rano pracę, marudzi, że jest już bardzozmęczona?

Ależ się rozpisałam! Wybacz, ale ostatnio zupełnie tracę poczucie czasu! Tutaj na wsi leci on jakoś inaczej, wolniej, przez co ciągle mam wrażenie, że… jeszcze jest wcześnie, że jeszcze na wszystko mam czas! No masz Ci los… Kto by pomyślał, że pomimo tego, co rozsadza mnie od środka, będę w stanie się szczerze uśmiechać, i to w dodatku każdegodnia?!

Chyba nienormalna jestem. Kończę, bo jest już późno i za chwilę ojciec wróci do domu. Miał dzisiaj na drugą zmianę i na pewno będzie bardzo zmęczony, bo przez ostatnich osiem godzin był cały czas wtrasie.

Przesyłam gorące pozdrowienia z Choczewa i życzę samych pogodnychdni.

Twoja przyjaciółka

Anna Schulz

PS Zapomniałam napisać, że bardzo tęsknię za Tobą! Bardzo! BARDZO!

Do listu dołączyła dwie pocztówki z Choczewa, jakie udało jej się kupić na poczcie, i starannie zapakowawszy wszystko w kopertę, udała się ponownie – już trzeci dzień z rzędu – do pobliskiej placówki, by wysłaćprzesyłkę.

W ostatnich dniach częste spacery i stałe odwiedzanie tych samych miejsc nie należały do rzadkości, wszak nastolatka pragnęła poznać okolicę i każdy możliwy zakamarek. Z wrodzoną sobie ciekawością obserwowała nie tylko ludzi – których z powodu wciąż słonecznej pogody i prac polowych, jakie wykonywali, przewijało się naprawdę sporo – lecz z lubością chłonęła wzrokiem całą otaczającą jąprzyrodę.

Bez wątpienia nowe miejsce niosło ze sobą wielkie nadzieje, których Anna w głębi duszy pragnęłanajbardziej.

*

Pierwsze dni w nowej pracy pozwoliły Peterowi na chwilowe zapomnienie, wszak wreszcie mógł zająć swoje myśli czymś innym niż ciągłe rozpaczanie po dawnym życiu. Po przyjeździe do Choczewa szybko rzucił się w wir nowych obowiązków, a tych początkowo było coniemiara.

Ku wielkiej radości rodziny Schulzów nowe mieszkanie, zgodnie z obietnicami przełożonego Petera, zajmującego się przeprowadzką, okazało się nowym i bardzo przestronnym lokum. Tak jak pozostałe trzy lokale, znajdowało się ono w dużym budynku, położonym tuż przy samej stacjikolejowej.

Jak się dowiedzieli później, w dwóch sąsiadujących kamienicach również mieszkali pracownicy stacji – w jednej zawiadowca wraz ze swoją rodziną, a w drugiej, tak jak w ich budynku, pozostali pracownicy kolei4.

– Tatusiu, od tej pory, zgodnie ze starym powiedzeniem, będziesz miał do pracy rzut beretem. I to dosłownie! – Anna sięzaśmiała.

– To prawda. – Uśmiechnął się, a jego uśmiech zaskoczył nie tylko stojącą obok Annę, ale i jegosamego.

Przenikliwy wzrok córki speszył go na tyle, że odwrócił głowę w przeciwną stronę, szybko zmieniając przy tym temat. Korzystając z okazji, wypytał nowego kolegę – Adolfa Waltera, którego zadaniem było przywitanie nowych gości – o wszystkie niezbędne sprawy, związane z zamieszkaniem i okolicą. Po kilkunastu minutach zostali sami. W tej samej chwili na tory wjeżdżał właśnie pociąg jadący od strony Rybna. Zaciekawiona Anna stanęła tuż przy jednym z okien, wpatrując się w ten niecodzienny dla niejwidok.

– Mam nadzieję, że ciągły gwar i odgłosy pociągów nie będą dla ciebie kłopotem, córeczko. Zauważyłem, że ostatnio jesteś bardzo delikatna… – Przejęty ojciec stanął tuż za córką i tak jak ona, zaczął podziwiać to, co już za moment miało się stać jego nowącodziennością.

– Nie martw się, ojczulku. – Odwróciła się przez ramię i posłała w stronę ojca lekki uśmiech. – Poradzę sobie, a poza tym… tutaj jest tak pięknie! – dodała radośnie, pokazując ojcu, aby stanął tuż obok niej i również w pełnej okazałości podziwiałokolicę.

Jej radość i zapał dały się we znaki także jemu. Po kilkunastominutowym wpatrywaniu się w tamtejsze widoki dwójka życiowych rozbitków zajęła się wypakowywaniem bagaży. Następnie udali się na krótki spacer, w celu zakupienia niezbędnych produktówspożywczych.

Nazajutrz Peter udał się rano do pracy, by poznać swoje nowe obowiązki. Miał zostać maszynistą, kursującym na trasie Rybno – Choczewo – Garczegorze. Pomimo że miał już odpowiednie doświadczenie, zgodnie z zaleceniami musiał przejść – pod czujnym okiem kierownika i innego maszynisty – szkolenia i jazdy testowe. I wszystko to zdał na piątkę z plusem, co sprawiło, że już po kilku dniach zaczął pracować nadobre.

*

Mleczarnia była jednym z najważniejszych miejsc w Choczewie. To właśnie ona przyczyniła się do ciągłego i znacznego wzrostu gospodarczego całej okolicy. W okresie wiosenno-letnim pracownicy zakładu uwijali się jak w ukropie, ponieważ dzienna dawka dostarczanego mleka wynosiła 2 385 686 kilogramów5.

Choczewskie mleko przetwarzano nie tylko na masło i twaróg, lecz również produkowano z niego maślankę i serwatkę. Gotowe wyroby, a także samo mleko w ogromnych bańkach – które wytwarzał miejscowy bednarz, Ernst Paschke – transportowano niemalże codziennie na stację kolejową, z której zostały zabierane i dostarczane nawet do odległegoBerlina.

Karl Schwarz uwielbiał swoją pracę. Z racji tego, że wychowywał się w wielodzietnej rodzinie, uwielbiał przebywać w dużych grupach. Nie straszna mu była zatem praca w dużym zakładzie, przez który codziennie przetaczało się mnóstwo osób. Młodzieniec był uwielbiany nie tylko przez kierownika mleczarni, lecz również przez jejpracowników.

Zawsze był skory do rozmów, żartów i niesienia pomocy, a poza tym wprost uwielbiał przesiadywać w zakładzie, co już po kilku tygodniach doprowadziło do tego, że nabawił się nowej ksywki – Pracuś. Właśnie tak wołali na niego koledzy, a z czasem nawet – oczywiście w żartobliwym tonie – sam kierownik mleczarni. Karl nic sobie z tego nie robił, bo doskonale wiedział, że to prawda. Kochał swoją pracę i jeszcze bardziej doceniał fakt, że dzięki niej ma pieniądze, których zawsze tak brakowało jegorodzinie.

Niedawne spotkanie z Urlichem wciąż spędzało mu sen z powiek, ponieważ Karl uświadomił sobie, że to już właśnie jest ten czas, w którym większość jego dawnych kolegów, będzie zakładała własne rodziny. Oczywiście, spora grupka młodych mężczyzn już od jakiegoś czasu albo była żonata, albo właśnie się żeniła, jednakże z żadnym z kolegów nigdy nie łączyły go takie stosunki jak z Urlichem. Ten był dla niego jak brat i być może właśnie jego przykład pokazał Karlowi, że… również na niego wreszcie przyjdzie czas. W rzeczy samej, jak na młodego i odpowiedzialnego mężczyznę przystało, czuł coraz większą presję związaną ze swoją przyszłością. I choć na horyzoncie wciąż nie pojawiała się „ta jedyna”, ba! – nie było nawet mowy o żadnej potencjalnej kandydatce na przyjaciółkę – Karl, z wrodzonym sobie racjonalizmem, zaczął robić sobie plany na przyszłość. A jeśli miał zostać mężem i ojcem, musiał pracować, otco.

I będę pracował do końca swych dni – obiecywał sobie za każdym razem, gdy myślał o tym, co przyniesie mulos.

Bo w to, że spotka go szczęście w postaci własnej rodziny, nie śmiał wątpić. Taka była przecież kolej rzeczy – każdemu jest cośpisane…

4Irena Elsner, „Dzieje gminy Choczewo do 1945 roku”, Wydawnictwo Elsir, Amberg 2015, s.87.

5Ibidem, s. 92.

4.

Od przyjazdu do Choczewa minął już dobry miesiąc. W tym czasie rodzina Schulzów na dobre zadomowiła się w tej urokliwej wiosce, a wszelkie wątpliwości związane z nowym miejscem już dawno odeszły w zapomnienie. Dwie nieszczęśliwe i zagubione dusze powoli odnajdywały spokój i wszystko wskazywało na to, że będzie jeszczelepiej.

Młodziutka Anna dość szybko załapała bakcyla. Stała się nie tylko dobrą gosposią, lecz także idealnie odnalazła się w małej społeczności, co sprawiło, że z marszu zyskała sympatię nowychsąsiadów.

W budynku, w którym mieszkała z ojcem, znajdowały się jeszcze trzy inne mieszkania. W jednym z nich, znajdującym się na tym samym piętrze, co mieszkanie Schulzów, od niedawna mieszkało młode małżeństwo – Marie i Paul Bauchmann wraz ze swoją malutką, niespełna roczną córeczką, Ritą – z którymi Anna nawiązała najlepszy kontakt. Poza nimi jej nowymi sąsiadami zostali państwo Fritz oraz Bergman, którzy sami zainicjowali kontakt z Schulzami, gdyż zarówno pan Fritz, jak i pan Bergman pracowali na kolei – Joachim Fritz jako dyżurny ruchu, a Karl Bergman był toromistrzem, zajmującym się technicznym stanem torówkolejowych.

Lepszych sąsiadów nie mogłabym sobie wymarzyć – wzdychała często Anna, kiedy kolejny raz doświadczyła z ich stronyserdeczności.

A takich chwil było naprawdę sporo, wszak, jak to bywa w mniejszych społecznościach, wieści szybko się rozchodzą, dlatego też dawne życie Anny i Petera nie było dla nikogo z mieszkańców żadną zagadką. Większość z tubylców szczerze współczuła im utraty ukochanej matki i żony, dlatego chętnych do niesienia pomocy nigdy nie brakło. Takim oto sposobem zarówno Anna, jak i jej ojciec nie mogli narzekać na samotność. A jako że z chęcią podejmowali nowych gości, w ramach zacieśniania sąsiedzkich więzi, niemalże każdego dnia przez ich mieszkanie, przewijało się kilka, czasem nawet kilkanaście osób. Było gwarno i radośnie, co w znacznym stopniu przyczyniło się do poprawy ogólnych nastrojów rodzinySchulzów.

Po miesiącu spędzonym na przyjmowaniu i odwiedzaniu gości nadszedł czas na chwilowy odpoczynek. Za oknami pogoda zrobiła się iście jesienna, a w ostatnich dniach, z racji opadów gradu i silnych wiatrów, nawet zimowa, dlatego też zaczęto spotykać się z mniejszą częstotliwością. To jednak nie sprawiło, że Anna i Peter Schulz zostali całkiem sami. Z wizytą przyjechał do nich wujek Heinrich, przywożąc ze sobą kilka pamiątek z Lęborka. Wśród nich znalazło się jedno z rodzinnych zdjęć Schulzów, którego widok bardzo rozczuliłAnnę.

– Skąd je masz? – zapytała zdziwiona, widząc, jak wujek podaje jej ramkę ze zdjęciem, której szukała, będąc jeszcze w Lęborku, przez długi czas. – Tyleśmy się go naszukali i jest! Nasze ostatnie wspólne zdjęcie z mamusią… – dodała niemalże przez łzy, tuląc do siebieramkę.

Zdjęcie zostało wykonane w jednym ze znanych lęborskich zakładów fotograficznych, na kilka dni po tym, jak Peter poinformował swoją rodzinę o przeprowadzce. Jeszcze wtedy żyli pełną piersią, zupełnie nie zdając sobie sprawy z tego, co przyniesie im los. Fotografia przedstawiała zatem ich uśmiechnięte twarze, którym bardzo daleki był smutek. Była to jedna z ostatnich pamiątek, jaka została im po Pauline – jej radosny, wdzięczny uśmiech, którego widok już na zawsze pozostanie w pamięci całej rodziny. Bo przecież taka właśnie była – uśmiechnięta i zadowolona ze swojego życia… I właśnie taką chciała zostać Anna, a przynajmniej wciąż sięstarała…

– Po waszym wyjeździe postanowiłem odświeżyć nieco mieszkanie i zająłem się remontem kuchni – odpowiedział po chwili Heinrich, nadal przyglądając się siostrzenicy, do której żywił ojcowskieuczucia.

Uczestniczył w życiu Anny w zasadzie od jej narodzin i przez ostatnie lata bardzo się z nią zżył. Był dla niej, jak sama zresztą często podkreślała, kimś więcej niż wujkiem – traktowała go jak przyjaciela i jak starszego brata, któremu zawsze zwierzała się ze swoichsmutków.

– Co prawda było mnie stać tylko na pomalowanie ścian w kuchni i przedpokoju – kontynuował, widząc zaciekawienie rysujące się na twarzy nastolatki – jednakże postanowiłem czymś się zająć… Kiedy przestawiałem szafki, stojące w przedpokoju, za jedną z nich znalazłem właśnie tę ramkę, którą postanowiłem nieco odświeżyć i przywieźć wam napamiątkę…

– Dziękuję, wujaszku! Bardzo ci dziękuję – odpowiedziała, zbliżając się do wujka, po czym wtuliła się w jego ramiona. – Tak za tobą tęskniłam – dodała, starając się przy tym nierozkleić.

Widok dawno niewidzianego wujka, który został całkiem sam w ich dawnym mieszkaniu, spowodował, że powróciła do przeszłości. Postać wujka Heinricha, z którym zawsze z wielką chęcią spędzała wolne chwile, bawiąc się i śmiejąc do rozpuku, stała się nieodzownym elementem przeszłości. Czasu, o którym ze wszystkich sił starała sięzapomnieć.

– Ja za tobą też, moja Mäusezähnchen6.

– Wiesz, że to wciąż tak bardzo boli…? – zaczęła, nie mogąc już dłużej opanować emocji. – Przez ostatnie miesiące staram się żyć i… choć na chwilę zapomnieć, ale nie potrafię… Nie potrafię bez niej żyć, tak samo zresztą jak ojciec… Widziałeś, jak bardzo się zmienił? Jest jeszcze młodym, zdrowym mężczyzną, a teraz w ogóle po nim tego nie widać! Och! – Rozpłakała się na dobre, nadal tuląc się do wujka. – Oddałabym wszystko, by tylko przywrócić jejżycie…

Po tych słowach Heinrich przytulił ją mocniej do siebie, po czym przez ponad godzinę starał się wytłumaczyć nastolatce brutalną dla niej prawdę. Musiała żyć, musiała wciąż żyć i cieszyć się tym, co ma, bo choćby nie wiadomo jak bardzo chciała, nie była w stanie cofnąć czasu. Jej matka, a jego ukochana siostrzyczka, nie powstanie z grobu i już nigdy do nich nie wróci. I aby Anna mogła żyć dalej, musiała się z tympogodzić.

Te gorzkie słowa jeszcze długo dźwięczały w głowie młodziutkiej dziewczyny. Na tyle długo, że po raz kolejny poprzysięgła sobie, że da radę. Musiałaprzecież…

*

Tego roku choczewski Weihnachtsmarkt7 wyglądał przepiękne. Kilka dni wcześniej spadł śnieg, co tylko spotęgowało ten bajkowykrajobraz.

Karl wraz z całą swoją rodziną, jak co roku, udał się na kiermasz w wyśmienitym humorze. Jarmark rządził się bowiem swoimi prawami, a jego wyjątkowość polegała na tym, że był wielką atrakcją nie tylko dla ludzi wierzących, lecz również dla ateistów, którzy corocznie licznie odwiedzali towydarzenie.

To był jeden z takich dni w roku, w którym Choczewo przeistaczało się w magiczne, małe miasteczko. Na głównej ulicy rozstawiali się bowiem wszyscy oferujący swoje usługi, a tych było co niemiara.

Wśród kilkunastu małych stoisk można było znaleźć między innymi te z ozdobami świątecznymi, lokalnymi specjałami kulinarnymi czy rękodziełami okolicznych artystów. Nie brakowało miejsc, w których sprzedawano wypieki i słodkości, oraz tych, w których można było zaopatrzyć się w choinkę. Ponadto sprzedawano grzane wino, które z każdym kolejnym rokiem zyskiwało coraz większą rzeszę fanów. Jarmark urozmaicony był również tradycyjnym Krippenspiel8w wykonaniu dzieci z choczewskiej podstawówki. Bez wątpienia dla większości rodzin to tradycyjne niemieckie wydarzenie było jednym z tych, dzięki którym przyjemnie spędzało sięczas.

– W takich chwilach jak ta aż nie mogę powstrzymać łez – powiedziała Irene Schwarz, widząc, jak na scenę wychodzi dwójka jej dzieci, Lili iRalf.

Bliźniacy uchodzili w rodzinie za wyjątkowe, artystyczne dusze, dlatego z wielką chęcią uczestniczyli w tego typuwydarzeniach.

– Lili wygląda na tej scenie jak prawdziwy anioł… – dodała.

– To prawda – wtrącił się mąż, stojący obokkobiety.

– Brakuje jedynie, aby teraz zdarzył się jakiś cud. – Karl zaśmiał się, zupełnie nie zdając sobie sprawy z tego, że być może już niedługo spotka go prawdziwy, najprawdziwszycud.

Wypowiadając te słowa, spostrzegł bowiem stojącą nieopodal niewiastę, która nie potrafiła poradzić sobie – jak słusznie przypuszczał – z dopiero co kupionym drzewkiem. Choinka, którą dziewczyna trzymała w rękach, była dla niej za duża. Nic dziwnego zatem, że nieznajoma co rusz po przejściu zaledwie trzech, czterech kroków przystawała, by jakoś okiełznać swój zakup. Nagle dziewczyna zatrzymała się na dłuższą chwilę i kolejny już raz zaczęła kombinować przy drzewku, pochylając się nad nim. Zaabsorbowana, nie spostrzegła, że gdy tak klęczała, zastanawiając się, co dalej począć, z kieszeni jej płaszcza wypadła malutka, czarna sakiewka, co nie uszło uwadze Karla. Nie namyślając się długo, młodzieniec podbiegł w jejstronę.

– Halo! Proszę zaczekać! – krzyknął, podnosząc malutki czarnyportfelik.

Młoda kobieta przystanęła na moment i odwróciła wzrok w stronę nieznajomego, a ten wyciągnął do niej dłoń, w której trzymałzgubę.

– To chyba pani… – dodał po chwili, gdy ta, nie mówiąc nic, wzięła zdobycz z jegoręki.

– Tak, to moje. Bardzo panu dziękuję… Zupełnie nie wiem, jak mogłam do tego dopuścić… Dziękuję – mówiła nieco nieskładnie, ze spuszczonągłową.

Była speszona, wszak nie codziennie przychodziło jej rozmawiać z nieznajomymimłodzieńcami.

– Proszę poczekać – rzekł Karl, spoglądając na odchodzącą dziewczynę. – Pomogę zanieść do domu… – Wskazał palcem nadrzewko.

Skonsternowana młoda kobieta jedynie skinęłagłową.

– Nie chcę pana kłopotać – powiedziała, gdy przeszli zaledwie kilkametrów.

– Żaden problem – przystanął, szukając czegoś wzrokiem. – O, tam, za rogiem – pokazał na jeden z budynków – zostawiłem swoje sanki. Proszę chwileczkę poczekać, a pobiegnę po nie i załaduję choinkę, byśmy szybciej dotarli docelu.

– Ddd… dobrze – wydukała coraz bardziej zakłopotana. – Mieszkam tuż przy stacjikolejowej…

Po krótkiej chwili młody mężczyzna powrócił do niej, ciągnąc za sobą duże sanie, na które jednym szybkim ruchem załadowałdrzewko.

Anna pokiwała głową, widząc, że ten się w nią wpatruje, po czym zaczęli maszerować przedsiebie.

Całą drogę przeszli w absolutnej ciszy, a jedynym dźwiękiem, który im towarzyszył, był ten dochodzący z pobliskiego jarmarku. Droga do mieszkania Anny nie była zbyt długa, dlatego też w niespełna pięć minut doszli do celu. Oboje byli wciąż zbyt mocno onieśmieleni sobą nawzajem, by nawiązać jakikolwiek kontakt. Młoda dziewczyna odważyła się odezwać dopiero wtedy, kiedy stanęli pod budynkiem, w którym mieściło się jejmieszkanie.

– To tutaj – powiedziała, patrząc na zaśnieżony dom. – Dziękuję za pomoc. – Uśmiechnęła się, co jeszcze bardziej zawstydziło stojącego naprzeciwkoKarla.

W tej samej chwili otarła dłonią płatki śniegu, znajdujące się na jej twarzy. Jej ruch był delikatny i w oczach Karla jawił się jako niezwykle zmysłowygest.

Ech… – westchnął w duchu, nie potrafiąc oderwać oczu od zmarzniętych rąk niewiasty. Nie wiedząc czemu, pragnął zbliżyć się do niej i schować jej dłonie w swoich, aby tylko, choć na moment, je otulić i dać im ciepło. Myśląc o tym, w porę spostrzegł, że towarzyszka intensywnie wpatruje się w jego oczy, co pozwoliło muotrzeźwieć.

– Nie ma za co. Polecam się na przyszłość – odpowiedział, stawiając zielone drzewko na klatce schodowej, po czym zapadłacisza.

Cisza, którą nie sposób było przerwać. Zamyśleni, zerkający nieśmiało na siebie nawzajem, nie wiedzieli, co powinni dalej począć. Karl, z niewiadomych sobie powodów, chciał, aby ta chwila trwała jak najdłużej. Właśnie przed oczami miał obraz niezwykle szykownej, młodej kobiety, która sprawiła, że… poczuł sławetne motylki w brzuchu, o których jak dotąd słyszał jedynie od swoich rówieśników. On sam nigdy wcześniej nie poczuł czegośtakiego.

To przecież niedorzeczne, aby w jednym momencie zupełnie obca osoba, mogła wywołać takie emocje! – pomyślał w przypływierozsądku.

Niedorzeczne, a jednakprawdziwe.

– O, tutaj jesteś, aniołku – zwróciła się do Anny pani Bergman, przerywając coraz bardziej napiętą atmosferę. – O, dzień dobry, młodzieńcze – rzekła, spostrzegając stremowanegoKarla.

– Dzień dobry i do widzenia – odpowiedział, ściągając przy tym czapkę z głowy. – Proszę pozdrowić ode mnie męża – dodał, po czym zwrócił się bezpośrednio do Anny – Dozobaczenia…

– Do widzenia… – pożegnała się i wraz z sąsiadką zniknęła za wielkimi, drewnianymidrzwiami.

Wracając do rodziny, Karl nadal był w szoku. Sam nie mógł pojąć, co się właściwie z nim stało. Bo przecież w zasadzie nie wydarzyło się nic nadzwyczajnego. Ot, pomógł jedynie nieznajomej, młodej kobiecie, która nie potrafiła poradzić sobie z choinką. Tylko tyle i aż tyle. Jedna, niepozorna sytuacja, o której bezustannie rozmyślał przez długiemiesiące…

Nim spostrzegł, minęły kolejne. Ten rok był dla niego nie lada wyzwaniem, dlatego cieszył się, że ma go już za sobą. I jak każdy w nadchodzącym nowym roku doszukiwał się zmian na lepsze. Bo tego właśniepotrzebował.

Zresztą nie tylko on, Annarównież.

*

Ostatnie tygodnie nie były dla nich łaskawe. Święta Bożego Narodzenia spędzili smutnie, zaszywając się w swoim choczewskim mieszkaniu. Co prawda zaprosili do siebie Heinricha i żywili wielką nadzieję na jego przyjazd, lecz ten obiecał wcześniej jednej z ciotek, mieszkającej w odległym Hamburgu, że ją odwiedzi. Zostali zatem sami, po raz pierwszy w życiu spędzając święta w niezwykłej, choć skrywanej przed sobą nawzajem, rozpaczy. Wszystko to zatem, na co pracowali przez ostatnie miesiące, odeszło w dal, pozostawiając po sobie jedynie rzewnewspomnienia.

A miało być tak pięknie… On, głowa rodziny, ojciec wspaniałej nastolatki, miał zaopiekować się nią i sprawić, że ta już nigdy nie zazna w swoim życiu bólu. Miał stać się dla niej ostoją i zapewnić jej godną przyszłość. To właśnie po to chciał się przeprowadzić, jeszcze wtedy, gdy żyła Pauline. Wybierając tę ofertę, wiele zyskał, wszak nie tylko podwyższyła mu się pensja, lecz także otrzymał mieszkanie służbowe, które w porównaniu z tym, które mieli, uchodziło za luksusowe. I taka miała być przyszłość Anny, którą on, jako jej ojciec, obiecał jej zapewnić. Miała przecież żyć wygodnie, nie przejmując się niczym. Jej początkowy entuzjazm udzielił się też jemu, lecz obydwoje szybko zdali sobie sprawę z tego, że są marnymi kłamcami. Bo choćby bardzo chcieli, nie potrafili oszukać samych siebie. Wspomnienia dawnego, wspaniałego życia wciąż pozostawały w ich głowach, skutecznie blokując kolejne kroki. Kroki, które w ich sytuacji, były niezbędne ku temu, by móc wreszcie uwolnić swoje dusze i zacząć żyć. Po prostużyć…

6Mäusezähnchen – dosłowne tłumaczenie: mysi ząbku. Jest to popularne zdrobnienie niemieckie, którym zwraca się na przykład do dzieci lub ukochanychosób.

7Weihnachtsmarkt – kiermasz organizowany w plenerze, tuż przed BożymNarodzeniem.

8Krippenspiel – jasełka.

5.

1938 rok

Nowy rok przyniósł nowe szanse. Po smutnych świętach nadeszły upragnione chwile radości. Przygaszona przez wspomnienia, doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że powinna zrobić coś dla siebie. Przed przyjazdem do Choczewa marzyła o podjęciu pierwszej poważnej pracy, na którą zresztą była już umówiona z właścicielką jednego z lęborskich sklepów. Niestety okrutny los szybko zweryfikował jej plany, rzucając ją przy tym w nieznane. Na szczęście jednak Anna, pomimo bólu, który wciąż w sobie nosiła, idealnie odnalazła się w nowej rzeczywistości. Dbanie o dom wcale nie okazało się takie straszne, tak samo jak wszelkie pozostałeobowiązki.

Zawsze mogła liczyć na pomoc ojca, który – pomimo nawału pracy – za każdym razem, gdy go o to poprosiła, z radością wykonywał polecone mu zadania. Był dla niej podporą nie tylko w tych trudnych momentach, lecz również okazał się idealnym kompanem do rozmów, które zazwyczaj umilały im długie, zimowe wieczory w nowymmieszkaniu.

Co prawda Peter już od narodzin córki był w nią wpatrzony jak w obrazek i zawsze uczestniczył w jej wychowaniu, lecz to właśnie z matką dziewczyna miała najlepszy kontakt. Nic więc dziwnego w tym, że początkowo rozmowy z ojcem były nieco nieśmiałe, niemniej jednak błyskawicznie nawiązali nić porozumienia, dzięki której nie tylko ich pogadanki, ale i codzienne życie, stało się o wielełatwiejsze.

Nasiąknięta spokojem, który zaczął jej towarzyszyć wraz z nadejściem nowego roku, postanowiła wreszcie spełnić swoje marzenie. I choć początkowo obawiała się reakcji ojca, doszła do wniosku, że nic nie stoi na przeszkodzie ku temu, aby mogła spróbować i… podjąć pracę. Jej codziennie obowiązki nie wymagały przecież tego, aby bezustannie musiała przebywać w domu, dlatego też dodatkowa praca nie była niczym nadzwyczajnym, a już z pewnością czymś, co w jakikolwiek sposób mogłoby ją nadwerężyć. Mogłaby wreszcie wyjść do ludzi, poznać ich i… zapomnieć w końcu o smutnych wydarzeniach, które wciąż spędzały jej sen zpowiek.

Pewnego styczniowego dnia, wracając z zakupów, wstąpiła na pocztę, gdzie zakupiła najświeższe wydanie „Lauenburger Zeitung”, gazety, w której widziała niegdyś wiele lokalnychogłoszeń.

Gdy wróciła do domu, pospiesznie rozpakowała torby, zaparzając w międzyczasie gorącą herbatę, po czym zasiadła do upragnionejlektury.

Po chwili, z uśmiechem na ustach, kilkukrotnie przeczytała oba poniższeogłoszenia.

Majątek w Choczewie zatrudnipokojówkę.Miesięczne wynagrodzenie 22marki.

Rodzina von Fleiss z Choczewka zatrudni pokojówkę za wysokiewynagrodzenie.

Oba ogłoszenia wydały się niezwykle interesujące i dotyczyły zajęcia, które z powodzeniem mogłaby wykonywać. Uwielbiała sprzątać, dlatego też postanowiła, że zgłosi swoją kandydaturę w oba miejsca. Po dłuższym namyśle wybrała jednak choczewski majątek, z racji tego, że dzielił ją od niego jedynie kilometr. Tymczasem musiała porozmawiać z niczego nieświadomym jeszcze ojcem, który o dziwo, zgodził się bez żadnegosprzeciwu.

– Oczywiście, córeczko – odpowiedział, kiedy usłyszał wieczorem, jak podekscytowana Anna przedstawia mu swoje plany. – Niedługo skończysz osiemnaście lat, dlatego myślę, że to dobra pora, abyś spróbowała. Musisz jednak pomyśleć o tym, czy na pewno chciałabyś zostać pokojówką? Taka praca, wbrew pozorom, to dużaodpowiedzialność…

– Wiem, papa. Już to przemyślałam i bardzo chciałabym spróbować… Jeśli nie masz nicprzeciwko…

– Igelschnäuzchen9, zgadzam się na wszystko, pod warunkiem, że pozwolisz mi pójść z tobą w oba miejsca. Chciałbym się dowiedzieć, z kim miałabyś pracować… – Posłał w stronę córki serdeczny uśmiech, który ta powzięła za dobryznak.

– Oczywiście! – zadeklarowała. – Nawet nie śmiałabym dokądkolwiek pójśćsama…

Takim oto sposobem dwa dni później, po wcześniejszej wizycie ojca, oboje stawili się w choczewskim dworku i już po krótkiej rozmowie z zarządcą majątku, a później także samym księciem – właścicielem posiadłości – Anna dostała wymarzoną szansę odlosu.

– Z racji tego, że nasza obecna pokojówka musi wyjechać pilnie do Berlina za dwa dni, chciałbym, aby stawiła się panienka w pracy już jutro – nakazał zarządca, kiedy Peter zapytał go o konkretny termin podjęcia przez córkę pracy. – Dzięki temu będzie miała panienka okazję porozmawiać z panią Holz i dowiedzieć się, czego będziemy wymagać. Proszę być jutro o ósmej rano i poprosić panią Holz orozmowę.

– Tak, naturalnie… Będę.

Wciąż zszokowana dziewczyna nie potrafiła w tamtej chwili zdobyć się na odwagę, by powiedzieć coś więcej. Była nieco oszołomiona i lekko zdezorientowana, ponieważ nie spodziewała się, że uda jej się zdobyć tę pracę. I to na pierwszym, trwającym zaledwie kilkanaście minut, spotkaniu…

Wracając do domu, nadal nie dowierzała, że właśnie teraz miało spełnić się jej wielkie marzenie. I choć oficjalnie najbliższe dni miały być dla niej próbą, wszak nikt nie zatrudniłby jej, nie poznawszy jej umiejętności, ona znała siebie jak nikt inny na świecie i wiedziała, że dostanie tę pracę. Była sumienną, uczciwą i ułożoną dziewczyną – wprost idealną kandydatką na tostanowisko.

Następnego dnia, zgodnie z umową, z wielkim uśmiechem na ustach stawiła się w nowym miejscu. Miejscu, które już od pierwszych chwil skradło jejserce.

Po krótkiej wymianie serdeczności i przedstawieniu się pani Rita Holz, obecna pokojówka na dworze, zaczęła przechadzać się z Anną po majątku, by przedstawić jej zakresobowiązków.

– Jako pokojówka na dworze naszego jaśnie państwa będzie musiała panienka zająć się następującymi sprawami: sprzątanie pokoi jaśnie państwa oraz ich trójki dzieci, a w razie przyjazdu gości również tych pomieszczeń, które będą oni zajmować. Proszę jednak pamiętać o tym, że swoje obowiązki musisz, drogie dziecko, wykonywać pod nieobecność osób zamieszkujących pokoje – zwróciła się do dziewczyny, wchodząc do jednego z wielkich, przestronnych pomieszczeń, którego powierzchnia była o wiele większa niż… całe mieszkanie Anny i jejojca.

– Oczywiście… – odpowiedziała nieśmiało, wpatrując się przy tym w ogromne, jak się domyśliła, drewniane, małżeńskie łoże, stojące na środku przyległej do pokojukomnaty.

– Oprócz tego będziesz musiała stale dbać o zmianę pościeli, o dostarczanie świeżych ręczników i bielizny, a także środków czystości oraz ubrań wracających z pralni… Sprzątaniem kuchni i wszystkich innych pomieszczeń gospodarczych zajmują się Katherina i Vasil, ukraińscy uchodźcy, których jaśnie pan postanowił zatrzymać u siebie na dworze. Twoim obowiązkiem jest dbanie o pokoje oraz salon, biblioteczkę i biuro księcia. O godzinach pracy będziesz zawsze informowana z wyprzedzeniem przezzarządcę.

– Czy… czy mogę o coś zapytać? – wtrąciła, pesząc się przy tymniemiłosiernie.

– Oczywiście, dziecinko. Powiedz mi, co cię obecniefrapuje?

– Czy będę pracowała każdego dnia…? – Ponownie spuściławzrok.

Była to jedna z tych rzeczy, o którą wcześniej zapomniałazapytać.

– Ależ naturalnie, że nie! – Starsza kobieta posłała w jej stronę szczery uśmiech. – Każdy z zatrudnionych w majątku pracowników ma przynajmniej jeden dzień wolny w każdym tygodniu. Ponadto średnio pracujemy po maksymalnie osiem godzin dziennie, często nawet mniej, w zależności od tego, w jakim czasie uda nam się wykonać wszelkie powierzone nam obowiązki… Nie przejmuj się, dziecinko – dodała po chwili, widząc że Anna nadal bardzo się stresuje. – Wszystko będzie dobrze. Jaśnie państwo to dobrzy, spokojni i uczciwi ludzie, którzy z szacunkiem traktują swoich pracowników. Gdyby nie to, że moja matka się rozchorowała, na pewno wciąż pracowałabym tutaj, bo uwierz mi, słoneczko, pracowałam w wielu miejscach, ale takiego spokoju jak tu nie zaznałamnigdzie.

– Dziękuję za dobre słowa… Mam nadzieję, że uda mi się sprostać wszelkimzadaniom…

– A, pewnie! Uśmiechaj się dużo i rzetelnie wykonuj wszelkie polecenia, a wszystko będzie dobrze! Tymczasem, chodźże, kochanieńka, ze mną, a pokażę ci pokój malutkiego Gustava, najmłodszego z synów, w którym jestem po prostu zakochana! To taki słodki bobas… Uroczy blondynek, od którego nie sposób oderwać wzroku! Wiesz, że ma dopiero trzy lata, a mówi lepiej, niż niejedno dziecko w podstawówce?! – trajkotała w najlepsze, dzięki czemu stres towarzyszący Annie powoli zacząłustępować.

Rita Holz i pozostali pracownicy dworku okazali się niezwykle serdecznymi i bardzo pomocnymi ludźmi. To właśnie dzięki ich uprzejmości pierwsze chwile w nowym miejscu były dla młodej dziewczyny niezwykle inspirującymi. I choć nie był to dla niej łatwy czas, wszak miała na głowie wiele ważnych obowiązków, była zadowolona jak chyba nigdywcześniej.

Bo wreszcie coś zaczynało się zmieniać nalepsze…

*

Wyłaniający się zza drzew pałac był jednym z tych obrazków, które wciąż nie przestawały go nudzić. Mógłby na niego patrzeć bez opamiętania, każdorazowo lustrując jego wygląd. A jako że mieszkał w pobliżu, miał doskonały widok na to wspaniałe miejsce. Poza tym dzięki pracy swoich rodziców, często bywał w pałacu. Jako dziecko uwielbiał skradać się po jego wnętrzach, szczególnie tych znajdujących się wpiwnicy.

Zbudowana w XIX wieku rezydencja jawiła się w jego oczach jako coś niewyobrażalnie pięknego. Ilekroć na nią nie spoglądał, nie mógł wyjść z podziwu, jak ten niepozornie wyglądający pałacyk może mieć takiurok.

Na to, co miał ujrzeć tego poranka, nie był jednak przygotowany. Na przypałacowej oficynie, z której notabene można było podziwiać pobliski park, ujrzał bowiem właścicielkę najpiękniejszych oczu, jakie kiedykolwiek było mu dane zobaczyć. To właśnie tam, na zaśnieżonym tarasie, zobaczył ją. Dziewczynę, o której marzył bezustannie przez ostatnietygodnie.

Widząc piękną nieznajomą, której miał okazję pomóc jakiś czas temu, Karl wybałuszył oczy ze zdumienia. Momentalnie jednak speszył się, spoglądając na swoje przybrudzone od pracyspodnie.

Że też akurat teraz musiałem tutaj przyjechać – westchnął, ganiąc w duchu siebiesamego.

Tego dnia jeden z jego kolegów, Martin, odpowiedzialny za dostarczanie mleka do choczewskiego majątku, i innych okolicznych klientów, zachorował, a Karl zgłosił się na ochotnika i zajął się rozwożeniemtowaru.

Ach! Gdybym tylko wiedział, że spotka mnie taki zaszczyt, włożyłbym chociaż jakieś lepsze portki! – nie mógł przestać rozmyślać, co jakiś czas rzucając spojrzenie w stronę stojącej nieopodal młodejkobiety.

O słodkiej nieznajomej – jak zaczął ją nazywać w myślach – której pomógł przed świętami, nie mógł zapomnieć ani na moment. Ilekroć spacerował po wsi, a robił to niemalże codziennie, zahaczając – oczywiście zupełnie „przypadkiem” – o ulicę, na której mieszkała, bezustannie miał nadzieję na to, że wreszcie ją zobaczy. Niestety, nie było mu dane jej spotkać przez długi czas. Jedyne, co udało mu się ustalić, podczas picia piwa w gospodzie wraz ze swoimi kolegami, to fakt, iż nieznajoma ma na imię Anna i przeprowadziła się z ojcem z Lęborka. I jeśli wierzyć plotkom, kilka miesięcy wcześniej umarła jej matka, co bardzo odbiło się na życiu zarówno Anny, jak i jej ojca, pracującego na kolei. Dzięki tym informacjom Karl miał przynajmniej jakikolwiek punkt zaczepienia. Poza tym wiedząc, że Anna, tak jak on, jest mieszkanką Choczewa, odetchnął z ulgą, bo pomimo braku nadziei wciąż w głębi duszy wierzył w to, że wreszcie gdzieś ją spotka. Że jeszcze chociaż ten jeden jedyny raz będzie miał szansę spojrzeć w te wyjątkowe, zielononiebieskie oczy, o których nadal nie potrafiłzapomnieć.

I że też akurat teraz musiało tonastąpić!

W jednej chwili zrozumiał, że nie może dopuścić do tego, aby Anna go ujrzała. Nie w takich okolicznościach, wszak chciał przed jej oczami jawić się jako elegancki, młody mężczyzna, a nie jak ostatni oskubaniec, na jakiego z pewnościąwyglądał.

Karl, ubrany w typowe robocze łachmany, pospiesznie zsiadł z powozu, którym przyjechał. Nie namyślając się długo, ściągnął z wozu bańkę mleka i zaniósł ją do pałacowej kuchni, gdzie czekała już na niego gospodyni, chcąca przygotować śniadanie. Młodzieniec, zaabsorbowany obowiązkami nawet nie spostrzegł, że jest obserwowany. I to nie tylko przez własną matkę, która z