Biblioteka Europy Środka. Ukraina. Wyrwać się z przeszłości - Jarosław Hrycak - ebook

Biblioteka Europy Środka. Ukraina. Wyrwać się z przeszłości ebook

Jarosław Hrycak

0,0
49,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Opowiada dzieje kraju od chrztu kijowskiego księcia Włodzimierza w 988 roku aż do agresji Rosji na pełną skalę w 2022 roku. Powstała dla ludzi młodych; dla Ukraińców obywatelskie szlify zdobywających na Majdanach i dla ich rówieśników za granicą, od których zależy przy- szłość Europy i świata. Tragedia Ukrainy, zwłaszcza w XX wieku, polegała na izolacji, wsku- tek czego o kraju decydowano bez Ukraińców, a nawet ich kosztem. Obecna wojna diametralnie to zmienia. Ukraina przestała być sama. Choć jej wygrana nie jest zapisana w gwiazdach, uparcie walczy o swoje miejsce w wolnym świecie, co przysparza jej sympatii i zachęca do wysiłku na rzecz zwycięstwa.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 622

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Wstęp

„Nie pozwól, by twoja prze­szłość pozba­wiła cię przy­szło­ści”.

o. Andrij Zelin­ski, kape­lan ukra­iń­skiej pie­choty mor­skiej (para­fraza mądro­ści ludo­wej)

Dlaczego jeszcze jedna historia Ukrainy?

Książ­kowe syn­tezy histo­rii Ukra­iny poja­wiają się nie­mal co roku, jedna za drugą. Przy takim nasy­ce­niu rynku czy­tel­ni­czego autor każ­dej nowej książki powi­nien mieć poważny powód do jej napi­sa­nia.

Pierw­szy powód jest naj­bar­dziej oczy­wi­sty, cho­ciaż mało kto się do niego przy­znaje. To chęć dokar­mie­nia wła­snego ego – napi­sa­nia histo­rii, która będzie lep­sza od wszyst­kich poprzed­nich i dzięki któ­rej autor doczeka się pochwał za życia i wzmia­nek po śmierci.

Ta przy­czyna jest tak uni­wer­salna jak grzech pier­wo­rodny. Jeśli jed­nak jest to przy­czyna główna albo wręcz jedyna, nie warto nawet zaczy­nać pracy: i tak za rok czy za dwa lata znaj­dzie się ktoś, kto napi­sze lepiej.

Głów­nym powo­dem powinno być coś innego: potrzeba napi­sa­nia takiej histo­rii, która odpo­wiada nowym warun­kom, daje czy­tel­ni­kom szansę, aby lepiej zro­zu­mieć to, co się z nimi dzieje, pomaga im zna­leźć drogę do samych sie­bie.

Naj­le­piej i naj­bar­dziej lako­nicz­nie ujął to Oscar Wilde: „Jedyny obo­wią­zek, jaki mamy wobec histo­rii, to opo­wia­dać ją na nowo”. Pro­blem z krót­kimi sfor­mu­ło­wa­niami polega na tym, że wyma­gają one dłu­gich wyja­śnień. Spró­bujmy wytłu­ma­czyć słowa Wilde’a na przy­kła­dach.

Histo­ria to nauka. Tak jak każda nauka – nie tylko odsła­nia ona i gro­ma­dzi nowe fakty, ale też pro­po­nuje nowy spo­sób myśle­nia o nich. Na przy­kład każ­dego dnia widzimy, jak słońce wscho­dzi i zacho­dzi. Pro­wa­dzi to do oczy­wi­stego, cho­ciaż błęd­nego wnio­sku, że Słońce krąży wokół Ziemi. Na tym wnio­sku zbu­do­wana była teo­ria geo­cen­tryczna Klau­diu­sza Pto­le­me­usza (87–165). Za pomocą bar­dzo skom­pli­ko­wa­nych sche­ma­tów pozwa­lała ona dość dokład­nie opi­sy­wać ruch pla­net i prze­wi­dy­wać ich miej­sce na noc­nym nie­bie.

Jed­nak z cza­sem te prze­wi­dy­wa­nia sta­wały się coraz mniej dokładne. Cho­dziło już nie o poje­dyn­cze błędy, tylko o kry­zys sys­temu. Roz­wią­za­nie zapro­po­no­wał w 1543 roku Miko­łaj Koper­nik. Jego teo­ria była nie­oczy­wi­sta, ale praw­dziwa: to nie Słońce krąży wokół Ziemi, lecz Zie­mia wokół Słońca. Nowa teo­ria helio­cen­tryczna ozna­czała rewo­lu­cję naukową w rozu­mie­niu sys­temu sło­necz­nego.

Taki spo­sób myśle­nia o świe­cie nosi nazwę para­dyg­matu. Roz­wój nauki polega przede wszyst­kim na zmia­nie para­dyg­matu. Nasza wie­dza o sys­te­mie sło­necz­nym prze­żyła zmianę od para­dyg­matu Pto­le­me­usza do para­dyg­matu Koper­nika. Ci, któ­rzy pamię­tają ze szkoły fizykę, przy­po­mną sobie zapewne para­dyg­mat Iza­aka New­tona i przej­ście do para­dyg­matu Alberta Ein­ste­ina. Trzeba tu pod­kre­ślić, że stare para­dyg­maty nie­ko­niecz­nie muszą być błędne. Mogą one dzia­łać w gra­ni­cach pew­nego doświad­cze­nia. New­ton wciąż ma rację, kiedy za pomocą jego praw chcemy opi­sać ruch ciał na naszej pla­ne­cie. Jego sys­tem jed­nak prze­staje dzia­łać, gdy pró­bu­jemy opi­sać ruch świa­tła w kosmo­sie na odle­gło­ści mie­rzone w latach świetl­nych, z któ­rymi ma do czy­nie­nia nie fizyka, tylko astro­fi­zyka.

Teraz przej­dziemy do histo­rio­gra­fii jako takiej i do histo­rii Ukra­iny w szcze­gól­no­ści. One także prze­żyły zmianę para­dyg­ma­tów. Oto przy­kład: kiedy pod koniec XVIII wieku jedno z naj­więk­szych nie­miec­kich wydaw­nictw w Halle roz­po­częło wyda­wa­nie serii Szkice Histo­rii Powszech­nej, to włą­czyło do niej tom o histo­rii Ukra­iny. Napi­sał go austriacki histo­ryk Johann Chri­stian von Engel (1770–1814). Książka uka­zała się w 1796 roku i skła­dała się z dwóch tomów: pierw­szy był poświę­cony histo­rii Księ­stwa Halicko-Wołyń­skiego, drugi – histo­rii ukra­iń­skich Koza­ków. Kil­ka­dzie­siąt lat póź­niej w innym nie­miec­kim mie­ście Gotha roz­po­czął się podobny pro­jekt two­rze­nia histo­rii powszech­nej. Trwał on aż do pierw­szej wojny świa­to­wej. Jed­nakże przez cały długi czas trwa­nia tego pro­jektu nikomu nie przy­szło do głowy, by włą­czyć doń histo­rię Ukra­iny, bo pomię­dzy pierw­szym a dru­gim pro­jektem nastą­piła w histo­rio­gra­fii zmiana para­dyg­matu.

Zmianę tę spo­wo­do­wał Georg Wil­helm Frie­drich Hegel (1770–1831), naj­bar­dziej wpły­wowy filo­zof tam­tej epoki. Hegel uwa­żał, że w histo­rii można mówić tylko o tych naro­dach, które wnio­sły wkład w cywi­li­za­cję świa­tową. Kry­te­rium ucy­wi­li­zo­wa­nia to posia­da­nie wła­snego pań­stwa, ponie­waż zda­niem Hegla „pań­stwo to ruch Boga w świe­cie”. Z tej racji, że Ukra­ińcy w tam­tym okre­sie nie mieli wła­snego pań­stwa, nie zasłu­gi­wali więc na osobne miej­sce w histo­rii. Podob­nie zresztą jak więk­szość naro­dów sło­wiań­skich.

W naukach histo­rycz­nych ten heglow­ski para­dyg­mat sfor­mu­ło­wał nie­miecki histo­ryk Leopold von Ranke (1795–1886). Nale­gał on na to, by główną jed­nostką opisu histo­rycz­nego było pań­stwo naro­dowe. Od XIX wieku para­dyg­mat naro­dowy staje się głów­nym para­dyg­matem nauk histo­rycz­nych. Nawet rosyj­scy histo­rycy, pisząc histo­rię impe­rium rosyj­skiego, pisali ją jako histo­rię narodu rosyj­skiego. Miej­sca dla innych naro­dów, nie­ro­syj­skich, być tam nie mogło. Ukra­ińcy, jeśli nawet poja­wiali się w tej histo­rii, to tylko jako część trój­je­dy­nego narodu „ruskiego” („Wiel­ko­ru­sów”, „Mało­ru­sów” i „Bia­ło­ru­sów”).

Rzecz jasna ukra­iń­skich histo­ry­ków nie urzą­dzała taka wer­sja prze­szło­ści. Naj­peł­niej­szą odpo­wiedź na impe­rialny opis histo­rii dał Mychajło Hru­szew­ski w swo­jej wie­lo­to­mo­wej ISTO­RIJI UKRA­JINY-RUSI [Histo­ria Ukra­iny-Rusi]. Ale dla zmiany para­dyg­matu waż­niej­szy niż ta wie­lo­to­mowa histo­ria był jego nie­zbyt długi arty­kuł „Zwy­kły sche­mat ruskiej histo­rii i sprawa racjo­nal­nego układu histo­rii Sło­wian wschod­nich” (1904). Hru­szew­ski poka­zał w nim, że histo­ria wschod­nich Sło­wian nie ma sensu, jeśli spro­wa­dzi się ją tylko do histo­rii rosyj­skiej, pomi­ja­jąc przy tym histo­rię Ukra­iń­ców i Bia­ło­ru­si­nów.

Hru­szew­ski szedł o krok dalej. Zrów­ny­wał naród nie z pań­stwem, lecz z ludem. Lud, jak uwa­żał, to „alfa i omega histo­rii”. W związku z tym histo­ria Ukra­iny była nie tylko histo­rią ukra­iń­skiego pań­stwa, które raz się poja­wiało, raz zni­kało, lecz przede wszyst­kim histo­rią Ukra­iń­ców, któ­rzy byli zawsze i ni­gdy nie zni­kali. Ukra­ińcy byli praw­dzi­wymi twór­cami ukra­iń­skiej histo­rii.

Prace histo­ryczne Hru­szew­skiego stały się swego rodzaju prze­wro­tem koper­ni­kań­skim w pisa­niu o Euro­pie Wschod­niej. I odpo­wie­dzią na te błędy sys­te­mowe, które coraz moc­niej nawar­stwiały się w sta­rym para­dyg­ma­cie Hegla. Do tych „błę­dów” nale­żało poja­wie­nie się i wzra­sta­nie w siłę ruchów naro­do­wych wśród naro­dów nie­pań­stwo­wych, które chciały się stać naro­dami pań­stwo­wymi i mieć wła­sny wkład w histo­rię powszechną – Żydów, Gru­zi­nów, Ukra­iń­ców, Finów, Chor­wa­tów, Cze­chów i innych. Więk­szość z nich miesz­kała w Euro­pie Wschod­niej. Pierw­sza wojna świa­towa i upa­dek sta­rych impe­riów – austro-węgier­skiego, nie­miec­kiego, osmań­skiego i rosyj­skiego – otwo­rzyły przed nimi szansę peł­no­praw­nego wej­ścia do świa­to­wej cywi­li­za­cji i histo­rii. Ich przy­wódcy zabrali się do two­rze­nia państw naro­do­wych dla swo­ich naro­dów. Sam Hru­szew­ski w 1917 roku sta­nął na czele nowo powsta­łej Ukra­iń­skiej Repu­bliki Ludo­wej.

Ukra­iń­ski ruch naro­dowy zaznał jed­nak w latach 1917–1920 kata­stro­fal­nej porażki. Jej powody znaj­do­wały się wśród głów­nych tema­tów ukra­iń­skich dys­ku­sji w okre­sie mię­dzy­wo­jen­nym. Jako jedną z przy­czyn wska­zy­wano wła­śnie Hru­szew­skiego i jego sche­mat histo­rii. Ukra­iń­ski lud nie­mal w 90 pro­cen­tach skła­dał się z chło­pów, a chłopi oka­zali się bar­dzo nie­pewną bazą dla pań­stwa naro­do­wego. To wspie­rali je, to odwra­cali się do niego ple­cami. Poza tym aby nor­mal­nie funk­cjo­no­wać, pań­stwo potrze­bo­wało dyplo­ma­tów, praw­ni­ków, przed­się­bior­ców, ban­kie­rów, ofi­ce­rów itd. – a słabo wykształ­cone chłop­stwo nie mogło ich zapew­nić. Dla­tego w mię­dzy­wo­jen­nej ukra­iń­skiej nauce histo­rycz­nej szkołę „narod­nicką”, sku­pioną na ludzie, zastę­puje „szkoła pań­stwowościowa” („der­żaw­nicka”). Nowa szkoła akcen­to­wała zna­cze­nie nie ludu, tylko elit dla osią­gnię­cia suk­cesu w two­rze­niu ukra­iń­skiego pań­stwa. Histo­ry­kom pań­stwowcom cho­dziło w szcze­gól­no­ści o te elity, które nie miały etnicz­nie ukra­iń­skiego pocho­dze­nia albo też zasy­mi­lo­wały się z kul­turą obcą, ale przy­czyniały się do budo­wa­nia ukra­iń­skiego pań­stwa (tak jak to było w przy­padku het­mana Pawła Sko­ro­pad­skiego, przy­wódcy kon­ser­wa­tyw­nego Ukra­iń­skiego Pań­stwa – Het­ma­natu w 1918 roku). Ozna­czało to zmianę obiektu badań. Od tej chwili histo­ria Ukra­iny roz­sze­rzała się od etnicz­nej histo­rii Ukra­iń­ców do histo­rii ukra­iń­skich ziem, włą­cza­ją­cej nie­ukra­iń­skie etnicz­nie grupy i elity, które je zamiesz­ki­wały.

Mimo róż­nic mię­dzy narod­ni­kami a pań­stwow­cami obie szkoły łączył wspólny para­dyg­mat naro­dowy, tylko akcenty były roz­ło­żone ina­czej: jedni pod­kre­ślali „lud”, dru­dzy – „elity”, jedni – etniczne, dru­dzy – poli­tyczne rozu­mie­nie narodu ukra­iń­skiego. Dys­ku­sje te trwały też w mię­dzywojniu wśród ukra­iń­skich histo­ry­ków miesz­ka­ją­cych poza ZSRR, tam gdzie swo­bodna wymiana myśli była jesz­cze moż­liwa – na zie­miach zachodnioukra­iń­skich i na euro­pej­skiej emi­gra­cji. Po dru­giej woj­nie świa­to­wej wła­dze radziec­kie prze­jęły cał­ko­witą kon­trolę nad wszyst­kimi zie­miami ukra­iń­skimi i poło­żyły kres wszel­kim dys­ku­sjom. Więk­szość ukra­iń­skich histo­ry­ków NOLENS VOLENS przy­jęła radziecką wer­sję histo­rii. For­mal­nie był to sche­mat mark­si­stow­ski. U jego pod­staw leżała idea Karola Marksa o klu­czo­wym zna­cze­niu pobu­dek eko­no­micz­nych i walce klas jako sile napę­do­wej histo­rii. W isto­cie zaś był to sche­mat pseudomark­si­stow­ski, bo w głów­nych zary­sach przy­po­mi­nał stary sche­mat impe­rialny. Z jedną wszakże istotną róż­nicą: nie zaprze­czano w nim ist­nie­nia Ukra­iń­ców. Ale w radziec­kim para­dyg­ma­cie Ukra­ińcy mieli prawo bytu jako naród wyłącz­nie etniczny, nie poli­tyczny. Mogli śpie­wać swoje pie­śni i tań­czyć swoje tańce, roz­ma­wiać w domu po ukra­iń­sku – wszystko to robiło z nich swego rodzaju eks­po­nat w skan­se­nie. Teo­re­tycz­nie zarówno oni, jak i inne narody ZSRR mieli nawet prawo do samo­okre­śle­nia naro­do­wego, czyli poli­tycznego. W prak­tyce zaś Ukra­iń­ców, któ­rzy przy­po­mi­nali o tym pra­wie, oskar­żano o bur­żu­azyjny nacjo­na­lizm i pod­da­wano repre­sjom. W ZSRR miała powstać nowa wspól­nota histo­ryczna o nazwie „naród radziecki”, a Ukra­ińcy wraz z Bia­ło­ru­si­nami i Rosja­nami mieli sta­no­wić jego jądro. Taka wizja przy­szło­ści była przy­kła­dana do prze­szło­ści. Pra­obra­zem „narodu radziec­kiego” była „wspól­nota sta­ro­ru­ska”, która miała ist­nieć już w cza­sach Rusi Kijow­skiej. Po upadku Rusi losy tych naro­dów roze­szły się, aż do chwili, gdy na nowo zjed­no­czyły się one po powsta­niu Chmiel­nic­kiego w 1648 roku. A szczy­to­wym punk­tem ich wspól­nej histo­rii była komu­ni­styczna „wielka rewo­lu­cja paź­dzier­ni­kowa” 1917 roku, która na wieki połą­czyła je w jed­nym wiel­kim soju­szu. Według tego sche­matu wyglą­dało to tak, jakby Ukra­ińcy poja­wili się na świe­cie wyłącz­nie po to, by połą­czyć się z Rosja­nami i wspól­nie budo­wać komu­nizm.

Pisa­nie naro­do­wej histo­rii Ukra­iny kon­ty­nu­owali tylko histo­rycy z ukra­iń­skiej dia­spory w Ame­ryce Pół­noc­nej i w zachod­niej Euro­pie. Ale ich głos był cichy, nie­mal nie­sły­szalny. Na Zacho­dzie pano­wał stary, rosjo­cen­tryczny model prze­szło­ści Europy Wschod­niej. Jak iro­ni­zo­wał Nor­man Davies, „Przez wiele lat przed­sta­wiano ich [Ukra­iń­ców] światu jako »Rosjan« lub »Sowie­tów« tam, gdzie mieli sobie zasłu­żyć na pochwałę, a jako »Ukra­iń­ców« jedy­nie wtedy, gdy robili coś złego”.1 W takich oko­licz­no­ściach postać ukra­iń­skiego histo­ryka przy­wo­dziła na myśl boha­tera pio­senki The Beatles NOWHERE MAN, który „sie­dzi na niczy­jej ziemi/ Snu­jąc swoje plany zni­kąd dla nikogo” [Sit­ting in his nowhere land/ Making all his nowhere plans for nobody]. Odpo­wied­nio, Ukra­ina była NOWHERE NATION – naro­dem zni­kąd.

Tak czy ina­czej, w powo­jen­nych dzie­się­cio­le­ciach ukra­iń­ska histo­ria jako peł­no­war­to­ściowy przed­miot nauk histo­rycz­nych nie­mal prze­stała ist­nieć. Ci, któ­rzy się nią zaj­mo­wali, z defi­ni­cji byli ukra­iń­skimi nacjo­na­li­stami. Na komu­ni­stycz­nym Wscho­dzie kne­blo­wano im usta, na kapi­ta­li­stycz­nym Zacho­dzie ich lek­ce­wa­żono. Roz­pad ZSRR i poja­wie­nie się w 1991 roku nie­pod­le­głej Ukra­iny poka­zały jed­nak, że to oni mieli rację: naród ukra­iń­ski ist­nieje i ma wła­sną histo­rię. Dla wielu zachod­nich histo­ry­ków Ukra­ina stała się „nie­ocze­ki­wa­nym naro­dem”. Rady­kal­nie pod­wa­żyło to wia­ry­god­ność zachod­nich nauk histo­rycz­nych: cóż to za nauka, dla któ­rej poja­wie­nie się wiel­kiego, aż czter­dzie­sto­mi­lio­no­wego narodu stało się zasko­cze­niem?

Ale zwy­cię­stwa łatwo mogą prze­mie­nić się w porażki. Marze­nia o nie­za­leż­nym, zamoż­nym i cywi­li­zo­wa­nym kraju się nie ziściły. Ukra­ina wciąż zaj­muje pierw­sze miej­sca w świa­to­wych ran­kin­gach pro­duk­cji stali, odsetka grun­tów ornych, eks­portu pro­duk­tów rol­nych; Ukra­ińcy to jeden z naj­le­piej wykształ­co­nych naro­dów na świe­cie. Kiedy jed­nak zaczy­namy mówić o wyso­ko­ści pen­sji, śred­niej dłu­go­ści życia i innych waż­nych wskaź­ni­kach, Ukra­ina tra­fia do dol­nej czę­ści tych ran­kin­gów. Ukra­ina to bogaty kraj bied­nych ludzi. Jej pro­dukt kra­jowy brutto na osobę jest dwu- czy trzy­krot­nie niż­szy niż PKB jej sąsia­dów, byłych kra­jów komu­ni­stycz­nych – Bia­ło­rusi, Pol­ski, Rosji, Rumu­nii, Sło­wa­cji, Węgier, a ośmio-, dzie­się­cio­krot­nie niż­szy niż naj­bar­dziej roz­wi­nię­tych kra­jów świata.

Jeśli przy­kład Ukra­iny 1991 roku udo­wod­nił aktu­al­ność para­dyg­matu naro­do­wego, to doświad­cze­nia Ukra­iny 2021 roku prze­ciw­nie – pod­no­szą pyta­nie o jego efek­tyw­ność: pań­stwo naro­dowe nie prze­li­cza się na naro­dowy suk­ces. Podob­nie jak sto lat temu Ukra­ińcy znów dys­ku­tują o przy­czy­nach swo­ich pora­żek.

W języku nauko­wym te pro­blemy noszą nazwę pro­ble­mów kra­jów roz­wi­ja­ją­cych się. Na pozór Ukra­ińcy i inni miesz­kańcy Ukra­iny nie­zbyt albo wręcz wcale nie róż­nią się od lud­no­ści bogat­szych kra­jów. Tak samo się ubie­rają, oglą­dają te same filmy, uży­wają samo­cho­dów i smart­fo­nów tych samych marek. Ale pod wzglę­dem głęb­szych, sła­biej widocz­nych cech jed­nak się róż­nią, i to cza­sem zna­cząco. Cho­dzi o takie kwe­stie jak poziom zaufa­nia spo­łecz­nego, kli­mat moralny itp. Są one nie­wi­doczne jak powie­trze, ale też – jak powie­trze – wpły­wają na życie kraju. Wszyst­kie te cechy ukształ­to­wały się z bie­giem histo­rii. Z tego powodu każda podej­mo­wana przez takie kraje próba, by zmie­nić swój stan, jest ska­zana na nie­po­wo­dze­nie, jeśli nie weź­mie pod uwagę ich prze­szło­ści. Histo­ria jest jak nie­wi­dzialna siła gra­wi­ta­cji: nie pozwala takim kra­jom poko­nać cię­żaru prze­szło­ści i powstrzy­muje ich roz­wój.

Tę zależ­ność mię­dzy prze­szło­ścią, teraź­niej­szo­ścią a przy­szło­ścią naj­le­piej ujął Dmi­trij Fur­man, jeden z naj­bar­dziej bły­sko­tli­wych współ­cze­snych histo­ry­ków, a także przy­ja­ciel Ukra­iny i Ukra­iń­ców:

Prze­szłość żyje z nami, nasze życie, nasze uczu­cia i myśli w nie­ma­łym stop­niu wyra­stają z wyda­rzeń nie tylko nie­daw­nych, ale także tych sprzed tysiąc­le­cia. I działa tu jedna „zasada”. Im mniej wiemy o tym wpły­wie prze­szło­ści, im mniej chcemy się z nim pogo­dzić, tym bar­dziej od niego zale­żymy, tym bar­dziej na oślep poru­szamy się po prze­tar­tym szlaku. I prze­ciw­nie – im lepiej rozu­miemy naszą zależ­ność od prze­szło­ści, tym lepiej widzimy, która droga jest prze­tarta, tym bar­dziej jeste­śmy panami wła­snego losu, któ­rzy spo­koj­nie patrzą w przy­szłość.

Histo­ria Ukra­iny, którą trzy­ma­cie w rękach, napi­sana została w takim wła­śnie celu: pró­buje ona wyja­śnić, czy (i jak) można wyrwać się z prze­szło­ści. Pisana była przede wszyst­kim dla mło­dych, któ­rzy uro­dzili się po upadku komu­ni­zmu, osią­gnęli doj­rza­łość w ciągu ostat­nich dzie­się­ciu–pięt­na­stu lat i w ciągu naj­bliż­szych dzie­się­ciu–pięt­na­stu lat będą spra­wo­wać wła­dzę w Ukra­inie. Dla naro­do­wych lide­rów poprzed­nich poko­leń wyzwa­niem było zdo­by­cie i utrzy­ma­nie ukra­iń­skiej nie­pod­le­gło­ści. Dla nowego poko­le­nia to wyzwa­nie już nie ist­nieje: nie­pod­le­gła Ukra­ina jest dla nich codzien­no­ścią. Sto­jące przed nimi wyzwa­nie jest inne: prze­mie­nić Ukra­inę z naj­bied­niej­szego kraju Europy w kraj o dobrym stan­dar­dzie życia – jeśli nie takim jak w Euro­pie Zachod­niej czy Ame­ryce Pół­noc­nej, to przy­naj­mniej jak w sąsied­niej Pol­sce, Litwie czy Rumu­nii.

Od razu warto pod­kre­ślić: czy­tel­nicy tej książki nie uzy­skają jed­no­znacz­nych odpo­wie­dzi. Od cza­sów sta­ro­żyt­nych histo­ria uwa­żana jest za nauczy­cielkę życia. Nie­stety jest to sfor­mu­ło­wa­nie piękne, ale pozba­wione pod­staw. Jak pisał Hegel i jak śpiewa Sting, histo­ria niczego nas nie uczy. Bo żeby histo­ria mogła cze­goś nauczyć, trzeba, żeby prze­szłość ule­gła powtó­rze­niu. W histo­rii, podob­nie jak w natu­rze, działa dru­gie prawo ter­mo­dy­na­miki – poru­sza się ona tylko w jed­nym kie­runku; nie­moż­liwe jest powtó­rze­nie jed­nego i tego samego wyda­rze­nia histo­rycz­nego. Dla­tego histo­ria z defi­ni­cji nie może być nauczy­cielką. Przy­po­mina raczej suflera teatral­nego, który pod­po­wiada akto­rom ich role.

Ale­xan­der Ger­schen­kron – histo­ryk gospo­darki, który naj­le­piej opi­sał uwa­run­ko­wa­nia histo­ryczne zaco­fa­nia gospo­dar­czego – uwa­żał, że mak­si­mum tego, co może dać pozna­nie histo­rii, „to wycią­gnię­cie z wiel­kiego maga­zynu prze­szło­ści sze­regu sen­sow­nych pytań, które doty­czą współ­cze­snego mate­riału”.

Wkład histo­ryka – pisał – polega na ziden­ty­fi­ko­wa­niu czyn­ni­ków poten­cjal­nie rele­want­nych oraz poten­cjal­nie zna­czą­cych kom­bi­na­cji tych czyn­ni­ków, które nie­ła­two byłoby uzy­skać w ogra­ni­czo­nej sfe­rze doświad­cze­nia. Ale to tylko pyta­nia. Odpo­wie­dzi to zupeł­nie inna kwe­stia. Ani prze­szłe, nawet jeśli bogate, doświad­cze­nie, ani histo­ryczne, nawet jeśli dosko­nałe, bada­nia nie mogą uwol­nić dzi­siej­szego poko­le­nia od kre­atyw­nego zada­nia odna­le­zie­nia wła­snych odpo­wie­dzi i okre­śle­nia swo­jej wła­snej przy­szło­ści.

To wła­śnie jest ambi­cją tej książki: zadać prze­szło­ści pyta­nia, na które odpo­wie­dzi pomogą nam lepiej zro­zu­mieć, gdzie jeste­śmy i dokąd możemy podą­żać dalej.

Jak pisać historię Ukrainy?

Nie ma jed­nego prze­pisu na opo­wia­da­nie o histo­rii. Każdy robi to wedle wła­snego gustu. Podam tu moje wła­sne kry­te­ria „sma­kowe”.

Po pierw­sze: moim ide­ałem jest histo­ria bez nazwisk i dat. Czyli histo­ria jako pro­ces, a nie jako zestaw ode­rwa­nych fak­tów, któ­rych zna­jo­mość spraw­dzana jest pod­czas testów na koniec szkoły śred­niej. Wolę histo­rię, która za poje­dyn­czymi wyda­rze­niami stara się dostrzec pro­cesy. Taka histo­ria nie nary­suje nam szcze­gó­ło­wej mapy, ale może posłu­żyć jako kom­pas do orien­ta­cji we współ­cze­snym świe­cie.

Oczy­wi­ście nie da się napi­sać histo­rii cał­ko­wi­cie pozba­wio­nej nazwisk i dat. Jak powie­dział Marc Bloch, jeden z naj­wy­bit­niej­szych współ­cze­snych histo­ry­ków, histo­rycy przy­po­mi­nają ludo­żer­ców, bo żywią się ludz­kim mię­sem. Nazwi­ska i daty są w histo­rii tym, czym krew i mię­śnie: jeśli się je usu­nie, pozo­staje suchy szkie­let. Ale bez ana­lizy szkie­letu nie zro­zu­miemy, na czym trzyma się ciało histo­rii. Konieczny jest roz­sądny kom­pro­mis, który w tej książce będzie pole­gał na spro­wa­dze­niu liczby nazwisk i dat do nie­zbęd­nego mini­mum.

Moje dru­gie kry­te­rium brzmi: histo­ria musi być krótka. Słowa Anto­niego Cze­chowa, że zwię­złość to sio­stra talentu, doty­czą rów­nież histo­ry­ków. Zwłasz­cza teraz, w epoce inter­netu i sieci spo­łecz­no­ścio­wych, kiedy dłu­gich tek­stów i gru­bych ksią­żek, co wie każdy wydawca, nikt pra­wie nie czyta.

Wedle tego kry­te­rium naj­lep­sze są dwie wer­sje histo­rii Ukra­iny napi­sane przez Ostapa Wysznię: jedna dla ukra­iń­skich patrio­tów, druga dla rosyj­skich szo­wi­ni­stów. Każda z nich zaj­muje dokład­nie stronę.

A mówiąc poważ­nie, naj­lep­sze histo­rie Ukra­iny są rów­no­cze­śnie naj­krót­sze. Mam na myśli KLE­INE GESCHICHTE DER UKRA­INE [Krótka histo­ria Ukra­iny] Andre­asa Kap­pe­lera i UKRA­INE: A BRIEF HISTORY [Ukra­ina: zwię­zła histo­ria] Romana Szpor­luka. W ostat­nich latach poja­wiły się też dwie nowe histo­rie Ukra­iny – Paula Magoc­siego i Ser­hija Plo­khija. To bar­dzo dobre książki. Ale znów: oby­dwie wię­cej uwagi poświę­cają fak­tom. Według pier­wot­nego zamy­słu ta histo­ria także miała być krótka. Im bar­dziej ją jed­nak skra­ca­łem, tym robiła się dłuż­sza – zgod­nie ze wspo­mnianą zasadą, że krót­kie sfor­mu­ło­wa­nia wyma­gają dłu­gich wyja­śnień. Ta histo­ria nie stała się więc tym, czym miała być – krótką histo­rią. Daję sobie jed­nak szansę pod­ję­cia dru­giej próby, do któ­rej zabiorę się po wyda­niu tej książki. Ze wstęp­nego zało­że­nia pozo­stały krót­kie wstawki mię­dzy poszcze­gól­nymi obszer­nymi roz­dzia­łami.

Zwię­złość ozna­cza umie­jęt­ność doko­ny­wa­nia syn­tezy. Naj­więk­szy pod tym wzglę­dem talent miał Iwan Łysiak-Rud­nycki. Przez całe swoje życie pisał wyłącz­nie eseje. Ale każdy z nich wart jest tyle co osobna książka. Jego esej UKRA­INA MIĘ­DZY WSCHO­DEM A ZACHO­DEM to jedna z naj­krót­szych i – znów – naj­lep­szych syn­tez histo­rii Ukra­iny.

Łysiak-Rud­nycki to histo­ryk, który naj­sil­niej i naj­głę­biej wpły­nął na mój spo­sób myśle­nia i pisa­nia o ukra­iń­skiej prze­szło­ści. Jego życio­wym pro­jek­tem było RETHIN­KING UKRA­INIAN HISTORY (prze­my­śle­nie ukra­iń­skiej histo­rii na nowo), i to on wła­śnie rzu­cił hasło, z któ­rym się w pełni zga­dzam i które moim zda­niem powinno stać się hasłem mło­dego poko­le­nia Ukra­iń­ców: prze­stań­cie budo­wać ukra­iń­ski naród – moder­ni­zuj­cie go! Wpraw­dzie for­mu­łu­jąc to zada­nie, Łysiak-Rud­nycki pozo­sta­wał w ramach para­dyg­matu naro­do­wego. Stwier­dzał, że zasad­ni­czym tema­tem ukra­iń­skiej histo­rii jest kształ­to­wa­nie się narodu ukra­iń­skiego. A przy tak zakre­ślo­nej per­spek­ty­wie z pola uwagi wypa­dają tematy i pro­blemy, bez któ­rych nie zdo­łamy zro­zu­mieć, jak wyrwać się z prze­szło­ści.

Z takiego rozu­mo­wa­nia wynika trze­cie kry­te­rium: histo­ria musi być glo­balna. Może któ­ryś ze star­szych Ukra­iń­ców pamięta jesz­cze, jak na początku lat dzie­więć­dzie­sią­tych w Tar­no­polu wypro­du­ko­wano glo­bus Ukra­iny. Rzecz jasna był to żart, ale żart zawie­ra­jący sporą dozę poważ­nej prawdy. Rudy­ard Kipling pytał: „Cóż wie­dzą o Anglii ci, któ­rzy tylko Anglię znają?”. Podobne pyta­nie warto zada­wać nam, histo­ry­kom Ukra­iny: kto z nas zna histo­rię Ukra­iny, jeśli zna tylko histo­rię Ukra­iny? Nawet głów­nych wąt­ków ukra­iń­skiej histo­rii – na przy­kład powsta­nia Rusi, histo­rii Koza­ków czy genezy Wiel­kiego Głodu – nie da się w pełni zro­zu­mieć bez wyj­ścia poza ści­śle ukra­iń­skie ramy.

Dokąd i jak bar­dzo roz­sze­rzać te ramy – na wschód czy na zachód, czy może rów­no­cze­śnie na wschód i na zachód – to kwe­stia do dys­ku­sji. Dys­ku­tuje nad nią już kilka poko­leń histo­ry­ków. Ja pro­po­nuję roz­wią­za­nie rady­kalne: roz­sze­rzyć te ramy na całą kulę ziem­ską. Bio­rąc jed­nak pod uwagę to, że Ukra­ińcy mieli swój wkład w pod­bój kosmosu, na pyta­nie o geo­gra­ficzny kon­tekst ukra­iń­skiej histo­rii naj­lep­szą odpo­wie­dzią jest for­muła Jamesa Bonda: „Świat to za mało”.

To ten rodzaj histo­rii, która nazy­wana jest glo­balną. Stała się ona dziś popu­larna, by nie rzec – modna. Mnie jed­nak nie cho­dzi o modę, tylko o to, że jeśli chcemy zro­zu­mieć, jak prze­zwy­cię­żyć histo­rię, to musimy patrzeć nie tylko na naj­bliż­szych sąsia­dów, z któ­rymi jeste­śmy histo­rycz­nie zwią­zani, lecz także na tak odle­głe kra­iny jak Sin­ga­pur, Ame­ryka Połu­dniowa, Afryka czy kraje arab­skie.

Histo­ria glo­balna ozna­cza nie tylko mak­sy­malne roz­sze­rze­nie ram geo­gra­ficz­nych. Przede wszyst­kim zakłada ona poszu­ki­wa­nie tych związ­ków, dzięki któ­rym powstał i funk­cjo­nuje współ­cze­sny zglo­ba­li­zo­wany świat. Aby nie być goło­słow­nym, pokażę to na przy­kła­dzie jed­nej z głów­nych tez tej książki: Ukra­ina to pro­dukt nowo­cze­sno­ści. Powstała w wyniku glo­ba­li­za­cji i moder­ni­za­cji, które roz­po­częły się na Zacho­dzie wraz z odkry­ciem Ame­ryki w 1492 roku – i w tym sen­sie Krzysz­tof Kolumb zasłu­guje na to, by stać się jed­nym z głów­nych boha­te­rów ukra­iń­skiej histo­rii.

Histo­ria glo­balna nie wymaga też cał­ko­wi­tego odrzu­ce­nia narodu jako jed­nostki badań i opisu. Histo­rycy teo­re­tycy twier­dzą, że można napi­sać glo­balną histo­rię cze­go­kol­wiek. Skoro tak, to można pisać rów­nież glo­balną histo­rię ukra­iń­skiego narodu. Z pew­nym, nie­mniej istot­nym zastrze­że­niem: pod warun­kiem że nie będzie się trak­to­wać narodu jako głów­nego czy tym bar­dziej jedy­nego obiektu badań. Były w histo­rii okresy, kiedy narody nie ist­niały, tak samo jak nie ist­niały dru­ko­wane książki, pociągi i smart­fony. Narody są pro­duk­tem kilku ostat­nich stu­leci. Tyle że narody zacho­wują się zupeł­nie ina­czej niż ludzie. O ile więk­szość z nas chce wyglą­dać na młod­szych, każdy naród pra­gnie wyda­wać się star­szy, niż jest naprawdę, i pró­buje odnaj­do­wać swoje początki w naj­daw­niej­szej prze­szło­ści – w Sta­rym Testa­men­cie, kul­tu­rze try­pol­skiej albo cho­ciaż u Hero­dota. W rze­czy­wi­sto­ści więk­szość naro­dów jest bar­dzo młoda. Inna sprawa, że narody nie wyra­stają w szcze­rym polu. Powstają – albo, ści­ślej mówiąc, są budo­wane – z ele­men­tów kon­struk­cyj­nych prze­szło­ści. Te ele­menty są wyobra­żone, cza­sem aż kary­ka­tu­ralne, w rodzaju stwier­dzeń: „Etru­sko­wie to RUS­SKIJE”, a „wódz Hunów Atylla był ukra­iń­skim knia­ziem Hatyllą”, ale inne są w pełni realne: na przy­kład poziom uro­dzaj­no­ści miej­sco­wych gleb albo dzie­dzic­two sys­temu pańsz­czyź­nia­nego. Nie da się zdia­gno­zo­wać pro­ble­mów narodu i stwo­rzyć opty­mal­nych sce­na­riu­szy jego roz­woju, jeśli ogra­ni­czy się per­spek­tywę histo­ryczną do kilku ostat­nich stu­leci, w któ­rych naród naro­dził się i ufor­mo­wał.

Z tego wynika czwarte i ostat­nie kry­te­rium: histo­rię Ukra­iny należy roz­pa­try­wać w kon­tek­ście tak zwa­nego LON­GUE DURÉE – dłu­giego trwa­nia. Wyja­śnię to za pomocą meta­fory. Wyobraź­cie sobie, że sie­dzi­cie na brzegu głę­bo­kiej rzeki. Wszystko, co widzi­cie przed sobą, to powierzch­nia wody, na któ­rej dzieją się różne mniej lub bar­dziej inte­re­su­jące rze­czy: śli­zgają się nar­t­niki, prze­pły­wają śmieci, cza­sem plu­śnie ryba. Mniej wię­cej w taki spo­sób pisze histo­rię więk­szość histo­ry­ków: jako histo­rię wyda­rzeń, na pod­sta­wie wzmia­nek odna­le­zio­nych w archi­wach, sta­rych rocz­ni­kach gazet, w dzien­ni­kach czy we wspo­mnie­niach.

Taka histo­ria wyda­rzeń jest potrzebna, ale powierz­chowna. Nie zaspo­kaja naszej cie­ka­wo­ści. Aby zoba­czyć sens tych wyda­rzeń, histo­ryk musi pójść na głęb­szą wodę: badać struk­tury i pro­cesy, które trwają dzie­siątki albo setki lat. Tę histo­rię nazywa się histo­rią „łagod­nych ryt­mów” i po umie­jęt­no­ści upo­ra­nia się z nią można roz­po­znać naj­lep­szych histo­ryków.

Naj­bar­dziej ambitni histo­rycy idą jesz­cze głę­biej. Jeśli dalej uży­wać języka meta­fory, to pró­bują oni usta­lić kon­fi­gu­ra­cję dna, gęstość wody, szyb­kość nurtu i czyn­niki, z któ­rych to wszystko wynika. Taką histo­rię nazywa się histo­rią dłu­giego trwa­nia (LON­GUE DURÉE) – bada­niem naj­głęb­szych nur­tów prze­szło­ści, które wciąż mają wpływ na naszą współ­cze­sność.

Powsta­nie kon­cep­cji LON­GUE DURÉE wiąże się z fran­cu­ską szkołą histo­ryczną Anna­les i jed­nym z jej zało­ży­cieli, Fer­nan­dem Brau­de­lem – praw­do­po­dob­nie naj­lep­szym histo­ry­kiem wszyst­kich cza­sów i naro­dów. Szkoła ta sta­wiała sobie szla­chetny cel uczy­nie­nia z histo­rii praw­dzi­wej nauki, takiej jak mate­ma­tyka czy fizyka. Nie­stety te zabiegi się nie powio­dły. Wielu histo­ry­ków podejrz­li­wie i scep­tycz­nie patrzyło na próby pisa­nia syn­tez obej­mu­ją­cych tak dłu­gie okresy. We współ­cze­snych naukach histo­rycz­nych tele­skop jako narzę­dzie obser­wa­cji prze­szło­ści został wyparty przez mikro­skop.

Ana­lo­giczne zmiany nastą­piły rów­nież w poli­tyce. Minęły czasy „lide­rów histo­ry­ków” w rodzaju Kon­rada Ade­nau­era czy Win­stona Chur­chilla, któ­rzy wyro­śli na obo­wiąz­ko­wej nauce greki i łaciny oraz kul­tury sta­ro­żyt­nej i dla­tego myśleli kate­go­riami wiel­kiej histo­rii. Ich miej­sce zajęli poli­tycy, któ­rych per­spek­tywa nie wykra­cza poza jedną czy dwie kaden­cje, czyli mak­sy­mal­nie dzie­sięć lat. Jeśli nawet odwo­łują się oni do prze­szło­ści, to nie­mal wyłącz­nie w celu mani­pu­lo­wa­nia pamię­cią histo­ryczną. A pamięć histo­ryczna tak się ma do praw­dzi­wej histo­rii jak nar­ko­tyk do leku – daje szyb­kie poczu­cie zaspo­ko­je­nia, ale nie leczy cho­roby. Nasze współ­cze­sne przy­pa­dło­ści – glo­balne zmiany kli­matu, nie­zdol­ność mię­dzy­na­ro­do­wych insty­tu­cji do upo­ra­nia się z lokal­nymi kon­flik­tami, nara­sta­nie nie­rów­no­ści mię­dzy naro­dami i wewnątrz poszcze­gól­nych naro­dów – wyma­gają spoj­rze­nia na histo­rię w znacz­nie dłuż­szej per­spek­ty­wie. Czyli powrotu do LON­GUE DURÉE.

Moją ambi­cją jest uję­cie histo­rii Ukra­iny w podwój­nym klu­czu: histo­rii glo­bal­nej oraz LON­GUE DURÉE. Tyle że nie idę tutaj w ślady więk­szo­ści histo­ry­ków Ukra­iny, ani w ogóle więk­szo­ści histo­ry­ków. Zapewne podejdą oni do moich zamia­rów dość scep­tycz­nie. Podą­żam za pra­cami eko­no­mi­stów, poli­to­lo­gów i socjo­lo­gów, któ­rzy wyko­rzy­stują te podej­ścia w poszu­ki­wa­niu odpo­wie­dzi na te same pyta­nia, nad któ­rymi zasta­na­wiają się Ukra­ińcy: dla­czego jedne narody są bogate, a inne biedne? Wymie­nię tylko naj­bar­dziej znane nazwi­ska – oprócz Ale­xan­dra Ger­schen­krona są to Her­nando de Soto, Douglass North, Ronald Ingle­hart, Robert Put­nam. Repre­zen­tują oni różne dys­cy­pliny nauki, ale zga­dzają się w jed­nej kwe­stii: histo­ria ma zna­cze­nie – w szcze­gól­no­ści przy ana­li­zie i dia­gno­zo­wa­niu cza­sów nam współ­cze­snych.

Jesz­cze kilka subiek­tyw­nych uwag. Pisa­nie syn­tez histo­rycz­nych do pew­nego stop­nia przy­po­mina inte­lek­tu­alne samo­bój­stwo. Wymaga wykro­cze­nia poza gra­nice wła­snej wąskiej spe­cjal­no­ści i uda­nia się w oko­lice, co do któ­rych bra­kuje zarówno sto­sow­nej wie­dzy, jak i pew­no­ści sie­bie. Jestem histo­ry­kiem XIX i XX wieku, dla­tego nie należy ocze­ki­wać, że będę fachowo pisał o X czy XV wieku. Jest nie­mal pewne, że spe­cja­li­ści od histo­rii tych lub innych wie­ków bez trudu znajdą u mnie błędy i brak pre­cy­zji. Z góry za to prze­pra­szam.

Ta książka nie zamie­rza opo­wie­dzieć o wszyst­kich waż­nych wyda­rze­niach i wąt­kach ukra­iń­skiej histo­rii. Sku­pia się tylko na tych, które wiążą ukra­iń­ską histo­rię z histo­rią powszechną i które wpły­nęły na obie z nich.

Inne wyzwa­nie przy pisa­niu syn­tezy doty­czy tego, jak opo­wie­dzieć o skom­pli­ko­wa­nych spra­wach w spo­sób pro­sty – ale nie prze­sad­nie pro­sty. Aby uła­twić sobie to pierw­sze i unik­nąć dru­giego, ucie­ka­łem się do meta­for. Dla histo­ryka meta­fory są tym, czym wzory dla mate­ma­tyka, fizyka czy che­mika: pozwa­lają zastą­pić dłu­gie wyja­śnie­nie krótką for­mułą. Mam nadzieję, że czy­tel­nicy zro­zu­mieją całą umow­ność tej metody.

Ni­gdzie w książce nie twier­dzę, że mam rację. Prze­ciw­nie, moją inte­lek­tu­alną ojczy­zną jest wąt­pie­nie: nie bez powodu nie­wierny Tomasz jest uwa­żany za patrona histo­ry­ków! W związku z tym do każ­dego czy nie­mal każ­dego swo­jego stwier­dze­nia dodaję zastrze­że­nie: „praw­do­po­dob­nie”, „zazwy­czaj”, „prze­waż­nie”. Tam gdzie tego nie zro­bi­łem, czy­tel­nicy mogą je dodać w moim imie­niu.

Histo­ria nie zna żela­znych zasad, dla­tego żadne stwier­dze­nie na temat prze­szło­ści nie może być osta­teczne. Ale tak samo histo­ria nie składa się ze zbioru fak­tów. Mię­dzy nie­ist­nie­ją­cymi pra­wami histo­rycz­nymi a depre­syj­nym cha­osem minio­nych wyda­rzeń roz­cią­gają się ścieżki ten­den­cji i schody zna­czą­cych czyn­ni­ków – to, do czego odkry­wa­nia nawo­ły­wał nas, histo­ry­ków, Ale­xan­der Ger­schen­kron, oraz to, co w miarę sił i moż­li­wo­ści ja sam sta­ra­łem się poka­zać.

Po dłu­gich waha­niach zre­zy­gno­wa­łem z dokład­niej­szego opisu wyjąt­ków od tych ten­den­cji, zwłasz­cza gdy takie opisy wyma­ga­łyby zna­czą­cego wydłu­że­nia tek­stu i odcią­ga­łyby od głów­nej linii argu­men­ta­cji. Zresztą – war­tość każ­dej syn­tezy okre­śla nie tylko liczba zapre­zen­to­wa­nych fak­tów i jakość zapro­po­no­wa­nych wyja­śnień, ale także dys­ku­sje, które ta syn­teza zdolna jest spro­wo­ko­wać. Naj­cięż­szą karą za moje inte­lek­tu­alne grze­chy byłoby dla mnie, gdyby niniej­sza książka nie spro­wo­ko­wała bar­dziej dogłęb­nych roz­mów o prze­szło­ści i teraź­niej­szo­ści Ukra­iny.

Rozdział pierwszy. Co tkwi w nazwie?

Roz­dział pierw­szy

Co tkwi w nazwie?

Ukraina i Ukraińcy

Naj­po­waż­niej­sze błędy zda­rzają się w naj­bar­dziej oczy­wi­stych miej­scach. W co dru­giej czy trze­ciej histo­rii Ukra­iny już na samym początku może­cie prze­czy­tać, że „Ukra­ina” ozna­cza „okra­ina”, obrzeże. Błąd wynika z zało­że­nia, że słowa w ogóle, a słowo „Ukra­ina” w szcze­gól­no­ści, mogą mieć jedno i tylko jedno zna­cze­nie. Filo­lo­dzy i filo­zo­fo­wie logicy wie­dzą, że tak się nie zda­rza. Histo­rycy też powinni.

Słowo „Ukra­ina” pocho­dzi od cza­sow­nika „kra­jać” i dosłow­nie ozna­cza pewne oddzie­lone (odkra­jane) tery­to­rium. Odpo­wied­nio może ono ozna­czać zarówno „kraj”, jak i „okra­inę”. Dużo zależy od miej­sca, w któ­rym znaj­duje się osoba pisząca o tym tery­to­rium. Jeśli poza nim, na przy­kład w Moskwie czy w War­sza­wie, wtedy jest to w odnie­sie­niu do nich „okra­ina”, a jeśli w Kijo­wie czy we Lwo­wie – to naj­praw­do­po­dob­niej będzie to „kraj”.

Tek­sty histo­ryczne notują oby­dwa te zna­cze­nia. Ale po raz pierw­szy „Ukra­ina” wspo­mniana została w pierw­szym zna­cze­niu, czyli jako „kraj”. Ta wzmianka znaj­duje się w lato­pi­sie kijow­skim i pocho­dzi z 1187 roku. Kro­ni­karz opo­wiada o śmierci pere­ja­sław­skiego księ­cia Wło­dzi­mie­rza Gle­bo­wi­cza pod­czas wyprawy na Połow­ców i pisze: „o nim że Ukra­ina mnoho postona”. Poja­wia się wiele logicz­nych pytań: kto roz­pa­cza (postona) po zmar­łym księ­ciu – „okra­ina” czy „kra­ina”? Czy „okra­ina” może być w żało­bie? Nawet jeśli może, to w odnie­sie­niu do jakiego cen­trum ta zie­mia jest „okra­iną”? Pere­ja­sław znaj­duje się zale­d­wie o 70–80 kilo­me­trów od sto­łecz­nego Kijowa, to dzień lub dwa jazdy konno. Trudno go raczej nazwać „okra­iną”. Zna­cze­nie „okra­ina” lepiej paso­wa­łoby do „Halic­kiej Ukra­iny”, któ­rej nazwa też poja­wia się w daw­nych lato­pi­sach i do któ­rej z Kijowa było znacz­nie dalej – około 600 kilo­me­trów.

Przy­kła­dów, w któ­rych „Ukra­ina” w naj­star­szych źró­dłach pisem­nych ozna­cza „kra­inę”, powiedzmy wprost, nie ma wiele. Ale trzeba pamię­tać, że w ogóle nie mamy aż tak dużo tego rodzaju źró­deł, a wieki XIV–XV nie bez powodu nazy­wane są epoką „wiel­kiego mil­cze­nia”. Mamy nato­miast dużo przy­kła­dów w tra­dy­cji ust­nej – w lokal­nych pie­śniach i przy­sło­wiach. Odnaj­du­jemy tam takie wyra­że­nia jak „nie­od­le­gła to Ukra­ina”, „poszedł w daleką Ukra­inę”, „moja miła Ukra­ina”, czy nawet piesz­czo­tliwe zdrob­nie­nie „Ukra­inońka” itp. Gdzie tak naprawdę znaj­duje się ta kra­ina, pie­śni nie pre­cy­zują. Może to być zarówno zie­mia zamiesz­ki­wana przez tych, któ­rzy o niej śpie­wają, jak i odle­gła zie­mia, na któ­rej chcie­liby żyć. W takim nie­do­okre­śle­niu nie ma niczego dziw­nego. Tak samo jak miesz­kańcy Beski­dów czy Kar­pat nie wie­dzieli, że ich góry noszą takie nazwy, i nazy­wali je po pro­stu „górami”, „Ukra­ina” mogła być zwy­cza­jową nazwą ich kra­iny. Można by rzec, że była to nazwa by default.

Jako inne, podobne przy­kłady mogą posłu­żyć sło­weń­ska Kra­ina albo nazwa wła­sna Nie­miec – Deutsch­land. Deutsch pocho­dzi od sta­ro­nie­miec­kiego diu­tisc, co ozna­cza „lud / naród”. A więc Deutsch­land ozna­cza dosłow­nie „kra­ina ludu” – „kra­ina, w któ­rej miesz­kamy”. Czyli mniej wię­cej to samo co nazwa „Ukra­ina” w zna­cze­niu „kra­ina”.

„Ukra­ina” w dru­gim sen­sie, czyli jako „okra­ina”, obrzeża, domi­nuje w póź­niej­szych doku­men­tach, poczy­na­jąc od 1569 roku, kiedy ukra­iń­skie zie­mie weszły w skład Rze­czy­po­spo­li­tej, ówcze­snego pań­stwa pol­sko-litew­skiego. W tym wła­śnie zna­cze­niu wid­nieje ona na mapie fran­cu­skiego inży­niera i kar­to­grafa Guil­laume’a le Vas­seura de Beau­plana (wyda­nej w 1648 roku). Spo­rzą­dził ją, będąc na służ­bie u pol­skiego króla – budo­wał twier­dzę Kudak, która miała prze­szko­dzić ukra­iń­skim Koza­kom w orga­ni­zo­wa­niu wypraw woj­sko­wych. Mapa Beau­plana jest jedną z naj­wcze­śniej­szych, a rów­no­cze­śnie naj­bar­dziej szcze­gó­ło­wych map Europy Wschod­niej. Poka­zane na niej tereny pokry­wają się z gra­ni­cami póź­niej­szych ukra­iń­skich ziem etnicz­nych – od Lwowa na zacho­dzie do Donu na wscho­dzie. Ale dla Beau­plana Ukra­ina, jeśli sądzić z tytułu mapy i przed­mowy do jego Opi­sa­nia Ukra­iny, to tylko część tych ziem, czyli tery­to­ria kozac­kie (cam­po­rum deser­to­rum – Dzi­kie Pola) oraz „wiel­kie pogra­ni­cze roz­cią­ga­jące się mię­dzy Mosko­wią a Tran­syl­wa­nią”.

W tek­stach z tam­tego okresu ter­min „Ukra­ina” nie ma sta­łego zna­cze­nia. W ostat­nich deka­dach XVI i pierw­szych deka­dach XVII wieku mógł on ozna­czać zarówno kon­kretne woje­wódz­two (Ukra­ina Ruska, czyli zie­mie halic­kie, Ukra­ina Wołyń­ska, Ukra­ina Podol­ska, Ukra­ina Kijow­ska, Ukra­ina Bra­cław­ska), jak i pogra­ni­cze Rze­czy­po­spo­li­tej (woje­wódz­two bra­cław­skie i kijow­skie) albo tereny na „końcu Europy” (świata chrze­ści­jań­skiego na gra­nicy ze świa­tem muzuł­mań­skim), a także mógł być uży­wany w zna­cze­niu „kra­iny”, na rów­nych pra­wach z ówcze­snymi Pol­ską i Rosją („Rzecz­po­spo­lita”, „Moskwa” i „Ukra­ina”). Tak samo jak nie ma jed­nego zna­cze­nia tego ter­minu, nie ist­nieją rów­nież jasne reguły wyko­rzy­sta­nia tych zna­czeń w kon­kret­nych oko­licz­no­ściach. Ter­min „Ukra­ina” jest ter­minem wędrow­nym, „nie­przysz­pi­lo­nym” do jed­nego, wybra­nego tery­to­rium.

Mniej wię­cej na prze­ło­mie XVI i XVII wieku poja­wia się pochodne od Ukra­iny słowo „Ukra­iniec” w zna­cze­niu etno­nimu – czyli nazwy miej­sco­wej lud­no­ści. Tak okre­ślał się w 1619 roku Kozak zapo­ro­ski Ołeszka Zachar­jiw, kiedy tra­fił do rosyj­skiej nie­woli. I mniej wię­cej wtedy to słowo poja­wia się w pie­śniach ludo­wych. Duma o Nale­wajce opi­suje wyda­rze­nia 1596 roku i roz­po­czyna się tak:

Oj, w naszej sław­nej Ukra­inie Bywały kie­dyś nie­szczę­ścia strasz­liwe, nie­szczę­sne godziny. Bywały zarazy i woj­skowe swary. Nikt Ukra­iń­ców nie rato­wał.

Prze­ło­mo­wym wyda­rze­niem ukra­iń­skiej histo­rii stało się kozac­kie powsta­nie pod dowódz­twem Boh­dana Chmiel­nic­kiego (1648–1657). Dopro­wa­dziło ono do utwo­rze­nia pań­stwa kozac­kiego. Przez kilka kolej­nych dekad „Ukra­ina” była jedną z nazw tego pań­stwa. Rów­no­le­gle wystę­pują także inne nazwy, takie jak „lud ukra­iń­ski”, „rodzone brac­two pospo­lite ukra­iń­skie”, a samego Chmiel­nic­kiego jedna z ówcze­snych satyr opi­suje nastę­pu­jąco: „Boh­dan Chmiel­nicki, Woj­ska Zapo­ro­skiego Naczelny Dowódca, Wojny Chłop­skiej Sprawca, Powsta­łego Kozac­twa i Ludu Ukra­iń­skiego Książę”. Zwierzch­nicy tego pań­stwa, het­mani kozaccy, w swo­ich orę­dziach mówią o „ojczyź­nie naszej Ukra­inie”, „sław­nej Ukra­inie”. Warto też pod­kre­ślić dwie kwe­stie. Po pierw­sze, nazwy „Ukra­ina” i „Ukra­ińcy” odno­szą się nie tylko do pań­stwa kozac­kiego i jego miesz­kań­ców, ale także do innych ziem aż po pol­sko-ukra­iń­ską gra­nicę etniczną (do Sanu), włącz­nie ze Lwo­wem. Po dru­gie, słowo „Ukra­ińcy” ma czy­telne zna­cze­nie etniczne, bo prze­ciw­sta­wiane jest Pola­kom (Lachom), Żydom, Rosja­nom (Mosko­wi­tom), Szwe­dom, Tata­rom i Tur­kom.

Losy słowa „Ukra­ina” powta­rzają los samego pań­stwa kozac­kiego po jego wej­ściu w 1654 roku w skład Car­stwa Moskiew­skiego. Dopóki pań­stwo zacho­wuje auto­no­mię, nazwa „Ukra­ina” wprost roz­kwita na kar­tach tek­stów z tam­tego czasu. Ale w miarę wchła­nia­nia pań­stwa przez póź­niej­sze (od 1721 roku) Impe­rium Rosyj­skie, gubią się rów­nież same nazwy „Ukra­ina” i „Ukra­ińcy”. Gubią się, lecz nie zni­kają. Tro­chę jakby bawiły się w cho­wa­nego: tu je widać, a za moment już nie. „Ukra­ina” zaczyna poja­wiać się czę­ściej w XIX wieku – w epoce odro­dze­nia naro­do­wego. Razem z nią wystę­puje rów­nież okre­śle­nie „Ukra­iniec”. Tak przy­naj­mniej został zapi­sany w księ­dze uzdro­wi­sko­wej Karls­badu (Kar­lo­wych Warów) Miko­łaj Gogol („Mr. Nico­las de Gogol, Ukra­inien, établi a Moscou” – pan Miko­łaj Gogol, Ukra­iniec miesz­ka­jący w Moskwie). W 1884 roku okre­śle­nie „Ukra­inka” wybrała sobie na pseu­do­nim młoda poetka Łarysa Kosacz – praw­do­po­dob­nie pod wpły­wem wuja, Mychajła Dra­ho­ma­nowa, który pod­pi­sy­wał się pod swo­imi arty­ku­łami jako „Ukra­iniec”. Od tam­tej pory jest ona znana jako Łesia Ukra­inka.

Przy­kłady Miko­łaja Gogola, Mychajła Dra­ho­ma­nowa i Łesi Ukra­inki doty­czą naj­wy­bit­niej­szych postaci histo­rycz­nych. Słow­nyk ukra­jinś­kych psew­do­ni­miw [Słow­nik ukra­iń­skich pseu­do­ni­mów] podaje listę kolej­nych dwu­dzie­stu pię­ciu mniej zna­nych osób – dzie­więt­na­sto­wiecz­nych pisa­rzy, poli­ty­ków i dzia­ła­czy spo­łecz­nych, któ­rzy woleli pod­pi­sy­wać swoje tek­sty jako „Ukra­inka” albo „Ukra­iniec”. Ta lista nie wymie­nia rzecz jasna wszyst­kich miesz­kań­ców tych ziem, któ­rzy nazy­wali sie­bie Ukra­iń­cami. Poka­zuje tylko, że taka nazwa zyskała sporą popu­lar­ność.

Trzeba jed­nak pamię­tać, że w XIX wieku mię­dzy nazwami „Ukra­ina” i „Ukra­iniec” nie ist­niał jesz­cze bez­po­średni zwią­zek. Kiedy na początku XX wieku ukra­iń­ski lite­ra­tu­ro­znawca Mychajło Rud­nycki stu­dio­wał na Sor­bo­nie, przy­cho­dzono oglą­dać go jako dzi­wo­wi­sko: był pierw­szym „Ukra­iń­cem”, który posłu­gi­wał się języ­kiem innym niż pol­ski! Wcze­śniej na pary­skim uni­wer­sy­te­cie „Ukra­iń­cami” nazy­wano Pola­ków pocho­dzą­cych ze wschod­nich pol­skich „okrain”, czyli dzi­siej­szego Woły­nia i środ­ko­wej Ukra­iny.

Jed­no­cze­śnie nawet w Kob­zia­rzu (1840) Tarasa Szew­czenki – książce, która pełni funk­cję swego rodzaju ukra­iń­skiej Biblii naro­do­wej – nie­ustan­nie mowa jest o Ukra­inie, ale nie ma tam żad­nego „Ukra­ińca” czy „Ukra­inki”. Nie ozna­cza to, że w cza­sach Szew­czenki Ukra­ińcy nie ist­nieli. W Biblii też ani razu nie zostało użyte słowo „reli­gia” czy „reli­gijny”. Nikt jed­nak nie zaprze­czy, że Biblia jest księgą reli­gijną.

Szek­spir sfor­mu­ło­wał tę tezę języ­kiem poezji:

What’s in a name? That which we call a roseBy any other name would smell as sweet.

Czymże jest nazwa? To, co zowiem różą, Pod inną nazwą rów­nie by pach­niało. [tłum. Józef Pasz­kow­ski]

Cza­sami aż żal bie­rze, że język ukra­iń­ski nie ma przed­im­ków okre­ślo­nych i nieokre­ślo­nych. Pomo­głyby one stre­ścić w jed­nym zda­niu główny temat ukra­iń­skiej histo­rii. Po angiel­sku brzmia­łoby ono tak: „History of Ukra­ine is about drop­ping ‘the’ article”. W języku angiel­skim w przy­padku nazw geo­gra­ficz­nych przed­imek the jest uży­wany w odnie­sie­niu do odręb­nych regio­nów (czy też okrain), a nie kra­jów. Wyją­tek sta­no­wią nazwy w licz­bie mno­giej (the Uni­ted Sta­tes) lub pocho­dzące od rzek, gór, pustyń czy wysp (the Congo, the Leba­non, the Sudan, the Baha­mas). Jest jeden nie­zwy­kły wyją­tek – the Gam­bia. W 1964 roku, kiedy Gam­bia zdo­była nie­pod­le­głość, jej pre­mier zwró­cił się do Sta­łego Komi­tetu Eks­per­tów ONZ ds. Nazw Geo­gra­ficz­nych z prośbą o doda­nie do nazwy kraju przed­imka the, żeby nie mylono go z bar­dziej znaną Zambią.

Przez długi czas po angiel­sku zapi­sy­wano Ukra­ine z przed­im­kiem: the Ukra­ine. Odzwier­cie­dlało to jej for­malny sta­tus: Ukra­ina nie była odręb­nym pań­stwem, tylko czę­ścią Impe­rium Rosyj­skiego i ZSRR. Radziecką Ukra­inę porów­ny­wano nie­kiedy do poszcze­gól­nych sta­nów USA („Ukra­ińcy to rosyj­scy Tek­sań­czycy”). Zmiana nastą­piła po pro­kla­mo­wa­niu nie­pod­le­gło­ści przez Ukra­inę w 1991 roku. Od tam­tej pory Ukra­ine pisze się bez przed­imka the. Jeśli ktoś na­dal pisze lub mówi „the Ukra­ine”, jest to pomyłka, nie­wie­dza lub zły ton. Na przy­kład gdy Barack Obama pod­czas ukra­iń­skiego kry­zysu 2014 roku w jed­nym z wywia­dów powie­dział „the Ukra­ine”, nara­ził się na kpiny ze strony dzien­ni­ka­rzy.

W języ­kach sło­wiań­skich róż­nicę mię­dzy the Ukra­ine i Ukra­ine można oddać jako róż­nicę mię­dzy „na Ukra­inie” i „w Ukra­inie”. Ta róż­nica jest szcze­gól­nie widoczna w przy­padku języka rosyj­skiego: duża część, jeśli nie więk­szość, rosyj­skich elit na­dal uważa, że Ukra­ina to część „rus­skiego miru”, a Ukra­ińcy i Rosja­nie to jeden naród. W 2011 roku rosyj­ski pre­zy­dent Dmi­trij Mie­dwie­diew spo­tkał się z rosyj­skimi histo­ry­kami. Gdy któ­ryś z nich powie­dział „w Ukra­inie”, Mie­dwie­diew od razu popra­wił: „na Ukra­inie”. Sło­wem, to tam, u nich, jest „w” Ukra­inie, a u nas – „na”. Putin z kolei mówił „w Ukra­inie” do lata 2013 roku. A potem zaczął mówić „na Ukra­inie” i rów­no­cze­śnie ogło­sił, że jego celem stra­te­gicz­nym jest zjed­no­cze­nie Rosjan i Ukra­iń­ców w gra­ni­cach wspól­nego pań­stwa. Innymi słowy, jego agre­sję woj­skową z 2014 roku poprze­dzała agre­sja lin­gwi­styczna. Były doradca Putina, a póź­niej jego opo­nent Andriej Iłła­rio­now zaraz po rosyj­skiej agre­sji radził swoim roda­kom – libe­ral­nym Rosja­nom: jeśli chce­cie w jaki­kol­wiek spo­sób pomóc Ukra­inie, prze­stań­cie mówić „na Ukra­inie” – mów­cie „w Ukra­inie”.

Dla peł­nego obrazu dodam, że w innych języ­kach ta róż­nica nie jest aż tak istotna. W nie­miec­kim przed­imek przy nazwie kraju to norma języ­kowa (uży­wany jest przy nazwach rodzaju żeń­skiego, takich jak die Schweiz, die Türkei, die Slo­wa­kei), a po pol­sku mówi się „na Ukra­inie”, ale też „w Ukra­inie”. Jed­nak zarówno Niemcy, jak i Pol­ska dawno już porzu­ciły pre­ten­sje tery­to­rialne wobec Ukra­iny, a Polacy nie uwa­żają, że Ukra­ińcy sta­no­wią część tego samego narodu co oni sami.

To krót­kie wpro­wa­dze­nie pomaga zilu­stro­wać jedną z naj­waż­niej­szych cech ukra­iń­skiej histo­rii: wszystko albo pra­wie wszystko, co jej doty­czy, staje się przed­mio­tem ostrych spo­rów ide­olo­gicz­nych, poczy­na­jąc od rze­czy tak pod­sta­wo­wych jak sama nazwa kraju.

Ruś i inni

Dwie inne nazwy, pod któ­rymi znano Ukra­iń­ców, to „Kozacy” i „Czer­kasi”. Tak nazy­wani byli człon­ko­wie for­ma­cji woj­sko­wych powsta­łych na obrze­żach etnicz­nych ziem ukra­iń­skich. Oba okre­śle­nia są pocho­dze­nia turec­kiego: „Kozak” to „czło­wiek wolny”, a także „koczow­nik” i „roz­bój­nik” (patrz „Kazach” i „Kazach­stan”), a „Czer­kasi” to „ludzie woj­ska” (patrz nazwa kau­ka­skich górali – Czer­kie­sów, i ukra­iń­skiego mia­sta Czer­kasy, które w cza­sach kozac­kich znaj­do­wało się na gra­nicy stepu).

Turec­kie pocho­dze­nie tych nazw kolejny raz poka­zuje, że Ukra­ina powstała z syn­tezy kilku świa­tów. Ele­menty skła­dowe tej syn­tezy zna­la­zły odzwier­cie­dle­nie w powszech­nej i czę­sto­kroć obraź­li­wej rosyj­skiej nazwie Ukra­ińca – „Cha­choł”. „Cho­cho­łem” nazy­wano kosmyk wło­sów pozo­sta­wiony na ogo­lo­nej gło­wie. Ten typ męskiej fry­zury był popu­larny wśród ludów ste­po­wych. Naj­wcze­śniej­szą wzmiankę o nim znaj­du­jemy w tek­stach doty­czą­cych jed­nego z chiń­skich ple­mion IV wieku. We wcze­snej Rze­czy­po­spo­li­tej cho­choł był popu­larny wśród miej­sco­wej szlachty i Koza­ków wraz z innymi ele­men­tami tak zwa­nej kul­tury sar­mac­kiej, która świa­do­mie kopio­wała oby­czaje ste­powe. Cho­choł na gło­wie szedł w parze ze zgo­loną brodą. Z tego powodu ukra­iń­scy Kozacy róż­nili się od miesz­kań­ców Car­stwa Moskiew­skiego, któ­rzy nosili brody (stąd praw­do­po­dob­nie pocho­dzi ukra­iń­ska obraź­liwa nazwa Rosjan – „Kacapy”: ci, któ­rzy cho­dzą z dłu­gimi bro­dami „kak [jak] capy”). W oczach pra­wo­sław­nych Mosko­wi­tów (przy­szłych Rosjan) cho­choł stał się sym­bo­lem wiary kato­lic­kiej. W ich wyobra­że­niu ukra­iń­scy Kozacy „cho­dzą po pol­sku, z cho­chołami”, „w rzym­skiej wie­rze brodę sieką [golą]” i w ogóle są „pohań­cami Cha­chłami, pachoł­kami sza­tana, cha­mo­wymi wnu­czę­tami”. Z cza­sem przy­szło zro­zu­mie­nie, że Kozacy, choć pocho­dzą z Rze­czy­po­spo­li­tej, to należą do tej samej wiary i także są pra­wo­sławni. Ale nie­smak pozo­stał: „Cha­chły” niby są swoi, lecz jed­nak odmienni, z tymi swo­imi pro­stac­kimi nawy­kami i chy­trą „cha­chłacką” naturą.

Ist­nie­nie pary „Cha­choł / Kacap” świad­czyło o tym, że przy­szli Ukra­ińcy i Rosja­nie róż­nili się mię­dzy sobą na długo przed tym, zanim stali się Ukra­iń­cami i Rosja­nami. W przy­padku sto­sun­ków ukra­iń­sko-pol­skich taką parą byli „Rusin / Lach”. Popu­larne w Pol­sce pie­rogi ruskie na ukra­iń­ski tłu­ma­czy się jako ukra­jinśki ware­nyky, pie­rogi ukra­iń­skie, a nie ruśki pyrohy – które wyglą­dają i sma­kują ina­czej. Pie­ro­gowe nie­po­ro­zu­mie­nie to tylko jeden z wielu przy­kła­dów spo­rego zamie­sza­nia zwią­za­nego z inną nazwą – „Ruś”, i pocho­dzą­cymi od niej: „Rosja”, „Ruski”, „Rusin”, „Rosja­nin”, „Mało­ru­sin” itd. O ile jed­nak histo­ria z Ukra­iną i Ukra­iń­cami jest skom­pli­ko­wana sama w sobie, to histo­ria z Rusią i Ruskimi jest o wiele bar­dziej zło­żona i zawi­kłana. Ina­czej niż cha­osem ter­mi­no­lo­gicz­nym trudno ją nazwać.

Zacznijmy od tego, że nie można pre­cy­zyj­nie wska­zać, skąd wzięła się ta nazwa i co ozna­czała. Ist­nieją różne wer­sje pocho­dze­nia tego ter­minu: miej­scowa, wschod­nio­sło­wiań­ska, a także gocka, cel­tycka, irań­ska, serb­ska, skan­dy­naw­ska. Zgod­nie z miej­scową wer­sją „Ruś” pocho­dzi od nazwy wschod­nio­sło­wiań­skiego ple­mie­nia, które żyło nad rzeką Roś, dopły­wem Dnie­pru. Wła­śnie tam miało się znaj­do­wać cen­trum dużego śre­dnio­wiecz­nego pań­stwa o nazwie Ruś, któ­rego sto­licą był Kijów (Ruś Kijow­ska).

Pro­blem z tą wer­sją polega na tym, że w źró­dłach histo­rycz­nych nie ma wzmianki o takim ple­mie­niu. Naj­praw­do­po­dob­niej zostało ono wymy­ślone przez patrio­tycz­nie nasta­wio­nych histo­ry­ków, któ­rzy sta­rali się udo­wod­nić miej­scowe pocho­dze­nie pań­stwa ruskiego. W cza­sach radziec­kich ta teo­ria była dogma­tem, ale jej początki się­gają połowy XVIII wieku. 6 stycz­nia 1794 roku czło­nek Rosyj­skiej Cesar­skiej Aka­de­mii Nauk Ger­hard Frie­drich Müller (1705–1783) miał wygło­sić w Peters­burgu wykład „O pocho­dze­niu narodu ruskiego i jego nazwy”. Na pod­sta­wie źró­deł fran­kij­skich i bizan­tyń­skich sta­rał się poka­zać, że Ruś Kijow­ską zało­żyli Skan­dy­na­wo­wie – Nor­ma­nie. Müller nie zdo­łał dokoń­czyć wykładu. Jeden z rosyj­skich aka­de­mi­ków prze­rwał mu sło­wami: „Sza­nowny auto­rze, znie­sła­wiasz nasz naród!”. Utwo­rzono spe­cjalną komi­sję, która uchwa­liła, że Müllerowi należy zaka­zać zaj­mo­wa­nia się tym tema­tem. Dora­dzono mu temat mniej szko­dliwy i bez­piecz­niej­szy – histo­rię Sybe­rii (dobrze, że sprawa nie skoń­czyła się zesła­niem w tamte oko­lice!).

Wspo­mniana histo­ria poka­zuje poziom emo­cji w dys­ku­sji nor­ma­ni­stów z anty­nor­ma­ni­stami o pocho­dze­niu Rusi. Ale na długo przed tą dys­ku­sją, w XII wieku, na nor­mań­skie pocho­dze­nie Rusi wska­zy­wał ano­ni­mowy autor Powie­ści minio­nych lat. Opo­wiada on, jak miej­scowe ple­miona sło­wiań­skie nie umiały żyć w zgo­dzie i posta­no­wiły zna­leźć sobie knia­zia:

I poszli za morze ku Ware­gom, ku Rusi. Bowiem tak się zwali ci Ware­go­wie – Rusią, jako się dru­dzy zowią Szwe­dami, inni Nor­ma­nami i Anglami, a jesz­cze inni Gotami – tako i ci. Rze­kli Rusi Czu­do­wie, Sło­wie­nie, Kry­wi­cze i Weso­wie: „Zie­mia nasza wielka jest i obfita, a ładu w niej nie ma. Przy­chodź­cie więc rzą­dzić i wła­dać nami”. I wybrali się trzej bra­cia z rodami swo­imi, i wzięli ze sobą wszystką Ruś i przy­szli do Sło­wien naj­przód, i siadł naj­star­szy, Ruryk, w Nowo­gro­dzie, a drugi, Sineus, na Bia­łym Jezio­rze, a trzeci, Tru­wor, w Izbor­sku. I od tych Ware­gów prze­zwała się zie­mia ruska.2

Na korzyść teo­rii nor­mań­skiej prze­ma­wia też naj­wcze­śniej­szy przy­kład uży­cia tej nazwy: w Rocz­ni­kach ber­tyń­skich pod datą „839 rok” mowa jest o „Szwe­dach, któ­rzy nazy­wają sie­bie Rosami”. We współ­cze­snych języ­kach estoń­skim i fiń­skim okre­śle­nie Szwe­cji na­dal brzmi Ruotsi. Zgod­nie z tą wer­sją nazwa „Ruś” miała naj­praw­do­po­dob­niej korze­nie woj­skowe, podob­nie jak Kozacy czy Czer­kasi. Pocho­dziła ona od sta­ro­ger­mań­skiego cza­sow­nika „wio­sło­wać”. Odpo­wied­nio – „Ruś” była nazwą woj­sko­wych ple­mion lub dru­żyn, które prze­miesz­czały się dużymi łodziami po rze­kach i morzach.

O tym, że „Ruś” sta­no­wiła kon­glo­me­rat, mówi także brzmie­nie tej nazwy. Jest to rze­czow­nik zbio­rowy – podob­nie jak słowa nożyce, pie­nią­dze, bydło. „Jeden spo­śród Rusi” będzie Rusi­nem, Ruskim, Rusy­czem czy Rusna­kiem. Powieść minio­nych lat wymie­nia jesz­cze kilka innych nie­sło­wiań­skich ple­mion o podob­nych nazwach zbio­ro­wych – Weś, Mera, Mor­dwa, Czudź.

Ter­min „Ruś” był naj­praw­do­po­dob­niej egzo­ni­mem, czyli nazwą pocho­dzącą z zewnątrz. Sami jej miesz­kańcy tak o sobie nie mówili – tak samo Czudź nie nazy­wała sie­bie Czu­dzią („dziw­nymi”, czyli innymi), Niemcy – Niem­cami („nie­mymi”), Hin­dusi – Hin­du­sami, a rdzenne ple­miona Ame­ryki nie nazy­wały samych sie­bie India­nami. Jako przy­kład naj­bliż­szej ana­lo­gii do „Rusi” można przy­wo­łać „Hisz­pa­nów”. Miesz­kańcy Pół­wy­spu Ibe­ryj­skiego tak się sami nie okre­ślali. Byli Ara­goń­czy­kami, Kasty­lij­czy­kami, Kata­loń­czy­kami, Baskami. Ale poza gra­ni­cami swo­jego pół­wy­spu, w służ­bie woj­sko­wej, sta­wali się dla obcych Hisz­pa­nami – bo od sta­ro­żyt­no­ści ich pół­wy­sep nosił łaciń­ską nazwę Hispa­nia.

Począt­kowo nazwa „Ruś” była uży­wana w dwóch zna­cze­niach – wąskim i sze­ro­kim. W sze­ro­kim sen­sie „Ruś” ozna­czała wszyst­kie zie­mie „ruskiej” dyna­stii (potom­ków Ruryka), w wąskim – tylko ich jądro, czyli środ­kowe Nad­dnie­prze z cen­trum w Kijo­wie. Nazwa „Ruś” w wąskim zna­cze­niu wyszła z uży­cia w dru­giej poło­wie XIII wieku, po znisz­cze­niu pań­stwa Rury­ko­wi­czów przez Mon­go­łów. Od tam­tej pory przez nie­mal sto lat tytu­łem wład­ców Rusi posłu­gi­wali się tylko ksią­żęta halicko-wołyń­scy. Tytu­ło­wali się dux totius ter­rae Rus­siae (książę całej ziemi ruskiej), dux et domi­nus Rus­siae (książę i władca Rusi), rex Rus­siae (król Rusi), a ostatni z nich, Bole­sław Jerzy II (zabity w 1340 roku), nazy­wał sie­bie dux totius Rus­siae Mino­ris (książę całej Małej Rusi). Po jego śmierci wło­ści prze­szły do jed­nego z krew­nych króla pol­skiego, a tytuł „księ­cia ruskiego” tra­fił do władcy Wiel­kiego Księ­stwa Litew­skiego: ten ostatni nosił tytuł „Wiel­kiego Księ­cia Litew­skiego, Ruskiego i Żmudz­kiego”.

Władcy pół­nocni, moskiew­scy, zaczęli uży­wać ter­minu „Ruś” póź­niej. Po raz pierw­szy tytułu „gosu­da­ria wsieja Rusi” użył w 1478 roku moskiew­ski car Iwan III. Z cza­sem Car­stwo Moskiew­skie zaczęło utoż­sa­miać z Rusią wyłącz­nie sie­bie. To samo zro­biło rów­nież Wiel­kie Księ­stwo Litew­skie. W efek­cie mamy dwie „Rusie” – połu­dniowo-zachod­nią i pół­nocno-wschod­nią. Władcy każ­dej z nich twier­dzą, że tylko oni repre­zen­tują „wszystką Ruś” i odma­wiają tego prawa stro­nie prze­ciw­nej. Dla­tego litew­sko-pol­ska tra­dy­cja nazywa zie­mie pół­nocno-wschod­nie nie Rusią, lecz Pań­stwem Moskiew­skim, Car­stwem Moskiew­skim albo po pro­stu Mosko­wią, nato­miast w Moskwie Rzecz­po­spo­litą nazywa się Pań­stwem Litew­skim, Litwą, zie­mią litew­ską.

Oprócz zna­cze­nia tery­to­rialno-poli­tycz­nego „Ruś” miała także zna­cze­nie reli­gijne. Mogła ozna­czać Cer­kiew pra­wo­sławną („Cer­kiew ruską”) i pra­wo­sławną wiarę („wiarę ruską”). Ale nie tylko pra­wo­sławni byli „ruskimi”. Nazwy „ruska” uży­wała też Cer­kiew grec­ko­ka­to­licka (unicka), która powstała w 1596 roku. Choć była pod­po­rząd­ko­wana Waty­ka­nowi, zacho­wała obrzą­dek pra­wo­sławny, a więc była „ruska”. Rów­no­cze­śnie obie Cer­kwie nazy­wały się też „grec­kimi” – na znak, że przy­jęły chrze­ści­jań­stwo od „Gre­ków”, czyli cesar­stwa bizan­tyń­skiego.

„Ruś” i „ruski” mogły ozna­czać także naro­do­wość. Oto co dekla­ro­wał ruski uczony Mele­cjusz Smo­trycki (1577–1623): „Nie wiara albo­wiem Rusina Rusi­nem, Polaka Pola­kiem, Litwina Litwi­nem czyni, ale uro­dze­nie i krew ruska, pol­ska i litew­ska”. Ter­min „ruski” szcze­gól­nie mocno zako­rze­nił się wśród pro­stych ludzi, żyją­cych bli­sko naro­dów innej wiary, szcze­gól­nie w Gali­cji i na Zakar­pa­ciu. Toż­sa­mość reli­gijna zbie­gała się tam z toż­sa­mo­ścią etniczną. Powie­dzieć o sobie „Ruski” było rów­no­znaczne z dekla­ra­cją „nie jestem kato­li­kiem” (Pola­kiem ani Węgrem), „nie jestem Żydem” albo „muzuł­ma­ni­nem” (Tata­rem). Ale ówcze­snym „Ruskim” mógł być także ten, któ­rego dziś nazwa­li­by­śmy „Bia­ło­ru­si­nem”. Choć nazwa „Bia­ło­ru­sin” poja­wia się po raz pierw­szy rów­no­cze­śnie z nazwą „Ukra­iniec” (czyli na początku XVII wieku), nie ist­niał jesz­cze wtedy jed­no­znaczny podział na Bia­ło­ru­sinów i Ukra­iń­ców. Łączyła ich wspólna „ruska wiara” i „ruska krew”, a ich język był postrze­gany jako wspólny. Przy­szłych Bia­ło­ru­sinów i Ukra­iń­ców mogło róż­nić miej­sce pocho­dze­nia: jeśli ci pierwsi pocho­dzili z litew­skiej czę­ści Rze­czy­po­spo­li­tej, nazy­wano ich także „Litwi­nami”.

Wszyst­kie te nazwy nie były stałe i nie wyklu­czały się nawza­jem. Gdyby na przy­kład ruskiego szlach­cica z litew­skich ziem zapy­tano, kim jest, jego odpo­wiedź zale­ża­łaby od tego, kto i gdzie zadał mu to pyta­nie. Pod cer­kwią nazwałby się Rusi­nem, na sej­miku szla­chec­kim – Litwi­nem, w roz­mo­wie z cudzo­ziem­cem – pol­skim szlach­ci­cem.

Sprawę kom­pli­ko­wał fakt, że poję­cie „Ruś” było uży­wane w dwóch for­mach – łaciń­skiej i grec­kiej. Na spo­sób łaciń­ski brzmiało ono Rus­sia. Ta forma wystę­po­wała na zie­miach sąsia­du­ją­cych ze świa­tem kato­lic­kim – na przy­kład w tytu­łach ksią­żąt halic­kich. Nic więc dziw­nego, że na mapie Beau­plana jedyne tery­to­rium opi­sane jako Rus­sia to zie­mie dzi­siej­szej Gali­cji, bo gali­cyj­skie zie­mie ofi­cjal­nie nosiły nazwę woje­wódz­twa ruskiego.

Grecka forma Rusi to Ρωσία („Rosja”). Począt­kowo uży­wali jej wyłącz­nie Bizan­tyń­czycy. W miej­sco­wych tek­stach sło­wiań­skich po raz pierw­szy poja­wia się ona dopiero w 1387 roku. Tak okre­ślał się tutej­szy metro­po­lita Cyprian („Kijew­skij i wsieja Rosija”). Na zie­miach pół­nocno-wschod­nich nazwa Ros­sija utwier­dza się dopiero w cza­sach Pio­tra I. Tak nazwał on swoje impe­rium, utwo­rzone w 1721 roku na miej­scu sta­rego Car­stwa Moskiew­skiego, ale wedle wzo­rów zachod­nich. Jed­nak sło­wiań­ska forma rus­skij [ruski] w języku rosyj­skim nie znika, tylko ist­nieje rów­no­le­gle z grecką ros­sij­skij [rosyj­ski]. Pierw­sze okre­śle­nie jest uży­wane prze­waż­nie wobec osób o rosyj­skim pocho­dze­niu etnicz­nym i będą­cych wier­nymi Cer­kwi pra­wo­sław­nej, dru­gie – wobec pod­da­nych pań­stwa rosyj­skiego. Na przy­kład sza­chowy mistrz świata Garri Kaspa­row to „Rosja­nin”, ale nie „Ruski”, bo jest osobą pocho­dze­nia ormiań­sko-żydow­skiego. Nato­miast Rosja­nie ukra­iń­skiego pocho­dze­nia mogą być zarówno „Ruskimi”, jak i „Rosja­nami”.

W nie­któ­rych wypad­kach mię­dzy „Ruskim” a „Rosja­ni­nem” można więc posta­wić znak rów­no­ści, a w innych – nie. Kiedy w XIX wieku pytano ukra­iń­skich chło­pów, czy są „Ruskimi”, odpo­wia­dali, że tak. Ale kiedy pytano ich, czy mają takie samo pocho­dze­nie jak Rosja­nie („Moskale”), z obu­rze­niem odpo­wia­dali: „Ja nie kacap!”.

Odróż­nić „Ruś” od „Rosji” pomoże pro­sta zasada: Ruś może być „święta”, Rosja – nie. Rosyj­skie elity impe­rialne czę­sto były innego niż ruskie (pra­wo­sławne) pocho­dze­nia, dla­tego Impe­rium Rosyj­skie nie zasłu­gi­wało na okre­śle­nie „święte”. Odpo­wied­nio, moskiew­ski car był „ruski”, a peters­bur­ski impe­ra­tor – „rosyj­ski”; lud był „ruski”, a pań­stwo „rosyj­skie”. Cen­trami „świę­tej” Rusi były stare cen­tra pra­wo­sławne, Kijów i Moskwa, ale nie „nie­miecki” Peters­burg.

Na tym trud­no­ści się nie koń­czą. Czę­sto do „Rusi” doda­wano przy­miot­niki, co tylko zwięk­sza liczbę moż­li­wych kom­bi­na­cji. Jedna z naj­wcze­śniej­szych map świata – mapa wenec­kiego zakon­nika Fra Mauro (1450) – wymie­nia aż pięć ziem, które noszą nazwę „Ruś” (Ros­sia): „Ros­sia Biała”, „Ros­sia Czarna”, „Ros­sia Czer­wona”, „Ros­sia albo Sar­ma­cja w Euro­pie” oraz „Ros­sia albo Sar­ma­cja w Azji”. Spo­śród nich wszyst­kich podobna do nazwy współ­cze­snej jest tylko „Ros­sia Biała” – Bia­ło­ruś. Tyle że, w prze­ci­wień­stwie do dzi­siej­szej Bia­ło­rusi, swoją Białą Ruś Fra Mauro umiej­sco­wił na brzegu Morza Bia­łego. Nie­mniej w ówcze­snych doku­men­tach pod nazwą „Biała Ruś” mogła wystę­po­wać także Kijowsz­czy­zna. Która z tych ziem jest praw­dziwą Białą Rusią – dzi­siej­sza Bia­ło­ruś, Biała Ruś nad Morzem Bia­łym czy Kijowsz­czy­zna? Odpo­wiedź brzmi: każda. W tam­tych cza­sach kolory biały i czarny były zwią­zane nie tylko ze znacz­ni­kami geo­gra­ficz­nymi (morza, rzeki, góry), lecz także ze sta­tu­sem praw­nym ziem: „biały” mógł być syno­ni­mem „wolny”. Odpo­wied­nio „Biała Ruś” czy „Ros­sia Biała” to tereny wolne od wła­dzy mon­gol­skiej, które nie płacą podat­ków mon­gol­skim cha­nom, bo pozo­stają w skła­dzie Wiel­kiego Księ­stwa Litew­skiego.

Oprócz „Bia­łej”, „Czar­nej” i „Czer­wo­nej” Rusi, była jesz­cze Ruś „Mała” i „Wielka”. Pier­wot­nie nazwy te nie miały związku z roz­mia­rem („mało­ro­śli Mało­ru­sini”) czy star­szeń­stwem (wielki – star­szy, mały – młod­szy). W rze­czy­wi­sto­ści „Mała” Ruś była star­sza i miała wyż­szy sta­tus. Odpo­wia­dało to grec­kiej (bizan­tyń­skiej) tra­dy­cji nazy­wa­nia „małym” pier­wot­nego jądra Kościoła czy pań­stwa, a „wiel­kimi” – ziem, o które ten Kościół czy pań­stwo z cza­sem się roz­rósł. Odpo­wied­nio, Małą Rusią były połu­dnio­wo­ru­skie zie­mie z cen­trum w Kijo­wie, a Wielką Rusią – pół­noc­no­ru­skie zie­mie z cen­trum we Wło­dzi­mie­rzu, a póź­niej w Moskwie. Po raz pierw­szy nazwa „Mała Ruś” poja­wia się w 1303 roku w bizan­tyń­skich doku­men­tach i ozna­cza metro­po­lię halicką, a zaraz potem figu­ruje w tytu­la­tu­rze ostat­niego księ­cia halic­kiego, Bole­sława Jerzego II. „Wielka Ruś” w tytule cara moskiew­skiego poja­wia się dopiero w XVI wieku. Ale nie od razu wcho­dzi do sta­łego użytku: pierwsi Roma­no­wo­wie tego okre­śle­nia nie uży­wali.

„Mała” i „Wielka” Ruś jako stałe nazwy poli­tyczne „zmar­twych­wstają” po tym, jak w 1654 roku nowo utwo­rzone ukra­iń­skie pań­stwo kozac­kie prze­szło pod wła­dzę cara moskiew­skiego, a więc wtedy, gdy te dwie Rusie naresz­cie się „spo­tkały”. Wydaje się jed­nak, że te nazwy impor­to­wali do Car­stwa Moskiew­skiego wła­śnie Ukra­ińcy. Jako pierwsi zaczęli ich uży­wać archi­man­dryta klasz­toru kijow­sko-peczer­skiego Zacha­riasz Kopy­steń­ski (?–1627) i metro­po­lita kijow­ski Iza­jasz Kopiń­ski (?–1640), a w ślad za nimi – het­man kozacki Boh­dan Chmiel­nicki w listach do cara moskiew­skiego. Ten kie­ru­nek importu, z Kijowa, nie powi­nien dzi­wić, jeśli będziemy pamię­tać, że Kijów w tam­tym cza­sie pod wzglę­dem poziomu wykształ­ce­nia prze­ra­stał Moskwę, a ukra­iń­skie elity wywie­rały silny wpływ na poli­tyczne i kul­tu­ralne życie Car­stwa Moskiew­skiego. Po prze­kształ­ce­niu się Car­stwa Moskiew­skiego w Impe­rium Rosyj­skie okre­śle­nia „Mała” i „Wielka” Ruś nabie­rają innego, bez­po­śred­niego zna­cze­nia – zaczy­nają opi­sy­wać roz­miar. Odzwier­cie­dlało to nową rze­czy­wi­stość. „Mała” Ruś (pań­stwo kozac­kie) istot­nie była mniej­sza od „Wiel­kiej” Rusi (Impe­rium Rosyj­skiego). Kozacki kan­ce­la­rzy­sta Semen Dido­wycz w poema­cie Razgo­wor Wie­li­ko­ros­sii s Mało­ros­si­jej [Roz­mowa Wiel­ko­ro­sji z Mało­ro­sją, 1762] wkłada w usta swo­jej mało­ro­syj­skiej ojczy­zny nastę­pu­jące słowa:

Ty Wielka, a ja Mała, w sąsied­nich kra­jach żyjemy. Że ja się Małą nazy­wam, a ty Wielką, Ani mnie to, ani cie­bie wcale nie dzi­wuje Wszak roz­miary twoje więk­sze są od moich, a moje obszer­no­ścią mniej­sze są od two­ich.

Dido­wycz pod­kre­śla jed­nak, że Mała i Wielka Ruś są równe god­no­ścią. Jako ozna­cze­nia sta­tusu i roz­miaru „Mała” i „Wielka” Ruś i – odpo­wied­nio – „Mało­ru­sini” i „Wiel­ko­ru­sini” osta­tecz­nie sta­bi­li­zują się w XIX wieku. W Impe­rium Rosyj­skim ter­min „Mało­ru­sin” staje się ofi­cjalną normą – pod­czas gdy w innej czę­ści ziem ukra­iń­skich, pozo­sta­ją­cej pod wła­dzą cesa­rzy austriac­kich, normą są „ruski” i „Rusin”. W XX wieku oby­dwa te ter­miny stop­niowo wypie­rane są przez nazwy „Ukra­ina” i „Ukra­ińcy”. Po dru­giej woj­nie świa­to­wej, kiedy wła­dza radziecka dokoń­czy jed­no­cze­nie wszyst­kich ukra­iń­skich ziem w obrę­bie jed­nego pań­stwa, te nazwy staną się normą. Ale „Mało­ru­sini”, „Cha­chły” i „Rusini” nie zni­kają. Pierw­sze dwa okre­śle­nia poja­wiają się zawsze wtedy, gdy rosyj­skie elity chcą pod­kre­ślić swoje „star­szeń­stwo” i utwier­dzić wła­sny mono­pol na prze­szłość i teraź­niej­szość Ukra­iny oraz całej Europy Wschod­niej. Nato­miast „Rusini” i „ruski” pozo­stają w aktyw­nym uży­ciu na Zakar­pa­ciu i na tere­nach, które znaj­do­wały się poza radziecką Ukra­iną (oko­lice Pre­szowa na Sło­wa­cji).

Ta krótka histo­ria „Rusi” i nazw od niej pochod­nych odzwier­cie­dla długą ewo­lu­cję od ple­mion do nowo­cze­snych państw. Krzywa tej ewo­lu­cji przy­po­mina zawi­kłany labi­rynt, w któ­rym jedna i ta sama nazwa mogła ozna­czać różne rze­czy, a jedna i ta sama rzecz mogła mieć różne nazwy. Od chwili powsta­nia Impe­rium Rosyj­skiego jego elity pro­po­nują drogę na skróty: „Rosja zawsze była Rusią!”. Obstają one przy wła­snym mono­polu i „pra­wach autor­skich” do prze­szło­ści i teraź­niej­szo­ści całej Europy Wschod­niej. Dwie rze­czy pozwa­lają jej wpro­wa­dzać w błąd resztę świata. Po pierw­sze, Impe­rium Rosyj­skie, dawne Car­stwo Moskiew­skie, utrzy­mało dyna­stię ruską i dla­tego mogło pre­zen­to­wać się jako jedyny pra­wo­wity spad­ko­bierca Rusi. Obec­nie, po tym jak Rosja prze­stała być monar­chią, taka legi­ty­mi­za­cja wygląda co naj­mniej dziw­nie. Po dru­gie, języki świa­towe nie nadą­żają za zmia­nami. W szcze­gól­no­ści we współ­cze­snym języku angiel­skim, nie­miec­kim, fran­cu­skim, „Ruś” i „Rosja” brzmią tak samo. Nawet w pra­cach zna­nych zachod­nich histo­ry­ków można tra­fić na takie nie­zręczne ter­miny jak Kie­vian Rus­sia (Kijow­ska Rosja) czy samo Rus­sia. Bar­dziej wraż­liwi histo­rycy pró­bują pisać „Ruś” i „ruski” jako Rus, Rusian (przez jedno s), Ruthe­nian, Ruthe­ni­sche, Reu­si­sche, a po rosyj­sku – „роуский” („rouskij”). Na razie jed­nak taki zapis nie przy­jął się powszech­nie: stare nawyki wymie­rają powoli.

Dla naszej opo­wie­ści ważne jest wszakże zro­zu­mie­nie, że „ruski” nie był toż­samy z „rosyj­skim”. „Ruś” i „ruski” były jak dwie kostki do gry, które mogły dawać różne kom­bi­na­cje i, odpo­wied­nio, różne zna­cze­nia. W wielu przy­pad­kach mogły być one bli­skie temu, co dziś nazwa­li­by­śmy Ukra­iną i ukra­iń­skim. Przy­kład takiej bli­sko­ści napo­ty­kamy w jed­nym z naj­wcze­śniej­szych dokład­nych opi­sów naszego regionu. Spo­rzą­dził go w 1584 roku Seba­stian Fabian Klo­no­wic w poema­cie Rok­so­la­nia:

Od zara­nia Ruś sławna z nie­prze­by­tych lasów sąsia­duje z bli­skimi zie­miami Litwy, a pusz­cze się­gają do gra­nic suro­wej Moskwy w odle­głych i nie­zmie­rzo­nych prze­strze­niach. Ocean stę­żały śnie­gami i wiecz­nym lodem odcina Ruś od władz­twa Bore­asza. Bóg ją Alpami odgro­dził od Auzo­nii brze­gów, On Pont od wschod­nich oddzie­lił Getów.3

„Rok­so­la­nia” to poetycka forma nazwy „Ruś”. Jej tery­to­rium pokrywa się w przy­bli­że­niu z gra­ni­cami dzi­siej­szego tery­to­rium Ukra­iny. Potwier­dza to mię­dzy innymi lista miast opi­sa­nych w poema­cie Klo­no­wica: Prze­myśl, Lwów, Łuck, Kamie­niec Podol­ski, Kijów. Poeta wyraź­nie dostrzega róż­nicę mię­dzy Rok­so­la­nią („Rusią sławną”, „ruską kra­iną”) a Rosją („surową Moskwą”). Są one od sie­bie oddzie­lone „nie­prze­by­tymi lasami” (w ówcze­snych połu­dnio­wo­ru­skich tek­stach Car­stwo Moskiew­skie wystę­puje jako „Zale­sie”, czyli tery­to­rium oddzie­lone lasami). Połu­dniowe gra­nice Rok­so­la­nii Klo­no­wic hoj­nie roz­ciąga aż po Morze Czarne (Pont Euk­syń­ski). Dzi­siej­szym czy­tel­ni­kom zapewne trudno zro­zu­mieć, jak Rok­so­la­nia mogła roz­ciągać się aż po „bli­skie zie­mie Litwy”: gdzie miej­sce na Bia­ło­ruś? Tutaj moż­liwe są dwa wytłu­ma­cze­nia. Pierw­sze: „Litwi­nami” w Rusi nazy­wano wtedy przod­ków dzi­siej­szych Bia­ło­ru­si­nów; dru­gie: przod­ko­wie dzi­siej­szych Bia­ło­ru­si­nów także byli Rusi­nami i sta­no­wili część Rok­so­la­nii. W pierw­szym wypadku „zie­mie Litwy” obej­mują także zie­mie bia­ło­ru­skie, w dru­gim – tylko etniczne litew­skie. Który z tych przy­pad­ków ma na myśli Klo­no­wic, nie wiemy: ter­min „Litwa”, tak samo jak „Ruś” i „Ukra­ina”, miał wię­cej niż jedno zna­cze­nie.

Cał­ko­wi­cie może jed­nak zbić z tropu dzi­siej­szych czy­tel­ni­ków wers: „Bóg ją Alpami odgro­dził od Auzo­nii brze­gów”. „Auzo­nia” to sta­ro­żytna nazwa Włoch. Jak Rok­so­la­nia może gra­ni­czyć z Wło­chami, i co tu robią Alpy? Jed­nak i tu można się domy­ślić, w czym rzecz, jeśli pamię­tać o skłon­no­ści poetów do prze­sady. Dla­tego Kar­paty zostały nazwane „Alpami”. W języ­kach sta­ro­sło­wiań­skich wszyst­kie ludy posłu­gu­jące się języ­kami romań­skimi nazy­wano „Woło­chami”. Dzi­siej­sze „Wło­chy”, „Włosi” brzmią tak samo jak „Wołosi” – dzi­siej­sze „Rumu­nia”, „Rumuni”. Jeśli więc Kar­paty stały się „Alpami”, to dla­czego by nie pod­nieść ojczy­zny Woło­chów do sta­tusu Włoch? Czy­tel­nik z łatwo­ścią zro­zu­mie istotę tych pod­mian, jeśli przyj­rzy się mapie Beau­plana: Kar­paty oddzie­lają na niej zie­mie ruskie od Wołosz­czy­zny (dzi­siej­szej Rumu­nii).

Poemat Rok­so­la­nia opi­suje szes­na­sto­wieczny stan rze­czy i na jego pod­sta­wie można zało­żyć ist­nie­nie wspól­nej ukra­iń­skiej prze­strzeni. Podobny opis podaje rów­nież Iwan Pie­rie­wie­rziew, nauczy­ciel z Ukra­iny Sło­bodz­kiej – czyli z ukra­iń­sko-rosyj­skiego pogra­ni­cza – dwa wieki po Klo­no­wicu. W 1788 roku pisał on, że kiedy miesz­kańcy wiel­kiej prze­strzeni od Gali­cji po Don przy­cho­dzili na piel­grzymkę do Kijowa, to mimo róż­nic oby­cza­jów, dia­lek­tów, a nawet wyzna­nia (pra­wo­sławni i gre­ko­ka­to­licy) postrze­gali się nawza­jem nie jako obcy, tylko jako krewni (odno­rodcy).

Zarówno Klo­no­wic, jak i Pie­rie­wie­rziew byli ludźmi wykształ­co­nymi. Nie­wiele jed­nak wiemy o tym, jak postrze­gali sie­bie ludzie, któ­rzy nie umieli ani czy­tać, ani pisać i dla­tego nie pozo­sta­wili „papie­ro­wych śla­dów”. Możemy liczyć tylko na poje­dyn­cze, frag­men­ta­ryczne świa­dec­twa. One zaś poka­zują znany już obraz cha­osu ter­mi­no­lo­gicz­nego. Oto przy­kład: na początku XX wieku prze­pro­wa­dzono ankietę wśród czte­ry­stu dwu­dzie­stu robot­ni­ków cukrowni Ukra­iny Cen­tral­nej. Trzy­stu dzie­więt­na­stu okre­śliło się jako „Ruscy”, szes­na­stu jako „Mało­ru­sini”, a czter­dzie­stu trzech jako „Bia­ło­ru­sini”. Nie ozna­cza to, że nale­żeli oni do trzech róż­nych naro­dów. Naj­praw­do­po­dob­niej wcho­dzili w skład jed­nego narodu, tylko użyli róż­nych nazw na jego okre­śle­nie. Za „Bia­ło­ru­si­nów” uwa­żali się ci, któ­rzy sądzili, że roz­ma­wiają w języku „bia­łego” (czyli rosyj­skiego) cara. Jaki to był język, tego powie­dzieć nie potra­fili. Część twier­dziła, że ich język jest „pra­wo­sławny”, część w ogóle nie umiała odpowie­dzieć na to pyta­nie. Taki chaos prze­trwał co naj­mniej do pierw­szych dekad XX wieku. Zale­d­wie sto lat temu, w 1918 roku, ano­ni­mowy bry­tyj­ski agent dono­sił z Ukra­iny Mini­ster­stwu Wojny o nastro­jach wśród miej­sco­wego chłop­stwa:

Kiedy zapy­tać w Ukra­inie pro­stego chłopa o jego naro­do­wość, odpo­wie, że jest pra­wo­sławny; kiedy zaś zmusi się go, by powie­dział, czy jest Wiel­ko­ru­si­nem, Pola­kiem, czy Ukra­iń­cem, odpo­wie, że jest chło­pem; jeśli zaś dopy­ty­wać się, w jakim mówi języku, odpo­wie, że „po tutej­szemu”. Można oczy­wi­ście usły­szeć od niego, że jest „Ruskim”, ale trudno uznać, by takie oświad­cze­nie mówiło coś o jego sto­sunku do ukra­iń­sko­ści; chłop po pro­stu nie myśli o swo­jej przy­na­leż­no­ści naro­do­wej w takich kate­go­riach jak inte­li­gen­cja.

Tradycja i nowoczesność

Więk­szość z przy­to­czo­nych wcze­śniej przy­kła­dów ilu­struje złotą regułę histo­ry­ków: „Prze­szłość to inny kraj. Tam wszystko działa ina­czej”. Oto jedna z pod­sta­wo­wych róż­nic: w prze­szło­ści pocho­dze­nie etniczne czy przy­na­leż­ność naro­dowa nie miały takiego dużego zna­cze­nia, jakie obec­nie im przy­pi­su­jemy. Gdy­by­śmy w prze­szło­ści spy­tali miesz­kań­ców dowol­nego tery­to­rium, kim są, pierw­sze trzy odpo­wie­dzi brzmia­łyby: „jeste­śmy tutejsi”, „jeste­śmy takiej a takiej reli­gii”, „jeste­śmy takiego a takiego stanu” (chłopi, miesz­cza­nie, rze­mieśl­nicy – kowale, mły­na­rze itd., a nie­wol­nicy czy chłopi pańsz­czyź­niani mogliby wymie­nić imię swo­jego wła­ści­ciela albo pana na majątku). Wspo­mniane wyżej donie­sie­nie bry­tyj­skiego agenta dobrze ilu­struje tę zasadę. Jest to w pew­nym sen­sie nor­malny spo­sób myśle­nia naszych przod­ków.

Dla nas, współ­cze­snych ludzi, trudno to zro­zu­mieć. Żyjemy w świe­cie doku­men­tów. Mie­rzą nam wzrost, opi­sują kolor oczu, spraw­dzają, w jakim języku roz­ma­wiamy, jakie osią­gamy dochody itp. – a potem umiesz­czają te infor­ma­cje w doku­men­cie toż­sa­mo­ści. Albo gro­ma­dzi je Google. Na pod­sta­wie tych danych okre­ślane są nasze kwa­li­fi­ka­cje zawo­dowe, lojal­ność wobec wła­dzy, siła nabyw­cza i inne. Powie­dze­nie z epoki sta­li­ni­zmu: „Nie ma doku­mentu, nie ma czło­wieka”, dość pre­cy­zyj­nie oddaje tę cechę nowo­cze­sno­ści.

W świe­cie przed­no­wo­cze­snym łatwo było spę­dzić całe życie, nie posia­da­jąc doku­men­tów. Toż­sa­mość zale­żała od sto­sun­ków nie tyle mię­dzy ludźmi, ile mię­dzy ludźmi a Bogiem. Dla­tego można było swo­bod­nie obejść się bez Google’a – bo nie Google, lecz Bóg był wszech­wie­dzący. Oto przy­kład: jesz­cze trzy–cztery poko­le­nia temu więk­szość ludzi miesz­kała na wsi i mało kto znał swoją datę uro­dze­nia. Za to wszy­scy znali swój dzień imie­nin: dzień chrze­ści­jań­skiego świę­tego czy świę­tej, na któ­rego czy któ­rej cześć dano im imię. Jeśli dziew­czynka uro­dziła się na początku stycz­nia, w dru­giej poło­wie sierp­nia, na początku wrze­śnia albo w poło­wie paź­dzier­nika – kiedy w chrze­ści­jań­skim kalen­da­rzu były święta Maryi Panny – otrzy­my­wała imię Marija. Jeśli zaś cho­dzi o imiona męskie, to w cer­kiew­nym kalen­da­rzu naj­czę­ściej wystę­po­wał dzień Świę­tego Iwana (Jana). Z tego powodu okre­śle­nie „Iwany” stało się nazwą zbio­rową dla Ukra­iń­ców i Rosjan („naród Iwa­nów”). Jeśli chło­piec uro­dził się na początku marca, to podob­nie jak Taras Szew­czenko mógł otrzy­mać imię na cześć pra­wo­sław­nego świę­tego – kon­stan­ty­no­pol­skiego patriar­chy Tara­zju­sza (784–806), któ­rego dzień przy­pa­dał na 10 marca.

Wszyst­kie te imiona wska­zy­wały, że chłopi należą do wiary chrze­ści­jań­skiej – w prze­ci­wień­stwie na przy­kład do Żydów, któ­rzy nada­wali dzie­ciom imiona ze Sta­rego Testa­mentu (Abra­ham, Moj­żesz, Sara itp.). Chrze­ści­jan i Żydów łączyło jedno: ich toż­sa­mość była, rzec by można, wer­ty­kalna – to zna­czy wyni­kała ze sto­sun­ków mię­dzy nimi a Bogiem. We współ­cze­snym świe­cie nie­mal zaprze­stano obcho­dze­nia imie­nin – zamiast nich świę­tu­jemy uro­dziny w dniu zapi­sa­nym w doku­men­tach. Kościół jest oddzie­lony od pań­stwa. Dla­tego w ofi­cjal­nych doku­men­tach wyzna­nie danej osoby wspo­mi­nane jest rzadko, jeśli w ogóle. Posia­da­czem ukra­iń­skiego pasz­portu może być zarówno pra­wo­sławny, gre­ko­ka­to­lik, Żyd, jak i Tatar krym­ski czy ate­ista. Nasze toż­sa­mo­ści odno­to­wy­wane są w wielu róż­nych doku­men­tach. I spo­śród wszyst­kich moż­li­wych toż­sa­mo­ści na pierw­szy plan czę­sto wysuwa się toż­sa­mość naro­dowa: tego pań­stwa, które dało nam pasz­port.

Przej­ście od iden­ty­fi­ka­cji reli­gij­nej wer­ty­kal­nej (czło­wiek – Bóg) do hory­zon­tal­nej naro­do­wej (czło­wiek – czło­wiek) ozna­czało rady­kalne prze­war­to­ścio­wa­nie daw­nych toż­sa­mo­ści. W dzi­siej­szym spo­łe­czeń­stwie dzie­ciom można nada­wać imiona nie­wy­stę­pu­jące w chrze­ści­jań­skich źró­dłach – na przy­kład „pogań­skie” imiona kijow­skich ksią­żąt. Tra­dy­cja ich nada­wa­nia poja­wiła się dopiero w poło­wie XIX wieku. Wła­śnie wtedy popu­lar­ność zyskują takie imiona jak Woło­dy­myr, Jaro­sław, Ihor, Olha – naj­pierw w rodzi­nach świa­do­mej naro­dowo inte­li­gen­cji, a z cza­sem także wśród miesz­czan i chło­pów.

Zmie­niają się nie tylko imiona ludzi, lecz także nazwy ludów – w miarę jak z tra­dy­cyj­nych wspól­not reli­gij­nych prze­mie­niają się one w nowo­cze­sne świec­kie narody. Pru­so­wie i Bawar­czycy stają się Niem­cami, Żmu­dzini – Litwi­nami, Litwini – Bia­ło­ru­si­nami, Mosko­wici (Moskale) – Rosja­nami, Wołosi – Rumu­nami, a austriaccy Rusini i rosyj­scy Mało­ru­sini – Ukra­iń­cami.

Te zmiany powo­do­wały i powo­dują spory. Na przy­kład Bia­ło­ru­sini spie­rają się z Litwi­nami, kto ma więk­sze prawa do histo­rycz­nej nazwy „Litwini”; Ukra­ińcy twier­dzą, że Rosja­nie „ukra­dli” ich nazwę, bo Moskwa ma tyle samo wspól­nego z Rusią ile dzi­siej­sza Rumu­nia (Roma­nia) ze sta­ro­żyt­nym Rzy­mem (Roma); Rosja­nie z kolei zapew­niają, że Ukra­ińcy to sztuczny naród, wymy­ślony w XX wieku przez nie­miecki sztab gene­ralny, Pola­ków, bol­sze­wi­ków, żydo­ma­so­nów itd. – bo wcze­śniej nazy­wano ich „Mało­ru­si­nami”.

Jeśli zapo­mnieć na moment o poli­tycz­nym wydźwięku tych waśni, to warto pod­kre­ślić, że wyra­stają one z błęd­nego zało­że­nia o nie­zmien­no­ści nazw. W rze­czy­wi­sto­ści wszystko na świe­cie jest zmienne. Bez tych zmian na­dal żyli­by­śmy, jak stwier­dza histo­ryk, w świe­cie, w któ­rym jedna trze­cia dzieci nie dożywa pią­tych uro­dzin, a wiele kobiet umiera przy poro­dzie; gdzie wielu jest despo­tów, ale mało (albo wcale) uni­wer­sy­te­tów, ban­ków, fabryk, oku­la­rów, komi­nów oraz pia­nin. I – dodam od sie­bie – doku­men­tów toż­sa­mo­ści, i sta­bil­nych toż­sa­mo­ści naro­do­wych.

Kon­cep­tu­ali­za­cja tych zmian nie jest łatwa. W przy­padku róż­nych naro­dów i na roz­ma­itych kon­ty­nen­tach te zmiany zacho­dziły z różną inten­syw­no­ścią i w róż­nych okre­sach. Mogły być prze­mia­nami natu­ral­nymi, a mogły zostać zaim­por­to­wane wsku­tek glo­ba­li­za­cji i kolo­ni­za­cji. Ogólny ich cha­rak­ter można opi­sać krót­kim okre­śle­niem: moder­ni­za­cja. Ale rów­nież ono potrze­buje osob­nych wyja­śnień, czym jest nowo­cze­sność i czym się różni od świata przed­no­wo­cze­snego.

Nie­kiedy tę róż­nicę opi­suje się za pomocą prze­ciw­sta­wień (dycho­to­mii). W świe­cie przed­no­wo­cze­snym więk­szość ludzi mieszka na wsi i żyje z pracy na roli, w świe­cie nowo­cze­snym – w mia­stach i pra­cuje w prze­my­śle. W świe­cie przed­no­wo­cze­snym czy­tać umieją nie­liczni, w nowo­cze­snym – tylko nie­liczni nie umieją czy­tać. Świat przed­no­wo­cze­sny cha­rak­te­ry­zuje się niską mobil­no­ścią spo­łeczną i geo­gra­ficzną: kto się chło­pem uro­dził, jako chłop umrze, przy czym naj­praw­do­po­dob­niej w tej samej wsi – jak mówi pieśń o hersz­cie oprysz­ków Alek­sym Dobo­szu (Dowbu­szu): „Gdziem się rodził, tam i zginę”. W świe­cie nowo­cze­snym chłop­skie dzieci czy wnuki mogą roz­stać się z małą ojczy­zną swo­ich przod­ków i zostać pro­fe­so­rami, poetami, dowód­cami armii, a nawet przy­wód­cami super­mo­carstw (jak choćby trzej ostatni sekre­ta­rze gene­ralni par­tii komu­ni­stycz­nej Związku Radziec­kiego: Chrusz­czow, Breż­niew i Gor­ba­czow, albo ame­ry­kań­ski pre­zy­dent Barack Obama).

Dycho­to­mie poma­gają porząd­ko­wać myśle­nie. Kiep­sko jed­nak nadają się do opi­sy­wa­nia rze­czy­wi­sto­ści. Na przy­kład prze­ciw­sta­wie­nie „wiej­ski / miej­ski” jest jed­nym z klu­czo­wych haseł do opisu przej­ścia od świata przed­no­wo­cze­snego do nowo­cze­snego. Uważa się, że spo­łe­czeń­stwo staje się nowo­cze­sne wtedy, gdy odse­tek osób miesz­ka­ją­cych w mia­stach osiąga 50 i wię­cej pro­cent. Jeśli trzy­mać się tego kry­te­rium, to Ukra­ina stała się nowo­cze­snym kra­jem dopiero w latach sześć­dzie­sią­tych XX wieku, a cały świat – dopiero na początku pierw­szej dekady kolej­nego stu­le­cia. Docho­dzimy do wnio­sku for­mal­nie popraw­nego, ale w isto­cie pozba­wio­nego sensu: nowo­cze­sność zaczęła się zale­d­wie kil­ka­dzie­siąt lat temu!

Inna trud­ność polega na tym, że te kry­te­ria mogą być różne dla róż­nych spo­łe­czeństw. Dajmy na to, mówiąc o odsetku lud­no­ści miej­skiej, trzeba wziąć pod uwagę to, że w róż­nych kra­jach róż­nie defi­niuje się wiel­kość mia­sta. W XIX wieku w Euro­pie wahała się ona od dwóch tysięcy miesz­kań­ców w Irlan­dii, Niem­czech i we Fran­cji do dwu­dzie­stu tysięcy w Nider­lan­dach. Odpo­wied­nio 50 pro­cent lud­no­ści miej­skiej w Irlan­dii to zupeł­nie co innego niż 50 pro­cent lud­no­ści miej­skiej w Nider­lan­dach. Kry­te­ria, któ­rych czę­sto uży­wamy jako uni­wer­sal­nych, są w isto­cie kry­te­riami odno­szą­cymi się do kon­kret­nego spo­łe­czeństwa. Jeśli cho­dzi o nowo­cze­sność, takie spo­łe­czeństwo można opi­sać wzo­rem WASP – White Anglo-Saxon Pro­te­stant. To wła­śnie angiel­skie spo­łe­czeń­stwo uwa­żane jest za ojczy­znę nowo­cze­sno­ści. Pyta­nie brzmi: czy można według tych kry­te­riów mie­rzyć spo­łe­czeń­stwa, w któ­rych więk­szość miesz­kań­ców nie jest ani Anglo­sa­sami, ani pro­te­stan­tami, ani nawet bia­łymi?

Żeby wyjść z tego cia­snego pasażu dycho­to­mii i kry­te­riów, warto prze­su­nąć akcent z cech obiek­tyw­nych (tych, któ­rych można dotknąć i które można poli­czyć) na cechy subiek­tywne (te, które ist­nieją w naszych gło­wach). Zacznijmy od histo­rii samego ter­minu „nowo­cze­sny”. Pocho­dzi on z łaciny od słowa modo – nie­dawny. Po raz pierw­szy poja­wił się dopiero po upadku sta­ro­żyt­nego Rzymu, w VI wieku, i nale­żał do tak zwa­nej łaciny wul­gar­nej (ludo­wej). Już samo pocho­dze­nie suge­ruje odcień zna­cze­niowy. Łacina ludowa była uwa­żana za gor­szą od kla­sycz­nej. Odpo­wied­nio – „nowo­cze­sny” ozna­czało coś, o czym z góry wia­domo, że jest niż­szej jako­ści. Wszystko nowe („nowo­cze­sne”) prze­gry­wało w porów­na­niu ze „sta­rymi dobrymi cza­sami”. Homi­nes novi (nowi ludzie) ozna­czało mniej wię­cej to samo co fran­cu­skie nouve­aux riches (nuwo­ry­sze) czy rosyj­skie „nowyje rus­skije”, albo ukra­iń­skie „nowi Ukra­ińcy”: ludzie bez manier. To, co nowo­cze­sne, miało prawo ist­nie­nia tylko wtedy, kiedy pró­bo­wało naśla­do­wać sta­ro­żytne wzorce. Fran­ce­sco Petrarca pytał reto­rycz­nie: „Czymże jest histo­ria, jeśli nie pochwałą (sta­ro­żytnego) Rzymu?”.

„Nowo­cze­sność” rady­kal­nie zmie­niła zna­cze­nie, z nega­tyw­nego na pozy­tywne, w ciągu ostat­nich trzy­stu–czte­ry­stu lat. Początki tej zmiany widać w tak zwa­nym spo­rze sta­ro­żyt­ni­ków z nowo­żyt­ni­kami, toczo­nym w XVII–XVIII wieku przez fran­cu­skich i bry­tyj­skich pisa­rzy. Sta­ro­żyt­nicy Jean de La Fon­ta­ine, Jona­than Swift i inni twier­dzili, że szczyt roz­woju ludz­kiej cywi­li­za­cji przy­pada na sta­ro­żytne Gre­cję i Rzym; wszystko, co powstało póź­niej, było mniej war­to­ściowe. Nowo­żyt­nicy pod­kre­ślali nato­miast zna­cze­nie odkryć nauko­wych. Nie­wy­klu­czone, mówili, że Homer, Pla­ton czy Wergi­liusz rze­czy­wi­ście pozo­stają nie­do­ści­gnieni, ale Archi­me­des i Pto­le­me­usz nie wytrzy­mują porów­na­nia z Koper­ni­kiem czy New­to­nem.

Od XIX wieku „nowo­cze­sne” i „sta­ro­żytne” osta­tecz­nie zamie­niają się miej­scami. W wyobra­że­niach wykształ­co­nych ludzi nowo­cze­sność nie­sie w sobie obiet­nicę zmian na lep­sze. Żeby być nowo­cze­snym, nie trzeba koniecz­nie żyć w prze­my­sło­wym, zur­ba­ni­zo­wa­nym, wykształ­co­nym itd. spo­łe­czeń­stwie – wystar­czy pra­gnąć, by twoje spo­łe­czeń­stwo stało się prze­my­słowe, zur­ba­ni­zo­wane i wykształ­cone. Jeśli tra­dy­cjo­na­li­ści to ci, któ­rzy są wierni tra­dy­cji, to moder­ni­stami są ci, któ­rzy wie­rzą w lep­szą przy­szłość. Nowo­cze­sność zaczyna się wtedy, gdy ludzie zaczy­nają wie­rzyć w zmiany i pra­gnąć zmian.

Tak jak każda dycho­to­mia, prze­ciw­sta­wie­nie „tra­dy­cyjna wspól­nota / nowo­cze­sne spo­łe­czeń­stwo” ma swoje ogra­ni­cze­nia. W szcze­gól­no­ści nie ozna­cza ona, że nowo­cze­sne spo­łe­czeń­stwa żyją bez tra­dy­cji i ich zna­jo­mo­ści. Żadne spo­łe­czeń­stwo nie może ist­nieć bez tra­dy­cji i nowo­cze­sne nie jest wyjąt­kiem. A jeśli mu ich bra­kuje, to je wymy­śla – jak na przy­kład przy­wo­łaną już tra­dy­cję nada­wa­nia dzie­ciom ksią­żę­cych imion. Dla­tego XIX wiek bywa też nazy­wany wie­kiem „wynaj­dy­wa­nia tra­dy­cji”. Główną cechą nowo­cze­sno­ści nie jest obec­ność czy brak tra­dy­cji, tylko spo­sób, w jaki te tra­dy­cje są prze­ka­zy­wane. W tra­dy­cyj­nym spo­łe­czeń­stwie syn uczy się orki, pra­cu­jąc w polu z ojcem; córka uczy się pro­wa­dze­nia gospo­dar­stwa, poma­ga­jąc matce; uczeń rze­mieśl­nika uczy się rze­mio­sła w pra­cowni swo­jego mistrza… Tra­dy­cyjny spo­sób prze­ka­zy­wa­nia wie­dzy jest ustny i oso­bi­sty. Ojciec zna syna, matka – córkę, mistrz – ucznia, i nauka nie wymaga ani pod­ręcz­ni­ków, ani nawet umie­jęt­no­ści czy­ta­nia. Nowo­cze­sne spo­łe­czeń­stwo zaś potrze­buje oświaty. Żeby robot­nicy w fabryce czy warsz­ta­cie opa­no­wali ope­ra­cje tech­no­lo­giczne, muszą mieć choćby mini­malne wykształ­ce­nie. Pro­duk­cja prze­my­słowa także nie może ist­nieć bez szkół maso­wych, a masowo można uczyć dzieci tylko dzięki pod­ręcz­ni­kom w języku, który jest dla nich zro­zu­miały. W tym celu różne dia­lekty i gwary muszą zostać spro­wa­dzone do wspól­nego, zuni­fi­ko­wa­nego i zestan­da­ry­zo­wa­nego języka, nazy­wa­nego języ­kiem lite­rac­kim.

Nowo­cze­sne elity musiały dbać o język, bo od tego zależy siła gospo­darki i – odpo­wied­nio – ich wła­dza. Nowo­cze­sne pań­stwo „żeni się” z kul­turą ludową, a dziec­kiem takiego związku jest naród. Tra­dy­cyjne spo­łe­czeń­stwo mogło obejść się bez naro­dów – nowo­cze­sne bez naro­dów obejść się nie może. Nie wyklu­cza to moż­li­wo­ści ist­nie­nia w świe­cie przed­no­wo­cze­snym wspól­not pro­to­na­ro­do­wych. Sygnały ich ist­nie­nia widzimy w poema­cie Rok­so­la­nia Klo­no­wica czy w dziele Topo­gra­fi­cze­skoje opi­sa­nije [Opis topo­gra­ficzny] Iwana Pie­rie­wie­rziewa. Ale były to raczej narody „w sobie” niż narody „dla sie­bie”. Wie­działy, kim nie są, ale nie umiały powie­dzieć, kim są. Aby naród „w sobie” stał się naro­dem „dla sie­bie”, potrzebne są książki, doku­menty toż­sa­mo­ści, mapy, szkoły itp. – wszyst­kie te ele­menty nowo­cze­snego świata, które kody­fi­kują toż­sa­mo­ści naro­dowe i nadają im masową skalę.

Róż­nicę mię­dzy naro­dem „w sobie” a naro­dem „dla sie­bie” można opi­sać także innym prze­ciw­sta­wie­niem: „lud” i „naród”. Lud ist­nieje sam przez się – tak jak rośnie trawa czy drzewa. Nato­miast narody same przez się w przy­ro­dzie nie wystę­pują. Trzeba je pie­lę­gno­wać, tak jak traw­niki czy ogrody. W związku z tym nowy pro­dukt potrze­buje nowej nazwy. Któż by nazy­wał Ogro­dem Luk­sem­bur­skim czy Zofiówką lasy, które ist­niały wcze­śniej na ich miej­scach?!

Cen­tral­nymi posta­ciami w prze­mia­nie ludów w narody są „ogrod­nicy” szcze­gól­nego rodzaju – poeci, pisa­rze, kry­tycy lite­raccy, histo­rycy, geo­gra­fo­wie, filo­lo­dzy i inni sza­cowni repre­zen­tanci elit. Wysła­wiają oni prze­szłość narodu i prze­po­wia­dają mu jesz­cze wspa­nial­szą przy­szłość, wyzna­czają jego gra­nice i rysują mapy, piszą naro­dową histo­rię, two­rzą gra­ma­tykę języka naro­do­wego, a przede wszyst­kim – wybie­rają albo wymy­ślają nazwę swo­jego narodu. Dopóki nie dojdą do poro­zu­mie­nia, jak go nazy­wać, będzie pano­wał chaos ter­mi­no­lo­giczny.

Można dość pre­cy­zyj­nie wska­zać, kiedy ten chaos się skoń­czył: w ostat­nich deka­dach XIX wieku. Do tam­tego okresu nie ma zgody odno­śnie do nazw więk­szo­ści naro­dów sło­wiań­skich, z wyjąt­kiem Pola­ków i Rosjan. W ukra­iń­skim przy­padku ter­miny „ruski”, „mało­ru­ski” i „ukra­iń­ski” mogą wystę­po­wać jako syno­nimy, ale mogą też wza­jem­nie się wyklu­czać. Na przy­kład ano­ni­mowy autor (lub auto­rzy) Isto­rii Rusow [Histo­rii Rusów], patrio­tycz­nego tek­stu, który w pierw­szej poło­wie XIX wieku cie­szył się popu­lar­no­ścią wśród potom­ków ukra­iń­skiej star­szy­zny kozac­kiej, nie zga­dzał się na zmianę nazwy swo­jej ojczy­zny z „Rusi” na „Ukra­inę”, bo jego zda­niem nazwę „Ukra­ina” wymy­ślili „bez­wstydni i zło­śliwi pol­scy i litew­scy baja­rze”. Po raz pierw­szy ter­min „rusko-ukra­iń­ski” poja­wia się w poło­wie XIX wieku. Ukuł go gali­cyj­ski ruski poeta Iwan Husza­łe­wycz pod­czas Wio­sny Ludów (1848–1849) dla pod­kre­śle­nia jed­no­ści Rusi Halic­kiej „z brze­gów Dnie­stru” z Ukra­iną „z brze­gów dnie­pro­wych”. W 1890 roku ter­min ten poja­wia się w nazwie pierw­szej ukra­iń­skiej par­tii poli­tycz­nej (Rusko-Ukra­iń­ska Par­tia Rady­kalna), a w 1898 roku tra­fia do tytułu pierw­szej histo­rii aka­de­mic­kiej – Isto­rii Ukra­jiny-Rusi [Histo­rii Ukra­iny-Rusi] Mychajła Hru­szew­skiego. Pod koniec pierw­szej wojny świa­to­wej na gru­zach impe­riów austro-węgier­skiego i rosyj­skiego powstają pań­stwa, które mają w swo­ich nazwach przy­miot­nik „ukra­iń­ski”: Ukra­iń­ska Repu­blika Ludowa, Pań­stwo Ukra­iń­skie, Zachod­nio­ukra­iń­ska Repu­blika Ludowa, Ukra­iń­ska Socja­li­styczna Repu­blika Radziecka. W okre­sie mię­dzy­wo­jen­nym nazwy „Ukra­ińcy, ukra­iń­ski” stop­niowo wypie­rają „Rusi­nów, Ruskich” i po dru­giej woj­nie świa­to­wej, po radziec­kim zjed­no­cze­niu wszyst­kich ukra­iń­skich ziem w skła­dzie Ukra­iń­skiej SRR, „Ukra­ina” staje się powszech­nie przy­jętą normą.

Naj­kró­cej rzecz ujmu­jąc, całą naszą długą opo­wieść o nazwach można spro­wa­dzić do nastę­pu­ją­cej for­muły: „Ruś” to zasad­ni­czo nazwa tra­dy­cyj­nej wspól­noty, „Ukra­ina” to zasad­ni­czo nazwa nowo­cze­snego spo­łe­czeń­stwa. W tym sen­sie powsta­wa­nie Ukra­iny było potrójne: z ludu – naród, z tra­dy­cyj­nego spo­łe­czeń­stwa – nowo­cze­sne, z Rusi – Ukra­ina.

Ta for­muła jest oczy­wi­ście uprosz­czona i wymaga uzu­peł­nień.4 Wady tej for­muły są jed­nak rekom­pen­so­wane przez jej pod­sta­wową zaletę: nadaje ona sens ter­mi­no­lo­gicz­nemu non­sen­sowi.