Biały wróbel - Gabriela Kusz - ebook + audiobook + książka

Biały wróbel ebook i audiobook

Gabriela Kusz

4,1

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Ogień strawił całe dotychczasowe życie Arlety. W wyniku tragicznego pożaru straciła wszystko, co uznawała za najważniejsze: dom, rodzinę, a nawet własne imię. Osamotniona i zrozpaczona dziewczyna dostaje jednak drugą szansę i trafia pod opiekę bogatej Francuzki, gdzie na nowo uczy się żyć – tym razem w luksusowym otoczeniu gotyckiej rezydencji. Wciąż jednak ma poczucie, że jej miejsce jest gdzie indziej... Wszystko się zmieni, gdy dziewczyna pozna legendę o Żywiołach, odkryje mroczną tajemnicę swojego pochodzenia i dowie się, że jest ostatnią Hybrydą Lodu. Od tej pory będzie musiała zrobić wszystko, by nie wpaść w ręce Szatana i ratować się przed potępieniem...

Czy uda jej się stawić opór znacznie potężniejszym od niej siłom Podziemia? Kto stanie się jej sojusznikiem, a kto wrogiem w ostatecznej walce dobra ze złem? I czy w innym wymiarze znajdzie w końcu miejsce, gdzie poczuje się bezpieczna?

Przyciskam mocno czoło do szyby i od razu go dostrzegam. Jest piękny i tylko mój. Spogląda w ciemne niebo ozdobione tysiącem jasnych pereł gwiazd. Nouel… A więc rzeczywiście obserwuje gwiazdy w oczekiwaniu na mnie. Coś ściska mi gardło. Patrzę na niego długo. Napawam się jego odległym widokiem. On nie ma pojęcia, że mu się przyglądam, że jestem przy nim cały czas.
Spoglądam na błyszczącą, ozdobną klamkę. Jest lekko przekrzywiona. Widziałam ją miliony razy i przeklinałam jej twardy zatrzask, a teraz jestem pewna, że jest naruszona…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 406

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 57 min

Oceny
4,1 (10 ocen)
6
0
3
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




PROLOG

 

 

 

Śnię, jestem tego pewna. Jest ciemno i cicho, słyszę tylko swój oddech oraz bicie serca. Jego powolne uderzenia są równe i senne. Siedzę na ziemi zatopiona w myślach. Czekam na coś, ale w otaczającym mnie mroku już dawno zapomniałam, czego tak cierpliwie oczekuję. Podnoszę wyżej głowę. Nade mną łagodnie płynie czarne niebo. Gładkiego jak jedwab firmamentu nie mąci blask gwiazd.

Do moich uszu dociera tykanie zegara. Jego wskazówka minutowa z cichym kliknięciem przesuwa się jednostajnie po okręgu tarczy. Spoglądam w lewo i dostrzegam zarys zegara z ciemnego drewna, ogromnego jak wieża katedry. Na srebrnej błyszczącej tarczy mechanizmu jest za pięć trzecia. Ogarnia mnie niepokój. Wstaję. Zaczynam się przechadzać, ale nie odchodzę zbyt daleko od miejsca, gdzie znajduje się zegar. Czuwam. Nagle tykanie ustaje, a tam, gdzie wcześniej stał, teraz leży tylko róża o małym białym pąku. Podchodzę do kwiatu, by go podnieść.

Potężny podmuch wiatru powala mnie na ziemię. Boleśnie ranię sobie dłonie i kolana. Otoczona wirem lodowatego wichru, boję się wstać. Z głową między skulonymi ramionami czekam na to, co zaraz się wydarzy. Czuję zbliżające się niebezpieczeństwo. Duszący dym.

Wtem miejsce, gdzie się znajduję, rozświetla rażące oczy światło. Mrok znika. Nocne niebo przestaje istnieć. Wszystko się zmienia i w pewnej chwili stwierdzam, że znów jestem w moim pokoju.

Za osłoniętym delikatną firanką oknem panuje nieprzenikniona noc. Bezgwiezdny, gęsto zachmurzony nieboskłon zdaje się skrywać sekret.

Leżę w łóżku. Mimo że właśnie przebudziłam się z koszmaru, nie czuję niepokoju ani obawy, że na jawie senne mary również będą mnie prześladować. Jestem spokojna, wręcz zbyt wyciszona. Wstaję. Przez chwilę przechadzam się lekkim krokiem po sypialni, a moje bose stopy prawie nie dotykają podłogi.

Jestem niczym duch.

Podchodzę do małej toaletki z lustrem w białej, prostej ramce. Patrzę na swoje odbicie przyciemnione czernią nocy i uśmiecham się do siebie nieznacznie. Moja lustrzana postać spogląda w dół, co nadaje jej twarzy wyraz zadumy. Podążam wzrokiem w ślad za spojrzeniem odbicia.

Na jasnym blacie toaletki leży biała róża. Jej jasny pąk jest już w pełni rozwinięty. Biorę ją do ręki i zaciągam się jej pięknym, zaskakująco intensywnym zapachem. Jej woń jest bogata w harmonijnie splatające się nuty aromatów.

W zamyśleniu odkładam ją ostrożnie na stolik i spoglądam na pustą taflę lustra. Zamieram ze strachu, gdy patrząc w posrebrzane szkło, nie widzę swojego odbicia. Zwierciadło zionie czarną pustką w białej ramie.

Ostry dźwięk przeszywa ciszę nocy. Z rosnącym niepokojem obserwuję, jak na gładkiej tafli lustra zaczynają pojawiać się małe pęknięcia. Rysy rosną, pogłębiają się i wydłużają, łącząc ze sobą ze zgrzytem. W pewnym momencie pęknięcia zamierają, a szkło drży ledwie zauważalnie. W ostatniej chwili zasłaniam sobie twarz dłońmi. Zaraz potem odłamki ze świstem wzlatują w powietrze prosto na mnie.

Przerażona, budzę się ze snu. Jestem cała spocona. Mam boleśnie zdrętwiałe ręce. Prawą dłoń kurczowo zaciskam na skrawku pościeli. Pomału rozluźniam skostniały uścisk. Leżę jak sparaliżowana, wodząc oczami po suficie sypialni. Nie mam odwagi się poruszyć. Wciąż czuję mrożący krew w żyłach strach. W piersi kołacze moje oszalałe serce. Dopiero po paru minutach niespokojny oddech powoli powraca do zwykłego rytmu.

Koszmary, które powtarzają się noc w noc. Białe róże darowane przez najgorszy Strach. Nie potrafię zapanować nad tym lękiem, choć każdego wieczoru wiem, co mnie czeka, gdy tylko zasnę. Roztrzęsiona, siadam na łóżku. Kątem oka spoglądam na elektroniczny wyświetlacz budzika. Tak jak każdej nocy od ponad miesiąca, obudziłam się za pięć trzecia. Ta rutyna pomału zaczyna być męcząca, szczególnie że najgorsza część koszmaru nie dzieje się w śnie, lecz na jawie.

Napinam wszystkie mięśnie i zaczynam obserwować zmieniające się zielone cyferki. Modlę się, aby i tym razem nic się nie wydarzyło. By moje sny pozostały tylko snami. Surrealistycznymi wymysłami wybujałej wyobraźni.

Wybija pełna godzina, jest trzecia nad ranem. Nic się nie zmienia i wciąż otacza mnie nocna cisza. Wypuszczam z ulgą powietrze z płuc. Nic się nie wydarzyło… Pomału zsuwam się z powrotem w fałdy pościeli, zamykam oczy. Przykładam głowę do poduszki, a moje ciało ogarnia senność.

Nagle coś przeciągle skrzypi w górze. Otwieram szeroko oczy, ale nie poruszam się choćby o milimetr. Serce o mało co nie wyskakuje mi z piersi. Nieproszony gość zaczaił się w mroku na odpowiedni moment. Strach wybrał właśnie tę noc.

Skulona pod kołdrą, nasłuchuję z napięciem.

Skrzypienie powtarza się. Powoli, ale miarowo dochodzi do moich uszu prosto od sufitu. Mam wrażenie, że ktoś właśnie spaceruje po dachu tuż nad moją głową. Kroki cichną. Intruz zatrzymuje się. Wokół panuje długa, nerwowa cisza. Nie mam pojęcia, czy nocny przybysz stoi jeszcze na dachu, czy może już odszedł.

Za oknem gawędzą cicho pobliskie drzewa. Wiatr w ich koronach sprawia, że szum liści brzmi jak szept ostrzeżenia. Zbieram się na odwagę i niespiesznie przekręcam się na drugi bok. Wiatr ustaje, drzewa milkną i znów jestem sama.

W nieprzeniknionej ciszy na moich policzkach tańczy ciepły pomarańczowy blask. Rozkojarzona nasłuchiwaniem odgłosów na zewnątrz, nieprzytomnie spoglądam na zamknięte drzwi sypialni. Po drewnianej framudze zaczynają piąć się i wić gorące języki ognia. Ich jaskrawe światło pochłania całą sypialnię. Zrywam się na równe nogi. W moje ciało wstępuje nowa energia, która cuci mnie w sekundę. Myśli skracają się do haseł. W głowie słyszę pojedyncze słowa. Pomiędzy lawiną krótkich informacji wyraźnie dochodzi do mnie tylko ta jedna. Pożar.

Po nagłym zastrzyku adrenaliny ogarnia mnie czysta panika. Stoję jak sparaliżowana, nie wiem, gdzie zrobić choćby krok. W mojej głowie trwa chaos, przez który nie jestem w stanie się przebić, by zacząć myśleć logicznie. Kręci mi się w głowie, a przed oczami widzę twarze moich bliskich. Mama. Tata. Moja siostra Salomea. Oni wszyscy śpią, są zupełnie bezbronni w obliczu szalejącego żywiołu. Biorę rozedrgany, suchy wdech i staram się uspokoić na tyle, by mój mózg znów zaczął pracować normalnie. Muszę coś zrobić albo wszyscy zginiemy. Muszę ich ostrzec. Uratować!

Słyszę wrzask, który przeszywa mnie na wskroś niczym sztylet. W gardłowym krzyku rozpoznaję nutę głosu siostry. Staje się on dla mnie impulsem do działania, który budzi mnie z odrętwienia. W tej chwili nie myślę racjonalnie. Rzucam się do drzwi i naciskam klamkę. Nie zważam na to, że jej nagrzany metal boleśnie parzy mi dłoń.

Przeskakuję przez próg, a w twarz bucha mi upał szalejącego ognia i swąd czarnego dymu. Oczy od razu zachodzą mi łzami. Teraz widzę tylko rozmazane pomarańczowe języki ognia, które sięgają już samego sufitu. Płomienie bezlitośnie pochłaniają cały korytarz. Pod ich gorącym ciężarem uginają się meble, topią płótna obrazów, obracają w proch dywany. Strach mąci mi ostrość widzenia. Nie poznaję tego miejsca, nie widzę w nim już swojego domu.

Ponad sykiem ognia słyszę kolejny krzyk.

Niewiele myśląc, biegnę przez płomienie ku sypialni mojej starszej siostry. Żar buchający ze wszystkich stron odbiera mi siły, dusi w swych piekielnych szponach, roztapia nagą skórę ramion jak wosk, ale mimo to uparcie brnę przed siebie, zaciskając zęby. Przestaję słyszeć ogłuszający huk płomieni wokół. W moich uszach brzęczy jedynie przerażający krzyk siostry.

Zdaje mi się, że minęły wieki, nim docieram do wejścia do jej pokoju. Tu pożar jest o wiele większy. Nie widać nic oprócz łapczywie pożerających wszystko płomieni. Cały dom staje się rozgrzaną do czerwoności puszką żywiołu.

– Salka! – wołam płaczliwie siostrę, używając zdrobnienia jej imienia. Mój głos jest zachrypnięty, niepodobny do swojej naturalnej barwy.

Na kostce prawej nogi czuję gorący uścisk. Z lękiem spoglądam w dół.

Leży w nienaturalnej pozie tuż przy moich nogach. Stopiona koszula nocna przywarła do niej jak druga skóra, zadając jej niewyobrażalne cierpienie. Pomarszczoną niczym u staruszki twarz ma całą we krwi, a nad jej ciałem unosi się odpychający smród palonych włosów. Płomienie tańczą wokół dziki taniec, liżąc ją i pełzając po niej, lecz ona zdaje się ich nie zauważać. Jej oblicze, częściowo pozbawione rysów, przyprawia mnie o mdłości. Ten widok jest dla mnie nie do zniesienia.

Wiem, że umiera i nawet nie staram się zataić tego ani przed nią, ani przed samą sobą.

Siadam koło niej pośrodku szalejącego pożaru. Nie zważam na to, czy mnie również dosięgną płomienie. Teraz chcę być tylko blisko siostry, reszta nie ma najmniejszego znaczenia. Biorę ją delikatnie za rękę, a czas miłosiernie zwalnia, bym mogła się z nią pożegnać. Popękane usta Salomei drgają. Nie wiem, czy jest to wyraz smutku, przerażenia, czy może już tylko nerwowy tik obumierających mięśni i nerwów.

– On. Tu. Jest – charczy, patrząc mi głęboko w oczy. Jej magnetyczne spojrzenie hipnotyzuje, nie jestem w stanie odwrócić twarzy. – On. Przyszedł. Po… Ciebie.

Przez jej spojrzenie przebiega cień, który w jednej chwili zabiera cały kolor i blask tęczówek. Oczy mojej siostry stają się matowe, bez wyrazu. Uścisk jej dłoni słabnie i niknie, by stać się zimny i wieczny. Do mojej świadomości z trudem dochodzi fakt, że ona odeszła. Zamykam oczy i puszczam jej dłoń, która opada bezwładnie na ogrzaną podłogę. Z całych sił skupiam się na wspomnieniu roześmianej Salomei. Pragnę zapamiętać siostrę pełną życia, nigdy taką jak teraz, gdy leży bez ducha wśród ognia.

W głowie mam pustkę. Nic nie czuję. Nic nie widzę. Nie chcę nic czuć ani widzieć. Istnieję w klatce żaru żywiołu. W klatce mojego Strachu. Cierpliwe czekam, aż ogień dosięgnie i mnie, abym mogła podzielić los mojej rodziny. Kręci mi się w głowie, a obraz zaczyna zamazywać się przed oczami. Płuca wypełnia gęsty dym, krtań oblepia ostry popiół.

W końcu odpływam.

Płomienie pochłaniają mnie delikatnie, jakby nie chciały, abym zbyt długo cierpiała. Szykują mi lekką śmierć.

ROZDZIAŁ 1.Je suis Feu - cztery lata później, Paryż -

Stałam samotnie na szycie zacienionych kamiennych schodów. Zza ogromnego gładkiego filara obserwowałam hall urządzony w ciężkim gotyckim stylu, w którym co parę minut pojawiali się nowi goście. Nasz wiecznie poważny kamerdyner – pan Bourgeau – witał wszystkich przybyłych z niezmiernie wyniosłą miną, biorąc drogie płaszcze i futra od pięknych pań, którym towarzyszyli bogaci panowie. Każda z zaproszonych kobiet wyglądała wręcz zjawiskowo. Suknie prezentowane przez nie tamtego wieczoru pochodziły z największych domów mody, a na ich palcach połyskiwały drogie kamienie darowane przez zauroczonych miliarderów.

Oparłam głowę o filar. Zimno marmuru skutecznie poprawiło mi nastrój i rozjaśniło umysł. Od samego rana walczyłam ze zdenerwowaniem i jak na razie ponosiłam sromotną klęskę. Latami starałam się nie okazywać żadnych emocji, a każde uczucie dusiłam w zarodku. Niestety – dzisiejszego wieczoru mój chłodny sposób bycia był wystawiany na poważną próbę.

Po kwadransie obserwowania wyszykowanych gości, którzy w pewnym momencie zaczęli wyglądać jak sklonowani z jednego wzorca, w drzwiach rezydencji pojawił się elegancki młodzieniec. Przywitał się z Bourgeau skinieniem głowy i rozejrzał po hallu. Zaintrygowało mnie to, że pojawił się sam. Ktoś taki jak on z pewnością nie mógł narzekać na brak zainteresowania ze strony płci pięknej, a na taką imprezę zwykle przychodzi się z partnerką.

Mężczyzna jakiś czas stał u dołu schodów. Był zwrócony prosto w moją stronę. Czym prędzej schowałam się za filar. Ostatnie, czego bym chciała, to żeby zauważył, że mu się przyglądam. Ukryta w cieniu korytarza pierwszego piętra, spojrzałam na kawalera. Był wysoki i niezaprzeczalnie przystojny. Miał lekki zarost na opalonej szczęce i błyszczące włosy zaczesane do tyłu na żel. Ubrany był w granatowy, zapewne kosmicznie drogi garnitur o subtelnym połysku. Białą koszulę zapiął pod samą szyję, jak przystało na dżentelmena z klasą.

– Do kogo tak wzdychasz? – niespodziewany szept tuż przy moim uchu sprawił, że serce podskoczyło mi do gardła.

Obróciłam się na pięcie i moim oczom ukazała się zgrabna postać mojej starszej o pięć lat przyrodniej siostry Odette. Dziewczyna niebezpiecznie wychylała się przez kamienną balustradę schodów, by dojrzeć obiekt moich ukradkowych obserwacji. Ze strachem patrzyłam, jak ryzykownie balansuje na jednej nodze w wysokiej szpilce, której czubek oparła o rzeźbione zdobienia przy filarze.

– Acha, już go mam! To Yves Berie. Ma idealnie dwadzieścia pięć lat, właśnie przejął firmę swojego ojca, która produkuje jakieś tam technologie. Nie mam pojęcia, co dokładnie, ale to przecież nieważny szczegół. Ważne jest to, że jest oficjalnie wolny, nieziemsko przystojny, szalenie bogaty i właśnie patrzy w naszym kierunku – moja siostra była prawdziwą kopalnią informacji o kawalerach do wzięcia.

Przestała już wyginać się przez balustradę i teraz z promiennym uśmiechem białych zębów machała zalotnie do młodego bogacza. Yves Berie odwzajemnił uśmiech.

– Odette, przestań! – syknęłam do niej, nadal skryta w półcieniu filara.

– Daj spokój, Arlette! Przez ten jeden wieczór bądź trochę bardziej… wyluzowana. To jest twój czas, dlatego uroczyście daję ci przyzwolenie na flirtowanie z tyloma facetami, na ilu tylko masz ochotę. Przyrzekam również, że w razie potrzeby zajmę czymś Remiego tak długo, jak będzie trzeba – oświadczyła z udawaną powagą. Zaraz potem wyraz jej twarzy zmienił się w minę złośliwego chochlika, któremu właśnie obiecano świetną zabawę.

– Nie będzie takiej potrzeby. Zamierzam spędzić z Remim cały wieczór – odrzekłam dobitnie, patrząc siostrze głęboko w niebieskie oczy o zielonych refleksach. W odpowiedzi Odette przechyliła zawadiacko głowę i znów odezwała się, nie dając za wygraną:

– Och, twój chłopak chyba nie zniesie tyle uwagi z twojej strony. Jeszcze dostanie napadu astmy, byłoby szkoda… – popatrzyłam na nią z grymasem irytacji. W odpowiedzi moja siostra zaniosła się dźwięcznym śmiechem i śmiała się tak beztrosko, że dostała głośnej czkawki.

– Dobrze ci tak. Może w końcu zamkniesz dziób na kłódkę – zakończyłam ostatecznie temat.

Moja siostra tymczasem wzięła głęboki wdech i wstrzymała powietrze w płucach, by w ten sposób pozbyć się potężnego ataku czkawki przeplatanej niekontrolowanymi chichotami. Jej dobry humor zagłuszyła donośna mroczna muzyka, która dobiegła z głębi szerokiego korytarza na parterze.

– Chodźmy, czas wyjść do ludzi – mruknęłam pod nosem bez cienia entuzjazmu i wraz z siostrą ruszyłyśmy pod rękę w dół kamiennych schodów.

Tego nieszczęsnego wieczoru obchodziłam swoje osiemnaste urodziny. Z tej okazji moja opiekunka – Camille – zorganizowała wystawne, pełne gotyckiej elegancji przyjęcie połączone z pokazem jej najnowszej kolekcji. Camille była bowiem projektantką mody, której prace były znane i cenione nie tylko we Francji, ale również w całej Europie.

Nic więc dziwnego, że tej nocy do jej ogromnej rezydencji pod stolicą przybyło pół sławnego Paryża, a pod drzwiami gotyckiego pałacyku tłoczyła się chmara dziennikarzy, robiąc zdjęcia i wywiady do najbardziej liczących się w świecie mody magazynów.

Szłyśmy razem w długich sukniach z najnowszej kolekcji Camille. Odette i ja chodziłyśmy przeważnie tylko w jej projektach. Byłyśmy żywymi reklamami, które spisywały się wręcz perfekcyjnie! Największe gwiazdy muzyki i kina zamawiały u niej kreacje na najbardziej prestiżowe gale i wydarzenia kulturowe. Kobiety zakochane w odważnym stylu mojej opiekunki potrafiły wydać każdą kwotę na wymarzone stroje, dlatego niczego nam nie brakowało.

Śniłam na jawie wśród luksusów wyższych sfer, próbując zapomnieć o poprzednim życiu, które spłonęło cztery lata temu w Polsce. Martwy blask diamentów przemienił moje serce w kamień i z czasem zrozumiałam, że to jedyny sposób, by odgrodzić się od bolesnej przeszłości.

– Już się zaczyna, musimy się pośpieszyć – krzyknęła mi do ucha Odette. Czkawka na szczęście jej przeszła.

Muzyka wezbrała na sile akurat w tej samej chwili, gdy weszłyśmy do długiego, podświetlonego na srebrno-niebiesko pomieszczenia. Ta sala przeznaczona była w całości do pokazów Camille, która uwielbiała łączyć je z wystawnymi kolacjami.

Usiadłyśmy na czarnych krzesłach obok mojego chłopaka Remiego. Pocałowałam go krótko na powitanie. Remiemu zupełnie nie przeszkadzał mój wieczny chłód. Wręcz przeciwnie, paradoksalnie zdawać się mogło, że mój lodowaty sposób bycia to jedyne, co jeszcze go przy mnie trzyma.

Odette zaczęła wiercić się na siedzeniu na wszystkie strony. Zapewne chciała odnaleźć swoim sokolim wzrokiem przystojnego bogacza Yvesa Berie. Moja siostra musiała jednak szybko przerwać gorliwe poszukiwania, ponieważ pokaz oficjalnie się rozpoczął.

Kreacje Camille jak zawsze były nietuzinkowe. Łączyły w sobie ciężki średniowieczny gotyk i modernistyczne kroje oraz materiały. Zaskakujące faktury wieczorowych sukni i eleganckich kombinezonów przeplatały się z uliczną uniwersalnością zwiewnych płaszczy oraz męskich kamizel. Pod koniec występu moja opiekunka jak zawsze na krótko wyszła zza kulis i ukłoniła się publiczności. Całą salę zalała fala aplauzu.

Po pokazie goście od razu przeszli do ogromnej, wykwintnie urządzonej sali z mnóstwem bogato zdobionych świeczników, na których ustawione były zimne, woskowe świece. Od kiedy się tu wprowadziłam, świece nigdy nie były zapalane. Służba dostała zakaz rozpalania jakiegokolwiek ognia w moim towarzystwie. Nikt nie mógł nawet spokojnie zapalić papierosa, gdy byłam w pobliżu. Na widok choćby najmniejszego płomyka ogarniała mnie paraliżująca panika.

Gdy gwar na sali ucichł, Camille wygłosiła krótkie, zgrabne przemówienie i wzniosła toast na moją cześć. Wszyscy doskonale wiedzieli, że kobieta traktuje mnie jak własną córkę. Szkoda tylko, że ja nigdy nie byłam w stanie nazwać jej matką. Już na zawsze pozostała dla mnie opiekunką Camille, która usłyszała o mojej tragedii i postanowiła mnie zaadoptować. Nie miałam dziadków czy innych krewnych, którzy zdecydowaliby się mną zaopiekować do czasu pełnoletniości, dlatego z niewielką pomocą wpływów kobieta zyskała prawo do opieki nade mną. Wystarczyły dwa spotkania z nią i jej córką Odette, bym poczuła między nami pewną więź. Chociaż obie od urodzenia mieszkały we Francji, bezbłędnie mówiły po polsku, ponieważ rodzina Camille pochodziła z Polski. Moja opiekunka przykładała wagę do tradycji i interesowała się wszystkim, co jest z Polską związane. Gdyby nie to, zapewne nigdy nie dowiedziałaby się o mnie.

Wyjechałam z nimi na stałe za granicę, odcinając się tym samym od rodzinnego dramatu, który roztrzaskał moje dotychczasowe życie w drobny mak. Pozwoliło mi to szybciej odzyskać wewnętrzny spokój i choć w pewnym stopniu pogodzić się ze stratą bliskich. Przez kolejne trzy lata nauczyłam się biegle posługiwać językiem francuskim, dzięki czemu swobodnie mogłam prowadzić rozmowy z bogatymi nudziarzami na paryskich salonach.

Moje życie w niczym nie przypominało poprzedniego. Nie miałam kontaktu z tamtą rzeczywistością. Przyjęłam nawet francuski odpowiednik własnego imienia. I choć nie było to prawdziwe szczęście, którego kiedykolwiek pragnęłam, nie mogłam chcieć niczego więcej. Camille i Odette szybko stały się dla mnie najważniejsze. Ette, bo tak nazywałam przyrodnią siostrę, została moją najlepszą i jedyną przyjaciółką.

Wypito zdrowie i zaczęto składać mi wymyślne życzenia urodzinowe. Byłam przenoszona z rąk do rąk jak przedmiot. Po pewnym czasie uśmiechanie się zaczęło mnie męczyć, a twarze zaproszonych zlały się w jeden nudny portret. Odetchnęłam z ulgą, gdy znów rozbrzmiała muzyka, a goście zaczęli tańczyć i stracili zainteresowanie moją osobą. Zyskałam chwilę na odpoczynek. Stanęłam z boku, trzymając w ręku lampkę szampana na długiej, cienkiej nóżce. Upiłam mały łyk alkoholu i odstawiłam go na srebrną tacę kelnera, który właśnie przechodził obok.

W pewnym momencie tuż przede mną zawirowała rozradowana Odette, która mrugnęła do mnie porozumiewawczo ponad ramieniem bogacza Yvesa Berie. Trzeba przyznać, że dziewczyna miała niespotykany talent w kwestiach damsko-męskich. W tym wypadku jednak pobiła wszystkie swoje dotychczasowe rekordy!

– Czy mogę prosić? – odezwał się mrukliwy, nieco nosowy głos.

Popatrzyłam na niego niechętnie. Remi w żaden sposób nie umywał się do partnera Odette, ale sama byłam sobie winna. Mogłam zatrzepotać rzęsami do dziedzica rodowej fortuny zamiast do syna najlepszego przyjaciela Camille. Sama nie wiem, co mną wtedy kierowało, ale zdaje mi się, że ten błąd będę sobie wypominać jeszcze długo. W tym szalonym świecie znanych ludzi trudno jest zakończyć związek po cichu. Magazyny plotkarskie ze wszystkiego potrafią skroić niezły skandal.

– Oczywiście – odpowiedziałam i podałam chłopakowi dłoń.

Remi wyprowadził mnie na parkiet sztywnym krokiem. Po pierwszych taktach nowej kompozycji wtopiliśmy się w kolorowy tłum majętnych i sławnych osobowości.

Tańcząc z moim chłopakiem, odchylałam się jak najbardziej do tyłu. Źle się czułam, gdy ktoś znajdował się zbyt blisko. Drażniło mnie to. Remi o tym wiedział, więc trzymał mnie bez klasycznej postawy tanecznej. Podczas tańca, który ciągnął się w nieskończoność, zdążyłam policzyć wszystkie piegi na zakrzywionym nosie mojego partnera i zauważyć, że chłopak okropnie się poci. Fakt ten nieco tuszowały litry wylanych na siebie zawczasu perfum o woni drażniącej nos i gardło. Chłopak przytrzymał mnie do ostatnich taktów utworów, po czym pomału puścił.

Przez chwilę staliśmy zakłopotani, nie wiedząc, co zrobić lub powiedzieć. Jego krępujące towarzystwo męczyło mnie tego wieczoru w szczególności, dlatego czym prędzej postanowiłam się od niego uwolnić.

– Wybacz na moment, muszę przypudrować nosek – rzuciłam, uśmiechając się blado.

Zdecydowałam się na to banalne stwierdzenie w nadziei, że mój chłopak pokusi się choć o cień inteligentnego humoru w odpowiedzi, czym da mi powód, dla którego miałabym się z nim dalej spotykać. Niestety Remi tylko wymamrotał coś zbyt cicho, bym mogła wyłapać choć jedno słowo, i podprowadził na skraj parkietu. Ostatecznie doszłam do wniosku, że za parę dni z nim zerwę i kolejnego pozwolę wybrać Odette. Oby tylko przy rozpatrywaniu kandydatów nie poniosła jej zbytnio fantazja…

Swoje kroki od razu skierowałam na pierwsze piętro, by znaleźć się jak najdalej od głośnej, roześmianej i już lekko pijanej zgrai bogatych, wpływowych ludzi pozornego sukcesu. Ruszyłam korytarzem oświetlonym miękkim blaskiem ściennych lamp. W zamyśleniu minęłam róg korytarza i w ostatniej chwili zatrzymałam się, niepewnie balansując na czubkach szpilek.

Mało brakowało, a wpadłabym na chłopaka, który tuż za zakrętem z założonymi na piersi rękami opierał się o wytapetowaną na karmazyn ścianę. Jeden rzut oka wystarczył, by ocenić go jako przystojnego, lecz nie o klasycznej męskiej urodzie. Mógł pochwalić się intrygującymi rysami twarzy, które zapadały w pamięć już po pierwszym spojrzeniu. Nieznajomy miał w sobie jakąś tajemnicę, którą manifestował jawną pewnością siebie, tak bardzo charakterystyczną dla wyższych sfer. Czując na sobie mój wzrok, pomału obrócił ku mnie głowę. Teraz mogłam lepiej mu się przyjrzeć.

Miał mlecznobiałą skórę, która idealnie współgrała z gładką szczęką i niebieskimi oczami, tak jasnymi, że prawie przezroczystymi. Nieznajomy niedbałym gestem odgarnął kruczoczarne włosy z czoła, a spomiędzy ciemnych kosmyków wyłoniło się jedno srebrne pasmo. Uśmiechnął się do mnie, rozciągając wąskie usta w zgrabny półksiężyc. Nie odwzajemniłam tego uśmiechu, wciąż tylko bacznie obserwując chłopaka.

Ten wyprostował się i teatralnym gestem poprawił mankiety garnituru. Z jakiegoś powodu odniosłam wrażenie, że nie był gościem, lecz raczej intruzem. Nieproszony wtargnął na przyjęcie i bezczelnie stał na korytarzu, arogancko uśmiechając się do obcej dziewczyny!

Przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem. Był tak wysoki, że mimo butów, które dodawały mi parę dobrych centymetrów wzrostu, i tak patrzył na mnie z góry. W końcu chłopak odezwał się łagodnym, głębokim głosem:

– Wszystkiego najlepszego, Arlette. A może raczej… Arleto? I tak, i tak jest przecież bardzo ładnie.

Krew w całym ciele ściął mi lód. Byłam tak zszokowana, że aż zabrakło mi słów. Od czterech lat nikt nie zwrócił się do mnie polskim odpowiednikiem mojego imienia – tym, z którym przyszłam na świat. Jeszcze raz spojrzałam na mlecznobiałą twarz chłopaka, ale nie rozpoznałam w nim nikogo znajomego. Ten człowiek nie mógł wiedzieć, co czuję na wspomnienie mojego prawdziwego imienia. Jednak byłam pewna, że nieproszony gość nie wspomniał go przez przypadek. Skąd więc wiedział…?

– Nie chciałem cię urazić. Jakżebym śmiał, w dodatku w twoje urodziny? – przemówił znowu.

Nie miałam ochoty wdawać się z nim w rozmowę, jednak nie mogłam też milczeć.

– Nic się nie stało – odparłam niezbyt miło, najprościej jak tylko mogłam, tak by nie wywiązała się z tego żadna niechciana konwersacja.

Spróbowałam go wyminąć, ale on uczynił lustrzany ruch i tylko syknął z udawanym niezadowoleniem. Popatrzyłam na niego z konsternacją. Czego on ode mnie chciał?

– Prawdę mówiąc, liczyłem na taniec z piękną jubilatką – powiedział uwodzicielskim głosem.

Zaparło mi dech w piersiach. Najwyraźniej dla chłopaka milczenie było jednoznaczne ze zgodą, ponieważ ukłonił się nisko i ujął moją dłoń w swoje zaskakująco gorące palce. Dotyk jego skóry palił żywym ogniem. Chciałam cofnąć rękę, ale mój towarzysz trzymał ją mocno i wcale nie zamierzał puścić.

– Wspaniale – mruknął z zadowoleniem i ruszyliśmy na parkiet.

Grana właśnie muzyka była wolna, wibrująca rzewnym dźwiękiem skrzypiec. Miała w sobie coś z mrocznej zadumy.

Ruszyliśmy walcem. Parę razy próbowałam odsunąć się na swój zwykły dystans, jednak za każdym razem mój partner przyciągał mnie z powrotem bliżej siebie. Wirowaliśmy w milczeniu w zatłoczonej sali. W tym tańcu czułam się jak w transie. Chłopak był zupełnie innym partnerem niż Remi. Prowadził pewnie i odważnie, a przy tym delikatnie, zaznaczając każdy ruch dłonią opartą na mojej talii. Co jakiś czas zmieniał też krok, by taniec nie był monotonny i do końca przewidywalny. By za nim nadążyć, nie mogłam myśleć o niczym innym, jak tylko właśnie o nim. O tym, jak się porusza i w jakim tempie oddycha.

Nagle, bez żadnego ostrzeżenia, zatrzymaliśmy się w pół kroku.

Muzycy skończyli grać walca i zaczęli przygotowywać się do zagrania kolejnego utworu. Tuż nad uchem usłyszałam ciche słowa, a na odsłoniętej szyi poczułam jego gorący szept:

– Dziękuję za taniec, urocza mademoiselle.

Po moim ciele przebiegł elektryzujący dreszcz. Serce przyspieszyło swój rytm i poczułam, że się rumienię. Odwróciłam twarz, by nie zauważył mojego niedorzecznego zawstydzenia.

Nieznajomy puścił moje dłonie, które od razu odzyskały swój własny chłód. Chłopak ukłonił się grzecznie, nie spuszczając ze mnie swojego hipnotyzującego spojrzenia. Wyprostował się i obrócił na pięcie, by odejść. Szybkim, energicznym krokiem ruszył ku najbardziej zatłoczonej części sali. Obserwowałam, jak jego sylwetka niknie w tłumie tańczących. Przez chwilę biłam się z myślami, ale ostatecznie rozsądek przegrał. Wyciągnęłam przed siebie rękę i nie zważając na otaczających mnie gości, krzyknęłam za nim:

– Zaczekaj! – nie sądziłam, że we wszechobecnym gwarze nieznajomy mnie usłyszy, lecz nieoczekiwanie chłopak przystanął. Wciąż był odwrócony do mnie plecami, jednak wiedziałam, że czeka na to, co powiem.

– Kim jesteś? – spytałam.

Nieznajomy stał stanowczo za daleko, dlatego nie mógł mnie usłyszeć. Ale mimo to odpowiedział.

– Je suis Feu – ogarnął mnie strach, gdy nagle ze wszystkich stron uderzyło we mnie jego ciche wyznanie.

Z konsternacją wymalowaną na twarzy stałam na środku parkietu. Próbowałam zrozumieć te słowa. Próbowałam zrozumieć to, dlaczego je usłyszałam. Czy on rzeczywiście je wypowiedział, a może to moja wyobraźnia płatała mi mało śmieszne żarty? Je suis Feu. Jestem Ogniem. Wciąż wpatrzona w sylwetkę tajemniczego chłopaka, mrugnęłam. Gdy znów otworzyłam oczy, jego już nie było, a wokół rozbrzmiała kolejna gotycka kompozycja.

ROZDZIAŁ 2.Pozytywka Strachu

– Gdzie ty byłaś? – zamrugałam nieprzytomnie parę razy i popatrzyłam na wyraźnie zmartwioną, nieco zarumienioną twarz Odette.

– Szukałam cię dosłownie wszędzie, ale ty przepadłaś jak kamień w wodę! Remi powiedział, że poszłaś do łazienki, ale nie wmówisz mi, kochana, że siedziałaś tam przez dwie godziny – żołądkowała się w najlepsze, nie dając mi dojść do słowa. Zaniepokojona, położyłam siostrze dłonie na ramiona, by ją uspokoić.

– Ette, nie mam pojęcia, o czym mówisz – oświadczyłam z zimnym spokojem. Odette utkwiła we mnie drżące spojrzenie, a ja od razu pośpieszyłam z wyjaśnieniami tego dziwacznego nieporozumienia.

– Rzeczywiście po tańcu z Remim poszłam na górę do łazienki, ale po drodze ktoś zaproponował mi walca. Niegrzecznie było odmówić. Wróciliśmy więc na dół, ale przysięgam, że byłam z nim tylko te dziesięć minut na parkiecie, z pewnością nie więcej. Niemożliwe, żebym zniknęła aż na dwie godziny! – Pod koniec z trudem próbowałam zachować swoje lodowate opanowanie. Nerwowa atmosfera całej sytuacji udzieliła się również mnie.

Dziewczyna zmrużyła oczy, przyglądając mi się uważnie. Przez chwilę mierzyła mnie wzrokiem od góry do dołu, szukając czegoś podejrzanego w moim wyglądzie albo zachowaniu. W końcu wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się jak gdyby nigdy nic.

– Dobrze, skoro tak twierdzisz, proszę bardzo. Nic mi nie mów, ale i tak prędzej czy później dowiem się, jak było. Na razie mam tylko dwa przypuszczenia, wybierz sobie, do którego wolisz się przyznać. Pierwsza możliwość jest taka, że jednak skorzystałaś z mojej rady i dałaś się porwać jakiemuś przystojniakowi na małe, niewinne sam na sam…

– Pudło, Sherlocku – wycedziłam w bezsilnej złości przez zaciśnięte zęby.

– Tak też myślałam – stwierdziła moja siostra, marszcząc brwi. – Jest też druga, znacznie nudniejsza opcja. Jednak oceniając twój perfekcyjny wygląd i to, że swoim chłodem królowej lodu zmroziłabyś w sekundę każdego odważnego, może rzeczywiście było, jak mówisz. Ale haczyk jest taki, że nie zatańczyłaś jednego walca, ale przynajmniej z pięć! – Odette mrugnęła do mnie zawadiacko i chwyciła za rękę, prowadząc pomiędzy tańczącymi parami i elegancko nakrytymi stolikami. Nie było najmniejszego sensu dyskutować z nią na ten temat. Dziewczyna i tak wiedziała swoje i nic nie byłoby w stanie jej przekonać.

Okazało się, że moja starsza siostra upatrzyła sobie Yvesa Berie na coś o wiele poważniejszego niż kilka tańców i wspólną rozmowę przy lampce wina. Podczas kluczenia pomiędzy grupkami gości wyjawiła mi, że bardzo jej się spodobał, znacznie bardziej niż ten, do którego wzdychała jeszcze tydzień temu. Zainteresowanie najwyraźniej zostało odwzajemnione, dlatego Odette zamierzała czym prędzej wziąć sprawy w swoje piękne ręce. Dodatkowo uparła się, żebyśmy natychmiast się poznali i co ważniejsze – szczerze polubili. Dziewczyna wymusiła też na mnie obietnicę, że będę dla niego miła. Wiedziałam, że jest to dla niej ważna sprawa, dlatego zgodziłam się być mniej oziębła i bardziej towarzyska niż na co dzień.

Na nieszczęście okazało się, że Yves może i jest całkiem godny uwagi na zewnątrz, ale w środku nie posiada zupełnie nic interesującego. Jedynym, czym tak naprawdę mógł się pochwalić, był fakt, że był blisko spokrewniony z jakimś hrabią, a jego firma produkuje skomplikowane technologie dla wojska. Mężczyzna był nudnym snobem bez krzty charakteru, który o owej firmie wiedział tylko to, jak wysoki dochód przynosi na rok. Niestety Odette i tak patrzyła na niego maślanymi oczami.

Gdy Yves opowiadał mojej siostrze o swoich planowanych inwestycjach w jakieś egoistyczne zabawki dla facetów, którzy nigdy nie dorośli, ja zaczęłam rozglądać się po sali pełnej gości. Miałam nadzieję wśród wielu twarzy ujrzeć jasne oblicze intrygującego mnie nieznajomego. Nie pragnęłam z nim rozmawiać ani tańczyć. Jedyne, czego chciałam, to znów go zobaczyć, choćby nawet z daleka. Jego tajemnicze słowa nie dawały mi spokoju, mąciły mi w głowie.

– Arlette, słuchasz mnie? – na ziemię sprowadziła mnie cicha nagana w głosie Odette.

– Wybacz. Zamyśliłam się.

Irytowało mnie, że muszę tu stać i brać udział w nudnej rozmowie tych dwojga, która, krótko mówiąc, była samochwalnym monologiem Yvesa, czasami tylko, tak jak teraz, przerywanym krótkimi wstawkami ze strony mojej siostry. Za plecami zacisnęłam dłonie w pięści, a usta wykrzywiłam w wymuszonym uśmiechu. Mężczyzna zdawał się nie zauważać mojej jawnej niechęci do niego. Żeby go do siebie zrazić, musiałabym chyba mocno skrytykować jego gust do garniturów, a potem wyśmiać kwotę ostatniej transakcji militarnego biznesu. Naturalnie, mimo ogromnej ochoty, nie mogłam tego zrobić.

– Nic nie szkodzi. Mówiłam właśnie o naszej planowanej podróży do Szwajcarii tej zimy – oświadczyła siostra, a na jej twarz znów wstąpił pogodny wyraz.

Na jej słowa od razu się ożywiłam, ponieważ z niecierpliwością czekałam na ten wyjazd. Miałam cichą nadzieję, że może teraz dyskusja zejdzie na nieco ciekawsze tory, ale i tym razem przeceniłam towarzysza Ette.

– Moja cioteczna siostra od strony matki pochodzi ze Szwajcarii. Jest znaną aktorką. Nazywa się Sjöberg. Tyra Sjöberg, może o niej słyszałyście? – z trudem stłumiłam prychnięcie irytacji. To zaczynało być nie do wytrzymania! Czy on potrafił mówić tylko o sobie i swoich krewnych?

– Nie, nigdy o niej nie słyszałyśmy. Może gra w serialu obyczajowym jakiejś lokalnej telewizji? – wyrwało mi się, mimo że naprawdę próbowałam się powstrzymać.

Odette spiorunowała mnie wzrokiem i czym prędzej zmieniła temat, a ja powróciłam do poszukiwań niebieskookiego chłopaka. Nie zwracałam uwagi na to, o czym rozmawiają, ale w pewnym momencie usłyszałam, że siostra znów wspomniała moje imię. Zwróciłam głowę w ich stronę.

– Arlette cztery lata temu straciła w pożarze całą rodzinę. Sama cudem przeżyła. Moja matka usłyszała o tym od polskich znajomych i postanowiła ją adoptować. Bardzo przejęła się losem mojej siostry, ponieważ gdyby jej nie pomogła, Arlette do czasu swojej pełnoletniości trafiłaby do sierocińca, a potem nie miałaby się gdzie podziać. Z pewnością zostawiono by ją samą sobie. Wiesz, ludzie o wiele chętniej pomagają zwierzętom lub małym dzieciom – do oczu napłynęły mi łzy gniewu. Nie mogłam uwierzyć, że moja siostra powiedziała coś takiego! Nie była przecież aż tak pijana, by nie kontrolować swoich wypowiedzi.

– Odette, myślę, że to nie jest odpowiednia okazja do opowiadania równie chwytających za serce historii czyjejś tragedii. Z pewnością znajdziecie z Yvsem o wiele przyjemniejsze tematy, które można poruszyć w czyjeś urodziny – dziewczyna oblała się purpurowym rumieńcem, ogromnie zawstydzona. Nie wiedziała, gdzie podziać oczy. Ja natomiast ostatecznie przestałam grać dobrze wychowaną i przyjemną w obyciu osobę. Nie uśmiechałam się na wszystkie strony, a lodowata aura na powrót otoczyła moje ciało szerokim kręgiem.

Przez chwilę obserwowałam, jak moja siostra próbuje wybrnąć z krępującej sytuacji. Potem oschle pożegnałam się z moimi towarzyszami i oddaliłam się, by zniknąć między ludźmi. Po drodze natknęłam się jeszcze na zdezorientowanego Remiego, który niezdarnie próbował mnie zatrzymać. Minęłam go bez słowa wyjaśnienia i zaczęłam energicznie wspinać się po schodach na drugie piętro. Kluczyłam pustymi korytarzami pokrytymi czerwonymi tapetami o skomplikowanych, ozdobnych wzorach, by po paru minutach trafić na boczne, o wiele skromniejsze schody, które prowadziły na trzecie piętro w prawym skrzydle pałacyku. Z lekką zadyszką i obolałymi stopami w wysokich szpilkach w końcu stanęłam przed drzwiami mojej sypialni. Chwyciłam mosiężną gałkę klamki, energicznie ją przekręciłam i szybko wślizgnęłam się do środka. Głośno zatrzasnęłam drzwi i oparłam się o nie plecami, z trudem łapiąc oddech.

Przez Odette powróciły niechciane wspomnienia. Demony przeszłości, które pragnęłam pogrzebać i nigdy nie pozwolić im się wydostać, obudziły się. Długie minuty stałam oparta o framugę drzwi, próbując okiełznać bolesne myśli i obrazy z przeszłości. Moją cichą walkę przerwało natarczywe mruczenie, a o nogę otarło się coś puchatego. Uśmiechnęłam się blado, kucając, by podrapać za uszami białego kota Homera.

Trzy lata temu pewnej bogatej, zgorzkniałej starej pannie urodziły się kocięta. Po paru tygodniach okazało się, że jedno z nich pozostanie zupełnie ślepe, a jego właścicielka nie chciała chować w domu kalekiego zwierzęcia. W ostatniej chwili uratowałam go od utopienia w pozłacanej wannie i przygarnęłam do siebie. Nazwałam go Homer, ponieważ ten legendarny pieśniarz mimo swojej ułomności stworzył literackie dzieła, które przewyższały kunsztem utwory innych. Chciałam też w ten sposób pokazać, że ten kot wcale nie jest gorszy i szybko okazało się, że miałam rację. Homer był niezwykle inteligentnym stworzeniem i moim przyjacielem, który doskonale mnie znał i rozumiał.

– Cześć, skarbie – przywitałam go z udawaną swobodą.

Homer nie dał się na to nabrać. Zamachał gniewnie ogonem i przysiadł na tylnych łapach. Spojrzał na mnie z poważnym wyrazem pyszczka. Chciał usłyszeć, dlaczego mam tak paskudny humor. Usiadłam na podłodze i opuściłam z rezygnacją ramiona.

– Ten wieczór jest do bani. Od rana czułam, że te urodziny okażą się prawdziwą katastrofą. Przynajmniej pokaz Camille wyszedł jak zawsze wspaniale. Gościom szczególnie podobały się te grafitowe spodnie ze srebrnymi zakładkami. Ale po pokazie było już tylko gorzej, a Yves Berie to kompletny idiota! Szkoda, że wpadł w oko Odette. Ten laluś pochłania całą jej uwagę. Nie wypytała mnie nawet dokładnie, z kim tak długo tańczyłam, a to do niej zupełnie niepodobne – mówiłam do kota w zamyśleniu. – Może chociaż ty wiesz, kim on jest?

To ostatnie pytanie rzuciłam mimochodem. Nie oczekiwałam, że mój przyjaciel będzie znał odpowiedź. Cały wieczór przespał przecież na moim ogromnym łóżku, jedząc kocie przysmaki.

– On był inny, Homer. Miał w sobie coś niezwykłego. Sama nie wiem, co o tym myśleć… – podjęłam po chwili milczenia przerwany wątek.

Nim jeszcze skończyłam mówić, kot wstał i ruszył przez ciemny pokój, połyskując przy każdym ruchu białym gładkim futerkiem. Z gracją wskoczył na wysokie łóżko otoczone cienkim, białym baldachimem. Usadowił się wygodnie wśród aksamitnych poduszek i zastygł ze ślepymi oczami utkwionymi w mojej twarzy. Znieruchomiały, wyglądał jak kocia figurka.

Popatrzyłam na niego z zaciekawieniem. Czyżby chciał, żebym do niego podeszła? Gdy stanęłam przy łóżku, zobaczyłam, że obok łap mojego przyjaciela leży jakiś przedmiot. Byłam pewna, że gdy ostatni raz stąd wychodziłam, nie było go tam. Zaintrygowana, zaświeciłam nocną lampkę przy łóżku i raz jeszcze spojrzałam na prostokątne pudełko koło kota.

– To dla mnie? – upewniłam się. Homer ruszył lekko ogonem w potwierdzeniu.

Wzięłam do ręki misternie zdobioną srebrną szkatułkę, która migotała delikatnie w nikłym świetle żarówki. Prezent był śliczny.

Gdy przekręciłam pudełeczko w dłoni, na wierzchu błysnął fragment elegancko wygrawerowanego napisu. Odwróciłam je tak, by zobaczyć go w całości – był wyryty po francusku i głosił: Otwórz mnie.

Otworzyłam.

Szkatułka okazała się pozytywką. Na wewnętrznej stronie wieczka przytwierdzone było małe owalne lusterko, w którym odbiło się moje piwne, umalowane ciemno oko. Ze środka wysunęła się jak rozwijający się pąk kwiatu biała baletnica w błękitnej sukience. Zaczęła obracać się w kółko z wysoko wyciągniętą dłonią, jakby chciała sięgnąć gwiazd. Jej tańcowi towarzyszyła powolna, mroczna melodia pozytywki. Każdy dźwięk brzmiał jak kropla deszczu spadająca na klawisz niedostrojonego pianina. Smutne dźwięki nie były idealne, ale miały w sobie coś pięknego. Zasłuchałam się, patrząc na wirującą tancerkę. Homer oparł pyszczek o moje kolano, mrucząc. Wpatrywał się w srebrne pudełeczko z leniwie przymkniętymi oczami.

Gdy baletnica zamarła, w pokoju zaległa nieprzenikniona cisza. Zdawać się mogło, że cały pałac wstrzymał oddech, oczarowany jej występem. Zamknęłam wieczko i ostrożnie odstawiłam pozytywkę na nocny stolik obok posłania.

– Ciekawe, kto podarował mi ten prezent – zagadnęłam Homera.

Czy mogły to być Camille albo Odette? Raczej nie, one już dały mi urodzinowe prezenty. Oprócz nich tylko służba miała klucz do tego pokoju, ale nie sądzę, by którąkolwiek z pokojówek było stać na tak drogi upominek. Nie brałam pod uwagę nikogo z gości, ponieważ żaden z nich nie dałby mi prezentu chyłkiem. Każdy chciał być widoczny ze swoją hojnością i dobrym gustem. Kto w takim razie mógł podrzucić ten anonimowy podarunek?

Homer wyrwał mnie z zamyślenia, gdy zaczął trącać łapą coś skrytego w fałdach pościeli. Raz jeszcze spojrzałam na zaścielone łóżko, a serce przyspieszyło swój rytm. Na rogu, tuż przy poduszce, spoczywała niebieska koperta z wykaligrafowanymi ozdobną kursywą moim imieniem i nazwiskiem. Z niedowierzaniem patrzyłam na czarne litery łączące się w moje polskie imię i nazwisko.

Adresatem była Arleta Ostrowska.

Drżącymi z przejęcia dłońmi chwyciłam kopertę i czym prędzej rozdarłam papier. W środku znajdowała się kartka tak jasna, iż górski śnieg przy niej wydawałby się szary i brudny. Emanowała od niej chłodna poświata. W jednej chwili poczułam wielką radość i ekscytację, jakbym czekała na ten list od bardzo dawna. Czym prędzej wyciągnęłam wiadomość i usiadłam na skraju łóżka obok kota, by ją przeczytać. Cienki i zawiły styl pisma na początku migotał mi przed oczami, tak że musiałam powoli wodzić po nim wzrokiem. Dopiero pod koniec listu przyzwyczaiłam się do tej kaligrafii.

 

Droga Arleto!

Taniec z Tobą był jedną z najpiękniejszych chwil, jakie dane mi było przeżyć od bardzo dawna. Od wielu lat oczekiwałem idealnego momentu, byśmy w końcu mogli się poznać.

Nie mogłem czekać dłużej. Nie mogłem znieść myśli, że choć jeden dzień więcej nie będziesz świadoma mojego istnienia i tego, że to wszystko, całe to piękne życie zawdzięczasz mnie! To ja sprawiłem, że żyjesz jak księżniczka bez smutków i problemów, które dotykają innych ludzi. Od zawsze byłem Twoim stróżem. Chroniłem Cię przed samotnością. Dbałem o każdy Twój dzień od wschodu do zachodu słońca.

Mam nadzieję, że Twoje urodziny udały się mimo wymuszonego tańca z tym flegmatycznym czymś, na co wołają Remi. Ufam, że spędzony ze mną czas od dzisiaj na zawsze będzie należał do najczęściej przez Ciebie wspominanych i że już niedługo znów się spotkamy.

Twój na wieki

Feu

 

Zaparło mi dech w piersiach. Nie byłam w stanie choćby drgnąć. Czułam się, jakbym zamroziła swoim chłodem samą siebie, własne serce i krew. Właśnie dowiedziałam się, kim jest osoba, która podarowała mi pozytywkę. Wiedziałam już, kim jest osoba, która napisała do mnie ten list. Wiedziałam, kim jest Feu. Mój Ogień. Mój Strach.

Przyszedł po mnie…

ROZDZIAŁ 3.Święte Oblicze

Obudziłam się wraz z nastaniem świtu. Mętne światło pochmurnego poranka wpadało przez cienkie firany okien do mojego pokoju.

Nieprzytomnie zamrugałam powiekami. W pierwszej chwili nie mogłam przypomnieć sobie, kiedy dokładnie zasnęłam i co robiłam, nim przyszłam do sypialni. Przez parę minut po prostu leżałam w pościeli, próbując ułożyć w głowie kolejne wydarzenia minionego wieczoru. Zmarszczyłam w zadumie brwi.

Uważnie przeglądałam i porządkowałam obrazy w myślach, począwszy od oczekiwania na przybycie sławnych gości, przez pokaz Camille, aż do tańca z nieznajomym o niebieskich oczach, które tak dobrze zapadły mi w pamięć. Co działo się dalej? Po dłuższej nieobecności wróciłam do towarzystwa starszej siostry. Odette przedstawiła mi Yvesa, który bardzo jej się spodobał. Niestety to, że był niezaprzeczalnie przystojny i bajecznie bogaty, nie rekompensowało braku inteligencji oraz bijącego od niego egoizmu. Jak się szybko okazało, nie miałam z nim żadnych wspólnych tematów do rozmów, dlatego nie zabierałam zbyt często głosu. Zajęłam się obserwacją otaczających nas par w nadziei, że wśród nich zauważę tajemniczego, nieproszonego gościa. Nie znalazłam go, a zamiast tego usłyszałam nietaktowną wypowiedź siostry, która przez przypadek powiedziała za dużo o mojej nieszczęśliwej przeszłości. Gniew wziął nade mną górę. Czym prędzej oddaliłam się od towarzystwa i zamknęłam w swojej sypialni z postanowieniem, że do końca imprezy urodzinowej nie wyjrzę nawet za drzwi.

Zamknęłam oczy, by łatwiej przywołać obraz twarzy niebieskookiego chłopaka. Chociaż spotkałam go tylko raz, nadal bardzo dobrze pamiętałam wyraziste rysy mlecznobiałego oblicza oraz wąskie usta rozciągnięte w szelmowskim uśmiechu. Na wspomnienie niezwykle jasnych tęczówek jego oczu coś ścisnęło mi gardło. Jego hipnotyzujące spojrzenie przysłaniała gęsta kurtyna kruczoczarnych włosów o jednym srebrzącym się pasemku.

Ten chłopak był wyjątkowy. Sposób, w jaki mówił i poruszał się, świadczył o tym, że doskonale odnajduje się wśród ludzi z wyższych sfer. Nie ulegało jednak wątpliwości, że nie został zaproszony na przyjęcie i był intruzem w tym domu. Najbardziej zastanawiało mnie, skąd wiedział, jak mam na imię. Nawet jeśli wyłapał je spośród rozmów gości, nie było powodu, dla którego miałby zwrócić się do mnie moim polskim imieniem. A byłam pewna, że zrobił to specjalnie. Jakimś sposobem doskonale zdawał sobie sprawę, jak bardzo mnie to poruszy.

Westchnęłam w głębokim zamyśleniu. Prawdopodobnie nigdy więcej go nie spotkam, ale wciąż nie mogłam przestać myśleć o jego cichym wyznaniu, gdy odchodził. Je suis Feu, rzekł szeptem. Dlaczego przedstawił się jako Ogień? Na samo wspomnienie po karku przeszedł mi lodowaty dreszcz. Usiadłam na łóżku, a moje spojrzenie od razu padło na nocny stolik, na którym stało srebrne pudełeczko. Dopiero po chwili przypomniałam sobie, że wczorajszego wieczoru dostałam niezwykły podarunek.

Spod zamkniętej pozytywki wystawał róg niebieskiej koperty. Sięgnęłam po list, by raz jeszcze spojrzeć na podpis u dołu. Pragnęłam, aby okazało się, że nadawcą jest ktoś inny. Czarne plamki zamigotały mi przed oczami, gdy przeczytałam imię Feu. A więc jednak to nie był tylko zły sen. To wszystko wydarzyło się naprawdę! Chłopak, z którym tańczyłam wczorajszej nocy, w jednej chwili stał się dla mnie uosobieniem najgorszego koszmaru. Jak mogłam przebywać z nim tak blisko i się nie zorientować?!

Zerwałam się na równe nogi. Homer, który spał tuż obok, uniósł leniwie głowę, prychając gniewnie. Serce tłukło mi się ciężko o żebra jak ołowiany dzwon. Nie byłam w stanie się uspokoić. Coś ścisnęło mnie w żołądku, a świat przed oczami zakręcił się jak na karuzeli. Zamknęłam oczy, by zapanować nad ogarniającą mnie paniką. Gdy je otworzyłam, czułam się już lepiej. Dopiero wtedy zauważyłam z konsternacją, że wciąż byłam ubrana w elegancką długą suknię z czarnego materiału z ciężkimi koronkami. Odgarnęłam z twarzy niesforne kosmyki, które wysunęły się ze skomplikowanego upięcia.

W pokoju panował niemiłosierny zaduch. Szybkim krokiem podeszłam do okna i otworzyłam je na oścież, aby wpuścić do sypialni trochę świeżego powietrza. Oparłam się o jego ciemne ramy, by popatrzeć, jak wstaje nowy dzień. Owiał mnie przyjemny chłód wczesnolistopadowego poranka, który sprawił, że trzeźwiej podeszłam do całej tej niecodziennej sprawy. Założyłam ramiona na piersi i zacisnęłam usta w wąską linię. Nie miałam ochoty zamartwiać się głupim listem. Moje zachowanie było wręcz niedorzeczne! Gdyby ów chłopak rzeczywiście był moim dawnym Strachem, w co mocno wątpię, nie pozwoliłby mi tak zwyczajnie odejść. Po dłuższym namyśle stwierdziłam z przekonaniem, że nic z tego, co się wydarzyło, co jest związane z listem, pozytywką i partnerem do walca, nie łączy się ze sobą w żaden sposób, a ja jestem po prostu przewrażliwiona.

Odeszłam od okna i sięgnęłam po list, by włożyć go do szuflady w szafce nocnej. Jej drewniane drzwiczki zatrzasnęłam z taką siłą, że stojąca na stoliku srebrna pozytywka zachwiała się i spadła z trzaskiem na podłogę. Pod wpływem uderzenia jej mechanizm zabrzęczał smętną melodią. Wydobywające się ze szkatułki dźwięki były dla mnie nie do zniesienia.

Porcelanowa baletnica rozbiła się. Jej głowa odłamała się od łabędziej szyi i potoczyła pod łóżko. Ten podarunek, choć piękny, stał się dla mnie tylko problemem. Nie wiedziałam, co powinnam z nim zrobić. Nie chciałam go zatrzymać. Szybkim krokiem wyszłam z pokoju, pozostawiając szkatułkę na podłodze.

Skierowałam się do łazienki na końcu korytarza. Zamknęłam drzwi, ściągnęłam z siebie ciężką kreację, srebrną biżuterię z ametystem i poczekałam, aż wanna napełni się chłodną wodą. Wzięłam głęboki wdech i zanurkowałam pod przejrzystą powierzchnię, tam, gdzie nic mi nie grozi. Tylko tam, gdzie nigdy nie dosięgnie mnie ogień, czułam się bezpieczna. Pod wodą nie było Strachu.

Leżąc w wannie, całkowicie straciłam poczucie czasu. W pewnym momencie do moich uszu doszedł przytłumiony stukot.

– Arlette! Arlette, jesteś tam? – natarczywe stukanie do drzwi przeplatało się z zaniepokojonym głosem mojej siostry. Nie miałam pojęcia, dlaczego jest tak zdenerwowana.

– Mamy w domu sześć łazienek, Odette. Wybierz sobie inną na poranną toaletę.

Dobijanie się do drzwi ustało, a klamka przestała klekotać i drgać. Błoga cisza trwała jedynie przez moment.

– Otwórz natychmiast albo wyważę drzwi! Przysięgam, zaraz przyniosę siekierę i guzik mnie obchodzi, że to osiemnastowieczny mahoń.

Zmarszczyłam w konsternacji brwi. O co jej chodziło? Czyżby koniecznie musiała skorzystać akurat z tej łazienki? Wydało mi się to przynajmniej złośliwe z jej strony, ale mimo to z westchnieniem rezygnacji wyszłam z wanny i owinęłam się białym ręcznikiem.

Dla świętego spokoju otworzyłam drzwi i wpuściłam moją siostrę do środka.

– Boże, już myślałam, że coś ci się stało – powiedziała na progu, cała oblana mocnym rumieńcem. – Pukałam chyba pięć minut!

– Przepraszam, nie słyszałam – odparłam z zaskoczeniem. Nie mniejsze zdziwienie malowało się na twarzy Odette.

– Na pewno dobrze się czujesz? – spytała siostra, marszcząc czoło.

– Jak najbardziej, do zobaczenia na śniadaniu – minęłam moją siostrę i wyszłam na bosaka na korytarz. Czułam na plecach intensywne spojrzenie Ette, które towarzyszyło mi aż do sypialni.

W pokoju otworzyłam ogromną szafę z ubraniami. Spomiędzy ton ciuchów wybrałam białą bluzkę z głębokim dekoltem i skórzane, czarne spodnie do połowy łydki z podwyższonym stanem. Na wierzch narzuciłam czarny cieniutki kardigan z koronką u dołu oraz srebrne szpilki na grafitowej podeszwie. Uwielbiałam szpilki.

Już miałam wychodzić, gdy mój wzrok padł na szafkę nocną obok łóżka. Na stoliku stała otwarta srebrna pozytywka, a na podstawce kręciła się w ciszy mała, biała baletnica. Pod moją nieobecność ktoś naprawił porcelanową tancerkę i jej głowa znów spoczywała na swoim miejscu.

Krok po kroku podeszłam do srebrnego pudełeczka. Gdy nachyliłam się nad baletnicą, ta zatrzymała się, stając ze mną twarzą w twarz. Jednak zamiast wymalowanego cienkim pędzelkiem oblicza tancerka miała wygrawerowaną literę A. O pozytywkę oparta była niewielka karteczka złożona parę razy w mały kwadracik. Sięgnęłam po nią trzęsącymi się rękami i z trudem rozłożyłam wiadomość.

Rozpoznałam cienki i elegancki charakter pisma:

 

Moja Droga,

należy dbać o podarunki. Szczególnie jeśli podarunkiem jesteś Ty sama.

Twój na wieki

Feu

 

Karteczka wypadła mi z rąk.

Do końca dnia nie byłam sobą. Odette przepraszała mnie wielokrotnie za swoje wczorajsze zachowanie, myśląc, że to dlatego jestem taka osowiała i zamyślona. Za każdym razem odpowiadałam jej, że czuję się dobrze, ale mi nie uwierzyła. Także Camille widziała, że coś mnie gryzie. Gdy późnym popołudniem przyszłam do jej pracowni, ciągle mi się przyglądała. Dokończyła wstępny szkic jednego z projektów, podeszła do mnie i usiadła naprzeciwko, zaraz koło naszpikowanego igłami manekina oklejonego skrawkami materiału.

– Nie mogłam cię wczoraj nigdzie znaleźć. Gdzie byłaś? – spytała.

– Tańczyłam.

– Z kim?

– Remim.

– Tyle godzin?

– Może…? Nie.

Camille była coraz bardziej poirytowana moimi monosylabicznymi odpowiedziami, ale starała się tego nie okazywać. Odchyliła się do tyłu na swoim krześle obrotowym i poprawiła okrągłe okulary, które zjechały jej na czubek nosa.

– Arlette, dlaczego nie chcesz ze mną porozmawiać?

– Przecież rozmawiamy – odparłam półgębkiem. Nie miałam ochoty na te psychologiczne analizy, jednak z doświadczenia wiedziałam, że ich nie uniknę. Musiałam jakoś przetrwać jej terapeutyczne zapędy.

– Wyglądasz, jakbyś czymś bardzo się martwiła – zaczęła moja opiekunka głosem znawcy. – Nie tak wygląda przeciętna solenizantka, która właśnie wkroczyła w dorosłość. Chodzi o tego chłopaka, prawda?

Zaskoczyła mnie tym pytaniem. Pomału podniosłam oczy znad zabazgranej kartki, którą od jakiegoś czasu zawzięcie kreśliłam czarnym długopisem.

– Słucham?

– Odette wspominała, że opowiedziałaś jej o pewnym chłopaku, z którym tańczyłaś. Powiesz mi może coś więcej?

W odpowiedzi pokręciłam tylko głową. Naprawdę nie miałam nastroju na tego typu pogadanki.

– Rozumiem – w głosie mojej opiekunki pobrzmiewało rozczarowanie. – Idź dzisiaj wcześniej spać, wyglądasz na zmęczoną.

– Dobrze, Camille – miałam nadzieję, że długi spokojny sen rzeczywiście przyniesie ukojenie.

Gdy gotycki zegar przy wejściu do pracowni wybił godzinę szóstą wieczorem, pożegnałam się z Odette i Camille, po czym ruszyłam po schodach do sypialni. Wzięłam krótki prysznic, a potem położyłam się do łóżka. Mimo wczesnej pory niemal od razu zapadłam w głuchy sen.

Obudziło mnie trzaskanie okien i wycie wichru. Po pokoju hulał wiatr, trzepocząc firanami. Usiadłam na łóżku, nieprzytomnie mrugając powiekami. Czułam się tak, jakbym od paru dni nawet nie zmrużyła oka. Popatrzyłam po pokoju skrytym w mroku ciężkich chmur za oknem.

Wyglądało na to, że zbiera się na burzę. Jakby na potwierdzenie gdzieś w oddali na ciemnym niebie rozbłysła błyskawica, a po pałacyku rozbrzmiał świst niczym uderzenie bicza. Jasny piorun na krótko oświetlił zegar nad stolikiem. Na jego tarczy zdążyłam odczytać godzinę – było wpół do czwartej nad ranem. Wicher zawył jeszcze głośniej, prawie wybijając szybę w jednym z otwartych okien. Wstałam i zaświeciłam światło. Zaczęłam iść w stronę okna, by je zamknąć. Kiedy przechodziłam obok wysokiego regału z książkami, jedna z nich spadła mi na nogę. Syknęłam z bólu.

Przeklinając w myślach, wzięłam do ręki książkę, którą pożyczyłam dawno temu z ogromnej biblioteki w lewym skrzydle posiadłości Camille. Podczas długiego przechadzania się pomiędzy dębowymi półkami właśnie ten tom przyciągnął moją uwagę. Wyróżniał się spomiędzy zgromadzonych dzieł piękną, starodawną kaligrafią stron i wyjątkowo dobrą konserwacją.

Parokrotnie planowałam zabrać się do czytania tej pozycji, jednak dotychczas nic z tego nie wychodziło. Teraz książka leżała pod moimi stopami otwarta mniej więcej w połowie, kusząc, bym po nią sięgnęła. Wzięłam ją do ręki, a mój wzrok padł na stronę oznaczoną jako 3.30.