Bezsilna. Tom 1 - Lauren Roberts - ebook

Bezsilna. Tom 1 ebook

Lauren Roberts

0,0
47,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

W świecie rządzonym przez obdarzonych mocami Elitarnych Zwyczajna dziewczyna ze slumsów staje przed wyzwaniem, jak przetrwać.
W królestwie Ilyi Zwyczajni skazani są na banicję lub śmierć. Ich niedobitki ściga Kai, brat następcy tronu, od dziecka szkolony na Egzekutora. W czasie jednej z takich akcji z nieoczekiwanej opresji ratuje go Paedyn, bezdomna dziewczyna bez mocy.
W ten sposób ze środowiska ulicznych złodziejaszków Paedyn trafia na organizowany przez króla Turniej, w którym biorą udział wybitni Elitarni. W trakcie morderczych rozgrywek trudnością okaże się nie tylko, jak przeżyć, lecz także – jak odnaleźć się w relacji z księciem. I z jego bratem, budzącym w niej emocje,
wobec których czuje się bezsilna…
Opowieść o prawdziwej sile i uczuciu, rodzącym się w zupełnie niespodziewanych okolicznościach.

Lauren Roberts ma dwadzieścia lat i jest wschodzącą gwiazdą fantastyki. Zadebiutowała świetnie przyjętą powieścią Bezsilna, która w 2023 roku była nominowana do Goodreads Choice Awards. Kiedy nie pisze o światach fantasy i droczących się ze sobą postaciach, zapewne leży w łóżku i o nich czyta. Od dziecka mieszka w stanie Michigan, jest więc przyzwyczajona do dziurawych dróg, śniegu i spędzania czasu nad jeziorem. Dzieli hobby z niejedną babcią i niejednym dzieckiem, bo uwielbia m.in. robienie na drutach, laserowy paintball, leżenie w hamaku, gry językowe i kolorowanki. Jeśli lubicie pogadać o czytaniu i pisaniu, zajrzyjcie na Instagrama i TikToka Lauren.

– Muszę ci ją ukraść – powiedział Kai tonem nieznoszącym sprzeciwu. Miał świadomość, jak niestosowne jest odbijanie partnerki w środku tańca, ale był księciem, przyszłym Egzekutorem, zarozumiałym draniem.
Chłopak powoli zabrał ręce z mojej talii, po raz ostatni szybko na mnie zerknął, po czym ukłonił się pospiesznie Kaiowi i odszedł. Książę nie tracił czasu. Nim orkiestra zagrała kolejną nutę, znalazłam się w jego ramionach. Jego dotyk był taki znajomy. Pasowaliśmy do siebie idealnie, jak dwa uzupełniające się elementy układanki.
Nie powinnam odprężać się pod wpływem jego dotyku. Nie powinnam pozwolić, by uleciało ze mnie całe napięcie, gdy mnie trzymał, jednak nie mogłam tego powstrzymać. Byłam bez reszty i bezpowrotnie bezsilna.
[fragment]

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB

Liczba stron: 681

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Lauren Roberts

BEZSILNA

przełożyła Natalia Gawrońska

Copyright © 2023 by Lauren Roberts

Published by arrangement with Simon & Schuster UK Ltd

1st Floor, 222 Gray’s Inn Road, London, WC1X 8HB

A Paramount Company

All rights reserved. No part of this book may be reproduced or transmitted in any form or by any means, electronic or mechanical, including photocopying, recording or by any information storage and retrieval system without permission in writing from the Publisher.

Copyright © for the Polish edition by Grupa Wydawnicza Foksal, 2024

Copyright © for the Polish translation by Natalia Gawrońska, 2024

Wydanie I

Warszawa 2024

Niniejszy produkt objęty jest ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że wszelkie udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, upublicznianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.

Dla każdej dziewczyny, która kiedykolwiek poczuła się bezsilna.

Rozdział 1. Paedyn

Gorąca, gęsta ciecz spływała po moim ramieniu.

Krew.

Zabawne, nie pamiętałam, żeby strażnik, zanim dostał ode mnie cios pięścią w twarz, zdążył drasnąć mnie mieczem. Mimo że był Dynamikiem, nie zdołał uniknąć mojego prawego sierpowego.

Smród sadzy drażnił mnie w nos i żeby nie kichnąć, musiałam go zatkać osmaloną dłonią.

Byłoby głupio, gdyby złapali mnie z powodu kichnięcia.

Kiedy już się upewniłam, że Imperialistów przyczajonych pod moją kryjówką nie zaalarmuje żaden hałas, przeniosłam dłoń na brudną ścianę. Mocno przycisnęłam do niej plecy i zaparłam się nogami o ścianę przeciwległą.

Dławiąc się ciężkim od sadzy powietrzem, podjęłam przerwaną wspinaczkę.

Uda paliły mnie niemal tak bardzo jak nos, zmusiłam jednak ciało do powolnego pięcia się pod górę, wciąż powstrzymując się od kichania.

Wspinaczka kominem nie była moim wymarzonym sposobem na spędzenie wieczoru. Było tak ciasno, że spływał po mnie pot. Przełknęłam strach i gramoliłam się w górę wąskiego szybu, marząc o tym, by zamienić pokryte sadzą ściany na rozgwieżdżone niebo. Gdy wreszcie wystawiłam głowę z komina, łapczywie zaczerpnęłam parnego powietrza.

Natychmiast zaatakowała mnie mieszanina zapachów o wiele gorszych od smrodu sadzy, którym przesiąkły moje ciało, ubranie i włosy. Zapach potu, ryb, przypraw i płynów ustrojowych tworzył unikalną woń, która zawsze unosiła się nad Zaułkiem Łupieżców.

Balansując na szczycie komina, przypomniałam sobie o lepkiej cieczy na ramieniu. O mało nie zapomniałam jej sprawdzić, bo nie czułam piekącego bólu, który zwykle towarzyszy ranom od miecza. Od przepoconej koszulki, która przykleiła mi się co ciała, oderwałam kawałek materiału i dotknęłam nim rozcięcia.

Kiedy Adena zobaczy, że jej cerowanie znowu poszło na marne, zabije mnie.

Zdziwiłam się, że gdy pozbywałam się lepkiej cieczy, pocierając ramię szorstkim materiałem, nie pojawiło się znajome ukłucie bólu.

I wtedy to poczułam.

Miód.

Miód, który wypływał ze słodkich bułeczek wystających z kieszeni mojej znoszonej kamizelki i spływał po ręce, a który wzięłam za krew.

Westchnęłam i przewróciłam oczami.

Na szczęście była to miła niespodzianka. Lepiej mieć ubranie przesiąknięte miodem niż krwią.

Odetchnęłam z ulgą i spojrzałam na popadające w ruinę budynki spowite cieniem, który gdzieniegdzie rozpraszały migoczące światła lamp. Prąd w slumsach był rzadkością, lecz król w swojej wielkoduszności podarował nam kilka latarni. Przez Woltów i Uczonych, którzy wspólnymi siłami zapewniali miastu energię elektryczną, musiałam się bardziej starać, żeby pozostać w cieniu.

Im dalej od slumsów, tym budynki były większe i bardziej zadbane. Chatki zmieniały się w domy, domy w posiadłości, a na samym końcu stał najbardziej onieśmielający budynek.

Mrużąc oczy w ciemności, ledwie widziałam majaczące w oddali wieże pałacu i zarys Kopuły.

Znów skierowałam wzrok na rozpościerającą się przede mną szeroką ulicę i przebiegłam spojrzeniem po pobliskich podejrzanych budynkach. Zaułek Łupieżców to bijące serce slumsów, stolica przestępczości i czarnego rynku. Śledziłam dziesiątki odchodzących od niej alejek i uliczek, na chwilę gubiąc się w labiryncie, jakim jest to miasto.

Westchnęłam i uśmiechnęłam się lekko do znanej mi ulicy.

Dom. Powiedzmy. Choć teoretycznie dom oznacza dach nad głową.

Ale fajniej ogląda się gwiazdy niż sufit.

Wiem to, bo kiedyś miałam sufit, na który mogłam patrzeć każdej nocy. Kiedyś, gdy jeszcze nie potrzebowałam, by gwiazdy dotrzymywały mi towarzystwa.

Mój zdradziecki wzrok przemknął po dachach budynków i zatrzymał się tam, gdzie niegdyś był mój dom, wciśnięty między dwie ulice, Kupiecką i Wiązową.

Gdzie jakaś szczęśliwa rodzinka prawdopodobnie siedzi właśnie przy kolacji, śmiejąc się i dzieląc przeżyciami dnia…

Moje gorzkie myśli przerwał odgłos głuchego uderzenia i szepty.

Nadstawiłam uszu, by usłyszeć przytłumiony, niski głos strażnika, którego niedawno uprzejmie zwolniłam z pełnienia służby tej nocy.

– …zakradł się za mnie cicho jak mysz, a potem, nim się obejrzałem, klepnął mnie w ramię i przywalił w twarz.

W kominie rozległo się echo bardzo poirytowanego, piskliwego głosu kobiety:

– Niech mnie Zaraza, jesteś Dynamikiem, nie powinieneś przypadkiem być szybki? – Kobieta wzięła głęboki wdech. – Chociaż dobrze mu się przyjrzałeś, nim pozwoliłeś, by mnie okradł? Po raz kolejny?

– Widziałem tylko jego oczy – wymamrotał strażnik. – Niebieskie. Intensywnie niebieskie.

– Bardzo pomocne – prychnęła zirytowana kobieta. – To może teraz zatrzymam w Zaułku każdą osobę, której kolor oczu będzie pasował do twojego nad wyraz barwnego opisu.

Powstrzymałam się od parsknięcia śmiechem, bo w drugim końcu pokoju usłyszałam skrzypienie i stłumione dudnienie kroków. Z trzeszczenia zbutwiałego drewna uginającego się pod kilkoma parami butów natychmiast wywnioskowałam, że do poszukiwań dołączyło trzech kolejnych strażników.

Czas na mnie.

Zeskoczyłam z komina, złapałam się gzymsu i na chwilę zawisłam nad ulicą. Zrobiłam długi wydech i puściłam się, przygryzając język, by nie krzyknąć na widok gwałtownie zbliżającej się ziemi. Z cichym łoskotem niezdarnie spadłam na pełny siana wóz kupiecki.

Sztywne źdźbła wbijały się we mnie niczym szpilki w poduszeczki Adeny. Gdy zeskoczyłam na ulicę, w górę wzbił się obłok kurzu i siana, który poniosła nocna bryza.

Ruszyłam w drogę powrotną do Azylu. By czas szybciej mijał, zajęłam się wyciąganiem słomy z poplątanych włosów. Lawirowałam między porzuconymi na noc zdezelowanymi wozami kupców, a moje stopy tańczyły po śmieciach i potłuczonych świecidełkach.

Nędznicy stali oparci o ściany domów albo chowali się między nimi, szepcząc coś, gdy ich mijałam.

Czułam przyjemny ciężar sztyletu ukrytego w bucie. Zimna stal dodawała mi odwagi, kiedy mijałam bezdomnych zbitych na noc w grupkę. Niektórych osłaniał słaby blask fioletowych pól mocy, nie wszyscy jednak mieli moce wystarczająco silne, by zapewnić sobie spokojny sen, z tego samego powodu wylądowali w slumsach.

Mój krok był lekki i pewny, lustrowałam uliczki i nawet na moment nie traciłam czujności. Pieniądze nie śmierdzą, a biedacy nie są wybredni. Nie obchodzi ich, czy ukradną je komuś, kto ma gorzej od nich.

Gdy kluczyłam uliczkami, napotkałam kilku strażników i musiałam zwalniać, by na nich nie wpaść. Pod każdym sklepem, na każdym rogu, na każdej ulicy stali ubrani w białe mundury i patrzący z pogardą strażnicy pokoju. Król był tak łaskawy, że w odpowiedzi na stale rosnącą przestępczość rozstawił tych brutalnych Imperialistów wzdłuż całego Zaułka Łupieżców.

Oczywiście to nie miało nic wspólnego ze mną.

Odbiłam w ślepą uliczkę, kierując się ku jej końcowi, gdzie stała wciśnięta w róg barykada ze starych wozów kupieckich, kartonów, zniszczonych prześcieradeł i Zaraza wie czego jeszcze.

Nim dotarłam do sterty śmieci, którą nazywamy domem, z Azylu wyłoniła się twarz przysłonięta krótkimi lokami.

– Masz go?!

Dziewczyna rozprostowała długie nogi, wstała z gracją i bez zastanowienia przekroczyła wysoką na metr ścianę naszej rudery. Podbiegła do mnie z taką nadzieją w oczach, jakbym oferowała jej co najmniej dach nad głową i ciepły posiłek. Mimo że nie mogłam jej zagwarantować żadnego z powyższych, w jej mniemaniu miałam coś o wiele lepszego.

– Adeno, boli mnie, że tak we mnie wątpisz. – Westchnęłam. – Myślałam, że po tylu latach uwierzysz wreszcie w moje zdolności.

Ściągnęłam plecak z ramion i wyjęłam z niego pomięty jedwab. Uśmiechnęłam się, widząc zachwyt w jej oczach.

Zachłannie zgarnęła materiał z moich rąk i przebiegła palcami po jego miękkich fałdach. Loki grzywki opadły na jej piwne oczy, gdy spojrzała na mnie tak, jakbym właśnie w pojedynkę pozbyła się Zarazy, a nie ukradła materiał kobiecie będącej w niewiele lepszej sytuacji od naszej.

Jakbym była bohaterką, a nie przestępczynią.

Uśmiech Adeny mógłby rywalizować ze słońcem świecącym nad Skwarną Pustynią.

– Pae, te twoje lepkie ręce czynią cuda, wiesz o tym?

Rzuciła mi się na szyję, zamykając mnie w miażdżącym uścisku, przez który po mojej kamizelce spłynęło jeszcze więcej miodu, wypełniając kieszenie.

– A skoro mowa o lepkich rękach… – Wyplątałam się z jej objęć, by sięgnąć do kieszeni. Wyjęłam z niej sześć zgniecionych bułeczek, wyglądających niezbyt apetycznie, bo wystawało z nich siano.

Oczy Adeny rozszerzyły się na ich widok i szybko porwała jedną z moich rąk, tak samo chciwie jak wcześniej jedwab. Odwróciła się, jedząc bułeczkę, i wróciła do naszego Azylu, gdzie usiadła na wyblakłym szorstkim dywanie. Niecierpliwe poklepała miejsce obok siebie, więc niezgrabnie przeskoczyłam nad ścianką naszego fortu i usiadłam obok niej.

– Pewnie Maria się nie ucieszyła, że jej sklep został obrabowany. Znowu. Biedulka, powinna zadbać o lepszą ochronę – rzuciła Adena między gryzami, a do okruszków na jej twarzy dołączył krzywy uśmieszek.

Mimo że przez ostatnich kilka lat okradałam tę kobietę przynajmniej raz w miesiącu, zdołała tylko ustalić, że niby jestem mężczyzną. Cóż, przynajmniej próbuje.

– Właściwie dzisiaj koło jej sklepu stało dwóch Imperialistów więcej niż zwykle. Pewnie ma już dość tracenia towaru – powiedziałam, wzruszając ramionami.

Adena, widząc mój uśmiech, zmrużyła piwne oczy.

– Dzięki Zarazie, że cię nie złapali, Pae.

Gdy usłyszałam te słowa, mimowolnie zacisnęłam szczęki. Adena zatrzymała się w pół kęsa, wzdrygnęła, ściągnęła brwi i odchrząknęła.

– Przepraszam. Zły nawyk.

Odruchowo dotknęłam palcami szerokiej obrączki na kciuku. Zaczęłam ją bezwiednie obracać i zmusiłam się do lekkiego uśmiechu. Zazwyczaj starałyśmy się omijać ten temat, chociaż to z mojej winy stał się nagle tak niewygodny.

A wszystko przez moment słabości, który przyniósł mi większą ulgę, niż chciałabym przyznać.

– Wiesz, że nie chodzi o te słowa, tylko…

– O to, co się za nimi kryje – dokończyła z uśmiechem, zaskakująco dobrze naśladując mój głos.

Prawie udławiłam się śmiechem i kawałkiem bułeczki.

– Czy ty mnie przedrzeźniasz, Ad?

Zamiast od razu odpowiedzieć, odgryzła kolejny gryz i odrzekła z pełnymi ustami:

– To nie Zaraza cię wkurza, tylko to, co przyszło po niej.

Pokiwałam powoli głową, z roztargnieniem wodząc palcami po wzorze na dywanie, który znałam na pamięć. Myśl, by dziękować, że Zaraza zabiła tysiące Ilyjczyków, sprawiała, że odechciewało mi się jeść nawet słodkie bułeczki. Jak można być wdzięcznym za coś, co przyniosło tyle bólu, śmierci i dyskryminacji?

Teraz jednak wszystkich interesowało tylko to, kogo Zaraza nie zabrała. Królestwo na wiele lat zostało odcięte od świata, by choroba nie rozprzestrzeniała się na pobliskie miasta. Przetrwali ją tylko najsilniejsi w Ilyi, lecz na zawsze zmieniła ich organizmy.

Szybcy stali się jeszcze szybsi, silni stali się niepokonani, a ci, którzy czyhali w cieniu, stali się cieniem. Ilyjczycy dostali dziesiątki nadprzyrodzonych umiejętności o różnym zastosowaniu, stopniu siły i mocy.

Dary w zamian za to, że przetrwali.

Elitarni byli wybrani, wspaniali, wyjątkowi.

– Po prostu… – Adena zawiesiła głos, skubiąc bułeczkę i usilnie starając się ubrać myśli w słowa. – Po prostu bądź ostrożna, Pae. Jeśli cię złapią i nie dasz rady się z tego wyplątać…

– Wszystko będzie dobrze – zapewniłam beztrosko, mimo że w głębi duszy byłam zmartwiona. – Znam się na tym, Ad. Robię to od zawsze.

Westchnęła z uśmiechem i machnęła lekceważąco ręką.

– Tak, wiem, że potrafisz się obchodzić z Elitarnymi.

Zalała mnie fala ogromnej ulgi. Czułam się zarówno winna, jak i wdzięczna, że Adena tak dobrze mnie zna. Nie wszyscy, którzy przetrwali Zarazę, mieli szczęście i otrzymali nowe zdolności. Nie, dla Zwyczajnych nic się nie zmieniło – nadal byli zwyczajni.

Przez kilka dekad po Zarazie Zwyczajni i Elitarni żyli w pokoju, aż król Edric uznał, że Zwyczajni nie są godni, by mieszkać w jego królestwie.

Około trzydziestu lat temu ludzie zaczęli chorować.

Najprawdopodobniej była to zwykła choroba, jednak Uzdrowiciele króla wykorzystali okazję, by zrzucić winę na Zwyczajnych. Twierdzili, że przenoszą niewykrywalne zarazki, które uniemożliwiają im rozwinięcie specjalnych zdolności, i że zbyt długie przebywanie w towarzystwie takich ludzi jest szkodliwe dla Elitarnych. Może osłabić ich moce, a nawet skutkować ich utratą.

Na samą myśl o tym miałam ochotę przewrócić oczami.

Mój tata uważał to za brednie i ja też tak myślałam, jednak nawet gdybym miała dowód, że król kłamie, nikt nie uwierzyłby dziewczynie ze slumsów.

Przecież król nie mógł pozwolić, by jego Elitarni przepadli albo byli osłabieni przez miernych Zwyczajnych. Za wszelką cenę trzeba było chronić tych wyjątkowych.

I tak zaczęła się Czystka.

Nawet po latach przy ogniskach opowiadano historie o ciałach rozrzuconych na piasku pod palącym słońcem. Były straszną opowiastką przekazywaną sobie szeptem przez dzieci.

Adena przykryła moje ręce lepkimi dłońmi. Były ubrudzone miodem tak słodkim jak jej uśmiech. W błysku jej oczu, w oddaniu malującym się na twarzy widziałam, że mój sekret jest bezpieczny. Większość życia spędziłam przekonana, że nic nigdy nie będzie prawdziwe, za to każda przyjaźń jest fałszywa, każda dobroć wyrachowana.

„Schowaj swoje uczucia, ukryj strach, a przede wszystkim skryj się za maską. Nikt nie może wiedzieć, Paedyn. Nie ufaj nikomu, tylko swojemu instynktowi”.

Spokojny głos ojca dziwnie mnie drażnił, gdy odbijał się echem w mojej pamięci. Przypominał mi o tym, że każda część mojego życia powinna być kłamstwem i że powinnam oszukiwać siedzącą przede mną dziewczynę tak, jak oszukuję resztę królestwa…

Na jedną noc egoizm namieszał mi w głowie, lecz ta krótka noc wystarczyła, żeby narazić nas obie.

– No dobrze, wystarczy rozmów o Zarazie – powiedziała pogodnie Adena i rozejrzała się czujnie, zanim dodała: – i twojej… sytuacji.

Nawet nie próbowałam powstrzymać prychnięcia.

– Wygląda na to, że po dwóch latach nadal nie nauczyłaś się subtelności, Ad.

Wątpię, czy mnie usłyszała. Wątpię, by dała radę skupić się na czymkolwiek, gdy przesuwała tkaninę między palcami. Adena już zakończyła rozmowę. Przebiegła oczami po swoich przyborach do szycia i zaczęła rozwodzić się nad tym, co uszyje z nowego materiału.

Jej ręce w odcieniu ciepłego brązu przerzucały skrawki materiałów w migoczącym świetle lampki. Zaczęła składać tkaninę, przypinać rogi szpilkami, kłuć się w palce i kląć jak szewc.

Prowadziłyśmy luźną pogawędkę, taką, jaką można prowadzić tylko z osobą, z którą przez wiele lat wspólnie walczyło się o przetrwanie na ulicy. Dzięki temu, że tak długo ją znałam, z łatwością mogłam rozszyfrować niezrozumiałe słowa, które wypowiadała, trzymając szpilki w zaciśniętych ustach. Przekręciłam się na bok i zamilkłam. Patrzyłam na pewne ręce i ściągnięte brwi Adeny, zbyt pochłonięta jej pracą, by zasnąć.

Nagle mój bok przeszył kłujący ból, sprawiając, że szeroko otworzyłam oczy, a senność zniknęła, mimo że jeszcze przed chwilą opadały mi powieki. Półprzytomna zaczęłam pomstować na wyszczerbiony kamień wystający z bruku.

– Zapamiętaj moje słowa: pewnego dnia ukradnę łóżko polowe.

Adena przewróciła oczami tak jak każdej nocy, gdy słyszała ode mnie te puste obietnice.

– Uwierzę, gdy zobaczę, Pae – odpowiedziała śpiewnie.

Przekręcałam się z boku na bok jeszcze ze dwanaście razy, zanim oberwałam drapiącym, zwiniętym w kulkę kocem.

– Jeśli nie przestaniesz się wiercić, przysięgam, że przyszyję cię do ziemi – zagroziła Adena głosem słodkim niczym miód.

– Uwierzę, gdy zobaczę, Ad.

Rozdział 2. Kai

Tuż obok mojej twarzy świsnęła kula ognia, niemal przypalając mi włosy. Ledwie zdążyłem kucnąć, gdy poleciała w moją stronę druga fala gorąca.

Zaraza, Kitt jest dzisiaj w uroczym nastroju.

Obracając się na palcach, zauważyłem, że w moją stronę pędzi kolejna kula ognia i poczułem znajomy przypływ adrenaliny. Wyrzuciłem przed siebie tarczę z wody i usłyszałem syczenie ognia, gdy zmienił się w parę.

Kitt zmrużył oczy, próbując dostrzec mnie przez dym, po czym szeroko je otworzył, gdy nagle w niego uderzyłem. Potoczyliśmy się po ziemi, po czym przygwoździłem go, przystawiając mu płonącą pięść do twarzy.

– Poddajesz się? – Nie mogłem powstrzymać krzywego uśmieszku.

Kitt zaśmiał się, kaszląc. Szybko przenosił wzrok z mojej twarzy na płomienie buchające z mojej pięści tuż przy nim.

– Jeśli powiem „nie”, to naprawdę mnie uderzysz, braciszku?

Mimo że ogień był zaledwie kilka centymetrów od Kitta, jego zielone oczy błyszczały z rozbawienia.

– Myślałem, że już znasz odpowiedź na to pytanie. – Uśmiechnąłem się w odpowiedzi i odsunąłem nieco pięść, szykując się do zadania ciosu.

– Dobra, dobra, poddaję się – rzucił szybko Kitt. – Ale tylko dlatego, że nie chciałbym, żeby biedny Eli znów musiał nastawiać nasze złamane nosy.

Zaśmiałem się ponuro na myśl o minie królewskiego medyka, gdyby znowu któryś z nas trafił do niego ze złamaną kością.

Wstałem i podałem Kittowi rękę, bo nadal leżał na ziemi.

Uśmiechnął się lekko, choć uśmiech nie objął jego oczu.

– Kai, władasz mocami lepiej ode mnie – wydusił wreszcie.

– I właśnie dlatego to ty będziesz rządził królestwem – odpowiedziałem wprost. – A ja na polu bitwy będę odwracał uwagę wroga moją nieziemską urodą.

– Twierdzisz, że nie mógłbym odwracać uwagi wroga moją nieziemską urodą? – spytał Kit, śmiejąc się, choć udawał, że jest obruszony.

– Twierdzę jedynie, że jesteśmy braćmi tylko w połowie, więc obawiam się, że masz zaledwie połowę mojego uroku.

Kitt znowu parsknął śmiechem.

– Idąc tym tropem, ty masz zaledwie połowę mojego rozumu.

– Dzięki Zarazie, że tak jest.

Ledwie skończyłem zdanie, a Kitt już szeroko się szczerzył.

Ruszyliśmy ścieżką wydeptaną między błotnistymi ringami treningowymi w kształcie okręgów znajdującymi się na terenie zamku.

Szkolący się Imperialiści i Elitarni wyższego stopnia wciąż trenowali, gdy ich mijaliśmy. Większość używała swoich zdolności, a tylko nieliczni broni.

Odwracali za nami głowy, a ich wzrok palił mnie w plecy prawie tak mocno jak żar lejący się z nieba. Zignorowałem te spojrzenia i odetchnąłem znajomym zapachem terenu treningowego: krwią, potem i łzami. Mijając stojak z bronią, złapałem miecz i rzuciłem go Kittowi, którego mina wyrażała bezbrzeżną irytację.

– Wiesz, że zawsze wolałem walczyć bronią niż mocami – odparłem w odpowiedzi na jego karcący wzrok i bezwiednie zacząłem sprawdzać, jak dobrze wyważony jest miecz.

Kitt wolnym krokiem wszedł na zabłocony ring. Spojrzał na mnie, przewracając oczami.

– Tak, dobrze wiem, jak kochasz dawać mi wycisk w walce na miecze.

Obróciłem nadgarstek, wymachując mieczem, gdy zaczęliśmy powoli krążyć wokół siebie.

– Tak się składa, że to moje ulubione hobby.

Natarłem na niego gwałtownie, uderzając mieczem w jego miecz, czując wstrząs przebiegający wzdłuż ramienia.

– Widzisz, czy nie jest zabawnie?

Kitt zazgrzytał zębami.

– Niesamowicie.

Wpadłem w znajomy trans, pozwalając stopom tańczyć dookoła ringu, raz po raz ścierając się z bratem i zatracając w rytmie walki. Mój umysł się oczyścił. Ciało rozpierała energia. Gdy walczę, czuję, że żyję. Do tego zostałem stworzony, dzięki temu przez te wszystkie lata treningów i nauki nie postradałem zmysłów.

„Nieporadny król to martwy król”.

W głowie rozbrzmiewały mi słowa ojca, które wbijał mi do głowy, gdy byłem młody i gdy skarżyłem się na nużące lekcje.

Nie musiałem jednak martwić się o to, że będę martwym ani nieporadnym królem, w ogóle nie miałem nim zostać. Gdy wreszcie wytknąłem to ojcu, wymyślił dla mnie nowe powiedzonko, które miało być moim życiowym motto:

„Nieporadny Egzekutor to imperium w gruzach”.

Motywujące.

Na ziemie sprowadził mnie piekący ból w przedramieniu.

– Lepiej skup się na walce, Kai, albo tym razem cię pokonam. – Zapragnąłem zmazać Kittowi z twarzy ten triumfalny uśmieszek. – A nie chciałbym, żeby mój przyszły Egzekutor obijał się w pra…

Nie pozwoliłem mu dokończyć zdania. Odepchnąłem jego miecz na ziemię, zablokowałem swoim, zrobiłem szybki piruet i stanąłem za bratem. Jednym płynnym ruchem wyciągnąłem z buta sztylet i przystawiłem ostrze do jego pleców.

– Coś mówiłeś, Wasza Wysokość? – Puściłem Kitta, a gdy się odwrócił, zgiąłem się w żartobliwym ukłonie i schowałem sztylet do buta.

Szturchnął mnie za to tak mocno, że prawie się zatoczyłem. Oddałem mu, a on wybuchnął śmiechem.

Jego brudne blond włosy były teraz bardziej brudne niż blond przez to, że tarzaliśmy się w błocie. Był upał, więc już dawno pozbyliśmy się koszul, a po naszych opalonych torsach spływał pot.

Na pierwszy rzut oka widać było, że jesteśmy tylko przyrodnimi braćmi.

Poza tym, że różniliśmy się wyglądem, mnie brakowało opiekuńczości Kitta, a jemu mojej bezwzględności. Był cierpliwy i sympatyczny. Urodził się, by rządzić, a ja, by walczyć.

On miał być królem, a ja zabójcą.

– Kai, czy ty mnie w ogóle słuchasz? – Zaniepokojony, ale równocześnie rozbawiony, pstryknął mi palcami przed twarzą. – Zaraza, ile krwi straciłeś?

Podążyłem za jego wzrokiem i zobaczyłem szkarłatny strumień płynący z rany na mojej ręce. Krew skapywała mi z palców.

– Wygląda na to, że przez ciebie Eli będzie miał pełne ręce roboty. – Zerknąłem na Kitta, czekając na jego reakcję, był jednak zajęty wpatrywaniem się w coś po drugiej stronie trawiastego placu. – No i kto teraz nie może się skupić?

Mój wzrok powędrował w stronę dumnie kroczącej ku nam dziewczyny. Jej krągłości opinał skórzany strój treningowy, a liliowe włosy rozwiewał wiatr.

– O proszę, jędzowata Blair – rzuciłem pod nosem, a Kitt zaczął się dusić ze śmiechu.

– Witajcie, chłopcy – odezwała się aksamitnym, ale jednocześnie lodowatym głosem. – Jak wam poszedł trening? – Omiotła nas leniwie wzrokiem od stóp do głów, po czym spojrzała na mnie ze złośliwym uśmieszkiem. – Przygotowujesz się do Turnieju, Kai?

– Nie potrzebuję żadnych przygotowań.

Słysząc to, jej usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu.

– Sądziłam, że przyszły Egzekutor chciałby zrobić dobre wrażenie na królestwie i zwyciężyć – rzuciła i z udawaną nonszalancją zaczęła przyglądać się swoim paznokciom.

– Właśnie taki mam plan. – Westchnąłem znużony.

Odpowiedziała mi uśmiechem, któremu daleko było do serdeczności.

– Mam nadzieję, tym bardziej że Elitarni od dekad nie mieli lepszego wojownika od ciebie. A przynajmniej tak mówią inni.

Niech mnie Zaraza, znowu zaczyna.

Kitt zrobił krok do przodu i złapał się za pierś, jakby dziewczyna go ugodziła.

– To zabolało, Blair. Przypomnę sobie ten komentarz, gdy będę królem.

– Och, zraniłam twoją dumę, Kitt? – Wydęła usta i znów zwróciła się do mnie: – A przy okazji, myślę, że to ja wygram Turniej.

Prychnąłem i zlustrowałem jej drobną sylwetkę.

– Skąd myśl, że w ogóle cię dopuszczą? – zapytałem, doskonale wiedząc, że weźmie udział w Turnieju.

W odpowiedzi na mój komentarz Blair lekko poruszyła nadgarstkiem, a sztylet ze stojaka na broń pomknął wprost do jej dłoni. Nim się obejrzałem, poczułem, jak wbija mi się w szyję.

Podeszła do mnie tak blisko, że dzieliły nas zaledwie centymetry, i wyszeptała:

– Jako córka generała mam całkiem sporą szansę na to, że zostanę wybrana, nie sądzisz? – Zachichotała, trzymając mocą sztylet przy moim gardle, co wskazywało na to, że jednak nie żartuje.

Moją krew wypełnił szum dziesiątek mocy ludzi ćwiczących na terenie treningowym. Wyciszyłem wszystkie, których nie potrzebowałem, i skupiłem się na jej zdolności, na energii tętniącej pod moją skórą i na pragnieniu, by po nią sięgnąć. Blair była potężną Telekinetyczką, a jej mały pokaz ze sztyletem stanowił zaledwie namiastkę tego, co potrafiła zdziałać umysłem. Pozwoliłem, by jej moc mnie wypełniła i wyrwała się na powierzchnię.

Zawładnąłem nią.

Tak samo jak zrobiłem to wcześniej z podwójną mocą Kitta, który jako Dual panował nad ogniem i wodą. Mogłem władać umiejętnościami każdego, kto się do mnie zbliżył.

Z chłodnym uśmiechem odwróciłem unoszący się w powietrzu sztylet i przystawiłem go do grubej skóry chroniącej pierś Blair. Wszystko to za sprawą umysłu.

– To lepiej przyłóż się do treningów – skwitowałem cicho, nim zerwałem połączenie z jej mocą i pozwoliłem, by sztylet upadł na ziemię. Odwróciłem się i ruszyłem do pałacu.

Kitt w milczeniu podążył za mną i podobnie jak ja szybko odpłynął gdzieś myślami. Turniej miał się rozpocząć już za dwa tygodnie i najwyraźniej nie mogłem dłużej ignorować jego istnienia oraz roli, jaką miałem w nim odegrać.

Moje rozmyślania przerwał zapach ziemniaków i pieczonego kurczaka napływający z kuchni. Zerknąłem na Kitta, który nadal był wyjątkowo milczący, i wszedłem do kuchni.

– Dzień dobry, miłe panie. – Uśmiechnąłem się do kucharek i służących, które krzątały się po kuchni i szykowały kolację. – Tęskniłyście?

Nucąc pod nosem, wskoczyłem na blat i oparłem się na dłoniach. Gdy przyłapałem kilka służących na spoglądaniu na mnie, oblały się rumieńcem i chichocząc, szybko wróciły do pracy.

Gorąco panujące w kuchni uderzyło we mnie niczym fala i pokryło moją spoconą skórę kolejną warstwą wilgoci…

Moją skórę.

Przeczesałem palcami włosy i przetarłem twarz. Uświadomiłem sobie, że odkąd opuściłem ring, paraduję bez koszulki, lecz się tym nie przejąłem. Nawet ojciec nie dał rady oduczyć mnie tego nawyku.

Kitt wetknął głowę do kuchni i wyszczerzył zęby.

– Tak myślałem, że poczułem moje ulubione danie. Jesteś nieoceniona, Gail. – Ruszył żywo w stronę kucharki, która mieszała w misce łyżką tłuczone ziemniaki. Jej ciemna skóra lśniła od potu.

Uśmiechnęła się ciepło, widząc radość na twarzy Kitta.

– Nie myśl, że zrobiłam je dla ciebie, Kittek. Ja też uwielbiam purée ziemniaczane. – Poklepała go po policzku i wróciła do mieszania. Jej oczy napotkały moje, a potem szybko przesunęły się na moją krwawiącą ranę, o której zdążyłem już zapomnieć. – Lepiej, żebyś nie ubrudził mi blatów, Kai – ostrzegła mnie i pokręciła głową.

– To nie byłby pierwszy raz – odrzekłem z uśmiechem.

Znowu pokręciła głową, powstrzymując uśmieszek cisnący jej się na usta. Odkąd byliśmy dziećmi i biegaliśmy po pałacu bez koszul, Gail w tajemnicy częstowała nas przysmakami, co najwyraźniej się nie zmieniło. Była świadkiem wielu kłótni o to, kto dostanie ostatnią słodką bułeczkę.

– Dawno was tu nie widziałam – powiedziała, dodając przyprawy do purée. – Macie mnie dość?

– Ciebie tak, ale twojego jedzenia nigdy. 

Ledwie zdążyłem wypowiedzieć te słowa, a w moją stronę poleciała kulka z ziemniaków. Nie miałem siły się uchylić, więc papka dołączyła do błota i brudu na mojej twarzy.

– Z nami nigdy nie jest nudno, prawda? – skomentował Kitt, opierając się o ścianę i obserwując, jak wyciągam ziemniaki z włosów.

Zeskoczyłem z blatu, podszedłem do kucharki i cmoknąłem ją w policzek.

– Było przemiło, zresztą jak zawsze, Gail. – Nachyliłem się i z kosza za nią wyjąłem dwa jabłka. – Nie mogę się doczekać kolejnej bitwy na żarcie – dodałem. Jedno jabłko rzuciłem Kittowi, a drugie wytarłem o spodnie i wgryzłem się w owoc.

– Książę Kaiu?

Zesztywniałem, westchnąłem i odwróciłem się do stojącego za mną młodego chłopaka. Zerkał na mnie nerwowo i bawił się brzegiem koszuli. Uniosłem brew, okazując zniecierpliwienie.

– Król oczekuje księcia w sali tronowej.

Rozdział 3. Paedyn

Koło wozu kupieckiego przejechało mi po stopie. Zagryzłam zęby, żeby nie krzyknąć, ale nie powstrzymałam się od zwymyślania nieuważnego mężczyzny, który okaleczał ludzi swoją bezmyślnością.

Co za piękny początek dnia.

Ostatniej nocy spałam niespokojnie. Co i rusz przekręcałam się z boku na bok, a gdy wreszcie zasnęłam, nawiedził mnie nieustannie powracający koszmar. Mój umierający tata, bezsilność, gdy jedyne, co mogłam zrobić, to trzymać go za rękę. Wspinaczka w kominie tylko po to, by się przekonać, że na górze jest zabity deskami. Krzycząca Adena, jedyna osoba, która została mi na świecie, odciągana ode mnie siłą.

Czasami Adena daremnie próbowała mnie obudzić. Obracałam się wtedy na drugi bok, burczałam na nią i kurczowo trzymałam się snów, próbując zaznać choć odrobiny odpoczynku. Może i byłam złodziejką, ale to mnie wciąż okradano ze snu.

Adena była strasznie uparta, więc nie dawała za wygraną i zmieniała strategię: obrzucała mnie drapiącymi skrawkami tkanin, dopóki nie uniosłam białej szmatki w geście poddania.

Słońce leniwie unosiło się coraz wyżej, by wyjrzeć znad podniszczonych budynków na Zaułek Łupieżców spowity porannymi cieniami. Szłam wybrukowaną ulicą, a Zaułek powoli budził się do życia, ze znajomym hałasem przekrzykujących się kupców i żebraków zawracających głowę każdemu, kto spojrzał w ich stronę. Łatwo było mi zniknąć w chaosie panującym w slumsach.

Korciło mnie, żeby ukraść jakieś jedzenie, uciszyć burczący głośno brzuch i przynieść coś Adenie. Lustrowałam ulicę, szukając kolejnej ofiary, gdy nagle to poczułam…

Coś jest nie tak.

Czternastu. Ulicę patrolowało tylko czternastu Imperialistów.

A powinno ich być przynajmniej szesnastu.

Wiedziałam to, bo znałam rozkład ich wart na pamięć.

Dostrzegałam Jajogłowego i Orli Nos, stojących na swoim miejscu przed sklepem Marii, i kilku innych strażników o równie adekwatnych przezwiskach.

Ponieważ ci łajdacy nosili białe skórzane maski zasłaniające do połowy twarze, trudno mi było wymyślać im pomysłowe ksywki, byłam więc dumna z tych, na które wpadłam.

Zazwyczaj ucieszyłaby mnie mniejsza liczba strażników, lecz coś mi tu nie pasowało. Może odzywały się moje moce Medium?

Niecierpliwy żołądek znów groźnie zaburczał.

Najpierw jedzenie. Potem się temu przyjrzę.

Z łatwością poruszałam się w tłumie. Po drodze zwędziłam jabłka z wozu, który wcześniej przejechał mi po stopie. Zemsta smakowała tak słodko jak owoc, w który się wgryzłam.

Oparłam się o niszczejącą ścianę sklepu i obserwowałam targującego się z handlarzem chłopaka, który wyglądał mi na czeladnika. Rzucił kilka monet i złapał pakunek z czarną skórą. Przeliczyłam szybko, ile szylingów warte jest to, co leży na wozie kupca. Chłopak zdecydowanie przepłacił.

Spieszyło mu się, dlatego był skłonny dać dwa razy więcej, niżby mógł, gdyby poświęcił chwilę na wytargowanie niższej ceny. A więc pieniędzy mu nie brakuje.

Idealny cel.

Ruszyłam za chłopakiem przepychającym się przez tłum. Pociągnęłam za rzemyk, którym miałam związane włosy, i je rozpuściłam. Srebrna kaskada falowanych kosmyków opadła mi na plecy. Od razu poczułam, jak moja szyja robi się lepka od potu przez panujący upał. Rozpuszczone włosy sprawiały jednak, że zmieniłam się w ucieleśnienie niewinności.

„Niech cię lekceważą. Niech nie zwracają na ciebie uwagi, póki sama nie będziesz chciała, by cię dostrzegli”.

Już tak dawno nie słyszałam taty, że pamięć powoli zaczynała mnie zawodzić i wkrótce jego głos mógł odejść na zawsze, tak jak on.

Gdy zderzyłam się z chłopakiem, ta myśl zniknęła.

Potknęłam się i wpadłam na nic niepodejrzewającego czeladnika. Jedną ręką chwyciłam jego koszulę, a drugą wsunęłam do kieszeni kamizelki, z której wcześniej wyjął monety. Wyczułam sześć szylingów, ale oparłam się pokusie, by zabrać wszystkie, i zgarnęłam tylko trzy.

Chciwość niełatwo trzymać na wodzy, zmusiłam się jednak, by zostawić resztę monet. Podejrzewałam, że jest na tyle mądry, że gdyby stracił je wszystkie, poczułby, że jego kieszeń stała się lżejsza. Nie chciałam dorobić się kolejnych blizn na plecach za kradzież.

W momencie gdy miałam wyciągnąć rękę i wybąkać przeprosiny za to, że go staranowałam, moje palce trafiły na wewnętrzną podszewkę. Nie podszewkę – sekretną kieszeń. Wyczułam w niej złożoną kartkę i dając się ponieść irracjonalnemu impulsowi, zgarnęłam ją wraz z monetami. Cofnęłam rękę i nieśmiało spojrzałam czeladnikowi w twarz. Jego brązowe oczy były szeroko otwarte ze zdziwienia. Zrobiłam zawstydzoną minę i szybko puściłam jego koszulę.

Zdmuchnęłam włosy z oczu i cofnęłam się o krok.

– Bardzo pana przepraszam! – Udałam, że brak mi tchu, że jest mi głupio, że jestem niewinna. – Chyba jako jedyna w Ilyi umiem potknąć się o powietrze.

No dalej. Zlekceważ mnie. Nie zwracaj na mnie uwagi.

Chłopak odgarnął włosy z czoła i się zaśmiał.

– Nie szkodzi. Rzeczywiście masz talent – przyznał z uśmiechem, jego wzrok zatrzymał się na mnie zbyt długo.

Wyszczerzyłam zęby, kiwnęłam głową na pożegnanie i zniknęłam w tłumie.

Poczułam słodki zapach bułeczek unoszący się w powietrzu, minęłam sklep Marii i odbiłam w jedną z licznych uliczek wychodzących z Zaułku. Liścik, który zwinęłam, leżał w mojej spoconej dłoni. Co mogło być napisane na takim skrawku papieru? Co było tak ważne, by to ukryć?

Musiałam się dowiedzieć.

Przywarłam plecami do brudnej ceglanej ściany, rozprostowałam pogniecioną karteczkę i odczytałam wiadomość.

Spotkanie rozpocznie się kwadrans po północy.

Biały dom między Kupiecką a Wiązową.

Przynieś materiał.

Wpatrywałam się w papier, mrugając z niedowierzaniem, i czułam, jak moje serce gwałtownie przyspiesza.

Przecież to mój dom.

A przynajmniej kiedyś nim był.

Z nachylenia liter i rozmazanego tuszu mogłam wywnioskować, że ktokolwiek napisał tę wiadomość, spieszył się, by ukryć notatkę przed czyimś wścibskim spojrzeniem.

Na przykład moim.

W głowie kotłowały mi się dziesiątki pytań, każde bardziej zastanawiające od poprzedniego.

Dlaczego na tym Zarazy wartym świecie w moim domu organizowane są jakieś spotkania?

Dawnym domu. Porzuciłaś go, nie pamiętasz?

Spotkanie w środku nocy, na które chłopak ma przynieść materiał?

Skóra.

Potknęłam się o nierówność na brukowanej ulicy i zorientowałam się, że chodzę tam i z powrotem. Wetknęłam zmiętą notatkę do kieszeni kamizelki i wciąż rozmyślając, wyszłam na skąpaną słońcem zatłoczoną ulicę.

Potrząsnęłam głową, żeby oczyścić umysł, i zaczęłam przedzierać się przez tłum handlujących, plotkujących i przeklinających ludzi.

Znów lawirowałam między wozami kupieckimi i wpadłam w znajomy rytm mojego skromnego rzemiosła – kradzieży. Myślami pobiegłam ku Adenie, która sprzedawała swoje ubrania na drugim końcu długiej ulicy. Ciekawe, czy biznes się dzisiaj kręci.

Ja kradłam, ona szyła.

I tak żyłyśmy przez ostatnie pięć lat. Gdy Adena dosłownie na mnie wpadła, miałam zaledwie trzynaście lat i byłam sama jak palec. Właściwie to ona przeszła przeze mnie. Nigdy nie zapomnę wyrazu twarzy Imperialisty, który ją gonił, krzycząc coś o skradzionych wypiekach. Bez wahania podstawiłam mu nogę. Gdy tylko zobaczyłam, jak uderza twarzą o bruk, pobiegłam za wysoką dziewczyną z kręconymi włosami.

Tamtego dnia zawarłyśmy niepewny sojusz.

Gdy usłyszałam wybijający się ponad gwar Zaułka przezywający krzyk, moja ręka zamarła w połowie drogi do dorodnego grejpfruta. Odwróciłam się, zapominając o owocu, i zaczęłam szukać źródła dźwięku. Moje oczy prześlizgnęły się po ludziach i zatrzymały na małej postaci skulonej przy zakrwawionym słupie na środku ulicy. Nad małym chłopcem stał Imperialista z biczem i ohydnie się uśmiechał. Zbyt dobrze znałam ten widok. Wielokrotnie to ja byłam tym krwawiącym dzieckiem.

Został złapany.

Zastanawiałam się, co ukradł, czym zasłużył sobie na taką karę. Jakiś owoc? Parę monet? Pamiętałam, jak obejmowałam słup i trzęsłam się z bólu, który rozrywał moje plecy z każdym smagnięciem bicza. Jak przygryzałam język, żeby nie krzyknąć. Ból mijał, lecz blizny miały przypominać, że trzeba się poprawić.

Młodszych zawsze łapano. Byli głodni. Nie nauczyli się jeszcze, jak żyć z głodem albo panować nad zachłannością. Właśnie dlatego Imperialiści zawsze urządzali takie pokazówki.

Nie możesz nic dla niego zrobić.

Powtarzałam te słowa jak mantrę, żeby powstrzymać się przed ruszeniem w stronę chłopca. Raz tego spróbowałam, chciałam pomóc małej dziewczynce, w której zobaczyłam siebie. Bała się, a jednak walczyła zawzięcie sama ze sobą, by tego nie okazać. Kiedy spojrzała w moją stronę, dostrzegłam w jej oczach ogień, który płonął również we mnie. Skończyło się na tym, że obie dostałyśmy dodatkowe baty.

Skrzywiłam się, odwróciłam wzrok od tej makabrycznej sceny i wpadłam prosto na bydlaka w wykrochmalonym pogniecionym mundurze.

Imperialista ze sterczącymi blond włosami z rozbawieniem spoglądał na mnie znad białej maski. Mimo że na oko był przynajmniej dziesięć lat starszy ode mnie, leniwie przesuwał wzrokiem po moim ciele. Zacisnęłam zęby, żeby nie powiedzieć czegoś, czego pewnie szybko bym pożałowała. Imperialiści nie byli dżentelmenami wobec młodych dziewczyn – a właściwie wobec nikogo – i nie miałam zamiaru sprawdzać, czy on jest wyjątkiem od reguły.

– Przepraszam pana, straszna dzisiaj ze mnie niezdara – rzuciłam i zaczęłam wycofywać się w stronę tłumu.

Oślizgła dłoń chwyciła mnie za nadgarstek i odwróciła. Z całych sił powstrzymywałam się, by nie kopnąć go kolanem w krocze i nie walnąć jego głową o bruk.

– Dokąd ci tak spieszno? – Gdy spojrzałam na jego niepokojący uśmiech i czarne oczy, przeszedł mnie dreszcz, a obrzydliwy smród alkoholu w jego oddechu sprawił, że byłam jeszcze bardziej zaniepokojona.

Uśmiechnęłam się, zmusiłam do bycia potulną i uwolniłam rękę.

– Po prostu chcę uwinąć się z zakupami, póki na rynku nie ma jeszcze tak dużego ruchu.

– Hmm – odburknął, patrząc na mnie z powątpiewaniem. – A jaką masz moc, dziewczyno? – Starałam się nie zesztywnieć na to pytanie, a strażnik ciągnął: – Z rozkazu króla mam prawo przesłuchać każdego, kto… wydaje się podejrzany.

Uwielbia kontrolować innych. Lubi być ważny.

– Jestem Przyziemną – odrzekłam, podając najniższe ogniwo łańcucha pokarmowego Elitarnych, by udowodnić mu, że nie stanowię zagrożenia. – Jestem Medium. – Mówiąc to, spojrzałam mu prosto w oczy, licząc, że jego czarne serce mi uwierzy.

– Doprawdy? Nigdy nie spotkałem Medium. – Zarechotał i zrobił krok do przodu. Był tak blisko, że znowu poczułam na twarzy opary alkoholu. – Pokaż, co umiesz.

Miałam już dość takich żądań.

Nadal hardo patrzyłam mu w oczy, odmawiając mu satysfakcji z zastraszenia mnie, mimo że serce chciało wyskoczyć mi z piersi.

– Wyczuwam w panu złość i… żal. Właśnie… rozstał się pan z żoną. A właściwie to ona odeszła. – Kąciki ust lekko mi się uniosły na widok szoku malującego się na jego twarzy, lekko się uśmiechnęłam. – Rozumiem, że skoro kazał mi pan udowodnić, co potrafię, muszę być precyzyjna. Żona odeszła, bo pan… – przerwałam w pół zdania, zamknęłam oczy i przyłożyłem palce do skroni, odstawiając przekonujące przedstawienie – zdradził ją pan? Chwila, widzę coś jeszcze… – zerknęłam na jego czerwoną z gniewu twarz i wciąż pocierałam skronie – pan… chciałby, żeby wróciła, ale ona już pana nie chce…

Wiedziałam, że oberwę, jeszcze zanim poczułam na policzku piekący ból.

Z ust trysnęła mi krew. Trzymałam odwróconą twarz, gdy strażnik warczał mi przy uchu.

– Ty przeklęta wiedźmo, złaź mi z oczu.

Okręciłam się na pięcie i uśmiechnęłam mimo krwi, która zbierała mi się w ustach i spływała po brodzie. Wróciłam do wozu, oparłam się o niego plecami i ukradkiem zgarnęłam materiał, który z niego zwisał. Przytuliłam zawiniątko i oderwałam kawałek zębami, żeby otrzeć nim twarz. Część materiału posłużyła mi za chusteczkę, resztę mogłam dać Adenie. Dwie pieczenie na jednym ogniu. Materiał schowałam do torby pełnej jedzenia i innych skradzionych rzeczy, po czym ruszyłam w drogę powrotną do Azylu, odtwarzając w głowie ostatnie pięć minut.

Łatwo było zaleźć temu Imperialiście za skórę. Wiedziałam, że jeśli to zrobię, uderzy mnie i pozwoli uciec. Coś takiego zdarzyło się nie pierwszy raz, a urządzenie pokazu moich umiejętności nie było trudne, biorąc pod uwagę, że wszystko dało się wywnioskować z jego wyglądu.

Dzięki cienkiej białej linii odznaczającej się na jego palcu serdecznym mogłam stwierdzić, że był żonaty. To, że przełożył obrączkę na drugą dłoń, zamiast sprzedać ją dla zysku, oznaczało, że wciąż zależy mu na byłej żonie i pewnie próbował ją odzyskać. Za to włosy w nieładzie, pognieciony mundur i smród whisky zdradziły, że jego próby się nie powiodły, a żona nie dba już o jego dobrą prezencję.

Mężczyźni zginęliby bez kobiet.

A co do zdrady, cóż, wyciągnęłam wnioski na podstawie tego, jak pożerał mnie wzrokiem oraz reputacji, na którą Imperialiści sami sobie zapracowali. Ewidentnie mój komentarz zdecydowanie go zabolał, bardziej niż mnie jego policzek.

Było południe i skwar dawał mi się we znaki. Ruszyłam do Azylu, by spotkać się z Adeną na lunchu, co było naszą tradycją. Niespiesznie szłam przez Zaułek, wysysając sok z jabłka, żeby zaspokoić ssanie w żołądku. Z wozów handlarzy unosił się słony zapach ryb spotęgowany upałem. Przede mną biegły roześmiane dzieci i bawiły się w berka. Przez całą drogę towarzyszyła mi dobrze znana kakofonia dźwięków.

Nagle moją uwagę przykuł wyłaniający się ponad tłumem ludzi wielki kolorowy afisz, zawieszany przez Pełzacza na sznurach między dwoma sklepami. Wspinał się, jakby na dłoniach i stopach miał klej, dzięki czemu bez problemu mógł pokonać gładką ścianę. Gdy zabezpieczył linę trzymającą afisz, zwróciłam uwagę na duże czarne litery na zielonym tle.

Wkrótce rozpocznie się szósty Turniej Czystki.

Pamiętaj o Czystce. Pamiętaj o Zarazie.

Przynieś zaszczyt swojemu królestwu, rodzinie i sobie.

To ty możesz być kolejnym zwycięzcą.

Parsknęłam i o mało nie udławiłam się kawałkiem jabłka. Turniej Czystki to nic śmiesznego, ale bawiło mnie to, że robią z tego święto. Turniej powstał, żeby upamiętnić Wielką Czystkę, która miała miejsce ponad trzydzieści lat temu. Ludzie mieli okazję zaprezentować swoje nadprzyrodzone zdolności i przynieść zaszczyt jedynemu królestwu Elitarnych. Według mnie mordowanie niewinnych ludzi nie przynosiło zaszczytu ani mnie, ani królestwu, ani mojej rodzinie – chociaż już jej nie miałam. Mimo to co pięć lat młodzi Elitarni rywalizowali w rozgrywkach, by zdobyć chwałę i wystarczająco dużo szylingów, żeby zbudować sobie wygodną posiadłość i zapomnieć o traumie, której dorobili się podczas Turnieju.

A jednak najbardziej trzęsło mnie z gniewu i śmiechu na myśl o tym, że Elitarnym niższego stopnia, tym z mocami Defensywnymi i Przyziemnymi, wmawiano, że mają szansę wygrać ten chory Turniej. Poczułam bezsilność, widząc pełne nadziei twarze ludzi, którzy zaczęli gromadzić się pod afiszem i pokazywać go palcami.

To my giniemy pierwsi.

Elitarni, którzy brali udział w Próbach Turnieju, nie byli wybierani, o ich losie decydowało to, z jakiego rodu się wywodzą. Zawsze byli to członkowie rodziny królewskiej albo Elitarni wyższego stopnia. Ogarnęłam wzrokiem tłum uradowanych Przyziemnych, którzy trafiali do rozgrywek tylko i wyłącznie po to, by służyć za rozrywkę. Akurat nam król pozwolił wybierać, kto ma nas reprezentować.

Mimo że uparcie twierdził, że zabijanie Elitarnych na arenie nie jest godne pochwały, każdy wiedział, że w Turnieju brała udział sama śmierć. Umierające nastolatki najwyraźniej stanowiły doskonałą rozrywkę, a gdy Elitarni nie chcieli się nawzajem zabijać, król pociągał za sznurki i dostawał to, czego chciał.

Przepchnęłam się obok ludzi, którzy już rozprawiali o tym, kto będzie reprezentował Zaułek i co zrobiliby z nagrodą.

Rzadko się zdarzało, żebym nie zazdrościła Elitarnym, lecz na samą myśl o braniu udziału w Turnieju Czystki dziękowałam Zarazie, że jestem nic nieznaczącą dziewczyną.

Niepozorną Zwyczajną.

Rozdział 4. Paedyn

Będziesz to jadła? – spytała Adena, wskazując do połowy zjedzoną pomarańczę leżącą na moich kolanach. Siedziałyśmy oparte o ścianę za naszym Azylem.

– Bierz śmiało. 

Ledwie skończyłam mówić, Adena sięgnęła po owoc i wrzuciła cząstkę do ust.

Imperialista o wyjątkowej krzepie zostawił mi uroczy prezent w postaci pękniętej wargi, przez którą trudno było mi jeść.

– Jak ci dzisiaj poszło? – spytałam, obracając szeroki, srebrny pierścień na kciuku.

Czułam na skórze zimną stal. Zawsze podnosiła mnie na duchu. Pewnie nosiłabym też obrączkę mamy, gdyby nie została pochowana wraz z nią, kiedy byłam dzieckiem. Tata mówił, że mamę zabrała choroba. Była Zwyczajną, a Zwyczajni mają to do siebie, że są ludźmi słabymi i chorowitymi. Ale i tak ją poślubił. I tak ją kochał. I tak ją chronił. To, kim była, trzymał w tajemnicy, tak jak to, kim jestem ja.

Z zamyślenia wyrwało mnie westchnienie Adeny.

– Nie mogę narzekać. Sprzedałam tę bluzkę, nad którą tak długo siedziałam! I to za całe trzy szylingi! Wiesz którą? Tę zieloną z głębokim dekoltem i wykończeniem muszelkowym.

Rzuciłam jej pytające spojrzenie, jak zawsze, gdy używała profesjonalnych terminów.

– Ech, nie da się z tobą rozmawiać o ubraniach, Pae.

Zerknęłam na moją podniszczoną bluzkę i oliwkowozieloną kamizelkę. Tyle się zmieniło w dniu, w którym Adena mi ją uszyła. Wiedziała, że jako złodziejka docenię, ile kieszeni skrywa kamizelka. Tamtego dnia nasz niepewny sojusz zaczął przeradzać się w przyjaźń.

Adena w zamyśleniu stukała palcem w usta.

– Założę się, że gdybyś miała lepsze ubrania, wszyscy byliby tak zajęci patrzeniem na ciebie, że nawet by nie zauważyli, że ich okradasz.

Parsknęłam.

– Wolę, żeby nikt mi się nie przyglądał, gdy łamię prawo. To mija się z celem.

Chwyciłam sztylet i wetknęłam go do buta, przesuwając palcami po wzorach na srebrnej rączce. To kolejna pamiątka po tacie i kolejny przedmiot, z którym się nie rozstawałam. Podziwiałam misterne zdobienia rączki i wtedy coś sobie przypomniałam.

– Uważaj na siebie. Z jakiegoś powodu jest mniej strażników i nie podoba mi się to. Po prostu… – przerwałam, szukając odpowiednich słów – …zwróć uwagę, czy nie dzieje się nic podejrzanego.

Słysząc to, Adena się zmartwiła, lecz po chwili w jej piwnych oczach pojawiły się iskierki rozbawienia.

– Czy twoje moce Medium próbują cię ostrzec?

– Tak, zdecydowanie musimy popracować nad twoją subtelnością. – Ziewnęłam i pokręciłam z politowaniem głową.

Wstałam i przeciągnęłam się z jękiem, bo wciąż byłam obolała. Adena zgarnęła trochę ubrań w różnych rozmiarach i kolorach, po czym pomachała mi na pożegnanie. Niechętnie wracała na główną ulicę, liczyła jednak, że przed zachodem słońca sprzeda jeszcze trochę towaru.

Ja również wróciłam do zalanego popołudniowym słońcem Zaułka. Zaczęłam łowy od czegoś prostego. Podbierałam trochę owoców i materiałów, aż wreszcie się znudziłam i zarzuciłam sieci na większą zdobycz. Tego wieczoru polowałam na portfele, zegarki i szylingi.

Dostrzegłam, że nadgarstek mężczyzny z ciemnoniebieskimi włosami zdobi błyszczący zegarek, i obrałam go sobie za cel.

Przyglądałam się uważnie tętniącej życiem ulicy i zauważyłam kilka innych osób z nietypowymi kolorami włosów. To kolejna rzecz, która była wynikiem mutacji po Zarazie. Niestety, mimo że sama miałam srebrne włosy, nie dostałam w zestawie żadnych mocy.

Zbyt dużo czasu zajęła mi ucieczka niebieskowłosemu, gdy ukradłam mu zegarek. Nie dlatego, że mnie przyłapał, ale dlatego, że nie mógł przestać do mnie gadać. Gdy wpadłam na niego i potajemnie zsunęłam błyskotkę z jego nadgarstka, szybko odkryłam, że biedaczyna szukał kogoś, z kim mógłby poplotkować, kto by go wysłuchał i z uśmiechem mu przytakiwał.

Już miałam skierować się do domu, całkiem zadowolona z dzisiejszych zdobyczy, gdy dostrzegłam, że do Zaułka wchodzi wysoki, ubrany na czarno mężczyzna. Szedł pewnym krokiem, tak odmiennym od przemykania przygarbionych bezdomnych, którzy za wszelką cenę starali się nie przyciągać niczyjej uwagi.

Ale od niego… od niego trudno było oderwać oczy.

Miał na sobie klasyczną, luźną, czarną koszulę wetkniętą w wąskie czarne spodnie z paskiem. Rozpięta od góry koszula powiewała lekko na wietrze, odsłaniając opalony tors. Nie widziałam z daleka jego twarzy, lecz dostrzegłam zmierzwione kruczoczarne włosy opadające falami na czoło. Trzymał ręce w kieszeniach i długimi krokami zmierzał w głąb rynku, spokojnie i swobodnie.

Nie był stąd. Poznałam to po tym, jak chłonął wszystko wokół. Pewnie był Ofensywnym, Elitarnym wyższego stopnia albo kimś wysoko urodzonym, kto rzadko odwiedza slumsy. Widząc jego śmiały krok i błyszczące buty, założyłam, że ma przy sobie więcej niż parę nędznych szylingów. Zmrużyłam oczy, starając się dojrzeć, gdzie może trzymać srebro.

Tam.

Przy jego nodze dyndała przypięta do pasa sakiewka. Ilyjczycy zwykle trzymali w nich drobne. Szczególnie ci pewni siebie, biorąc pod uwagę, że była to łatwa zdobycz dla złodzieja. Łatwa zdobycz dla mnie.

Mój ostatni nieszczęśnik na dziś.

Dobrze, że był tak diabelnie wysoki, bo inaczej zgubiłabym go w tłumie. Kobiety w różnym wieku wyciągały szyje, by mieć lepszy widok na przystojnego nieznajomego, zanim zniknie im z oczu. Śledziłam go z bezpiecznej odległości, czekając, aż skręci w mniej uczęszczaną uliczkę. Potrząsnęłam głową, pozwalając, by fale włosów opadły mi na ramiona, i poszłam na skróty, żeby zajść mu drogę. Mała alejka, którą wybrałam, prowadziła do uliczki, w którą skręcił nieznajomy, dzięki czemu szłam teraz prosto na niego.

Wbiłam wzrok w ziemię i na niego wpadłam.

Działałam według standardowego scenariusza: zatoczyłam się do tyłu, chociaż instynkt kazał mi zaprzeć się nogami i stanąć prosto. Wtedy silne ręce złapały mnie w talii, chroniąc przed upadkiem. Sakiewka z pieniędzmi dyndała w zasięgu moich dłoni, wręcz się prosiła, żeby zgarnęła ją taka nędzarka jak ja. Złapałam w garść przód jego koszuli, udając, że robię to dla złapania równowagi. Tak naprawdę po prostu potrzebowałam pretekstu, żeby zbliżyć się do niego bez wzbudzenia podejrzeń.

Wygłodzeni chłopcy z Zaułka nie mają takich mięśni.

Myśl zniknęła, gdy sięgnęłam po sakiewkę przy jego biodrze. Palcami wyczułam co najmniej dwadzieścia szylingów beztrosko trzymanych przy pasie. Musiał być bardzo pewny swoich umiejętności, skoro paradował po Zaułku Łupieżców z takim… cóż, łupem.

Kusiło mnie, żeby zerwać sakiewkę i uciec, ale złapałby mnie w trzech susach. Wiedziałam, że nieprędko znowu nadarzy się taka okazja, więc zamierzałam zabrać przynajmniej połowę tego, co w niej miał.

Jeśli jednak ukradnę połowę, wyczuje różnicę w ciężarze.

Miałam gonitwę myśli.

Odwróć jego uwagę.

Podjęcie decyzji zajęło mi kilka sekund. Szybko i cicho zgarnęłam połowę monet i zamknęłam je w pięści, po czym wyciągnęłam ją z sakiewki i oparłam się o mężczyznę. Z trudem oderwałam wzrok od widocznego pod rozpiętą koszulą torsu, na którym było widać fragment czarnego tatuażu.

Moje oczy wreszcie napotkały jego wzrok.

Zupełnie, jakbym oglądała szalejący sztorm.

Jego oczy miały kolor burzowych chmur zbierających się nad Ilyą, dymu buchającego z kominów nad nami, skradzionych srebrnych monet skrytych w mojej dłoni. Długie czarne rzęsy kontrastowały ze stalowoszarymi oczami, które studiowały moją twarz. Zdziwiony uniósł ciemne brwi i zacisnął kwadratową szczękę, co podkreśliło wydatne kości policzkowe.

Staliśmy nieruchomo, patrząc na siebie.

Nagle stałam się dotkliwie świadoma każdego miejsca, w którym mnie dotykał. Silne ramiona nadal oplatały moją talię i lekko mnie podtrzymywały, a przesuwający się po mnie wzrok był niczym pieszczota. Odchrząknęłam, puściłam jego koszulę, którą zdążyłam mocno pomiąć, i zrobiłam krok w tył.

Kącik jego ust drgnął, dzięki czemu przez moment widziałam, jak w prawym policzku robi mu się dołeczek.

Powoli zabrał ręce z mojej tali i mnie puścił, zahaczając o dół mojej kamizelki.

Odciski na dłoniach. Jest wojownikiem.

Nie trzeba było być Medium, żeby na to wpaść, biorąc pod uwagę to, jak był zbudowany. Gdy odkryłam, że jest wytrenowanym wojownikiem, do tego dwa razy większym ode mnie, dyskretnie schowałam ręce za plecy, żeby ukryć dowody zbrodni. Cicho wsunęłam monety do tylnej kieszeni i przywołałam się do porządku.

– Często wpadasz w ręce przystojnym nieznajomym czy tylko ja mam takie szczęście? – Znowu zobaczyłam ten dołeczek, gdy uśmiechnął się, pokazując proste białe zęby.

– Tylko tym bezczelnym. – Uśmiechnęłam się delikatnie, a on patrzył na mnie tak, jakbym była łamigłówką, którą stara się rozgryźć.

Na jego twarzy malowało się rozbawienie.

Odwróć jego uwagę.

Zaśmiał się i przeczesał palcami falowane hebanowe włosy, przez co tylko bardziej je zmierzwił. Jego szare oczy odnalazły moje.

– Widzę, że zrobiłem na tobie wrażenie – powiedział.

– Tak – odparłam powoli – chociaż jeszcze nie zdecydowałam, czy dobre, czy złe.

Niech się skupi na mnie zamiast na sakiewce.

Wzruszył ramionami i włożył ręce do kieszeni – idealny obraz niewymuszonej obojętności.

– Przecież cię złapałem, co nie? 

Tym razem ja się zaśmiałam. Przekrzywił nieco głowę i unosząc kącik ust, przyjrzał mi się badawczo. Nachylił się i dodał: 

– Może weź to pod uwagę przy podejmowaniu decyzji, skarbie.

Zaraza, czarujący chłopak, który czaruje słowami.

Niebezpiecznie.

Wbił we mnie wzrok, znów próbując mnie rozszyfrować. Nie miałam zamiaru wiercić się pod jego spojrzeniem, więc zaczęłam się cofać w stronę zatłoczonej ulicy.

– Wezmę to pod uwagę, skarbie – wypowiedziałam ostatnie słowo, naśladując go ze złośliwym uśmieszkiem.

W odpowiedzi uśmiechnął się szeroko, pokazując dołeczki w obu policzkach. Starałam się nie zwracać na nie uwagi.

– Dziękuję za uratowanie mnie przed bliskim spotkaniem z brukiem. Moja niezdarność to prawdziwe przekleństwo – powiedziałam.

– Cóż, dzięki niej wpadłaś na mnie, więc nie nazwałbym jej przekleństwem – skwitował, wciąż z rękami w kieszeniach, nonszalancko opierając się o ścianę.

Uśmiechnęłam się i przewróciłam oczami. Zerknęłam na niego ostatni raz, po czym obróciłam się na pięcie i poszłam w stronę głównej ulicy Zaułka Łupieżców, by wtopić się w tłum.

Analizowałam to, co udało mi się zauważyć. Najbardziej zaintrygowały mnie blizny na jego przedramionach i świeże otarcia na knykciach, jakby dopiero co skończył walczyć. Żałowałam, że nie poznam kryjącej się za nimi historii. Myśl, że Ofensywny Elitarny ma blizny, niemal mnie ucieszyła. To dowód, że nawet oni mają słabości.

Wyjęłam monety z tylnej kieszeni kamizelki i z zadowoleniem wsłuchiwałam się w ich przyjemne pobrzękiwanie.

Wątpię, żeby odczuł ich brak.

Rozdział 5. Kai

Kołnierz koszuli, którą narzuciłem, potwornie drapał. Zatęskniłem za czasami, kiedy mogłem bezkarnie biegać bez koszuli i nikomu to nie przeszkadzało.

Nie żebym teraz szczególnie się powstrzymywał.

Włożyłem jedyne nieubabrane błotem buty i skierowałem się do wyjścia. Minąłem po drodze uginające się pod ciężarem książek półki, którym groziło zawalenie, biurko zarzucone dokumentami, które ciągle odkładałem na później, i wielkie łóżko z baldachimem – powód wielu stłuczonych palców u nóg i nieustannych przekleństw. Westchnąłem i opuściłem mój azyl, marząc o tym, by rzucić się na łóżko i przespać cały dzień. Niestety obowiązki wzywały, a ojciec nie lubił czekać.

Włożyłem ręce do kieszeni i skręciłem w białe korytarze prowadzące do sali tronowej. Przez okna wpadało złote popołudniowe światło, rozświetlając kunsztowne obrazy na ścianach. Jak na mój gust zbyt szybko dotarłem na miejsce. Skinąłem strażnikom i popchnąłem ciężkie drzwi.

– Ach, Kai, najwyższy czas. – Niski głos ojca odbił się echem w wielkiej sali, której wysokie i szerokie okna z jedwabnymi zasłonami w kolorze ciemnozielonym, oficjalnej barwie Ilyi, zgrywały się ze sztukaterią na ścianach i suficie. Na środku wypolerowanej marmurowej podłogi stał długi drewniany stół, u którego szczytu zasiadał ojciec.

– Cieszę się, że włożyłeś koszulę. – Westchnął, lecz w jego oczach dostrzegłem lekki uśmiech. – Rozważałem, czy nie rozkazać służącemu dodać tego szczegółu do wiadomości.

– Oj, nie martw się, ojcze, nie odważyłbym się pojawić w sali tronowej bez koszuli. Po raz kolejny. – Zapamiętałem jego rozbawiony wyraz twarzy. Nie wiedziałem, kiedy znów go zobaczę, kiedy znów na niego zasłużę.

Był brutalnym człowiekiem, jednym z Zaharterów, silnych zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Był też surowy, stanowczy i święcie przekonany o swojej racji, więc gdy zdarzało mu się uśmiechać, nie sposób było tego nie odwzajemnić. Nasze relacje zawsze były, delikatnie mówiąc, trudne, ale w takich momentach łatwiej było zapomnieć o nieprzyjemnej przeszłości.

Odchrząknął, a jego twarz znowu nie zdradzała żadnych emocji.

Do takiego ojca przywykłem.

– Mam dla ciebie misję godną przyszłego Egzekutora.

– Żyję, by służyć – odpowiedziałem beznamiętnie.

Żyję, by zabijać.

Żyję, by odbierać życie innym.

Misje Egzekutorów nie miały nic wspólnego z heroizmem. Przez lata wypełniłem ich wiele i wszystkie były częścią mojego szkolenia na kata, dowódcę armii i prawą rękę króla. Na życie przyszłego Egzekutora składało się planowanie bitew, egzekucje, przesłuchania i tortury.

Była to zapowiedź mojej świetlanej przyszłości.

– Moi informatorzy donieśli, że rodzina z Zaułka Łupieżców ukrywa u siebie Zwyczajną – ciągnął ojciec nieco znudzonym tonem. – Chcę, żebyś to sprawdził i pozbył się problemu.

Pozbył się, czyli dokonał egzekucji.

Po Czystce, podczas której Zwyczajni zostali wygnani na Skwarną, żeby chronić Ilyę przed ich chorobą, król zarządził, że wszystkich Zwyczajnych, którzy zostaną znalezieni w królestwie, czeka śmierć. Trzydzieści lat temu dał im szansę na przetrwanie. Mogli przejść przez pustynię i dotrzeć do miasta Dor albo Tando, gdzie nic by im nie groziło. Łaska króla skończyła się jednak wraz z Czystką i teraz ja musiałem zabijać w jego imieniu.

– Oczywiście – powiedziałem i w roztargnieniu przeczesałem palcami włosy, co nie umknęło ojcu.

– Kai. – Spojrzał na mnie niemal z czułością. Ostatni raz widziałem go takiego, kiedy byłem małym chłopcem. A nawet wtedy stanowiło to rzadkość i zdarzało się tylko wtedy, gdy był zadowolony z tego, jak mi poszło na treningu. – Nikt nie zazdrości ci roli Egzekutora. To okrutna, krwawa praca, ale Zaraza dała ci wyjątkowy dar. Twoja moc Replikatora jest niezwykle potężna. Pewnego dnia przysłużysz się naszemu królestwu. – Zrobił przerwę, po czym dodał: – Zadbałem o to.

Nie dało się tego ukryć.

Treningi były całym moim życiem, moim jedynym celem. Nie posiadałem jednej mocy, którą mógłbym doskonalić. Spędziłem lata, ucząc się, jak kontrolować dziesiątki różnych mocy, pracowałem nad formą i moimi zdolnościami, by stać się żywą bronią. Wpojono mi, jak zadawać śmierć każdym rodzajem oręża – opanowałem to do perfekcji. Nie mogłem jednak przypisać wszystkich zasług tylko sobie. Nie, to król mnie ukształtował. To król zajął się moim mentalnym i fizycznym treningiem. Gdy poznał moje słabości, upewnił się, że je wyeliminuję. Wyparłem z pamięci większość wspomnień z treningu, który przeszedłem, ale nie potrafiłem zapomnieć o zimnym obliczu ojca i jego okrutnych słowach, które tak często słyszałem:

„Jeśli nie umiesz znieść cierpienia, nie nadajesz się, by je zadawać, Egzekutorze”.

Walczyłem w bitwach, prowadziłem przesłuchania, torturowałem, podczas gdy Kitt siedział na niezliczonych spotkaniach, opracowywał traktaty i spędzał całe dnie u boku milszego oblicza króla.

Jego dzieciństwo składało się z prywatnych lekcji i miłego czasu z kochającym tatą. Jako następca tronu Kitt był chroniony i nawet wyciągnięcie go na teren treningowy nie było proste.

Spojrzałem w zielone oczy króla, który przewiercał mnie wzrokiem. Kitt miał takie same. Gdy pierwsza żona króla zmarła podczas porodu jego pierworodnego syna, poślubił córkę zaufanego doradcy. Jak można się było spodziewać, szybko pokochał opiekuńczość i dobroć mojej mamy. Była odważna i piękna. To po niej odziedziczyłem ciemne włosy i jasne oczy. Za to Kitt ze swoimi zielonymi tęczówkami i blond włosami przypominał ojca.

Oczyściłem umysł i odsunąłem te myśli na bok.

Gdy wreszcie odpowiedziałem, mój głos brzmiał pusto:

– Kiedy mam wyruszyć? – Te słowa przypomniały mi o mojej naiwności, o dniu, gdy wypowiedziałem je przed swoją pierwszą misją. Nie wiedziałem, że właśnie wtedy zostanę zabójcą. Nie miałem pojęcia, że zobaczę mężczyznę padającego na ziemię w kałużę własnej krwi.

– O świcie.

*

Słońce wzeszło o wiele za szybko i nim się obejrzałem, zmierzałem do stajni. Wielka biała stodoła w porannym słońcu rzucała jeszcze większy cień. Pod każdą ścianą wydzielone były boksy, w których konie skubały słomę, patrząc na mnie z zaciekawieniem.

Zerknąłem na dwóch Imperialistów, którzy stali po mojej lewej stronie i trzymali trzy osiodłane wierzchowce. Zazgrzytałem zębami. Król zwolnił dwóch strażników z pełnienia warty w Zaułku i posłał ich ze mną dla ostrożności, mimo że sam doskonale dałbym sobie radę. Najwyraźniej ojciec nagle zmienił do mnie stosunek i zacząłem go obchodzić. Zajęło mu to tylko dziewiętnaście lat. Choć pewnie chodziło o to, że teraz stałem się dla niego cenny.

Pokręciłem głową i dosiadłem konia stojącego najbliżej mnie. Przełknąłem dumę i przyznałem, że dobrze, że ze mną jadą, w razie gdyby doszło do wygnania. Droga do Zaułka była długa i spędziliśmy ją w ciszy. W miarę jak przemierzaliśmy miasto, bogate domostwa powoli zmieniały się w slumsy.

W Zaułku powitał mnie zapach ryb i dymu. Czuć go było, jeszcze zanim naszym oczom ukazał się rynek – serce tego miejsca. Stukot końskich kopyt odbijał się echem od odrapanych ścian sklepów. Niektórzy mieszkańcy byli już na nogach, a gdy ich mijaliśmy, pokazywali nas palcami i szeptali.

Skręciliśmy w lewo w wąską uliczkę prowadzącą do małej drewnianej chatki. Bez wahania zeskoczyłem z konia i wcisnąłem lejce w dłoń Imperialisty, by zajął się przywiązaniem zwierzęcia.

Skoro już tu są, mogli się do czegoś przydać.

Ruszyłem do drzwi i zapukałem. Usłyszałem głuchy odgłos, a raz potem zbliżające się ciężkie kroki i skrzypienie otwieranych drzwi.

Stanął w nich potężny, krzepki mężczyzna z gęstą brodą i burzą włosów i spojrzał na nasz mały oddział. Zdziwiło mnie, że w ogóle się mieścił w drzwiach. Gdy przeniósł wzrok ze mnie na Imperialistów, którzy stanęli po obu moich stronach, jego krzaczaste brwi się uniosły, a niebieskie oczy rozszerzyły ze zdziwienia.

– Książę Kai? – Wyglądał na zaskoczonego i zagubionego. – Witam… eee, co za zaszczyt!

Jego fałszywie radosny głos poniósł się po ulicy i pewnie obudził sąsiadów. Podał mi dłoń. Jego uścisk był mocny, pod palcami wyczułem, że tak jak ja ma odciski od walki.

– Jesteś Nathan, zgadza się? – Pokiwał głową, a ja ciągnąłem: – Chciałbym zadać ci kilka pytań o Zwyczajną, którą widziano w okolicy. Mam nadzieję, że nie przeszkadzam. – Przyglądałem mu się uważnie, szukając na jego twarzy czegoś, co wskazywałoby na to, że wie, o czym mówię. Niczego takiego nie dostrzegłem. Jego twarz pozostała bez wyrazu. – Możemy wejść do środka? – To nie było pytanie i dobrze o tym wiedział. Przeszedłem przez próg, jeszcze zanim cofnął się w głąb chaty.

Była wielkości mojej sypialni. Po jednej stronie pod ścianą stały stłoczone małe łóżka. Po drugiej była kuchnia z poobijanym zlewem i wyszczerbionym stołem, przy którym siedziało dwóch wystraszonych chłopców i kobieta. Na środku izby leżał spłowiały dywan, jedyna dekoracja i plama koloru.

– To moja żona, Layla. – Nathan odchrząknął.

Kobieta uśmiechnęła się ciepło i zerknęła na Imperialistów za moimi plecami. Jej białe zęby kontrastowały z ciemną skórą.

– A to nasi synowie, Marcus i Cal. – Nathan wskazał chłopców.

Marcus wbijał wzrok w stół, zbyt wystraszony, by na mnie patrzeć, natomiast jego młodszy brat Cal był tak ciekawski, że co chwila rzucał nam szybkie spojrzenia.

Sięgnąłem po swoją moc, by się upewnić, że nie mam przed sobą Zwyczajnych. Moce Replikatora były niezwykle przydatne w pracy Egzekutora. Dzięki nim było łatwiej i szybciej. Nathan był Zaharterem, co wcale mnie nie dziwiło, biorąc pod uwagę jego potężną posturę. Layla była Uzdrowicielką, a jej moc bulgotała w mojej krwi niczym szampan. Marcus i Cal mieli moce Przyziemnych – Marcus był Bleferem i potrafił wykrywać kłamstwa, a Cal Wyczulonym o wyostrzonych zmysłach.

– Wiecie, dlaczego tu jestem – zacząłem spokojnie. – Czy słyszeliście coś o Zwyczajnej, która gdzieś tu się ukrywa?

– Nie, książę, nic nie wiemy – odparła Layla miękkim i pewnym głosem.

Znowu zlustrowałem ich chatkę i zatrzymałem wzrok na zlewie. Stały w nim miski wciąż lepkie od owsianki.

Było ich pięć.

Pięć misek na cztery gęby do wykarmienia.

Ciekawe.

– Więc pewnie nie macie nic przeciwko temu, żebym się rozejrzał? – Kolejne pytanie retoryczne.

Zacząłem obchodzić małą izbę, raz po raz przystając, by lepiej się czemuś przyjrzeć. Czułem na plecach wzrok Imperialistów i rodziny, gdy z rękami w kieszeniach niespiesznie przemierzałem pomieszczenie.

Nie dostrzegłem niczego nadzwyczajnego.

Już miałem uznać, że to martwy trop i strata czasu, gdy nastąpiłem na środek dywanu. Podłoga zatrzeszczała pod moimi butami. Zatrzymałem się i przeniosłem ciężar ciała z jednej nogi na drugą, nasłuchując. Drewno znowu zaskrzypiało.

Ciekawe.

Mimo że mina Nathana niczego nie zdradzała, krew odpłynęła mu z twarzy i teraz był blady jak duch.

– Podnieście dywan – rozkazałem strażnikom, nie spuszczając rodziny z oczu.

Właśnie w tym momencie dostrzegłem w nich coś, co zawsze towarzyszyło mojej obecności.

Strach.

Pod dywanem zobaczyłem zarys klapy w podłodze, niemal niewidocznej z powodu pokrywającego ją kurzu.

Głuche uderzenie. Właśnie to usłyszałem, gdy stałem pod drzwiami.

Kiedy ukląkłem przy klapie i ją otworzyłem, odkrywając ciasną, ciemną przestrzeń, Layla cicho załkała. W kącie, obejmując kolana, siedziała mała dziewczynka. Spojrzała na mnie, a ogień, który płonął jej w oczach, pasował do jej ognistorudych długich włosów.

Zaraza, była taka mała.

Nie mogła mieć więcej niż osiem lat, jednak nie walczyła, gdy wyciągałem ją z wilgotnej kryjówki. Postawiłem małą na podłodze, a ona spojrzała na mnie wyzywająco. Na jej pokrytej piegami twarzy nie było widać cienia strachu.

Dla pewności sprawdziłem, czy ma jakieś moce. Żadnej nie wyczułem. W tej dziewczynce nie było niczego niezwykłego – ponieważ była Zwyczajną.

Chatkę wypełnił zduszony szloch.

– Nie, nie, nie! – Krzyki Layli odbijały się echem od ścian. – Nie możecie jej zabrać! Nie możecie! To moja córka, błagam!

Imperialiści stanęli między mną a wzburzoną rodziną, lecz wkurzony przepchnąłem się przez nich. Chłopcy płakali, wtulając się w nogi mamy, podczas gdy Nathan patrzył na mnie oniemiały. Po jego twarzy cicho płynęły łzy i ginęły w brodzie.

Przez harmider przebił się mój niski surowy głos:

– Uspokójcie się i powiedzcie, skąd się tu wzięła i jak długo ją ukrywacie.

Dziewczynka z piegami i rudymi włosami w niczym nie przypominała reszty rodziny. Nie wspominając o tym, że Nathan i Layla byli Elitarnymi, więc ich dziecko nie mogło być Zwyczajne.