14,13 zł
Ballada o samotnym smoku powstaje na przełomie lutego i marca 2018 roku i jest w całości dedykowana mojej córce i jej miłości do smoków. W książce wykorzystano ilustracje na licencji CC0 Creative Commons. Pełna przygód, humoru, opisów, a nawet piosenek i informacji ballada jest książką rodzinną, dla wszystkich pokoleń. Serdecznie polecam.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 42
© Aleksander Sobala, 2018
Ballada o samotnym smoku powstaje na przełomie lutego i marca 2018 roku i jest w całości dedykowana mojej córce i jej miłości do smoków. W książce wykorzystano ilustracje na licencji CC0 Creative Commons. Pełna przygód, humoru, opisów, a nawet piosenek i informacji ballada jest książką rodzinną, dla wszystkich pokoleń. Serdecznie polecam.
ISBN 978-83-8126-788-5
Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero
Balladę tę córce
swojej
dedykuję w całości
Za borami, za lasami,
Hen daleko za fal morzem
Były góry, co szczytami
Chmur sięgały niczym orzeł.
Jedna wśród nich była inna,
Co czerwienią się mieniła,
Odcień krwawy niczym rubin,
Ona swoim życiem żyła.
Pięknem swoim zachwycała,
A szczyt lekko ośnieżony,
Błyszczy słońca promieniami
Kolor biały i czerwony.
U podnóża, gdzie półcienie
Dziwny półmrok nadawały,
Otwór w skale się ukazał,
Przed nim głazy dwa leżały.
Los tak dziwnie je rozrzucił,
Że w swej pozie wyglądają
Jakby wejścia pilnowały:
Dwaj rycerze, co klękają.
Tuż za wejściem do pieczary
Półka skalna wodą lśniąca,
Na niej jajo śnieżnobiałe,
Niewidzące nigdy słońca.
Nagły szelest, trzepot skrzydeł,
To nietoperz przelatuje,
Radar w głowie, fal odbicie,
Jaja jednak nie znajduje.
Ale w swej nieostrożności
Końcem skrzydła go zahacza,
Jajo lekko poruszone,
Pomalutku się wytacza.
Najpierw powoli,
Jak żółw ociężale…
Ech, przepraszam…
…Żartowałem.
Spadek mały, więc powoli
Ruchem chwiejnym się przetacza,
Już jest przy granicy światła
I po chwili ją przekracza.
Wpada w trawy tu rosnące,
Które ciepło utrzymują,
A korzenie wystające
Jajo w trawie zatrzymują.
Słońce promieniami swymi
Pieści skorupę i skały,
A odbite fale ciepła
Wszystko wokół tu nagrzały.
I to koniec opowieści,
Musi minąć chwila czasu,
By coś mogło się wydarzyć,
By wywołać wilka z lasu.
Jednak czas powoli mija,
Byłaby to wielka strata,
Więc możemy się umówić,
Że minęły już trzy lata.
Jajo drgnęło, lekko pękło,
Cichy trzask się wydobywa,
Lecz po chwili znowu spokój,
W kępie trawy odpoczywa.
Znowu dźwięki jakieś słychać,
Znowu się zakołysało,
A pęknięcie w szybkim tempie
Po skorupie się rozlało.
Zamiast białka jakby ogień,
Miast zapachu, dymu odór,
Jak zmieszane dwa składniki,
Żółta siarka no i wodór.
Jajo całe popękane
Niczym puzzli układanka,
Niczym bagno wysuszone,
Suchej ziemi łat składanka.
Jedna część się odłamuje,
Odskakuje z siłą ona,
Jakby była magią mocy
Z jakiejś procy wystrzelona.
Pazur widać… szpon różowy,
Co się pręży i rozpręża.
Nagle jednym szybkim ruchem
Ścian skorupę przezwycięża.
W gruzie skorup no i w dymie
Postać się tu ukazała,
Niby smoka przypomina,
Lecz obślizgła jest i mała.
Smocze dziecię, ślepe jeszcze,
Nieporadne, zagubione,
Zdechnie z głodu tutaj przecież,
Walki o byt nieuczone.
Ułożone wśród źdźbeł trawy,
Oddech ciężki i głęboki,
Skrzydła lekko podwinięte
Jak to mają małe smoki.
I zasypia w samotności
U stóp czerwonego szczytu.
Jaki los mu przypisany?
Czy to koniec jego bytu?
Słońce wstało nad szczytami
I promienie światu dało,
Brzask czerwony niczym zorza …
Światło wokół się rozlało.
A na linii horyzontu
Cień się jakiś ukazuje,
Rośnie szybko w moich oczach
Ptak, co w blasku tym szybuje.
Skrzydła wielkie rozpostarte,
Dziób potężny, zakrzywiony,
Cień swój rzuca na gór granie,
Krzyk co płoszy podłe wrony.
Orzeł Haasta, już wymarły,
Pośród orłów był najcięższy,
Krótkie skrzydła jego cechą,
Zarys czaszki miał najwęższy.
Gniazdo swe opuścił rano,
Udał się na polowanie,
Zataczając wielkie koła
Wypatruje swe śniadanie.
Zagubiony w samotności,
Macierzyństwa wciąż stęskniony,
Poszukuje swej ofiary
Rozglądając się na strony.
Bystry wzrok wnet zauważa
Młode koźlę pod gór szczytem,
Zwija skrzydła i nurkuje,
Atak kończy się skowytem.
Wbite szpony w jego ciało,
Krew kroplami się wytacza,
Dziób wnętrzności rozszarpuje,
Ciało kozła się w dół stacza.
To okropne prawo dżungli
Słynne z okrucieństwa swego,
Ale zwierz nie atakuje
Bez powodu istotnego.
Głód został zaspokojony,
Orzeł skrzydła rozpościera,
Wzbija w górę się wysoko
I do gniazda się wybiera.
Co w tym wierszu orzeł robi?
Przecież tu był tylko smok,
Chyba znów coś pomyliłem,
Już przywracam myśli tok.
Syty i rozleniwiony
Kręgi na niebie zatacza,
Raz się wznosi, raz pikuje,
Aż granicę gór przekracza.
A tu u podnóża góry,
Co czerwone granie miała,
Ciało smoka odnajdując
Z ciekawości siadł na skałach.
Wzrokiem bystrym penetruje
Wokół okolicę całą,
Łebek swój przekrzywił dziwnie,
Gdy zobaczył postać małą.
Instynkt kołacze się w głowie,
Macierzyństwa zew go wzywa,
W szpony swe ujmuje dziecię
I do gniazda go porywa.
Ale lot ten nie jest łatwy,
Bo przed nim daleka droga,
Ciężar w szponach jest solidny,
Za to w głowie myśl jest błoga.
Ciężko machać jest skrzydłami,
Gdy oddechu w piersi brak,
Znajdzie miejsce na spoczynek
I powróci na swój szlak.
Gdy do gniazda już dociera
I układa zdobycz swoją,
Duma w piersi go rozpiera,
Rany duszy mu się goją.
Wreszcie koniec samotności,
Być rodzicem to marzenie,
Trzeba będzie zwiększyć łowy
I oczyścić swe sumienie.
Dojdą nowe obowiązki
I czułości dodać trzeba,
Aby dziecię rosło w siłę
I uniosło się do nieba.
Mały smok już dokarmiony,
Ciepłem piór okryty nocą,
Blaskiem gwiazd oczarowany
Obserwuje jak migoczą.
I gdy jedna gwiazda spadła,
On pomyślał swe marzenie,
Będzie lata całe czekał
Na pomyślne ich spełnienie.
Prozaiczna ta myśl była,
Bo to młode dziecię przecież,
Ale jeśli was ciekawi
W dalszej części to znajdziecie.
Trzy miesiące jego życia
Bardzo szybko upłynęło,
I nie zaszło nic takiego,
Co na powieść by wpłynęło,
Więc pomińmy tamte treści
I zbierając się pomału,
Szybko w czasie przeskoczymy
Do piątego już rozdziału.
Gniazdo orła to budowla
Precyzyjna i potężna,
Splot gałązek i patyków
Przypomina sploty węża.
Wyściełane wrzosem, trawą,
Sierści tu też nie brakuje,
A co roku ten architekt
Gniazdo swe rozbudowuje.
Na gór szczycie, gdzie jest półka,
Co natura ją stworzyła,
Leży gniazdo, a w nim smoczę
I padlina jakaś zgniła.
Smok swe skrzydła rozpościera
I uważnie się przygląda,
Szkielet błoną powleczony,
Który ruchów dziwnych żąda.
Zatrzepotał najpierw jednym,
Potem dwoma wraz próbuje,
Lecz nie wyszło synchronicznie,
Więc ten ruch koordynuje.
Nowa próba i już lepsza,
Podczas której grzbiet wypręża,
Nawet trochę podskakuje,
Grawitacja wciąż zwycięża.
Sam pozostał w orlim gnieździe,
„Mama” rewir patroluje,
Więc młodości takie prawo,
Że w tym gnieździe baraszkuje.
Wciąż próbuje sił od nowa,
Śmieszne ruchy wykonuje,
Brak mu jednak doświadczenia
I powoli sił brakuje.
W brzuchu nagle zaburczało,
Spojrzał tam gdzie jest padlina,