Ballada o  samotnym smoku - Aleksander Sobala - ebook

Ballada o samotnym smoku ebook

Aleksander Sobala

0,0
14,13 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Ballada o samotnym smoku powstaje na przełomie lutego i marca 2018 roku i jest w całości dedykowana mojej córce i jej miłości do smoków. W książce wykorzystano ilustracje na licencji CC0 Creative Commons. Pełna przygód, humoru, opisów, a nawet piosenek i informacji ballada jest książką rodzinną, dla wszystkich pokoleń. Serdecznie polecam.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 42

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Aleksander Sobala

Ballada o samotnym smoku

© Aleksander Sobala, 2018

Ballada o samotnym smoku powstaje na przełomie lutego i marca 2018 roku i jest w całości dedykowana mojej córce i jej miłości do smoków. W książce wykorzystano ilustracje na licencji CC0 Creative Commons. Pełna przygód, humoru, opisów, a nawet piosenek i informacji ballada jest książką rodzinną, dla wszystkich pokoleń. Serdecznie polecam.

ISBN 978-83-8126-788-5

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Wstęp

Balladę tę córce

swojej

dedykuję w całości

Ballada

Góra

Za borami, za lasami,

Hen daleko za fal morzem

Były góry, co szczytami

Chmur sięgały niczym orzeł.

Jedna wśród nich była inna,

Co czerwienią się mieniła,

Odcień krwawy niczym rubin,

Ona swoim życiem żyła.

Pięknem swoim zachwycała,

A szczyt lekko ośnieżony,

Błyszczy słońca promieniami

Kolor biały i czerwony.

U podnóża, gdzie półcienie

Dziwny półmrok nadawały,

Otwór w skale się ukazał,

Przed nim głazy dwa leżały.

Los tak dziwnie je rozrzucił,

Że w swej pozie wyglądają

Jakby wejścia pilnowały:

Dwaj rycerze, co klękają.

Tuż za wejściem do pieczary

Półka skalna wodą lśniąca,

Na niej jajo śnieżnobiałe,

Niewidzące nigdy słońca.

Nagły szelest, trzepot skrzydeł,

To nietoperz przelatuje,

Radar w głowie, fal odbicie,

Jaja jednak nie znajduje.

Ale w swej nieostrożności

Końcem skrzydła go zahacza,

Jajo lekko poruszone,

Pomalutku się wytacza.

Najpierw powoli,

Jak żółw ociężale…

Ech, przepraszam…

…Żartowałem.

Spadek mały, więc powoli

Ruchem chwiejnym się przetacza,

Już jest przy granicy światła

I po chwili ją przekracza.

Wpada w trawy tu rosnące,

Które ciepło utrzymują,

A korzenie wystające

Jajo w trawie zatrzymują.

Słońce promieniami swymi

Pieści skorupę i skały,

A odbite fale ciepła

Wszystko wokół tu nagrzały.

I to koniec opowieści,

Musi minąć chwila czasu,

By coś mogło się wydarzyć,

By wywołać wilka z lasu.

Jednak czas powoli mija,

Byłaby to wielka strata,

Więc możemy się umówić,

Że minęły już trzy lata.

Narodziny

Jajo drgnęło, lekko pękło,

Cichy trzask się wydobywa,

Lecz po chwili znowu spokój,

W kępie trawy odpoczywa.

Znowu dźwięki jakieś słychać,

Znowu się zakołysało,

A pęknięcie w szybkim tempie

Po skorupie się rozlało.

Zamiast białka jakby ogień,

Miast zapachu, dymu odór,

Jak zmieszane dwa składniki,

Żółta siarka no i wodór.

Jajo całe popękane

Niczym puzzli układanka,

Niczym bagno wysuszone,

Suchej ziemi łat składanka.

Jedna część się odłamuje,

Odskakuje z siłą ona,

Jakby była magią mocy

Z jakiejś procy wystrzelona.

Pazur widać… szpon różowy,

Co się pręży i rozpręża.

Nagle jednym szybkim ruchem

Ścian skorupę przezwycięża.

W gruzie skorup no i w dymie

Postać się tu ukazała,

Niby smoka przypomina,

Lecz obślizgła jest i mała.

Smocze dziecię, ślepe jeszcze,

Nieporadne, zagubione,

Zdechnie z głodu tutaj przecież,

Walki o byt nieuczone.

Ułożone wśród źdźbeł trawy,

Oddech ciężki i głęboki,

Skrzydła lekko podwinięte

Jak to mają małe smoki.

I zasypia w samotności

U stóp czerwonego szczytu.

Jaki los mu przypisany?

Czy to koniec jego bytu?

Orzeł

Słońce wstało nad szczytami

I promienie światu dało,

Brzask czerwony niczym zorza …

Światło wokół się rozlało.

A na linii horyzontu

Cień się jakiś ukazuje,

Rośnie szybko w moich oczach

Ptak, co w blasku tym szybuje.

Skrzydła wielkie rozpostarte,

Dziób potężny, zakrzywiony,

Cień swój rzuca na gór granie,

Krzyk co płoszy podłe wrony.

Orzeł Haasta, już wymarły,

Pośród orłów był najcięższy,

Krótkie skrzydła jego cechą,

Zarys czaszki miał najwęższy.

Gniazdo swe opuścił rano,

Udał się na polowanie,

Zataczając wielkie koła

Wypatruje swe śniadanie.

Zagubiony w samotności,

Macierzyństwa wciąż stęskniony,

Poszukuje swej ofiary

Rozglądając się na strony.

Bystry wzrok wnet zauważa

Młode koźlę pod gór szczytem,

Zwija skrzydła i nurkuje,

Atak kończy się skowytem.

Wbite szpony w jego ciało,

Krew kroplami się wytacza,

Dziób wnętrzności rozszarpuje,

Ciało kozła się w dół stacza.

To okropne prawo dżungli

Słynne z okrucieństwa swego,

Ale zwierz nie atakuje

Bez powodu istotnego.

Głód został zaspokojony,

Orzeł skrzydła rozpościera,

Wzbija w górę się wysoko

I do gniazda się wybiera.

Co w tym wierszu orzeł robi?

Przecież tu był tylko smok,

Chyba znów coś pomyliłem,

Już przywracam myśli tok.

Adopcja

Syty i rozleniwiony

Kręgi na niebie zatacza,

Raz się wznosi, raz pikuje,

Aż granicę gór przekracza.

A tu u podnóża góry,

Co czerwone granie miała,

Ciało smoka odnajdując

Z ciekawości siadł na skałach.

Wzrokiem bystrym penetruje

Wokół okolicę całą,

Łebek swój przekrzywił dziwnie,

Gdy zobaczył postać małą.

Instynkt kołacze się w głowie,

Macierzyństwa zew go wzywa,

W szpony swe ujmuje dziecię

I do gniazda go porywa.

Ale lot ten nie jest łatwy,

Bo przed nim daleka droga,

Ciężar w szponach jest solidny,

Za to w głowie myśl jest błoga.

Ciężko machać jest skrzydłami,

Gdy oddechu w piersi brak,

Znajdzie miejsce na spoczynek

I powróci na swój szlak.

Gdy do gniazda już dociera

I układa zdobycz swoją,

Duma w piersi go rozpiera,

Rany duszy mu się goją.

Wreszcie koniec samotności,

Być rodzicem to marzenie,

Trzeba będzie zwiększyć łowy

I oczyścić swe sumienie.

Dojdą nowe obowiązki

I czułości dodać trzeba,

Aby dziecię rosło w siłę

I uniosło się do nieba.

Mały smok już dokarmiony,

Ciepłem piór okryty nocą,

Blaskiem gwiazd oczarowany

Obserwuje jak migoczą.

I gdy jedna gwiazda spadła,

On pomyślał swe marzenie,

Będzie lata całe czekał

Na pomyślne ich spełnienie.

Prozaiczna ta myśl była,

Bo to młode dziecię przecież,

Ale jeśli was ciekawi

W dalszej części to znajdziecie.

Trzy miesiące jego życia

Bardzo szybko upłynęło,

I nie zaszło nic takiego,

Co na powieść by wpłynęło,

Więc pomińmy tamte treści

I zbierając się pomału,

Szybko w czasie przeskoczymy

Do piątego już rozdziału.

Pierwszy lot

Gniazdo orła to budowla

Precyzyjna i potężna,

Splot gałązek i patyków

Przypomina sploty węża.

Wyściełane wrzosem, trawą,

Sierści tu też nie brakuje,

A co roku ten architekt

Gniazdo swe rozbudowuje.

Na gór szczycie, gdzie jest półka,

Co natura ją stworzyła,

Leży gniazdo, a w nim smoczę

I padlina jakaś zgniła.

Smok swe skrzydła rozpościera

I uważnie się przygląda,

Szkielet błoną powleczony,

Który ruchów dziwnych żąda.

Zatrzepotał najpierw jednym,

Potem dwoma wraz próbuje,

Lecz nie wyszło synchronicznie,

Więc ten ruch koordynuje.

Nowa próba i już lepsza,

Podczas której grzbiet wypręża,

Nawet trochę podskakuje,

Grawitacja wciąż zwycięża.

Sam pozostał w orlim gnieździe,

„Mama” rewir patroluje,

Więc młodości takie prawo,

Że w tym gnieździe baraszkuje.

Wciąż próbuje sił od nowa,

Śmieszne ruchy wykonuje,

Brak mu jednak doświadczenia

I powoli sił brakuje.

W brzuchu nagle zaburczało,

Spojrzał tam gdzie jest padlina,