Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Tomik zawiera m.in. wiersze z FB z ponad 1000 like'ów takie jak: Dżok, Moje ja, Jestem Polakiem, Moja poezja, Rozmyślania, Przepraszam, Dziewczyna z marzeń i Salwa.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 226
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
© Aleksander Sobala, 2023
Tomik zawiera m.in. wiersze z FB z ponad 1000 like'ów takie jak: Dżok, Moje ja, Jestem Polakiem, Moja poezja, Rozmyślania, Przepraszam, Dziewczyna z marzeń i Salwa.
ISBN 978-83-8324-475-4
Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero
Wydanie tego tomiku było możliwe dzięki wsparciu finansowemu i duchowemu czytelników z mediów społecznościowych i wyrozumiałości najbliższych osób. Serdeczne podziękowania dla nich, jak również dla Ewy Kosim, Iwony Dobrogost, Wojciecha Podkulskiego za współudział w wierszach „ocalona”, „porcelanowe klucze”, „kawiarenka iwwojal”.
Mam nadzieję, że podołałem wyzwaniu i będziecie do tych wierszy wracać, część z nich już zamienia się w piosenki i można je będzie również wysłuchać.
Miłej lektury życzy autor.
Znów bicie serca…Cichutkie stuk puk…
Szum krwi w głowie… Wodospadu huk…
Myśli szalone… Szalone głosy…
Zmęczone oczy… Stłamszone włosy…
Czy Ty to czujesz? To jak powietrze
cicho przemyka gdzieś miedzy nami.
Wokół wibruje, czasem łzy zetrze,
później gdzieś znika, by władać snami.
Emocja straty, poezja życia,
wierszem pisane cegiełki losu,
jak dylematy bycia, niebycia,
jak noc nad ranem, jak niemoc głosu.
Płyną marzenia wprost do rynsztoku,
ceglane mury rosną dokoła.
Kraty więzienia, by zostać w szoku,
brak głosu, który do Ciebie woła.
Czy Ty to czujesz? Czy masz dni takie,
kiedy świat znika, a głowa pęka?
Cisza panuje jak zasiał makiem,
w myśli panika, serce się lęka.
Jest takie pożegnanie, którego nie było…
Jest taka miłość, która nie istnieje…
Jest takie życie, co się nie spełniło
i jest też historia, która się nie dzieje.
Jest taka chwila, która jest wiecznością…
Jest taki uśmiech, który jest grymasem…
Jest też nienawiść, która jest miłością
i jest błędny rycerz, który walczy z czasem.
Przyszłaś stąpając, jak po kobiercu,
cicho, na palcach, niespodziewanie.
Melodię grając w mym pustym sercu,
tańczyłaś walca na zboża łanie.
Dałaś mi wszystko czego pragnąłem,
chwile mi dałaś, które nie miną.
Serca turystko… nim wszystko wziąłem,
Ty to zabrałaś winiąc mnie winą.
Odeszłaś cicho bez pożegnania,
ulotność chwili tym potwierdzając.
Czuję się licho bez tego grania.
Wróć… by umilić me życie grając.
Oczy rozpaczą błyszczące
zbierają uczuć opary,
skraplane źrenic gorącem
z dodatkiem braku wiary.
Gdy się już gorycz przeleje,
jedna kropelka wyrusza,
znajduje na licach aleje,
na których drogę wymusza.
Toczy się pomalutku,
aż w końcu do ust dociera
i poznasz słony smak smutku,
i dusza Twoja umiera.
Wyglądasz tak pięknie, więc nie budź się proszę,
wyśnij sobie szczęście, które Ci przyniosę.
Wyśnij sobie miłość i spokój dla duszy,
miłość tak potężną, że Twój opór skruszy.
Nie otwieraj oczu, zatrzymaj tą chwilę,
niech w tym śnie raz chociaż życie Ci umilę.
A gdy się obudzisz i ten sen już pryśnie,
wtedy ja Twą miłość w nocy sobie przyśnię.
Samotność duszy, pustka dokoła,
serce nie bije już dla nikogo.
Płacz już nie wzruszy, życie nie woła,
ścieżka się wije w mroku złowrogo.
Mały promyczek błysnął w oddali
i wzeszło słońce, gwiazda miłości.
Zatańczył smyczek, bardowie grali,
dźwięki gorące w rytmie błogości.
Miłość szalona łąką pachnąca,
życia bez siebie już nie widzieli.
To on i ona, jej dłoń gorąca
dotknięta w niebie w białej pościeli.
Aż przyszła wojna w jakimś znaczeniu,
serca rozdarła, szczęście zniszczyła.
Miłość upojna w losach więzieniu,
myśli w proch starła, promyk zgasiła.
Samotność duszy, pustka dokoła,
serce nie bije już dla nikogo.
Płacz już nie wzruszy, życie nie woła,
ścieżka się wije w mroku złowrogo.
Przyleciały z wiatrem w odcieniach szarości,
wtargnęły do myśli, wtargnęły do ciała.
Przygasiły uśmiech, który tu zagościł,
umilkła orkiestra, która tutaj grała.
To moje smuteczki, przyjaciele moi,
wpadają tu czasem, w szachy ze mną grają.
Miedzy nami właśnie taki układ stoi,
że gdy radość gości, one też wpadają.
Na siatce bryły uczuć niestałych,
gdzieś na krawędziach, czasem na rogach,
troski się skryły duże wśród małych,
głosząc orędzia wręcz głosem Boga.
Z kwiatka na kwiatek, by miód pozbierać,
toż to natura tak nakazuje…
ja wolę statek, co mnie zabiera
do portu w chmurach i tam cumuje.
Trójkąt miłości w koło wpisany
cięciwy tworzy łuku amora,
gdy grot zagości, utworzy rany…
ranni i chorzy chcemy znachora.
Odcinek życia… punkt odniesienia…
wszystko złożone w wykres słabości…
potęga bycia… okrąg sumienia…
i nieskończone pole miłości…
A jeśli Cię poproszę o randkę sam na sam?
Choć kwiatów nie przyniosę, to uśmiech Tobie dam.
Ujmę dłoń delikatnie, rozmową Cię uraczę,
połączę dusze bratnie…(choć wiem, że nic nie znaczę).
Do piersi Cię przytulę, całusa Ci ukradnę,
wyszepczę imię czule i nim na ziemię spadnę,
uniosę się w obłokach ostatni w życiu raz.
Dwie dusze, dwa ciała sobie przeznaczone,
jak puzzle dwa serca do siebie pasują.
Ona i on, to historia cała,
dwa puzzle w pudełkach rożnych ułożone.
Nie będzie orkiestry… ślubnego kobierca…
dwa rożne pudełka układankę psują.
Czym jest przeznaczenie, czym losu ironia?
Dwa puzzle wciskane na siłę do siebie.
Pudełek nie zmienię, jak mam spaść, to z konia
o brzasku nad ranem przy słonecznym niebie.
Bajka jakich wiele o wielkiej miłości,
on jest jak Romeo, a jak Julia ona.
Los im drogę ścieli… tornado zagości
na wyspie Borneo… i bajka skończona.
Jesteś kochanką morskiego piasku,
łowczynią wiatru na czystym niebie.
Dajesz porankom cudnego blasku,
scena teatru tylko dla Ciebie.
I zakochałem się w Tobie pani,
me serce bije czystym uczuciem.
Tak bardzo chciałem już się nie ranić,
lecz miłość żyje wciąż swoim życiem.
Będę ziarenkiem piasku na plaży,
wiatru podmuchem, co chmury goni,
umknę przed lękiem, by móc znów marzyć,
pogodzę z duchem, by łez nie ronić.
A kiedy przyjdzie czas rozstania,
czy zwiędną kwiaty w mojej dłoni?
Czy słońce wyjdzie znowu z rana?
Czy nasze światy czas dogoni?
Czy rosa będzie teraz rano
udawać smutki na mej łące?
Czy słychać wszędzie będzie graną
frazę na nutki tak gorące?
Gdy ścieżki życia się rozejdą
i mgieł opary świat przysłonią,
wyjdą z ukrycia sny, co przędą
kobierzec wiary moją dłonią.
Ukradłaś mi serce przy księżyca pełni,
nocą tak gwieździstą, jak świetlików morze,
gdy rad byłem wielce, że czas się wypełni
miłością soczystą, co duszy pomoże.
O świcie odeszłaś, serce porzucając
w labiryncie myśli, w uczuciach chaosie.
Tarcza słońca wzeszła promieniami grając,
już mi się nie przyśnisz… zostało pokłosie.
Pamiętasz…?
To spojrzenie i pierwszy dotyk dłoni?
I czas co wlókł się strasznie, by w końcu nas dogonić.
Pamiętasz…?
Pocałunek, gdy usta się spotkały,
powieki się zamknęły i zniknął nam świat cały.
Pamiętasz…?
Płatki róży na łożu rozsypane,
ich zapach, który koił nam serca jak rumianek.
Pamiętasz…
Lecz zapomnisz… wymażesz to z pamięci.
Zbudujesz świat od nowa, od nowa nim zakręcisz.
Chcę dotknąć Twoich myśli, poczuć je opuszkami,
chcę dzisiaj sobie przyśnić sen w roli głównej z nami.
Na projektorze czasu wyświetlę te zdarzenia,
ekran pośrodku lasu naszego zapomnienia.
Wyjęte kadry z życia, obrazy z wyobraźni,
nad nami blask księżyca wycięty z naszej jaźni.
Projektor światłem błyska, a nasze ciała płoną,
ogień iskrami pryska, które wspomnienia chłoną.
Kłaniają nam się kwiaty w ogrodzie naszych myśli,
drewniane ściany chaty, którą żem sobie wyśnił.
I las szumiący wkoło, igliwiem ścieli runo.
Pachnie w nim leśne zioło, zapachy ku nam suną.
I rośnie podniecenie, taśmy film przyspieszają,
ekstazy przesilenie, kadry w oczach migają.
Stary projektor czasu, Twe myśli w mojej dłoni,
ekran pośrodku lasu, czas, który nas nie goni.
Dwa drzewa w lesie wielkie tuż obok siebie rosną,
ja jestem tylko świerkiem, Ty jesteś piękną sosną.
Czas się pogubił, gdy cię poznałem,
sens utraciły dni i godziny.
Daty żem zgubił, dni pomieszałem,
nocą się śniły skutków przyczyny.
Jaki dzień dzisiaj? Godzina która?
Czy hejnał grali?…To bez znaczenia.
Przytulam misia, a zmartwień chmura
znika w oddali budząc wspomnienia.
W aglomeracji czasoprzestrzeni,
wśród zapomnienia na placu marzeń,
czekam… na stacji życia jesieni
przyjazdu cienia kolei zdarzeń.
Czas zatrzymany stopklatką życia,
splecione dłonie i dwa uśmiechy,
a los nieznany patrzy z ukrycia
na uczuć płomień, co sięga strzechy.
To wczoraj było? Czy jutro będzie?
Czy Cię zgubiłem, czy odnalazłem?
Nigdzie Cię nie ma i jesteś wszędzie,
to co wyśniłem, czy już znalazłem?
Chęć pozostała spełnić marzenie,
zacząć od nowa.
Poezję ciała dzisiaj zamienię
w poezję słowa.
Ognistą łunę widok roznieca
sylwetki zgrabnej.
Zamek rozsunę na Twoich plecach
w sukni jedwabnej.
Spadnie materia na perski dywan,
jak ptasie piórko.
W myślach histeria, wszystko się skrywa
za mglistą chmurką.
Brak wyobraźni, to deszcz bez kałuż…
pustkę mam wielką.
Wstąp do mej jaźni i suknię załóż,
bądź mi modelką.
W mej niepamięci kobiece ciało
gdzieś się ukryło.
Choć widok nęci, nic nie zostało
z tego co było.
Piszę do Pani, bo brak śmiałości,
by spojrzeć w oczy i szeptać słowa.
Pani mnie rani, kropla miłości
w obłoki kroczy, by tam się schować.
Pani uroda w moim spojrzeniu,
jak kwiat lotosu swym blaskiem bije
i trochę szkoda, że w mym marzeniu
przeciwność losu swój uśmiech kryje.
Piszę do Pani te krótkie słowa,
bo Pani ciało, Pani sylwetka…
jest jak wdzięk łani, którą los schował,
by coś zostało z tańca w baletkach.
Czy Pani może swoim uśmiechem
sprawić by noce znowu blask miały?
Szerokie łoże pachnące grzechem
przykryłem kocem, gdy sny szalały.
Przepraszam Panią za te śmiałości,
za list pisany chwil uniesieniem.
Myśli mnie ranią, uśmiech nie gości,
a moje plany są mym więzieniem.
Gdy Pani przejdzie dostojnym krokiem
mijając ludzi wśród miasta gwaru,
ja będę wszędzie, by swym urokiem
miłość obudzić, dając jej czaru.
Czas już zakończyć swoje wyznanie,
Pani zaś życzę, by uśmiech gościł.
Pragnę dołączyć też serca granie…
sercem wykrzyczę odę miłości.
Kocham Cię bez miłości, miłuję bez kochania,
pragnę Twego spojrzenia, chociaż czuję go stale.
Tęsknię, lecz bez zazdrości, czekam pełen oddania,
patrzę jak świat się zmienia, choć nie zmienia się wcale.
Wszystko różą pachniało, której wziąć zapomniałem,
rano kwitły wspomnienia, które Tobie umknęły,
lecz w sercu pozostało, to coś, czego nie miałem,
te drobne zabarwienia, co kolor w serce tchnęły.
Z początkiem nocy nadchodzi sex,
serc wyuzdany namiętny grzech.
Odmienne stany, grzeszne podłogi,
ciała splecione, splątane nogi.
Szybkie oddechy, błyszczące oczy,
zapach kobiety wśród mroku nocy.
Dwa rozrzucone chaosem ciała
w siebie wtulone pani i pana,
kryjąc swe wdzięki wpadają w sen,
rytmem piosenki rozbudzą dzień.
Rdza spada płatami zostawiając wżery,
nie pozwólmy na to, by miłość rdzewiała.
Korozja latami wnika z atmosfery,
swoją rudą szatą obraz fałszowała.
Pomalujmy serca razem z tchnieniem wiosny,
pomalujmy tęczą albo na czerwono.
Niech warstwa rdzożercza da uśmiech radosny,
by mieć tą człowieczą miłość pod ochroną.
Niedopowiedzenia, a może odwrotnie,
za dużo dokładasz swoich mętnych myśli.
Miłość się nie zmienia przecież tak zawrotnie,
jak kocha, to zdrada nawet się nie przyśni.
Kto szuka ten znajdzie, albo sobie stworzy.
Co ma być to będzie, byle nie psuć tego.
Gdy słońca nie znajdziesz, jak oczy otworzysz,
nie szukaj go wszędzie, czekaj dnia nowego.
Kiedy miłość zamkniesz w klatce z diamentami,
złudne będzie Twoje poczucie pewności.
Nocą się z niej wymknie pomiędzy kratami,
wpadnie w gwiezdne roje szukać samotności.
Zaczarowałaś mnie pocałunkiem,
oddając mi jego smak,
oszołomiłaś, jak dobrym trunkiem,
teraz mi Ciebie brak.
Dlaczego jesteś tak daleko,
daleko jesteś tak,
za tą szeroką rzeką,
gdzie z promu został wrak.
Jak dotrzeć teraz mam do Ciebie,
no powiedz mi jak,
o głodzie, o chłodzie, o chlebie
rzucę się w fale wpław.
W pogoni za rozkoszą uniesie mnie rzeki bieg,
a fale mnie poniosą na jej odległy brzeg,
wyrzucą wpół żywego na piasek u Twych stóp.
Całuj do upadłego albo wykop mi grób.
Oczarowałaś mnie muśnięciem
swych karminowych warg,
dotykiem przed zaśnięciem
błyszczących w niebie gwiazd.
Czemu tak krótko to trwało,
tak krótko trwało to,
teraz mi tylko zostało
zbudować do Ciebie most.
Przerzucić most nad rzeką ze szmaragdowych lian,
trzymając się go ręką przebiec do Ciebie tam,
by poczuć znowu smak Twoich gorących ust,
odlecieć daleko tak, by już nie wrócić tu.
Puzzle się rozsypały, lustro w łazience pękło,
zburzony świat mój cały, a w środku coś jęknęło.
Ciało pragnie bliskości, kontaktu realnego,
dusza pragnie miłości, nie pytam jej dlaczego.
Twoja dłoń w mojej dłoni, bym poczuł Twoje ciepło,
zatrzymać czas, co goni w nim to, co mnie urzekło.
Głowa na mojej piersi, dłoń wplątana we włosy,
piękne poezji wersy szepty zmieniają w głosy.
Czy dziś zbyt wiele żądam? Jedno serce bijące,
wzrok, co ciepłem spogląda, usta żarem gorące.
…Już wiem, że to zbyt wiele, że wokół tylko cisza,
co życie moje ścieli i smutek jej nie wzrusza.
A ja, jak egoista myślę tylko o sobie,
długa ta życzeń lista, które wysyłam Tobie.
…I tylko żal pozostał, i w tajemnicy zdradzę,
wyzwaniu dziś nie sprostam, bo sobie już nie radzę.
Gdy pustka w sercu pragnie miłości,
spojrzenie w lustro to fala złości,
trwa walka duszy z rzeczywistością
i właśnie miłość jest w gardle ością.
Gdy jej tak pragniesz, jak wiosny w zimie
i masz świadomość, że to nie minie,
gorycz się wlewa do twego wnętrza,
a siła myśli głowę zadręcza.
Kiedy rozsądek szepcze do ucha:
„daj sobie spokój”, dusza jest głucha.
Kiedy na ustach brak Ci uśmiechu,
a ciało pragnie miłości grzechu,
ból Cię przeszywa, świadomość męczy,
Twój widok w lustrze nadal Cię dręczy.
Oddam swe serce
dziś w Twoje ręce,
ciało zachowam sobie.
Ono tak pięknie
w Twych dłoniach pęknie,
aby dać szczęście Tobie.
Chciałaś spróbować, szansy nie dali,
chciałaś od nowa związek utrwalić.
Chciałaś poświęcić im swoje życie
i mimo chęci jesteś w niebycie.
Butelka whisky i garść pastylek,
został ktoś bliski w ostatnią chwilę.
Próba ratunku, lecz czy udana?
Butelka trunku i czas do rana.
Serce kołacze i myśli burza,
ciśnienie skacze, czas się wydłuża.
Pewnie usnęłaś, czy się obudzisz?
Skąd siłę wzięłaś, by dość mieć ludzi?
Noc nieprzespana, proszę żyj jeszcze,
byle do rana… przechodzą dreszcze.
Łza się powoli stacza po licach,
życie w niedoli, ślepa ulica.
Żyj, bardzo proszę, bo może warto,
ja wszystko zniosę, żyj z czystą kartą.
Doczekać rana w tej niepewności,
zbudź się kochana w swojej miłości.
Tak chciałbym grzeszyć z tobą kochana,
śnią mi się uda, śnią się kolana.
Imaginacje, kobiece ciało,
które wciąż pieścić tak by się chciało.
Tak lubię marzyć o Twoim ciele,
leżąc w pościeli myśli tych wiele,
każda dotyka z delikatnością
jedwabiu skóry pachnąc miłością.
Tak chciałbym patrzeć na Ciebie miła,
na nagie kształty, co je ukryłaś.
Rozbierać wzrokiem Cię do nagości,
by móc się oddać stanom błogości.
Tak chcę wyszeptać do Ciebie słowa:
„zróbmy to dzisiaj”…by nie żałować,
zedrzeć koszulę, rzucić poduszką,
zanieść na rękach tam gdzie jest łóżko.
A rzeczywistość jest całkiem inna,
ja jak dżentelmen, Ty zaś niewinna…
kawa w kawiarni, spacer po lesie,
wyczekiwanie co los przyniesie.
To nie była miłość, to tylko marzenie,
taka noc Kupały, co znika ze świtem.
To mi się przyśniło, gdy księżyc grał cieniem,
gwiazdy migotały westchnieniem okryte.
Chciałem się nie budzić, trwać we śnie przez wieki,
zobaczyć kolory i przejść Mleczną Drogę,
by pożegnać ludzi otwarłem powieki…
Teraz jestem chory, bo zasnąć nie mogę.
Coraz bardziej mi siebie zabierasz.
Coraz więcej mi smutku przybywa
i znów słone łzy dłonią przecieram,
i znów tamte dni ciemny mrok skrywa.
Flaga utknęła w masztu połowie,
garść ziemi z różą spada na wieko,
ością stanęła myśl w mojej głowie,
a fusy wróżą rozlane mleko.
Czekoladowa nasturcja kwitnie,
pąkiem, co blaskiem przyćmiewa słońce.
W serce ją schowam, gdy los ją przytnie,
gdy świt swym brzaskiem stanie się końcem.
Twe usta smakują, jak owoce morza,
swą delikatnością drażnią podniebienie.
Delikatnie błyszczą, jak poranna zorza,
a promyczek słońca nadaje im lśnienie.
Wilgotnością swoją wywołują dreszcze…
dreszcze, które leczą wszystkie serca rany.
Czy mnie może kiedyś pocałujesz jeszcze?
By przypomnieć sobie ten smak już poznany.
Czy to ja spotkałem Ciebie, czy Ty mnie spotkałaś?
Na tej polnej drodze w niebie, gdzie czereśnia stała.
Czy to ja dłoń wyciągnąłem, czy Ty mi podałaś.
Czy całusa siłą wziąłem, czy sama mi dałaś.
Na rozstaju moich wspomnień nie ma drogowskazu,
myśli wciąż wracają do mnie pomimo zakazu.
Polną drogę asfalt pokrył, czereśni już nie ma.
Stoję w deszczu cały mokry i mokra jest ziemia.
Woda spływa z mego ciała strugami potoków,
gdybyś tylko zrobić chciała do mnie kilka kroków
i nim po tej wspomnień chwili słońce znowu wstanie,
w deszczu byśmy zatańczyli nasz ostatni taniec.
Refleks zatańczył na tafli skóry,
która w dotyku budzi podniety
i pomarańczy zapach natury,
myśli bez liku, kształty kobiety.
Zdzieram z niej szaty, odsłaniam wnętrze
jakże soczyste i tak wilgotne.
Rozkosz na raty, serce zajęcze.
To oczywiste, że myśli psotne.
Bez wieloznaczeń wzrok mój tam zajrzy,
gdzie rozchylone płaty gorące.
Jak poławiacze w skorupy małży,
patrzą, by znaleźć perły błyszczące.
Muskam wargami owoc natury.
Zanurzam usta w morze rozkoszy.
Rozbudzam snami ten obraz, który
niczym rozpusta me serce płoszy.
Obraz miłości i światłocienia
jak pastelowy Erosa dotyk…
Pełen radości i uniesienia
mandarynkowy, słodki erotyk.
Moje serce z klocków lego
poskładane jest z czułością.
Dobra więcej, a mniej złego…
ma zadanie bić miłością.
Moja dusza z mgieł oparów
niewyraźne ma kontury.
Wciąż się wzrusza, gdy ma dary,
tak pokaźne od natury.
Moje ciało jest z papieru,
pszczelim miodem zapisane.
Wciąż mu mało wrażeń wielu,
walczy z głodem już nad ranem.
Ślepe oczy wiele widzą,
głuche uszy słyszą nuty.
Umysł wkroczył w sny, co szydzą
z mojej duszy w czas pokuty.
Moje serce… Moja dusza…
Moje ciało… Ślepe oczy…
Moja myśli, gdzie wyruszasz?
W jaki świat chcesz dzisiaj wkroczyć?
Ach te oczy… Ślepe oczy.
Krętą drogą ślepiec kroczy.
Tak łatwo odejść, gdy nikt nie krzyczy,
chociaż krzyk serca piersi rozsadza,
gdy nikt na grobie nie pali zniczy,
gdy nic w podróży Ci nie przeszkadza.
Tak łatwo krzywdzić, gdy nikt nie płacze,
chociaż łez brakło w tych smutnych oczach,
gdy na Twej drodze brak jest złych znaczeń
i choć jest pusta, to jest urocza.
Tak łatwo milczeć, gdy nikt nie dzwoni,
choć ogrom myśli zdania układa.
Kiedy gwar miasta wciąż Ciebie goni
i brak jednego głosu wśród stada.
Łatwo zapomnieć, gdy za plecami
znikają w dali wszystkie wspomnienia.
Gdy film kręcony życia kadrami
w ogniu kominka w popiół się zmienia.
…I myśli wokół
…I serca niepokój
…Dusza wypalona
...Ciało przemęczone
…W sercu tylko ona
...Jej usta spragnione
Przypadek to sprawił, że poznałem Ciebie,
jakimś trafem dziwnym mnie zauważyłaś,
obraz się pojawił nadziei na niebie,
Ty w gaju oliwnym Ewą wtedy byłaś.
Jedyna kobieta przypadkiem poznana,
wąż zniknął z jabłoni i tylko my w raju,
gorąca podnieta dotąd nam nieznana,
Twoja dłoń w mej dłoni w tym oliwnym gaju.
Tak przypadkiem uwielbiam Cię kochać… niechcący.
Mimochodem uwielbiam Twój uśmiech gorący.
Dziwnym trafem, przypadkiem mnie wtedy poznałaś
i wbrew sobie niechcący mnie też pokochałaś.
To przypadek zupełny, zbieg okoliczności,
lubić się zapomnieć w tak dziwnej miłości.
Kawałek serca, jak torcik,
poczęstuj się nim proszę,
lecz zostaw coś na jutro,
na każdy dzień po trosze.
Jakże cudownie człowiek wygląda,
gdy uśmiech gości na jego twarzy.
Staje dosłownie się jak Gioconda,
perłą radości wśród wernisaży.
Mały błysk w oku, gdy usta marzą
i zmarszczek granie ten portret dało.
Ja patrząc z boku zagram go twarzą
i niech zostanie na wieczność całą.
Czyste krople rosy mieniące się tęczą
nić jedwabną zdobią wabiąc moje zmysły.
Wokół słyszę głosy, co mój umysł dręczą.
Korytarz w nim żłobią, by obawy prysły.
Sięgam po to piękno chwilą zniewolony,
nici oplatają moje nagie ciało.
By serce nie pękło wypuszczam demony,
lecz nie pomagają, sił już mam za mało.
Światło ku mnie leci wraz z sercem i z duchem.
Przez stwórcę stworzone, co nie zna litości.
Mając mnie w swej sieci jednym zgrabnym ruchem
otacza kokonem… kokonem miłości.
Serce zamrożę wraz z nowym wiekiem,
obłożę całe kostkami lodu.
Do pudła włożę, przykryję wiekiem.
Me serce małe w ogrodzie chłodu.
Szron namaluje na nim obrazy
i przyozdobi je pięknym kwiatem.
Wytatuuje dzieło bez skazy.
Cieplej się zrobi dopiero latem.
Pamiętam miłość na Twojej twarzy
i przyśpieszone serca bicie.
Wszystko mówiło, że o czymś marzysz,
rozpromienione słońcem życie.
Oczy błyszczały, jak dwa węgielki
miłości żarem rozpalone,
usta się śmiały uczuciem wielkim,
emocje czarem uwolnione.
Ten czas przeminął, pustka na twarzy,
gdzieś to zgubione w czwartym wymiarze.
Uśmiech zaginął — wierny towarzysz.
Sny utopione w jeziorze marzeń.
Ławka… tu siedziałaś…zrozumieć nie umiem,
gdzie się zapodziały obrazy z mej głowy…
brzozami pachniałaś, a one swym szumem
melodię nam grały tworząc tło rozmowy.
O czym ta rozmowa?…O banałach świata,
historie zwyczajne, jak świt o poranku.
Z ust padają słowa, jak wspomnienie lata,
w nich sekrety tajne na życia przystanku.
Dzisiaj ławka pusta, lecz brzozy tu stoją.
Listowiem śpiewają Twe imię cichutko.
Ja wciąż widzę usta, co cierpienia koją,
jak się poruszają i są tak bliziutko.
Miłość sprzedana na bazarze,
niczym bielizna używana.
Z uczuć wyprana, wyzbyta marzeń…
uczuć spuścizna łzą ukarana.
Za spokój duszy kilka srebrników,
za bytu pewność gorzkich łez czara,
kogo dziś wzruszy kilka uników,
gdy już o miłość nikt się nie stara.
Miłość prawdziwa w sercu zostaje,
do końca życia i dzień po śmierci,
wciąż zbiera żniwa… co rano wstaje,
sam fakt jej bycia światem zakręci.
Cóż znaczą słowa, które z ust padają,
gdy mówisz kocham, pragnę tylko Ciebie.
Taka rozmowa, którą wszyscy znają,
co dzień mawiają je ludzie do siebie.
Ile już osób te słowa słyszało,
ile już razy w Twych ustach zabrzmiały.
Czy to jest sposób, gdy nic nie zostało
z wyrazu twarzy, gdy oczy kochały.
A jednak słucham i pragnę wierzyć,
choć może mówisz to też innemu.
Na zimne dmucham, aby znów przeżyć
chwile rozkoszy jak lata temu.
Popłynę światłem w stronę przeszłości,
w klepsydrze piaskiem do góry rzucę,
cofnę się w czasie, gdy uśmiech gościł,
zmienię swą drogę, już tu nie wrócę.
Poznam Cię znowu w innym wymiarze,
gdzie czas nie myli minut i godzin,
wrócę myślami do swoich marzeń,
zacznę od czasu moich narodzin.
A gdy Cię spotkam pod mym ogrodem,
rzucę płatkami czerwonej róży,
słodką poezją znów Cię uwiodę
i będę kochał wśród uczuć burzy.
Jesteś moim uśmiechem, biciem serca mojego,
jesteś tęczą na niebie, która łączy dwa światy,
pierworodnym grzechem kuszącym do złego,
zerwałem dla Ciebie dzisiaj polne kwiaty.
Wianek Ci uplotę, ozdobię Twe skronie,
będziesz świtezianką, co marzenia spełnia.
Twoje włosy złote, w których ogień płonie,
będą mą kochanką, kiedy będzie pełnia.
Na spacer pójdziemy wzdłuż brzegu jeziora,
po falach stąpając bosymi stopami.
Tam szczęście znajdziemy, bo nadeszła pora,
by sercami grając ono było z nami.
Serce powinno zmieniać kolory,
jak światła w drodze na skrzyżowaniu.
Barwę mieć inną, gdy człowiek chory
zawiódł się srodze w umiłowaniu.
Inną, gdy szuka swojej miłości
wciąż rok po roku duszą stęskniony…
gdy serce puka do bram radości,
pragnąc u boku małżonka… żony.
Kolor zaś inny, gdy zakochany
miłość odbiera także wzajemną.
Barwy powinny rozróżniać stany,
każda zawierać wiadomość bierną.
Szukam dziś Ciebie, gdzie nie zgubiłem,
szukam też czasu, gdy serce biło,
gwiazdy na niebie, którą wyśniłem
i tego lasu, co go nie było.
Zranione serce gdzieś zostawiłem,
pulsuje bólem, pachnie cierpieniem,
dziś je uśmiercę tam, gdzie nie byłem,
zdejmę koszulę, zostanę cieniem.
Szarym i cichym bez krwioobiegu,
postacią z tła, by znowu być,
z tętnem tak lichym, by umrzeć w biegu,
więc nie gaś światła i pozwól żyć.
Dłoń moją ujmij, pójdziemy razem
w stronę galerii, gdzie wspomnień tyle.
Piękni i dumni w krainie marzeń,
tam pikanterii dodadzą chwile.
Spójrz na obrazy w przeszłości tonie.
bosa nadzieja na tafli wody,
tam wielkie głazy w kamieniołomie,
tu leśna knieja… spróchniałe kłody.
Przytul się do mnie tak bardzo czule,
niech da radości oddech na twarzy,
ja blaskiem wspomnień Ciebie otulę
i o przyszłości będziemy marzyć.
W moim sercu tyle pragnień,
które budzą jego drżenie.
Moje serce ma też magię,
swoją duszę i marzenie.
W moim sercu kwiatów tyle,
wieczorami pachnie różą.
Są w nim wszystkie piękne chwile,
choć czasami ich za dużo.
Miłość także w sobie pieści
i niczego się nie lęka.
Moje serce wszystko mieści
i dlatego czasem pęka.
Nawet gdy mnie nie ma, wciąż przy Tobie trwam,
jestem płatkiem śniegu, co na skroń Ci spadł.
Małym liściem drzewa leżącym u stóp,
odrobiną leku na samotność snów.
Otulam wspomnieniem każdy jeden zmysł,
zakradam się co dzień w każdą Twoją myśl,
będąc Twoim cieniem iluzjami gram,
duszy drżącej w chłodzie ciepło serca dam.
Nawet jak mnie nie ma, to wciąż jestem tu,
gdzie Twe serce bije szeptem naszych słów,
walcem tańczy ziemia zakochanych dusz,
noc tęsknoty kryje wśród zapachu róż.
Z każdą minutą miłość umiera,
powoli kona bez znieczulenia.
Strzałą zatrutą do krwi się wdziera.
Jest jak ikona przyzwyczajenia.
Po dniu mija dzień mierzony zegarem,
rzeki skrawka nieba kijem nie zawróci.
Ten cudowny sen staje się koszmarem.
Obudzić się trzeba, aby drwa dorzucić.
Dłoń delikatnie odgarnia trawę,
źdźbła przepuszczając między palcami.
Jeszcze ostatnie dwa ruchy żwawe,
na nogi wstając szepczę ustami:
nie ma, zgubiłem, już nie odnajdę.
Gdzie on być może, gdzie się zapodział?
Jak go straciłem? I czy go znajdę?
W życiu już gorzej być nie może.
Już nie otworzę serca Twojego,
już mi samotność tylko pisana,
już nie ułożę pasjansu swego
z Tobą kochana.
Do serca kluczyk gdzieś zagubiony
pośród barw łąki zdobionych rosą.
Pokory uczy raj utracony,
a kwiatów pąki łzy dzisiaj niosą.
Jak nerwowym nie być, kiedy w ludzkim ciele
tyle jest komórek i wszystkie nerwowe.
Jak swą drogę przebyć, kiedy ich tak wiele
i wszystkie pod górę, zwłaszcza te brukowe.
Los jak kot rasowy kłębek nam rozwija,
wyjęty przed zmrokiem z dna puszki Pandory.
Czyniąc swoje łowy jednak nie zabija,
tylko z każdym krokiem wypuszcza swe zmory.
Przetacza łapkami plątając nić nieba,
szuka w kłębku pępka, bawiąc znakomicie.
To już jest za nami, teraz wrócić trzeba
po nitce do kłębka, by przywrócić życie.
Bywa, że ogień trudno rozpalić
i choć są chęci, nie ma ogniska,
a tuż za rogiem, albo w oddali
czasami wznieci go jedna iskra.
Bywa, że ciepłem swym nas otuli,
może się zdarzyć, że da nadzieję
lub będzie piekłem okrutnych bóli,
mocno poparzy swoim płomieniem.
Bywa, że gaśnie niepodsycany,
wolno go trawi płomienna cisza
lub się rozniesie wiatrem rozwiany,
by pozostawić po sobie zgliszcza.
Odziany strachem w księżyca blasku
na skraju ciszy i krzyku mroku,
stoję pod dachem, niczym w potrzasku
bojąc poczynić jednego kroku.
Przede mną ciemno, głucho i strasznie,
nade mną gęsta bagnista noc,
ktoś tu jest ze mną, a może właśnie
samotność częsta wezwała go.
Obecny duchem, lecz brak mu ciała,
oddech stłumiony za sobą słyszę.
Odwaga puchem marnym została
i przerażony krzykiem tnę ciszę.
Coś sprowadziło mnie do zakątka,
gdzie księżyc gaśnie jak świeca nagle.
Serce stoczyło się do żołądka,
a może właśnie utknęło w gardle.
Oślepiający błysk z lewej strony,
teraz trzask z boku, gdzie ciemność także.
Wciąż niewidzący, światła spragniony,
wyławiam z mroku różne miraże.
Strach żyje we mnie i nie umiera,
nie chce oddalić się choć na krok.
Stworzyłem ciemnie, więc owoc zbieram,
koszyki malin czarnych jak mrok.
Bądź myślą ukrytą wśród rymów miłości,
co nieodgadniona moc nadziei czyni.
Zostań mgłą spowitą wśród szczytów czułości
lub falą jeziora w kieliszku martini.
Ogrzej mnie płomyka ciepłem wonnej świecy,
kiedy mrozem skute krążą myśli roje.
Bądź mi skrą kominka, co ciemnościom przeczy,
gdy noc swoim dłutem rzeźbi lęki moje.
Zostań kroplą wody źródła namiętności,
która świtem zwilży me usta spragnione,
bym poczuł się młody w obliczu starości,
kiedy serce milczy patynowym dzwonem.
Aleją brnę złamanych serc, mijam ludzi tłum.
Tutaj nie krew, tylko łez śpiew zaprasza do snu.
Miłość jest, niczym grzech gorąca.
Gdy mi źle, grzeszyć chcę bez końca.
Miłość jest, niczym śpiew słowika,
pragnę jej, ona mnie… unika.
Aleją brnę wylanych łez, mijam tłumy dusz.
Ponury bruk, choć pełno tu lekko zwiędłych róż.
Aleją brnę, już kończy się przede mną droga.
Wkraczam do miast tysiąca gwiazd na chwiejnych nogach.
Wysoko się wzbiła ptaków czarna chmura,
gdy ziemia zadrżała falując kwiatami.
Żarem zadymiła wulkaniczna góra,
lawę wypuszczała strzelając ogniami.
Płynne magmy suną wszystko pokonując,
Płyną wciąż do przodu stygnąc pomalutku.
Gdy przeszkody runą wilgocią parując,
kształtami ogrodu stygną, aż do skutku.
To co było żarem, opoką się stało,
ognia kolorami już się utrwaliło.
Urzeka swym czarem to, co pozostało.
Taka też czasami bywa właśnie miłość.
Miłość zapukała dziś do mnie dwa razy.
Udać, że nie słyszę, czy uchylić drzwi?
Cierpliwie czekała, bym mógł przestać marzyć,
wśród emocji wzruszeń niosła serce mi.
Zaczeka, czy wkroczy? Słyszę jakieś szmery,
w ciszy się rozległo cichutkie stuk puk.
Znów błyszczące oczy i ten uśmiech szczery,
niebo oraz piekło dzieli jeden próg.
Stojąc tak przed drzwiami uczuciami drżałem,
przekręciłem zamek, wyciągnąłem dłoń.
Szarpnąłem skrzydłami i wnet oniemiałem,
tutaj nie ma klamek, trzeba pchnąć z dwóch stron.
A gdy oczy otworzysz
rano w ciepłej pościeli,
to Ci powiem, że kocham
Ciebie wciąż i niezmiennie.
Słońce promień dołoży,
blaskiem lica zabieli,
by już więcej nie szlochać
w noce smutkiem tak ciemne.
Na stoliku położę
białą różę ode mnie,
obok kawę postawię
aromatem pachnącą.
Pocałunek dołożę,
aby było przyjemnie
i gramofon nastawię
nutą duszę kojącą.
Tańcem dzień rozbudzimy
i będziemy szczęśliwi
dłonie swoje trzymając
delikatnym uściskiem,
a po latach wspomnimy
jacy to żeśmy byli,
gdy z łóżka rano wstając
serca były tak bliskie.
Synchroniczne bicie serc,
fluidalny dotyk dłoni,
aby szum Niagary mieć
pulsujący tętnem w skroni.
Malowane blaskiem twarze,
rozbłyśnięte pełnią oczy,
w głowach suną stada marzeń,
by nad ziemią ich unosić.
Świat pokrywa tęczy mgła
barwiąc szarość kolorami,
tuż przed nimi miłość szła
patrząc w lustro ich oczami.
Dziś nie budźcie ich ze snu,
niech w letargu swoim trwają,
może przyjdą do mnie tu,
przecież drogi swej nie znają.
Wiatr zdmuchnął świecę, księżyc się schował,
słońce nie wzejdzie jutro o świcie.
Smutkiem szloch wzniecę… zacząć od nowa?
To już nie przejdzie… za krótkie życie.
Już nie poczuję Twego zapachu,
ani dotyku Twojej twarzy.
Gorycz znajduję w kwarcowym piachu,
ziaren bez liku i każde parzy.
Widzę Cię wszędzie… w makach na łące
i nad jeziorem tam gdzie konwalie…
białe łabędzie… słońce gorące…
świat stał otworem, w nim anomalie.
Komnata w zamku i tężnia solna,
kamieniołomy i zapach lasu.
Znikłaś w ułamku, a jednak z wolna,
gdy padły gromy naszego czasu.
Miłość nie zdarza się codziennie,
ma odmian tyle i tyle twarzy.
Miłość wyraża się niezmiennie
zawiłym stylem, huśtawką marzeń.
Ja pokochałem piękną księżniczkę,
bez wzajemności, tak czasem bywa.
Sercem wjechałem w ślepą uliczkę,
mowę miłości w sercu ukrywam.
Dziś walentynki, ja zakochany
Tobie ma pani życzenia złożę.
Poznam smak szminki, będę kochany,
na uczuć grani serce położę.
I choć od Ciebie życzeń nie będzie,
nic mi nie stanie dziś na przeszkodzie
być w siódmym niebie, widzieć Cię wszędzie,
czynić staranie, śnić o urodzie.
Ukryć miłości się nie da,
znika z twarzy zmęczenie,
promienny uśmiech ją sprzeda
i w oczach rozmarzenie.
Miłości schować nie można,
widać ją dookoła
i tylko myśl pobożna
gdzieś o dyskrecję woła.
Miłości nie zamkniesz w dłoni,
widać ją w każdym kłosie,
czuć ją wśród kwiatów woni,
słychać ją w barwnym głosie.
Widać ją przecież w wyglądzie
i w tańcu na parkiecie,
więc kiedy ją posiądziesz,
nie chowaj… daj kobiecie.
Serce moje kryształowe
ton wysoki wydobywa.
Krwią go poję, jest gotowe
iść w obłoki, świat zdobywać.
Blaskiem bije i czystością,
i tak pięknie rytm wybija.
Ono żyje wciąż miłością
i nie pęknie, choć czas mija.
Bo kryształy nie pękają,
rozsypują się w okruchy
i świat cały w dupie mają,
gdy miłują, to bez skruchy.
Serce moje kryształowe,
ktoś go skradnie wnet bez walki,
lecz się boję, że choć zdrowe,
to rozpadnie się w kawałki.
Martwa lub żywa poszukiwana,
nagrodą będzie spokojne życie.
Wciąż się ukrywa w stogu siana,
szukam jej wszędzie, szukam jej skrycie.
Miłość wzajemna, miłość wyśniona,
bez niej jest pustka wichrem targana,
jasność jest ciemna, bo drwi wciąż ona…
Na sercu chustka, tam gdzie jest rana
barwą czerwoną krwi zaplamiona.
Kolor miłości, lecz bólu także…
myśli me płoną, dusza złożona,
moc mojej złości bezsilna jakże.
A jeśli znajdę to czego szukam,
czy to już będzie kres moich marzeń?
Spokój odnajdę… nikt nie zapuka…
i cisza wszędzie… zabraknie wrażeń…
Chcę Ci powiedzieć (nikt nie usłyszy),
że kocham Ciebie jak nikt na świecie.
Musisz to wiedzieć (czy to Cię wzruszy?),
że jestem w niebie przy tej kobiecie.
Kobiecie, którą w Tobie ujrzałem…
to doskonałe wnętrze i ciało.
Z pachnącą skórą, wabiącym ciałem,
jest ideałem, jakich jest mało.
Jej czyste wnętrze mnie onieśmiela.
Na wspólną nutę dwie dusze grają.
To jak w piosence, w której lot trzmiela
sprawia, że skute lody zostają.
Chcę Ci powiedzieć, ale czy powiem?
Skąd mi to wiedzieć? Dziś się nie dowiem.
Czy miłość, to słowik w klatce uwięziony,
aby swoim głosem budził nas rankami? …
Czy miłość, to słowik na wolność puszczony,
gdy może wraz z kosem latać nad lasami?
Czy kochać, to znaczy zrywać kwiaty polne,
by cieszyły oczy w wazonie na stole? …
Czy kochać, to raczej kiedy rosną wolne,
a ich zapach wkroczy w lawendowe pole?
Czy tęsknić, to może biały żagiel w dali,
z wiatrem znikający gdzieś na horyzoncie? …
Czy jechać nad morze, dać się ponieść fali,
aby promyk tlący dał ognie gorące?
Pytania już padły, lecz zostało jedno,
to znaki na niebie dzisiaj je zadają,
a umysł upadły myślą drąży jedną,
czy ja kocham Ciebie, czy też swoje ciało?
Mówisz, że kochasz…że zabić możesz,
mówisz, że tęsknisz, jak nikt ze świata…
że nocą szlochasz, gdy puste łoże,
że wszyscy piękni są tego lata.
Szepczę… jedyna dla mnie stworzona,
Ty ideałem jesteś mych marzeń,
taka dziewczyna prawie jak żona,
gdy Cię poznałem, nie brakło wrażeń.
Słowa przemknęły pomiędzy nami,
zawirowały jak liść na wietrze,
we mgle zniknęły razem ze snami,
i nadmuchały balon powietrzem.
Różowy balon pośród obłoków,
ciągle się wznosi, aż kiedyś pęknie,
ścieżki się spalą z tysiącem kroków…
miłość nie prosi i nie przyklęknie.
Oczy błyszczące, jak krople rosy,
które o świcie brylant udają.
Rude pachnące jaśminem włosy
wdzięcznie i skrycie na twarz spadają.
Lica jej gładkie, tak blaskiem biją,
jak księżyc w pełni gwiaździstą nocą.
Usta ukradkiem rubiny kryją,
uśmiech napełni jej serce mocą.
Szyja… aksamit, który w dotyku
palców opuszki napełnia drżeniem.
Dusza… dynamit, w swoim okrzyku
zwołuje wróżki z mocy nasieniem.
Piersi… owoce z sadu Wenery,
miękkie, dojrzałe, latem pachnące…
Ku szczęściu kroczę, bo do cholery
wreszcie poznałem dziewczę gorące.
Plaża zadrżała raz, drugi, trzeci,
zafalowała tafla jeziora.
Gwiazda spadała przestając świecić,
tęcza zachwiała się w swych kolorach.
Runęły mostu drewniane przęsła,
kawa wylała się z filiżanki.
Znów tak po prostu ziemia się trzęsła
i pomieszała zmierzchy i ranki.
Nogi w kolanach drżą galaretą,
serce dygocze, jak u słowika.
Moja kochana-jesteś kobietą
pełną zaskoczeń, jak sen chochlika.
W kolorach tremy odwaga znika,
przed jednym zdaniem jesteśmy niemi.
Trwogą żyjemy, bo nas spotyka
tuż przed wyznaniem trzęsienie ziemi.
Chciałabym tak wiele… za rękę Cię trzymać,
policzek w policzek poczuć jak oddychasz.
Chcę niemożliwego… we śnie Cię zatrzymać,
zatrzymać Twój uśmiech, gdy gazety czytasz.
Patrzeć, jak wykrzywiasz swe usta spragnione
przy kawie gorącej jak jakaś kochanka.
Chciałabym też cudu… Twe ciało zmęczone
budzić pocałunkiem każdego poranka.
Zjeść z Tobą makaron razem z warzywami,
słuchając muzyki, którą dusze grają,
a będąc znużona chcę zawładnąć snami
Swą głowę na piersi Twojej układając.
Kołacze pytanie w mojej głowie jedno,
czy ja wierzę w cuda? coś niemożliwego?
Jeden cud już stał się i to wiem na pewno,
znalazłam dziś Ciebie, mnie przeznaczonego.
Gdzie mam znaleźć słowa najpiękniejsze z pięknych,
aby móc słowami wyrazić swą miłość.
Gdzieś wiatr je pochował wśród jesiennych liści,
maskując barwami to, co się zgubiło.
Gdzie odnaleźć gesty, te najczulsze z czułych,
aby móc wyrazić znów swoje oddanie.
Rozsiane bez reszty pod stropem kopuły,
gdzie namiętnym razi Wenus pożądaniem.
Jak zbudzić uczucia w kołysce uśpione,
kiedy sen głęboki przerwać się nie daje,
gdy wszystkie odczucia w kostkę ułożone,
niczym snu obłoki lecą ponad rajem.
Jak wierszem poruszyć ciche, szare dusze
boso stąpające swoimi ścieżkami.
Jak im serca skruszyć dostarczając wzruszeń,
gdy serce gorące skute jest lodami.
Chciałem serce Ci darować,
lecz zamarzło mi po drodze,
w zaspach śniegu po kolana
wędrowałem pośród marzeń.
Nie zdążyłem się już schować
przed siarczystym, srogim mrozem,
chociaż ciepło było z rana,
to inaczej chciał bieg zdarzeń.
Może usiąść przy kominku,
gdzie płomienie skrami grają
i poczekać minut parę,
aby trochę odtajało?
Przy płomiennym mocnym drinku
myśli w głowie kołatają,
że kobiece ciało żarem,
lepiej serce by rozgrzało.
Zabierz moje serce. Nie czekaj, nie czekaj.
Zabierz moje serce, póki życiem bije.
Miłość jest pisana naturze człowieka,
albo da mi życie, albo mnie zabije.
Zabierz moje dłonie i opleć swe ciało,
zamień drżenie ciała w bicie serca mego,
a gdy drżeć przestanie, to tylko zostało
zasnąć i zapytać: dlaczego? dlaczego?
Zabierz moje serce, by móc je porzucić,
daj mi chwile piękne, abym mógł się smucić,
spij z ust moich nektar, zostaw smak goryczy.
Zabierz, zabierz serce, bo tak pragnę tego,
poczuj bicie serca, swojego, mojego.
Zabierz już, nie zwlekaj, czas się przecież liczy.
Pod tym adresem już nikt nie mieszka,
nikt nie otwiera drzwi na dźwięk dzwonka.
Tu anioł z biesem… orzeł i reszka…
śmierć tu umiera śpiewem skowronka.
Wiatr tu nie wieje, nie świeci słońce,
kolory w sepii się zatopiły.
Nikt się nie śmieje, a róże pnące
tylko świt krzepił, gdy rosę piły.
Listonosz tylko puka dwa razy,
kładzie awiza na parapecie.
One są chwilką, jak snów obrazy,
nim wiatru bryza je stąd zamiecie.
Włosy ogniste, co swym płomieniem,
jak deszcz spadają na blask policzka,
tworząc mieszankę światła wraz z cieniem…
kusi miłości ślepa uliczka.
Jak łezki szczęścia rymy spływają,
piękną poezją do ust sięgając,
usta natchnione się poruszają
niebiańskie strofy wypowiadając.
Wezmę atrament i gęsie pióro,
kartkę papieru bielą błyszczącą.
Stworzę firmament tą ręką, którą
dzisiaj niewielu uzna piszącą.
List będzie krótki, czy ktoś go czeka?
Czy ludzie jeszcze listów czekają?
Zawrę w nim smutki z życia człowieka,
jesienne deszcze, co z wiatrem grają.
Będzie tęsknota, co z serca płynie,
słowo pisane wróci do życia.
Jesienna słota topiona w winie,
by ukryć ranę człowiekiem bycia.
Piszę do Ciebie i mam nadzieję
znaleźć człowieka w Twojej złej duszy,
będąc w potrzebie ziarno zasieję,
a Ty nie zwlekaj, serce zło skruszy.
Teraz wypiję butelkę wódki,
a list w rulonik zgrabnie zawinę,
żale zabiję, utopię smutki,
a list z mej dłoni, w butelce płynie.
Fala go rzuci pod Twoje nogi,
czy to docenisz, to niewiadoma.
Czy jarzmo zrzucisz, przekroczysz progi,
czy też nie zmienisz swoich przekonań.
Znów drżenie w krtani, oczy się pocą,
dezodorantu poszukać muszę,
czas wciąż mnie rani, więc późną nocą
głosy kurantów do ciszy zmuszę.
Mokra poduszka wyprana łzami,
kroki kieruję w stronę urwiska.
W objęciach łóżka przykryty snami,
myślą wędruję po wrzosowiskach.
Paproci liście, skrzypu łodygi,
mchem malowane ściółki w brzezinie,
winogron kiście i smak ostrygi,
snem pomieszane życie… jak w kinie.
Znów dłoń kobieca tak delikatna,
swoim dotykiem budzi marzenia.
Ciało podnieca, dusza podatna,
szybkim unikiem treść wiersza zmieniam.
Sen rymowany, a łzy jak proza,
tylko spis treści wątpliwość budzi.
W oczach firany, za nimi groza,
która się mieści w umysłach ludzi.
Gdzieś nagle słońce o świcie wschodzi,
roniąc łzy krwawe niczym rubiny.
Barwy gorące, wiatr co je chłodzi,
podmuchy żwawe z uśmiechem drwiny.
Tafla jeziora lekko zmarszczona,
fale w niej grając się rozmazują.
Deszczowa pora i ciszy zona,
a łzy spadając kręgi malują.
Gdzie snu granica, z czym on graniczy?
czy mam z nim zwlekać lub go unikać?
Pusta ulica i światła zniczy,
znów muszę czekać na dźwięk budzika.
Widziałem słońce, kiedy zachodzi,
jak blask rozlewa w toni jeziora.
Gwiazdy wschodzące, gdy noc się rodzi,
rosnące drzewa, a na nich kora.
Widziałem róże latem pachnące,
jak kwiatów płatki się rozchylają.
Widziałem burze, wierzby płaczące,
widziałem statki, jak przepływają.
Z pamięci wziąłem lata i wieki,
tak się starałem więcej nie marzyć
i choć zamknąłem swoje powieki,
wszystko widziałem na Twojej twarzy.
Ona przyszła boso wraz ze świtem słońca,
po tafli jeziora stąpając jak nimfa.
Włos zdobiony rosą, a w nim róża pnąca
i motyli sfora ożywczych jak limfa.
Jej odbicie w wodzie marszczone falami,