Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Bali jest pełna kontrastów i niepowtarzalnego piękna.
Ta niezbyt duża indonezyjska wyspa stała się ulubionym celem turystów z całego świata. Pobyt w raju na ziemi, duchowe przebudzenie, podróż zmieniająca życie – terminologia jest różna, niemniej na Bali każdy znajdzie coś dla siebie i będzie to zarówno surfer, imprezowicz, plażowicz, poszukiwacz przygód, jak i jogin. Są tu spokojne plaże, piękne krajobrazy, zielone pola ryżowe i niezwykłe świątynie. Wszystko dopełnia lokalny koloryt związany z obecną na każdym kroku tradycją.
Z opowieści dowiemy się, jakie miejsca warto odwiedzić oraz jakich błędów lepiej na wyspie nie popełniać. Ponadto poznamy sekrety obowiązującej tu religii i lokalnej społeczności, a także poczytamy zarówno o duchowości i duchach, jak i o psach i spotkaniach z małpami. Znajdziemy tu też odpowiedzi na pytania: jak nosić sarong, jakie znaczenie ma ceremonia spiłowania zębów i dlaczego balijski taniec jest tak ekscytujący.
Przepiękne zdjęcia z prywatnego archiwum autorki pozwolą nam przenieść się do barwnego świata tej magicznej wyspy, która emanuje specyficzną atmosferą – aby ją zrozumieć – trzeba jej doświadczyć na własnej skórze.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 141
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Wstęp
Być może Bali znajduje się już na szczycie twojej listy podróżniczych marzeń. Dzięki słynnej książce Jedz, módl się, kochaj ta niezbyt duża indonezyjska wyspa stała się ulubionym celem turystów z całego świata. Tyglem idealnym, w którym mieszają się lokalsi, ekspaci i podróżnicy. Bali emanuje specyficzną atmosferą, której – aby ją zrozumieć – trzeba doświadczyć na własnej skórze. Pobyt w raju na ziemi, duchowe przebudzenie, podróż zmieniająca życie – nomenklatura jest różna, niemniej na Bali każdy znajdzie coś dla siebie: i surfer, i imprezowicz, i jogin, i plażowicz, i poszukiwacz przygód. Długoletni rezydenci zgodnie twierdzą, że mimo turystycznego boomu na wyspie wciąż można znaleźć to, co sprawiło, że zakochali się w niej za pierwszym razem: spokojne plaże, bujne zielone pola ryżowe i lokalny koloryt związany z obecną na każdym kroku tradycją. Być może czyni ją tak magicznym miejscem wyznawana religia? Ten specyficzny klimat trudno opisać słowami. Ale jedno jest pewne – jeden dzień na Bali i będziesz zakochany po uszy. Kilka dni na Bali, a już nie zechcesz wyjechać.
Mój pierwszy raz na Bali
Czternaście tysięcy kilometrów. Dwadzieścia dwie godziny podróży, jeśli trafi się dobre połączenie lotnicze. W cenie biletu dwadzieścia pięć kilogramów bagażu, który musi wystarczyć na kilka miesięcy. W połowie drogi przerwa na rozprostowanie nóg w Dubaju albo Dosze, jeśli ma się szczęście. Potem jeszcze tylko taksówka z lotniska i dom.
Oto dystans pomiędzy moim domem a... domem. Jak to się stało?
Przygodę z Azją Południowo-Wschodnią rozpoczęłam w 2015 roku, w Tajlandii, w trakcie swoich pierwszych prawdziwie egzotycznych wakacji. Miałam za sobą bardzo ciężki rok, więc traktowałam je jak wybawienie. Na wyspę Phuket wybraliśmy się z moim chłopakiem w listopadzie, kiedy w Polsce zaczynało się robić naprawdę zimno i paskudnie. Nigdy nie zapomnę pierwszego powiewu ciepłego, wilgotnego powietrza na twarzy po wyjściu z lotniska. Pamiętam też swoją ulubioną plażę opodal hotelu i pierwszy zakup na tajskim bazarze, najtańszy hamak. Rozwiesiłam go między drzewami. I właśnie leżąc w tymże hamaku, pomyślałam, że takie życie chciałabym wieść. Że o takie życie warto zawalczyć.
– A co, gdybyśmy nie wrócili? Gdybyśmy zostali w tym cudownym raju przez całą zimę? – zapytałam mojego chłopaka.
Nie chciałam spędzić życia zamknięta w mieszkaniu i w biurze, na zmianę. Chciałam pracować na świeżym powietrzu, chodzić boso po plaży, oddychać słonym powietrzem, jeść przepyszne zdrowe jedzenie każdego dnia.
Wtedy wrócić musieliśmy, ale w mojej głowie powstał już plan. A kiedy coś sobie wymyślam, marzenia szybko stają się rzeczywistością. Przez cały rok pracowaliśmy i odkładaliśmy pieniądze, żeby równo po dwunastu miesiącach stanąć ponownie na tajskiej ziemi. Na początku naszej pierwszej półrocznej podróży.
Nasze mieszkanie na Phuket stało się bazą wypadową. Udało się nam odwiedzić siedem krajów i zobaczyć piętnaście mniej lub bardziej rajskich wysp. Przygodą okazała się zarówno jazda pociągiem do Kambodży, jak i powrót stamtąd przeładowanym busem. Zobaczyliśmy nowoczesny Hongkong i Makau, stolicę hazardu. Zakochaliśmy się w białym miękkim piasku malezyjskich wysp. Zaliczyliśmy kilkukrotnie Singapur i posmakowaliśmy Wietnamu, zarówno na północy, jak i na południu. Nigdy nie zapomnę smaku chrupiących bagietek w Sajgonie po pięciu miesiącach w Tajlandii, kraju, w którym królem glutenu jest co najwyżej chleb tostowy. Ale żadna z tych podróży nie zapadła mi w serce i w głowę jak wyprawa na Bali.
„Nowy tydzień rozpoczęliśmy na rajskiej Bali. Spędziliśmy pięć dni, korzystając z uroków imprezowego Seminyaku i malowniczego Ubud. Zakochałam się w tej wyspie od pierwszego wejrzenia! Przemili ludzie, dziesiątki klimatycznych i pięknych miejsc, urozmaicona kuchnia, mnóstwo knajpek dla Europejczyków stęsknionych za normalnym śniadaniem, piękne plaże i zapierające dech w piersiach zachody słońca, świetne pamiątki do kupienia na każdym rogu. O Bali można by z pewnością napisać książkę, ale pięć dni to za mało, żeby fachowo wypowiedzieć się w temacie”. Dokładnie tak napisałam o Bali na swoim blogu 26 stycznia 2017 roku, krótko po mojej pierwszej wizycie na wyspie. Dziś, prawie sześć lat później, powstaje ta książka. Wciąż nie mogę w to uwierzyć!
Z perspektywy turystki
Typowy Wayan
Lądujemy późnym popołudniem w gorący, parny dzień.
Wilgotność powietrza w porze deszczowej na Bali jest trudna do zniesienia dla przeciętnego turysty. Przynajmniej na początku. Ponieważ wyspa leży blisko równika, jest tutaj ciepło przez cały rok. Dlatego właśnie jest tak zwanym kierunkiem całorocznym – jej tropikalny klimat przyciąga podróżników jak magnes. Średnia całoroczna temperatura to około 26–27°C, wilgotność sięga 85–90 procent! Najbardziej mokrym – i najgorętszym – miesiącem na Bali jest styczeń, z sumą opadów wynoszącą średnio ponad 90 milimetrów. Gorący i lepki to najlepsze słowa, aby go opisać.
Wychodząc z lotniska, człowiek czuje się tak, jakby cały wpadał w wilgotną, ciepłą gąbkę. Na szczęście przed terminalem czeka na nas hotelowy kierowca. Przedstawia się jako Wayan. Wymieniamy kilka grzecznościowych zdań, oboje zbyt zmęczeni na wdawanie się w dłuższą rozmowę. W hotelu wita nas recepcjonista, na którego plakietce widnieje imię... Wayan. No dobrze, zbieg okoliczności. Jednak przy trzecim poznanym Wayanie zaczęłam zastanawiać się, czy może to jednak żart, którego nie rozumiem. Ale nie, na Bali połowa ludzi nosi to imię.
Choćby najkrótszy czas na Bali to gwarancja spotkania z wieloma przyjaznymi mieszkańcami i nawiązania mnóstwa nowych znajomości. Pierwszą rzeczą, jaką prawdopodobnie zauważysz, kiedy zaczniesz rozmawiać z miejscowymi, będą ich imiona. Najbardziej popularne to Wayan, Made i Putu. Podobnie jak ja odniesiesz wrażenie, że tylko takie tu istnieją. Na dodatek, w przeciwieństwie do wielu innych kultur, Balijczycy nie mają nazwisk rodowych, więc odróżnienie jednego Wayana od drugiego może okazać się nie lada problemem. Na początku przeżywasz szok, ale za chwilę orientujesz się, że w balijskim systemie nazewnictwa istnieje swoisty porządek, który pomaga uszeregować jednostki w rodzinie i społeczeństwie.
Otóż podobnie jak w Indiach na Bali obowiązuje system kastowy. Pojawił się na wyspie w XIV wieku, kiedy została podbita przez królestwo Majapahit. Co to oznacza? Każdy Balijczyk przychodzi na świat jako członek jednej z czterech kast: sudra – chłopów, stanowiących blisko 93% populacji, wesja – kupców i urzędników administracyjnych, ksatria – wojowników i arystokratów, wreszcie brahmana – kapłanów.
Członkowie kasty najniższej, czyli większość społeczeństwa, mogą nadawać swym dzieciom tylko określone imiona. Nazywają dzieci zgodnie z kolejnością ich przyjścia na świat, a imiona są takie same zarówno dla mężczyzn, jak i kobiet. Pierwszemu dziecku nadaje się imię Wayan, Putu lub Gede, drugiemu – Made („środkowy”) lub Kadek, trzeciemu – Nyoman lub Komang, a czwartemu Ketut. Jeśli rodzina ma więcej niż czworo dzieci, cykl się powtarza. Stąd wyróżniki, na przykład Wayan Balik, czyli wolnym tłumaczeniu „kolejny Wayan”.
Proste, prawda? Ale co z lokalsami, którzy nie noszą żadnego z tych imion? Noszą inne, zdradzające przynależność kastową. Członkowie wesja często nazywani są Gusti, Dewa lub Desak, ludzie z kasty ksatria Ngurah, Anak Agung lub Tjokorda, a ci z brahmana Ida Bagus (mężczyźni) lub Ida Ayu (kobiety). Przyimek Jero wskazuje, że dana osoba, zazwyczaj kobieta, weszła w związek małżeński z przedstawicielem kasty wyższej.
Można też natknąć się na ludzi o imionach, które nie pasują do żadnej z powyższych kategorii. Najprawdopodobniej używają pseudonimów. Czy może dziwić, że przy tak wielu Wayanach i Madach Balijczycy pragną się wyróżniać? Przydomki na Bali mogą opisywać atrybuty fizyczne, jak Made Gemuk (gruby Made) czy cechy charakteru – Ketut Santi (spokojny Ketut). W tej kwestii panuje duża dowolność (np. Wayan John).
Większość Balijczyków nadaje dzieciom również drugie lub trzecie – hinduskie – imię niosące pozytywne konotacje. Przykłady to Suardika (światło przewodnie), Setiawan (wierny) lub Dewi (bogini). Czasami Balijczycy dodają je do właściwego imienia lub skracają i używają jako nick. Budi to skrót od Budiasa (pełen energii), Widi od Widiarta (przyjazny).
Wreszcie, używając pełnych imion, Balijczycy dodają do nich przedimek oznaczający płeć: „I” w przypadku mężczyzn, „Ni” dla kobiet. Zatem I Wayan Darma Putra to pierworodny syn, podczas gdy Ni Anak Agung Rai to członkini kasty ksatria.
Jeszcze się nie pogubiłeś? Osobom z zewnątrz rozpracowanie systemu zajmuje trochę czasu, ale kiedy już to zrobią, poruszanie się w zawiłościach tej balijskiej onomastyki przestaje być problemem.
Jak nosić sarong?
„Typowy Wayan” musi się jakoś ubierać. I jego żona także. A typowym ubiorem na Bali jest sarong.
Po balijsku sarong to kamen. Noszą go zarówno kobiety, jak i mężczyźni, choć wiążą tkaninę na biodrach inaczej. Od lewej do prawej, do kostek, do pół łydki, fałda z przodu, wiązanie... Dość. Łatwiej będzie skorzystać z internetu.
Wersja damska:
https://www.youtube.com/watch?v=7deHsFNFhpA
Wersja męska:
https://www.youtube.com/watch?time_continue=93&v=lqbHUmOH0rY&embeds_euri=https%3A%2F%2Fwww.google.com%2F&feature=emb_logo
Prawda, że proste?
W przypadku kobiet sarong powinien okrywać ciało od bioder do kostek, w przypadku mężczyzn sięgać połowy łydki. Może być mocowany jak na filmie, węzłem na tkaninie, lub za pomocą długiego sznurka przywiązanego do jednego z jej rogów. Balijskie kobiety zazwyczaj noszą na brzuchu gorset, który pomaga im utrzymywać właściwą postawę. Szarfa w talii (senteng) jest obowiązkowa dla obu płci, gdy biorą udział w jakiejś ceremonii lub odwiedzają świątynię. Kobiety przewiązują szarfą bluzkę.
Ubud
Co przychodzi ci do głowy, kiedy myślisz o Bali? Białe i czarne plaże? Szalone imprezy w Kucie? A może nieziemskie widoki z klifów Uluwatu? Serce i dusza tego raju leżą nieco dalej, na wzgórzach, w spokojnej zieloności Ubud, legendarnej duchowej stolicy wyspy, która oferuje odwiedzającym połączenie starożytnej mądrości przodków i współczesnego uroku. Tu znajdziesz wszystko: od ponadczasowej metafizyki po sztukę dawną i nowoczesną, od tętniących życiem kolorowych targów po uzdrawiającą ciszę tropikalnej dżungli, od gonitwy za wodospadami po odkrywanie ciała i duszy poprzez jogę.
Każdy region Bali jest wyjątkowy, każdy można opisać w kilku słowach i każdy z nich z pewnością może skraść twoje serce. Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam Ubud, byłam pod ogromnym wrażeniem otaczającej mnie roślinności – najpiękniejsze pola ryżowe, kilkusetletnie drzewa i wyrwane dżungli drogi, które bardziej przypominają zielone tunele. A wśród niej prawdziwe skarby. Na każdym kroku zmurszałe bramy chronią wejścia do kolejnej przepięknej balijskiej świątyni, która choć wygląda na zapomnianą, tętni swoim magicznym życiem. To się czuje, to się widzi. Duchowość wyspy wybrzmiewa w tym miejscu jakby wyraźniej. Ludzie przybywają tu, aby doświadczyć oświecenia.
Region Ubud ogromnie zyskał na popularności od nakręcenia filmu Jedz, módl się, kochaj (2010), w którym Elizabeth Gilbert (Julia Roberts) odwiedza miejscowego szamana, uzdrowiciela Ketuta Liyera. Ketut faktycznie był szanowanym medykiem i chociaż zmarł w 2016 roku, sztuka tradycyjnego uzdrawiania na tym obszarze rozkwita. Zawód uzdrowiciela nieustannie cieszy się tutaj popularnością, a do szamanów ustawiają się kolejki. To samo dotyczy rytuałów oczyszczenia w świątyniach, sesji uzdrawiania dźwiękiem i wielu innych atrakcji, jakie oferuje ta część wyspy poszukiwaczom duchowych ścieżek.
Najpopularniejsze świątynie, w których można spróbować doświadczyć duchowej przemiany, to Tirta Empul i Goa Gajah. Właśnie do tej drugiej skierowaliśmy kroki podczas naszego pierwszego pobytu na Bali. Z perspektywy czasu wiem, że nie mogłam dokonać gorszego wyboru!
Świątynia Goa Gajah, czyli Jaskinia Słoni, jest miejscem znajdującym się w wyjątkowo pięknym otoczeniu zielonego parku. Mimo że nazwa sugeruje inaczej, to święte stanowisko archeologiczne nie jest wypełnione wizerunkami tych zwierząt. Jedyne odniesienia do słoni to posągi Ganeśy, hinduskiego boga z głową słonia, oraz gigantyczna groźna twarz przy wejściu, którą uważa się za słoniowe oblicze. W pobliżu płynie Rzeka Słoni. Przed malutką jaskinią-świątynią znajduje się staw ze świętą wodą używaną w ceremoniach buddyjskich i hinduistycznych. Święta woda wypływa z siedmiu posągów symbolizujących siedem świętych hinduskich rzek. Można dokonać tu samooczyszczenia, choć nie jest to najpopularniejsze miejsce do odprawienia tego rytuału.
Niestety, świątynia sama w sobie nie jest ciekawa. Spotkaliśmy przed nią grupę lokalnych przewodników stojących przy puszkach na datki. Oferowali krótką wycieczkę po najbliższej okolicy jaskini, więc pomyśleliśmy, że to świetna okazja, by się czegoś dowiedzieć. Zostawimy im drobny napiwek i ofiarę na świątynię – i będą to doskonale wydane pieniądze. Przewodnik pokazał nam trzy miejsca i słabym angielskim wypowiedział kilka okrągłych zdań o jaskini i otaczających ją budynkach. Dodatkowo poświęcił nas i przykleił nam na czołach ryż.
Pomyślałabym, że to znak typu „patrzcie, frajer”, gdyby nie to, że przewodnik również miał ten ryż do czoła przyklejony. A dlaczego tak bym pomyślała? Bo po krótkiej wycieczce próbował skasować nas na dwadzieścia dolarów. Najlepiej amerykańskich.
Niestety, ciemną stroną masowej turystyki jest pozbawienie wyspy autentyczności. Najważniejsze miejsca kultu religijnego na Bali zmieniły się w ostatnich latach w prawdziwy turystyczny cyrk. To, co powinno być priorytetem, czyli doświadczanie duchowości i miejscowej kultury, zeszło na dalszy plan. Dzisiaj w najpopularniejszych atrakcjach na Bali roi się od naciągaczy.
Odmówiliśmy, oczywiście, zostawiliśmy tylko datek. Tym samym najprawdopodobniej wcześniejsze błogosławieństwo trafił szlag. Nie mieliśmy pretensji. Na wyspie jest wiele lepszych, piękniejszych i prawdziwszych miejsc, gdzie można oddać się w opiekę bóstwom.
Świątynia Tirta Empul jest jedną z najbardziej cenionych świątyń wodnych w Ubud, i to nie tylko ze względu na piękną architekturę i dekoracje. Słynie z tradycyjnego hinduistycznego rytuału oczyszczania wodą – melukat – któremu mogą poddać się także wyznawcy innych religii.
Woda jest największym zasobem naturalnym na ziemi. Na Bali związane z nią rytuały mają głęboki filozoficzny sens i są osadzone w tradycjach lokalnej społeczności. Melukat jest jednym z nich, sposobem na zbliżenie się do Wszechmogącego. Według hinduizmu balijskiego jest rytuałem oczyszczania duszy zwanym tirthayatra. Kapłani nie zabraniają oczyszczenia nikomu i chętnie służą pomocą w jego przejściu.
Odwiedzający świątynię turyści mogą po prostu wykąpać się w basenach świątynnych lub skorzystać z pomocy Balijczyka, który opowie im historię tego miejsca, zapozna z lokalnymi zwyczajami i pomoże przy błogosławieństwie wody. Jego obecność przydaje temu doświadczeniu znaczenia i czyni je o wiele bardziej ekscytującym.
W świątyni Tirta Empul znajdują się trzy baseny, które odpowiadają życiu przeszłemu, obecnemu i przyszłemu. Pierwsza ze świątynnych fontann służy do oczyszczania czakr, inne reprezentują różne emocje, które człowiek musi kontrolować, jak choćby zazdrość. Osoba w trakcie rytuału oczyszczenia umieszcza głowę pod strumieniem wody każdej fontanny i wypowiada swoją osobistą mantrę – intencję. Dwie fontanny służą wyłącznie do kąpieli martwych ciał przed ceremonią pogrzebową; warto się zorientować które, żeby z nich nie skorzystać (to kolejny dobry powód, żeby uciec się do pomocy miejscowego przewodnika).
Chociaż świątynię Tirta Empul odwiedziłam wielokrotnie, głównie jako przewodniczka odwiedzających mnie znajomych, nigdy nie wzięłam udziału w ceremonii oczyszczania wodą. Odbywają się one na Bali w kilku lokalizacjach. Wśród nich są świątynia Tirta Empul, świątynia Campuhan Windhu Segara, wioska Pekraman Sebatu i świątynia Goa Giri Putri na Nusa Penidzie.
Świętość przybytku to jedno, a jego komercjalizacja – drugie. Przy wyjściu z Tirta Empul znajduje się kilka straganów z pamiątkami. Drobne zakupy to doskonały sposób na wsparcie lokalnych mieszkańców i podziękowanie za podzielenie się z nami ich pięknym miejscem. Przy okazji: będzie to najpewniej twoja najlepsza transakcja! Powiem ci w tajemnicy, ale to właśnie przy świątyniach robię zawsze najlepsze zakupy. Są drewniane rzeźbione deski do serwowania potraw, ubrania, takie jak bawełniane sukienki czy szydełkowe topy, a także wiele akcesoriów i dodatków do domu. Uwielbiam kupować na lokalnych straganach, dzięki którym zabieram kawałek Bali do Europy i mam gwarancję, że moje ubrania i dodatki będą niepowtarzalne albo przynajmniej trudno dostępne. Mimo że shopping na wyspie ma swoją ciemną stronę.
Tym, co najbardziej mnie raziło w trakcie mojego pierwszego pobytu, było wszechobecne naciągactwo i niesamowita namolność handlarzy. Zachwycona pięknymi przedmiotami na straganach rozpoczęłam polowanie na pamiątki niemal od razu po przylocie. Szybko jednak mi się odechciało. Dlaczego? Nie mogłam zorientować się w cenach. Nie mogłam spokojnie przejść, obejrzeć wszystkiego i podjąć decyzji. Pytając o cenę danego produktu, dajesz sygnał, że chcesz go kupić, a wtedy handlarz łatwo ci nie odpuści. Nie pozwoli ci odejść, dopóki nie zostawisz właśnie u niego swoich pieniędzy. A jeśli stanowczo powiesz, że nie chcesz, to się obrazi. Tak, dobrze czytasz. Obrazi się i zapewne jeszcze zaklnie pod nosem. W takich sytuacjach tracę ochotę na kupowanie czegokolwiek. I mimo że mieszkam na Bali już od kilku lat, z powodu mojego wyglądu nadal jestem traktowana jak pozostali turyści, czyli jak żywy bankomat. Pamiętam, że podczas mojego zakupowego debiutu na odczepnego kupiliśmy u jednego ze straganiarzy torebkę, która rozwaliła się już następnego dnia, i łapacz snów. Za te dwie rzeczy zapłaciliśmy sto złotych, oczywiście po długotrwałych negocjacjach, ale tylko dlatego, żeby facet się wreszcie od nas odczepił.
Dzisiaj wiem już, jak postępować z handlarzami, jak skutecznie, choć z szacunkiem się targować, a przede wszystkim gdzie robić zakupy. Dlatego właśnie zakochałam się w Ubud Market.
Ubud Market
Był największym lokalnym bazarem w mieście Ubud i najpopularniejszym targiem na całej Bali. To tutaj kręcono niektóre sceny wspomnianego już filmu Jedz, módl się, kochaj. Jego nazwa – Pasar Seni Tradisional Ubud – nawiązywała do tradycyjnej okolicznej sztuki; w końcu Ubud znane jest jako miasto artystów – ale sam bazar nie miał ze sztuką zbyt wiele wspólnego. Stary kilkupiętrowy budynek położony w centrum i okalające go uliczki wypełniały małe stoiska lokalnych sprzedawców. Można było tam kupić dosłownie wszystko, od warzyw i owoców, poprzez ubrania i dodatki, na drewnianych penisach kończąc. Zresztą przeróżne gadżety z penisem znajdziesz na wyspie na każdym straganie. I to nie żart ani gadżet dla turystów. W miejscowej kulturze penis, swoją drogą atrybut jednego z najważniejszych dla Balijczyków bogów, jest symbolem płodności i przynosi szczęście, a także chroni przed złymi duchami.
Z przykrością muszę zawiadomić cię, że ta ikona Ubud w lutym 2022 roku została przeznaczona do rozbiórki, która zaraz później ruszyła pełną parą. Aktualnie w miejscu Art. Market powstaje centrum handlowe, w którym targowi sprzedawcy na pewno nie znajdą dla siebie miejsca ze względu na wysoki czynsz. Niestety, przedsięwzięcie odbiera miastu wiele uroku i pozbawia go ducha.
Mimo że nie dla wszystkich wystarczyło miejsca, handlarze przenieśli swoje kramy na pobliskie uliczki i próbują przetrwać. Gdy trafisz do Ubud, przejdź się tamtędy i wesprzyj ich w miarę możliwości. Kup piękny jedwabny szal, lekką koszulkę, jakiś posążek, latawiec, ręcznie tkaną torbę, kosz czy kapelusz lub biżuterię i wiele innych ręcznie wykonanych towarów. Znajdziesz tam również kącik artystów, którzy zaoferują ci swoje obrazy, chociaż taką pamiątkę z wakacji będzie raczej trudno zabrać do domu. Ale mimo wszystko ta niegdyś tętniąca życiem okolica przedstawia smutny widok.
Najlepszy