Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Oto opowieść o dojrzewaniu awangardy artystycznej w przedwojennym Lwowie – od pierwszego natarcia, jakim były wystawy formistów, aż do zaangażowanych społecznie działań w konwencji faktorealizmu. Opowieść o mieście, ale głównie o twórcach należących do Zrzeszenia Artystów Plastyków Artes, którzy po okresie terminowania u francuskich mistrzów nowoczesności zdołali wykształcić własny, w pełni oryginalny styl. „Obraz nie jest intelektualnym ciastkiem w złotych ramach, jest narzędziem komunikowania wzruszeń” – twierdzili.
Książka Piotra Łukaszewicza po raz pierwszy ukazała się w 1975 roku nakładem Wydawnictwa Ossolineum, przybliżając historię grupy Artes, aktywnej w latach 1929–1935 i zrzeszającej takie osoby jak Jerzy Janisch, Aleksander Krzywobłocki, Ludwik Lille, Margit Reich-Sielska, Roman Sielski czy Henryk Streng. Nowe wydanie uwzględnia aktualny stan badań nad sztuką awangardową, pozostaje jednak przystępną, wartko napisaną monografią, którą cechuje wysoka jakość opracowania oraz nienaganny warsztat.
O autorze
Piotr Łukaszewicz (ur. 1940) – historyk sztuki, wieloletni pracownik Muzeum Narodowego we Wrocławiu. Specjalista w zakresie malarstwa polskiego XIX i XX wieku, sztuki niemieckiej (zwłaszcza śląskiej) oraz historii muzeów. Autor książki Zrzeszenie Artystów Plastyków Artes. 1929–1935 (1975). Redaktor wielu katalogów wystaw i publikacji naukowych, m.in. Ekspresjonizm w sztuce polskiej (1981), Ludwik Lille. 1897–1957 (1985), Muzea sztuki w dawnym Wrocławiu (1988), Malarstwo polskie: XVII–XIX wiek (1992), Obrazy natury. Adolf Dressler i pejzażyści śląscy drugiej połowy wieku XIX (1997), Ikonografia Wrocławia (2008), Malarstwo niemieckie. Od klasycyzmu do symbolizmu (2012), Malarstwo polskie. Od baroku do modernizmu (2013).
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 314
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Wstęp
Przed ponad półwieczem, kiedy zacząłem zbierać materiały do przyszłej książki, Zrzeszenie Artystów Plastyków Artes[1] wydawało się należeć do jakiejś dawnej, zapomnianej epoki. Druga wojna światowa sprawiła, że rozproszył się krąg lwowskich plastyków, a tradycje uległy przerwaniu. Zaginął cały lub prawie cały dorobek Ottona Hahna i Aleksandra Riemera, których zamordowali hitlerowcy. Przepadła też spora część twórczości Jerzego Janischa, Ludwika Lillego, Margit Reich-Sielskiej i Mieczysława Wysockiego. Lwów znalazł się w radzieckiej Ukrainie, a większość członków Artesu opuściła miasto. Lille jeszcze w 1937 roku przeniósł się do Francji, gdzie udało mu się przeżyć okupację i rządy Vichy, inni wyjechali w czasie wojny lub bezpośrednio po niej, uciekając przed prześladowaniami lub nowym porządkiem. We Lwowie pozostali tylko Roman Sielski (Рома́н Се́льський) i jego żona Margit.
To, że zająłem się Artesem, wynikało poniekąd ze specyfiki miejsca, w którym podjąłem pracę w 1964 roku: Muzeum Śląskie we Wrocławiu[2] wraz z częścią zbiorów przejęło tradycje lwowskiego muzealnictwa, a zatem wydało mi się oczywiste, że obszarem moich zainteresowań powinna być właśnie sztuka lwowska. O twórcach Artesu wiedziałem wówczas niewiele, poza tym, że mieli związki z surrealizmem, co wydało mi się intrygujące. Nie były mi jednak obce nazwiska Henryka Strenga/Marka Włodarskiego[3] (pisał o nim Aleksander Wojciechowski w „Przeglądzie Artystycznym”[4]), Ludwika Lillego (jego paryskie prace przypomniała Władysława Jaworska[5]) czy Jerzego Janischa (parę lat wcześniej Marian Wójciak zorganizował w Muzeum Śląskim wystawę obrazów i rysunków z późnego okresu twórczości tego artysty)[6].
We Wrocławiu mieszkał jeden z założycieli Artesu – Aleksander Krzywobłocki, architekt z wykształcenia, autor fotomontaży, który pełnił funkcję dolnośląskiego konserwatora zabytków. Kiedy go poznałem, był już na emeryturze. Tak się szczęśliwie złożyło, że dysponował przywiezioną ze Lwowa dokumentacją własnej działalności artystycznej, a także całego Zrzeszenia. Były to bezcenne dla mnie katalogi wystaw i inne druki, z Ulotką „artes” na czele, fotografie nieistniejących już przeważnie dzieł oraz spory zestaw wycinków prasowych z omówieniami wystaw. Do rodzinnego Krakowa natomiast powrócił po wojnie Tadeusz Wojciechowski – pracował tam jako projektant witraży kościelnych. W dużym pokoju, wypełnionym różnymi sprzętami, pokazał mi swoje obrazy z czasów Artesu, a także wiele cennych dokumentów, m. in. jedyny zachowany egzemplarz ankiety w sprawie tzw. faktorealizmu.
Długie starania w Ministerstwie Kultury i Sztuki o wyjazd służbowy do Lwowa uwieńczone zostały sukcesem i w listopadzie 1968 roku spędziłem w tym mieście tydzień. Już wówczas myślałem o zorganizowaniu wystawy Artesu we Wrocławiu, a jednym z celów mojego pobytu było poszukiwanie prac, które można by wypożyczyć. Odwiedziłem przede wszystkim Sielskich. Od czasów przedwojennych zajmowali niewielkie mieszkanie w modernistycznej kamienicy przy ul. Akademika Pawłowa (dawniej Domagaliczów). Oboje byli aktywni artystycznie, uchodząc w środowisku za niekwestionowane autorytety w dziedzinie sztuki, opromienione legendą paryskich wspomnień. Roman wykładał jednocześnie w Instytucie Sztuki Dekoracyjnej. Mogłem poznać ich zachowane prace przedwojenne – obrazy i grafiki Romana, gwasze, rysunki i montaże Margit, a także dokumentację w postaci fotografii obrazów oraz wycinków prasowych. W muzeach lwowskich – Galerii Obrazów i Muzeum Ukraińskim – znalazłem jednak niewiele z tego, co mogłoby trafić na wystawę. Zrobiłem też pierwszą kwerendę biblioteczną, lecz dostępność różnych materiałów we Lwowskiej Narodowej Naukowej Bibliotece Ukrainy im. Wasyla Stefanyka okazała się ograniczona. Wiedziałem, że muszę tu wrócić na dłużej.
W czerwcu 1969 roku ponownie przyjechałem do Lwowa, tym razem na dwa tygodnie. Było to możliwe dzięki zaproszeniu od znanego historyka sztuki, Wołodymyra Owsijczuka (Володимир Овсійчук). Miałem okazję porozmawiać z innymi twórcami z szeroko rozumianego kręgu Artesu, m. in. z Romanem Turynem (Роман Турин)[7] i Jarosławą Muzyką (Ярослава Музика), dzięki czemu wiele się dowiedziałem na temat ukraińskiego środowiska artystycznego. Odwiedziłem też Włodzimierza Wysockiego, który pokazał mi zbiór gwaszy, akwarel i rysunków swojego zmarłego brata, Mieczysława.
Kontakty z rodzinami nieżyjących już artesowców były ważnym źródłem informacji o ich życiu i twórczości. W pierwszej kolejności trzeba tu wymienić wdowę po Marku Włodarskim, Janinę Brosch-Włodarską. Posiadała ona prawdziwy skarb – znaczną część twórczości męża, uratowaną przez siebie i wywiezioną podczas wojny ze Lwowa. Był to zespół obrazów olejnych, a przede wszystkim kilkaset prac na papierze, znakomitych rysunków i akwarel.
Korespondowałem też z rodziną Ludwika Tyrowicza: żoną Idą Tyrowiczową oraz bratem artysty, prof. Marianem Tyrowiczem. We Wrocławiu spotkałem się natomiast z synem Stefana Wojciechowskiego, Andrzejem. Sporo wniosły rozmowy ze Stanisławem Teisseyrem, Eustachym Wasilkowskim, Stanisławem Kramarczykiem. Od Marii Teiseyre otrzymałem cenne fragmenty wspomnień lwowskich i paryskich, spisanych przez Jerzego Janischa, których tylko niewielka część ukazała się drukiem w londyńskich „Wiadomościach”[8], a inna część niestety zaginęła. Zasięgnąłem też opinii u krytyków sztuki, którzy współtworzyli życie artystyczne Lwowa w okresie międzywojennym – wymienić tu trzeba przede wszystkim Helenę Blumównę, Jerzego Kulczyckiego, Janinę Kilian-Stanisławską oraz Ignacego Witza.
Wiedzę przekazaną przez uczestników i świadków wydarzeń należało poddać weryfikacji na podstawie zachowanej dokumentacji: katalogów wystaw, zaproszeń, nielicznych listów, a zwłaszcza recenzji, artykułów i różnych relacji prasowych. Przeglądanie roczników dawnej prasy było pracochłonne i wiązało się z wytrwałymi poszukiwaniami. Z powodu ograniczonego dostępu do lwowskich zbiorów bibliotecznych głównym źródłem wiedzy pozostawały biblioteki w Polsce, przede wszystkim Biblioteka Jagiellońska, ale też biblioteki warszawskie czy Biblioteka Uniwersytecka w Poznaniu.
Pierwszą okazją do zaprezentowania wyników moich poszukiwań stała się wystawa w Muzeum Śląskim we Wrocławiu, którą otwarto w kwietniu 1969 roku. Towarzyszył jej ilustrowany katalog z kolorową reprodukcją obrazu Tajemnica Tadeusza Wojciechowskiego na okładce – co było wówczas ewenementem w tego rodzaju publikacji[9]. Ekspozycja obejmowała dzieła członków Artesu, świeżo nabyte przez Muzeum Śląskie oraz wypożyczone ze zbiorów kilku muzeów polskich i kolekcji prywatnych (Janiny Włodarskiej, Tadeusza Wojciechowskiego). Udało się także pozyskać obrazy Sielskich i Wysockiego ze zbiorów lwowskich. Wśród prezentowanych materiałów archiwalnych były natomiast wydawnictwa Zrzeszenia oraz fotografie prac zaginionych. Wystawa spotkała się z dużym zainteresowaniem; póżniej pokazano ją także w warszawskiej Galerii Współczesnej, prowadzonej przez Marię i Janusza Boguckich, a także w Muzeum Pomorza Zachodniego w Szczecinie. Z entuzjazmem omówił ją w „Życiu Warszawy” Ignacy Witz[10].
Jesienią tegoż roku przedstawiłem na sesji Stowarzyszenia Historyków Sztuki w Słupsku fragment przygotowywanej rozprawy, zatytułowany Zrzeszenie „artes” i problem nadrealizmu. Pamiętam, że w czasie dyskusji prof. Mieczysław Porębski zgodził się z moją interpretacją paryskich związków grupy, co mnie bardzo ucieszyło. W swoich badaniach starałem się także nakreślić szersze tło, uwzględniając dorobek lwowskiej awangardy artystycznej przed powstaniem Artesu. Składały się na to kontakty Ludwika Lillego z poznańską grupą Zdrój, wystawy formistów we Lwowie (jeszcze pod pierwotną nazwą Ekspresjoniści Polscy), słynna ankieta „Gazety Wieczornej” na temat ekspresjonizmu, utworzenie lwowskiej „filii” formistów, wystawa Henryka Strenga i Ottona Hahna w 1928 roku. Wywiady z żyjącymi jeszcze wówczas formistami ze Lwowa, Janem Hrynkowskim i Zygmuntem Radnickim, niewiele wniosły. Woleli mówić o swej późniejszej twórczości. Wczesne, formistyczne prace Radnickiego poznałem dopiero po jego śmierci, dzięki życzliwości żony, Natalii Radnickiej. Z kolei akwarele Władysława Krzyżanowskiego, który do formistów wprawdzie nie należał, ale ich twórczość podziwiał i początkowo malował pod ich wpływem, zobaczyłem w Krakowie u jego siostrzenicy, prof. Heleny Madurowicz-Urbańskiej.
Doktorat o Artesie ukończyłem i obroniłem w Warszawie w 1973 roku. Praca ukazała się drukiem dwa lata później we wrocławskim wydawnictwie Ossolineum, w ramach redagowanej przez Instytut Sztuki PAN serii Studia z historii sztuki. Pewna ilość egzemplarzy dotarła wówczas do Lwowa, budząc – podobnie jak wcześniej katalog wystawy – uznanie wśród żyjących uczestników i świadków działalności Artesu oraz zainteresowanie w kręgach młodszych artystów ukraińskich. Pozytywnie oceniono uwzględnienie ukraińskich związków Artesu i roli grupy ANUM. Do tematu Artesu wracałem sporadycznie i później, zwłaszcza w 1985 roku, kiedy zorganizowałem w Muzeum Narodowym we Wrocławiu wystawę monograficzną Ludwika Lillego, pokazaną następnie w Muzeum Narodowym w Warszawie[11]. Bezpośrednim powodem jej powstania stało się przekazanie do muzeów polskich przez mieszkającą w Paryżu bratową artysty, Irenę Lille, całej jego spuścizny, która obejmowała prace powstałe po wyjeździe do Paryża.
Dzisiaj, po wielu latach, z radością stwierdzam, że literatura poświęcona sztuce nowoczesnej bardzo się wzbogaciła. Zrzeszenie Artes znalazło należne mu miejsce w syntetycznych opracowaniach polskiego modernizmu[12]. Postacią, która przyciąga szczególną uwagę badaczy i krytyków, jest Henryk Streng/Marek Włodarski, niewątpliwie jeden z najwybitniejszych twórców nie tylko lwowskiej awangardy, ale też znaczący uczestnik powojennego życia artystycznego w Polsce. Pierwszą monograficzną wystawę artysty zorganizowało warszawskie Muzeum Narodowe pod koniec 1981 roku[13], jednak ze względu na wprowadzony wówczas stan wojenny nie miała ona należnego odbioru. Spośród późniejszych, mniejszych i większych, wystaw Strenga/Włodarskiego trzeba wspomnieć o dwóch: w poznańskiej Galerii Piekary (2009) oraz w Państwowej Galerii Sztuki w Sopocie (2013). Z okazji tej pierwszej opublikowano obszerny tom materiałów dotyczących artysty, zawierający też kalendarium w opracowaniu Józefa Chrobaka[14]. Drugiej towarzyszył natomiast katalog z odkrywczym studium Piotra Słodkowskiego[15]. Autor ten opublikował sześć lat później obszerną książkę poświęconą Strengowi, w której wnikliwie interpretuje jego modernizm, zaangażowanie i tożsamość[16]. W 2021 roku Słodkowski zorganizował natomiast retrospektywną wystawę Strenga, prezentując na niej również prace innych członków lwowskiej grupy. Twórczość Artesu była też istotną częścią wystawy w Muzeum Sztuki w Łodzi – awangardowe środowisko artystyczne we Lwowie zostało na niej przedstawione przez pryzmat działalności poetki i krytyczki Debory Vogel[17].
W latach dziewięćdziesiątych XX wieku nowoczesną sztuką lwowską zainteresowali się ukraińscy badacze. Należy tu wspomnieć zwłaszcza o Ołenie Ripko (Олена Ріпко), która w ramach dużego projektu wystawienniczego zaprezentowała obszerny zestaw prac członków Artesu[18]. Syntetyczny przegląd tamtejszych zjawisk artystycznych nakreślił też Andrij Bojarov (Андрій Бояров)[19], będący zarazem tłumaczem i redaktorem ukraińskiego wydania niniejszej książki[20].
Nowe interpretacje, oparte na analizie lokalnego jej zakorzenienia, pozwoliły w świeży sposób spojrzeć na lwowski modernizm, z różnych powodów dawniej marginalizowany. Dorobek Zrzeszenia Artes budzi coraz częściej zainteresowanie jako oryginalny wytwór wieloetnicznej kultury dawnego Lwowa – kultury polsko-żydowsko-ukraińskiej.
Książka nie powstałaby przed półwieczem, gdyby nie pomoc wszystkich wymienionych wcześniej uczestników i świadków wydarzeń, dzisiaj już nieżyjących. Jestem im ogromnie wdzięczny, że zechcieli podzielić się ze mną swymi wspomnieniami i wiedzą o czasach ich młodości.
Pragnę tu wspomnieć też wiele innych osób, z którymi rozmawiałem lub korespondowałem na tematy związane z książką. Byli to (w porządku alfabetycznym): Wołodymyr Łasowśkyj (Володимир Ласовський), Witold Manastyrśkyj (Вітольд Манастирський), Mieczysław Marcinkiewicz, Zofia Matusiakowa, Janina Papierkowska, Aleksander Rafałowski, Jan Reychman, Ernestyna Sandlowa, Zofia Zimnowa. We wdzięcznej pamięci zachowuję też pomoc mego promotora prof. dr. Andrzeja Ryszkiewicza, a także recenzentów pracy doktorskiej, prof. dr. Ksawerego Piwockiego i doc. dr. Andrzeja Jakimowicza. Korzystne warunki do pracy stworzyły mi instytucje patronujące moim badaniom: Instytut Sztuki PAN w Warszawie i Muzeum Narodowe we Wrocławiu. Za koleżeńską pomoc dziękuję dr Bożenie Steinborn. Lista podziękowań nie byłaby pełna, gdybym nie wspomniał mego Ojca, którego życzliwa uwaga i pomoc towarzyszyły mi stale w pracy i którego pamięci książkę tę pragnę poświęcić.
Dziękuję Wydawnictwu Ossolineum za podjęcie trudu przygotowania nowej edycji monografii Artesu. Jestem także wdzięczny Andrijowi Bojarovowi za napisanie posłowia do niniejszego wydania oraz opracowanie dodatkowych przypisów, które aktualizują stan wiedzy o lwowskim modernizmie.
maj 2020/sierpień 2022
Nowa sztuka w życiu artystycznym Lwowa lat dwudziestych
Wystawy formistów i opinie miejscowej krytyki
Nowe kierunki artystyczne, określane nieprecyzyjnie nazwami ekspresjonizmu, futuryzmu czy kubizmu, docierały do nas przed pierwszą wojną światową drogą publikacji obcych oraz pierwszych omówień w polskich periodykach krytycznoliterackich[21]. Około 1912 roku zaczęły też znajdować pewien oddźwięk w pracach kilku przyszłych twórców ruchu awangardowego w Polsce, którzy mogli poznać je na Zachodzie[22].
Wydaje się, że pierwsze i na długi czas jedyne bezpośrednie zetknięcie z nowymi tendencjami na ziemi polskiej dała wystawa zorganizowana w czerwcu 1913 roku we Lwowie przez tamtejsze Towarzystwo Przyjaciół Sztuk Pięknych, w ramach współpracy z berlińską galerią Der Sturm. Wystawa ta, pokazana już poprzednio w Budapeszcie, obejmowała dzieła ekspresjonistów niemieckich (m. in. Hansa Richtera, Ludwiga Meidnera, Oskara Kokoschki), rosyjskich (Wassiliego Kandinsky’ego i Aleksieja Jawlensky’ego, z dużym zespołem aż 52 prac) i czeskich (Bohumila Kubišty)[23]. Choć nie przeminęła zupełnie bez echa, nie spotkała się z zainteresowaniem, na jakie zasługiwała.
Polski ekspresjonizm narodził się nie we Lwowie, lecz w Poznaniu i Krakowie, w obu tych miastach zresztą różnie pojmowany. Z końcem 1917 roku zaczął wychodzić poznański „Zdrój” pod redakcją Jerzego Hulewicza i patronatem Stanisława Przybyszewskiego, z którym to pismem współpracowała grupa plastyków Bunt[24]. Niemal równocześnie otwarto w krakowskim Pałacu Sztuki pierwszą Wystawę Ekspresjonistów Polskich, zwanych później formistami. Oddziaływanie tych wydarzeń dało się odczuć dość szybko we Lwowie, a to dzięki osobistym koneksjom z tym miastem niektórych spośród współtwórców obu ognisk nowej sztuki. Zrelacjonowane w dalszym ciągu tej pracy, a nie zawsze dotąd znane fakty, zmuszają do skorygowania dość mechanicznie powtarzanej opinii o marazmie artystycznym byłej galicyjskiej stolicy, opanowanej rzekomo wyłącznie przez trzeciorzędnych epigonów.
Siódmego kwietnia 1918 we Lwowie, w salach TPSP, nastąpiło otwarcie drugiej z kolei, po inauguracji krakowskiej, Wystawy Ekspresjonistów Polskich, połączonej z ogólną Wystawą Polskiej Grafiki[25]. Pokaz ten, który był częściowo wyborem prac zaprezentowanych uprzednio w Krakowie, urządził jeden z założycieli grupy, lwowianin Jan Hrynkowski, współdziałający też w organizowaniu wystawy grafiki[26]; ekspozycja trwała do końca maja. Zaznaczyć trzeba, że pomysł przeniesienia wystawy krakowskiej do Lwowa narodził się już w grudniu 1917 r., a ujawnił go, w liście do sekretarza lwowskiego Towarzystwa Przyjaciół Sztuk Pięknych, Jan Bołoz Antoniewicz[27] wyróżniający się przychylnym zainteresowaniem dla nowych zjawisk w sztuce. Radził on wystawę sprowadzić jako „bardzo ważną”, ale zarazem przygotować odpowiednio miejscową krytykę i publiczność, „by się nie skończyło na drwinach, kpinach i dowcipkach”[28]. Pamiętał zapewne żarty i protesty sprzed lat piętnastu, towarzyszące dziełom kilku modernistów europejskich, pokazanym we Lwowie dzięki jego inicjatywie[29]. Z rady profesora skorzystano. Ekspozycji lwowskiej towarzyszyły odczyty, między innymi Leona Dołżyckiego, lwowskiego malarza, który właśnie w tym czasie przyłączył się do ruchu[30].
Pokaz sprowokował sławną ankietę lwowskiej „Gazety Wieczornej” na temat „ekspresjonizmu w sztuce plastycznej”, mającą, wedle zapowiadających ją anonsów, „przyczynić się do wyjaśnienia najnowszego prądu w sztuce polskiej, tak mało znanego ogółowi”[31].
Wyniki ankiety zapełniły cały niemal numer gazety z 28 lipca, ilustrowany reprodukcjami kreskowymi dzieł Zbigniewa Pronaszki, Marca Chagalla, Leona Chwistka i innych. Pozostał on kapitalnym dokumentem opinii autorytetów ówczesnej krytyki na temat nowych zjawisk artystycznych, pojawiających się od niedawna w kraju[32]. Helena Zaworska zwróciła już uwagę na niezwykłość takiego zainteresowania ze strony codziennej gazety miasta uwikłanego w trudne zmagania czasu:
Przejrzenie dziennika przypomina bowiem, w jak burzliwej epoce dokonywało się to «przewartościowanie wartości» w sztuce. Wojna światowa jeszcze trwała, wiadomości z frontu wypełniały czołowe kolumny dziennika. W Rosji toczyła się walka o rewolucję – pod krzyczącymi, sensacyjnymi tytułami zamieszczano informacje o niej [...]. Rewolucja dojrzewała na Węgrzech, w Niemczech, w Austrii. Ginęły armie, zmieniały się rządy i ustroje, a w mieście Lwowie, gdzie podstawowe produkty żywnościowe, łącznie z chlebem, wydawało się na kartki – popularny dziennik liczył na pasjonowanie się jego czytelników problemami sztuki nowoczesnej![33]
Na skutek towarzyszącej akcji popularyzacyjnej wystawa ekspresjonistów wzbudziła wśród publiczności lwowskiej duże zainteresowanie, niepozbawione posmaku skandalu, i zapoczątkowała całą serię podobnych manifestacji. Już w lipcu tegoż roku nieznana bliżej grupa młodych artystów dopuszczona została bez jury do wzięcia udziału w wystawie w Pałacu Sztuki. Był to, wedle określenia lwowskiej prasy, „wyłom w dotychczasowej tradycji, mający na celu dobro rodzącej się sztuki i młodych twórców”[34]. W październiku 1918 roku pojawiły się w salonie TPSP dzieła apostoła „czystej formy”, Stanisława Ignacego Witkiewicza. Wystawiona kolekcja obejmowała kompozycje o modernistycznych jeszcze tytułach (Śmierć, Nędza ludzka, Przeznaczenie), cykl tzw. kompozycji astronomicznych i szkice portretowe (Rosyjski rewolucjonista, Typ rosyjski, Upadły człowiek), przynoszące powiew rewolucyjnej atmosfery ze Wschodu[35]. Witkiewicz wrócił właśnie z Piotrogrodu. „Sądzę, że pewna pozorna dziwaczność ich nie zniechęci Szanownego Pana do wystawienia” – pisał autor o swoich pracach w liście do sekretariatu Towarzystwa[36].
W miesiąc potem swą pierwszą indywidualną wystawę urządził Dołżycki. Zamknięto ją zaraz po otwarciu z powodu wybuchu walk o Lwów[37]. Nastąpił teraz w życiu artystycznym miasta okres martwy, trwający aż do jesieni 1919 roku. Kolejne manifestacje młodych pojawiają się dopiero od wiosny roku następnego. Drugiego maja otwiera swą drugą ekspozycję grupa dawnych ekspresjonistów, występująca już pod nowym hasłem formizmu, tym razem wespół z poznańskim, rzeczywiście ekspresjonistycznym Buntem[38]. Organizuje ją, tak jak i pierwszą, Hrynkowski, przy współpracy poety Józefa Wittlina jako przedstawiciela Buntu[39]. Wystawie towarzyszą wieczory poezji ekspresjonistycznej, urządzane w Muzeum Przemysłowym[40]. Spotkania takie prowadził potem we Lwowie jeszcze parokrotnie, już pod firmą „Zdroju”, Jan Stur, poeta i czołowy teoretyk poznańskiego organu[41]. Podobnie jak Wittlin ściśle związany studiami i działalnością ze Lwowem, uczynił wiele jako publicysta i prelegent dla rozpowszechnienia teorii ekspresjonizmu polskiego. Ogłosił w „Gazecie Wieczornej” między innymi tak ważne wypowiedzi programowe, jak Ekspresjonizm, w 1919, i W trzecią rocznicę powstania Zdroju, 1920 roku[42].
Wróćmy do wystawy formistów. Zyskuje ona znów duży rozgłos. W prasie miejscowej pojawiają się obszerne, publikowane w odcinkach elaboraty, poświęcone szerszej analizie prezentowanego kierunku poszukiwań: w „Gazecie Wieczornej” Jana Bołoz Antoniewicza Podstawy formizmu[43], w „Wieku Nowym” Eleazara BykaNa nowych drogach sztuki[44]. Wystawa jest tym bardziej warta uwagi, że spotykamy na niej po raz pierwszy młodych malarzy lwowskich: Zofię Vorzimmerównę, Stanisława Matusiaka i Ludwika Lillego, późniejszego członka Artesu[45]. Krytyka wspomina ich tylko jako „początkujących, niezupełnie nawróconych z impresjonizmu katechumenów”[46]. Jedynie w niektórych utworach Matusiaka dostrzega elementy „nowego”: deformację postaci dla „spotęgowania wizji wysiłku” – w Holownikach, i dynamikę kompozycji – w obrazie Kawiarnia[47].
Główną uwagę przyciągają indywidualności już skrystalizowane, a po części znane z wystawy poprzedniej. „Najsympatyczniejsze” wydają się krytykowi „Wieku Nowego” pełne ruchu, „wizyjne” dzieła Hrynkowskiego: Kuglarz, Tancerka, i jego liryczne pejzaże, interesujące „w sumowaniu wrażeń przestrzennych”, przy czym zauważono tradycjonalizm niektórych prac[48]. Bołoz Antoniewicz z wielką trafnością sądu poleca szczególnej uwadze widza dzieła Tytusa Czyżewskiego „najbardziej i najskrajniej konsekwentnego wyznawcy sztuki formistów”. Miasto fabryczne tego autora chciałby „widzieć stale w jakiejś galerii”[49].
Dziwaczne obrazy wielopłaszczyznowe ocenia z rezerwą Byk, widzi jednak ludowy rodowód innych prac autora Zbójnika[50]. Związki ze sztuką ludową podkreśla zresztą manifestacyjnie cała grupa. Na wystawie we Lwowie, tak jak na pierwszej ekspozycji krakowskiej, rozwieszono oryginalne podhalańskie malowidła na szkle.
Wspomniane związki odnajdują recenzenci lwowscy także w pracach o tematyce religijnej obu braci Pronaszków oraz w grafice członków Buntu (Jerzy Hulewicz, Jan Panieński). Wśród wystawiających wyróżniają się jeszcze: August Zamoyski – według Antoniewicza najbardziej „światowo-paryski”, z dużym zespołem rzeźb, Witkiewicz, pozostający „w fazie nader zajmującego fermentu”[51], i Chwistek. Jego syntetyczne wizje nowoczesnej metropolii są dla krytyka „Wieku Nowego” przykładem postępowania charakterystycznego dla obecnych nowatorów:
[...] nie o widok miasta tego lub owego, rzeczywistego czy urojonego lub jego jakiejś części chodzi artyście, ale o wizję tych wszystkich elementów statycznych, ruchowych i nastrojowych, razem wziętych. [...] i to ma nam tłumaczyć, dlaczego w obrazach domy są wywrócone do góry fundamentami, wieże budowane w bok, tramwaje pędzą po przestworzu, wozy wjeżdżają we wnętrza mieszkań itp. [...] nie o piękno chodzi w ich sztuce, ale o prawdę. I znów nie o tę prawdę, znaną nam z dawnych pojęć o naturalizmie, realizmie, weryzmie itd., ale o tę prawdę wizji, jaka powstała w duszy artysty”[52]
Widać, że krytykowi nie była obca ekspresjonistyczna teoria „wewnętrznej potrzeby”.
Trzecia wystawa formistów we Lwowie doszła do skutku w październiku 1921 r., tym razem staraniem Lillego, który zyskał już staż w grupie, uczestnicząc w zbiorowych imprezach w Krakowie (styczeń–luty 1921) i w Warszawie (maj 1921). Wystawa objęła artystów krakowskich (Czyżewski, Chwistek, Tymon Niesiołowski, Konrad Winkler, Henryk Gotlib, Zbigniew Pronaszko) i tak zwaną sekcję lwowską[53]. Zapowiadany w prasie udział formistów warszawskich – jak wspominał Lille w wiele lat potem[54] – nie doszedł do skutku. Do sekcji lwowskiej, reprezentowanej przez Lillego i Vorzimmerównę, dołączył Zygmunt Radnicki, wówczas jeszcze student krakowskiej Akademii. Równocześnie Radnicki razem z Matusiakiem urządził osobny pokaz w jednym z pawilonów Targów Wschodnich, otwartych właśnie po raz pierwszy po wojnie. Tę tak zwaną Wystawę Dwóch rekamował afisz zaprojektowany przez Radnickiego[55]. Wśród formistów krakowskich zwracają uwagę dwie indywidualności, zajmujące pozycje przeciwstawne – Czyżewski i Zbigniew Pronaszko. U Czyżewskiego, wedle jednego z lwowskich krytyków[56], „realizm zanika coraz bardziej”. Dowodem prace takie, jak Klucz wiolinowy, a przede wszystkim Dama bez głowy z kotem (obecnie znana jako Akt z kotem) i dwa obrazy wielopłaszczyznowe, które należą „do eksperymentów ekspresjonistycznych, nie dających się ująć w dotychczasowe normy krytyczne”. Pronaszko zaś objawia się jako „indywidualność silna”, „nietrzymająca się kurczowo programatycznych [!] haseł”[57]. W obrazach Akt kobiety leżącej i czytającej, Chłopiec z harmonią oraz w kilku portretach przeważa „pierwiastek realistyczny”. Ten sam krytyk wyróżnia z lwowskich artystów Lillego, zaliczając go do „radykalniejszych formistów”, i wystawiającego oddzielnie Matusiaka. Jeśli wierzyć krótkim notatkom prasowym, obie wystawy cieszyły się dużym zainteresowaniem „najszerszych warstw miłośników sztuki”[58].
Fałszywe byłoby jednak mniemanie, iż dążenia młodych spotykały się z powszechną aprobatą. Chorobliwe majaczenia, kult nieudolności, reklamiarski spryt, przebiegłość, blef, humbug – to określenia często spotykane w felietonach i recenzjach, począwszy od pierwszych wystąpień formistów i zdrojowców[59]. Trzecia wystawa formistów dała nawet okazję do gwałtownego i nieprzebierającego w słowach ataku na nowe kierunki w sztuce. Władysław Kozicki, stały recenzent „Słowa Polskiego”, ten sam, który w ankiecie w „Gazecie Wieczornej” zajmował wprawdzie stanowisko pełne rezerwy, ale wstrzymywał się od potępień tak zwanego przez siebie ekscentryzmu, teraz rzucał epitetami w rodzaju „tyfusu artystycznego”, piętnował „wynaturzone pragnienia wywrócenia całego świata pojęć malarskich do góry nogami”, a czynił to tym zacieklej, im silniej akcentował „wyzwolenie się szczerego i istotnego talentu” Zbigniewa Pronaszki[60]. Domyślamy się, ze Kozicki oglądał na wystawie w 1921 roku nowe, wspomniane poprzednio, prace artysty utrzymane w neoklasycznej manierze. Ta „apostazja” Pronaszki zapowiadała już kryzys, jaki z początkiem 1922 roku doprowadzi do faktycznego rozbicia zespołu krakowskich formistów.
W maju 1922 roku zorganizował Lille wystawę samej sekcji lwowskiej formistów. Obok inicjatora wzięli w niej udział Radnicki i Matusiak. Otwarcie ekspozycji poprzedził prelekcją Bołoz Antoniewicz. Był to ostatni, przed bliską śmiercią, entuzjastyczny głos poparcia młodych ze strony ich znakomitego protektora. Jak pisze sprawozdawca – przemówienia „pełnego syntetycznych ujęć, zakreślającego szerokie horyzonty ponad aktualne spory i walki, wysłuchała licznie zebrana publiczność z zaciekawieniem i naprężoną uwagą”[61]. Mówca, swoim zwyczajem, nakreślił historyczny rozwój nowych kierunków od impresjonizmu do ekspresjonizmu, akcentując rolę Édouarda Maneta i Paula Cézanne’a. Obwieścił też koniec epoki renesansowej i wskazał na konieczność zdobywania „światów nowych”, których dawna sztuka nie zdobywała. Wystawie towarzyszył stosunkowo okazale wydany katalog z reprodukcją rysunku na okładce i obszernym wstępem Lillego, wyjaśniającym funkcje sztuki nowoczesnej[62].
Ostatnią, efemeryczną manifestacją formizmu we Lwowie był tak zwany koncert malarski. Odbył się w lipcu 1922 roku i był dziełem wyłącznie krakowskich artystów. Z jego uczestników dwaj tylko należeli do dawnego zespołu. Nazwiska pozostałych – studentów Akademii Sztuk Pięknych – niewiele jeszcze mówiły. Była to jedna z prób ożywienia grupy po ostrym kryzysie z marca. Oddajmy głos współczesnemu kronikarzowi:
Atmosferę prawdziwej sztuki i młodzieńczego zapału wnieśli w ubiegłą niedzielę formiści krakowscy [...] przywożąc ze sobą do Lwowa sporą ilość obrazów i rozwieszając je na trzy godziny w sali Towarzystwa Muzycznego na rusztowaniu sztalugowym, tworząc całość wysoce estetyczną. Wystawę poprzedziła prelekcja młodego poety krakowskiego p. Młodożeńca, który siłą i szczerością przekonania o dobrej sprawie i rzeczowością argumentów odpierał insynuacje, wyjaśniał tendencje, chłostał ironią ignorancję. Po przemówieniu p. Młodożeńca koncert grał. Grał symfonią barw i form nie z tego świata, w swej intensywności spotęgowanych, o wartościach uczuciowych dotąd nie znanych. Sześciu było koncertantów: Leon Chwistek, Jan Cybis, Tytus Czyżewski, Józef Jarema, Marian Szczyrbuła, Zygmunt Waliszewski.[63]
Dodajmy, że jeden z „koncertantów” – Szczyrbuła – wystąpił z własną wystawą w Tarnopolu jeszcze na przełomie 1923 i 1924 roku pod nazwą F-27, nawiązującą do tradycji formizmu[64].
Sekcja lwowska formistów
Tak przedstawia się kronika wydarzeń, które wniosły ożywczy ferment w życie artystyczne Lwowa w ostatnim roku wojny i pierwszych latach po wojnie. Czas przyjrzeć się bliżej niektórym z ich twórców, członkom sekcji lwowskiej formistów.
Pierwszeństwo należy się Ludwikowi Lillemu , nie tyle z racji wieku (był najmłodszy w grupie), ile z „urzędu”. W owym czasie był Lille raczej krytykiem, poddającym swe postępowanie ustawicznej refleksji, niż spontanicznie reagującym malarzem. Był też pełnym zapału i wytrwałości, jak się później okazało, popularyzatorem nowej sztuki. To predestynowało go do roli organizatora i animatora, tak w latach dwudziestych, jak potem w zrzeszeniu Artes i w Związku Plastyków[65].
Il. 1. Ludwik Lille, ok. 1915. Fot. autor nieznany (autoportret?).
Wzrósł w środowisku inteligencji żydowskiej, mocno związanym z kulturą polską, tym, które wydało poetów polskich – Józefa Wittlina i Jana Stura (właść. Hersza Feingolda), rówieśników, kolegów gimnazjalnych i przyjaciół Lillego. Wspomina te przyjaźnie znajoma Lillego, Izabella Czermakowa (właść. Hermanowa), której dom stał się z czasem swego rodzaju salonem intelektualno-artystycznym Lwowa:
Wszyscy, którzy mieli szczęście poznać bliżej Ludwika Lillego, ulegali autorytetowi tego urodzonego pedagoga. Ludwik był zaledwie rok czy dwa lata po maturze, gdy w jego zawalonym książkami i rysunkami pokoju przy ul. Grodeckiej schodziła się gromadnie młodzież z tzw. aspiracjami. Przychodził kiedyś do niego młody, nieznany jeszcze Józef Wittlin i inny, świetnie zapowiadający się poeta, zmarły w 25 roku życia na gruźlicę – Jan Stur. Lille był niewieIe starszy od swych przyjaciół, od niektórych nawet młodszy, ale zawsze, od kiedy pamiętam, był dla nich najwyższym autorytetem, opiekunem i doradcą.[66]
Dużą wiedzę i wyrobienie artystyczne zawdzięczał Lille własnym, amatorskim studiom. Jak podaje w swym wspomnieniu z 1938 roku[67], z nowymi kierunkami w sztuce zetknął się w ich postaci niemieckiej, dzięki przedostającym się do Lwowa publikacjom, między innymi małym monografiom z serii Junge Kunst, wydawanym przez Georga Biermanna w Lipsku. W tym samym wspomnieniu opisuje pierwszy kontakt z formistami w 1919:
Podczas pobytu w Krakowie, który wydał się „nowymi Atenami”, bo tylu tu było artystów, poznałem kolegę Leona Chwistka. Kol. Chwistek wręczył mi wtedy jeden czy dwa numery «Formistów» i dowiedziawszy się, że jestem malarzem i tęsknię za nową sztuką, zaprosił mnie do współpracy.[68]
Nazwisko Lillego figurowało, począwszy od drugiego numeru, wśród współpracowników pisma. Równocześnie wszedł Lille w kontakt z poznańskim „Zdrojem”. Współpraca z obu organami awangardy ograniczyła się do reprodukowania w każdym z nich po jednym rysunku[69]. Oba rysunki, mimo silnego odrealnienia motywu, zachowują jeszcze dekoracyjny nalot secesyjno-japonizującej kaligrafii.
Z uwagi na wspomniane kontakty ze sztuką niemiecką i kręgiem „Zdroju” nie może dziwić, że wczesna twórczość Lillego, z lat 1920–1921, stała pod znakiem ekspresjonizmu[70]. Prace wystawione w 1921 roku „oscylowały” podobno „między ekspresjonizmem niemieckim a rosyjskim”[71]. Możemy się tylko domyślać, znając prace przedstawicieli tego nurtu, jak wyglądała, wspomniana w jednej z recenzji[72], Wędrówka księżyca po mieście czy ilustracje do Dostojewskiego, pisarza szczególnie przez ekspresjonistów cenionego. Z kolei Pątnik – „o rudych włosach, z lilią w ręku, na silnie złoconym tle, przypominający jakiś średniowieczny obraz kościelny”[73] – nawiązywał do archaizacji tak modnej przed pierwszą wojną światową. Nieliczne reprodukcje i jeszcze mniej liczne dochowane oryginały potwierdzają uwagi recenzentów. Świetny Autoportret z namydloną brodą z 1920 roku nosi wszelkie cechy ekspresjonistycznej groteski: rysy twarzy zredukowane do form prymitywnej maski, ekspresja białych migdałów oczu z czarnymi, „świecącymi” źrenicami, zwieńczonych nieregularnie uniesionymi łukami brwi, energiczne szrafowania i zróżnicowane plamy kładzione „luźno”, z wyzyskaniem bieli gruntu, intensywne kolorystyczne akcenty: sieny palonej, szmaragdowej zieleni i szafirowego błękitu. Przypomina to lapidarność formy i surowość wyrazu sztuki prymitywnej i egzotycznej, „odkrytej” przez ekspresjonistów i kubistów. Podobne środki wyrazu, bardziej jeszcze zbrutalizowane, odnajdujemy w obu Głowach, reprodukowanych w „Głosie Plastyków”[74], a także w postaciach muzykantów zapewne trochę późniejszego Jazzu.
Do grupy wczesnych prac Lillego należą też ilustracje trzech książek wydanych we Lwowie w 1922 roku: Gilgamesz, Miłość Magdaleny Rainera Marii Rilkego i Pieśń nad pieśniami[75]. Ilustracje w dwóch pierwszych rysowane są grubą, ostro łamaną kreską, tworzącą dynamiczne kompozycje o dramatycznych kontrastach światła i cienia. Silne deformacje, widoczne zwłaszcza w Miłości Magdaleny, potęgujące ekspresję gestów i schematyczną mimikę twarzy, wywodzą się z ekspresjonizmu niemieckiego kręgu Die Brücke (z wyjątkiem postsecesyjnej okładki). Drzeworyty ilustrujące Pieśń nad pieśniami utrzymane są w subtelniejszej tonacji, układając się w czarno-białą arabeskę płaskich, silnie przestylizowanych sylwet roślin i zwierząt.
Il. 2. Ludwik Lille, Autoportret z namydloną brodą, 1920.
Il. 3. Ludwik Lille, ilustracja do książki Gilgamesz. Powieść starobabilońska (Lwów 1922).
Il. 4. Ludwik Lille, ilustracja do książki Gilgamesz. Powieść starobabilońska (Lwów 1922).
Il. 5. Ludwik Lille, ilustracja do książki Rainera Marii Rilkego Miłość Magdaleny. Sermona francuska (Lwów 1922).
Il. 6. Ludwik Lille, ilustracja do książki Rainera Marii Rilkego Miłość Magdaleny. Sermona francuska (Lwów 1922).
Il. 7. Ludwik Lille, ilustracja do książki Rainera Marii Rilkego Miłość Magdaleny. Sermona francuska (Lwów 1922).
Il. 8. Ludwik Lille, ilustracja do książki Bolesława Dana Pieśń nad pieśniami króla Salomona (Lwów 1922).
Il. 9. Okładka katalogu Wystawa zbiorowa Ludwika Lillego, Stanisława Matusiaka, Zygmunta Radnickiego (Lwów 1922), z rysunkiem Ludwika Lillego zamieszczonym w książce Bolesława DanaPieśń nad pieśniami króla Salomona.
Wysoka temperatura emocjonalna, gwałtowność i spontaniczność języka malarskiego ekspresjonizmu wyraźnie nie leżały jednak w naturze Lillego i nie mogły go trwale absorbować. Toteż na wystawie formistów lwowskich w 1922 roku , pokazującej duży zespół prac tego artysty – chociaż zdarzały się jeszcze dzieła próbujące wyrazić „samą barwą i linią” stany uczuciowej egzaltacji, jak rysunek zatytułowany Wzburzone miasto[76] – ogólna tonacja była już inna. „Wybitny pierwiastek intelektualny nadaje specyficzne piętno jego [Lillego] obrazom, które sprawiają wrażenie czegoś bardzo przemyślanego” – pisał z okazji wspomnianej wystawy Terlecki[77]. Temat martwej natury występował najczęściej:
Powtarzając np. motyw flaszek kilkakrotnie, wyczarowuje [Lille] coraz to nowe harmonie barwne i dochodzi w tym do wielkiej finezji. Za przykładem Whistlera można je określić jako symfonie jednobarwne: w barwie zielonej, niebieskiej lub wielobarwne [...] Najbardziej dojrzałym zdaje się być artysta w obrazach jednobarwnych tuszem, zatytułowanych Muzyczna martwa natura I, II, III, o przedziwnie zwartej, jasnej i prostej kompozycji, która się wysuwa w jego twórczości jako naczelne zagadnienie artystyczne.[78]
Niestety, nie można skonfrontować tych uwag z pracami, bo te nie są dziś znane. Kilka z dochowanych drobnych akwarel i gwaszy być może powstało jeszcze przed 1923 rokiem. Należą tu, obok wspomnianego Jazzu, kompozycja, również w owalnym układzie z dwiema postaciami przy karnawałowym stoliku, i inna, na poły abstrakcyjna, z motywem nut. Geometryzacja kształtów i dekoracyjna płaskość plam żywych kolorów przywołują dalekie echa kubizmu syntetycznego. Rysunek jest jednak niezdecydowany, miękki, a przestrzeń dość naiwnie rozwinięta na płaszczyźnie.
Il. 10. Ludwik Lille, Wnętrze pracowni, 1923.
Odejście Lillego od ekspresjonizmu potwierdza przedmowa do katalogu wystawy w 1922 roku. Artysta formułuje w niej, w sposób bardzo przystępny, podstawowe prawdy nowej sztuki, znane na Zachodzie od końca XIX wieku, a głoszone u nas od paru lat przez formistów: sztuka nie naśladuje natury, pierwiastek kreacyjny decyduje o wartości dzieła sztuki, nie treść jest ważna, ale forma pojęta jako logiczna budowa obrazu. Jak czytamy u Lillego:
Każda barwa raz położona na płótnie, każda forma narysowana, uwarunkowuje dalsze plamy czy formy. Wskutek tego ani obraz, ani rzeźba nie może być szeregiem przypadków, ale jak najściślej związaną, artystyczną budową [...]. Prawa kompozycji rozmieszczają kształty lub barwy. Poza nimi nie ma żadnych innych czynników w obrazie czy rzeźbie. Anegdota obrazu jest czymś bezwarunkowo obcym pojęciu plastyki. Treść, fabuła nie jest żadną wartością trzecią, żadnym czynnikiem nowym, samym dla siebie. [...] Bo jak o wielkim bólu lub radości mało może powiedzieć zewnętrzne skrzywienie, tak i dla faktycznego wyrazu w obrazie czy rzeźbie nie trzeba ani grymasów, ani pozy. Kształt i barwa, ich wzajemny stosunek względem otoczenia, mówią o wszystkim.[79]
Ostatnie dwa zdania uderzająco przypominają wypowiedź Henriego Matisse’a zacytowaną w artykule Adolfa Baslera o kubizmie z 1913 roku[80]. Trudno byłoby pogodzić te stwierdzenia ze stanowiskiem reprezentowanym przez środowisko „Zdroju”, a zwłaszcza przez zaprzyjaźnionego z Lillem Stura, który uważał, że forma powinna być ściśle zespolona z treścią, a w sensie genetycznym – jest zawsze elementem w stosunku do treści wtórnym; wiązało się to z typowym dla zdrojowców przekonaniem o bezwzględnym prymacie prawdy wewnętrznej. Stur atakował formistów za kult formy:
Pragną oni poprzestać na czystej formie, wzbudzającej w nas wyłącznie abstrakcyjno-nieuchwytne uczucie, twierdzą, że wszelka wypowiedź twórcza [...] powinna służyć ku wywołaniu w nas tego uczucia, jakie wywołuje w nas np. muzyka.[81]
Przywoływanie muzyki nie było przypadkowe. Związki z tą dziedziną sztuki są bardzo charakterystyczne dla wypowiedzi programowych i artystycznych najwybitniejszych formistów. Występują też szczególnie często w omawianym okresie twórczości Lillego. Barwę i formę nazywa Lille „pierwiastkiem muzycznym” w obrazie, może także dlatego – a nie tylko ze względu na motyw – nadaje swym pracom parokrotnie tytuł Muzycznej martwej natury. Muzyka staje się nawet, i to niejednokrotnie, bezpośrednim tematem obrazu, jak w rysunku zatytułowanym Ostateczne rozwiązanie zagadnienia muzycznego, który znamy tylko z opisu Eleazara Byka:
Artysta chce w nim dać obraz wysiłku i trudności przy pokonaniu jakiegoś wielce zawiłego ustępu nutowego. W rysunku tym, który może z powodu jednostajnego tonu w kolorystycznym traktowaniu nie zwrócił na siebie należytej uwagi widzów, artysta [...] przedstawia same tylko znaki nutowe, rozrzucone bezładnie na obwodzie obrazu, a łączące się i szeregujące wzajemnie w pewien zespół coraz bardziej ku środkowi; w samym centrum rysunku, silnie podkreślony kolorową obwódką znak większych rozmiarów ma oznaczać zwycięstwo, bo uchwycenie na instrumencie tonu, mającego właśnie odpowiadać temu znakowi nutowemu, który tyle trudności sprawiał muzykowi.[82]
Wydaje się, że bez względu na nieco naiwną, acz symboliczną narracyjność tego pomysłu był Lille na drodze do całkowitego uwolnienia form od ich funkcji semantycznej, właśnie poprzez analogię z muzyką. Jak większość formistów powstrzymał się przed wyciągnięciem tak skrajnych konsekwencji w praktyce, choć teoretycznie był skłonny je uznać: „Kształty przez artystę tworzone, mogą je [zjawiska natury] przypominać lub nie”[83]. Twórczość Lillego rozwijała się dalej innym, dość zawiłym szlakiem.
Postać towarzyszki pierwszych poczynań Lillego na polu sztuki nowoczesnej – Zofii Vorzimmerówny – pozostaje niemal zupełnie nieznana. Tak jak Lille brała ona udział w kilku wystawach formistów (również w Krakowie i Warszawie), ale wkrótce potem, prawdopodobnie w 1921 roku, opuściła Lwów na stałe, udając się do Włoch, a następnie do Niemiec[84], gdzie nie przejawiała już żadnej uchwytnej działalności artystycznej. Byk pisze o niej, iż „w swej karierze formistycznej nie doszła w ogóle do głębszego zajęcia się problemami techniczno-formalnymi wyrazu, więc w starych formach wyraża swe artystyczne intencje”[85]. Sąd ten potwierdza jedyna zachowana reprodukcja przedstawiająca wizerunek dziewczyny z długimi warkoczami (z 1920 roku)[86], w której tylko pewne uproszczenia rysunku i płaskość plamy, jakby w duchu sztuki „naiwnej”, wskazują na związki z formizmem.
Zygmunt Radnicki znany był od niedawna wyłącznie jako malarz o kulturze postimpresjonistycznej, wielbiciel Cézanne’a, i trudno byłoby przypuścić, że to on właśnie w 1922 roku szokował najbardziej recenzenta „Słowa Polskiego” z całej trójki tak zwanych przez Kozickiego infantylistów[87]. Dopiero krakowska wystawa pośmiertna ujawniła częściowo jego formistyczne „grzechy młodości”[88].
Epizod formistyczny w twórczości Radnickiego przypadł na lata studiów akademickich w pracowni Weissa (1918/1919, 1922–1924). Ferment artystyczny ożywiający krakowskie środowisko w pierwszych latach po wojnie, szokujące publiczność poczynania jego starszych kolegów w ramach istniejącej od paru lat grupy formistów, oddziałały na młodego adepta sztuki. Radnicki upraszcza i geometryzuje formy domów i drzew (olejny Pejzaż z domami), sprowadza kształt głowy do płaskiej maski o antynaturalistycznym kolorycie jaskrawych żółci, oranżów, tonów liliowych i błękitnych (pastel Głowa). Leżący akt buduje, jak Hrynkowski, za pomocą czarnych, łukowo wygiętych linii. Spłaszcza bryły i wysmukla kształty przedmiotów, zarysowując je miękką linią w obramieniu dekoracyjnych kotar, naśladując martwe natury Czyżewskiego (Martwa natura z kotarami, akwarela), to znów podcina ostro cieniem i wyodrębnia mocnym konturem (Martwa natura z butelką koniaku, olej). Zdarza się, że odrzuca jeden punkt widzenia i stosuje zabiegi przypominające kubistyczną zasadę oglądu wielokrotnego, wyłożoną w znanym artykule Zbigniewa Pronaszki O ekspresjoniźmie[89]. Terlecki w następujący sposób opisuje martwą naturę wymienioną w katalogu wystawy z 1922 roku pod numerem 66:
Stół przez silne pochylenie naprzód zamyka przestrzeń z tyłu tak, że rozwija się ona ku górze i na boki. Na stole owoce, domino, książka i kubek na tacy... Pomimo iż się na wszystko patrzymy jakby z góry, kubek jest przedstawiony, jakby był widoczny z boku. Wystąpiła przez to jego smukłość, która artyście była potrzebna do nadania obrazowi logiki tektonicznej.[90]
Bliższy wspomnianej zasadzie jest zachowany szkic akwarelowy przedstawiający karafkę i szklankę na czarnym kwadracie stolika, ujęte w równoczesnym widoku z boku i z góry. Całość uzupełniają „drukowane” litery i cyfry, stały element repertuaru wszystkich popularyzatorów kubizmu.
Na wielokrotnie już przywoływanej wystawie formistów lwowskich w 1922 roku były wśród prac Radnickiego i takie, które wykazywały, jak można sądzić z opisów recenzentów, wyraźne filiacje z ekspresjonizmem. Służąca spotęgowaniu wewnętrznego wyrazu animizacja obiektów martwych wystąpiła w obrazach Milczące domy i Wołające domy[91]. Tu należałoby też wymienić rysunek węglem pt. Manekin, który, jakby dalekie echo pittura metafisica, przenosi nas – zdaniem Terleckiego – „w sferę uczuć transcendentalnych”. „Jest to jedna z najsilniejszych rzeczy tego artysty – pisze recenzent „Kuriera Lwowskiego” – Manekin zamknięty w abstrakcyjnej przestrzeni żyje życiem wewnętrznym i przywodzi na myśl fantastyczną postać wiecznego wędrowca Golema. Wrażenie malarskie osiąga tu artysta akcentowaniem wartości przestrzennej przedmiotu za pomocą natężenia światła i cienia”[92]. Do manekina podobny jest też stojący akt na jednym z drzeworytów powstałych w tym czasie.
W młodzieńczych, tak różnorodnych próbach adaptacji przez Radnickiego nowych formuł artystycznych nie brakło i „nowoczesnego” motywu ikonograficznego. Akwarela zatytułowana Fabryka realizuje temat naiwnie, choć metaforycznie, zwielokrotniając kształty kominów fabrycznych, żelaznych kół i pasów transmisyjnych, a bryłę budynku rozbijając na szereg przenikających się płaszczyzn. Przypomnijmy, że futurystyczny entuzjazm dla techniki wywołał u nas Tytus Czyżewski (głównie w poezji), że sporadycznie można go odnaleźć i u innych formistów (np. u Chwistka), i że w tym czasie, gdy we Lwowie przystępowano do organizowania wystawy formistów, w Krakowie ukazał się pierwszy numer „Zwrotnicy”, pisma redagowanego przez Tadeusza Peipera, które za jedno z głównych swych zadań uzna integrację sztuki i nowoczesnej cywilizacji.
Ostatni z członków sekcji lwowskiej formistów, Stanisław Matusiak, znów pozostaje w cieniu całkowitego zapomnienia, które tylko częściowo rozjaśnić mogą informacje zaczerpnięte z roczników lwowskiej prasy codziennej. Mimo że już w 1920 roku zwrócił uwagę krytyki deformacjami i dynamiką swych prac, był bardziej umiarkowany niż Lille i Radnicki w poszukiwaniach nowych form ekspresji (lub może bardziej eklektyczny), za co zyskał pochwałę nawet surowego gromiciela „infantylizmu” – Kozickiego. W krakowskiej Akademii studiował tylko rok, do wybuchu wojny. Z formizmem zetknął się dość wcześnie, a nawet rzekomo już w 1916 roku, malując geometryzował „celem uwydatnienia wzajemnego stosunku przestrzennego form danego przedmiotu”[93]. We Lwowie specjalną protekcją darzył go Bołoz Antoniewicz (wykonał na jego zamówienie m. in. formistyczne panneau o tematyce historycznej)[94].
Deformacje i nalot powierzchownej kubizacji w niektórych pracach Matusiaka opisuje z naganą Kozicki:
[...] dla honoru teorii wykrzywia niemożliwie rysy swych twarzy, daje w akcie mięśnie trójkątne zamiast owalnych i anatomicznie wysadza je na wierzch, włosy barwi na czerwono, a obłoki stylizuje na kształt baloników dziecinnych i kiełbasek.[95]
To kubizowanie i te deformacje służą jednak, jak się zdaje, bardziej spotęgowaniu ekspresji niż uwydatnieniu konstrukcji, tak np. w Autoportrecie forma trójkąta „jakby wgniatającego się w czoło” wyraża dynamikę myśli[96]. W odniesieniu do portretów Matusiaka mówi Kozicki o „hypertrofii charakterystyki psychologicznej”[97]. Trudno ją odnaleźć w zachowanym w muzeum toruńskim Portrecie prof. Srebrnego, ujętym na tle stylizowanego pejzażu. Obraz powstał zapewne później, podobnie jak Portret prof. Władysława Podlachy[98], który przy nieznacznej geometryzacji bryły głowy i rysów twarzy przemawia przede wszystkim ekspresją ciemnych oczu.
W pracach z 1922 roku – zdaniem Terleckiego – wyzwala się Matusiak z wpływów kubistycznych i dąży ku „syntezie i uproszczeniu”[99]. Deformacja przeradza się w stylizację podkreślającą rytmikę kompozycji. Pojawiają się wówczas cykle ilustracji do znanych dzieł literatury narodowej – ulubiona odtąd dziedzina twórczości Matusiaka – stylizowane na sarmacki prymitywizm. Z tego czasu pochodzi zapewne wrocławski Pasterz z trzodą[100]. Obraz w sensie przestrzennym zbudowany jest tradycyjnie, z rytmicznie uszeregowanych planów ciągnących się w głąb wzgórz. Wyeksponowana w centrum, na skrzyżowaniu głównych osi kompozycyjnych postać pasterza rysuje się ciemną sylwetką na tle wiązki promieni przecinających śmiałą diagonalą cały obraz. Hieratyczność układu, specjalne operowanie światłem, wydobywającym uproszczony, reliefowy modelunek brył, odrealnienie kolorów i kształtów, wszystkie te środki stwarzają nastrój pełen patosu i ujawniają mistyczny podtekst związany ze starym motywem ikonograficznym Dobrego Pasterza. Podobnie chyba wyglądała Bitwa[101], wzorowana układem na malarstwie piętnastowiecznym. Światło spełnia tu analogiczną jak w Pasterzu rolę, scalając kompozycję, a zarazem zarysowując nagłymi rozbłyskami plastykę szczegółów. Odnotujmy jeszcze, w ślad za Terleckim, że w wystawionym w 1922 roku Krajobrazie nr 45 zjawia się ton nowy „konsekwentnej abstrakcji”[102]. O ile tak było rzeczywiście – eksperyment pozostał odosobniony.
W tym miejscu należy się wzmianka malarzowi, który wprawdzie z lwowską grupą formistów nigdy nie wystawiał, ale na którego wczesnej twórczości formizm odcisnął wyraźne piętno. Mowa o Władysławie Krzyżanowskim, później wybitnym przedstawicielu koloryzmu we Lwowie. Był uczniem Józefa Pankiewicza w krakowskiej Akademii. Przyjaźnił się z Hrynkowskim i młodszym od siebie o lat pięć Radnickim. Entuzjasta Cézanne’a (podobnie jak Radnicki); znał prace protokubistów (np. André Deraina) i drugorzędnych kubistów w rodzaju André Lhote’a czy Rogera La Fresnaye’a – świadczą o tym pejzaże z okresu pobytu w Paryżu w 1914 roku[103]. Po pierwszej wojnie nawiązywał także do formistów. Jego Studium pejzażowe z 1920 roku przypomina żywo pejzaże Zbigniewa Pronaszki (np. Krajobraz ze Strzyżowa). W pejzażach, a także w kompozycjach figuralnych z lat 1920–1923 sprowadzał kształty postaci, budynków, drzew, obłoków do prostych form geometrycznych, stosując charakterystyczne, pryzmatyczne cięcia przestrzeni. Te kubizacje nie osiągały jednak nigdy stadium wnikliwej analizy przestrzennej przedmiotu i nie naruszały jego czytelności. Niekiedy w efekcie powstawało coś w rodzaju dekoracyjnej mozaiki form geometrycznych (np. studium akwarelowe Postacie w pejzażu z 1922 roku).
Sumując tę częściową, bardzo niepełną ze