33 - Hodia Rumo - ebook

33 ebook

Hodia Rumo

4,3

Opis

Jasper Brightway kończy 33. lata. Nie są to jednak zwyczajne, kolejne urodziny. W układzie planetarnym Entalionu nikt nie żyje dłużej. A przynajmniej nikt nie słyszał o takim przypadku. Jak dotąd. Siedemset lat temu mieszkańcy Entalionu uciekli przed śmiercią lokalnej gwiazdy. Tego ich uczono. Jak dotąd. Nie znali innych cywilizacji. Jak dotąd. Jasper i inni przekonają się wkrótce, jak bardzo się mylili. Zbliża się Czarna Flota… Zaskakujące odkrycia, spektakularne walki, dylematy AI…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 331

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (9 ocen)
5
2
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
CzytelnikzVuleturnu

Nie oderwiesz się od lektury

Zdecydowanie ciekawa pozycja. Z chęcią sięgnę po kolejne tomy! Nie jest to kolejna książka recyklingująca stare oklepane historie, ale taka, która wprowadza pewien powiew świeżości. Bohaterowie interesujący, z własnymi dylematami, co tylko podkreśla ich autentyczność. Polecam fanom sci-fi jako lekka, lecz wciągająca lektura na oderwanie myśli od codziennych problemów!
00
paulfrench

Nie oderwiesz się od lektury

Całkiem fajna pozycja. Tak na 4,5-4,6. Kilka oryginalnych i ciekawych pomysłów (o co czasami trudno). Dobrze się czyta. Jeśli ktoś szuka czegoś niezbyt ciężkiego, to 33 może się spodobać. Może warto byłoby rozwinąć akcję na końcu książki, ale i tak jak autor napisze kolejny tom, to przeczytam.
00
Candel

Całkiem niezła

Pomysł jest, ale ralizacja słaba. Trochę więcej czasu i byłaby piękna trylogia hard SF, a tak jest lekkie czytadełko na podróż pociągiem.
00

Popularność




Hodia Rumo

33

Czarna Flota

Projektant okładkiHodia Rumo (DALL-E, GPT4)

RedaktorWioleta Żyłowska

KorektorWioleta Żyłowska

© Hodia Rumo, 2024

© Hodia Rumo (DALL-E, GPT4), projekt okładki, 2024

Jasper Brightway kończy 33. lata. Nie są to jednak zwyczajne, kolejne urodziny. W układzie planetarnym Entalionu nikt nie żyje dłużej. A przynajmniej nikt nie słyszał o takim przypadku. Jak dotąd.

Siedemset lat temu mieszkańcy Entalionu uciekli przed śmiercią lokalnej gwiazdy. Tego ich uczono. Jak dotąd.

Nie znali innych cywilizacji. Jak dotąd.

Jasper i inni przekonają się wkrótce, jak bardzo się mylili. Zbliża się Czarna Flota…

Zaskakujące odkrycia, spektakularne walki, dylematy AI…

ISBN 978-83-8369-265-4

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

____________############ ______############

____________############ ______############

______________________#### ________________####

_____________________#### ________________####

__________________#### ________________####

__________________#### ________________####

____________________#### ________________####

_____________________#### ________________####

___________############ _____############

___________####CZARNA# ______######FLOTA#

__________________________________________________

__________________________________________________

__________________________________________________

__________________________________________________

__________________________________________________

__________________________________________________

__________________________________________________

__________________________________________________

________________________DZIECIOM NA PAMIĄTKĘ

Rozdział 1. Noc pożegnania

— Do zobaczenia — zażartował Bill, zawieszony pomiędzy dwiema dziewczynami, których imion nie pamiętał. Praktycznie płynął w powietrzu, ocierając czubkami palców o całkiem zaśmieconą już podłogę. Stany Billa i podłogi wskazywały, że impreza chyba się udała. W końcu to ostatnia taka balanga w życiu Jaspera, więc musiało być na bogato.

— Dzięki, że wpadliście — Jasper pomachał ostatnim gościom, którzy z wyraźnym żalem opuszczali tak udane przyjęcie. Został już tylko Tom. Cóż, będzie to chyba najgorszy moment pożegnania.

— Tom, dziękuję ci za pomoc. Bez ciebie chyba nie dałbym rady — zwierzył się szczerze Jasper.

— Tato, przecież wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć. Nawet teraz …

No właśnie. Co teraz? Co powiedzieć ukochanemu synowi w tę przeklętą noc pożegnania? Chociaż Tom nie był jego rodzonym synem, Jasper kochał go nad życie. Tak samo jak Amelię — jego najdroższą, jedyną córeczkę. Z nią jednak pożegnał się już wcześniej. Miała przecież dopiero dwanaście lat i zgodnie z prawem adoptowała ją inna rodzina. Obcy ludzie ją pokochają i pokierują ku dorosłości. I po co? Po to, żeby po ukończeniu trzydziestu trzech lat zakończyć życie jakby z rozkazu stopera zatrzymującego precyzyjnie odmierzony czas? Dlaczego trzydzieści trzy lata? Wszyscy na Epsysie zadawali sobie to pytanie od stuleci. Taki los… Szybko minęło. Ostatni rok nie należał do szczęśliwych. Wtedy pożegnał żonę. Była starsza od niego i przeklęty stoper życia odmierzył precyzyjnie godzinę jej odejścia. Jak wszystkim. Trzy miesiące temu musiał oddać córkę do adopcji. Takie prawo. Ostatni żyjący rodzic musiał na mocy przepisów oddać nieletnie dzieci do Służby. Służba zajęła się resztą. Posłużyli się programem dopasowania profili psychologicznych, by znaleźć Amelii odpowiednią rodzinę, o której jednak Jasper nic nie wiedział. Miał tylko nadzieję, że Amelia będzie szczęśliwa. Co innego mógł zrobić? Tak samo on i jego najdroższa żona przyjęli Toma, jeszcze zanim urodziła się Amelia. Na początku było ciężko — wiadomo. Ale z czasem Jaspera i Toma połączyła szczególna więź. I tak zostało do teraz.

— Tato, nie wiem, co powiedzieć. — Tom spojrzał na ojca ze łzami w oczach.

— Tom, tak już jest. Cóż możemy zrobić? Udało nam się przeżyć kilka szczęśliwych lat. To cudowne chwile, o których ty i Amelia będziecie już zawsze pamiętać. Macie przed sobą jeszcze wiele lat. Carpe diem!

— Jak mam się cieszyć takim dniem? — wyszeptał z trudem Tom.

— Wiem, że trudno to przyjąć. Ale przecież będę z tobą! Moje życie jest na zawsze związane z ukochanym synem. To trochę tak, jakbym pojechał gdzieś daleko. Nie widzisz mnie, nie słyszysz, ale ta głęboko ukryta więź sprawia, że czujemy swoją obecność, współodczuwamy. Zresztą zostawmy to teraz. Pozwól mi cieszyć się twoim życiem, twoimi planami.

Jasper był niezwykle dumny z wyboru Toma na dowódcę promu. Miał wyruszyć z misją rozwoju kolejnej kolonii w odległej galaktyce Gandor. To odpowiedzialne i niełatwe zadanie, ale niezwykle ważne dla całej społeczności.

— Tato, dziękuję ci za to, co dla mnie robiłeś. Wiem, że na początku było ciężko. — Tom nie krył wzruszenia.

— To ja ci dziękuję, synu. Ta stypa to była ekstraklasa. Bill i inni będą ją długo wspominać. No, może nie tak długo, bo większość z nich jest tylko trochę młodsza ode mnie. Kiedy jednak wytrzeźwieją i zobaczą nagrania, to z pewnością nie raz umrą ze śmiechu.

— Czeka cię tylko małe sprzątanie — podsumował Jasper. — Mnie posprząta Służba, tobie zostaną butelki i inne resztki…

— Tato, nie mów tak. Nie jesteś czymś do posprzątania — oburzył się Tom.

— Mniejsza z tym. To teraz już i tak nie ma znaczenia. Synu, jeszcze raz dziękuję, a teraz zróbmy to po męsku. — Jasper objął syna, poklepując go przyjaźnie po plecach. — Wspomnij mnie, jak będziesz sunął po niebie. Jeśli odkryjesz jakąś nieznaną planetę, to nazwij coś tam na niej po mnie. Teraz idź, proszę…

— Tato, ja…

— Idź, Tom — powiedział stanowczo Jasper.

Tom z niechęcią i łzami w oczach zamknął drzwi. W domu zapanowała cisza oznajmująca jedną wielką pustkę. Niczym kosmiczna próżnia. Nic już nie ma — pomyślał. Jasper wypił kolejnego drinka o smaku delikatnej mięty. Niestety, drinki tej nocy nie działały na niego rozweselająco. Włączył płytę ulubionego barda, którego melancholijne i smętne zawodzenie zawsze pozytywnie wpływało na mężczyznę. To taki paradoks, że smętna muzyka i teksty potrafią podnieść na duchu. Dziwne.

Wyszedł na taras. Muzyka rozpływająca się po mieszkaniu ruszyła za nim, nieznacznie tłumiąc przykre emocje. Patrzył na czerwień zachodzącego słońca, przecinaną puchowymi kolumnami białych chmur wyrzucanych przez silniki startujących promów. Jakby na Epsysa promy celowo generowały kolumny podtrzymujące niebo przed upadkiem. Epsys — mała, niepozorna planeta wśród nieskończonego wszechświata, pełnego gwiazd, których już nie ma i które rodzą się na nowo. To trochę jak jego niepozorne życie w korowodzie ludzi, którzy byli, są i będą. Niby takie niepozorne istnienie, ale dla niego jest wszystkim, co ma, a właściwie — co miał.

Jasper w ciszy wpatrywał się w coraz ciemniejszą linię horyzontu. Na żałobnym niebie pojawiały się jaśniejsze gwiazdy, mrugając do mężczyzny na wieczne dobranoc. Jasper wpatrywał się w nieskończoność kosmosu, poszukując nie tak bardzo odległych planet, na których powstały kolonie jego rodzimego świata. Trzy kolonie to niewątpliwie olbrzymi sukces programu kosmicznego. Jego rodzinna planeta Epsys była jedną z dwóch zamieszkanych w systemie trzynastu planet Entalionu. Pierwsze trzy planety stanowiły skalne obiekty, doszczętnie spalone i nieustannie bombardowane przez wszelkie produkty lokalnej gwiazdy. Czwartą planetą był Lelek, najmniejszy obiekt układu z dwoma księżycami i dwoma milionami mieszkańców. Gęste lasy i olbrzymia sieć wzajemnie przecinających się rzek stanowiły żywą arterię planety i karmiły całą lokalną faunę. Epsys stanowiła piątą satelitę ich powoli umierającej gwiazdy. Planeta ta była trochę większa niż Lelek i prawie w całości pokryta oceanem. Jedyny ląd stanowił dom dla prawie pięciu milionów osób. Już jutro będzie trochę mniej — pomyślał z żalem Jasper. Epsys była błękitnym rajem. Ocean karmił, dawał pracę, dostarczał zasoby naturalne, był ostoją odpoczynku dla turystów z obu planet. Cirr, czerwony księżyc Epsysa, poruszał powierzchnię oceanu, przez co napełniał go życiem. Jasper wielokrotnie odwiedzał Cirr, kiedy pracował nad rozwojem technologii implantów asystujących. Zasoby naturalne księżyca oraz bezpieczna odległość od obu planet sprawiały, że Cirr idealnie nadawał się na placówki naukowe poświęcone rozwojowi nowoczesnych technologii. Nie było tam nieproszonych gości, reporterów czy innych podejrzanych osób. Cisza i brak atrakcji idealnie nadawały się do tego, żeby skupić się na pracy.

Gdzieś tam w oddali było jeszcze 8 planet. Same gazowe olbrzymy stanowiące całkiem niezłe źródła energii lub ogromne skały bez jakiejkolwiek szansy na wdrożenie programu adaptacji biologicznej. I tak życie toczyło się głównie na dwóch planetach, a umierająca gwiazda dopingowała ludzkość do rozwoju programu kosmicznego. Za kilkaset lat nie będzie wyjścia — albo masowa migracja, albo śmierć. Jasper, jak wielu bystrych obywateli, był zaangażowany w projekt REBORN — zakładający odrodzenie ludzkości w innych układach gwiezdnych. Niewątpliwym sukcesem programu było zainicjowanie trzech z pięciu planowanych kolonii w różnych systemach. Plan zakładał, że w ciągu najbliższych trzydziestu trzech lat (jeden cykl) wszystkie kolonie będą w pełni operacyjne. Ich sukcesywny rozwój miał doprowadzić do docelowej migracji obywateli. Stopniowo, cykl po cyklu, Epsys i Lelek miały być opróżniane. Nawet jeśli jedna czy dwie kolonie okażą się porażką, to cywilizacja systemu Entalionu przetrwa. Przecież o to w tym wszystkich chodziło, prawda?

Jasper nie był już tego do końca pewien. Minione 15 lat życia poświęcił nauce. Rozwijał swój talent twórcy technologii asystujących. Inteligentna robotyzacja ciała, implanty poszerzające percepcję, asystująca sztuczna inteligencja to tylko niektóre obszary zainteresowań badacza. Większość z tych prac rozwijał na księżycu, gdzie opracowywano i testowano technologie wdrażane później w koloniach. Niesamowity rozwój nauki i programu kosmicznego prowadził do coraz śmielszych planów. Myślano już o misjach badawczych wysyłanych do odległych układów planetarnych w poszukiwaniu odpowiedzi na odwiecznie pytania o początek, o sens i o te nieszczęsne trzydzieści trzy lata życia.

Jasper nigdy nie był w kosmosie. No, pomijając Cirr. Może się nie odważył na długą podróż, na opuszczenie najbliższych. Nie wyobrażał sobie tak trudnych wypraw, a teraz miał zasnąć na zawsze. Odejść w nicość. Nie na dziesiątki lat, lecz na zawsze. Więc może szkoda, że nie spróbował wyrwać się z hukiem z tej nieszczęsnej planety w poszukiwaniu lepszego życia, a przynajmniej — dłuższego życia. Trzydzieści trzy lata to tak niemiłosiernie krótko.

Zrobiło się chłodno, więc wrócił do pokoju po koc. Okrył szczelnie ciało i ułożył się wygodnie na tarasie, dalej obserwując niebo najeżone srebrnymi szpilkami. Ściszył trochę muzykę, wydając prawie podświadomie polecenie poprzez implant asystujący. Sam go opracował. Ten wszczepiony cud techniki dawał tyle możliwości — a żadna nie rozwiązała jego głównego problemu, czyli kończącego się czasu. Złapał się jeszcze przez chwilę na tym, że chciał nastawić stymulator budzenia. W tych okolicznościach to jednak chyba zbyteczne. Ale czy wszystko musi mieć sens? Dla samej rutyny nastawił stymulator na tą samą godzinę co zawsze. A co tam.

Zamknął oczy i błyskawicznie ogarnął go sen. Impreza i silne emocji zrobiły swoje. Zaczął się trzydziesty czwarty rok jego życia, a właściwie — skończył się trzydziesty trzeci, ostatni.

Rozdział 2. Przebudzenie

Jak zwykle zignorował pierwszy sygnał przebudzenia wysłany przez wszczepiony, wewnętrzny stymulator. Zawsze uwielbiał ten krótki okres drzemki pomiędzy pierwszym a drugim pobudzeniem. Odpływał wtedy w błogi stan półświadomości — niby spał, a jednak wiedział, że jest, istnieje, że żyje. Spał na jawie. Długo eksperymentował z ustawieniami stymulatora tak, aby pierwsze pobudzenie odczuwać łagodne. Jakby ulubiony sen przerywał się na chwilę tylko po to, aby zaprosić cię do udziału w tym, co widzisz. Abyś nie był już tylko obserwatorem, ale bohaterem oddającym się beztrosce snu. Działań bez konsekwencji. Radości bez smutku, życia bez bólu i śmierci. Śmierci? Ta myśl zadziałała silniej, niczym najmocniejsze pobudzenie, jakie kiedykolwiek testował. Obudził się natychmiast, jakby uświadomił sobie nagle, że zaspał na najważniejsze spotkanie w życiu. Tym razem — na kolejne spotkanie z samym sobą.

— Jak to możliwe? — pomyślał głośno Jasper, nie wierząc zdaniom wypowiadanym jedynie w myślach.

Nigdy nie słyszał o czymś takim. Błąd? Może ktoś się pomylił i źle wpisano jego datę urodzenia? Nie, to nieprawdopodobne. Tego rodzaju błędy się nie zdarzają. Ponadto tyle razy miał robione genetyczne testy wieku, że pomyłka nie była możliwa. Więc co się dzieje?

Pobudzony jak nigdy dotąd, pominął poranny prysznic i ubierał się tak szybko, jakby zaspał do pracy. Przed wyjściem włożył pierwsze z brzegu buty i już miał wybiec z domu, gdy usłyszał zbliżające się do jego posiadłości odgłosy rozmowy kilku osób. Zupełnie nie wiedział, co zrobić. Gdy otworzyły się drzwi wejściowe i zobaczył załogę Służby, doświadczył efektu przypominającego zatrzymanie się sceny filmowej. On — nieruchomy, oni –również. On — bez jakiegokolwiek pomysłu, co dalej robić, oni — zdziwieni, a wręcz przerażeni.

— Co pan tu jeszcze robi? — zapytał jeden z gości. Zupełnie nie wiedział, jak się zachować.

— Odwiedzam dom, w którym mieszkałem za życia — Jasper odciął się beznamiętnie.

— Proszę nie żartować, tylko odpowiedzieć na pytanie. Wezwałam oddział interwencyjny, który zapewne wyjaśni pomyłkę. Jaka jest pana wersja? — zapytała nadzorczyni grupy porządkowej Służby.

— Moja wersja jest taka, że żyję, co chyba wszyscy widzimy. Więc, jeśli łaska, proszę opuścić mój dom — zabrzmiał stanowczo Jasper.

— Po pierwsze, to nie jest już pana dom, bo oficjalnie pan nie żyje. Po drugie, to nie do pana należy ocena sytuacji, a jedynie podanie okoliczności i przedstawienie informacji, o które poprosi Służba — ciągnęła nadzorczyni formalnym tonem.

— Oficjalnie czy nie, ale faktom nie da się zaprzeczyć. Informuję was, że żyję. — Jasperowi cała ta rozmowa wydawała się idiotyczna. Zatrzasnął drzwi i przeszedł w głąb domu. Zupełnie nie wiedział, co może zrobić.

Myślał intensywnie, gdy nagle otworzyły się drzwi wejściowe i grupę porządkową zastąpił oddział mundurowych. Kilku z nich wyglądało tak, jakby właśnie zostali nadmuchani, żeby zrobić specjalne wrażenie w czasie interwencji. Przerośnięci faceci, praktycznie bez karku, o nienaturalnie unoszących się ramionach. Naprężone muskuły przypominały zbyt mocno napompowane balony, które sprawiają, że ręce same odrywają się od tułowia. Jeden z nich, trochę mniej napompowany od reszty, przedstawił się jako dowódca oddziału.

— Nazywam się Steve Miller i jestem dowódcą oddziału interwencyjnego Służby. Moim zadaniem jest zabezpieczyć teren w oczekiwaniu na inspektora nadzorującego.

— Jakiego inspektora? — zdziwił się wyraźnie Jasper. — Przecież żyję, może mam jeszcze jeden dzień, a może więcej?! Pozwólcie mi się nim nacieszyć! Pozwólcie mi poszukać najbliższych!

— Przykro mi, ale to niemożliwe. Oficjalnie Jasper Brightway nie żyje i już nic tego nie zmieni — odrzekł z dziwnym spokojem Służbista.

Jak mogą to robić! Przecież to nieludzkie, niewłaściwe! Przecież nie mają racji! No chyba jednak żyję… Uzbrojony w swoje racje, Jasper ruszył z impetem na zszokowanych sytuacją agentów. Cóż, racje nie wystarczyły. Leżał na podłodze obezwładniony i niepewny najbliższej przyszłości.

Zawlekli go do jednego z pokoi, po czym zostawili na podłodze. Nie próbowali nawet położyć go na łóżku — bo niby po co? Zamknęli drzwi. Zostawili Jaspera zwiniętego na ziemi, nieświadomego, co się dzieje. Dwóch agentów zostało na straży, gdyby „nieżyjący” obywatel znów przypomniał sobie o swoich racjach.

— Inspektor jest w drodze — zameldował jeden z agentów dowódcy. Dla Steve’a Millera było to zupełnie wystarczające. Liczyły się tylko procedury. Brak procedur prowadzi do anarchii, a tego dowódca nienawidził najbardziej na świecie. I chociaż sytuacja wyglądała dziwnie, to był absolutnie przekonany, że inspektor — zgodnie z procedurą — wyjaśni, dlaczego ten cały Jasper wciąż żyje. Ich rolą było zabezpieczyć teren i czekać.

— Rozstawcie ludzi na zewnątrz — wydał krótki rozkaz. — Każdego, kto się pojawi, spiszcie i każcie się oddalić. Jeśli zaczną się pytania, to aresztujcie.

Nie musiał dwa razy powtarzać. Jego ludzie wiedzieli, co to dyscyplina, i wiedzieli, co należy robić. Inaczej nie byliby już jego ludźmi.

W pokoju obok Jasper powoli odzyskiwał świadomość, rozwijając się z pozycji niemowlaka, którą obronnie przyjął po nieudanym ataku. Gdy go dopadli, wydawało mu się, że znowu umrze, ale ponownie się przeliczył. Żył. Ciekawe, jak długo jeszcze pozostanie wśród żywych? Chyba jednak nie był bohaterem żadnej gry komputerowej. Ciało, obolałe po interwencji, stanowiło najlepszy dowód, że to ciągle jego jedyne, aczkolwiek wyraźnie dłuższe życie. Bohater gry komputerowej, który po błędzie dostawał nową szansę, prezentował się zwykle jak nowo narodzony. Wirtualny awatar postaci często podskakiwał, emanował siłą, światłem, czasami wymachiwał jakąś superbronią. W przypadku Jaspera o radosnym skakaniu czy emanacji siły raczej nie było mowy. Z trudem przyjął pozycję raczkującego dziecka i powoli przesuwał się w stronę okna.

— Myśl — wyszeptał motywacyjny rozkaz, dodając sobie siły do działania.

Ból głowy nie chciał jednak szybko minąć i mowa motywacyjna wyraźnie nie odnosiła skutku. Zdecydowana interwencja agentów nie wróżyła nic dobrego. Jasper nie chciał zostać królikiem doświadczalnym. Co więcej, jego niepewny status obywatelski mógł posłużyć władzy do ukrycia wszelkich eksperymentów na jego unikalnym organizmie. Szczególnie tych nieudanych. Tego Jasper zdecydowanie nie chciał.

Powoli przycumował przy fotelu. Odpoczął chwilę i z pewnym trudem podciągnął się, by oprzeć ręce na siedzisku. Z wyraźną ulgą usiadł wygodnie i od razy poczuł się odrobinę lepiej. Rozejrzał się przez okno po ogrodzie. Urządzał go z żoną. Jej ulubione orancje pokrywały prawie cały płot. Lekko falowały na wietrze, przypominały małe wodospady spływające z wysokości ogrodzenia. Delikatne, pomarańczowo-czerwone kwiaty układały się w różnych kierunkach, smagane łagodnymi powiewami wiatru. Nieśmiało padające światło wydobywało bogactwo odcieni z połyskliwych, małych kwiatów przypominających gwiazdy. Lekko wystające pręciki wyglądały jak miniaturowe anteny komunikujące się z całym bogactwem natury Epsysa. Nasunęło to Jasperowi pewien pomysł.

Komunikacja. Tak, najpierw musiał wiedzieć, co się dzieje. Potem odwrócić uwagę oddziału interwencyjnego i — wreszcie — uciec. Tylko co dalej? Ktoś będzie musiał mu pomóc. Ktoś, komu ufa i kto nie ma wiele do stracenia. Od razu pomyślał o Billu. W pierwszej kolejności musiał rozwiązać sprawę komunikacji. Dla Jaspera nie stanowiło to większego problemu, był przecież jednym z najlepszych specjalistów w tym zakresie, a na pewno najstarszym. Potrzebował informacji o sytuacji w jego domu, w szczególności o treści rozmów Millera z inspektorem. Steve Miller nie był chyba zbyt bystry i nie doceniał umiejętności Jaspera. Nie spróbował nawet wdrożyć blokady komunikacyjnej ani skuć więźnia. To wielki błąd. Jasper zaczął wprowadzać swój plan w życie, wykorzystując infrastrukturę inteligentnego domu. Najpierw połączył się za pomocą implantu z robotem sprzątającym w sąsiednim pokoju. To niewielkie urządzenie miało w tej chwili istotną zaletę — było wyposażone w ultradźwiękowe czujniki zbliżeniowe, a to przecież mikrofony i głośniki w jednym. Bez trudu przeprogramował je do właściwych częstotliwości. Nie minęła minuta i słyszał, co się dzieje w pokoju obok. Może nie była to najwyższa jakość dźwięku, ale do jego celów wystarczyła.

— Musimy go stąd zabrać. — Usłyszał kobiecy głos.

— Jak pani rozkaże — odpowiedział najpewniej Miller na sugestię kobiety. Zapewne rozmawiał z właśnie przybyłą inspektorką.

— Wiem, że to nie moja sprawa, ale czy wcześniej coś takiego się zdarzało? — odezwał się nieśmiało Miller. — Pytam służbowo, żeby być przygotowanym na ewentualne kolejne podobne zdarzenia. — Dowódca trochę usprawiedliwił swoją ciekawość.

— Ja nie znam takiego przypadku — odpowiedziała inspektorka. — Dlatego musimy dobrze zaplanować kolejne kroki. Zgodnie z procedurą wszelkie osoby stanowiące zagrożenie porządku musimy przetransportować do siedziby Służby Nadzoru. W tym przypadku jednak musimy zrobić to tak, żeby nikt nie zobaczył więźnia. Proszę sobie wyobrazić, co by się działo, gdyby obywatele dowiedzieli się, że ktoś żyje dłużej niż trzydzieści trzy lata — podsumowała pani inspektor. Joan McAmomille była inspektorem już pięć lat. Wcześniej zasłynęła jako najlepsza agentka wywiadowcza Służby. Znała się na tej robocie.

— Gdyby obywatele dowiedzieli się o osobie, która przeżyła trzydziesty trzeci rok życia i jest ukrywana przez służbę to zapanowałby chaos, anarchia… — A tego, jak wiemy, Steve Miller nie tolerował. — Dobrze, zajmiemy się niezwłocznie właściwą organizacją transportu więźnia.

Jasper nie miał zatem dużo czasu. Szansa ucieczki była niewątpliwie dużo większa na jego własnym terenie niż w jakimś nieznanym obiekcie Służby Nadzoru. Wiedział, co się dzieje w jego domu. Słyszał dowódcę i inspektorkę. Widział przez zewnętrzne kamery bezpieczeństwa, gdzie znajdują się agenci rozstawieni w celu monitorowania terenu. Potrzebował dywersji. Ale najpierw musiał załatwić sobie transport. Uruchomił komunikator implantu i od razu zobaczył i usłyszał Billa.

— Może jestem na kacu, ale kimkolwiek jesteś, nie jest to najlepszy pomysł na dowcip — krzyczał wyraźnie wnerwiony Bill. — Mój przyjaciel nie żyje, a ty sobie jaja robisz!

— Bill, to naprawdę ja, Jasper.

— Człowieku, Jasper nie żyje, więc się wyłącz, zanim wezwę Służbę — krzyczał dalej Bill.

— Masz bliznę pod lewym ramieniem długości około czterech centymetrów, powstała po tym, jak się w wieku pięciu lat goniliśmy po budowie reaktora. Twoją pierwszą dziewczyną była Kate Willbrown. Rzuciła cię, ponieważ przez całą noc śpiewałeś pod jej oknem jakieś smęty i wychwalałeś, jaka jest wspaniała. Tylko pomyliłeś jej imię. Twoim marzeniem zawsze było skonstruować ulepszony napęd nadświetlny, co w sumie ci się udało… — Jasper nie skończył wyliczania.

— Jasper? — niepewnie zapytał Bill.

— A kto? Przypominam ci kogoś innego? — powiedział zirytowany Jasper.

— Ale ty przecież nie żyjesz. Jak to możliwe?

— Nie wiem tego ja, nie wie Służba, wydaje się, że nikt o czymś takim nie słyszał — powiedział już spokojnie Jasper. — Ale jak mi nie pomożesz, to pewnie nikt nie usłyszy, a ja będę dalej nieżywy. Posłuchaj uważnie… — Jasper wyraźnie przedstawił swój plan Billowi.

Brightway cieszył się, że zobaczył przyjaciela, ale teraz musiał skupić się na planie ucieczki. Za kilka minut Bill podstawi w umówione miejsce drona. Potrzebna jest zatem mała dywersja, aby wydostać się z domu i dotrzeć do statku, zanim zareaguje oddział interwencyjny. Przeprogramowanie wybranych urządzeń inteligentnego domu zajęło mu kilka minut. Czekał.

Kiedy usłyszał pierwszy wybuch, rozbił szybę okna w pomieszczeniu stanowiącym jego tymczasowe więzienie. Zamaskował w ten sposób hałas, a następnie rozejrzał się po ogrodzie. Nie było żadnego z agentów. Instynktownie zareagowali na wybuch i pobiegli zobaczyć, co się stało. Doskonale, pomyślał Jasper i sprintem pokonał teren ogrodu. Poprzez prowadzony nasłuch domu usłyszał gorącą dyskusję.

— Co się tam dzieje? — krzyczał Miller do wbiegającego Służbisty.

— Zostaliśmy zaatakowani, a właściwie nasze transportery zostały zaatakowane — odpowiedział z zadyszką podwładny.

— Jak, przez kogo? — zapytała z profesjonalnym opanowaniem inspektorka.

— Przez kosiarki… Skąd mogliśmy wiedzieć?! — usprawiedliwiał się Służbista. — Kosiły trawę, normalka. W pewnym momencie podjechały pod nasze transportery i wybuchły.

— Ktoś celowo wysadził akumulatory — stwierdziła fachowo inspektorka. — Miller, przyprowadź więźnia.

Na szczęście gdy Miller pojawił się w pokoju obok, Jasper pędem mijał kolejne domy. W sumie miał czas. Zanim Służba przyśle nowe transportery, on powinien być już daleko. No chyba że nie będzie drona, ale liczył na Billa. Gdy minął ostatni dom i zbliżył się do granicy lasu palmowego, z ulgą zauważył stojący obiekt. Czekał na niego powietrzny, jednoosobowy dron transportowy. Przyleciał w trybie autonomicznym, zgodnie z programem ustawionym przez Billa. Jasper za pomocą implantu wprowadził kod autoryzacji i szybko zajął miejsce przed konsolą. Od razu przełączył sterowanie w tryb nadzorowany. Odciął komunikację zewnętrzną, co zabezpieczyło go przed ewentualną interwencją Służby. Start nie zajął mu wiele czasu. Zaczął spokojny lot, obserwując znikający dom i biegających wokół Służbistów.

Rozdział 3. Zbieg

Joan McAmomille zjawiła się w siedzibie Służby Nadzoru najszybciej, jak tylko mogła. Priorytetowe wezwanie oznaczało uprzywilejowany transport korytarzem powietrznym kontrolowanym specjalnie dla niej. Nawet klasyczne służby ratunkowe nie miały takich uprawnień. Wszystkie drony znajdujące się w sąsiedztwie jej trasy przelotu zostały zdalnie zatrzymane w takiej lokalizacji, aby Joan mogła bez niepotrzebnego zwalniania jak najszybciej dotrzeć na miejsce. Czuła, że od tego spotkania może zależeć, jak potoczą się ostatnie trzy lata jej standardowego życia. Nie miała nadziei na więcej nawet w obliczu nowej sytuacji zbiega, który stał się niezwykle ważnym obiektem dla Służby Nadzoru. Była w pełni świadoma wyjątkowości tego przypadku — tak przynajmniej sądziła. Jej intuicja oraz bogate doświadczenie sugerowały długi i utajniony przebieg nadchodzącego śledztwa.

Rozmyślania dotyczące najbliższej przyszłości zostały nagle przerwane pojawieniem się w wirtualnym polu widzenia sylwetki agenta łączności z siedziby Służby Nadzoru:

— Szacowany czas pani przylotu to dwadzieścia trzy nanocykle. Pani lot zostanie automatycznie przekierowany do doków poziomu Rady. Po przylocie otrzyma pani dalsze instrukcje.

Joan potwierdziła wiadomość. Jej treść spowodowała lekkie mrowienie w tylnym odcinku szyi, więc mimowolnie pomasowała kark. Nigdy nie była na poziomie Rady. Nie znała też nikogo, kto by kiedykolwiek korzystał ze zlokalizowanych tam doków. Wiedziała, że używali ich wyłącznie członkowie zgrupowania. Słyszała plotki o automatycznie otwieranych oknach wykonanych ze specjalnie zbrojonego i półprzezroczystego szkła. Doki bezpośrednio sąsiadowały z gabinetami członków Rady i salą spotkań, skąd czasami transmitowano oficjalne posiedzenia czy wystąpienia przedstawicieli władzy. Bała się. Specjalny status, jaki jej nadano poprzez bezpośrednie przekierowanie do doków, mógł oznaczać albo wtajemniczenie jej w niektóre sekrety Entalionu, albo coś wręcz odwrotnego — szybką degradację i odosobnienie. W obu przypadkach miała podstawy do obaw.

— W mordę jeża! — zaklęła, uderzając ręką o poręcz fotela. Właściwie nie wiedziała, co oznacza to przekleństwo, ale niewątpliwie pomagało rozładować złość. Uderzenie ręką też pomogło, ale chyba głównie przez wywołany ból odwracający uwagę od natręctwa myśli dotyczących tego, co może ją czekać po przylocie.

Zobaczyła zbliżający się budynek Rady Nadzoru. To wysoka, szklana wieża wystająca z centrum okalającego ją budynku, stanowiącego pierścień mieszczący biura, koszary oddziałów interwencyjnych oraz szereg pomieszczeń, o których przeznaczeniu nic nie wiedziała. Typowe zabezpieczenia pierścienia biur bazowały na uprawnieniach przyznawanych pracownikom według koniecznych obowiązków. Jako inspektor miała dostęp do swojego gabinetu, sekcji inspektoratu, sekcji dowództwa oddziałów interwencyjnych oraz sekcji socjalnych. Nic więcej. O dostępie do centralnej wieży Rady Nadzoru mogli pomarzyć tylko niektórzy. Tym razem zdecydowano odkryć przed nią część tajemnic, i to od razu na poziomie Rady Nadzoru.

Dron zbliżył się do przedostatniego poziomu wieży i natychmiast rozsunęły się dwa okna, odkrywając przestrzeń doków. Gdy tylko wysiadła, została przywitana przez czekającego agenta.

— Proszę za mną — powiedział Służbista niespodziewanie ciepłym głosem.

Joan posłusznie ruszyła za mężczyzną.

— Za chwilę dotrzemy do sali spotkań, w której oczekuje na panią cała Rada. Proszę pamiętać o kilku ważnych sprawach. Po pierwsze, pani pobyt tutaj jest wyjątkowym zaszczytem, a po drugie, została pani obdarzona ogromnym zaufaniem, skoro dostąpi Pani osobistego spotkania z Radą.

Napięcie, jakie wcześniej opanowało Joan, sięgnęło jeszcze wyższego poziomu. Jednocześnie czuła niepohamowaną wręcz ciekawość niczym małe dziecko pragnące jak najszybciej odpakować prezent.

— Po wejściu na salę pierwszy przywita panią Wielki Mówca. Jak pani zapewne wie, członkowie jedenastoosobowej Rady wybierają Mówcę raz na dwa lata. Nikt nie może pełnić tej funkcji więcej niż raz. Obecnie Wielkim Mówcą jest Mathew Montjuic.

Wiedziała. Nie dlatego, że ją to specjalnie interesowało, ale każdy inspektor otrzymywał regularnie pakiet informacji ważnych z punktu widzenia bezpieczeństwa. Członków Rady wybierano raz na trzy lata w bezpośrednich wyborach. Każdy obywatel Entalionu otrzymywał krótki pakiet informacyjny o kandydatach wraz z ich programem. Po dwóch tygodniach aktywowała się aplikacja głosowania. Głos oddawany był przez implantowany komunikator, który zapewniał zarówno identyfikację biometryczną obywatela, jak i pełne bezpieczeństwo procedury. Wynik wyborów był znany praktycznie wraz z czasem zakończenia głosowania. Następnego dnia wybrani członkowie Rady Nadzoru rozpoczynali intensywną pracę. W końcu nie mieli zbyt dużo czasu.

Joan weszła do kameralnej i niezwykle nowoczesnej sali, w której oczekiwali członkowie Rady. Siedzieli za stołami tworzącymi półkole. Poproszoną ją o zajęcie miejsca w centrum tak, że praktycznie każdy z członków Rady widział ją z tej samej odległości.

— Dziękujemy za zrozumienie i szybkie przybycie — rozpoczął Mathew Montjuic.

— Oczywiście, rozumiem sytuację — odpowiedziała ugodowo Joan, świadoma, że i tak nie miała żadnego wyboru, ale kurtuazji stało się zadość.

— Tak, tak. Myślę jednak, że nie do końca zdaje pani sobie sprawę z tego, co oznacza sytuacja związana z Jasperem Brightwayem. — Wielki Mówca rozejrzała się po członkach Rady, jakby chciał się po raz ostatni upewnić, czy właściwym jest wtajemniczać doświadczoną inspektor w istotne sekrety Entalionu.

Mathiew przyglądał się Joan. Jej nietuzinkowa uroda i sprężysta sylwetka sprawiały wrażenie, że kobieta interesowała się raczej sportem lub rozrywką niż zadaniami wymagającymi sprawnego intelektu. Ot, taki klasyczny stereotyp. Wiedział jednak, że Joan była wyjątkowo bystra i obdarzona darem intuicji, tak ważnym w pracy śledczego.

— Otóż jako Rada postanowiliśmy podzielić się z panią kluczowymi informacjami związanymi z problemem wieku. — Mówca zmarszczył czoło, bo z trudem pokonywał obawy przed przekazywaniem poufnych informacji komukolwiek poza Radą i jej bezpośrednimi współpracownikami.

— Bariera trzydziestu trzech lat życia w Entalionie jest wciąż zagadką pomimo znacznego postępu naukowego. Nie wiemy ani dlaczego tak się dzieje, ani jaki mechanizm biologiczny może odpowiadać za tak precyzyjny zegar. — Mathew zrobił pauzę, przygotowując Joan na fakty, o których nie każdy wiedział. — Mechanizm ten nie jest precyzyjny i co jakiś czas zdarza się, że ktoś przeżywa dłużej niż trzydzieści trzy lata. Zwykle jest to kilka godzin, czasami dzień. Znany jest nam tylko jeden przypadek przekraczający barierę aż o trzy lata. To był niewątpliwie wyjątek. Jak się pani domyśla, agenci Służby wychwycili wszystkie te przypadki. Sprawy zostały wyciszone, a pobrany materiał biologiczny skierowano do priorytetowych badań. Analizy wspierane dużym budżetem nadal trwają i są objęte najwyższym stopniem utajnienia.

Mówca przerwał, ponieważ mimika twarzy Joan wyraźnie wskazywała, że nie może powstrzymać się od zadania pytania. Mathew wykonał prawie niewidoczny gest głową, przekazując głos pani inspektor.

— Dlaczego te informacje są ukrywane? Czy był jakiś związek między osobami, które żyły dłużej? Kim był ten wyjątkowy obywatel przekraczający granicę śmierci aż o trzy lata? Czy przypadków jest więcej? Dlaczego akurat teraz zaproszono mnie do tego wyjątkowego miejsca? — Lawina pytań trwałaby zapewne dużo dłużej, lecz Mówca podniósł zdecydowanie prawą dłoń, prosząc (a może rozkazując) Joan o przerwę.

— Rozumiem, że ma pani wiele pytań. Postaram się na część z nich odpowiedzieć, a innymi zajmiemy się później. Musi pani najpierw znaleźć Jaspera. — Mówca zastanowił się, jak odpowiedzieć na pytania Joan, i zauważył, że inspektorka intuicyjnie dotknęła szeregu powiązanych spraw.

— Anomalie zdarzają się od wieków i tak samo długo są ukrywane w obawie przed wybuchem społecznych niepewności. Jak pani wie, nasza tradycja i prawo są odpowiednio przystosowane do precyzyjnej bariery życia każdego obywatela. Nawet kwestie emocjonalne, więzi i wiele tak ważnych relacji międzyludzkich zostało przez wieki ukształtowane przez barierę wieku. Poza wypadkami czy przypadkami losowymi praktycznie każdy dożywa w zdrowiu trzydziestu trzech lat. Stabilność jest wpisana w tożsamość naszego świata i dlatego musimy ją chronić. — Mówca zakończył swoją odpowiedź krótką puentą, uznając temat za wyczerpany. — Pani pozostałe pytania dotknęły aktualnej sytuacji — kontynuował Mathew. — Nasz problem polega na tym, że zjawisko narasta i podobnych przypadków obserwujemy coraz więcej. Sprawa Jaspera jest natomiast szczególna, ponieważ osobą, która wcześniej przekroczyła barierę śmierci aż o trzy lata, była jego matka. — Mówca wypowiedział ostatnie słowa ciszej, może by podkreślić rosnącą tajemnicę, a może była to nuta wstydu?

Zapadła cisza. Krótka pauza na przemyślenia. Odpowiedzi zamiast rozwiązywać problemy, otwierały przestrzeń dla zupełnie nowych, jeszcze trudniejszych pytań.

Wielki Mówca nie musiał odpowiadać na pytanie, dlaczego akurat Joan została tu zaproszona. Wyjątkowość przypadku Jaspera była oczywista. Zapewne całe grono naukowców tylko czeka, żeby pobrać mnóstwo próbek, szukać przyczyn i możliwości wykorzystania tej wiedzy do przedłużania życia sobie i innym. Niewątpliwe kuszące. Joan nie zazdrościła Jasperowi. Nie wiedziała, czy chciała szukać człowieka tylko po to, aby przyprowadzić go niczym królika doświadczalnego wprost do laboratorium. Sprawa wydawała się jednak wyjątkowa. Może Jasper sam będzie chciał się ujawnić, jeśli pozna kontekst i korzyści — podarowanie innym szansy na przeżycie kolejnych dni, a może nawet tygodni czy miesięcy. Odroczenie śmierci o kolejne lata wydawało Joan się zbyt optymistyczne. Ale niezwykle kuszące. Nadziei wystarczy zaledwie drobna przesłanka. Twarde fakty nie są konieczne. Usłyszane historie, wyobraźnia i macierzyństwo dawały matce jedenastoletniego Caya wystarczającą motywację. Która matka nie chciałaby cieszyć się jak najdłużej swoim dzieckiem?

— Jest jeszcze coś — Mathew przerwał proces karmienia się nadzieją, który wyraźnie promieniował na twarzy Joan.

— Nie wiemy, jak długo Jasper będzie żył. Może już odszedł. Może została mu godzina lub dzień… Ale musimy spróbować. I musimy być pierwsi — niespodziewanie zakończył Mathew.

— Pierwsi? — zapytała Joan, zdziwiona.

— Tak. Jak się pani zapewne domyśla, szansa dłuższego życia kusi wielu. Ale ci, którzy mają odpowiednie fundusze, mogą więcej i ryzykują. Od jakiegoś czasu działa grupa przechwytującą osoby żyjące dłużej. Niekoniecznie żywe. Wystarczą im próbki biologiczne. — Mathew widział zniesmaczenie w oczach Joan.

— Jasper, ze względu na historię swojej matki, staje się szczególnie ważny. Dlatego kluczowe jest to, aby pani dotarła do niego jak najszybciej. Pani zadanie jest trudne, ale brzmi prosto: znaleźć żywego Jaspera, chronić go i dostarczyć do nas. Musimy prosić panią jeszcze o jedno. Proszę nie mówić mu nic o jego matce. Otóż — Mówca nie wiedział, jak to powiedzieć — Jasper nie zna historii swojej matki po terminie jej standardowej śmierci. Nie wie, że przeżyła jeszcze trzy lata. Nigdy jej już nie spotkał — zakończył Mathew.

— Ale jak to możliwe? — zdziwiła się Joan.

— Bardzo prosto. Oddział interwencyjny przekazał ją tutaj i już nigdy nie opuściła tego miejsca.

Rozdział 4. Schronienie

Podróż dronem nie była ekspresowa, więc Jasper mógł w końcu pomyśleć. Po tak burzliwym poranku miał teraz niewątpliwie czas i trochę prywatności, które pozwalały spokojnie zastanowić się nad tym, co się stało i co się może zdarzyć.

Jeszcze wczoraj czekał na koniec. Dzisiaj natomiast każda chwila, każda minuta zdaje się jak bonus, który przecież nikomu się nie zdarza. Coś niesamowitego. Jak dziecinne marzenie o supermocach. Tylko że on, Jasper Brigthway, był zupełnie zwyczajny i nic specjalnego nie wydarzyło się w jego życiu. Nie trafił go piorun, nic go nie ugryzło, nie był wystawiony na działania nieznanego promieniowania. Po prostu miał umrzeć, a żyje. Tak mało, a jednak nieskończenie wiele.

Entuzjazm przeplatał się z paraliżującym odczuciem strachu. Stan niepewności i niewiedzy połączony z oczekiwaniem na to, co w końcu powinno się zdarzyć. Czuł się jak dziecko, które otrzymało prezent marzeń, lecz martwi się, czy ktoś mu go nie zabierze, czy wszystko nie okaże się pomyłką. Emocje ostatnich dni były niezwykle intensywne. Teraz to wszystko powraca, wzbogacone o napięcie związane z ucieczką i te natręctwa myśli, że może za chwilę, a może trochę później, ale nastąpi nieunikniony koniec.

— NIE! — wykrzyknął nagle, jakby chciał wydać polecenie własnym myślom. — Przecież żyję!

Jasper pomyślał o Tomie i Amelii. Tak bardzo chciał ich zobaczyć. Ale jaki rodzic naraziłby swoje dzieci na niebezpieczeństwo. Albo na kolejną rozpacz rozstania. Przecież nie wie, na jak długo los postanowił przedłużyć mu życie. Łzy Amelii opuszczającej go na zawsze do innej rodziny to jego najbardziej dramatyczne przeżycie. Nie. Dopóki nie wyjaśni, co się z nim dzieje, dopóty nie skontaktuje się z dziećmi. Nie narazi ich ani na niebezpieczeństwo, ani na kolejny emocjonalny koszmar. Teraz musi się skupić na dwóch celach: skutecznej ucieczce i odkryciu, o co w tym wszystkim chodzi.

Dron rozpoczął obniżanie lotu, wciskał się między ogromne, kędzierzawe krzaki, które skutecznie maskowały statek. Po delikatnym lądowaniu wyłączył się napęd i blokady bezpieczeństwa, co umożliwiło obrót części kopuły stanowiącej wejście do dronu i wyjście z niego.

Bill już czekał. Jasper wyskoczył ze statku i podbiegł do przyjaciela.

— Tak naprawdę to do końca nie wierzyłem. — Bill objął Jaspera z całych sił.

— Człowieku, daj mi jeszcze trochę pożyć — ledwie wyszeptał wzruszony Jasper. — Inaczej zgnieciesz mnie tutaj i nic z tego mojego cudu nie wyniknie.

Bill puścił Jaspera i poklepał go jeszcze po plecach, jakby chciał sprawdzić, czy to nie urojenie.

— Jak to możliwe? Co się stało? Dlaczego? — Ciekawość Billa generowała kolejne pytania, ale Jasper zdecydowanie mu przerwał.

— Słuchaj, nie wiem ani dlaczego, ani jak. Chciałbym cię prosić o pomoc, ale najpierw muszę się ukryć. Jak wiesz, jestem poszukiwany.

— No tak — przytaknął Bill — pewnie teraz jesteś najbardziej poszukiwaną osobą. Trochę jak dziwoląg, a trochę jak zwierzak doświadczalny, którego wszyscy chcieliby mieć w swoim laboratorium. — Bill spojrzał ze zrozumieniem na Jaspera. Z jednej strony zazdrościł przyjacielowi, z drugiej wiedział, w jak trudnym położeniu znalazł się Jasper. Ale Bill miał już plan.

— Posłuchaj, nie możemy się udać do mnie — ciągnął Bill — bo na pewno Straż już cię tam szuka. Jak wszyscy wiedzą, często biegam. Jak widzisz, teraz też jestem oficjalnie na treningu. Muszę zaraz wracać i mocno się spocić, żeby agenci nic nie podejrzewali. Dlatego zaraz sam udasz się w to miejsce. — Bill przesłał Jasperowi lokalizację domku letniego znajdującego się na granicy lasu i oceanu. — Dotarcie zajmie ci pół godziny szybkiego marszu. Tu masz plecak z prowiantem i kocem termicznym.

— Niewiele tego — zauważył Jasper.

— Cóż, nie mogłem zabrać na jogging wielkiego plecaka. Byłoby to podejrzane. Ale nie martw się. Często biegam także wieczorem. Również dzisiaj udam się na trening z małym plecaczkiem. Spotkamy się w domku.

— A jak się dostanę do środka? I czyj to w ogóle domek? — zapytał Jasper.

— To domek znajomych, którzy aktualnie przebywają na Cirr i pewnie spędzą tam trochę czasu na badaniach. Wiesz, jak to jest, sam tam byłeś. Do domku wejdziesz, wpisując kod dostępu 093312. Pamiętaj tylko, żeby nie otwierać drzwi klamką.

— To niby jak ma je otworzyć? — zaciekawił się Jasper.

— Klamka to taka pułapka bezpieczeństwa. Wydaje się oczywiste z niej skorzystać, ale to na stałe zablokuje dom, aż do pełnej identyfikacji biometrycznej właścicieli. Co więcej, natrętnego intruza może czekać kilka niemiłych niespodzianek. Nie dotykaj więc klamki. Żeby uzyskać dostęp do domku, musisz bezpośrednio po wpisaniu kodu dotknąć symbolu przedstawiającego planetę Epsys, znajdującego się na środku drzwi. Wówczas mechanizm automatycznie zwolni blokadę i wystarczy, że popchniesz drzwi — zakończył instrukcję Bill.

— Sprytne. — Jasper nie krył uznania.

— Jeszcze jedno. Nie korzystaj z zasilania. Dopiero wieczorem albo jak przyjdę możesz coś sobie podłączyć, ale z umiarkowanym poborem prądu. Chodzi o to, żeby Straż nie wykryła niestandardowych zdarzeń jak nagły wzrost poboru energii w potencjalnie niezamieszkałym domku.

Jasper pomyślał, że Bill zachowuje się bardziej jak agent wywiadu niż naukowiec. Chyba rzeczywiście o wszystkim pomyślał.

— OK. Czas ruszać. Nie chcę, żeby Strażnicy musieli mnie zbyt długo szukać. Tym bardziej, że muszę się jeszcze po drodze trochę spocić. — Bill jeszcze raz uściskał Jaspera. I znowu go poklepał.

— Do zobaczenia. I dzięki — zawołał Jasper do oddalającego się Billa.

Niezły z niego przyjaciel. Nawet nie wie, na co się naraża… A może wie i dlatego wszystko szczegółowo przemyślał?

Jasper założył plecak i zanim wyruszył w drogę do domku, zaprogramował drona na przelot do tak odległego miejsca, że Straż będzie miała co badać. Niech kombinują.

Droga wśród krzaków nie należała do ciekawych. Może i flora Epsysa była malownicza i mieniła się kolorami, ale tylko przy podziwianiu jej z daleka. Z bliska była gęsta, kłująca i nieprzystępna dla uciekiniera omijającego drogi czy przetarte ścieżki. Właściwie to w całym swoim — wydawałoby się długim — życiu nie doświadczył tak bliskiego kontaktu z dziką roślinnością planety. Ale nie żałował. Nie z obecnej perspektywy marszu przez poplątane pnącza, gałęzie, wystające korzenie i inne bogactwo przyrody, które zmówiło się, żeby utrudnić mu drogę. W dodatku obierając losowe położenie przeszkód niemożliwych do przewidzenia, co znacznie spowalniało ruch. Jasper zatrzymał się na chwilę i spojrzał w górę. Praktycznie nie było widać nieba. Konkurencję w obserwacji światła zdecydowanie wygrywały nakładające się na siebie gałęzie i oplatające je różnobarwne pnącza. Przypominały gęstwinę węży. Jego uwagę przykuły również olbrzymie kaktusowe liście wyglądające jak żółtoczerwone naleśniki wielkości parasolek. Skutecznie wychwytywały światło i wilgoć, a jednocześnie stanowiły naturalną zasłonę dla wszystkiego, co pod nimi. Także dla niego. Bill i to doskonale przemyślał. Nawet drony z kamerami multispektralnymi, rejestrującymi obraz jednocześnie w zakresie promieniowania widzialnego, termicznego, mikrofalowego i w wielu innych zakresach, nie będą w stanie go wykryć. Górne partie roślinności skutecznie chroniły przed podglądaczami.

Życie pod tak naturalną kopułą kwitło jednak zupełnie bez przeszkód. Biologiczna zasłona chroniła bardziej wrażliwe gatunki przed wypaleniem. Dojrzały wiek słońca Entalionu skutkował wysokimi temperaturami. Tylko dzięki ogromnemu, parującemu oceanowi życie na planecie jeszcze trwało, ale nieuchronnie zmierzało do końca. Wilgoć niewątpliwie sprzyjała rozwojowi zarówno olbrzymich liści, jak i chronionym przez nie młodym roślinom w dolnej części lasu. Wyglądało to tak, jakby dojrzali przedstawiciele flory troskliwie chronili młodsze pokolenia. Tak jak rodzice chronią dzieci. Czego on nie mógł teraz robić… Może jednak właśnie to robił? Przecież gdyby zaspokoił swoją wielką potrzebę spotkania i przytulenia dzieci, naraziłby je na niebezpieczeństwo. Czy ojciec nie powinien chronić dzieci nawet kosztem własnych uczuć?

Bogatszy w przemyślenia, brud oraz szereg powierzchownych ran na dłoniach zobaczył płot tylnej części posiadłości. Na środku, w cieniu wielkich liści znajdował się domek — schronienie uciekiniera. Rozejrzał się ostrożnie, nie bez trudu pokonał płot. Wolał okrążyć dom od tyłu, tak w razie czego. Nic jednak nie wskazywało na zagrożenie. Podszedł do wejścia i wprowadził kod dostępu podany przez Billa. Już chciał złapać za klamkę — przecież to takie naturalne — ale w ostatniej chwili zatrzymał automatyczny ruch ręki i popatrzył na plakietkę umieszczoną na drzwiach. Praktycznie wprost na linii jego oczu znajdował się kolorowy symbol Epsysa. Jasper dotknął metalicznej plakietki, wspominając ostrzeżenie i instrukcję przyjaciela. W odpowiedzi usłyszał wyraźne kliknięcie mechanizmu blokady drzwi. Pchnął je delikatnie i wszedł do pomieszczenia. W środku panował półmrok, zapewne z powodu parasola liści znajdującego się ponad dachem domku. Przedpokój wyglądał normalnie. Miejsce na buty, kurtki i mała ławka. Położył na niej plecak i skierował się dalej. Wszedł do pokoju i znieruchomiał. Na środku pomieszczenia pojawił się hologram osoby, która z uśmiechem wypowiedziała proste powitanie:

— Cześć, Jasper.

Rozdział 5. Przyjaciel

Joan poruszyła wizyta w siedzibie Rady Nadzoru. Właściwie nie wiedziała, co najbardziej doprowadziło ją do tego stanu. Może niespodziewana wizyta i rozmowa z Mówcą, a może ujawnione sekrety. Nie, chyba jednak najbardziej poruszyła ją ostatnia wypowiedź Mathew o matce Jaspera. Dlaczego Rada nie pozwoliła na spotkanie matki z synem? Czy matka chciała w ten sposób chronić dzieci? Nie. Może na początku tak, ale później? Sama była matką i nie wyobrażała sobie, aby żyjąc trzy lata dłużej niż standardowo, mogła nie pragnąć spotkania z dziećmi.

Pomyślała o własnym synu i dla własnego komfortu psychicznego zapragnęła z nim porozmawiać. Wywołała jego numer w komunikatorze.

— Cześć, mamo — przywitał się Cay — nie mogę teraz długo rozmawiać. Zaraz mam ostatnie spotkanie mentorskie.

— Dobrze, kochanie. Wszystko dobrze? Przez najbliższe dni będę wyjątkowo zajęta — powiedziała Joan.

— To nic nowego — wymruczał Cay. — Tak, wszystko dobrze i wiem, po zajęciach pójdę do Miry.

Cay często bywał u Miry i Miltona. Czas pracy Joan był nieprzewidywalny i zmienny. Pełniła funkcję ważną dla systemu i dlatego nie miała licznej rodziny. Czasami bardzo tego żałowała, a częściej ze zrozumieniem i żalem akceptowała ten stan, patrząc, jak zaniedbywała Caya. Mira i Milton byli młodzi i zostali wybrani jako nowa rodzina dla Caya. Jej syn miał już 11 lat i wkrótce miał na stałe przenieść swoje życie do nowej rodziny. Jakie to smutne.

— Przepraszam, kochanie — usprawiedliwiała się Joan — to wyjątkowo ważne. — Bądź uważny na zajęciach. Kocham cię.

— Pa, mamo, do zobaczenia. — pożegnał się chłopiec.

Cay, jak każdy uczeń, miał dwa razy w tygodniu spotkania mentorskie. Był to wyjątkowy czas, gdy mógł sam na sam spotkać się z nauczycielem kierującym jego rozwojem. Edukację na Entalionie prowadzono za pomocą osobistych asystentów i wirtualnych klas. Każdy uczeń był tak realistycznie zanurzany w rzeczywistości wirtualnej, że praktycznie realnie współtworzył klasę z innymi uczniami. Wirtualni nauczyciele bazujący na sztucznej inteligencji od kilkudziesięciu lat sprawiali się na tyle dobrze, że nikt nie wyobrażał sobie powrotu do tradycyjnych, starych form nauczania. Zresztą nacisk położono na interakcję między uczniami, by tworzyć bardziej naturalne środowisko do rozwoju dzieci. Wirtualny nauczyciel był zarówno współdzielony w klasie, jak i zindywidualizowany dla każdego ucznia poprzez technologię osobistego asystenta. Dzieci nie bały się pytać, a odpowiedzi i pomoc dostosowano do ich potrzeb poprzez interakcję w klasie lub przez wirtualnego nauczyciela. Joan sama tego doświadczyła i wiedziała, że takie rozwiązanie sprawdza się bardzo dobrze. Może nie jest idealne, ale znacznie poprawiło stopień rozwoju dzieci zarówno na poziomie intelektualnym, jak i społecznym. Ważne okazało się również to, że dorośli mogli skupić się na produkcji i rozwoju dóbr. Przecież tych dorosłych nie było wielu. Te nieszczęsne trzydzieści trzy lata…

— Zbliżamy się do celu. Lądowanie za pięć minut — powiadomił ją asystent lotu.

Joan przeanalizowała możliwe działania, które powinna od razu podjąć. Starała się postawić w pozycji Jaspera, uciekiniera walczącego o wolność i życie. Pewnie myśli o dzieciach. Zapewne tak, ale jest na tyle inteligentny, żeby na tym etapie nie mieszać w to Amelii i Toma. Ktoś musiał przecież pomóc Jasperowi i przysłać drona. Tylko kto? Pani inspektor wiedziała z akt, że Jasper miał wiele koleżanek i kolegów, ale niewielu przyjaciół. Zwrócenie się o pomoc do przyjaciela było zbyt oczywiste jak na tak inteligentną osobę, jaką był Jasper. Doświadczenie podpowiadało jej jednak, że zdesperowani ludzie podejmowali albo szalone decyzje, albo decyzje oparte na klasycznych wzorcach. Kontakt z przyjacielem w przypadku wyjątkowych problemów to niewątpliwie szablonowe postępowanie. Poza tym zawsze warto porozmawiać z przyjaciółmi ściganej osoby. Można poznać wiele informacji pomocnych w poszukiwaniach. Zdecydowała się odwiedzić Billa Domkina.

— Uwaga, niebezpieczeństwo! Strzały bronią palną w domu Billa Domkina — pojawił się alert w wirtualnym polu widzenia Joan.

— Wezwij oddział interwencyjny — rozkazała Joan. — Natychmiast ląduj — pospiesznie wydała polecenie, jednocześnie wkładała już kamizelkę bezpieczeństwa i przypinała broń. — Nadaj sygnał ostrzegawczy!

— Uwaga, tu Służba! Wszystkie osoby mają natychmiast opuścić dom z rękami podniesionymi wysoko. — Z drona rozległ się donośny głos. — Niepodporządkowanie się grozi użyciem broni bez ostrzeżenia. Powtarzam: użyciem broni bez ostrzeżenia!

Joan niezwłocznie ruszyła w kierunku domu. Kątem oka zobaczyła dwie postaci wybiegające przez ogrodzenie z tyłu. Po chwili usłyszała świst napędu nieoznakowanego drona, do którego wcześniej wskoczyli uciekinierzy.

— Śledź ich i przekazuj swoją pozycję oddziałowi interwencyjnemu. — Joan przesłała krótką dyspozycję do swojego służbowego pojazdu, a sama wbiegła do środka domu.

— Tutaj — zawołał ktoś z salonu.

Wszędzie widoczne były ślady walki. Kawałki szkła, które kiedyś były stołem, tworzyły obecnie ślad jak po uderzeniu meteoru. Drewniane krzesła nadawały się już chyba tylko na opał. W rogu salonu, z podłogi podnosiła się zakrwawiona sylwetka mężczyzny.

— Czy potrzebuje pan pomocy? — zapytała Joan.

— Na szczęście nie. To powierzchowne rany. Byłoby zapewne dużo gorzej, gdyby się pani nie zjawiła — odpowiedział Bill.

— Kto to był? Czego chcieli? — Te oczywiste pytania nie pasowały do doświadczonej inspektorki.

— A z kim mam niewątpliwą przyjemność rozmawiać? — Bill chciał poznać tożsamość osoby, dzięki której prawdopodobnie ocalił zdrowie, a może nawet i życie. W tej sytuacji także musiał być ostrożny.

— Nazywam się Joan McAmomille i jestem inspektorem Służby. Pojawiłam się tutaj, aby zadać panu kilka pytań. Rozumiem, że pan to Bill Domkin? — Joan spojrzała na mężczyznę pytająco.

— Tak, to ja. Czym mogę służyć?

— Może najpierw pana opatrzymy i zajmiemy się bieżącą sytuacją. — Nie było to chyba pytanie. Raczej decyzja. W końcu była panią inspektor.

Bill wyciągnął z szafki opatrunki, a z barku — butelkę. Wypił wyraźnie dużo większego łyka trunku, po części z ulgi po traumie, po części w celu dodania sobie odwagi. Zdjął przepoconą i zakrwawioną koszulkę i poddał się pomocy niesionej przez gościa. Nie minęło piętnaście minut, a rany były zdezynfekowane i opatrzone.

— Muszę przyznać, że ma pani rękę do udzielania pomocy. Można pomyśleć, że jest pani lekarką lub pielęgniarką — powiedział w uznaniu Bill.

— Taka praca. Zdarzyło mi się kilka razy… — Joan musiała przerwać opowieść, aby skupić się na raporcie służb interwencyjnych, który nagle pojawił się w jej wirtualnym polu widzenia.

— Coś się stało — zapytał Bill?

Joan gestem poprosiła mężczyznę o chwilę ciszy. Przerwa nie trwała długo.

— Służba interwencyjna niestety zgubiła drona napastników. Mamy kilka ich zdjęć, ale niestety są niewyraźne i identyfikacja będzie trudna. Czy może pan wie, kim byli?

— Nie mam pojęcia. Czekali na mnie, gdy wróciłem z joggingu. Wyglądali na takich, którzy znają się na swoje pracy i potrafią odpowiednio nakłonić rozmówcę do odpowiedzi. Na szczęście nie uwzględnili faktu, że naukowiec też może być sprawny fizycznie i znać się na samoobronie. Niemniej gdyby trwało to dłużej, zapewne skończyłoby się dla mnie zdecydowanie gorzej. Jednym słowem: dziękuję — podsumował Bill.

— Nie ma za co. O co pytali?

— I tego właśnie nie rozumiem. Pytali o mojego nieżyjącego przyjaciela, Jaspera Brightwaya. Koniecznie chcieli wiedzieć, gdzie jest. No to im odpowiedziałem, że na pewno w niebie. To był porządny facet. Jednak moja odpowiedź nie bardzo im się spodobała. — Bill sam się zdziwił, jak łatwo przyszło mu odgrywać głupka.

— Proszę sobie przypomnieć, co było treścią pytań, jakich używali słów, jak formułowali pytania. Każdy szczegół może być ważny — podkreśliła Joan.

— Wypowiadali się elokwentnie. Formułowane zdania i używane słowa wskazywały na jakieś wykształcenie. Nie byli to raczej uliczni dranie wynajęci do spuszczenia komuś łomotu. Ciągle powtarzali podobne pytania: gdzie jest Jasper? gdzie mógł się udać? czy go gdzieś ukrywam? z kim się jeszcze przyjaźnił? Wyglądało to tak, jakby Jasper im uciekł i to wcale nie w zaświaty, tylko gdzieś tutaj. Jak pani widzi, dokładnie przeszukali mój dom. O co w tym wszystkim chodzi? — Bill zakończył swoją wypowiedź pytaniem, próbując ponownie wywołać u Joan przekonanie, że nic o sprawie nie wie.

— No dobrze. Jak mówiłam wcześniej, pojawiłam się u pana w celu zadania kilku pytań. Dotyczą one właśnie Jaspera Brightwaya. Wie pan, kim jestem, i wiem, jak to zabrzmi, ale proszę to dobrze przemyśleć i odpowiedzieć na pytanie: czy wie pan, gdzie jest Jasper? — Joan spojrzała na Billa tak, jakby w oczach miała wykrywacz kłamstw.

— Oczywiście, że wiem — odpowiedział zdecydowanie Bill — jest w niebie.

Rozdział 6. Plany

Jasper nie był w niebie. Przynajmniej na razie. Patrzył za to na holograficzny obraz znajomej postaci w samym środku czyjegoś domu letniego. Wiedział czyjego — właśnie widział właściciela.

— Cześć, Arni — odpowiedział Jasper.

— Bill tak tajemniczo przekazał mi informację o pewnej możliwości wypożyczenia naszego domku, że musiałem zobaczyć komu. Ale ciebie się nie spodziewałem — stwierdził Arni.

Jasper znał Arniego. Może „znał” to zbyt wygórowane stwierdzenie. Spotkał go kilka razy u Billa. Wiedział, że Arni i jego żona Iz byli dobrymi znajomymi Billa. Natknął się na nich kilka razy również w laboratorium na Cirr. Zajmowali się archeologią albo paleontologią. Czymś takim. Nie pamiętał dokładnie. W każdym razie coś wykopywali, analizowali itp.

— Cały Bill. W każdym razie dziękuję, że mogę tu spędzić trochę czasu. Dziękuję również za dyskrecję — podkreślił Jasper.

— Nie ma sprawy. Bill wspominał, żebym nic nikomu nie mówił i nigdzie nie zgłaszał gościa. Rozumiem, to tajemnica. Jakieś badania czy sprawy rodzinne? Zresztą nieważne. Twoja sprawa. Tajemnica to tajemnica — podsumował Arni.

— Dzięki — Jasper nie chciał wprowadzać Arniego w szczegóły. To zapewne o wiele bardziej bezpieczne dla właścicieli jego aktualnego schronienia. Skoro nic nie wiedzą o jego statusie, to niech tak zostanie. Przynajmniej na razie.

— Słuchaj, Jasper, muszę już kończyć. Miłego pobytu — pozdrowił gościa Arni.

— Jestem naprawdę wdzięczny. Pozdrów Iz — pożegnał się Jasper.

— Dzięki i na razie.

Holograficzna postać zniknęła tak nagle, jak się wcześniej pojawiła. Jasper został sam z własnymi myślami. A miał o czym myśleć.

Jak na razie jest dobrze — pomyślał z zadowoleniem. Udało mu się schronić. Praktycznie nikt nie wie, gdzie jest. Również dzieci, co wydaje się dla nich najbezpieczniejszym rozwiązaniem. Teraz, myśląc w zaciszu domu znajdującego się praktycznie „nigdzie”, dziwił się, jak sprawnie przebiegła ucieczka. Nie spanikował. No, może trochę, ale wydawało mu się to w pełni usprawiedliwione, biorąc pod uwagę sytuację. Miał już nie żyć. Jednak żyje i kończący się powoli dzień był chyba najbardziej dynamicznym okresem w trzydziestotrzyletniej historii Jaspera. Tylko co dalej?

Jasper podszedł do okna. Szarość panująca na zewnątrz wydawała się sprzymierzeńcem uciekiniera. Odwrócił się i rozejrzał po wnętrzu pomieszczenia. Salon nie był ogromny, ale wystarczająco przestronny i połączony z kuchnią. Na samą myśl o kuchni poczuł głód. Wyjął batony z plecaka, który dostał od Billa. Podszedł do szafek i z drobnymi wyrzutami sumienia zrobił przegląd ich stanu. Znalazł puszkę z owocami kindo. Postanowił, że poczęstuje się, a w przyszłości, jeśli taka go czeka, wytłumaczy wszystko Arniemu. Owoce były słodkie, soczyste i gąbczaste. Świetnie pasowały do batonów. Porcja cukru dobrze mu zrobi, a bieżąca sytuacja chyba nie wymaga od niego nadmiernej troski o właściwą dietę. Nalał sobie pełną szklankę wody z kranu, przekonany, że w takim miejscu na pewno ujęcie wody jest wyjątkowo pewne i nic człowiekowi nie zaszkodzi. Woda okazała się nadzwyczajna. Wypił jeszcze jedną szklankę i głęboko odetchnął. Wyglądało to tak, jakby wydmuchiwane powietrze zawierało nadmiar adrenaliny, która stała się niepotrzebna.

Po zaspokojeniu głodu i zadowoleniu wywołanym licznymi słodkościami Jasper położył się na kanapie ze wzrokiem utkwionym w suficie. Brak bodźców wzrokowych, panująca cisza i odpowiednia porcja cukru sprawiły, że mógł skupić się na planowaniu. Już wcześniej postanowił nie analizować, ile czasu mu pozostało. Niech to tym razem będzie niespodzianka. Śmierć w nieznanym, może przypadkowym momencie wydawała się nad wyraz dziwna i niesprawiedliwa. Jak wówczas przygotować się do takiego momentu, jak przygotować innych? Przecież i w świecie Entalionu zdarzały się wypadki, rzadkie choroby czy przestępstwa, w wyniku których nagle odchodzili ci, którzy nie zdążyli dożyć swoich trzydziestych trzecich urodzin. Zawsze było to odbierane jako coś niesprawiedliwego i wyjątkowego. Co by jednak było, gdyby nikt nie wiedział, kiedy umrze? Gdyby nie było bariery trzydziestu trzech lat? Wydawało się to zupełnie obce. Niemniej Jasper trwał właśnie w takiej nietypowej sytuacji, która niewątpliwie utrudniała planowanie.

— Przyjmijmy, że czas nie stanowi ograniczenia w planie — pomyślał Jasper, opracowując scenariusz dalszego postępowania. — Mógłbym ukrywać się do końca życia, ale do tego potrzebne są zasoby, których nie zdobędę. Ze względu na dzieci koniecznie muszę się dowiedzieć, co mi się stało i jakie mam dalsze perspektywy. Bez tego nie będę w stanie podjąć decyzji o spotkaniu z Amelią i Tomem. — Myśl o dzieciach wzruszyła go, odrywając na chwilę od planów. Przypomniał sobie, że rozważnie zablokował system komunikacyjny wirtualnego asystenta. Nie był połączony z siecią i nikt nie mógł się z nim skontaktować czy namierzyć jego położenia. Również Jasper nie mógł w chwili emocjonalnej słabości wybrać połączenia do Amelii czy Toma.

— A może warto połączyć z kimś ze Służb i dowiedzieć się, jakie mam opcje? — rozważał dalej Jasper. — Wymagałoby to zestawienia bezpiecznej sieci lub trzeba byłoby podszyć się pod cudzą tożsamość. Tylko czyją? — To jakaś opcja, ale Jasper na razie nie chciał z niej skorzystać. Może skorzysta z tego rozwiązania, gdy nie będzie alternatywy. — Jeśli połączenie ze Służbami odpada, to muszę znaleźć osoby, które mogłyby zbadać mój stan. Takie godne zaufania. Zapewne jacyś naukowcy. Tylko gdzie ich szukać? Na uczelniach, w działach badawczych najlepszych firm lub… No właśnie! — Jasper odkrył nagle tak oczywistą odpowiedź, że aż zdziwił się, dlaczego wcześniej o tym nie pomyślał. Musi udać się na Cirr! Przecież tam przebywali najlepsi naukowcy w okresie najbardziej twórczych lat, zanim wracali na planetę, żeby trochę pożyć przed wiadomo jakim momentem.

To poniekąd oczywiste odkrycie wyraźnie podekscytowało Jaspera. Wstał z kanapy i ruszył w stronę kuchni. Chciał zaparzyć sobie pobudzający wywar z ziaren hintu, ale wymagałoby to gotowania wody i pobrania dość dużej porcji energii. Pamiętał jednak radę Billa i wolał nie ryzykować. Napił się wody i, spacerując po salonie, powrócił do planowania.

— Pozostaje tylko kilka całkiem trudnych problemów. Po pierwsze, jak dostać się na Cirr? Przecież nie każdy może się tam udać, a wszyscy pasażerowie są szczegółowo kontrolowani. No i z kim warto byłoby się skontaktować, kiedy już tam jakimś cudem trafię? Kto może mi pomóc? — Sam postawił sobie tak trudne pytania, że początkowa ekscytacja związana z podróżą na Cirr gwałtownie wyparowała.

Szarość wieczoru spowiła już praktycznie cały widok na świat zewnętrzny, który Jasper mógł obserwować przez okno. Podobna szarość spowiła jego umysł i nie przychodził mu do głowy żaden pomysł dotyczący podróży na Cirr. Zastanawiał się właśnie, czy nie wyjść na chwilę na świeże powietrze, gdy usłyszał wyraźnie pukanie do drzwi.

— To ja, Bill, otwórz, proszę. — Jasper rozpoznał wyraźny głos przyjaciela i natychmiast skierował się do wejścia, by wpuścić Billa.

— Przepraszam, że tak późno, ale wcześniej nie mogłem — usprawiedliwiał się przyjaciel.

Jasper nie bardzo skupiał się na wypowiedziach gościa. Jego uwagę przykuły liczne, prawdopodobnie świeże sińce i drobne rany na twarzy Billa.

— Co się stało?

— No cóż, miałem bardzo burzliwe popołudnie i dwa ciekawe spotkania Pierwsze było niezbyt przyjemne. Wtargnęło do mnie dwóch typów, dopytywali się o ciebie. Koniecznie chcieli wiedzieć, gdzie jesteś itp. Trochę się z nimi posprzeczałem, ale zapewne nie wyszedłbym z tego obronną ręką, gdyby nie druga wizyta. Odwiedziła mnie pani inspektor, niejaka Joan McAmomille, zresztą niczego sobie… — Bill zamyślił się trochę, jakby dopiero teraz zdawał sobie sprawę z odkrycia, które wcześniej chyba przegapił.

— I co chciała? — Jasper skierował przyjaciela na właściwy trop.

— Również była bardzo zainteresowana tobą, ale najpierw uratowała mi zapewne życie, pojawiając się prawdopodobnie w najlepszym momencie.

— Bill, czemu nie poleciałeś do szpitala? — martwił się Jasper.

— Rany okazały się na szczęście powierzchowne, a pierwsza pomoc całkiem miła…

Jasper poczuł ulgę, że przyjacielowi nie stało się nic poważnego, ale jednocześnie pojawiły się wyrzuty sumienia, że to wszystko przez niego.

— Przepraszam, to moja wina…

Jasper nie dokończył zdania, praktycznie przekrzyczany przez Billa.

— Nie, to nie twoja wina! Zawsze wkurzają mnie takie wypowiedzi. To przecież sprawka dwóch bandziorów i ich mocodawców. Ważne, że nic poważnego się nie stało, a przy okazji dzień stał się całkiem emocjonujący i będzie o czy opowiadać. Może nawet rozmyślać o… — Bill ponownie wrócił myślami do Joan.

— A co z tą inspektorką? O co pytała? — Jasper znowu skierował Billa na właściwy tor.

— Głównie o ciebie. Pytała, gdzie jesteś, na co odpowiedziałem z przekonaniem, że pewnie w niebie. Udawałem, że nic nie wiem o twojej sytuacji. Przesłuchała mnie trochę i wyszła, zapewne podjęła trop tych zbirów — podsumował Bill.

— A tych dwóch? Coś o nich wiesz? — Jasper zastanawiał się, dlaczego ktoś inny niż Służbiści mogli o nim wiedzieć i szukać go.

— Wyglądali i zachowywali się jak profesjonaliści. Nie mieli wątpliwości, że żyjesz, i szukali wszelkich śladów czy informacji, które mogłyby ich do ciebie doprowadzić. Zależało im na czasie. I mieli rację, bo ta Joan zjawiła się tylko nieznacznie później, na szczęście…

Co dziwne, Jasper też się cieszył, że przedstawicielka Służby odwiedziła Billa. Pomyślał nawet przez chwilę, że jest jej dłużnikiem, bo gdyby coś się stało najlepszemu przyjacielowi…

— Masz jakiś plan? — zapytał nagle Bill.

— Myślałem o potencjalnych dalszych ruchach. Kluczowe wydaje się wyjaśnienie, co się ze mną stało i co mnie czeka. Nie wiem, jak długo będę jeszcze żył, ale nie chcę się tym martwić. Jak padnę, to trudno, ale będę dążył do poznania wyjaśnień — stanowczo zadeklarował Jasper.

— Ale kto może to wyjaśnić? Służby? — Bill raczej głośno myślał niż pytał.

— Tak, w ostateczności Służby. Ale to, co się dzisiaj zdarzyło, zarówno mi, jak i tobie, sugeruje, że muszę działać w tajemnicy. Zwróć uwagę, że o moim stanie nie wiedział nikt oprócz Służb. Tych dwóch bandziorów jakoś dowiedziało się o mnie. — Jasper wyciągnął chyba jedynie słuszny wniosek.

— Jak nie Służby to kto? — Bill nie bardzo wiedział, kto mógłby pomóc.

— Muszę znaleźć naukowców zajmujących się procesami starzenia. Najlepiej biologów i medyków. Pomyślałem więc o podróży na Cirr i skontaktowaniu się z kimś odpowiednim. Problem w tym, z kim i jak się w ogóle dostać na księżyc.

— Oczywiście! — zawołał Bill przekonany do tego pomysłu. — Słuchaj, zespół Arniego… no wiesz, poznałeś go u mnie, a teraz jesteś w jego domku…

— Tak, wiem, skontaktował się ze mną, jak tylko tutaj wszedłem — dopowiedział Jasper.

— A to ci ciekawa bestia. Pogadam z nim o tym. Wracając jednak do sprawy: zespół Arniego prowadzi projekt w zakresie rozwoju i historii naszej cywilizacji na Entalionie. Odkryli jakieś najstarsze szczątki naszych praprzodków na Leleku i wraz z innym zebranym materiałem analizują w zespole interdyscyplinarnym właśnie na Cirr. Wiem, że są tam biolodzy, lekarze, inżynierowie, nawet jakiś artysta rzeźbiarz pomagający im w rekonstrukcjach. Z pewności okażą się pomocni. Musisz jednak powiedzieć Arniemu prawdę. To porządny facet i warty zaufania. Może trochę ciekawski, ale doskonały naukowiec. — Bill z przekonaniem rekomendował człowieka, którego przecież znał od lat.

— Dzięki, nie widzę problemu. Muszę podjąć takie ryzyko. Pozostaje tylko dość istotny problem — stwierdził pesymistycznie Jasper.

— Jaki?

— Jak dostać się na Cirr. Trzeba by chyba było podszyć się pod kogoś. Pytanie pod kogo i jak to zrobić? — Jasper wciąż nie był przekonany co do szans powodzenia tego mizernego planu.

Bill spojrzał na przyjaciela mocno zdziwiony.

— Ty nie wiesz, jak to zrobić? Stary, znasz jakiegoś większego specjalistę od implantów czy asystentów wirtualnych niż ty sam? Przecież dla ciebie przeprogramowanie protokołów tożsamości to pewnie banalne zadanie.

— Nawet gdybym potrafił to zrobić, to nie wiem, czyją tożsamość wykorzystać, nie mówiąc już o wyrzutach sumienia — podsumował Jasper.

— Sprawy międzyludzkie to, jak wiesz, moja dziedzina, w końcu nie z jednym piłem… No sam wiesz — stwierdził pewny siebie Bill. — Mam już pewien pomysł, ale najpierw muszę wrócić do siebie. W końcu po dzisiejszych zdarzeniach zbyt długi jogging może wydawać się podejrzany. Wciąż nie jestem pewny, czy dobrze zrobiłem, przychodząc tutaj, ale wydawało mi się to najlepszym rozwiązaniem. — Bill wstał i ruszył w kierunku drzwi.

Jasper również wstał z kanapy, by odprowadzić przyjaciela do drzwi. Stanęli razem na zewnątrz i uściskali mocno dłonie.

— Po powrocie do domu spróbuję rozwiązać twój problem kandydata do przejęcia tożsamości i dam ci znać. Jutro znów będę „biegał” i mam nadzieję spotkać cię ciągle żywego.

Jasper też miał taką nadzieję. Na pożegnanie, swoim zwyczajem, Bill koniecznie musiał ponownie klepnąć Jaspera w plecy, wykonując przy tym dość obszerny skręt tułowia. Niewątpliwie uratowało mu to życie. Dźwięk wystrzału nie był głośny. Najpierw usłyszeli świst, jakby echo oddalającego się już pocisku lecącego po trajektorii bliskiej położenia serca Billa. Jeszcze chwilę temu pocisk by trafił. Teraz z całym impetem zderzył się z drewnianą framugą, wyrywając liczne fragmenty, które wystrzeliły, rażąc prawie cały obszar tarasu. Strzał niewątpliwie był precyzyjnie celowany w Billa. Jakby ktoś chciał wyeliminować przeszkodę, żeby zająć się właściwym obiektem. Celem, który trzeba koniecznie przejąć w postaci nieuszkodzonej. Żywy stanowi największą wartość dla niezwykle wpływowych obywateli, którzy nie cofną się przed niczym.

Bill i Jasper instynktownie upadli i poczołgali się do wnętrza domu. Jasper nogą zatrzasnął drzwi wejściowe. Przyjaciele spojrzeli na siebie, rozumiejąc, że ich szanse na przeżycie czy inne wyjście z tej sytuacji nie są duże. Byli bez broni, na odludziu, bez szans na ponowną szczęśliwą wizytę Służb czy innych wybawców. Nie mieli złudzeń. Ścisnęli sobie ręce w geście ostatniego pożegnania. Znowu.