34,99 zł
Kiedy pierwszy raz usłyszałam o ludziach, którzy nie produkują śmieci, myślałam, że to albo wielkie oszustwo, albo morderczy wysiłek. Nic bardziej mylnego!
Zero waste to droga do lepszego życia. To kupowanie na targach i w małych sklepikach świeżych produktów bez opakowań, u sprzedawców, którzy ze zdziwieniem odkładają na bok foliowe torebki. To półki, na których stoją tylko szklane opakowania, to smak i zapach bez sztucznych dodatków. Wreszcie – to czas spędzany wspólnie na aktywnościach, które okazują się lepszym prezentem dla najbliższych niż kolejny niepotrzebny przedmiot. Zero waste to frajda z tego, że ja sama mogę zrobić coś dobrego i wielkiego dla przyszłych pokoleń.
Chciałabym zaprosić cię do tego świata i dać ci praktyczny poradnik, jak żyć świadomie bez wytwarzania odpadów.
Jak pozbyć się plastiku z domu?
Jak zrobić bezśmieciowe zakupy?
Jakich składników kosmetycznych unikać?
Jak zrobić domowy jogurt, makaron lub mydło?
Zdziwisz się, jakie to proste! Ta książka pokaże ci, jak czerpać ze świata pełnymi garściami, nie niszcząc go.
Katarzyna Wągrowska
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 345
Data ważności licencji: 8/31/2027
Najkrócej mówiąc, zero waste (z ang. „zero śmieci”) to życie bez generowania odpadów. Głównym założeniem tego ruchu jest praktykowanie umiarkowanej i rozsądnej konsumpcji z poszanowaniem wykorzystywanych zasobów, aby zachować równowagę w środowisku i zostawić świat w co najmniej tak dobrym stanie, w jakim sami go zastaliśmy.
W największych korporacjach, między innymi w Google’u i Intelu, stosuje się zasadę wyznaczania sobie bardzo ambitnych celów, żeby mieć większą motywację do ich realizowania. Jeśli cel będzie za łatwy, zbyt szybko możemy osiąść na laurach. Wartościowy cel to taki, który mamy na horyzoncie przez długi czas i do którego doprowadzi nas konkretny plan działania z mierzalnymi wskaźnikami jego realizacji. Cel plus droga do celu z konkretnymi „stacjami pomiarowymi” to coś, co warto uwzględnić, gdy myślimy o dużym życiowym przedsięwzięciu. Takim celem jest dla mnie bezodpadowe życie.
Być może życie zupełnie bez odpadów to mrzonka. Jednak droga do niego jest tak wciągająca, że gdy raz się na nią wstąpi, trudno z niej zejść. A jeśli nawet zboczy się ze ścieżki, po chwili refleksji wraca się na właściwe tory.
Może nawet to, co po drodze, jest bardziej ekscytujące niż samo osiągnięcie celu. Droga w tym przypadku też jest celem, równie wartościowym jak ten, do którego ma nas doprowadzić.
Zero waste to pojęcie, które pierwszy raz zostało użyte w USA w latach siedemdziesiątych przez Paula Palmera, założyciela przedsiębiorstwa zajmującego się powtórnym użyciem surowców chemicznych stosowanych w sprzęcie elektronicznym, Zero Waste Systems Inc. Od tamtej pory w Stanach Zjednoczonych stopniowo rozwijał się ruch zero waste, skupiający się na ekologii i świadomym podejściu do obiegu odpadów w gospodarce (ang. circular economy), stojąc w opozycji do ich składowania na wysypiskach czy spalania.
Rewolucja w podejściu do śmieci nastąpiła w momencie, gdy Bea Johnson, autorka amerykańskiego bloga „Zero Waste Home”, zdecydowała, że chce zredukować ilość produkowanych przez siebie odpadów do zera. Bea postanowiła bezwzględnie rozprawić się z problemem śmieci, czym szokowała, wzbudzała oburzenie i zdziwienie, ale z biegiem czasu również zachwyt. Przez pierwsze lata wiele osób śledziło jej działania, nie mogąc uwierzyć w to, co osiągnęła. Przy okazji opisywania swojego życia, obserwowania siebie i swojego otoczenia Bea sformułowała pięć zasad (tak zwane 5R), które stały się pięcioma przykazaniami każdego „zeroodpadowca”. Refuse, reduce, reuse, recycle i rot – stanowią kręgosłup, wokół którego rozwinął się cały, globalny już, ruch zero waste.
Z początku nie rozumiałam, jak w ogóle można żyć bez śmieci. Osiągnięcie Bei w postaci wygenerowania zaledwie jednego słoika odpadów rocznie na czteroosobową (!) rodzinę wydawało mi się grubą przesadą i mordęgą dla wszystkich w to zaangażowanych. Przecież to niemożliwe, żeby zupełnie nie tworzyć śmieci! Moje narastające zdziwienie zaowocowało poszukiwaniem informacji na temat realiów życia piewczyni idei zero waste. Czy na pewno niczego nie ukrywa? Czy jej życie nie jest oparte na dobrze się sprzedającym, medialnym kłamstwie? Jak duży musi być słoik, by pomieścić moje roczne odpady?
Od zetknięcia się z utopijnym założeniem, że można żyć bez wytwarzania odpadów w domu, do rozpoczęcia mojego własnego eksperymentu musiało upłynąć trochę czasu. Tygodniami starałam się zrozumieć, jak Bea jest w stanie nie wyrzucać śmieci i jak wygląda jej życie, skoro może się skupić na niegenerowaniu odpadów, nie rezygnując przy tym z normalnego funkcjonowania swojej rodziny. „Ona musi mieć mnóstwo czasu” – myślałam. „Nic nie robi, tylko jeździ po zakupy, wyszukując produkty bez opakowania”. Gdy zaczęłam czytać jej bloga, zrozumiałam, że życie bez odpadów to stan, którego nie osiąga się od razu. Do zmiany prowadzi seria małych kroków – dokonywanie świadomych konsumenckich wyborów. Z czasem zaczynasz rozumieć, co jest lepsze dla ciebie, twojej rodziny, twojego domu, miasta i środowiska. Co ciekawe, wydaje się, że ta droga nie ma końca, bo świat się zmienia, tak jak i nasze potrzeby nie zawsze są takie same.
Przykład Bei Johnson pokazuje, że bezodpadowe życie jest możliwe, tylko trzeba się do niego odpowiednio przygotować.
Zero waste to droga do maksymalnego ograniczenia ilości generowanych odpadów poprzez rezygnację z problematycznych produktów, ograniczenie stanu posiadania do rozsądnego minimum, ponowne używanie produktów uznawanych za jednorazowe, przetwarzanie rzeczy nadających się do przetworzenia i kompostowanie odpadków organicznych. Dzięki takiemu podejściu, a głównie dzięki przemyślanemu podejściu do konsumpcji, można osiągnąć efekt bliski jednemu słoikowi Bei. Wymaga to jednak odpowiedniej kontroli nad swoimi wyborami zakupowymi oraz wyobraźni i wiedzy na temat tego, w jaki sposób można przetwarzać odpady, by nie stały się obciążeniem dla środowiska.
Ruch zero waste narodził się w USA, gdzie mieszka Bea. Ona sama zaczęła życie bez odpadów około 2008 roku. W tym samym czasie pojawiło się sporo blogów promujących bezodpadowy styl życia – każdy na swój sposób opisuje, jak zminimalizować swój śmieciowy ślad na Ziemi. Jednym z nich jest „Trash is for Tossers”, na którym piękna Lauren Singer zaraża świadomym podejściem do konsumpcji i zdrowego stylu życia. Z kolei „My Plastic-free Life” to blog, którego autorka Beth Terry postanowiła podjąć wyzwanie i dobrowolnie zrezygnować z produktów plastikowych.
Podejście zero waste, znane też jako no waste czy reduce waste, zagościło w końcu w Europie, gdzie – jak się okazuje – świadomość ekologiczna i konsumencka jest o wiele większa niż w USA. Jak twierdzi sama Bea, Europejczycy szybciej dochodzą do tego, jak fatalny wpływ mają na nas tworzywa sztuczne i odpady w ogóle. Podejmujemy różne inicjatywy, by zmniejszyć ilość odpadów, segregujemy śmieci, częściej wsiadamy na rower, zwracamy uwagę na to, co jemy i jak żyjemy. Realia „śmieciowe” są jednak różne – zależą od kraju i funkcjonujących w nim regulacji prawnych, bo to wokół nich budowany jest cały system gospodarowania odpadami i nasze pomysły na ich redukcję. Ogromną rolę odgrywają organizacje pozarządowe i oddolne ruchy społeczne, które dzięki rosnącemu poparciu mogą wiele zdziałać w szerzeniu świadomości ekologicznej i konsumenckiej. Problem tylko w tym, że to, co dla osoby zaangażowanej jest warte uwagi, dla zwykłego obywatela może być niezrozumiałe i mało ważne.
Gdy zainteresowałam się życiem bez odpadów, trafiłam na grupę „Zero Waste Polska” na Facebooku. To dzięki niej miałam szansę znaleźć inne osoby, które starają się żyć bez generowania odpadów w polskiej rzeczywistości. Czułam, że nie jestem sama, że moje porażki bywają też porażkami innych. Razem uczymy się, jak wyciągać z nich wnioski, poznajemy alternatywy dla sprawnego zarządzania odpadami. To wspaniałe, że mogę liczyć na wsparcie innych, szczególnie gdy mam chwile zwątpienia, czy wybrana przeze mnie droga ma sens. Dzięki temu, że widzę efekty moich działań we własnym domu, w najbliższym otoczeniu, ale też wśród innych osób na tej samej ścieżce, mam wrażenie, że robię coś dobrego i ważnego. Że małe, codzienne kroczki mają znaczenie w szerszym kontekście. Dlatego gdy ktokolwiek mnie spyta, czy to, co robię, ma sens, mogę śmiało odpowiedzieć, że tak, bo widzę realną zmianę nastawienia również wśród innych. Trzepot skrzydeł motyla wywołuje burzę, a moje – i być może wkrótce także twoje – działania mogą zmienić świat, w którym żyjemy. To JEST realne, bo już się dzieje.
Idea zero waste to nie tylko szlachetnie brzmiąca teoria. Wdrażanie jej założeń przekłada się na konkretne efekty! Niektóre z nich można zauważyć po krótkim, inne po dłuższym czasie, ale każdy ma pozytywny wpływ na nasze życie i – jakkolwiek górnolotnie to zabrzmi – na losy całego świata. Gdyby nie fakt, że nasze działania mają realne znaczenie w szerszym kontekście środowiskowo-społecznym, trudno byłoby mi przy nich wytrwać. Tobie również.
Gdy na samym początku myślałam o zero waste w moim domu, od razu przyszły mi do głowy plastikowe opakowania. Sądziłam, że to z nich będzie najtrudniej zrezygnować – są wszędzie, na co dzień nawet się ich nie zauważa. Większym problemem okazały się jednak odpady zmieszane wrzucane do kosza w szafce pod zlewem. Worek z nimi jest największy i najcięższy. Co tydzień opróżniamy nasz kosz resztkowy, ważący – nie skłamię – jakieś 10 kilo, prawie tyle, co moja dwuletnia córeczka. Dlatego pierwszym powodem, dla którego warto pomyśleć o zero waste, jest ten:
Segregujemy odpady i w sumie mamy w domu pięć pojemników: na odpady bio, tworzywa sztuczne, papier, szkło i odpady zmieszane. Moje pojemniki potrafiły napełniać się bardzo szybko. Ledwo wróciłam ze spaceru do osiedlowych kontenerów i odstawiłam kosze na miejsce, już lądowały w nich kolejne odpadki. Częste wynoszenie śmieci było koniecznością, inaczej nie dałoby się przejść przez przelewające się w kuchni papiery i opakowania. Dodajmy do tego nieprzyjemne zapachy z kosza na odpady zmieszane i wychodzi mieszanka wybuchowa, której musiałam się pozbywać.
Wynoszenie śmieci nie należy do moich ulubionych czynności. Zawsze licytujemy się z mężem, czyja teraz kolej. On butelki, ja plastiki. On zmieszane, ja makulaturę. I tak w kółko. Nie jesteśmy jeszcze w stanie całkowicie zaprzestać generowania odpadów, ale odkąd wdrażamy zasady ich redukowania, nasze spacery do kontenerów stały się o wiele rzadsze. Zakładając, że przygotowanie śmieci do wyniesienia, wędrówka do śmietnika przed blokiem i powrót zajmują około 15 minut dwa razy w tygodniu, całkowita eliminacja odpadów daje nam 1560 minut w skali roku, co oznacza – uwaga – 26 godzin do wykorzystania na o wiele przyjemniejsze czy pożyteczniejsze rzeczy. Wolę spędzić ten czas, czytając o interesujących mnie sprawach, albo poświęcić go mężowi i dzieciom.
Z odpadami jest jak z kłopotem – gdy się z nim uporamy, chcemy jak najszybciej o nim zapomnieć. Niestety, śmieci nie znikają po wyniesieniu z domu. Jest to gorzka prawda, którą musiałam sobie uświadomić na samym początku drogi do zero waste.
W telegraficznym skrócie: niesortowane odpady resztkowe z mojego domu lądują na wysypisku, na którym gromadzone od lat śmieci piętrzą się w wielotonowe góry wysokości kilkudziesięciu metrów. Warszawiacy śmieją się, że najwyższym szczytem województwa mazowieckiego jest zamknięte w 2011 roku składowisko Łubna. Góra śmieci zajmująca 20 hektarów ma wysokość 112 metrów (170 metrów n.p.m.). Co roku przywożono tu 250 ton odpadów1. Obecnie miejsce to podlega rekultywacji, która zakończy się po około 30 latach – tyle mniej więcej trwa proces przywracania terenów powysypiskowych naturze. Oczywiście obszar ten nie będzie się nadawać pod uprawy, gdyż toksyny z gromadzonych tam przez dziesięciolecia odpadów będą tkwić w ziemi jeszcze długie lata. Jednak dzięki rekultywacji okoliczni mieszkańcy otrzymają teren zielony zamiast odstraszającej odorem i wyglądem hałdy śmieci z warszawskich domów.
Kiedyś żyłam w przekonaniu, że materia organiczna wyrzucana przeze mnie do kosza na odpady zmieszane rozłoży się właśnie na składowisku. Okazuje się jednak, że warunki, jakie tam panują, nie sprzyjają rozkładowi. Na wysypisku można znaleźć świetnie zachowane gazety sprzed kilkudziesięciu lat, a obierki z warzyw latami nie zmieniają formy.
Między warstwami odpadów piętrzącymi się jedna na drugiej powstaje środowisko beztlenowe, w którym wytwarzają się gazy, przede wszystkim metan. Jest on bardziej niebezpieczny dla atmosfery niż dwutlenek węgla, ponieważ uwalnia znacznie więcej ciepła (zob. TUTAJ, TUTAJ). Na składowiskach odpadów często buduje się biogazownie wykorzystujące właśnie metan do produkcji bioenergii. Gdy brak biogazowni, wysypisko należy odgazowywać specjalnie montowanymi rurkami, a metan spalać, nawet jeśli energia z tego procesu nie zostanie wykorzystana.
Poza tym składowiska odpadów zanieczyszczają środowisko chemicznymi wyciekami, które przenikają do wód gruntowych i powierzchniowych, szpecą krajobraz i wydzielają rażąco niemiłe zapachy, skutkiem czego mieszkańcy okolicznych miejscowości nierzadko żądają ich zamknięcia. Dzięki takiemu protestowi zlikwidowano wysypisko Łubna. Natomiast stale otwiera się kolejne.
Jeśli nadal myślisz, że składowiska to wygodny sposób na pozbycie się śmieci z własnego pola widzenia, zastanów się, czy chciałbyś, by odpady gromadzono koło twojego domu. Albo pomyśl, czy to, co wyrzucasz w workach do kontenerów, chciałbyś zakopywać w swoim ogródku – i jak długo mógłbyś to robić, zanim skończyłoby ci się miejsce. Rok? Miesiąc? A może tydzień?
Jeśli nie przynosisz do domu śmieci, również ich nie wyrzucasz. A gleba, powietrze i woda na tym nie tracą.
Spacer po lesie może obfitować w skrajne emocje. Z jednej strony odpoczywam od miejskiego krajobrazu, ciesząc się spokojem, czystym powietrzem i bliskością natury. Z drugiej obserwuję, jak pod drzewami i w krzakach gromadzą się śmieci przyniesione tu przez ludzi. Ucieczka od miejskości zatacza koło, bo to, co w mieście sprzątają specjalne służby, z dala od niego zalega pozostawione samo sobie. Śmieci w lesie to obrazowy przykład, który uzmysłowił mi, jak kiepskimi panami jesteśmy dla tego świata.
Polska ma około 800 wysypisk śmieci, czyli w 800 miejscach ludzie walczą o świeże powietrze, trawniki wolne od foliówek i dzieci niezagrożone chorobami układu oddechowego. Lato musi być dla nich przekleństwem.
O ile czyściej i w efekcie lepiej by nam się żyło, gdyby zmniejszyć ilość śmieci wytwarzanych w naszych domach? Wyobrażasz sobie, że twoja rodzina generuje słoik, no dobrze – wiadro śmieci rocznie? Można by wtedy zrezygnować z 700 wysypisk, ratując powietrze, glebę i wodę od zatrucia, a samym sobie sprezentować zdrowie. Zero waste to czystszy, piękniejszy kraj!
Gdy dowiedziałam się o jej istnieniu, najpierw nie wierzyłam, potem nie rozumiałam, a teraz zastanawiam się, dlaczego my, ludzie, pozwalamy, by tony plastików pływały w naszych morzach i oceanach, zanieczyszczając całe ekosystemy. Great Pacific Garbage Patch2, czyli w wolnym tłumaczeniu Wielka Pacyficzna Wyspa Odpadów, dryfuje po Oceanie Spokojnym pomiędzy Hawajami a Japonią. Składa się z ton śmieci, głównie trudno rozkładających się plastików, które trafiły do oceanu zwiewane przez silne wiatry ze składowisk odpadów albo spłukiwane z ulic strumieniami deszczowej wody, która niesie je do studzienek kanalizacyjnych, nierzadko do rzek, a stamtąd do większych akwenów. Plastik trafia do mórz na wiele różnych sposobów, ale głównym winowajcą jest człowiek i jego beztroska.
Wielkich wysp złożonych z odpadów jest więcej, bo prawdopodobnie pięć – na każdym z oceanów. Powstają one w wyniku koncentrowania się śmieci niesionych przez prądy morskie. Każda z tych wysp to ogromne zagrożenie dla całych ekosystemów wodnych, a także dla człowieka. Plastik pod wpływem światła rozkłada się w wierzchniej warstwie wody do mikrocząsteczek. Te wchłaniane są przez plankton i małe organizmy wodne, które stanowią pokarm dla ryb odławianych następnie przez człowieka. W ten sposób sami stajemy się ofiarami własnych śmieci, które trafiły nie tam, gdzie powinny. To kolejny dowód na to, że zasada „co z oczu, to z serca” nie ma zastosowania w odniesieniu do odpadów. Brudny problem może do nas wrócić ze zdwojoną siłą, jeśli pozwolimy naszym śmieciom na zanieczyszczanie wód na Ziemi.
Prawdziwa cena kupowanego produktu to w dużej mierze koszt jego opakowania, dystrybucji, transportu i często również marketingu i promocji. Zakupy na wagę pozwalają nie płacić za te pierwsze, a wybieranie lokalnych produktów zredukować pozostałe z wymienionych kosztów. Dzięki lokalnym i ekologicznym zakupom zyskuje nie tylko nasz portfel, lecz także zdrowie – nasze i naszych rodzin.
Odkąd żywię się tym, co kupię w kooperatywie spożywczej, która ma w ofercie produkty tylko od lokalnych dostawców, wiem, że bezpośrednio przyczyniam się do lepszego życia w moim mikro- i makrootoczeniu – bo wspomagam rozwój małych przedsiębiorców z okolicy, bo stawiam na dobrą jakość warzyw bez użycia chemii rolnej, bo w ten sposób wspieram bioróżnorodność upraw, dzięki którym rodzime gatunki roślin i zwierząt mają szansę na przetrwanie i rozwój. Zdrowy ekosystem wprost przekłada się na nasze zdrowie.
Cieszyłam się, gdy odkryłam biodegradowalne siateczki foliowe. Pomyślałam wtedy, że nareszcie nauka sprawiła, że można mieć plastik i nie mieć plastiku. Skoro biodegradowalny, to przecież się wkrótce rozłoży. Okazuje się, że w procesie defragmentacji biodegradowalne tworzywa sztuczne bynajmniej nie rozkładają się do materii organicznej, by razem z liśćmi i mchem tworzyć zdrową warstwę gleby. Mikrocząsteczki plastiku nigdy się całkowicie nie rozłożą i nigdy nie będą wartościowym pokarmem dla zwierząt, roślin czy mikroorganizmów. Nie ma takiego stworzenia na świecie, które byłoby w stanie strawić plastik. Ewolucja nie nadążyła za tempem rozwoju naszej cywilizacji. A może jej degradacji?
Jeśli nie chcesz wdychać z powietrzem pyłu polimerowego, zrezygnuj z plastikowych torebek. Jeśli chcesz jeść zdrowe rośliny, nie wyrzucaj plastików. Ogranicz kupowanie pakowanych produktów, bo inaczej nasze życie już wkrótce dramatycznie straci na jakości.
Poza tym przy produkcji, transporcie i przetwarzaniu konsumowanych przez nas dóbr wytwarza się ponad 40 procent gazów cieplarnianych3 odpowiedzialnych za topnienie pokrywy lodowej i podnoszenie poziomu wód na Ziemi. Rezygnacja z nadmiernej konsumpcji to krok w stronę czystszej planety.
Przyzwolenie na składowanie odpadów to opowiedzenie się za zwiększoną emisją metanu i dwutlenku węgla do atmosfery. Metan z wysypisk uwalnia do atmosfery 84 razy więcej ciepła niż dwutlenek węgla4. Z tego powodu biomaterię warto przetwarzać na kompost, zamiast ryzykować nasilenie się efektu cieplarnianego.
Jedną z zasad życia zero waste jest naprawianie. Ciężko było mi się do niej przekonać, głównie z powodu wygody i braku czasu. A może zamiast naprawiać starą bluzkę, wolałam kupić sobie coś nowego, odświeżyć szafę? Teraz jestem otwarta na cerowanie i łatanie takiej odzieży, na której mi zależy i która z powodzeniem może być używana przez kolejne miesiące czy lata. Dotyczy to głównie ubrań dziecięcych, które eksploatowane są krótko, lecz intensywnie. Dzięki temu, że mam zaprzyjaźnioną krawcową, nie musimy kupować nowych spodni co miesiąc. Łaty na kolanach są naszym chlebem powszednim i nie wstydzimy się, że nasz synek ma cerowane spodnie.
Sama odkurzyłam starą, rodzinną maszynę do szycia i gdy mam więcej czasu, spędzam przy niej wieczory, koncentrując się na równych ściegach wędrujących przez podziurawioną tkaninę. Na pewno powrót do pracy zawodowej nie pomaga w znalezieniu czasu na szycie, ale mam nadzieję, że moja niedawno nabyta umiejętność nie zginie i będę ją wykorzystywać, gdy tylko nadarzy się sposobność.
Naprawiać można nie tylko ubrania. Warto dbać o meble, zabawki, książki, przybory kuchenne i łazienkowe. Nieco trudniej dziś o naprawę sprzętu RTV i AGD, który świadomie i celowo jest postarzany przez producentów. Co chwilę media ujawniają ich niecne praktyki, mające sprawić, że będziemy wymieniać sprzęt na nowy co pięć lat5. Tyle czasu mamy, by nacieszyć się nową pralką, lodówką czy płytą grzewczą, zanim zepsują się bez możliwości wykonania opłacalnej dla nas naprawy. Samemu trudno przywrócić do życia urządzenia najnowszej generacji, a specjaliści drogo wyceniają nawet drobną pracę. Często rozmowa ze złotą rączką kończy się konstatacją: „Bardziej będzie się państwu opłacało kupić nowe”. Zamiast naprawiać, mamy wybrać nowy sprzęt, a stary, choć dopiero kilkuletni, wyrzucić na śmietnik i niczym się nie martwić. Dopiero niedawno proceder ten zwrócił uwagę Parlamentu Europejskiego, który planuje wprowadzić zakaz postarzania nowego sprzętu i wymóc na producentach umożliwienie jego naprawiania6. Bez tego może się okazać, że co miesiąc będziemy musieli wyrzucić i kupić jedno urządzenie elektroniczne, a starego w jakiś sposób się pozbyć.
Żyjąc według zasad zero waste, mogę działać w granicach, na które pozwalają mi moje umiejętności, dlatego skupiam się na drobnych domowych naprawach i dbaniu o sprzęty, które działają, by służyły nam jak najdłużej. Wystarczy, że zamiast wyrzucić i kupić nowe, zaceruję synowi spodnie, skleję okładkę książki czy doszyję misiowi uszko.
Zamiast wyrzucać, naprawiaj!
Coraz więcej osób, wybierając drogie sprzęty domowe, zastanawia się, dlaczego tego rodzaju rzeczy tak szybko się psują. Najprostszym rozwiązaniem problemu jest naprawa, choć coraz rzadziej się na to decydujemy. Podobnie jest ze zniszczonymi ubraniami i wieloma innymi przedmiotami. Taka inicjatywa jak repair café (ang. „kawiarnia z naprawami”) może oszczędzić nam nieco trudu, gdy nie mamy kwalifikacji, czasu lub ochoty, by zająć się naprawą jakiejś rzeczy.
Idea repair café zawiera się w zasadzie „napraw, zamiast wyrzucać” i stanowi jeden z filarów świadomego gospodarowania naszymi zasobami. Kawiarnia oferuje pomoc specjalistów z różnych dziedzin w zakresie naprawiania sprzętów i przedmiotów codziennego użytku, całkowicie za darmo, w miłej atmosferze współpracy i wzajemnego wsparcia. W poważnych przypadkach użytkownicy kawiarni często kierowani są do profesjonalnych zakładów naprawczych, co rozwija lokalny rynek drobnych rzemieślników.
Repair café mają zwrócić uwagę na problem zbyt szybkiego i bezrefleksyjnego wyrzucania sprzętów, często porządnych i mogących służyć latami. Dzięki naprawom w pakiecie z działającym sprzętem otrzymujemy wiele korzyści:
więcej osób uczy się przydatnych umiejętności, które mogą wykorzystywać na co dzień,mniej śmieci ląduje na składowiskach,mniej surowców zużywa się do produkcji nowych przedmiotów,zmniejsza się emisja dwutlenku węgla, który wytwarzany jest przy produkcji i transporcie nowych produktów,lokalna społeczność się rozwija, wzmacniają się więzi międzyludzkie.Pierwsza repair café powstała w 2009 roku w Amsterdamie z inicjatywy Martine Postmy. Sukces przedsięwzięcia zaowocował założeniem fundacji Repair Café Foundation, w ramach której lokalni aktywiści otrzymują wsparcie w zakładaniu filii kawiarni w swoich miastach.
W Polsce pierwszą repair café jest kawiarnia w Pile, założona przez Tomasza Wojciechowskiego. Prowadzący ją ludzie regularnie zmieniają lokale, by dotrzeć do jak największej liczby osób.
„Napraw dokonują specjaliści z różnych dziedzin, a do dyspozycji mieszkańców jest specjalista od sprzętu komputerowego, elektryk, krawcowa, serwis rowerowy (w sezonie) czy fachowiec od ostrzenia noży i nożyczek.
Pomoc mieszkańcom udzielana jest całkowicie za darmo, a do tego każdorazowo częstujemy kawą i świeżymi ciastami, przygotowanymi przez rodziców ze szkoły, w której w danym miesiącu urzędujemy” – mówi Bartosz Bober, jeden z członków pilskiej kawiarni. „Formuła przyjęta przez nas jest taka, aby raz w miesiącu zjawić się na każdym z pilskich osiedli. Mamy już za sobą pół roku działalności, a na swoim koncie setki zadowolonych mieszkańców, którym udało się podczas naszych wizyt pomóc. Do najczęściej naprawianych przedmiotów należą odzież, sprzęt komputerowy, rowery oraz noże”.
Na całym świecie funkcjonuje około 1300 lokali typu repair café, z czego w całej Europie Środkowo-Wschodniej działają ich tylko trzy. Dla porównania: w Wielkiej Brytanii jest ich 230, a w krajach Beneluksu, czyli w regionie, skąd się wywodzą, aż 708! Być może to kwestia świadomości ekologicznej, którą potrzebujemy wzmocnić, by ta inicjatywa i u nas działała prężniej. Zakładajmy kawiarnie i naprawiajmy, zamiast wyrzucać!
Dla mnie świadome zakupy łączą się z wyborem lokalnych produktów zarówno dobrej jakości, jak i sprzedawanych bez opakowania albo w opakowaniu nadającym się do zwrotu lub ponownego użycia. Mam dość sklepów ekologicznych, w których wszystko oprócz warzyw zapakowane jest w foliowe torebki. Warto zwracać uwagę na całokształt śladu węglowego i odpadowego, jaki zostawiamy. Sama wybieram produkty sezonowe, bazując na pożywieniu, które jest naturalnie dostępne w danej porze roku. Zimą i na przednówku jem dużo domowych przetworów, latem korzystam z darów pól, grządek i sadów. Staram się unikać warzyw i owoców, które przyjechały do nas z drugiego końca świata, szczególnie że – nie wiedzieć czemu – często pakowane są po jednej sztuce w plastikowe torebki. Smuci mnie widok ciasno zafoliowanych ogórków; robi się to chyba tylko po to, by się nawzajem nie uszkodziły ogonkami podczas transportu.
Masowa produkcja żywności mnie przeraża. Zatrważające są metody, którymi są w stanie posłużyć się wielcy hodowcy, by ponieść jak najmniej strat. Sztuczne nawozy, pestycydy, herbicydy – to wszystko spożywamy wraz z atrakcyjnym i z pozoru zdrowo wyglądającym owocem. Odkąd zmieniłam dietę na sezonową, z poszanowaniem praw rządzących urodzajem i nieurodzajem, mam pewność, że choć w tym zakresie uchronię moje dzieci przed szkodliwymi efektami współczesnego życia. A za opakowania dziękuję, mam swoje.
Konsumowanie dóbr nigdy nie było tak łatwe jak teraz. Półki sklepowe uginają się od produktów, które beztrosko wkładamy do koszyków. Obrastając w nadmiar, rzadko zastanawiamy się nad konsekwencjami naszych wyborów dla środowiska. Wiem, bo jeszcze niedawno sama lubiłam spędzać wolny czas na zakupach, bezrefleksyjnie podążając za zbyt szybko zmieniającą się modą. Tu sezonowość ma negatywny wymiar, bo sezon generowany jest sztucznie przez firmy chcące osiągnąć jak największy zysk.
Zero waste to zdrowe podejście do zakupów, podążanie za własnymi potrzebami, a nie tymi, które narzucają nam machiny marketingu. Zero waste to także brak przyzwolenia na marnotrawienie zasobów wykorzystywanych do produkcji dóbr, które potem wyrzucamy. To nauka gospodarności, która przekłada się na większą kontrolę nad własnymi finansami, własną lodówką i własnymi odpadami.
Dziesięć procent wydobywanej ropy naftowej jest zużywane do produkcji i transportu plastikowych opakowań. Ropy, która jest nieodnawialnym bogactwem naturalnym i której zapasy kiedyś się wyczerpią. O ile racjonalniej byłoby korzystać z wielorazowych opakowań wytwarzanych z łatwo odnawialnych surowców, których pozyskiwanie nie wiąże się z nadmiernym eksploatowaniem zasobów naszej planety?
Kto by kiedyś pomyślał, że można żyć bez śmieci. Każda polska rodzina ma w domu kosz na odpady. Najczęściej w szafce pod zlewozmywakiem. Rzadziej w innych miejscach, niedaleko miejsca roboczego w kuchni. Dodatkowo stawiamy kosze na śmieci w innych pomieszczeniach. W łazience kosz na odpady higieniczne. W pokoju dziecięcym pojemnik na pieluchy. W biurze kosz na odpady papiernicze. Śmiecimy zawsze i wszędzie.
Śmieci w naszych domach to przedmioty lub pozostałości po różnych rzeczach, które nie są nam więcej potrzebne. Chcemy się ich pozbyć, bo nie widzimy dla nich żadnego sensownego zastosowania. Sprzątanie jest naturalną częścią naszego życia, ale wyrzucanie praktykujemy od niedawna.
To, że segregujemy śmieci, oczywiście ma swój sens, o ile wysyłamy je do ponownego przetworzenia, ale również jest to koncept nowy w perspektywie całej historii ludzkości.
Śmieci i bogactwo
Słowo śmieć pochodzi od czasownika mieć. O historii śmiecia profesor Sulima pisze: „[…] polskie przysłowia nie znają pojęcia śmieci jako odpadów, czegoś zbędnego. Śmiecie są synonimem własności, gospodarzenia, obfitości dóbr. […] Śmiecie to coś, co [jest] »miecone« i »miecione«, a więc pierwotnie: mnogie, niepoliczalne, rozproszone, oznaczające bogactwo”7. Można z tego wysnuć wniosek, że dawne bogactwo, komfort posiadania wielu dóbr dziś przekłada się na wygodę… pozbywania się dóbr. Śmieć zmienił swe znaczenie – z tego, co mamy i jest
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Copyright © by Katarzyna Wągrowska
Projekt okładki Katarzyna Bućko
Fotografia na okładce Copyright © maramorosz / Adobe Stock
Fotografie autorki na okładce i w książce Agnieszka Werecha
Redakcja Aurelia Hołubowska
Opieka redakcyjna Joanna Bernatowicz Anna Steć
Adiustacja Magdalena Matyja-Pietrzyk
Korekta Joanna Myśliwiec
ISBN 978-83-240-7029-9
Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl
Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków
Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: [email protected]
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotował Karol Ossowski
