Zrozumieć kota. Na tropie miauczącej zagadki - John Bradshaw - ebook + książka

Zrozumieć kota. Na tropie miauczącej zagadki ebook

John Bradshaw

3,5

Opis

Obowiązkowa lektura dla wszystkich miłośników i sympatyków kotów. Rozwiewa fałszywe wyobrażenia i jest szansą na polepszenie relacji między kotem a człowiekiem.

W książce znany antrozoolog John Bradshaw wnika w umysł udomowionego kota i nakreśla jego drogę ewolucyjną. Wykorzystując dorobek najnowszych badań naukowych, obala mity pokutujące na temat tego zwierzęcia. Dowodzi, że pomimo długich dziejów u boku człowieka kot trzema łapami wciąż tkwi w stanie dzikim – że pozostał zwierzęciem drapieżnym i lubiącym samotność, co często stoi w sprzeczności z cywilizacją XXI, w której przyszło mu żyć. Zarazem jest zwierzęciem o zadziwiających zdolnościach adaptacyjnych, mógłby więc bez trudu – w ciągu zaledwie kilku pokoleń – wrócić do pierwotnego stanu, charakterystycznego dla swych przodków sprzed dziesięciu tysięcy lat.

Bradshaw pokazuje, że aby koty harmonijnie współżyły z człowiekiem we współczesnym świecie, należy lepiej poznać ich naturę – rozumieć mowę ich ciała, potrzeby i nawyki. W ten sposób możemy świadomie wpływać na ich instynkt łowczy i wrodzoną nieufność.

„Ta fascynująca książka to jedna z najlepszych książek o kotach. Na każdej stronie znajdowałem nowe dla mnie informacje, a praktyczne porady autora z pewnością okażą się użyteczne dla wszystkich hodowców kotów”.

Jeffrey Moussaieff Masson, współautor Kiedy słonie płaczą

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 442

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,5 (32 oceny)
7
12
7
3
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
joannatomasiewicz

Nie polecam

zagmatwana i bez propozycji rozwiązań
00

Popularność




Przedmowa

Czym jest kot? Odkąd koty pojawiły się wśród nas, zawsze nas intrygowały. Według irlandzkiej legendy „kocie oczy to okno do innego świata” – jakiż to niezwykły świat! Większość właścicieli zwierząt domowych przyzna, że psy są szczere i uczciwe, nie skrywają swoich intencji przed człowiekiem, który poświęca im uwagę. Koty zaś są nieuchwytne: akceptujemy je takimi, jakie są, lecz one nigdy nie ujawniają, jakie są naprawdę. Winston Churchill nazywał swojego kota Jocka „asystentem do zadań specjalnych”. Znana jest jego uwaga o polityce Rosji: „Jest zagadkowa, okryta tajemnicą, pełna niejasności, ale może da się znaleźć do niej klucz”. To samo mógłby równie dobrze powiedzieć o kotach.

Czy rzeczywiście istnieje klucz do zagadki kota? Jestem przekonany, że tak i że klucza tego należy szukać w nauce. Dzieliłem dom z paroma kotami i uświadomiłem sobie, że stwierdzenie „posiadam kota” nie oddaje relacji z nimi zbyt trafnie. Byłem świadkiem narodzin kilku pokoleń kociąt, opiekowałem się kotami, gdy żałośnie się starzały i niedołężniały. Pomagałem w ratowaniu bezpańskich kotów, które dosłownie gotowe były kąsać karmiącą je rękę. A przecież nie mam poczucia, by to osobiste zaangażowanie samo w sobie wiele mi pomogło w zrozumieniu, czym koty są naprawdę. Dopiero prace naukowców – biologów, archeologów, specjalistów od psychologii zwierząt i procesów rozwojowych, badaczy DNA i antropozoologów, jak ja sam – przyniosły mi odłamki wiedzy, z których połączenia zaczął wyłaniać się prawdziwy obraz kociej natury. Wciąż brakuje nam kilku elementów, lecz ostateczny wynik już się rysuje. To dobry moment na podsumowanie: co już wiemy, co jeszcze musimy zbadać, a przede wszystkim – jak możemy użyć naszej wiedzy w celu poprawienia codziennego bytu kotów.

Wyrobienie sobie wyobrażenia o tym, co kot sobie myśli, nie powinno umniejszać przyjemności płynącej z „posiadania” go. Według jednej teorii możemy się cieszyć towarzystwem zwierząt jedynie wówczas, gdy traktujemy je jak „małych ludzi” – czyli trzymamy je w domu po prostu po to, by rzutować na nie swoje myśli i potrzeby, bez obawy, że pewnego dnia powiedzą nam, jak bardzo się mylimy. Z tego poglądu wynika logiczny wniosek: gdybyśmy byli zmuszeni pogodzić się z tym, że nasi ulubieńcy ani nie rozumieją tego, co do nich mówimy, ani się tym nie przejmują, mogłoby się nagle okazać, że już ich nie kochamy. Nie podpiszę się pod tym. Ludzki umysł jest w pełni zdolny do równoległego pielęgnowania dwóch na pozór niezgodnych ze sobą wyobrażeń o zwierzętach bez odrzucania któregokolwiek z nich. Niezliczone rysunki humorystyczne i kartki z życzeniami żywią się myślą, że zwierzęta są pod pewnymi względami podobne, pod innymi zaś zupełnie niepodobne do ludzi. Nie byłyby zabawne, gdyby jedna z tych koncepcji wykluczała drugą. W gruncie rzeczy jest wręcz przeciwnie. Im więcej dowiaduję się o kotach, zarówno z własnych, jak i cudzych badań, w tym większym stopniu cenię możliwość dzielenia z nimi życia.

Koty fascynowały mnie od dzieciństwa. Nie było ich wtedy ani w moim domu, ani u sąsiadów. Jedyne, jakie znałem, żyły na farmie na końcu ulicy i nie były to zwierzęta domowe, tylko podwórzowe myszołapy. Gdy przechodziliśmy tamtędy z bratem, nieraz któryś z nich w drodze z lamusa do stodoły rzucał nam intrygujące spojrzenie, lecz były to zwierzęta bardzo zaaferowane i niespecjalnie przyjazne dla ludzi, zwłaszcza małych chłopców. Kiedyś farmer pokazał nam gniazdo z kociętami ukryte w stogu siana. Nie starał się jednak zbytnio oswajać swoich kotów, były dla niego tylko ochroną przez szkodnikami. W tamtym czasie sądziłem, że kot to po prostu jeszcze jedno wiejskie zwierzę, takie jak kurczaki biegające po podwórku lub krowy spędzane co wieczór do obory na udój.

Pierwszym domowym kotem, którego poznałem, był neurotyczny burmańczyk o imieniu Kelly, dokładne przeciwieństwo tamtych kotów z farmy. Kelly należał do przyjaciółki mojej matki, która cierpiała na nawroty choroby i nie miała żadnego sąsiada, który mógłby zaopiekować się kotem podczas jej pobytu w szpitalu. Braliśmy go więc na przechowanie. Nie można go było wypuszczać na dwór, gdyż mógłby wtedy uciec do swojego domu. Nieustannie miauczał, jadł tylko gotowanego dorsza i najwyraźniej był przyzwyczajony, że stanowi wyłączny przedmiot zainteresowania swojej zwariowanej właścicielki. Podczas pobytu u nas spędzał większość czasu ukryty za kanapą, ale gdy dzwonił telefon, w kilka sekund wyskakiwał z kryjówki, upewniał się, że moja matka jest zajęta rozmową, po czym zatapiał swe długie, burmańskie kły w jej łydce. Osoby często do nas telefonujące wiedziały, że najpóźniej po dwudziestu sekundach rozmowę przerwie okrzyk bólu i wymamrotane pod nosem przekleństwo. Co zrozumiałe, nikt z nas nie lubił specjalnie Kelly’ego i zawsze czuliśmy ulgę, gdy wracał do własnego domu.

Dopiero gdy zacząłem hodować własne zwierzęta, doceniłem przyjemność płynącą z towarzystwa normalnego kota – to znaczy kota, który mruczy, kiedy się go głaszcze, i wita człowieka, ocierając się o jego nogi. Doceniali to zapewne również pierwsi ludzie, którzy przed tysiącami lat wpuścili koty za swój próg. Tego rodzaju oznaki przyjaźni są również właściwe oswojonym egzemplarzom afrykańskiego żbika – odległego przodka kota domowego. Waga przywiązywana do tych cech stopniowo zwiększała się na przestrzeni wieków. Podczas gdy współcześni właściciele kotów cenią je nade wszystko za ich przymilność, przez większą część historii koty musiały zapracować na utrzymanie, zwalczając myszy i szczury.

Wraz z rosnącą wiedzą o kotach coraz bardziej doceniałem ich utylitarną przeszłość. Splodge, puszysty czarno-biały kociak, którego kupiliśmy naszej córce w charakterze rekompensaty za konieczność przeprowadzki, szybko wyrósł na dużego, kudłatego i dość humorzastego łowcę. W przeciwieństwie do wielu innych kotów nie czuł lęku przed szczurami, nawet dorosłymi. Wkrótce nauczył się, że zostawianie nieżywego gryzonia na środku kuchni, żebyśmy mogli go zobaczyć, gdy zejdziemy na śniadanie, nie spotyka się z aprobatą, więc zaczął zachowywać szczegóły swojej myśliwskiej działalności dla siebie – choć sądzę, że dla szczurów nadal nie miał litości.

Śmiały wobec szczurów Splodge zwykle stronił od innych kotów. Nieraz słyszeliśmy trzask kociej klapki wejściowej, kiedy w szalonym pośpiechu wpadał do domu, i jeśli się wówczas zerknęło przez okno, zwykle można było zobaczyć jednego ze starszych kotów z sąsiedztwa wpatrującego się w nasze ogrodowe drzwi. Splodge miał ulubiony teren łowiecki w pobliskim parku, ale przemykał się tam i z powrotem niezauważalnie. Jego nieśmiałość wobec przedstawicieli własnego gatunku, zwłaszcza samców – cecha często występująca u kotów – była przejawem niskich umiejętności społecznych, co jest może najważniejszą różnicą między kotami a psami. Większość psów bez trudu „dogaduje się” ze swymi pobratymcami; dla kota inny kot na ogół jest zagrożeniem. Mimo to wielu dzisiejszych właścicieli spodziewa się, że ich pupil bez zastrzeżeń zaakceptuje takiego intruza – bez skrupułów biorą dodatkowego kota na wychowanie albo zmieniają mieszkanie, przenosząc swoje niczego niepodejrzewające zwierzę do nowego środowiska, które jakiś inny kot uważa za swoje terytorium.

Kotu nie wystarcza stabilne środowisko społeczne. Spodziewa się, że właściciele zapewnią mu również trwałe środowisko fizyczne. Kot jest z natury zwierzęciem terytorialnym, które mocno zapuszcza korzenie w swoim otoczeniu. Niektórym wystarcza dom właściciela. Kolejna moja kotka, Lucy, nie przejawiała zainteresowania polowaniem, chociaż była cioteczną wnuczką Splodge’a. Rzadko oddalała się dalej niż o kilkanaście metrów od domu – tylko kiedy miała okres, znikała nawet na całe godziny za murem naszego ogrodu. Za to Libby, urodzona w naszym domu córka Lucy, była równie dzielnym myśliwym jak Splodge, lecz wolała przywoływać do siebie kocury, zamiast ich szukać. Chociaż wszystkie trzy koty, Splodge, Lucy i Libby, były spokrewnione i wszystkie spędziły w tym samym domu większość życia, każdy z nich miał odrębną osobowość, i jeśli, obserwując je, nauczyłem się czegoś, to tego, że nie istnieje coś takiego, jak „typowy kot”: koty różnią się charakterem tak samo jak ludzie. Ta obserwacja zainspirowała mnie do badań nad przyczynami tych różnic.

Transformacja kota z tępiciela gryzoni w zwierzę do towarzystwa nastąpiła niedawno i w szybkim tempie, a ponadto – zwłaszcza z punktu widzenia kota – nie dobiegła końca. Dzisiejsi właściciele oczekują od swoich kotów zupełnie innych cech niż te, które były normą jeszcze przed wiekiem. Pod wieloma względami koty opierają się swojej świeżo zyskanej popularności. Wielu ludzi wolałoby, żeby nie mordowały bezbronnych, małych ptaszków i myszek, a ci, którzy wyżej cenią dziką faunę niż zwierzęta domowe, coraz mocniej podnoszą głos przeciwko łowieckim skłonnościom kotów. Wydaje się, że koty budzą obecnie w ludziach więcej wrogości niż kiedykolwiek w ciągu ostatnich dwóch stuleci. Czy miałyby szansę w ciągu kilku zaledwie pokoleń porzucić swoją naturę najskuteczniejszego wroga gryzoni pozostającego na usługach człowieka?

Same koty obojętnie odnoszą się do kontrowersji, jakie budzi ich drapieżna natura, lecz są aż nadto świadome problemów, na które napotykają w kontaktach z innymi przedstawicielami własnego gatunku. Ich niezależność, dzięki której są zwierzętami wyjątkowo łatwymi do utrzymania, wynika prawdopodobnie z samotniczej przeszłości. Są jednak z tego właśnie powodu słabo przygotowane do spełniania oczekiwań właścicieli, którzy zakładają, że powinny być tak układne jak psy. Czy koty mogą zdobyć się na większą elastyczność w kontaktach społecznych, aby nie peszyła ich obecność innych kotów, a zarazem zachowały swój jedyny w swoim rodzaju urok?

Jednym z powodów, dla których napisałem tę książkę, była chęć postawienia prognozy: jak może prezentować się przeciętny kot domowy za pięćdziesiąt lat. Chciałbym, żeby ludzie nadal cieszyli się towarzystwem tego bez wątpienia cudownego zwierzęcia, ale nie jestem pewien, czy koty jako gatunek zmierzają we właściwym kierunku. Im dłużej je badam, zarówno zdziczałe „dachowce”, jak rozpieszczone syjamy, tym bardziej jestem przekonany, że nie powinniśmy traktować ich jako czegoś danego z góry. Jeśli mamy zapewnić kotom pomyślną przyszłość, musimy z większą rozwagą podchodzić do ich hodowli i wychowania.

Podziękowania

Badania nad zachowaniem kotów rozpocząłem ponad trzydzieści lat temu, najpierw w Waltham Centre for Pet Nutrition, następnie w Uniwersytecie w Southampton, a obecnie w Instytucie Antropozoologii Uniwersytetu Bristolskiego. Większość wiedzy, którą zdobyłem, pochodzi ze skrupulatnych obserwacji samych kotów – moich własnych, należących do sąsiadów, przebywających w schroniskach, kociej rodziny, która zalęgła się w biurach Instytutu Antropozoologii, a także wielu kotów dziko żyjących i wiejskich.

W porównaniu z ogromną rzeszą specjalistów zajmujących się psami stosunkowo niewielu naukowców poświęciło się badaniom kotowatych, a dla jeszcze mniejszej liczby głównym przedmiotem zainteresowania są koty domowe. Wśród tych, z którymi miałem zaszczyt współpracować i którzy pomogli mi w wyrobieniu sobie poglądu na koci sposób widzenia świata, są: Christopher Thorne, David Macdonald, Ian Robinson, Sarah Brown, Sarah Benge (z domu Lowe), Deborah Smith, Stuart Church, John Allen, Ruud van den Bos, Charlotte Cameron-Beaumont, Peter Neville, Sarah Hall, Diane Sawyer, Suzanne Hall, Giles Horsfield, Fiona Smart, Rhiann Lovett, Rachel Casey, Kim Hawkins, Christine Bolster, Elizabeth Paul, Carri Westgarth, Jenna Kiddie, Anne Seawright, Jane Murray, a także inni, zbyt liczni, by ich wszystkich wymienić.

Wiele także nauczyłem się w toku dyskusji z kolegami po fachu w kraju i za granicą, takimi jak: śp. prof. Paul Leyhausen, Dennis Turner, Gillian Kerby, Eugenia Natoli, Juliet Clutton-Brock, Sandra McCune, James Serpell, Lee Zasloff, Margaret Roberts i jej koledzy z organizacji Cats Protection, Diane Addie, Irene Rochlitz, Deborah Goodwin, Celia Haddon, Sarah Heath, Graham Law, Claire Bessant, Patrick Pageat, Danielle Gunn-Moore, Paul Morris, Kurt Kotrshal, Elly Hiby, Sarah Ellis, Britta Osthaus, Carlos Driscoll, Alan Wilson i nieodżałowana śp. Penny Bernstein. Dziękuję także pracownikom Wydziału Weterynarii Uniwersytetu Bristolskiego, zwłaszcza profesorom Christine Nicol i Mike’owi Mendlowi oraz doktorom Davidowi Mainowi i Becky Whay, za opiekę nad Instytutem Antropozoologii i jego działaniami.

Moje badania opierały się na bezinteresownej współpracy wielu setek właścicieli kotów (i ich zwierząt!), dla których zachowuję dozgonną wdzięczność. Nasze prace nie byłyby też możliwe bez szczodrego wsparcia brytyjskich organizacji dobroczynnych, takich jak Królewskie Towarzystwo Zapobiegania Przemocy wobec Zwierząt, Niebieski Krzyż i St. Francis Animal Welfare. Szczególną wdzięczność jestem winien organizacji Cats Protection za dwa dziesięciolecia pomocy finansowej i praktycznej.

Podsumowanie blisko trzydziestu lat badań nad zachowaniem kotów w formie przystępnej dla przeciętnego miłośnika tych zwierząt nie było łatwym zadaniem. Mogłem przy tym korzystać z fachowej pomocy Lary Heimert i Toma Penna, moich redaktorów z wydawnictw Basic i Penguin, oraz mojego niestrudzonego agenta Patricka Walsha. Dziękuję Wam za wszystko.

Podobnie jak w poprzednich książkach, poprosiłem mojego przyjaciela Alana Petersa, by przywołał niektóre z opisywanych zwierząt do życia na ilustracjach i, tak jak poprzednio, uczynił więcej, niż mogłem marzyć.

Na koniec muszę podziękować mojej rodzinie za wyrozumiałość dla jej wymuszonej pracą nieobecności w miejscu, które moja wnuczka Beatrice nazywa „biurem dziadunia”.

Wprowadzenie

Kot jest dziś najpopularniejszym zwierzęciem domowym na świecie. W skali całego globu koty niemal trzykrotnie przewyższają liczbą „najlepszych przyjaciół człowieka”, czyli psy1. Ponieważ coraz liczniej zamieszkujemy duże miasta, które nie są najlepszym środowiskiem dla psów, dla wielu osób wymarzonym towarzyszem staje się kot. Więcej niż czwarta część brytyjskich rodzin trzyma w domu jednego lub kilka kotów, można je także spotkać w co trzecim gospodarstwie domowym w USA. Nawet w Australii, gdzie kot jest zwyczajowo demonizowany jako okrutny zabójca niewinnych i nieszkodliwych torbaczy, hoduje go w przybliżeniu co piąta rodzina. Na całym świecie wizerunki kotów towarzyszą reklamom wszelkiego rodzaju dóbr konsumpcyjnych – perfum, mebli, słodyczy. Grafika „Hello Kitty” widniała na ponad pięćdziesięciu tysiącach markowych produktów wszelkiego rodzaju sprzedawanych w ponad sześćdziesięciu krajach i przyniosła swoim twórcom miliardy dolarów tantiem. Nawet jeśli znaczącą część populacji – może jakąś jedną piątą – stanowią ludzie nielubiący kotów, to pozostali nie stygną ani odrobinę w swoich gorących uczuciach dla tych zwierząt.

Koty w jakiś sposób potrafią być jednocześnie przymilne i niezależne. W porównaniu z psami wymagają znacznie mniej zachodu. Nie trzeba ich tresować. Same dbają o czystość. Można je pozostawiać na cały dzień i nie będą cierpiały z powodu rozłąki, jak wiele psów, a zarazem witają nas z radością, kiedy wracamy do domu (no dobrze – nie wszystkie to robią). Dzięki producentom karmy dla zwierząt karmienie kotów przestało być uciążliwym obowiązkiem. Koty rzadko narzucają się człowiekowi, a jednocześnie są szczęśliwe, gdy poświęcamy im uwagę. Słowem – są dla nas wygodne.

Pomimo tej na pozór gładkiej przemiany w wyrafinowanego mieszkańca miasta kot jest wciąż przynajmniej w trzech czwartych zakorzeniony w swojej dzikiej przeszłości. Umysł psa zmienił się radykalnie w porównaniu z jego przodkiem wilkiem, natomiast koty wciąż mają mentalność dzikiego drapieżnika. Wystarczyłoby kilka pokoleń, by wróciły do niezależnego sposobu życia ich antenatów sprzed dziesięciu tysięcy lat. Zresztą nawet dzisiaj miliony kotów na całym świecie nie są zwierzętami domowymi, lecz dzikimi „śmieciarzami” i łowcami, żyjącymi w otoczeniu ludzi, lecz zachowującymi wobec nich wrodzoną nieufność. Dzięki zadziwiającej elastyczności, z jaką kocięta uczą się rozróżniać między przyjaciółmi a wrogami, koty potrafią z pokolenia na pokolenie radykalnie zmieniać sposób życia i potomek dzikich rodziców może stać się zupełnie normalnym kotem domowym. Z drugiej strony, jeśli kot zostanie porzucony przez właściciela i nie znajdzie sobie innego, to może wrócić do grzebania w odpadkach, a po jednym lub dwóch pokoleniach jego potomkowie będą nie do odróżnienia od tysięcy swoich pobratymców egzystujących w ciemnych zakamarkach naszych miast.

W miarę jak koty stają się coraz bardziej popularne i coraz liczniejsze, głos ich wrogów jest coraz lepiej słyszalny i jeszcze bardziej jadowity niż kilka wieków temu. Kotom nigdy nie przyklejono etykietki zwierzęcia „nieczystego”, jak psom czy świniom2, ale chociaż na pozór są powszechnie akceptowane, w każdej kulturze istnieje mniejszość, która czuje do nich niechęć, a mniej więcej jedna na dwadzieścia osób – nawet odrazę. Niewielu ludzi Zachodu przyzna się otwarcie, że nie lubi psów; ci, którzy to mówią, przeważnie okazują się przeciwnikami wszelkich zwierząt3 albo mieli jakieś nieprzyjemne przeżycia w dzieciństwie, na przykład zostali pogryzieni. Fobia na koty4 jest głębiej zakorzeniona i mniej rozpowszechniona niż pospolite fobie dotyczące wężów lub pająków – które mają pewne racjonalne podstawy z uwagi na jadowitość niektórych gatunków – lecz dla cierpiących na nią osób stanowi równie silne doznanie. „Kotofobowie” byli zapewne w pierwszej linii prześladowań na tle religijnym, które w średniowiecznej Europie doprowadziły do wymordowania milionów kotów; według wszelkiego prawdopodobieństwa ta przypadłość była wówczas równie rozpowszechniona jak dzisiaj. Nie mamy więc żadnej gwarancji, że obecna popularność kotów będzie trwała. Jeśli niczego nie zrobimy, dwudziesty wiek może okazać się minionym Złotym Wiekiem tych zwierząt.

Obecnie zarzuty przeciwko kotom skupiają się głównie wokół tezy, iż tępią one bez powodu i w bezsensowny sposób „niewinne” małe zwierzątka. Głosy te są najdonośniejsze na południowej półkuli, ale rosną w siłę także w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych. W skrajnych przypadkach antykocie lobby domaga się, by kotom nie pozwalano polować, by nie wypuszczano ich poza dom, by dzikie koty wyłapywać i usypiać. Jeśli ktoś wypuszcza kota na dwór, oskarża się go o hodowanie zwierzęcia niszczącego w otoczeniu dziką przyrodę. Weterynarze, którzy próbują utrzymać dziko żyjące koty pod kontrolą, sterylizując je, szczepiąc i wypuszczając z powrotem na wolność, spotykają się z krytyką innych przedstawicieli swojej profesji oraz niektórych ekspertów, utrzymujących, że stwarza to warunki do (nielegalnego) porzucania zwierząt domowych, co nie jest korzystne ani dla kotów, ani dla reszty środowiska przyrodniczego5.

Obie strony sporu przyznają, że kot jest „z natury” łowcą, ale nie zgadzają się co do tego, w jaki sposób kontrolować jego zachowania. W szczególności w Australii i Nowej Zelandii koty są uważane za „obcego” drapieżnika rodem z półkuli północnej, więc z jednych prowincji są usuwane, w innych przymusowo wszczepia się im mikrochipy lub w inny sposób ogranicza ich swobodę. Nawet tam, gdzie koty od setek lat są naturalną częścią dzikiej przyrody, jak w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych, ich rosnąca popularność w roli zwierząt domowych skłania głośną mniejszość do domagania się podobnych restrykcji. Właściciele kotów wskazują natomiast, że nie ma naukowych dowodów, by koty domowe znacząco zmniejszały populację jakiegokolwiek gatunku dzikiego ptaka lub ssaka i że główną przyczyną takich zjawisk jest innego rodzaju zjawisko, na przykład zniszczenie naturalnych siedlisk. Tak więc żadne ograniczenia nakładane na koty nie przyczynią się do przywrócenia liczebności gatunków, którym rzekomo zagrażają.

Same koty, rzecz jasna, nie zdają sobie sprawy z tego, że przestaliśmy cenić ich sprawność łowiecką. Z ich subiektywnego punktu widzenia największe zagrożenie stanowią nie ludzie, lecz inne koty. Kot nie ma wrodzonej sympatii dla ludzi, lecz uczy się jej w młodości, i podobnie nie rodzi się z przyjaznymi uczuciami dla innych przedstawicieli własnego gatunku. Przeciwnie, jego naturalną reakcją na drugiego kota jest nieufność, a nawet lęk. Inaczej niż wysoce uspołecznione wilki, które były protoplastami współczesnych psów, przodkowie naszych kotów domowych żyli samotnie, broniąc własnego terytorium. Kiedy przed mniej więcej dziesięcioma tysiącami lat koty związały się z ludźmi, ich wzajemna tolerancja musiała się poprawić, aby potrafiły żyć w większym zagęszczeniu. Dzięki temu bowiem zdobywały od ludzi żywność – najpierw przypadkowo, później były świadomie karmione.

Koty nie wykształciły jednak dotąd takiej optymistycznej i przyjaznej postawy wobec siebie nawzajem, jaka cechuje psy. W rezultacie wiele z nich przez całe życie stara się unikać kontaktu z własnym gatunkiem. Tymczasem właściciele raz po raz nieumyślnie zmuszają je do obcowania z innymi kotami, którym nie mają powodu ufać – czy będzie to kot sąsiada, czy drugi kot w domu, sprowadzony „dla towarzystwa”. W miarę wzrostu popularności kotów nieuchronnie rośnie liczba takich kontaktów, co zwiększa napięcie, jakiego zwierzę doznaje. Ponieważ unikanie konfliktów staje się coraz trudniejsze, wiele kotów nie jest w stanie się odprężyć; ciągły stres wpływa na ich zachowanie, a nawet na zdrowie.

Sytuacja wielu domowych kotów jest bardzo odległa od pożądanej, być może dlatego, że przejawy ich złego samopoczucia nie są tak czytelne jak u psów – koty cierpią w milczeniu. W 2011 roku brytyjska służba weterynaryjna oceniła przeciętną fizyczną i społeczną kondycję kota domowego na zaledwie 64 procent optimum, a jeszcze mniej w domach, w których żyje więcej niż jeden kot. Niewiele lepiej wypadł poziom zrozumienia kocich zachowań przez właścicieli – 66 procent6. Nie ulega wątpliwości, że gdyby ludzie lepiej wyczuwali, dlaczego ich koty zachowują się tak, a nie inaczej, kocie życie byłoby znacznie szczęśliwsze.

Żyjące pod taką presją koty nie potrzebują naszych impulsywnych reakcji emocjonalnych – niezależnie od tego, czy są dla nich przyjemne, czy nie. Powinniśmy raczej starać się lepiej zrozumieć, czego od nas oczekują. Pies jest istotą pełną wyrazu: machanie ogonem i radosne podskoki nie pozostawiają wątpliwości, że czuje się szczęśliwy; z równą łatwością da nam do zrozumienia, że jest w obniżonym nastroju. Natomiast zachowania kota nie są tak czytelne. Zachowuje swoje emocje dla siebie i rzadko informuje nas, czego pragnie, jeśli nie liczyć prośby o jedzenie, kiedy jest głodny. Nawet mruczenie, długo uważane za niedwuznaczny objaw zadowolenia, okazuje się znacznie bardziej złożonym sygnałem. Wiedza o prawdziwej naturze psów, którą można uzyskać jedynie drogą badań naukowych, przynosi tym zwierzętom wiele korzyści, ale w przypadku kotów jest wręcz sprawą kluczową, gdyż rzadko potrafią nam one zakomunikować swoje problemy, zanim będzie za późno na właściwą reakcję. Najważniejsza jest dla nich nasza obecność w aż nazbyt częstej sytuacji, gdy życie społeczne zwierzęcia wali się w gruzy.

Wielka szkoda, że koty – w przeciwieństwie do psów – nie stały się nigdy przedmiotem dogłębnych badań. Niestety, nauka o kotach nie doczekała się dotąd takiej eksplozji aktywności, jaka nastąpiła ostatnio w kynologii. Koty nie przyciągnęły po prostu uwagi naukowców w takim stopniu jak psy. Mimo to w minionych dwóch dekadach poczyniono znaczące postępy, które w poważnym stopniu zmieniły nasz obraz tego, w jaki sposób koty postrzegają świat i jakie są źródła ich zachowań. Opis tych fascynujących odkryć stanowi rdzeń niniejszej książki. Dostarczają nam one pierwszych wskazówek mówiących, jak możemy pomóc kotom w dostosowaniu się do wymagań, które im stawiamy.

Koty przystosowały się do życia z ludźmi, zachowując jednocześnie w znacznym stopniu swoje pierwotne zwyczaje. Jeśli nie liczyć zewnętrznych cech rasowych, współczesny kot nie jest tworem człowieka w takim rozumieniu, w jakim jest nim pies. Można raczej powiedzieć, że koty współewoluowały z nami, wpasowując się w dwie nisze ekologiczne, które niechcący dla nich stworzyliśmy. Pierwsza z nich to rola tępiciela szkodników. Jakieś dziesięć tysięcy lat temu dzikie koty pojawiły się w pierwszych spichrzach zbożowych, przyciągających liczne gryzonie. Wolały polować tu niż na innych terenach. Kiedy ludzie uprzytomnili sobie płynące stąd korzyści – koty nie zjadały przecież ziarna ani roślin uprawnych – zaczęli zachęcać zwierzęta, by zostały z nimi na stałe, oferując im nadwyżki pokarmów pochodzenia zwierzęcego, takie jak mleko i podroby. Drugą kocią rolą, która ukształtowała się bez wątpienia znacznie później, ale jej początki też giną głęboko w starożytności, była rola towarzysza ludzi. Pierwsze niewątpliwe świadectwa hodowania kotów do towarzystwa pochodzą z Egiptu sprzed 4000 lat, ale możliwe, że już znacznie wcześniej kocięta bywały traktowane jako przytulanki, zwłaszcza przez kobiety i dzieci.

W ciągu ostatnich dziesięcioleci ta podwójna rola kotów nagle się urwała. Chociaż jeszcze niedawno trzymaliśmy je dla ich zdolności łowieckich, dziś mało kto wyraża zachwyt, znalazłszy na podłodze w kuchni upolowaną przez swego ulubieńca martwą mysz.

Za kotami ciągnie się dziedzictwo ich biologicznej przeszłości i wiele ich zachowań wciąż jest odbiciem dzikich instynktów. Aby zrozumieć, dlaczego kot zachowuje się tak, a nie inaczej, musimy dotrzeć do źródeł i zbadać, jakie czynniki ukształtowały zwierzę, które znamy dzisiaj. W pierwszych trzech rozdziałach książki naszkicuję zatem przebieg ewolucji kota od dzikiego, samotniczego myśliwego do wyrafinowanego mieszkańca miejskich apartamentów. W przeciwieństwie do psów tylko znikoma mniejszość kotów była kiedykolwiek świadomie hodowana przez ludzi – a co więcej, w tej hodowli zwracano uwagę wyłącznie na wygląd zewnętrzny. Nikt nie próbował wyhodować specjalnej rasy kotów do strzeżenia obejścia, do pilnowania owiec, do towarzystwa czy do pomocy myśliwemu. Koty ewoluowały w taki sposób, by wypełnić niszę ekologiczną stworzoną w toku rozwoju rolnictwa, od jego początków, gdy polegało na zbieraniu i magazynowaniu dziko rosnących zbóż, po dzisiejszy wysoko zmechanizowaną gospodarkę rolną.

Rzecz jasna, kiedy przed tysiącami lat koty po raz pierwszy zaczęły zakradać się do ludzkich siedzib, nie mogły ujść uwagi ich uboczne walory. Takie sympatyczne cechy, jak dziecinny wyraz pyszczka i oczu, puszyste futerko, a przede wszystkim umiejętność przymilania się do ludzi, sprzyjały adaptowaniu ich do roli zwierząt domowych. Z czasem ludzka skłonność do mistycyzmu i kreowania symboli nadała kotu status ikony. Takie skojarzenia głęboko zmieniły potoczny stosunek do kotów: skrajne religijne poglądy na ich temat dotyczyły nie tylko tego, jak je należy traktować, ale także samej ich biologii – zachowania i wyglądu.

Koty zmieniły się, gdy zaczęły żyć wśród ludzi, ale ich i nasze sposoby gromadzenia i interpretowania wiedzy o fizycznym świecie, który z nimi dzielimy, są diametralnie odmienne. W rozdziałach 4–6 zajmiemy się tymi różnicami: i my, i koty jesteśmy ssakami, ale nasze organy zmysłów i nasze mózgi działają w różny sposób. Właściciele kotów często lekceważą te rozbieżności, gdyż mamy naturalną skłonność do postrzegania otaczającego nas świata, jakby był jedyną obiektywną rzeczywistością. Nawet dziś, w dobie racjonalizmu i nauki, wciąż traktujemy świat niczym żywą istotę, potrafimy przypisywać intencje pogodzie, morzu i gwiazdom na niebie. Jakże więc łatwo wpaść w pułapkę myślenia, że koty – takie komunikatywne i przymilne – są czymś w rodzaju małych, puszystych człowieczków.

Badania naukowe ujawniają jednak, że koty niczym podobnym nie są. Wychodząc od sposobu, w jaki mały kociak buduje swoją wizję świata, która wpływa następnie na całe jego życie, opiszemy w tej części książki, jak kot gromadzi informację o swoim otoczeniu, zwłaszcza za pomocą swego szczególnie czułego węchu, jak jego mózg interpretuje te informacje i jak doznawane emocje determinują jego reakcje na stające przed nim wyzwania i sposobności. W kręgach naukowych dopiero niedawno dopuszczono do głosu rozważania na temat emocji zwierząt. Część specjalistów wciąż pozostaje przy opinii, że emocje są efektem ubocznym świadomości, co oznaczałoby, że doznają ich jedynie ludzie i ewentualnie nieliczne inne gatunki naczelnych. Zdrowy rozsądek podpowiada jednak, że skoro zwierzę posiadające taką samą jak my podstawową strukturę mózgową i taki sam system hormonalny sprawia wrażenie przerażonego, to musi doznawać czegoś zbliżonego do lęku – być może nie takiego, jaki przeżywamy my, ale jednak lęku.

Większość wiedzy o kotach, jaką udało się zdobyć biologom, potwierdza (choć nie w pełni) koncepcję mówiącą, że wyewoluowały one przede wszystkim jako drapieżniki. Kot jest jednak również zwierzęciem społecznym, inaczej nie mógłby stać się domową maskotką. Warunki udomowienia – przede wszystkim konieczność współżycia z innymi kotami bytującymi w ludzkich siedzibach, a następnie korzyści płynące z więzów sympatii nawiązywanych z ludźmi – poszerzyły repertuar społecznych zachowań kota daleko poza ten, którym dysponowali jego dzicy przodkowie. W rozdziałach 7–9 zbadamy szczegółowo te więzy społeczne. Zobaczymy, w jaki sposób kot postrzega inne koty i ludzi, w jakie relacje z nimi wchodzi i dlaczego dwa różne koty mogą zupełnie inaczej reagować na tę samą sytuację. Inaczej mówiąc, zajmiemy się zgłębianiem „kociej osobowości”.

Na zakończenie opiszemy sytuację kotów we współczesnym świecie i spróbujemy przewidzieć jej przemiany w nadchodzących dziesięcioleciach. Koty są obecnie pod presją wielu różnych tendencji, zarówno przyjaznych, jak i antagonistycznych. Rasowe pozostają wciąż w mniejszości, a ich hodowcy skłonni są lekceważyć zasady, które w ostatnich dziesięcioleciach tak radykalnie poprawiły położenie rasowych psów7. Rosnąca moda na krzyżówki kotów domowych z dziko żyjącymi przedstawicielami rodziny kotowatych, w wyniku czego powstają takie „rasy” jak bengale, może przynieść nieoczekiwane konsekwencje. Warto także postawić pytanie, czy koty nie ulegają subtelnym, ale nieodwracalnym przemianom w wyniku zabiegów tych ludzi, którym ich dobro leży na sercu. Dążenie do sterylizacji możliwie dużej części bezpańskich kotów, choć w intencji zmierzające do zmniejszenia liczby niechcianych i cierpiących kociąt, może paradoksalnie sprzyjać stopniowej eliminacji tych właśnie cech, które usposabiają zwierzęta do życia w harmonii z ludźmi: koty, które unikają sterylizacji, to często osobniki najbardziej nieufne i najsprawniejsze w polowaniu. Przyjazne i uległe koty są dziś kastrowane, zanim zdążą pozostawić potomstwo, a najdzikszym i najbardziej niezależnym udaje się ujść uwagi miłośników kotów i rozmnażają się do woli, posuwając ewolucję gatunku wstecz, zamiast w kierunku lepszej integracji z człowiekiem.

Zachodzi obawa, że oczekujemy od naszych kotów więcej, niż są w stanie nam dać. Chcielibyśmy, żeby zwierzę, które przez tysiące lat pomagało nam w zwalczaniu szkodników, nagle porzuciło ten sposób życia, ponieważ konsekwencje tego zwalczania zaczęliśmy uważać za nieapetyczne i trudne do zaakceptowania. Chcielibyśmy także bez skrępowania wybierać naszemu kotu towarzystwo lub sąsiedztwo innych kotów, nie biorąc pod uwagę jego pochodzenia od zwierząt samotniczych i terytorialnych. Najwyraźniej sądzimy, że koty, wzorem psów, tak elastycznych w kontaktach z innymi przedstawicielami swojego gatunku, powinny wykazywać się tolerancją w relacjach, które im narzucamy jedynie dla własnej wygody.

Jeszcze dwadzieścia albo trzydzieści lat temu koty dotrzymywały kroku oczekiwaniom człowieka, ale obecnie mają trudności z dostosowaniem się do naszych żądań, żeby zaniechały polowania i nie tęskniły za wychodzeniem na dwór. W przeciwieństwie do niemal wszystkich innych domowych zwierząt, których hodowla od wielu pokoleń pozostawała pod ścisłą kontrolą, przejście kotów od stanu dzikości do udomowienia przebiegało – jeśli pominąć koty rasowe – drogą doboru naturalnego. Koty ewoluowały tak, by wykorzystywać stwarzane przez nas możliwości. Pozwalaliśmy im łączyć się według własnego uznania, ale największą szansę osiągnięcia dojrzałości i wydania następnego pokolenia miały te kocięta, które były najlepiej przystosowane do życia wśród ludzi, cokolwiek to oznaczało w danym okresie.

Ewolucja nie zmierza do stworzenia kota pozbawionego instynktu łowieckiego i równie tolerancyjnego społecznie jak pies – w każdym razie nie w perspektywie czasowej, która byłaby do przyjęcia dla przeciwników kotów. Dziesięć tysięcy lat naturalnej selekcji nadało kotu wystarczającą elastyczność, by dawał sobie radę, gdy sporadycznie jego harmonia z człowiekiem się załamuje, ale za małą, by sprostać wymaganiom, które ni stąd, ni zowąd pojawiły się w ostatnim czasie. Nawet tak płodnemu zwierzęciu jak kot potrzeba wielu pokoleń, by uczynić choćby niewielki krok w tym kierunku. Tylko świadoma i skrupulatnie prowadzona hodowla może stworzyć koty pasujące do oczekiwań przyszłych właścicieli i akceptowane przez tych, którzy kotów nie lubią.

Niezależnie od modyfikacji dziedzictwa genetycznego kotów możemy wiele zrobić w kierunku „ulepszenia” już żyjących zwierząt. Bardziej sensowne wychowanie kociąt, lepsze zrozumienie ich rzeczywistych potrzeb środowiskowych, świadome uczenie kotów, jak mają radzić sobie w stresujących sytuacjach – wszystko to pomoże im w dostosowaniu się do naszych oczekiwań, a także może pogłębić więź zwierzęcia z jego właścicielem.

Pod wieloma względami kot jest idealnym zwierzęciem domowym XXI wieku, ale czy zdoła się adaptować do wymagań wieku XXII? Jeśli ma zachować ludzką sympatię – a prześladowania, jakim podlegały koty w przeszłości, świadczą, że nie jest to oczywiste – pomiędzy miłośnikami kotów, działaczami ochrony przyrody i hodowcami musi ukształtować się konsensus w sprawie pożądanego typu kota, który zadowoli ich wszystkich. Zmiany w tym kierunku muszą opierać się na badaniach naukowych. Pierwszym krokiem powinno być lepsze zrozumienie przez właścicieli i ogół społeczeństwa, w jaki sposób koty się ukształtowały i dlaczego zachowują się w taki, a nie inny sposób. Jednocześnie właściciele kotów mogą poprawić ich zaszarganą reputację, jeśli nauczą się wpływać na zachowanie swoich zwierząt – nie tylko uniemożliwiając im polowanie, lecz także zapewniając im lepsze samopoczucie. W dłuższym okresie osiągnięcia genetyki behawioralnej – nauki zajmującej się mechanizmami dziedziczenia zachowań i cech „osobowości” – pozwolą nam wyhodować koty lepiej dostosowane do coraz bardziej zatłoczonego świata.

Jak uczy doświadczenie historyczne, koty potrafią zadbać o siebie rozmaitymi sposobami. Nie zdołają jednak bez naszej pomocy sprostać wymaganiom, jakie dziś narzuca im społeczeństwo. Punktem wyjścia do zrozumienia kota musi być rozumny szacunek dla jego zwierzęcej natury.

Rozdział 1

Kot pojawia się na progu

Hodowanie kotów do towarzystwa jest dzisiaj zjawiskiem powszechnym na całym świecie, ale to, w jaki sposób przebiegało ich udomowienie, wciąż pozostaje zagadką. Większość otaczających nas zwierząt udomowiono z praktycznych i prozaicznych powodów. Krowy, owce i kozy dostarczają mleka, mięsa i skór. Ze świń mamy mięso, od kur – mięso i jaja. Pies, drugi z naszych ulubieńców, oferuje człowiekowi obok towarzystwa liczne konkretne korzyści: pomaga w polowaniu i wypasie owiec, zapewnia obronę, tropi po śladach – to tylko kilka przykładów. Koty nie są nawet w przybliżeniu tak użyteczne jak wymienione wyżej zwierzęta; nawet ich tradycyjna reputacja tępicieli szkodników może okazać się przesadzona, choć to właśnie było od zarania ludzkości ich oczywistym zadaniem. Tak więc, inaczej niż w przypadku psa, nie mamy prostego wyjaśnienia, w jaki sposób kot tak skutecznie wpisał się w kulturę człowieka. Poszukiwanie odpowiedzi musimy rozpocząć jakieś dziesięć tysiącleci temu, kiedy koty po raz pierwszy pojawiły się w naszych progach.

Konwencjonalna teoria udomowienia kotów, oparta na wynikach badań archeologicznych i źródłach historycznych, mówi, że najwcześniej zwierzęta te żyły w ludzkich siedzibach w Egipcie około 3500 lat temu. Została ona jednak ostatnio podważona za sprawą nowych faktów z obszaru biologii molekularnej. Badania różnic pomiędzy DNA współcześnie żyjących domowych i dzikich kotów wykazują, że ich drogi rozeszły się o wiele wcześniej, od 10 do 15 tysięcy lat temu (8000–13000 lat p.n.e.). Pierwszą datę udomowienia możemy bezpiecznie ulokować w tym przedziale. Okres wcześniejszy nie wchodzi w rachubę z uwagi na ewolucję naszej własnej kultury – jest mało prawdopodobne, by myśliwi zbieracze epoki kamiennej potrzebowali kotów i byli w stanie je utrzymywać. Dolna granica, 10 tysięcy lat, wynika z założenia, że koty domowe pochodzą od kilku różnych gatunków dzikich kotów wywodzących się z różnych obszarów Bliskiego Wschodu. Inaczej mówiąc, do udomowienia kotów doszło niezależnie od siebie w kilku miejscach i niekoniecznie w tym samym czasie. Nawet jeśli przyjmiemy, że kot stał się zwierzęciem domowym dopiero 8000 lat p.n.e., pozostaje około 6500 lat do czasów, z których pochodzą pierwsze historyczne świadectwa obecności kotów w Egipcie. Dotychczas tylko nieliczni uczeni z jakiejkolwiek dziedziny zajmowali się tą najwcześniejszą – i najdłużej trwającą – fazą współżycia kotów z ludźmi.

Zgromadzone dotąd dane archeologiczne z tego okresu nie rzucają wiele światła na to zagadnienie. Kocie zęby i fragmenty kości datowane na 7000–6000 lat p.n.e. odkopano w sąsiedztwie palestyńskiego miasta Jerycho i w innych miejscach tzw. Żyznego Półksiężyca, „kolebki cywilizacji” rozciągającej się od dzisiejszego Iraku, przez Jordanię i Syrię, po wschodnie wybrzeża Morza Śródziemnego i Egipt. Szczątki te nie występują jednak powszechnie, a co więcej, mogą równie dobrze pochodzić od dzikich kotów, być może zabijanych dla skór. W pochodzących z kolejnego tysiąclecia malowidłach skalnych i figurkach kotopodobnych zwierząt odkrytych na terenie obecnego Izraela i Jordanii można by dopatrywać się podobizn kotów domowych, lecz znaleziono je poza terenem siedzib ludzkich, więc także mogą być wyobrażeniami dzikich kotów, być może nawet wielkich przedstawicieli tej rodziny. Jeśli nawet przyjmiemy, że te szczątkowe znaleziska odnoszą się do wczesnych form kota domowego, niewyjaśniona pozostaje ich skrajna rzadkość. Do 8000 r. p.n.e. zażyłość psów z ludźmi osiągnęła już taki poziom, że w wielu częściach Azji, Europy i Ameryki Północnej grzebano je razem z ich właścicielami, podczas gdy pochówki kotów rozpowszechniły się dopiero w Egipcie około 1000 r. p.n.e.1. Jeśli koty zostały udomowione wcześniej, to powinniśmy dysponować znacznie bardziej przekonującymi dowodami ich związków z człowiekiem.

Najwyraźniejszy trop początków współżycia kotów z ludźmi nie pochodzi z Żyznego Półksiężyca, lecz z Cypru. Jest to jedna z niewielu wysp Morza Śródziemnego, które nigdy nie miały połączenia z lądem stałym, nawet w okresie, gdy poziom morza był najniższy, a zatem żyjące na niej zwierzęta musiały tam dolecieć lub dopłynąć – do czasu, gdy około 12 tysięcy lat temu ludzie nauczyli się pokonywać morze w pierwszych, prymitywnych łodziach. Przed tą datą w basenie Morza Śródziemnego nie było w ogóle zwierząt domowych, być może z wyjątkiem nielicznych pierwotnych psów, więc te, które przybyły na Cypr z pierwszymi osadnikami, musiały być albo doraźnie oswojonymi dzikimi okazami albo „pasażerami na gapę”. O ile zatem nie potrafimy rozstrzygnąć, czy prehistoryczne pozostałości kotów odnalezione na stałym lądzie należały do zwierząt dzikich, oswojonych czy udomowionych, o tyle na Cypr koty mogły dotrzeć tylko świadomie przewiezione przez człowieka – przy niebudzącym zastrzeżeń założeniu, że również w tamtych czasach nie były zdolne do pokonywania morza wpław, podobnie jak koty dzisiejsze. Wszelkie ich szczątki znalezione na wyspie mogą więc pochodzić jedynie od zwierząt na wpół udomowionych albo przynajmniej trzymanych w niewoli oraz ich potomków.

Na Cyprze najstarsze szczątki kotów odnaleziono w pozostałościach pierwszych stałych siedzib ludzkich; pochodzą z tego samego co one okresu: około 7500 r. p.n.e. Jest zatem wysoce prawdopodobne, że koty przewieziono na wyspę z rozmysłem. Kot to zwierzę zbyt duże i zbyt nieufne, by przypadkowo zakradło się na ówczesną łódź. Niewiele wiemy o morskich statkach tamtych czasów, ale przypuszczalnie były na tyle małe, że wykluczały podróż kotów na gapę. Co więcej, przez kolejne trzy tysiące lat nie mamy żadnych świadectw występowania na Cyprze kotów poza ludzkimi osiedlami. Najbardziej prawdopodobne jest więc, że pierwsi osadnicy przywieźli ze sobą dzikie koty, które schwytali i oswoili jeszcze na kontynencie. Trudno sądzić, że byli oni jedynymi ludźmi, którzy wpadli na pomysł oswajania dzikich zwierząt, więc rozsądne wydaje się założenie, że chwytanie i oswajanie kotów było już wówczas stałą praktyką we wschodniej części basenu śródziemnomorskiego. Potwierdzają to świadectwa prehistorycznej obecności oswojonych kotów pochodzące z innych wielkich wysp śródziemnomorskich: Krety, Sardynii i Majorki.

Na prawdopodobny cel oswajania dzikich kotów wskazują również odkrycia dokonane w najstarszych siedzibach ludzkich na Cyprze. Od samego początku osady te, podobnie jak położone na lądzie stałym, były nękane przez plagę myszy domowych. Zapewne te niepożądane gryzonie dostały się tam właśnie jako prawdziwi pasażerowie na gapę, przypadkowo przewiezieni przez morze w worach z żywnością lub ziarnem siewnym. Najbardziej przekonujący scenariusz wygląda więc tak, że kiedy tylko myszy zalęgły się na Cyprze, koloniści sprowadzili oswojone lub na wpół udomowione koty w celu ich zwalczania. Mogło się to zdarzyć dziesięć lub sto lat po założeniu pierwszych osad – datowanie archeologiczne nie jest wystarczająco precyzyjne, by to stwierdzić. Jeśli tak rzeczywiście było, sugerowałoby to, że praktyka oswajania kotów w celu tępienia myszy zakorzeniła się na lądzie stałym przynajmniej 10 tysięcy lat temu. Nie znaleziono dotąd na to twardych dowodów, gdyż powszechne występowanie dzikich kotów nie pozwala rozstrzygnąć, czy szczątki odnalezione w obrębie ludzkiej osady należały do osobnika dzikiego, który zmarł śmiercią naturalną lub został zabity przez myśliwych, czy też do kota, które spędził z ludźmi całe lub prawie całe życie.

Tradycja oswajania dzikich kotów do walki ze szkodnikami, gdziekolwiek się narodziła, przetrwała do naszych czasów, zwłaszcza w Afryce, gdzie kot domowy jest rzadkością, a łatwo o gatunki dzikie. Niemiecki botanik Georg Schweinfurth podczas podróży Białym Nilem w 1869 roku spostrzegł, że jego skrzynie ze zbiorami roślinnymi są nocami atakowane przez gryzonie. Oto fragment jego wspomnień:

Jednym z najpowszechniej występujących w okolicy zwierząt jest dziki kot stepowy. Tubylcy nie hodują go, lecz łapią pojedyncze młode okazy i bez trudu przyuczają do życia w sąsiedztwie ich chat i zagród. Dorastając, koty podejmują naturalną dla nich wojnę ze szczurami. Wystarałem się o kilka takich zwierząt. Przetrzymane parę dni w zamknięciu, utraciły w znacznym stopniu swoją dzikość i przyzwyczaiły się do życia domowego, przypominając pod wieloma względami zachowanie zwykłych kotów. Nocą uwiązywałem je do moich zagrożonych bagaży i mogłem spać bez obawy, że szczury wyrządzą mi szkodę2.

Podobnie jak Schweinfurth, również owi o wieki wcześniejsi pionierzy, którzy przywieźli pierwsze koty na Cypr, prawie na pewno trzymali zwierzęta na uwięzi. Gdyby pozwolono im na swobodę, zapewne szybko by uciekły i dokonały spustoszenia miejscowej fauny, która wcześniej nie miała do czynienia z tak sprawnymi drapieżnikami. Wiemy, że z czasem do tego właśnie doszło. Kilka wieków po osiedleniu się człowieka na Cyprze dziko żyjące koty rozprzestrzeniły się po całej wyspie i pozostały tam przez tysiąclecia3. Zapewne tylko te z nich, które zamykano w spichrzach zbożowych, pozostały, by pomagać ludziom w zwalczaniu szkodników. Pozostałe szybko się oddaliły, by żyć kosztem dzikiej przyrody. Niewykluczone, że ludzie wyłapywali potomków tych zbiegów, a sporadycznie nawet żywili się nimi, ponieważ na terenie kilku neolitycznych osad pokruszone kości kotów znaleziono obok kości innych drapieżników, takich jak lisy czy nawet psy.

Praktyka oswajania dzikich kotów do zwalczania gryzoni powstała prawdopodobnie w odpowiedzi na pojawienie się w ówczesnych spichrzach nowego gatunku szkodnika: myszy domowej (Mus musculus). W rzeczy samej dzieje tych dwóch gatunków stale się ze sobą przeplatają. Mysz domowa jest tylko jednym z ponad trzydziestu występujących na świecie gatunków myszy, ale jedynym, który przystosował się do życia w sąsiedztwie ludzi i korzystania z naszych zasobów żywności.

Mysz domowa wywodzi się od dzikiego gatunku myszy z północnych Indii, istniejącego prawdopodobnie już przed milionem lat, a więc na długo przed początkiem ewolucji człowieka. Stamtąd myszy rozprzestrzeniły się na wschód i zachód, żywiąc się dzikimi zbożami, i w końcu osiągnęły tereny Żyznego Półksiężyca, gdzie natknęły się na pierwsze magazyny płodów rolnych. Zęby myszy znaleziono wśród ziarna sprzed 11 tysięcy lat odkrytego w Izraelu, a w Syrii odkopano kamienny wisiorek sprzed 9500 lat z wyobrażeniem głowy myszy. Tak rozpoczął się trwający do dziś związek tych gryzoni z człowiekiem. Ludzie nie tylko dysponowali nadwyżkami żywności, z których myszy mogły korzystać. Ich domostwa zapewniały myszom ciepłe i suche miejsce do zakładania gniazd, zabezpieczone w dodatku przed drapieżnikami, takimi jak dzikie koty. Myszy, które potrafiły zaadaptować się do tych warunków, przeżywały, pozostałe zaś ginęły. Współczesna mysz domowa rzadko jest w stanie rozmnażać się z dala od ludzkich siedzib, zwłaszcza że ma tam konkurentów, choćby mysz leśną.

Ludzie stworzyli także myszom okazję do opanowania nowych obszarów. Gryzonie z północno-wschodniej części Żyznego Półksiężyca, czyli obecnej Syrii i północnego Iraku, zostały niechcący przetransportowane, zapewne przy okazji handlu zbożem, na wschodnie wybrzeże Morza Śródziemnego, a stąd na pobliskie wyspy, na przykład Cypr.

Pierwszą społecznością dręczoną przez myszy domowe byli ludzie kultury natufijskiej i, co za tym idzie, najprawdopodobniej to oni zainicjowali długą podróż kotów, która zakończyła się w naszych salonach. Żyli w okresie od 11 000 do około 8000 lat p.n.e. na obszarze, na który obecnie składają się izraelska Palestyna, Jordania, południowo-zachodnia Syria i południowy Liban. Powszechnie uważani za pierwszych rolników, pierwotnie byli myśliwymi i zbieraczami jak inne ludy tego regionu. Wkrótce jednak wyspecjalizowali się w zbiorze dzikich zbóż, które rosły tu w obfitości – były to wówczas tereny znacząco żyźniejsze niż obecnie. Aby usprawnić żniwa, wynaleźli sierp. Ostrza sierpów znalezione w pozostałościach natufijskich osad do dziś zachowały lśniącą powierzchnię, co może być jedynie skutkiem koszenia szorstkich pędów dzikich zbóż – pszenicy, jęczmienia i żyta.

Wcześni Natufijczycy zamieszkiwali niewielkie osady. Ich domy były częściowo zagłębione w ziemi, miały ściany i podłogi z kamienia, a dachy pokryte gałęziami. Aż do około 10 800 lat p.n.e. rzadko świadomie hodowali zboże, lecz w ciągu następnych 1300 lat gwałtowne oziębienie klimatu, określane jako młodszy dryas, zmusiło ich do intensyfikacji uprawy roli: oczyszczania pól, siania i pielęgnowania roślin. Wraz ze wzrostem ilości pozyskiwanego ziarna powstała potrzeba jego magazynowania. Natufijczycy i ich następcy prawdopodobnie budowali w tym celu specjalne zagłębienia oblicowane cegłą z gliny i przypominające miniaturę ich domów. Chyba właśnie ten wynalazek zapoczątkował udomowienie myszy, która, zagnieżdżając się w nowym dla siebie, bogatym środowisku, stała się tym samym pierwszym szkodnikiem człowieka z rzędu ssaków.

Rosnąca populacja myszy musiała przyciągnąć uwagę ich naturalnych wrogów: lisów, szakali, drapieżnych ptaków, udomowionych psów i oczywiście dzikich kotów – żbików. Żbiki miały dwie cechy, które dawały im przewagę nad innymi drapieżnikami żerującymi na myszach: wyjątkową zwinność i nocny tryb życia, co ułatwiało im polowanie w mroku, kiedy myszy stawały się aktywne. Gdyby jednak czuły silny lęk przed człowiekiem, właściwy ich współczesnym odpowiednikom, nie byłyby w stanie korzystać z tego nowego, obfitego źródła pożywienia. Wolno więc sądzić, że żbiki z czasów kultury natufijskiej były mniej nieufne niż dzisiejsze.

Nie mamy żadnych danych, które by świadczyły, że Natufijczycy świadomie udomowili żbika. Podobnie jak wcześniej myszy, dzikie koty zjawiły się samorzutnie, by korzystać z nowych zasobów żywności powstałych w rezultacie narodzin rolnictwa. W miarę jak kultura rolna Natufijczyków rozprzestrzeniała się na nowe tereny i stawała coraz bardziej wyrafinowana, obejmując rosnący zasób roślin uprawnych oraz udomowienie takich zwierząt jak owce i kozy, powiększało się również pole działania dla kotów. Nie były to przymilne zwierzątka, jakie znamy dzisiaj. Koty eksploatujące nowo powstałe skupiska myszy przypominały raczej lisy osiedlające się dzisiaj w mieście. Były wciąż zasadniczo dzikimi zwierzętami, tyle że przystosowanymi do ludzkiego środowiska. Udomowienie miało nadejść o wiele później.

Ewolucja kotów

Każdy przedstawiciel rodziny kotowatych, od majestatycznego lwa po drobnego kota czarnołapego, wywodzi się w prostej linii od średniej wielkości zwierzęcia określanego jako Pseudaerulus, które przemierzało stepy Azji Środkowej około 11 milionów lat temu. Gatunek ten ostatecznie wymarł, lecz wcześniej wyjątkowo niski poziom mórz pozwolił mu na przekroczenie tego, co dziś nazywamy Morzem Czerwonym, i migrację na teren Afryki, gdzie wyewoluowało z niego kilka gatunków kotów średniej wielkości, wśród nich te, które dziś znamy jako karakale i serwale. Inne Pseudaelurusy przeszły przez most lądowy w miejscu obecnej cieśniny Beringa i dotarły do Ameryki Północnej, gdzie dały początek rysiom i pumom. Około 2–3 milionów lat temu, po utworzeniu się Przesmyku Panamskiego, pierwsze koty pojawiły się w Ameryce Południowej. Tu ewoluowały w izolacji, tworząc kilka gatunków niewystępujących w innych częściach świata, takich jak ocelot i kot Geoffroya. Wielkie koty – lwy, tygrysy, jaguary i lamparty – wykształciły się w Azji, a następnie migrowały do Europy i Ameryki Północnej. Ich obecne rozprzestrzenienie to tylko niewielki relikt obszarów, na których panowały kilka milionów lat temu. Co ciekawe, są przesłanki, że dalecy przodkowie dzisiejszego kota domowego ukształtowali się w Ameryce Północnej przed około 8 milionami lat i wrócili do Azji 2 miliony lat później. W przybliżeniu 3 miliony lat temu zaczęły się z nich wyodrębniać znane dziś gatunki, takie jak żbik, kot pustynny czy kot bengalski. Odrębna linia azjatycka, obejmująca manule i taraje, także odgałęziła się w tym czasie4.

Zaskakująco mało wiemy o dzikich kotach Żyznego Półksiężyca i terenów przyległych (zob. kapsuła „Ewolucja kotów”). Wyniki badań archeologicznych wskazują, że 10 tysięcy lat temu żyło ich w tym regionie kilka gatunków zwabionych obfitością myszy. Wiemy też, że nieco później starożytni Egipcjanie trzymali pewną liczbę oswojonych kotów bagiennych (Felis chaus). Są one znacząco większe od żbików, ważą od pięciu do dziesięciu kilogramów i są wystarczająco silne, by upolować młodą gazelę albo jelenia aksis. Chociaż ich zwykła dieta obejmuje także gryzonie, zapewne zbytnio rzucały się w oczy, by mogły się dostać do spichlerzy. Albo też po prostu miały charakter wykluczający współżycie z człowiekiem. Dysponujemy dowodami, że Egipcjanie próbowali przysposobić je do zwalczania szkodników, ale najwyraźniej bez większego powodzenia.

Kot bagienny

Współcześnie z nimi występowały koty pustynne (Felis margarita), długouche nocne drapieżniki polujące z wykorzystaniem bardzo czułego słuchu. Nie czują dużego lęku przed człowiekiem, więc mogły być dobrymi kandydatami do oswojenia i udomowienia. Jednakże są one mieszkańcami pustyni – ich podeszwy porasta gęste futro chroniące łapy przed gorącym piaskiem – więc rzadko miały okazję znaleźć się w pobliżu spichrzów ze zbożem: Natufijczycy osiedlali się głównie na obszarach leśnych.

W miarę jak ludzka cywilizacja rozprzestrzeniała się na wschód, nieuchronnie nawiązywała kontakty z kolejnymi gatunkami kotów. W Chanhudaro, mieście tzw. kultury harappańskiej w dolinie Indusu (dzisiejszy Pakistan), archeolodzy znaleźli glinianą cegłę sprzed 5000 lat z odciskiem łapy kota, na który nałożył się podobny odcisk łapy psiej. Ponieważ tego rodzaju cegły po uformowaniu suszono na słońcu, można przypuszczać, że kot przebiegł przez świeżą cegłę ścigany przez psa. Odcisk ten jest większy niż łapa kota domowego, a jego płetwiasty kształt i długie pazury wskazują na taraja (Felis viverrina), który występuje dzisiaj na wschód i południe od doliny Indusu, aż po indonezyjską Sumatrę, natomiast nie spotyka się go w Żyznym Półksiężycu. Kot ten jest znakomitym pływakiem i specjalizuje się w polowaniu na ryby oraz ptaki wodne. Chociaż nie gardzi także drobnymi gryzoniami, trudno przypuszczać, by mógł się całkowicie przestawić na dietę złożoną z myszy, więc również nie był dobrym kandydatem do udomowienia.

Kot pustynny

Jeszcze dalej na wschód mamy co najmniej dwa kolejne gatunki kotów, które porzuciły życie w dziczy, by wykorzystywać plagę szkodników trapiącą ludzkie zasoby żywności. W Azji Środkowej i starożytnych Chinach sporadycznie oswajano i trzymano do zwalczania gryzoni manule (zwane też kotami Pallasa na cześć niemieckiego przyrodnika, który jako pierwszy je sklasyfikował). Manul ma najdłuższą sierść spośród wszystkich kotowatych, tak długą, że włosy niemal całkowicie przesłaniają uszy. Natomiast w prekolumbijskiej Ameryce Środkowej rolę tępiciela szkodników spełniał prawdopodobnie na wpół oswojony jaguarundi, kot przypominający z wyglądu wydrę. Żaden z tych gatunków nie doczekał się pełnego udomowienia i żaden nie jest bezpośrednim przodkiem dzisiejszych kotów domowych.

Manul

Ze wszystkich tych rozmaitych gatunków dziko żyjących kotów tylko jeden został z powodzeniem udomowiony. Zaszczyt ten przypada żbikowi nubijskiemu (Felis silvestris lybica)5, co wykazały badania DNA. W przeszłości zarówno uczeni, jak i hodowcy przypuszczali, że niektóre rasy kotów domowych powstały jako krzyżówka z innymi gatunkami – na przykład owłosione podeszwy kota perskiego są podobne do łap kota pustynnego, a jego piękne futro w pewnym stopniu przypomina manula. Jednakże materiał genetyczny wszystkich kotów domowych – syjamskich, perskich czy mieszańców – nie wykazuje żadnego związku z tymi gatunkami ani zresztą z żadnymi innymi. Z jakiegoś powodu tylko żbik nubijski zdołał wtopić się w społeczność ludzką, wypierając wszystkich konkurentów i rozprzestrzeniając się ostatecznie na cały świat. Chociaż nie jest łatwo wyodrębnić cechy, które przyniosły mu ten sukces, najwyraźniej występowały one w takim zestawie jedynie u dzikich kotów z Bliskiego Wschodu.

Jaguarundi

Żbik (Felis silvestris) występuje dziś w Europie, Afryce i Azji Środkowej, a także w Azji Wschodniej, gdzie prawdopodobnie wyewoluował. Podobnie jak wiele drapieżników, choćby wilk, zajmuje obecnie izolowane, odległe od siebie terytoria, na których uniknął zagłady z ręki ludzi. Nie zawsze tak było. Pięć tysięcy lat temu w niektórych okolicach mięso żbika uchodziło najwyraźniej za przysmak; wysypiska śmieci pozostawione przez mieszkańców jeziornych osad na palach w Niemczech i Szwajcarii zawierają liczne jego kości6. Żbiki musiały być w tamtych czasach bardzo rozpowszechnione, inaczej nie spożywano by ich w takich ilościach. Na przestrzeni stuleci ich liczebność malała, gdyż były spychane w głąb lasów przez rozwijającą się kulturę rolną, odbierającą im naturalne środowisko życia. Wynalazek broni palnej sprawił, że na wielu obszarach zostały całkowicie wytępione. W XIX wieku w niektórych krajach europejskich, m.in. w Wielkiej Brytanii, Niemczech i Szwajcarii7, zaliczano je do szkodników ze względu na straty, jakie rzekomo powodowały w dzikiej zwierzynie i inwentarzu domowym. Dopiero ostatnio, dzięki utworzeniu rezerwatów przyrody i lepszemu zrozumieniu ważnej roli, jaką drapieżniki odgrywają w stabilizacji ekosystemów, żbiki pojawiły się ponownie na takich terenach, jak Bawaria, gdzie nie widywano ich od setek lat.

Wśród żbików wyróżnia się obecnie kilka odmian czy też ras. Są to: żbik europejski Felis silvestris silvestris, żbik nubijski Felis silvestris lybica, żbik południowoafrykański Felis silvestris cafra oraz indyjski kot pustynny Felis silvestris ornata8. Wszystkie te koty mają podobną powierzchowność i mogą się krzyżować tam, gdzie ich zasięgi się nakładają. Być może piątą odmianą jest bardzo rzadki chiński kot pustynny Felis bieti, który, jak wynika z badań DNA, oddzielił się od głównej linii w przybliżeniu ćwierć miliona lat temu. Niewykluczone, że jest to już odrębny gatunek, gdyż nie znamy żadnych jego krzyżówek z pozostałymi kotami, ale może to być skutek braku okazji, nie zaś bariery biologicznej, gdyż chińskie żbiki żyją tylko na niewielkim i trudno dostępnym terytorium w prowincji Syczuan.

Żbiki z różnych części świata różnią się istotnie, jeśli idzie o łatwość oswojenia. Do udomowienia zaś może dojść tylko wtedy, gdy zwierzęta są na tyle oswojone, żeby wychowywać potomstwo w bliskości ludzi. Nie jest niespodzianką, że te spośród młodych, które są najlepiej usposobione do życia z człowiekiem i w jego środowisku, pozostaną na miejscu i będą się nadal rozmnażać, podczas gdy inne najpewniej powrócą do stanu dzikości. Po kilku pokoleniach taka powtarzająca się „selekcja naturalna” doprowadzi stopniowo do zmiany genotypu zwierząt w kierunku lepszej adaptacji do współżycia z ludźmi. Prawdopodobnie ci ostatni również przyczynią się do intensyfikacji doboru naturalnego, karmiąc bardziej przyjazne okazy, a odpędzając te, które gryzą i drapią. Taki proces nie może się jednak rozpocząć bez wcześniejszego ukształtowania się pewnych genetycznych podstaw oswojenia, a w przypadku żbików rozkład takich cech bynajmniej nie jest równomierny. Współcześnie w niektórych częściach świata brakuje odpowiedniego „surowca” do udomowienia, podczas gdy w innych perspektywy są znacznie lepsze.

Historyczne rozmieszczenie odmian żbika

Wiemy na przykład, że cztery wymienione odmiany żbików różnią się łatwością oswojenia. Żbik europejski jest większy i masywniej zbudowany niż typowy kot domowy i ma charakterystyczny, krótki ogon z grubym, czarnym zakończeniem. Mimo to z większej odległości bardzo przypomina zwykłego pręgowanego kota – a ponieważ należy do najbardziej ostrożnych dzikich zwierząt, większość ludzi nie może marzyć o tym, by zobaczyć go z bliska. Wynika to z jego cech genetycznych, a nie z warunków, w jakich żyje: ci nieliczni ludzie, którzy próbowali oswoić żbika, osiągnęli bardzo mizerne rezultaty. W 1936 roku fotograf przyrody Frances Pitt pisała:

Od dawna uchodziło za pewnik, że europejskiego żbika nie da się oswoić. W swoim czasie nie dawałam temu wiary. (…) Mój optymizm zachwiał się, kiedy zapoznałam się z Belzebubiną, Królową Diabłów. Przywieziono ją z górskiej części Szkocji – podrośnięte kocię, wściekle prychające i drapiące. Jej bladozielone ślepia wpatrywały się w ludzi z dziką nienawiścią i żadne wysiłki zmierzające do nawiązania z nią bardziej przyjaznych relacji nie przynosiły rezultatu. W miarę dorastania była coraz mniej lękliwa, ale to tylko wzmagało jej dzikość9.

Pitt wzięła później na wychowanie jeszcze młodszego kociaka płci męskiej, w nadziei że Belzebubina była po prostu za duża, kiedy zaczynano ją oswajać. Imię Szatan, które mu nadała, świadczy pewnie o tym, że obcowanie z nim od początku było niełatwe. Kiedy kot podrósł i nabrał pewności siebie, nie dawał się już dotknąć. Przyjmował wprawdzie pokarm z ręki, ale prychał przy tym i warczał, a następnie szybko się wycofywał. Nie był jednak patologicznie agresywny, jedynie nienawidził ludzi. Kiedy był jeszcze młody, Pitt zapoznała go z domową kotką Beauty, wobec której był „zupełnie grzeczny i przyjazny”. Kiedy kocicę zabierano z jego klatki, „bardzo to przeżywał, wypełniał powietrze chrypliwymi wrzaskami. Jego głos był donośny i nieprzyjemny”. Szatan i Beauty wydali kilka miotów kociąt; wszystkie miały zewnętrzne cechy żbików. Niektóre z nich, mimo że wychowywały się od początku wśród ludzi, po dorośnięciu stawały się równie dzikie jak ich ojciec. Inne okazywały więcej przyjaźni Pitt i jej rodzicom, ale pozostawały nieufne wobec nieznajomych. Doświadczenia Pitt ze szkockimi żbikami wydają się typowe: również Mike’owi Tomkiesowi, Człowiekowi z Dziczy1, nie udało się oswoić dwóch samic żbika, sióstr Cleo i Patry, które trzymał w swoim odosobnionym domu na brzegu jednego ze szkockich jezior10.

Niewiele wiemy o indyjskim kocie pustynnym, ale on również uchodzi za trudnego do oswojenia. Odmiana ta występuje od południowych i wschodnich wybrzeży Morza Kaspijskiego na południe poprzez Pakistan po północnoindyjskie stany Gudżarat, Radżastan i Pendżab, a na wschód przez Kazachstan po Mongolię. Jego futro jest zwykle jaśniejsze niż u innych odmian i plamiste, a nie pręgowane. Podobnie jak inne żbiki, sporadycznie osiedla się w pobliżu ludzkich gospodarstw, przyciągany przez obfitość gryzoni, ale nigdy nie czyni kolejnego kroku w kierunku udomowienia – nie akceptuje obecności człowieka. Mamy dane, iż w kulturze harappańskiej oswajano karakale, długonogie, średniej wielkości koty z charakterystycznymi pędzelkami na uszach, a także koty bagienne, nie wspominając o taraju, który pozostawił w Harappie odcisk łapy na cegle. Nie ma natomiast żadnych śladów kotów pustynnych. Biolodzy i hodowcy długo podejrzewali, że koty syjamskie mogą być krzyżówką kota domowego z pustynnym, wynikiem parzenia się wczesnych kotów domowych z dzikimi żbikami, do czego dochodziło gdzieś w otoczeniu doliny Indusu. Jednakże u żadnego egzemplarza kota syjamskiego i ras pokrewnych uczeni nie odnaleźli wzoru DNA właściwego kotom pustynnym. Obecnie przyjmuje się, że koty syjamskie wywodzą się od żbików z Bliskiego Wschodu i Egiptu – ponieważ w południowo-wschodniej Azji nie występują żadne koty z gatunku silvestris, musiały one przybyć z zachodu już jako zwierzęta w pełni udomowione.

Żbiki z Afryki Południowej i Namibii wykazują podobną odmienność genetyczną. Wyodrębniły się z pierwotnej populacji w północnej Afryce i migrowały na południe około 175 tysięcy lat temu, mniej więcej w tym samym czasie, gdy przodkowie indyjskiego kota pustynnego ruszyli na wschód. Nie jest jasne, gdzie przebiega granica między żbikami południowoafrykańskimi a nubijskimi – nie przebadano dotychczas DNA tych zwierząt w żadnej części kontynentu poza Republiką Południowej Afryki i Namibią. Żbiki z Nigerii są płochliwe, a zarazem agresywne i trudne do oswojenia. Te z Ugandy niekiedy bardziej tolerują ludzi, ale wiele z nich ma wygląd nietypowy dla gatunku – który w tym rejonie wyróżnia się rudobrązowym tyłem uszu – więc są prawdopodobnie mieszańcami i za ich przyjazne zachowanie odpowiada domieszka „udomowionych” genów. Większość bezpańskich kotów w tym regionie nosi cechy wskazujące, że miały wśród przodków żbika, więc w wielu miejscach Afryki zaciera się rozróżnienie między żbikiem, bezpańskim „ulicznikiem” i nierasowym kotem domowym.

Żbiki z Zimbabwe – przypuszczalnie należące do odmiany południowoafrykańskiej – są dobrym przykładem. W latach sześćdziesiątych XX wieku przyrodnik i muzealnik Reay Smithers wychował w swoim domu w ówczesnej Południowej Rodezji parę samic żbika, Goro i Komani11. Obie były na tyle oswojone, że wypuszczano je z klatek, chociaż nie jednocześnie, gdyż wówczas rzucały się na siebie. Pewnego razu Komani przepadła na cztery miesiące, po czym pewnego wieczoru Smithers zobaczył ją w świetle latarki. „Zawołałem żonę, do której Komani była szczególnie przywiązana. Usiedliśmy razem i żona łagodnym głosem przywoływała kocicę po imieniu. Minął cały kwadrans, zanim wreszcie zareagowała i przybiegła do nas. Przywitanie było poruszające. Komani radośnie mruczała i ocierała się o nogi żony”.

W identyczny sposób zachowuje się kot domowy, spotykając po rozłące swojego właściciela, i na tym nie kończą się podobieństwa. Zarówno Goro, jak i Komani przyjaźnie odnosiły się do psów Smithersa, ocierały się o ich nogi i wspólnie z nimi zwijały się w kłębek przed kominkiem. Codziennie też demonstrowały swoje przywiązanie do samego Smithersa, odtwarzając wylewne zachowania zwykłych kotów domowych.

Te kocice nigdy nie robią niczego połowicznie. Kiedy na przykład wracają po dniu nieobecności, zachowują się nadzwyczaj przymilnie. Nie zważają wtedy na to, co robi człowiek: ładują się na papiery rozłożone na biurku i ocierają się o twoją twarz lub dłonie, wskakują ci na ramiona, wpychają się pomiędzy ciebie a czytaną książkę, tarzają się po niej, mrucząc i przeciągając się, słowem – domagają się od ciebie niepodzielnej uwagi.

Być może jest to naturalne zachowanie wychowanego w domu żbika południowoafrykańskiego, ale bardziej prawdopodobne wydaje się to, że Goro i Komani, choć niewątpliwe żbiki pod względem wyglądu zewnętrznego i zdolności łowieckich, miały jednak w swoim DNA domieszkę pochodzącą od kota domowego, z którym krzyżowali się ich przodkowie. Zakres hybrydyzacji żbików południowoafrykańskich i kotów domowych ujawniły niedawne badania sekwencji DNA, które pobrano od dwudziestu czterech domniemanych żbików. Z tej liczby osiem osobników zdradzało pewne cechy zewnętrzne właściwe kotom. Podczas badań prowadzonych w ogrodach zoologicznych w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i Republice Południowej Afryki stwierdziłem, że dziesięć z dwunastu żbików południowoafrykańskich wykazywało przyjazne nastawienie do swoich opiekunów, a dwa z nich stale ocierały się o nich i ich lizały12. Zachowanie takie wyraźnie sugeruje, że były to mieszańce. Natomiast te, które w ogóle nie pozwalały się dotykać, prawdopodobnie były żbikami czystej krwi. Osiem osobników, których reakcje były pośrednie, mogło należeć do każdej z tych kategorii.

Krzyżowanie się żbików z kotami domowymi nie ogranicza się do południowej Afryki. W jednym z badań u pięciu z siedmiu dzikich kotów schwytanych w Mongolii znaleziono fragmenty DNA pochodzące od kota domowego, a tylko dwa były „czystymi” kotami pustynnymi. Ja sam podczas prac nad kotami w ogrodach zoologicznych stwierdziłem, że z dwunastu zwierząt tej odmiany trzymanych w niewoli tylko trzy kiedykolwiek spontanicznie zbliżyły się do swojego opiekuna, a zaledwie jeden ocierał się o jego nogi. Z proporcji ich materiału DNA można wnosić, że najpewniej wszystkie one były mieszańcami, chociaż wyglądały jak typowe koty pustynne. Podczas tych samych badań DNA dzikich kotów okazało się, że prawie trzecia część „żbików” przebadanych we Francji miała wśród przodków koty domowe13. Dzięki pojawieniu się badań DNA łatwo jest wykryć przypadki krzyżowania się, jeśli miejscowe żbiki są genetycznie odmienne od kotów domowych – a tak jest w południowej Afryce, centralnej Azji i Europie. Stwierdzenie, czy mamy do czynienia z dzikim zwierzęciem, czy z krzyżówką, jest o wiele trudniejsze tam, gdzie domowe i dzikie koty mają niemal identyczny materiał genetyczny, czyli na obszarze Żyznego Półksiężyca – kolebki żbika nubijskiego.

Mike Tomkies (ur. 1928) – znany brytyjski przyrodnik i pisarz, który spędził prawie czterdzieści lat w bezludnych zakątkach Kanady, Szkocji i Hiszpanii. [wróć]

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki