Zrozumieć psa. Jak być jego lepszym przyjacielem - John Bradshaw - ebook

Zrozumieć psa. Jak być jego lepszym przyjacielem ebook

John Bradshaw

4,0

Opis

Książka obowiązkowa dla każdego miłośnika psów.

Jeszcze sto lat temu większość psów pracowała na swoje utrzymanie. Ludzie, hodując je, dążyli do tego, by były wytrzymałe i pracowite, a także by były dobrymi towarzyszami człowieka. Dziś hodujemy psy bardziej dla ich urody, niezgodnie z ich naturalnymi predyspozycjami. John Bradshaw stara się pokazać nam świat z perspektywy psa. Neguje szereg obiegowych opinii dotyczących psów, tłumacząc, że psy nie są w żadnym razie dążącymi do dominacji udomowionymi wilkami. Są wyjątkowymi stworzeniami, u których rozwinęły się cechy umożliwiające im życie w harmonii z innymi gatunkami, zwłaszcza z ludźmi. Wiedza ta obliguje nas do wypełniania naszych podstawowych obowiązków wobec nich – szacunku i brania pod uwagę ich anatomicznych i psychologicznych cech.

Cudowna i przejrzyście napisana książka o wszystkim, co wiąże się z psami – ich emocjami, mentalnością i rasami. Profesjonalizm i doświadczenie Bradshawa dopełniają jego dobroć i humanitaryzm. Przeczytaj, zanim w twoim życiu pojawi się pies.

Alexandra Horowitz, autorka Oczami psa

John Bradshaw jest dyrektorem Instytutu Antrozoologii na Uniwersytecie Bristolskim oraz autorem bestsellerów z listy „New York Timesa”: Zrozumieć kota i Zrozumieć psa. Jest także współautorem książki Naucz się, kocie. Mieszka w Southampton w Anglii.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 478

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (49 ocen)
22
12
10
5
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Kubekgr053

Nie oderwiesz się od lektury

H
00
kelayno

Dobrze spędzony czas

świetny temat, super, że pojawiają sie publikacje tego typu
00
mkosiba

Dobrze spędzony czas

Miejscami niepotrzebnie rozwlekła. Temat fascynujący.
00

Popularność




Przedmowa

Pierw­szym psem, do któ­rego w jakimś sen­sie byłem przy­wią­zany, choć ni­gdy go nie pozna­łem, był Gin­ger, terier nale­żący do mojego dziadka. Był typo­wym dłu­go­no­gim cairn ter­rie­rem z począt­ków dwu­dzie­stego wieku. Od jego pra­cu­ją­cych przod­ków dzie­liło go zale­d­wie kilka poko­leń. Gin­ger zdechł na długo przed moim przyj­ściem na świat, a ja wycho­wy­wa­łem się w domu bez zwie­rząt. Opo­wie­ści o Gin­gerze były dla mnie przez jakiś czas namiastką posia­da­nia wła­snego psa.

Mój dzia­dek, archi­tekt, lubił spa­ce­ro­wać. Cho­dził pie­szo do swego biura w prze­my­sło­wym Brad­ford; odwie­dzał także kościoły i młyny, w któ­rych archi­tekturze się spe­cja­li­zo­wał. Przede wszyst­kim jed­nak spa­ce­ro­wał dla rekre­acji, czy to po wrzo­so­wi­skach York­shire, czy też po Lake District1 (i Parku Naro­do­wym Snow­do­nia2). Gdy tylko mógł, zabie­rał ze sobą Gin­gera. Rodzina utrzy­my­wała, że Gin­ger, który był wyż­szy niż prze­ciętny pies jego rasy, miał przez te spa­cery dłuż­sze nogi. Na zdję­ciu, które mam, wygląda w zasa­dzie jak typowy cairn, cał­kiem podobny do tego, któ­rego w 1939 roku wybrano do roli Toto w Czar­no­księż­niku z kra­iny Oz. Dopiero znacz­nie póź­niej, kiedy już zawo­dowo inte­re­so­wa­łem się psami rodo­wo­do­wymi, ude­rzyło mnie, jak bar­dzo zmie­niła się ta rasa w ciągu minio­nych kilku dekad, włą­cza­jąc w to znaczne skró­ce­nie nóg. Wąt­pię, by jaki­kol­wiek współ­cze­sny cairn lubił tyle ruchu, ile ser­wo­wał Gin­ge­rowi ewi­dent­nie gustu­jący w nim mój dzia­dek, cho­ciaż dzi­siejsi przed­sta­wi­ciele tej rasy są mniej podatni na dzie­dziczne cho­roby niż jakie­kol­wiek inne psy.

Gin­ger był praw­dzi­wym typ­kiem z York­shire. W rodzi­nie krą­żyło wiele zabaw­nych histo­rii z jego życia, ale naj­bar­dziej zadzi­wiało mnie to, ile swo­body mu dawano, bio­rąc pod uwagę, że miesz­kał w cen­trum mia­sta. Zawsze w porze lun­chu, kiedy dzia­dek był w pracy, Gin­gerowi pozwa­lano na spa­cer w oko­licy. Naj­wy­raź­niej miał stałą trasę. Naj­pierw prze­cho­dził przez jezd­nię do Lister Park, gdzie obwą­chi­wał latar­nie i inne psy, a latem pró­bo­wał prze­ko­nać ludzi sie­dzą­cych na ław­kach, by podzie­lili się z nim swo­imi kanap­kami. Potem prze­cho­dził przez tory tram­wa­jowe na Man­nin­gham Lane i spo­koj­nym kro­kiem uda­wał się na tyły skle­piku z rybami i fryt­kami, gdzie dra­pał w drzwi i zwy­kle dosta­wał garstkę panierki i parę fry­tek. Następ­nie kie­ro­wał się pro­sto do domu, co wią­zało się z przej­ściem przez ruchliwe skrzy­żo­wa­nie. Tu, jak głosi rodzinna legenda, w porze lun­chu prze­waż­nie kie­ro­wał ruchem poli­cjant, który uro­czy­stym gestem zatrzy­my­wał samo­chody, by umoż­li­wić Gin­gerowi bez­pieczne dotar­cie do domu.

Nie byłem w Brad­ford od wielu lat, ale jeśli jest podobne do innych miast, to pew­nie wokół Lister Park znaj­duje się pełno koszy na psie kupy, a psy cho­dzą na smy­czy. Jeśli zaś zda­rzy się jakiś bie­ga­jący po parku, nie mówiąc już o pobli­skich ulicz­kach, natych­mia­stw­zy­wana jest brad­fordzka straż dla zwie­rząt.Oczy­wi­ście tram­wa­jów dawno już niema, a poli­cjan­tów na skrzy­żo­wa­niu zastą­piły świa­tła. I tak nie sądzę, by któ­ry­kol­wiek z nich – nawet gdyby miał ochotę to zro­bić – ośmie­lił się zatrzy­mać samo­chód, aby mały brą­zowy terie­rek mógł przejść przez jezd­nię.

Jakieś sie­dem­dzie­siąt lat minęło od cza­sów, gdy Gin­ge­rowi wolno było prze­mie­rzać ulice i pod­bi­jać serca wszyst­kich, któ­rych spo­ty­kał, nawet lokal­nych stró­żów prawa.Wtrak­cie tych samych dzie­siąt­ków lat doko­nały się olbrzy­mie zmiany w sto­sunku spo­łe­czeń­stwa do naj­lep­szego przy­ja­ciela czło­wieka.

Ten sto­su­nek był na­dal dość luźny, kiedy dora­sta­łem w Wiel­kiej Bry­ta­nii lat sie­dem­dzie­sią­tych dwu­dzie­stego wieku. Mój pierw­szy pies, mie­sza­niec labra­dora z jack rus­sell ter­rie­rem o imie­niu Ale­xis, także był włó­czy­ki­jem, tylko bar­dziej zain­te­re­so­wa­nym płcią prze­ciwną niż prze­ką­skami. Pomimo naszych ogrom­nych sta­rań, by mieć go na oku, raz na jakiś czas uda­wało mu się uciec i – w prze­ci­wień­stwie do Gin­gera – kil­ka­krot­nie wylą­do­wał w poli­cyj­nym schro­ni­sku dla psów (w tam­tych cza­sach bry­tyj­ska poli­cja na­dal jesz­cze była odpo­wie­dzialna za bez­pań­skie psy). W dzi­siej­szych cza­sach takiej tole­ran­cji dla psów i ich zwy­cza­jów pra­wie się nie spo­tyka, zwłasz­cza w mie­ście, a zwy­czaj posia­da­nia psa zdaje się powra­cać do swych korzeni, czyli na wieś. Po wielu tysią­cach lat, kiedy to psy były naj­bliż­szymi towa­rzy­szami czło­wieka, w wielu kra­jach, łącz­nie ze Sta­nami Zjed­no­czo­nymi, naj­po­pu­lar­niej­szymi zwie­rzę­tami domo­wymi stają się obec­nie koty. Dla­czego tak się dzieje?

Po pierw­sze, ocze­kuje się, że psy będą znacz­nie lepiej kon­tro­lo­wane. Ni­gdy nie bra­ko­wało eks­per­tów mówią­cych wła­ści­cie­lom psów, jak się nimi zaj­mo­wać. Kiedy wzią­łem mojego dru­giego z kolei psa, mie­szańca labra­dora z aire­dale ter­rie­rem o imie­niu Ivan, sta­now­czo chcia­łem, by zacho­wy­wał się lepiej niż Ale­xis. Zde­cy­do­wa­łem, że muszę się dowie­dzieć cze­goś na temat tre­sury. Nie­stety, ku swemu wiel­kiemu zasko­cze­niu odkry­łem, iż tre­se­rzy w tam­tych cza­sach, tacy jak Bar­bara Woodho­use, postrze­gali psy jako stwo­rze­nia wyma­ga­jące nie­ustan­nej domi­na­cji. Dla mnie to nie miało sensu – cała przy­jem­ność z posia­da­nia psa to wycho­wa­nie go na przy­ja­ciela, a nie nie­wol­nika. Bada­jąc tę kwe­stię, odkry­łem, że takie podej­ście do tre­sury zapo­cząt­ko­wał ponad sto lat temu puł­kow­nik Kon­rad Most, ofi­cer poli­cji i pio­nier w szko­le­niu psów. Doszedł do wnio­sku, że czło­wiek tylko wtedy może w pełni kon­tro­lo­wać psa, kiedy ten jest abso­lut­nie prze­ko­nany, iż czło­wiek ma nad nim prze­wagę fizyczną. Zaczerp­nął ten pomysł z rela­cji współ­cze­snych sobie bio­lo­gów bada­ją­cych stada wil­ków, w któ­rych – jak wów­czas sądzono – rzą­dził jeden osob­nik, za pomocą stra­chu trzy­ma­jący w sza­chu pozo­stałe zwie­rzęta. Bio­lo­gia, którą zaj­mo­wa­łem się w tam­tych cza­sach zawo­dowo, nie zga­dzała się z tym, co moja intu­icja mówiła mi na temat kształ­to­wa­nia rela­cji z psem.

Ku mej ogrom­nej uldze ów dyle­mat sam się roz­wią­zał w ciągu ostat­niej dekady. Stado wil­ków, będące wzor­cem do inter­pre­to­wa­nia zacho­wań psów, zgod­nie z naszą aktu­alną wie­dzą sta­nowi har­mo­nijną rodzinę, chyba że inge­ren­cja czło­wieka uczyni ją dys­funk­cyjną. W kon­se­kwen­cji więk­szość mądrych tre­se­rów psich porzu­ciła kara­nie i skon­cen­tro­wała się na meto­dach opar­tych na sys­te­mie nagra­dza­nia, który ma korze­nie w psy­cho­lo­gii kom­pa­ra­tyw­nej (porów­naw­czej). Jed­nak z jakie­goś powodu stara szkoła na­dal zdaje się domi­no­wać w mediach. Jak mi się wydaje, dzieje się tak głów­nie dla­tego, że ich kon­fron­ta­cyjne metody czy­nią cały ten spek­takl bar­dziej emo­cjo­nu­ją­cym.

To prawda, że w szko­le­niu psów zaczy­namy (choć jesz­cze nieco nie­skład­nie) sto­so­wać bar­dziej przy­ja­zne rozu­mie­nie ich psy­chiki, lecz ich zdro­wie fizyczne cały czas się pogar­sza. Coraz wię­cej wymaga się od domo­wych psów zarówno pod wzglę­dem higieny, jak i zacho­wa­nia, a tym­cza­sem hodowlę osob­ni­ków mogą­cych spro­stać tym cią­gle rosną­cym wyma­ga­niom pozo­sta­wiono w rękach ludzi, któ­rych głów­nym celem jest piękny wygląd zwie­rzę­cia. Gin­gera, cho­ciaż miał rodo­wód, dzie­liło od jego przod­ków – szkoc­kich i irlandz­kich łapa­czy szczu­rów – jedy­nie jakieś dzie­sięć poko­leń. W tym cza­sie nie doko­ny­wano jakichś szcze­gól­nych zabie­gów hodow­la­nych. W kon­se­kwen­cji mógł żyć długo bez spe­cjal­nych pro­ble­mów zdro­wot­nych. Teraz cairn ter­rie­rowi grozi ponad tuzin dzie­dzicz­nych dole­gli­wo­ści, takich jak cho­roba Legga-Calvego-Per­thesa o egzo­tycz­nie brzmią­cej nazwie, lecz nie­zno­śnie bole­sna.

Bio­lo­dzy wie­dzą teraz znacz­nie wię­cej o zdro­wiu psa niż jesz­cze dekadę wstecz, ale ta wie­dza bar­dzo wolno dociera do wła­ści­cieli psów. Tak naprawdę nie wpły­nęła dotąd w istotny spo­sób na życie tych zwie­rząt. Spę­dziw­szy na bada­niu zacho­wań psów ponad dwa­dzie­ścia lat, w trak­cie któ­rych czer­pa­łem ogromną przy­jem­ność z ich towa­rzy­stwa, dosze­dłem do wnio­sku, że już naj­wyż­szy czas, aby ktoś sta­nął w ich w obro­nie. W obro­nie nie tej kary­ka­tu­ral­nej wer­sji psa-wilka, czy­ha­ją­cego, by prze­jąć wła­dzę nad swym niczego nie­podej­rze­wa­ją­cym wła­ści­cie­lem, kiedy tylko okaże sła­bość. Ani też pie­ska tro­feum zdo­by­wa­ją­cego dla swego hodowcy medale i pre­stiż, lecz tego praw­dzi­wego psa, który pra­gnie jedy­nie być trak­to­wany jak czło­nek rodziny i wspól­nie z nią cie­szyć się życiem.

Podziękowania

Spę­dzi­łem około trzy­dzie­stu lat, bada­jąc zacho­wa­nia psów, naj­pierw w Wal­tham Cen­tre for Pet Nutri­tion (Cen­trum Pie­lę­gna­cji Zwie­rząt Domo­wych w Wal­tham), póź­niej na Uni­wer­sy­te­cie w Southamp­ton i w końcu w Insty­tu­cie Antro­po­zo­olo­gii na Uni­wer­sy­te­cie w Bri­stolu. Część mojej wie­dzy pocho­dzi z bez­po­śred­nich obser­wa­cji, zwłasz­cza w począt­ko­wych latach, ale znaczna jej por­cja została mi prze­ka­zana przez współ­pra­cow­ni­ków oraz stu­den­tów w trak­cie naszych dys­ku­sji. Rezul­taty badań opi­sane w tej książce zawdzię­czam w dużej mie­rze im, cho­ciaż oczy­wi­ście biorę pełną odpo­wie­dzial­ność za pre­zen­to­wane tu inter­pre­ta­cje. W mniej wię­cej chro­no­lo­gicz­nym porządku są to: Chri­sto­pher Thorne, David Mac­do­nald, Ste­phen Natyn­czuk, Ben­ja­min Hart, Sarah Brown, Ian Robin­son, Helen Nott, Ste­pe­hen Wic­kens, Amanda Lea, Sarah Whi­te­head, Gwen Bailey, James Ser­pell, Rory Put­man, Anita Nigh­tin­gale, Cla­ire Hoskin, Robert Hubrecht, Cla­ire Guest, Debo­rah Wells, Eli­za­beth Ker­shaw, Anne Mac­Bride, Sarah Heath, Justine McPher­son, David Appleby, Bar­bara Schöning, Emily Blac­kwell, Jolanda Plu­ij­ma­kers, The­resa Bar­low, Helen Almey, Elly Hiby, Sara Jack­son, Eli­za­beth Paul, Nicky Robert­son, Cla­ire Cooke, Saman­tha Gaines, Anne Pul­len oraz Carri West­garth i wiele innych osób, zbyt licz­nych, by je tu wymie­nić. Dwie z nich zasłu­gują na szcze­gólną wzmiankę. Pierw­szą z nich jest Nicola Rooney, która przez ostat­nich dwa­na­ście lat nie tylko pro­wa­dziła bada­nia nad zacho­wa­niem psów na naj­wyż­szym świa­to­wym pozio­mie, lecz także była duszą towa­rzy­stwa w mojej gru­pie badaw­czej. Druga to Rachel Casey, nale­żąca do naj­bar­dziej liczą­cych się wete­ry­na­rzy beha­wio­ry­stów w Wiel­kiej Bry­ta­nii, nie­stru­dzona czem­pionka w szko­le­niu psów i w tera­pii beha­wio­ral­nej. Ser­deczne podzię­ko­wa­nia kie­ruję także do Wydziału Wete­ry­na­rii Uni­wer­sy­tetu w Bri­stolu, a zwłasz­cza do pro­fe­so­rów Chri­stine Nicol, Mike’a Men­dla i dok­tora Davida Maina za opiekę nad Insty­tu­tem Antro­po­zo­olo­gii i jego bada­niami.

Nasze prace opie­rały się na współ­pracy dosłow­nie tysięcy ochot­ni­ków – wła­ści­cieli psów i ich pupili, któ­rym tą drogą prze­ka­zuję wyrazy wdzięcz­no­ści. Więk­szość pro­jek­tów, nad któ­rymi pra­co­wa­li­śmy, nie mogłaby dojść do skutku, gdyby nie pomoc i współ­praca takich orga­ni­za­cji cha­ry­ta­tyw­nych, jak Dogs Trust, Blue Cross czy RSPCA.

Jest też wielu innych naukow­ców i eks­per­tów od psów, któ­rych spo­ty­ka­łem tylko prze­lot­nie, ale ich publi­ka­cje były dla mnie źró­dłem inspi­ra­cji. Wielu udało mi się wspo­mnieć w przy­pi­sach. Podob­nie jak w każ­dej innej dzie­dzi­nie wie­dzy, sys­te­ma­tyczne bada­nia psich zacho­wań obej­mują wiele róż­nych opi­nii i sta­no­wisk, cza­sem wypo­wia­da­nych dość sta­now­czo. Jed­nak ist­nieje pod­sta­wowa róż­nica pomię­dzy wie­dzą na temat psów a psim folk­lo­rem. Naukowcy są gotowi oce­nić dowody zebrane przez innych uczo­nych i zmie­nić zda­nie, jeśli wska­zują one, że powinni. Nie mają inte­resu w roz­po­wszech­nia­niu swej oceny jako faktu; przy­czy­niają się do gro­ma­dze­nia wie­dzy, która, choć ni­gdy nie jest kom­pletna, wciąż czer­pie siłę z cią­głych dys­ku­sji w gro­nie licz­nych eks­per­tów. Jestem wdzięczny im wszyst­kim, nawet tym, któ­rych poglądy są teraz nie­modne czy też dys­kre­dy­to­wane. Nauka doko­nuje postę­pów poprzez zastę­po­wa­nie jed­nej hipo­tezy kolejną, która lepiej pasuje do danych. Bez tej pierw­szej, będą­cej bodź­cem dla twór­czego myśle­nia, ta druga mogłaby ni­gdy nie powstać.

Stresz­cze­nie całej tej wie­dzy w ramach jed­nej książki sen­sow­nej dłu­go­ści nie było łatwe, ale Patrick Walsh, mój agent, i Laura Heimert, redak­torka w Basic Books, nauczyli mnie, jak pisać książkę skie­ro­waną do publicz­no­ści szer­szej niż grono naukow­ców, dla któ­rych głów­nie pisa­łem w prze­szło­ści.

Byłem zdu­miony i zachwy­cony, kiedy rysunki mojego dro­giego sta­rego przy­ja­ciela Alana Petera oży­wiły moje opisy psów i innych zwie­rząt z tej rodziny. Jest on nie tylko wspa­nia­łym arty­stą, lecz także świet­nym tre­ne­rem psów myśliw­skich i sokol­ni­kiem. Dzięki wie­lo­let­niej pracy z psami udało mu się zna­ko­mi­cie oddać ich spo­sób poru­sza­nia się i zacho­wa­nia w gru­pie.

Pra­gnę podzię­ko­wać rów­nież mojej rodzi­nie. Żona Nicky była dla mnie nie­za­chwianą pod­porą przez wszyst­kie lata mojej kariery nauko­wej, zwłasz­cza w trak­cie tego mniej wię­cej roku, kiedy to pisa­łem niniej­szą książkę. Jestem też głę­boko wdzięczny bratu Jeremy’emu za to, iż zachę­cił mnie do jej napi­sa­nia. Netty, Emmo i Pete – ser­deczne dzięki za odświe­ża­nie mi umy­słu muzyką. Dzię­kuję też Tomowi i Jez – za świetne piwo z małych bro­wa­rów, rioję i kry­kieta.

Wstęp

Pies jest naszym wier­nym towa­rzy­szem od dzie­siąt­ków tysięcy lat. W dzi­siej­szych cza­sach czę­sto sta­nowi inte­gralną część rodziny. Dla wielu ludzi świat bez niego jest nie do pomy­śle­nia.

A jed­nak, w spo­sób zupeł­nie nie­za­mie­rzony, psy zna­la­zły się na gra­nicy wiel­kiego kry­zysu. Wal­czą, by nadą­żyć za cią­gle rosną­cym tem­pem życia spo­łecz­no­ści ludz­kiej. Jesz­cze nie­wiele ponad sto lat temu więk­szość psów pra­co­wała na swoje utrzy­ma­nie. Każda rasa czy typ psa przez tysiące lat i odpo­wied­nią liczbę poko­leń dobrze się przy­sto­so­wały do zadań, dla któ­rych je hodo­wano. Przede wszyst­kim psy były narzę­dziami. Ich zwin­ność, szyb­kość reago­wa­nia, wyostrzone zmy­sły oraz nie­zrów­nana zdol­ność komu­ni­ko­wa­nia się z ludźmi spra­wiły, że nada­wały się do licz­nych zadań: polo­wa­nia, paster­stwa, obrony i wielu innych. Każde z nich to ważny kom­po­nent gospo­darki. Krótko mówiąc, psy – poza nie­wielką liczbą kana­pow­ców będą­cych zabaw­kami boga­czy – musiały zaro­bić na wła­sne utrzy­ma­nie. Towa­rzy­stwo, któ­rego nam dostar­czały, było sprawą uboczną; ow­szem, dawało satys­fak­cję, lecz nie sta­no­wiło powodu, dla któ­rego je trzy­mano. Póź­niej, kil­ka­dzie­siąt poko­leń wstecz, wszystko zaczęło się zmie­niać i tempo tych zmian stale rośnie.

Od coraz więk­szej liczby psów nie ocze­kuje się żad­nej pracy. Ich jedyną rolą jest być ulu­bień­cem rodziny. I cho­ciaż wiele nie­gdyś pra­cu­ją­cych ras przy­sto­so­wało się do tej sytu­acji, inne mają z tym pro­blem. Co dziwne, żadna z tych, które są naj­bar­dziej popu­larne jako nasi pupile, nie była przy­sto­so­wana spe­cjal­nie do tego celu. Psy robiły co w ich mocy, by przy­zwy­czaić się do licz­nych zmian i nakła­da­nych na nie ogra­ni­czeń, a zwłasz­cza do ocze­ki­wa­nia, iż będą towa­rzy­skie wtedy, kiedy sobie tego życzymy, i będą nam scho­dzić z oczu, kiedy ich nie potrze­bu­jemy. Jed­nak pęk­nię­cia nie­ro­ze­rwal­nie zwią­zane z tym kom­pro­mi­sem zaczy­nają się pogłę­biać. Spo­łecz­ność ludzka cały czas się zmie­nia, a nasza pla­neta staje się coraz bar­dziej zatło­czona. Dają się zauwa­żyć pewne oznaki, że psia popu­la­cja osią­gnęła już swój szczyt i jej adap­ta­cja do jesz­cze innego stylu życia, zwłasz­cza w śro­do­wi­sku miej­skim, może być bar­dzo trudna. Prze­cież psy, będące żywymi isto­tami, nie mogą być pod­da­wane prze­mo­de­lo­wa­niu co dekadę, jak to się dzieje z kom­pu­te­rami czy też samo­cho­dami. W daw­nych cza­sach, kiedy były zwią­zane głów­nie ze śro­do­wi­skiem wiej­skim, ludzie akcep­to­wali to, że ich posia­da­nie wiąże się z pew­nym nie­ła­dem i wyma­gają one opieki zgod­nej z ich naturą. Z kolei dziś wiele z nich żyje w ogra­ni­czo­nym śro­do­wi­sku miej­skim i ocze­kuje się, iż będą grzecz­niej­sze od prze­cięt­nego dziecka, a jed­no­cze­śnie bar­dziej samo­dzielne niż doro­śli. Jakby tego było mało, wiele psów na­dal ma cechy nie­zbędne do zadań, które w prze­szło­ści speł­niały, a teraz wyma­gamy, by się ich wyzbyły, tak jakby ni­gdy nie ist­niały. Owcza­rek col­lie, który zaga­nia owce, jest naj­lep­szym przy­ja­cie­lem paste­rza. Ten sam col­lie, który pró­buje zaga­niać dzieci czy ści­gać rowery, jest zmorą swego pana. Nowe, nie­re­ali­styczne ocze­ki­wa­nia ludzi wobec psów biorą się z wielu błęd­nych pojęć na temat tego, czym są psy i do czego zostały stwo­rzone. Musimy zacząć lepiej rozu­mieć ich naturę i potrzeby, jeśli ta nisza, którą zaj­mują w spo­łecz­no­ści ludz­kiej, ma pozo­stać.

Nasze szybko zmie­nia­jące się ocze­ki­wa­nia nie są jedy­nym wyzwa­niem, jakiemu psy muszą dziś sta­wić czoło; kolej­nym, rów­nie poważ­nym, jest spo­sób, w jaki je mno­żymy. Od tysięcy lat psy hodo­wano tak, by wypeł­niały zada­nia sta­wiane im przez ludzi. Bez względu na to, czy ich zada­niem było paster­stwo, apor­to­wa­nie, stró­żo­wa­nie, czy też praca w psim zaprzęgu, nie­za­wod­ność i uży­tecz­ność psów były uwa­żane za znacz­nie waż­niej­sze niż rasa czy wygląd. Jed­nak pod koniec dzie­więt­na­stego wieku pogru­po­wano je w odrębne rasy, wyse­lek­cjo­no­wane w pro­ce­sie repro­duk­cji. Każ­dej rasie towa­rzy­stwa hodow­ców przy­dzie­liły ide­alny wygląd, czyli stan­dard. Wielu psom ta sztywna kate­go­ry­za­cja nie wyszła na dobre. Była prze­szkodą w ich adap­ta­cji do nowej pod­sta­wo­wej roli jako towa­rzy­sza czło­wieka. Każdy hodowca stara się je roz­mna­żać tak, by uzy­skać nie tyle per­fek­cyj­nego ulu­bieńca, ile per­fek­cyj­nie wyglą­da­ją­cego osob­nika, który odnie­sie suk­ces na wysta­wie. Zdo­bywcy nagród na wysta­wach są uwa­żani za naj­wspa­nial­sze osob­niki i używa się ich do roz­mna­ża­nia czę­ściej niż inne psy. To spra­wia, że mamy „czy­stą” rasę, któ­rej ide­alny wygląd maskuje słab­sze zdro­wie. W latach pięć­dzie­sią­tych ubie­głego wieku więk­szość ras miała jesz­cze „zdrową” ilość gene­tycz­nego zróż­ni­co­wa­nia. Pod koniec stu­le­cia, czyli jakieś dwa­dzie­ścia do dwu­dzie­stu pię­ciu poko­leń póź­niej, wiele osob­ni­ków tej samej rasy było już tak bli­sko spo­krew­nio­nych, iż powo­do­wało to setki gene­tycz­nych ułom­no­ści i cho­rób, poten­cjal­nie zagra­ża­ją­cych każ­demu psu czy­stej rasy. W Wiel­kiej Bry­ta­nii stale nara­sta­jący roz­dź­więk pomię­dzy hodow­cami psów i ludźmi auten­tycz­nie zain­te­re­so­wa­nymi ich dobrem w końcu został upu­blicz­niony w 2008 roku. W rezul­ta­cie kilka orga­ni­za­cji cha­ry­ta­tyw­nych, a póź­niej także tele­wi­zja BBC (trans­mi­tu­jąca tę wystawę), wyco­fało się z Cru­fts – naro­do­wej wystawy psów. I cho­ciaż można uznać, że to już coś, psy jako takie nie odczują żad­nych korzy­ści, dopóki nie uda się roz­wią­zać pro­ble­mów wyni­ka­ją­cych z nad­mier­nego roz­mna­ża­nia wsob­nego. A to będzie moż­liwe, gdy znów zaczniemy hodo­wać psy, mając na uwa­dze ich zdro­wie i rolę w spo­łe­czeń­stwie.

Osta­tecz­nie, jeśli los psów ma się popra­wić, ludzie będą musieli zmie­nić swój sto­su­nek do nich. Jed­nak do tej pory ani eks­perci, ani wła­ści­ciele psów nie mieli jesz­cze szansy skon­fron­to­wać utar­tych sądów z ogro­mem nowej wie­dzy na temat psów. Jak dotąd gros debaty publicz­nej na temat roz­mna­ża­nia wsob­nego czy też metod szko­le­nia psów spro­wa­dzało się do zwy­kłego stwier­dze­nia, a potem prze­for­mu­ło­wa­nia jakiejś głę­boko zako­rze­nio­nej opi­nii. I wła­śnie tu potrzebne jest wspar­cie nauki, gdyż tylko ona może nam powie­dzieć, jakimi zwie­rzę­tami są psy i jakie są ich potrzeby.

Nauka sta­nowi pod­sta­wowe narzę­dzie zro­zu­mie­nia psów, jed­nak, nie­stety, jej wkład w ich dobro był nieco nie­jed­no­znaczny. Nauka o psach, któ­rej początki się­gają lat pięć­dzie­sią­tych ubie­głego wieku, zamie­rzała dostar­czyć nam racjo­nal­nego spoj­rze­nia na to, „jak to jest być psem”. Per­spek­tywa ta jest pozor­nie bar­dziej obiek­tywna niż tra­dy­cyjna, któ­rej cen­trum sta­nowił czło­wiek czy też antro­po­mor­ficzny pogląd na naturę psów. Jed­nak mimo iż naukowcy sta­rali się być obiek­tywni, cza­sem, bada­jąc psy, źle rozu­mieli ich zacho­wa­nia, przez co dawali innym prawo do szko­dze­nia im.

Tak więc nauka nie­chcący wyrzą­dziła wielką krzywdę psom, sto­su­jąc w bada­niu psich zacho­wań podej­ście zoo­lo­gii porów­naw­czej. Ogól­nie rzecz bio­rąc, nauka ta jest cen­nym narzę­dziem dla zro­zu­mie­nia zacho­wań jed­nego gatunku przez porów­na­nie z zacho­wa­niami innych. Gatunki bli­sko spo­krew­nione, ale o odmien­nym stylu życia, mogą być lepiej rozu­miane dzięki zoo­lo­gii porów­naw­czej, ponie­waż róż­nice w wyglą­dzie i zacho­wa­niu są odzwier­cie­dlone w ich stylu życia. Doty­czy to rów­nież gatun­ków, które żyją w podobny spo­sób, ale nie są gene­tycz­nie spo­krew­nione. Metoda ta jest bar­dzo pomocna w roz­wi­kła­niu ogól­nych mecha­ni­zmów ewo­lu­cji, zwłasz­cza teraz, kiedy podo­bień­stwa i róż­nice w zacho­wa­niu można porów­nać z róż­ni­cami kodów gene­tycz­nych każ­dego gatunku, aby spre­cy­zo­wać gene­tyczne pod­stawy zacho­wań.

Jed­nak pomimo iż sto­so­wa­nie zoo­lo­gii porów­naw­czej jest zwy­kle nie­groźne, w przy­padku psów wyrzą­dziło ono wielką szkodę, ponie­waż liczni eks­perci inter­pre­to­wali zacho­wa­nia psów tak, jakby nie­wiele się one róż­niły od zacho­wań ich przod­ków, wil­ków. Wilki, które zwy­kle opi­sy­wano jako okrutne zwie­rzęta bez­u­stan­nie dążące do domi­na­cji nad każ­dym osob­ni­kiem wła­snego gatunku, były uwa­żane za jedyny wia­ry­godny model dla zro­zu­mie­nia zacho­wań psów3. Takie zało­że­nie nie­uchron­nie pro­wa­dzi do błęd­nego mnie­ma­nia, iż każdy pies cią­gle pró­buje kon­tro­lo­wać swego wła­ści­ciela, chyba że ten bez­względ­nie poskra­mia owe dąże­nia. To łącze­nie zacho­wań psów i wil­ków na­dal jest czę­sto roz­po­wszech­niane w książ­kach i pro­gra­mach tele­wi­zyj­nych, mimo iż wyniki naj­now­szych badań nad zacho­wa­niem zarówno wil­ków, jak i psów poka­zują, że jest to cał­ko­wi­cie nie­uza­sad­nione. Psy, które wcho­dzą w kon­flikt ze swym wła­ści­cie­lem, są zwy­kle powo­do­wane nie­po­ko­jem, a nie nad­mierną ambi­cją. Ponie­waż to pod­sta­wowe nie­po­ro­zu­mie­nie wkra­dło się nie­mal do każ­dej teo­rii na temat psich zacho­wań, będzie ono pierw­szym pro­ble­mem, do któ­rego odniosę się w tej książce.

Pomimo szkód wyrzą­dzo­nych przez zoo­lo­gię porów­naw­czą naj­now­sze odkry­cia mogą być bar­dzo korzystne dla psów, jeśli posłu­żymy się nimi we wła­ściwy spo­sób. I cho­ciaż nauka o psach prze­żyła zmierzch w latach sie­dem­dzie­sią­tych i osiem­dzie­sią­tych ubie­głego wieku, lata dzie­więć­dzie­siąte przy­nio­sły jej trwa­jące do dziś odro­dze­nie. Ten nie­zwy­kły powrót zain­te­re­so­wa­nia naukow­ców psem domo­wym po pra­wie pięć­dzie­się­ciu latach nie­mal cał­ko­wi­tego zapo­mnie­nia został po czę­ści spo­wo­do­wany coraz więk­szą rolą, jaką psy odgry­wają w wykry­wa­niu mate­ria­łów wybu­cho­wych, nar­ko­ty­ków i innych nie­le­gal­nych sub­stan­cji (na­dal są w sta­nie wykryć je bar­dziej sku­tecz­nie niż jakie­kol­wiek urzą­dze­nie), oraz towa­rzy­szącą temu świa­do­mo­ścią, że ludzie muszą dokład­niej zro­zu­mieć, jak psy wyko­nują te zada­nia. Stało się to rów­nież za sprawą prze­su­nię­cia uwagi z szym­pansa na psa domo­wego przez kilku bada­czy naczel­nych, pró­bu­ją­cych zdo­być wie­dzę na temat pracy mózgu ludzi i zwie­rząt. Swój wkład wnie­śli też leka­rze wete­ry­na­rii i inni kli­ni­cy­ści, któ­rzy pra­gną popra­wić metody lecze­nia psów z zabu­rze­niami zacho­wań. Nie należy też zapo­mi­nać, że wielu bio­lo­gów jest rów­nież miło­śni­kami psów. Ponadto, kiedy bio­lo­dzy już zro­zu­mieli, że bada­nia zacho­wań psów wcale nie są mniej ważne niż ana­liza zacho­wań wil­ków, chęt­nie zaczęli uży­czać swej wie­dzy, by przy­czy­nić się do poprawy ich losu.

Dzięki nowym bada­niom dal­sze odsła­nia­nie zasłony spo­wi­ja­ją­cej wewnętrzne życie psów pozwoli wszyst­kim wła­ści­cie­lom spoj­rzeć na te zwie­rzęta z innej per­spek­tywy i odnieść się do nich w inny spo­sób. To wła­śnie wysiłki tej nowej spo­łecz­no­ści naukow­ców spo­wo­do­wały, że mamy teraz znacz­nie lep­sze poję­cie o dzia­ła­niu psiego mózgu, a zwłasz­cza o tym, jak psy zbie­rają i inter­pre­tują infor­ma­cje o ota­cza­ją­cym je świe­cie i jak emo­cjo­nal­nie reagują na różne sytu­acje. Nie­które z tych badań ujaw­niły zdu­mie­wa­jące róż­nice pomię­dzy ludźmi i psami. Suge­rują one, iż byłoby zarówno pożą­dane, jak i moż­liwe, by wła­ści­ciel psa sta­rał się zro­zu­mieć jego psy­chikę, zamiast po pro­stu zakła­dać, że jego pies jest w sta­nie czuć i myśleć iden­tycz­nie jak on.

I cho­ciaż wyniki nowych badań nad zacho­wa­niem psów mogłyby pomóc przy­wró­cić ich dawne role w spo­łecz­no­ści ludz­kiej, jak dotąd jedy­nie nie­wielka część rezul­ta­tów tych badań jest dostępna w postaci innej niż her­me­tyczne tek­sty aka­de­mic­kie. W niniej­szej książce spró­buję prze­tłu­ma­czyć te nowe osią­gnię­cia naukowe na język zro­zu­miały dla każ­dego czy­tel­nika i miło­śnika psów. W tym celu będę musiał oba­lić wiele ste­reo­ty­pów na temat psów i tego, jak powin­ni­śmy ukła­dać nasze rela­cje z nimi. W pierw­szej czę­ści pracy pokażę, że choć naj­now­sze bada­nia potwier­dzają, iż wilk jest jedy­nym przod­kiem psa, to jed­nak uka­zują naturę psa w zupeł­nie innym świe­tle, niż to miało miej­sce jesz­cze dwa­dzie­ścia lat temu. Fakt, że psy dzielą z wil­kami kod DNA, nie ozna­cza wcale, że muszą one myśleć czy zacho­wy­wać się tak jak ich pro­to­pla­ści. W isto­cie udo­mo­wie­nie zmie­niło psi umysł i zacho­wa­nie do tego stop­nia, że tego rodzaju porów­na­nia mogą być prze­szkodą, a nie pomocą w praw­dzi­wym zro­zu­mie­niu naszych ulu­bień­ców.

Nowe odkry­cia naukowe na temat psich zacho­wań mają dra­ma­tyczne kon­se­kwen­cje dla nas i naszego wyboru naj­bar­dziej huma­ni­tar­nych metod szko­le­nia psów. Cho­ciaż może należy w tym miej­scu zro­bić małe zastrze­że­nie – ta książka nie jest pod­ręcz­ni­kiem tre­sury. Jej cel sta­nowi raczej poka­za­nie, skąd pocho­dzą nowo­cze­sne pomy­sły doty­czące szko­le­nia psów, tak by wła­ści­ciele mogli sami sku­tecz­nie oce­nić, czy książki, z któ­rych korzy­stają, lub tre­se­rzy, któ­rych wybrali, naprawdę wie­dzą, o co w tym cho­dzi.

Po omó­wie­niu począt­ków psa zajmę się czymś, co można by luźno okre­ślić jako „psia inte­li­gen­cja”. Naukowcy zwró­cili ostat­nio uwagę na to, jak wła­ści­ciele inter­pre­tują emo­cjo­nalny i inte­lek­tu­alny poten­cjał swych pupili. Odkry­wają, jak pre­cy­zyjne, ale też błędne mogą być te poglądy. Inte­gralną czę­ścią natury ludz­kiej jest przy­pi­sy­wa­nie uczuć nie tylko zwie­rzę­tom, lecz także rze­czom i zja­wi­skom. Mówimy na przy­kład o „gniew­nym nie­bie” czy „okrut­nym morzu”. Mimo to jesz­cze kil­ka­dzie­siąt lat temu nikt nie wie­dział, jakie emo­cje mogą odczu­wać różne zwie­rzęta. Ponadto wcze­śniej wielu naukow­ców sądziło, że emo­cje są zbyt subiek­tywne, aby w ogóle mogły być badane. I choć inte­li­gen­cję zwie­rząt badamy od ponad stu lat, aż do końca dwu­dzie­stego wieku nie­wielu ludzi uwa­żało, że psy zasłu­gują na poważne bada­nia. Od tamej pory rezul­taty prac bada­czy znacz­nie zmie­niły nasz spo­sób myśle­nia o umy­sło­wo­ści psa. Nowe odkry­cia poka­zują, że psy są jed­no­cze­śnie mądrzej­sze i głup­sze, niż sądzimy. Na przy­kład mają nie­sa­mo­witą zdol­ność zga­dy­wa­nia, co czło­wiek zamie­rza zro­bić. Dzieje się tak, ponie­waż są nie­zwy­kle wraż­liwe na język naszego ciała. Ale zara­zem psy nie potra­fią prze­wi­dy­wać kon­se­kwen­cji wła­snych czy­nów, czy to przy­szłych, czy też prze­szłych – są „uwię­zione” w chwili bie­żą­cej. Gdyby wła­ści­ciele potra­fili oce­nić praw­dziwą inte­li­gen­cję i emo­cjo­nalne życie swo­ich psów, zamiast opie­rać się na wła­snych o nich wyobra­że­niach, zwie­rzęta te byłyby nie tylko lepiej rozu­miane, lecz także lepiej trak­to­wane.

Bada­cze psów mogą nie tylko dostar­czyć nam wie­dzy o umy­sło­wo­ści psa, lecz także uzmy­sło­wić, jak psy doświad­czają ota­cza­ją­cego je świata i inter­pre­tują go. Realia są nastę­pu­jące: pies i jego wła­ści­ciel miesz­kają w tym samym domu, cho­dzą na spa­cer do tego samego parku, jeż­dżą tym samym samo­cho­dem, spo­ty­kają tych samych zna­jo­mych i przy­ja­ciół. Jed­nak typy infor­ma­cji docho­dzące do mózgu psa i jego wła­ści­ciela jako reak­cja na każdą z tych sytu­acji są cał­ko­wi­cie różne. My jeste­śmy prze­waż­nie wzro­kow­cami. Psy pole­gają głów­nie na swoim powo­nie­niu. Wyso­kie dźwięki, któ­rych nie jeste­śmy w sta­nie usły­szeć (np. pisk nie­to­pe­rzy), okre­ślamy jako ultra­dź­więki. Psy, gdyby mogły, wydrwi­łyby naszą nie­zdol­ność sły­sze­nia dźwię­ków, które one wychwy­tują per­fek­cyj­nie. By w pełni zro­zu­mieć świat naszych psów, potrze­bu­jemy badań, które powie­dzia­łyby nam, co psy potra­fią wykryć, a czego nie, co lubią, a prze­ciwko czemu pro­te­sto­wa­łyby, gdyby mogły. Na przy­kład nie sądzę, by twój pies zawra­cał sobie głowę kolo­rami, które wybra­łeś do deko­ra­cji domu. Ale jego deli­katne powo­nie­nie zostało praw­do­po­dob­nie znie­wa­żone zapa­chem schną­cej farby.

Cho­ciaż nasz brak zro­zu­mie­nia psiej natury czę­sto naraża na szwank dobro psów, jest on niczym w porów­na­niu z pro­ble­mami, jakie stwo­rzy­li­śmy psom raso­wym przez nad­mierne roz­mna­ża­nie wsobne. Sztywne hodow­lane stan­dardy zachę­cają hodow­ców do eli­mi­no­wa­nia wszel­kich cech nie­pa­su­ją­cych do ide­al­nego wzorca. Teo­re­tycz­nie bio­rąc, pozwa­la­łoby to hodow­com wybie­rać te przy­mioty, które pozwa­lają hodo­wać zdrowe, dobrze przy­sto­so­wane, jed­na­kie osob­niki. Jed­nak w prak­tyce dopro­wa­dziło do wystą­pie­nia sze­regu dzie­dzicz­nych defek­tów groź­nych dla wielu psów róż­nych ras. Na szczę­ście nauka potrafi przy­wró­cić hodowlę psów na wła­ściwe tory. I cho­ciaż przed­sta­wie­nie szcze­gó­ło­wych infor­ma­cji doty­czą­cych psiej gene­tyki wykra­cza poza zakres tej książki, jej przed­ostatni roz­dział zaj­muje się pod­sta­wo­wymi zasa­dami, któ­rych hodowcy powinni prze­strze­gać. Jed­no­cze­śnie pod­kre­śla te kwe­stie doty­czące hodowli psów raso­wych, które bez­po­śred­nio wpły­wają na ich dobro.

W ostat­nich roz­dzia­łach książki zasta­na­wiam się, w jaki spo­sób nauka mogłaby pomóc psom przy­sto­so­wać się do życia w dwu­dzie­stym pierw­szym wieku. Obec­nie więk­szość uwagi hodow­ców sku­pia się na wypo­sa­ża­niu psów w cechy zwią­zane raczej z ich urodą niż przy­dat­no­ścią. Wielu naszych ulu­bień­ców to w zasa­dzie odrzuty z hodowli, czyli osob­niki, które według hodow­ców nie osią­gną ocze­ki­wa­nych stan­dar­dów hodow­la­nych. Naszymi domo­wymi pie­skami zostają te szcze­nięta, które nie rokują zosta­nia czem­pio­nami na wysta­wach. Z całą pew­no­ścią ich potrzeby wyma­gają wię­cej uwagi! My, jako wła­ści­ciele i miło­śnicy psów, musimy kon­struk­tyw­nie myśleć, jak hodo­wać psy, któ­rych pod­sta­wo­wym zada­niem nie jest paster­stwo, apor­to­wa­nie na polo­wa­niach czy zdo­by­wa­nie nagród na wysta­wach. Powin­ni­śmy się raczej sku­pić na tym, by były zdrowe, posłuszne i wesołe, dzięki czemu dadzą nam wiele satys­fak­cji.

Pisząc tę książkę, mam nadzieję przy­czy­nić się do lep­szego zro­zu­mie­nia i doce­nie­nia szcze­gól­nego miej­sca, jakie psy zaj­mują w ludz­kiej spo­łecz­no­ści. Jeśli uda się osią­gnąć te cele, pomoże to nam w umoc­nie­niu rela­cji z naszymi uko­cha­nymi towa­rzy­szami w następ­nych deka­dach.

Roz­dział 1

Skąd się wzięły psy

„Wilk w twoim salo­nie” – to prze­można wizja przy­po­mi­na­jąca wła­ści­cie­lom psów, że ich zaufany towa­rzysz jest w isto­cie dzi­kim zwie­rzę­ciem, a nie osobą. Psy rze­czy­wi­ście są wil­kami, przy­naj­mniej jeśli cho­dzi o DNA. Dzielą z nimi 96,96 pro­cent genów. Trzy­ma­jąc się tej samej logiki, mogli­by­śmy powie­dzieć, że wilki są psami, cho­ciaż nikt tak ni­gdy nie twier­dzi. O wilku mówi się ogól­nie jako o pier­wot­nym zwie­rzę­ciu, pod­czas gdy psa skłonni jeste­śmy postrze­gać jako jego sztuczną, ule­głą pochodną. A jed­nak jeśli cho­dzi o liczeb­ność popu­la­cji, psom bar­dziej się powio­dło we współ­cze­snym świe­cie niż wil­kom. Co zatem nam daje wie­dza, że wilk i pies mają wspól­nego przodka? W wielu książ­kach, arty­ku­łach i pro­gra­mach tele­wi­zyj­nych stwier­dzano, że klu­czem do zro­zu­mie­nia domo­wego psa jest zro­zu­mie­nie wilka. Nie zga­dzam się z tym. Uwa­żam, że klu­czem do zro­zu­mie­nia psa domo­wego jest przede wszyst­kim zro­zu­mie­nie psa. Pogląd ten podziela coraz więk­sza liczba naukow­ców na całym świe­cie. Ana­li­zu­jąc psa jako odrębne stwo­rze­nie, a nie jako gor­szą wer­sję wilka, mamy teraz, jak ni­gdy dotąd, spo­sob­ność zro­zu­mie­nia go i udo­sko­na­le­nia naszych z nim rela­cji.

Jest nie­za­prze­czal­nym fak­tem, że psy dzielą wiele pod­sta­wo­wych cech z innymi przed­sta­wi­cie­lami rodziny pso­wa­tych, do któ­rej należą też wilki. Psy ewo­lu­owały od pso­wa­tych i zawdzię­czają im takie cechy, jak budowa ana­to­miczna, nie­sły­cha­nie wraż­liwe powo­nie­nie, zdol­ność tro­pie­nia i two­rze­nia trwa­łych związ­ków spo­łecz­nych. Porów­ny­wa­nie psów do ich dzi­kich przod­ków może być do pew­nego stop­nia poucza­jące. Jed­nak jeśli trak­tu­jemy wilka jako jedyny punkt odnie­sie­nia, zubo­żamy nasze rozu­mie­nie psów.

Naj­ogól­niej mówiąc, psy róż­nią się od wil­ków i innych przed­sta­wi­cieli rodziny pso­wa­tych tym, że w prze­ci­wień­stwie do nich przy­sto­so­wały się do życia z czło­wie­kiem w rezul­ta­cie pro­cesu udo­mo­wie­nia. Psy zmie­niły się w toku tego pro­cesu, tra­cąc wiele cha­rak­te­ry­stycz­nych zacho­wań wilka. Pozo­stało zwie­rzę, które na­dal jest podobne do innych pso­wa­tych, ale nie jest już wil­kiem. Udo­mo­wie­nie znacz­nie zmie­niło psa, bar­dziej niż jaki­kol­wiek inny gatu­nek. Wiemy, jak bar­dzo psy róż­nią się mię­dzy sobą kształ­tem i wiel­ko­ścią. Ist­nieje wię­cej roz­bież­no­ści w roz­mia­rach psów domo­wych niż wśród całej pozo­sta­łej rodziny pso­wa­tych razem wzię­tej. A jed­nak nie jest to w żad­nym razie jedyny istotny rezul­tat udo­mo­wie­nia. Być może naj­waż­niej­szy, zarówno dla nas, jak i dla psów, sta­nowi ich zdol­ność two­rze­nia z nami więzi i rozu­mie­nia nas, w czym nie dorów­nuje im żadne inne zwie­rzę. Dla­tego zro­zu­mie­nie tego, co zaszło w pro­ce­sie udo­mo­wie­nia, jest klu­czem do zrozu­mie­nia psa.

Aby w pełni zro­zu­mieć psa domo­wego, należy wykro­czyć poza pro­ces udo­mo­wie­nia, nawet poza etap wilka, trzeba zba­dać całą histo­rię psa. Musimy wie­dzieć, skąd pocho­dzi i jacy byli wszy­scy jego przod­ko­wie. Nie tylko jego naj­bliż­szy żyjący krewny – wilk. Natu­ral­nie nie jest moż­liwe stwier­dze­nie, jak dokład­nie zacho­wy­wali się pro­to­pla­ści psa. I to bez względu na to, czy mówimy o przod­kach bez­po­śred­nich (wil­kach, które żyły ponad dzie­sięć tysięcy lat temu), czy też bar­dziej odle­głych (spo­łecz­nych pso­wa­tych, pre­kur­so­rów wilka z epoki plio­cenu, kilka milio­nów lat temu). Wszyst­kie te gatunki już wymarły. Możemy jed­nak zdo­być pewną wie­dzę o tym, jak mogły się zacho­wy­wać, poprzez bada­nie zacho­wań cha­rak­te­ry­stycz­nych dla spo­łecz­nych pso­wa­tych żyją­cych współ­cze­śnie. Dokładne bada­nia nad zacho­wa­niem tych zwie­rząt rzu­ci­łyby świa­tło nie tylko na pier­wot­nych przod­ków psa, lecz także na powody, dla któ­rych żaden z pso­wa­tych poza wil­kiem nie został sku­tecz­nie udo­mo­wiony.

Ana­liza DNA nie pozo­sta­wia wąt­pli­wo­ści, że pies pocho­dzi wyłącz­nie (lub przy­naj­mniej pra­wie wyłącz­nie) od wilka sza­rego, Canis lupus. Pierw­sze dokład­niej­sza praca sekwen­cjo­nu­jąca mat­czyne DNA psów, wil­ków, kojo­tów i sza­kali uka­zała się w 1997 roku. Nie przed­sta­wiono w niej dowo­dów, że psy miały przod­ków w jakim­kol­wiek innym gatunku poza sza­rym wil­kiem4. Żadne z tuzina badań prze­pro­wa­dzo­nych od tam­tej pory temu nie zaprze­czyło, lecz wciąż bra­kuje czę­ści ojcow­skiego DNA, które jest trud­niej­sze do prze­ana­li­zo­wa­nia. Tak więc na­dal ist­nieje moż­li­wość, że nie­które rasy psów mogą w linii ojcow­skiej pocho­dzić od innych pso­wa­tych.

Pod wzglę­dem gene­tycz­nym psy i wilki mają wiele wspól­nego. Jed­nak sam fakt, że DNA oby­dwu gatun­ków pokrywa się w znacz­nym stop­niu, nie ozna­cza wcale, że ich zacho­wa­nie będzie iden­tyczne. Jest bez­spor­nym fak­tem, że wiele zwie­rząt o podob­nym DNA różni się bar­dzo od sie­bie, zwłasz­cza pod wzglę­dem zacho­wa­nia. Wiemy to dzięki rewo­lu­cji w bada­niach DNA, która dopro­wa­dziła do opra­co­wa­nia genomu ludzi, rodziny psów, kotów i coraz więk­szej liczby innych gatun­ków. Wiele z tych sekwen­cji wyka­zuje zna­czące podo­bień­stwa. Dla przy­kładu DNA twoje i twego psa pokry­wają się w 25 pro­cen­tach, co nie jest zaska­ku­jące, jeśli weź­miemy pod uwagę, że jeste­ście ssa­kami. Mniej wię­cej tyle samo pro­cent DNA dzie­limy z myszami. Pozo­stałe 75 pro­cent tłu­ma­czy, dla­czego psy, myszy i ludzie wyglą­dają i zacho­wują się zde­cy­do­wa­nie ina­czej.

Gatunki, które są ze sobą spo­krew­nione bli­żej niż my z psami, mogą mieć pra­wie cały łań­cuch DNA iden­tyczny i można by się poku­sić o stwier­dze­nie, że ich typy zacho­wań też będą bar­dzo zbli­żone. Jed­nak kod DNA nie kon­tro­luje zacho­wa­nia w spo­sób bez­po­średni. Okre­śla jedy­nie struk­turę bia­łek i innych skład­ni­ków komó­rek, tak więc maleńka zmiana w DNA może pro­wa­dzić do ogrom­nej zmiany w zacho­wa­niu. Na przy­kład nie ist­nieje coś takiego jak szcze­gó­łowy sche­mat mózgu. Każda komórka ner­wowa mózgu wyła­nia się jako wynik inte­rak­cji pomię­dzy tysią­cami sekwen­cji DNA. Zmiana jed­nej „literki” w tych sekwen­cjach może mieć ogromny wpływ na funk­cjo­no­wa­nie mózgu albo nie mieć żad­nego – po pro­stu nie wiemy jesz­cze dosta­tecz­nie dużo na temat oddzia­ły­wa­nia DNA na zacho­wa­nie. Weźmy dwie bli­sko spo­krew­nione małpy człe­ko­kształtne: szym­pansa i szym­pansa kar­ło­wa­tego (bonobo). Zwy­czajne szym­pansy dzielą 99,6 pro­cent DNA z szym­pansami kar­ło­wa­tymi, a jed­nak spo­łeczne zacho­wa­nia tych dwóch rodza­jów małp człe­ko­kształt­nych są cał­ko­wi­cie różne. Zwy­czajne szym­pansy są zwie­rzę­tami wszyst­ko­żer­nymi, czę­sto polują na inne rodzaje małp, a ich spo­łecz­no­ści opie­rają się na koali­cji sam­ców, bar­dzo agre­syw­nych wobec obcych. Potra­fią ich nawet mor­do­wać, jeśli nada­rzy się oka­zja. Z kolei szym­pansy kar­ło­wate są wege­ta­ria­nami, żyją w spo­łecz­no­ściach, któ­rych cen­trum sta­no­wią spo­krew­nione samice, rzadko bywają agre­sywne i ni­gdy nie widziano, by mor­do­wały. Gene­tycz­nie te dwa gatunki są pra­wie iden­tyczne, jed­nak bar­dzo róż­nią się zacho­wa­niem.

Podob­nie jak szym­pansy i szym­pansy kar­ło­wate psy i wilki mają pra­wie iden­tyczne DNA. Nie jest to jed­nak prze­słanką do wnio­sku, że muszą two­rzyć iden­tyczne sys­temy spo­łeczne. Wygląda raczej na to, że w pro­ce­sie udo­mo­wie­nia zanik­nęło u psa wiele spe­cy­ficz­nych zacho­wań wilka. Pozo­stało zwie­rzę z reper­tu­arem beha­wio­ral­nym mają­cym wię­cej wspól­nego z nieco dal­szymi krew­nia­kami, takimi jak kojot (Canis latrans), czy nawet bar­dziej odle­głymi przed­sta­wi­cie­lami tej samej rodziny, jak sza­kal zło­ci­sty (Canis aureus).

Róż­nice w zacho­wa­niach psów i wil­ków były ewi­dentne nawet dla daw­nych bio­lo­gów. Wiele z tych róż­nic doty­czy sfery spo­łecz­nej. Na przy­kład psy nie są zwie­rzę­tami stad­nymi (choć cza­sem two­rzą grupy), a także znacz­nie lepiej niż wilki budują rela­cje z czło­wie­kiem. Od lat wielu wybit­nych bio­lo­gów, w tym zdo­bywcę Nagrody Nobla Kon­rada Lorenza, a nawet samego Karola Dar­wina, zdu­mie­wała ela­stycz­ność zacho­wań psów, jak rów­nież ogromna róż­nica w wiel­ko­ści pomię­dzy naj­więk­szymi i naj­mniej­szymi rasami. Oby­dwaj suge­ro­wali, że psy muszą być rodza­jem hybrydy dwóch lub nawet więk­szej liczby gatun­ków z rodziny pso­wa­tych. W swej uro­czej książce I tak czło­wiek tra­fił na psa Lorenz wyra­ził prze­ko­na­nie, że wilki są z natury o wiele zbyt nie­za­leżne, by pogo­dzić to z bez­wa­run­kową przy­ja­ciel­sko­ścią cha­rak­te­ry­zu­jącą wiele psów. Wysu­nął hipo­tezę, że więk­szość ras euro­pej­skich pocho­dzi głów­nie od sza­kala. Póź­niej zresztą, kiedy zdał sobie sprawę, że nie ma dowo­dów na spon­ta­niczne krzy­żo­wa­nie psów z sza­kalami (które czę­sto zda­rza się mię­dzy psami i wil­kami), wyco­fał się z tego pomy­słu. Poza tym pewne szcze­góły zacho­wa­nia sza­kali nie pokry­wają się z zacho­wa­niem psów (na przy­kład sko­wyt sza­kali jest nie­po­dobny do psiego).

Pomimo ogrom­nych wysił­ków naukow­ców nie udało się usta­lić, dla­czego psy tak bar­dzo róż­nią się zacho­wa­niem od wil­ków. Zagadka ta nie została roz­wią­zana do dziś. Jeśli jed­nak się­gniemy jesz­cze dalej pod prąd ewo­lu­cji, myśląc o psie domo­wym nie jako pochod­nej jed­nego gatunku, sza­rego wilka, lecz całej rodziny Cani­dae (czyli pso­wa­tych – i tego ter­minu będziemy uży­wać, by unik­nąć myle­nia z psem domo­wym), znaj­dziemy kilka wska­zó­wek. Wiele pso­wa­tych pro­wa­dzi skom­pli­ko­wane życie spo­łeczne i jeśli pewne jego ele­menty pokry­wają się z życiem psów, może to rzu­cić świa­tło na źró­dła ich zacho­wań. Na przy­kład kojoty, podob­nie jak psy, są znacz­nie bar­dziej swo­bodne pod wzglę­dem sek­su­al­nym niż wilki. Cho­ciaż zacho­wa­nia innych pso­wa­tych nie są tak dobrze poznane i opi­sane jak w przy­padku wilka sza­rego, mogą nam wiele powie­dzieć na temat źró­deł zacho­wań psów.

Śle­dząc wstecz dzieje rodziny pso­wa­tych, aż do jej począt­ków, możemy stwier­dzić, że to inte­li­gen­cja spo­łeczna była praw­do­po­dob­nie jedną z pierw­szych cech odróż­nia­ją­cych wcze­snych przod­ków psa od pozo­sta­łych gatun­ków z tej rodziny. Pso­wate praw­do­po­dob­nie roz­wi­nęły się około sze­ściu milio­nów lat temu w Ame­ryce Pół­noc­nej, gdzie póź­niej zastą­piły inny rodzaj podob­nego do psa ssaka zwa­nego psem–hieną (rodzina Boro­pha­gi­nae). Było to duże zwie­rzę, podobne do hieny, padli­no­żerca o masyw­nych szczę­kach mogą­cych miaż­dżyć kości. Wła­ściwe pso­wate, które wyglą­dały praw­do­po­dob­nie bar­dziej jak lisy niż jak psy, musiały być małymi Dawi­dami dla owych cięż­szych, nie­zgrab­nych Golia­tów. Góro­wały nad nimi szyb­ko­ścią, prze­bie­gło­ścią i inte­li­gen­cją, przy­czy­nia­jąc się w końcu do ich wymar­cia. Jeśli prze­wi­niemy tę histo­rię do przodu o jakieś pół­tora miliona lat, odkry­jemy, że te pso­wate, które prze­trwały, roz­prze­strze­niły się po całym świe­cie i podzie­liły na kilka odmian. Jedną z nich był przo­dek dzi­siej­szych psów, wil­ków i sza­kali, zbior­czo okre­ślany jako Canis5. Dal­sza dywer­sy­fi­ka­cja dopro­wa­dziła do powsta­nia trzech nur­tów ewo­lu­cji, z któ­rych każdy poten­cjal­nie mógł się zakoń­czyć powsta­niem zwie­rzę­cia domo­wego. W isto­cie jest praw­do­po­dobne, że przy­naj­mniej dwa z tych nur­tów pod­le­gły dome­sty­fi­ka­cji – wilk nie był w swo­jej rodzi­nie jedy­nym gatun­kiem, który miał zostać udo­mo­wiony.

Pierw­szy ewo­lu­cyjny roz­łam w ramach rodzaju Canis miał miej­sce w Ame­ryce Pół­noc­nej i w końcu (około miliona lat temu) dopro­wa­dził do ukształ­to­wa­nia się dzi­siej­szego kojota, który wtedy zamiesz­ki­wał tylko ten kon­ty­nent. Druga odmiana wyło­niła się w Ame­ryce Połu­dnio­wej, gdzie żyje do dnia dzi­siej­szego i jest kla­sy­fi­ko­wana jako Dusi­cyon, a nie Canis. Jej przed­sta­wi­ciele są okre­ślani, nieco myląco, jako lisy połu­dnio­wo­ame­ry­kań­skie, choć są jedy­nie daleko spo­krew­nione ze znacz­nie lepiej zna­nym nam z polo­wań lisem rudym. Pozo­sta­łych sześć gatun­ków Canis roz­wi­nęło się w Sta­rym Świe­cie, naj­praw­do­po­dob­niej w Eura­zji, cho­ciaż moż­liwe, że nie­które w Afryce. Cztery z nich to sza­kale – jeden z nich, sza­kal simien (Canis simen­sis), jest czę­sto myl­nie nazy­wany etiop­skim wil­kiem. Jest też wśród nich sza­kal zło­ci­sty, który – jak sądził Lorenz – mógł zapo­cząt­ko­wać nie­które rasy psa. Innym pso­wa­tym jest wilk szary, Canis lupus, przo­dek naszego psa domo­wego. Z euro­azja­tyc­kich pso­wa­tych tylko on dotarł do Ame­ryki Pół­noc­nej, migru­jąc przez most lądowy Beringa sto tysięcy lat temu, w jed­nym z okre­sów, gdy Ala­ska była połą­czona z Sybe­rią.

Wydaje się, że nie­je­den z tych gatun­ków jest kan­dy­da­tem do udo­mo­wie­nia dzięki cechom spo­łecz­nym, które dzieli z psem. Wszyst­kie potra­fią w sprzy­ja­ją­cych warun­kach żyć w gru­pach rodzin­nych czy sta­dach. Wszyst­kie – bez względu na to, czy żyją samot­nie, czy też w małych lub dużych gru­pach – potra­fią dosto­so­wy­wać spo­sób życia do oko­licz­no­ści, w jakich się znajdą6. (Obec­nie dla wszyst­kich dziko żyją­cych pso­wa­tych naj­waż­niej­szą z tych oko­licz­no­ści są dzia­ła­nia czło­wieka, czy to w postaci prze­śla­do­wa­nia, czy pozo­sta­wia­nia na wysy­pi­skach śmieci resz­tek żyw­no­ści). Panuje zgoda co do tego, że genom pso­wa­tych przy­po­mina szwaj­car­ski uni­wer­salny scy­zo­ryk7 – jest „pod­ręcz­nym zesta­wem spo­łecz­nych narzę­dzi”, który pozo­staje odporny na zmiany ewo­lu­cyjne i bywa przy­datny w róż­no­rod­nych oko­licz­no­ściach, od samot­nego życia w trud­nych warun­kach po byto­wa­nie w zło­żo­nej spo­łecz­no­ści, w któ­rej nie bra­kuje pokarmu, a poziom zagro­że­nia jest niski. Być może więc suk­ces, który odniósł pies, przy­sto­so­wu­jąc się do życia z ludźmi, nie wynika z serii kon­kret­nych zmian, które roz­po­częły się dopiero od etapu wilka sza­rego. Być może jest to nowe zasto­so­wa­nie owego „pod­ręcz­nego zestawu spo­łecz­nych narzę­dzi” pso­wa­tych – który pozwo­lił im nawią­zać sto­sunki towa­rzy­skie nie tylko z przed­sta­wi­cie­lami wła­snej grupy, lecz także z ludźmi.

I cho­ciaż jeste­śmy już pewni, że pies ma tylko jed­nego bez­po­śred­niego przodka, wilka sza­rego, to wcze­śniej­szych ante­na­tów ma wspól­nych z wie­loma na­dal żyją­cymi krew­nymi, z któ­rych każdy może nam zaofe­ro­wać nowe spoj­rze­nie na tych pra­daw­nych przod­ków. Prze­cież rodo­wód psa jest star­szy niż sza­rego wilka – sięga dawno wymar­łych pso­wa­tych, które były przod­kami wszyst­kich żyją­cych dziś przed­sta­wi­cieli tej rodziny. Każdy współ­cze­sny pso­waty mówi nam coś o mecha­ni­zmach adap­to­wa­nia się do róż­nych oko­licz­no­ści – czyli o funk­cjo­no­wa­niu grup spo­łecz­nych. Od każ­dego zyskamy zatem inny zbiór wska­zó­wek mówią­cych, jak taki „pod­ręczny zestaw narzę­dzi” mógł wyglą­dać, kiedy wykształ­cił się około pię­ciu milio­nów lat temu. Ponie­waż każde z tych zwie­rząt ma ten sam zestaw, należy wyja­śnić, dla­czego żad­nego z nich poza wil­kiem nie udało się udo­mo­wić.

Sza­kale zło­ci­ste

Sza­kal zło­ci­sty, Canis aureus, to naj­bar­dziej towa­rzy­ski z krew­nia­ków psa i dla­tego wydaje się ide­al­nym kan­dy­da­tem do udo­mo­wie­nia. Jest on jedy­nym sza­ka­lem żyją­cym w doli­nie Eufratu i Tygrysu, w kolebce cywi­li­za­cji, gdzie miało miej­sce wiele innych udo­mo­wień (mię­dzy innymi owiec, kóz i bydła). Wszyst­kie pozo­stałe sza­kale żyją tylko w Afryce. Podob­nie jak wiele innych pso­wa­tych sza­kal zło­ci­sty cechuje się dużą ela­stycz­no­ścią w ukła­dach spo­łecz­nych. Nie­które sza­kale żyją samot­nie, ale więk­szość two­rzy pary męsko-żeń­skie, czę­sto trwa­jące całe życie (czyli od sze­ściu do ośmiu lat). Jeśli jedno z pary umiera, dru­gie rzadko znaj­duje kolej­nego part­nera. Czę­sto część miotu pozo­staje z rodzi­cami do naro­dzin nowego poko­le­nia i przez kilka mie­sięcy pomaga wycho­wy­wać młode, zanim odej­dzie, by zna­leźć wła­snych part­ne­rów. Star­sze potom­stwo pil­nuje małych w norze, gdy rodzice polują, a jeśli samo coś znaj­dzie, czę­sto się z nimi dzieli. Młode mają więk­szą szansę na prze­trwa­nie, jeśli starsi bra­cia i sio­stry zostają, by wes­przeć rodzi­ców, więc ich pomoc jest bar­dzo cenna. Sza­kale czę­sto polują parami, dzięki czemu łatwiej radzą sobie z więk­szą zdo­by­czą niż w poje­dynkę. Zda­rza się też, że polują z dodat­ko­wymi pomoc­ni­kami, w trójkę lub czwórkę. Człon­ko­wie rodziny mają, podob­nie jak wilki, wiele spo­so­bów komu­ni­ko­wa­nia się ze sobą. Jeśli dodamy do tego bogac­two umie­jęt­no­ści towa­rzy­skich, wydaje się, że nie ma powodu, by sza­kal zło­ci­sty nie mógł być udo­mo­wiony tak samo jak wilk.

Ostat­nie odkry­cia arche­olo­giczne suge­rują, że sza­kal zło­ci­sty mógł być udo­mo­wiony na tere­nie Azji Mniej­szej. Göbekli Tepe, wcze­sno­ne­oli­tyczne sta­no­wi­sko poło­żone na szczy­cie wzgó­rza w połu­dniowo-wschod­nim regio­nie Tur­cji, jest przy­pusz­czal­nie dawną świą­ty­nią. Ten układ ogrom­nych gła­zów został wznie­siony aż jede­na­ście tysięcy lat temu – jest ponad­dwu­krot­nie star­szy niż Sto­ne­henge. Pokryte sty­li­zo­wa­nymi rzeź­bami ludzi, zwie­rząt i pta­ków kamie­nie pocho­dzą z cza­sów, gdy nie ist­niało jesz­cze rol­nic­two i nie wytwa­rzano meta­lo­wych narzę­dzi. Nie­które mają kształt litery T, przy czym jej górna część wyobraża głowę osoby, a pio­nowa ciało. Wiele z przed­sta­wio­nych zwie­rząt to stwo­rze­nia groźne dla czło­wieka – lwy, węże, pająki, sępy, skor­piony. Nie­obec­ność zwie­rząt domo­wych nie budzi zdzi­wie­nia – rzeźby są dzie­łem łow­ców-zbie­ra­czy i wyko­nano je na długo przed udo­mo­wie­niem zwie­rząt hodo­wa­nych na poży­wie­nie. Nie­które wyobra­że­nia przed­sta­wiają stwo­rze­nia podobne do psa, które arche­olo­dzy okre­ślają jako lisy, czyli rów­nież zwie­rzęta poten­cjal­nie nie­bez­pieczne. A jed­nak na jed­nym z kamieni „lis” jest uka­zany w zgię­ciu ludz­kiego ramie­nia – to miej­sce prze­zna­czone raczej dla przy­ja­ciela niż wroga. Wydaje się więc nie­praw­do­po­dobne, by rysu­nek przed­sta­wiał rudego lisa, który jest samot­ni­kiem, a więc mało praw­do­po­dob­nym kan­dy­da­tem do udo­mo­wie­nia. I choć trudno tu o pew­ność, nie wydaje się, by rysu­nek przed­sta­wiał wilka. Cechy wyglądu przy­po­mi­na­jące lisa i puszy­sty ogon upo­dab­niają go do sza­kala, a jedyny sza­kal żyjący na tym tery­to­rium to sza­kal zło­ci­sty. Być może więc pomysł Lorenza, że pies pocho­dzi od sza­kala, jest tylko czę­ściowo nie­praw­dziwy. Moż­liwe, że sza­kale zostały kie­dyś, ponad dzie­sięć tysięcy lat temu, udo­mo­wione, ale ponie­waż były gorzej przy­sto­so­wane do życia z czło­wie­kiem niż wilki, wymarły lub wtór­nie zdzi­czały.

Kamienny słup w kształ­cie litery T w Göbekli Tepe (sta­no­wi­sko arche­olo­giczne ma pogra­ni­czu Tur­cji i Syrii), przy­pusz­czal­nie wyobra­ża­jący głowę i tułów czło­wieka. Ramię wyrzeż­bione w pio­no­wym bloku zdaje się obej­mo­wać zwie­rzę z rodziny pso­wa­tych.

Aby zna­leźć podobny udo­ku­men­to­wany przy­kład nie­uda­nego udo­mo­wie­nia, musimy poje­chać do Ame­ryki Połu­dnio­wej. Zbie­giem oko­licz­no­ści w tym przy­kładzie rów­nież wystę­puje „lis”, jeden z kilku podob­nych do lisa psów, które żyły w Ame­ryce Połu­dnio­wej około trzech milio­nów lat temu. Cho­dzi o liso­sza­kala andyj­skiego (Dusi­cyon cul­pa­eus), zwa­nego rów­nież lisem andyj­skim, który został udo­mo­wiony, a przy­naj­mniej oswo­jony (żył z ludźmi, ale roz­mna­żał się wyłącz­nie w natu­rze). Był wów­czas znany jako pies agu­ara. Pod koniec osiem­na­stego wieku Char­les Hamil­ton Smith, angiel­ski eks-żoł­nierz, który został naukow­cem i bada­czem, zano­to­wał, że owe psy można było spo­tkać w wio­skach zamiesz­ka­nych przez łow­ców-zbie­ra­czy. Towa­rzy­szyły męż­czy­znom w trak­cie polo­wań, ale nie były szcze­gól­nie uży­teczne i czę­sto po kilku godzi­nach same wra­cały do domu. We wsi sta­rały się wygrze­bać jakieś poży­wie­nie albo wyru­szały na krót­kie polo­wa­nia, zdo­by­wa­jąc, cokol­wiek się nada­rzyło: ryby, kraby, pijawki, jasz­czurki, ropu­chy czy węże. Jed­nak do połowy dzie­więt­na­stego wieku pies agu­ara znik­nął, zastą­piony przez znacz­nie bar­dziej posłusz­nego i uży­tecznego psa domo­wego, któ­rego na ten kon­ty­nent przy­wieźli ze sobą Euro­pej­czycy. Trudno stwier­dzić, dla­czego pies agu­ara nie został w pełni udo­mo­wiony, ponie­waż mamy bar­dzo nie­wielką wie­dzę na temat zwy­cza­jów jego dzi­kiego przodka, liso­sza­kala andyj­skiego. Wiemy jed­nak, że żaden z połu­dnio­wo­ame­ry­kań­skich lisów nie two­rzy grup więk­szych niż dwa osob­niki, więc praw­do­po­dob­nie miały one po pro­stu nie dość roz­wi­nięte umie­jęt­no­ści spo­łeczne, by przy­sto­so­wać się do rela­cji z ludźmi.

Liso­sza­kal andyj­ski

W Ame­ryce Pół­noc­nej naj­bar­dziej praw­do­po­dob­nym kan­dy­da­tem do udo­mo­wie­nia poza przy­by­łym tam wil­kiem sza­rym był kojot (Canis latrans). Tra­dy­cyjny wize­ru­nek tego członka psiej rodziny to samotny myśliwy, lecz tak naprawdę kojot jest wielce towa­rzy­skim zwie­rzę­ciem, któ­rego ape­tyt na zwie­rzęta hodow­lane spra­wił, że był przez ludzi tępiony. Zdane na wła­sną pomy­sło­wość, kojoty żyją w parach i podob­nie jak to się dzieje w przy­padku sza­kala zło­ci­stego, czę­sto para prze­kształca się w małą grupę, kiedy potom­stwo z jed­nego roku zostaje z rodzi­cami, by pomóc w opiece nad kolej­nym mio­tem. Staje się to bar­dziej praw­do­po­dobne, gdy jest szansa na więk­szą zdo­bycz, jak łoś czy jeleń, co stwa­rza zarówno koniecz­ność, jak i spo­sob­ność polo­wa­nia w gru­pie. Tak więc kojoty rywa­li­zują z wil­kiem w dzie­dzi­nie zło­żo­no­ści wię­zów spo­łecz­nych. Nie­mniej jed­nak ani one, ani – jak się wydaje – wilki ni­gdy nie zostały udo­mo­wione w Ame­ryce Pół­noc­nej. Powód jest banal­nie pro­sty – w cza­sie gdy ludzie zasie­dlali ten kon­ty­nent, dys­po­no­wali już psami i nie potrze­bo­wali żad­nej alter­na­tywy. Jed­nak ist­nieje moż­li­wość, że nieco genów kojota wzbo­ga­ciło ame­ry­kań­skie psy. I na odwrót – około 10 pro­cent dzi­kich kojo­tów ma w sobie geny domo­wego psa. Cho­ciaż teo­re­tycz­nie jest moż­liwe, że sta­no­wią one potom­stwo samic kojota z psami, jed­nak wydaje się mało praw­do­po­dobne, by pies domowy miał dość odwagi, by pokryć dziką sukę kojota. Prę­dzej jest to rezul­tat gwał­tów sam­ców kojota na sukach psa domo­wego. Nie­które szcze­nięta następ­nie ucie­kały, przy­łą­cza­jąc się do lokal­nej popu­la­cji kojo­tów, nato­miast te bar­dziej ule­głe wycho­wy­wały się z psami, wpro­wa­dza­jąc na stałe geny kojo­tów do psiej popu­la­cji.

I w końcu nasza podróż pro­wa­dzi do Afryki, kolebki ludz­kiego gatunku, a tym samym obszaru, gdzie udo­mo­wie­nie wydaje się wielce praw­do­po­dobne. Żyje tu wiele pso­wa­tych, w tym cztery gatunki sza­kala (wśród nich sza­kal zło­ci­sty), jak rów­nież dziki pies afry­kań­ski, dorów­nu­jący wil­kowi sza­remu w umie­jęt­no­ści nawią­zy­wa­nia kon­tak­tów spo­łecz­nych. Stada dzi­kich psów afry­kań­skich są licz­niej­sze niż stada wil­ków. Widy­wano do pięć­dzie­się­ciu osob­ni­ków polu­ją­cych razem, choć w typo­wym sta­dzie jest ośmioro doro­słych. Na otwar­tych obsza­rach tra­wia­stych, które dziki pies afry­kań­ski szcze­gól­nie sobie upodo­bał, współ­praca pod­czas polo­wa­nia sta­nowi waru­nek prze­trwa­nia. Tylko stado może obro­nić zdo­bycz przez innymi wiel­kimi dra­pież­ni­kami, takimi jak lwy czy hieny. (Nie żeby dzi­kie psy afry­kań­skie były szcze­gól­nie małe – są wiel­ko­ści nie­wiel­kiego owczarka nie­miec­kiego, lecz w odróż­nie­niu od niego mają cęt­ko­wane futro i duże, sto­jące uszy). Po uśmier­ce­niu ofiary dzielą się poży­wie­niem. Jeśli w norze są szcze­niaki, wszyst­kie psy jedzą wię­cej niż zwy­kle, po czym po powro­cie do domu zwra­cają pokarm, by nakar­mić młode.

Rodzina kojo­tów

Przez więk­szość roku rela­cje mię­dzy człon­kami stada dzi­kich psów afry­kań­skich są przy­ja­ciel­skie. Każ­dego ranka i wie­czora zwie­rzęta odby­wają rytuał powi­talny. Bie­gają wokół sie­bie pod­eks­cy­to­wane, sztur­cha­jąc się nosami (naśla­du­jąc swe zacho­wa­nia z cza­sów szcze­nię­cych) i wyda­jąc pisz­czące dźwięki, co spra­wia, że brzmią bar­dziej jak stado małp niż psów. Gdy już się dosta­tecz­nie pobu­dzą tymi kare­sami, bie­gną razem na polo­wa­nie. Od czasu do czasu zda­rzają się kon­flikty mię­dzy człon­kami stada, ale do poważ­nych walk docho­dzi rzadko, dopóki jedna z samic nie dosta­nie cieczki. Kiedy domi­nu­jąca samica jest gotowa do pokry­cia, staje się agre­sywna wobec innych samic i potrafi je poważ­nie pora­nić. W rezul­ta­cie jest zwy­kle jedyną samicą w sta­dzie, która co roku rodzi młode. Jeśli któ­raś z pozo­sta­łych samic także ma szcze­nięta, samica domi­nu­jąca może pró­bo­wać je zabić. Cza­sem jed­nak wszyst­kie szcze­nięta wycho­wują się razem i oby­dwie matki spra­wują nad nimi opiekę.

Zgraja dzi­kich psów afry­kań­skich

Wysoki sto­pień współ­dzia­ła­nia wśród człon­ków stad dzi­kich psów afry­kań­skich (jeśli pomi­niemy rzad­kie przy­padki agre­sji) suge­ruje, że zwie­rzęta te powinny być łatwe do udo­mo­wie­nia. Poro­zu­mie­wają się one za pomocą wielu dźwię­ków. Potra­fią wyda­wać bła­galne jęki, bul­go­tać, sko­wy­czeć, skam­leć, pisz­czeć, wyć, jęczeć, war­czeć, szcze­kać. Wyda­wa­łoby się, że wręcz ide­al­nie pasują do czło­wieka, gatunku posłu­gu­ją­cego się gło­sem. Z całą pew­no­ścią znacz­nie lepiej niż mil­czący wilk. A jed­nak nie dys­po­nu­jemy żad­nymi dowo­dami, by kie­dy­kol­wiek pod­jęto próbę ich udo­mo­wie­nia. Acz­kol­wiek jeśli roz­wa­żymy pro­ces udo­mo­wie­nia cało­ściowo, w szer­szym kon­tek­ście, nie­po­wo­dze­nie to wydaje się mniej dziwne. To prawda, że choć kolebką ludz­ko­ści jest Afryka i histo­ria czło­wieka na tym kon­ty­nen­cie jest znacz­nie dłuż­sza niż na innych, wszyst­kie ważne udo­mo­wie­nia zwie­rząt miały miej­sce poza Afryką. Suge­ro­wano, że ludz­kość musiała wyjść poza swą ewo­lu­cyjną strefę kom­fortu, aby zdo­być dosta­teczną moty­wa­cję do udo­mo­wia­nia zwie­rząt (jak rów­nież roślin). Przy­pusz­czal­nie dziki pies afry­kań­ski po pro­stu nie zna­lazł się we wła­ści­wym miej­scu, by stać się czę­ścią naszego świata.

Cho­ciaż histo­rie pso­wa­tych róż­nią się w zależ­no­ści od miej­sca i gatunku, dwaj spo­śród dale­kich kuzy­nów psa, sza­kal zło­ci­sty i połu­dnio­wo­ame­ry­kań­ski lisosza­kal andyj­ski, dostar­czają inte­re­su­ją­cego wglądu w kwe­stię udo­mo­wie­nia, które naj­wy­raź­niej zostało roz­po­częte, lecz ni­gdy się nie zakoń­czyło. Każdy z tych przy­pad­ków wyda­rzył się na innym kon­ty­nen­cie – pierw­szy w Eura­zji, drugi w Ame­ryce Połu­dnio­wej – i w bar­dzo róż­nych spo­łe­czeń­stwach. I znów wra­camy do mają­cego pięć milio­nów lat „pod­ręcz­nego zestawu narzę­dzi” pso­wa­tych – ich ela­stycz­no­ści i towa­rzy­sko­ści, świet­nego nosa, bie­gło­ści w polo­wa­niu – jako klu­cza, który zde­cy­do­wał o tym, że nada­wały się one do udo­mo­wie­nia. A mimo to żaden z tych dwóch eks­pe­ry­men­tów na dłuż­szą metę się nie powiódł.

Udo­mo­wie­nie może mieć miej­sce tylko wtedy, gdy ludzka potrzeba spo­tyka się z odpo­wied­nim gatun­kiem zwie­rzę­cia, przy zało­że­niu, że jest poparta dosta­tecz­nymi zaso­bami. Wydaje się, że takie warunki wystę­pują nie­zwy­kle rzadko, o czym świad­czy mała liczba gatun­ków ssa­ków, które ludzie w pełni udo­mo­wili – nie­wiele ponad dzie­sięć. Jest w pełni moż­liwe, że wszyst­kie gatunki, o któ­rych dotąd mówi­li­śmy, ule­głyby udo­mo­wie­niu, gdyby warunki dla jego prze­pro­wa­dze­nia były rów­nie korzystne i trwały rów­nie długo, jak w przy­padku psa domo­wego.

Osta­tecz­nie musimy się sku­pić na wilku sza­rym jako jedy­nym z rodziny pso­wa­tych, który został pomyśl­nie udo­mo­wiony – jeśli przez „pomyśl­nie” rozu­miemy prze­trwa­nie w nowo­cze­snym świe­cie. Psu się naprawdę udało – liczba mniej wię­cej czte­ry­stu milio­nów psów ponad­ty­siąc­krot­nie prze­wyż­sza liczbę wil­ków. Jesz­cze kil­ka­set lat temu na ziemi żyło około pię­ciu milio­nów wil­ków; dziś jest ich zale­d­wie sto pięć­dzie­siąt do trzy­stu tysięcy. Gdy­by­śmy na moment odło­żyli na bok sztuczny wyróż­nik udo­mo­wie­nia, mogli­by­śmy stwier­dzić, że wilk prze­szedł ewo­lu­cję i stał się psem, pozby­wa­jąc się kilku archa­icz­nych cech z prze­szło­ści. Nie­które wilki były w sta­nie wyko­rzy­stać domi­na­cję czło­wieka i stały się psami. Inne nie potra­fiły i pozo­stały wil­kami.

Żaden opis zacho­wa­nia psa nie może się obejść bez odwo­ła­nia do wilka. I to nie tylko dla­tego, że wiele prac kła­dzie nacisk na podo­bień­stwa natury tych zwie­rząt, lecz także dla­tego, że – jak się oka­zuje – wilki też były w prze­szło­ści źle rozu­miane. Dużo napi­sano na temat wilka sza­rego, ale znaczna część tych danych jest źle inter­pre­to­wana albo wydaje się mało przy­datna dla zro­zu­mie­nia zacho­wań współ­cze­snego psa domo­wego. W prze­szło­ści opi­sy­wano wilka jako typowe zwie­rzę stadne, a jego stada jako despo­tycz­nie, surowo i agre­syw­nie kon­tro­lo­wane przez parę alfa. Podą­ża­jąc za tą logiką, psa jako potomka wilka uwa­żano za zwie­rzę o podob­nej psy­chice. Ow­szem, bez wąt­pie­nia o mniej agre­syw­nej natu­rze, nie­mniej z wro­dzoną skłon­no­ścią do domi­na­cji nad oto­cze­niem, ludźmi czy innymi psami. Jed­nakże miniona dekada przy­nio­sła ponowną, grun­towną ana­lizę orga­ni­za­cji stada wil­ków, uwzględ­nia­jącą zarówno kwe­stię jego powsta­wa­nia, jak i ewo­lu­cyjne siły, które je napę­dzają. Tak więc nasza kon­cep­cja psa od jakie­goś czasu wymaga korekty. Jeśli wilki nie są despo­tami, co już teraz wiemy, dla­czego na­dal mamy zakła­dać, że psy domowe dążą do domi­na­cji nad swymi wła­ści­cie­lami?

Podob­nie jak wiele innych pso­wa­tych, wilki szare są zwie­rzę­tami towa­rzy­skimi i wolą żyć w gru­pie. To nie zna­czy, że pewne osob­niki nie bytują nie­kiedy w poje­dynkę, ale zwy­kle nie jest to ich wybór. Samotny wilk mógł zostać wyrzu­cony ze stada lub zmu­szony do poszu­ki­wa­nia jedze­nia na wła­sną rękę, gdy nie było go dość dla całej grupy. Jed­nak kiedy to tylko moż­liwe, wilki sta­rają się two­rzyć sforę. Nawet te, które wygrze­bują jedze­nie na wysy­pi­skach śmieci, robią to w gru­pach skła­da­ją­cych się zwy­kle z trzech do pię­ciu osob­ni­ków (dziki kot, przo­dek kota domo­wego, także cza­sem żywił się reszt­kami, ale zawsze zdo­by­wał je samot­nie). Bez wąt­pie­nia to pra­gnie­nie towa­rzy­stwa, poza innymi czyn­ni­kami, umoż­li­wiło udo­mo­wie­nie wilka.

Rodzina sza­rych wil­ków

I cho­ciaż wilki są zasad­ni­czo zwie­rzę­tami towa­rzy­skimi, mają też nie­zwy­kłą łatwość przy­sto­so­wy­wa­nia się do róż­nych życio­wych ukła­dów. Jest to kolejna cecha, która może nawet bar­dziej niż sama towa­rzy­skość czyni z nich dobrych kan­dy­da­tów do udo­mo­wie­nia. Wilki two­rzą grupy, gdy pozwa­lają na to lokalne warunki, a w trud­niej­szych cza­sach radzą sobie w poje­dynkę. Mogą żyć samot­nie lub w małych gru­pach; w odpo­wied­nich oko­licz­no­ściach potra­fią zbie­rać się w więk­sze stada, obej­mu­jące od sze­ściu do ośmiu osob­ni­ków. Jest regułą, że takie stada powstają jedy­nie wów­czas, gdy główną zdo­bycz sta­nowi duża zwie­rzyna – karibu, łoś czy bizon. Praw­do­po­dob­nie nawet samotny wilk byłby w sta­nie upo­lo­wać karibu, zwłasz­cza sztukę starą, młodą lub chorą. Ryzy­ko­wałby jed­nak wtedy, że sam zosta­nie ranny, więc poje­dyn­cze wilki są raczej skłonne szu­kać mniej­szych, a tym samym mniej nie­bez­piecz­nych ofiar. Polo­wa­nie w gru­pie jest z pew­no­ścią bez­piecz­niej­szą i bar­dziej sku­teczną metodą polo­wa­nia na duże zwie­rzęta, ale nie sta­nowi zasad­ni­czej przy­czyny powsta­wa­nia stad. Waż­niej­szym, decy­du­ją­cym czyn­ni­kiem jest fakt, że zabi­cie dużej sztuki dostar­cza wię­cej poży­wie­nia, niż mógłby zjeść samotny wilk. Latem, kiedy łatwiej o drobną zwie­rzynę, wilki dzielą się na mniej­sze grupki, praw­do­po­dob­nie powra­ca­jąc do poprzed­niego układu jesie­nią. To wła­śnie tego rodzaju ela­stycz­ność jest obec­nie uwa­żana za drugi pod­sta­wowy czyn­nik pozwa­lający wil­kom, przy­naj­mniej nie­któ­rym z nich, na przy­sto­so­wa­nie się do życia z ludźmi.

Orga­ni­za­cja stada jest klu­czem do zro­zu­mie­nia spo­łecz­nych zacho­wań wil­ków, a co za tym idzie, beha­wio­ral­nego dzie­dzic­twa psów domo­wych. Do nie­dawna myl­nie uwa­żano, że sfory wil­ków są obsza­rem ostrej rywa­li­za­cji. Teraz już wiemy, że ogromna ich więk­szość to po pro­stu grupy rodzinne. Zwy­kle samotny wilk znaj­duje samotną samicę (praw­do­po­dob­nie albo jedno z nich, albo oboje nie­dawno opu­ścili macie­rzy­ste stado) i razem wycho­wują potom­stwo. U wielu gatun­ków zwie­rząt młode odcho­dzą lub są porzu­cane, gdy tylko staną się dosta­tecz­nie doro­słe, by mogły sobie pora­dzić w samo­dziel­nym życiu. U wil­ków tak się nie dzieje. Szcze­niaki mogą zostać z rodzi­cami, dopóki nie są w pełni doro­słe (chyba że panuje głód). Gdy już zdo­będą doświad­cze­nie, zaczy­nają w pełni uczest­ni­czyć w polo­wa­niu i tak powstaje stado. Czę­sto jego młodsi człon­ko­wie żyją w nim na­dal, kiedy rodzi się kolejny miot. Poma­gają rodzi­com wycho­wać swych braci i sio­stry, przy­no­szą im jedze­nie lub spra­wują nad nimi opiekę, gdy inni człon­ko­wie stada polują. W prze­ci­wień­stwie do wcze­śniej­szych opi­nii na temat zacho­wań wil­ków to współ­dzia­ła­nie, a nie domi­na­cja wydaje się pod­stawą funk­cjo­no­wa­nia stada.

Nowo­cze­sna bio­lo­gia domaga się wyja­śnie­nia tego naj­wy­raź­niej bez­in­te­re­sow­nego zacho­wa­nia mło­dych doro­słych wil­ków żyją­cych w sta­dzie. Logicz­nie rzecz bio­rąc, gen powo­du­jący, że zwie­rzę pomaga innemu wycho­wy­wać jego małe, powi­nien ulec wyeli­mi­no­wa­niu, gdyż wię­cej potom­stwa pozo­sta­wiają te osob­niki, które nie posia­dają „genu altru­izmu”. Stąd wnio­sek, że wspólne wycho­wy­wa­nie mło­dych musi przy­no­sić jakieś dłu­go­ter­mi­nowe korzy­ści, które prze­wa­żają nad jego wadami. Przez ostat­nie pięć­dzie­siąt lat bio­lo­dzy spie­rali się, jakie to są korzy­ści i w czym się prze­ja­wiają. Jed­nak dopiero teo­ria selek­cji rodo­wej (the­ory of kin selec­tion), po raz pierw­szy sfor­mu­ło­wana w latach sześć­dzie­sią­tych ubie­głego wieku, wyja­śniła, dla­czego wspólne wycho­wy­wa­nie mło­dych jest znacz­niej bar­dziej praw­do­po­dobne w gru­pie rodzin­nej niż w przy­pad­ko­wym zbio­rze osob­ni­ków.

Uzna­nie współ­pracy zaob­ser­wo­wa­nej wewnątrz stada wil­ków za dzia­ła­nie przy­no­szące dłu­go­ter­mi­nowe korzy­ści pozwo­liło naukow­com wyko­rzy­stać teo­rię selek­cji rodo­wej do wyja­śnie­nia zacho­wań, które ina­czej byłyby nie­zro­zu­miałe. Ofe­ro­wa­nie pomocy osob­ni­kowi nie­spo­krew­nio­nemu nie­sie ze sobą ryzyko nawet w przy­padku tak inte­li­gent­nych istot jak wilki. Prze­cież przy­sługa może pozo­stać nie­odwza­jem­niona. Nato­miast pomoc udzie­lona bli­skiemu krew­nemu, powiedzmy – synowi czy córce, nie­sie ze sobą gene­tyczną korzyść, nawet jeśli nie spo­tka się z wza­jem­no­ścią. Osob­nik poma­ga­jący uła­twia w ten spo­sób prze­trwa­nie czę­ści wła­snych genów – tych, które ma iden­tyczne z krew­nym. (W przy­padku syna czy córki część wspólna to 50 pro­cent, dru­gie 50 pocho­dzi od dru­giego rodzica). Taka korzyść nie wydaje się wystar­cza­jąca, by powstrzy­mać się na zawsze od posia­da­nia wła­snego potom­stwa. Jedyny ssak, który jest zdolny do takiej abs­ty­nen­cji, to golec żyjący w norach na obsza­rach pustyn­nych, gdzie jedna para z potom­stwem nie ma dużych szans na prze­trwa­nie nawet z wydatną pomocą innych osob­ni­ków. Nie­mniej jed­nak selek­cja rodowa wydaje się dosta­tecz­nie sil­nym bodź­cem, by powstrzy­mać się od roz­mna­ża­nia na jakiś czas – potom­stwu opłaca się poma­gać rodzi­com, dopóki grupa rodzinna nie sta­nie się zbyt duża, by się utrzy­mać. Wów­czas opusz­czają ją i zakła­dają wła­sne rodziny.

Zgod­nie z teo­rią selek­cji rodo­wej, kiedy młodsi człon­ko­wie stada świa­do­mie zawie­szają swoje prawo do roz­mna­ża­nia, w zasa­dzie dzia­łają we wła­snym inte­re­sie, ale korzy­ści z tego pły­nące nie są czy­sto rodzinne. Prócz zysków, które przy­nosi selek­cja rodowa, jest też fak­tem, że dla mło­dych wil­ków bez­piecz­niej jest nie opusz­czać stada zbyt wcze­śnie. Brak doświad­cze­nia spra­wia, że szanse na stwo­rze­nie wła­snej sfory są nie­wiel­kie. To wyja­śnia rzad­kie przy­padki, kiedy nie­sko­li­ga­cone wilki przy­łą­czają się do już ist­nie­ją­cego stada; wydaje się, że są wer­bo­wane, by zastą­pić bar­dziej doświad­czo­nych człon­ków stada, kiedy ci odcho­dzą lub umie­rają.

Stada two­rzone w natu­rze są zwy­kle har­mo­nij­nymi struk­tu­rami, w któ­rych agre­sja jest raczej wyjąt­kiem niż normą. Jak w każ­dej rodzi­nie, zda­rzają się cza­sem kon­flikty, lecz ogól­nie bio­rąc, rodzice nie muszą się wiele natru­dzić, by utrzy­mać kon­trolę nad swymi doro­słymi dziećmi. Młode zwy­kle dobro­wol­nie pozo­stają w gru­pie rodzin­nej. Mogłyby odejść i zało­żyć wła­sne rodziny, ale wolą żyć bez­piecz­nie w daw­nym sta­dzie, dopóki nie zdo­będą wię­cej doświad­cze­nia. Wów­czas mają więk­szą szansę na prze­trwa­nie ryzy­kow­nego okresu szu­ka­nia part­nera i nowego terenu łowów. Poprzez spe­cjalny rytuał regu­lar­nie umac­niają więź z rodzi­cami, jed­no­cze­śnie dając im do zro­zu­mie­nia, że są pomoc­ni­kami, nie rywa­lami. Młode lekko się kulą, gdy zbli­żają się do rodzica, kładą uszy po sobie i mer­dają nisko opusz­czo­nym ogo­nem. Potem sztur­chają rodzica w pysk, co imi­tuje naga­by­wa­nie o pokarm z cza­sów szcze­nię­cych. (Bar­dzo przy­po­mina to powi­talny rytuał dzi­kiego psa afry­kań­skiego, czyli pewne bar­dzo stare zacho­wa­nia rodziny pso­wa­tych, poprze­dza­jące ewo­lu­cyj­nie powsta­nie zarówno wilka, jak i psa).

Opis takiego har­mo­nij­nego stada wil­ków jest rzad­ko­ścią w książ­kach poświę­co­nych zacho­wa­niu psów. W daw­nych cza­sach bada­cze wil­ków two­rzyli swe kon­cep­cje na pod­sta­wie obser­wa­cji grup żyją­cych w nie­woli, gdyż było to sto­sun­kowo łatwe. Nie­które z nich skła­dały się z przy­pad­ko­wych, nie­spo­krew­nio­nych ze sobą osob­ni­ków, inne zaś były czę­ścią stada rodzin­nego, zwy­kle pozba­wioną jed­nego lub obojga rodzi­ców. Na ogół trzy­mano razem jakie­kol­wiek zwie­rzęta, które udało się schwy­tać, by je poka­zać w zoo. Struk­tura tych grup była nie­od­wra­cal­nie zabu­rzona przez nie­wolę, tak więc wcho­dzące w ich skład wilki żyły w cha­osie i kon­flik­cie. Ponadto żadne zwie­rzę nie miało szansy odejść, chyba że ludzie trzy­ma­jący je w nie­woli zde­cy­do­wali się je roz­dzie­lić. W rezul­tat­cie ich rela­cje były oparte nie na głę­bo­kim zaufa­niu, lecz na rywa­li­za­cji i agre­sji.

Praw­dziwy obraz stada wil­ków poznano dopiero wtedy, kiedy wilki zna­la­zły się pod ochroną, co pozwo­liło im na two­rze­nie sfor i życie w nich przez wiele lat bez obawy prze­śla­do­wa­nia. Mniej wię­cej w tym samym cza­sie poja­wiły się środki tech­niczne umoż­li­wia­jące obser­wa­cję dziko żyją­cych wil­ków. Mowa tu o sys­te­mie GPS i minia­tu­ro­wych radio­na­daj­ni­kach o bate­riach tak sil­nych, że wystar­czały na śle­dze­nie zwie­rząt przez cały sezon. W ciągu dekady naukowy obraz spo­łecz­no­ści wil­ków zmie­nił się z daw­nego hie­rar­chicz­nego stada rzą­dzo­nego przez dwoje tyra­nów – samca i samicę – w har­mo­nijną grupę rodzinną, w któ­rej – jeśli nie wyda­rzy się nic nie­prze­wi­dzia­nego – młode doro­słe osob­niki dobro­wol­nie poma­gają rodzi­com w wycho­wa­niu młod­szych braci i sióstr. Przy­mus zastą­piła współ­praca jako pod­sta­wowa zasada.

Ta rady­kalna zmiana kon­cep­cji zacho­wa­nia stada wymaga też ponow­nego prze­ana­li­zo­wa­nia towa­rzy­skich sygna­łów uży­wa­nych przez wilki. W warun­kach ogrodu zoo­lo­gicz­nego sygnały, któ­rych nale­żąca do dziko żyją­cego stada para rodzi­ców uży­wa­łaby, aby przy­po­mnieć potom­stwu o koniecz­no­ści współ­pracy, stały się oznaką otwar­tej agre­sji i oznaką domi­na­cji. Podob­nie przy­milne zacho­wa­nia mło­dych doro­słych wil­ków słu­żące zade­mon­stro­wa­niu więzi z rodzi­cami są uży­wane w zoo w despe­rac­kich pró­bach unik­nię­cia kon­fliktu i opi­suje się je jako wyraz pod­po­rząd­ko­wa­nia.

Wbrew daw­nym teo­riom na temat zacho­wań wil­ków uważa się obec­nie, że zacho­wa­nie, które jakoby sygna­li­zuje pod­po­rząd­ko­wa­nie, może mieć zupeł­nie inny sens. Sku­teczne oka­za­nie ule­gło­ści powinno z defi­ni­cji dać napast­ni­kowi do zro­zu­mie­nia, że atak nie ma sensu. I rze­czy­wi­ście, gdy się zda­rzy, że spo­tkają się dwa wilki z róż­nych stad, mniej­szy z nich będzie pró­bo­wał unik­nąć ataku poprzez takie zacho­wa­nie. Jed­nak rzadko przy­nosi to pożą­dany sku­tek i jeśli słab­szemu nie uda się uciec, zosta­nie zaata­ko­wany i może zostać nawet uśmier­cony. Wilki z róż­nych stad nie mają wspól­nych inte­re­sów. Rywa­li­zują o poży­wie­nie i są praw­do­po­dob­nie jedy­nie daleko spo­krew­nione ze sobą. Ale gdyby zacho­wa­nie, o któ­rym mowa, naprawdę wyra­żało ule­głość, to powinno być zawsze sku­teczne, bo prze­cież wilk ata­ku­jący także ryzy­kuje odnie­sie­nie ran, nawet w przy­padku zwy­cię­stwa. Fakt, że tak nie jest, wska­zuje, że nie cho­dzi w ogóle o mani­fe­sta­cję pod­po­rząd­ko­wa­nia. Ponadto kiedy do takiego zacho­wa­nia docho­dzi mię­dzy człon­kami tej samej rodziny, w więk­szo­ści przy­pad­ków nie poprze­dza go jaka­kol­wiek groźba ze strony odbiorcy. Zwy­kle poja­wia się spon­ta­nicz­nie, wzmac­nia­jąc więź mię­dzy człon­kami stada. Jedy­nie w sztucz­nie stwo­rzo­nych gru­pach w ogro­dach zoo­lo­gicz­nych mani­fe­sta­cja pod­po­rząd­ko­wa­nia staje się stan­dar­dową odpo­wie­dzią na groźbę. Przy­pusz­czal­nie młod­sze i słab­sze wilki uczą się metodą prób i błę­dów, że w tych nie­na­tu­ral­nych oko­licz­no­ściach, gdy lojal­ność stada nie ist­nieje i nie ma moż­li­wo­ści ucieczki, tego rodzaju zacho­wa­nie może być przy­datne.

Dwa sygnały prze­ka­zy­wane przez wilki za pomocą mowy ciała były kie­dyś opi­sy­wane jako wyraz pod­po­rząd­ko­wa­nia – czyn­nego i bier­nego. Psy domowe wyka­zują bar­dzo podobne zacho­wa­nia, które też są okre­ślane jako czynne i bierne pod­po­rząd­ko­wa­nie. Można by się spo­dzie­wać, że nowa inter­pre­ta­cja tych sygna­łów u wil­ków szybko pocią­gnie za sobą ponowną ocenę tych samych zacho­wań u psów. Doko­nuje się to jed­nak bar­dzo powoli.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Chęt­nie odwie­dzany przez tury­stów obszar pół­nocno-zachod­niej Anglii, na tere­nie któ­rego znaj­dują się liczne jeziora i góry (przyp. tłum.). [wróć]

Park naro­dowy w pół­nocno-zachod­niej Walii (przyp. tłum.). [wróć]

Muszę wyznać, że arty­kuł, który napi­sa­łem na sym­po­zjum Wal­tham, przyj­muje takie wła­śnie podej­ście. W tam­tym cza­sie nie ist­niały bada­nia, które by mu zaprze­czały. Dziś sytu­acja jest cał­kiem inna. [wróć]

Car­les Vilà, Peter Savo­la­inen, Jesús Mal­do­nado, Isa­bel Amo­rim, John Rice, Rod­ney Honey­cutt, Keith Cran­dall, Joakim Lun­de­berg, Robert Wayne, Mul­ti­ple and ancient ori­gins of the dome­stic dog, „Science” 1997, 276, 13 czerwca, s. 1687–1689. [wróć]

Bio­lo­dzy czę­sto nazy­wają całe grupy zwie­rząt od nazwy ich naj­bar­dziej zna­nego członka. Stąd rzym­ska nazwa psa domo­wego canis jest uży­wana w odnie­sie­niu do wszyst­kich krew­nych psa domo­wego: Canis dla naj­bliż­szej i Cani­dae (pso­wate) dla dal­szej rodziny. Zamie­sza­nie, jakie to wywo­łuje, jest naprawdę nie­za­mie­rzone. [wróć]

Michael Fox, jeden z pio­nie­rów bada­nia psich zacho­wań w latach sześć­dzie­sią­tych dwu­dzie­stego wieku, sądził, że dla każ­dego gatunku ist­nieje limit doty­czący liczeb­no­ści i zło­żo­no­ści stada. Wilk znaj­do­wał się tu na samym szczy­cie. Teo­rie Foxa można jesz­cze dziś spo­tkać w róż­nych książ­kach o psach, ale od czasu, kiedy wyło­żył swoje poglądy, doko­nano licz­nych odkryć na temat zacho­wań wielu gatun­ków. [wróć]

Ter­min ten poja­wia się w pracy węgier­skiego eks­perta dr. Ádáma Mikló­siego Dog Beha­viour, Evo­lu­tion, and Cogni­tion (New York: Oxford Uni­ver­sity Press 2009). [wróć]