Zniszczenie ziemi - Elise Kova - ebook

Zniszczenie ziemi ebook

Kova Elise

4,4

Opis

Kobieta przebudzona w powietrzu.
Żołnierka wykuta w ogniu.
Broń powstała z krwi.

Vhalla Yarl dotarła na front na Północy. Wykuta w krwi i ogniu, utwardziła serce przed ostatnią bitwą podbojów Cesarstwa Solaris. Wybór, który przed nią stoi, to już nie niewola albo wolność, lecz niewola albo śmierć. Gra toczy się o najwyższą stawkę, ponieważ cesarz bezwarunkowo panuje nad losem Vhalli i wszystkim, co pozostało jej jeszcze do stracenia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 362

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (244 oceny)
139
64
33
7
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Izzat

Dobrze spędzony czas

Ciekawa, zaskakujące zwroty akcji, epickie bitwy. A jednak mam wrażenie, że słabsza od pierwszej części.
10
Marrakesz

Dobrze spędzony czas

Na ten moment ten tom zmęczył mnie najmocniej, ale sięgnę po kolejny. Ot, zapychacz wieczoru.
10
val2209

Nie oderwiesz się od lektury

*4.75 zakończenie mnie trochę zawiodło
10
Anna-Malgorzata

Całkiem niezła

Fabuła książki skupia się na dwóch tematach: wojnie z Północą i wątku romantycznym Aldrika i Vhalli. Mimo wojennego tła, samych walk nie ma tu prawie wcale (poza tą finalną), co uznaję za plus. Plusem jest też wyeksponowanie wątku miłosnego. Problem jednak w tym, że treściowo nie wypadł szczególnie interesująco, w czym „zasługa” następcy tronu – Aldrik bez trudu potrafi wywoływać emocje, ale nie tym razem. Niemniej zakończenie zapowiada ciekawy ciąg dalszy perypetii głównych bohaterów. Mam więc nadzieję, że autorka wykorzysta potencjał nakreślonych zdarzeń, bowiem ich rozwinięcie zapowiada się naprawdę obiecująco. Ania ze Skarbca Książek http://skarbiecksiazek.blogspot.com/2022/04/zniszczenie-ziemi-elise-kova.html
10
szczmaja71

Nie oderwiesz się od lektury

Trochę za dużo tu Vhalli i Aldrika. Fajnie by było gdyby autorka pokazała nam trochę więcej innych związków, jak np. Baldaira i Raylynn. Od samego początku wolałam Złotą straż od głównych bohaterów, więc nie mogę się doczekać tłumaczenia na polski serii Golden Guard Triology. Mimo wszystko całkiem fajne, bardzo polecam
11

Popularność




Tytuł oryginału: Earth’s End. Book Three of the Air Awakens Series

Copyright © 2016 by Elise Kova. All rights reserved.

Cover Artwork by Merilliza Chan

Copyright © for the Polish translation by Anna Studniarek, 2022

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Galeria Książki, 2022

Opracowanie graficzne okładki na podstawie oryginałud2d.pl

Redakcja techniczna Robert Oleś /d2d.pl

Redakcja językowa, korekta i skład /d2d.pl

Opracowanie wersji elektronicznej /

Wydanie I

ISBN EPUB: 978-83-67071-23-9

ISBN MOBI: 978-83-67071-24-6

Wydawca:Wydawnictwo Galeria Książki

www.galeriaksiazki.pl

[email protected]

List od autorki

Serdecznie dziękuję za czytanie mojej książki! Wasze wsparcie pomaga mi wciąż tworzyć historie, które – jak mam nadzieję – będziecie śledzić z przyjemnością przez nadchodzące lata.

Mam również nadzieję, że zdobyliście egzemplarz tej książki legalnie.

Czy wiecie, że nieautoryzowane rozpowszechnianie utworów objętych prawem autorskim jest niezgodne z prawem?

Upewnijcie się, że wszystkie Wasze książki pochodzą od sprawdzonego sprzedawcy, wydawcy lub samego autora, a nie z nielegalnej strony internetowej. Pomóżcie chronić autorów, byśmy mogli nadal tworzyć opowieści, które kochacie.

Zapraszam na swoją stronę internetową:

http://elisekova.com/air-awakens-book-one/

Dedykowana Katie i Nickowi w podzięce za te wszystkie późne noce, kiedy pomagaliście Kroczącej z Wiatrem zachować zdrowe zmysły

Spis treści

Okładka

Strona tytułowa

Strona redakcyjna

List od autorki

Dedykacja

Mapa

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

Rozdział 8

Rozdział 9

Rozdział 10

Rozdział 11

Rozdział 12

Rozdział 13

Rozdział 14

Rozdział 15

Rozdział 16

Rozdział 17

Rozdział 18

Rozdział 19

Rozdział 20

Rozdział 21

Rozdział 22

Podziękowania

Rozdział 1

Vhalla spadała.

Wiatr szumiał jej w uszach, kiedy nurkowała głową w dół w największy wąwóz na świecie. Jej magia iskrzyła i trzaskała, a ona próbowała się zbliżyć do mężczyzny koziołkującego w powietrzu poniżej.

Wyciągnęła rękę aż do bólu i napotkała jego spojrzenie. Uda się. Dotrze do niego – musi. W spojrzeniu jej czarnowłosego księcia malowała się ogromna panika, wypowiadał jej imię jak modlitwę na wietrze.

Kiedy zakrwawione palce Vhalli pochwyciły pustkę, o włos mijając jego dłoń, krzyknęła z udręką, próbując wyciągnąć ramię w kolejnej jałowej próbie pochwycenia go – gdy nagle jego ciało gwałtownie uderzyło o poniższe skały.

* * *

Vhalla szarpnęła się do przodu, zrzucając stertę koców, którymi była przykryta. Wyciągała przed siebie rękę – pustą. Po czole spływał jej zimny pot i zakręciło się jej w głowie. Na jej dłoni zacisnęły się ręce – przesuwała wzrokiem po bladej południowej skórze, aż napotkała spojrzenie niebieskich oczu.

– Fritz? – Westchnęła zdezorientowana.

– Vhal, Matce niech będą dzięki! – Młody mężczyzna wypuścił jej dłoń i objął ją ramionami.

Próbowała się pozbyć mgły z umysłu i zmusić go do działania. Znajdowała się w namiocie, przez warstwy gałęzi i mchu narzucone na płótno przenikało światło. Vhalla potarła głowę i poczuła zaciśnięte wokół niej bandaże.

Bandaże… Krew… „Połamany mężczyzna w czarnym pancerzu w kałuży własnej krwi”.

– Aldrik? – Gwałtownie odwróciła się do Fritza.

Jej przejęcie sprawiło, że Południowiec aż podskoczył.

– Vhal… Ty… Elecia musi cię zbadać, skoro się obudziłaś. – Nie patrzył jej w oczy.

– Aldrik? – powtórzyła przenikliwym głosem.

– Pójdę po nią. Przespałaś prawie dwa dni i…

Vhalla rzuciła się w stronę bełkoczącego przyjaciela i złapała go za koszulę tuż nad kolczugą. Wbijając palce w tkaninę, szarpnęła go do przodu. Na twarzy Fritza malowała się mieszanka smutku i strachu, której nie widziała wcześniej. Serce Vhalli wahało się między bolesnymi uderzeniami a całkowitym zatrzymaniem.

– Gdzie jest Aldrik? – Jej dłonie drżały od wysiłku przytrzymywania Południowca… drżały z przerażenia.

– Vhal, książę, upadek, on… – Spojrzenie mężczyzny powiedziało jej wszystko.

– Nie… – Zwiesiła głowę, gdy przepełnił ją wstrząs. „Nie byłam dość szybka. Nie byłam dość szybka, a teraz Aldrik jest…”

– On żyje. – Łagodnie położył dłonie na jej ramionach, a ona poczuła wdzięczność, bo potrzebowała wsparcia.

Przesunęła drżące palce po policzkach Fritza, jakby chciała wymazać prawdę, którą właśnie wypowiedziały jego usta. W oczach przyjaciela dostrzegła zmartwienie, co stłumiło jej radość.

– Co? – wychrypiała. – O co chodzi?

– On nie czuje się dobrze. – Fritz powoli pokręcił głową.

– Gdzie on jest? – spytała ostro.

– Vhal, nie możesz. – Mocniej złapał ją za ramiona.

– Gdzie on jest? – Nie mogła oddychać. Nagle zabrakło jej powietrza i wiedziała, że jeśli nie znajdzie się u boku księcia, udusi się. – Muszę go zobaczyć.

– Nie możesz…

Nie chciała słuchać kolejnej odmowy. Poderwała się na równe nogi i wypadła z namiotu, zanim Fritz skończył. Całe jej ciało przeszywał ból, a szybkie ruchy sprawiły, że znów zakręciło jej się w głowie. Jednak to, co sobie uświadomiła, kiedy rozejrzała się wokół, stłumiło dolegliwości. Okopali się. Namioty zamaskowano, na drzewach ukrywali się łucznicy, granice obozu były starannie wyznaczone i patrolowane – żołnierze przygotowali się do dłuższego pobytu.

– Vhallo, proszę, musisz się znów położyć – błagał ją Fritz.

– Gdzie on jest? – Wyrwała rękę z uścisku mężczyzny, próbując się zorientować, w którym z namiotów najprawdo­podobniej przebywa następca tronu. Jej spojrzenie padło na ten, przed którym stało dwóch żołnierzy. Pobiegła w jego stronę.

Żołnierze poruszali się zbyt wolno, więc Vhalla niemal dostała się do środka.

Niemal.

Uderzyła całym ciałem w jednego z wartowników, który zastąpił jej drogę do wejścia. Zamrugała wstrząśnięta.

– Dajcie mi przejść – zażądała groźnym tonem.

– Mamy ścisłe rozkazy, zgodnie z którymi do środka mogą wejść jedynie cesarz, jego rodzina, kapłani i doradcy. – Żołnierzowi wyraźnie nie podobało się, że musi przekazać jej tę wiadomość. W każdym słowie brzmiała nuta współczucia.

– Dajcie mi przejść.

– Przykro mi, ale nie możemy. Mamy rozkazy.

Vhalla zdawała sobie sprawę, że żołnierz błaga ją, by zrozumiała. Rozumiała to doskonale. Rozumiała, że bez powodu utrzymywali ją z dala od Aldrika. Musiała zobaczyć swojego księcia – dopóki go nie zobaczy, nie był tak naprawdę żywy.

Zaparła się o ziemię i zacisnęła pięści. Jeszcze nie uzupełniła magii zużytej w walce poprzedzającej upadek. Poza tym jej ciało nadal się goiło, dlatego czuła się słaba, ale nie zamierzała tego po sobie pokazywać.

– Pozwólcie mi przejść albo…

– Albo co?

Poczuła, jak krew w jej żyłach tężeje. Odwróciła się powoli i stanęła twarzą w twarz z najpotężniejszym mężczyzną na świecie, cesarzem Solarisem. Ojciec Aldrika wpatrywał się w nią z ledwie skrywaną pogardą. Obwiniał ją o stan swojego syna. „Cóż, w końcu zgadzamy się w jakiejś kwestii”.

– Masz wrócić do swojego namiotu, Yarl – rozkazał.

Odetchnęła głęboko kilka razy. Wciąż była własnością korony. Należała do tego mężczyzny do chwili, aż da mu zwycięstwo na Północy. A jeśli ultimatum, które przedstawił jej przed kilkoma dniami, wciąż obowiązywało, jej wolność zależała również od zakończenia związku z jego synem – związku, który zaczął się przed prawie rokiem i uczynił z niej potajemną kochankę następcy tronu.

– Czy wyraziłem się niejasno? – Barczysty Południowiec zrobił kolejny krok do przodu.

Atmosfera była napięta i żołnierze za jej plecami wstrzymali oddech.

– Vhallo, obudziłaś się… To dobrze.

Dziewczyna odwróciła głowę i zobaczyła, jak klapa namiotu Aldrika opada za Elecią.

– Muszę ocenić twój stan. – Kobieta przeszła między żołnierzami i wzięła Vhallę pod ramię. Nigdy wcześniej nie dotknęła jej w taki sposób z własnej inicjatywy. – Chodź.

Rozkaz w głosie uzdrowicielki w końcu skłonił dziewczynę do posłuszeństwa. Dała się zaprowadzić z powrotem do namiotu, który opuściła przed chwilą. Ale przez cały czas wyzywająco patrzyła cesarzowi w oczy. Nie mógł utrzymać Aldrika z dala od niej, dopóki żyła.

– Wejdź – mruknęła Elecia i właściwie wepchnęła ją do namiotu, gdzie dziewczyna niemal zderzyła się z Fritzem.

– Co jest z tobą nie w porządku? – Vhalla zamrugała, wpatrując się we wściekłą kobietę, jakże różną od zatroskanej kapłanki, która przed chwilą przeprowadziła ją przez obóz.

– A co jest nie w porządkuz tobą? – wysyczała Elecia w odpowiedzi i uklękła przed nią. – W czasie upadku straciłaś resztki inteligencji? To nie pora, żeby wystawiać cierpliwość cesarza na próbę.

– Gówno mnie obchodzi…

Fritz gwałtownie zacisnął dłoń na ustach przyjaciółki, powstrzymując ją przed wypowiedzeniem zdradzieckich słów.

– Może spróbujmy się uspokoić, dobrze? – Wyciągnął drugą rękę w stronę Elecii.

Vhalla piorunowała kobietę wzrokiem. Wciąż nie była pewna, czy krewna Aldrika jest jej przyjaciółką, czy wrogiem. Ból i gniew w spojrzeniu Elecii świadczyły, że ona sama również nie wie, co sądzić o tej relacji.

– Jak się czuje Aldrik? – Vhalla spytała o jedyną rzecz, którą mogły swobodnie omówić.

– Nie. – Kobieta pokręciła głową. – To ja zadaję pytania.

– Proszę?

Elecii udało się wytrącić Vhallę z równowagi i natychmiast to wykorzystała.

– W jaki sposób ciebie i mojego kuzyna połączyła Więź?

Ze wszystkich pytań, jakich mogłaby się spodziewać, tego jednego nie przeczuwała. Zaskoczenie sprawiło, że zaczęła się jąkać.

– S-skąd?

– Mogłam przewidzieć, żety mi nie powiesz – zaszydziła Elecia. – Ale on? – Zaczęła szarpać swoje gęste loki, wyraźnie przepełniły ją wątpliwości. Szybko jednak odzyskała równowagę i zmieniła to uczucie we wściekłość. – Co mu zrobiłaś? Czym mu zagroziłaś, żeby zmusić go do zachowania tajemnicy?

– Jak śmiesz! – Vhalla miała ochotę wydrapać jej przepełnione oskarżeniem oczy. Pragnęła ją rozszarpać. – Jeśli myślisz, że zrobiłabym cokolwiek, by go skrzywdzić… – Czuła tak ogromną złość, że z trudem złożyła zdanie.

– Obie przestańcie! – Fritz nigdy nie brzmiał tak stanowczo, więc jego nagły wtręt zaskoczył obie kobiety. – Nie jesteście wrogami, walczycie po tej samej stronie.

Vhalla popatrzyła gniewnie na Elecię, która odpowiedziała jej tym samym.

– Elecio, wiesz, że Vhal nie skrzywdziłaby Aldrika. – Fritz odwrócił się do przyjaciółki. – A ty, Vhal, musisz wiedzieć, że Elecia bardzo się martwiła, i o księcia, i o ciebie.

Starsza kobieta wbiła wściekłe spojrzenie w kąt namiotu, wyraźnie sfrustrowana, że chłopak ją zdradził.

– Skąd wiedziałaś? – Vhalla przełknęła wcześniejszą irytację.

– Nie wiedziałabym, gdybym nie uzdrawiała was obojga. Większość kapłanów czy czarodziejów by się nie ­zorientowała. – ­Elecia nigdy nie przegapiała okazji do chełpienia się. – Ale spostrzegłam, że w miarę jak wracałaś do zdrowia, jego stan również się poprawiał. A kiedy przyjrzałam mu się uważnie magicznym wzrokiem, dostrzegłam, że jego magia jestinna. Zauważyłam to już w Skrzyżowaniu Dróg, kiedy go uzdrawiałam, ale sądziłam, że to wpływ trucizny. Jego moc to maskowała, kiedy był w pełni sił, dlatego nie miałam pewności, dopóki Fritz nie potwierdził.

Vhalla spiorunowała przyjaciela wzrokiem, a on nagle ogromnie zainteresował się brudem pod paznokciami.

– Jak do tego doszło? – Niszcząca Ziemię odetchnęła głęboko. – Wiem, że nie na przełęczy. To głębsze połączenie, starsze i stabilniejsze.

Dziewczyna westchnęła i przetarła oczy dłonią. Chciała zobaczyć Aldrika. Ale jeśli to było niemożliwe, od Elecii mogła się dowiedzieć, w jakim jest stanie. A skoro aby poznać prawdę, musiała najpierw ugłaskać irytującą szlachetnie urodzoną, zamierzała to zrobić.

– To ja stworzyłam Więź…

Fritz już znał tę historię. Przed kilkoma miesiącami Vhalla zwierzyła się jemu i ich nieżyjącej przyjaciółce Larel. Ale nie wyjawiła mu wszystkich szczegółów, więc słuchał z zainteresowaniem. W oczach Elecii malował się sceptycyzm, jakby nie do końca wierzyła w historię uczennicy z biblioteki tworzącej magiczne naczynia, dzięki którym nawiązała Więź z następcą tronu i przy okazji ocaliła mu życie.

Kiedy zaczęła mówić, nie umiała przestać. Tygodnie i miesiące wylewały się z jej ust, opowiedziała o wszystkim. O Więzi, Nocy Ognia i Wichru, jak wraz z Aldrikiem wzmocnili Więź za sprawą Złączenia, tak że jego magia nie mogła już zrobić jej krzywdy. Odsłoniła to wszystko przed nimi. Długo ukrywała te tajemnice, a teraz wyjawiała je im dwojgu, tylko po to, by odzyskać zaufanie jedynej osoby, która mogła potwierdzić, że Aldrik żyje.

Kiedy Vhalla skończyła, Elecia uniosła kciuk do ust i z namysłem przygryzła paznokieć.

– Cóż, to wiele wyjaśnia – mruknęła.

– Powiedz mi teraz – powtórzyła łagodnie Vhalla – jak się czuje Aldrik.

– Kiepsko. – Kobieta pokręciła głową.

Vhalla dostrzegła jej przygarbienie świadczące o zmęczeniu i przygotowała się na najgorsze.

– Nie powinien żyć. – Elecia westchnęła ciężko. – Ale teraz rozumiem, dlaczego żyje. Jak powiedziałam, wasza Więź jest bardzo silna. Nigdy wcześniej nie widziałam czegoś takiego, ale też nie mam dużego doświadczenia z Więziami… Tak czy inaczej, nie wątpię, że to ty utrzymujesz go przy życiu.

– Co takiego? – Ulgę zastąpiła nowa obawa.

– Ponieważ to ty stworzyłaś Więź, twoja magia służy jako kotwica. Mówiłam ci, że w miarę jak wracałaś do zdrowia, jego stan też się poprawiał. Im silniejsza byłaś, tym więcej mogłaś dać…

– Czyli nic mu nie będzie? – przerwała Vhalla, zbyt przejęta, by pozwolić jej dokończyć.

– Tego nie powiedziałam. – Słowa kobiety były jak nóż wbity w pierś dziewczyny.

– Ale… ale j-ja czuję się lepiej – wyjąkała.

– Wcale nie. – Elecia nie próbowała jej oszczędzać. – Ledwie wyzdrowiałaś, a podtrzymywanie go przy życiu sprawiło, że byłaś nieprzytomna co najmniej dzień dłużej, niż wymagało tego twoje ciało. Jedna osoba nie może utrzymywać dwóch, nie jesteś na to dość silna.

– Nic mu nie będzie. – Vhalla nie chciała uwierzyć w nic innego.

– Nie widziałaś go! Robię wszystko, co mogę, ale kończą nam się zapasy. On jest słaby i gaśnie… w najlepszym wypadku ustabilizowałam jego stan. Ale się nie budzi. Stracił wiele krwi, a rana głowy jest poważna. – Kapłański spokój Elecii zaczął pękać pod naciskiem prawdy. – Nie wiem, czy kiedy się obudzi, wciąż będzie Aldrikiem.

Zapadła cisza, bo wszyscy przetrawiali te słowa. Vhalla zacisnęła dłoń na koszuli. Świat był okrutny,zbyt okrutny.

– Nie – szepnęła. Nie chciała uwierzyć, że Bogowie pozwolili mu przeżyć tylko po to, by patrzyła na jego śmierć albo by powrócił jako inny człowiek. – Jakie są plany?

Nie trzeba było specjalisty od wojskowości, by wiedzieć, że leżenie bez ruchu w sercu terytorium wroga nie jest dobrym pomysłem.

– Jeszcze nie wiem. Kiedy ostatni raz miałam jakieś wieści, cesarz wciąż omawiał to z majorami. Nic mi nie mówi. – W głosie Elecii brzmiała szczera uraza.

Vhalla od dawna nie myślała tak szybko. Czuła, jakby po raz kolejny przetwarzała wszystkie informacje zawarte w Cesarskiej Bibliotece. Myśli wirowały w jej głowie, skupione na jednym instynkcie – ocalić mężczyznę, którego kocha.

– Czego potrzebujesz, żeby go uratować?

– Więcej medykamentów, czystych bandaży, prawdziwego pożywienia… nawet jeśli muszę na siłę wciskać mu je do gard­ła… miejsca, w którym mógłby odpocząć i nie bylibyśmy ciągle atakowani. – Nie powiedziała niczego, czego Vhalla już by się nie domyślała.

– Stolica Północy, Soricium. – Dziewczyna wiedziała, że armia przed miesiącami rozpoczęła oblężenie. Była to jedna z pierwszych rzeczy, którą ogłosił cesarz po powrocie do stolicy Cesarstwa, zanim zasłynęła jako Krocząca z Wiatrem.

Elecia pokiwała głową.

– Ale właśnie na tym polega problem. Nie możemy go przenieść w takim stanie, musi być bardziej stabilny. Kiedy będziemy go przenosić, nie wystarczy nam żołnierzy, by powstrzymywać ataki, bo będziemy poruszać się powoli.

– W takim razie musimy sprowadzić tu lepsze medykamenty, żeby go uzdrowić, i więcej żołnierzy, by go chronili, podczas przenoszenia. – Vhalla myślała na głos.

– Jaki masz pomysł? – Fritz w końcu zauważył wyraz jej ­twarzy.

– Ktoś musi przekazać wiadomość. – Nie wiedziała, czemu właściwie powiedziała „ktoś”. – Ile Aldrik ma czasu?

– Nie wiem, powinien być już martwy – stwierdziła ponuro Elecia.

– Ile ma czasu? – powtórzyła.

– Bez medykamentów… może tydzień? – Słowa były wyrokiem śmierci i wszyscy o tym wiedzieli.

– A od Soricium dzieli nas tydzień marszu.

Żadne z jej towarzyszy nie poprawiło jej szacunków do­tyczących ich lokalizacji. Dobrze zapamiętała to, co powiedział cesarz, zanim wkroczyli na przełęcz. Zacisnęła dłonie w pięści.

– Pojadę.

– Co takiego? – Fritz się wzdrygnął. – Vhal, totydzień drogi przez terytorium wroga do miejsca, w którym nigdy nie byłaś!

– Nikt nie pojedzie szybciej ode mnie. – Skupiła się na Elecii, jakby cały jej plan zależał od aprobaty kobiety. – Mogę pomóc wierzchowcowi wiatrem. To tydzień dla żołnierzy, w tym piechoty, mnie zajmie to mniej niż połowę tego czasu.

– Niemożliwe. – Starsza kobieta pokręciła głową.

– Twoja wiara podnosi mnie na duchu – odparowała Vhalla. Wydawało się, że Elecię zaskoczył ostry ton jej głosu. – Pojadę i przyślę z powrotem najszybszych jeźdźców z medykamentami, a za nimi żołnierzy, których potrzebujecie.

– Dlaczego miałabym pochwalać misję samobójczą? – Niszcząca Ziemię zmarszczyła czoło. – Wiem, że to przede wszystkim ty utrzymujesz go przy życiu.

– Sama powiedziałaś, żeniemogę utrzymać go przy życiu. – Prawda była gorzkim eliksirem do przełknięcia. – Nasza Więź być może powstrzymała go przed upadkiem do krain Ojca. Ale nie uratuję go. Jeśli wyruszę,może umrę, a może on utraci to połączeniei może umrze. – Słowa raniły jej usta, kiedy je wypowiadała. – Ale jeśli nie wyruszę, umrze na pewno.

Elecia wahała się przez dłuższą chwilę.

– Nawet gdybym przymknęła oko na takie szaleństwo – nerwowo przygryzła paznokieć kciuka – nie ma szans, żeby cesarz pozwolił ci odejść. Nie wiem, czym go tak rozwścieczyłaś, ale nie zgodzi się, żebyś zniknęła mu z oczu.

– W takim razie wyruszę dziś w nocy, kiedy będzie spał.

– Mówisz poważnie? – Na twarzy uzdrowicielki pojawiło się nowe uczucie, które dziewczyna widziała tylko raz, po burzy piaskowej: szacunek.

– A co cesarz może zrobić? Wyśle za mną jeźdźców? – Uśmiechnęła się. Szaleństwo i desperacja tworzyły razem uspokajającą mieszaninę. – Który koń jest najszybszy?

– Baston – oparła Elecia właściwie bez namysłu.

– Baston? – Vhalla nie rozpoznała imienia wierzchowca.

– Należy do następcy tronu… ale ta bestia nie pozwoli, żeby ktokolwiek jej dotknął. Nie dała się nawet prowadzić. Po prostu posłusznie szła za koniem, przez którego grzbiet przerzucono Aldrika.

Vhalla wyrzuciła z myśli obraz mężczyzny – zakrwawionego, umierającego i bezceremonialnie przerzuconego przez koński grzbiet. Kiedy się obudzi, to będzie jedynie zły sen. Będzie bezpieczny i się obudzi.

– W takim razie pojadę na Bastonie.

– Wraz z rozumem straciłaś też słuch? – Kobieta przewróciła oczami. – Baston nie…

– Pozwoli, żebym go dosiadła.

Spokojna pewność w jej głosie zmusiła Elecię do zastanowienia. Krocząca z Wiatrem przejechała obok rumaka prawie całą długość kontynentu i miała w swoim wnętrzu część jego pana.

– Wyruszę po zmroku. Potrzebuję mapy, żeby znaleźć drogę.

– Będzie łatwiej, jeśli dam ci kompas. – Uzdrowicielka ­myślała na głos. – Soricium znajduje się dokładnie na północ stąd.

– Chwileczkę, ty się na to zgadzasz? – Fritz popatrzył na Niszczącą Ziemię i zamrugał, po czym przeniósł wzrok na przyjaciółkę. – Nie, Vhal, nie możesz.

– Co takiego? – Poczuła, że przyjaciel ją zdradził, i spiorunowała go wzrokiem.

– Nie, ja… myślałem, że ciebie też straciłem… a teraz nic ci nie jest… nie możesz odejść… – Jego głos przycichł do szeptu.

Vhalla uświadomiła sobie, że może i ujawniła się na przełęczy jako Krocząca z Wiatrem i utraciła przebranie Serien Leral, ale wciąż potrzebowała serca swojej drugiej tożsamości. Wykutego pośród stali i krwi emocjonalnego pancerza, który stworzyła dla siebie jako Serien. Gdyby nie potrafiła go odnaleźć, nie udałoby jej się odejść.

– Fritz – szepnęła, wyciągnęła do niego ręce i przytuliła go mocno. Gdzieś głęboko obejmowała samą siebie, przytrzymywała tę dziewczynę, która wciąż niepohamowanie trzęsła się i płakała. – Będzie dobrze. Muszę to zrobić.

– Dlaczego? – Pociągnął nosem.

– Wiesz dlaczego. – Zaśmiała się cicho. – Kocham go.

– Miłość cię ogłupiła – wymamrotał przyjaciel w jej pierś.

Vhalla spojrzała Elecii w oczy i odpowiedziała:

– To prawda.

Kobieta patrzyła na nią spokojnym wzrokiem, jakby osądzała jej kolejne słowa.

– Ale jeśli mam się zachowywać głupio, to tylko z jego powodu. Za bardzo się w nim zakochałam, żeby teraz się poddać, żeby pozwolić mu odejść.

– Zmieniłaś się, Vhal. – Fritz przetarł oczy.

– Wiem. – Musiała to przyznać.

Resztę dnia spędziła z przyjacielem i opuściła go, obiecując, że będzie na niego czekać w Soricium. Oboje musieli w to uwierzyć. Fritz robił wrażenie spokojniejszego – zrezygnowanego – kiedy wieczorem uzdrowicielka przyszła po Vhallę.

– Dokąd idziemy? – szepnęła dziewczyna, gdy zorientowała się, do którego namiotu się kierują.

– Myślisz, że nie pozwoliłabym ci zobaczyć go przed odejściem? – Elecia popatrzyła na nią kątem oka, pieczętując przemianę ich dziwnego związku w przyjaźń.

– Jeśli cesarz się dowie… – Obejrzała się przez ramię, przypominając sobie wcześniejsze słowa kobiety.

– Nie dowie się.

Vhalla zrozumiała, skąd wzięła się pewność uzdrowicielki, kiedy zobaczyła strażników namiotu. Nosili czarne pancerze, co oznaczało, że są członkami ­Czarnego ­Legionu – czarodziejami. Nie przypominała ich sobie i nie znała ich imion, ale próbowała zapamiętać twarze, gdy bez słowa pozwolili jej przejść. To były twarze dobrych ludzi.

Samotny płomień, unoszący się nad umieszczonym w rogu metalowym dyskiem, nie zapewniał zbyt wiele światła. Był tak mały, że we wnętrzu przykrytego gałęziami namiotu panowała niemal całkowita ciemność. Atmosfera była przytłaczająca. Śmierdziało krwią, ciałem i śmiercią.

Na widok mężczyzny Vhalla padła na kolana i przycisnęła dłoń do ust, żeby nie krzyknąć z radością, z udręką.

Oczy Aldrika były zapuchnięte, a cała twarz posiniaczona. Przykrywała go sterta koców, ale od czasu do czasu jego ciało przeszywał dreszcz, jakby zimna. Oprócz powolnego podnoszenia się i opadania piersi była to jedyna oznaka, że żyje. Całe jego ciało pokrywała żółta gaza, poplamiona ropą. Najbardziej ze wszystkiego niepokoiła jednak duża rana w boku, z której nieustannie sączyła się krew.

Vhalla wyciągnęła rękę i mocno ścisnęła obandażowaną dłoń księcia. Jego prawa ręka, która pisała do niej listy, przeczesywała jej włosy, kiedy spała, obejmowała jej twarz, gdy ją całował. Cudowna dłoń pełna nieskończonych możliwości, która teraz bezwładnie wisiała w jej uścisku.

– Jak mogłaś mi to zrobić? – wychrypiała, próbując powstrzymać wyrywające się z piersi łkanie, które z pewnością obudziłoby obóz.

– Żeby ci pokazać – stwierdziła poważnie Elecia.

– Żebymniezłamać. – Vhalla raz jeszcze przeniosła wzrok na twarz księcia, a widok ten ciął ją jak niewidzialny miecz od gardła po brzuch. Cała siła, którą udało jej się zebrać, zniknęła. Jego bliskość roztopiła zdecydowanie. Nie mogła teraz go opuścić.Niemogła.

– Żeby pokazać ci, że jeśli tego nie zrobisz, onumrze – szepnęła kobieta. – Twój pomysł jest szalony i najpewniej zabije was oboje. Aldrik byłby na mnie zły, że ci w tym pomagam. Ale jego życie jest dla mnie o wiele cenniejsze niż twoje.

Dziewczyna zaśmiała się cicho.

– Łączy nas więcej, niż sądziłyśmy. – Uśmiechnęła się i w odpowiedzi dostała blady uśmiech.

– Dotrzymam swojej części umowy, utrzymam go przy życiu przez co najmniej siedem dni. Daję słowo – przysięgła Elecia.

– To nie będzie trwało tak długo. – Vhalla wpatrywała się w księcia, jej serce wypełniała bolesna tęsknota. Łagodnie objęła jego policzek, ale Aldrik się nie poruszył. – Będę wiatrem.

– Proszę. – Uzdrowicielka wyciągnęła kilka kartek. – Tego potrzebuję od pierwszych jeźdźców i głównych sił za nimi. Oddaj to głównemu majorowi Jaxowi, nikomu innemu.

Vhalla rozpoznała imię dowódcy Czarnego Legionu i przyjęła pergamin oraz kompas.

– Jax zatroszczy się o Aldrika. Ufam mu.

Pewność w głosie Elecii sprawiła, że Vhalla zwróciła uwagę na tego mężczyznę. Najwyraźniej udowodnił swoją wartość w oczach tej kobiety – kobiety, z którą Vhalla chciała ułożyć sobie stosunki.

Krocząca z Wiatrem raz jeszcze odwróciła się do nieprzytomnego księcia. Nie zamierzała wypowiedzieć złowróżbnego słowa „żegnaj”, zamiast tego pochyliła się i złożyła pocałunek na jego spierzchniętych, popękanych wargach. Elecia nie poruszyła się ani nie odezwała – jej milczenie dobitnie świadczyło o akceptacji związku Vhalli z następcą tronu.

Bastona trzymano na skraju obozu. Dziewczyna ruszyła w tamtą stronę w pełnej przerażenia ciszy. Miała w sobie kobietę, która była pewna siebie i kompetentna. Ta kobieta zamierzała ocalić księcia – ponownie – i podbić Północ. I stała w wyraźnej sprzeczności z dziewczyną, która pragnęła ukryć zasmuconą twarz przed światem, zwinąć się pod kocami Aldrika i pozostawić ich los Bogom. Czy przeżyliby, czyby umarli, byliby w tym razem.

Kiedy zbliżyła się do rumaka, nie zarżał ani nie tupnął. Wyciągnęła rękę, a wtedy spojrzał na nią wyczekująco. Położyła ją na wielkich chrapach Bastona – w porównaniu z nimi jej dłoń wydawała się malutka. Koń prychnął niecierpliwie. Vhalla wygięła wargi ze zrozumieniem – on również nie mógł się doczekać.

W nocnej ciszy zabrzmiał kobiecy szept:

– Nie widziałam, by pozwolił komukolwiek podejść tak blisko.

Vhalla i Elecia odwróciły się, przerażone, że zostały odkryte. Kilka kroków od nich stała major Reale, w rękach trzymała kolczugę i niedużą torbę. Nie odezwały się do niej.

– Myślisz, że możesz wyruszyć w takim stroju? – Major obrzuciła Vhallę uważnym spojrzeniem jednego oka. – Ci z Północy od razu cię zabiją.

– Dzięki temu jestem lżejsza. – Pozostała u boku Bastona, gotowa wskoczyć na jego grzbiet i odjechać, gdyby stojąca przed nią kobieta okazała się elementem pułapki.

– A nie wolałabyś mieć na sobie przynajmniej kolczugi, którą wykuł, żeby cię chronić?

Dłonie Vhalli znieruchomiały.

Major zaśmiała się głęboko, ale wciąż mówiła przyciszonym głosem:

– Myślisz, że nie dodaliśmy dwa do dwóch? Wszyscy jesteśmy lojalni wobec księcia, ale wątpię, by którekolwiek z nas zeskoczyło z urwiska dla kogokolwiek poza ukochanym. – Podeszła do Vhalli i podała jej kolczugę, którą Aldrik wykuł dla niej, zanim opuściła pałac.

– Skąd to macie? – szepnęła.

– Nasza fałszywa Krocząca z Wiatrem nosi twój pancerz – wyjaśniła Reale.

Dziewczyną wstrząsnęła informacja, że jedna z jej sobowtórek wciąż żyje.

– Spędziłam w Wieży sporo czasu… tak jak wielu ze starszych czarodziejów. Pomagałam szkolić Aldrika, kiedy był chłopcem.

Zaskoczenie sprawiło, że znieruchomiała. Zawsze dziwnie się czuła, myśląc o następcy tronu jako o kimś innym niż opanowany książę, którego poznała.

– Widziałam, jak dorasta. Widziałam jego dobre i złe chwile, kiedy był silny lub wcale nie tak silny, jak chciał, by myśleli inni. – Niebieskie oko major błyszczało szczerością. – Nigdy nie widziałam, by zachowywał się tak, jak to robi w twojej obecności, Vhallo Yarl. I mam dość oleju w głowie, by wiedzieć, że przypadkiem jesteś również naszą największą szansą na ocalenie jego życia.

Vhalla pokornie i bez słowa włożyła kolczugę. Wciąż idealnie na nią pasowała.

Kobieta podała jej torbę.

– Trochę jedzenia… nie martw się, nie obciąży cię zbytnio… i wiadomość ode mnie do majora Jaxa. – Kiedy Krocząca z Wiatrem spojrzała na nią pytająco, wyjaśniła: – Chcę, żeby było oczywiste, co zrobiłaś… i co robisz… dla naszego księcia.

Wkładając notatki Elecii i kompas do torby, Vhalla dostrzegła błysk srebra.

– I broń.

Dziewczyna wyjęła nieduży sztylet do rzucania, który kupiła z pomocą Daniela w Skrzyżowaniu Dróg. Uzdrowicielka pomogła jej zamocować pochwę na ręce.

– Dlaczego to robicie?

Chodziło o coś więcej niż miłość poddanej do księcia. Major Reale wiedziała, że jej pomoc w ucieczce Vhalli wzbudzi niezadowolenie cesarza.

– Bo niezależnie od tego, jak daleko odejdziemy, Wieża troszczy się o swoich.

Te słowa na chwilę uciszyły emocje szalejące w sercu dziewczyny. Żołnierze przed wejściem do namiotu, Elecia, a teraz major – nie miała pojęcia, jak wielu innych toczyło bój jako czarodzieje w świecie, który nie darzył ich sympatią. Zacisnęła pięści.

– A teraz ruszaj. – Reale szybko obejrzała się przez ramię. – Kiedy ten potwór zacznie dudnić kopytami, wszyscy się obudzą. Ale nie oglądaj się za siebie, Yarl, rozumiesz?

Pokiwała głową i wskoczyła na siodło Bastona. Miała wrażenie, że siedzi na grzbiecie olbrzyma. Rumak był wyższy niż niektórzy znani jej mężczyźni, a jego siła dodawała jej otuchy.

– Dotrzymaj słowa – szepnęła Elecia, cofając się.

– A ty swojego. – Spojrzała w te szmaragdowe oczy i w ten sposób przypieczętowały pakt mający na celu ocalenie życia księcia.

Dwie starsze kobiety szybko zniknęły wśród krzewów, pozostawiając ją samą. Vhalla chwyciła wodze, zbierając odwagę. Po raz ostatni obrzuciła spojrzeniem prowizoryczne schronienie, w którym spoczywał następca tronu. Jej serce pompowało ból i wyrzuty sumienia z piersi do żył i spostrzegła, jak szybko wypełniają jej ciało.

Spięła Bastona i poczuła, jak koń się chwieje, gdy popchnęła wiatr pod jego kopyta. Ale rumak był mądrym zwierzęciem, ufał jeźdźcowi, którego uważał za godnego, i szybko zaniósł ją poza obóz, w którym zaczął się zamęt, obok żołnierzy w czarnych pancerzach patrolujących okolicę i w mroczne nieznane.

Rozdział 2

Gęste korony drzew sprawiały, że księżycowy blask właściwie nie docierał na ziemię. Vhalla jechała prawie na oślep, byle dalej od obozu i w głąb ciemnej dżungli, a gałęzie drapały jej nogi przez ubranie. Szybko pozostawiła za sobą odgłosy budzących się żołnierzy Cesarstwa, ich echo zagłuszył szum poszycia po obu jej stronach.

Bicie jej serca rywalizowało z tętentem kopyt Bastona o miano najgłośniejszego dźwięku w lesie. To była albo najmądrzejsza, albo najgłupsza rzecz, jaką zrobiła w życiu. Przycisnęła się do grzbietu wierzchowca, chcąc uniknąć wyrzucenia z siodła przez jakiś nisko wiszący konar. Porzucała swoje obowiązki, ignorowała wolę cesarza – człowieka, do którego należała.

Dokonała wyboru, jedno nieposłuszeństwo po drugim. Od chwili, kiedy zmobilizowała oddziały na przełęczy, wyznaczyła granicę między sobą a cesarzem. Być może jej fizyczne istnienie należało do niego, ale nie był panem jej serca ani umysłu.

W głowie wciąż słyszała swój wyrok. Jeśli ucieknie, zginie z ręki Aldrika – ręki, która tak naprawdę nie mogła zrobić jej krzywdy ze względu na łączącą ich magiczną Więź. Vhalla mocno zacisnęła dłonie i otworzyła Kanał najszerzej, jak mogła. Albo odniesie sukces i przeżyją, albo jej się nie uda i oboje zginą. Innej możliwości nie było.

Nie martwiła się hałasem, jaki robił koń przedzierający się przez gęste zarośla. Przypominał grzmoty i trzęsienie ziemi. Byli jedynie smugą czerni w mroku nocy. Nikt nie mógł ich dogonić z wiatrem pod jego kopytami.

Wyciągnęła kompas z torby i zaczekała, aż znajdą się w plamie księżycowego blasku, by sprawdzić jego igłę. Potwierdziła, że kierują się prosto na północ. Skoro armia mogła dotrzeć do Soricium w ciągu tygodnia, jej zajmie to trzy dni. Pokręciła głową, nie zgadzając się sama ze sobą. Uda jej się w dwa.

Poczuła, jak nasienie wątpliwości, podlewane strachem, zaczyna zapuszczać korzenie w jej wnętrzu. Jeśli nie będzie dość szybka, jeśli Elecia nie dotrzyma przysięgi, Aldrik umrze. Pierwszy mężczyzna, którego naprawdę pokochała, umrze, a ona będzie oddalona od niego o wiele dni jazdy. „Umrze, a ja nawet się z nim nie pożegnam”.

Wypchnęła te zdradzieckie myśli z głowy.Nie! On przeżyje. Potwierdzało to każde uderzenie jej serca. Wyczuwała bicie jego serca przez ich Więź, uspokajającą odpowiedź na jej desperację. Złączenie wciąż trwało, Więź wciąż trwała, dzięki czemu Vhalla wiedziała, że on wciąż żyje.

Baston galopował przez wiele godzin. Wydawało się, że wcale się nie męczy, więc Vhalla mogła się poddać wyczerpaniu na jego grzbiecie i nie musiała się zatrzymywać. Patrzyła, jak konary wielkich drzew nad jej głową płoną w blasku wschodzącego słońca, a później ich barwa blaknie w świetle dnia. Nie ustawała.

Znów spięła konia i uderzyła wodzami o jego grzbiet. W ciągu dnia musieli się poruszać jeszcze szybciej. Byli zauważalni dwa razy bardziej, słyszalni i widoczni, więc musieli przegonić wszystkich potencjalnych wrogów.

Słońce minęło już zenit, kiedy drzewa zaczęły się przerzedzać i Vhalla z konieczności zwolniła. Wpatrywała się wstrząśnięta w wodę, która rozciągała się aż po horyzont, i w skalisty przylądek wbijający się w jej nieruchomą jak zwierciadło powierzchnię. Gorączkowo sprawdziła kompas, choć przez cały dzień obsesyjnie wpatrywała się w igłę i na pewno nie zabłądziła.

Czy to było wybrzeże? Słyszała opowieści o morzu. Obszarze wody tak ogromnym, że niepojętym. Marynarze opowiadali historie o niebezpieczeństwach, falach tak wysokich, że mogły zatopić statek, kiedy się o niego rozbiły, morskich potworach i piratach kryjących się na wyspach pomiędzy Cesarstwem a dzikim Kontynentem Półksiężyca. Niektórzy marynarze twierdzili nawet, że oprócz tego na świecie jest coś jeszcze, ale większość uważała to za niemożliwe.

Koń i jeździec byli śmiertelnikami i oboje musieli odpocząć. Falujące boki Bastona świadczyły o tym, że zbliża się do granic wytrzymałości. Vhalla zamrugała, aktywując swój magiczny wzrok.

Świat powstał wokół niej na nowo, drzewa i inne rośliny jawiły się jako szare cienie. Nie dostrzegła w pobliżu żadnego ruchu, ani Pospolitych, ani czarodziejów. Odważyła się wyjechać na skalistą plażę.

Zaprowadziła Bastona pod niewysoką skarpę, która biegła łukiem od lasu do niewielkiej zatoczki. Była dość duża, by koń i jeździec mogli się ukryć.

Kiedy zsunęła się z siodła, jej nogi prawie się pod nią ugięły z wyczerpania. Nawet jeśli wcześniej przejechała pół kontynentu, to, co robiła teraz, było zupełnie innym rodzajem jazdy. Uda miała obtarte i obolałe. Weszła do wody, która – jak miała nadzieję – okazała się chłodna i złagodziła ból.

I wtedy zorientowała się, że woda jest słodka. Morze, o którym czytała, było słone, nie pozwalało zaspokoić pragnienia. Ale – jak odkryła, zanurzając głowę pod powierzchnią – ta woda nadawała się do picia.

Dopiero ten słodki smak uświadomił Vhalli, jak bardzo była spragniona, i z trudem powstrzymywała się przed wypiciem zbyt wiele zbyt szybko. W czasie jazdy nie mogła pójść za potrzebą, a gdyby jej żołądek wypełniało za dużo płynu, zrobiłoby jej się niedobrze.

Znów uniosła głowę, żeby nie wypić jeszcze więcej, i wpatrzyła się w jaskrawoniebieskie niebo. Nie widziała go od ponad tygodnia i aż do tej chwili nie uświadamiała sobie, że jej serce za nim tęskniło.

Powłócząc mokrymi nogami, wróciła na plażę i osunęła się na nią obok Bastona. Twardy jak kamień emocjonalny pancerz Serien popękał i rozpadł się, pozostawiając Vhallę z uczuciem, że właśnie została wyrzucona na brzeg jeziora. W kącikach oczu zapiekły ją łzy.

Podciągnęła kolana do piersi i oparła czoło na mokrej wełnie. Zamiast rozmyślać o bólu, który wypełniał ją od tygodni – bólu śmierci Larel, przebywania tak daleko od wszystkich, których kochała, i wszystkiego, co znała, a teraz sytuacji Aldrika – rozmyślała o mapach i wszystkim, co kiedykolwiek czytała o Północy.

Zignorowała mrowienie warg, gdy przypominała sobie pocałunki tamtej nocy, zanim wkroczyli na Północ. Zamiast tego zastanawiała się, gdzie się znajduje, i doszła do wniosku, że to jezioro Io. Odepchnęła od siebie wspomnienie zatroskanego spojrzenia Fritza i próbowała wyrecytować wszystkie informacje na temat największego słodkiego jeziora na świecie.

Nie pamiętała, kiedy usnęła, ale gdy znów otworzyła oczy, słońce wisiało nisko na niebie. Minęło około trzech godzin. Vhalla skrzywiła się i rozprostowała zesztywniałe nogi. To musiało wystarczyć.

– Aldriku – szepnęła. – Wkrótce sprowadzę pomoc.

Ta deklaracja znów napełniła ją determinacją i dziewczyna powtarzała ją w myślach, zmuszając mięśnie do działania. ­„Aldrik, Aldrik, Aldrik”. Jego imię podkreślało każdy pełen udręki ruch, gdy starała się znów znaleźć rytm na grzbiecie Bastona. Zamierzała się delektować wszystkimi bólami, od ciała do serca. Nie polegała na lodowatym, kolczastym sercu Serien. Vhalla musiała zrobić to sama. Życie księcia zostanie ocalonejej ręką.

Pędziła na oślep przez resztę dnia. Koń omijał drzewa i niskie gałęzie lub pochylał się pod nimi. Złapał drugi oddech i znów pogalopował. Vhalla czuła, że jej Kanał wciąż jest słaby, ale wykorzystała tę magię, by umieścić wiatr pod jego kopytami. Ignorowała wewnętrzną debatę, czy korzystając z magii, odbiera Aldrikowi siłę. Żadne wyjście nie było dobre, więc skupiała się na poruszaniu naprzód.

Zapadł zmierzch, dzień przechodził w noc, a oczy Vhalli zaczęły się zamykać. Nie wyszła z upadku bez szwanku i wszystkie jej rany, nawet jeśli powierzchowne, otworzyły się ponownie i krwawiły. W końcu wyczerpanie ich obojga zmusiło ją do zwolnienia. Wolała jechać stępem albo kłusem, jeśli oznaczało to uniknięcie całkowitego zatrzymania. Godziny, które poświęciła na sen, już i tak bardzo jej ciążyły.

Mrugając z wyczerpania, próbowała znaleźć drogę. Korony drzew były tu szczególnie gęste, więc na dno lasu nie docierała ani odrobina światła. Odchyliła głowę do tyłu i próbowała ­znaleźć przerwę pośród gałęzi, by zobaczyć coś w blasku księżyca.

Jej serce przestało bić.

Wysoko nad sobą dostrzegła zasłaniające księżyc zarysy domów i kładek wybudowanych wśród konarów i wokół pni drzew. Kiedyś czytała o północnych miastach na niebie, jednak księgi wydawały jej się wtedy raczej wymysłem niż opisem rzeczywistości. Nawet teraz, gdy stała pod jednym z nich, nie mogła uwierzyć własnym oczom, patrząc na ogrom budynków wzniesionych wśród i wokół koron drzew.

Zwolniła Bastona do stępa i ostrożnie posuwała się do przodu. Odważyła się zamrugać i spojrzeć magicznym wzrokiem, a wtedy aż się zakrztusiła. Wysoko nad nią ciemne zarysy budynków wypełniał charakterystyczny blask ludzi. Nie kilku, ale wielu na każdym drzewie i w niemal każdej konstrukcji. W mroku nocy otaczali ją ze wszystkich stron.

Powoli włożyła kaptur kolczugi i ściągnęła wodze. Koń kroczył bardzo ostrożnie, praktycznie nie wydając dźwięku. Vhalla oddychała płytko, a jej serce biło gorączkowo.

Zanim wydostała się spod budynków, płuca paliły ją od wysiłku oddychania bardzo płytko mimo przepełniającej ją paniki. Ucieczka szła gładko do chwili, gdy Baston zarżał i potrząsnął łbem w reakcji na jej paniczne szarpanie za wodze. Brzęk uzdy odbił się głośnym echem, które nie chciało ucichnąć. I dotarło do uszu wszystkich ludzi na górze, którzy poruszyli się i rozpalili ognie.

Vhalla uderzyła wodzami i spięła konia, zmuszając go do cwału. Z góry dobiegały ją wrzaski budzących się wrogów.

W mroku nocy rozległy się ochrypłe i melodyjne okrzyki w języku, który brzmiał zupełnie obco. Nie musiała jednak rozumieć słów, by wiedzieć, że nie są przyjazne, więc przycisnęła się do grzbietu wierzchowca. Zaczerpnęła tchu, gdy usłyszała odgłos strzał dobywanych z kołczanów.

Brzęk naciąganych cięciw sprawił, że dostała gęsiej skórki. Kolejny krzyk, jedno słowo, i strzały wzniosły się w powietrze, by spaść na nią gradem śmierci. Choć Vhalla była pewna, że kolczuga ją ochroni, koń nie miał żadnego pancerza, a gdyby zginął, ona również byłaby martwa. Przekręciła się w siodle i machnęła ręką w powietrzu. Ściana wiatru sprawiła, że strzały poleciały niegroźnie na boki.

Łucznicy krzyknęli, zaniepokojeni, że udało jej się ruszyć dalej bez szwanku.

Drugi atak nadszedł jeszcze szybciej, zwiększając frustrację Vhalli. Musiała się znaleźć poza ich zasięgiem. Nad jej głową i za nią zapłonęły kolejne światła, rzucając słaby blask na ziemię i ukazując granice powietrznego miasta. Dziewczyna musiała postawić całe życie na nadzieję, że kiedy znajdzie się poza nim, nie dogonią jej.

Strzały po raz kolejny pomknęły w powietrze. Przekręciła się, odpychając całą masę. Spodziewała się wezwania do kolejnego ataku, jednak to, co usłyszała, było jeszcze bardziej przygnębiające. Dwa słowa, wypowiedziane przez kogoś z mocnym akcentem języka południowego wspólnego:

– DemonWiatru!

Stała się ich zwierzyną. Od drugiej strony miasta dobiegł ją dudniący tętent kopyt.

Wyjechała poza osadę i zanurzyła się w ciemności. Poprzedniego dnia nawet przez chwilę nie przejmowałaby się tymi jeźdźcami, bo Baston mógł przegonić każdego zwykłego konia, a z jej wiatrem pod kopytami był szybszy niż grom na niebie. Ale jechał forsownie i miał niewiele czasu na odpoczynek.

Zmieniła wzrok i obejrzała się przez ramię. W pewnej odległości dostrzegła wrogów, którzy nieubłaganie podążali jej śladem.

Pocąc się, dysząc ciężko i ściskając wodze pobielałymi dłońmi, wepchnęła całą energię w wiatr za sobą i wierzchowcem. Więcej – oboje musieli dać z siebie więcej. Pochłonięta ślepą determinacją, niemal przegapiła świst strzały.

Uniosła dłoń i powstrzymała pocisk w locie, po czym zacisnęła pięść i wyrzuciła rękę do tyłu. Strzała zawróciła i pospieszyła w stronę tego, który ją wypuścił. Vhalla patrzyła, jak kieruje się prosto w oko mężczyzny z Północy, tego, w którego wymierzyła palec. Osunął się w siodle, a później z niego spadł. Przełknęła ślinę i znów spojrzała przed siebie, gdy okrzyki pozostałych zabrzmiały głośniej.

Oczy. Zamierzała atakować wyłącznie oczy. Nie mogła sobie pozwolić na ryzyko sprawdzania, który z przeciwników był Niszczącym Ziemię o kamiennej skórze – nie miała wielu szans. Kolejny mężczyzna uniósł łuk, czekając na okazję.

Baston już ciężko dyszał i wiedziała, że musi zgubić pogoń. Czworo wojowników za nią jechało na świeżych wierzchowcach i było wyspanych. Odwróciła się i wymierzyła palec. Kiedy przesunęła dłonią w górę, z kołczanu drugiego łucznika wyrwała się strzała. Ze skupieniem prawdziwego zabójcy Vhalla przekręciła nadgarstek i posłała ją prosto w oko niczego niespodziewającego się mężczyzny.

Jeden z pozostałej dwójki jeźdźców został nieco z tyłu, gdy lawirowali między drzewami, a jego towarzyszka nadal jechała naprzód. Kiedy mężczyzna skręcił w bok, Vhalla zorientowała się, że próbują ją oskrzydlić. Złapała za sztylet przymocowany do nadgarstka i rzuciła nim prosto w jego oko.

W tym czasie wojowniczka z Północy dogoniła ją i Bastona, uniosła zakrzywioną klingę i zaczęła ciąć zad zwierzęcia. Vhalla machnęła drugą ręką i kobieta wyleciała z siodła. To nie był zbieg okoliczności, że w czasie upadku jej własne ostrze przecięło jej gardło.

Krocząca z Wiatrem wyczekująco wyciągnęła rękę i po chwili odzyskała swój sztylet. Wytarła krew o spodnie, szybko schowała broń do pochwy i znów złapała wodze. Powstrzymała przynaglający okrzyk – krzyczenie na konia nie zmusiłoby go do szybszej jazdy, tylko zdradziłoby ich pozycję.

Zacisnęła wargi, zmuszając się do zapanowania nad sobą. To nie byli pierwsi ludzie, których zabiła. Zabijała w Noc Ognia i Wichru, zabiła mężczyznę, który zamordował Larel, i zabijała gołymi rękami na przełęczy.

Jednak aż do szpiku kości przeszywało ją poczucie, że pogodziła się z tym, co musiała robić. Świadomość, że stała się zabójczynią. To, jak łatwo przychodziło jej zabijanie wrogów, bez myślenia o nich jak o ludziach, pokazało jej, jak daleko zaszła na ścieżce, którą nigdy nie pragnęła kroczyć. Byli jednostkami, wrogami, przeszkodami,aleniebyliludźmi.

Te myśli tak ją rozproszyły, że pierwszy atak z drzewa zupełnie ją zaskoczył. Niszczący Ziemię zeskoczył z wysokości i zamierzył się mieczem w stronę jej głowy. Vhalla w ostatniej chwili próbowała się uchylić, ale było za późno. Klinga ześlizgnęła się po jej kolczudze, ale siła ciosu sprawiła, że dziewczynie zrobiło się ciemno przed oczami i zadzwoniło jej w uszach.

Zamrugała, próbując odzyskać panowanie nad zmysłami, i popędziła Bastona naprzód, pozostawiając napastnika z tyłu. Niszczący Ziemię przeskakiwali z gałęzi na gałąź nad jej głową – wolni i nieustraszeni. Pędy ożywały, by znaleźć się w ich wyciągniętych rękach, co pozwalało im szybować w powietrzu. Kiedy pociągnęli lub szarpnęli, lina ratunkowa cofała się, owijała wokół gałęzi i unosiła ich wyżej.

Chciała być zadziwiona – może rzeczywiście tak by się poczuła, gdyby nie próbowali jej zabić. Kolejny ciął nisko, więc zsunęła się z siodła na bok, żeby uniknąć ciosu. Wyprostowała się i szybko znów dobyła sztyletu, kiedy trzeci rzucił się do ataku. Ostrze przecięło pęd, na którym wisiał Niszczący Ziemię.

Mężczyzna spadł z wysoka, a wtedy zdradziecki umysł Vhalli podsunął jej obraz innego ciała koziołkującego w powietrzu.

Z warknięciem zwróciła ostrze przeciwko kolejnemu wojownikowi, polegając na tej samej taktyce. Zamierzała im pokazać, dlaczego nie należy wisieć nad głową Kroczącej z Wiatrem. Następne ciało uderzyło o ziemię z mdlącym łoskotem i Vhalla pozostawiła je za sobą. Gestem dłoni przywołała ostrze.

Baston zwolnił, więc znów uderzyła go wodzami. Bestia po raz pierwszy nie posłuchała jej rozkazu i dziewczyna poczuła niepokój.

Pięciu wojowników wciąż skakało z drzewa na drzewo nad jej głową, gdy świt przeszedł we wczesny ranek. Zastanawiała się, czy czekają na właściwy moment, kiedy jeździec i wierzchowiec się zmęczą. Na ich miejscu zrobiłaby to samo. Jej koń drżał już z wysiłku.

Obecność wrogów zaczynała męczyć Vhallę, która obserwowała ich z zapartym tchem, czekając na kolejne natarcie. Minęła następna godzina i koń zwolnił do stępa. Spodziewała się, że w tej chwili zaatakują. Ale wojownicy podążali za nią nieustępliwie, przeskakując z gałęzi na gałąź, a każda z nich uginała się, by przyjąć ich stopy i dłonie.

Bawili się nią, jak kot myszą.

Pościg zmienił się w grę, grę o to, kto zmęczy się jako pierwszy. Kto popełni pierwszy błąd, który doprowadzi do śmierci.

Vhalla powoli sięgnęła do torby na biodrze – żadnych zmian na górze. Poświęciła chwilę, by spojrzeć na kompas, i z ulgą stwierdziła, że wciąż kieruje się we właściwą stronę.

Około południa musiał zostać wydany bezgłośny rozkaz, bo poszycie lasu zaczęło się zaciskać wokół niej, prześlizgując się w jej stronę, jakby zarośla były żywe. Vhalla znów uderzyła wodzami w koński grzbiet, a wierzchowiec na całe szczęście wypełnił rozkaz. Sięgnęła głęboko do swoich rezerw, a gdy Baston zaczął galopować, umieściła wiatr pod jego kopytami.

„Może jeszcze ich przegonię”.

Jej nadzieja została zniweczona przez ostry jak włócznia korzeń, który wysunął się z ziemi. Koń zarżał przeraźliwie i zadrżał, nadziany na drewnianą pikę. Vhalla krzyknęła, a jej nadzieje umarły na widok parującej krwi rumaka zalewającej ziemię.

Na tę chwilę czekali jej wrogowie – usłyszała, jak wszyscy razem opadają z góry. Odwróciła się i wydobyła stopę ze strzemienia, po czym sięgnęła dłonią do nadgarstka po jedyną broń, jaką miała przy sobie. Rzuciła sztylet, jednocześnie zsuwając się do tyłu z boku Bastona. Ostrze zatoczyło szeroki łuk, przecięło pierwsze pnącze w całości, a drugie częściowo, zanim cofający się pęd wygiął je i złamał. Ale wykonało swoje zadanie i obaj przeciwnicy spadli.

Vhalla przetoczyła się i usłyszała na skraju umysłu delikatne, słabe dudnienie. Bicie serca mężczyzny, którego próbowała ocalić, a który chronił ją na swój sposób mimo odległości i własnych obrażeń.

Jeden z wrogów cofnął się na górę, ale dwaj wylądowali obok niej. Baston wciąż uderzał kopytami w ziemię, próbując się uwolnić od kolca, który powoli go zabijał.

– Demon Wiatru – warknął mężczyzna, unosząc miecz do jej brody.

Drugi z przeciwników znajdował się za jej plecami. Pozwolił jej usiąść, co było jego pierwszym błędem. Warknął w jej stronę kilka słów w języku, którego nie rozumiała, a Vhalla wykorzystała tę okazję, by przekręcić dłoń i magicznie wyrwać mu miecz z ręki. Odwróciła głowę i patrzyła, jak klinga przebija oko wojownika za jej plecami.

Pierwszy napastnik kopnął ją w skroń, a wtedy przetoczyła się, unikając miecza drugiego mężczyzny, tak że ostrze ugrzęz­ło w ziemi obok niej. Chwyciła broń tkwiącą w twarzy zabitego i podniosła się na niepewnych nogach. Przeciwnik okrążył ją ostrożnie i wydawało się, że gdy na niego patrzyła, las wstrzymuje oddech.

Napięcie narastało, aż pękło.

Vhalla zrobiła wypad i pozwoliła, by mężczyzna ją rozbroił. Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech fałszywego zwycięstwa, a wtedy dziewczyna zacisnęła mu dłoń na ustach. Jego twarz wybuchła, Vhalla zaś krzyknęła z bólu, wpychając resztki swojej mocy w jego gardło i na zewnątrz. Zalana krwią, drżąca, zwróciła oczy w stronę nieba.

– Uciekaj! – krzyknęła. – Uciekaj albo spotka cię taki sam los, jaki spotkał twoich przyjaciół.

Ostatni wojownik unosił się wśród drzew nad jej głową. Nie miała pojęcia, czy rozumiał jej słowa, ale wiedziała, co zobaczył.

– Uciekaj szybko, bo będziesz musiał przegonić wiatr!

Zacisnęła pięści i wyprostowała się, na ile mogła. Pokrywająca ją krew zabitego była niczym barwy wojenne. Musiała robić przerażające wrażenie, bo ostatni z pościgu zdecydował się na taktyczny odwrót.

Odprowadzała go wzrokiem. Widziała, jak drzewa na drodze jego ucieczki pochylają się i kołyszą. Nie była naiwna, już nie. Wiedziała, że wojownik odejdzie, a później powróci z większą liczbą mężczyzn i kobiet. Większą, niż mogła pokonać.

Jedna rzecz powstrzymała ją przed ruszeniem dalej. Złapała miecz któregoś z zabitych wrogów, zacisnęła zęby i przesunęła ostrzem po gardle Bastona. Koń miał w sobie więcej krwi, niż się spodziewała – jej dłonie pokryła czerwień. Wpatrywała się w szlachetnego rumaka księcia Aldrika. Zasługiwał na szybką śmierć, lepszą niż wicie się w agonii. Zaczynała podejrzewać, że ona sama może nie mieć tyle szczęścia.

Sprawdziła zawartość torby, przerzucając dokumenty zakrwawionymi palcami. Wszystkie były na miejscu. Z kompasem w dłoni ruszyła naprzód na drżących nogach. Potykała się o korzenie i przewracała. Po godzinie po raz pierwszy nie miała siły się podnieść. Ziemia i krew mieszały się z bezradnością, gdy dotarło do niej, że rzeczywiście może umrzeć.

Przed jej oczami pojawił się obraz Aldrika, rannego i leżącego bez ruchu. Zaklęła. „Elecia miała rację, że pozwoliła mi go zobaczyć”. Z grymasem szalonej determinacji znów podniosła się na nogi.

Cieszyła się bólem. Zamierzała odkupić życie księcia od Bogów, choćby za cenę własnego ciała, jeśli okaże się to konieczne. Okrutni i niesprawiedliwi Bogowie, nieustannie żądający. Spodziewałaby się raczej, że dwoje kochanków rozdzielonych na zawsze, takich jak Matka i Ojciec, będzie miało więcej litości dla jej udręki.

Dzień mijał, nadeszło późne popołudnie, a jej ciało bolało tak bardzo, że wydawało się odrętwiałe. Stopy z początku mrowiły, ale teraz ciągnęła je po ziemi jak kamienie. Była spragniona, była zmęczona i była głodna. Włosy lepiły jej się do zaschłej krwi na twarzy, ale nie miała dość sił, by ją otrzeć. Ubranie pod pancerzem było mokre od potu, a oddech płytki i słaby. Świat ograniczał się do jej lewej stopy, a później do prawej. Parła naprzód w stronę miejsca, w którym nigdy wcześniej nie była. I które mogło w ogóle nie istnieć.

Jakimś sposobem mimo wyczerpania do jej uszu dotarł szmer ruchu za plecami. Szept lasu, wskazujący, że jej śladem podążają ludzie. Ten, który uciekł, powrócił do leśnego miasta i jej wrogowie już posuwali się naprzód z posiłkami.

Odgłosy przybierały na sile, a słońce wisiało nisko na niebie. Marsz zmienił się w bieg i Vhalla uświadomiła sobie, że to już koniec, resztki jej sił. Kiedy jej stopy się zatrzymają, nie ruszą się przez dłuższy czas. A właściwie gdyby upadła, najpewniej już by się nie podniosła, bo wrogowie by ją doścignęli.

Szum drzew i ciągły tętent kopyt sugerowały, że przeciwnicy ją doganiali – i to szybko. Ból przeszywający jej ciało i poczucie jałowości misji sprawiły, że krzyknęła. I nagle przebiła się przez sztuczną krawędź lasu na krąg poczerniałej ziemi.

Zachód słońca był boleśnie jasny w porównaniu z półmrokiem dżungli i dziewczyna zamrugała zdezorientowana, gdy po jej prawej zabrzmiał róg. Był to znajomy odgłos, który znów obudził w niej nadzieję. Odwróciła się i zobaczyła dwóch jeźdźców kierujących się w jej stronę.

Wystarczyło krótkie spojrzenie, by poczuła ulgę. Osunęła się na kolana, kiedy podjechali bliżej, i dostrzegła, że pancerz jednego z nich wykuto z czarnej stali. Patrzyła na członka Czarnego Legionu i cesarskiego żołnierza.

Żołnierz zsiadł z konia i płynnym ruchem dobył wąskiego rapiera. Vhalla zamrugała oszołomiona. Mężczyzna miał mocną szczękę, ostre rysy twarzy i proste czarne włosy założone za uszy. Wyglądał tak znajomo, że przypominało to patrzenie na ducha.

– Kim jesteś? – Przyłożył sztych miecza do jej brody i wszelkie podobieństwo do następcy tronu zniknęło, kiedy wpatrzyła się w jego błękitne oczy.

– Główny major Jax – wychrypiała. – Muszę… dotrzeć do głównego majora Jaxa.

– Kim jesteś? – spytał ostro drugi przybyły, Niosący Ogień.

– Muszę dotrzeć do… głównego majora Jaxa. – Odepchnęła się od ziemi, ignorując miecz przy szyi.

Ku jej zaskoczeniu mężczyzna pozwolił jej wstać. Milczał. Wzrok dziewczyny padł na jego dłoń – rękawica była pozłacana.