Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Najpiękniejsze święta są podobno w górach. Nawet jeśli gwiazdka zapowiada się zielona i wciąż nie spadł ani jeden płatek śniegu.
W rodzinie Skalskich to ma być wyjątkowy czas. Dziadek Ignacy, powszechnie lubiany, pełen energii senior rodu, ma hucznie obchodzić dziewięćdziesiąte urodziny. Wszyscy się cieszą, wszyscy jego najbliżsi. Celebrują święta zgodnie z tradycjami. Ich stary, piękny dom jest do tego stworzony.
Ale ludzie nie zawsze są tymi, za których się podają. A dawne tajemnice, choć zapomniane, w każdej chwili mogą wyjść na jaw.
W małej miejscowości ma się odbyć koncert. Przybędzie nieco już zapomniana gwiazda lat osiemdziesiątych i kilku młodych muzyków. Jeden z nich zaprzyjaźni się z Lidią, wnuczką Ignacego. Obcy człowiek z daleka, a jednak niektórym wydaje się dziwnie znajomy. Innych złości, choć nic złego nie zrobił.
Czy uda się uratować się święta? Czy można kochać rodzinę, która nie jest taka jak sądziliśmy? O wiele mniej idealna? A może tak naprawdę wcale nie ma tej miłości z obrazka? Jest tylko zwyczajna, prawdziwa, czasem trochę dziurawa.
Opowieść o tajemnicach rodzinnych, życiowych błędach i przebaczeniu, na które pod choinką zawsze warto znaleźć trochę miejsca.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 311
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 7 godz. 15 min
Lektor: Kamilla Baar
Rozdział 1
Brakowało tylko śniegu. Zanosiło się na to, że Gwiazdka w tym roku będzie zielona. I wyjątkowo piękna.
Sonia Skalska właśnie zdała sobie sprawę, jaką jest szczęściarą. Ile osób może powiedzieć, że do pełnego szczęścia w życiu przydałoby im się tylko kilka centymetrów białego puchu? Bo poza tym wszystko, co ważne, już jest?
Sonia miała dom, o jakim zawsze marzyła, dobre, kochane dzieci, od lat tego samego męża. Szanowali się i lubili, wciąż buzowała w nich miłość. Sonia czuła się bezpieczna i kochana. Sądziła, że o swoich bliskich wie wszystko.
Boże Narodzenie to był jej ulubiony czas w roku. I nigdy się nie spodziewała, że to właśnie w Wigilię, przy pięknie zastawionym stole, siedząc wśród najbliższych, dozna takiego wstrząsu.
Kilka miesięcy wcześniej
Lidia Skalska obudziła się bezpieczna i szczęśliwa. Wśród dobrze znanych dźwięków i zapachów. Spała przy szeroko otwartym oknie, choć poranki stawały się coraz chłodniejsze. Uwielbiała jednak, kiedy delikatny wiatr ruszał firankami, a do środka wpadało orzeźwiające powietrze pełne zapachów z okolicznych łąk.
Gospodarstwo, na którym się wychowała, było ogromne, od najbliższych sąsiadów dzielił je spory kawałek. Czasem miała wrażenie, że tworzy ono odrębny świat. Powietrze przesycały zapachy ich własnych ziół, kwiatów, trawy, skoszonego siana. Pachniało inaczej o każdej porze roku. Lidia wiedziała, że kiedy tylko otworzy drzwi pokoju, z dołu poczuje kolejny wyjątkowy aromat, jakim witane jest już tak niewiele osób na świecie. Świeżo upieczonego domowego chleba.
Mama zajmowała się tym od lat, co przy rodzinie z trójką dzieci wcale nie jest łatwym zadaniem. Nie tylko piekła chleby i prowadziła dom, lecz także robiła to z prawdziwym zamiłowaniem. Każdy bochenek ozdabiała ostrym nożykiem w specjalne wzorki. Starała się bardzo, mimo iż wiedziała, że dzieła jej rąk są wyjątkowo nietrwałe. Młodsi bracia Lidii podrośli i dla nich jeden bochenek świeżego chleba na śniadanie to wcale nie było dużo. Tata z dziadkiem też nie narzekali na brak apetytu. Chleb znikał w mgnieniu oka. A jednak mama zawsze pilnowała, żeby był nie tylko smaczny, lecz także piękny.
Jak otaczające dom góry.
Lidia uwielbiała swoje życie i to miejsce. Nie chciała nigdy stąd wyjeżdżać, lecz zostać, gospodarować tutaj jak jej rodzice. Niczego więcej nie potrzebowała. Ale tata uparł się, żeby poszła na studia i miała wybór. Zobaczyła, jak wygląda duże miasto, inny świat.
Ona nie potrzebowała wyboru! Dawno już go dokonała. Zgodziła się jednak. Spędzone w Krakowie miesiące nie zmieniły jej decyzji. Pożytek ze studiów był tylko taki, że po kolejnych tygodniach nauki z jeszcze większą radością wracała do domu na wakacje czy weekendy. Czasem nawet na jeden wieczór, choć podróż trochę trwała. Ale ciągnęło ją tutaj jak do ukochanego mężczyzny. Jak do najważniejszego miejsca w życiu.
Nie lubiła, kiedy lato dobiegało końca, jak teraz. Celebrowała każdą chwilę wolności.
Właśnie miała zamiar powoli otworzyć oczy i cieszyć się, że wciąż tutaj jest, bo zostały jej jeszcze ostatnie dwa tygodnie do rozpoczęcia zajęć. Przeciągnęła się z przyjemnością w łóżku. I wtedy zadzwonił telefon.
Ada. Najbliższa przyjaciółka.
Zaletą mieszkania całe życie w jednym miejscu, w którym rodziny zajmują od pokoleń wciąż te same domy, są niezwykle trwałe relacje, kiedy człowiek zna nie tylko pojedynczą osobę, lecz także wszystkich jego krewnych do kilku pokoleń wstecz. Na żywo lub z opowieści.
A gdyby nie znał, to uczynny dziadek wszystko mu dokładnie wytłumaczy. Kim jest ta dziewczynka. Kim byli jej rodzice, dziadkowie, jakie opowieści są z nimi związane. Lidia lubiła tego słuchać. Żałowała tylko, że dziadek Ignacy częściej opowiada o innych niż o sobie, właściwie o jego bliskich wiedziała najmniej. Ale może dziadkowi jego własne spokojne życie nie wydawało się aż tak fascynujące? Urodził się tutaj, całe lata pracował na gospodarstwie, i tyle.
Lidia bardzo go kochała.
– Cześć! Wstawaj! – usłyszała głos przyjaciółki, który całkowicie wyrwał ją z tego błogiego zamyślenia. – Mam dla ciebie takiego newsa, że usiądziesz, jak tylko wstaniesz.
– To może już zostanę od razu w łóżku – roześmiała się Lidia.
– Wiesz, że Mister Max przyjeżdża do nas na ten cały koncert? – zapytała Ada.
– Tak, jasne – odpowiedziała Lidia. – Gdyby się uchował w okolicy ktoś, kto jeszcze jakimś cudem nie wie, to burmistrz z pewnością osobiście by go poinformował o swoim flagowym projekcie. Wykosztował się, to fakt, ale przed wyborami kiełbasa wyborcza musi być. Wiem też, że gość pochodzi z Niemiec, ale ja go nie znam.
– Ja też – potwierdziła Ada. – Ale moja mama szaleje. Mówi, że całowali się z ojcem pierwszy raz przy jego piosence...
– Moi rodzice też mają mnóstwo wspomnień. – Lidia się uśmiechnęła. – Wczoraj przy kolacji o tym opowiadali. Trzeba będzie wygooglować człowieka...
– A daj spokój! – przerwała jej gwałtownie Ada. – To jakiś dinozaur, cud, że w ogóle jeszcze śpiewa. Nawet twój dziadek ma w związku z nim wspomnienia. Więc sama rozumiesz... Nie będziemy się staruszkami interesować... Jest lepszy news.
Lidia mimo woli się zaciekawiła. Sądziła, że o koncercie wie wszystko. W ich małej miejscowości rzadko zdarzały się takie duże imprezy. A cokolwiek Ada twierdziła o gwieździe wieczoru, Mister Max był to muzyk dość szeroko znany w wielu krajach. W latach dziewięćdziesiątych robił wielką karierę. Ludzie ciągle o tym mówili. Zaprzyjaźniony z rodziną Skalskich burmistrz nie uznawał ostatnio żadnych innych tematów.
– Słuchaj. – Ada podkręcała jej ciekawość, choć Lidia już i tak czekała w napięciu. – Razem z nim przyjeżdża młody boysband! – zawołała z zachwytem. – Trzech superprzystojnych chłopaków. Wszyscy śpiewają i tańczą. Mówię ci, czad!
– Cieszę się. – Lidia przyjęła to ze spokojem. – Dla młodszych osób też będzie jakaś atrakcja.
– Dla nas! – emocjonowała się Ada. – Dla nas! – powtórzyła takim tonem, jakby ci muzycy specjalnie w tym celu przyjeżdżali, by dwóm przyjaciółkom z końca świata zrobić przyjemność. – Chłopaki pewnie zaczynali w garażu i powoli przecierają się w świecie – opowiadała szybko. – Ale ja nie o tym. W hotelu będą potrzebowali dodatkowych kelnerek, zjedzie się dużo ludzi. I... – zrobiła efektowną pauzę – ...załatwiłam ci pracę!
– Ty to się wszędzie wkręcisz. – Lidia się roześmiała. – Jak to zrobiłaś? Przecież żadna z nas nie jest kelnerką!
– Może nie – przyznała przyjaciółka. – Za to jesteśmy mądre, ładne, inteligentne – wyliczała z entuzjazmem – więc sobie poradzimy! – zakończyła energicznie.
Lidia oczyma wyobraźni widziała, jak podskakuje jej ruda grzywka, a oczy błyszczą. Ada miała wiele marzeń i w każde angażowała się całą sobą.
– Niesamowita jesteś, że nas przyjęli – powiedziała.
– Znają mnie tutaj, wiedzą, że sobie poradzę. Ciebie też znają i wiedzą również, że i ty sobie poradzisz, więc mamy robotę.
Lidia w sumie się ucieszyła. Pieniądze były czymś, co w ich dużej rodzinie zawsze się okazywało potrzebne. Nie zamierzała zmarnować okazji, by sobie dorobić przed wyjazdem na kolejny, ostatni już rok studiów.
– No więc, planuję poznać tych chłopaków – opowiadała dalej Ada. – Może któryś będzie moją życiową szansą? – dodała rozmarzonym tonem. – Zobaczysz, kiedyś nie będę musiała wcale pracować, wyjadę gdzieś daleko.
– Mam nadzieję, że kiedyś po prostu naprawdę się zakochasz i będziesz szczęśliwa – powiedziała ze śmiechem Lidia. Bardzo lubiła swoją przyjaciółkę. Ada zasługiwała na wszystko, co najlepsze.
– O nie! Nie wkręcaj mnie w te twoje ideały – zaprotestowała rudowłosa sąsiadka. – Twoja rodzina sprawia, że masz spaczone podejście do życia i świata. Takiej miłości, jak twojej mamy i taty, nie ma na świecie. Ja w każdym razie nie zamierzam jej szukać. To marzenie nie na nasze czasy.
Lidia znowu przymknęła oczy. Słyszała wielokrotnie, że jej rodzice są wyjątkowi, taka historia rzadko się zdarza, normalnie ludzie tak nie mają. Nigdy jednak nie straciła wiary, że jednak jest to coś, co – jeśli nawet nie jest powszechne – to przynajmniej powinno być. I spotkać każdego człowieka. Żyjąc z dwojgiem naprawdę kochających się ludzi pod jednym dachem, nie potrafiła uwierzyć, że w ogóle mogłoby być inaczej.
– O której mam się stawić? – zapytała konkretnie. Z Adą przegadały na temat uczuć już tyle godzin, że nie było sensu zaczynać od nowa.
– O dziesiątej masz być w hotelu – odparła przyjaciółka. – Goście już się zjeżdżają przed piknikiem. Przyjechała też ekipa rozkładająca sprzęt. W hotelu wszyscy mają bazę.
– Nic dziwnego. Mamy tylko jeden – uśmiechnęła się Lidia. – A takiej imprezy jeszcze u nas nie było.
– Masz rację – zgodziła się nieuważnie Ada. Wyraźnie była już myślami w innym miejscu. – Wygooglowałam tych chłopaków – powiedziała. – To dwa zespoły. W jednym jest duet trochę starszy. No to ich zostawmy w spokoju – zdecydowała pospiesznie. – Ale ten drugi zespół miodzio – rozpłynęła się w szczerym zachwycie. – Jeden brunet, drugi blondyn, a trzeci wprawdzie łysy, ale i tak ciacho. Za dużo informacji o nich nie ma, więc właściwie mogę ci pozwolić pierwszej wybrać. Jako mojej przyjaciółce. – Ada robiła przerwy, tylko żeby złapać oddech. W przeciwnym razie Lidia nie miałaby szansy odpowiedzieć.
– Jestem ci bardzo wdzięczna – wskoczyła szybko w krótką pauzę. – Ale ja nie chciałabym poznać obcokrajowca, bo wiesz, że jedyne, czego chcę, to zostać tutaj.
– Och! – oburzyła się Ada. – Ty od razu tak na poważnie. A czy ja mówię, że masz wyjść za niego za mąż i urodzić mu szóstkę dzieci? Po prostu zobaczysz, co z tego wyjdzie – tłumaczyła. – Grunt to próbować. Nigdy nie wiadomo, gdzie czai się nasza życiowa szansa. A teraz się zbieraj! Spotkamy się w hotelu, chociaż chętnie bym do ciebie przyjechała na śniadanko, bo takich dobrych nie dają nigdzie. Ale nie zrobiłam sobie wczoraj paznokci i muszę skończyć. Zobaczymy się na miejscu.
– Dobrze – zgodziła się Lidia i się rozłączyły.
Zobaczyła, że na Messengerze ma już kilka wiadomości od przyjaciółki. Były tam linki do mediów społecznościowych chłopaków, którzy mieli grać. Otworzyła. Zdjęcia jej się spodobały. Fajni, sympatycznie wyglądający młodzi muzycy.
Ada była nimi wyraźnie zafascynowana.
Lidia mniej. To nie było coś, co ją pociągało ani o czym marzyła. Już dawno temu postanowiła, że jeśli będzie chciała wejść w związek, to tylko z chłopakiem stąd. Takim, który w pełni zrozumie jej miłość do tego miejsca. Ale mimo że odziedziczyła po mamie urodę i cieszyła się całkiem niezłym powodzeniem, wciąż nie mogła nikogo takiego znaleźć. Większość chłopaków stąd marzyła o wyjeździe. Nie zamierzali przejmować gospodarstw po ojcach. Wszyscy co sensowniejsi, bardziej inteligentni studiowali albo wyjechali z innych powodów. A jeśli się kształcili, to nie w tym celu, żeby tu wrócić i zostać, tylko żeby zacząć od nowa gdzieś w większym mieście.
Ci zaś, co nie mieli żadnych planów i zanosiło się na to, że faktycznie zostaną w domu rodziców, nie podobali jej się. Byli bierni i pozbawieni ikry, a ich decyzja, żeby tutaj mieszkać, nie wynikała z miłości do ziemi ani pasji, jaką na przykład miał jej tata, tylko z braku innej opcji, odwagi czy umiejętności, żeby sobie zbudować coś własnego. Tego Lidia nie chciała. Nie na tym przecież miało to polegać.
Miłości trzeba dać czas – mówiła mama, a Lidia wierzyła we wszystko, w każde słowo rodziców, chociaż była już dużą i samodzielną dziewczyną.
Przeciągnęła się w łóżku, ciesząc się na miłe chwile, które ją czekały. Fajnie będzie trochę popracować, poznać z bliska tych ludzi, muzyków, którzy przyjeżdżali do ich dalekiego, położonego wysoko w górach malutkiego miasteczka. Ostatnio działo się tutaj coraz więcej, ale w czasach dzieciństwa Lidii panował tu wszechogarniający spokój, który niektórzy nazywali nudą. Dziś rzutki burmistrz starał się nadążać za standardami, a Lidia lubiła właściwie wszystko, co to miejsce miało do zaoferowania. Ciszę i rutynę, a także ciekawe wydarzenia i wprowadzane zmiany. Ale najbardziej ten dom wybudowany jeszcze przez rodziców dziadka, remontowany, pielęgnowany ze starannością, czułością, jakby był członkiem rodziny. Otoczony wielkimi łąkami, lasem, ogromną stodołą, budynkami gospodarczymi.
Ostatni rok – pomyślała. – A potem wrócę tu i zostanę na stałe! Żadnych więcej wyjazdów.
Nie wiedziała, dlaczego rodzice z takim dystansem podchodzą do jej decyzji, zamiast się cieszyć. Tym bardziej że dwóch jej młodszych braci wcale nie wykazywało takiej miłości do gospodarstwa, choć wychowali się tutaj jak ona i pracowali na równi. Lidia nie miała wątpliwości, że kochali rodziców i mieli bardzo szczęśliwe dzieciństwo, ale uczyli się dobrze, mieli swoje pasje komputerowe i być może inne plany na życie, niż hodować kury, siać zboże, a już na pewno nie robić domowe chleby.
Zbiegła na dół na śniadanie. Chyba tylko ona jedna miała w domu tę świadomość, jak bardzo są wyjątkowi, jak niezwykłe przypadło im w udziale doświadczenie wychowywania się jakby na wyspie. W innej rzeczywistości, tak różnej od tego, czym żyła większość ludzi. Odliczała tygodnie do kolejnego powrotu, choć semestr jeszcze się nie zaczął.
Niedługo nadejdą święta – pomyślała. Najpiękniejszy czas w tym domu. Już na niego czekała.
Ale póki co trzeba było się zbierać do nowej niespodziewanej pracy. Tymczasem przed wyjściem czekało jeszcze na nią kilka obowiązków. W tym domu nigdy nie brakowało zajęć. Musiała się spieszyć.
Rozdział 2
Lidia wyszła.
Ignacy patrzył, jak wnuczka biegnie dróżką w dół przez łąkę, a potem wychodzi na asfaltową drogę, wyremontowaną niedawno z inicjatywy burmistrza. Zmierzała do miasteczka. Słyszał o jej nowej pracy. Oczywiście, jak wszystko, co zwariowane, na ostatnią chwilę i niezapowiedziane, to spontaniczne kelnerowanie załatwiła Ada. Czasem się na nią złościł, bywało, że próbował nie lubić, gdy ściągała na Lidię kłopoty. Ale nie umiał. Ada była fajna i miała w sobie tyle uroku.
Życzył jej dobrze. Niełatwo być dziewczyną. Choć urodził się mężczyzną i uchodził wśród bliskich za typowego seniora rodu, dobrze to rozumiał. Kiedyś przyszło mu mocno żyć problemami dorastającej nastolatki. Tak mocno, że nigdy nie udało się o tym zapomnieć.
Przysunął się bliżej okna. Chwilę później nie mógł już zobaczyć Lidii. Zasłoniły ją wysokie drzewa. Na moment jakby zamglił mu się wzrok i niespodziewanie zobaczył inną dziewczynę biegnącą tą samą trasą, lecz po zupełnie innej, kamienistej jeszcze drodze, w innym ubraniu i kompletnie odmiennym świecie, którego dziś niektórzy nie potrafiliby sobie nawet wyobrazić. Wtedy zima przyszła do nich z wielką zawieruchą, śniegami i mrozem. Nawet to czasem trudno opowiedzieć. Tak wiele się zmieniło.
On sam nigdy się nie spodziewał, że będzie miał tak długie życie i doświadczy takich przemian.
Świat, w którym Ignacy się urodził, i ten, w którym żył dzisiaj, różniły się bardzo. Czasem odnosił wrażenie, że nic ich nie łączy. Jakby ktoś wszystko odmienił. Miał kochającą rodzinę, która troszczyła się o niego, i to sprawiało, że czuł się w tych nowych realiach w miarę bezpiecznie.
Nawet nie próbował sobie wyobrazić, jak mogłoby to wyglądać, gdyby z tą nową technologią, która nawet tutaj w górach przenikała każdą sprawę, został pozostawiony sam sobie. Jakie by to musiało być trudne. Troszczono się o niego. Jednak teraz czuł ból. Dobrze znajomy. Towarzyszył mu wiele lat.
Bardzo tęsknił za tamtą dziewczyną. Przykro mu było, że zupełnie nie wie, co u niej słychać. Nie miał wątpliwości, że sobie w życiu poradziła. To była jedna z tych osób, które sobie zawsze radzą. Tylko w jaki sposób? Czy też jest bezpieczna?
Tęsknił, choć pewnie ona by w to nie uwierzyła.
Nigdy o niej wiele nie opowiadał swojemu synowi ani tym bardziej wnukom. Adam wie, że istniała i tyle. Kto by dzisiaj zrozumiał problemy, z jakimi oni się wtedy mierzyli? Te decyzje? Tak, to chyba najgorsze. Kiedy tylko miał ochotę czasem otworzyć usta, bo czuł, że powinien swojej synowej Soni coś wyjaśnić, pojawiała się potężna blokada. Co ona by na to powiedziała? Jak by go oceniła?
Milczenie stało się jego twierdzą.
Ignacy miał mocne przekonanie, że wszyscy mogliby źle zinterpretować to, co wtedy postanowił. A za nic nie chciał stracić swojej rodziny. Zawsze słyszał, że jest wyjątkowa. Głównie za sprawą synowej, która przybyła do domu zamieszkałego przez dwóch samotnych mężczyzn, a potem uczyniła w nim prawdziwe czary, odmieniła ich los.
Sonia była niezwykła, ciągle to słyszał i w pełni się z tym zgadzał. Bardzo wrażliwa, ciepła. Kochali ją całą męską gromadą: on, jego syn i dwóch wnuków. Podobnie jak Lidia. Jeśli ceną za tę niezwykłą miłość była tajemnica, którą on zabierze do grobu, to właściwie komu to szkodziło? Nie ukrywał się przed światem, ciągle mieszkał w tym samym miejscu, doskonale tamtej kobiecie znanym.
Gdyby więc chciała tutaj wrócić, dawno mogłaby to zrobić.
Tak uspokajał swoje sumienie przez lata. Potem, kiedy wnuki były małe, trochę o tych starych sprawach zapomniał. Angażował się w pomoc w wychowaniu dzieci, pracę w gospodarstwie i były momenty, kiedy z trudem łapał zakręt, a wieczorami kładł się spać tak zmęczony, że nie miał siły myśleć. Cieszył się tym, że teraźniejszość jest dobra i tyle.
Ostatnio jednak dziwnie to wszystko wracało. Nie wiedział, czy to oznaka starości, czy też być może faktu, że zbliża się kres jego życia. Liczył już prawie osiemdziesiąt lat. Czuł się całkiem nieźle. Miał sprawny umysł i choć ciało coraz słabsze, to jednak wciąż mógł chodzić, krzątać się po gospodarstwie. Jasna sprawa, że bez porównania do tego, co potrafił zrobić kiedyś, ale nadal czuł się potrzebny. Wiedział, że jego dni wypełnione są sensownymi zajęciami. To mu dawało satysfakcję i takie pragnienie, żeby jeszcze choć jeden dzień przeżyć, a potem kolejny. Zobaczyć, jak chłopcy idą do szkoły, zdają maturę, na jakie pójdą studia.
Czy się zakochają? Czy znajdą szczęście? Czy jego śliczna jasnowłosa Lidia też kogoś pozna, czy wyjedzie w świat? A może spełni się jej marzenie i naprawdę tu zostanie?
Strach ścisnął mu serce. Najlepiej wiedział, że to może się okazać trudne. A może nie? Spojrzał za okno.
Znowu wróciło wspomnienie tamtej odchodzącej dziewczyny. Miała na sobie kwiecistą sukienkę, jedyną ładną, jaką posiadała, ciepłe buty, wielki kożuch, czapkę i jedną małą torbę.
Ignacy odwrócił wzrok. Nie chciał tego pamiętać, bardzo pragnął zapomnieć, ale im mocniej się starał, tym częściej wracało.
– Jest bezpieczna – powtarzał sobie. – Ma mieszkanie, dobrą pracę i rodzinę. Jest bezpieczna.
Odwrócił się od okna, bo nagle zakręciło mu się w głowie.
– Uspokój się – postanowił. – Wracaj do teraźniejszości. Nie można żyć jednocześnie w dwóch miejscach, być w dwóch światach, to szkodzi na serce.
Odsunął się od okna, potem bardzo powoli ubrał. Każdego dnia zajmowało mu to coraz więcej czasu. Kiedyś wskakiwał w spodnie, wkładał prędko skarpetki i koszulę, po czym szedł na śniadanie.
Teraz samo uporanie się ze skarpetami zajęło mu dziesięć minut. I te okropne guziki w koszuli. W ciepłe dni rezygnował z niej, ale jesień sprawiała, że ciepły flanelowy materiał okazywał się niezbędny. Oczywiście mógł poprosić, żeby mu ktoś zapiął. Nie brakowało chętnych. Starał się jednak być samodzielny. Najbardziej jak tylko mógł.
Wymozolił się więc jeszcze z tymi guzikami, potem z paskiem do spodni, wreszcie poszedł do łazienki. Ogolił się i uczesał. Z lustra patrzył na niego naprawdę stary człowiek. Siwy, pomarszczony, ze zmienionymi przez czas rysami twarzy. Tylko w oczach był jeszcze młody duch, silny, spragniony życia, wciąż mało syty górskim powietrzem, kolejnymi porami roku, zasiewami, zbiorami, rodzącymi się zwierzętami, rosnącymi dziećmi. Wciąż było mu mało.
– Nic się nie stanie – powiedział, patrząc sobie w oczy. – Wszystko zostanie tak, jak jest. Jak było przez dziesięciolecia.
Spojrzał jeszcze raz przez okno. Zobaczył łąkę. Dziewczyny sprzed wielu lat już nie widział.
Rozdział 3
Ależ jestem podekscytowana! – Ada fruwała po sali i nie było w tej przenośni zbyt wiele przesady. Drobna rudowłosa dziewczyna z kręconymi włosami i pięknym uśmiechem poruszała się z gracją, obsługując klientów.
Lidia podchodziła do obowiązków z większym spokojem, ale obie czuły, że to będzie świetny weekend, napiwki bowiem płynęły ze wszystkich stron. Sprzyjała pogoda. Świeciło piękne jesienne słońce. Dookoła jedynego w tej miejscowości hotelu rosły stare duże buki, o tej porze wybarwione w przepięknych czerwono-złotych kolorach. Przez wielkie okna widać było park, niegdyś należący do dworu, który się tutaj mieścił. Serwowano tu całkiem smaczne jedzenie, a przyszło sporo osób, licząc na to, że Mister Max zejdzie na posiłek.
– Rozczarują się – powiedziała jak zawsze świetnie poinformowana Ada. – Zamówił jedzenie do pokoju – dodała, okręcając sobie lok na palcu.
– Nawet mu się nie dziwię – odparła Lidia. – Chce pewnie przełknąć kilka kęsów w spokoju, zanim dopadną go fani. Zwłaszcza ci, którzy nie mówią ani po angielsku, ani po niemiecku, a pewnie zaraz by go wciągnęli w pogawędkę.
– O, tak. – Ada kiwnęła głową. – Jak moi rodzice na przykład. Ojciec w życiu nie jadł śniadania poza domem, zwłaszcza w restauracji, a teraz tu czatuje. Mówił, że tańczyli z matką na dyskotekach do jego piosenek na swoich pierwszych randkach. Nie cierpię tych opowieści.
Lidia tylko się uśmiechnęła. Ona lubiła, kiedy rodzice wspominali o tych czasach, gdy się poznali. To zresztą była niesamowita historia, dobrze znana wszystkim. Mama właśnie wygrała konkurs piękności, półfinał. Miała przystąpić do ostatniego etapu. Już wtedy ponoć zaczęła dostawać propozycje udziału w reklamach, jakiejś pracy, ale też prywatnych spotkań od różnych wpływowych mężczyzn. Wydawało się, że świat się przed nią otwiera.
I wtedy poznała tatę. Był kelnerem, jak Lidia dzisiaj. Dorabiał w Krakowie do utrzymania słabo prosperującego gospodarstwa. Podawał drinki na jednym ze spotkań dla uczestników konkursu. Umówili się na kawę, poznali lepiej. A potem mama podjęła niezrozumiałą dla wielu decyzję, że nie pójdzie dalej. Zrezygnuje nie tylko z konkursu, lecz także z innych ofert. Wyjedzie z miłością swojego życia do niewielkiej wioski w górach, by zamieszkać w ogromnym gospodarstwie z dwoma samotnymi mężczyznami, ojcem i synem. I że stworzą tam rodzinę.
„Dziękuję ci, że pozwalasz mi tu być i tworzyć z tobą piękne życie” – taka tabliczka wisiała w kuchni nad ich stołem.
Lidia wychowywała się na tych właśnie słowach. Uwielbiała każdą opowieść o związku rodziców. Jak mama tam przyjechała do taty pierwszy raz i wprowadziła zupełnie nowe porządki. Jak dziadek nawet nie wycierał butów, wchodząc do domu, a potem musiał się wszystkiego nauczyć. Jak stary był to dom i wszystko trzeba było tam wyremontować. W jakim stanie znajdowało się gospodarstwo, jak niewiele trzymali zwierząt. Niczego nie sprzedawali, bo niewiele mieli, było im ciężko. Wszystko potem szybko się zmieniło. Sonia miała zmysł biznesowy. Wszędzie widziała okazję, by coś wytworzyć, wyhodować, zareklamować, sprzedać. A potem pojawiły się dzieci i dom zaczął tętnić życiem.
Dziś zatrudniali nawet pracowników do sezonu zbiorów i wszystko świetnie funkcjonowało. Internet mocno pomagał.
– Dwa razy rosół i pizza margherita! – Lidia szybko wróciła do rzeczywistości.
To mieszane polsko-włoskie danie świetnie pokazywało, jak przenikają się tutaj stare polskie tradycje z nowościami, jakie przynosił dostęp do internetu oraz wyjeżdżające z domu dzieci. W tej wiosce, w której niegdyś drogą chodziły stada owiec, teraz można było kupić sushi, zamówić kuriera do domu i mieć mnóstwo programów telewizyjnych. Ale wiele rzeczy pozostawało takie jak dawniej.
– Są! – zawołała Ada, ściskając przyjaciółkę mocno za rękę.
Lidka z ciekawością spojrzała w kierunku jednego ze stolików. Siedziało tam pięciu chłopaków, trzech trochę starszych i dwóch młodych, w których rozpoznała członków zespołu. Czytali kartę dań i zastanawiali się nad nią.
– No, moja droga. – Lidka puściła przyjaciółce oko. – To mój rewir, więc idę pierwsza.
Droczyła się z nią, bo wcale nie było jej tak spieszno do obsługiwania zagranicznych turystów. Nie czuła się całkiem pewnie w swojej nowej roli.
– Pięciu i tak nie weźmiesz. – Ada wzruszyła ramionami i rozśmiała się wesoło, a chłopcy od razu spojrzeli w jej stronę. – Znam cię. Ledwo jednego dźwigniesz. O ile w ogóle.
– No tak. Punkt dla ciebie – odpowiedziała Lidia, po czym zakończyła szybko rozmowę. Zobaczyła szefa, patrzącego na nią z naganą. Dwie kelnerki gadają jak najęte, a goście czekają. To się nie mogło spodobać. Ruszyła bez zastanowienia, obsługa tego stolika należała do niej.
Sądziła, że goście będą potrzebowali pomocy w wyborze posiłku, bo chociaż karta dań została przetłumaczona na język angielski, to i tak nie wszystko musiało być dla nich jasne.
– Dzień dobry – przywitała się, a potem powtórzyła to na wszelki wypadek jeszcze po angielsku, ale ku jej zaskoczeniu jeden z chłopaków podniósł głowę i odpowiedział dość ładną polszczyzną.
– Dzień dobry. – Uśmiechnął się. Najpierw sądziła, że umie tylko te dwa słowa. Może jeszcze „dziękuję” jak to się turystom zdarza. Ale on zaczął składać zamówienie. Mówił płynnie i z bardzo dobrym akcentem.
Lidia była tak zaskoczona, że ledwo nadążała notować.
– Świetnie pan zna nasz język – powiedziała, kiedy skończył. Zdążyła mu się przyjrzeć. Miał błyszczące ciemne włosy, niebieskie oczy i bliznę na dłoni, jak po mocnym przecięciu. Sprawiał dobre wrażenie. Zaciekawił ją.
– Tak, znam – przyznał. – Moja babcia pochodzi z Polski. Zresztą też z gór. Nawet jakoś z tych okolic, ale dokładnie nie wiem.
Była zaskoczona, ale nie dała po sobie poznać. Starała się zachowywać jak profesjonalna kelnerka. Zależało jej, by muzycy wynieśli stąd dobre wspomnienia. Lubiła swoją miejscowość i była z niej dumna.
– To świetnie się składa – powiedziała. – Może polecę panu w takim razie nasze regionalne potrawy. Mamy tu wyśmienite pierogi, doskonały barszcz z uszkami i jeden z najlepszych serników, jaki kiedykolwiek jadłam. A wiem, co mówię, bo moja mama jest mistrzynią tego ciasta.
Chłopak szybko przetłumaczył jej słowa swoim towarzyszom. Nastąpiła krótka narada.
– To bierzemy wszystko! – zawołał. – I jeszcze do tej pizzy, którą zamówiłem, hamburgery i frytki. Dla bezpieczeństwa, żeby nikt dzisiaj nie poszedł spać głodny. Nie wiem, czy moi przyjaciele lubią pierogi. – Spojrzał w ich stronę. – Będzie pani na wieczornym koncercie? – zapytał zaraz potem.
– Tak, oczywiście – odparła Lidia.
– To fajnie – powiedział takim tonem, jakby naprawdę się cieszył, a przecież była tylko jedną z wielu osób, które staną pod sceną. Pomyślała, że umie czarować. To pewnie w jego zawodzie przydatne.
– Wszyscy będziemy – dodała. – To tutaj spora atrakcja.
– W takim razie do zobaczenia – odpowiedział, a ona skinęła głową i odeszła.
To było miłe doświadczenie. Ten muzyk, którym tak mocno ekscytowała się Ada wyglądał jak zupełnie zwyczajny chłopak. Miał niebieski podkoszulek i jeansy, gęste włosy typowo ostrzyżone i uczesane. Na zdjęciach na swoich stronach internetowych pojawiał się zawsze w czarnym podkoszulku, jakiejś opasce na głowie i z gitarą, ale widocznie prywatnie prezentował się nieco inaczej.
– No i jak? I jak? – Ada zaryzykowała kolejnymi napiwkami, bo nie podchodziła do innych stolików, ciekawa, jakie wieści przyniesie Lidia.
– Fajnie – odparła. – Ten ciemnowłosy może być rzeczywiście mój. – Uśmiechnęła się. – Jeśli chodzi o resztę, wybieraj. Ci starsi też są fajni i wcale nie tacy starzy, więc naprawdę jest w czym, ale pamiętaj – dodała ciszej – że życzę ci miłości. Nie tylko przygody.
Ada wzruszyła ramionami, po czym obie ruszyły do kuchni. Podobało im się, że zamówienie jest duże, ponieważ dawało możliwość, że zostanie przyniesione przez dwie kelnerki, żeby wszyscy dostali swoje porcje jednocześnie.
Ale zanim dania zostały przygotowane, co trzeba przyznać, kuchnia zrobiła w rekordowym tempie, ciemnowłosy chłopak zniknął. Został tylko blondyn i reszta członków zespołu. Nie skomentowali braku towarzysza, a dziewczyny nie śmiały o niego zapytać. Lidia położyła talerze i odeszła, Ada wdała się w pogawędkę.
– Macie jeszcze dzisiaj jedną próbę, prawda? – zapytała po angielsku.
– Nie. – Jasnowłosy chłopak pokręcił głową. – W parku sprawdzimy tylko sprzęt i punktualnie o dwudziestej zaczynamy. To właściwie już niedługo – zreflektował się i zaczęli szybciej jeść. – Mam nadzieję, że zobaczymy cię ze sceny – dodał i uśmiechnął się do niej.
Czarować potrafili wszyscy, cały zespół.
– Oczywiście, wyjdę razem z wami – obiecała spontanicznie Ada, choć jeszcze nie miała pomysłu, w jaki sposób mogłaby dotrzymać słowa. Musiałaby się urwać z pracy. Ale bardzo chciała im towarzyszyć od samego początku, zanim do parku zleci się całe miasteczko.
– Lidka, błagam cię, zostaniesz za mnie trochę dłużej? Muszę lecieć. Oni już wychodzą. Ten blondyn powiedział, że weźmie mnie ze sobą, proszę... – Ada przestępowała z nogi na nogę ogromnie zniecierpliwiona i choć teoretycznie czekała na odpowiedź przyjaciółki, to zdjęła już fartuszek i rozwiązała kucyk. Długie rude włosy opadły jej na plecy. Zrobiła krok w stronę wyjścia.
– Idź. – Lidia się uśmiechnęła. – Mnie się tak nie spieszy.
– Dziękuję ci! – Przyjaciółka ucałowała ją serdecznie w oba policzki. – Jesteś najlepsza na świecie, najpiękniejsza, najwspanialsza... – Ostatnie słowo już zniknęło za zmykającą pospiesznie Adą.
– Czemu się zgodziłaś? – Szef wyszedł z sąsiedniej sali. – Ja nie mam nic przeciwko, wszystko mi jedno, kto odwali całą robotę, ale zostało całkiem sporo do zrobienia.
Rozejrzał się po sali. Niektórzy goście jeszcze jedli, pojawiały się wciąż nowe zamówienia, ale już w zdecydowanie mniejszych ilościach. Niedługo miał się zacząć koncert. Wtedy sala opustoszeje na dobre. Ale to nie oznaczało odpoczynku dla personelu.
– Nie szkodzi – powiedziała Lidka. – Ja się nie spieszę. Ogarnę salę, wszystko poskładam i przygotuję na jutro.
– Mamy wielu ludzi na śniadaniu – ostrzegł ją szef. – Trzeba nakryć każdy stolik. Bardzo starannie – dodał.
– Dobrze, zrobię to. – Uśmiechnęła się do niego.
Wzruszył tylko ramionami, ale zostawił ją. Jak wszyscy tutaj znał Lidię od dziecka i wiedział, że jeśli się do czegoś zobowiąże, słowa dotrzyma. Czasem nie rozumiał tej miłej, cichej dziewczyny. Mogła korzystać z życia o wiele bardziej, a jednak tego nie robiła. Odziedziczyła urodę po matce. Ponoć wygrała ona kiedyś jakiś konkurs piękności. Właściciel hotelu niespecjalnie w to wierzył. Kto by zostawił takie perspektywy dla domu w górach, hodowania kur i pieczenia chleba?
Lidia mogła uniknąć jej losu. Wyjechać do dużego miasta i mieć inne życie. Jednak na razie się na to nie zanosiło.
Rozdział 4
Sonia Skalska siedziała z mężem na tarasie. Zbudowali go na starym garażu kilka lat temu. Było to jedno z ich spełnionych marzeń. Znajdował się wysoko i dzięki temu rozciągał się z niego wspaniały widok na góry. Sonia uwielbiała siadać tutaj o każdej porze dnia, pić kawę lub herbatę, otulać się kocem, a najlepiej się czuła, kiedy mogli to robić razem z Adamem.
Kiedy własnymi rękami tworzyli to miejsce, zbijali deski, malowali je i szlifowali, planowali, że będą tu spędzać mnóstwo czasu. Jednak troje dzieci i praca na gospodarstwie wypełniały ich dni w całości. Ledwo zaczął się ranek, już przychodził wieczór. Tym bardziej cenili chwile takie jak teraz.
Wszyscy poszli na koncert. Chłopcy mieli swoje plany w związku z tym wieczorem, a Lidia pracowała. Sonia i Adam też wybrali się do parku, nawet dziadek pojechał z nimi, ale stanie przez długi czas w dość dużym tłumie, na dodatek przy dźwiękach bardzo głośno ustawionej muzyki, okazało się dla niego wyczerpujące. Dlatego przywieźli seniora rodu do domu, zaprowadzili do jego pokoju, a potem weszli tutaj, bo okazało się, że nagle mają coś tak bardzo cennego jak wolny wieczór.
Sonia przykryła się kocem, ale zamiast na góry pomalowane ciepłymi kolorami przez zachodzące słońce, spojrzała na swoje dłonie.
– Marszczą się – powiedziała do męża. – Wszystko się zmienia. Mam tylko czterdzieści parę lat, a już czuję, że całe moje ciało wchodzi w inną fazę. Co będzie dalej?
– Jesteś piękna – szepnął Adam. – Najpiękniejsza.
– Słucham tego od tylu już lat – odparła Sonia – i wciąż mi się nie nudzi – dodała. – Czuję się, jakbym codziennie wygrywała konkurs piękności. Wszystko jest tak jak wtedy. Wychodzisz, ktoś na ciebie patrzy, jakieś jury, a potem wydaje werdykt. Ty jesteś moim najwspanialszym jury. Zawsze mnie stawiasz na pierwszym miejscu.
Adam ją pocałował.
– Nie jestem do końca przekonany, czy skład tej komisji jest całkowicie obiektywny – dodał po chwili, uśmiechając się do niej – ale nie zamierzam się z niej zwalniać.
Przytulali się przez chwilę.
– Nie żałujesz tego, co zrobiłaś kiedyś? – zapytał nagle Adam. – Mogłabyś dzisiaj mieć świat u stóp. Pewnie byś wtedy wygrała tę ogólnopolską edycję.
– Może – powiedziała Sonia. Była zamyślona. – Ale popatrz. Ja i tak mam świat u stóp. Z naszego tarasu na wszystko patrzymy z góry. Czuję się tu bardzo szczęśliwa.
Wtuliła się w niego znowu. Wszyscy im to powtarzali. Oni sami też mieli świadomość, że przydarzyło im się coś niezwykłego.
– Nie ma się co dziwić – odezwał się Adam – że Lidia chce tutaj zostać. Patrzy na ciebie.
Sonia westchnęła.
– Nie jest dobrze – powiedziała. – Wysłaliśmy ją na studia, poszła. Posłuchała grzecznie, obroniła licencjat. Namówiliśmy ją na magisterkę, zgodziła się, choć doprawdy nie wiem, na co mogłoby jej się to przydać. Ale to już koniec. Ostatni rok. Nie ma szans, żeby się przekonała do zrobienia doktoratu. Zacznie coś podejrzewać.
– Wiem. – Adam też westchnął. – Te studia nic nam nie pomogły. Minęły cztery lata, przyszedł piąty i ona tak samo jak po maturze chce tu wrócić i zostać. Może trzeba jej wreszcie powiedzieć prawdę?
– Pewnie tak. – Sonia posmutniała. – Tylko nie mam pojęcia, jak to zrobić. Rodzina jest wszystkim, co mamy. To zachwieje zaufaniem, jakim darzą nas dzieci. Zwlekaliśmy zbyt długo, licząc na to, że to się samo rozwiąże. Twój tata ma osiemdziesiąt lat. Co będzie, jeśli odejdzie i zabierze ze sobą wszystkie informacje? Czy nasze dzieci też tak będą żyć w zawieszeniu jak my?
– W naszym przypadku całkiem nieźle się to sprawdziło, może nie jest takie złe... – Adam ciągle próbował uciekać przed tym tematem. Czuł się winny, że nie załatwił sprawy dawno temu. Ale Soni tak bardzo spodobał się ten dom, a on za nic nie chciał jej stracić.
– Z Lidką to nie przejdzie – powiedziała jego żona, a on natychmiast poczuł dobrze znany skurcz w żołądku. – Jest młoda, konkretna i czasy też nastały inne. Widzisz, ile mamy kłopotów przy każdej najdrobniejszej sprawie? Kanalizacja, gaz, cokolwiek. To i tak cud, że dzieci jeszcze się nie dowiedziały, że ludzie nie gadają.
– Starzy pomarli – odparł Adam. – Nasz ojciec jest długowieczny. A młodzi interesują się tym, co teraz, nie jakimiś dawnymi tajemnicami.
– Jest wrzesień – powiedziała Sonia. – Jeszcze wszędzie pięknie. Złote liście na drzewach, ale ja to bardzo dobrze znam. Zobaczysz, minie tydzień, dwa i wszystko zacznie spadać na ziemię. Pojawią się gołe gałęzie, potem zawieje wiatr i przyjdzie zimno. Ani się nie obejrzymy, jak nadejdą święta i osiemdziesiąte urodziny twojego taty. Lidia zacznie zadawać pytania. Przecież po tych świętach niewiele jej zostanie. Styczeń, luty, ostatnia sesja, a potem już tylko pisanie pracy magisterskiej. Już nie będzie musiała tak często wyjeżdżać do Krakowa. Tyle mamy czasu, co do świąt. Musisz przycisnąć swojego ojca!
– Nie spodziewałem się po tobie takich słów. – Adam objął ją mocniej. – Tata uważa, że jesteś najłagodniejszą istotą pod słońcem, cudem.
– Może bym i chętnie była, ale urodziły nam się dzieci – westchnęła Sonia. – A to czasem wymaga podejmowania trudnych decyzji. Może też nie będzie tak źle? – próbowała trochę zaczarować rzeczywistość i uspokoić samą siebie. – Po prostu z nim pogadasz i tyle.
Adam przez chwilę milczał. Szukał odpowiednich słów.
– Wiesz, kochana, ile razy próbowałem – powiedział po dłuższej chwili. – Nigdy się nie udało. A tata jest coraz starszy. Boję się, że coś mu się stanie. Tego bym sobie nie wybaczył.
– Ja to rozumiem – odparła szybko i z większym niż wcześniej naciskiem. – A przynajmniej starałam się rozumieć przez wszystkie lata naszego małżeństwa. Na początku to nie wydawało się dużym problemem, ale z czasem zaczęło. Dłużej tak się nie da! Proszę cię więc po raz pierwszy z całą stanowczością. Porozmawiaj ze swoim ojcem. Zrób coś!
Adam nie odpowiedział. Wciąż się przytulali, czuła więc, jak jego ciało całe się spięło.
Wiedziała, że dotrzyma słowa, choć dużo go to będzie kosztowało. Nie prosiła go jednak dla kaprysu, lecz po długim namyśle, kiedy miała już całkowitą pewność, że naprawdę nie ma innego wyjścia.
Rozdział 5
Nie byłaś na koncercie.
Lidia drgnęła. Wydawało się jej, że jest w pustej sali sama. Uśmiechnęła się.
– W pewnym sensie byłam. – Odwróciła się w stronę ciemnowłosego chłopaka, który cicho wszedł do środka. – Wszystko słychać przez okno.
– Ale to nie to samo! – oburzył się. – Miałem wrażenie, że przybyło całe miasto.
– I słusznie. Jesteście tutaj dużą atrakcją.
– Ciebie nie widziałem. – Podszedł do niej bliżej. Spięła się. Nie była przyzwyczajona do takiej gry. Mężczyzn trzymała na dystans. Miała swoje plany i żaden z nich jej nie pasował do życiowych celów. To jednak sprawiło, że żartobliwe podejście do tematu było jej całkiem obce.
– Masz mnóstwo fanek – odparła, starając się zachować spokojny ton. Ten chłopak był miły. – Pewnie jesteś przyzwyczajony – dodała. – Nie ma opcji, że robi ci różnicę brak jednej.
– Nie do końca – odpowiedział i zrobił kolejny krok w jej stronę. – To nasz pierwszy większy występ, choć oczywiście dla Mister Maxa chałtura poniżej jego kompetencji. Grać w takiej dziurze. Kiedyś na taką propozycję nawet by nie spojrzał.
– To czemu teraz to robi? – zapytała. Zrobiło jej się przykro. Jakby odebrała cios w dobre imię miasta, w którym mieszkała. Było może małe, ale co z tego. – Ma za sobą tyle lat kariery, mógłby odpoczywać – powiedziała.
– Dla pieniędzy – odparł chłopak i znów przysunął się krok bliżej. – Zarabiał miliony, ale nic nie zaoszczędził – dodał. – I teraz jeździ po wiejskich festynach, świętach miasta i innych takich. Wciąż żyje pokolenie, dla którego jest sławny, więc trochę się kąpie w tej popularności ze starych czasów. Ale stawki coraz niższe, a miasteczka mniejsze.
– Jak można wydać tyle kasy? – zdumiała się Lidia. Rodzice nauczyli ją oszczędności i szacunku dla pieniędzy, które w jej domu pochodziły z ciężkiej pracy. – Mama mówiła, że on był na światowych listach przebojów.
– Owszem, ale wszystko przepuścił – odparł chłopak i podsunął Lidii krzesło. – Usiądź – powiedział ciepło. – Jesteś zmęczona, a sala wygląda pięknie.