Zielona Gwiazdka - Krystyna Mirek - ebook + audiobook

Zielona Gwiazdka ebook i audiobook

Krystyna Mirek

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Najpiękniejsze święta są podobno w górach. Nawet jeśli gwiazdka zapowiada się zielona i wciąż nie spadł ani jeden płatek śniegu.

W rodzinie Skalskich to ma być wyjątkowy czas. Dziadek Ignacy, powszechnie lubiany, pełen energii senior rodu, ma hucznie obchodzić dziewięćdziesiąte urodziny. Wszyscy się cieszą, wszyscy jego najbliżsi. Celebrują święta zgodnie z tradycjami. Ich stary, piękny dom jest do tego stworzony.

Ale ludzie nie zawsze są tymi, za których się podają. A dawne tajemnice, choć zapomniane, w każdej chwili mogą wyjść na jaw.

W małej miejscowości ma się odbyć koncert. Przybędzie nieco już zapomniana gwiazda lat osiemdziesiątych i kilku młodych muzyków. Jeden z nich zaprzyjaźni się z Lidią, wnuczką Ignacego. Obcy człowiek z daleka, a jednak niektórym wydaje się dziwnie znajomy. Innych złości, choć nic złego nie zrobił.

Czy uda się uratować się święta? Czy można kochać rodzinę, która nie jest taka jak sądziliśmy? O wiele mniej idealna? A może tak naprawdę wcale nie ma tej miłości z obrazka? Jest tylko zwyczajna, prawdziwa, czasem trochę dziurawa.

Opowieść o tajemnicach rodzinnych, życiowych błędach i przebaczeniu, na które pod choinką zawsze warto znaleźć trochę miejsca.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 311

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 15 min

Lektor: Kamilla Baar

Oceny
4,4 (223 oceny)
134
61
17
7
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Willaasia

Nie oderwiesz się od lektury

Fajna, lekka, lektorka fajnie czyta.
00
grazynasadalska

Dobrze spędzony czas

Polecam do przeczytania w okresie świątecznym
00
Veronica41pl

Nie oderwiesz się od lektury

Piekna i wzruszajaca historia. Polecam.
00
czekolada72

Nie oderwiesz się od lektury

super 👌
00
joasiaas

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam
00

Popularność




Co­py­ri­ght © by Kry­styna Mi­rek 2023 Co­py­ri­ght © by Wy­daw­nic­two Luna, im­print Wy­daw­nic­twa Mar­gi­nesy 2023
Wy­dawca: NA­TA­LIA GO­WIN
Re­dak­cja: KA­TA­RZYNA WOJ­TAS
Ko­rekta: JU­STYNA TECH­MAŃ­SKA, KA­TA­RZYNA WOJ­TAS
Pro­jekt okładki i stron ty­tu­ło­wych: MA­CIEJ SZY­MA­NO­WICZ
Zdję­cie na okładce © Jo­zef Polc/500Px Plus/Getty Ima­ges
Ko­or­dy­na­torka pro­duk­cji: PAU­LINA KU­REK
Skład i ła­ma­nie: Ma­rzena / Per­pe­tuum
War­szawa 2023 Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-67859-88-2
Wy­daw­nic­two Luna Im­print Wy­daw­nic­twa Mar­gi­nesy Sp. z o.o. ul. Mie­ro­sław­skiego 11a 01-527 War­szawawww.wy­daw­nic­two­luna.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Roz­dział 1

Bra­ko­wało tylko śniegu. Za­no­siło się na to, że Gwiazdka w tym roku bę­dzie zie­lona. I wy­jąt­kowo piękna.

So­nia Skal­ska wła­śnie zdała so­bie sprawę, jaką jest szczę­ściarą. Ile osób może po­wie­dzieć, że do peł­nego szczę­ścia w ży­ciu przy­da­łoby im się tylko kilka cen­ty­me­trów bia­łego pu­chu? Bo poza tym wszystko, co ważne, już jest?

So­nia miała dom, o ja­kim za­wsze ma­rzyła, do­bre, ko­chane dzieci, od lat tego sa­mego męża. Sza­no­wali się i lu­bili, wciąż bu­zo­wała w nich mi­łość. So­nia czuła się bez­pieczna i ko­chana. Są­dziła, że o swo­ich bli­skich wie wszystko.

Boże Na­ro­dze­nie to był jej ulu­biony czas w roku. I ni­gdy się nie spo­dzie­wała, że to wła­śnie w Wi­gi­lię, przy pięk­nie za­sta­wio­nym stole, sie­dząc wśród naj­bliż­szych, do­zna ta­kiego wstrząsu.

***

Kilka mie­sięcy wcze­śniej

Lidia Skal­ska obu­dziła się bez­pieczna i szczę­śliwa. Wśród do­brze zna­nych dźwię­ków i za­pa­chów. Spała przy sze­roko otwar­tym oknie, choć po­ranki sta­wały się co­raz chłod­niej­sze. Uwiel­biała jed­nak, kiedy de­li­katny wiatr ru­szał fi­ran­kami, a do środka wpa­dało orzeź­wia­jące po­wie­trze pełne za­pa­chów z oko­licz­nych łąk.

Go­spo­dar­stwo, na któ­rym się wy­cho­wała, było ogromne, od naj­bliż­szych są­sia­dów dzie­lił je spory ka­wa­łek. Cza­sem miała wra­że­nie, że two­rzy ono od­rębny świat. Po­wie­trze prze­sy­cały za­pa­chy ich wła­snych ziół, kwia­tów, trawy, sko­szo­nego siana. Pach­niało ina­czej o każ­dej po­rze roku. Li­dia wie­działa, że kiedy tylko otwo­rzy drzwi po­koju, z dołu po­czuje ko­lejny wy­jąt­kowy aro­mat, ja­kim wi­tane jest już tak nie­wiele osób na świe­cie. Świeżo upie­czo­nego do­mo­wego chleba.

Mama zaj­mo­wała się tym od lat, co przy ro­dzi­nie z trójką dzieci wcale nie jest ła­twym za­da­niem. Nie tylko pie­kła chleby i pro­wa­dziła dom, lecz także ro­biła to z praw­dzi­wym za­mi­ło­wa­niem. Każdy bo­che­nek ozda­biała ostrym no­ży­kiem w spe­cjalne wzorki. Sta­rała się bar­dzo, mimo iż wie­działa, że dzieła jej rąk są wy­jąt­kowo nie­trwałe. Młodsi bra­cia Li­dii pod­ro­śli i dla nich je­den bo­che­nek świe­żego chleba na śnia­da­nie to wcale nie było dużo. Tata z dziad­kiem też nie na­rze­kali na brak ape­tytu. Chleb zni­kał w mgnie­niu oka. A jed­nak mama za­wsze pil­no­wała, żeby był nie tylko smaczny, lecz także piękny.

Jak ota­cza­jące dom góry.

Li­dia uwiel­biała swoje ży­cie i to miej­sce. Nie chciała ni­gdy stąd wy­jeż­dżać, lecz zo­stać, go­spo­da­ro­wać tu­taj jak jej ro­dzice. Ni­czego wię­cej nie po­trze­bo­wała. Ale tata uparł się, żeby po­szła na stu­dia i miała wy­bór. Zo­ba­czyła, jak wy­gląda duże mia­sto, inny świat.

Ona nie po­trze­bo­wała wy­boru! Dawno już go do­ko­nała. Zgo­dziła się jed­nak. Spę­dzone w Kra­ko­wie mie­siące nie zmie­niły jej de­cy­zji. Po­ży­tek ze stu­diów był tylko taki, że po ko­lej­nych ty­go­dniach na­uki z jesz­cze więk­szą ra­do­ścią wra­cała do domu na wa­ka­cje czy week­endy. Cza­sem na­wet na je­den wie­czór, choć po­dróż tro­chę trwała. Ale cią­gnęło ją tu­taj jak do uko­cha­nego męż­czy­zny. Jak do naj­waż­niej­szego miej­sca w ży­ciu.

Nie lu­biła, kiedy lato do­bie­gało końca, jak te­raz. Ce­le­bro­wała każdą chwilę wol­no­ści.

Wła­śnie miała za­miar po­woli otwo­rzyć oczy i cie­szyć się, że wciąż tu­taj jest, bo zo­stały jej jesz­cze ostat­nie dwa ty­go­dnie do roz­po­czę­cia za­jęć. Prze­cią­gnęła się z przy­jem­no­ścią w łóżku. I wtedy za­dzwo­nił te­le­fon.

Ada. Naj­bliż­sza przy­ja­ciółka.

Za­letą miesz­ka­nia całe ży­cie w jed­nym miej­scu, w któ­rym ro­dziny zaj­mują od po­ko­leń wciąż te same domy, są nie­zwy­kle trwałe re­la­cje, kiedy czło­wiek zna nie tylko po­je­dyn­czą osobę, lecz także wszyst­kich jego krew­nych do kilku po­ko­leń wstecz. Na żywo lub z opo­wie­ści.

A gdyby nie znał, to uczynny dzia­dek wszystko mu do­kład­nie wy­tłu­ma­czy. Kim jest ta dziew­czynka. Kim byli jej ro­dzice, dziad­ko­wie, ja­kie opo­wie­ści są z nimi zwią­zane. Li­dia lu­biła tego słu­chać. Ża­ło­wała tylko, że dzia­dek Ignacy czę­ściej opo­wiada o in­nych niż o so­bie, wła­ści­wie o jego bli­skich wie­działa naj­mniej. Ale może dziad­kowi jego wła­sne spo­kojne ży­cie nie wy­da­wało się aż tak fa­scy­nu­jące? Uro­dził się tu­taj, całe lata pra­co­wał na go­spo­dar­stwie, i tyle.

Li­dia bar­dzo go ko­chała.

– Cześć! Wsta­waj! – usły­szała głos przy­ja­ciółki, który cał­ko­wi­cie wy­rwał ją z tego bło­giego za­my­śle­nia. – Mam dla cie­bie ta­kiego newsa, że usią­dziesz, jak tylko wsta­niesz.

– To może już zo­stanę od razu w łóżku – ro­ze­śmiała się Li­dia.

– Wiesz, że Mi­ster Max przy­jeż­dża do nas na ten cały kon­cert? – za­py­tała Ada.

– Tak, ja­sne – od­po­wie­działa Li­dia. – Gdyby się ucho­wał w oko­licy ktoś, kto jesz­cze ja­kimś cu­dem nie wie, to bur­mistrz z pew­no­ścią oso­bi­ście by go po­in­for­mo­wał o swoim fla­go­wym pro­jek­cie. Wy­kosz­to­wał się, to fakt, ale przed wy­bo­rami kieł­basa wy­bor­cza musi być. Wiem też, że gość po­cho­dzi z Nie­miec, ale ja go nie znam.

– Ja też – po­twier­dziła Ada. – Ale moja mama sza­leje. Mówi, że ca­ło­wali się z oj­cem pierw­szy raz przy jego pio­sence...

– Moi ro­dzice też mają mnó­stwo wspo­mnień. – Li­dia się uśmiech­nęła. – Wczo­raj przy ko­la­cji o tym opo­wia­dali. Trzeba bę­dzie wy­go­oglo­wać czło­wieka...

– A daj spo­kój! – prze­rwała jej gwał­tow­nie Ada. – To ja­kiś di­no­zaur, cud, że w ogóle jesz­cze śpiewa. Na­wet twój dzia­dek ma w związku z nim wspo­mnie­nia. Więc sama ro­zu­miesz... Nie bę­dziemy się sta­rusz­kami in­te­re­so­wać... Jest lep­szy news.

Li­dia mimo woli się za­cie­ka­wiła. Są­dziła, że o kon­cer­cie wie wszystko. W ich ma­łej miej­sco­wo­ści rzadko zda­rzały się ta­kie duże im­prezy. A co­kol­wiek Ada twier­dziła o gwieź­dzie wie­czoru, Mi­ster Max był to mu­zyk dość sze­roko znany w wielu kra­jach. W la­tach dzie­więć­dzie­sią­tych ro­bił wielką ka­rierę. Lu­dzie cią­gle o tym mó­wili. Za­przy­jaź­niony z ro­dziną Skal­skich bur­mistrz nie uzna­wał ostat­nio żad­nych in­nych te­ma­tów.

– Słu­chaj. – Ada pod­krę­cała jej cie­ka­wość, choć Li­dia już i tak cze­kała w na­pię­ciu. – Ra­zem z nim przy­jeż­dża młody boys­band! – za­wo­łała z za­chwy­tem. – Trzech su­per­przy­stoj­nych chło­pa­ków. Wszy­scy śpie­wają i tań­czą. Mó­wię ci, czad!

– Cie­szę się. – Li­dia przy­jęła to ze spo­ko­jem. – Dla młod­szych osób też bę­dzie ja­kaś atrak­cja.

– Dla nas! – emo­cjo­no­wała się Ada. – Dla nas! – po­wtó­rzyła ta­kim to­nem, jakby ci mu­zycy spe­cjal­nie w tym celu przy­jeż­dżali, by dwóm przy­ja­ciół­kom z końca świata zro­bić przy­jem­ność. – Chło­paki pew­nie za­czy­nali w ga­rażu i po­woli prze­cie­rają się w świe­cie – opo­wia­dała szybko. – Ale ja nie o tym. W ho­telu będą po­trze­bo­wali do­dat­ko­wych kel­ne­rek, zje­dzie się dużo lu­dzi. I... – zro­biła efek­towną pauzę – ...za­ła­twi­łam ci pracę!

– Ty to się wszę­dzie wkrę­cisz. – Li­dia się ro­ze­śmiała. – Jak to zro­bi­łaś? Prze­cież żadna z nas nie jest kel­nerką!

– Może nie – przy­znała przy­ja­ciółka. – Za to je­ste­śmy mą­dre, ładne, in­te­li­gentne – wy­li­czała z en­tu­zja­zmem – więc so­bie po­ra­dzimy! – za­koń­czyła ener­gicz­nie.

Li­dia oczyma wy­obraźni wi­działa, jak pod­ska­kuje jej ruda grzywka, a oczy błysz­czą. Ada miała wiele ma­rzeń i w każde an­ga­żo­wała się całą sobą.

– Nie­sa­mo­wita je­steś, że nas przy­jęli – po­wie­działa.

– Znają mnie tu­taj, wie­dzą, że so­bie po­ra­dzę. Cie­bie też znają i wie­dzą rów­nież, że i ty so­bie po­ra­dzisz, więc mamy ro­botę.

Li­dia w su­mie się ucie­szyła. Pie­nią­dze były czymś, co w ich du­żej ro­dzi­nie za­wsze się oka­zy­wało po­trzebne. Nie za­mie­rzała zmar­no­wać oka­zji, by so­bie do­ro­bić przed wy­jaz­dem na ko­lejny, ostatni już rok stu­diów.

– No więc, pla­nuję po­znać tych chło­pa­ków – opo­wia­dała da­lej Ada. – Może któ­ryś bę­dzie moją ży­ciową szansą? – do­dała roz­ma­rzo­nym to­nem. – Zo­ba­czysz, kie­dyś nie będę mu­siała wcale pra­co­wać, wy­jadę gdzieś da­leko.

– Mam na­dzieję, że kie­dyś po pro­stu na­prawdę się za­ko­chasz i bę­dziesz szczę­śliwa – po­wie­działa ze śmie­chem Li­dia. Bar­dzo lu­biła swoją przy­ja­ciółkę. Ada za­słu­gi­wała na wszystko, co naj­lep­sze.

– O nie! Nie wkrę­caj mnie w te twoje ide­ały – za­pro­te­sto­wała ru­do­włosa są­siadka. – Twoja ro­dzina spra­wia, że masz spa­czone po­dej­ście do ży­cia i świata. Ta­kiej mi­ło­ści, jak two­jej mamy i taty, nie ma na świe­cie. Ja w każ­dym ra­zie nie za­mie­rzam jej szu­kać. To ma­rze­nie nie na na­sze czasy.

Li­dia znowu przy­mknęła oczy. Sły­szała wie­lo­krot­nie, że jej ro­dzice są wy­jąt­kowi, taka hi­sto­ria rzadko się zda­rza, nor­mal­nie lu­dzie tak nie mają. Ni­gdy jed­nak nie stra­ciła wiary, że jed­nak jest to coś, co – je­śli na­wet nie jest po­wszechne – to przy­naj­mniej po­winno być. I spo­tkać każ­dego czło­wieka. Ży­jąc z dwoj­giem na­prawdę ko­cha­ją­cych się lu­dzi pod jed­nym da­chem, nie po­tra­fiła uwie­rzyć, że w ogóle mo­głoby być ina­czej.

– O któ­rej mam się sta­wić? – za­py­tała kon­kret­nie. Z Adą prze­ga­dały na te­mat uczuć już tyle go­dzin, że nie było sensu za­czy­nać od nowa.

– O dzie­sią­tej masz być w ho­telu – od­parła przy­ja­ciółka. – Go­ście już się zjeż­dżają przed pik­ni­kiem. Przy­je­chała też ekipa roz­kła­da­jąca sprzęt. W ho­telu wszy­scy mają bazę.

– Nic dziw­nego. Mamy tylko je­den – uśmiech­nęła się Li­dia. – A ta­kiej im­prezy jesz­cze u nas nie było.

– Masz ra­cję – zgo­dziła się nie­uważ­nie Ada. Wy­raź­nie była już my­ślami w in­nym miej­scu. – Wy­go­oglo­wa­łam tych chło­pa­ków – po­wie­działa. – To dwa ze­społy. W jed­nym jest duet tro­chę star­szy. No to ich zo­stawmy w spo­koju – zde­cy­do­wała po­spiesz­nie. – Ale ten drugi ze­spół mio­dzio – roz­pły­nęła się w szcze­rym za­chwy­cie. – Je­den bru­net, drugi blon­dyn, a trzeci wpraw­dzie łysy, ale i tak cia­cho. Za dużo in­for­ma­cji o nich nie ma, więc wła­ści­wie mogę ci po­zwo­lić pierw­szej wy­brać. Jako mo­jej przy­ja­ciółce. – Ada ro­biła prze­rwy, tylko żeby zła­pać od­dech. W prze­ciw­nym ra­zie Li­dia nie mia­łaby szansy od­po­wie­dzieć.

– Je­stem ci bar­dzo wdzięczna – wsko­czyła szybko w krótką pauzę. – Ale ja nie chcia­ła­bym po­znać ob­co­kra­jowca, bo wiesz, że je­dyne, czego chcę, to zo­stać tu­taj.

– Och! – obu­rzyła się Ada. – Ty od razu tak na po­waż­nie. A czy ja mó­wię, że masz wyjść za niego za mąż i uro­dzić mu szóstkę dzieci? Po pro­stu zo­ba­czysz, co z tego wyj­dzie – tłu­ma­czyła. – Grunt to pró­bo­wać. Ni­gdy nie wia­domo, gdzie czai się na­sza ży­ciowa szansa. A te­raz się zbie­raj! Spo­tkamy się w ho­telu, cho­ciaż chęt­nie bym do cie­bie przy­je­chała na śnia­danko, bo ta­kich do­brych nie dają ni­g­dzie. Ale nie zro­bi­łam so­bie wczo­raj pa­znokci i mu­szę skoń­czyć. Zo­ba­czymy się na miej­scu.

– Do­brze – zgo­dziła się Li­dia i się roz­łą­czyły.

Zo­ba­czyła, że na Mes­sen­ge­rze ma już kilka wia­do­mo­ści od przy­ja­ciółki. Były tam linki do me­diów spo­łecz­no­ścio­wych chło­pa­ków, któ­rzy mieli grać. Otwo­rzyła. Zdję­cia jej się spodo­bały. Fajni, sym­pa­tycz­nie wy­glą­da­jący mło­dzi mu­zycy.

Ada była nimi wy­raź­nie za­fa­scy­no­wana.

Li­dia mniej. To nie było coś, co ją po­cią­gało ani o czym ma­rzyła. Już dawno temu po­sta­no­wiła, że je­śli bę­dzie chciała wejść w zwią­zek, to tylko z chło­pa­kiem stąd. Ta­kim, który w pełni zro­zu­mie jej mi­łość do tego miej­sca. Ale mimo że odzie­dzi­czyła po ma­mie urodę i cie­szyła się cał­kiem nie­złym po­wo­dze­niem, wciąż nie mo­gła ni­kogo ta­kiego zna­leźć. Więk­szość chło­pa­ków stąd ma­rzyła o wy­jeź­dzie. Nie za­mie­rzali przej­mo­wać go­spo­darstw po oj­cach. Wszy­scy co sen­sow­niejsi, bar­dziej in­te­li­gentni stu­dio­wali albo wy­je­chali z in­nych po­wo­dów. A je­śli się kształ­cili, to nie w tym celu, żeby tu wró­cić i zo­stać, tylko żeby za­cząć od nowa gdzieś w więk­szym mie­ście.

Ci zaś, co nie mieli żad­nych pla­nów i za­no­siło się na to, że fak­tycz­nie zo­staną w domu ro­dzi­ców, nie po­do­bali jej się. Byli bierni i po­zba­wieni ikry, a ich de­cy­zja, żeby tu­taj miesz­kać, nie wy­ni­kała z mi­ło­ści do ziemi ani pa­sji, jaką na przy­kład miał jej tata, tylko z braku in­nej opcji, od­wagi czy umie­jęt­no­ści, żeby so­bie zbu­do­wać coś wła­snego. Tego Li­dia nie chciała. Nie na tym prze­cież miało to po­le­gać.

Mi­ło­ści trzeba dać czas – mó­wiła mama, a Li­dia wie­rzyła we wszystko, w każde słowo ro­dzi­ców, cho­ciaż była już dużą i sa­mo­dzielną dziew­czyną.

Prze­cią­gnęła się w łóżku, cie­sząc się na miłe chwile, które ją cze­kały. Faj­nie bę­dzie tro­chę po­pra­co­wać, po­znać z bli­ska tych lu­dzi, mu­zy­ków, któ­rzy przy­jeż­dżali do ich da­le­kiego, po­ło­żo­nego wy­soko w gó­rach ma­lut­kiego mia­steczka. Ostat­nio działo się tu­taj co­raz wię­cej, ale w cza­sach dzie­ciń­stwa Li­dii pa­no­wał tu wszech­ogar­nia­jący spo­kój, który nie­któ­rzy na­zy­wali nudą. Dziś rzutki bur­mistrz sta­rał się na­dą­żać za stan­dar­dami, a Li­dia lu­biła wła­ści­wie wszystko, co to miej­sce miało do za­ofe­ro­wa­nia. Ci­szę i ru­tynę, a także cie­kawe wy­da­rze­nia i wpro­wa­dzane zmiany. Ale naj­bar­dziej ten dom wy­bu­do­wany jesz­cze przez ro­dzi­ców dziadka, re­mon­to­wany, pie­lę­gno­wany ze sta­ran­no­ścią, czu­ło­ścią, jakby był człon­kiem ro­dziny. Oto­czony wiel­kimi łą­kami, la­sem, ogromną sto­dołą, bu­dyn­kami go­spo­dar­czymi.

Ostatni rok – po­my­ślała. – A po­tem wrócę tu i zo­stanę na stałe! Żad­nych wię­cej wy­jaz­dów.

Nie wie­działa, dla­czego ro­dzice z ta­kim dy­stan­sem pod­cho­dzą do jej de­cy­zji, za­miast się cie­szyć. Tym bar­dziej że dwóch jej młod­szych braci wcale nie wy­ka­zy­wało ta­kiej mi­ło­ści do go­spo­dar­stwa, choć wy­cho­wali się tu­taj jak ona i pra­co­wali na równi. Li­dia nie miała wąt­pli­wo­ści, że ko­chali ro­dzi­ców i mieli bar­dzo szczę­śliwe dzie­ciń­stwo, ale uczyli się do­brze, mieli swoje pa­sje kom­pu­te­rowe i być może inne plany na ży­cie, niż ho­do­wać kury, siać zboże, a już na pewno nie ro­bić do­mowe chleby.

Zbie­gła na dół na śnia­da­nie. Chyba tylko ona jedna miała w domu tę świa­do­mość, jak bar­dzo są wy­jąt­kowi, jak nie­zwy­kłe przy­pa­dło im w udziale do­świad­cze­nie wy­cho­wy­wa­nia się jakby na wy­spie. W in­nej rze­czy­wi­sto­ści, tak róż­nej od tego, czym żyła więk­szość lu­dzi. Od­li­czała ty­go­dnie do ko­lej­nego po­wrotu, choć se­mestr jesz­cze się nie za­czął.

Nie­długo na­dejdą święta – po­my­ślała. Naj­pięk­niej­szy czas w tym domu. Już na niego cze­kała.

Ale póki co trzeba było się zbie­rać do no­wej nie­spo­dzie­wa­nej pracy. Tym­cza­sem przed wyj­ściem cze­kało jesz­cze na nią kilka obo­wiąz­ków. W tym domu ni­gdy nie bra­ko­wało za­jęć. Mu­siała się spie­szyć.

Roz­dział 2

Lidia wy­szła.

Ignacy pa­trzył, jak wnuczka bie­gnie dróżką w dół przez łąkę, a po­tem wy­cho­dzi na as­fal­tową drogę, wy­re­mon­to­waną nie­dawno z ini­cja­tywy bur­mi­strza. Zmie­rzała do mia­steczka. Sły­szał o jej no­wej pracy. Oczy­wi­ście, jak wszystko, co zwa­rio­wane, na ostat­nią chwilę i nie­za­po­wie­dziane, to spon­ta­niczne kel­ne­ro­wa­nie za­ła­twiła Ada. Cza­sem się na nią zło­ścił, by­wało, że pró­bo­wał nie lu­bić, gdy ścią­gała na Li­dię kło­poty. Ale nie umiał. Ada była fajna i miała w so­bie tyle uroku.

Ży­czył jej do­brze. Nie­ła­two być dziew­czyną. Choć uro­dził się męż­czy­zną i ucho­dził wśród bli­skich za ty­po­wego se­niora rodu, do­brze to ro­zu­miał. Kie­dyś przy­szło mu mocno żyć pro­ble­mami do­ra­sta­ją­cej na­sto­latki. Tak mocno, że ni­gdy nie udało się o tym za­po­mnieć.

Przy­su­nął się bli­żej okna. Chwilę póź­niej nie mógł już zo­ba­czyć Li­dii. Za­sło­niły ją wy­so­kie drzewa. Na mo­ment jakby za­mglił mu się wzrok i nie­spo­dzie­wa­nie zo­ba­czył inną dziew­czynę bie­gnącą tą samą trasą, lecz po zu­peł­nie in­nej, ka­mie­ni­stej jesz­cze dro­dze, w in­nym ubra­niu i kom­plet­nie od­mien­nym świe­cie, któ­rego dziś nie­któ­rzy nie po­tra­fi­liby so­bie na­wet wy­obra­zić. Wtedy zima przy­szła do nich z wielką za­wie­ru­chą, śnie­gami i mro­zem. Na­wet to cza­sem trudno opo­wie­dzieć. Tak wiele się zmie­niło.

On sam ni­gdy się nie spo­dzie­wał, że bę­dzie miał tak dłu­gie ży­cie i do­świad­czy ta­kich prze­mian.

Świat, w któ­rym Ignacy się uro­dził, i ten, w któ­rym żył dzi­siaj, róż­niły się bar­dzo. Cza­sem od­no­sił wra­że­nie, że nic ich nie łą­czy. Jakby ktoś wszystko od­mie­nił. Miał ko­cha­jącą ro­dzinę, która trosz­czyła się o niego, i to spra­wiało, że czuł się w tych no­wych re­aliach w miarę bez­piecz­nie.

Na­wet nie pró­bo­wał so­bie wy­obra­zić, jak mo­głoby to wy­glą­dać, gdyby z tą nową tech­no­lo­gią, która na­wet tu­taj w gó­rach prze­ni­kała każdą sprawę, zo­stał po­zo­sta­wiony sam so­bie. Ja­kie by to mu­siało być trudne. Trosz­czono się o niego. Jed­nak te­raz czuł ból. Do­brze zna­jomy. To­wa­rzy­szył mu wiele lat.

Bar­dzo tę­sk­nił za tamtą dziew­czyną. Przy­kro mu było, że zu­peł­nie nie wie, co u niej sły­chać. Nie miał wąt­pli­wo­ści, że so­bie w ży­ciu po­ra­dziła. To była jedna z tych osób, które so­bie za­wsze ra­dzą. Tylko w jaki spo­sób? Czy też jest bez­pieczna?

Tę­sk­nił, choć pew­nie ona by w to nie uwie­rzyła.

Ni­gdy o niej wiele nie opo­wia­dał swo­jemu sy­nowi ani tym bar­dziej wnu­kom. Adam wie, że ist­niała i tyle. Kto by dzi­siaj zro­zu­miał pro­blemy, z ja­kimi oni się wtedy mie­rzyli? Te de­cy­zje? Tak, to chyba naj­gor­sze. Kiedy tylko miał ochotę cza­sem otwo­rzyć usta, bo czuł, że po­wi­nien swo­jej sy­no­wej Soni coś wy­ja­śnić, po­ja­wiała się po­tężna blo­kada. Co ona by na to po­wie­działa? Jak by go oce­niła?

Mil­cze­nie stało się jego twier­dzą.

Ignacy miał mocne prze­ko­na­nie, że wszy­scy mo­gliby źle zin­ter­pre­to­wać to, co wtedy po­sta­no­wił. A za nic nie chciał stra­cić swo­jej ro­dziny. Za­wsze sły­szał, że jest wy­jąt­kowa. Głów­nie za sprawą sy­no­wej, która przy­była do domu za­miesz­ka­łego przez dwóch sa­mot­nych męż­czyzn, a po­tem uczy­niła w nim praw­dziwe czary, od­mie­niła ich los.

So­nia była nie­zwy­kła, cią­gle to sły­szał i w pełni się z tym zga­dzał. Bar­dzo wraż­liwa, cie­pła. Ko­chali ją całą mę­ską gro­madą: on, jego syn i dwóch wnu­ków. Po­dob­nie jak Li­dia. Je­śli ceną za tę nie­zwy­kłą mi­łość była ta­jem­nica, którą on za­bie­rze do grobu, to wła­ści­wie komu to szko­dziło? Nie ukry­wał się przed świa­tem, cią­gle miesz­kał w tym sa­mym miej­scu, do­sko­nale tam­tej ko­bie­cie zna­nym.

Gdyby więc chciała tu­taj wró­cić, dawno mo­głaby to zro­bić.

Tak uspo­ka­jał swoje su­mie­nie przez lata. Po­tem, kiedy wnuki były małe, tro­chę o tych sta­rych spra­wach za­po­mniał. An­ga­żo­wał się w po­moc w wy­cho­wa­niu dzieci, pracę w go­spo­dar­stwie i były mo­menty, kiedy z tru­dem ła­pał za­kręt, a wie­czo­rami kładł się spać tak zmę­czony, że nie miał siły my­śleć. Cie­szył się tym, że te­raź­niej­szość jest do­bra i tyle.

Ostat­nio jed­nak dziw­nie to wszystko wra­cało. Nie wie­dział, czy to oznaka sta­ro­ści, czy też być może faktu, że zbliża się kres jego ży­cia. Li­czył już pra­wie osiem­dzie­siąt lat. Czuł się cał­kiem nie­źle. Miał sprawny umysł i choć ciało co­raz słab­sze, to jed­nak wciąż mógł cho­dzić, krzą­tać się po go­spo­dar­stwie. Ja­sna sprawa, że bez po­rów­na­nia do tego, co po­tra­fił zro­bić kie­dyś, ale na­dal czuł się po­trzebny. Wie­dział, że jego dni wy­peł­nione są sen­sow­nymi za­ję­ciami. To mu da­wało sa­tys­fak­cję i ta­kie pra­gnie­nie, żeby jesz­cze choć je­den dzień prze­żyć, a po­tem ko­lejny. Zo­ba­czyć, jak chłopcy idą do szkoły, zdają ma­turę, na ja­kie pójdą stu­dia.

Czy się za­ko­chają? Czy znajdą szczę­ście? Czy jego śliczna ja­sno­włosa Li­dia też ko­goś po­zna, czy wy­je­dzie w świat? A może spełni się jej ma­rze­nie i na­prawdę tu zo­sta­nie?

Strach ści­snął mu serce. Naj­le­piej wie­dział, że to może się oka­zać trudne. A może nie? Spoj­rzał za okno.

Znowu wró­ciło wspo­mnie­nie tam­tej od­cho­dzą­cej dziew­czyny. Miała na so­bie kwie­ci­stą su­kienkę, je­dyną ładną, jaką po­sia­dała, cie­płe buty, wielki ko­żuch, czapkę i jedną małą torbę.

Ignacy od­wró­cił wzrok. Nie chciał tego pa­mię­tać, bar­dzo pra­gnął za­po­mnieć, ale im moc­niej się sta­rał, tym czę­ściej wra­cało.

– Jest bez­pieczna – po­wta­rzał so­bie. – Ma miesz­ka­nie, do­brą pracę i ro­dzinę. Jest bez­pieczna.

Od­wró­cił się od okna, bo na­gle za­krę­ciło mu się w gło­wie.

– Uspo­kój się – po­sta­no­wił. – Wra­caj do te­raź­niej­szo­ści. Nie można żyć jed­no­cze­śnie w dwóch miej­scach, być w dwóch świa­tach, to szko­dzi na serce.

Od­su­nął się od okna, po­tem bar­dzo po­woli ubrał. Każ­dego dnia zaj­mo­wało mu to co­raz wię­cej czasu. Kie­dyś wska­ki­wał w spodnie, wkła­dał prędko skar­petki i ko­szulę, po czym szedł na śnia­da­nie.

Te­raz samo upo­ra­nie się ze skar­pe­tami za­jęło mu dzie­sięć mi­nut. I te okropne gu­ziki w ko­szuli. W cie­płe dni re­zy­gno­wał z niej, ale je­sień spra­wiała, że cie­pły fla­ne­lowy ma­te­riał oka­zy­wał się nie­zbędny. Oczy­wi­ście mógł po­pro­sić, żeby mu ktoś za­piął. Nie bra­ko­wało chęt­nych. Sta­rał się jed­nak być sa­mo­dzielny. Naj­bar­dziej jak tylko mógł.

Wy­mo­zo­lił się więc jesz­cze z tymi gu­zi­kami, po­tem z pa­skiem do spodni, wresz­cie po­szedł do ła­zienki. Ogo­lił się i ucze­sał. Z lu­stra pa­trzył na niego na­prawdę stary czło­wiek. Siwy, po­marsz­czony, ze zmie­nio­nymi przez czas ry­sami twa­rzy. Tylko w oczach był jesz­cze młody duch, silny, spra­gniony ży­cia, wciąż mało syty gór­skim po­wie­trzem, ko­lej­nymi po­rami roku, za­sie­wami, zbio­rami, ro­dzą­cymi się zwie­rzę­tami, ro­sną­cymi dziećmi. Wciąż było mu mało.

– Nic się nie sta­nie – po­wie­dział, pa­trząc so­bie w oczy. – Wszystko zo­sta­nie tak, jak jest. Jak było przez dzie­się­cio­le­cia.

Spoj­rzał jesz­cze raz przez okno. Zo­ba­czył łąkę. Dziew­czyny sprzed wielu lat już nie wi­dział.

Roz­dział 3

Ależ je­stem pod­eks­cy­to­wana! – Ada fru­wała po sali i nie było w tej prze­no­śni zbyt wiele prze­sady. Drobna ru­do­włosa dziew­czyna z krę­co­nymi wło­sami i pięk­nym uśmie­chem po­ru­szała się z gra­cją, ob­słu­gu­jąc klien­tów.

Li­dia pod­cho­dziła do obo­wiąz­ków z więk­szym spo­ko­jem, ale obie czuły, że to bę­dzie świetny week­end, na­piwki bo­wiem pły­nęły ze wszyst­kich stron. Sprzy­jała po­goda. Świe­ciło piękne je­sienne słońce. Do­okoła je­dy­nego w tej miej­sco­wo­ści ho­telu ro­sły stare duże buki, o tej po­rze wy­bar­wione w prze­pięk­nych czer­wono-zło­tych ko­lo­rach. Przez wiel­kie okna wi­dać było park, nie­gdyś na­le­żący do dworu, który się tu­taj mie­ścił. Ser­wo­wano tu cał­kiem smaczne je­dze­nie, a przy­szło sporo osób, li­cząc na to, że Mi­ster Max zej­dzie na po­si­łek.

– Roz­cza­rują się – po­wie­działa jak za­wsze świet­nie po­in­for­mo­wana Ada. – Za­mó­wił je­dze­nie do po­koju – do­dała, okrę­ca­jąc so­bie lok na palcu.

– Na­wet mu się nie dzi­wię – od­parła Li­dia. – Chce pew­nie prze­łknąć kilka kę­sów w spo­koju, za­nim do­padną go fani. Zwłasz­cza ci, któ­rzy nie mó­wią ani po an­giel­sku, ani po nie­miecku, a pew­nie za­raz by go wcią­gnęli w po­ga­wędkę.

– O, tak. – Ada kiw­nęła głową. – Jak moi ro­dzice na przy­kład. Oj­ciec w ży­ciu nie jadł śnia­da­nia poza do­mem, zwłasz­cza w re­stau­ra­cji, a te­raz tu cza­tuje. Mó­wił, że tań­czyli z matką na dys­ko­te­kach do jego pio­se­nek na swo­ich pierw­szych rand­kach. Nie cier­pię tych opo­wie­ści.

Li­dia tylko się uśmiech­nęła. Ona lu­biła, kiedy ro­dzice wspo­mi­nali o tych cza­sach, gdy się po­znali. To zresztą była nie­sa­mo­wita hi­sto­ria, do­brze znana wszyst­kim. Mama wła­śnie wy­grała kon­kurs pięk­no­ści, pół­fi­nał. Miała przy­stą­pić do ostat­niego etapu. Już wtedy po­noć za­częła do­sta­wać pro­po­zy­cje udziału w re­kla­mach, ja­kiejś pracy, ale też pry­wat­nych spo­tkań od róż­nych wpły­wo­wych męż­czyzn. Wy­da­wało się, że świat się przed nią otwiera.

I wtedy po­znała tatę. Był kel­ne­rem, jak Li­dia dzi­siaj. Do­ra­biał w Kra­ko­wie do utrzy­ma­nia słabo pro­spe­ru­ją­cego go­spo­dar­stwa. Po­da­wał drinki na jed­nym ze spo­tkań dla uczest­ni­ków kon­kursu. Umó­wili się na kawę, po­znali le­piej. A po­tem mama pod­jęła nie­zro­zu­miałą dla wielu de­cy­zję, że nie pój­dzie da­lej. Zre­zy­gnuje nie tylko z kon­kursu, lecz także z in­nych ofert. Wy­je­dzie z mi­ło­ścią swo­jego ży­cia do nie­wiel­kiej wio­ski w gó­rach, by za­miesz­kać w ogrom­nym go­spo­dar­stwie z dwoma sa­mot­nymi męż­czy­znami, oj­cem i sy­nem. I że stwo­rzą tam ro­dzinę.

„Dzię­kuję ci, że po­zwa­lasz mi tu być i two­rzyć z tobą piękne ży­cie” – taka ta­bliczka wi­siała w kuchni nad ich sto­łem.

Li­dia wy­cho­wy­wała się na tych wła­śnie sło­wach. Uwiel­biała każdą opo­wieść o związku ro­dzi­ców. Jak mama tam przy­je­chała do taty pierw­szy raz i wpro­wa­dziła zu­peł­nie nowe po­rządki. Jak dzia­dek na­wet nie wy­cie­rał bu­tów, wcho­dząc do domu, a po­tem mu­siał się wszyst­kiego na­uczyć. Jak stary był to dom i wszystko trzeba było tam wy­re­mon­to­wać. W ja­kim sta­nie znaj­do­wało się go­spo­dar­stwo, jak nie­wiele trzy­mali zwie­rząt. Ni­czego nie sprze­da­wali, bo nie­wiele mieli, było im ciężko. Wszystko po­tem szybko się zmie­niło. So­nia miała zmysł biz­ne­sowy. Wszę­dzie wi­działa oka­zję, by coś wy­two­rzyć, wy­ho­do­wać, za­re­kla­mo­wać, sprze­dać. A po­tem po­ja­wiły się dzieci i dom za­czął tęt­nić ży­ciem.

Dziś za­trud­niali na­wet pra­cow­ni­ków do se­zonu zbio­rów i wszystko świet­nie funk­cjo­no­wało. In­ter­net mocno po­ma­gał.

– Dwa razy ro­sół i pizza mar­ghe­rita! – Li­dia szybko wró­ciła do rze­czy­wi­sto­ści.

To mie­szane pol­sko-wło­skie da­nie świet­nie po­ka­zy­wało, jak prze­ni­kają się tu­taj stare pol­skie tra­dy­cje z no­wo­ściami, ja­kie przy­no­sił do­stęp do in­ter­netu oraz wy­jeż­dża­jące z domu dzieci. W tej wio­sce, w któ­rej nie­gdyś drogą cho­dziły stada owiec, te­raz można było ku­pić su­shi, za­mó­wić ku­riera do domu i mieć mnó­stwo pro­gra­mów te­le­wi­zyj­nych. Ale wiele rze­czy po­zo­sta­wało ta­kie jak daw­niej.

– Są! – za­wo­łała Ada, ści­ska­jąc przy­ja­ciółkę mocno za rękę.

Lidka z cie­ka­wo­ścią spoj­rzała w kie­runku jed­nego ze sto­li­ków. Sie­działo tam pię­ciu chło­pa­ków, trzech tro­chę star­szych i dwóch mło­dych, w któ­rych roz­po­znała człon­ków ze­społu. Czy­tali kartę dań i za­sta­na­wiali się nad nią.

– No, moja droga. – Lidka pu­ściła przy­ja­ciółce oko. – To mój re­wir, więc idę pierw­sza.

Dro­czyła się z nią, bo wcale nie było jej tak spieszno do ob­słu­gi­wa­nia za­gra­nicz­nych tu­ry­stów. Nie czuła się cał­kiem pew­nie w swo­jej no­wej roli.

– Pię­ciu i tak nie weź­miesz. – Ada wzru­szyła ra­mio­nami i roz­śmiała się we­soło, a chłopcy od razu spoj­rzeli w jej stronę. – Znam cię. Le­dwo jed­nego dźwi­gniesz. O ile w ogóle.

– No tak. Punkt dla cie­bie – od­po­wie­działa Li­dia, po czym za­koń­czyła szybko roz­mowę. Zo­ba­czyła szefa, pa­trzą­cego na nią z na­ganą. Dwie kel­nerki ga­dają jak na­jęte, a go­ście cze­kają. To się nie mo­gło spodo­bać. Ru­szyła bez za­sta­no­wie­nia, ob­sługa tego sto­lika na­le­żała do niej.

Są­dziła, że go­ście będą po­trze­bo­wali po­mocy w wy­bo­rze po­siłku, bo cho­ciaż karta dań zo­stała prze­tłu­ma­czona na ję­zyk an­giel­ski, to i tak nie wszystko mu­siało być dla nich ja­sne.

– Dzień do­bry – przy­wi­tała się, a po­tem po­wtó­rzyła to na wszelki wy­pa­dek jesz­cze po an­giel­sku, ale ku jej za­sko­cze­niu je­den z chło­pa­ków pod­niósł głowę i od­po­wie­dział dość ładną pol­sz­czy­zną.

– Dzień do­bry. – Uśmiech­nął się. Naj­pierw są­dziła, że umie tylko te dwa słowa. Może jesz­cze „dzię­kuję” jak to się tu­ry­stom zda­rza. Ale on za­czął skła­dać za­mó­wie­nie. Mó­wił płyn­nie i z bar­dzo do­brym ak­cen­tem.

Li­dia była tak za­sko­czona, że le­dwo na­dą­żała no­to­wać.

– Świet­nie pan zna nasz ję­zyk – po­wie­działa, kiedy skoń­czył. Zdą­żyła mu się przyj­rzeć. Miał błysz­czące ciemne włosy, nie­bie­skie oczy i bli­znę na dłoni, jak po moc­nym prze­cię­ciu. Spra­wiał do­bre wra­że­nie. Za­cie­ka­wił ją.

– Tak, znam – przy­znał. – Moja bab­cia po­cho­dzi z Pol­ski. Zresztą też z gór. Na­wet ja­koś z tych oko­lic, ale do­kład­nie nie wiem.

Była za­sko­czona, ale nie dała po so­bie po­znać. Sta­rała się za­cho­wy­wać jak pro­fe­sjo­nalna kel­nerka. Za­le­żało jej, by mu­zycy wy­nie­śli stąd do­bre wspo­mnie­nia. Lu­biła swoją miej­sco­wość i była z niej dumna.

– To świet­nie się składa – po­wie­działa. – Może po­lecę panu w ta­kim ra­zie na­sze re­gio­nalne po­trawy. Mamy tu wy­śmie­nite pie­rogi, do­sko­nały barszcz z uszkami i je­den z naj­lep­szych ser­ni­ków, jaki kie­dy­kol­wiek ja­dłam. A wiem, co mó­wię, bo moja mama jest mi­strzy­nią tego cia­sta.

Chło­pak szybko prze­tłu­ma­czył jej słowa swoim to­wa­rzy­szom. Na­stą­piła krótka na­rada.

– To bie­rzemy wszystko! – za­wo­łał. – I jesz­cze do tej pizzy, którą za­mó­wi­łem, ham­bur­gery i frytki. Dla bez­pie­czeń­stwa, żeby nikt dzi­siaj nie po­szedł spać głodny. Nie wiem, czy moi przy­ja­ciele lu­bią pie­rogi. – Spoj­rzał w ich stronę. – Bę­dzie pani na wie­czor­nym kon­cer­cie? – za­py­tał za­raz po­tem.

– Tak, oczy­wi­ście – od­parła Li­dia.

– To faj­nie – po­wie­dział ta­kim to­nem, jakby na­prawdę się cie­szył, a prze­cież była tylko jedną z wielu osób, które staną pod sceną. Po­my­ślała, że umie cza­ro­wać. To pew­nie w jego za­wo­dzie przy­datne.

– Wszy­scy bę­dziemy – do­dała. – To tu­taj spora atrak­cja.

– W ta­kim ra­zie do zo­ba­cze­nia – od­po­wie­dział, a ona ski­nęła głową i ode­szła.

To było miłe do­świad­cze­nie. Ten mu­zyk, któ­rym tak mocno eks­cy­to­wała się Ada wy­glą­dał jak zu­peł­nie zwy­czajny chło­pak. Miał nie­bie­ski pod­ko­szu­lek i je­ansy, gę­ste włosy ty­powo ostrzy­żone i ucze­sane. Na zdję­ciach na swo­ich stro­nach in­ter­ne­to­wych po­ja­wiał się za­wsze w czar­nym pod­ko­szulku, ja­kiejś opa­sce na gło­wie i z gi­tarą, ale wi­docz­nie pry­wat­nie pre­zen­to­wał się nieco ina­czej.

– No i jak? I jak? – Ada za­ry­zy­ko­wała ko­lej­nymi na­piw­kami, bo nie pod­cho­dziła do in­nych sto­li­ków, cie­kawa, ja­kie wie­ści przy­nie­sie Li­dia.

– Faj­nie – od­parła. – Ten ciem­no­włosy może być rze­czy­wi­ście mój. – Uśmiech­nęła się. – Je­śli cho­dzi o resztę, wy­bie­raj. Ci starsi też są fajni i wcale nie tacy sta­rzy, więc na­prawdę jest w czym, ale pa­mię­taj – do­dała ci­szej – że ży­czę ci mi­ło­ści. Nie tylko przy­gody.

Ada wzru­szyła ra­mio­nami, po czym obie ru­szyły do kuchni. Po­do­bało im się, że za­mó­wie­nie jest duże, po­nie­waż da­wało moż­li­wość, że zo­sta­nie przy­nie­sione przez dwie kel­nerki, żeby wszy­scy do­stali swoje por­cje jed­no­cze­śnie.

Ale za­nim da­nia zo­stały przy­go­to­wane, co trzeba przy­znać, kuch­nia zro­biła w re­kor­do­wym tem­pie, ciem­no­włosy chło­pak znik­nął. Zo­stał tylko blon­dyn i reszta człon­ków ze­społu. Nie sko­men­to­wali braku to­wa­rzy­sza, a dziew­czyny nie śmiały o niego za­py­tać. Li­dia po­ło­żyła ta­le­rze i ode­szła, Ada wdała się w po­ga­wędkę.

– Ma­cie jesz­cze dzi­siaj jedną próbę, prawda? – za­py­tała po an­giel­sku.

– Nie. – Ja­sno­włosy chło­pak po­krę­cił głową. – W parku spraw­dzimy tylko sprzęt i punk­tu­al­nie o dwu­dzie­stej za­czy­namy. To wła­ści­wie już nie­długo – zre­flek­to­wał się i za­częli szyb­ciej jeść. – Mam na­dzieję, że zo­ba­czymy cię ze sceny – do­dał i uśmiech­nął się do niej.

Cza­ro­wać po­tra­fili wszy­scy, cały ze­spół.

– Oczy­wi­ście, wyjdę ra­zem z wami – obie­cała spon­ta­nicz­nie Ada, choć jesz­cze nie miała po­my­słu, w jaki spo­sób mo­głaby do­trzy­mać słowa. Mu­sia­łaby się urwać z pracy. Ale bar­dzo chciała im to­wa­rzy­szyć od sa­mego po­czątku, za­nim do parku zleci się całe mia­steczko.

***

– Lidka, bła­gam cię, zo­sta­niesz za mnie tro­chę dłu­żej? Mu­szę le­cieć. Oni już wy­cho­dzą. Ten blon­dyn po­wie­dział, że weź­mie mnie ze sobą, pro­szę... – Ada prze­stę­po­wała z nogi na nogę ogrom­nie znie­cier­pli­wiona i choć teo­re­tycz­nie cze­kała na od­po­wiedź przy­ja­ciółki, to zdjęła już far­tu­szek i roz­wią­zała ku­cyk. Dłu­gie rude włosy opa­dły jej na plecy. Zro­biła krok w stronę wyj­ścia.

– Idź. – Li­dia się uśmiech­nęła. – Mnie się tak nie spie­szy.

– Dzię­kuję ci! – Przy­ja­ciółka uca­ło­wała ją ser­decz­nie w oba po­liczki. – Je­steś naj­lep­sza na świe­cie, naj­pięk­niej­sza, naj­wspa­nial­sza... – Ostat­nie słowo już znik­nęło za zmy­ka­jącą po­spiesz­nie Adą.

– Czemu się zgo­dzi­łaś? – Szef wy­szedł z są­sied­niej sali. – Ja nie mam nic prze­ciwko, wszystko mi jedno, kto od­wali całą ro­botę, ale zo­stało cał­kiem sporo do zro­bie­nia.

Ro­zej­rzał się po sali. Nie­któ­rzy go­ście jesz­cze je­dli, po­ja­wiały się wciąż nowe za­mó­wie­nia, ale już w zde­cy­do­wa­nie mniej­szych ilo­ściach. Nie­długo miał się za­cząć kon­cert. Wtedy sala opu­sto­szeje na do­bre. Ale to nie ozna­czało od­po­czynku dla per­so­nelu.

– Nie szko­dzi – po­wie­działa Lidka. – Ja się nie spie­szę. Ogarnę salę, wszystko po­skła­dam i przy­go­tuję na ju­tro.

– Mamy wielu lu­dzi na śnia­da­niu – ostrzegł ją szef. – Trzeba na­kryć każdy sto­lik. Bar­dzo sta­ran­nie – do­dał.

– Do­brze, zro­bię to. – Uśmiech­nęła się do niego.

Wzru­szył tylko ra­mio­nami, ale zo­sta­wił ją. Jak wszy­scy tu­taj znał Li­dię od dziecka i wie­dział, że je­śli się do cze­goś zo­bo­wiąże, słowa do­trzyma. Cza­sem nie ro­zu­miał tej mi­łej, ci­chej dziew­czyny. Mo­gła ko­rzy­stać z ży­cia o wiele bar­dziej, a jed­nak tego nie ro­biła. Odzie­dzi­czyła urodę po matce. Po­noć wy­grała ona kie­dyś ja­kiś kon­kurs pięk­no­ści. Wła­ści­ciel ho­telu nie­spe­cjal­nie w to wie­rzył. Kto by zo­sta­wił ta­kie per­spek­tywy dla domu w gó­rach, ho­do­wa­nia kur i pie­cze­nia chleba?

Li­dia mo­gła unik­nąć jej losu. Wy­je­chać do du­żego mia­sta i mieć inne ży­cie. Jed­nak na ra­zie się na to nie za­no­siło.

Roz­dział 4

Sonia Skal­ska sie­działa z mę­żem na ta­ra­sie. Zbu­do­wali go na sta­rym ga­rażu kilka lat temu. Było to jedno z ich speł­nio­nych ma­rzeń. Znaj­do­wał się wy­soko i dzięki temu roz­cią­gał się z niego wspa­niały wi­dok na góry. So­nia uwiel­biała sia­dać tu­taj o każ­dej po­rze dnia, pić kawę lub her­batę, otu­lać się ko­cem, a naj­le­piej się czuła, kiedy mo­gli to ro­bić ra­zem z Ada­mem.

Kiedy wła­snymi rę­kami two­rzyli to miej­sce, zbi­jali de­ski, ma­lo­wali je i szli­fo­wali, pla­no­wali, że będą tu spę­dzać mnó­stwo czasu. Jed­nak troje dzieci i praca na go­spo­dar­stwie wy­peł­niały ich dni w ca­ło­ści. Le­dwo za­czął się ra­nek, już przy­cho­dził wie­czór. Tym bar­dziej ce­nili chwile ta­kie jak te­raz.

Wszy­scy po­szli na kon­cert. Chłopcy mieli swoje plany w związku z tym wie­czo­rem, a Li­dia pra­co­wała. So­nia i Adam też wy­brali się do parku, na­wet dzia­dek po­je­chał z nimi, ale sta­nie przez długi czas w dość du­żym tłu­mie, na do­da­tek przy dźwię­kach bar­dzo gło­śno usta­wio­nej mu­zyki, oka­zało się dla niego wy­czer­pu­jące. Dla­tego przy­wieźli se­niora rodu do domu, za­pro­wa­dzili do jego po­koju, a po­tem we­szli tu­taj, bo oka­zało się, że na­gle mają coś tak bar­dzo cen­nego jak wolny wie­czór.

So­nia przy­kryła się ko­cem, ale za­miast na góry po­ma­lo­wane cie­płymi ko­lo­rami przez za­cho­dzące słońce, spoj­rzała na swoje dło­nie.

– Marsz­czą się – po­wie­działa do męża. – Wszystko się zmie­nia. Mam tylko czter­dzie­ści parę lat, a już czuję, że całe moje ciało wcho­dzi w inną fazę. Co bę­dzie da­lej?

– Je­steś piękna – szep­nął Adam. – Naj­pięk­niej­sza.

– Słu­cham tego od tylu już lat – od­parła So­nia – i wciąż mi się nie nu­dzi – do­dała. – Czuję się, jak­bym co­dzien­nie wy­gry­wała kon­kurs pięk­no­ści. Wszystko jest tak jak wtedy. Wy­cho­dzisz, ktoś na cie­bie pa­trzy, ja­kieś jury, a po­tem wy­daje wer­dykt. Ty je­steś moim naj­wspa­nial­szym jury. Za­wsze mnie sta­wiasz na pierw­szym miej­scu.

Adam ją po­ca­ło­wał.

– Nie je­stem do końca prze­ko­nany, czy skład tej ko­mi­sji jest cał­ko­wi­cie obiek­tywny – do­dał po chwili, uśmie­cha­jąc się do niej – ale nie za­mie­rzam się z niej zwal­niać.

Przy­tu­lali się przez chwilę.

– Nie ża­łu­jesz tego, co zro­bi­łaś kie­dyś? – za­py­tał na­gle Adam. – Mo­gła­byś dzi­siaj mieć świat u stóp. Pew­nie byś wtedy wy­grała tę ogól­no­pol­ską edy­cję.

– Może – po­wie­działa So­nia. Była za­my­ślona. – Ale po­patrz. Ja i tak mam świat u stóp. Z na­szego ta­rasu na wszystko pa­trzymy z góry. Czuję się tu bar­dzo szczę­śliwa.

Wtu­liła się w niego znowu. Wszy­scy im to po­wta­rzali. Oni sami też mieli świa­do­mość, że przy­da­rzyło im się coś nie­zwy­kłego.

– Nie ma się co dzi­wić – ode­zwał się Adam – że Li­dia chce tu­taj zo­stać. Pa­trzy na cie­bie.

So­nia wes­tchnęła.

– Nie jest do­brze – po­wie­działa. – Wy­sła­li­śmy ją na stu­dia, po­szła. Po­słu­chała grzecz­nie, obro­niła li­cen­cjat. Na­mó­wi­li­śmy ją na ma­gi­sterkę, zgo­dziła się, choć do­prawdy nie wiem, na co mo­głoby jej się to przy­dać. Ale to już ko­niec. Ostatni rok. Nie ma szans, żeby się prze­ko­nała do zro­bie­nia dok­to­ratu. Za­cznie coś po­dej­rze­wać.

– Wiem. – Adam też wes­tchnął. – Te stu­dia nic nam nie po­mo­gły. Mi­nęły cztery lata, przy­szedł piąty i ona tak samo jak po ma­tu­rze chce tu wró­cić i zo­stać. Może trzeba jej wresz­cie po­wie­dzieć prawdę?

– Pew­nie tak. – So­nia po­smut­niała. – Tylko nie mam po­ję­cia, jak to zro­bić. Ro­dzina jest wszyst­kim, co mamy. To za­chwieje za­ufa­niem, ja­kim da­rzą nas dzieci. Zwle­ka­li­śmy zbyt długo, li­cząc na to, że to się samo roz­wiąże. Twój tata ma osiem­dzie­siąt lat. Co bę­dzie, je­śli odej­dzie i za­bie­rze ze sobą wszyst­kie in­for­ma­cje? Czy na­sze dzieci też tak będą żyć w za­wie­sze­niu jak my?

– W na­szym przy­padku cał­kiem nie­źle się to spraw­dziło, może nie jest ta­kie złe... – Adam cią­gle pró­bo­wał ucie­kać przed tym te­ma­tem. Czuł się winny, że nie za­ła­twił sprawy dawno temu. Ale Soni tak bar­dzo spodo­bał się ten dom, a on za nic nie chciał jej stra­cić.

– Z Lidką to nie przej­dzie – po­wie­działa jego żona, a on na­tych­miast po­czuł do­brze znany skurcz w żo­łądku. – Jest młoda, kon­kretna i czasy też na­stały inne. Wi­dzisz, ile mamy kło­po­tów przy każ­dej naj­drob­niej­szej spra­wie? Ka­na­li­za­cja, gaz, co­kol­wiek. To i tak cud, że dzieci jesz­cze się nie do­wie­działy, że lu­dzie nie ga­dają.

– Sta­rzy po­marli – od­parł Adam. – Nasz oj­ciec jest dłu­go­wieczny. A mło­dzi in­te­re­sują się tym, co te­raz, nie ja­ki­miś daw­nymi ta­jem­ni­cami.

– Jest wrze­sień – po­wie­działa So­nia. – Jesz­cze wszę­dzie pięk­nie. Złote li­ście na drze­wach, ale ja to bar­dzo do­brze znam. Zo­ba­czysz, mi­nie ty­dzień, dwa i wszystko za­cznie spa­dać na zie­mię. Po­ja­wią się gołe ga­łę­zie, po­tem za­wieje wiatr i przyj­dzie zimno. Ani się nie obej­rzymy, jak na­dejdą święta i osiem­dzie­siąte uro­dziny two­jego taty. Li­dia za­cznie za­da­wać py­ta­nia. Prze­cież po tych świę­tach nie­wiele jej zo­sta­nie. Sty­czeń, luty, ostat­nia se­sja, a po­tem już tylko pi­sa­nie pracy ma­gi­ster­skiej. Już nie bę­dzie mu­siała tak czę­sto wy­jeż­dżać do Kra­kowa. Tyle mamy czasu, co do świąt. Mu­sisz przy­ci­snąć swo­jego ojca!

– Nie spo­dzie­wa­łem się po to­bie ta­kich słów. – Adam ob­jął ją moc­niej. – Tata uważa, że je­steś naj­ła­god­niej­szą istotą pod słoń­cem, cu­dem.

– Może bym i chęt­nie była, ale uro­dziły nam się dzieci – wes­tchnęła So­nia. – A to cza­sem wy­maga po­dej­mo­wa­nia trud­nych de­cy­zji. Może też nie bę­dzie tak źle? – pró­bo­wała tro­chę za­cza­ro­wać rze­czy­wi­stość i uspo­koić samą sie­bie. – Po pro­stu z nim po­ga­dasz i tyle.

Adam przez chwilę mil­czał. Szu­kał od­po­wied­nich słów.

– Wiesz, ko­chana, ile razy pró­bo­wa­łem – po­wie­dział po dłuż­szej chwili. – Ni­gdy się nie udało. A tata jest co­raz star­szy. Boję się, że coś mu się sta­nie. Tego bym so­bie nie wy­ba­czył.

– Ja to ro­zu­miem – od­parła szybko i z więk­szym niż wcze­śniej na­ci­skiem. – A przy­naj­mniej sta­ra­łam się ro­zu­mieć przez wszyst­kie lata na­szego mał­żeń­stwa. Na po­czątku to nie wy­da­wało się du­żym pro­ble­mem, ale z cza­sem za­częło. Dłu­żej tak się nie da! Pro­szę cię więc po raz pierw­szy z całą sta­now­czo­ścią. Po­roz­ma­wiaj ze swoim oj­cem. Zrób coś!

Adam nie od­po­wie­dział. Wciąż się przy­tu­lali, czuła więc, jak jego ciało całe się spięło.

Wie­działa, że do­trzyma słowa, choć dużo go to bę­dzie kosz­to­wało. Nie pro­siła go jed­nak dla ka­prysu, lecz po dłu­gim na­my­śle, kiedy miała już cał­ko­witą pew­ność, że na­prawdę nie ma in­nego wyj­ścia.

Roz­dział 5

Nie by­łaś na kon­cer­cie.

Li­dia drgnęła. Wy­da­wało się jej, że jest w pu­stej sali sama. Uśmiech­nęła się.

– W pew­nym sen­sie by­łam. – Od­wró­ciła się w stronę ciem­no­wło­sego chło­paka, który ci­cho wszedł do środka. – Wszystko sły­chać przez okno.

– Ale to nie to samo! – obu­rzył się. – Mia­łem wra­że­nie, że przy­było całe mia­sto.

– I słusz­nie. Je­ste­ście tu­taj dużą atrak­cją.

– Cie­bie nie wi­dzia­łem. – Pod­szedł do niej bli­żej. Spięła się. Nie była przy­zwy­cza­jona do ta­kiej gry. Męż­czyzn trzy­mała na dy­stans. Miała swoje plany i ża­den z nich jej nie pa­so­wał do ży­cio­wych ce­lów. To jed­nak spra­wiło, że żar­to­bliwe po­dej­ście do te­matu było jej cał­kiem obce.

– Masz mnó­stwo fa­nek – od­parła, sta­ra­jąc się za­cho­wać spo­kojny ton. Ten chło­pak był miły. – Pew­nie je­steś przy­zwy­cza­jony – do­dała. – Nie ma opcji, że robi ci róż­nicę brak jed­nej.

– Nie do końca – od­po­wie­dział i zro­bił ko­lejny krok w jej stronę. – To nasz pierw­szy więk­szy wy­stęp, choć oczy­wi­ście dla Mi­ster Maxa chał­tura po­ni­żej jego kom­pe­ten­cji. Grać w ta­kiej dziu­rze. Kie­dyś na taką pro­po­zy­cję na­wet by nie spoj­rzał.

– To czemu te­raz to robi? – za­py­tała. Zro­biło jej się przy­kro. Jakby ode­brała cios w do­bre imię mia­sta, w któ­rym miesz­kała. Było może małe, ale co z tego. – Ma za sobą tyle lat ka­riery, mógłby od­po­czy­wać – po­wie­działa.

– Dla pie­nię­dzy – od­parł chło­pak i znów przy­su­nął się krok bli­żej. – Za­ra­biał mi­liony, ale nic nie za­osz­czę­dził – do­dał. – I te­raz jeź­dzi po wiej­skich fe­sty­nach, świę­tach mia­sta i in­nych ta­kich. Wciąż żyje po­ko­le­nie, dla któ­rego jest sławny, więc tro­chę się ką­pie w tej po­pu­lar­no­ści ze sta­rych cza­sów. Ale stawki co­raz niż­sze, a mia­steczka mniej­sze.

– Jak można wy­dać tyle kasy? – zdu­miała się Li­dia. Ro­dzice na­uczyli ją oszczęd­no­ści i sza­cunku dla pie­nię­dzy, które w jej domu po­cho­dziły z cięż­kiej pracy. – Mama mó­wiła, że on był na świa­to­wych li­stach prze­bo­jów.

– Ow­szem, ale wszystko prze­pu­ścił – od­parł chło­pak i pod­su­nął Li­dii krze­sło. – Usiądź – po­wie­dział cie­pło. – Je­steś zmę­czona, a sala wy­gląda pięk­nie.