Miłość, kłamstwa i sekrety - Krystyna Mirek - ebook + audiobook

Miłość, kłamstwa i sekrety ebook i audiobook

Krystyna Mirek

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Wszyscy kochają prawdę, ale to skomplikowana miłość. Jak przyjdzie co do czego, bardziej kusi słodki smak kłamstwa.
Vincent to słynny youtuber kulinarny. Jest przystojny i uwielbiany, mieszka w romantycznej starej willi odziedziczonej po dziadku. Charyzmatyczny przodek dał mu nie tylko posiadłość, lecz także zeszyt z przepisami na potrawy, które kiedyś przyrządzał w prestiżowej francuskiej restauracji. Idealna sytuacja?
Mnóstwo kobiet kocha go wirtualnie. W tym również Wiki, która uwielbia zmiany – farbuje włosy tak często, że nawet jej narzeczony za nią nie nadąża. Franek to ciepły, serdeczny mężczyzna. Wzór męża dla Wiki?
Mirki nikt nie oszuka. Wynajęta przez Wiktorię detektyw specjalizująca się w tropieniu wszelkich kłamstw jest twarda i rzeczowa. Ma na swoim koncie wiele rozwiązanych spraw. Ale wyciąganie sekretów na światło dzienne zwykle przynosi kłopoty.
Czy kiedy wszyscy spojrzą prawdzie w oczy, coś się wreszcie zmieni?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 315

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 9 min

Lektor: Marta Markowicz

Oceny
4,5 (201 ocen)
128
46
20
5
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
phunwone

Nie oderwiesz się od lektury

Poczatek moze troche nudny ale sie rozkreca I wkreca 😉
00
iwomog

Nie oderwiesz się od lektury

Super 😊
00
anna_chudinii

Dobrze spędzony czas

przyjemnie spędzony czas
00
basiafiga
(edytowany)

Dobrze spędzony czas

Dobrze, się słuchało. Ciekawa, lekka, prrzyjemna
00
mpawlik88

Dobrze spędzony czas

Krystyna Mirek to jedna z moich ulubionych polskich pisarek, dlatego nie zastanawiałam się długo, gdy zobaczyłam, że książka “Miłość, kłamstwa i sekrety” jest dostępna w ramach abonamentu Legimi. Nie zawiodłam się i tym razem 🙂 Fabuła książki skupia się wokół czwórki bohaterów. Wiktoria i Franek to szczęśliwa para, przygotowująca się do własnego ślubu. O Wiktorii można powiedzieć, że kobieta zmienną jest. Dziewczyna uwielbia zmieniać swój wygląd i nawet kilka razy w tygodniu farbuje swoje włosy. Nigdy nie wiadomo, jaki look i styl wybierz danego dnia. Jej całkowitym przeciwieństwem jest jej narzeczony, Franek, czyli osoba o spokojnym i ugodowym charakterze. Najlepsza przyjaciółka Wiktorii, Michalina, to zahukana, niepewna siebie dziewczyna, żyjąca w cieniu przebojowej przyjaciółki. Życie całej trójki wywraca się do góry nogami, gdy Wiktoria dowiaduje się, że bratem Franka jest Vincent, uwielbiany przez rzesze widzów kulinarny youtuber. Dziewczyna postanawia za wszelką cenę ściągnąć g...
00

Popularność




Co­py­ri­ght © by Kry­sty­na Mi­rek 2022 Co­py­ri­ght © by Wy­daw­nic­two Luna, im­print Wy­daw­nic­twa Mar­gi­ne­sy 2022
Wy­daw­ca: NA­TA­LIA GO­WIN
Re­dak­cja: KA­TA­RZY­NA WOJ­TAS
Ko­rek­ta: JO­LAN­TA KU­CHAR­SKA, KA­TA­RZY­NA WOJ­TAS
Pro­jekt okład­ki i stron ty­tu­ło­wych: MA­CIEJ SZY­MA­NO­WICZ
Zdjęcie na okład­ce: DEAN DRO­BOT / Shut­ter­stock
Skład i ła­ma­nie: JS Stu­dio
War­sza­wa 2022 Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-67510-01-1
Wy­daw­nic­two Luna Im­print Wy­daw­nic­twa Mar­gi­ne­sy Sp. z o.o. ul. Mie­ro­sław­skie­go 11a 01-527 War­sza­wawww.wy­daw­nic­two­lu­na.plfa­ce­bo­ok.com/wy­daw­nic­two­lu­nain­sta­gram.com/wy­daw­nic­two­lu­na
Kon­wer­sja: eLi­te­ra s.c.

Roz­dział 1

Ro­dzin­na ta­jem­ni­ca

Fra­nek roz­glądał się in­ten­syw­nie.

Cze­kał na na­rze­czo­ną. Niby rzecz nor­mal­na. Bli­ska oso­ba, po­zor­nie ła­two do­strzec ją w tłu­mie. Ale nie z Wiki ta­kie nu­me­ry! Na ślu­bie ku­zyn­ki ro­dzo­na mat­ka jej nie po­zna­ła. A Fra­nek omal nie do­stał kon­kret­nym le­wym sier­po­wym od przy­szłe­go te­ścia za to, że ośmie­lił się przy­jść na ich ro­dzin­ną im­pre­zę z ja­kąś obcą babą. A oj­ciec Wiki miał czym przy­ło­żyć. Fra­nek wzdry­gnął się na samo wspo­mnie­nie i jesz­cze moc­niej za­czął wy­tężać wzrok, a ta­kże wy­ci­ągać szy­ję.

Po­win­na już tu być! – po­my­ślał. – Może na­wet jest.

Czy to ta ru­do­wło­sa pi­ęk­no­ść z zie­lo­ny­mi ocza­mi? Prze­ta­rł oku­la­ry. Nie po­mo­gło. Albo bru­net­ka z krót­ką fry­zur­ką w ład­nym do­pa­so­wa­nym to­pie? Blon­dyn­ka prze­ci­ska­jąca się wła­śnie przez tłum?

Jest! Bin­go! To ona. Roz­po­znał ją po to­reb­ce! Nie mo­gła zmie­niać co chwi­lę ca­łej gar­de­ro­by i do­dat­ków, ale je­śli kie­dyś, co nie­wy­klu­czo­ne, będzie ją na to stać, spra­wa sta­nie się jesz­cze trud­niej­sza. Tym ra­zem się uda­ło.

Ulży­ło mu, jak­by wła­śnie ura­to­wał świat przed cy­be­ra­ta­kiem. Dziś obędzie się bez kpin i żar­tów na te­mat spo­strze­gaw­czo­ści mężczyzn. To do­brze, bo mo­ment był wa­żny.

– Cze­ść! – przy­wi­tał się i po­ca­ło­wał jej cie­płe usta. Ich na szczęście nie zmie­nia­ła ani nie po­pra­wia­ła in­wa­zyj­ny­mi za­bie­ga­mi. Wiki bar­dzo bała się za­strzy­ków i na­wet jej wiel­ka mi­ło­ść do me­ta­mor­foz nie mo­gła temu za­po­biec.

– Co ta­kie­go wa­żne­go masz mi do po­wie­dze­nia? – za­py­ta­ła, spo­gląda­jąc na nie­go z jaw­ną cie­ka­wo­ścią. – Jaka to może być nie­spo­dzian­ka? Spie­szę się, a pie­rścio­nek już mam. – Z przy­jem­no­ścią wy­ci­ągnęła przed sie­bie dłoń, przy­gląda­jąc się po raz ty­si­ęcz­ny błysz­czące­mu w świe­tle lamp dia­men­to­wi.

Fra­nek się uśmiech­nął. Po­czuł, jak robi mu się przy­jem­nie. Dba­nie o Wiki było miłe, tak pi­ęk­nie umia­ła się ze wszyst­kie­go cie­szyć. Po­sta­rał się z tym pie­rścion­kiem. Odło­żył, od­mó­wił so­bie paru wy­dat­ków, było war­to.

– Je­steś blon­dyn­ką? – za­py­tał, przy­gląda­jąc jej się uwa­żnie.

– Je­stem Wik­to­ria – od­po­wie­dzia­ła. – A ko­lor wło­sów to dro­biazg. – Mach­nęła dło­nią. – Wiesz, że zmie­niam się często. Lu­bię to. Przy­naj­mniej nie­za­do­wo­le­ni klien­ci nie będą mnie ści­gać – ro­ze­śmia­ła się. – A ty i tak za­wsze wiesz, kim je­stem.

Fra­nek prze­łk­nął śli­nę. Gar­dło tro­chę mu się jed­nak ści­snęło. Ża­den pro­gram kom­pu­te­ro­wy na świe­cie nie był tak skom­pli­ko­wa­ny jak Wiki. Ka­żdy kod ban­ko­wy ła­twiej zła­mać, niż od­gad­nąć, co ona na­praw­dę my­śli. To go fa­scy­no­wa­ło. Wpro­wa­dza­ło mnó­stwo ru­chu i ży­cia w jego sta­ran­nie po­ukła­da­ny świat. Ale też spo­ro stre­su, bo wca­le nie był pe­wien, czy spro­sta jej wy­so­kim ocze­ki­wa­niom, na przy­kład czy na­stęp­nym ra­zem też ją roz­po­zna. Za­kła­da­ła ró­żne so­czew­ki i na­wet ko­lor oczu nie był tu­taj wska­zów­ką.

Nie za­dał py­ta­nia, w jaki spo­sób jej wło­sy w ci­ągu jed­nej nocy po­dwo­iły dłu­go­ść. Nie chciał się zbła­źnić. Pew­nie były na to ja­kieś no­wo­cze­sne spo­so­by.

– Mam ci coś wa­żne­go do po­wie­dze­nia – za­kasz­lał. Był zły na ten od­ruch. Za­wsze mu się to zda­rza­ło, kie­dy się de­ner­wo­wał. Jego na­rze­czo­na o tym wie­dzia­ła. Miał świa­do­mo­ść, że w star­ciu na roz­szy­fro­wy­wa­nie jest na z góry stra­co­nej po­zy­cji. Wiki wie­dzia­ła o nim bar­dzo dużo. On o niej w grun­cie rze­czy nie­wie­le.

Ale ja­kie to mia­ło zna­cze­nie?! Przy­tu­lił ją. Prze­su­nął dło­nią po wło­sach. Z tru­dem przy­zwy­cza­jał się do no­we­go ko­lo­ru. Jesz­cze wczo­raj ko­chał się z ogni­ście rudą dziew­czy­ną. A tu taka no­wo­ść.

– O co cho­dzi? – Znie­cier­pli­wi­ła się Wiki. – Jest ja­kaś ta­jem­ni­ca?

– Tak. – Kiw­nął nie­chęt­nie gło­wą. – I chcę ci to po­wie­dzieć te­raz. Je­ste­śmy za­ręcze­ni...

– Masz nie­ślub­ne dziec­ko? Je­steś żo­na­ty? – za­py­ta­ła na­tych­miast. W jej oczach, któ­re dziś bły­ska­ły na zie­lo­no, po­ja­wił się nie­bez­piecz­ny od­cień. Na­tu­ral­ne­go gnie­wu, któ­ry tyl­ko cze­kał, żeby wy­buch­nąć.

Fra­nek szyb­ko po­kręcił gło­wą. Wiki od razu się uspo­ko­iła. A po­tem skar­ci­ła samą sie­bie w du­chu za swo­ją gwa­łtow­ną re­ak­cję. To prze­cież ta­kie nie­praw­do­po­dob­ne. Fra­nek nie by­łby zdol­ny do za­wi­łych in­tryg. Sama nie wie­dzia­ła, czy jego ude­rza­jąca pro­sto­li­nij­no­ść to za­le­ta, czy jed­nak tro­chę wada.

– Go­rzej... – po­wie­dział.

Po­ziom nie­po­ko­ju wzró­sł zna­cząco. Czy­żby się po­my­li­ła, jak jej przy­ja­ció­łka, któ­ra za­ufa­ła fa­ce­to­wi, bo spra­wiał miłe wra­że­nie, i zo­sta­ła oszu­ka­na?

Nie­mo­żli­we – po­my­śla­ła Wiki. – Mnie się coś ta­kie­go prze­cież nie przy­da­rza.

A jed­nak na­rze­czo­ny, o któ­rym sądzi­ła, że wszyst­ko o nim wie, pa­trzył na nią z bar­dzo po­wa­żną miną. Coś wy­ra­źnie miał na su­mie­niu.

– Je­steś cho­ry? – za­py­ta­ła po­wo­li, prze­szu­ku­jąc w gło­wie mo­żli­we opcje.

– Nie! – Za­ma­chał dło­ńmi w ge­ście pro­te­stu. – To nic ta­kie­go. Ro­dzin­na spra­wa.

– Ach! – wes­tchnęła. – Cho­dzi o two­je­go bra­ta – do­my­śli­ła się. I po­czu­ła ulgę. Zwy­kła sprzecz­ka mi­ędzy ro­dze­ństwem. Była na nie­go zła, że ją tak wy­stra­szył.

– Je­den zero dla cie­bie. – Fra­nek ją po­ca­ło­wał. Nie zdzi­wił się, że zga­dła. Jak za­wsze wszyst­ko wie­dzia­ła. Czy­ta­ła w nim jak w do­brze na­pi­sa­nym ko­dzie do pro­gra­mo­wa­nia. A jed­nak czuł, że tym ra­zem ją za­sko­czy. Nie cie­szył się z tego wca­le.

– Gdzie usi­ądzie­my? – za­py­ta­ła Wiki, od­rzu­ca­jąc na ple­cy swo­je nowe blond wło­sy. Na­dal nie mógł się do nich przy­zwy­cza­ić. Nie mia­ło też sen­su tego ro­bić wo­bec fak­tu, że za­pew­ne nie­ba­wem odej­dą w nie­pa­mi­ęć, jak wi­ęk­szo­ść fry­zur jego na­rze­czo­nej.

Ro­zej­rzał się wo­kół. Wy­brał jej ulu­bio­ną ka­wiar­nię, ale te­raz ten po­my­sł prze­stał mu się po­do­bać. Było tu tłocz­no, a on po­trze­bo­wał spo­ko­ju.

– Może jed­nak po­je­dzie­my do domu? – za­pro­po­no­wał. – Tu­taj chy­ba nie da rady.

Wiki otwo­rzy­ła usta, ale szyb­ko zre­zy­gno­wa­ła z ko­men­ta­rza. Ta­kiej miny u Fran­ka jesz­cze nie wi­dzia­ła. Był bar­dzo po­wa­żny.

No cóż! – po­my­śla­ła. – Ka­żdy ma ja­kieś ro­dzin­ne ta­jem­ni­ce. Trze­ba to usza­no­wać.

Ru­szy­ła w stro­nę sa­mo­cho­du. Chcia­ła do­trzeć na miej­sce jak naj­szyb­ciej. Była ogrom­nie cie­ka­wa. Nie spo­dzie­wa­ła się, że na­rze­czo­ny może ją jesz­cze czy­mś za­sko­czyć, a mia­ła prze­czu­cie, że tym ra­zem tak się sta­nie.

Jak zwy­kle się nie po­my­li­ła.

***

– To jest twój brat?! – Wiki wpa­try­wa­ła się w ekran smart­fo­na, ale szyb­ko od­wró­ci­ła gło­wę i spoj­rza­ła na swo­je­go na­rze­czo­ne­go.

Gdy­by Fra­nek był bar­dziej uwa­żny, pra­wie mó­głby zo­ba­czyć kręcące się w jej ga­łkach ocznych sym­bo­le do­la­ra jak na au­to­ma­cie, kie­dy czło­wie­ko­wi wy­da­je się, że lada mo­ment wy­gra głów­ną na­gro­dę i zgar­nie wszyst­ko.

– On jest ba­jecz­nie bo­ga­ty... – wy­szep­ta­ła.

– Po­dob­no... – Fra­nek za­gry­zł usta, po­tem je za­ci­snął, a kil­ka se­kund pó­źniej odło­żył te­le­fon. Miał dość. Chciał jak naj­szyb­ciej uznać te­mat za za­mkni­ęty. Po­wie­dział swo­je i ma­rzył, by ży­cie wró­ci­ło już na daw­ne tory.

– Dla­cze­go mi wcze­śniej o tym nie wspo­mnia­łeś? Na­wet sło­wem... – Wiki ze­rwa­ła się z ka­na­py i podąży­ła za swo­im chło­pa­kiem do kuch­ni.

Fra­nek wła­śnie tam po­sze­dł, by na­pe­łnić pu­sty ku­bek po ka­wie, ale tro­chę to wy­gląda­ło, jak­by się po­spiesz­nie ewa­ku­ował.

– Nie lu­bi­my się – od­pa­rł krót­ko. – Wiesz o tym....

– Ale on jest sław­ny... – Wiki zmie­rzy­ła wzro­kiem swo­je­go na­rze­czo­ne­go, jak­by po­now­nie sza­co­wa­ła jego war­to­ść. De­cy­zję o za­ręczy­nach pod­jęła świa­do­mie, kie­ru­jąc się nie tyl­ko ser­cem, lecz ta­kże roz­sąd­kiem. Wy­da­wa­ło jej się, że świet­nie tra­fi­ła.

Fra­nek miał trzy­dzie­ści lat i wła­sne miesz­ka­nie, któ­re odzie­dzi­czył po ro­dzi­cach i ład­nie od­no­wił. Pra­co­wał jako in­for­ma­tyk w kor­po­ra­cji, je­ździł nie­złym sa­mo­cho­dem. Upra­wiał sport i do­brze się ubie­rał. Jak na fa­ce­ta o mi­łym cha­rak­te­rze to bar­dzo dużo. Na do­da­tek chciał się że­nić, być wier­ny, mieć ro­dzi­nę. W dzi­siej­szych cza­sach rzad­ki skarb.

Ale jego brat... – W tym miej­scu na­wet spraw­ny mózg Wik­to­rii nie­co się za­wie­sił. To było nie do po­jęcia. Cho­ćby się po­li­czy­ło z wiel­ką życz­li­wo­ścią wszel­kie za­le­ty na­rze­czo­ne­go, do­da­ło, jak jest wy­jąt­ko­wy, po­mno­ży­ło to przez dzie­si­ęć, i tak Fra­nek był do bólu zwy­czaj­nym fa­ce­tem. A tu taka ko­smicz­na in­for­ma­cja! Jest spo­krew­nio­ny z Vin­cen­tem Żmir­skim!

Fra­nek od­wró­cił się tak gwa­łtow­nie, że omal nie ochla­pał jej kawą.

– Czy to dla cie­bie ma aż ta­kie zna­cze­nie, ja­kie są jego za­si­ęgi? – za­py­tał. – Za­wsze mó­wi­łaś, że li­czy się czło­wiek. My. To, kim dla sie­bie je­ste­śmy!

– Ja­sne, oczy­wi­ście – od­pa­rła nie­co ma­chi­nal­nie. Kręci­ła ko­smyk no­wych wło­sów na pal­cu. Nic już wi­ęcej nie po­wie­dzia­ła, co zwy­kle u niej było ozna­ką tego, że kom­plet­nie się z nim nie zga­dza.

My­śla­ła. Fra­nek nie miał na­wet w przy­bli­że­niu po­jęcia o czym. Ale już czuł cień bra­ta na ple­cach. Jak za­wsze chłod­ny i złow­ró­żb­ny. Za­czął ża­ło­wać, że w ogó­le się przy­znał.

– Po­wie­dzia­łem ci o tym tyl­ko dla­te­go, że pla­nu­je­my ślub – do­dał szyb­ko. – Chcia­łem, że­byś nie mia­ła do mnie żalu, że coś ukry­wam. Ale to nic ta­kie­go, nie­wa­żne...

– Co ty mó­wisz?! Twój brat to je­den z naj­bar­dziej roz­po­zna­wal­nych youtu­be­rów. Jest sław­ny. Świet­ny fa­cet. Bar­dzo chcia­ła­bym go po­znać. Czy przyj­dzie na na­szą ko­la­cję za­ręczy­no­wą?!

Fra­nek po­kręcił gło­wą. Tak za­ma­szy­ście, że omal nie zro­bił pe­łne­go ob­ro­tu.

– Słu­chaj! – za­wo­ła­ła, bły­ska­wicz­nie do­pre­cy­zo­wu­jąc szcze­gó­ły swo­je­go pla­nu i prze­łącza­jąc go na wszel­ki wy­pa­dek w tryb taj­ny. – Ja ro­zu­miem, że może nie ma­cie bli­skich sto­sun­ków. Tak mi­ędzy ro­dze­ństwem bywa. Ale prze­cież na ko­la­cję za­ręczy­no­wą on na pew­no przyj­dzie. – Mimo woli w jej gło­sie po­ja­wi­ły się nuty roz­ma­rze­nia. A wy­obra­zi­ła to so­bie za­le­d­wie przez mo­ment. – To twój brat – do­da­ła z mocą.

– I co z tego? – Fra­nek był co­raz bar­dziej zły.

– Naj­bli­ższa ro­dzi­na! – na­ci­snęła, jak w przy­pad­ku klien­ta, któ­ry oci­ąga się z de­cy­zją. Nie mia­ła za­mia­ru wy­pu­ścić tego z rąk. Świ­ęci pa­ńscy! Taka szan­sa!

W ży­ciu by się nie spo­dzie­wa­ła, że jej zwy­czaj­ny na­rze­czo­ny może cho­wać w ręka­wie naj­nor­mal­niej­szej w świe­cie ko­szu­li ta­kie­go asa!

– Nie wiem, czy przyj­dzie – od­pa­rł Fra­nek. Odło­żył już ku­bek i te­raz ner­wo­wo prze­sta­wiał garn­ki na pó­łce. Nie był wo­bec nich zbyt de­li­kat­ny. Chy­ba ko­ja­rzy­ły mu się z bra­tem, spe­cem od ku­li­na­riów. Ujął w dłoń spo­rą pa­tel­nię.

Wiki de­li­kat­nie wy­jęła mu ją z ręki, a po­tem po­de­szła i przy­tu­li­ła się do nie­go.

– Ślub to świet­na oka­zja, żeby na­pra­wić ro­dzin­ne re­la­cje – po­wie­dzia­ła ła­god­nie. – Nie wiem, ile cza­su się nie wi­dzie­li­ście, ale pew­nie za nim tęsk­nisz.

Po­czu­ła, jak wszyst­kie mi­ęśnie mężczy­zny się na­pi­na­ją. Mia­ła wra­że­nie, że na mo­ment prze­stał od­dy­chać. To trwa­ło bar­dzo krót­ko, ale prze­jęło ją do głębi. Jak­by przez cien­ki ma­te­riał ko­szu­li wy­czu­ła pod pal­ca­mi moc­ne cier­pie­nie.

Za­częła się na­wet za­sta­na­wiać, czy nie prze­rwać tej roz­mo­wy, choć cie­ka­wo­ść pa­li­ła ją do głębi. Wręcz wy­że­ra­ła dziu­rę w jej w wnętrzu. Taka no­wi­na! Vin­cent Żmir­ski na jej we­se­lu! Coś nie­wia­ry­god­ne­go!

Po­wstrzy­ma­ła się jed­nak od ko­lej­nych py­tań. Po­cze­ka­ła, co Fra­nek zde­cy­du­je.

– Nie tęsk­nię ani tro­chę – po­wie­dział. – Kie­dyś, daw­no temu był mi bli­ski, ale tyle lat mi­nęło, że trud­no te­raz stwier­dzić, czy to było na­praw­dę. Nie roz­ma­wia­my, nie mamy kon­tak­tu. I na­wet gdy­bym chciał, nie mia­łbym po­jęcia, gdzie go szu­kać. A nie chcę!

Ob­jął ją i po­pro­wa­dził na ka­na­pę. Wiki nic nie mó­wi­ła. Nie na­ci­ska­ła. Kie­ro­wał nią takt, ale też głębo­kie prze­ko­na­nie, że ta opo­wie­ść będzie mieć jed­nak ciąg dal­szy. Trze­ba tyl­ko spo­koj­nie po­cze­kać.

– Wiesz... – Zgod­nie z jej ocze­ki­wa­nia­mi Fra­nek ode­zwał się, kie­dy tyl­ko usie­dli. Cały czas moc­no ją obej­mo­wał. – On był za­wsze star­szy, mądrzej­szy, wi­ęk­szy. Na wszyst­kim le­piej się znał. – Przy­kro­ść za­brzmia­ła w jego gło­sie.

Je­śli sądził, że wzbu­dzi zro­zu­mie­nie u na­rze­czo­nej, moc­no się po­my­lił. Jej ana­li­tycz­ny umy­sł tyl­ko do­da­wał ko­lej­ne punk­ty bra­tu, temu fa­scy­nu­jące­mu mężczy­źnie, któ­re­go zna­ła z in­ter­ne­tu. Vin­cent Żmir­ski, naj­przy­stoj­niej­szy wśród ku­cha­rzy, naj­le­piej go­tu­jący wśród przy­stoj­nia­ków. Ależ ma­rzy­ła, by go po­znać! Z ka­żdą chwi­lą co­raz bar­dziej.

– Na­praw­dę nic o nim nie wiesz? – za­py­ta­ła. – Ma dziew­czy­nę? – Szyb­ko ob­li­cza­ła w my­ślach wiek bra­ta Fran­ka. Po­noć był star­szy o pięć lat. W swo­ich fil­mi­kach ni­g­dy nie wspo­mi­nał o żad­nej part­ner­ce, ro­dzi­nie ani dzie­ciach.

Opu­ści­ła wło­sy na czo­ło, żeby na­rze­czo­ny nie zo­ba­czył na­pi­ęcia w jej oczach.

– Wszyst­ko się mo­gło wy­da­rzyć przez ten czas, kie­dy się nie wi­dzie­li­śmy – po­wie­dział ci­cho Fra­nek. – Ale nie sądzę, żeby się zna­la­zła taka, co by z nim wy­trzy­ma­ła. To dziw­ny czło­wiek.

– Co ty mó­wisz? – zdu­mia­ła się Wiki. – Lu­dzie go uwiel­bia­ją. Ma kil­ka­set ty­si­ęcy od­słon ka­żde­go, na­wet naj­krót­sze­go od­cin­ka na swo­im ka­na­le.

Fra­nek z nie­chęcią kiw­nął gło­wą. Roz­miar suk­ce­su bra­ta znał do­brze, choć nie chciał o nim my­śleć, sły­szeć, roz­ma­wiać. Pra­gnął z ca­łej siły za­po­mnieć, a jed­nak bar­dzo często wie­czo­ra­mi dło­nie same wędro­wa­ły na ten kon­kret­ny ka­nał i jak po nie­wi­dzial­nej ma­pie ste­ro­wa­ne au­to­ma­tycz­ną na­wi­ga­cją je­cha­ły w od­po­wied­nie miej­sca, aby od­na­le­źć naj­now­szy fil­mik, wpis w me­diach spo­łecz­no­ścio­wych albo zdjęcie.

W ta­kich chwi­lach pa­trzył na bra­ta za­chłan­nie. Wiecz­nie głod­ny tego wi­do­ku. A po­tem wy­łączał kom­pu­ter, za­trza­ski­wał agre­syw­nie lap­to­pa, choć uszko­dził w ten spo­sób już dwa mo­de­le. Kła­dł się spać zły, że zno­wu to zro­bił, obie­cu­jąc so­bie, że już ni­g­dy wi­ęcej.

Kie­dy po­znał Wiki, tro­chę się uspo­ko­ił. Wie­czo­ra­mi my­ślał głów­nie o niej, no­ca­mi przy­tu­lał do jej mi­łe­go, gład­kie­go cia­ła. Ale te­raz wszyst­ko wró­ci­ło.

Za­ci­snął zęby.

– Mój brat po­tra­fi być świet­ny, kie­dy tego chce – po­wie­dział szyb­ko. Jesz­cze chwi­lę temu chciał z nią o tym tak so­lid­nie po­ga­dać, ale te­raz za­częło mu się spie­szyć, by jed­nak z tym sko­ńczyć. – My­ślę, że wci­ąż jest sam – do­dał. – Gdy­by miał dziew­czy­nę, toby ją wy­ko­rzy­stał do ce­lów mar­ke­tin­go­wych, jak wszyst­ko. Ni­cze­mu nie prze­pu­ści. Ostat­nio na­wet fo­to­gra­fo­wał ja­kąś bie­dron­kę. Bied­na nie wie­dzia­ła, gdzie przy­sia­dła.

– Na li­ściu. – Wiki tyl­ko wzru­szy­ła ra­mio­na­mi. Wca­le się nie prze­jęła jego obu­rzo­nym to­nem. – Tak się robi, to nor­mal­ne – stwier­dzi­ła. – Dziś ka­żdy wrzu­ca zdjęcia.

Fra­nek nie chciał ci­ągnąć tego te­ma­tu. Za­czął ją ca­ło­wać. Na­tych­miast za­po­mnieć o tej spra­wie. Nie miał już bra­ta i nic nie mo­gło tego zmie­nić. Świat in­ter­ne­tu i za­si­ęgo­wych in­flu­en­ce­rów wca­le go już nie ob­cho­dził. Tyl­ko Wiki.

– Po­cze­kaj. – Od­su­nęła się, a on spoj­rzał na nią nie­co nie­przy­tom­nie i na mo­ment do­znał szo­ku, że to ja­kaś inna ko­bie­ta. Szyb­ko jed­nak so­bie przy­po­mniał, że tyl­ko prze­far­bo­wa­ła wło­sy na blond i on te­raz musi po­uczyć swój mózg, żeby to ogar­nął. – Mam taki po­my­sł. – Na­rze­czo­na wy­ko­rzy­sta­ła jego mo­ment nie­uwa­gi. – Na­pi­szesz do nie­go, że za dwa ty­go­dnie or­ga­ni­zu­je­my za­ręczy­no­wą ko­la­cję. Będzie moja sio­stra i ucie­szy­my się, je­śli on też przyj­mie za­pro­sze­nie.

Fra­nek wes­tchnął. Już mu na­wet prze­szła ocho­ta na po­ca­łun­ki. Brat po­tra­fił wszyst­ko zmro­zić. Cho­ćby na od­le­gło­ść.

– Do nie­go nie da się tak po pro­stu na­pi­sać – od­pa­rł gorz­ko. – Jak by­łem młod­szy, parę razy pró­bo­wa­łem. Ni­g­dy się nie uda­ło.

– Nie przej­muj się – po­cie­szy­ła go. –Wiesz, ile on co­dzien­nie do­sta­je wia­do­mo­ści. Może mu zgi­nęło.

– Vin­cent spe­cjal­nie nie od­pi­su­je – od­pa­rł Fra­nek pew­nym to­nem.

– Nie prze­sa­dzaj. – Wik­to­ria nie zwy­kła się pod­da­wać. – Musi być ja­kaś mo­żli­wo­ść kon­tak­tu, cho­ćby dla re­kla­mo­daw­ców. A poza tym prze­cież wiesz, gdzie on miesz­ka...

– Nie wiem – prze­rwał jej szyb­ko. – Do­stał dom w spad­ku...

– No tak, wszy­scy prze­cież o tym sły­sze­li – za­częła mó­wić. – Sta­ra wil­la z du­szą, oto­czo­na cu­dow­nym ogro­dem. Często o tym opo­wia­da. Ależ bym chcia­ła ją zo­ba­czyć!

To musi być war­te ma­jątek – po­my­śla­ła jed­no­cze­śnie, a kasa w jej oczach prze­kręci­ła się, po­mna­ża­jąc wy­nik o ko­lej­ne cy­fry.

– Na pew­no wiesz, gdzie to jest – za­ko­ńczy­ła.

– Nie mam po­jęcia – od­pa­rł, po czym wstał. – Wo­la­łbym już sko­ńczyć tę roz­mo­wę – po­wie­dział jak na nie­go bar­dzo sta­now­czym to­nem. – To je­dy­na rzecz, ja­kiej o mnie nie wie­dzia­łaś. Nie chcia­łem, żeby to wy­szło przez przy­pa­dek przy ślub­nych przy­go­to­wa­niach.

Kiw­nęła gło­wą. To rze­czy­wi­ście mo­gło­by ją zszo­ko­wać.

– Poza tym je­stem z tobą ca­łkiem szcze­ry. – Głos mu tro­chę za­drżał. Nie wie­dział z ja­kie­go po­wo­du. Prze­cież mó­wił praw­dę. Sław­ny brat to była jego naj­wi­ęk­sza ta­jem­ni­ca.

– Dla­cze­go dzia­dek za­pi­sał wszyst­ko two­je­mu bra­tu? – za­py­ta­ła Wik­to­ria. Nie za­sta­na­wia­ła się. To się lo­gicz­nie na­su­wa­ło samo. Ale Fran­ka wy­ra­źnie za­bo­la­ło. Za­my­ślił się na mo­ment.

Nie zno­sił o tym mó­wić, ale sko­ro ta dziew­czy­na mia­ła zo­stać jego żoną, naj­bli­ższą oso­bą w ży­ciu, to chy­ba po­win­na wie­dzieć.

– Taki był za­pis w te­sta­men­cie – wy­ja­śnił dość spo­koj­nie, choć pra­wie ka­żde sło­wo gi­nęło w ner­wo­wym kasz­lu. – Ja do­sta­łem miesz­ka­nie po ro­dzi­cach. Nie na­rze­kam. Bar­dzo je lu­bię. Spędzi­łem tu do­bre dzie­ci­ństwo.

Wiki te aku­rat opo­wie­ści do­brze zna­ła. W ró­żnych miej­scach znaj­do­wa­ły się też zdjęcia uśmiech­ni­ętych ro­dzi­ców Fran­ka. Po wie­lu mie­si­ącach po­miesz­ki­wa­nia u swo­je­go chło­pa­ka mia­ła wra­że­nie, jak­by się z nimi za­przy­ja­źni­ła. Szcze­gól­nie przy­stoj­ny oj­ciec ro­bił wra­że­nie. Fra­nek go uwiel­biał. Ci­ągle wspo­mniał, co ra­zem ro­bi­li.

– Ale to reszt­ki – za­kasz­lał zno­wu – ochła­py w po­rów­na­niu z tym, co przy­pa­dło mo­je­mu star­sze­mu bra­cisz­ko­wi – do­dał mimo woli z go­ry­czą, choć wy­da­wa­ło mu się, że daw­no się już z tym wszyst­kim po­go­dził.

– Jak to mo­żli­we?! – obu­rzy­ła się Wik­to­ria, a jej blond wło­sy za­fa­lo­wa­ły. – Może ty o czy­mś nie wiesz?! Prze­cież na pew­no było ja­kieś po­stępo­wa­nie spad­ko­we. Nie mo­gli was tak nie­spra­wie­dli­wie po­trak­to­wać.

Ro­zej­rza­ła się wo­kół. Miesz­ka­nie Fran­ka za­wsze wy­da­wa­ło jej się faj­ne. Trzy po­ko­je, urządzo­ne ze sma­kiem. Od­no­wio­ny bu­dy­nek.

Ale rze­czy­wi­ście przy po­sia­dło­ściach i do­cho­dach Vin­cen­ta Żmir­skie­go to było nic.

Wik­to­ria ogląda­ła jego fil­mi­ki głów­nie u Mi­cha­li­ny, swo­jej naj­lep­szej przy­ja­ció­łki, albo cza­sem w wan­nie. Fra­nek za­wsze mó­wił, że nie lubi i nie chce tego wi­dzieć u sie­bie. Te­raz zro­zu­mia­ła dla­cze­go. Twier­dził, że od lat nie mają kon­tak­tu, a co szo­ku­jące: nie znał na­wet jego ad­re­su.

Ona jed­nak wie­dzia­ła o Vin­cen­cie Żmir­skim ca­łkiem dużo. Miesz­kał on w pi­ęk­nej sta­rej wil­li. Miał tam pe­łno pa­mi­ątek po dziad­ku z Fran­cji, w tym słyn­ne zło­te ta­le­rze, któ­re po­noć na­le­ża­ły do sa­me­go Na­po­le­ona. Ale ni­g­dy nie sądzi­ła, ba, na­wet jej się nie śni­ło, że ten le­gen­dar­ny dzia­dek, o któ­rym tyle sły­sza­ła, na­le­ży ta­kże do ro­dzi­ny jej na­rze­czo­ne­go.

Szok!

Zmie­rzy­ła wzro­kiem Fran­ka. Sie­dział na brze­gu ka­na­py, miał po­chy­lo­ne ple­cy i coś spraw­dzał w te­le­fo­nie. Za­częła go nie­co ina­czej po­strze­gać. Jak mo­żna być tak nie­za­rad­nym?! Nie za­dbać o swo­je in­te­re­sy. Nie zno­si­ła u fa­ce­tów ta­kiej bier­no­ści.

Chy­ba wy­czuł jej na­strój.

– Spa­dek był po dziad­ku – ode­zwał się. Wy­po­wia­dał sło­wa po­wo­li, jak­by mu za­le­ża­ło, by tłu­ma­czyć to tyl­ko raz. Już nie kasz­lał. – Za­pi­sa­ny imien­nie dla mo­je­go star­sze­go bra­ta. Ja nie zo­sta­łem za­pro­szo­ny na­wet na od­czy­ta­nie. Na­to­miast brat zrze­kł się na moją ko­rzy­ść swo­ich praw do miesz­ka­nia. To jed­nak nie był spra­wie­dli­wy po­dział. Zde­cy­do­wa­nie. Ale ja mia­łem tyl­ko osiem­na­ście lat, ci­ągle w do­łku po wy­pad­ku ro­dzi­ców...

– No, ale prze­cież wiesz, gdzie twój dzia­dek miesz­kał! Lu­dzie! – Wiki zła­pa­ła się za gło­wę. To, co opo­wia­dał na­rze­czo­ny, prze­sta­wa­ło się w niej mie­ścić.

– Miesz­kał we Fran­cji, ni­g­dy nie utrzy­my­wał kon­tak­tów z ro­dzi­ną – od­pa­rł mężczy­zna wci­ąż spo­koj­nym to­nem, choć opo­wia­da­nie o tym wy­ra­źnie spo­ro go kosz­to­wa­ło. – Na­wet nie wie­dzie­li­śmy, że ma w Pol­sce dom. Uro­dził się w War­sza­wie. W ka­mie­ni­cy, któ­ra nie prze­trwa­ła woj­ny. Po­tem wy­je­chał i był ja­ki­mś słyn­nym ku­cha­rzem. Po­dob­no miał w Pa­ry­żu re­stau­ra­cję z gwiazd­ką Mi­che­lin. I te swo­je zło­te ta­le­rze, któ­re nie wia­do­mo jak zdo­był.

– O two­im dziad­ku wszy­scy to wie­my – zde­ner­wo­wa­ła się na­gle Wiki. – In­te­re­su­je mnie co in­ne­go. Gdzie miesz­ka twój brat. Nie wie­rzę, że dzi­siaj ktoś może się tak ukryć. Zwłasz­cza bar­dzo zna­ny youtu­ber.

– Mó­wię wy­ra­źnie, że nie da się go zna­le­źć. – Fra­nek od­wró­cił się, po czym odło­żył te­le­fon. Nie po­do­ba­ło mu się, w jaki spo­sób prze­bie­ga ta roz­mo­wa. Przede wszyst­kim fakt, że jego na­rze­czo­na, pierw­sza dziew­czy­na od wie­lu lat, z któ­rą czuł się tak do­brze, za­czy­na być co­raz bar­dziej za­in­te­re­so­wa­na jego bra­tem. Od razu zro­bi­ło mu się zim­no. Do­brze znał to uczu­cie.

– Może nie­po­trzeb­nie ci po­wie­dzia­łem – wy­rwa­ło mu się.

– Ależ skąd! – Wiki za­re­ago­wa­ła bły­ska­wicz­nie. Na­le­ża­ło chro­nić Fran­ka. Nie była skłon­na do ry­zy­ka, wi­ęk­sza wy­gra­na w po­sta­ci Vin­cen­ta wci­ąż po­zo­sta­wa­ła wy­łącz­nie w sfe­rze per­spek­tyw. I to dość mgli­stych. Za­mie­rza­ła strzec tego, co już trzy­ma­ła w ga­rści. – Z pew­no­ścią masz ra­cję, ko­cha­nie – po­wie­dzia­ła ła­god­nie. – Nie ga­daj­my już o tym. Szko­da wie­czo­ru. Za­lo­guj się do pra­cy, a ja lecę do Mi­śki – zde­cy­do­wa­ła szyb­ko i od razu wsta­ła, by wło­żyć buty.

Fra­nek stał za­sko­czo­ny na środ­ku po­ko­ju. Nie spo­dzie­wał się ta­kie­go na­głe­go ob­ro­tu spraw.

– Umó­wi­ły­śmy się na ogląda­nie fil­mów – tłu­ma­czy­ła da­lej Wiki, a dłu­gie blond wło­sy fa­lo­wa­ły jej na ple­cach. Wzi­ęła kurt­kę do ręki, po czym od­wró­ci­ła się w jego stro­nę.

– Nie mia­łem już dzi­siaj za­mia­ru pra­co­wać – po­wie­dział Fra­nek. Przy­tu­li­ła się do nie­go.

– To po­nadra­biaj so­bie ja­kieś za­le­gło­ści – szep­nęła mi­ęk­kim gło­sem. – Obie­ca­łam Mi­śce, że wpad­nę. Po­sta­ram się wró­cić szyb­ko. – Po­ca­ło­wa­ła go, a po­tem de­li­kat­nie po­gła­ska­ła po ple­cach. Roz­lu­źnił się. Ode­tchnął głębo­ko. Może ten wie­czór nie prze­bie­gnie do­kład­nie tak, jak to so­bie wy­ma­rzył, ale ży­cie znów wró­ci­ło na swo­je tory. Sta­li w przed­po­ko­ju we dwo­je, bez żad­ne­go du­cha star­sze­go bra­ta. Wi­zy­ty na­rze­czo­nej u Mi­śki ta­kże nie­spo­dzia­ne do­brze znał, daw­no za­ak­cep­to­wał. Sam też miał kum­pli.

– Leć! – po­wie­dział, z tru­dem wy­pusz­cza­jąc ją z ob­jęć. Fak­tycz­nie miał w pra­cy tro­chę spraw, któ­re już od ty­go­dni cze­ka­ły, by je wresz­cie za­ła­twić. Może jak zwy­kle Wiki mia­ła nie­zły po­my­sł?

Po­że­gna­ła się z nim wy­jąt­ko­wo szyb­ko. Za­mknęła za sobą drzwi. Nie sły­szał stu­ko­tu jej bu­tów na scho­dach. Za­wsze go to za­sta­na­wia­ło. Po­tra­fi­ła wcho­dzić i scho­dzić, jak­by pły­nęła. Uśmiech­nął się na myśl o niej i już tęsk­nił. Ta drob­na, nie­zwy­kle uro­cza dziew­czy­na moc­no za­kręci­ła mu w gło­wie.

Po­pa­trzył jesz­cze chwi­lę na drzwi, a po­tem od­wró­cił się i wsze­dł do kuch­ni. Do­lał so­bie kawy do kub­ka, usia­dł na ka­na­pie i włączył lap­top. Od razu po­ja­wił się tam rząd mi­ga­jących cyfr, któ­ry po­chło­nął go jak za­wsze bez resz­ty.

Roz­dział 2

Do­bry plan

Micha­li­na po­sta­wi­ła na ła­wie mi­skę z orzesz­ka­mi, do tego ta­lerz pe­łen po­kro­jo­nych ka­wa­łków owo­ców oraz dru­gi, na któ­rym pysz­ni­ły się zło­ci­ste grzan­ki z ma­słem czosn­ko­wym.

– Mu­si­my mieć za­pas – po­wie­dzia­ła do Wik­to­rii. – Za ka­żdym ra­zem, kie­dy go oglądam, okrop­nie chce mi się jeść.

– Mnie też. – Wiki zwi­nęła wło­sy w lu­źny kok, cie­sząc się tą nową mo­żli­wo­ścią sty­li­za­cyj­ną. Zwi­ąza­ła je gum­ką, po czym roz­sia­dła się wy­god­nie na podło­dze, opie­ra­jąc ple­ca­mi o ka­na­pę. Zła­pa­ła ga­rść orzesz­ków i za­częła je so­bie wrzu­cać do ust. – Je­stem bar­dzo cie­ka­wa, co on dzi­siaj przy­go­tu­je – po­wie­dzia­ła, szyb­ko prze­ły­ka­jąc prze­kąskę. – Za­wsze robi ta­kie nie­wia­ry­god­ne rze­czy. Gdy­by mi się chcia­ło, to­bym też so­bie coś ta­kie­go ugo­to­wa­ła, ale wolę oglądać.

– Ja też. – Mi­sia usia­dła obok niej i wzi­ęła do ręki chru­pi­ącą krom­kę. – Ależ to jest do­bre – oce­ni­ła z za­chwy­tem. – Pro­ste, ale na­praw­dę świet­ne.

Lap­top po­ka­zy­wał, że do roz­po­częcia trans­mi­sji na żywo po­zo­sta­ło jesz­cze czter­dzie­ści pięć se­kund. Dziew­czy­ny wpa­try­wa­ły się w kręcące się kó­łecz­ko.

– Wi­taj­cie ko­cha­ni! – roz­le­gł się na­gle miły głos.

Uśmiech­nęły się oby­dwie jed­no­cze­śnie na wi­dok przy­stoj­ne­go mężczy­zny w bia­łej ko­szu­li. To było ta­kie uczu­cie, jak­by na­praw­dę je od­wie­dził.

Stał przy cha­rak­te­ry­stycz­nym zie­lo­nym bla­cie swo­jej kuch­ni. Za jego ple­ca­mi bie­li­ła się ścia­na, na któ­rej wi­sia­ły ciem­ne za­byt­ko­we szaf­ki. W ka­drze mie­ści­ły się jesz­cze słyn­ne zło­te ta­le­rze i bar­dzo sta­ry ze­szyt z fran­cu­ski­mi prze­pi­sa­mi dziad­ka. Już on sam wart był za­pew­ne ma­jątek.

– Dziś przy­go­tu­je­my ma­gicz­ne da­nie. – Vin­cent uśmiech­nął się tak, że Wiki dreszcz prze­bie­gł po ple­cach. – Za­pew­nia szczęście w zwi­ąz­ku, przy­ci­ąga mi­ło­ść, do­da­je zdro­wia. – Mężczy­zna mach­nął w po­wie­trzu błysz­czącą pa­tel­nią. – Jest lek­kie jak fran­cu­ski wiatr i prze­pysz­ne ni­czym słod­ka noc nad Lo­arą. Crê­pes Su­zet­te oran­ges.

– Co on gada? – Wiki mru­ga­ła szyb­ko po­wie­ka­mi wzbo­ga­co­ny­mi o mnó­stwo dys­kret­nych kępek sztucz­nych rzęs.

– Nie wiem. – Mi­cha­li­na wzi­ęła te­le­fon do ręki i pró­bo­wa­ła wstu­kać w tłu­ma­cza Go­ogle to, co usły­sza­ły. – Jak to się pi­sze? – za­py­ta­ła nie­cier­pli­wie, bo wy­szu­ki­war­ka nie chcia­ła wspó­łpra­co­wać.

– Nie mam po­jęcia – od­pa­rła Wiki tak za­chwy­co­nym gło­sem, jak­by mel­do­wa­ła ja­kąś naj­lep­szą no­wi­nę. – Co za czło­wiek! – wes­tchnęła. – W ży­ciu bym mu tak nie po­zwo­li­ła pier­dzie­lić po fran­cu­sku, gdy­by nie to, że jest taki przy­stoj­ny.

– Fak­tycz­nie nie­zły. – Mi­śka po­dej­mo­wa­ła ko­lej­ną pró­bę prze­tłu­ma­cze­nia na­zwy prze­pi­su. – Ty! – Szturch­nęła Wik­to­rię. – Wy­gląda, że to chy­ba na­le­śni­ki!

– Nie no, te­raz to ty pie­przysz jak po­tłu­czo­na – obu­rzy­ła się przy­ja­ció­łka. – W ży­ciu nie wi­dzia­łam bar­dziej pro­ste­go da­nia. On tu mó­wił o ja­kie­jś ma­gii. To musi być coś in­ne­go.

– Ko­cha­ni! Łap­ki w górę, laj­ku­je­my! – en­tu­zja­zmo­wał się youtu­ber. –Za ko­lej­ne sto ty­si­ęcy po­lu­bień po­ka­żę wam coś na­praw­dę nie­wia­ry­god­ne­go. Idzie­my na re­kord! – Pod­nió­sł głos, nie prze­sta­jąc się uśmie­chać. – Za­pra­szaj­cie zna­jo­mych, udo­stęp­niaj­cie nasz live! Niech się dzie­je! Kto zga­dł już, co dzi­siaj będzie­my przy­go­to­wy­wać? – za­py­tał z ta­kim en­tu­zja­zmem, że aż chcia­ło się na­tych­miast od­po­wie­dzieć. – Pisz­cie w ko­men­ta­rzach – za­chęcił.

Naj­wy­ra­źniej mnó­stwo osób zaj­mo­wa­ło się do­kład­nie tym sa­mym, co dziew­czy­ny i wy­szu­ki­wa­ło tłu­ma­cze­nie, bo la­wi­na ko­men­ta­rzy po­pły­nęła przez ekran. I choć pra­wi­dło­wa od­po­wie­dź pa­dła już mniej wi­ęcej w trze­cim, to i tak kil­ka­set osób chcia­ło po­wie­dzieć to samo, za­zna­czyć swo­ją obec­no­ść.

Vin­cent ma­chał fa­cho­wo pa­tel­nią, krzątał się, przy­go­to­wu­jąc pro­duk­ty, by po­łączyć je w ide­al­ne cia­sto. Na­le­wał mle­ko, prężąc swo­je mu­sku­ły, jak­by mi­ska wa­ży­ła co naj­mniej kil­ka­dzie­si­ąt ki­lo­gra­mów. A po­tem sma­żył na­le­śni­ki z ta­kim za­an­ga­żo­wa­niem, że ka­żdy mu za­zdro­ścił tego naj­lep­sze­go za­jęcia pod sło­ńcem. I miał ocho­tę zro­bić to samo.

Za­nim pierw­szy zło­ci­sty okrągły pla­cu­szek zo­stał po­ło­żo­ny na ta­le­rzu, dziew­czy­ny zdąży­ły już zje­ść wszyst­kie swo­je grzan­ki z ma­słem czosn­ko­wym, a po­tem in­ten­syw­nie wzi­ęły się do chru­pa­nia ko­lej­nej pacz­ki orzesz­ków.

Ogląda­nie tego fil­mu zde­cy­do­wa­nie wpły­wa­ło na ape­tyt.

Laj­ków przy­by­wa­ło, więc ro­sła szan­sa, że do tego prze­pi­su zo­sta­nie do­ło­żo­ny ja­kiś spe­cjal­ny bo­nus. Na­le­ża­ło się przy­go­to­wać.

– Masz jesz­cze coś do je­dze­nia? – za­py­ta­ła Wiki.

– Mro­żo­ną piz­zę w lo­dów­ce – od­pa­rła szyb­ko Mi­sia.

– To wrzuć do pie­kar­ni­ka. Czu­ję, że będzie­my jesz­cze dzi­siaj głod­ne.

Vin­cent ście­rał wła­śnie skór­kę z po­ma­ra­ńczy, rzu­ca­jąc swo­im wi­dzom uwo­dzi­ciel­skie spoj­rze­nia. Na jego twa­rzy ry­so­wa­ło się tyle przy­jem­no­ści, że czło­wiek aż sam chciał coś ugo­to­wać.

– Cze­kam, aż so­bie przy­trze pa­lec, w ogó­le nie pa­trzy, co robi – po­wie­dzia­ła Mi­cha­li­na.

– Jak mo­żesz?! – obu­rzy­ła się Wiki, z za­fa­scy­no­wa­niem wpa­tru­jąc się w ekran.

– Mój dzia­dek mnie tego na­uczył – emo­cjo­no­wał się z ko­lei Vin­cent, ob­ra­ca­jąc spraw­nie wiel­ką po­ma­ra­ńczę. – Trze­ba ście­rać de­li­kat­nie – tłu­ma­czył, co rusz spo­gląda­jąc w stro­nę wi­dzów. – Jak­by się mia­ło do czy­nie­nia z czy­mś uni­ka­to­wym. Tak, by żad­na bia­ła cząst­ka nie do­sta­ła się do na­sze­go ma­gicz­ne­go sosu. Po­ma­ra­ńcza! – za­wo­łał. – To wy­jąt­ko­wy owoc. Pe­łen aro­ma­tu i sma­ku. Będzie dzi­siaj na­szym sprzy­mie­rze­ńcem, wspól­ni­kiem, przy­ja­cie­lem. Doda po­tra­wie uni­kal­nych skład­ni­ków i spra­wi, że wie­czór sta­nie się nie­zwy­kły... – za­wie­sił na chwi­lę głos, by spo­tęgo­wać na­pi­ęcie – ...jak oso­ba, któ­rą dzi­siaj za­pro­szę, by ze mną skosz­to­wa­ła tych po­traw – do­ko­ńczył z mocą.

– Ja cię nie mogę! – wy­rwa­ło się Wik­to­rii. – Ależ bym chcia­ła, żeby to mnie za­pro­sił.

– Nie ma szans. – Mi­sia wró­ci­ła wła­śnie z kuch­ni i usia­dła na podło­dze. – Dla nas tyl­ko piz­za z su­per­mar­ke­tu. Pew­nie by­wa­ją tam u nie­go sami ce­le­bry­ci, bo ni­g­dy nie po­ka­zu­je tych go­ści. Chro­ni ich pry­wat­no­ść. Ża­den nor­mal­ny śmier­tel­nik tego nie do­stąpi.

– Że­byś się nie zdzi­wi­ła. – Wik­to­ria spoj­rza­ła na nią. – Mam ta­kie­go new­sa, że z wra­że­nia zjesz tę piz­zę, któ­rą masz wła­śnie w pie­kar­ni­ku, ra­zem z kar­to­nem.

– Da­waj. – Mi­cha­li­na na­tych­miast zła­pa­ła przy­nętę. Po­cho­dzi­ła tro­chę z in­ne­go świa­ta niż Wiki. Często się z nią nie zga­dza­ła, ale przy­ja­ció­łka za­wsze ją fa­scy­no­wa­ła. – Co ty wy­my­śli­łaś tym ra­zem? Nie po­dej­mu­ję się zgad­nąć – do­da­ła od razu. – Masz ta­kie po­my­sły, że moja lo­gi­ka przy tym wy­mi­ęka.

– No tak. – Wiki kiw­nęła gło­wą. Była z sie­bie bar­dzo dum­na. Lu­bi­ła Mi­cha­li­nę, bo przy niej za­wsze błysz­cza­ła, a pe­łna od­da­nia wi­dow­nia i za­chwy­co­ne spoj­rze­nia były po­trzeb­ne do ży­cia jak po­ży­wie­nie. Kar­mi­ła się nimi, do­kład­nie w ta­kim sa­mym stop­niu jak słyn­ny youtu­ber licz­bą po­lu­bień i ko­men­ta­rzy.

– Wiesz, że mój na­rze­czo­ny jest naj­lep­szy na świe­cie? – za­częła po­wo­li swo­ją opo­wie­ść.

– Tak. – Mi­sia kiw­nęła gło­wą nie­ja­ko z au­to­ma­tu. Od wie­lu mie­si­ęcy wy­słu­chi­wa­ła pe­anów na cze­ść Fran­ka, któ­re­go też szcze­rze uwa­ża­ła za świet­ne­go fa­ce­ta. Za­zdro­ści­ła go Wik­to­rii, przyj­mu­jąc jed­nak ta­kże to jako na­tu­ral­ne zja­wi­sko. Ob­rot­na przy­ja­ció­łka za­wsze do­sta­wa­ła to, co naj­lep­sze.

– Ale dzi­siaj jego no­to­wa­nia u mnie jesz­cze pod­sko­czy­ły – po­chwa­li­ła się Wiki.

– O! – zdzi­wi­ła się Mi­cha­li­na. Wik­to­rii nie­ła­two było za­im­po­no­wać.

– Zdra­dził mi wiel­ką ta­jem­ni­cę, pro­sząc oczy­wi­ście, że­bym ni­ko­mu o tym nie mó­wi­ła...

– I co? Za­mie­rzasz mi po­wie­dzieć?! – prze­rwa­ła jej Mi­sia. Jej pro­sto­li­nij­no­ść nie po raz pierw­szy zde­rza­ła się z po­kręco­ny­mi nie­co za­sa­da­mi przy­ja­ció­łki.

– Nie no! – Wiki mach­nęła dło­nią. – Ja­sne prze­cież, że nie cho­dzi­ło mu o naj­bli­ższych przy­ja­ciół. Nie to miał na my­śli.

Mi­cha­li­na nie była tego taka pew­na, ale jak za­wsze cie­ka­wo­ść zwy­ci­ęży­ła. Uwiel­bia­ła barw­ne plot­ki z ży­cia Wik­to­rii. Jej ni­g­dy nic fa­scy­nu­jące­go się nie przy­da­rza­ło. Co naj­wy­żej same po­ra­żki. Dzi­ęki tej zna­jo­mo­ści mia­ła po­czu­cie, że i ona w czy­mś in­te­re­su­jącym uczest­ni­czy.

– Uwie­rzysz, że Vin­cent to jego brat? – za­py­ta­ła Wiki, po czym spoj­rza­ła z trium­fem.

– Nie... – Mi­cha­li­na po­cząt­ko­wo nie zro­zu­mia­ła. – Ten Vin­cent? – Wska­za­ła bro­dą ekran. – Two­je­go Fran­ka?! – To się zu­pe­łnie nie ukła­da­ło w ca­ło­ść.

– Tak – po­twier­dzi­ła Wiki z sa­tys­fak­cją.

– Nie wie­rzę – za­pro­te­sto­wa­ła Mi­cha­li­na. – Bez prze­sa­dy. Wiem, że ró­żne rze­czy przy­cho­dzą ci do gło­wy, ale miej umiar. To aku­rat jest nie­mo­żli­we. Mają na­wet inne na­zwi­ska.

– A jed­nak – od­po­wie­dzia­ła spo­koj­nie Wik­to­ria. – Zdra­dził mi to dzi­siaj. Bo szy­ku­je­my się do ślu­bu i on nie chce mieć przede mną żad­nych ta­jem­nic. A Żmir­ski to pew­nie ja­kiś pseu­do­nim.

– Nie wie­rzę. Gdy­by to była praw­da, chwa­li­łby się już od pierw­szej rand­ki! – Mi­cha­li­na nie za­mie­rza­ła ła­two od­pu­ścić. – Prze­cież to jest news stu­le­cia. Ta­kie zna­jo­mo­ści to coś nie­wia­ry­god­ne­go. Nie trzy­ma­łby tego w ta­jem­ni­cy.

– No wła­śnie pro­blem jest w tym, że oni nie mają żad­nej zna­jo­mo­ści.

– Jak to?

– Od dzie­si­ęciu lat nie utrzy­mu­ją ze sobą kon­tak­tu. Fra­nek na­wet nie wie, gdzie jego brat miesz­ka. Nie ma nu­me­ru te­le­fo­nu, nic...

– Nie­mo­żli­we. – Mi­sia po­kręci­ła gło­wą, jak­by chcia­ła zwi­ęk­szyć jej po­wierzch­nię chłon­ną, bo na ra­zie nowe wie­ści zu­pe­łnie się w niej nie mie­ści­ły.

– To samo so­bie po­my­śla­łam – po­wie­dzia­ła Wiki, wpa­tru­jąc się ła­ko­mie, jak Vin­cent na ekra­nie od­kra­wa ma­le­ńki ka­wa­łek na­le­śni­ka, mo­czy go w po­ma­ra­ńczo­wym so­sie, po czym wkła­da so­bie do ust. – Ale wiesz, że Fra­nek jest praw­do­mów­ny jak czyt­nik cen w szwaj­car­skim su­per­mar­ke­cie. A na­wet bar­dziej. Nie wpa­dłby na po­my­sł, żeby w tak sza­lo­ny spo­sób skła­mać. To roz­pa­la moją wy­obra­źnię – przy­zna­ła się.

– Dziew­czy­no, ta hi­sto­ria kupy się nie trzy­ma. – Mi­cha­li­na przy­nio­sła z kuch­ni pod­grza­ną piz­zę i ze zde­ner­wo­wa­nia za­częła jeść, choć pa­rzy­ła so­bie usta. – W dzi­siej­szych cza­sach ka­żde­go mo­żna zna­le­źć – po­wie­dzia­ła, prze­ły­ka­jąc szyb­ko. – Spraw­dź, bo może twój na­rze­czo­ny cię wkręca. Niby taki świet­ny fa­cet i rze­czy­wi­ście do­brze mu z oczu pa­trzy, ale wia­do­mo, że bywa ró­żnie.

Wik­to­ria kiw­nęła gło­wą. Nie po­trze­bo­wa­ła ta­kich in­for­ma­cji od przy­ja­ció­łki. Zna­ła ży­cie jak mało kto.

– Nie martw się. Po­sta­no­wi­łam, że za­pro­si­my go na uro­czy­stą ko­la­cję. Wiesz, że Fra­nek lubi świ­ęto­wać na­sze za­ręczy­ny. Może bez ko­ńca. Za­mie­rzam wy­ko­rzy­stać tę oko­licz­no­ść.

– O ja cię nie mogę! – Mi­śka zer­k­nęła naj­pierw na ekran, po­tem na swo­ją przy­ja­ció­łkę. Pró­bo­wa­ła w to uwie­rzyć. Na mo­ment aż za­nie­mó­wi­ła z wra­że­nia, ale szyb­ko się od­blo­ko­wa­ła. – No to byś mia­ła im­pre­zę se­zo­nu – po­wie­dzia­ła.

Wiki tych wła­śnie słów po­trze­bo­wa­ła. Po­czu­ła się wspa­nia­le, a prze­cież to był do­pie­ro po­czątek. O wiel­kiej no­wi­nie do­wie­dzia­ła na ra­zie za­le­d­wie jed­na oso­ba. Będzie ich wi­ęcej. Całe rze­sze. To cu­dow­ne uczu­cie by­cia kimś wy­jąt­ko­wym za­cznie Wik­to­rii to­wa­rzy­szyć ka­żde­go dnia.

– Tyl­ko wiesz – po­wie­dzia­ła z na­głym wes­tchnie­niem wy­rwa­na z mi­łych ma­rzeń – mój na­rze­czo­ny nie bar­dzo się pali, żeby za­pro­sić bra­ta. I rze­czy­wi­ście – do­da­ła po chwi­li na­my­słu – jest taka opcja, że on ściem­nia. Mała, ale kto wie... – Znów spoj­rza­ła w ekran. Chy­ba by jej ser­ce pękło, gdy­by to wszyst­ko oka­za­ło się te­raz mrzon­ką, kie­dy ona zdąży­ła się już tak na­kręcić.

– Przy­ci­śnij go tro­chę – po­ra­dzi­ła jej Mi­cha­li­na.

– Tak zro­bię. – Wiki kiw­nęła gło­wą. – Tyl­ko na­praw­dę nie mam po­my­słu, w jaki spo­sób tego Vin­cen­ta szu­kać. Już zdąży­łam spraw­dzić, jak do cie­bie je­cha­łam tram­wa­jem. Rze­czy­wi­ście do­brze pil­nu­je swo­jej pry­wat­no­ści. Prze­cze­sa­łam cały in­ter­net i niby jest o nim mnó­stwo wia­do­mo­ści: ja­kieś fil­mi­ki, wy­wia­dy, Twit­ter, Fa­ce­bo­ok, In­sta­gram. – Za­częła cho­dzić po po­ko­ju, sta­wia­jąc kro­ki w rytm wy­po­wia­da­nych słów. – Co­dzien­nie mnó­stwo no­wych wzmia­nek. Ale je­śli cho­dzi o ży­cie pry­wat­ne, nic kom­plet­nie nie ma. Vin­cent nie po­ja­wia się też ni­g­dzie oso­bi­ście. Żad­ne­go wy­stępu te­le­wi­zyj­ne­go, nie bywa na im­pre­zach, nie da się go spo­tkać przy­pad­kiem. Je­dy­ne miej­sce, gdzie mo­żesz go zo­ba­czyć, to w jego kuch­ni.

– A ja­kieś ad­re­sy ma­ilo­we? Mes­sen­ger?

– Do kon­tak­tu są tyl­ko ofi­cjal­ne skrzyn­ki. Ale Vin­cent zna­ny jest z tego, że ni­g­dy nie od­po­wia­da. Na­wet na ko­men­ta­rze. A lu­dzie i tak go lu­bią. Po­wiem ci szcze­rze, że na­praw­dę nie mam po­jęcia, jak go od­na­le­źć. Co zro­bić, je­śli Fra­nek się uprze, że nie będzie się do bra­ta do­bi­jał?

To był chy­ba pierw­szy przy­pa­dek w ich dłu­giej re­la­cji, kie­dy to Wik­to­ria spoj­rza­ła na Mi­cha­li­nę wy­cze­ku­jąco i z pro­śbą w oczach. Zwy­kle to ona mia­ła świet­ne po­my­sły, udzie­la­ła szyb­kich po­rad i znaj­do­wa­ła wy­jścia z sy­tu­acji.

– Wszyst­ko da się zro­bić – po­wie­dzia­ła Mi­sia, czu­jąc się nie­zwy­kle pod pre­sją tych nie­spo­dzie­wa­nych ocze­ki­wań. – Trze­ba by szyb­ko zna­le­źć pry­wat­ne­go de­tek­ty­wa. Stać cię, żeby ko­goś wy­na­jąć. Ale le­piej tego nie rób za ple­ca­mi Fran­ka. Ja bym mu wcze­śniej o wszyst­kim po­wie­dzia­ła.

– No tak. – Wik­to­ria do­szła już jed­nak do sie­bie i po­czu­ła się pew­niej. Po­my­sł przy­ja­ció­łki jej się spodo­bał. – Ale ty je­steś za miła. Obie o tym wie­my.

Mi­sia opu­ści­ła gło­wę. Bar­dzo tego nie lu­bi­ła. Było jej przy­kro, ale nie mo­gła nic od­po­wie­dzieć. Bo wie­dzia­ła, że w grun­cie rze­czy Wiki ma ra­cję. A wy­ty­ka­jąc jej błędy, przy­ja­ció­łka ma do­bre in­ten­cje. Chce, żeby Mi­cha­li­na za­częła grać w ży­ciu nie­co bar­dziej ostro.

Ale co jest złe­go w by­ciu mi­łym? Tego nie wie­dzia­ła. Ży­cie jed­nak wy­ra­źnie da­wa­ło jej do zro­zu­mie­nia, że coś jest, bo ci­ągle spo­ty­ka­ły ją kło­po­ty i roz­cza­ro­wa­nia. A Wik­to­rię suk­ce­sy.

Przez chwi­lę obie mil­cza­ły. Ka­żda za­to­pio­na w swo­ich my­ślach.

– Fra­nek ma z bra­tem po­wa­żny pro­blem. – Jako pierw­sza ode­zwa­ła się Wiki. – Nie zgo­dzi się go szu­kać. Poza tym on kwe­stiach pie­ni­ędzy jest do bólu roz­sąd­ny. Ni­g­dy nie ry­zy­ku­je. My­ślę, że taka ak­cja z pry­wat­nym de­tek­ty­wem, któ­ry mia­łby od­szu­kać zna­ne­go czło­wie­ka, pew­nie do­brze scho­wa­ne­go, może na­wet oto­czo­ne­go szta­bem praw­ni­ków bro­ni­ących jego pry­wat­no­ści, będzie spo­ro kosz­to­wać.

Mi­cha­li­na kiw­nęła gło­wą. To brzmia­ło praw­do­po­dob­nie.

– On się nie zgo­dzi – de­ner­wo­wa­ła się Wik­to­ria, co rusz zer­ka­jąc tęsk­nie w ekran, na któ­rym przy­stoj­ny Vin­cent prężył się i wy­gi­nał w stro­nę ka­me­ry, jak­by pod­no­sze­nie ta­le­rzy­ka było dys­cy­pli­ną olim­pij­ską. Tak bar­dzo chcia­ła go po­znać. – Fran­ko­wi wca­le nie za­le­ży, żeby brat był na ślu­bie – po­wie­dzia­ła z ża­lem. – Wy­gląda na to, że coś wy­jąt­ko­wo po­wa­żne­go mu­sia­ło się mi­ędzy nimi wy­da­rzyć. Nie je­stem pew­na, czy cho­dzi tyl­ko o spa­dek.

– Może po pro­stu mu za­zdro­ści? – za­sta­no­wi­ła się Mi­cha­li­na. – Cho­ciaż to by do Fran­ka kom­plet­nie nie pa­so­wa­ło.

– Wszyst­ko jest mo­żli­we – od­po­wie­dzia­ła Wiki, choć jej rów­nież trud­no było w to uwie­rzyć. – Lu­dzie za­ska­ku­ją – do­da­ła. – Ty pa­trzysz na in­nych zbyt do­bro­tli­wie.

Mi­sia sku­li­ła się we­wnętrz­nie, cze­ka­jąc na ko­lej­ny cios, ale tym ra­zem nie nad­sze­dł. Wes­tchnęła tyl­ko. Tak, była zbyt ufna. Już dwa razy zo­sta­ła oszu­ka­na, a ból oka­zał się tak moc­ny, że po­sta­no­wi­ła ni­g­dy wi­ęcej nie ry­zy­ko­wać. Do­sko­na­le wie­dzia­ła, że to błąd, nie po­win­no się tak za­my­kać, nic jed­nak na to nie umia­ła po­ra­dzić.

Od trzech lat była sama. I po­dzi­wia­ła Wik­to­rię, któ­ra bu­do­wa­ła zwi­ąz­ki z ogrom­ną ła­two­ścią. Na do­da­tek za­wsze tra­fi­ła na tak zwa­nych wła­ści­wych mężczyzn.

– Zro­bię tak. – Wiki już mon­to­wa­ła swój plan. – Znaj­dę naj­lep­sze­go de­tek­ty­wa na ryn­ku, od­szu­ka­my Vin­cen­ta i jego zło­te ta­le­rze, zło­ty nóż i co tam jesz­cze ma zło­te­go. Wy­słu­cham jego wer­sji. Wte­dy zde­cy­du­ję, czy po­wie­dzieć o wszyst­kim Fran­ko­wi.

Brzmia­ło dość lo­gicz­nie, ale Mi­cha­li­na po­czu­ła, jak robi jej się chłod­no.

Za­wsze sta­waj po stro­nie przy­ja­ciół, uczy­ła ją Wiki. I ona była wo­bec niej lo­jal­na. Ale wła­ści­wie Fra­nek też na­le­żał do tej gru­py. Często ze sobą prze­by­wa­li, zna­li się do­brze. Był miły. Po­czu­je się pod­le, gdy wyj­dzie na jaw, że naj­bli­ższa mu oso­ba grze­ba­ła w jego oso­bi­stych spra­wach. Nie chciał kon­tak­tu z bra­tem i miał do tego pra­wo.

– Mam na­dzie­ję, że nie mó­wisz po­wa­żnie. – Spoj­rza­ła na Wiki. – Prze­cież ko­chasz swo­je­go na­rze­czo­ne­go. Nie rób mu tego.

– Ja­sne, że ko­cham. – Wik­to­ria po­wie­dzia­ła to bez chwi­li wa­ha­nia. – Jest świet­ny w łó­żku, za­rad­ny, przy­stoj­ny, miły i... – za­wie­si­ła głos –...za­sad­ni­czo taki sam jak wszy­scy – za­ko­ńczy­ła z im­pe­tem. – Ka­żde­go mo­żesz wy­mie­nić na bar­dziej ogar­ni­ęte­go, bar­dziej przy­stoj­ne­go i bar­dziej mi­łe­go!

– Nie wy­trzy­mam! – Mi­cha­li­na wsta­ła i po­szła do kuch­ni, żeby choć przez chwi­lę nie pa­trzeć na Wik­to­rię. – Dla­cze­go ja się z tobą przy­ja­źnię?!

– Ja też nie wiem, moja dro­ga – od­pa­rła lek­kim gło­sem Wiki ani tro­chę zbi­ta z tro­pu. – Da­jesz sła­be je­dze­nie, czu­ję, że tyl­ko dziś przy­ty­ję tu­taj przy­naj­mniej ki­lo­gram. A mu­szę się zmie­ścić w moją wy­pa­sio­ną suk­nię ślub­ną.

– Masz już?! – Mi­cha­li­na mimo woli dała się wci­ągnąć w ten zwrot ak­cji.

– Jesz­cze nie – od­po­wie­dzia­ła przy­ja­ció­łka. – Ci­ągle się wa­ham. Ale my­ślę, że ju­tro mo­że­my po­je­chać ra­zem do na­sze­go ulu­bio­ne­go sa­lo­nu i osta­tecz­nie się zde­cy­do­wać.

Mi­sia kiw­nęła gło­wą. Nie mo­gła się po­wstrzy­mać. To była ko­lej­na rzecz, któ­ra spra­wia­ła jej tyle samo cier­pie­nia, co przy­jem­no­ści.

– Uwiel­biam suk­nie ślub­ne – po­wie­dzia­ła szcze­rze i z wiel­kim roz­ma­rze­niem.

– Wiem, wiem – od­pa­rła Wiki tro­chę nie­uwa­żnie. Wró­ci­ła do po­ko­ju i zja­dła ostat­ni ka­wa­łek zim­nej już piz­zy. Na ekra­nie Vin­cent z wła­ści­wym so­bie en­tu­zja­zmem wła­śnie sko­ńczył przy­go­to­wy­wać ja­kąś krwi­sto­czer­wo­ną kon­fi­tu­rę. Po­lał nią swo­je cu­dow­ne na­le­śni­ki, a po­tem znów od­kro­ił ka­wa­łek i wy­ło­żył so­bie do ust.

Obie dziew­czy­ny, jak­by ści­ągni­ęte tym sa­mym sil­nym ma­gne­sem, skie­ro­wa­ły gło­wy w jego stro­nę. Wpa­try­wa­ły się in­ten­syw­nie w ekran. Wiki lek­ko otwo­rzy­ła usta, a po­tem prze­łk­nęła śli­nę.

– Mój Boże! – wy­szep­ta­ła. – Raz cho­ciaż zje­ść coś tak wy­śmie­ni­te­go, z ta­kim fa­ce­tem za­ta­ńczyć na wła­snym we­se­lu, po­roz­ma­wiać chwi­lę...

– Na­praw­dę chcesz wy­na­jąć pry­wat­ne­go de­tek­ty­wa bez wie­dzy Fran­ka? – Mi­sia pró­bo­wa­ła ją ści­ągnąć na zie­mię.

– Tak. – Wik­to­ria kiw­nęła gło­wą. Już zde­cy­do­wa­ła. – Wiesz... – Spoj­rza­ła in­ten­syw­nie na przy­ja­ció­łkę, aż ją prze­szył dreszcz. – Ty mo­żesz mieć ra­cję. Co, je­śli on rze­czy­wi­ście mnie oszu­ku­je? Po­chwa­lił, się że ma ta­kie­go sław­ne­go bra­ta, tyl­ko dla­te­go żeby mi za­im­po­no­wać? Ni­cze­go tak bar­dzo na świe­cie nie nie­na­wi­dzę jak kłam­stwa. Wy­czu­wam go na wie­le ki­lo­me­trów. Mu­szę to spraw­dzić.

Mi­cha­li­na za­częła sprzątać ze sto­łu. Po­my­śla­ła, że sko­ro Wik­to­ria wy­czu­wa kłam­stwo na wie­le ki­lo­me­trów, to prze­cież nie musi spraw­dzać swo­je­go na­rze­czo­ne­go. Po­win­na od razu wie­dzieć, czy Fra­nek mówi praw­dę. Ale nie zde­cy­do­wa­ła się gło­śno na ten te­mat dys­ku­to­wać. Przy­ja­ció­łka bar­dzo nie lu­bi­ła, kie­dy wy­ty­ka­ło jej się nie­ści­sło­ści w ro­zu­mo­wa­niu.

– Tak zro­bię – po­wtó­rzy­ła. – A po­tem będę ci o wszyst­kim mel­do­wać. W zwi­ąz­ku cały czas trze­ba trzy­mać rękę na pul­sie.

Mi­cha­li­na po­my­śla­ła, że wo­la­ła­by mieć za­ufa­nie do swo­je­go na­rze­czo­ne­go. Nie mu­sieć ni­cze­go spraw­dzać za jego ple­ca­mi. Ale z tym to już na pew­no nie wy­rwa­ła­by się na głos. Tyle razy dała się ży­ciu oszu­kać, że była ostat­nią oso­bą, któ­ra mo­gła­by się wy­mądrzać na te­mat tego, komu na­le­ży da­wać wia­rę, a komu nie.

Wiki le­piej się na tym zna­ła.

Spoj­rza­ły jesz­cze raz na ekran lap­to­pa, gdzie Vin­cent pi­ęk­nie za­kręcił swo­ją pa­tel­nią, unió­sł po raz ostat­ni ta­le­rzyk z na­le­śni­kiem po­la­ny zło­ci­stym po­ma­ra­ńczo­wym so­sem z klek­sem mar­mo­la­dy na środ­ku, a po­tem po­że­gnał się i roz­łączył.

– Ależ za­si­ęgi! – Wik­to­ria zer­k­nęła szyb­ko na ko­men­ta­rze. – Wy­obra­żam so­bie, ile to musi być kasy... I na do­da­tek on te­raz sie­dzi so­bie w tym swo­im prze­pi­ęk­nym sta­rym domu, w sty­lo­wej kuch­ni i może zje­ść pysz­no­ści, któ­re przy­go­to­wał.

– Te na­le­śni­ki będą mi się śni­ły po no­cach – po­wie­dzia­ła Mi­cha­li­na.

– To się na­zy­wa ży­cie – roz­ma­rzy­ła się Wiki. – Naj­lep­sze. War­te wszyst­kie­go, by je zdo­być.

Za­brzmia­ło to jak gro­źba i Mi­sia po­czu­ła dreszcz.