Świąteczny sekret - Krystyna Mirek - ebook + audiobook + książka

Świąteczny sekret ebook i audiobook

Krystyna Mirek

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Czy można oszukać przeznaczenie? Czy rodowa skaza może ujawnić się w czasie najpiękniejszych świąt w roku? W rodzinie Zosi wszystkie kobiety zakochiwały się w jednym typie mężczyzn. Przystojnym brunecie o pustym sercu, czarującym lecz niezdolnym do odwzajemnienia miłości. Uroczym, ale nieodpowiedzialnym. Taki był jej dziadek i ojciec, a także mąż starszej siostry.

Zosia nie chce powtórzyć ich losu. Jest ostrożna, czujna, bystra. Nie szuka miłości. Jednak przystojny brunet w najgorszym typie pojawi się na jej drodze sam, jakby ciągnięty niewidzialną nicią przeznaczenia. Prosto ku zgubie. Czy los można odwrócić? Czy Zosi uda się uchronić przed powtórzeniem błędów mamy?

Wydaje się to łatwym zadaniem, dopóki ten wyjątkowy mężczyzna nie spojrzy jej w oczy tuż przed wigilijnym wieczorem.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 362

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 35 min

Lektor: Joanna Gajór

Oceny
4,5 (101 ocen)
62
28
7
3
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
jawa1949

Nie oderwiesz się od lektury

Przy odczytywaniu każdej linijki tej książki , czuję się radość i spełnienie. Święta to wspaniały temat każdej Pani książki
00
19Ewka52

Nie oderwiesz się od lektury

książka dobra ciekawie apisana jednak błąd w skladaniu audiobooka obniża ocenę Jak można podziękowania wkleić po 4- 5 rozdziale a 9 rozdział slucha się na końcu po 12tym. tak naprawdę jest to kandaliczne niedbalstwo . Bardzo proszę o korektę i wysłanie do mnie informacji o tym a maila, [email protected]
00
MAndzia6

Dobrze spędzony czas

szybko i lekko czytająca się lektura ,choć są w niej nierealne sytuacje,to mimo wszystko przyjemnie spędziłam czas przy niej .
00
phunwone

Nie oderwiesz się od lektury

Ja chce taki domek ☺️
00
Chmuraanna

Dobrze spędzony czas

Audiobook ma kilka rozdziałów przemieszanych. Pora zrobić z tym porządek, tym bardziej, że w innym komentarzu już ktoś o tym pisał. Książka dobra. Polecam młodemu pokoleniu jako drogowskaz do szlifowania charakteru.
00

Popularność




Copyright for the Polish Edition © 2019 Edipresse Kolekcje Sp. z o.o. Copyright for the Text © 2019 Krystyna Mirek

Edipresse Kolekcje Sp. z o.o. ul. Wiejska 19, 00-480 Warszawa

Dyrektor Zarządzająca Segmentem Książek: Iga Rembiszewska Redaktor kreatywna projektu: Magda Mazur Produkcja: Klaudia Lis Marketing i promocja: Renata Bogiel-Mikołajczyk, Beata Gontarska Digital i projekty specjalne: Tatiana Dróżdż Dystrybucja i sprzedaż: Izabela Łazicka (tel. 22 584 23 51); Beata Trochonowicz (tel. 22 584 25 73); Andrzej Kosiński (tel. 22 584 24 43)

Redakcja: Katarzyna Wojtas Korekta: Beata Turska, Katarzyna Wojtas Projekt okładki i stron tytułowych: Anna Slotorsz/artnovo.pl Zdjęcia na okładce: Shutterstock

Biuro Obsługi Klientawww.hitsalonik.pl e-mail: [email protected] tel.: 22 584 22 22 (pon.–pt. w godz. 8:00–17:00)facebook.com/edipresseksiazkifacebook.com/pg/edipresseksiazki/shopinstagram.com/edipresseksiazki

ISBN: 978-83-8177-214-3

Wszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kodowanie w urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie w jakiejkolwiek formie oraz wykorzystywanie w wystąpieniach publicznych w całości lub w części tylko za wyłącznym zezwoleniem właściciela praw autorskich.

Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer.

Rozdział 1

Czy można oszukać przeznaczenie? – zastanawiała się Zosia. W jej rodzinie wszystkie kobiety zakochiwały się w jednym typie mężczyzn. Przystojnym brunecie o pustym sercu, czarującym, lecz niezdolnym do odwzajemnienia miłości. Uroczym, ale nieodpowiedzialnym. Taki był jej dziadek i ojciec, a także mąż starszej siostry.

Zosia nie chciała powtórzyć ich losu. Była wystarczająco dobrze ostrzeżona. Nie szukała więc miłości. Ani szczęścia. Nie była pewna, czy warto o nie zabiegać. A jeśli są zarezerwowane wyłącznie dla wybrańców? Zosia bała się marzyć. W jej niespełna dziewiętnastoletnim życiu mało było dowodów na to, że pragnienia się spełniają.

Wojciech Łącki pewnie by się z nią zgodził. Też zgromadził podobne doświadczenia. Czterdzieści pięć lat zmagał się z losem i wciąż miał pod górkę.

A jednak tego popołudnia oboje odpłynęli w świat marzeń jak z najpiękniejszej baśni.

***

Za oknem padał śnieg, a wychowawczyni mówiła wyjątkowo długo i nudno. W tej sytuacji zmęczony ciągłą nauką i stresem maturzysta odpływa w ciągu kilku sekund.

Zosia nawet ze sobą nie walczyła. Specjalnie usiadła sobie pod oknem, w ławce tuż za najwyższym chłopakiem w klasie. Oparła głowę na dłoni. Już miała przymknąć oczy, gdy jeszcze ostatni raz spojrzała na trzymaną w drugiej ręce bombkę choinkową, którą wychowawczyni kazała dzisiaj przynieść. Prosiła o takie rodzinne pamiątki, które wywołują wspomnienia. Mieli podzielić się opowieściami o rodzinnych tradycjach, ale oczywiście nic z tego nie wyszło. Cała lekcja została poświęcona kazaniu na temat spóźnień, przewidywanych wyników maturalnych i zagrożeń z matematyki, które w humanistycznej klasie stanowiły cykliczną, powtarzającą się co semestr zmorę.

Zosia spojrzała na swoją złotą bombkę. Sama się dziwiła swojej naiwności, która kazała jej przynieść tę cenną pamiątkę do szkoły. Przecież i tak nie powiedziałaby nikomu prawdy. Co najwyżej podzieliłaby się tylko informacją, że to prezent od babci i tyle. Pewnie nie ona jedna ograniczyłaby się do jakichś zdawkowych słów. Nikt tu nie był tak naiwny, żeby publicznie mówić o tym, co naprawdę czuje i myśli. Nadgryzione łakomym zębem czasu wielkie, a mimo to przepełnione liceum, zlokalizowane na osiedlu ciasno zabudowanym blokami, nie nadawało się do zwierzeń. Na słowa należało uważać.

Za oknem było ponuro i dość nieprzyjemnie, ale w sali lekcyjnej zapalono wszystkie światła i to one odbijały się w pięknej choinkowej ozdobie.

Zosia zamrugała powiekami, bo wydawało jej się, że widzi tam swoją rodzinę. Wigilię sprzed bardzo wielu lat. Pamiętała ją jak przez mgłę. Jakieś pojedyncze obrazy, które nie wiązały się ze sobą. Duży stół, zapach jodły i pierników, ciepło oraz światło, a także niezwykłe poczucie bezpieczeństwa i zaufania do świata. Wrażenie pojawiło się nagle i równie szybko zniknęło.

Zamrugała raz jeszcze, po czym spojrzała w bombkę, ale teraz odbijała się w niej wyłącznie pyzata twarz Jaśka, jej najlepszego kumpla. Ku ogromnemu rozczarowaniu matki niestety wciąż nie chłopaka. Zosia spróbowała mocniej wejrzeć w bombkę choinkową, bo świat, który na chwilę się jej ukazał, był niezwykle kuszący. Ale widziała już tylko rozmytą, zniekształconą salę lekcyjną i swoją własną twarz rozciągniętą na powierzchni złotej bańki, z wielkim nosem i małymi oczkami lub z wielkimi oczami i małym noskiem w zależności od tego, w jaki sposób spojrzała.

Szkoda! – westchnęła. Uczucie było niesamowite. Dawno już zapomniała, że takie w ogóle istnieją. Spojrzała na zegar. Do dzwonka zostało jeszcze pięć minut. Wszyscy czekali na ten upragniony dźwięk. Nikt nie słuchał bredzącej o magii świąt wychowawczyni. Każdy miał swoje sprawy. Przez dorosłych uważani byli za dzieci, sądzono, że całymi dniami beztrosko cieszą się młodością, ale wielu z nich dźwigało na swoich barkach problemy, które przerosłyby niejednego dojrzałego człowieka.

Nie każdy wracał z radością do domu na świąteczną przerwę. Byli tacy, którzy nigdy nie spędzili tego czasu dobrze. Ale mieli swoje sposoby na przetrwanie: umawiali się na imprezy lub planowali założyć słuchawki na uszy, włączyć ulubioną grę i zapomnieć o całym świecie. Zresztą jak mieli świętować, skoro na ten krótki okres przerwy zadano im tak niewiarygodną ilość zadań domowych, lektur do przeczytania i arkuszy do wypełnienia, że i tak nie starczyłoby im czasu.

Kiedy wybrzmiał wreszcie ten ostatni dzwonek, uczniowie rzucili się do wyjścia, jakby ktoś im dał ograniczony okres na pokonanie tego dystansu, a potem drzwi miały zostać zamknięte i kto nie zdążył, mógł zostać na zawsze. To była prawdziwa gonitwa z przepychankami włącznie.

Ławkę, przy której siedziała Zosia, nagle mocno pchnięto. Zosia się zachwiała i w tym momencie bombka choinkowa wypadła jej z rąk, podskoczyła na ławce i jednym pięknym, łagodnym łukiem znalazła się na podłodze, gdzie natychmiast roztrzaskała się na mnóstwo kawałków.

– Coś ty zrobił?! – zawołała z przerażeniem w stronę swojego najlepszego przyjaciela. – Jak mogłeś?!

– Przepraszam – tłumaczył się Jasiek. – Naprawdę nie chciałem, to zresztą nie ja, to Kaśka walnęła w ławkę. Ja się tylko przesunąłem, żeby ją przepuścić.

Zosia czuła, że za chwilę się rozpłacze, a tego za żadne skarby świata nie chciała zrobić. Nie tutaj.

– Przepraszam cię – powiedział znowu Jasiek. – Nie przejmuj się tak bardzo. To przecież tylko bombka. Odkupię ci. Widziałem takie w Pepco za parę groszy. Kupię ci całe pudełko.

– Głupi jesteś – powiedziała i otarła pospiesznie oczy. Na szczęście udało jej się zapanować nad płaczem. – Taka jest tylko jedna na świecie. Dała mi ją moja babcia.

Jaśkowi wyraźnie zrobiło się łyso. Ale to rzeczywiście nie była jego wina. Po prostu wypadek. Zosia próbowała sprowadzić sprawy do zwykłych rozmiarów. Miała jednak wrażenie, że za chwilę pęknie jej serce.

Klasa już opustoszała. Nauczycielka także wyszła szybko. Widać zniknięcie z tego miejsca jej również sprawiało wielką ulgę. Jej sytuacja nie różniła się aż tak bardzo od uczniowskiej. Ona też na święta zabierała ze sobą mnóstwo pracy i zapewne zdążała w stronę swoich kłopotów. Jak miała spędzić ten czas, nikt nie wiedział. Czy była szczęśliwa w swoim życiu? Tego też nie.

Znali się prawie trzy lata. Teoretycznie rozmawiali o najważniejszych sprawach, ale tak naprawdę niczego o sobie nie wiedzieli.

Zosia próbowała zbierać odłamki szkła, ale te wbijały jej się w opuszki palców.

– Proszę cię, nie rób tego. – Jasiek kucnął obok niej i próbował pomagać. – To nie pomoże. Drobinki są zbyt małe, nie damy rady tego skleić.

Zosia spojrzała na niego, a potem na własne dłonie. Z palca sączyła jej się krew. Zaraz potem podjęła szybką decyzję. Wyrwała kartkę z zeszytu i zebrała na nią wszystko, po czym wyrzuciła do kosza.

– Masz rację – powiedziała lekko i nawet uśmiechnęła się do przyjaciela. – To bez znaczenia. Tylko bańka choinkowa. Teraz takich tysiące w każdym sklepie.

Wyszli razem z klasy i dziewczyna jeszcze raz obejrzała się za siebie. Na podłodze wciąż leżał złoty pył. Gdy tu wrócą po świętach, pewnie nic już z niego nie zostanie.

– Odprowadziłbym cię – mówił szybko Jasiek, gdy wkładali kurtki i szykowali się do spotkania z zimową aurą na zewnątrz. – Ale mama zagroziła, że urwie mi uszy, jeśli nie przyjdę do domu zaraz po szkole. A wiesz, że to w moim przypadku groźba nie bez pokrycia.

Zosia uśmiechnęła się, choć wcale nie była w dobrym nastroju. Szła obok kolegi, a jednocześnie cały czas myślami była przy zdarzeniu z klasy. Zgadzała się, że to, co się wydarzyło, to drobiazg, po prostu stłukła się ozdoba choinkowa. Rzeczywiście podobna do innych, nic w niej nie było niezwykłego. Nikt jej przecież nie malował własnymi rękami. A jednak Zosia miała wrażenie, że w niej też coś pękło razem z tą bombką i już nigdy nie poskłada się na nowo.

Spojrzała na uszy Jaśka. Było co obrywać. Solidnych rozmiarów małżowiny odstawały mu już od czasów przedszkola. Przeszli z tego powodu wielokrotnie chrzest stałości ich przyjaźni. Razem stawiali czoła głupim żartom, wyśmiewaniu i trwali już wiele lat obok siebie.

– Jeśli musisz, to idź. Rozumiem przecież – powiedziała i poprawiła szalik. Na zewnątrz panował przenikliwy ziąb.

– Moja mama szaleje – odparł Jasiek i objął ją, żeby obojgu było cieplej. – Posprzątała już calutki dom, a przecież do świąt to się jeszcze milion razy nabrudzi. Ma specjalną listę i tam wszystko rozpisane, co trzeba zrobić, kiedy kupić i kto z nas ma jakie obowiązki. Nawet nie chcę patrzeć na swoją rubryczkę – westchnął ciężko. – Ale w sumie też się cieszę. Przyjadą dwie moje ulubione ciocie, kuzyni, dziadek. Będzie wesoło. Okropnie lubię święta – dodał i nacisnął czapkę na uszy. – Jestem gotowy nawet nosić mamie te wszystkie kukurydze, groszki i majonezy w zębach, gdyby zaszła taka potrzeba.

Znów się uśmiechnęła. Dla niej to wszystko brzmiało jak bajka o Kopciuszku albo jakimś innym Czerwonym Kapturku. Każdy wie, jak mniej więcej wyglądają, ale w życiu ich nie spotkał. U niej było podobnie z tak zwaną magią świąt.

Od dziecka zazdrościła koledze wypełnionego bliskimi ludźmi domu, miłej, kochającej mamy i nawet wszystkich tych obowiązków, które zorganizowana rodzicielka Jaśka, matka pięciorga dzieci, sprawnie rozdzielała pomiędzy domowników.

Na Zosię nie czekało nic. Ani praca, ani perspektywa przyjemności świątecznych.

– A ty? – zapytał Jasiek. – Jakie masz plany na dzisiaj?

– Nie wiem – odparła. – Wczoraj byliśmy u tego notariusza i śmieszna sytuacja, bo nikt nie chce spadku, o którym ci wspominałam. – Cieszyła się, że może o tym opowiedzieć. Zawsze zwierzała się Jaśkowi ze wszystkich swoich spraw. Nie miała niczego, co musiałaby lub chciała przed nim ukrywać. Czasem sądziła, że tylko dzięki temu jakoś się trzymała. Tak było i teraz, rozmowa od razu przyniosła ulgę.

– Jak to? – zapytał Jasiek z przejęciem, jak zawsze w pełni zaangażowany w jej sprawy. – Zwykle ludzie marzą o tym, że kiedyś zadzwoni do nich prawnik, wezwie na odczytanie testamentu i okaże się, że coś dostali.

– Ale to nie u nas – westchnęła Zosia. – Mama powiedziała, że od tej cholery, swojej teściowej, nie weźmie niczego, a zwłaszcza starej chałupy, w którą trzeba byłoby włożyć górę kasy. Uważa, że cały ten spadek po babci Annie to oszustwo i podstęp, który ma na celu uczynić ją bankrutem.

Jasiek pokręcił głową. Pochodził z prawniczej rodziny. Nauczył się, że wszystko jest możliwe.

– Ale i tak mama nie posiada żadnych pieniędzy, które mogłaby stracić, więc nie ma się nad czym zastanawiać.

– A twoje siostry? – Jasiek aż się zachwiał dmuchnięty silnym wiatrem. Powinni byli pędzić do domu, ale nie mogli się rozstać.

– Ewa, która jako jedyna ma środki, bo wbrew obawom mamy całkiem dobrze sobie radzi w korporacji, powiedziała, że rozwalającego się domu na wsi zupełnie nie potrzebuje. Ma dość swoich kłopotów. Nawet nie przyjechała na odczytanie testamentu, bo miała jakąś pilną konferencję. Przesłała tylko pismo, że zrzeka się wszystkiego na rzecz tej osoby, która spadek zechce przyjąć.

– Rozumiem. – Jasiek pokiwał głową. – A Alina?

– Też nie przyjechała. Zadzwoniła tylko, że ma ważniejsze sprawy na głowie i żeby się wszyscy od niej odczepili. Wystarczy, że musi ogarnąć małe dzieci, pracę i zgrzyty w małżeństwie. A mnie nikt nawet nie zapytał o zdanie, chociaż jestem pełnoletnia. Notariusz dał nam czas do namysłu i powiedział, że musimy się zdecydować, inaczej spadek zostanie przekazany dalszej rodzinie.

– To rzeczywiście ciekawa sytuacja. – Jasiek spojrzał na zegarek. Policzki miał czerwone z zimna. – Nie gniewaj się, naprawdę muszę już lecieć. Ale jeśli chcesz, możesz o wszystkim pogadać z moją mamą. Wiesz, że chętnie ci pomoże.

– Dziękuję – powiedziała. – Leć do domu, bo ci uszy odpadną, a bez nich już byś nie był taki sam – uśmiechnęła się i pomachała mu ręką, a on rzeczywiście pobiegł. Przeskakiwał kałuże mokrej brei pokrywającej chodniki, zielony szalik powiewał mu na wietrze. Patrzyła za nim jeszcze chwilę. Bardzo lubiła Jaśka, był najjaśniejszym punktem jej życia.

***

– Gdzieś ty była tyle czasu? – przywitała ją matka, ledwo tylko Zosia weszła do mieszkania. Mama stała w kuchni przy zlewie, myła naczynia. – Ciężki dziś dzień – zaczęła mówić, zanim jeszcze Zosia zdążyła zdjąć kurtkę. – Nasza sąsiadka chora. Mówi, że źle jej wyszły badania. Mają powtórzyć, ale ja już wiem, co o takich sytuacjach myśleć. Jak Franczakowa spod dwójki dostała diagnozę, to nie minęło dwa tygodnie i wszyscy byliśmy na pogrzebie. Ostatnio nic tylko się składamy na te wieńce, a nie wiadomo, skąd wziąć na to wszystko pieniądze.

Zosia zamknęła się w łazience. Wiedziała już, jak skończy się ten wywód. Znała go na pamięć. Mama widziała zawsze wszędzie tylko złe rzeczy. Co gorsze, jej przewidywania czasem się sprawdzały, więc dziewczyna bała się tego słuchać.

– Jasiek cię odprowadził? – zapytała mama, ledwo Zosia zdążyła wyjść z łazienki.

– Nie – powiedziała. – Pożegnaliśmy się pod jego domem. Spieszył się dzisiaj.

– Taki chłopak! – westchnęła mama. – Że też nie potrafisz się konkretniej koło niego zakręcić. Nie masz już siedmiu lat, żebyś nie rozumiała, na czym życie polega. Jasiek jest zamożny, z dobrego domu, ułożony, pracowity, matce pomaga. Gdzie ty takiego drugiego znajdziesz? Lubi cię, odprowadzacie się tam i z powrotem od lat. Jak inny chłopak ma cię gdzieś zaprosić, skoro ty bez przerwy jesteś z Jaśkiem? Ktoś może sobie pomyśleć, że was coś więcej łączy.

– Mamo, proszę cię, rozmawiałyśmy o tym wiele razy.

Zosia wyciągnęła talerz z szafki, nalała sobie zupy. Była bardzo głodna. Wolałaby oczywiście pójść od razu do siebie i zjeść w spokoju. Miała za sobą ciężki dzień. Ale szansa na to, by spożyć coś samotnie, pojawiała się w tym domu dopiero po dwudziestej trzeciej, kiedy mama zasypiała. Tak długo jej boleśnie ściśnięty żołądek by nie wytrzymał. Starała się więc nie słuchać. Połykała pospiesznie pomidorówkę z ryżem.

– Nie jedz tak szybko – usłyszała. – To szkodzi na żołądek. Musisz dbać o siebie, nie masz pieniędzy, więc jedyne, co ci zostało, to zaradność i pracowitość. Do tego trzeba być zdrowym. Chłopaka sobie nie umiesz konkretnego znaleźć, to co ci pozostało? Tylko harować przez całe życie jak ja. Pewnie się zakręci koło ciebie jakiś lowelas o ciemnych oczach z gitarą przewieszoną przez plecy, który nic nie będzie wart. Ale ty za nim pójdziesz i zmarnujesz sobie życie jak ja.

Zosia westchnęła. Tajemniczym brunetem z gitarą na plecach była straszona od dzieciństwa. Był to według mamy określony typ mężczyzny, który pojawia się w życiu kobiety wyłącznie po to, by złamać jej serce i zniszczyć życie.

Zosia nauczyła się go bać. Ilekroć ktoś naprawdę przystojny pojawiał się obok niej, natychmiast włączał jej się bufor bezpieczeństwa. Słowa mamy stały się dla niej niczym szczepionka. Bardzo skutecznie chroniły przed niewłaściwym zakochaniem. Można nawet powiedzieć, że w ogóle chroniły przed zakochaniem. Zosia miała prawie dziewiętnaście lat i zupełnie nie znała tego uczucia. Nigdy jeszcze z nikim nie chodziła. Jej koleżanki miały już za sobą zarówno swoje pierwsze razy, jak i tysięczne razy, a jedna zamierzała tuż po maturze wyjść za mąż. Ludzie spotykali się, umawiali, przeżywali swoje kłopoty w związku, było bowiem w dobrym tonie mieć kogoś obok siebie. Choćby tylko na pokaz.

Ona miała o tyle łatwiej, że przyjaźniła się z Jaśkiem i niektórzy zwyczajnie nie wierzyli w to, że nic więcej ich nie łączy.

Odłożyła talerz do zlewu i umyła.

– Ja ci to mówię. – Mama stanęła za jej plecami. – Zobaczysz, jakie to jest uczucie zostać samemu, kiedy on wreszcie zacznie się spotykać z inną. Długo nie wytrzyma, to w końcu chłop. Mężczyźni są strasznie prymitywni. Włoży któraś krótką spódniczkę, dekolt obciągnie i zobaczysz, będzie po Jaśku. Wtedy przyjdziesz mi tu płakać, ale na wszystko będzie już za późno.

Zosia nie wyobrażała sobie takiej życiowej tragedii, po której miałaby przyjść do kuchni i płakać w obecności mamy. Nauczyła się już bardzo dawno temu, że ta czynność niczemu nie służy. Mama – sama bardzo nieszczęśliwa – nie była w stanie nikomu udzielić pomocy. Dziewczyna odwróciła się nagle.

– Planujemy jakieś święta? – zapytała. Wiedziała, że to zły pomysł. Czuła już, kiedy wypowiadała to zdanie, jakie będą konsekwencje, a jednak nie zdołała się powstrzymać.

– Jasne – powiedziała mama. – Kupiłam nawet pierogi w delikatesach. W pudle w piwnicy stoi choinka, już ubrana z tamtego roku. Wystarczy ściągnąć z niej worek. Strasznie to praktyczny pomysł – dodała z dumą. – Dookoła posprzątane – rozejrzała się pobieżnie – więc właściwie to jesteśmy gotowe.

Powiedziawszy to, zabrała talerz z kanapkami z kiełbasą i poszła do pokoju, by włączyć telewizor. To był jej ulubiony sposób spędzania czasu po południu. Zosia lubiła popularnego dystrybutora seriali. Zapełniał mamie czas. Kiedy wciągnęła się w kolejny odcinek, przestawała mówić, a to było niezwykle cenne.

***

Weszła do swojego pokoju i zamknęła drzwi. W tej małej, bardziej można powiedzieć, klitce niż pomieszczeniu miała kawałek swojego własnego świata. Na ścianach wisiały plakaty przedstawiające głębie oceanów, fragmenty porośniętej trawą sawanny i czyste strumyki. Zosia czuła się odpowiedzialna za to, jak wygląda planeta, ale jednocześnie obezwładniało ją przekonanie, że tak niewiele może zrobić. Nie miała wpływu nawet na swoją matkę, która podczas jednorazowych zakupów potrafiła zużyć około trzydziestu torebek foliowych. Kiedy Zosia sobie wyobraziła, ile takich kobiet jest w Polsce, a także na świecie, jak wielkie morze plastiku idzie do śmieci każdego dnia, ogarniało ją przygnębienie.

Niewiele jednak mogła na to poradzić.

Usiadła na tapczanie i kopnęła plecak z książkami głęboko pod biurko. Ogromnie nie chciało jej się czytać nudnych lektur, choć uwielbiała książki, ani wypełniać sążnistych zestawów zadań z matematyki. Nauczyciele starali się przekazać im przekonanie, że szkoła to wszystko, co powinno ich obchodzić, a zdanie matury jest nadrzędnym celem życia. Jakby nic prócz tego nie istniało. Zosia jednak przypuszczała, że nie mają racji i świat poza szkołą jest ogromny, są też o wiele ważniejsze umiejętności niż rozwiązywanie równań oraz cenniejsze kompetencje niż znajomość dat.

Na to jednak też nie miała wpływu. Była tylko zwykłą licealistką, która musiała jakoś funkcjonować w systemie, a ten nie pytał nikogo o zdanie. Niezdana matura zamykała zbyt wiele drzwi. Zosia nie mogła sobie pozwolić, by ją zlekceważyć.

Korzystając z dobrodziejstw dystrybutora filmu, włączyła sobie serial Nasza planeta, by pooglądać piękne ujęcia nieskażonej, chociaż walczącej o przetrwanie przyrody. Chwilę później zapiszczał jej telefon, sygnalizując wiadomość od Jaśka.

Przesłał zdjęcie. Wyrwał się z domu pod pretekstem zakupów. Stał właśnie na dachu jakiegoś bardzo wysokiego budynku i rozpościerał ramiona, jakby chciał odlecieć. Wyglądało to groźnie, Zosia wiedziała jednak, że przyjaciel jest bardzo rozsądnym człowiekiem i nie zrobi żadnej głupoty. Po prostu kochał wysokość i marzył o lataniu. Chciał być pilotem. Tylko że jego mama, choć była prawdziwie kochającą i mądrą kobietą, w tej jednej sprawie strasznie się upierała. Ojciec Jaśka był prawnikiem, mama też skończyła takie studia, choć nie pracowała w zawodzie. Ale oboje rodzice marzyli o tym, że najstarszy syn pójdzie w ich ślady.

Latania, samolotów i wysokości mama Jaśka bała się panicznie. Wszelkimi możliwymi siłami zniechęcała więc syna do realizowania tego marzenia. Efekt tych działań był taki, że Jasiek wszędzie szukał strzelistych drzew, wielopiętrowych budynków, gór. Wspinał się, wchodził na nie i wyobrażał sobie, jak by to było móc latać. Sporo czasu spędzał na lotnisku w Balicach i obserwował startujące samoloty, podziwiał pilotów zmierzających na swoją zmianę.

Zosia sądziła, że jego mama będzie musiała się pogodzić z tym, że syn sam wybierze swój zawód. Pragnienie bycia lotnikiem zakodowało się w nim na mur. Jednocześnie ogromnie kochał swoich rodziców i czuł się rozdarty. Nie chciał ich zawieść.

Okropnie to wszystko trudne – westchnęła. Nie wiedziała, czemu dorośli ludzie, nawet bardzo kochający, serwują swoim dzieciom takie trudne przeżycia. Czemu zwyczajnie nie pozwolą im być sobą? Nie dają im możliwości, by podjąć decyzję, a wymagają potem odpowiedzialności. Ale skąd ma się ona wziąć, jeśli człowiek nigdy nie dostaje szansy na sprawdzenie swoich sił. Odpisała mu:

Uważaj na siebie, wariacie. Wciąż jeszcze nie masz skrzydeł ani licencji pilota.

Jedno z tych dwóch muszę koniecznie zdobyć – odpisał. – Jak myślisz, co będzie łatwiejsze? Co jest bardziej prawdopodobne? Że wyrosną mi skrzydła, czy że mama zgodzi się posłać mnie do szkoły lotniczej?

Zosia uśmiechnęła się. Odruchowo chciała odpowiedzieć, że prędzej ujrzy piórka na jego ramionach niż fakt, że jego rodzice zmienią zdanie, ale nie chciała go dołować.

Wszystko jest możliwe – odpisała. – Po prostu daj im trochę czasu.

Skrzydłom:-)? – zapytał.

Nie, rodzicom.

A co u ciebie?

Siedzę sobie w pokoju i zastanawiam, się jak spędzić święta.

Wpadnij do nas – zaproponował jak co roku.

Była to kusząca propozycja. W rodzinie Jaśka umiano celebrować wspólne chwile. Była tam częstym gościem od dziecka i pozwalano jej korzystać z ogólnej atmosfery serdeczności, śmiać się z dowcipów wujków i zajadać smakołykami. Ale dorastała i coraz mocniej czuła, że to przecież nie jest jej świat. Tęskniła za własną rodziną i jeszcze bardziej odczuwała pustkę panującą w jej domu.

Święta zawsze były tu takie same. Siostry wpadały tylko na chwilę. Żadna tak naprawdę nie miała na to ochoty. Na każdym kroku czuło się przymus. Mama szybko wprowadzała napiętą atmosferę, a w ciasnocie mieszkania wszyscy sobie nawzajem wchodzili w drogę. Uciekali więc tak szybko, jak tylko pozwalały na to pozory.

Tata był jeszcze bardziej nieprzewidywalny. Przyjeżdżał zwykle bez zapowiedzi, czasem kilka razy, a czasem wcale. Nie można było polegać na jego słowie, ale miał tyle uroku osobistego, że Zosia nie była w stanie złościć się na niego. Czekała choćby na te okruszki uwagi, które jej dawał. Mimo wszystkich swoich wad tata jako jedyny potrafił do tego smutnego, zapomnianego mieszkania wnieść odrobinę światła i radości. Mama wciąż tłukła jej do głowy, że to nic niewarte, tata jest niebieskim ptakiem: ładnym opakowaniem, lecz pustym w środku. Pewnie miała sporo racji. Zostawił ją przecież z trójką dzieci dawno temu. Słabo wywiązywał się ze swoich obowiązków. A jednak Zosia go kochała. Czuła jednocześnie, że i on żywi wobec swoich dzieci szczere uczucia, choć okazuje je w dość niekonwencjonalny sposób.

Przymknęła oczy i rozmarzyła się. Jak by to było fajnie, mieć na co czekać. Spodziewać się dobrych chwil w czasie świąt. Żeby się wszyscy spotkali i porozmawiali ze sobą. O ważnych sprawach. Zosia chciała podzielić się swoimi wątpliwościami co do wyboru studiów. Nie miała pojęcia, co chce robić, a wszyscy naciskali na jakąś decyzję. Czy iść do pracy, czy uczyć się dalej? A jeśli tak, to na jakim kierunku? Opowiedzieć o tym, że nie może sobie znaleźć przyjaciółki, a kilka podjętych prób skończyło się dość przykrym rozczarowaniem. Że nie ma chłopaka, skrycie marzy o miłości, ale nie takiej, jaką radzi mama, z wyrachowania i rozsądku. Że czuje się samotna i pozbawiona jakiegokolwiek wpływu na swoje życie.

Z kim jednak miałaby o tym wszystkim pogadać? Na pewno nie z mamą ani z siostrami, które sprawiały wrażenie, jakby los najmłodszej Zosi zupełnie ich nie interesował. Najstarsza Alina miała twoje problemy, cały czas dawała do zrozumienia, że nikt jej nie rozumie i nie popiera. Zwłaszcza mąż. Środkowa Ewa robiła karierę w dużej korporacji, świetnie sobie radziła, a jej życie było pasmem sukcesów. Czasem przesyłała pieniądze. To oczywiście pomagało, ale nie na tym Zosi zależało najbardziej.

Dzwoniły rzadko.

Zamknęła oczy. Odpisała Jaśkowi, że w tym roku nie da rady wpaść do niego w święta. Może gdzieś wyjedzie? Oczywiście była to wymówka, nie miała bowiem dokąd pojechać. Ale miała nadzieję, że zdoła chociaż trochę odpocząć po bardzo ciężkich tygodniach, które przed świętami zafundowała jej szkoła, kiedy nie było dnia bez kartkówki, sprawdzianu, powtórki czy też innego stresu. Zosia uczyła się nocami, permanentnie chodziła niedospana.

Położyła się na tapczanie i przymknęła oczy.

Ledwo jednak odrobinę się odprężyła, usłyszała charakterystyczny tupot nóg. To mama uporczywie chodziła po domu w kapciach na obcasie, drażniąc sąsiadkę piętro niżej. Z tego powodu było wiele awantur, ale mama nigdy nie zmieniła swojego obuwia. Kiedy jedne pantofle się niszczyły, kupowała drugi identyczny model. Miały niewysoki kwadratowy obcas, od spodu podkuty blaszkami.

Zosia miała z tego jeden pożytek: zawsze była ostrzeżona, kiedy mama zbliżała się do jej pokoju. Teraz też, gdy rozległo się szybkie pukanie, a następnie drzwi się otworzyły, czuła się w miarę przygotowana. Jeśli w ogóle możliwe jest przygotować się na takie spotkanie.

– Dzwoniła Alina – powiedziała mama, wchodząc do środka. – Pyta, co zrobimy ze spadkiem. Adwokat nas molestuje, chce zamknąć sprawę przed świętami. Bo jeśli odmówicie wszystkie trzy, dom odziedziczy ktoś z dalszych krewnych. Pewnie wasz ojciec albo któraś z jego sióstr, chociaż one swoje już dostały. Pieniądze. Tylko dla was stara rudera.

– Chcesz, żebym ja go wzięła? – zdziwiła się Zosia. Jeszcze kilka dni temu mama nawet nie brała takiej możliwości pod uwagę.

– Ależ skąd? – Mama przysiadła na brzegu tapczanu. – Co to za głupi pomysł?! To rozwalająca się chałupa, która wymaga remontu. Chyba tylko jakiś milioner, który ma przewrócone w głowie, chciałby tam zamieszkać i zainwestować w nią swoją kasę. Do tego zapuszczone gospodarstwo, działki nie są budowlane, więc ich wartość też nie jest zbyt wysoka.

Zosia słyszała już te wywody wiele razy. Zrobiło jej się znowu przykro z powodu stłuczonej bombki choinkowej. Może gdyby mogła w nią spojrzeć, wróciłoby to poczucie bezpieczeństwa, którego bardzo teraz potrzebowała.

– Ale mam pomysł! – mówiła dalej mama, a w jej głosie zabrzmiał szczególny entuzjazm. – Jeśli namówisz swoje siostry, żeby to wzięły i jednocześnie zrzekły się praw do tego mieszkania, to wygrasz los na loterii. Będziesz tu sobie mogła mieszkać razem ze mną aż do mojej śmierci, a potem zostaniesz tu sama.

Zosia nie wiedziała, czy śmiać się, czy płakać. Mina mamy wskazywała na to, że uważa tę perspektywę za fantastyczną, tymczasem to było gorsze niż wyrok. Mieszkać do końca życia na starym blokowisku wśród betonu z mamą, która zwykle nie mówi dziennie ani jednego dobrego słowa, za to mnóstwo złych, a potem zostać w tym ponurym miejscu samemu. Aż się człowiekowi od razu przestaje cokolwiek chcieć: zdawać maturę, walczyć, starać się. Do czegokolwiek dążyć.

Zosia przymknęła oczy. Przypomniała jej się rozbita bańka choinkowa, a pod powiekami pojawiły się łzy.

– Czego znowu płaczesz? – zdenerwowała się natychmiast mama. – Nie można w ogóle z tobą spokojnie porozmawiać. Masz prawie dziewiętnaście lat, a zachowujesz się jak przedszkolak. Czego ty chcesz? Musisz jakoś się ustawić w życiu. Nie masz zamożnej rodziny, nie chcesz się zakręcić wokół Jaśka, to co ci zostało? Kombinuj. Może chociaż tak się ustawisz. Przynajmniej dach nad głową będziesz mieć, z głodu nie umrzesz.

A jeśli chciałabym czegoś więcej? – pomyślała Zosia. Nie powiedziała jednak tego na głos.

– Ciesz się, że jesteś zdrowa – mama kontynuowała swój wywód. – Córka mojej znajomej ma cukrzycę i jakieś poważne kłopoty ze skórą. W życiu męża nie znajdzie. Nie wiem też, czy ty znajdziesz, ale przynajmniej jakaś szansa jest. I nie płacz tyle. Dziecko jednej mojej koleżanki płakało, a potem się okazało, że ma chore serce. Ja też czuję, że mam chore serce od tych ciągłych zmartwień. Niechby przynajmniej jedna sprawa się poukładała. Nie na darmo ktoś powiedział o kropli przelewającej czarę. Moja jest pełna.

Zosia dokładnie poczuła, jak to jest. Jej też właśnie się przelało. Nie wiedziała, które słowo spośród tysięcy do tej pory usłyszanych sprawiło, że poczuła, iż nie jest w stanie już tego wytrzymać. Coś w niej właśnie pękło i rozsypało się jak odłamki choinkowej ozdoby.

Była pewna, że nie wytrzyma ani chwili dłużej w tym ponurym mieszkaniu, bez perspektyw na jakąkolwiek zmianę. Nie chce spędzać tutaj świąt.

Zerwała się z tapczanu, aż mama się wystraszyła.

– Nie zrywaj się tak gwałtownie! – pouczyła ją surowo. – Jeden mój znajomy tak się zerwał i od razu dostał zawału. Dwa tygodnie później już nie żył.

– Pogadam z adwokatem – powiedziała Zosia, po czym złapała telefon i plecak. Porwała jeszcze w locie kurtkę i buty. Wyszła na zewnątrz i przez chwilę stała nieruchomo. Musiała zaczerpnąć powietrza. Nie wiedziała, co jest w mieszkaniu mamy takiego, co sprawia, że człowiek się dusi.

Na zewnątrz też nie było lepiej. Krakowski smog dawał się mocno we znaki. Nie trzeba stosować żadnych skomplikowanych urządzeń pomiarowych. W świetle latarni ulicznych był doskonale widoczny dziwny szaro-pomarańczowy dym, jakby mgła, gęsta i oblepiająca. Zosia martwiła się z tego powodu. Lubiła swoje miasto i przykro jej było patrzeć, jak nurza się w oparach brudu i zanieczyszczeń. Zarzuciła kurtkę na plecy i wyciągnęła telefon.

Przyszła jej do głowy szalona myśl. A może cała ta zawierucha ze spadkiem to znak od losu? Prezent od babci? Czy powinna wziąć spadek? Jechać na wieś daleko od tych wszystkich kłopotów i zacząć od nowa?

Głupie to było i naiwne. Doskonale sobie zdawała z tego sprawę. Nie była spełnioną kobietą po czterdziestce, która chce uciec od miasta, lecz zaledwie zwykłą maturzystką, bez żadnych dochodów ani zawodu. Bez szans. Nic przecież nie potrafiła, nawet rosołu by nie ugotowała. Ale tak mocno czuła się postawiona przed ścianą, że już nie mogła zrobić ani kroku do przodu. Musiała ruszyć w innym kierunku.

A żadnego lepszego pomysłu nie miała.

Teraz bardziej niż kiedykolwiek w życiu potrzebowała porozmawiać z bliskimi. Najlepiej z kimś z rodziny, kto dobrze zna wszystkie zawiłości, zarówno małżeństwa rodziców, zerwanych kontaktów z babcią, jak i całego tego pokręconego spadku.

Wybrała numer najstarszej siostry. Czekała chwilę, zanim Alina odebrała, ale bardzo się ucieszyła, gdy usłyszała jej głos.

– Cześć siostrzyczko – powiedziała ciepło.

– Hej! – odpowiedział jej dość przygnębiony ton.

– Co słychać u ciebie? Chciałam z tobą porozmawiać o pewnej ważnej sprawie. – Zosia maszerowała pod blokiem tam i z powrotem, wdychała smog i bardzo pragnęła, by ktoś z nią choć chwilę pogadał.

– Nie teraz, proszę cię – odpowiedziała siostra. – Mam tu mnóstwo kłopotów. Antek się nie uczy, Zuzia bryka, cały czas chce, żebym się nią zajmowała. A mój mąż w ogóle mi nie pomaga. Po prostu uważa, że skoro chodzi do pracy, to już jest super. Cały czas się kłócimy, a do tego wszystkiego jeszcze idą te cholerne święta, które nie wiem zupełnie, kto przygotuje. Ja też przyniosłam z pracy zaległości do domu, ale nie mogę się schować tak jak Romek w sypialni i sobie otworzyć laptopa, bo przecież ktoś musi zająć się dziećmi. – Siostra mówiła i mówiła. Nie zrobiła w tym słowotoku żadnej przerwy, w której Zosia mogłaby choćby odpowiedzieć, że rozumie, albo w jakiś inny sposób skomentować. A już zupełnie niemożliwe było, żeby zdołała opowiedzieć o własnych problemach. Alina zastrzegała co rusz, że nie ma czasu, a jednak nadal mówiła o porannych kłótniach z mężem, braku porozumienia, nieposłusznych, niewdzięcznych dzieciach.

Straszne – pomyślała Zosia. – Jeśli tak ma wyglądać małżeństwo i rodzina, to lepiej trzymać się od tego z daleka.

Było jej coraz zimniej. Ściskała w zdrętwiałej dłoni telefon i słuchała monologu siostry. Miała nadzieję, że chociaż w ten sposób jej pomoże. Jeśli dziewczyna się wygada, to będzie jej lżej. Pół godziny później zrozumiała, że ten sposób w ogóle nie działa. Alina mogła temat swoich kłopotów eksplorować bez końca i wcale nie dochodziła do żadnych konkretnych wniosków, a już na pewno nie odzyskiwała spokoju ducha. Wreszcie skończyła rozmowę, bo coś się stłukło w kuchni i musiała tam szybko pobiec, ale była równie zdenerwowana jak na początku dialogu, a może nawet bardziej. Przez to opowiadanie wszystko jej się przypomniało.

Szybko się pożegnała i pobiegła do swoich spraw.

Zosia usłyszała ciągły sygnał słuchawce i została na chodniku sama. Starała się rozumieć siostrę. Wiadomo, jak człowiek ma takie poważne kłopoty, z którymi musi się mierzyć, to pewnie nie ma ochoty zajmować się jeszcze młodszym rodzeństwem. Ale było jej przykro, bo nie dzwoniła często do Aliny, nie zawracała jej głowy każdą drobną troską, a teraz naprawdę stała przed poważną decyzją. Chciała zrobić coś, co mogło zdecydować o jej życiu i potrzebowała tylko chwili uwagi.

Z nieco ciężkim sercem wybrała numer drugiej siostry. Wprawdzie w szkołach zaczynała się już przerwa świąteczna, ale Zosia nie miała złudzeń co do tego, że Ewa nadal pracuje. Robiła to właściwie cały czas. W Wigilię odbierała maile i odpisywała na wiadomości. I to wcale nie były życzenia, tych nie wysyłała, uważała to bowiem za stratę czasu.

Zgodnie z przewidywaniem nie odebrała telefonu, tylko wrzuciła automatyczną wiadomość, że oddzwoni później. Nie było jednak żadnej pewności, że tak się właśnie stanie. Do Ewy dobijał się cały świat. Kiedy była na jednym spotkaniu, mnóstwo osób domagało się kolejnego. Prowadziła jakąś rozmowę, a w kolejce stali następni chętni. Mnóstwo pracodawców chciało ją zatrudnić, ciągle prowadziła jakieś negocjacje i – nie ma co ukrywać – odniosła ogromny sukces. A teraz walczyła o awans. I nie miała czasu.

Zosia kopnęła grudkę błota, która zaplątała się na chodnik i pomyślała, że nie chciałaby osiągnąć w życiu sukcesu, jeśli miałaby zapłacić za niego taką cenę.

Chyba rzeczywiście mama ma rację – pomyślała niechętnie. – Coś w tym jest. Ani rodziny nie zdołam zbudować, bo nie chcę iść na kompromisy, ani kariery nie zrobię, bo nie jestem gotowa oddać wszystkiego. Może rzeczywiście jedyną moją szansą jest wyjechać i usunąć się wszystkim z oczu. Przecież i tak nikt nie zauważy, że zniknęłam.

Został jeszcze jeden ważny człowiek, do którego mogła zadzwonić w trudnej sytuacji. Oczywiście był to tata. Cokolwiek można było o nim powiedzieć, miał dar wprowadzania w dobry nastrój. Może on by jej coś poradził? Przecież sprawa szła o jego dom rodzinny.

Wybrała numer. Też już od dawna nie rozmawiała z tatą. Poznał właśnie miłość swojego życia, już nie wiedziała po raz który, a w pierwszej fazie związku zwykle tracił kontakt z rzeczywistością. Żeby nie cierpieć, brała to na przeczekanie. Wiedziała, że miłości życia ojca kończą się średnio po kilku miesiącach, czasem nawet wcześniej. W przerwach wracał złamany do rodziny i przypominał sobie, że ma córki. Wtedy był najfajniejszy. Obiecywał, że zacznie wszystko od nowa, inaczej. Ona słuchała tego chętnie, choć był to refren stale powtarzający się od dzieciństwa.

Wsłuchiwała się w sygnał telefonu. Miała nadzieję, że nie zastanie taty z tą babą, której odruchowo nie lubiła, choć nigdy jej nawet nie widziała. Nie spieszyła się z poznawaniem kolejnych partnerek ojca, bo wychodziła z założenia, że nie ma sensu budowania głębszej relacji, skoro i tak oni za chwilę się rozstaną. Oszczędzała sobie i tej kobiecie dodatkowego stresu.

Wzięła głęboki wdech, żeby sobie nie wyobrażać, co tata może teraz robić i w czym ona może mu swoim telefonem przeszkodzić, pokonała mocną pokusę, żeby się wycofać i po raz drugi wybrała numer. Tym razem skutecznie.

– Cześć kochanie! – usłyszała w słuchawce promienny głos taty. – Co słychać? Jak się ma moja piękna dziewczyna tuż przed świętami? Bo ja, serce moje, mam się cudownie.

– Cieszę się, tato – odparła i naprawdę się uśmiechnęła. W głosie ojca było tyle szczerej, spontanicznej, wręcz dziecięcej radości, że nie miała sumienia burzyć tego. – Gdzie jesteś? – zapytała.

– Aktualnie w Austrii – powiedział. – Musiałem wyjrzeć za okno, żeby to sprawdzić – dodał – bo tyle się teraz u mnie dzieje, że wręcz nie nadążam. W pracy same sukcesy, a u mojego boku jest fantastyczna kobieta, naprawdę.

– Teraz jest? – zapytała Zosia.

– Tak, oczywiście, leży w pościeli, patrzy na mnie, ma najpiękniejsze oczy świata. Oczywiście oprócz mojej córeczki.

Jasne – pomyślała Zosia z westchnieniem i nie miała odwagi zapytać go, jaki mają kolor. Bała się, że źle odpowie. Mimo że nie było to dla niej komfortowe rozmawiać ze świadomością, że jego kochanka wszystko słyszy, zadała swoje pytanie. Bardziej sprzyjające okoliczności do rozmowy mogły się trafić dopiero za kilka miesięcy, a ona tak długo nie mogła czekać.

– Wiesz, tato, że dziewczyny nie chcą spadku?

– Tak, tak – odparł dość nieuważnie. Miała nadzieję, że się nie całuje w tym momencie i że chociaż chwilę jej poświęci. – Słyszałem. No, wcale się nie dziwię, to stary dom. Nie wiem, jak można byłoby w nim mieszkać. Nie ma nawet centralnego ogrzewania. Tylko babcia go uwielbiała.

– A ty? – zapytała Zosia.

– Ja chyba też. Fajne miałem tam dzieciństwo. Ale bierzcie to bez skrupułów. Taka była decyzja babci i ja ją rozumiem. Ani ja, ani moje siostry na pewno tam nie wrócimy. Babcia zaś była obsesyjnie przywiązana do myśli, że w domu jeszcze ktoś zamieszka. Najlepiej wnuczka.

Zosia uśmiechnęła się. Żałowała, że nie miała okazji dobrze poznać tej kobiety. Kiedy rodzice się pokłócili, matka zerwała kontakty z rodziną ojca.

– A jeśli chodzi o wartość materialną, to ona nie jest zbyt duża – mówił dalej tata. – Próbowałem przeprowadzić prawnie kwalifikację z pola ornego na działki budowlane. To może się kiedyś udać, ale będzie trwało milion lat. Tam są jakieś strasznie skomplikowane procedury, tereny ochronne. Nie wchodziłem w to głęboko. Myślę, że jest to też kwestia układów i znajomości, bo przecież parę metrów dalej budują się nowe domy, ale póki co to tylko ziemia słabej kategorii, prawie sam kamień. Nic tam nie urośnie, za mało, żeby rozpędzić i rozhulać jakiś biznes, zaledwie trzy hektary. To tylko takie miejsce, żeby się zaharować i nic z tego nie mieć. Nie pakuj się w to, córeczko. Sprzedajcie, podzielcie tą niewielką kwotą i kupcie sobie coś ładnego na święta.

– Jak sądzisz? – zapytała Zosia. – Dlaczego babcia Anna zapisała to nam, a nie swoim dzieciom?

Tata westchnął. Chyba przerwał to, czym się zajmował, bo jego głos nagle stał się klarowny i poważny.

– Wiesz, jacy są starsi ludzie – powiedział. – Mają swoje fiksacje. Babcia znała nasze zdanie. Wiedziała, że po jej śmierci chcemy to sprzedać i dlatego nam zapowiedziała, że nie dostaniemy domu. Nikt się specjalnie nie przejął. Szczerze powiedziawszy, kochaliśmy naszą mamę. W końcu ten dom do niej należał i miała prawo zrobić z nim, co chce. Wszystkich nas wykształciła i wypuściła w świat dobrze przygotowanych. Ale od początku podejrzewałem, że nic z tego nie będzie. Że wy też nie dacie się wkręcić w taki kanał. Żeby zadbać o ten dom, tak jak to sobie wymarzyła moja mama, ktoś musiałby w nim mieszkać, a to przecież niemożliwe.

– Chciałabym wziąć ten spadek – przyznała się Zosia. – Jeśli oczywiście dziewczyny się zgodzą.

– To zły pomysł – powiedział od razu tata. – Dziewczyno, jesteś jeszcze dzieckiem, a to nie jest inwestycja na przyszłość. Pozostawiona sama sobie w ciągu dwóch lat pójdzie w ruinę. To jest takie miejsce, o które trzeba nieustająco dbać. Moja mama krzątała się od świtu do zmroku. Wydawało się, że nic ważnego nie robi, nosiła jakieś rzeczy, coś sprzątała, coś wycinała, coś przestawiała, wycierała, myła. Ale wystarczyło, że kiedyś wyjechała na tydzień i wtedy okazało się, jak niewiarygodną wykonywała pracę. Cała rodzina razem wzięta nie mogła sobie z tym poradzić. A ty jesteś sama. Nie masz jeszcze pieniędzy, nie pracujesz. Baw się, dziecko. Korzystaj z życia. Wielkie miasto to jest odpowiednie miejsce dla młodej dziewczyny. Szukaj miłości – powiedział – bo to ona jest najważniejsza.

Miała wrażenie, że te ostatnie słowa skierował do kogoś innego, nie do niej.

– Muszę kończyć – dodał szybko. – Ale nie zaprzątaj sobie głowy takimi problemami. Kupię ci na święta coś pięknego. Lepiej mi się ostatnio powodzi, więc stać mnie na to, żeby rozpieszczać moją małą księżniczkę. Pa, kochanie – usłyszała śmiech kobiety towarzyszący temu pożegnaniu.

Z westchnieniem włożyła telefon do kieszeni. Tata też nie miał dla niej czasu. Nawet nie wysłuchał dokładnie, co chciała powiedzieć, nie zastanowił się. Odpowiedź przyszła u niego automatycznie. Nie znał jej. Traktował jak nastolatkę marzącą tylko o tym, by się bawić, dostać nowy model telefonu na święta. A ona taka nie była. W jej głowie kłębiły się ważne pytania, chciała znaleźć swoją drogę w życiu, martwiła się losem zanieczyszczonej planety i czuła się odpowiedzialna, chociaż zupełnie nie miała pojęcia, co mogłaby zrobić, by poprawić sytuację.

Stała nadal na chodniku i bardzo mocno już zmarzła. Rozmowa z bliskimi niczego nie zmieniła. Wszyscy radzili, by odwróciła się na pięcie, wróciła do mieszkania matki, wysłuchała jej narzekań i pogodziła z tym, że nic nie można zrobić.

Ani w wielkich, ani w zupełnie małych sprawach.

Chciało jej się okropnie płakać, a jednocześnie narastał w niej bunt i pragnienie, by wreszcie coś zmienić.

Został jej jeszcze jeden telefon do wykonania, można powiedzieć rozmowa ostatniej szansy.

***

Zosia wybrała numer adwokata.

Nie miała pewności, czy odbierze o tej porze, ale mężczyzna przyjął połączenie.

– Dobry wieczór – usłyszała jego uprzejmy rzeczowy ton, który bardzo lubiła. Był ciepłym, pełnym konkretów człowiekiem i miała wrażenie, że naprawdę mu zależy, żeby sprawa spadku zakończyła się jak najlepiej. Chyba tylko on, choć nie należał do rodziny, pragnął wypełnić wolę babci.

– Dobry wieczór, panie mecenasie – przywitała się Zosia. – Przepraszam, że dzwonię tak późno. Mam tylko jedno szybkie pytanie. Co musiałabym zrobić, gdybym się zdecydowała przyjąć spadek?

– Porozumieć się z siostrami na temat warunków, zgodnie z którymi zgodziłyby się zrzec swojej części.

– Musiałabym im pewnie zapłacić? – zapytała rozczarowana. Mogła się domyślić, że tak czy inaczej, sprawa rozbije się o pieniądze. Miała w kieszeni zaledwie dwadzieścia złotych. Choćby babcia zapisała im najstarszy dom świata i tak z pewnością wart był o wiele więcej.

– Naprawdę byś tego chciała? – zapytał adwokat. Miała wrażenie, że faktycznie jej słucha i chce pomóc.

– Nie wiem, czy to dobry pomysł – odpowiedziała szczerze. – Ale może to dla mnie szansa? Potrzebuję zacząć od nowa. Nie mam żadnej pomocy ani wsparcia. Nie wiem, czy sobie poradzę, ale chciałabym przynajmniej spróbować.

Poczekał chwilkę, jakby potrzebował czasu na przemyślenie tych słów, po czym odpowiedział:

– Pomogę ci. Sądzę, że to nie będzie aż takie trudne. Rozmawiałem z twoimi siostrami, żadna z nich nie chce tego kłopotu. Jest szansa, że ci to oddadzą, nawet jeśli nie będziesz miała z czego ich spłacić. I tak rozważają całkowite zrzeczenie się. Nie wiedzą, komu ostatecznie to przypadnie, więc być może tym chętniej zrobią to dla siostry.

– Nie wiem – odparła. – Prawda jest taka, że nie mamy ze sobą dobrego kontaktu.

– Rozumiem – powiedział. Współczuł tej miłej dziewczynie od pierwszej chwili, kiedy poznał jej matkę. Po rozmowie z jej siostrami też nie pozostało dobre wrażenie. Pomyślał, że zbliżają się święta. To taki czas, kiedy człowiek chce zrobić dla innych coś dobrego. On też chciał, a ta sprawa nie była specjalnie trudna.

Łatwo zauważyć, że nikt nie chroni interesów Zosi ani babci staruszki, która z dobrego serca zapisała swoim wnuczkom wszystko, co miała. Dorobek całego swojego, zapewne niezwykle pracowitego i pełnego trudów życia. Nikt jednak tego nie chciał docenić. Starsze dziewczyny wyrażały się o domu na wsi z lekceważeniem. Z rozmowy dowiedział się też, że nawet nie były na pogrzebie. Postanowił zadbać o to, by wola pani Anny została wykonana należycie. To był w końcu jego zawód. Skoro staruszka chciała, by w jej domu zamieszkała wnuczka, postanowił do tego doprowadzić.

– Nie martw się – powiedział do Zosi. – Mam doświadczenie w takich sprawach. Spróbuję to załatwić szybko. Prześlę twoim siostrom dokumenty do podpisania. Jeśli dobrze pójdzie, niedługo będziesz mogła dostać klucz do domu i zacząć nowe życie. Jakie masz marzenia?

Zosia uśmiechnęła się. Nie spodziewała się takiego pytania z ust twardo stąpającego po ziemi prawnika. Ale było ono jak odpowiedź na wszystko, o czym w ostatnich dniach tak intensywnie myślała.

– Wielkie – powiedziała i uśmiechnęła się. – Dziękuję panu. Nie wiem, czy dobrze robię, to czas pokaże. Nigdy na pewno nie zapomnę, że zaproponował mi pan pomoc.

Adwokat się pożegnał. Pomyślał, że warto dla takiej dziewczyny trochę się postarać. Jako jedna z całej rodziny przynajmniej znała słowo „dziękuję”.

***

Kiedy Zosia wróciła do domu, zastała mamę przed telewizorem. Nie zareagowała na wejście córki. Spojrzała tylko w stronę przedpokoju i natychmiast wróciła do śledzenia wątków filmu. Dzięki temu Zosia mogła w spokoju zdjąć kurtkę, nawet zaparzyć sobie herbaty i wejść do swojego pokoju. Zanim zamknęła drzwi, usłyszała jeszcze czołówkę ulubionego serialu mamy, to oznaczało, że właśnie załadował się nowy odcinek, czyli czterdzieści pięć minut spokoju. Zosia postanowiła wykorzystać ten czas, wykąpać się i przygotować do snu.

Przynajmniej ten jeden pożytek z przerwy świątecznej – pomyślała – że nie trzeba odrabiać zadania na jutro.

Zamierzała cieszyć się tym faktem tak długo, jak tylko mogła. Przez chwilę jeszcze pooglądała zdjęcia od Jaśka, który próbował wpłynąć na jej decyzję w kwestii wspólnego spędzenia świąt i przesłał fotkę ogromnego stołu po brzegi zastawionego pierogami.

Zrobiliśmy tego jak dla pułku ułanów – napisał. – Sami nie zjemy. To dobry uczynek. Przyjedź do kolegi i pomóż.

Trochę się zawahała. Nie tylko dlatego, że w domu oprócz zupy były tylko chleb i masło, lecz także z tego powodu, że w kuchni u Jaśka tak łatwo zapominało się o problemach. A do Zosi w tej chwili wszystkie wróciły wielką falą. Czuła się zmęczona i przytłoczona decyzją, którą podjęła. Bała się, co się stanie, kiedy mama się dowie. Jak zareagują siostry? Czy to w ogóle się uda? Była też w głębi serca przekonana, że robi głupotę i wszyscy ją zwyczajnie wyśmieją.

Położyła się spać. Zamknęła oczy, ale nie mogła się uspokoić. Zewsząd atakowały ją dźwięki. W bloku nigdy nie było ciszy. Mama stukała swoimi obcasami, sąsiedzi z góry też biegali tam i z powrotem w różnym obuwiu, trzaskali drzwiami, czasem się głośno kłócili. Bardzo dużo wiedziała o życiu małżeństwa mieszkającego nad nią. Lubili omawiać swoje sprawy, nawet te najbardziej intymne, w nocy i wtedy ona też, chcąc nie chcąc, uczestniczyła w dyskusji. Czasem stawała po stronie żony, czasem męża i nieraz się zastanawiała, co czują, kiedy widzą ją na ulicy. Czy zdają sobie sprawę, że ona wie, ile razy, w jaki sposób z sobą sypiają, czego im brakuje, o co się nawzajem obwiniają? Nieraz miała nawet ochotę podejść do nich i powiedzieć, że przecież to wszystko słychać. Ale bała się tego, jak i wielu innych rzeczy.

Przewróciła się na drugi bok, a potem mocniej zacisnęła powieki. Prócz dźwięków, które dochodziły z klatki schodowej, a także z ulicy, w pokoju było też dużo światła. Na zielono błyskał zegarek elektryczny, świeciła dioda od komputera i listwy, a także uliczna lampa za oknem. Zosia nie lubiła ciemności, bardzo jej się bała, dlatego czasem jeszcze zapalała małą lampkę biurkową. Ale światło nie pomagało w zasypianiu.

Wierciła się jeszcze długą chwilę, lecz w końcu zmęczenie wzięło górę. Gdy już zaczynała odpływać, przejechała dłonią po kołdrze, żeby ją poprawić i nagle poczuła coś wielkiego, jakby żywego.

Krzyknęła z przerażeniem, po czym zerwała się z łóżka. Spadła przewrócona lampka.

– Święty Boże! – Mama wpadła do jej pokoju. – Czego się tak drzesz?! Chcesz, żebym na zawał padła?! Wiesz, że mam słabe serce! Kto się tobą zaopiekuję, jak mnie zabraknie?! Nie masz przecież nikogo więcej. Matka mojej jednej znajomej wykitowała już po pierwszym zawale i potem to dziecko bujało się samo przez życie.

– Przepraszam, mamo – powiedziała szybko Zosia, oddychając pospiesznie. – Myślałam, że to pająk.

– A nawet gdyby to był pająk, to co z tego? Przecież by cię nie zżarł. Jesteś taka chuda i koścista, że zęby by sobie połamał, jeśli w ogóle je ma. Żadne stworzenie się na ciebie nie rzuci. Obawiam się, że żaden facet również. Ja też jestem chuda. Ale w moim wieku to nie ma znaczenia. Natomiast dla nastolatek to jest bardzo ważne. Córka jednej mojej znajomej była taka chuda, a potem okazało się, że ma anoreksję. Nie wyszła z tego.

Zosia cała się trzęsła z zimna, bo stała w samej piżamie w chłodnym pokoju. Od okna ciągnęło zimnem. Wystraszyła się. Panicznie bała się małych stworzeń. Najbardziej tego, że mogłyby wejść jej na twarz, kiedy śpi. Nic nie odpowiedziała. Miała świadomość, że zwierzanie się z tych odczuć nie ma żadnego sensu. Mama i tak nie zrozumie.

– Przepraszam – powiedziała jeszcze raz i weszła do łóżka. – Idę spać. Już nie będę ci przeszkadzać. – Otuliła się ciasno kołdrą i odwróciła. Miała nadzieję, że mama wyjdzie.

– Przynajmniej tyle – usłyszała jej stanowczy głos. – Musisz dużo spać. To jest bardzo ważne przed maturą. Jak nie zdasz, nie będziesz mieć w życiu już w ogóle żadnych perspektyw.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki