Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ona jest żoną prezesa, wspaniałego mężczyzny. On młodym adwokatem, który właśnie odniósł pierwszy zawodowy sukces. Spotkali się przypadkiem, daleko od domu, nawet nie znali swoich imion. Oboje mieli tajemnice i znajdowali się na życiowym zakręcie. Chcieli sobie tylko trochę pomóc, pocieszyć i udzielić wsparcia. Sądzili, że nigdy więcej się nie zobaczą.
Violę i Kamila od pierwszego momentu połączyło niezwykłe przyciąganie. Ich miłość nie tylko nie ma szans, by zaistnieć, nie tylko jest ryzykowna, lecz niesie dla nich realne zagrożenie. Oboje mogą stracić wszystko, co dla nich najważniejsze.
Historia o odwadze i szukaniu prawdy, bez których nic w życiu nie może się udać.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 328
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 7 godz. 38 min
Lektor: Pola Błasik
Biegłam. Nie mogłam złapać tchu. Na szczęście las znajdujący się koło hotelu rozciągał się daleko aż pod zbocze gór. Chciałam biec bez końca. Wiedziałam jednak, że nie mogę sobie na to pozwolić. Muszę się uspokoić. Wrócić.
– Viola, weź się ogarnij! – powtarzałam sobie z każdym szybkim krokiem. – Przesadzasz, zdecydowanie przesadzasz. Nic się przecież nie stało! Musiałaś coś źle zrozumieć!
Ale nie mogłam się opanować. Ciągle biegłam, tak szybko, jak tylko pozwalały na to moje buty na wysokich obcasach.
Najważniejsze, żeby nikt mnie nie zobaczył w takim stanie! Miałam ochotę rzucić się na ziemię, wypłakać z siebie wszystkie te okropne emocje. Ale włożyłam dziś jasną sukienkę od Prady. Pascal wypożyczył ją specjalnie na tę okazję. Musiała wrócić w nienaruszonym stanie. Ja też.
Na dodatek jak najszybciej.
Byle tylko nikt mnie teraz nie widział! – pomyślałam znowu. – To i tak już za daleko zaszło, a gra toczyła się o najwyższą stawkę.
Stałem. Było tak pięknie i cicho. Las tuż przy hotelu ciągnął się daleko. Bez trudu znalazłem ustronne miejsce. Idealne. Z dala od ludzi.
Dopiero drugi dzień firmowej integracji, a maski już pospadały.
Jeden cyrk. Przechwałki, alkohol, głupie gadanie i znowu przechwałki... Trochę równie głupiego seksu.
Niby nowe miejsce pracy, kolejny etap życia, a wszystko jakby stare.
Miałem dość. Korpo wszędzie jest takie samo.
Ale wiedziałem, że wrócę do hotelu i będę robił, co do mnie należy. Trafiła mi się życiowa szansa. Uratowała nie tylko mnie. I miałem zamiar w pełni to wykorzystać. Byłem mocniejszy niż inni. Każdego tu widziałem jak pod niezłym mikroskopem. Wszelkie ich skrywane pod drogimi garniturami zaburzenia i dysfunkcje, chore ambicje, romanse.
Traumy kobiet przyklepane precyzyjnym makijażem.
Nikt się nie spodziewa takich kompetencji po spokojnym prawniku w szarej koszulce polo. Wiedzieli o innych umiejętnościach, ale nie odkryli mojej największej tajemnicy. Znałem ludzi od najgorszej strony, lecz nie stałem się taki jak oni.
To mnie jednak trochę męczyło. Odrobina ciszy okazała się ożywcza jak skuteczna apelacja. To zawsze pomaga.
Żeby tylko nikt mnie tu nie zauważył! – Rozejrzałem się wokół. A potem zerknąłem na zegarek. Druga.
Trwało już zebranie. Powinienem wrócić. Dwa spotkania służbowe wpisano fikcyjnie w plan dnia, żeby wyjaśnić fiskusowi, dlaczego wlicza się w koszty firmy pobyt w luksusowym hotelu. Słabo się to jednak wpasowywało w towarzyszący wszystkim ogólny nastrój rozprężenia. Na tych zebraniach rozmawiano o niczym, nie pilnowano planu. Jednak ktoś mógł zauważyć moją nieobecność. Kolor włosów sprawiał, że każdy zwracał na mnie uwagę.
Byłem nowy. Potrzebowałem tej pracy. Bardzo! Musiałem się starać.
Nikt mnie tu nie zobaczy – starałem się uspokoić i w tym samym momencie ktoś gwałtownie wybiegł z krzaków, po czym wpadł na mnie z całym impetem.
– O! Do cholery! – tyle tylko zdążyłem krzyknąć.
Coś żółtego mignęło mi przed oczami, a potem poleciałem jak długi w kłujące krzaki. Tyłkiem zaryłem w miękkie bagienko. Sam już nie wiem, co gorsze.
– Noż, cholera jasna! Leżę w jakimś smrodzie! – powiedziałem głośno. Szybka i skuteczna ocena sytuacji zawsze była moją mocną stroną. Ale w tym przypadku niewiele wyjaśniła.
– Przepraszam, bardzo przepraszam. – Drobna kobieta upadła na mnie, ale pozostała w pozycji leżącej tak krótko, że po chwili miałem wątpliwości, czy to w ogóle miało miejsce. Błyskawicznie pozbierała się, wstała i wyprostowała godnie, a ja wciąż moczyłem tyłek w błocie, chwilowo niezdolny do żadnego ruchu. Dodatkowo uziemił mnie fakt, że ona płakała. Nie bardzo wiedziałem, jak zareagować.
Po chwili nieznajoma objęła się ramionami, odwróciła ode mnie i wyraźnie próbowała uspokoić.
Nie miałem najlepszej pozycji do obserwacji. Powinienem natychmiast wstać. Ale te trzęsące się plecy sprawiły, że tkwiłem bez ruchu, jakby mnie sparaliżowało. Poczułem znajomy strach rozlewający się po całym ciele. Już od tak dawna to nie wracało. Sądziłem, że przeszłość na dobre odeszła. A jednak!
Czułem się, jakbym znów miał pięć lat. Tak okropnie bezradny. Wtedy było to uczucie rozpaczliwe. Teraz jednak trochę wnerwiające!
Zerwałem się wreszcie. Otrzepałem z błota, ile mogłem, klnąc przy tym pod nosem. A potem do niej podszedłem. Spojrzałem na jej twarz. Wyglądała jak mały zapłakany kurczak, choć nie ulegało wątpliwości, że jej sukience i szpilkom bliżej było do wybiegu niż kurnika. Chciałem nawet coś na ten temat zażartować, ale szybko mi przeszło. Ta kobieta sprawiała wrażenie przytłoczonej naprawdę poważnym zmartwieniem.
– Hej! – powiedziałem ciepło. – Na pewno jest jakieś wyjście. Serio, naprawdę w to wierzę.
Nie pomogłem. Łzy popłynęły jeszcze obficiej.
– Usiądź – zaproponowałem, bo chwiała się, jakby zaraz miała upaść.
Rozejrzała się bezradnie wokół.
– Sukienka – powiedziała cicho. – Nie mogę jej zniszczyć.
To było dziwne. Ale ja już dawno odkryłem, że życie często stawia ludzi w różnych dziwnych sytuacjach. Dlaczego sukienka potrafi być ważniejsza niż człowiek, który ledwo się trzyma na nogach? Widocznie istnieje jakiś powód.
Znowu poczułem ten cholerny zimny dreszcz. Otrząsnąłem się jednak, starałem się jak najmniej patrzeć w jej stronę. Po prostu pomóc.
Gdyby ta dziewczyna miała na sobie dżinsy i bluzę, wskazałbym jej pień leżący nieopodal. Ale szorstka kora i pokrywająca go wilgotna ziemia sprawiały, że się nie nadawał.
To był odruch. Szybko zdjąłem swoją koszulkę polo, po czym rzuciłem na kępkę mchu. Wyglądała dość miękko i przyjemnie. Jak ta dziewczyna.
– Czasem trzeba odpocząć – powiedziałem. Spojrzała na mnie ze zdumieniem, jakbym właśnie zaproponował jej coś niespotykanego. Miała takie duże szare oczy.
Zaskoczył mnie. Aż łzy przestały nagle płynąć.
Nie pamiętam, kiedy ostatni raz ktoś pozwolił mi odpocząć. Choćby zasugerował, że mam do tego prawo. To mnie wzruszyło, ale naprawdę nie mogłam teraz więcej płakać. Musiałam się uspokoić. Wrócić do hotelu, usiąść przy stole. Dawać radę.
Ale póki co zajęłam miejsce na koszuli tego obcego mężczyzny. A on usiadł obok mnie. Z gołym torsem pokrytym czarnymi kręconymi włoskami, co było o tyle dziwne, że na głowie facet miał srebro niczym osiemdziesięciolatek! Był całkiem siwy! Dłuższe włosy zaczesane nad czołem do góry i krótsze po bokach.
W życiu nie widziałam nikogo młodego z takim kolorem włosów!
Dziwne – pomyślałam. Wiedziałam jednak, że na świecie jest wiele dziwnych spraw. A może wyjaśnienie okazałoby się całkiem banalne? Pewnie to zasługa świetnego fryzjera. Widoczne wyraźnie pasemka i cienie były genialne. Wyglądały bardzo naturalnie. Wielu kolegów Pascala maskowało zabiegami upływ czasu. Pewnie temu z kolei zależy, by się wyróżnić.
Nieważne.
Miałam teraz większe zmartwienia. Ledwo się trzymałam w pionie. Jednocześnie czułam całą sobą obecność tego mężczyzny, tak blisko.
Boże! Jak ja rozpaczliwie chciałam się teraz do niego przytulić. Żeby mnie pocieszył, pomógł się choć trochę uspokoić. Czy było już ze mną tak źle? Widziałam tego dziwnego faceta pięć minut, może mniej. Przez większość czasu i tak łzy mi zalewały oczy. A jednak pragnęłam tego ze wszystkich sił. Pocieszenia.
Zawsze byłam grzeczna. W domu, w szkole, w rodzinie. Robiłam, co do mnie należało. Nigdy nie zdradziłam męża. Nawet nie myślałam o tym. Pascal był facetem, za jakiego tysiące dziewczyn dałoby się pokroić.
Ale to słowo zadziałało jak czerwony przycisk. Odpoczynek!
Dla wielu pewnie nic nie znaczy, zwykła rzecz. Na mnie zadziałało jak zapłon w bombie. Wyzwoliło uczucia, którym nigdy nie pozwoliłam wypłynąć. Fakty. Byłam tak bardzo wyczerpana, że wydawało mi się niemożliwością ruszyć teraz z miejsca i wrócić do hotelu. Zadaniem ponad siły.
Viola, na litość boską! – pomyślałam nagle. – Daj sobie choć raz w życiu prawo do odrobiny luzu. Jesteś czterysta kilometrów od domu, w wielkim hotelu z setkami pokoi. W lesie, z dala od ludzi. Nigdy więcej tego faceta nie zobaczysz. Nie dowie się, kim jesteś.
Może dzięki temu przeżyjesz, uratujesz się – dodał jakiś głos w mojej głowie.
A potem zrobiłam to. Przytuliłam się do ramienia nieznanego mężczyzny. Jego skóra okazała się miła i ciepła. Pachniał dobrymi perfumami. Nie umiałam ich rozpoznać, jakaś klasyka z mocną nutą. Przymknęłam oczy. Tylko na moment. Jakbym była wyczerpaną do cna baterią, którą trzeba pilnie naładować. A on mnie objął.
Jakie to było miłe uczucie! Zupełnie inne niż z mężem. Nie miałam dotąd porównania. Pascala poznałam na studiach, był moim pierwszym mężczyzną, największą miłością. Jedynym odniesieniem dla wszystkiego.
Ale on przytulał inaczej.
Zmęczenie coraz mocniej dawało mi się we znaki. Oczy same się zamykały. Dwie ostatnie noce spędziliśmy, ostro się kłócąc.
– Mam wspaniałego męża – powiedziałam pospiesznie, próbując choć trochę wytłumaczyć swoje zachowanie. Wiedziałam jednak, że w tej sytuacji to wyjątkowo głupi początek, a poza tym i tak nie ma szans, żeby ktokolwiek mnie zrozumiał.
Mój świat był jedną wielką tajemnicą, ukrywaniem, grą pozorów. Gdyby za udawanie szczęścia dawano Oskary, to ja potrzebowałabym zamówić wiele półek.
– Jest przystojny – zaczęłam wyliczać, tuląc się do nieznajomego mężczyzny. – Zawsze dobrze ubrany, ma sukcesy w pracy, świetnie zarabia... – Zaczerpnęłam tchu. Czułam, jak ramię nieznajomego obejmuje mnie coraz mocniej.
Raz, tylko jeden raz! – pomyślałam. – Nic się przecież nie dzieje. Trochę czułości, komu to zaszkodzi?
– Dwie ostatnie noce rozmawialiśmy... – dodałam. – Próbowałam mu wytłumaczyć, o co mi chodzi, ale jak zawsze skończyło się tylko okropną kłótnią...
Nie chciałam płakać. Naprawdę nie chciałam. Łzy po prostu płynęły same...
Obejmowałem ją. Ale szlag mnie trafiał! Jasne, wiedziałem od początku! Dlaczego nie mogłem się mylić choć ten jeden cholerny raz?! Moje doświadczenie i wiedza świetnie się sprawdzały w pracy zawodowej, ale w życiu prywatnym to zawsze była kompletna lipa! Nie miałem wątpliwości, że tak wyjdzie także w tym przypadku.
Te pochylone trzęsące się plecy nie bez powodu wydawały mi się takie znajome. I oczywiście, kurwa, słusznie!
Nie musisz nic robić! – powtarzałem sobie w myślach. – To nie twoja sprawa! Nie musisz nic robić. Pamiętaj, że ona ma męża!
Najbardziej na świecie pogardzałem facetami pchającymi się do zajętych kobiet, dupkami rozwalającymi rodziny. Miałem gruby powód, by tak czuć. Nie tykać mężatek – to zdanie stanowiło moją żelazną zasadę.
Ale tę dziewczynę objąłem mocno. Czemu ona się do mnie tak tuliła? Dlaczego jeszcze jej nie odsunąłem? Powinienem ją odprowadzić do hotelu. Zapewne tam mieszkała. Na szczęście nie była z mojej nowej korporacji. Nie widziałem jej na zebraniu ani na posiłkach. Miała piękne jasne włosy, mocno kręcone i długie, rzucały się w oczy, oraz klasyczną figurę. Na pewno zwróciłbym na nią uwagę.
– Próbowałaś rozmawiać z narcyzem? – zapytałem, domyślając się bez trudu, co tak naprawdę dzieje się w jej życiu. Wciąż nie mogłem się nadziwić, że są jeszcze osoby, które się podejmują takiego beznadziejnego zadania.
– Ależ skąd! – oburzyła się i nawet na chwilę odsunęła. – Co ty gadasz?! Mówię przecież, że z mężem...
– Aha! – Pokiwałem głową. Byłem coraz mocniej wnerwiony. Także na siebie, że wciąż jej nie puszczam. – A wiesz co to narcyz?
– Jasne, że tak – odpowiedziała pewnym tonem, patrząc na mnie, jakbym zwariował. – Kwiatek!
Przesunąłem się na bok, potem śmiało wziąłem jej twarz w swoje ręce i spojrzałem w oczy. Musiałem wiedzieć, czy mnie bezczelnie wkręca. Czy mogła się jeszcze na świecie uchować osoba, która nie wie, co to narcyz?! Do cholery! Ten gest to był jednak błąd. Patrzyła na mnie z bliska. Doskonale znane mi cierpienie miała wypisane na twarzy. Wielkimi literami, choć zapewne nikt z jej bliskich tego nie widział. To się zawsze cholernie tak samo powtarza!
– Czym ci grozi?! – zapytałem. Czułem, jak zaczynają mnie ponosić nerwy. Zostało mi mało czasu, zanim kompletnie przestanę nad sobą panować. – Mów! – krzyknąłem.
Miałem dreszcze.
Trafiłem w sedno. Odpowiedziała od razu.
– Że zabierze mi dzieci! – załkała. – Ale przecież tego nie zrobi. To są też jego córeczki! Nie skrzywdzi ich przecież.
Jasne, że zrobi! – pomyślałem. Nie miałem żadnych wątpliwości. – Nawet mu powieka nie drgnie. Wykończy cię, pozbawi wszystkiego i odejdzie, nie oglądając się za siebie. Bezinteresownie, dla samej przyjemności zrobienia komuś krzywdy. Oni tak mają.
Ta dziewczyna przegra. Za nic bym się nie zgodził jej reprezentować w sprawie rozwodowej. Zepsułaby mi statystyki. Słaba, bezbronna.
Miła... – podpowiedział jakiś inny głos w mojej głowie. – Uczynna, dobra, wrażliwa...
Do cholery! Tak. To zawsze spotyka właśnie takie dziewczyny. Jakby źli mężczyźni dostawali specjalny wykrywacz wartościowych kobiet, albo się szkolili na najlepszych uniwersytetach, by je odnajdywać w tłumie. Nigdy nie pudłowali, każdy strzał celny. Odławiali najlepsze sztuki, a one same pchały im się w łapy. Jak ta. „Mam wspaniałego męża” – powiedziała. Miałem ochotę coś rozwalić. Dużego i cennego. Jakąś chińską wazę albo czyjeś nadmiernie rozbuchane jaja. Tak, to drugie chyba bardziej.
Miałem tego dość.
– Muszę wracać! – powiedziałem głośno. – Spieszę się.
Podałem jej rękę i pomogłem wstać. Ledwo się trzymała na nogach.
– Możesz iść o własnych siłach? – zapytałem. Kiwnęła szybko głową. Nawet się nie zastanowiła.
Wkurzyłem się znowu.
Takie zawsze się zgadzają. Na wszystko. Nawet im na myśl nie przyjdzie poskarżyć się, odmówić czy poprosić o pomoc.
Włożyłem koszulkę, majowe słońce wprawdzie dość mocno przypiekało, ale nie miałem ochoty paradować bez ubrania. Zauważyłem, że dziewczyna bacznie mnie obserwuje. Kiedy jednak na nią spojrzałem, błyskawicznie odwróciła wzrok.
– Sądziłam, że mężczyźni siwieją jednocześnie na całym ciele. – Chyba ją zaintrygował mój ciemny zarost na klacie.
– Bo właściwie siwieją – odparłem szybko. – Ale wszystkiego ci nie pokażę.
– Sorry... – Zmieszała się błyskawicznie. – Nie to miałam na myśli.
Roześmiałem się. Napięcie trochę mnie puściło. W sumie fajna dziewczyna. Odprowadzę ją do hotelu, pożartujemy i zapomnimy o sprawie.
Wyszliśmy z krzaków i odnalazłem ścieżkę, która mnie w to miejsce doprowadziła. Trzymaliśmy niezłe tempo, zważywszy na fakt, że ona miała na sobie buty na wysokich obcasach. Drzewa pojawiały się już rzadziej i po chwili zobaczyliśmy pokaźną sylwetkę hotelu otoczonego dużym ogrodem łagodnie przechodzącym w las. Nasadzenia sprawiały bardzo naturalne wrażenie, jakby każdy krzak sam się posiał, ale naprawdę były zaprojektowane za gruby pieniądz przez znanego fachowca.
Dziewczyna się obejrzała.
– Piękne góry – powiedziała z westchnieniem, patrząc ponad koronami drzew. Teraz kiedy byliśmy już blisko, miałem wrażenie, że zaczęła zwalniać. Wyraźnie nie chciała tam wracać.
– Lubisz? – zapytałem.
– Ogromnie – odparła szybko. – Dawno nie byłam. Pascal woli wygodne hotele, baseny i spa. A opieka nad dziećmi nie zostawia mi dużo czasu wolnego.
– Też bym poszedł – westchnąłem. Te szczyty wołały mnie od pierwszego momentu, kiedy tu przyjechałem. – Ale dziś już nie zdążę. Muszę pędzić na zebranie – wyjaśniłem. – A wieczorem firma ma kolejne plany.
– Szkoda, że nie można się zerwać... – powiedziała z rozmarzeniem. Była teraz jakby w innym świecie. Sobą. Nie żoną jakiegoś głupiego Pascala, którego już mocno znielubiłem.
– Właściwie... – zawahałem się. Spojrzała na mnie z nadzieją w oczach. Jak dziecko, które straciło już wiarę w cuda i nagle okazało się, że jednak istnieją.
Męska część mojej osobowości wyczuła wyzwanie. Lubiłem się sprawdzać w takich sytuacjach.
Co mi zależy... – pomyślałem. – W sumie niewielkie ryzyko, a można sobie pomóc. Jesteśmy czterysta kilometrów od domu, w wielkim hotelu. Pojutrze wyjazd. Nigdy więcej się nie zobaczymy. Ona nawet nie wie, jak mam na imię.
– Jeśli dasz radę się wyrwać – zaryzykowałem – proponuję wyprawę o świcie. Na wschód słońca.
– Ale super! – ucieszyła się bardzo. Potrafiła się tak ładnie zachwycać. Dawno tego nie doświadczyłem. Otaczali mnie ludzie zamożni, zblazowani. Mało co im imponowało, choć mieli tak wiele.
Dochodziliśmy już do hotelu. Dziewczyna coraz bardziej się denerwowała.
– Jutro – powiedziała pospiesznie, zbiegając po schodach. – Tam. – Wskazała dłonią wejście do lasu. – Punktualnie o piątej. Będę! – dodała, jakby to była bardzo ważna przysięga. A potem równie szybko ruszyła w stronę wejścia. Nawet nie sprawdziła, czy odpowiedziałem. Ani tego, o której w maju wstaje słońce.
Ale nie mogłem za nią pobiec, niczego w naszej umowie poprawić. Pozostało tylko zastanowić się, czy mam na tę wyprawę ochotę. Śmierdziało kłopotami na kilka kilometrów.
Następnego dnia cudem zwlokłem się z łóżka. Piąta rano to zdecydowanie nie moja godzina. Na dodatek wczoraj do późna imprezowaliśmy – służbowo, rzecz jasna. Przyłożyłem się, bo zawsze poważnie podchodzę do obowiązków. Było nawet nieźle. Poznałem bliżej dwie fajne dziewczyny z księgowości i Ewelinę, rudowłosą sekretarkę, nieco nerwową, ale też miłą.
Przy okazji wyszło na jaw, że informatyk dzielący ze mną pokój mówi. Na początku naszego pobytu odniosłem inne wrażenie. Byłem nowy, nie pasowałem do żadnej grupy, przydzielono mnie więc do pokoju z jedyną osobą, która nie znalazła sobie pary. Nie dziwiłem się. Pierwszego dnia nie zamieniliśmy ani słowa. Pewnie mało kto chciał spędzać czas z takim mrukiem.
Tym bardziej że mój towarzysz na wyjeździe też pracował. Cały czas. I jadł chipsy, intensywnie przy tym chrupiąc. Wszędzie nimi kruszył, co niektórych mogło wkurzać.
Jednak dwie kawy mocno wzmocnione brandy wykazały, że chłopak ma na imię Igor. Ma psa i lubi chodzić po górach. Jeśli chce, całkiem sprawnie składa słowa w zdania. W ostatniej chwili się powstrzymałem, żeby go nie zaprosić na dzisiejszy poranny wypad. Mnie też już mocno szumiało w głowie i zaczynałem tracić kontrolę nad tym, co spontanicznie plotę. Gin z tonikiem zdecydowanie za łatwo wchodził. Niby prosty drink, a jednak zrobiony dobrze. Mieli w tym hotelu niezłych barmanów.
Ale powstrzymałem się przed złożeniem tej propozycji, choć nadałaby całej sprawie bezpieczny wymiar. Powinienem był to zrobić. Mimo szumiącego w głowie alkoholu wiedziałem, że Igor by mnie uratował. Jednak milczałem.
Ewakuowałem się z baru, kiedy nowo poznane dziewczyny zaczęły zbyt mocno interesować się moimi włosami. Naprawdę miałem serdecznie dość dowcipów o Wiedźminie oraz pytań, jak często farbuję, albo w jaki sposób udaje mi się uzyskać taki niezwykły kolor. I po co właściwie to robię.
Gwarantuję, wolałyby nie wiedzieć.
Zmyłem się więc, tłumacząc niejasno, że muszę napisać kilka maili. Igor skorzystał z okazji i ruszył za mną. Myślałem, że jeszcze pogadamy, ale zanim zdążyłem wziąć prysznic, on już spał. Leżał na skos w swoim łóżku, wciąż w dżinsach oraz koszuli w kratę. Na brodzie miał okruszki chipsów. Zachwiałem się, ledwo trafiając na mój materac, po czym przykryłem szczelnie kołdrą. Próbowałem jak najlepiej wykorzystać nieliczne godziny, jakie zostały do świtu.
Niespecjalnie mi poszło. Śnił mi się wielki most. Jak zawsze, kiedy się stresowałem.
Budzik zadźwięczał, świdrując mój mózg. Obudziłem się zlany potem i z pulsującymi skroniami. Poranek okazał się trudny.
Zwlokłem się z łóżka, po czym obijając o meble, z trudem włożyłem spodnie. Powieki słabo mi działały i nie chciały się podnieść jak należy, a prawo grawitacji stanowczo ciągnęło mnie z powrotem do łóżka. Newton musiał dostać jabłkiem w łeb, żeby odkryć jego siłę. Mnie wystarczyło kilka drinków.
Przez moment nawet się zawahałem, czy jest sens iść. Pewnie tamta dziewczyna i tak nie zdoła się wymknąć z objęć zaborczego męża. Nie przyjdzie.
I co z tego?! – obraziłem się sam na siebie za tę insynuację. – Nie wybieram się tam w końcu dla niej! Pójdę sam. Też będzie mi przyjemnie. Przecież chodzi o góry i wschód słońca – dodałem kłamliwie. Miałem ochotę palnąć się w łeb za tę obłudę. – Kogo chcesz oszukać?! – pomyślałem ze złością.
– Musi być bardzo ładna, że się dla niej tak wcześnie zwlekasz z wyrka. – Igor nawet nie otworzył oczu, ale powiedział tę uwagę z wielką pewnością w głosie. Widać umiał czytać nie tylko programy komputerowe, lecz także myśli współlokatorów.
– Nie o to chodzi! – oburzyłem się odruchowo, choć to w gruncie rzeczy oznaczało przyznanie mu racji.
Bo jeśli miałem być ze sobą całkowicie uczciwy, z pewnością jej obecność stanowiła główny argument. Piękna dziewczyna. Na pewno liczył się też fakt, że była taka podobna. Tak bardzo podobna!
Jakby życie dało mi szansę, by cofnąć czas. Ocalić kobietę, której kiedyś nie umiałem pomóc i nie dało się o tym zapomnieć. Rozumiałem, przepracowałem, zakończyłem z sukcesem terapię, a i tak w snach co chwilę wracał tamten wieczór.
Igor zachrapał, przywołując mnie do rzeczywistości. Najwyraźniej na ten moment konwersację uznał za zakończoną. Otrząsnąłem się szybko. Zamknąłem za sobą drzwi pokoju, po czym przemknąłem pustym korytarzem. Próbowałem zerkać przez wielkie okna, ale nie było stąd widać wejścia do lasu. Napięcie rosło we mnie z każdym krokiem, podobnie jak niepokój.
Czułem całym sobą, że lepiej byłoby dla mnie, gdyby ona nie przyszła.
Było mi zimno. W dłoni ściskałam uchwyt plecaka. Wczoraj na kolacji ukradłam trochę prowiantu. Mieszkamy w luksusowym hotelu, najprostsze pierogi z serem oraz ziemniakami smakują tu jak królewskie danie i są równie pięknie podane. Jedzenia bardzo dużo. Ale spróbuj coś wynieść poza granice jadalni! Dwie pozornie miłe kelnerki cały czas pilnują drzwi niczym dwa żarłoczne, choć wyjątkowo chude smoki. Wzrokiem zdają się przeszywać każdą kieszeń, zakamarek torebki, a na osoby z najmniejszym nawet plecakiem patrzą niczym na potencjalnego przestępcę. Mają rację. Mimo tego systemu kontroli bogaci goście na potęgę kradli jogurty, owoce oraz rogaliki.
Ja też. Ale miałam powód.
Nie mogłam pójść wieczorem do pobliskich delikatesów, żeby zrobić zakupy. Pascal by mnie od razu wypytał, po co mi każdy produkt, i skomentował wybory. Nie miałam na to siły. Nie brakowało nam pieniędzy, a mąż nigdy nie ograniczał moich wydatków. Pod warunkiem że ich nie widział. Jeśli tylko coś zobaczył, od razu dowiadywałam się, że można było kupować inaczej. Nie ten serek, bardziej chrupką paprykę, lepiej wypieczony chleb.
Zadrżałam. Skup się na pozytywach – nakazałam sobie. Czytałam ostatnio taką świetną książkę o tym, jak interpretujemy rzeczywistość. Mamy wybór, w jaki sposób patrzymy na sprawy. A w moim małżeństwie było przecież sporo dobrego. Mnóstwo dziewczyn dałoby się pokroić za takiego męża.
Dziś musiałam się jednak wysilić, żeby wyliczyć kolejne pozycje.
Dzieci! – przypomniałam sobie. – Tak, to zdecydowanie. Nasze córeczki. A także dobre wspomnienia. Pascal był wspaniały przed ślubem. Wymarzony... Dlaczego to się skończyło?
Odwróciłam się i wyrwałam z zamyślenia. Jednak ten facet przyszedł! Pokonywał właśnie szybkim krokiem ścieżkę prowadzącą do lasu. Ucieszyłam się. Mało spałam w nocy, choć tym razem się nie pokłóciliśmy. Pascal wrócił ze spotkań dopiero nad ranem. Miałam spokój, ale nie byłam w stanie się odprężyć. Gryzły mnie wyrzuty sumienia. Pierwszy raz zamierzałam się spotkać z jakimś mężczyzną bez wiedzy Pascala. Kręciło mi się w głowie. Byłam gotowa w każdej chwili odwrócić się na pięcie i biec do pokoju, gdzie mój mąż spał teraz mocno, chrapiąc tak, że nie było słychać, jak się ubierałam, myłam czy zamykałam drzwi.
Wiedziałam, że prędko nie wstanie.
– Cześć – przywitał się nieznajomy. Srebrne włosy dziś miał rozwichrzone, wyglądał jeszcze lepiej niż wczoraj. Uśmiechnęłam się w odpowiedzi. Zastanawiałam się, czy to dobry moment, by się przedstawić i zapytać go o imię. Ale doszłam do wniosku, że lepiej, jeśli sprawy pozostaną takimi, jak są. Im mniej tropów, tym lepiej.
Jemu chyba też to odpowiadało.
– Co ukradłaś? – zapytał, puszczając do mnie oko i mierząc wzrokiem mój pękaty plecak.
– Rogaliki i sok – przyznałam się od razu.
– Nieźle! – pochwalił mnie. – Ja tylko jabłka. Włożyłem je sobie głęboko do spodni i kelnerki trochę dziwnie na mnie patrzyły.
Wyobraziłam to sobie. O rany! Postanowiłam za żadne skarby świata nie jeść tych jabłek.
– Ile mamy czasu? – zapytałam. Zasunęłam szczelniej zamek polarowej kurtki. Było mi zimno. Chciałam znów się do niego przytulić. Właściwie tego pragnęłam najbardziej. Ale nie mogłam tego tak po prostu zrobić, bez żadnego pretekstu. Wczoraj ten facet zgodził się mi pomóc, pewnie widział, jak bardzo jestem roztrzęsiona, ale dzisiaj uciekłby z krzykiem, gdybym znowu zaczęła się do niego kleić.
Nikt nie potrafi zrozumieć, jak desperacko tego potrzebowałam.
Ruszyliśmy w drogę. Leśna ścieżka się skończyła i szlak zaczął się piąć ostro pod górę. Świtało. Pozłocony pierwszymi promieniami słońca horyzont wypełniał luki pomiędzy drzewami. Aromatyczne, rześkie powietrze działało jak gaz rozweselający. Poczułam się lepiej. Tego mi było trzeba. Swobody, ruchu, kogoś fajnego tuż obok.
Szliśmy blisko siebie. Nasze kroki szybko się zsynchronizowały. Oddechy również. Czy podobnie było z myślami? Nie wiem. W każdym razie ja zupełnie nie mogłem się skupić. Ciągnęło mnie do tej kobiety jak jeszcze nigdy wcześniej. Może za długo byłem sam?
Jej strój nie ułatwiał sprawy. Cholerni producenci odzieży sportowej! Czy oni robili to specjalnie?! Szyli legginsy podkreślające linię pośladków i taliowane polarowe kurteczki ściśle opinające figurę? Pewnie tak! Dziady jedne!
Akurat wschód słońca będę oglądał! – pomyślałem ze złością. – Jeśli jeszcze chwilę dam swobodnie płynąć myślom i wyobraźni, to za moment nawet nie będę wiedział, gdzie jest która strona świata!
Na dodatek miałem świadomość, że widzimy się pewnie ostatni raz. W mojej firmie na dziś zaplanowano jeszcze dwa szkolenia, wieczorem uroczysta kolacja, na której ponoć prezes ma świętować podpisanie nowego kontraktu, i rano wyjazd. Powrót do zwykłego świata.
Czekało mnie sporo wyzwań. Musiałem się starać. Zatrudnili mnie, pewnie sądzili, że potrafię zdziałać jakieś cuda. Byłem dobry, ale nie tak bardzo, jak by na to wskazywała moja nowa pensja.
To dopiero była zagwozdka! Sami ją zaproponowali. W życiu bym nie wpadł, żeby targować się o tak dużo. Nie sądziłem, że w ogóle w mojej branży funkcjonują takie stawki. W ząb nie rozumiałem, jak to się stało. Dlaczego aż tyle?! Ale oczywiście przyjąłem i nie mogłem tego zmarnować. Od tego zależał nie tylko mój los.
Dziewczyna przysunęła się bliżej. A moje myśli natychmiast wróciły do niej. Wystające kamienie uniemożliwiały równy spacer, więc co rusz odległość między nami się zmniejszała, bo dziewczyna chwiała się na nierównościach. Ani razu jednak nie wykorzystała tego, by się ode mnie oddalić. Tak, ja też to robiłem.
W końcu wziąłem ją za rękę. Pozwoliła. Maszerowaliśmy pół godziny, zacząłem się rozglądać za miejscem, gdzie moglibyśmy zrobić postój. Słońce i tak dawno już wzeszło, nie czekając na nas. A my nie mieliśmy wiele czasu. Nie wiedziałem, jak długo jej mąż ma w zwyczaju sypiać. Jakim jest typem człowieka sukcesu. Czy budzi się o świcie i pędzi na siłownię, biegać oraz pić zielone koktajle, czy też woli wylegiwać się w łóżku, jeść na śniadanie smażony bekon z jakiem i fasolką? Mogłem zapytać, ale nie chciałem o nim rozmawiać.
Jedno było pewne, musiała wrócić, zanim on się zorientuje, że wyszła. Znowu poczułem dreszcz. Strach wracał w najmniej spodziewanych momentach. Próbowałem się uspokoić. Przecież jej historia mogła być inna. Nie zawsze jest tak samo!
Nie wierzyłem jednak sam sobie.
Wreszcie znalazłem świetną miejscówkę. Na zboczu góry zobaczyłem fajną małą polanę z dobrym widokiem. Skręciłem, a dziewczyna dotrzymała mi kroku, bez potrzeby tłumaczenia czegokolwiek. Wyciągnąłem z plecaka kurtkę przeciwdeszczową i rozłożyłem, żebyśmy mogli usiąść. Zawsze ją zabieram w góry, ale tym razem miałem dodatkową motywację. Nie chciałem się znów rozbierać do półnaga, żeby moja towarzyszka miała na czym usiąść.
Zajęliśmy miejsca odruchowo bardzo blisko siebie. Wyjąłem wodę, dziewczyna miała swoją. Potem chciałem ją poczęstować jabłkiem, ale odmówiła. Ja z kolei bez oporów wziąłem od niej rogalika. Byłem głodny. A od wielu lat nigdy nie marnowałem okazji, by coś zjeść, jeśli tylko się trafiała. Z trudem pohamowałem nawyk, żeby schować coś do plecaka. Były w moim życiu takie okresy, kiedy brakowało mi jedzenia.
To przeszłość – przypomniałem sobie. – Już nie moje realia.
Zjadłem rogalika do ostatniego okruszka.
Posiłek okazał się dobrą sprawą. Mieliśmy czym zająć ręce i myśli. Ale skończył się szybko. Potem długą chwilę siedzieliśmy, patrząc na rozciągające się przed nami góry. Było rześko, pachniało ziołami.
Objąłem ją mocniej, a ona przywarła do mnie. Wiedziałem, że bardzo tego potrzebuje. Przysunąłem jej nogi do moich, a potem pocałowałem w czubek głowy. Na początek. Miałem pewne obawy, rozum coś tam próbował ględzić o ostrożności i rozsądku. W końcu ona miała męża. A ja nigdy nie złamałem mojej żelaznej zasady, by nie tykać mężatek, i absolutnie teraz też nie miałem zamiaru tego robić.
Wiązać się z nią ani przespać. Tylko pomóc człowiekowi w potrzebie. Sobie też trochę. Co to komu zaszkodzi, że dwoje samotnych ludzi udzieli sobie odrobiny wsparcia?! Życie potrafi być mocno kurewskie i czasem bez dodatkowej pomocy nie da się go przejść.
Oddychałem, starałem się myśleć trzeźwo. Ale po chwili już wiedziałem, że się nie opanuję, szkoda więc tracić czas. Pocałowałem ją. Tym razem w usta. Delikatnie. Jak zakochany nastolatek. Zamierzałem na tym poprzestać. To ona chciała więcej. Ja tylko trochę przechyliłem się w jej stronę, a ona od razu położyła się na miękkiej trawie. Po chwili poczułem jej szczupłe ciało bardzo blisko mojego.
To nic takiego – tłumaczyłem sobie. Było mi dobrze. W kontakcie z tą dziewczyną ładowały się moje wewnętrzne baterie. Zapominałem. A to w moim przypadku prawie niemożliwe. Nie zamierzałem jednak wykorzystać sytuacji, choć całe moje ciało rwało się do tego.
Dłoń właściwie sama wsunęła się pod cienką koszulkę termiczną dziewczyny. Poczułem jej skórę. Mocno reagowała na dotyk. Pod palcami wyczułem gęsią skórkę. Jej serce łomotało, moje zresztą też. Objąłem delikatnie jej pierś. Była jakby do tego stworzona. Idealnie krągła, mieściła się w mojej ręce. Zrobiło mi się gorąco.
– Wystarczy! – usłyszałem nagły zakaz i rozejrzałem się wokół nieprzytomnym wzrokiem, w pierwszej chwili z trudem kojarząc, co się dokładnie stało. Jakby mnie ktoś z ciepłego łóżka wrzucił nagle do lodowatej wody. Nie mogłem złapać tchu.
Do jasnej cholery! Viola! Opanuj się, dziewczyno!
Oddychałam głęboko. Nie mogłam uwierzyć w to, co się dzieje. Właśnie zdradzałam męża. Człowieka, za którego wyszłam z miłości. Mieliśmy dwoje dzieci. Córeczki. Co im powiem? Tata się na mnie wścieka, bo się dowiedział, że poszłam w góry obściskiwać się z jakimś obcym facetem?! Miałby prawo się złościć!
Uważam, że rodzina jest najważniejsza, a zdrada to rozwiązanie dla słabych!
Otarłam czoło. Było mokre. Jeszcze nie mogłam się odwrócić. Nie miałam żalu do tego faceta. Był tylko czuły i serdeczny, to ja prowokowałam, pchałam mu się w łapy. Do jakiego stanu człowiek może się doprowadzić. I z jakiej przyczyny?! Paru marnych kłopotów w związku? Braku dotyku? Kilku kłótni? Nawet jeśli okropnych? Każdy takie ma. To nie powód, żeby od razu zdradzać!
Nie od razu. Męczysz się od lat – powiedział jakiś głos w mojej głowie, ale szybko go uciszyłam.
– Nie! – powiedziałam głośno, po czym znów usiadłam na kurtce. Mój towarzysz zrozumiał to słowo na swój sposób, jak skierowane do niego. Lekko się odsunął.
– Spokojnie. – Dotknął mojej dłoni. – Nic się nie stało.
Miałam inne zdanie. Wydarzyło się coś bardzo znaczącego.
Wiedziałam, że powinniśmy już wracać. Bez względu na to, kiedy Pascal się położył, najpóźniej o siódmej wstanie i pójdzie na siłownię. Potem zacznie mnie szukać. Krótki poranny spacer z pewnością zrozumie, ale spóźnienie na śniadanie wprawi go od rana w zły humor. Nie chciałam tego. Miałam dość kłopotów. Musiałam się bardziej postarać. Ciągle czułam się nie dość dobra. Co jeszcze mogłam zrobić, żeby znów między nami było tak dobrze jak kiedyś?
Na pewno nie całować się w górach z obcym facetem! A jednak właśnie tego chciałam teraz najbardziej. To była jedyna krótka chwila od lat, kiedy czułam się dobrze, bezpiecznie, wystarczająco.
To spostrzeżenie mną wstrząsnęło.
– Za chwilę ruszamy z powrotem do hotelu – powiedział, a ja kiwnęłam głową na znak, że się zgadzam.
Przeciągałam każdą minutę, ale one jak na złość pędziły. Nagle zapragnęłam coś stąd zabrać. Jakąś pamiątkę tego momentu. Choćby tylko taką w mojej głowie.
– Powiedz mi coś o sobie, cokolwiek – poprosiłam szybko. – Kim jesteś?
– Nic ciekawego – odparł, wyciągając długie nogi na trawie. – Prawnik. Od tygodnia korporacyjny. Nowy w firmie. Muszę wrócić na czas. Raczej nie mogę popełnić błędu.
– Spokojnie – odparłam. – W razie czego przecież bez trudu znajdziesz inną pracę. Twoja branża wciąż ma się nieźle.
Spojrzał na mnie dziwnie, jakby się zastanawiał, jak wiele może mi powiedzieć. Chciałam jak najwięcej, ale na to się chyba nie zdecydował.
– Ludzie tak myślą – odparł. – Matki wciąż marzą, żeby syn studiował medycynę albo prawo. Nie wiem, jak to potem wygląda u lekarzy, ale adwokaci mają długą drogę do sukcesu. Musisz zrobić aplikację, potem wiele miesięcy siedzieć za marne pieniądze po godzinach w kancelarii i odwalać za innych czarną robotę. Jeśli masz szczęście, dostaniesz w końcu ważną sprawę, gdy wygrasz, może awansujesz. Ale nie ma pewności.
– Tobie się udało? – zapytałam.
– Tak. – Kiwnął głową, jednak bez przekonania.
– Już się więcej nie zobaczymy – powiedziałam, nie wiem, co mnie pchało do ciągnięcia tej rozmowy, ale okazało się nie do opanowania. – Proszę, powiedz mi o sobie coś, czego nikt nie wie. – Spojrzałam na niego. – Ja też to zrobię – obiecałam. – Zabierzemy te sekrety ze sobą i nikomu nie zdradzimy. Ponoć czasem dobrze jest wyrzucić z siebie taki kamień. Można do obcego człowieka, to daje pewne poczucie bezpieczeństwa.
Dziwnie się czułam, wypowiadając te słowa. Owszem nie wiedziałam nawet, jak on ma na imię, ale jednocześnie miałam wrażenie, że jest jedyną osobą na świecie, przy której mogę się zachowywać swobodnie. Nie muszę uważać na każde słowo, gest, a nawet myśl.
Milczał długo. Sądziłam, że zlekceważył moją propozycję do tego stopnia, że nawet mu się nie chce zaprotestować.
– Nie wiem, co wybrać – powiedział cicho, kiedy straciłam już nadzieję, że w ogóle się odezwie. – Spotkałaś mistrza sekretów.
– Łatwo mi nie zaimponujesz – odparłam pewnym tonem. Miałam w tej dziedzinie wybitne osiągnięcia.
Nie zamierzałam się licytować, ale z pewnością ten miły, pogodny prawnik niewiele mógł wiedzieć o życiu pełnym niezrozumiałych zachowań, wiecznej krytyki, ciągłego balansowania na granicy bezpieczeństwa, starań i poczucia zagrożenia.
– No to mów! – Odwrócił się w moją stronę i spojrzał mi w oczy. Poczułam ciepło.
– Nie kocham mojego męża! – wyrwało mi się, jakby w nagłym olśnieniu. Aż zamarłam z wrażenia.
– Wiem – odparł spokojnie. Wcale go nie zaskoczyłam ani nie zszokowałam. – Takich ludzi nie da się kochać, choć potrafią człowieka oczarować, usidlić, omamić. I bardzo trudno z tego wyjść.
– Skąd wiesz? – Obraziłam się równie szybko. Ja tu właśnie przeżywałam odkrycie życia, wyjawiłam największy sekret, a on do tego podchodził, jak do wyniku meczu sprzed pięciu lat. – To skomplikowane! – zawołałam, bo wcale nie wyglądał na przejętego moimi słowami. Nie znał się i tyle. Naiwny wypieszczony prawnik, zapewne z dobrej prawniczej rodziny. Co mógł wiedzieć o prawdziwym życiu. – Przepraszam za tę chwilę słabości – powiedziałam drżącym z emocji głosem. – To zresztą nieprawda! Kocham męża. Bez sensu mi się to wyrwało. Rodzina jest dla mnie najważniejsza – dodałam z mocą, bo tak właśnie było. – Chodźmy już.
Wstał. Ja też. Schował kurtkę i szybkim krokiem ruszyliśmy w drogę powrotną. Teraz już nie maszerowaliśmy razem. Nie było mowy o trzymaniu się za ręce. Choć słońce stało coraz wyżej i z każdą chwilą robiło się cieplej, miałam wrażenie, że otacza mnie chłód. Tym mocniejszy, im dalej ten mężczyzna się ode mnie odsuwał.
– Nic mi nie powiedziałeś – odezwałam się z żalem, kiedy sylwetka hotelu stała się widoczna. Nie potrafiłam się powstrzymać, choć naprawdę próbowałam.
Zatrzymał się i spojrzał na mnie.
– To nie jest w porządku – tłumaczyłam. – Ja ci wyjawiłam największą tajemnicę, a ty tylko, że jesteś adwokatem. To pewnie wie każdy, kto cię zna.
Wiedziałam, że nie musi potraktować moich pretensji poważnie. W końcu to ja zaproponowałam tę wymianę tajemnic i jeszcze potem sama wycofałam się ze swoich rewelacji. Nie miał obowiązku się godzić na wzajemność. A jednak się odezwał.
– Nigdy w życiu nie czułem się szczęśliwy... ani bezpieczny – zaczął bardzo powoli, a potem słowa wystrzeliwały z jego ust coraz szybciej i szybciej. – Nie nadaję się do związków, więc jestem też samotny. Pojęcia nie mam, dlaczego prezes mnie zatrudnił, a ponoć osobiście wybrał moje CV. Nie zasługuję na taką wypłatę i boję się, że mnie zwolnią. A mam na utrzymaniu mamę... bardzo chorą. Chorą jak nikt inny. Potrzebuję kasy... Dużo kasy...
Zamarłam. Poczułam dreszcz. Miałam wrażenie, że to tylko część jego listy. Moja była faktycznie krótsza. Niewiele to zmieniało, bo i tak moje problemy miały rażącą moc, ale spojrzałam na tego mężczyznę inaczej. Nie spodziewałam się po nim takich obciążeń. Może to nic dziwnego, że jest siwy? Zrozumiałam. Usłyszałam w jego głosie nie tylko to, co powiedział, ale i co przemilczał. Jego mama nie była zwyczajnie chora, nawet nie zwyczajnie ciężko chora. Kryło się za tym coś więcej.
Chciałam o to zapytać, ale nie mieliśmy już czasu.
Musieliśmy się rozstać.
Wyszliśmy z lasu. Droga prowadząca prosto do hotelu stała się szeroka. Widoczna z wielu okien oraz balkonów mieszczących się z tej strony pokoi. Nie mogłam ryzykować.
Spojrzałam mu w oczy i chyba oboje pomyśleliśmy o tym samym.
– Został tylko jeden dzień. Zobaczymy się jeszcze? – zapytałam. Jego srebrne włosy błyszczały w słońcu. Był wysoki i miał ładne usta. Przypomniał mi się nasz krótki pocałunek, choć ze wszystkich sił starałam się go wyrzucić z pamięci. Dla nas obojga byłoby lepiej, gdyby wcale nie miał miejsca. Pomyślałam teraz, że może jednak warto go zachować jak cenne wspomnienie. Dodawał mi sił.
– Nie mogę się dzisiaj zerwać ze szkoleń – odparł. – Wczoraj się udało, ale drugi raz to za duże ryzyko.
– A przerwy? – nie ustępowałam, znowu nie mogąc opanować tej pokusy, by pchać palce między drzwi. – Nawet Pascal ma wolne po obiedzie, a jest prezesem – dodałam.
Uśmiechnął się nagle. Jakby się w nim zapaliło światełko. Przez krótki moment zobaczyłam, jaki mógłby być, gdyby go nie przygniatały kłopoty, które codziennie dźwigał. Czy ja też mogłabym wyglądać inaczej? Gdybym choć przez chwilę poczuła się szczęśliwa? Nie zdążyłam się nad tym zastanowić.
– Zgoda – powiedział. – Ja nie mam tak dużo do stracenia. Ty ryzykujesz więcej. – Spojrzał na mnie uważnie, jakby mi dawał szansę, żebym się wycofała. – Po obiedzie na tamtej polanie, gdzie na mnie wpadłaś... – dodał, widząc, że nie zmieniam zamiaru.
– To ty mi się nawinąłeś pod nogi... – zaprotestowałam, bo rzeczywiście tak było. Nagle pojawił się znikąd w samym środku lasu.
Uśmiechnął się raz jeszcze.
Zgodziłem się. I tym razem nie mogłem się oszukiwać, że to nic takiego. Jeden raz to spontan, ale dwa to już zdecydowanie recydywa.
Poczułem zimny dreszcz złego przeczucia, lecz szybko się uspokoiłem. Ponad wszelką wątpliwość nie zobaczymy się już więcej. Jutro wyjazd. Jej mąż nie pracuje ze mną. Mówiła, że jest prezesem, było w ten weekend wielu takich na licznych konferencjach i wyjazdach integracyjnych. A prezes, który mnie zatrudnił, miał na imię Ignacy. Zapamiętałem dobrze. Jego dane były zapisane na umowie, a tę czytałem wiele razy.
W naszej firmie prezes był tylko jeden. Nie wyglądał na potwora, choć zapewne miał większość prezesowskich cech. Dumny, przystojny, świetnie ubrany, nieco bucowaty, ale w normie. Nie zwróciłem uwagi, czy nosi obrączkę. W ogóle nie bardzo się nad nim zastanawiałem, bo nie zatrudnił mnie do bezpośredniej współpracy, tylko do jednego z działów firmy. To zresztą teraz nieważne. Grunt, że to nie on.
Kiwnąłem głową.
– Ale jak się wydostaniesz? – zapytałem. – Pewnie Pascal będzie chciał spędzić wolną chwilę z żoną.
– Wczoraj coś wspominał, że ma wtedy jakieś spotkanie – odparła. – Wiesz, ja nie do końca ogarniam jego kalendarz. Ciągle coś się tam zmienia. Dla mnie liczy się tylko, kiedy wróci do domu, dzieci tęsknią... – dodała ciszej.
Zrobiło mi się przykro.
– Chcesz się ze mną znowu zobaczyć? – upewniłem się. Mówiła, że go nie kocha, ale w ewidentny sposób widać było, że jest mocno uwikłana w tę relację. Gdyby był jej obojętny, nie cierpiałaby tak przez niego.
– Nie wiem – zawahała się. W jej oczach wręcz widać było imię Pascal. Myślała o nim cały czas.
Miałem rację. Była od niego uzależniona. Cierpiała, ale wydawało jej się, że to miłość. Czy miała w ciągu dnia takie momenty, kiedy sprawy nie kręciły się wokół jego humorów, potrzeb i opinii? Podejrzewam, że rzadko.
– Nie powinnam jednak się z tobą umawiać! – zawołała, zmieniając nagle zdanie. – Zapomnij! – dodała jeszcze na koniec, po czym pobiegła w dół. Nie było sensu jej gonić. Stałem i patrzyłem za nią, dopóki nie znikła za rogiem budynku. Ostatni raz jeszcze spojrzałem na jej jasne włosy i sylwetkę. Zaczerpnąłem powietrza.