Kwiatowy dwór - Krystyna Mirek - ebook + audiobook + książka

Kwiatowy dwór ebook i audiobook

Krystyna Mirek

4,8

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

17 osób interesuje się tą książką

Opis

Kwiatowy dwór 

Saga dworska. Tom III 

  
Gdy przeszłość powraca w najmniej oczekiwanych chwilach... 

 

 

Dominik Podhorski stracił naprawdę wiele – dom, matkę, ojca i brata. Musiał uciekać z rodzinnego dworu w jednej koszuli niczym włóczęga, udawać parobka i na każdym kroku obawiać się, że ktoś go rozpozna. 

Wydaje się, że życie Dominika wreszcie się układa. W nowo wybudowanym domu z ukochaną żoną spodziewają się narodzin dziecka. Jednak z Podhorowa nadchodzą wieści, które skłaniają Dominika, by stawił czoła temu, czego najbardziej się boi. Przeszłości.  

 

Bracki twardą ręką rządzi w majątku, który przejął podstępem i korzysta z dóbr zgromadzonych przez pokolenia Podhorskich. Wszyscy się go boją. On nie obawia się niczego prócz myśli o prawowitym dziedzicu Podhorowa.  

Uzurpator nie zamierza poddać się bez walki, a pomysłów mu nie brakuje. Jeden z nich jest wyjątkowo podstępny. 

Czy Dominik odzyska dom i majątek? Czy znowu straci je w nierównej walce? 

 

Saga dworska to opowieść o życiu w dziewiętnastowiecznym szlacheckim dworku, o uczuciu rodzącym się wbrew losowi, a także o przeszłości, która powraca w najbardziej nieoczekiwanych chwilach. 

Inne czasy, stroje, obyczaje i wyzwania. Jednak marzenia o prawdziwej miłości, domu i rodzinie wciąż takie same. 

 

 

*** 

 

Krystyna Mirek  

 

Pisarka, mama czwórki dzieci, miłośniczka kwiatów i ogrodów. Absolwentka polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Przez wiele lat pracowała w szkole, ucząc języka polskiego i niemieckiego. Od kilku lat zajmuje się pisaniem książek (wydała ich już kilkadziesiąt). Powieści jej autorstwa są mocno osadzone w realiach życia, nie brakuje w nich zmagań z przeciwnościami losu, ale są też pełne ciepła, energii oraz optymizmu.   

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 317

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 48 min

Lektor: Paulina Holtz
Oceny
4,8 (302 oceny)
241
51
8
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
magdaplatos

Z braku laku…

takie trochę chaotyczne
00
Chris_9o

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna!
00
Majunia-1995

Nie oderwiesz się od lektury

polecam
00
Grotka

Nie oderwiesz się od lektury

Uwielbiam książki Krystyny Mirek. Wartka, wciągająca akcja. Dobrze sie słucha.
00
Kazimiera1315

Nie oderwiesz się od lektury

polecam
00

Popularność




Text © co­py­ri­ght by Kry­styna Mi­rek 2024 © Co­py­ri­ght by Wy­daw­nic­two Zwier­cia­dło Sp. z o.o., War­szawa 2024
Ko­rekty: Me­lanż
Skład i ła­ma­nie: Syl­wia Kusz, Ma­graf s.c., Byd­goszcz
Zdję­cia: Por­tret Au­torki – Krzysz­tof Opa­liń­ski I strona okładki – AI, Piotr Szczer­ski
Pro­jekt okładki: Piotr Szczer­ski
Ilu­stra­cje: Ada Ku­jawa
Dy­rek­tor pro­duk­cji: Ro­bert Je­żew­ski
Wy­da­nie I, 2024
ISBN: 978-83-8132-567-7
Wy­daw­nic­two Zwier­cia­dło Sp. z o.o. ul. Wi­dok 8, 00-023 War­szawa tel. 22 312 37 12
Dział han­dlowy:han­dlowy@gru­pa­zwier­cia­dlo.pl
Wszel­kie prawa za­strze­żone. Re­pro­du­ko­wa­nie, ko­pio­wa­nie w urzą­dze­niach prze­twa­rza­nia da­nych, od­twa­rza­nie, w ja­kiej­kol­wiek for­mie oraz wy­ko­rzy­sty­wa­nie w wy­stą­pie­niach pu­blicz­nych tylko za wy­łącz­nym ze­zwo­le­niem wła­ści­ciela praw au­tor­skich.
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

ROZ­DZIAŁ 1

Czy ma­cie coś na mi­łość? – To py­ta­nie usły­szała An­to­nina wcze­snym świ­tem, za­nim dzień jesz­cze na do­bre się za­czął.

Wes­tchnęła.

Spo­kojne po­ranne wy­pi­cie her­baty może być cza­sami za­da­niem trud­niej­szym niż ra­to­wa­nie świata – po­my­ślała. To nie był pierw­szy raz.

Ile­kroć za­go­to­wała wodę, wlała na­par do kubka i usia­dła na swoim ulu­bio­nym miej­scu przy oknie, na­tych­miast ktoś pu­kał do drzwi, na do­da­tek z ta­kimi spra­wami, które wy­klu­czały swo­bodne po­pi­ja­nie her­batki pod­czas roz­mowy.

Przy­cho­dzili co­raz wcze­śniej. Każdy chciał być pierw­szy. Le­dwo An­to­nina, miej­scowa zie­larka i au­to­ry­tet w spra­wach wszel­kich, zdą­żyła się ubrać.

Jak to cza­sem pro­ste ma­rze­nie staje się nie­zwy­kle trudne do zre­ali­zo­wa­nia – po­my­ślała, od­sta­wia­jąc ku­bek. Miała pra­co­wać mniej, obie­cała to Ju­lian­nie, swo­jej pra­wnuczce, i jej mę­żowi. Pla­no­wali, że za­cznie wię­cej czasu spę­dzać w domu. Mimo że sta­rała się do­trzy­mać słowa, czę­sto zda­rzało się jej wy­my­kać już bla­dym świ­tem do swo­jej sta­rej chatki. Wie­działa, że choć słońce jesz­cze nie wstało, to lu­dzie już cze­kali.

Ta młoda dziew­czyna, która wła­śnie we­szła, wy­glą­dała na zmar­z­niętą i nie­wy­spaną. Kto wie, jak długo mu­siała tu stać, żeby za­jąć miej­sce w ko­lejce. Spra­wiała wra­że­nie przy­gię­tej sil­nym zmar­twie­niem. Cza­sem nie trzeba wiele, by ko­goś zdia­gno­zo­wać. Wy­star­czy uważ­nie spoj­rzeć na czło­wieka. Jego ciało dużo mówi. Spo­sób, w jaki trzyma głowę, ra­miona, plecy.

An­to­nina znała ta­kich, któ­rzy ca­łymi la­tami mieli spięty kark, ni­gdy się nie roz­luź­niali.

– Czy ma­cie coś na mi­łość? – za­py­tała dziew­czyna. Aż trzę­sła się z nie­cier­pli­wo­ści. Chciała roz­wią­zać swój pro­blem już, na­tych­miast. Wi­dać tra­wiły ją gwał­towne uczu­cia.

– Usiądź – za­pro­siła ją An­to­nina. – Pew­nie, że mam – od­po­wie­działa na jej py­ta­nie i mo­gła spraw­dzić na­ocz­nie, w jaki spo­sób na­dzieja i wiara dzia­łają na lu­dzi. Sku­lone plecy od razu się wy­pro­sto­wały, a w oczach dziew­czyny po­ja­wił się blask.

An­to­nina po­ki­wała głową. Miała w swoim asor­ty­men­cie wiele sku­tecz­nych na­le­wek, mie­sza­nek i mik­stur. Ale tylko dwa spe­cy­fiki, na któ­rych za­ra­biała pie­nią­dze. Cie­szyły się wielką sławą. Lu­dzie przy­jeż­dżali po nie z da­leka.

I choć pró­bo­wała tłu­ma­czyć uczci­wie, o co cho­dzi, jak można roz­wią­zać pro­blemy bez tego, to ni­gdy nie dzia­łało. Mu­siała dać bu­te­leczkę. Wtedy lu­dzie wie­rzyli, za­czy­nali słu­chać, co do nich mówi.

Pierw­sza mik­stura była na od­chu­dza­nie i rze­czy­wi­ście za­wie­rała zioła, które uspraw­niały tra­wie­nie. Ale prze­cież nie mo­gły po­zba­wić ni­kogo do­dat­ko­wych ki­lo­gra­mów, zwłasz­cza spo­rej liczby. Mó­wiła więc, że ma­gia działa tylko wtedy, je­żeli co­dzien­nie przez go­dzinę się spa­ce­ruje, nie je sło­dy­czy i tłu­stego ani ko­la­cji późno wie­czo­rem.

Lu­dzie boją się ma­gii, więc z re­spek­tem pod­cho­dzili do tych za­le­ceń. Pili ziółka, do­piero gdy wy­peł­nili wszyst­kie wa­runki. Dzia­łało. Sława An­to­niny ro­sła.

Po­dob­nie było z mi­ło­ścią. An­to­nina mo­głaby wy­tłu­ma­czyć tej dziew­czy­nie parę ży­cio­wych re­guł, które by jej po­mo­gły. Jed­nak zda­wała so­bie sprawę, że to na nic. Czę­ści dziew­czyna by nie zro­zu­miała, o nie­któ­rych rze­czach za­po­mnia­łaby, za­nim by wró­ciła do swo­jej chaty, a in­nych nie umiała za­sto­so­wać.

Bu­te­leczka w rę­kach do­da­wała lu­dziom przy­tom­no­ści umy­słu. Pa­trzyli na nią z na­dzieją i uważ­nie słu­chali, co An­to­nina mówi.

Nie po­bie­rała opłat za po­rady mi­ło­sne, ale lu­dzie i tak przy­no­sili wszystko, co mieli, ma­jąc na­dzieję, że coś tak nie­zwy­kle cen­nego jak mi­łość można ku­pić.

Czę­sto zda­rzało się, że nie pła­cili za le­cze­nie, je­śli nie mo­gli. An­to­nina to ak­cep­to­wała. Ale za fiolkę na mi­łość każdy chciał coś przy­nieść, co­kol­wiek. I z tym też An­to­nina się zga­dzała. Sza­no­wała ich po­trzebę od­wdzię­cze­nia się, za­cho­wa­nia rów­no­wagi.

Dziew­czyna wła­śnie po­ło­żyła na stole weł­niane nici. Prze­pięk­nie uprzę­dzone, rów­niutko, sta­ran­nie. Pew­nie pil­nie pra­co­wała dłu­gie wie­czory, żeby zro­bić tego tyle, by udało się coś odło­żyć. Można się do­my­ślić, że mu­siała to ukryć pod czuj­nym okiem matki.

An­to­nina przy­su­nęła krze­sełko bli­żej do mło­dej, mocno zmar­twio­nej dziew­czyny. Pra­wie sty­kały się ko­la­nami, wzięła ją za ręce.

– Co się stało? – za­py­tała. – Kim on jest?

– Po pro­stu już mnie nie ko­cha – roz­pła­kała się dziew­czyna. – Nie wiem, czy przy­śle swa­tów, ale sły­sza­łam... – Słowa pa­dały te­raz po­je­dyn­czo, bo panna tak się roz­sz­lo­chała, że nie była w sta­nie ca­łego zda­nia po­wie­dzieć jed­nym cią­giem. – Sły­sza­łam – po­wtó­rzyła – jak ga­dali, że w nie­dzielę swaty pójdą z wódką do Ro­zalki.

Nie­szczę­ście tej mło­dej osoby wy­peł­niało całą chatkę. An­to­nina ją ro­zu­miała. Serce po­trafi bo­leć naj­moc­niej. Słowa na ra­zie nie mo­gły tu po­móc, przy­tu­liła więc dziew­czynę i po­zwo­liła jej wy­pła­kać wszystko. To trwało dość długo. Wi­działa przez okno, że ko­lejka za­czyna się cią­gnąć aż na łąkę. Ko­biety z dziećmi, star­sze osoby.

Nic nie po­ra­dzę – po­my­ślała. – Będą mu­sieli po­cze­kać. Dużo ła­twiej zna­leźć le­kar­stwo na prze­zię­bie­nie, bo­lącą nogę, łu­pa­nie w krzyżu niż na to, co tak bar­dzo uwiera w środku.

Po chwili dziew­czyna za­częła od­dy­chać swo­bod­niej, An­to­nina po­dała jej więc swoją her­batę, która zdą­żyła się w tym cza­sie prze­stu­dzić do bar­dzo przy­jem­nej tem­pe­ra­tury i pa­cjentka wy­piła ją kil­koma głę­bo­kimi ły­kami. Był to wpraw­dzie na­par na do­le­gli­wo­ści wieku doj­rza­łego, ale w su­mie za­szko­dzić nie mógł.

An­to­nina z wes­tchnie­niem od­sta­wiła pu­sty ku­bek. Też jej się chciało pić. No, ale ona przy­naj­mniej nie miała zła­ma­nego serca. Za­mie­nić by się nie chciała. Za­sta­na­wiała się, co może po­wie­dzieć tej mło­dej isto­cie, która miała może sie­dem­na­ście lat. We wsi już wiek od­po­wiedni do tego, by łą­czyć się w pary. Nie­win­nym pa­nien­kom ko­ja­rzyło się to z pierw­szymi uści­skami tak bar­dzo przy­jem­nymi w tym wieku, po­ca­łun­kami, spo­tka­niami, które w ich twar­dym cięż­kim ży­ciu były czymś nie­zwy­kle mi­łym. Z mu­zyką we­selną, go­śćmi, pierw­szą, cza­sem je­dyną w ży­ciu ładną su­kienką, pierw­szym i czę­sto je­dy­nym w ży­ciu dniem, kiedy ta dziew­czyna była ważna. Znaj­do­wała się w cen­trum uwagi, pa­trzono na nią.

Dla tych wszyst­kich wio­sko­wych có­rek, które czę­sto oka­zy­wały się dla ro­dzi­ców roz­cza­ro­wa­niem, bo nie były sy­nem, to nie­zwy­kłe do­świad­cze­nie. Czę­sto przy­cho­dziły na świat jako szó­ste, czy siódme dziecko zmę­czo­nych, prze­pra­co­wa­nych ma­tek. Ro­sły w cha­tach, gdzie ro­dzice nie wie­dzieli, jak ważne jest oka­zy­wa­nie so­bie mi­ło­ści, choć ją czuli do swo­ich dzieci, chcieli dla nich jak naj­le­piej.

Ta­kie pierw­sze za­uro­cze­nie, czu­łość, do­tyk i uwaga chłopca sta­wały się dla tych dziew­czy­nek jak nar­ko­tyk. Były bez­bronne. Zu­peł­nie nie zda­jąc so­bie sprawy, że mi­nie noc po­ślubna, we­sele i za­cznie się zu­peł­nie inne ży­cie. Mał­żeń­stwo, czę­sto nie­szczę­śliwe. Twardy los, ko­lejne ciąże, ciężka praca za marny ka­wa­łek chleba.

I choć prze­cież te ko­biety, które wcze­śniej wy­szły za mąż, wciąż miesz­kały w wio­sce i można było spraw­dzić, co się dzieje, kiedy we­selna mu­zyka prze­staje grać, a ty zo­sta­jesz z chło­pa­kiem, któ­rego w grun­cie rze­czy tak mało znasz, u te­ściów w ich prze­peł­nio­nej cha­łu­pie, to wnio­ski nie do­cie­rały ani do mło­dych, ani do star­szych.

An­to­nina czę­sto miała ochotę krzy­czeć: po­cze­kaj­cie!

Do ma­tek i do có­rek.

Ale dawno już się na­uczyła, że na­wet nie ma sensu się od­zy­wać. Nikt nie chce tej opi­nii. Taki jest oby­czaj, tra­dy­cja, a także ogromne we­wnętrzne pra­gnie­nie tych mło­dych dziew­czyn, żeby do­świad­czyć jak naj­szyb­ciej odro­biny tego, czego tak mocno im bra­ko­wało. Mi­ło­ści.

– Nie płacz już. – Po­gła­skała ją po twa­rzy i otarła łzy. Po­pra­wiła jej włosy. – To jest ma­giczna bu­telka – za­częła swój wy­wód i oczy­wi­ście od razu zo­ba­czyła to samo, co przy fiolce z od­chu­dza­niem. Uzy­skała pełną uwagę dziew­czyny, któ­rej nie by­łaby w sta­nie sku­pić żadną prawdą o re­la­cjach mię­dzy­ludz­kich. – Ale mu­sisz speł­nić kilka wa­run­ków, żeby za­dzia­łało – do­dała i otrzy­mała jesz­cze moc­niej­sze sku­pie­nie. Bo te­raz dziew­czyna słu­chała tak bar­dzo, że aż bała się od­dy­chać. – Prze­sta­niesz za nim cho­dzić – po­wie­działa An­to­nina sta­now­czo. – Dasz mu spo­kój. Umy­jesz twarz zimną wodą, ład­nie się ucze­szesz, wy­pie­rzesz swoją ko­szulę i spód­nicę. Bę­dziesz trzy­mać głowę wy­soko i się uśmie­chać. Mó­wić spo­koj­nie, ła­god­nie, z życz­li­wo­ścią...

Młoda za­częła się wy­raź­nie gu­bić, więc An­to­nina po­wtó­rzyła wszystko raz jesz­cze. Pró­bo­wała osa­dzać te dziew­czyny w ich ko­bie­co­ści, co nie było tu­taj do końca bez­pieczne. Mało męż­czyzn za­słu­gi­wało na tę szla­chetną na­zwę. Nie­wielu z nich było w sta­nie za­pew­nić ko­bie­cie ochronę i wspar­cie. Dla­tego więk­szość żon i ma­tek szybko sta­wała się twarda, szorstka, bo nie mo­gły so­bie po­zwo­lić na oka­zy­wa­nie sła­bo­ści ani de­li­kat­no­ści.

Mu­siały chro­nić ro­dzinę. Czę­sto też zo­sta­wały same, kiedy ich mę­żo­wie gi­nęli w bi­twach, umie­rali od cho­rób. By­cie wdową to twardy los, nie­szczę­śliwą żoną rów­nież. Dla­tego matki nie uczyły swo­ich có­rek de­li­kat­no­ści, czu­ło­ści, ra­do­ści ży­cia.

An­to­nina wes­tchnęła. Ni­gdy nie mó­wiła tego na głos. Miała jed­nak na­dzieję, że przyjdą kie­dyś ta­kie czasy, kto wie, może już jej pra­wnuczka bę­dzie so­bie mo­gła na to po­zwo­lić, by żyć z lek­ko­ścią, móc de­cy­do­wać o so­bie, świa­do­mie wy­bie­rać.

Wiel­kie ma­rze­nie.

An­to­nina wie­rzyła, że oni wszy­scy te­raz prze­cho­dzą przez te cięż­kie czasy, ro­dzą dzieci i wy­cho­wują je w tru­dzie, po to by kie­dyś było le­piej.

Przy­tu­lała i ko­ły­sała młodą dziew­czynę, mimo że przez okno wi­dać było, jak ko­lejka wciąż ro­śnie. Do­mi­nik, mąż jej pra­wnuczki, znów bę­dzie wie­czo­rem przy ko­la­cji na­rze­kał, że An­to­nina za mało od­po­czywa.

Trak­to­wała jego słowa po­waż­nie, chciała o sie­bie dbać. Po­żyć jesz­cze tro­chę, zo­ba­czyć dziecko Ju­lianny. Być przy nich choć ja­kiś czas. Cie­szyć się ro­dzin­nym spo­ko­jem, pa­trzeć na ich piękną mi­łość.

Ale jej po­wo­ła­nie było inne, przede wszyst­kim po­ma­gać.

Cią­gle gła­skała głowę nie­szczę­śli­wej dziew­czyny. Trwało to długo i w końcu za­częła się oba­wiać, że ona ni­gdy nie wyj­dzie.

– Już do­brze – po­wie­działa z czu­ło­ścią. – Fra­nek nie jest je­den na świe­cie – pró­bo­wała wal­czyć. – Spraw­dzi­łaś, czy on pije? Jest pra­co­wity, do­bry? – za­py­tała.

Dziew­czyna jakby nie zro­zu­miała. Co to w ogóle ma do rze­czy? – mó­wiły jej oczy. Fra­nek był wspa­niały i tylko to się li­czyło.

An­to­nina to wi­działa, ale miała na­dzieję, że może za­nim zo­ba­czy tych upra­gnio­nych swa­tów, cho­ciaż przez chwilę się za­sta­nowi.

– Mu­sisz już iść – po­wie­działa, po czym wstała i po­de­szła do okna.

– Tak, wiem, dzię­kuję. – Dziew­czyna po­rwała fiolkę do ręki.– Ile to razy dzien­nie trzeba za­ży­wać? – za­py­tała jesz­cze.

– Raz przed snem, ale tylko je­żeli uda ci się w ciągu dnia dbać o sie­bie, nie pła­kać, być do­brą i miłą – po­wtó­rzyła An­to­nina z na­ci­skiem.

To nie była stu­pro­cen­towa re­cepta w tym świe­cie. Wszystko mo­gło oka­zać się pu­łapką. Do­bre dziew­częta wy­ko­rzy­sty­wano, z mi­łymi się nie li­czono. Ale trzeba było cho­ciaż spró­bo­wać.

Może taka po­stawa skłoni Franka do zmiany zda­nia, bo prze­cież na pewno nie mo­gły go przy­cią­gnąć z po­wro­tem za­pła­kana twarz, roz­czo­chrane włosy i pre­ten­sje.

A może znaj­dzie się ktoś inny, kto zwróci na to młode dziew­czę uwagę?

Kiedy dziew­czyna wy­cho­dziła, An­to­nina mo­dliła się za jej po­wo­dze­nie. Oby jej się udało – my­ślała z na­dzieją.

Ko­lejna sprawa była prost­sza: prze­zię­bie­nie.

Spoj­rzała w stronę no­wego domu bie­lą­cego się na tle ściany lasu. Cze­kała na pra­wnuczkę. Jej po­moc była te­raz tak bar­dzo po­trzeba. Mnó­stwo osób cze­kało na ze­wnątrz. Ale ostat­nio Ju­lianna nie lu­biła się zry­wać skoro świt, lecz przy­tu­lać do swo­jego męża. Roz­ma­wiać z nim i cie­szyć się no­wym ży­ciem. Miała do tego prawo. An­to­nina nie na­ci­skała, choć każ­dego dnia czuła, że to już nie te siły, co daw­niej i co­raz trud­niej spro­stać wszyst­kim obo­wiąz­kom.

Spró­bo­wała znów za­pa­rzyć her­batę, li­cząc, że może tym ra­zem się uda.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki