Pojedynek uczuć - Krystyna Mirek - ebook + audiobook + książka

Pojedynek uczuć ebook i audiobook

Krystyna Mirek

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Wyjątkowa powieść o zwyczajnej niezwyczajnej kobiecie.

Maja wiedzie sielankowe życie i wierzy, że tak będzie już zawsze. I nagle wszystko sypie się jak domek z kart – zostaje samotną matką. Ale to tylko wierzchołek góry lodowej jej problemów. Na każdym kroku los rzuca jej kłody pod nogi: komplikuje się sytuacja w pracy i staje przed widmem zwolnienia, spłaca kredyt we frankach, a na dodatek opiekuje się chorą mamą. Maja musi znaleźć w sobie ogromną siłę i mądrość, wykazać się wyjątkową cierpliwością i dokonać właściwych wyborów, by sobie z tym wszystkim poradzić. Jednak po nocy zawsze przychodzi dzień… Na przykład pojawia się szansa na nową miłość. Tylko czy w natłoku zadań i trudności Maja zdoła ją rozpoznać i otworzyć jej drzwi?

Autorka porusza ważne tematy społeczne – realia pracy w polskich firmach, lęk przed zwolnieniem, samotne macierzyństwo i konieczność podejmowania trudnych wyborów, przed którymi staje codziennie wiele kobiet.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 368

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 0 min

Lektor: Anna Łobocka

Oceny
4,6 (95 ocen)
68
18
7
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
marita1888

Nie oderwiesz się od lektury

miła lekka na wieczory :)
00
Rositas

Dobrze spędzony czas

Czuje niedosyt i nie bardzo podoba mi się końcówka po dluuugim wyczerpującym początku nagle pojawił się jeden ruch kilka nic nie znaczących historyjek i ... koniec, który nijak miał się dla mnie do początku
00
phunwone

Nie oderwiesz się od lektury

Dlaczego ja ta autorke tak pozno odkrylam 😔, cudna ksiazka
00
Chmuraanna

Całkiem niezła

Fatalna lektorka, czyta jak robot, zepsuła odbiór książki. Historia jakich wiele, samo życie.,Trochę mnie wynudziła.
00
krysfil62

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna, lekka książka o codziennych zmaganiach życiowych, z cudownym happy endem. Polecam ❤️
00

Popularność




Rozdział 1

Budzik zapisz­czał cicho, a Majka natych­miast otwo­rzyła oczy. Leżała przez chwilę i wpa­try­wała się w sufit.

Jej mózg star­to­wał z tru­dem, jak stary sil­nik na korbę. Wcale nie miała ochoty opusz­czać łagod­nej kra­iny snu na rzecz twar­dej rze­czy­wi­sto­ści. Czuła się tak zmę­czona, jakby nawet przez minutę nie zmru­żyła oka.

Ostroż­nie pod­nio­sła się na łok­ciu, pró­bu­jąc wyplą­tać się z objęć śpią­cego głę­boko Adama. Jasne zadbane włosy roz­sy­pały mu się na poduszce, a gładka cera, pie­lę­gno­wana w eks­klu­zyw­nych salo­nach, pre­zen­to­wała się dosko­nale. Uśmie­chał się lekko, pogrą­żony w głę­bo­kim śnie.

Ona się nie wyspała i daleko jej było do zado­wo­le­nia. Od kilku dni mar­twiła się finan­sami. Wiele rachun­ków cze­kało w zie­lo­nej teczce na swoją kolej, a po wypła­cie nie było już ani śladu. Teraz Adam powi­nien, jak co mie­siąc, doło­żyć się do wspól­nego gospo­dar­stwa.

Wczo­raj wie­czo­rem posta­no­wiła go o to popro­sić, ale tak kie­ro­wał roz­mową, że stra­ciła odwagę. Nie chciała sta­wiać sprawy na ostrzu noża, żeby nie spo­wo­do­wać kłótni, któ­rej ostat­nio bała się coraz bar­dziej. Zmie­niła więc temat i spró­bo­wała innej metody.

Zało­żyła do snu tylko parę kro­pel dobrych per­fum jak Mari­lyn Mon­roe i przez pół nocy dawała z sie­bie wszystko, by Adam mógł zasnąć z tym wyra­zem dosko­na­łej bło­go­ści na twa­rzy. Miała nadzieję, że dzięki temu obu­dzi się w lep­szym humo­rze.

Odpo­cząć już nie zdą­żyła.

Wes­tchnęła głę­boko, zmo­bi­li­zo­wała cały hart ducha i pod­nio­sła się z pościeli. Musiała sobie przy­po­mnieć, że jest naprawdę zado­wo­lona ze swo­jego życia, w prze­ciw­nym razie wpa­dłaby w nie­opa­no­wane przy­gnę­bie­nie, a prze­cież nie było ku temu powodu.

W końcu szczę­śliwa kobieta ma być szczu­pła, speł­niona zawo­dowo, zako­chana we wspa­nia­łym męż­czyź­nie i koniecz­nie powinna uro­dzić dziecko, o któ­rym będzie opo­wia­dać, że jest sen­sem jej życia.

Majka mogła spo­koj­nie odha­czyć wszyst­kie punkty. Z natury była drob­nej budowy i bez więk­szego wysiłku utrzy­my­wała smu­kłą syl­wetkę, skoń­czyła pre­sti­żowy han­del zagra­niczny na dobrej war­szaw­skiej uczelni i od razu dostała pracę, wpraw­dzie na sta­no­wi­sku sekre­tarki, ale za to w dużej fir­mie o mię­dzy­na­ro­do­wych kon­tak­tach.

Adama poznała rok póź­niej, szybko zmie­nili sta­tus na „w związku” i roz­po­częli wspólne życie. Była to histo­ria, którą Maja czę­sto opo­wia­dała, dumna, że spo­tkała ją taka roman­tyczna miłość. Adam wyda­wał jej się zawsze współ­cze­snym aman­tem z dzie­więt­na­sto­wiecz­nych roman­sów. Przy­był, padł rażony miło­ścią i teraz powinno nastą­pić baj­kowe: „żyli długo i szczę­śli­wie”.

Tylko że jakoś nie nastę­po­wało.

Za to w ich życiu poja­wił się Krzyś, sta­no­wiąc spore zasko­cze­nie, zwłasz­cza dla ojca. Anty­kon­cep­cja była chle­bem powsze­dnim Adama, a pre­zer­wa­tywy sta­łym wypo­sa­że­niem kie­szeni.

Na szczę­ście Krzyś był bar­dzo grzecz­nym i mało cho­ru­ją­cym dziec­kiem. Wpa­so­wał się gładko w ich codzien­ność, sta­no­wiąc ostatni ele­ment życia peł­nego suk­cesu.

Maja spoj­rzała na biały sufit sypialni ozdo­biony drogą desi­gner­ską lampą. Żołą­dek miała skrę­cony z ner­wów. Oczy zamy­kały się same, a cały orga­nizm wiel­kim gło­sem wołał o odro­binę snu, spo­koju i odpo­czynku. Jej ciało nie dawało się zwieść roman­tycz­nym opo­wie­ściom o ide­al­nym życiu. Jasno wska­zy­wało na skrajne prze­mę­cze­nie, stres i smu­tek. Ostat­nio wciąż chciało jej się pła­kać.

Wes­tchnęła na samą myśl o śnia­da­niu i roz­mo­wie, któ­rej nie mogła już, wzo­rem ostat­nich dni, prze­ło­żyć na jutro. Był dzie­wiąty dzień mie­siąca, naj­bar­dziej znie­na­wi­dzony ze wszyst­kich. Dzie­sią­tego musiała nie­odwo­łal­nie zapła­cić ratę kre­dytu we fran­kach (oby ich upa­dek był bli­ski), rachu­nek za przed­szkole, tele­fon, inter­net, kablówkę, angiel­ski synka, wycieczkę do zoo, którą miała pod koniec mie­siąca odbyć jego grupa, a także kupić dziecku buty, kurtkę i spodnie.

Swoją wypłatę wydała już w znacz­nej czę­ści na jedze­nie i ostat­nią week­en­dową wyprawę na konie, które były pasją Adama. Należy dodać, że dość drogą. Pła­ciła wtedy za wszystko, dla­czego więc teraz zwi­jała się na samą myśl, że będzie musiała pro­sić swo­jego chło­paka o pie­nią­dze? Co się stało, że zro­biło się nagle tak ciężko, a zwy­kła kie­dyś wymiana zdań zaczęła ura­stać do rangi wiel­kiego pro­blemu?

Wstała. Wsu­nęła stopy w mięk­kie, puszy­ste kap­cie i sku­piła się na tym przy­jem­nym wra­że­niu. Złe myśli, obawy i nie­do­bre prze­czu­cia musiała odsu­nąć jak naj­da­lej, żeby mieć siłę i dosta­tecz­nie dużo inte­li­gen­cji, by wła­ści­wie roze­grać cze­ka­jącą ją roz­mowę.

Wzięła kilka głę­bo­kich wde­chów i uśmiech­nęła się do swo­ich stra­chów.

Będzie dobrze – posta­no­wiła z wro­dzo­nym opty­mi­zmem.

Wie­rzyła w moc pozy­tyw­nego myśle­nia, w siłę wypo­wia­da­nych z wiarą afir­ma­cji. Jej półki ugi­nały się od porad­ni­ków uczą­cych, jak osią­gnąć speł­nie­nie zawo­dowe i pry­watny suk­ces.

Jest dobrze, jestem szczę­śliwa – powta­rzała, pró­bu­jąc zacza­ro­wać rze­czy­wi­stość. – Od roku Adam płaci tę ratę – tłu­ma­czyła wła­snej pod­świa­do­mo­ści, sta­ra­jąc się zabić kieł­ku­jące tam roz­liczne obawy. – Od czte­rech lat dokłada się do codzien­nych wydat­ków. Dla­czego w tym mie­siącu mia­łoby być ina­czej? W końcu kupno trzy­po­ko­jo­wego miesz­ka­nia w ści­słym cen­trum Kra­kowa za osza­ła­mia­jącą cenę skre­dy­to­waną we fran­kach (oby ich kurs się­gnął dna) to był jego pomysł.

Zawi­nęła się w szla­frok i przy­brała dziar­ską minę. Spoj­rzała w lustro. Wyglą­dała nie naj­go­rzej, dłu­gie jasno­brą­zowe włosy spły­wały jej po ple­cach, brą­zowe oczy, mimo iż wyraź­nie pod­krą­żone, patrzyły z wła­ści­wym sobie cie­płem. Kusa koszulka, którą wło­żyła nad ranem, pod­kre­ślała ładny dekolt. Uśmiech­nęła się jesz­cze raz do swo­jego odbi­cia. Sze­rzej i pro­mien­niej.

Uru­cho­miła zapasy ener­gii i wypro­sto­wała ramiona.

– Jestem speł­nioną, szczę­śliwą kobietą – powtó­rzyła. – Niczego mi w życiu nie bra­kuje.

Wie­rzyła w to, co mówi, ale strach przy­cza­jony na dnie serca pozo­stał, skro­nie pul­so­wały, a skrę­cony żołą­dek bolał coraz moc­niej.

Odwró­ciła się od lustra i spoj­rzała na cha­rak­te­ry­styczną, dobrze zna­jomą wypu­kłość pod koł­drą. W dole łóżka, na samym brzegu, zwi­nięty w kłę­bek, zaj­mu­jąc naj­mniej miej­sca, jak tylko się dało, spał Krzyś, jej czte­ro­letni synek. Znowu, mimo licz­nych napo­mnień, wyszedł w nocy ze swo­jego łóżeczka i wśli­zgnął się pod koł­drę rodzi­ców.

Majka była z tego powodu w praw­dzi­wej kropce. Z jed­nej strony serce wyry­wało jej się do dziecka. Mogło jesz­cze nie być gotowe na spa­nie w osob­nym pokoju, ale z dru­giej strony sta­rała się zro­zu­mieć argu­menty Adama, który chciał czuć się w sypialni swo­bod­nie.

Wes­tchnęła po raz kolejny i, zie­wa­jąc roz­dzie­ra­jąco, poszła do łazienki. Umyła się pospiesz­nie i czym prę­dzej zajęła śnia­da­niem. W lodówce miała lekko pod­pie­czone droż­dżowe bułki. Wło­żyła je do pie­kar­nika, włą­czyła ter­mo­obieg, a następ­nie uru­cho­miła eks­pres.

Po kwa­dran­sie upojny zapach bułek i świe­żej kawy niósł się po miesz­ka­niu, dokład­nie tak, jak to zapla­no­wała. Ale obaj jej męż­czyźni, zako­pani w koł­drze, nawet nie drgnęli. Majka wzięła więc deli­kat­nie Krzy­sia na ręce i wynio­sła ostroż­nie z sypialni, żeby nie dener­wo­wać Adama. Dopiero w pokoju dzie­cin­nym zaczęła budzić synka.

Kiedy umyte już dziecko wkła­dało z mozo­łem skar­petki, sta­ra­jąc się nie spaść z wyso­kiego tabo­retu, a Majka nale­wała kawę do kub­ków, w kuchni poja­wił się Adam. Uśmiech­nął się do ład­nie wypie­czo­nych bułek i paru­ją­cej kawy. Na widok ojca Krzyś zerwał się z krze­sła i, gubiąc skar­petkę, przy­tu­lił się mocno do jego boku. Adam potar­gał mu nie­uważ­nie włosy, poca­ło­wał w czu­bek głowy i skie­ro­wał z powro­tem w stronę krze­sła.

– Jedz, synku, szyb­ciutko śnia­da­nie – powie­dział. – Bo mama spóźni się do pracy.

Maja, która jesz­cze w szla­froku, bez śladu maki­jażu i fry­zu­rze pozo­sta­wia­ją­cej wiele do życze­nia, myła deskę do kro­je­nia, prze­ko­nana, że Adam odwie­zie dziecko do przed­szkola, odwró­ciła się gwał­tow­nie od zlewu. Już miała w kilku moc­nych sło­wach powie­dzieć, co myśli, gdy znów przy­po­mniała sobie cze­ka­jącą ją roz­mowę. Wzięła więc tylko głę­boki oddech, uśmiech­nęła się i w zna­czą­cym stop­niu zła­go­dziła środki wyrazu cisnące jej się na usta.

– Nie odpro­wa­dzisz go dzi­siaj? – zapy­tała łagod­nie.

– Nie – odparł Adam lek­kim tonem. – Mam po połu­dniu naradę, muszę się przy­go­to­wać.

– Nic nie mówi­łeś, że masz naradę – zde­ner­wo­wała się Majka. – O któ­rej wró­cisz? Ja muszę zostać w pracy dłu­żej, Krzy­sia trzeba ode­brać o sie­dem­na­stej, a wiesz, że Kinga w piątki nie przy­cho­dzi…

– Nie wiem, kiedy wrócę – prze­rwał jej Adam, prze­łknął łyk kawy i się­gnął po następną bułkę. – Zda­jesz sobie sprawę, jakie są u nas realia. Nawet ja – uśmiech­nął się z powodu słabo skry­wa­nej dumy ze swo­jego sta­no­wi­ska w pracy – nie jestem w sta­nie prze­wi­dzieć, jakie padną pyta­nia w panelu dys­ku­syj­nym i ile to potrwa. Poza tym… – Ugryzł z lubo­ścią wielki kęs. – Prze­śpię się dzi­siaj u sie­bie. Więc po połu­dniu też małego nie dam rady przy­wieźć. To oczy­wi­ste.

Krzyś dłu­biący bez ape­tytu bułkę zamarł w poło­wie ruchu.

Majka nie zwró­ciła na to uwagi.

– Nie będę was budził po nocy i sam też lepiej odpocznę – tłu­ma­czył dalej Adam. – To w końcu twoje miesz­ka­nie, masz prawo do pry­wat­no­ści.

Majka miała ochotę ude­rzyć go w twarz.

Rychło w czas mu się przy­po­mniało – pomy­ślała ze zło­ścią.

Miesz­ka­nie było rze­czy­wi­ście jej wła­sno­ścią, bo połowa kwoty, którą za nie zapła­ciła, pocho­dziła od sio­stry i była rekom­pen­satą za dom rodzinny. Ale to Adam namó­wił Majkę, by kupić tak dro­gie i duże lokum, to dla niego zamó­wili miej­sce w pod­ziem­nym garażu, to on był w swo­jej fir­mie pre­ze­sem i twier­dził, że poni­żej pew­nego poziomu nie da się miesz­kać. I to on od roku spła­cał kre­dyt we fran­kach (oby padły i ni­gdy się nie pod­nio­sły), zacią­gnięty, by spro­stać tym wyma­ga­niom. Ostat­nio jed­nak ocią­gał się z tymi świad­cze­niami, co Majkę dopro­wa­dzało na skraj zała­ma­nia. Teraz też była pewna, że uwaga o wła­sno­ści miesz­ka­nia nie jest przy­pad­kowa.

– Dobrze, odbiorę Krzy­sia – spró­bo­wała zała­go­dzić sytu­ację. – Ale wróć na noc – popro­siła. – Przy­naj­mniej jutro spę­dzisz z nim tro­chę czasu.

Krzyś sku­lił się przy stole jesz­cze bar­dziej. Maja spoj­rzała na niego, jak zawsze w takim przy­padku zasko­czona, że dziecko, które nie sły­szało w swoim życiu ani jed­nej porząd­nej awan­tury i nie wie­działo, co to kara fizyczna, reago­wało, jakby było regu­lar­nie bite. Teraz też chłop­czyk zgar­bił się i w napię­ciu cze­kał na odpo­wiedź ojca, jakby się bał, że ten zaraz go ude­rzy. Majka z tru­dem ukry­wała rosnące zde­ner­wo­wa­nie.

– Moja droga – rzekł Adam, bez pośpie­chu popi­ja­jąc kawę. – Zoba­czę, co się da zro­bić. Podejdźmy do tego tematu spo­koj­nie. Ja mam swoje życie, ty masz swoje. Jak się upo­ram z bie­żą­cymi spra­wami, wpadnę.

Krzyś gwał­tow­nie odwró­cił głowę w stronę okna. Wyglą­dał, jakby wła­śnie dostał w twarz.

– A rata za miesz­ka­nie? – nie wytrzy­mała Majka. – Wszyst­kie opłaty?

Adam dopił ostatni łyk, odsta­wił fili­żankę na spode­czek, wstał, popra­wił man­kiety nie­ska­zi­tel­nej koszuli, którą mu Majka wczo­raj wypra­so­wała i, nie zwa­ża­jąc na wręcz mate­ria­li­zu­jące się napię­cie, wło­żył powoli mary­narkę i zaci­snął kra­wat. Gdyby nie obec­ność syna, Majka zaczę­łaby krzy­czeć i rzu­cać fili­żan­kami po tej cho­ler­nie dro­giej kuchni, którą Adam sam zapro­jek­to­wał i zamó­wił. Jego spo­kój wypro­wa­dzał ją z rów­no­wagi.

– Coś ci dzi­siaj prze­ślę – ode­zwał się w końcu, cału­jąc ją w poli­czek. – Cześć, synku – rzu­cił w stronę Krzy­sia. – Spra­wuj się dobrze, nie­długo wrócę.

Nie cze­ka­jąc na odpo­wiedź Majki, któ­rej po pro­stu dech zaparło, wyszedł. Z przed­po­koju zabrał swoją torbę z lap­to­pem, brzęk­nęły jesz­cze klu­cze, po czym Maja i Krzyś usły­szeli szczęk zamy­ka­nych drzwi.

To by było na tyle – pomy­ślała Majka, odwra­ca­jąc się, żeby ukryć trzę­sący się pod­bró­dek. – Nic nie wiem. Ile mi prze­śle pie­nię­dzy, kiedy wróci i co zro­bić z dziec­kiem dzi­siaj wie­czo­rem.

Jej szef rów­nież zapla­no­wał kon­fe­ren­cję i też nie był w sta­nie, a nawet nie pró­bo­wał okre­ślić, ile to potrwa. On miał czasu pod dostat­kiem, a plany pra­cow­ni­ków nie sta­no­wiły dla niego żad­nej war­to­ści.

Bar­dzo chciało jej się pła­kać, ale sku­lony przy stole synek i późna godzina uświa­do­miły jej, że nie może sobie pozwo­lić nawet na ten mały kom­fort.

Wło­żyła Krzy­siowi bra­ku­jącą skar­petkę, spa­ko­wała ple­ca­czek, po czym ubrała się w pośpie­chu i wyszła na sło­neczną ulicę, a towa­rzy­szyły jej nie­we­sołe myśli. Odwra­cała wzrok od ojców idą­cych z dziećmi w stronę przed­szkola oraz tych nie­licz­nych szczę­śliw­ców, któ­rzy odpro­wa­dzali dzieci we dwoje.

Naj­bar­dziej dener­wo­wali ją ci rodzice, któ­rzy nie­śli w worecz­kach kasz­tany. Widać mieli czas, by zbie­rać je ze swo­imi pocie­chami. Maja uwiel­biała kasz­tany, a jed­nak w tym roku nie udało jej się zna­leźć ani jed­nej wol­nej chwili, by pójść z syn­kiem do pobli­skiego parku i poszu­kać tych skar­bów, a o wspól­nym robie­niu kasz­ta­no­wych ludzi­ków mogła tylko poma­rzyć.

„Masz to, na co godzisz się” – tłu­kły jej się po gło­wie słowa zasły­sza­nej gdzieś pio­senki, któ­rej wyko­nawcy nie mogła sobie przy­po­mnieć.

Łatwo powie­dzieć. Nie godziła się prze­cież na tę sytu­ację. To wszystko nie tak miało wyglą­dać. Chciała cze­goś zupeł­nie innego. Męż­czy­zny, który będzie ją kochał i wspie­rał, a nie takiego, z któ­rym trzeba cały czas wal­czyć o okru­chy zain­te­re­so­wa­nia. Ochłapy uczuć.

Ale jak miała zapro­te­sto­wać? Adam nie lubił kłótni. Po każ­dej wymia­nie zdań, która mu nie odpo­wia­dała, wypro­wa­dzał się na kilka dni do swo­jego miesz­ka­nia, a ona zosta­wała z tęsk­nią­cym dziec­kiem, wyrzu­tami sumie­nia i wszyst­kimi finan­sowo-orga­ni­za­cyj­nymi pro­ble­mami dnia codzien­nego.

Z przy­kro­ścią uświa­do­miła sobie, że wciąż jest w tym związku stroną wal­czącą. To jej bar­dziej zależy i to ona musi się sta­rać.

Wobec męż­czy­zny, któ­remu zależy mniej, kobieta jest zupeł­nie bez­radna. Taki czło­wiek przy­party do muru po pro­stu odej­dzie. I co wtedy? Nie chciała nawet myśleć o takiej moż­li­wo­ści. Całe je życie roz­sy­pa­łoby się wtedy jak kasz­tany z roze­rwa­nego woreczka.

Wpa­dła z impe­tem do przed­szkola.

Jak zwy­kle bar­dzo się spie­szyła. Nie miała czasu sta­nąć nawet na chwilę w szatni, by poroz­ma­wiać z innymi mamami czy nawią­zać jakąś rela­cję skut­ku­jącą zapro­sze­niem na kawę i wspólną zabawą dzieci. Krzyś nie uczest­ni­czył w takich spo­tka­niach i nikt go nie odwie­dzał. Maja miała zajęte wszyst­kie popo­łu­dnia, a opie­kunka, wyna­jęta na godziny przez Adama i przez niego opła­cana, odmó­wiła pil­no­wa­nia obcych dzieci.

Naj­gor­sze było to, że w nie­które dni, na przy­kład w piątki, nie chciała pil­no­wać nawet Krzy­sia, co Majce cał­ko­wi­cie dez­or­ga­ni­zo­wało plan dnia i zmu­szało do kar­ko­łom­nych kom­bi­na­cji, żeby pogo­dzić pracę z opieką nad dziec­kiem. Czę­sto jej mama jechała spe­cjal­nie spod Kato­wic, żeby w to jedno popo­łu­dnie zostać z wnu­kiem.

Adam dosko­nale o tym wie­dział. A jed­nak nie chciał się zgo­dzić na żadną zmianę i Maja, jak zwy­kle w tym momen­cie roz­wa­żań, poczuła bole­sny skurcz serca. Opie­kunka była bar­dzo atrak­cyjna.

Poca­ło­wała pospiesz­nie synka w czoło i podejrz­li­wym wzro­kiem obrzu­ciła zgro­ma­dzone w przed­szkolu kobiety. Kiedy się jest w związku z przy­stoj­nym i boga­tym pre­ze­sem dużej firmy, czło­wiek nie zna dnia ani godziny. Każ­dego ranka w kolejce usta­wia się gotowa na wszystko, młoda i zde­ter­mi­no­wana kon­ku­ren­cja.

Zosta­wiła Krzy­sia w sali i z obra­zem jego opusz­czo­nych bez­rad­nie ramion przed oczami pobie­gła do pracy. Do siód­mej zostały jesz­cze tylko trzy minuty.

***

Wpa­dła do biura w ostat­niej chwili. Drzwi do gabi­netu pre­zesa były otwarte i jego pełen potę­pie­nia wzrok prze­szył Majkę do głębi. Wszy­scy inni byli już na sta­no­wi­skach. Pre­zes Bur­ski przy­cho­dził do pracy o szó­stej i cenił wysoko tych, któ­rzy rów­nież poja­wiali się skoro świt, a wycho­dzili o wiele póź­niej, niż zakła­dała umowa i usta­lone godziny pracy. Oczy­wi­ście nie­na­gan­nie ucze­sani i ubrani w dobrze skro­jone gar­ni­tury lub paste­lowe bluzki, a nie z potar­ga­nymi wło­sami i bar­dzo pospiesz­nie wyko­na­nym maki­ja­żem.

Majka scho­wała się szybko za wyso­kim kon­tu­arem oddzie­la­ją­cym jej biurko od czę­ści sekre­ta­riatu prze­zna­czo­nej dla klien­tów. Sku­liła się nad papie­rami, sta­ra­jąc się znik­nąć z pola raże­nia szefa, wypa­la­ją­cego skon­cen­tro­waną naganą wzro­kową dziury w jej zwy­czaj­nym nie­bie­skim swe­terku.

Schy­lona nad biur­kiem powoli uspo­ka­jała oddech i dys­cy­pli­no­wała roz­pierzch­nięte na wszyst­kie strony myśli.

Nagle na bla­cie poja­wił się cień. Majka pod­nio­sła głowę i zoba­czyła twarz szefa pochy­loną bar­dzo nisko. Znała ten widok na pamięć, z zamknię­tymi oczami potra­fi­łaby nama­lo­wać każdą zmarszczkę na jego czole, odcień ciem­nych zmru­żo­nych oczu i zawsze nie­za­do­wo­lony gry­mas wąskich ust.

Leon Bur­ski uśmiech­nął się krzywo i poło­żył jej na biurku spory stos papie­rów. Drugi, nie­wiele mniej­szy, cze­kał tam już od wczo­raj. Były to sprawy, któ­rych nie zdą­żyła zała­twić w poprzed­nich dniach oraz te, które szef doło­żył jej wie­czo­rem lub rano.

Te stosy śniły jej się po nocach. Rze­czy­wi­ste, w postaci doku­men­tów i wir­tu­alne, zło­żone z dłu­giej listy nie­ode­bra­nych maili. Ni­gdy się nie koń­czyły. Nie­ważne jak szybko pra­co­wała, ile papie­rzysk brała do domu, kar­tek i wia­do­mo­ści wciąż przy­by­wało, a jej tempo zała­twia­nia spraw szef wciąż oce­niał jako słabe.

Pre­zes znik­nął bez słowa w swoim gabi­ne­cie i na szczę­ście zamknął drzwi. Dzięki temu mogła uspo­koić myśli i pod­jąć próbę skon­cen­tro­wa­nia się na pro­ble­mach zawo­do­wych, pry­watne usu­wa­jąc w zaka­marki świa­do­mo­ści. Zabrała się do pracy. Mimo jej poran­nych wstrzą­sów i wszyst­kich oso­bi­stych zmar­twień firma musiała funk­cjo­no­wać, a stos papie­rów maleć.

Się­gnęła po pierw­szą część. Były to poda­nia o pracę. Na czter­na­stą szef zapla­no­wał roz­mowy kwa­li­fi­ka­cyjne. Zanim zapro­szono kan­dy­data, Maja prze­pro­wa­dzała wstępny wywiad przez tele­fon, a potem zapi­sy­wała uwagi odręcz­nie na poda­niach. Pre­zes Bur­ski naj­bar­dziej cenił pra­cow­ni­ków, któ­rzy mieli kre­dyt we fran­kach szwaj­car­skich, żonę w ciąży (naj­le­piej dru­giej lub trze­ciej) albo byli sin­glami z mnó­stwem czasu i gorą­cym pra­gnie­niem awansu. Każda z tych grup sta­no­wiła nie­wy­czer­pane źró­dło bia­łych nie­wol­ni­ków.

Pierwsi robili wszystko, czego szef zażą­dał, ze stra­chu przed utratą dachu nad głową, dru­dzy dla dobra rodziny, a ostat­nich mamiło się per­spek­tywą pod­wyżki, która ni­gdy nie nastę­po­wała, a kiedy pra­cow­nik tra­cił cier­pli­wość i zaczy­nał koja­rzyć zbyt wiele fak­tów, wymie­niało się go na now­szy model.

Ten surowy, cza­sem wręcz okrutny sys­tem spra­wiał, że firma roz­wi­jała się w świet­nym tem­pie. Za jaką cenę? Tego pyta­nia pre­zes Leon Bur­ski sobie nie zada­wał.

Rekru­ta­cja to było zaję­cie, któ­rego Maja nie lubiła naj­bar­dziej. Pro­du­ku­jąca soki owo­cowe firma, o alu­zyj­nej nazwie Leovita SA, zatrud­niała około dwu­stu osób. Duża rota­cja spra­wiała, że roz­mowy kwa­li­fi­ka­cyjne odby­wały się tutaj pra­wie co tydzień. Zawsze według takiego samego sche­matu. Naj­pierw pełni nadziei, stre­mo­wani kan­dy­daci dokła­dali wszel­kich sta­rań, by zro­bić jak naj­lep­sze wra­że­nie, potem ci, któ­rym się udało, wybie­gali w eufo­rii świę­to­wać suk­ces, a kilka mie­sięcy póź­niej zmę­czeni, wypa­leni, nie­jed­no­krot­nie ze zruj­no­wa­nym życiem oso­bi­stym, wyża­lali się w sekre­ta­ria­cie.

Leon Bur­ski był twar­dym zawod­ni­kiem, sam pra­co­wał ciężko, nie pozwa­lał sobie na naj­mniej­szą sła­bość i tego samego wyma­gał od pra­cow­ni­ków. Kto miał tro­chę odwagi lub oszczęd­no­ści, zwal­niał się, zmie­niał pracę lub wyjeż­dżał za gra­nicę, opo­wia­da­jąc potem na prawo i lewo krew w żyłach mro­żące histo­rie o warun­kach pracy w Leovi­cie i kosmicz­nych wyma­ga­niach szefa.

Od lat pre­ze­sowi Bur­skiemu wró­żono upa­dek, prze­wi­dy­wano, że nie znaj­dzie kolej­nych chęt­nych do mor­der­czej pracy po dwa­na­ście godzin dzien­nie. Ale kry­zys, dobro­czyńca wszyst­kich pra­co­daw­ców, spra­wiał, że teczka z poda­niami pęcz­niała każ­dego dnia coraz bar­dziej. Pra­cow­nicy byli jak mrówki, jak ziarna pia­sku. Wystar­czyło się schy­lić, by się­gnąć dło­nią po kolejną garść. Przy­cho­dzili, odcho­dzili, a firma cały czas parła do przodu.

Tego dnia także, jesz­cze sporo przed czter­na­stą, wystro­jeni i zde­ner­wo­wani kan­dy­daci prze­cha­dzali się po kory­ta­rzu. Szefa jesz­cze nie było. Wyszedł w porze obia­do­wej i nie zadzwo­nił z infor­ma­cją, kiedy wróci. Maja bała się, że zapo­mniał o umó­wio­nych spo­tka­niach, ale nie mogła o to zapy­tać. Sprawa była zbyt błaha, a ona miała prawo dzwo­nić tylko w waż­nych. Czas innych dla pre­zesa nie miał war­to­ści. Zda­rzało się, że kan­dy­daci cze­kali całe godziny, aż Bur­ski znaj­dzie dla nich chwilę. Czę­sto robił to spe­cjal­nie, żeby od razu wska­zać nowym pra­cow­ni­kom wła­ściwe miej­sce w sze­regu.

Maja, pełna empa­tii, zapro­po­no­wała im kawę i zapro­siła do fir­mo­wego barku, ale żaden nie miał odwagi ruszyć się z miej­sca. Obser­wo­wali, jak sekre­tarka uwija się niczym w ukro­pie, żeby zdą­żyć przy­go­to­wać dzi­siej­szą kon­fe­ren­cję i zała­twić jak naj­wię­cej spraw przed powro­tem szefa, a w ich oczach była zazdrość i tęsk­nota za pracą, za sta­łym zaję­ciem porząd­ku­ją­cym sens dnia, dają­cym poczu­cie bez­pie­czeń­stwa i wła­snej war­to­ści. Spoj­rzała na nich ze współ­czu­ciem. Bez­ro­bo­cie to cięż­kie doświad­cze­nie, wie­działa coś o tym.

Jeden z męż­czyzn spra­wiał wra­że­nie szcze­gól­nie prze­ję­tego. Wysoki, szczu­pły, o jasnych szcze­rych oczach i tro­chę nie­śmia­łym uśmie­chu. Majka zer­k­nęła na przy­go­to­wane poda­nia. Poznała go na zdję­ciu. Nazy­wał się Adrian Zawadzki. Nale­żał do kate­go­rii dru­giej, miał małe dziecko oraz żonę w ciąży i, jak sam nie­opatrz­nie przy­znał w cza­sie wstęp­nej roz­mowy, otrzy­ma­nie tej pracy sta­no­wiło dla niego sprawę życia i śmierci. Krą­żył wokół biurka Majki, nie­cier­pli­wie zapla­ta­jąc palce.

– Czy to moż­liwe, że pan Bur­ski się spóźni? – zapy­tał w końcu, nie wytrzy­mu­jąc już chyba tego napię­cia, bo dawno minęła czter­na­sta, a oni, zgod­nie z wytycz­nymi pre­zesa, nie otrzy­mali żad­nej infor­ma­cji.

– Tak – odpo­wie­działa uprzej­mie Maja, jed­no­cze­śnie paku­jąc doku­menty do teczek szyb­kimi wyćwi­czo­nymi ruchami. – Cza­sem zatrzy­mują go jakieś nie­prze­wi­dziane ważne sprawy.

Hot dog na mie­ście, spo­tka­nie z kum­plem albo kolejna panienka do towa­rzy­stwa – pomy­ślała ze zło­ścią, ale nie dała tego po sobie poznać.

Męż­czy­zna skło­nił głowę z sza­cun­kiem.

– Rozu­miem – powie­dział. – W takiej dużej fir­mie pre­zes na pewno ma pełne ręce roboty. – Zro­bił kolejne okrą­że­nie i wró­cił. – Spie­szę się do żony – powie­dział cicho. – Została sama z syn­kiem, a nie może cho­dzić, bo druga ciąża jest zagro­żona. Tylko jak to wytłu­ma­czyć dwu­lat­kowi? – Uśmiech­nął się. – To wul­kan ener­gii.

– A kto się nią będzie opie­ko­wał, kiedy pan dosta­nie pracę? – zain­te­re­so­wała się Maja, zanim zdą­żyła przy­po­mnieć sobie, że szef zabro­nił spo­ufa­la­nia się z kan­dy­da­tami i prze­ka­zy­wa­nia im infor­ma­cji na temat przy­szłej pracy.

Męż­czy­zna roz­pro­mie­nił się i zła­pał dłońmi za blat biurka, pochy­la­jąc się w jej stronę.

– Myśli pani, że mam szansę? – zapy­tał, wpa­tru­jąc się w nią w napię­ciu. – Pro­szę odpo­wie­dzieć, to dla mnie naprawdę bar­dzo ważne.

– Nic nie mogę obie­cać – zde­ner­wo­wała się Maja, bo gdyby Bur­ski sły­szał tę roz­mowę, obciąłby jej pre­mię. – Zawsze szef decy­duje sam.

– Tak, rozu­miem. – Męż­czy­zna wes­tchnął i zaci­snął dło­nie. – Wie pani, jak ciężko o pracę, a Leovita zatrud­nia na umowę i płaci regu­lar­nie.

Zamilkł na chwilę, po czym powie­dział:

– W poprzed­niej fir­mie jeź­dzi­łem tirem, szef pła­cił mi, jak miał pie­nią­dze. Cza­sem nawet dwa mie­siące musia­łem cze­kać na wypłatę. A w domu małe dziecko. Teraz jest jesz­cze gorzej. Żona nie może pra­co­wać, a mój były szef prze­stał dzwo­nić ze zle­ce­niami. Zalega mi trzy wypłaty, więc się nie odzywa.

Wes­tchnął znowu i spoj­rzał jej w oczy.

– Muszę dostać tę pracę. Nie mamy już wcale pie­nię­dzy i poży­czy­li­śmy od wszyst­kich, któ­rzy mogli nam pomóc. Jeżeli tu się nie uda, będę musiał wyje­chać… – Odwró­cił wzrok. – I zosta­wić ich samych – dokoń­czył, a Majce ści­snęło się serce.

Poczuła ogromną sym­pa­tię do tego męż­czy­zny, który tak bar­dzo pra­gnął być ze swoją rodziną. W prze­ci­wień­stwie do wielu drani, któ­rzy mogliby, a nie chcą. Jed­nak wła­śnie ten jest ska­zany na klę­skę. Wie­działa, że stoi na prze­gra­nej pozy­cji. Bo o pogo­dze­niu pracy w fir­mie Leovita SA z życiem rodzin­nym nie było mowy.

Zasta­na­wiała się, czy powinna mu o tym powie­dzieć, ryzy­ku­jąc, że sama wyleci za zlek­ce­wa­że­nie pole­ce­nia szefa, ale nie zdą­żyła pod­jąć decy­zji. Leon Bur­ski wró­cił do biura.

***

Poja­wił się o wpół do trze­ciej, popro­sił kan­dy­da­tów do sie­bie i w pięć minut zała­twił sprawę. Wszy­scy pomyśl­nie prze­szli przez roz­mowę. Szczę­śliwi pobie­gli świę­to­wać suk­ces, nie­świa­domi jesz­cze tego, co ich czeka w naj­bliż­szym cza­sie, a Bur­ski poja­wił się w sekre­ta­ria­cie.

– Mate­riały na kon­fe­ren­cję gotowe? – zapy­tał pod­nie­sio­nym gło­sem.

Majka od razu się zde­ner­wo­wała, choć mate­riały, nad któ­rymi w ogrom­nym pośpie­chu pra­co­wała od rana, leżały pose­gre­go­wane i ład­nie spięte.

– Tak, panie pre­ze­sie – odpo­wie­działa.

– Wydruki dla kie­row­ni­ków?

– Spa­ko­wane w teczki. – Majka podała stos peł­nych doku­men­tów teczek.

Bur­ski wziął je od niej bez słowa.

– Dzwo­ni­łaś do praw­ni­ków? – zapy­tał.

– Tak, oczy­wi­ście, będą. – Majka lekko pobla­dła, lista spraw zała­twio­nych powoli zbli­żała się do końca i dobrze wie­działa, co nastąpi za chwilę.

– Pre­zen­ta­cja gotowa?

– Tak, sze­fie, zgrana na pen­drive’a.

Pre­zes zro­bił pauzę, na chwilę się odprę­żył i coś na kształt bar­dzo mgli­stego wyrazu zado­wo­le­nia poja­wiło się na jego twa­rzy.

– A jak tam sprawa tej cze­skiej sieci skle­pów? – zapy­tał troszkę łagod­niej. – Prze­sła­li­ście już naszą ofertę?

– Jesz­cze nie, dopiero dzi­siaj zna­la­złam tłu­ma­cza. Czesi chcą to mieć w swoim języku. Będzie gotowe na jutro.

– Jak to na jutro? – naje­żył się Bur­ski. Bar­dzo nie lubił tego sfor­mu­ło­wa­nia i Majka o tym wie­działa.

– Szyb­ciej się nie da – dolała oliwy do ognia, wypo­wia­da­jąc kolejne znie­na­wi­dzone przez pre­zesa zda­nie.

– Wszystko można! – ryk­nął na pół firmy. – Jeśli się tylko chce. Sam pra­co­wać nie mogę, potrze­buję zespołu. A tu jak zwy­kle fuszerka. Zosta­wiam was na chwilę samych i już nic nie­za­ła­twione. Nie chcę sły­szeć żad­nych wymó­wek, oferta ma być wysłana dzi­siaj.

Spoj­rzał na stos papie­rów.

– To też, mam nadzieję, w końcu znik­nie z tego biurka. Chciał­bym choć raz zoba­czyć efekty two­jej pracy.

Maja zagry­zła wargi do krwi.

– Oczy­wi­ście, panie pre­ze­sie.

Bur­ski wyszedł z firmy i znów nie powie­dział, na jak długo. Majka wysłała sygnał do księ­go­wo­ści, że bossa nie ma, po czym przy­spie­szyła i tak już sza­leń­cze tempo pracy.

Dopiero po godzi­nie zła­pała tłu­ma­cza języka cze­skiego, który zgo­dził się do wie­czora opra­co­wać trzy­dzie­sto­stro­ni­cowy fol­der. W zna­jo­mej dru­karni ubła­gała natych­mia­stowy skład i druk na wie­czor­nej zmia­nie. Potem kurier, też nawy­kły do nie­ty­po­wych zle­ceń firmy, zgo­dził się ode­brać gotowy pro­dukt z dru­karni i wysłać do adre­sata. Cała ope­ra­cja była bar­dzo kar­ko­łomna. W tym wymu­szo­nym pla­nie dzia­ła­nia nie było czasu na spraw­dze­nie cze­go­kol­wiek, na zasta­no­wie­nie się ani poprawki, a jed­nak odpo­wie­dzial­ność pełna. Jeżeli gdzie­kol­wiek wkrad­nie się błąd, Majka odpo­wie za niego jako pierw­sza.

Wes­tchnęła tylko i potarła czoło dło­nią, w brzu­chu jej zabur­czało, ale nie mogła sobie teraz pozwo­lić na prze­rwę. Się­gnęła po kolejną kartkę. Rekla­ma­cja z sieci super­mar­ke­tów z powodu spóź­nio­nej dostawy. Sprawa bar­dzo skom­pli­ko­wana, wyma­gała umie­jęt­no­ści media­cji, wyko­na­nia licz­nych tele­fo­nów, zaj­mie przy­naj­mniej dwie godziny. A kartka jest taka cienka, jej zała­twie­nie zmniej­szy stos zale­d­wie o mili­metr. Wło­żyła ją pod spód i wzięła do ręki kolejną. Ubez­pie­cze­nie fir­mo­wych samo­cho­dów.

Do księ­go­wo­ści – posta­no­wiła, odkła­da­jąc do spe­cjal­nego pojem­nika. To przy­naj­mniej poszło szybko.

Następna kartka – wypo­wie­dze­nie dla dotych­cza­so­wego dostawcy jabłek. Wid­niał na nim dopi­sek szefa: „Zanim wyślesz, znajdź tań­szego”. Łatwo napi­sać, trud­niej wyko­nać. Ostatni dostawca prze­kli­nał firmę Leovita przy każ­dej oka­zji i we wszyst­kich trzech języ­kach, w jakich znał brzyd­kie wyrazy. Twier­dził, że jest zmu­szony do sprze­da­wa­nia towaru znacz­nie poni­żej kosz­tów pro­duk­cji. Majka dosko­nale zda­wała sobie sprawę, że mówił prawdę.

Tego też nie miała ochoty zała­twiać, ale dal­sze cho­wa­nie głowy w pia­sek było bez sensu. Otwo­rzyła lap­top i roz­po­częła poszu­ki­wa­nia naiw­nego, który, zma­miony obiet­nicą sta­łego odbioru, zgo­dzi się na zło­dziej­ską cenę, pro­po­no­waną przez Bur­skiego.

„Masz to, na co godzisz się” – wró­ciły do niej słowa pio­senki.

Co za durny tekst – pomy­ślała. – Nikt nie pyta mnie o zgodę. I nie mam żad­nego wyboru.

Ści­śnięta mię­dzy dwoma pre­ze­sami jak nadzie­nie w nale­śniku, jed­nemu pró­bo­wała dogo­dzić w domu, dru­giemu w pracy i mimo że sta­rała się mak­sy­mal­nie, ani w jed­nym, ani w dru­gim przy­padku nic nie wycho­dziło tak, jak powinno.

Sku­piła myśli na pracy. Wyglą­dało na to, że nie ma szans, by skoń­czyć dzi­siaj przed dwu­dzie­stą. Na pewno uda się na chwilę wysko­czyć, by ode­brać Krzy­sia z przed­szkola i zapro­wa­dzić do domu, ale co dalej? Jeżeli nie pojawi się na kon­fe­ren­cji, pre­zes zwolni ją bez chwili zasta­no­wie­nia. Była już dosta­tecz­nie czę­sto świad­kiem takich sytu­acji, by wie­dzieć, że jej obawy są praw­dziwe. Tylko co zro­bić z Krzy­siem?

Wycią­gnęła komórkę i nie bacząc na to, że upły­wają jej wła­śnie bar­dzo cenne minuty prze­zna­czone na zała­twia­nie spraw, z któ­rych zosta­nie za chwilę roz­li­czona, zadzwo­niła do mamy.

– Cześć, kochana, dobrze, że dzwo­nisz. – Ste­fa­nia Boro­wiec mówiła gło­sem tak cie­płym, że Majce łzy sta­nęły pod powie­kami. Ostat­nio wystar­czył byle powód i już pła­kała. – Co sły­chać? Jak tam Krzyś? Zdrowy? – pytała mama.

– Tak, ale mam pro­blem – od razu prze­szła do rze­czy. – Muszę wró­cić do pracy, a nie mam z kim zosta­wić Krzy­sia. Nie dała­byś rady przy­je­chać? – zapy­tała z nadzieją.

– Dzi­siaj nie ma szans. Twoja sio­stra ma jakieś spo­tka­nie i muszę zostać z dzie­cia­kami, ale nie przej­muj się tak bar­dzo. Adam z pew­no­ścią coś wymy­śli, w końcu sam jest wła­snym sze­fem, może się wcze­śniej wypu­ścić z pracy. – Mama roze­śmiała się z wła­snego dow­cipu, nie mając poję­cia, jaką przy­krość spra­wia córce.

– Też mają dzi­siaj jakieś spo­tka­nie wie­czo­rem – odpo­wie­działa Majka, siląc się na spo­kój i bez­tro­skę. Nie była w sta­nie powie­dzieć mamie całej prawdy.

– A ta wasza Kinga? Dla­czego ona ma piątki wolne? Wspo­mnisz moje słowa, nie podoba mi się ta dziew­czyna. Co to za porządki, żeby opie­kunka do tego stop­nia sta­wiała warunki? Zadzwoń do niej.

Majka się nie ode­zwała, dobrze wie­działa, że Kinga nawet nie odbie­rze tele­fonu.

– Czyli ty nie możesz na pewno? – upew­niła się, mając jesz­cze słabo tlącą się nadzieję, że może jed­nak mama coś wymy­śli.

– Abso­lut­nie nie. – Ste­fa­nia odpo­wie­działa sta­now­czo. – Ale Adam z pew­no­ścią ci pomoże, przy jego moż­li­wo­ściach taki pro­blem to pestka.

Majka miała co do tego sporo wąt­pli­wo­ści, ale zacho­wała je dla sie­bie.

– Gdy­by­ście się pobrali – kon­ty­nu­owała mama. – Mogła­byś w ogóle zre­zy­gno­wać z pracy. Adam prze­cież świet­nie zara­bia. Wszyst­kie wasze pro­blemy same by się roz­wią­zały.

– Pa, mamo – prze­rwała jej Maja. – Muszę koń­czyć, jestem w biu­rze. – Roz­łą­czyła się ze ści­śnię­tym gar­dłem, nie dając mamie szansy na odpo­wiedź.

Nie miała siły tłu­ma­czyć, że o ślu­bie marzy od pię­ciu lat, ale stra­ciła już nadzieję na oświad­czyny. Adam wpro­wa­dził się do niej, choć na­dal miał wła­sne miesz­ka­nie i oddzielne konto w banku. Uro­dził im się synek, żyli wła­ści­wie razem, ale o mał­żeń­stwie ni­gdy nie było mowy, mimo że wiele razy pró­bo­wała deli­kat­nie poru­szyć ten temat. Ni­gdy też nie usły­szała wyraź­nej dekla­ra­cji, wyzna­nia miło­ści.

Nie roz­ma­wiali o przy­szło­ści. Na początku sądziła, że to stan przej­ściowy, teraz powoli docie­rało do niej, że lepiej już nie będzie. Lep­sze jutro już było, jak mówi przy­sło­wie, a per­spek­tywy na przy­szłość ryso­wały się raczej w ciem­nych niż jasnych bar­wach. Adam wymy­kał się jej z rąk z każ­dym dniem coraz bar­dziej.

Cenne minuty upły­wały, nie­za­ła­twione sprawy służ­bowe cze­kały, a Majka, nie­zdolna do żad­nych dzia­łań, myślała. Pró­bo­wała zro­zu­mieć, w któ­rym miej­scu popeł­niła błąd. Dla­czego nie jest szczę­śliwą żoną męż­czy­zny swo­ich marzeń, jak gło­sił ofi­cjalny komu­ni­kat i jak sama do tej pory zwy­kła uwa­żać, a zale­d­wie uza­leż­nioną finan­sowo, samotną w grun­cie rze­czy matką, która musi wal­czyć, by ojciec jej dziecka zechciał spę­dzić z nim wie­czór?

Zro­biła dokładny prze­gląd pię­cio­let­niej zna­jo­mo­ści, ale żad­nego błędu po swo­jej stro­nie nie zna­la­zła.

Może nie jest tak źle? – pomy­ślała w nagłym przy­pły­wie opty­mi­zmu. – A jeśli to tylko chwi­lowy kry­zys?

Jej wyobraź­nia była szybka. Od obrazu roz­bi­tego związku prze­ga­lo­po­wała momen­tal­nie do widoku roman­tycz­nego ślub­nego orszaku, w któ­rym za cud­nie ubraną panną młodą szedł dumny Krzyś, trzy­ma­jąc koniec dłu­ga­śnego welonu. Chło­piec był uśmiech­nięty, wypro­sto­wany i śmiało patrzył w oczy tłum­nie zgro­ma­dzo­nych gości. Tu wyobraź­nia Majki zacięła się nieco, bo wyge­ne­ro­wany obraz tak bar­dzo odbie­gał od rze­czy­wi­sto­ści.

Miłe wizje pod­nio­sły ją jed­nak tro­chę na duchu i w zde­cy­do­wa­nie lep­szym nastroju wybrała numer Adama.

– Nie mogę teraz roz­ma­wiać, oddzwo­nię – usły­szała, zanim zdą­żyła powie­dzieć choćby słowo i w słu­chawce roz­legł się cią­gły sygnał.

Wybrała numer jesz­cze raz.

– Adam – ode­zwała się od razu. – To bar­dzo pilna sprawa. Nie mam z kim zosta­wić Krzy­sia od sie­dem­na­stej. Pomóż mi.

W słu­chawce usły­szała wyraźne wes­tchnie­nie. Chyba znie­cier­pli­wie­nia.

– Czy to mój pro­blem? – zapy­tał Adam oschle. – Jestem zajęty.

Majka cof­nęła się pod ścianę, teraz to ona spra­wiała wra­że­nie, jakby ktoś mocno ją ude­rzył. Jak można ode­zwać się w ten spo­sób do osoby, z którą dopiero co spę­dziło się noc, łącząc się tak bli­sko, jak tylko może dwoje ludzi?

Wzięła głę­boki oddech i posta­no­wiła skoń­czyć z nie­do­mó­wie­niami i stra­chem przed kłót­nią. Miała już ser­decz­nie dość ustę­po­wa­nia mu na każ­dym kroku.

– To prze­cież także twoje dziecko! – krzyk­nęła.

Po dru­giej stro­nie zapa­no­wała cisza. Mogła sobie dosko­nale wyobra­zić zde­gu­sto­waną minę Adama.

– Majka – rzekł spo­koj­nie po chwili mil­cze­nia. – Powiem ci szcze­rze, choć nie chcia­łem tego robić przez tele­fon. Jestem zmę­czony. To nasze wspólne życie to od początku nie były moje kli­maty. Wytrzy­ma­łem długo, pięć lat, jak na razie to mój życiowy rekord. Krzyś to fajne dziecko, ale dłu­żej już nie mogę. Pro­po­nuję małą pauzę.

– Zwa­rio­wa­łeś?! Jaką pauzę?! – krzy­czała Majka, któ­rej puściły wszel­kie hamulce. – A co ja mam z dziec­kiem zro­bić? – zapy­tała. – Zawie­sić na ten czas na haku i odwie­sić, jak skoń­czysz pauzę? Sama nie dam sobie z tym wszyst­kim rady. Nie można zro­bić pauzy od życia, jeśli ma się dziecko.

– Pro­wo­ku­jesz mnie nie­po­trzeb­nie do mówie­nia rze­czy przy­krych – usły­szała spo­kojny głos Adama. – To ty masz dziecko, ja nie pla­no­wa­łem potom­stwa.

– Ale to tobie, do jasnej cho­lery, pękło zabez­pie­cze­nie! – Majce wyrwały się słowa, za które poczuła pogardę do samej sie­bie. Spro­wa­dza­nie poczę­cia jej cudow­nego synka do pro­za­icz­nej wpadki wydało jej się obrzy­dliwe. Jed­nak taka była prawda. Wpa­dli za pierw­szym razem, sza­mo­cząc się w pośpie­chu w hote­lo­wym pokoju, dzie­sięć minut przed roz­po­czę­ciem kon­fe­ren­cji. Pośpiech stał się przy­czyną awa­rii. Jak bar­dzo głu­pia i wstrętna była ta histo­ria, uświa­do­miła sobie dopiero w tym momen­cie. Wtedy myślała, że spo­tkała miłość swo­jego życia, że uczest­ni­czy w spon­ta­nicz­nym pory­wie serc, wyjąt­ko­wym i bar­dzo roman­tycz­nym.

Nie mogła zła­pać odde­chu, a tym bar­dziej powie­dzieć cze­goś odpo­wied­niego.

– Ta roz­mowa nie ma sensu – wyko­rzy­stał jej mil­cze­nie Adam. – Nie dzwoń na razie. Ode­zwę się, jak sobie to wszystko upo­rząd­kuję. – Cią­gły sygnał w słu­chawce uświa­do­mił jej, że połą­cze­nie zostało zerwane.

Majka wpa­try­wała się bez­rad­nie w ekran komórki. Zadzwo­niła jesz­cze raz. Tak łatwo drań się nie wywi­nie.

Nie odbie­rał.

Majka wzięła głę­boki oddech.

Nagle komórka zasy­gna­li­zo­wała wia­do­mość. Porwała ją z nadzieją, że Adam prze­pra­sza za głu­pie słowa, ale to był tylko sygnał od ochrony, że pre­zes Bur­ski poja­wił się na hory­zon­cie.

Nie mogła już wię­cej tele­fo­no­wać, co gor­sza, koniecz­nie musiała się uspo­koić. Roz­pę­dzone myśli gnały jej wyobraź­nię na wszyst­kie strony. Strach chwy­cił ją za gar­dło i już miał je ści­snąć, ale Maja posta­no­wiła się nie pod­da­wać. Ta roz­mowa była tak absur­dalna, że zde­cy­do­wała się nie trak­to­wać jej poważ­nie.

Adam nie był wzo­ro­wym cie­płym ojcem, to prawda. Nie był też part­ne­rem, o jakim marzą kobiety, przy­naj­mniej na drugi rzut oka, bo na pierw­szy wyda­wał się abso­lut­nym ide­ałem. Jed­nak nie był rów­nież skoń­czo­nym dra­niem, kochał prze­cież Krzy­sia, choć ni­gdy tego wprost nie powie­dział.

Pre­zes Bur­ski zama­szy­stym kro­kiem wszedł do sekre­ta­riatu, obrzu­ca­jąc jego wnę­trze kry­tycz­nym wzro­kiem, więc Maja wró­ciła natych­miast do rze­czy­wi­sto­ści. W sza­lo­nym pośpie­chu zabrała się do pracy, pró­bu­jąc wyko­nać kilka rze­czy naraz. Zała­twiała kolejne sprawy, tele­fo­no­wała, gdzie trzeba, była uprzejma, cier­pliwa i sta­now­cza. Nego­cjo­wała warunki, uspo­ka­jała zde­ner­wo­wa­nych pra­cow­ni­ków i łago­dziła sytu­acje zapalne. Ukła­dała ter­miny spo­tkań, parzyła kawę, uśmie­chała się do pre­zesa i jego gości. Ale żołą­dek cały czas skrę­cał jej się ze stra­chu i stresu.

Ani się obej­rzała, jak zegar wybił sie­dem­na­stą. Trzeba było pędzić po Krzy­sia. Wstała od biurka i momen­tal­nie zakrę­ciło jej się w gło­wie. Nic nie jadła od rana, nie miała ani chwili prze­rwy. Na mięk­kich nogach pode­szła do gabi­netu szefa.

– Panie pre­ze­sie, wycho­dzę na chwilę… – zaczęła jak co dzień i jak zwy­kle napo­tkała pełen nagany wzrok prze­ło­żo­nego, jakby fakt, że po dzie­się­ciu godzi­nach inten­syw­nej pracy opusz­cza biuro, był zbrod­nią naj­wyż­szej kate­go­rii – …i zaraz wrócę – dokoń­czyła odru­chowo, choć tak naprawdę chciała go popro­sić o zwol­nie­nie z dzi­siej­szej kon­fe­ren­cji. Wszystko było przy­go­to­wane, ktoś mógł ją prze­cież zastą­pić ten jeden raz. Ni­gdy się nie zwal­niała. Nie korzy­stała z prawa do opieki nad cho­rym dziec­kiem, a do pracy wró­ciła mie­siąc po poro­dzie, łamiąc wszyst­kie prze­pisy, bo pre­zes wyraź­nie dał jej do zro­zu­mie­nia, że w prze­ciw­nym razie zwolni ją natych­miast, jak tylko znaj­dzie odpo­wiedni kru­czek prawny. Teo­re­tycz­nie była więc na urlo­pie macie­rzyń­skim, a prak­tycz­nie po kilka godzin w pracy, po czym do domu brała to, czego w biu­rze nie zdą­żyła zro­bić. Nie­raz się zasta­na­wiała, jak mogła to wszystko udźwi­gnąć. A do tego musiała być zadbana i wyglą­dać pro­mien­nie dla Adama.

Spoj­rzała jesz­cze raz na pre­zesa. Ze zmarsz­czo­nym czo­łem pochy­lał się nad przy­go­to­wa­nym przez nią kon­spek­tem kon­fe­ren­cji. Spra­wiał wra­że­nie, jakby był nie wia­domo jak zapra­co­wany, a prze­cież wszystko zro­biono już za niego.

Dzie­liło ich zale­d­wie kilka metrów. A miała wra­że­nie, jakby to były setki mil. Nie było nawet sensu pró­bo­wać się poro­zu­mieć. Leon Bur­ski dawno już stra­cił kon­takt z real­nym życiem i jego codzien­nymi tro­skami. Zamoż­ność bar­dzo dystan­suje od rze­czy­wi­sto­ści.

Odwró­ciła się i wyszła, a Bur­ski nawet na nią nie spoj­rzał. Bie­gnąc do przed­szkola, ana­li­zo­wała swoją sytu­ację. Zwią­zek z Ada­mem, rela­cje w pracy, macie­rzyń­stwo – wszystko to ryso­wało się w dziw­nie nie­we­so­łych bar­wach.

Zatrzy­mała się i zaczerp­nęła mocno powie­trza w ści­śnięte stre­sem płuca.

To nie­prawda – chwy­ciła się tej ostat­niej roz­pacz­li­wej nadziei, że może źle inter­pre­tuje fakty. – Nie jestem nie­szczę­śliwa. Wręcz prze­ciw­nie, wielu mi zazdro­ści. Jestem kobietą suk­cesu, miesz­kam ze wspa­nia­łym męż­czy­zną, mam świetną pracę, piękne miesz­ka­nie i zdro­wego, grzecz­nego synka.

I tego się trzy­majmy – pod­su­mo­wała.

Pod­nio­sła głowę i pobie­gła dalej.

Pięt­na­ście po pią­tej wpa­dła jak burza do przed­szkola. Na jej widok z szatni wyszła wycho­waw­czyni. W zapię­tym po szyję płasz­czu cze­kała gotowa do wyj­ścia i wyglą­dała na bar­dzo zde­ner­wo­waną. Obok niej na ławeczce sie­dział sku­lony Krzyś. Wystra­szony zer­kał to na swoją panią, to na mamę. Ale tym razem obyło się bez zwy­kłej awan­tury. Wycho­waw­czyni za bar­dzo się spie­szyła. Powie­działa tylko „do widze­nia” i bez słowa komen­ta­rza opu­ściła szat­nię.

Krzyś wstał, wło­żył małą cie­płą dłoń w rękę swo­jej mamy, spoj­rzał ufnie i zadał pozor­nie nie­winne pyta­nie, od któ­rego Majce zro­biło się słabo.

– Pój­dziemy dziś na plac zabaw? Chłopcy się tam umó­wili.

Majka nie zno­siła tego wzroku. Nie mogła nawet nakrzy­czeć na dziecko, które tak grzecz­nie prosi. Poza tym ten ton budził w niej nie­okre­ślone wyrzuty sumie­nia, choć doprawdy było ono czy­ste. Nie spie­szyła się prze­cież do spa ani na plotki, tylko do pracy.

Nic nie odpo­wie­działa, szarp­nęła Krzy­sia lekko i pocią­gnęła w stronę drzwi, ale on już wie­dział. Znowu opu­ścił ramiona i pochy­lił głowę, jak jakaś sie­rota, a prze­cież jego rodzice byli tak wzor­cowi, że mogliby śmiało wystę­po­wać w rekla­mie płat­ków śnia­da­nio­wych.

W rzad­kich chwi­lach, kiedy Adam odpro­wa­dzał go do przed­szkola, wzbu­dzał tam więk­szą sen­sa­cję niż nie­je­den cele­bryta. Przy­stojny, zawsze świet­nie ubrany, z ema­nu­jącą na wszyst­kie strony pew­no­ścią sie­bie żar­to­wał i z każ­dym bez trudu nawią­zy­wał kon­takt. Wycho­waw­czy­nie roz­pły­wały się w uśmie­chach, a inne mamy mniej lub bar­dziej dys­kret­nie zarzu­cały sieć swo­ich uro­ków.

Krzyś w niczym nie przy­po­mi­nał ojca. Był nie­śmiały, wiecz­nie wystra­szony i nad wiek poważny. Patrząc na niego, można było odnieść wra­że­nie, że jest dziec­kiem z pato­lo­gicz­nej rodziny.

Majka wpa­dła na klatkę scho­dową i cały czas cią­gnąc opie­ra­jące się lekko dziecko, wbie­gła na dru­gie pię­tro. Było już późno. Powinna jak naj­szyb­ciej wró­cić, a wciąż nie miała pomy­słu, jak zor­ga­ni­zo­wać opiekę nad chłop­cem. Pod­świa­do­mie spo­dzie­wała się, że Adam będzie cze­kał w miesz­ka­niu. Kto wie, może nawet z jakąś miłą nie­spo­dzianką? Prze­cież jej tak samej nie zostawi.

Otwo­rzyła drzwi. Zdjęła buty w przed­po­koju i weszła do salonu. Miała nie­ja­sne wra­że­nie, że coś jest nie w porządku, ale nie umiała go spre­cy­zo­wać. Jedyne, co zauwa­żyła, to ewi­dentny brak Adama.

Gnana reszt­kami gasną­cej nadziei otwo­rzyła drzwi sypialni. I nagle sta­nęła jak wmu­ro­wana. Zro­zu­miała, co się stało. Szafka nocna po stro­nie Adama była pusta, uchy­lone drzwi szafy uka­zy­wały nagie wie­szaki.

Zabrał swoje rze­czy – dotarło do niej i aż się osu­nęła na pod­łogę. Krzyś przy­cup­nął po dru­giej stro­nie i zaczął obgry­zać paznok­cie. Majka w szoku wpa­try­wała się w pustą szafę, a w jej gło­wie wiro­wały setki myśli. Opusz­czone dziecko, kre­dyt na miesz­ka­nie, samot­ność, klę­ska, roz­pacz…

Przy roz­pa­czy zastał ją tele­fon od szefa. Chciał wie­dzieć, co Majka sobie wyobraża, po czym zagro­ził, że jeżeli natych­miast nie podej­mie prze­rwa­nych obo­wiąz­ków, może nie wra­cać już wcale. Maja się prze­ra­ziła. Nie mogła teraz stra­cić pracy. Spoj­rzała na synka, sie­dział na pod­ło­dze nie­ru­chomo.

To takie grzeczne dziecko – pomy­ślała. – Chwilę wytrzyma samo.

Pobie­gła do salonu i włą­czyła kanał z baj­kami. Ogłu­sza­jący dźwięk wrzesz­czą­cych na sie­bie boha­te­rów popu­lar­nej kre­skówki wypeł­nił pokój. Majka usa­dziła Krzy­sia na pod­ło­dze, poło­żyła mu poduszkę pod plecy i szybko przy­nio­sła z kuchni worek chru­pek kuku­ry­dzia­nych i dwie kanapki z nutellą. Na nic wię­cej nie miała czasu.

– Synku, siedź tu grzecz­nie i ni­gdzie się nie ruszaj – powie­działa. – Ja zaraz wrócę. Muszę tylko na chwi­leczkę podejść jesz­cze do pracy.

Krzyś kiw­nął głową nie­uważ­nie, wpa­trzony w miga­jący histe­rycz­nie kolo­rowy obraz.

– Nikomu nie otwie­raj! – krzyk­nęła jesz­cze Majka i, zamknąw­szy sta­ran­nie drzwi, pobie­gła. Oszo­ło­miona i pół­przy­tomna pró­bo­wała ogar­nąć całą sytu­ację, ale nie miała szans, by zebrać myśli. Po pię­ciu minu­tach była już w biu­rze. Była spa­ra­li­żo­wana stra­chem o dziecko, ale nikt nie zwró­cił na to uwagi. W fir­mie trwał wielki dzień.

Szef świę­to­wał. Akcje na gieł­dzie poszły w górę. Choć wyniki sprze­daży pro­duk­tów pozo­sta­wały wciąż takie same, akcje od roku regu­lar­nie zwyż­ko­wały i cie­szyły się nie­słab­ną­cym powo­dze­niem. Każ­dego tygo­dnia nowi nabywcy doko­ny­wali zaku­pów, które pod­no­siły coraz wyżej nie­bie­ską kre­skę na sche­ma­cie obra­zu­ją­cym wzrost cen akcji.

Może ktoś o bar­dziej prze­ni­kli­wym umy­śle lub lep­szych dorad­cach zacząłby się dzi­wić z tego powodu, ana­li­zo­wać przy­czyny tego tajem­ni­czego popytu. Ale pre­zes Bur­ski, oto­czony gro­madą sła­bych pochleb­ców, przez dwie godziny z bło­gim wyra­zem twa­rzy słu­chał kolej­nych pochwal­nych prze­mó­wień, w któ­rych kie­row­nicy dzia­łów prze­ko­ny­wali go, że to natu­ralna i w pełni zro­zu­miała kon­se­kwen­cja jego mistrzow­skiego zarzą­dza­nia firmą.

Leon Bur­ski był inte­li­gentny, kiedy trzeba – prze­bie­gły, cza­sem wręcz genial­nie prze­ni­kliwy, ale jego słabą stroną była bar­dzo niska odpor­ność na pochleb­stwa. Pła­wił się w ich słod­kim smaku, zatra­ca­jąc wro­dzoną czuj­ność i przyj­mu­jąc wymy­ślone przez pra­cow­ni­ków pochwały za prawdę.

***

Była ósma wie­czo­rem, kiedy Majka, sko­nana jak wyrob­nik, wyszła wresz­cie z biura. Pre­zes jesz­cze został z kil­koma człon­kami rady nad­zor­czej i nie wyglą­dał na zado­wo­lo­nego, że sekre­tarka, zamiast zostać z nimi, by pośmiać się z dow­ci­pów lub poroz­ma­wiać o niczym, idzie do domu.

Na biurku zosta­wiła potężną stertę spraw do zała­twie­nia. Zale­głych, dzi­siej­szych i tych, które były owo­cem kon­fe­ren­cji. Żeby temu wszyst­kiemu podo­łać, musia­łaby w ogóle nie wycho­dzić z pracy.

Bie­gła chod­ni­kiem, a strach ści­nał jej umysł. O siód­mej ostatni raz dzwo­niła do Adama. Wciąż nie odbie­rał. Szansa, że wró­cił do domu i zajął się syn­kiem, była nie­wielka. Usłużna wyobraź­nia Majki zdą­żyła już wypro­du­ko­wać milion ponu­rych sce­na­riu­szy. Wszyst­kie rodzaje wypad­ków, zagro­że­nia z zewnątrz, pło­nące domy, wła­ma­nia i nie­spo­dzie­wane cho­roby prze­wi­jały się w jej myślach na prze­mian z obra­zami Adama, który dzwoni do synka, dowia­duje się, że chłop­czyk jest sam, po czym pędzi na pomoc. Opie­kuje się Krzy­siem, daje mu kola­cję, kąpie i usy­pia. Potem porząd­kuje kuch­nię, przy­rzą­dza pyszną sałatę, otwiera wino i czeka na nią.

Dobie­gła pod blok. Z tru­dem tra­fia­jąc klu­czem do zamka, otwo­rzyła drzwi wej­ściowe. Jesz­cze tylko kilka susów, któ­rymi bły­ska­wicz­nie poko­nała schody i słaba z powodu skry­wa­nej nadziei, stra­chu i napię­cia, weszła do miesz­ka­nia. Prawda dała się zauwa­żyć natych­miast.

Tele­wi­zor na­dal był włą­czony. Wyde­kol­to­wana i agre­syw­nie poma­lo­wana postać z kre­skówki uwo­dziła swego prze­ło­żo­nego.

Samo życie – pomy­ślała Majka i wyłą­czyła bajkę, o ile tę pro­duk­cję można tak nazwać.

Krzyś leżał na pod­ło­dze. Na jego buzi wyraź­nie zna­czyły się ślady po kanapce z nutellą, ale także, nie­stety, łez. W brud­nym ubranku, sku­lony z zimna, spał na poduszce.

Po Ada­mie nie było nawet śladu. Maja usia­dła obok synka i uświa­do­miła sobie całą powagę sytu­acji. Nie­moż­liwe stało się prawdą. Została sama. A nawet gorzej.

Nie sama, tylko z małym dziec­kiem i dużym kre­dy­tem. Poło­żyła się na pod­ło­dze obok synka, przy­tu­liła go mocno i przy­kryła połą swo­jego płasz­cza. Przy­mknęła oczy. Były cał­kiem suche, szok spo­wo­do­wał, że kana­liki łzowe zasty­gły w prze­ra­że­niu.

Zasnęła, zanim zdą­żyła pomy­śleć cokol­wiek.

Rozdział 2

Ban­kiet dobie­gał końca. Adam Jawo­rek, czu­jąc w gło­wie lekki przy­jemny szum, odsta­wił kie­li­szek. Zawsze wie­dział, kiedy koń­czyć, i to było jego siłą. Był roz­luź­niony i w szam­pań­skim humo­rze. Wresz­cie zdjął z ple­ców balast, który w ostat­nich mie­sią­cach cią­żył mu doprawdy ponad miarę.

Za nim była skoń­czona histo­ria, z któ­rej po stro­nie zysków zapi­sał sobie pięć lat kom­fortu w postaci dobrego seksu, smacz­nego jedze­nia, wygody, zor­ga­ni­zo­wa­nych week­en­dów oraz próbki życia rodzin­nego, którą pobrał za darmo, a teraz zamie­rzał wyko­rzy­stać w prak­tyce.

– Nad czym tak dumasz, zwy­cięzco? – Naj­lep­szy przy­ja­ciel Adama pod­szedł i pokle­pał go po łopatce. – Gra­tu­luję kon­traktu, roboty będzie na dwa lata i pre­mie też pew­nie nie­małe.

– Jak zawsze. – Adam obrzu­cił salę dum­nym spoj­rze­niem. Pra­cow­nicy zebrani na kola­cji posi­lali się z zado­wo­le­niem. Pod­pi­sany przez szefa kon­trakt ozna­czał dla wszyst­kich dwa lata pew­nej pracy, pre­mie i moż­li­wo­ści dobrze płat­nych nad­go­dzin. Mimo zmę­cze­nia wszy­scy byli w dobrych humo­rach, zwłasz­cza że jedze­nie było bar­dziej niż smaczne. Adam szarp­nął się dzi­siaj i zafun­do­wał im poczę­stu­nek z wyż­szej półki.

– To o czym tak myślisz? – powtó­rzył pyta­nie Jacek, patrząc na przy­ja­ciela. Znali się jesz­cze z tech­ni­kum i byli rzad­kim przy­kła­dem przy­jaźni, która prze­trwała zarówno począt­kowe trud­no­ści firmy, jak i jej suk­ces finan­sowy.

– Mam dzi­siaj dobry dzień. Zawo­dowo i pry­wat­nie. – Adam uśmiech­nął się sze­roko.

– Co się stało?

– Doj­rza­łem do życio­wej decy­zji.

– Jakiej?

– Żenię się.

– Naprawdę? – Jacek, uno­sząc do ust kanapkę, zamarł w poło­wie gestu. – Z Majką? – ucie­szył się, bo bar­dzo lubił dziew­czynę przy­ja­ciela.

Adam się skrzy­wił.

– No coś ty, nie z Majką – powie­dział, jakby to było oczy­wi­ste.

– Jak to nie? – zdzi­wił się Jacek. – Nic nie mówi­łeś, że są jakieś zmiany, jesz­cze w sobotę byli­ście prze­cież razem.

– Byli­śmy, byli­śmy – nie­cier­pli­wie powtó­rzył Adam. – I co z tego?

Jacek krę­cił głową z nie­do­wie­rza­niem. Nic nie rozu­miał. Lubił Majkę i jak wszy­scy podzi­wiał ją za to, że na tak długo zdo­łała zatrzy­mać ska­czą­cego z kwiatka na kwia­tek pre­zesa. Ich zwią­zek wyglą­dał na szczę­śliwy i sta­bilny. Mieli też dziecko. Jacek był ojcem chrzest­nym Krzy­sia i żywił do chłopca szczere przy­wią­za­nie.

– Majka to zamknięty temat – ode­zwał się w końcu Adam. – Sytu­acja już od jakie­goś czasu była męcząca, ale trzeba spra­wie­dli­wie przy­znać, że wiele tej dziew­czy­nie zawdzię­czam. To dzięki niej poczu­łem, że mógł­bym zało­żyć rodzinę. Ale wiesz, nie taką byle jaką, tylko porządną, zbu­do­waną na solid­nych pod­sta­wach, jak dzi­siej­szy kon­trakt. Wszystko w naj­lep­szym gatunku.

– Ale dla­czego nie z Mają? – upie­rał się Jacek, czu­jąc, że tę miłą dziew­czynę spo­tka za chwilę jakaś straszna i nie­za­słu­żona krzywda. – Prze­cież ona jest naprawdę w porządku pod każ­dym wzglę­dem.

– Tak, ale nie nadaje się na żonę ani matkę mojego syna – odpo­wie­dział mu sta­now­czo Adam.

– Nie no, trzy­maj­cie mnie! Co ty dzi­siaj piłeś? – Jacek zde­ner­wo­wał się na dobre. – Prze­cież ona już jest matką two­jego syna!

– Jaką matką, co ty ple­ciesz? – Adam był szcze­rze obu­rzony. – Wpa­dli­śmy w hote­lo­wym pokoju tylko dla­tego, że spie­szy­łem się tak bar­dzo, że pękła mi gumka, bo zaha­czy­łem ją paznok­ciem. Pozna­łem Majkę rano na śnia­da­niu, a po połu­dniu już była w moim łóżku, a w zasa­dzie na pod­ło­dze. Co mam o niej myśleć? Kto wie, z kim będzie jutro czy za rok?

– Nie pleć, Majka nie jest taka.

– A jaka? – unie­sione brwi Adama pod­je­chały pod samo czoło. – Znasz ją? Prze­cież nie byłem pierw­szy… Miał­bym żyć ze świa­do­mo­ścią, że moją żonę obra­cał, kto chciał?

Jacek wes­tchnął, roz­mowa była absur­dalna.

– Jesteś nie­spra­wie­dliwy – powie­dział sta­now­czo. – Nie wiem, czy Majka była z kimś wcze­śniej zwią­zana, to ty ją lepiej znasz, ale z pew­no­ścią teraz jest ci wierna. To bar­dzo fajna dziew­czyna.

– Na jedno wycho­dzi. Moja żona będzie tylko moja.

Jacek pokrę­cił głową ze zdu­mie­nia, nie miał poję­cia, co sobie uroił jego naj­lep­szy kum­pel, ale ten pomysł mu się nie podo­bał.

– Skąd taką weź­miesz? – roze­śmiał się, pró­bu­jąc roz­ła­do­wać sytu­ację. – Kra­kow­skie dzie­wice dawno już zostały zje­dzone przez smoki.

– Tu się zdzi­wisz. Sam byłem zasko­czony, że to takie pro­ste. Dwa tygo­dnie temu byli­śmy z Majką na pik­niku przy kościele. Posze­dłem tam tylko dla­tego, że Krzyś miał jakiś występ i Majka suszyła mi o to głowę przez cały mie­siąc. Grał jakiś ama­tor­ski, nędzny zespół, ale śpie­wała dziew­czyna abso­lut­nie nie­zwy­kła. Smu­kła, ładna, z roz­pusz­czo­nymi jasnymi wło­sami, któ­rych, założę się, nikt jesz­cze nie doty­kał.

Spoj­rzał na Jacka zna­cząco, ale on i tak nie wie­dział, co odpo­wie­dzieć, bo cał­kiem go zatkało.

– Jest bar­dzo zasad­ni­cza – kon­ty­nu­ował Adam. – Nie chciała się umó­wić nawet na kawę – pod­kre­ślił i uśmiech­nął się. – To dobrze o niej świad­czy. Ale ja się znam na kobie­tach. Będzie moja – rzekł z trium­fem w gło­sie, jakby już mu się udało.

Jacek mil­czał, a jego nie­do­wie­rza­nie rosło z każdą minutą.

– Od razu posze­dłem do księ­dza – mówił dalej Adam. – Powie­dzia­łem, że bar­dzo mi impo­nuje to, co robi, po czym zapro­po­no­wa­łem, że zaspon­so­ruję kilka kolej­nych imprez. To, nawia­sem mówiąc, równy gość. W naj­bliż­szym cza­sie spo­tkam się z nim i jego piękną śpie­waczką wolon­ta­riuszką kil­ka­krot­nie, bo jako spon­sor i przy­ja­ciel zosta­łem zapro­szony na próby – powie­dział i odru­chowo rzu­cił uwo­dzi­ciel­skie spoj­rze­nie prze­cho­dzą­cej obok sekre­tarce. – Mam w pla­nach do końca mie­siąca zjeść kola­cję u jej rodzi­ców, w listo­pa­dzie oświad­czyć się, a na święta wypra­wić ślub stu­le­cia. Dłu­żej w celi­ba­cie nie wytrzy­mam, a nie mam zamiaru zdra­dzać tej dziew­czyny. Będzie miała wszystko, co naj­lep­sze.

– Nie wie­rzę. Ty i wier­ność. – Scep­ty­cyzm Jacka był bez­gra­niczny.

– Co się tak dzi­wisz? – obra­ził się Adam. – W grun­cie rze­czy ni­gdy żad­nej nie zdra­dzi­łem. Koń­czy­łem po pro­stu jeden zwią­zek, a zaczy­na­łem kolejny i tyle. Ale już mi się takie życie znu­dziło. Kobiety nie są już w sta­nie niczym mnie zasko­czyć. Cza­sem jesz­cze bły­ska coś nowego, kolor wło­sów, jakieś słowa, ale potem wszyst­kie są takie same. Chcę sobie wybrać naj­lep­szą i mieć praw­dziwą rodzinę. Nie jestem głupi jak mój ojciec, który wszystko stra­cił i teraz pije w samot­no­ści. Ja będę miał piękną żonę i świetne dzieci. Czas zacząć nowy roz­dział.

Adam pod­szedł do stołu i nało­żył sobie minia­tu­ro­wych kana­pek. Jacek spoj­rzał za nim. Miał mie­szane uczu­cia. Jego przy­ja­ciel ni­gdy nie był w porządku wobec kobiet. Kła­mał, wyko­rzy­sty­wał, a potem bez skru­pu­łów porzu­cał. I ten łamacz serc ma się teraz prze­isto­czyć we wzo­ro­wego męża? Jakoś nie mógł w to uwie­rzyć. Ale z dru­giej strony, ile­kroć Adam brał się za coś, robił to dobrze. Jeżeli założy rodzinę, pew­nie też odnie­sie suk­ces.

– A Maja i Krzyś? Co z nimi? – Jacek nie wytrzy­mał.

– Chcesz? To bierz – zde­ner­wo­wał się Adam. – Chło­pie, tłu­ma­czę ci, to skoń­czona histo­ria.

Jacek był mocno zasko­czony. Wręcz wbiło go w pod­łogę. Bar­dzo lubił Majkę i wie­dział, że jej uczu­cia w sto­sunku do Adama są szczere. Ni­gdy wcze­śniej nie oce­niał kobiet pod kątem ilo­ści posia­da­nych wcze­śniej part­ne­rów. On miał za sobą prze­szłość, wszyst­kie dziew­czyny w jego wieku rów­nież. Nie miało to dla niego zna­cze­nia. Ale teraz poczuł tę róż­nicę wyraź­nie. To rze­czy­wi­ście było co innego, taka dziew­czyna, która jest tylko twoja.

Spoj­rzał na przy­ja­ciela z mimo­wol­nym podzi­wem. Ten to umie sobie sta­wiać cele w życiu. Prze do przodu i zawsze sięga po to, co naj­lep­sze. I co naj­waż­niej­sze, dostaje wszystko, czego zapra­gnie.

Następne tygo­dnie miały poka­zać, że Jacek nie mylił się ani tro­chę. Na jego oczach przy­ja­ciel reali­zo­wał swój plan punkt po punk­cie, bez naj­mniej­szego nawet opóź­nie­nia, prze­ista­cza­jąc się w mgnie­niu oka z korzy­sta­ją­cego z uciech życia nowo­cze­snego sin­gla w speł­nio­nego czło­wieka suk­cesu, który ogromną wagę przy­wią­zuje do tra­dy­cyj­nych war­to­ści.

W tym wcie­le­niu, o ile to moż­liwe, miał jesz­cze więk­szą liczbę wiel­bi­cie­lek. Były one jed­nak bez szans, ponie­waż w nowym wyda­niu pre­zes był zaprzy­się­głym mono­ga­mi­stą.

Rozdział 3

Mie­siąc póź­niej budzik znów zapisz­czał cicho, a Majka, jak zwy­kle, natych­miast otwo­rzyła oczy. Zaraz jed­nak zamknęła je z powro­tem. Musiała skon­cen­tro­wać się i zna­leźć w sobie siłę, by wstać.

To nie było w jej sytu­acji wcale łatwe, a siła była jej od razu potrzebna w dużych ilo­ściach. Nie tylko psy­chiczna, lecz także fizyczna. W pierw­szej kolej­no­ści po to, by bar­dzo ostroż­nie wysu­nąć zdrę­twiałą rękę spod cie­płego ciałka syna, a kolano spod rów­nie cie­płego, ale o wiele cięż­szego ciel­ska nowego psa – dużego labra­dora, który znowu zła­mał zakaz i wlazł na koł­drę.

Maja spoj­rzała na niego z wyrzu­tem. Lubiła psy, ale nie we wła­snym łóżku oraz nie w chwi­lach, kiedy życie było i tak zbyt trudne, by je ogar­nąć, nawet bez dodat­ko­wego kło­potu, jakim jest zwie­rzę w domu. Ale pies był pre­zen­tem od babci i szybko się oka­zało, że for­su­jąc ten pomysł, mama znów miała rację. Krzyś nie widział świata poza Bru­tu­sem i to głów­nie dzięki niemu dziel­nie zno­sił samotne wie­czory, kiedy Maja musiała zostać dłu­żej w pracy. O tym jed­nak bab­cia nie wie­działa. Nikt o tym nie wie­dział.

Maja, pozo­sta­wiona sama ze wszyst­kimi pro­ble­mami, radziła sobie, jak umiała. Już nie cze­kała na powrót Adama ani na żaden inny uśmiech losu. Całą ener­gię zuży­wała, by prze­żyć kolejny dzień. Mieć czym nakar­mić syna. Ukryć fakt, że zosta­wia go wie­czo­rami przed tele­wi­zo­rem i wraca do pracy. Zapła­cić ratę. Nie stra­cić dachu nad głową. Prze­trwać jesz­cze jeden dzień w biu­rze. Tylko tyle. Dożyć do wie­czora, nie zemdleć, nie zała­mać się. To były jej główne i jedyne cele.

Wes­tchnęła ciężko i wydo­stała się spod koł­dry. Pies pod­niósł głowę i spoj­rzał na nią współ­czu­jąco.

– Nawet nie uda­waj, że coś rozu­miesz – szep­nęła do niego, wycho­dząc z łóżka. – Od jutra zacznę cię tre­so­wać, będziesz słu­chał albo spo­tkają cię takie kło­poty, że popa­mię­tasz.

Pies spoj­rzał na nią z wyraź­nym poli­to­wa­niem i przy­mknął oczy. Nic nie wska­zy­wało na to, żeby się prze­jął groźbą.

Maja weszła do łazienki. Nie­bie­skie kafelki zabły­sły w świe­tle halo­ge­no­wych lam­pek. Spoj­rzała w lustro.

– Dasz radę – powie­działa sobie. – Krzyś ma już pra­wie cztery lata, nie­długo się usa­mo­dzielni i wtedy zre­ali­zu­jesz swoje marze­nia. – Popa­trzyła jesz­cze raz na swoje odbi­cie, poki­wała głową z rezy­gna­cją i popu­kała się w czoło.

Ma dopiero cztery latka, ty idiotko – sko­ry­go­wała zimno wła­sne złu­dze­nia, pusz­cza­jąc wodę pod prysz­ni­cem. Nawet jeżeli uda się nad­ludz­kim wysił­kiem nie stra­cić pracy i ukry­wać na­dal fakt, że jest samotną matką przed nie­na­wi­dzą­cym samot­nych matek sze­fem, nawet jeżeli będzie mieć przez naj­bliż­sze dwa­dzie­ścia pięć lat dość szczę­ścia, by zaro­bić na wciąż rosnącą ratę kre­dytu we fran­kach, i nawet jeśli nikt się nie dowie, że dziecko nie jest wie­czo­rami z tatą, jak brzmi ofi­cjalna wer­sja, tylko przy­tu­lone do psa ogląda przez trzy godziny bajki, będzie to wszystko, co uda się osią­gnąć. Na żadne marze­nia nie star­czy już miej­sca i czasu. Ani sił.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki