Zgromadzenie, Tom III Ulubienica - Joanna Jarczyk - ebook

Zgromadzenie, Tom III Ulubienica ebook

Joanna Jarczyk

3,8

Opis

Konflikt pomiędzy rasami zaostrza się. Balthazar rośnie w siłę i powiększa swoją armię. Jest o krok od unicestwienia tych, których tak bardzo nienawidzi. Przed Damienem i jego współbraćmi ze Zgromadzenia ważne zadanie – znów muszą ochronić ludzkość przed Łowcami. Czy Stróżom uda się powstrzymać Balthazara, czy też spełnienie jego największego marzenia to już tylko kwestia czasu? A co z Catherine? Czy ulubienica mrocznego Pana podjęła słuszną decyzję, uciekając ze Stróżem?

Louis rozłączył się i objął wzrokiem rynek Bireno. Ciche miasteczko, nad którym wisiały ponure chmury. Ludzie, którzy nie zdawali sobie sprawy z zagrożenia, jakie na nich czyhało w okolicy. I on – dowódca Stróżów, który miał ich ochronić. Poczuł się nagle mały, a ciężar wszystkich problemów przygniótł go do ziemi. Gdyby nie tabletki, które ciągle zażywał, nie dałby rady wytrzymać psychicznie. Pomyślał, że wkrótce będzie musiał prosić Rosemi o wypisanie recepty.
Jego komórka ponownie zadzwoniła, ale tym razem na wyświetlaczu ukazał się nieznany numer.
– Louis Daquin, słucham?
– Szefie, to ja, Alexis.
– Alexis? Masz nowy numer?
– A, tak. Zgubiłem tamten telefon.
– No okej. Co tam?
– Chciałem tylko zapytać, czy można zobaczyć cudowne dziecko. Wszyscy Stróżowie o nim mówią i może mógłbym coś zrobić?
– Pewnie, możesz mieć przy nim wartę. Rosemi chętnie weźmie wolne. – Zaśmiał się i w końcu ruszył w stronę sklepu.
– Tak? Super, szefie. Dziecko jest w Kampie?
– Oczywiście. Tam pozostanie chyba do czasu, aż pokonamy sam wiesz kogo.


Joanna Jarczyk
Urodzona w 1994r. Artystyczna dusza, która nigdy nie pozwala sobie na nudę. Gra na organach, maluje obrazy oraz pisze książki. Autorka psychologicznego horroru pt. „Raven” oraz serii powieści fantastycznych „Zgromadzenie”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 298

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (6 ocen)
3
1
1
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Hominem te esse mem[1]

***

Louis przez dłuższą chwilę przetwarzał w głowie słowa pielęgniarki. Zdawało się, że jego połączenia nerwowe spowolniły tempo pracy do minimum, przez co nie mógł wyzwolić z siebie żadnej reakcji. Bo właściwie jak miał zareagować?

– Ja… nie wiem, co robić. – Adeline z ledwością wymówiła słowa, po czym zupełnie się rozpłakała.

Daquin także nie wiedział. Włożył ręce do kieszeni bluzy, a potem w końcu zadał pierwsze pytanie, jakie przyszło mu do głowy:

– Samuel wiedział o ciąży?

– Nie. – Pociągnęła nosem. – Nie zdążył się dowiedzieć…

– Dobra. Spokojnie, pomożemy ci. Na pewno wszystko się jakoś ułoży.

– Dziecko urodzi się szybciej, niż jest planowany termin. W dodatku nie mogę rodzić w szpitalu, tylko tutaj! Nie mam pojęcia, jak się będzie zachowywało ani…

– Adeline! – Złapał ją za ramiona. – Uspokój się. Może na początku powiedz mi, czy jesteś w stanie przewidzieć, kiedy się urodzi.

– Przełom stycznia i lutego, tak przypuszczam. Chociaż… nie jestem pewna.

– W porządku. Do tego czasu przyjmiemy do Zgromadzenia jakiegoś lekarza. Wszystko ogarniemy, zapewnimy opiekę i tobie, i dziecku, także nie martw się.

Kobieta otarła policzki z łez i wysiliła się na wdzięczny uśmiech. Ulżyło jej, gdy usłyszała słowa Louisa.

– Lepiej już? – zapytał.

– Tak, dziękuję. Naprawdę, bardzo dziękuję.

– Po świętach zajmę się wszystkim, a ty skup się na sobie i dziecku. Potrzebujesz czegoś na chwilę obecną?

– Nie, nie trzeba.

– W razie potrzeby będę pod telefonem. – Uśmiechnął się i spojrzał jej w oczy. – Hej, powinniśmy się cieszyć. Będziemy mieć najmłodszego Stróża w Zgromadzeniu, i to takiego z krwi i kości. Wiesz już, czy będzie chłopiec, czy dziewczynka?

– Lekarz mówił, że prawdopodobnie to będzie chłopiec.

– Urodzi się mały Samuel.

Skinęła głową i mimowolnie pogłaskała się po brzuchu. Nie była pewna, czy był to powód do radości, czy raczej dobry argument do tego, by zacząć martwić się o przyszłość.

***

Obudził się w dużym łóżku, którego ramy zostały wykonane z metalowych prętów i które do złudzenia przypominało szpitalne łoże z dawnych zakładów psychiatrycznych. Trochę niepokojące, trochę niewygodne, ale za to wyjątkowo bezpieczne. Bezpieczne ze względu na skórzane pasy, przymocowane z jednej i drugiej jego strony. Ile to już razy wiązał się nimi, by podczas snu nie rozpętać magicznej burzy, której nie byłby w stanie kontrolować. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że moc eteru nieraz była niebezpieczna nawet dla niego samego.

Jednak teraz Balthazar leżał swobodnie, niezwiązany. Wciąż w pełnym łowczym ubraniu, z kapturem na głowie. Przed zaśnięciem zdołał jedynie zdjąć arafatkę z twarzy, nic więcej. Był zbyt wykończony, wręcz balansował na granicy życia i śmierci.

Przeniesienie Tenebris w inne miejsce zużyło całą jego energię. Stracił przytomność i ocknął się dopiero kilka minut później, w miejscu, gdzie Vivian podgrzewała ziemię, na której leżał. To dzięki jej pomocy dotarł do ruin swojej twierdzy. Jego gabinet był zmasakrowany, ale część z tajnym przejściem do podziemnej komnaty pozostała nietknięta. Jak przez mgłę pamiętał, że rozkazał Vivian oznajmić wszystkim Łowcom, by nie opuszczali terenu Tenebris do czasu jego powrotu. Wiedział, że przez kilka kolejnych dni nie będzie w stanie normalnie funkcjonować.

Na razie jedynie jego umysł pracował odpowiednio dobrze. Ciało jeszcze nie chciało z nim współdziałać. Został skazany na głód i pragnienie, bowiem żaden z Łowców nie ośmieliłby się przekroczyć progu drzwi jego sypialni. Ale to nie był żaden problem. Jego myśli i tak zajmowała ta, przez którą wewnętrznie cierpiał.

Moja Catherine. Łowczyni, która była ze mną od początku, jedyna godna mej uwagi.

Balthazar wpatrywał się w szary sufit, który popękał w wielu miejscach z powodu licznych wstrząsów. To, co wydarzyło się w poniedziałkowy ranek, przekroczyło nawet granice jego pojmowania. I wcale nie chodziło o atak Stróżów, o którym zresztą wiedział. Chodziło o zachowanie Catherine i to, czego dokonała. Oszukała go. Co więcej, opuściła swojego jedynego pana i opiekuna.

Był rozczarowany. W każdym nerwie czuł gorycz. Bo jak jego Catherine mogła dopuścić się takiego czynu? Jak mogła mu to zrobić? Wprowadził ją do magicznego świata, którym przecież była zafascynowana! A później obdarzył mocą i przygarnął niczym swoje dziecię. Otoczył ją opieką, zapewnił wszelkie potrzebne rzeczy, a nawet spełniał jej zachcianki. Choć szkolił ją na bezwzględną Łowczynię, to nieraz ulegał jej wpływom.

Przez całe piętnaście lat trwała przy jego boku jako towarzyszka, która miała stać się kimś wielkim w łowczym gronie. Oczywiście była buntownicza, sprawiała problemy i za żadne skarby nie potrafiła wyprzeć się ludzkiej natury, ale pomimo tego Balthazar był pewien, że była z nim związana i sądził, że tak zostanie do końca życia. Na dobre i na złe, jak to mówią przeklęci ludzie. Odetchnął ciężko, a następnie zamknął oczy. Powinien zasnąć. To podczas snu łowcza energia regenerowała się najszybciej. Ale gdy tylko ciemność zagościła pod jego powiekami, mózg przywołał wspomnienie, kiedy pierwszy raz poczuł się zdezorientowany zachowaniem Catherine. Wtedy gdy użyła mocy łańcuszka, by ochronić Stróżów. To nigdy nie powinno było się wydarzyć, nie powinno było jej to nawet przejść przez myśl. A potem dokonała czegoś, czego nie przewidział…

Balthazar wiedział, w czym tkwił problem. Sam był sobie winien, za bardzo ufając Łowczyni. Nie powinien dawać jej magicznego łuku, który umiejętnie wykorzystany potrafił czynić prawdziwe cuda. Mógł przecież przewidzieć, że Catherine szybko zorientuje się, jak korzystać z broni dla własnych celów, dla własnych ludzkich pobudek. I zrobiła to, tworząc iluzję siebie samej… Perfidna sztuczka, której nie dostrzegł i dzięki której udało się jej od niego uciec.

Nie na długo, pomyślał. Catherine musiała zacząć współpracę ze Stróżami. Może nawet postanowiła dołączyć do Zgromadzenia? Na samą myśl o tym w jego żyłach zagotowała się krew. Gdy tylko zregeneruje siły, rozpocznie polowanie, tym razem obierając za cel swoją ulubienicę. Catherine była jego Łowczynią i nic tego nie zmieni.

[1] (łac.) – Pamiętaj, że jesteś (tylko) człowiekiem.

Rozdział 1

Wybrałam ciebie

1

Te dwa dni pobytu u Stróża przypominały czas, kiedy Catherine przebywała u niego po raz pierwszy. Damien chodził do pracy, wracał i gotował obiad, a Łowczyni starała się nie rozmyślać nad swoim życiem i nad tym, co dopiero miało nastąpić. Próbowała być normalną kobietą, mieszkającą w domu mężczyzny, którego wybrała.

Ku szczęściu Stróżów świąteczny czas uznano za wolny od wszelkich odchyleń od normy. Zapewnienie Catherine, że Balthazar nie pozbiera się przez najbliższy tydzień po tym, jak przeniósł gdzieś Tenebris, dało wszystkim upragniony od dawna spokój, a obrońcy boskich cnót postanowili go w pełni wykorzystać. Każdy potrzebował wytchnienia po ostatnich wydarzeniach.

Największy chaos do ogarnięcia miał jednak Louis. On także chciał zostawić wszystkie sprawy Zgromadzenia na później, ale przed świętami miał jeden ważny cel – przeprosić wszystkich, których skrzywdził.

Z Damienem poszło najłatwiej. Przyjaźnili się od tylu lat, przechodząc przez różne trudne sytuacje zawsze ugodowo. Zresztą obaj nie chcieli zrywać łączącej ich więzi. Daquin przyznał, że był okropnym idiotą żądnym władzy i naprawdę żałował tego, co robił i jak się zachowywał.

To samo powiedział Mai ale z nią nie było tak prosto. Oczywiście przyjęła jego przeprosiny, ale nadal trzymała go na dystans. Nawet kiedy oświadczył, że może wrócić do Zgromadzenia. Louis nie miał jej tego za złe. I tak był zdziwiony, że dziewczyna w ogóle zgodziła się z nim spotkać i chwilę porozmawiać. Później wyjechała do swoich rodziców. Maya była jedną z tych osób, które pragnęły całkowitej izolacji od Zgromadzenia, od Łowców, a nawet od całego Bireno. Nie miała pojęcia, co dalej robić ze swoim życiem, raczej nie chciała wrócić do Stróżów. Jak dotąd miała zupełny mętlik w głowie i w sercu, dlatego też postanowiła wrócić do miasteczka dopiero, kiedy wszystko sobie przemyśli i poukłada.

Najtrudniejszą rozmowę Daquin zostawił sobie na sam koniec. Nawet nie krył swojego przerażenia w starciu z Catherine. W głowie co rusz układał nowe scenariusze, jak łagodnie podejść Łowczynię, którą skrzywdził najmocniej, której wielokrotnie chciał się pozbyć…

Umówił się z Damienem, że przyjdzie do jego domu wieczór przed Wigilią. Rimet miał nastawić kobietę na to spotkanie i spróbować poprosić, by dała Louisowi szansę. Kiedy więc dochodziła dwudziesta, dowódca Stróżów stanął spocony z nerwów przed drzwiami przyjaciela i odliczał sekundy od naciśnięcia dzwonka do usłyszenia przekręcającego się klucza w zamku. Dokładnie dziesięć sekund później przywitał go Damien:

– Siemka, wchodź. – A szeptem od razu dodał: – Zrobiłem, co w mojej mocy.

– I co?

– Błogosławię cię. – Gospodarz domu zaczął robić znak krzyża, a Louis walnął go w ramię i bąknął pod nosem, że ta sytuacja wcale nie jest zabawna.

Catherine była w kuchni. Ze szklanką w dłoniach opierała się o blat i nie wyglądała na zadowoloną z tego spotkania. Ostentacyjnym spojrzeniem zmierzyła Damiena, który oznajmił, że zostawi ich samych, po czym poszedł do sypialni. Louis stał w progu. Nieruchomo, ze ściśniętym żołądkiem.

– Cześć, Catherine.

Oczywiście nie doczekał się odpowiedzi, ale zamiast niej kobieta wskazała skinieniem głowy krzesło. Kiedy Stróż usiadł przy stole, zajęła miejsce naprzeciw niego i odstawiła herbatę na bok.

– Słuchaj… – zaczął, ale Catherine nie dała mu dokończyć.

– Wiem, po co przyszedłeś.

– Taa… Damien miał cię trochę udobruchać. – Spróbował się zaśmiać, ale mu to nie wyszło.

– Nie potrzebuję twoich przeprosin. I tak nic mi po nich. Chcę tylko zapewnienia, że dasz mi święty spokój.

– Jasna sprawa. – Wyciągnął dłoń, jakby się poddawał. – Zero oskarżeń, zero podejrzeń, najlepiej unikać kontaktu.

Łowczyni uśmiechnęła się pod nosem arogancko.

– Dobrze, że się zrozumieliśmy.

– Zawaliłem, wiem. Ale chcę, żebyś wiedziała, że źle cię oceniłem, i naprawdę tego żałuję.

– Winy swoje odpokutujesz. Jak każdy z nas.

Podniosła się nagle z krzesła, a potem obróciła w stronę blatu i sięgnęła po dzbanek. Louis był nieco zdezorientowany. To była wyjątkowo krótka rozmowa. Krótka, ale konkretna. Spojrzał na nią, jak wyjęła dwie szklanki, a później nalała do nich herbaty. Zachowywała się normalnie, nie jak bezwzględna Łowczyni, pragnąca wszystkich pozabijać.

– Jak już tak bezczynnie siedzisz, to pójdź chociaż po Damiena – odezwała się nagle.

Ale język wciąż ma cięty, pomyślał i bez słowa poszedł do sypialni.

Rimet siedział na łóżku i głaskał kotkę zwiniętą w kłębek. Na widok przyjaciela wyszczerzył zęby w uśmiechu, po czym bezgłośnie zapytał, jak mu poszło. Daquin wystawił kciuk do góry i lekko wzruszył ramionami. Potem obaj udali się do kuchni. Catherine zajmowała już miejsce przy stole, a dla nich przygotowała szklanki z herbatą. Pośrodku stał talerz z maślanymi ciasteczkami w kształcie gwiazdek. Cisza, jaka nastała, była wymownym przypomnieniem tego, co wydarzyło się pomiędzy tą trójką.

– Zawsze tak siedzicie? – odezwała się w końcu Catherine. Louis postanowił udawać, że nie wyczuwa niezręcznej sytuacji, i zapytał ze zdziwieniem:

– To znaczy jak?

– Jakby wam rodzinę wymordowano.

Damien odchrząknął i sięgnął po ciasteczko.

– Takie macie miny. – Wzruszyła ramionami. – Myślałam, że dla was, ludzi, czas świąt to czas radości.

– Bo tak jest – podjął znów Louis – ale…

– Ale inaczej to wygląda, gdy pomiędzy siedzi bezduszna Łowczyni?

– Nie, jasne, że nie.

– Spokojnie, nie wysilaj się. – Kobieta podniosła się z miejsca i uśmiechnęła się pojednawczo. – Udam, że muszę coś zrobić na zewnątrz, a wy udajcie, że mi wierzycie.

– Nie musisz tego robić – odezwał się w końcu Damien, ale Catherine zignorowała go i ruszyła ku wyjściu. Chwilę później zamknęły się za nią drzwi.

Przyjaciele jeszcze przez moment trwali w milczeniu, porozumiewając się jedynie spojrzeniami. Rimet przeczesał dłonią włosy, a potem odetchnął, jakby chcąc zlikwidować powstałe w powietrzu napięcie. Żaden nie wiedział, co powiedzieć, aż ciszę przerwał Louis:

– Chyba jednak nie poszło mi tak dobrze.

– Z Catherine? Właściwie po tym wszystkim powiedziałbym, że jest całkiem okej.

– Skoro tak mówisz… – Nachylił się nad stołem ze skrzyżowanymi rękami. – A co z Wigilią? Wiesz, że babcia ci tego nie daruje.

– Może powiemy, że jestem chory?

– Tym bardziej będzie chciała cię wziąć pod opiekę.

– Racja.

Rimet zastanowił się, jaki byłby dobry powód, żeby wymigać się od spędzenia świąt w domu przyjaciela. Odkąd rodzice Damiena go opuścili, każdego roku spędzał ten bożonarodzeniowy czas z Louisem i jego babcią.

– Ale co ja mam zrobić? – Rozłożył bezradnie ręce. – Nie mogę zostawić Catherine samej, a wziąć ją ze sobą tym bardziej.

– To może powiem, że będziesz u swojej dziewczyny?

– Na bank będzie chciała ją poznać.

– To później z nią rzekomo zerwiesz. Coś wymyślimy.

– Nie wiem, Louis. Powiedz babci, co chcesz, byle nie obraziła się na mnie śmiertelnie.

Daquin skinął głową, choć nie myślał już o tym, jak usprawiedliwi Damiena. Do jego świadomości nagle dotarło coś, o czym wcześniej zupełnie nie pomyślał lub nad czym jako silnie zakorzeniony Stróż i dowódca nie chciał się zastanawiać.

– Co masz taką minę?

Louis nagle zorientował się, że przyjaciel wlepia w niego podejrzliwe spojrzenie. Nabrał powietrza, a potem zadał pytanie bardzo cicho:

– Ty i Catherine… Jesteście… razem?

Tego Damien się nie spodziewał. W pierwszej chwili wziął wdech, żeby odpowiedzieć, ale jednak coś go powstrzymało. Poczuł ucisk w klatce piersiowej, bo właściwie nie znał odpowiedzi na to pytanie.

– Sorry, stary, może nie powinienem…

– Nie, Louis, w porządku. Po prostu… – Zawiesił się, więc Daquin dokończył za niego:

– To ciężkie do określenia.

– Tak, właśnie.

Zagapił się na Louisa, potem spojrzał w stronę korytarza, jakby sprawdzając, czy w domu nadal byli sami, aż złapał szklankę z herbatą i odparł cicho:

– Zakochałem się w niej. I wiem, że Catherine też coś do mnie czuje, ale… Nie wiem, czy to może być to samo. Rozumiesz?

Daquin potwierdził skinieniem głowy. Doskonale rozumiał i to martwiło ich obu. Bo czy Łowczyni może prawdziwie kochać?

***

Było już późno i powinna była wracać. Księżyc wyłaniał się zza chmur, oświetlając jej drogę do domu. To słowo, „dom”, które rozbrzmiewało w jej głowie, sprawiało niemal, że czuła się jak normalny człowiek. Nie musiała nosić kaptura ani chusty na twarzy. Na sobie miała stary dres pożyczony od Damiena, a włosy splotła w byle jakiego koka. Gdyby ktoś nagle wyłonił się na leśnej ścieżce i stanął z nią w oko w oko, pomyślałby, że jest zwykłą kobietą, która wybrała się na wieczorny spacer. Ale gdyby tylko oddalili się od siebie, ta rzekomo zwykła kobieta zniknęłaby mu z oczu, niczym zjawa, która raz pojawia się, raz ginie w powietrzu.

Nic nie zmieni tego, że w jej żyłach płynie łowcza moc. Mogła udawać, starać się być prawdziwym człowiekiem, mogła próbować naśladować Damiena w różnych zachowaniach. Ale jednak Catherine nigdy nie będzie mogła swobodnie wędrować ulicami miasteczka, nigdy nie porozmawia o beztroskach życia z zupełnie przypadkowymi ludźmi, nigdy nawet nie będzie mogła pójść do pracy. Bo nie przestanie być Łowczynią.

Na ścieżce prowadzącej do domu Stróża znalazła się stosunkowo szybko. Już stamtąd widziała Damiena, który wyglądał przez okno. Przyspieszyła kroku. Przypuszczała, że Louis już dawno sobie poszedł i cieszyła się z tego faktu. Nie miała zamiaru udawać, że go lubi. Mogła co najwyżej tolerować jego obecność.

Dom był otwarty. Już w przedsionku kątem oka dostrzegła mężczyznę. Damien stał w korytarzu z miną, jakby czekał na swoje nieposłuszne dziecko, które wróciło o wiele później, niż powinno. Ale ona nie była dzieckiem.

– Jesteś w końcu.

– Martwiłeś się? – zapytała, wchodząc dalej.

– Oczywiście. Długo cię nie było.

– Lubię spacery. – Wzruszyła ramionami, po czym minęła Damiena i udała się do kuchni.

Rimet włożył ręce do kieszeni i poszedł za nią. Nie powinien się spodziewać tłumaczeń z jej strony, a jednak chciał wiedzieć, gdzie była, bo zwyczajne martwił się o… swoją dziewczynę? Pytanie Louisa zbiło go z tropu, dodatkowo dołożyło kolejnych myśli. Jego związek z Catherine na pewno nie należał do typowych. Właściwie był czymś, co nie powinno nawet istnieć. Usiadł przy stole i zaczął ją obserwować.

Nalała sobie gorącej herbaty, którą niedawno przygotował, a później objęła kubek i oparła się o kuchenny blat. Kotka, która jeszcze przed chwilą spała na krześle, zeskoczyła i zaczęła ocierać się o jej nogi, wyginając przy tym swój rudy grzbiet.

– Widzisz, nawet Kulka stęskniła się za tobą – zagadał.

– Raczej za porcją szynki, którą zawsze ode mnie dostaje.

Zaśmiał się, przyznając jej rację. Catherine ostrożnie upiła łyk herbaty, a potem zwróciła się do kotki:

– Damien cię nie karmi, co?

Ta jakby w odpowiedzi miauknęła, a potem znów zaczęła się łasić.

– Hej, to nieprawda! Dostaje tyle, ile powinna, a nawet za dużo.

– Co za kłamczuch, głodzi cię, prawda? – Podeszła do lodówki, a zwierzak wydał z siebie pełen rozpaczy głos. – Tak, wiem. Dobrze, że masz teraz mnie.

– No jasne. Jak tak dalej pójdzie, będę jej musiał zmienić imię na Kula.

– Nie słuchaj go, to ci nie grozi.

Łowczyni wyjęła dwa plasterki szynki i podała kotu pod pyszczek. Spojrzała przy tym na mężczyznę ze zwycięskim uśmieszkiem.

– Lepiej ty coś zjedz.

– Nie jestem głodna.

Pogłaskała grzbiet rudzielca, a później znów objęła gorący kubek, stając niemal naprzeciw Damiena.

– Poza tym muszę zrobić miejsce na jutrzejsze potrawy. Skoro ma być ich aż dwanaście…

– Ale zjemy je dopiero wieczorem.

– Zawsze jest ich tyle?

– Tak. Chleb również się w to wlicza, także spokojnie. To symboliczne znaczenie.

Skinęła głową i upiła kolejny łyk. Nigdy nie obchodziła świąt, przynajmniej ich nie pamiętała, jednak mniej więcej wiedziała, jak wyglądało to u ludzi. Podczas każdej wigilijnej nocy chodziła do miasteczka obserwować ich zwyczaje. Była ciekawa tego, co robią, dlaczego wszyscy są tacy szczęśliwi. Ale robiła to nie tylko ze zwykłej ciekawości. W tych szczególnych dla ludzi dniach Balthazar był chodzącą bombą, która mogła wybuchnąć w każdej chwili. Lepiej nie pokazywać mu się na oczy.

– Nie powinieneś być jutro z rodziną? – zadała nagle pytanie i zobaczyła, jak twarz Damiena diametralnie się zmienia.

Tak jak przypuszczała wcześniej, coś było nie w porządku. Nie bez powodu mężczyzna nigdy nie wspominał o rodzicach czy kimkolwiek innym z rodziny. Tym razem to ona weszła na niepewny grunt, ale nie zamierzała się z niego wycofać.

– Tak się składa, że nie mam żadnej rodziny. Dziadkowie zmarli dawno temu, kontakty z ciotkami i wujkami się urwały. Kuzynostwa też nie mam…

– A rodzice?

Rimet poprawił się na krześle. Unikał jej wzroku i Catherine doskonale wiedziała, co to oznaczało.

– Odeszli ode mnie kilka lat temu.

– Przez Łowców?

– Podobno. Louis był już wtedy Stróżem. Powiedział mi, że obojgu zabrano cnotę miłości, więc… – urwał. – Chyba tak to musiało się skończyć.

– Wystarczy zabrać tylko miłość. Ludzie bez miłości tracą nadzieję. Z czasem przestają wierzyć w cokolwiek.

To był prawdopodobnie najgorszy tekst, jaki mogła powiedzieć w tej sytuacji. Zdawała sobie z tego sprawę. Ale taka była prawda, a Łowcy musieli mówić prawdę. Odłożyła kubek na blat, tym samym odwracając się plecami do mężczyzny. Była Łowczynią, jedną z tych, którzy odbierali ludziom cnoty. Kto wie, może ona sama przyczyniła się do dramatu Damiena? Dziwne uczucia zaczęły się kotłować w jej duszy. Serce zaczęło szybciej bić.

– Hej, to, że jesteś Łowczynią, nic dla mnie nie znaczy. Nawet nie mógłbym cię za to obwiniać. – Usłyszała za sobą jego łagodny głos.

Wstał z krzesła, ale nie zbliżył się więcej. Kobieta odwróciła się ku niemu przerażona pytaniem, które przyszło jej na myśl i które nagle wypowiedziała:

– Jak to jest kochać?

Zaskoczyła go. Catherine pytała o miłość, jakby znała jego myśli sprzed trzech godzin. Zrobił ku niej krok, po czym złapał za dłoń.

– Kochać to martwić się o kogoś bardziej niż o siebie. – Dotknął delikatnie miejsca, gdzie przed miesiącami została postrzelona. – To opiekować się, pomagać, robić wszystko dla drugiej osoby. – Przesunął dłonią wzdłuż jej talii i zbliżył się jeszcze bardziej. – To pragnienie, aby była szczęśliwa.

Kobieta spojrzała w jego oczy i niemal szeptem zapytała:

– Kochasz mnie?

– Już od dawna cię kocham, Catherine.

Damien przybliżył swoją twarz i złożył pocałunek na jej ustach, a potem jeszcze jeden i jeszcze. Bardzo powoli, delikatnie, bez pośpiechu. W tym zjednoczeniu dwóch ciał, zupełnie przeciwnych natur nie przejmowali się niczym. To, co ich otaczało, straciło dla nich znaczenie. Chociaż nawet gdyby byli czujni, nie przypuszczaliby, że właśnie ktoś ich podgląda.

2

Dym papierosowy unosił się nad Vivian jako jej wierny kompan, zjawa, która nie odstępowała jej ani na krok. Siedziała na dachu swojego budynku, chociaż myślami wędrowała daleko poza granice własnej świadomości. Gdzieś tam, w odległych czeluściach wspomnień, ujrzała swoją ludzką twarz, której jedyną skazą był maleńki wyprysk, typowy dla nastoletniego wieku.

Miała wtedy szesnaście lat. Kapryśna Tina, zwana przez miejscowych włóczykijem. Naśmiewali się z niej, że nie potrafi osiąść w jednym miejscu, choć sami byli bezdomnymi przybłędami. Tylko w przeciwieństwie do nich Tinę Morin szukało całe Bireno. Ich nie szukał już nikt.

Zaszyta w opuszczonym domku przy lesie próbowała rozpalić ognisko. Wieczór niósł ze sobą chłodne powietrze, a noc zapowiadała się wyjątkowo zimno. Gałązki, które podpalała, za nic w świecie nie chciały płonąć. Było zbyt wilgotno. Najpierw klęła pod nosem, później w akcie desperacji błagała ogień, by się rozjuszył. Nie mogła się spodziewać, że za moment tak się stanie.

Nagle coś błysnęło, jakby niespodziewany piorun uderzył tuż przed nią, a sekundę później jej wymarzone ognisko buchnęło potężnym ogniem. Odskoczyła w tył z przerażenia, a później go zobaczyła. Stał w rogu pokoju, zakryty od stóp do głów, bez twarzy. Przyszedł po nią, niczym sama śmierć. „Łowcy cię potrzebują” – tylko tyle powiedział. Balthazar nie musiał nic więcej dodawać.

Vivian zaciągnęła się papierosem tak mocno, aż poczuła mrowienie na języku. Pozwoliła, by dym dobrze wypełnił jej płuca, a następnie powoli go wydmuchała. Noc była bezwietrzna i mroźna, ale Łowczyni nie było ani trochę zimno. Wnętrze rozpalało ją żywiołem ognia. A wszystko przez wspomnienia, które torpedowały jej głowę.

Znów była dziewięcioletnią dziewczynką, która goniła swoją małą siostrzyczkę po całym domu. Niewiele pamiętała z tamtego okresu, a jednak to wspomnienie wyjątkowo utkwiło jej w umyśle. I jeszcze jedno. Kiedy przy pięknie ozdobionej choince wiązała siostrze czerwone wstążki we włosach. Nagle usłyszała kroki. Były jeszcze daleko, ale wyraźnie kierowały się w jej stronę. Nasłuchiwała z uwagą, jednocześnie wpatrując się w czarne niebo i co rusz zaciągając się papierosem. Po odgłosach była w stanie określić, jakiej płci jest zbliżający się osobnik, a także jaką trasę pokonuje. W tym przypadku wyczuła kobietę, która po przebyciu kilkudziesięciu metrów ulicą skręciła w bok i po zrujnowanym fragmencie ściany zaczęła się wspinać na dach domu. Dopiero gdy stanęła przy Vivian, burknęła:

– Widać cię z daleka.

– Nie ukrywam się przed nikim. – Wydmuchała spokojnie dym, po czym z wolna spojrzała na nieproszonego gościa. Była to Rivia, władająca żywiołem ziemi. – Czego chcesz?

– Ogarnęliśmy lokal. Może wpadniesz?

– Jestem zajęta.

Rivia pokręciła głową i założyła ręce na piersiach. Nie zrażała się ani odmową Łowczyni, ani ciszą, jaka zrodziła się pomiędzy nimi. Próbowała w ten sposób wymusić na Vivian jakąkolwiek reakcję, jednak ona w dalszym ciągu gapiła się w przestrzeń.

– Słuchaj – zaczęła Rivia – wszyscy chcą z tobą porozmawiać.

– O czym niby?

– Sama wiesz. Ty ją znałaś najlepiej.

W Vivian momentalnie uruchomił się zapalnik. Poczuła, jak jej żyły wypełniają się ogniem, a serce pompuje rozżarzony żywioł. Zacisnęła pięść, którą wcześniej swobodnie się podpierała i wymówiła niskim tonem głosu:

– Wynoś się.

– Widać, że cię to tknęło.

Pięść Łowczyni zaczęła płonąć niczym pochodnia, resztkę papierosa odrzuciła gwałtownie.

– Zaraz ciebie tknie moja ręka.

– Swoich się nie tyka – powiedziała wymownie Rivia, ale dla własnego bezpieczeństwa odwróciła się i zaczęła zeskakiwać po rozwalonym murze.

Chwilę później szła w stronę centrum Tenebris, a Vivian znów została sama.

Łowczyni wpatrywała się w swoją rozpaloną ogniem rękę. Wspomnienie Catherine jedynie pomnażało jej gniew. Nie potrafiła go okiełznać, nie mogła się uspokoić, kiedy bliska jej współsiostra została perfidną zdrajczynią. Wybrała Stróżów. Wybrała Zgromadzenie! W dodatku oszukała Balthazara, a więc ich wszystkich. Zdradziła Łowców. To przez nią zginęli jej współbracia i współsiostry, przez nią zginął Thomas.

Wstała gwałtownie i spojrzała na zniszczone Tenebris. Ten widok przypomniał jej daleko zakopane w pamięci wspomnienie, które dawno temu zrujnowało jej życie. Uniosła płonącą dłoń, a następnie ze wszystkich sił wyrzuciła kulę ognia daleko przed siebie.

3

Powrót do rzeczywistości był ciężkim zderzeniem z faktycznym stanem królestwa. Tenebris wyglądało po prostu źle. Zniszczenia przypominały atak bombowy. Nic dziwnego. Kulminacja łowczych mocy w jednym obszarze mogła spowodować wybuchową mieszankę. Przypuszczalnie także Stróże zrzucili co nieco podczas ataku.

Balthazar stał przy kamiennej fontannie, która została przełamana na pół. Patrzył na wszystkie zniszczenia z gniewem. To było jego miasto, jego własność, dzieło jego życia. A teraz zrujnowane zostało przez skrzydlate twory braciszka.

Łowca sięgnął po swój łuk i obrócił się do kamiennej fontanny. Moc popłynęła z jego wnętrza, a ziemia zadrżała. Drobinki czarnego piasku zaczęły unosić się w powietrze i oblegać monument, jakby były cieczą, chłonącą jego kształt. Wtedy Balthazar przyłożył łuk do fontanny, a oślepiające światło rozeszło się po całym Tenebris. Przywołało tych, którzy na siedem dni pozostali w ukryciu.

Jego podwładni przybyli z różnych stron i otoczyli kamienną fontannę. Kiedy zniknął po ataku Stróżów, wśród Łowców rozeszły się plotki o jego rzekomej utracie części mocy. Z dystansem więc spoglądali na swego pana. Po raz pierwszy miał odkryte muskularne ramiona, a na plecach zawieszoną długą, czarną pelerynę. To od niej wychodził szeroki kaptur, którym nakrył głowę. Wydawało się, że Balthazar wygląda inaczej. Wszyscy z zaciekawieniem czekali, co powie.

– Stróże – wycharczał wolno i na tyle głośno, by każdy z zebranych mógł go usłyszeć – śmieli nas zaatakować…

Nagle zamilkł, jakby musiał zaczerpnąć tchu, aby wydobyć kolejne słowa. Niektórzy z Łowców spojrzeli po sobie w niemym porozumieniu.

Bliżej fontanny i bliżej samego Pana Łowców znalazła się Vivian. To ona ostrzegła go przed atakiem Stróżów, ona pomogła mu dojść do twierdzy po klęsce. Czuła się teraz jemu bliższa, jakby te dwa wydarzenia zacieśniły łowczą więź. Wpatrywała się w Balthazara, który znów zaczął mówić, tym razem dosadniej:

– Wytoczyli nam wojnę. Słyszycie? – prychnął, a następnie oparł się rękami o fontannę.

Nikt się nie odezwał. Nikt nie miał odwagi choćby się poruszyć. Nawet Vivian trzymała język za zębami i tak jak pozostali czekała na dalszy ciąg wydarzeń.

Balthazar zacisnął pięści na skraju monumentu, a ten zaczął drżeć. Sekundę później rozległ się huk, który sprawił, że fontanna została przywrócona do pierwotnego stanu, a z jej górnej dyszy zaczęła lecieć woda. Łowcy z uznaniem skłonili się mu. Teraz mogli być pewni, że pomimo strat Balthazar wciąż pozostawał silny, a oni razem z nim.

– Te skrzydlate pacynki chcą wojny – rzekł głośno. – To ją dostaną.

4

Catherine była niespokojna. Dziwne przeczucie kłębiło się w jej duszy i nie pozwalało zasnąć. W domu panowała cisza. Tylko cichy świst powolnego oddechu Damiena dochodził od strony łóżka. Mężczyzna spał od kilku godzin, co jakiś czas jedynie zmieniając pozycję. Zwykle Łowczyni lubiła go obserwować, wpatrywać się w miny, które czasem robił, w drgnienia ciała, jakie mimowolnie wykonywał. Ale nie dzisiejszej nocy.

Stała przy oknie w sypialni i uważnie penetrowała otoczenie. Biały puch rozjaśniał mrok na tyle, by kobieta mogła dostrzec potencjalne zagrożenie. Czuła, jakby niebezpieczeństwo zbliżało się wielkimi krokami i nie mogła odpędzić od siebie tego uczucia. Jej dusza wysyłała czerwone komunikaty, alarmujące wszystkie zmysły.

Balthazar. Jego imię grzmiało na odległość. Catherine miała wrażenie, że Pan Łowców idzie, by ją zabrać do siebie, by ponownie zniewolić. Nie rozumiała, dlaczego tak się działo, ale z każdą kolejną chwilą coraz bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że intuicja jej nie zawodzi.

Spojrzała na Damiena, a potem bezszelestnie wyszła na korytarz. Nie zapalała nigdzie świateł, bo doskonale widziała w ciemności. Poszła do łazienki i wyjrzała przez okno. Postanowiła skontrolować otoczenie wokół domu. Przy szopie nie było nic podejrzanego, dalsze tereny pozostawały uśpionym miastem. Z łazienki wyszła na korytarz, by przejść do kuchni, ale już w progu zatrzymała się, wlepiając wzrok w kotkę siedzącą na parapecie. Kulka była przygarbiona i bystrym spojrzeniem gapiła się przez szybę w jeden punkt.

Dla Catherine był to znamienny znak. Całe jej ciało drżało, odczuwała w sobie specyficzne mrowienie i wiedziała, że zbliża się niebezpieczeństwo.

Czym prędzej wbiegła do sypialni. Zrobiła to na tyle cicho, że Damien się nie zbudził. Dopiero kiedy stanęła nad nim i złapała go za ramiona, wystraszony drgnął i otworzył oczy.

– Musimy się schować – natychmiast oznajmiła.

– Co jest?

– Szybko. Do piwnicy – rozkazała, nie odpowiadając na pytanie.

Nie było czasu do stracenia. Rimet był zaspany, ale widząc zdenerwowanie kobiety, zszedł z łóżka i sięgnął po czarną koszulkę, którą założył w kolejnej sekundzie. Catherine złapała łuk, leżący w rogu i oboje wyszli na korytarz. Dokładnie naprzeciw sypialni znajdowały się drzwi od piwnicy. Kiedy Łowczyni nacisnęła klamkę, dobiegł ich hałas od strony drzwi wejściowych. Usłyszeli, że ktoś właśnie przekręca klucz, który był od ich strony, i ma zamiar wejść do środka.

Na Damiena zadziałało to jak wiadro lodowatej wody, wylane na głowę. Szybko zeszli po schodach do piwnicy. Catherine wyciągnęła przed siebie łuk, który zaświecił słabym światłem. Chwilę później usłyszeli dobiegające z góry odgłosy kroków.

***

Do tej pory to Vivian była przewodnikiem, ale od drzwi wejściowych rolę prowadzącego przejął Balthazar. Wszedł na korytarz mokrymi, ciężkimi butami i nie kwapił się, aby zachować idealną ciszę. Jeżeli lokatorzy byli w domu, najpewniej usłyszeli dźwięk przekręcającego się klucza. Jeśli tak się stało, mogli próbować gdzieś się ukryć. Jednak jednego nie mogli zrobić – opuścić murów tego budynku. Wijące się pnącza, które wyszły z ziemi, otuliły dom niczym ośmiornica swoją ofiarę i zablokowały wszystkie otwory.

Balthazar pstryknął palcami, a każda żarówka w mieszkaniu zapaliła się. Nagłe światło i nieproszeni goście sprawili, że z kuchennego parapetu zeskoczyła kotka i schowała się pod jedno z krzeseł. Vivian skontrolowała pomieszczenie, po czym rzekła:

– Tak jak przypuszczałam. Mieszka tutaj.

– Ile osób?

– Tylko ona i Stróż.

Łowca siłą woli wyważył drzwi łazienki, a uznawszy, że jest pusta, ruszył dalej. Vivian podążyła w ślad za nim. Przypatrywała się przy tym z uwagą każdemu centymetrowi podłogi. To tam zwykle znajdowało się najwięcej śladów. Ale nie tylko wzrokiem penetrowała otoczenie. Odchyliła z buzi część chusty i zaczęła głęboko wciągać powietrze w nozdrza. Kiedy stanęli przy otwartych drzwiach do sypialni, już wiedziała, że szukają w złym miejscu. Zapach niósł się z lewej strony i to tam winni pójść.

– Mój Panie. – Vivian zwróciła uwagę Balthazara, wskazując na ciemne drzwi, które prowadziły do piwnicy.

***

W piwnicy również zapaliła się żarówka, wisząca pośrodku sufitu na krótkim kablu. Było przez to jasno, choć nie tak bardzo, jak w pomieszczeniach domu. Damien z Catherine spojrzeli po sobie z przestrachem, doskonale wiedzieli, że na górze był Balthazar. Wiedzieli też, że będą musieli się przed nim ukryć.

Piwnica miała wielkość około dwóch sporych sypialni. Dużą część zajmował kąt z węglem i piecem centralnym, a także ściana, przy której ułożone było drewno. Poza tym stały tu worki na szkło, plastik i metale, było też składowisko kartonów, gazet i innych papierów. Bliżej schodów znajdowały się dwie stare komody i większa szafka, na której leżały rękawice budowlane i latarka.

Na pierwszy rzut oka piwnica nie była dobrym miejscem na kryjówkę. Nie można było się tu schować, nie robiąc przy tym hałasu. Catherine jednak miała pomysł. Ściana po prawej stronie od zejścia ze schodów miała wgłębienie na około pół metra szerokości i metra długości. Razem z Damienem weszli w to miejsce, a Łowczyni od razu przyłożyła magiczny łuk do bocznej ścianki i w umyśle stworzyła wizję przedłużenia muru. W okamgnieniu przed nimi pojawiło się coś w rodzaju fatamorgany, która od zewnętrznej strony wyglądała dokładnie tak, jak każda ściana w piwnicy.

Catherine spojrzała na mężczyznę. Drugą ręką zasłoniła sobie usta, pokazując mu w ten sposób, by pilnował nawet swojego oddechu. Rimet kiwnął głową. Oddech rzeczywiście miał nerwowy, a serce waliło niemiłosiernie mocno i szybko, ale nie mógł na to nic poradzić. Był przerażony. Wpatrywał się w twarz Łowczyni i widział wymalowany na niej lęk, który był coraz większy, bo po schodach zaczął schodzić Balthazar.

Szedł powoli. Wyglądał na nienaturalnie spokojnego i opanowanego, zupełnie jakby wszedł tutaj po ziemniaki, a nie po kogoś, kogo pragnął zabić. Tuż za nim zeszła Vivian. Na jej widok Catherine poczuła szybsze bicie serca i ukłucie, spowodowane faktem, że nieświadoma Vivian właśnie wydawała swoją biologiczną siostrę na pomstę Balthazara.

Pan Łowców rozejrzał się, wodząc wzrokiem po każdym zakamarku. Nie zatrzymał się, kiedy przeszywał spojrzeniem magiczną ścianę, stworzoną przez Catherine. Był to dobry znak i nawet Damien poczuł w tym momencie nadzieję, że uda im się go przechytrzyć. Jednak wtedy zakapturzona Łowczyni zrobiła dwa kroki w ich stronę, a serce Stróża podeszło do gardła. Kątem oka spoglądał na Catherine i widział, jak jej dłoń drży.

Vivian stanęła dokładnie naprzeciw magicznej ścianki i swojej współsiostry. Spuściła głowę w dół i zapatrzyła się w podłogę. Catherine oblała się zimnym potem. W tym momencie wiedziała, że Łowczyni wyłapała ślad, który zdradził ich kryjówkę. Vivian była zbyt dobrą tropicielką, by nie zdołała zauważyć ledwo widocznych odcisków stóp, które wyryły się w kurzu piwnicznej podłogi.

– Masz coś? – zapytał nagle Balthazar.

Łowczyni ostentacyjnie podniosła wzrok na ścianę, a następnie obróciła się ku swemu Panu. Zrobiła krok w stronę schodów i odparła:

– Ślady Stróża. Z wczorajszego wieczoru.

– Przenieśli się?

– Nie na długo. Wrócą na pewno, mój Panie.

– Nie będą mieli do czego. – Prychnął nagle i poszedł ku schodom. – Spal dom.

– Z przyjemnością.

Vivian wyciągnęła dłoń przed siebie, a jej moc ukierunkowała się na składowisko węgla. Sekundę później linia ognia go zapaliła. Następnie Łowczyni ruszyła po schodach za Balthazarem, by wyjść z domu, który za kilka chwil miał spłonąć.

***

Słowa „spal dom” wprawiły Damiena w stan kompletnego osłupienia, tym bardziej że ogień szybko rozprzestrzeniał się po piwnicy. Przez kilka sekund trybiki w mózgu skakały między możliwymi rozwiązaniami. Dopiero silne szarpnięcie jego ramienia wyrwało go z letargu.

– Siadaj – szepnęła Catherine. Choć jej głos drżał, wiedziała, co powinna zrobić. Damien w ogóle nie był tego pewien.

– Dom mi się pali, a ja mam sobie usiąść?!

– Jeśli chcesz przeżyć, to tak.

Usiadł w siadzie skrzyżnym. Tymczasem Łowczyni położyła swój magiczny łuk między nimi złapała go lewą ręką, a prawą zatoczyła nad nimi wodny krąg. Wytworzyła dzięki temu grubą kopułę, stworzoną z wody, która skutecznie chroniła ich ciała przed płomieniami, ale także przed trującym dymem, który rozprzestrzeniał się po piwnicy. Damien na pewno byłby pod wrażeniem, gdyby nie fakt, że właśnie tracił dach nad głową.

– Nie mamy innego wyjścia – dodała Catherine, próbując podnieść go na duchu. – Balthazar na pewno przez chwilę będzie stał na zewnątrz.

Pokiwał głową, niechętnie się z nią zgadzając. Musiał to przetrwać. Ważniejsze było ich bezpieczeństwo.

– To wytrzyma? – zapytał, spoglądając na wodne ściany wokół nich.

– O ile ja wytrzymam.

***

Vivian stanęła przed głównym wejściem do domu Stróża i wyciągnęła ręce przed siebie, jakby chciała nimi objąć budynek. Wyrzuciła kule ognia wprost na pnącza, które już go oplatały. Wyglądało to, jakby zostały wcześniej polane benzyną, tak szybko ogień rozprzestrzenił się na całą ich długość. Dom zapłonął niczym ogromna pochodnia.

Łowczyni obróciła się do swego Pana i zapytała:

– Szopę również spalić?

– Zostaw. To będzie twój punkt obserwacyjny.

– Mam czekać na ich powrót?

– Masz wytropić, dokąd uciekną.

Balthazar wpatrywał się w płonący budynek z zadowoleniem, kiedy niespodziewanie dopadło go zupełnie inne uczucie. Rozgoryczenie. Dokładnie tak to wszystko się zaczęło przed wieloma laty. Od spalenia domu. Od ocalenia małej Catherine przed ludzkim życiem. A jednak jego mała Łowczyni wybrała ludzi. Chociaż nie. Zdecydowała się na znacznie gorszą rasę – wybrała Stróżów.

Mężczyzna ze złości zacisnął pięści, a potem dopowiedział:

– O ile szczęście ci dopisze, zaprowadzą cię wprost do głównej siedziby Zgromadzenia.

***

Wodna kopuła utrzymywana przez Łowczynię była doskonałą ochroną wewnątrz palącego się budynku. Ale miała jedną zasadniczą wadę. Woda co prawda chroniła przed ogniem, jednak z każdą minutą coraz bardziej się nagrzewała, powodując, że wewnątrz robiło się coraz cieplej.

Damien czuł się, jakby siedział w saunie. Ubrania przykleiły się mu do ciała, a z czoła kapały stróżki potu. Wpatrywał się w Catherine, która wcale nie wyglądała lepiej. Oddychała głęboko i ciężko, całe jej ciało pokryte było kropelkami wody. Kurczowo trzymała magiczny łuk, ale jej dłoń drżała. Wyraźnie słabła, a mężczyzna nie miał pojęcia, co zrobić, by jakoś pomóc.

– W porządku? – zapytał, chociaż zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo ze względu na okoliczności było to głupie pytanie.

Uniosła ku niemu wzrok. Niebieskie oczy były załzawione, a białka przekrwione jak po suto zakrapianej imprezie. Jej psychopatyczny uśmiech, który wymalował się na zmęczonej twarzy, tylko to potwierdzał.

– Jesteśmy w piwnicy płonącego budynku. Nie jest ani trochę w porządku – odparła.

– Pytam, bo wyglądasz, jakby coś ci się działo.

– Dzieje się.

– Słabniesz? – Damien czuł, że znów przyspiesza mu tętno. Tylko Catherine mogła ich stąd wydostać żywych.

– To też.

– I jest ci niesamowicie gorąco? – Nawet w tak dramatycznej sytuacji próbował rozluźnić atmosferę i udało mu się. Tym razem Catherine uśmiechnęła się szczerze.

– Tak, też, ale strzelaj dalej.

Mężczyzna zamyślił się, chociaż trudno było mu logicznie rozumować. Łowczyni skinęła na otaczające ich ścianki i bąknęła:

– Woda.

– I co?

– To, że jest wszędzie. Otacza mnie z każdej strony – mówiła z wyraźnym strachem. Damien zrozumiał.

– Boisz się wody?

Catherine wzruszyła ramionami, a dopiero potem oznajmiła:

– Mam nieciekawe wspomnienia z dzieciństwa… W dodatku nie potrafię pływać.

– Nauczę cię kiedyś.

Uśmiechnęła się pod nosem. Damien musiałby siłą zaprowadzić ją do wody, żeby w ogóle była w stanie się zanurzyć. Kiedy poziom przekraczał wysokość jej ud, włączał się w jej głowie alarm, który skutecznie blokował mięśnie i dalsze ruchy.

Nagle coś gruchnęło na parterze i oboje mimowolnie spojrzeli do góry. Na szczęście sufit piwnicy był jak dotąd w nienaruszonym stanie, przynajmniej jego główny strop.

– Gdzie jest stąd najbliższe wyjście? – zapytała Catherine. Czuła, że coraz ciężej jest jej utrzymywać wodne ścianki, a budynek powoli zaczynał się walić. Powinni uciekać.

– Normalnie na parterze, ale tu w piwnicy, jest dziura na zsyp. – Wskazał miejsce, gdzie palił się węgiel. – Widzisz tę brązową dyktę? Trzeba będzie ją wyważyć.

Skinęła głową, złapała za łuk obiema rękoma, a następnie wstała i zamachnęła się tak, by wodna kopuła rozprysła się w kierunku zsypu. Mieli chwilę, zanim ogień zatamuje im drogę.

***

Kiedy Balthazar zdematerializował się do Tenebris, Vivian udała się do drewnianej szopy. Stanęła przy starym brudnym oknie i obserwowała pożar budynku. Według rozkazu Pana miała czekać na powrót Stróża i Catherine, choć doskonale wiedziała, że oboje znajdowali się w piwnicy domu. Musiała więc wyczekiwać momentu, kiedy wydostaną się na zewnątrz, a następnie udadzą prawdopodobnie do tajnej siedziby Zgromadzenia. Wyśledzi ich, a później powiadomi Balthazara. Według rozkazu.

Wlepiała wzrok w płonący dom, a żar w jej żyłach tylko się podsycał. To właśnie wydarzenie z dzieciństwa zadecydowało o jej dalszym losie. Zadecydowało także o tym, że w trakcie obdarowywania otrzymała moc żywiołu ognia. Natura doskonale wychwyciła w jej duszy palący gniew i zamieniła go w prawdziwy ogień, którym zaczęła władać.

A jednak w tym momencie odezwała się w niej głęboko zakopana w duszy ludzka natura. Bo gdyby nie pożar domu, w którym mieszkała, byłaby teraz kimś zupełnie innym.

Wściekła sama na siebie, że o tym pomyślała, wyjęła z kieszeni paczkę papierosów. Wyciągnęła jednego i już chciała zapalić, gdy usłyszała trzask. Był specyficzny i na pewno nie został spowodowany rozpadającym się domem. Brzmiało to, jakby ktoś specjalnie próbował coś wyburzyć, by wydostać się na zewnątrz. Vivian schowała papierosy. Zapatrzyła się uważnie na otoczenie wokół budynku, była bowiem pewna, że za moment ujrzy właściciela domu i Catherine.

***

Damien wyskoczył przez dziurę na zsyp węgla i szybko odbiegł od płonącego budynku. Dołączył do Łowczyni, która lustrowała wzrokiem otoczenie, sprawdzając, czy mogli czuć się bezpiecznie. Wyglądało na to, że Balthazar i Vivian zniknęli. Gdyby było inaczej, Pan Łowców właśnie by ich obezwładniał.

Stróż skupiony był bardziej na swoim domu. Oceniał zniszczenia, jakby naiwnie wierząc, że jeszcze uda się coś z niego ocalić. Nawet nie zwracał uwagi na fakt, że stał boso na śniegu.

– Słyszę syreny – oznajmiła Catherine. – Powinniśmy stąd zniknąć.

– Pewnie sąsiedzi zauważyli ogień.

Damien