Zgromadzenie. Tom II. Odnaleźć siebie - Joanna Jarczyk - ebook

Zgromadzenie. Tom II. Odnaleźć siebie ebook

Joanna Jarczyk

4,1

Opis

Zgromadzenie szybko otrząsa się po tragicznej śmierci Samuela, a Stróżowie są zadowoleni z nowego dowódcy, Louisa Daquina. Damien porządkuje swoje życie, Catherine wraca pod skrzydła Pana Łowców. Wszystko zdaje się biec właściwym torem, wróżąc spokojną i udaną przyszłość. Jest tylko jeden problem: kłamstwo Louisa, które wkrótce może spowodować wielkie szkody...

Czy prawda w końcu ujrzy światło dzienne? Ile można poświęcić w imię wyznawanych zasad? Komu warto zaufać, gdy przyjdzie czas poszukiwania najważniejszej w życiu rzeczy – własnej tożsamości? Odpowiedzi na te i wiele innych pytań będą musieli wkrótce odnaleźć bohaterowie Zgromadzenia.

Pustka rozdziera się w ciszy głosem, który nadała sama sobie. Jej wrzask przenika powietrze i łudzi się, że dotrze kiedyś do miejsca, które w końcu zapełni. Jeśli się jej uda - umilknie zaklęta wiekuistym spokojem. Ta wizja nieraz wydaje się być błoga. Lecz pustka pozostanie zawsze taka sama. Zawsze sama.

Joanna Jarczyk – urodzona w 1994 roku. Pisze i rysuje oraz gra na organach. Jest artystyczną duszą, która każdego dnia spełnia się w swoich pasjach. Nigdy nie pozwala sobie na nudę. Jej przygoda z pisaniem rozpoczęła się od publikacji e-booka pt. Vide oraz wydanej nakładem Novae Res powieści fantastycznej Zgromadzenie tom I - Wyjęta ze zła. Raz rozpoczętej podróży nie zamierza przerywać i wciąż pracuje nad nowymi historiami.
W swojej najnowszej książce kontynuuje opowieść o losach bohaterów Zgromadzenia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 346

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (8 ocen)
5
1
1
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




ROZDZIAŁ 1TO DOPIERO POCZĄTEK

1

Początki zawsze są trudne. Tak mówią ludzie i zwykle to się sprawdza. Kiedy przychodzisz do nowej szkoły czy zmieniasz pracę, nigdy na wstępie nie masz łatwo. Nowe społeczeństwo, nowe zadania i obowiązki. Można powiedzieć, że zaczynasz nowe życie. Tak to jest u ludzi, a więc u Stróżów także. Choć Louis Daquin nie potrzebował dużo czasu, by w pełni zaaklimatyzować się na stanowisku dowódcy Zgromadzenia. Można było rzec, że był do tej roli po prostu stworzony.

Odkąd Louis wstąpił w stróże szeregi, starał się być jak najbliżej Samuela i angażować się w stu procentach we wszelkie akcje i zadania. Dzięki temu szybko stał się jego najlepszym pomocnikiem, ale także kimś bliskim. Można stwierdzić, że był po części jego pracowniczym przyjacielem. Przez to Daquin wiedział bardzo wiele rzeczy, o których inni Stróże nawet by nie pomyśleli. Poprowadzenie siedziby nie stanowiło więc dla niego większego problemu.

Po pogrzebie Samuela Louis potrzebował dokładnie dwóch tygodni na ogarnięcie podstawowych spraw należących głównie do prowadzenia działalności w mieście. To z tym miał największe kłopoty. Nie znał się na urzędowej dokumentacji, nie miał pojęcia o opłatach, jakie siedziba Stróżów musi uiszczać, nie wiedział również o tym, że burmistrz co miesiąc przelewa dodatkowe pieniądze na rzecz Zgromadzenia. Początkowo Daquin złapał się za głowę, kiedy ujrzał wielki segregator z napisem „Działalność miejska”. Na szczęście w przejrzeniu ważniejszych druków urzędowych pomogła mu Victoria, która poza dodatkową pracą w siedzibie zajmowała się księgowością.

Pierwszy problem, jaki napotkał Louis, dotyczył obchodów piętnastolecia Zgromadzenia. Ich planowana data wypadała osiemnastego września, czyli stosunkowo niedługo po pogrzebie Sorela. Nowy dowódca długo zastanawiał się, czy nie zrezygnować z uroczystości. Bądź co bądź obowiązywała ich żałoba. Jednak ostatecznie wraz z burmistrzem Letonem zdecydowali, że wszystko odbędzie się zgodnie z planem, pomijając oczywiście wykład naukowy, który miał wygłosić Samuel. Zamiast tego Louis przygotował biografię na temat zmarłego dowódcy. W efekcie całość wypadła dość dobrze. Zachowano stonowany charakter obchodów, szczególną uwagę poświęcono uczczeniu pamięci Sorela. Festyn trwał krócej niż zwykle, choć winą za to można było obarczyć niesprzyjającą pogodę. Wyjątkowo w ten dzień padał deszcz, a ciężkie chmury nie miały zamiaru opuścić Bireno.

Jeśli chodziło o prawdziwą istotę Zgromadzenia, Louis czuł się w swojej nowej roli jak ryba w wodzie. Od zawsze pociągały go przywódcze stanowiska i już sam fakt, że niegdyś był trzecią ręką Sorela, napawał go niemałą dumą. Ale dzięki temu orientował się, jakie zadania go czekały, jakie miał obowiązki i na co powinien zwracać szczególną uwagę. Wiedział też, jak powinien przemawiać do Stróżów, jakie hasła działały na nich motywująco i co powodowało, że byli gotowi oddać życie za Zgromadzenie. Daquin miał świadomość tego, że po śmierci Samuela potrzeba będzie czasu, nim wszyscy przyzwyczają się do nowej sytuacji i nowego dowódcy. Ale ku jego zdziwieniu Stróże równie szybko odnaleźli się w nowym położeniu.

Przyjmowanie kandydatów do Zgromadzenia ruszyło dopiero od października. Co prawda dopiero w połowie miesiąca pojawił się nowy ochotnik, ale każdy kolejny Stróż był powodem do wielkiej radości. To Adeline przejęła rolę wszczepiania cząsteczek energii. Po wieloletniej pomocy przy zabiegach na szczęście była w tym tak samo dobra jak Samuel, więc przynajmniej w tej kwestii problem rozwiązał się sam.

Opieką nad nowymi Stróżami, a także prowadzeniem dokumentacji zajęła się Lilian, ta, która została przyjęta do Zgromadzenia razem z Benem i Damienem. Kobieta sama zgłosiła się na objęcia stanowiska, które wcześniej zajmowała Maya, a już po niedługim czasie okazała się być odpowiednią kandydatką.

Od października wszystko zdawało się wrócić na dobre tory. Nawet w Bireno było wyjątkowo spokojnie, choć to z kolei nie dawało spokoju Louisowi. Zwiększył częstotliwość nocnych patroli, kazał prowadzić stałą obserwację terenów szczególnie lubianych przez Łowców. Jednak żaden z tych potworów nie pojawił się w mieście. Tak jakby nagle się wycofali albo zaczęli się nadzwyczaj dobrze maskować.

Na początku listopada Daquin zwołał konferencję, na którą zaprosił Stróżów czynnie walczących. Nie pojawiło się kilka osób ze względów osobistych, jednak ci najważniejsi przybyli. Usiedli w głównej sali, a potem dowódca podzielił się z nimi dręczącymi go obawami. Po chwili celowo zastosowanej pauzy dopowiedział:

– Myśląc strategicznie, Łowcy powinni byli zaatakować z największą siłą wtedy, gdy byliśmy najsłabsi, czyli we wrześniu, najpóźniej w październiku.

Kilka osób pokiwało zgodnie głowami. Wśród nich tylko Cyprian siedział nieruchomo i głęboko nad czymś myślał.

– Tymczasem mamy początek listopada i nic się nie dzieje. – Louis położył dłonie na stole. Dopiero wtedy odezwał się Stróż o krótkich, jasnych włosach:

– A może właśnie to jest ich plan?

– Co masz na myśli, Cyprianie?

– Są niesamowicie ostrożni – zauważył i potarł dobrze wygoloną brodę. – Kiedyś atakowali od razu, gdy zobaczyli Stróża, a teraz? Momentalnie znikają.

– Racja. Aż dziwnie to wygląda – potwierdził Ben, który ostatnio miał podobną sytuację. Cyprian natomiast kontynuował:

– Wygląda na to, że oni nie chcą być złapani. Muszą wiedzieć o broni Samuela i o tym, że potrzeba do niej łowczej krwi. Nie ma innej opcji.

Louis ukradkiem zerknął na Damiena. Wymienili się znaczącymi spojrzeniami, bo ta teoria była wielce prawdopodobna. Balthazar mógł wniknąć w oczy i uszy Mai, kiedy akurat była mowa o broni. Mógł zatem wiedzieć o aktualnie głównym celu Zgromadzenia.

– Nawet jeśliby wiedzieli, to przecież nie będą w nieskończoność się ukrywać. – Tym razem odezwał się Jacob, Stróż służący w Zgromadzeniu od lat.

– I dlatego wydaje mi się, że planują atak.

Wszyscy wlepili wzrok w Cypriana i wyczekiwali, aż ten rozwinie temat. Stróż nonszalancko siedział na krześle z rękami założonymi na piersi. Wyglądał, jakby miał w głowie czarną wizję przyszłości, którą za moment objawi światu.

– Sami zobaczcie. Wiedzą o broni, więc nie chcą nam dać szansy na zdobycie krwi. Dają nam za to złudną nadzieję, że się uspokoili, a tak naprawdę szykują jakiś większy atak.

– To ma sens – chrapnął Ben.

– Cyprian ma rację. – Louis podniósł się nagle z krzesła i zaczął powoli obchodzić stół. – Na pewno zaatakują.

– A może będą chcieli zniszczyć święta? – Damien rzekł z zapytaniem. – Za półtora miesiąca mamy Boże Narodzenie, czas radości, spędzanie czasu z rodziną. To by była dla nich dobra okazja.

– Cholera, to może być to – powiedział z aprobatą Louis.

– Jakieś masowe polowanie na cnoty? To grubo. – Jak zwykle ostatecznie całość podsumował Ben.

Daquin wrócił szybko na swoje miejsce, ale nie usiadł. Oparł się dłońmi o kraniec stołu i chwilę zastanowił. Zniszczenie świąt. To było bardzo oczywiste posunięcie ze strony Łowców, mógł już wcześniej na to wpaść, ale jego myśli zbyt często uciekały w zupełnie innym kierunku, w takim, w którym nie powinny w ogóle biec.

– Nie pozwolimy na to – rzekł stanowczo. – Do świąt jeszcze daleko. Będziemy przygotowani na atak i odeprzemy go. Spiszę konkretny plan patroli na grudzień, każdy niech dostarczy mi kartkę z dniami, które mu nie pasują. Zobaczymy, co będzie się działo dalej, tymczasem wciąż naszym głównym celem pozostaje złapanie Łowcy. Dla jego krwi.

 

2

Była połowa listopada i choć do kalendarzowej zimy został jeszcze ponad miesiąc, to temperatura spadała do kilku kresek w ciągu dnia, a w nocy nawet do zera. Ludzie wyjęli już z szaf puchowe kurtki, nosili szale i rękawiczki. Na dworze brakowało jedynie śniegu.

Damien Rimet wyszedł z restauracji „In Eden” z uśmiechem na twarzy. Szef przekazał mu kolejną w tym miesiącu porcję pozytywnych opinii klientów, którzy jedli przyrządzone przez niego dania. Dla Damiena znaczyło to tylko jedno. Awans. Czekał z niecierpliwością, aż zostanie głównym kucharzem, i przeczuwał, że już niedługo jego cel może zostać osiągnięty. Pomyślał, że szef w końcu doceni jego wysiłki. Z awansem wiązało się jeszcze coś, z czego będzie się bardzo cieszył. Już nigdy nie wyjdzie z kuchni, a to znaczyło, że wreszcie nie będzie musiał zastępować kelnerów.

Dodatkową porcję radości zaserwowała mu Maya, która dzisiejszego dnia zaoferowała, że zgarnie go z pracy i zawiezie do domu. Oczywiście kryło się za tym coś więcej niż tylko dobry uczynek. Dowiedział się o tym, gdy oznajmiła mu poprzez krótkiego SMS-a, że padł ofiarą jej złowieszczego planu. Dokładnie tak mu napisała.

Niebieska panda stała zaparkowana nieco dalej. Rimet poszedł w stronę samochodu Mai, który na tle ciągu ustawionych przy chodniku aut wyróżniał się kołpakami w kolorowe kwiatki. Nie sposób było go nie zauważyć. Dodatkowo dziewczyna siedziała za kierownicą i z daleka machała przyjacielowi.

Damien przywitał się i zajął miejsce pasażera. Zanim zdążył zapiąć pasy i o cokolwiek zapytać, dziewczyna powiedziała z posępną miną:

– Wykorzystam cię dziś.

Rimet spojrzał na nią z uśmiechem. Gdyby nie jej różowa czapka z dwoma bąblami przypominającymi zwierzęce uszka, może wyglądałaby bardziej „złowieszczo”. Mężczyzna uniósł pytająco brew.

– Mam jeszcze szansę wysiąść?

– Już za późno. – Wyszczerzyła zęby, po czym włączyła kierunkowskaz i ruszyła z miejsca. – Ale spoko, bez obaw. Jesteś facet, poradzisz sobie.

– OK. To do jakich niecnych celów jestem ci potrzebny?

– Zmienisz mi opony na zimowe.

Damien wydmuchał powietrze specjalnie głośno, a potem rzekł:

– Już myślałem, że to coś…

– Co?! – oburzyła się, zerkając na niego szeroko otwartymi oczami.

– …związanego ze Zgromadzeniem. – Uśmiechnął się pod nosem. – Rozumiem, że to też było gdzieś zawarte w twoim planie.

– Niekoniecznie. – Zastukała palcami o kierownicę. – Ale jak już jesteśmy przy temacie, to zobaczysz, że ja jeszcze zdołam przekonać Louisa do zmiany decyzji.

– Mnie się nie udało. – Wzruszył przepraszająco ramionami.

– Bo nie masz siły perswazji.

Rimet pokiwał głową. Właściwie nie sądził, by Maya zdołała cokolwiek wskórać w związku z oddaleniem jej ze Zgromadzenia. Tkwiła w niej cząsteczka mocy Balthazara. Decyzja o zakazie wejścia Mai do Kampu była z jednej strony rozważna, choć z drugiej strony, gdyby zajmowała się jedynie przyziemnymi sprawami siedziby w Bireno, nie zaszkodziłaby tym nikomu. Wszak nadal była Stróżem i według ogólnych zasad powinna służyć Zgromadzeniu do końca życia. Louis jednak był stanowczy, a Damien nie chciał go o to nękać. I tak dzięki wydarzeniom z września oboje z Mayą uniknęli kary śmierci, którą Samuel zapewne nie ośmieliłby się cofnąć.

Damien wiedział, że dla dziewczyny to trudna sytuacja, jednak myślał, że z czasem przywyknie do nowych realiów i może znajdzie sobie jakieś dodatkowe zajęcie. Miał taką nadzieję, bo Maya była przesympatyczną osobą i było mu jej niezwykle szkoda. Problem jednak polegał na tym, że im więcej czasu mijało, tym dziewczyna coraz bardziej chciała wrócić do Stróżów.

– Halo, tu ziemia! – krzyknęła nagle.

– Co…?

– Pytałam o coś.

Rimet spojrzał na nią zaskoczony. Chyba za bardzo zagłębił się we własnych myślach, bo kompletnie nie usłyszał jej pytania. Szybko przywołał z pamięci ostatnie zdanie, jakie od niej usłyszał, i żeby nie wpaść w kobiece sidła hasła: „Ty mnie w ogóle nie słuchasz”, co nie było przecież prawdą, rzekł:

– Oczywiście, wierzę w twoją siłę.

– Eee… – wydukała. To nie było dobrym znakiem dla Damiena. – To sugestia, że bez mojej pomocy nie dasz sobie rady?

– Jasne!

Rimet ścisnął pięści i wyciągnął w jej kierunku, pokazując tym gestem, jak bardzo potrzebuje jej pomocy, mimo że wciąż nie wiedział, o co chodzi.

– Dobra. Ale z góry uprzedzam, że nie mam pojęcia, jak zmienia się opony.

Maya skręciła w ulicę La Fraise, a Damien odetchnął z uśmieszkiem. Tym razem zrobił to niepostrzeżenie, bo udało się mu wybrnąć z sytuacji.

 

3

Balthazar rzadko wychodził ze swojej twierdzy. Jeszcze rzadziej wychodził poza tereny Tenebris, ale kiedy już to robił, miał ku temu konkretny powód. Tym razem był to cel w miasteczku Bireno.

W innym przypadku sprawę zleciłby któremuś z Łowców, jednak teraz było zgoła inaczej. Sprawa powinna zostać ściśle tajna, a jedynej osobie, której mógł na dzień dzisiejszy w pełni zaufać, był on sam. Inni Łowcy mogliby puścić parę. Nawet Catherine wolał nie zdradzać swojego pomysłu. Ona miała coś na sumieniu, coś skrupulatnie ukrywała, i czuł to za każdym razem, kiedy widział jej oczy. Nie mógł ryzykować, by jego plan wyszedł na jaw. Zresztą nie musiała wszystkiego wiedzieć.

Bireno było spokojnym miasteczkiem, a działalność Stróżów dodatkowo zapewniała bezpieczeństwo mieszkańcom. Ale jak w każdym mieście były okolice, które słynęły ze szczególnie złej opinii i w które po zmroku lepiej było się nie zapuszczać. Nieopodal terenów przemysłowych znajdowało się stare blokowisko. To tam udał się Balthazar. Zapadł zmrok, a ulice już opustoszały. Temperatura sięgała tylko kilku kresek powyżej zera i będzie spadać z każdą kolejną godziną.

Łowca dokładnie wiedział, gdzie powinien się udać. Dzięki swojej mocy od kilku tygodni obserwował ten teren i skrupulatnie analizował mieszkańców tej dzielnicy. Średnia ich wieku wynosiła około trzydziestu ośmiu lat, a najmłodszy samotny lokator wyglądał na co najwyżej trzydziestkę. To właśnie on był celem Balthazara.

Mieszkał na parterze na końcu korytarza. W jego mieszkaniu paliło się światło, więc Łowca miał pewność, że mężczyzna jest w domu. Balthazar bez problemu wszedł do budynku. W środku panował półmrok, z niektórych mieszkań dobiegały dźwięki telewizorów. Ludzie, pomyślał z pogardą i prychnął pod nosem. Tak bardzo ich nienawidził…

Jego kroki odbijały się nieznacznym echem. Przeszedł na sam koniec korytarza. Drzwi z numerem siedem nie miały wizjera. Tym lepiej dla Balthazara. Miał ochotę je wyważyć, załatwić sprawę i wyjść, ale hałas przyciągnąłby uwagę sąsiadów. Dlatego wysilił się i zapukał.

Coś trzasnęło po drugiej stronie ściany, potem doszedł do tego ciężki głos, aż w końcu drzwi się otworzyły.

Balthazar bez ogródek wyciągnął wyprostowaną dłoń przed siebie, jednocześnie wchodząc do mieszkania. Z jego ciała popłynęła moc, która zaczęła się wchłaniać w zdezorientowanego mężczyznę. Latynos, bo tak właśnie wyglądał, odszedł kilka kroków w tył. Zatrzymał się i zagapił ciemnymi oczami wprost w tajemniczą postać. Był jednak zaklęty, nie mógł nic powiedzieć ani nic zrobić. Balthazar natomiast szeptał pod nosem łacińskie sformułowania, które zakorzeniały się w mózgu mężczyzny. W ten sposób przekazywał mu wiedzę o świecie, a także misję, do jakiej został wybrany.

Latynos nagle upadł na kolana, a Łowca opuścił dłoń i rzekł:

– Myśl moja myślą twoją.

– Panie, czego oczekujesz? – zapytał posłusznie.

– Wstąpisz do Zgromadzenia i staniesz się Stróżem walczącym, ale to mnie będziesz służył.

– Na twoje słowo tak zrobię.

– Gdy wypełnisz swe zadanie, staniesz się moją prawą ręką w potężnej armii Łowców. Jesteś na to gotowy, Alexis?

– Tak, Panie.

 

4

Damien po drugiej zmianie w pracy udał się do głównej siedziby Zgromadzenia. Było to dzień po tym, jak zmieniał opony przyjaciółce. W Kamp czekał na niego Louis, który podobno miał ważne informacje w sprawie tylko im wiadomej. Im i w zasadzie również Mai, która została wtajemniczona w akcję z Łowczynią.

Oczywiście, że Rimet chciał zapomnieć o Catherine, jednak było to zwyczajnie niemożliwe. Zbyt wiele wydarzyło się z jej udziałem, a konsekwencje ciągnęły się aż do dzisiaj. To przez nią nastąpił cały tragiczny bieg wydarzeń, począwszy od niesprawiedliwie oskarżonej Mai, a skończywszy na śmierci Samuela. I to wszystko dlatego, że był na tyle naiwny, by jej uwierzyć. Tego nie mógł sobie wybaczyć i tego najbardziej nie mógł znieść. Łowczyni go oszukała i za to ją znienawidził.

Dał sygnał Louisowi, że dotarł na miejsce, a chwilę później dwaj Stróże spotkali się na korytarzu.

– Siema, stary, znalazłem coś – powiedział Daquin na przywitanie.

– Po twojej minie wnioskuję, że coś mocnego.

– Mało powiedziane.

Skierowali się do kuchni, gdzie tuż obok lodówki znajdowały się drzwi prowadzące do gabinetu dowódcy Zgromadzenia Stróżów, który po śmierci Samuela przejął oczywiście Louis. Zasady jednak panowały wciąż takie same – nikt ze Stróżów nie mógł przekraczać progu tych drzwi, a więc gabinet nadal pozostał owiany tajemnicą dla wszystkich.

– Mam tam z tobą wejść? – Damien zdziwił się, kiedy przyjaciel znacząco wskazał dłonią wejście.

– Właź. Ale pod żadnym pozorem nikomu nie mów.

– Super!

Rimet ucieszył się jak małe dziecko, po czym ruszył za Louisem. Odkąd dowiedział się o istnieniu tajnego gabinetu Sorela, chciał go zobaczyć. Zresztą jak większość Stróżów. Samuel podobno trzymał tam niezgłębione skarby i tajemnice, które nie powinny ujrzeć światła dziennego. Przynajmniej taka pogłoska krążyła w Zgromadzeniu. Louis już wcześniej zdradził Damienowi, że część z tego jest faktycznie prawdą, a to tym bardziej kusiło ciekawskiego Stróża do obejrzenia lokum.

Za drzwiami był podest i spiralne schody prowadzące w dół. Wyglądało to jak zejście do lochów średniowiecznego zamku. Na ścianach z nieobrobionego kamienia wisiały pajęczyny, było mrocznie i dziwacznie. Miejsce to zupełnie nie pasowało do kogoś, kto dowodził siedzibą dobrych Stróżów. Tę uwagę Damien zachował jednak dla siebie, sądząc, że Samuel pewnie miał swoje powody, by zostawić pomieszczenie właśnie w takim stanie. A może zwyczajnie nie chciało mu się tu ogarniać.

Po chwili zrobiło się jaśniej, aż w końcu dotarli do gabinetu. Pomieszczenie było dość duże i wyglądało o niebo lepiej niż prowadząca do niego droga. Oświetlały je lampy imitujące palące się pochodnie. Ściany, podobnie jak sufit, były wykonane z bordowej boazerii, podłogę wyłożono jasnymi panelami. Pośrodku stał ogromny stół przypominający nieco stół do bilardu, na nim tkwiła dodatkowa lampka. Obok dostawione było krzesło barowe. Pod jedną ze ścian znajdowała się kremowa skórzana sofa i mały drewniany stolik. Półki regałów uginały się pod ciężarem książek. Po prawej stronie stało potężne biurko, a na nim komputer. Była jeszcze komoda, na której leżała ramka ze zdjęciem. Różne pliki papierów, pootwierane książki porozrzucano dosłownie wszędzie. Wyglądało to jak pomieszczenie szalonego naukowca, i po Samuelu mógł się spodziewać dokładnie takiego widoku, ale po Louisie?

– Wow, robi wrażenie – powiedział oszołomiony wyglądem pokoju.

– Stary, byś widział moją minę, gdy tu pierwszy raz wszedłem.

– Była jak moja? – Damien otworzył szeroko buzię i nienaturalnie wytrzeszczył swoje oczy.

– Taa… Mniej więcej.

Louis podszedł do jednej z szafek. Wyjął z niej metalową skrzynkę zamkniętą na małą kłódkę. Z kieszeni wyjął srebrny kluczyk i otworzył ją.

– Ten syf to twoja robota? – zapytał z uśmieszkiem Damien, a Daquin spojrzał na niego spode łba.

– Tak się lepiej pracuje, mam wszystko na widoku. Poza tym wcześniej było tu podobnie.

– W to nie wątpię… – Zerknął za sofę, gdzie leżały puste butelki po wodzie. – To co tam masz?

– Coś, co cię bardzo zainteresuje.

Damien zbliżył się szybko do wielkiego stołu, przy którym przyjaciel otwierał skrzynkę.

– Wygląda jak puszka Pandory – skomentował żartobliwie Rimet.

– Właściwie… Znalazłem ją dopiero dzisiaj zakopaną w meblach. Teraz już wiem czemu.

Louis zaczął wyjmować z metalowej skrzynki zdjęcia. Bardzo dużo przeróżnych fotografii. Rozkładał je na blacie i mówił:

– Samuel nie kłamał, jeśli chodzi o nieludzki wygląd Łowców. Tu mamy dowody. Na niektórych odbitkach z tyłu zapisane są daty.

Rimet spoglądał na kolejne zdjęcia w zupełnym osłupieniu. Tego się nie spodziewał. Fotografie przedstawiały głównie twarze Łowców, powykrzywiane i zdeformowane. Niektóre z nich były wręcz przerażające. Odsłonięte kości policzkowe lub zwęglona skóra to tylko niektóre przypadki ze zdjęć.

– Boże… To jest…

– Wstrętne – dokończył Louis. – To potwory, tak jak mówił Samuel. A myśmy mieli wątpliwości, bo jakaś perfidna Łowczyni z nas sobie zadrwiła.

– Myślisz, że posiada taką moc, że może przybierać ludzki wygląd? – Damien wziął do ręki jedno ze zdjęć i skrzywił się. Przedstawiało męską twarz, ale skóra Łowcy wyglądała, jakby była betonem, który spadł i popękał w wielu miejscach.

– Nie wiem, może. A może jest jakaś inna. W każdym razie coś na pewno jest z nią nie tak.

– I to bardzo – dopowiedział sobie pod nosem Rimet.

Na myśl o Catherine czuł, jak zbiera się w nim złość. Zaraz po śmierci Samuela był przybity tym, w jaki sposób go potraktowała, tym, że podstępnie wykorzystała głupiego Stróża, jakim był. Potem narastała w nim już tylko coraz większa niechęć do niej, do wszystkich Łowców, których faktycznie trzeba było zgładzić. Ale wątpliwości związane z ludzkim wyglądem Łowczyni nadal nie dawały mu spokoju. Aż do dziś.

– Są też inne zdjęcia, bardziej drastyczne. Więc ostrzegam – odezwał się Daquin.

– Czemu drastyczne?

– Sam zobacz. – Podał Damienowi czarno-białą fotografię. – Wygląda na to, że Samuel przeprowadzał sekcję zwłok.

– Jasna cholera…

– To bardzo stare zdjęcia, jeszcze z początków Zgromadzenia.

– Co nie zmienia faktu, że miał powalone hobby.

Rimet odłożył fotografie i odsunął się od stołu. Nie musiał oglądać innych, by zostać przekonanym o prawdziwości szkaradnego wyglądu Łowców. Byli potworami.

– Każdy ma jakieś zboczenia. Ty kolekcjonujesz przyprawy.

– Mało adekwatne porównanie – zauważył Damien.

Louis potwierdził to lekkim skinieniem głowy. Kiedy znalazł skrzynkę z kolekcją owych zdjęć, również był w niemałym szoku. W pewnym momencie uznał nawet, że to, co robił Sorel, było upiorne. Jednak to nie tak. Po wielu przemyśleniach sam doszedł do wniosku, że Samuel był naukowcem i zwyczajnie badał Łowców, by wiedzieć o nich jak najwięcej, by móc później tę wiedzę wykorzystać w walce z nimi. Nie było więc w tym nic dziwnego ani nienormalnego.

– Znalazłem też mnóstwo notatek – odezwał się znów Daquin. – Sorel opisał w nich dwa przypadki, kiedy dotykając łowczej skóry, został poparzony. Pewnie dlatego napisał punkt w naszym dekalogu o tym, że ich skóra pali.

– Czyli znów nie kłamał.

– Ano.

Damien po raz kolejny uświadomił sobie, że źle myślał o Samuelu. Ale to przez Łowczynię wszystko mu się pomieszało. Wszystko było przez nią! Pokręcił głową ze zrezygnowaniem, a potem oznajmił przyjacielowi, że jest wykończony i wraca do domu.

Nie kłamał. Był zmęczony po pracy, choć po tym, co zobaczył, wiedział, że prędko nie uśnie. Na powrót wróciły wspomnienia, wszystkie słowa Catherine, które spowodowały zupełny mętlik w jego głowie. I teraz te zdjęcia, które obaliły ludzkość Łowców. Przypuszczał, że zamiast odpłynąć w senną krainę, spędzi noc na bezsensownych przemyśleniach, które i tak do niczego nie prowadziły.

 

5

Sny zwracają uwagę na zakorzenione w ludziach lęki. Są nieraz odzwierciedleniem duszy, komunikacją z głęboko zakorzenioną podświadomością. Szczególnie koszmary. Mają za cel nakierować śniącego na problem, by mógł go rozwiązać w rzeczywistym życiu.

Louis nie musiał czytać tych wszystkich bzdetów na temat znaczenia swoich snów, które dręczyły go od śmierci Samuela. Były one nad wyraz konkretne i nie potrzeba wybitnych znawców ludzkiej psychiki, by móc je zinterpretować i wysnuć wnioski.

Obudził się o czwartej nad ranem zlany zimnym potem i z bolącym z nerwów brzuchem. Sięgnął po stojącą obok łóżka butelkę wody i zaczął pić obficie, powtarzając w myślach, że to był tylko głupi sen. Tylko głupi sen. Ten rytuał powtarzał się niemal codziennie. Od ponad dwóch miesięcy. Teraz wiedział, że nie ma co liczyć na sen. Był aż zanadto rozbudzony. Wstał i poszedł pod prysznic.

Dzisiejszy koszmar niespecjalnie różnił się od pozostałych. We wszystkich pojawiały się podobne elementy, sceneria, a czasem wręcz identyczne epizody. Jednak tym razem senna wizja zaczynała się od razu od jej najgorszego momentu – punktu kulminacyjnego.

W mrocznym lesie okrytym mgłą, która pochłaniała wszystko wokoło, Louis stał samotnie z bronią w dłoni. Tuż pod jego stopami leżało ciało Samuela Sorela. Dowódca Stróżów szeroko rozwartymi oczami wpatrywał się w ciemne, bezgwiezdne niebo. Przez otwarte usta wydobywały się kłęby białego dymu, jakby jego duch dopiero co ulatywał w powietrze. Był ubrany w białe szaty, a jego skrzydła nie zniknęły. Wyglądał jak niebiański posłaniec, który miał zejść na świat ogłosić wszystkim ludziom zbawienie. Jednak nie zdążył tego zrobić, bo Louis go zastrzelił. Nienaturalnie szeroka dziura pośrodku jego klatki piersiowej wielkością dorównywała dorodnej mandarynce. Wypływała z niej czarna maź, która po dotarciu do dalszych części ubrania zmieniała się w gęstą krew. Zalewała jego szaty i skrzydła, a kiedy docierała do stóp Louisa, pojawiała się nagle Łowczyni. Klęczała nad martwym ciałem z rękami złożonymi w geście modlitwy i szeptała delikatnym, zupełnie do niej niepodobnym głosem:

– Czemu to zrobiłeś?

Daquin chciał jej coś odpowiedzieć, ale wtedy z głębi lasu wyłaniał się Damien, który szedł wolnym krokiem w jego stronę. Był zmarnowany, wręcz załamany widokiem martwego dowódcy. Spoglądał oskarżycielsko na Louisa i pytał:

– Czemu to zrobiłeś?

Potem pojawiały się kolejne postacie. Przyszła Maya, Victor, Adeline, jego babcia, a nawet sama matka Samuela. Wszyscy, dokładnie w taki sam sposób, pytali dokładnie o to samo. Koszmar kończył się tym, że Louis upadał na kolana przed obliczem dowódcy Stróżów, błagając go o wybaczenie, a wtedy sam Samuel ożywał i pytał:

– Czemu to zrobiłeś, Louisie?

Zimny prysznic nigdy nie pomagał mu otrząsnąć się z nocnych wizji. Właściwie nie istniało nic, co pozwalałoby mu odreagować koszmary. Przez to coraz bardziej zaczynał popadać w paranoję. Mało sypiał, nie miał ochoty na jedzenie, stał się drażliwy i często musiał przepraszać bliskie mu osoby za jego oschłość, a nawet agresję. Tłumaczył się tym, że objął najważniejsze stanowisko w Zgromadzeniu i teraz wszystko spadło na jego głowę. Tak mówił każdemu, ale próbował to wmówić również sobie. Była to po części prawda, ale właściwie było to jedynie kroplą nerwów w ogromnym jeziorze własnych lęków, spowodowanych wydarzeniem z września. Przez cały ten czas liczył na to, że z biegiem czasu będzie coraz lepiej. Że czas wyciszy sumienie.

Jednak zaczął się już grudzień, a on uświadamiał sobie, że psychika coraz bardziej mu siadała. Zaburzenia psychiczne nękały go w ciągu dnia i powodowały przeróżne dolegliwości, które zaczęły przeszkadzać mu także w pracy. Nie bardzo wiedział, co powinien zrobić z tym faktem. Choć zasadniczo miał tylko jedno wyjście.

Kiedy wszedł do kuchni, drgnął wystraszony obecnością starszej kobiety, która w ciszy siedziała na taborecie i czytała książkę. Bardzo często wstawała o tej porze, więc Louisa nie powinno to zupełnie zaskoczyć, jednak przez błądzenie we własnych myślach przestraszył się nawet własnej babci. Nawet nie zauważył, że w kuchni świeciło się światło, co od razu powinno dać mu do zrozumienia, że ktoś tam był.

– Jeszcze nie jestem duchem, że musisz skakać na mój widok.

– Babcia… Po prostu się ciebie nie spodziewałem.

– Zrobić ci śniadanie? – zapytała, zdejmując z nosa duże okulary i uważnie przyglądając się jedynemu wnukowi.

– Dziękuję, nie trzeba. Wypiję kawę i idę do pracy.

– Musisz coś jeść.

– Zjem w pracy, babciu. – Włączył czajnik i postawił na blacie swój ulubiony kubek.

– To przygotuję ci kanapki do pracy.

Louis zerknął kątem oka na staruszkę, która natychmiast odłożyła książkę i podniosła się z taboretu. Nie miał zamiaru z nią polemizować, bo wiedział, że z góry był na przegranej pozycji. Jeśli chodziło o kwestię jedzenia, z babcią nigdy nie dało się wygrać.

Niespodziewanie usłyszał dźwięk telefonu dochodzący ze swojego pokoju. W pierwszej chwili pomyślał, że to budzik, ale nie przypominał sobie, by poprzedniego dnia go ustawiał. Pobiegł szybko po komórkę. Było dopiero przed piątą rano, więc spodziewał się, że ktokolwiek do niego dzwonił, miał ku temu bardzo ważny powód. Nie mylił się.

– Co jest, Cyprian? – Daquin zapytał od razu po odebraniu.

– Szefie, jeśli obudziłem, to przepraszam.

– Nie spałem już. – Machnął ręką, jakby rozmówca mógł to zobaczyć. – Mów, co się stało.

– Złapałem Łowcę. Był na południowo-wschodnim terenie…

Louis nie słuchał, co dalej mówił Cyprian. Nie był w stanie. Jego źrenice rozszerzyły się momentalnie, a fala szczęścia zalała go od stóp do głów. Poczuł się napełniony uzdrowicielską mocą tych dwóch wspaniałych słów. Złapał Łowcę. W końcu udało się złapać Łowcę! Mając tego potwora, mieli też jego krew. A łowcza krew wyzwoli Zgromadzenie dzięki broni Samuela. Wreszcie coś zacznie się dziać, a Stróże przestaną być bierni. To była najlepsza wiadomość, jaką usłyszał od momentu, kiedy przejął dowództwo.

– Szefie? – Cyprian wyrwał go z chwilowego transu.

– Tak, jestem. Gdzie jest teraz Łowca?

– W grocie egzekucyjnej. Użyłem paralizatora i przetransportowałem go do Kampu.

– Dobra robota. Zaraz tam będę.

Daquin rozłączył się i w pośpiechu wskoczył do kuchni. Był nabuzowany podekscytowaniem. Podszedł do blatu i włożył kubek z powrotem do szafki. Babcia smarowała masłem czwartą kromkę chleba.

– Jednak kawę też wypiję w pracy – rzekł wesoło.

– A na obiedzie chociaż będziesz?

– Może wrócę.

Babcia westchnęła głośno i sugestywnie. Odkąd Louis awansował na dyrektora Zgromadzenia, bywał rzadziej w domu, czasem nawet wracał dopiero w środku nocy. Rozumiała, że miał teraz więcej obowiązków, ale jego nieobecność sprawiała, że czuła się coraz bardziej samotna.

– Też cię kocham, babciu – szepnął i objął ją ramieniem.

Potem założył kurtkę i buty, a do plecaka wrzucił telefon i kanapki. Podziękował babci za trud i dodatkowo przypomniał jej o zażyciu tabletek na ciśnienie. Jak zwykle podjęła monolog o bezcelowości brania owych leków, co Louis nazywał marudzeniem. Następnie udał się do Zgromadzenia Stróżów, by na własne oczy obejrzeć złapanego w ich sidła Łowcę.

 

6

Łowca został złapany podczas próby odebrania cnoty niewinnemu człowiekowi. W dodatku nie byle komu, bo chodziło o wracającego z pielgrzymki proboszcza parafii pod wezwaniem Świętego Michała Archanioła. Cyprian, który patrolował tamtą część miasta, akurat znalazł się nad terenem kościoła i dostrzegł czającego się za murem potwora. Ewidentnie Łowca polował na księdza, bo czekał, aż ten pożegna wiernych, z którymi przyjechał, i uda się samotnie do budynku probostwa. Cyprian, opowiadając historię dowódcy, stwierdził, że znalazł się w odpowiednim miejscu i czasie, bo dorwał potwora zaledwie jednym ruchem. Było to tak proste, że Stróż obawiał się przez moment, że natrafił na jakąś zasadzkę, a ta sytuacja była jedynie przynętą na niego. Jednak Cyprian sparaliżował Łowcę i zabrał go do siedziby Stróżów bez żadnych niespodzianek. A proboszcz bezpiecznie wszedł na plebanię, zupełnie nieświadomy tego, że ktoś właśnie uratował go przed siłami zła.

Daquin był wniebowzięty. Wpatrywał się w lustro weneckie, za którym widział stosunkowo niskiego i szczupłego Łowcę. Obiecał Cyprianowi słuszną nagrodę i dał mu wolny tydzień od nocnych patroli. Należało mu się. Teraz, gdy w grocie przebywał potwór, Louis mógł częściowo odetchnąć i uznać jeden z problemów za rozwiązany.

Kiedy nastała pora, w której normalni ludzie z reguły wstawali, Louis wysłał SMS-a do wszystkich Stróżów, aby poinformować ich o przełomowym wydarzeniu. Dodatkowo napisał informację o czasie egzekucji, ale tylko wybranym podwładnym. Ustalił termin na dzisiaj i tym razem wyznaczył godzinę dwudziestą. Trzeba było jak najszybciej załatwić tę sprawę.

Potem usiadł w kuchni i czekał, aż ekspres przygotuje mu drugą z rzędu kawę. Usłyszał wtedy trzask głównych drzwi, a chwilę później ujrzał Adeline.

– Dzień dobry – przywitała się z uśmiechem, a Louis skinął głową.

Nie miała jeszcze na sobie lekarskiego fartucha, ale z dużymi, okrągłymi okularami na nosie wyglądała jak typowa pani doktor.

– W końcu się udało – zagadała. – Mam przyjść wcześniej?

– Wystarczy parę minut przed egzekucją.

– Oczywiście, będę.

Podeszła do kuchennego blatu. Z torebki wyciągnęła pojemnik, z którego przez przezroczyste ścianki widać było kanapki z serem i zieloną sałatą. Włożyła go do lodówki.

– Adeline, zajmiesz się pobraniem łowczej krwi?

– Nie ma problemu, szefie.

– Świetnie. Ja się na tym zupełnie nie znam – rzekł, po czym podszedł do ekspresu. – Kawy?

– Chętnie.

Wyciągnęła z szafki dwie filiżanki, a wtedy do kuchni wszedł strażnik Victor, który za niedługo kończył swoją zmianę. Przeciągnął się, a na widok dzbanka z kawą wybałuszył oczy, jakby zobaczył żywe źródło mocy.

– O, ja też poproszę.

– Carl też będzie na egzekucji, więc się nie zdziw. – Dowódca zwrócił się do Victora. – Chcę mieć pełną obstawę w razie czego.

– OK, szefie.

Louis nalał wszystkim kawy, a pielęgniarka przygotowała cukier i mleczko. Mężczyźni usiedli przy stole, ale kobieta złapała swoją filiżankę, grzecznie przeprosiła i udała się do swojego gabinetu.

Victor był wygadanym facetem. Od razu zaczął temat polityki, obecnie na topie we wszystkich stacjach telewizyjnych, ale dowódca niekoniecznie go słuchał. Kiwał jedynie głową, a myślami był głęboko zaklęty we własnych sprawach. Złapanie Łowcy dało mu nieznaczne wytchnienie, choć jego lęki nie zniknęły, co więcej, zdawało mu się, że wszystko zaczęło się mnożyć. Miał wrażenie, że jego umysł w końcu zacznie mu płatać figle na tyle duże, że zacznie widzieć martwego Samuela już nie tylko po zamknięciu oczu. Zarwane noce i brak snu powodowały u niego również dziwne zastoje w ciągu dnia. Zawieszał się, jakby przysypiając na moment, choć w tym czasie coś buntowało jego wnętrze, a dusza drżała ze strachu. Paranoja atakowała go z każdej strony.

– To ja już pójdę – odezwał się nagle strażnik, zabrał kawę i wyszedł z kuchni.

Najwyraźniej Victor zauważył, że Louis nie jest skory do jakiejkolwiek rozmowy. I dobrze, pomyślał Daquin. Nie miał czasu na bezcelową gadkę. Zdecydowanie bardziej powinien zastanowić się nad tym, jaki krok jako dowódca Stróżów powinien teraz podjąć.

Wpatrywał się w filiżankę kawy przez dłuższy czas, zupełnie nie mogąc się skupić. Jego uwagę wreszcie przyciągnęły drżące dłonie. Jeśli dalej tak pójdzie, popadnie w jakąś nerwicę lękową albo psychozę. Tymczasem musiał prowadzić Zgromadzenie ku zwycięstwu i nie mógł tracić czasu na wewnętrzne obawy i rozterki. To musiało się skończyć jak najszybciej.

Pomyślał o Adeline i chwilę potem stał pod jej gabinetem. Była wszak osobą, która pełniła funkcję opieki medycznej w Zgromadzeniu pod każdym kątem. I była jedyną osobą, która mogła mu pomóc.

Pielęgniarka, mimo że teraz powinna nosić określenie „pani doktor”, wolała swój stary przydomek, więc większość osób nadal tak się do niej zwracała. Siedziała przy biurku pochylona nad kilkoma dokumentami, ale gdy Daquin otworzył drzwi, od razu podniosła na niego wzrok.

– Zajęta? – zapytał Louis.

– Nie, nie. Coś się stało, szefie?

Zamknął drzwi za sobą, choć jakiś głos z tyłu głowy mówił mu, że jeszcze ma szansę się wycofać. Przyszedł tu pod wpływem impulsu i zupełnie nie przygotował się do tej sytuacji. Czuł, że zaczyna się pocić.

– Właściwie przyszedłem o czymś porozmawiać. – Włożył ręce do kieszeni i lekko wzruszył ramionami. – Nie jako twój szef, ale powiedzmy… jako pacjent.

– Proszę, usiądź.

Wskazała miejsce naprzeciw siebie i odłożyła papiery na bok. Potem całą swoją uwagę skupiła na Louisie. Od razu zauważyła, że błądzi oczami i ma nietypowe odruchy. Był wyraźnie zdenerwowany.

– Słucham – powiedziała zachęcająco.

– Wszystko, co tu powiem, zostanie między nami, prawda?

– Oczywiście, to tajemnica lekarska.

– Dobrze. Cóż… – Louis odchrząknął, a następnie nabrał głęboko powietrza. Myślał naprędce, jak przekazać problem, nie ujawniając konkretnej przyczyny. Powoli zaczął:

– Śmierć Samuela bardzo mnie dotknęła. Wiem, że jak wszystkich, ale w pewnym sensie czuję, że mnie bardziej.

– Dlaczego tak myślisz?

– Bo… – Bo go zabiłem! Krzyczał mu głos w głowie, którego za wszelką cenę musiał się pozbyć. – Bo traktował mnie jak przyjaciela. I ja jego również. Powierzał mi dużo spraw, pierwszy wiedziałem o wszystkich jego planach. A teraz… Nie ma go, a ja zająłem jego miejsce. I to powoduje różne myśli.

Adeline pokiwała głową ze zrozumieniem i zapytała delikatnie:

– Jakie na przykład?

– Takie… Lękliwe. – Zaczął wiercić się na krześle. – Mam nocne koszmary, budzę się zlany potem, serce strasznie mi wali. W ogóle ciężko mi spać, przez to nie potrafię się skupić w ciągu dnia. W pewnym sensie czuję się winny i jestem tym przerażony.

– Winny? Czego?

– Niczego. – Przełknął nerwowo ślinę. Nie powinien używać takiego określenia, choć było ono jedynym trafnym. – Chodzi mi bardziej o to, że przejąłem dowództwo i to powoduje nieokreślony strach. Może nagły ogrom wszystkiego trochę mnie przytłoczył.

– Czujesz napięcie wewnątrz siebie?

– Tak, i to bardzo. Jestem nerwowy, czasem mam nawet ciężki oddech, tchu mi brakuje…

Pielęgniarka wzięła pustą kartkę, długopis i zaczęła notować. Po chwili znów zapytała:

– Trwa to od śmierci Samuela, rozumiem?

– Tak, i mam wrażenie, że jest coraz gorzej. Dlatego też postanowiłem do ciebie przyjść.

– Zaradzimy coś. – Uśmiechnęła się, jakby zadowolona z faktu, że może pomóc nawet w problemach psychicznych. – Czy te objawy nasilają się w ciągu dnia? Czy są najmocniejsze na przykład rano?

– Chyba najgorzej jest w nocy i rano. Potem staram się ogarnąć, ale zwykle tylko na zewnątrz jest wszystko w porządku.

– Rozumiem.

Tym razem Adeline otworzyła jedną z szuflad w biurku i wyjęła z niej plik kartek służących do wypisania recepty. Poprosiła Daquina o dane osobiste, a potem przepisała mu konkretne leki.

Louisowi przeszło przez myśl pytanie, czy był pierwszym pacjentem z problemami psychicznymi, czy może wcześniej któryś ze Stróżów miał podobne dolegliwości. Walka z Łowcami mogła w jakiś sposób odbijać się na psychice. Miał ochotę o to zapytać pielęgniarki, ale przypuszczał, że nawet jemu nie zdradziłaby tajemnicy lekarskiej.

– Derin to lek na długotrwałe stany napięcia nerwowego połączone z zaburzeniami lękowymi. Zażywaj jedną tabletkę rano, na efekty trzeba będzie poczekać co najmniej tydzień, ale to skuteczny lek. A na dobry sen dałam ci sennit, godzinkę przed pójściem spać, również jedną tabletkę. – Adeline podpisała się, podbiła pieczątkę i podała receptę dowódcy. – Powinno pomóc.

– Dziękuję.

– Za dwa tygodnie daj znać, czy jest jakaś poprawa. W razie czego zwiększymy dawkę.

– Jasne.

Louis jeszcze raz podziękował i wyszedł z gabinetu w pełni zadowolony. Wizyta u pielęgniarki była bardzo dobrym posunięciem. Mógł załatwić to dużo wcześniej, jednak miał wobec tego różne obawy. Teraz wiedział, że były one bezpodstawne i najpewniej spowodowane wytworem jego chorej psychiki.

Ruszył w kierunku windy, aby szybko dostać się do Bireno. Chciał kupić przepisane leki i zacząć terapię już dziś. Nie powinien z tym zwlekać, tym bardziej kiedy Zgromadzenie miało Łowcę w swoim posiadaniu.

 

7

Każda z kamer została dokładnie sprawdzona. Wszystkie działały i rejestrowały wszelki ruch na terenie Kampu. Dodatkowo Victor, a później jego zmiennik Carl co pół godziny kontrolowali pomieszczenie egzekucyjne oraz sprawdzali teren przed wejściem do Zgromadzenia. Nie odnotowali niczego podejrzanego, a oprócz Louisa i Adeline nikt nie kręcił się po głównej siedzibie.

Tak jak to było ustalone, pięć minut przed godziną dwudziestą wszyscy, którzy mieli się zjawić na egzekucji, byli już w Zgromadzeniu. Daquin nie pozwolił przyjść każdemu Stróżowi, tak jak to wcześniej robił jego poprzednik. Nie chciał niepotrzebnego zamieszania, a ludzi dobrał sobie osobiście. Uznał, że tym razem wszystko musi pójść zgodnie z planem.

Rozstawił strażników. Victor pilnował wejścia do pomieszczenia, w którym wykonywali wyrok, a Carl stał na czatach przy głównych drzwiach. Adeline założyła białe rękawiczki i przygotowała tackę z flakonikami. Tym razem, zanim zaaplikowała płyn, sprawdziła dokładnie, czy trzyma w rękach truciznę. Pielęgniarka również poprzedniego razu dostała nauczkę i przyrzekła sobie sprawdzać dwukrotnie buteleczki przy każdej egzekucji, by znów nie doszło do feralnej pomyłki.

Po obu stronach lustra weneckiego Louis rozstawił dwóch Stróżów, którzy służyli od wielu lat w Zgromadzeniu i byli jednymi z lepszych wojowników. Na egzekucji był także obecny Damien, który na własne oczy chciał zobaczyć potwora. Daquin nie mówił tego nikomu, ale miał zamiar odkryć twarz Łowcy, by przekonać się, czy ich nieludzki wygląd zachował się do dzisiaj, czy może wyglądali jak potwory jedynie przy początkach działalności. To była jedna z teorii, jaka pojawiła się w głowach przyjaciół, wracając jeszcze do tematu kobiecego wyglądu Łowczyni Catherine.

– Zaczynajmy – rzekł dowódca.

Nie pokazywał tego, ale był zdenerwowany. Obawiał się, że coś może pójść nie po jego myśli. Podszedł do maszyny, włączył ją i wcisnął potrzebne guziki. Usłyszeli charakterystyczny syk urządzenia, a chwilę później ociężałe sapanie dochodzące z groty.

– Wszyscy zginiecie. – Nagle rozległ się zachrypnięty głos Łowcy i każdy Stróż skupił na nim swój wzrok.

– Adeline? – zapytał Louis.

– Wszystko gotowe.

Kiwnął głową, a potem wyrecytował formułkę:

– Na mocy prawa Zgromadzenia Stróżów wydaję na ciebie, Łowco, wyrok kary śmierci za odbieranie ludziom potrzebnych im do życia świętych cnót i tym samym czynienie zła na świecie.

– Wszyscy zginiecie – syknął znów Łowca. – Mój Pan mnie wyzwoli.

Damien zerknął na przyjaciela, zaniepokojony tą wypowiedzią. Ostatnim razem faktycznie Balthazar przyczynił się do zamiany flakoników, ale teraz było inaczej. Wszystko było przecież pod kontrolą i mina Louisa zdawała się to potwierdzać.

Daquin spojrzał na panel sterujący maszyną i przekręcił pokrętło, które odpowiedzialne było za wpuszczanie dymu do groty. Ze zraszacza natychmiast zaczęła ulatywać trucizna, a Łowca z impetem rzucił się na lustro. Szyba nawet nie drgnęła.

– Nie wygracie tej wojny! – ryknął potwór. Widząc, że nie roztrzaska lustra, uniósł dłonie w górę i zaczął chaotycznie nimi machać. Wokół niego wzniósł się dym.

– Moc powietrza? – zapytał Damien.

– Tak. Próbuje odgonić truciznę, ale nie da rady.

Chwilę potem w grocie nie było już nic widać. Szarość dymu objęła każdy centymetr kwadratowy przestrzeni lochu. Dało się słyszeć szuranie połączone z jakimś nieskładnym językiem mowy potwora. Aż po około dwóch minutach wszystko ustało. Standardowo odczekali jeszcze minutę, a potem dowódca włączył guzik, który uruchamiał mechanizm odsysania trucizny z powietrza.

Louis musiał przyznać, że choć na zewnątrz wciąż wykazywał się stoickim spokojem, to w środku drżał na myśl o otwarciu groty. Obawiał się. To była pierwsza egzekucja, którą osobiście przeprowadził, w dodatku niezwykle ważna dla całego Zgromadzenia. Mimo że do tej pory wszystko wskazywało na to, że wykonanie wyroku idzie po jego myśli, to gdzieś w tyle głowy zapaliła mu się lampka ostrzegawcza. I przez to zjadała go panika.

– Szefie? – odezwała się Adeline, wyrywając go z chwilowego zastoju. Podała mu strzykawkę i sztylet z rękawiczkami.

– Dobrze. Ja wejdę pierwszy.

Jeszcze raz zerknął na monitor maszyny, który informował o możliwości bezpiecznego wejścia do groty, a potem założył ochronne rękawiczki, odblokował drzwi i wszedł do środka. Serce waliło mu tak mocno, jakby po raz pierwszy miał styczność z tymi potworami.

Łowca leżał niemal na wznak, skierowany twarzą do góry. Nie ruszały się jego kończyny, klatka piersiowa była również nieruchoma. Louis ściskał sztylet, w razie czego przygotowany na atak. Czuł, jak drżą mu dłonie, i obawiał się, że pozostali zobaczą jego strach. Panująca cisza dodatkowo wzmagała napięcie. Dowódca schylił się ku potworowi i zamiast wyciągnąć jego rękę w celu pobrania krwi, Louis powoli zdjął jego kaptur.

Damien w tym momencie maksymalnie zbliżył się do lustra, a reszta ze zgromadzonych wpatrywała się w Daquina z dezorientacją na twarzach. Nikt nie spodziewał się tego, co zamierzał zrobić dowódca.

Twarz Łowcy zasłaniała czarna kominiarka, która posiadała dziury wycięte jedynie na oczy. Już w tym momencie wszyscy ujrzeli jego otwarte gałki oczne pozbawione tęczówek, z jedynie małą, czarną źrenicą. Wyglądało to dość upiornie, ale nie zniechęciło Louisa, by złapać za brzeg kominiarki i pociągnąć ją do góry.

– Jasny szlag – powiedział pod nosem, krzywiąc się na widok, jaki zobaczył.

Od razu wejrzał przez szybę na przyjaciela.

Rimet mimowolnie otworzył buzię, wpatrzony w potwora, który rzeczywiście nim był. Jego głowa była łysa, a twarz pozbawiona brwi i rzęs. Miał szeroki nos, a usta zastępował owalny otwór, który teraz był czarną dziurą. Cała jego skóra była śniada i pokryta małymi pęcherzykami.

Daquin narzucił kominiarkę na twarz Łowcy i zawołał Adeline. Pielęgniarka wydawała się nieprzejęta straszliwym, nieludzkim widokiem. Bardzo sprawnie i z wyjątkową precyzją wykonała swoją pracę. Pobrała krew do trzech ampułek, jak wcześniej ustaliła to z dowódcą, a potem zawinęła je w foliowy woreczek i oddała Louisowi.

Dalszą częścią procesu egzekucyjnego zajmowała się sama maszyna. Gdy grota ponownie została szczelnie zamknięta, Daquin wcisnął odpowiedni guzik, a loch zmienił się w piec kremacyjny. Na weneckie lustro zjeżdżała specjalna stalowa płyta, tak że sam proces był niewidoczny. Spalanie odbywało się całkowicie automatycznie, a nad jego przebiegiem, czasem trwania, a także emisją spalin czuwał sterownik maszyny. W tym czasie dowódca podziękował wszystkim za przybycie i odesłał ich do domu. Został jedynie Victor, który pełnił nocną wartę, i Damien.

Strażnik udał się do swojej kanciapy, a obaj przyjaciele poszli do kuchni. Zamknęli za sobą drzwi, by przypadkiem wartownik nie usłyszał ich rozmowy. Oczywiste było, jaki temat zamierzają poruszyć, i gdy tylko zajęli miejsca przy stole, Louis położył próbki krwi obok i odezwał się:

– Widziałeś to coś.

– Daj spokój. – Rimet machnął ręką. – To naprawdę potwory.

– I nikt się nie spodziewał, że odsłonię mu twarz.

– Na wszystkich zrobiło to wrażenie. – Damien nachylił się nad stołem i dodał przyciszonym głosem:

– Chociaż zauważyłeś zachowanie Adeline?

– Mówisz o tym, że nie ruszył jej prawdziwy widok Łowcy?

– No. Zero reakcji.

– Nie dziw się. Była z Samuelem przy tych wszystkich zabiegach sekcyjnych.

– Mówiła ci to?

– Potwierdziła. – Louis założył ręce na piersi. – Znalazłem na niektórych dokumentach jej pismo, więc popytałem trochę o te sekcje zwłok.

– I co?

– Właściwie nic. Wszystko zostało spisane, wiesz, te medyczne określenia, mało co z tego ogarniam. Ale podobno trwało to tylko przez pierwsze cztery lata.

Rimet kiwnął głową. Przed oczami znów stanął mu widok twarzy Łowcy leżącego w grocie. Pomyślał od razu, że zarówno Samuel, jak i Adeline musieli mieć mocną psychikę, skoro pracowali przy ich ciałach. Mimowolnie to sobie wyobraził i wzdrygnął się.

– A ty co? – zapytał Louis.

– Nieważne. To co teraz zrobisz?

– Będę siedzieć nad tysiącem dokumentów na temat broni i aplikacji łowczej krwi. – Daquin przetarł dłońmi zmęczone oczy, a Damien spojrzał na niego ze współczuciem.

– Powodzenia.

– Przyda się. Część już przejrzałem, ale jeszcze trochę przede mną. Muszę zastanowić się też nad planem działania. – Louis zaczesał włosy do tyłu i ziewnął. Pomyślał, że najwyższa pora na kolejną dawkę kofeiny.

– To znaczy?

– No wiesz, mamy broń, ale trzeba ją wypróbować. Do tego przydałby się znów jakiś Łowca. – Podniósł się i poszedł włączyć ekspres. – Chcesz kawy?

– Nie, dzięki. Lecę do domu, muszę się wyspać na jutro. – Damien ruszył z miejsca. – Ty też nie siedź do rana.

– Postaram się.

Louis pożegnał przyjaciela i zawiesił wzrok na ciemnych kroplach spływających do filiżanki. Nie pamiętał, kiedy ostatnim razem przespał spokojnie całą noc i czuł się w pełni wypoczęty. Miał nadzieję, że przepisane przez Adeline leki odpowiednio zadziałają na jego koszmary i pomogą mu się w końcu wyciszyć.

Jednak