Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Zdrowia życzę. I mercedesa… to książka o nas – ludziach, z naszymi radościami, niepewnością i buntem, z całą paletą emocji wyrażanych lekko lub dosadnie. Część tekstów opiera się na wydarzeniach z życia autorki, a druga – jest efektem jej kreatywności i refleksyjnej natury. Można by rzec: smakowity przekładaniec handmade z domieszką humoru i dystansu do rzeczywistości, w której żyjemy. Smacznego!
Gerda Fux – z wykształcenia anglistka. Pracuje na wyższej uczelni w Poznaniu. Ciekawość pchała ją w różne strony świata, a potrzeba wiedzy – do podjęcia studiów na różnych kierunkach oraz studiów podyplomowych czy kursów. Najlepiej czuje się w zaciszu bibliotek i czytelni, uwielbia też być blisko natury, która daje jej wytchnienie i przywraca równowagę. Gerda najpewniej czuje się na korcie tenisowym, a w wolnych chwilach rysuje i maluje pastelami. Kocha wędrówki po Sudetach, w których towarzyszy jej Eliot – cocker spaniel, przyjaciel i świadek jej sukcesów oraz porażek. Cieszą ją słoneczne dni, dobra kawa, a także spotkania z przyjaciółmi i ludźmi bliskimi jej sercu. Gerda Fux to kobieta pełną gębą.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 229
Rok wydania: 2023
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
projekt okładki: Tadeusz Bisewski
korekta: Magdalena Mieczkowska, Anna Strakowska
projekt graficzny środka, skład wersji do druku: Tadeusz Bisewski
przygotowanie wersji elektronicznej książki: Epubeum
copyright ® by Gerda Fux 2023
copyright ® by Pan Wydawca 2023
ISBN 978-83-67473-33-0
ebook na podstawie wersji drukowanej (wyd. I)
Gdańsk 2023
Pan Wydawca Sp. z o.o.
ul. Wały Piastowskie 1/1508
80-855 Gdańsk
PanWydawca.pl
Nie odnajdziesz spokoju, unikając życia.
Virginia Woolf
Napisać tę książkę czy nie? Czy to moje pisanie ma sens i dla kogo go ma? Czy ja potrafię? Czy to mi potrzebne? A może nie mnie tylko czytelnikom? Dlaczego tak długo zwlekam i mam wątpliwości? A niech to gęś kopnie. Piszę i piszę, przeżywam, życie doskwiera, bawi i czaruje, czasem przybija do podłogi. Każdy tak ma? Ja doświadczam tego intensywnie. Z jednej strony taka moja natura, a z drugiej – mój czas. Może życie płynie wartko i nie wiadomo, kiedy przyjdzie finał. Może jednak warto, ot tak, po prostu spisać te moje męki i sukcesy, myśli i odczucia? Komuś to się do czegoś przyda? Czy to ma być poradnik, bezradnik, raport czy podsumowanie? Jeeeeny, nie wiem.
Zabieram się. Zbieram się w sobie, mimo że laptop już stary, odpadł jeden klawisz, ten od przecinka, ekran utrzymuje się na jednym takim dyngsie, bo drugi się wyłamał. To właśnie ja i mój komputer, starzy troszkę, ale działający. Nieperfekcyjni, a żyją. Patrzę na ludzi, którzy wszystko wiedzą na tematy wszelkie i na każdy wydają swoje opinie i uwagi z namaszczeniem lub złością. Co do gotowania, sposobu krojenia, przechowywania, mielenia albo prowadzenia samochodu, wychowania dzieci i psów, poruszania się w gąszczu, na prostej, przechodzenia przez rzekę, granicę czy na czerwonym świetle, jak też co do całowania, stawiania kroków, wypowiadania się, wydalania, ubierania się, pisania, słuchania i, kurka, wyrywania chwastów. Jeśli mówią w sposób przyjazny, dla mnie okej. Jeśli jednak słyszę zdziwienie zakrapiane pretensją, po prostu się zżymam, chowam się w swojej skorupie i przy dobrej pogodzie umysłu nie odpowiadam, nie reaguję albo się uśmiecham. W innych przypadkach pogody gryzę, szczekam, wkurzam się i wypalam ostro ripostę, która powoduje kłótnię. Wchodzę w nią, nie boję się jak kiedyś, że nieporozumienia i niezrozumienia będą miały swój kres, bo skończy się mój świat.
Warto wspomnieć, że starałam się być perfekcyjna, kiedyś. Dokładniej mówiąc, starałam się jak najszybciej idealnie stosować się do wymogów i uwag ludzi podobnych do mnie lub całkiem innych. Dzisiaj to już niemożliwe. Nie ciekawi was czemu? Jeśli tak, to posłuchajcie wyjaśnienia. Nie chcę być taka, jaką chcą mnie widzieć inni. Chcę zachować siebie, a nawet wyrażać w sposób nieskrępowany. Tak zwani inni albo zachwycają się tym, co widzą i słyszą, albo robią dziwne miny i pouczają, że tak nie można, nie wolno, nie należy, za stara jesteś na coś takiego, kim ty jesteś, że nie obchodzą cię konwenanse i tego typu pierniczenie. Obchodzą mnie zasady, mam je i żyję według nich, ale one czasem jak ta Biała Dama wyłażą z ram i siup! jest inaczej niż standard. Lubię standard, bo jest przewidywalny, ale to nie wszystko, tak myślę ja – osobniczka z dominującą prawą półkulą. Okej. Piszę, bo czuję parcie na ekran.
Cholery można dostać, jak ci mówią, że masz dokładnie liczyć. Albo prasować. Albo coś tam. Dlaczego tak zwani oni mówią, co masz robić i w jaki sposób? Powodów jest wiele. Sami sobie narzucają kontrolę jak ten pies ogrodnika, bo albo ci zazdroszczą, że można inaczej, albo neurony mają już zwapniałe, albo tak zostali wychowani – żeby nauczać i pouczać, albo w głowie im się nie mieści, że człowiek to indywidualność niezwykła. Może być, że są kompulsywni, obsesyjni, świat im się wali, jak widzą inność. I tak właśnie ciaśni perfekcjoniści rozglądają się, żeby palcem wskazać odstępstwo i za nie zganić. Jeśli przystali do zgrupowania Kanibali Pokątnych na Hula-Gula, pouczą tubylców, że ogień pod kotłem za wątły.
Czasem słyszysz jeszcze, że nikt nie robi czegoś tak jak ty. I to wcale nie jest zachwyt, tylko wredne zdziwienie. Słyszysz też, że wszyscy robią to czy owo nie tak jak ty. Jacy wszyscy? Wszyscy łysi, w okularach, mężczyźni, dzieci czy krokodyle? To pytanie pozostaje bez odpowiedzi lub jest nią wzruszenie ramion. Bardziej wrażliwe istoty, takie jak ja na ten przykład, wyobrażą sobie, że to wzruszenie ramion oznaczać może: „głupia ta ona”, „ale idiotka”, „taka to nic nie zrozumie”. No bo cóż innego? Możesz też, wrażliwcze, zostać porównany do kogokolwiek, i tu przykładowo: do kuzynki, siostry, dalajlamy, Matki Teresy, Jana Nowaka z Wąbrzeźna, wujka Władka lub Misia z okienka. Oni wiedzą lepiej niż ty, jakie są zasady wkręcania bolca, wyciągania drzazgi z palca, higienicznego trybu życia, podcierania tyłka i krojenia cebuli. Jeden z moich przodków uwielbiał porównywać mnie do swojej matki, ona – ta pani matka – nie zaakceptowałaby mojego sposobu ścierania kurzu z podłóg, bo to ona była najlepsza we wszystkim. Tak więc zostajesz z ręką w nocniku, mimo że starasz się robić różne rzeczy według procedur lepszych od własnych. Jak się czujesz? Umazany(-a) w gównie? No chyba! Odpowiesz żywo takiemu osobnikowi, który na drugie imię ma „perfekcjonizm”, i już szykujesz sobie żywot buntownika mimo woli. Przykładowe ataki agresora, który wie lepiej i powołuje się na geniuszy z Pikutkowa: „a co ty możesz wiedzieć!”, „i co się tak denerwujesz”, „tobie nie można nic powiedzieć”, „rzucasz się?”, „normalni ludzie robią to tak jak ja”, „za młoda jesteś”, „ależ z ciebie uparty osioł”, „ja wiem lepiej i nie podskakuj” lub zwyczajne „tak się nie robi”.
Po jakimś czasie dajesz sobie spokój z perfekcyjną uległością, chrzanisz ją i zaczynasz wykonywać przeróżne prozaiczne rzeczy po swojemu. Oczywiście narażasz się na dalsze inwektywy, robisz swoje, aż w końcu lecisz jak lawina z K2 we wkurzeniu totalnym. Dostajesz diagnozę: „ty jesteś walnięta, pokopana, niezrównoważona, infantylna” lub gorszą. Trzaskasz drzwiami i wychodzisz, pakujesz walizkę i wyjeżdżasz, oddalasz się w nieznanym kierunku, żeby tylko być dalej od perfekcjonisty. To nie twoja bajka. Płaczesz, przeklinasz, szukasz sobie nowego, własnego miejsca wśród innych, którzy tym razem okażą się zwykłymi ludźmi, dla których skuteczność, radość z rzeczy małych, wolność i swoboda są ważniejsze niż standard perfekcyjności.
Widziałam T-shirt z napisem „perfekcyjnie nieperfekcyjna”. Bomba. W sumie to tym idealnym współczuję. Powody? Otóż tacy ludzie zawsze i wszędzie kontrolują. Siebie i innych. Tak wolno, a tak nie. Ich świat jest biało-czarny, zero-jedynkowy, prosty, ale tylko z pozoru. Są skazani na siebie, na swoje przekonania nie do zmiany, ludzie ich nie lubią. Starają się jeszcze bardziej i tym bardziej odsuwają od siebie nieperfekcyjnych innych. Smutni idealni. Co mi do tego? A to, że byłam jedną z nich, ale też to, że wszechobecna cywilizacja cudownie tłumaczy konieczność bycia idealnym. Mój własny perfekcyjny świat sprzed zmiany polegał na oddaniu się pracy i zarabianiu. Nie miałam czasu na związki, ciągle byłam w pracy. Miałam obsesję niezależności. Do tego potrzebowałam pieniędzy. W naszym kraju mężczyźni trzymają władzę nad nami, kobietami, bo lepiej zarabiają, mają wyższe stanowiska, i to cieszy ich matki. Ich żony też się cieszą, ale do czasu. Do momentu, w którym partnerki kasiornych facetów czują, że są podporządkowane mężom. Same są wykształcone, błyskotliwe, oczytane, mają świetne pomysły i celne spostrzeżenia, ale zwyczajnie czują się niedoceniane, a nawet niezauważane. Kasiorny mężczyzna jest fajny, kiedy cieszy go taka żona, ale bywa, że się wywyższa i traktuje żonę jak piękny przedmiot, który do niego należy. Swoim zachowaniem lub werbalnie mówi jej: „beze mnie byłabyś nikim”, „gdyby nie ja, po polonistyce siedziałabyś za dwa tysie w księgarni albo w liceum”, „o co ci chodzi, przecież masz wszystko”. A ona wie, że nie jest zwykłą kurą domową, że chce czegoś innego, ba, że ma potrzebę rozwoju, że jest niedoceniana. Szuka akceptacji i wsparcia poza luksusowym i komfortowym życiem obok kogoś. Wie też, że to nie jest życie dla niej i jeśli ma wiarę w siebie podkręconą apetytem na życie w pełni, również na swoich zasadach, odchodzi.
To ja sobie odeszłam. Nie byłam po polonistyce, ale pensję miałam i tak niską jak nóżka borowika, niestety. Zabrałam się za zarabianie i liczenie każdego grosza. W zamian za to odzyskałam swoje życie i wolność wyboru. Byłam nieszczęśliwie szczęśliwa do czasu, kiedy poczułam zmęczenie, wyczerpanie i zdrowie wymogło na mnie przerwę od wszystkiego. Potem wróciłam do siebie, odpuściłam pogoń za dukatami i dopiero wtedy zaczęłam mierzyć się z samotnością.
Idziesz sobie do kina – pary ludzkie. Wchodzisz do centrum handlowego – pary. Włączasz TV, a w reklamach pary i ich rodziny konsumują margarynę i serek na pięknie zastawionym stole, pod drzewem rosnącym gdzieś na kilku hektarach, albo spożywają wigilię, śmiejąc się jak do sera, lub jadą na wakacje na dzikie plaże, kupują rodzinne samochody, ocieplają domy czy razem oszczędzają w kilku bankach jednocześnie. Wyłączam TV i jadę na wakacje, pierdzielę, że pokój jednoosobowy za dopłatą. Najpierw jest dziwnie. Wydaje mi się, że wszyscy, ale to wszyscy patrzą na mnie jak na kaczkę dziwaczkę. Sama jedna przy stoliku je i pije, dziwna, nie? Sama to powinna pewnie siedzieć na działce i podlewać kalarepę, a nie tu, pod baobabem, gdzie przy stołach zasiadają całe famuły i wymieniają opinie i wrażenia z dzisiejszego safari wśród słoni, tygrysów, lwów i goryli. Co ta kobieta sobie wymyśliła? Że może sama spać w namiocie ośmioosobowym z prysznicem i toaletą? Kim ona jest? Może dziennikarką, wdową, albo szuka wrażeń pozamałżeńskich? Zgubiła się? To właśnie sobie myślę ja o tym, co oni mogą myśleć. Może mi współczują albo zazdroszczą. Szczególnie ci, którzy męczą się w swoich związkach. Na wakacjach ludzie skazani są na siebie przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, i to jest za dużo. Cieszę się w końcu, że jestem sama i nikt, żaden partner czy mąż, nie robi mi uwag co do ilości wypijanego wina. Kelnerzy dbają o mnie jak o księżniczkę, aż mi głupio, kłaniają się, przynosząc mi kolejne dania i świeże kieliszki. Myślę, że Murzyni, bo jestem w Kenii, są nauczeni uległości i podległości, a poza tym oczekują napiwków. Z nich żyją i utrzymują swoje rodziny. Mnie mogą uważać za księżniczkę z Europy, stąd dwoją się i troją. A może jest im mnie żal.
A potem jestem gdzie indziej. Lecę samolotem i czuję wolność. Będę tam, gdzie nikt mnie nie znajdzie. Będę zwiedzać odległą wyspę, na którą zawsze chciałam polecieć. I teraz spełniam to marzenie. Australia wita mnie sceptycznie. Z całego tłumu walącego z różnych samolotów w kierunku stanowisk dla imigrantów wyłapują właśnie mnie. Przetrząsają, zaglądają w paszport kilka razy, wypytują o szczegóły i duperele. Śmieszy mnie to, czuję ogromny luz. Nie mam nic nielegalnego w walizie, w paszporcie i głowie. Jestem legalna. Jednak moja samotność zostaje oceniona jako podejrzana. Przemytniczka? Szpieg? Uciekinierka? Międzynarodowa dziwka? W każdym razie trzepią moją walizę i się przyglądają, żeby coś wyczytać, coś, co mnie wyda, jakąś prawdę schowaną głęboko. O cel podróży pytają kilkakrotnie, o pieniądze też. Dają mi spokój, ale inni turyści nadal mi się ciekawie przypatrują. Czemu ją tak przetrzepali i przetrzymali? Idę sobie i mam to gdzieś, nie po raz pierwszy rzuciłam się w oczy, będąc samotną kobietą ciekawą świata i zdarzeń.
Na pięknej plaży siedzę z plecakiem i boję się go zostawić. Chce mi się siku i idę z tym ciężkim bagażem w kierunku oceanu. Najpierw chciałam zrobić siku do wykopanej pod sobą dziury w piachu, ale wydawało mi się, że nie wypada. W morzu doznaję ulgi, ale moczę plecak i robi się jeszcze cięższy. Zachodzi słońce. Wygląda niesamowicie. Wielka tarcza, taka płonąco czerwonopomarańczowa. Na plaży jest mnóstwo ludzi, rzecz jasna, grupowo. Siedzą jak ja, tyle że w kręgach, rozmawiają, śmieją się i robią zdjęcia na tle tego niesamowitego słońca. W Polsce nie widziałam czegoś takiego. Ludzie popijają prosto z butelek, puszek, robi się coraz głośniej. Czuję, że nie pasuję do tego pejzażu. Powinnam kupić sobie coś do picia, wtedy będę jak oni. W małym sklepie po drugiej stronie ulicy kupuję szampana, o dziwo, Igristoje! Najtańszy alkohol w największej butelce. Wracam, uśmiecham się do siedzących na plaży, ale do śmiechu mi nie jest. Dopiero po kilku łykach robi mi się błogo i wszystko jedno. W połowie butelczyny personifikuję ją i gadam do niej jak do człowieka: „widzisz, flaszka, to, co ja?”, „słońce zachodzi”, „oj, flaszka made in Russia, widziałaś już coś takiego?”. No i ten, wesoło jest.
Drugiego dnia jadę wysoko kolejką linową w zoo w Sydney. W wagoniku rodzina. Ojciec pyta, skąd jestem i takie tam. Oboje z żoną stwierdzają w końcu, że jestem odważna, skoro podróżuję sama, i to tak daleko od domu. Odwiedzam słonie, żyrafy i krokodyle i zastanawiam się, na czym niby ta moja odwaga polega. Wsiadłam do samolotu i z niego wysiadłam. Jestem, żyję, patrzę i robię zdjęcia. Słucham, co mówią inni. Zachwycam się. No bo wszystko inne niż w Polsce, więc chłonę. Sama i samotna. Nie mówię do nikogo, jedynie do siebie. Podoba mi się to.
Po powrocie zaczynam pisać i rysować. Jestem u siebie, trzecia nad ranem, nikogo obok, radio, noc, cisza. Gówno mnie obchodzi, czy jutro będzie słońce, czy środa, nic nie ma znaczenia. Rysuję zaciekle, w zapamiętaniu. Chcę utrwalić co nieco. W głowie zostaje mi to krótkie zdanie: „jesteś odważna”.
Myślę potem w szpitalu, że nie, że boję się strasznie, że to, co mi zrobią, to jakiś mój koniec, koniec mojej kobiecości. Może już nie będę taka jak przedtem, może nikt na mnie nie spojrzy, nie dostrzeże, nie pokocha. Zostaję z tym strachem na bardzo długo. Nikt mi nie powiedział, że to nie jest koniec świata, że dam radę. Sama sobie tego nie umiałam powiedzieć. Nie potrafiłam sama się uspokajać. Dzisiaj wiem, że nigdy tego nie umiałam, że zostawiano mnie samej sobie, żeby nie wiem co. Tak właśnie buduje się wiara lub niewiara w siebie. Tak dochodzi do niewiary i nieufności wobec ludzi, którzy mogą wiele, ale nie robią nic. Jeszcze nie wiem, że kreuję swoją siłę. Nie mogłam tego wiedzieć, bo wylałam morze łez. Sądziłam, że skoro płaczę, jestem słaba. Poszłam do psychiatry i dostałam tabletki na depresję. Uwierzyłam, że ją mam lub raczej, że to ona ma mnie we władaniu. Nic głupszego. Nikt i nic nie złamało mnie i nie przygniotło w sensie psychicznym, psychiatrycznym. To, co uważałam za depresję, było raczej melancholią, przygnębieniem wywołanym rozważaniami, które snułam w samotności. Nie obdarzyłam nikogo zaufaniem na tyle, żeby mówić o tym, co czuję, schowałam się w siebie. Na zewnątrz uśmiechnięta, zdystansowana, żądna wrażeń, empatyczna, skora do pomocy, wrażliwa na smutek ludzi wokół. Umiałam słuchać bez oceniania i dawania rad. W ten sposób dawałam siebie. Z powrotem nie dostawałam wiele.
W pojedynkę można zrobić wiele, o ile bateryjki nie są wyczerpane. Nawet, nie boję się tego powiedzieć, można wyczynić więcej, niż gdy jest się w związku. Po pierwsze: single raptownie wypełniają sobie pustkę pracą, pasją, remontem mieszkania, podróżami, kursami i całą listą innych czynności. W ten sposób ratują swoje zabiedzone ego. „Umiem”, „udało się”, „nie jestem taki zły” lub „nie jestem do niczego” – to można sobie potem powiedzieć i napawać się dumą z małych i wielkich sukcesów. Po drugie: niestety, samotność jest jak szary dym, na który składają się wielorakie emocje. W celu ich uniknięcia, a więc przeżywania, wpadamy w wir zajęć, które wymagają skupienia i zaangażowania, działanie zaprzecza myśleniu, a o to właśnie samotnym chodzi. Jak świat światem taka ucieczka od emocji kończy się zazwyczaj jeszcze większą pustką.
Z samotności weszłam na portal randkowy. Zrobiłam wrażenie na wielu mężczyznach. Byli smutni, po przejściach, rozgoryczeni, z pretensjami do życia, kobiet, warunków zewnętrznych. Klasyczne ofiary tak zwanego losu. Żaden z nich nie brał odpowiedzialności za niepowodzenia. Zaskakiwałam odpowiedziami na zaczepki, powodowałam zdziwienie pomieszane z pretensjami za to, co piszę i czuję. Obrzucono mnie głupimi opiniami, prostackimi diagnozami, wykpiwano moje wpisy. Nigdy przedtem nie czułam się tak odrzucona jak wtedy na tym pierdolonym portalu. Znowu dziwna jak kaczka dziwaczka. Zrobiłam się starsza i jeszcze bardziej samotna. Praca – owszem, ale już nie na pierwszym miejscu. Znalazł mnie tam ktoś, kto zrobił na mnie wrażenie. Byłam z nim. Okazał się kłamcą, manipulantem. Kiedy się otrząsnęłam z zachwytu, wtedy on odszedł na zawsze, bo się zabił. Znowu samotność. I to taka nie do uwierzenia. Obezwładniła mnie na miesiąc. Potem ruszyłam z kopyta. Poszłam do psychiatry, bo nie umiałam się uspokoić, winiłam się za jego śmierć. Za śmierć gościa, który mnie wkręcił w swoje fantazje, długi i zaburzenia. Tabletki przeciwdepresyjne? Niech tam. Nie zaszkodzą.
Mówiłam wam, że samotność to moja siostra?
Co może być szkodliwe dla kobiety, która mimo samotności, a czasem na przekór niej, prowadzi swoje życie w sposób, który nie przysparza jej cierpienia? Odpowiedź jest prosta – ucinanie skrzydeł.
– No świat nie widział! Inteligentna, ładna, pracowita, po mnie to masz oczywiście, a sama jesteś jak ten kołek na gór szczycie, ja tego nie rozumiem!
– Mamo, to nie jest takie ruk-cuk znaleźć kogoś odpowiedniego.
– No tak, Kasia, wiesz która, ginekolożka, z dobrego domu, też nie może znaleźć.
– Wiele fajnych kobiet potencjalnie do wzięcia pcha się przez swoje życie samotnie. To nic nowego.
– Ja wiem, ty masz za wysokie wymagania! Obniż trochę poprzeczkę, idealnych nie ma!
– To akurat widać wyraźnie. Zresztą, ja idealnego nie chcę. Nudy nie lubię, a z idealnym musi być cholernie trudno i obco. Nie wyobrażam tego sobie, żeby Pan Idealny pokazywał mi, jaki jest idealny, i wskazywał moje niedoskonałości, o nie, coś takiego to głupota.
– To ja nie wiem, o co ci chodzi. Poznałam cię z tym ordynatorem. Wyszłaś po dziesięciu minutach.
– Z napuszonym, grubym dziadem nie umiem nawet dyplomatycznie rozmawiać, co ja gadam, nie umiem słuchać takiego pawiana. A poza tym, mamo, czemu ty mi to zrobiłaś, co?
– A co ja takiego zrobiłam?!! Ty masz, dziecko, do mnie ciągłe pretensje!
– Powiem ci. Zabawiasz się w swatkę, a ja nie jestem dzieckiem specjalnej troski, żeby mi życie układać. Mało tego, jestem kobietą świadomą własnych potrzeb i niech ci się nie wydaje, że ty je znasz!
– Jak to? Matka wie najlepiej, czego chce jej córka!
– No to teraz pojechałaś, mamuś, po bandzie… Wyłożyłaś mi, kim ci się wydaje, że jesteś w moim życiu. Jesteś moim mózgiem i sercem, wiesz lepiej ode mnie, jak ma być. Ty jesteś jak ośmiornica, wiesz? Nie cierpię takich ludzi jak ty, myślą, że mają prawo narzucać mi swoje zdanie. Ty chcesz mi życie układać według swoich własnych zasad i oczekiwań.
– Nic podobnego, ja chcę dla ciebie jak najlepiej! Ty tego nie rozumiesz, bo matką nie jesteś.
– Nie jestem, bo się rozwiodłam, a potem miałam operację, i po balu, panno Lalu.
– Trzeba było zdecydować się na dziecko wcześniej i tyle.
– Ja się zdecydowałam, mój mąż nie.
– Narzekasz i narzekasz, a tyle kobiet bez dzieci, tylko się rozejrzyj.
– Wiesz co, mamo, nie chce mi się z tobą rozmawiać, to nie ma sensu.
– Bo z tobą w ogóle nie można rozmawiać.
– Na swój temat na pewno. Nie pozwolę sobą manipulować.
– Ja manipuluję????!!!! To z troski!
– Aha, manipulacja podszyta troską, okej. Nie brnij dalej, mamo. Pamiętasz, jak mnie namawiałaś, żebym pojechała na lotnisko jakiegoś dziada odebrać z USA, bo był profesorem cybernetyki?
– Nie przypominam sobie.
– Ale ja pamiętam. Miałam po niego pojechać, bo profesor amerykański i singiel. Powiedziałam stanowcze NIE. A potem do mnie zadzwoniłaś, żeby mi powiedzieć, że ojciec go odebrał. Opisałaś go jako niewydarzonego chłopinę w czapce uszatce na łysiejącej głowie. Sama widzisz, że troska twoja jest zbędna, a mrzonki jedynie fantazyjne i niepoparte faktami.
– Dziecko, kobieta nie może iść przez życie sama…
– Jak widać na załączonym obrazku, może, ha, ha! A samotność czasami lepsza niż związki na siłę. Czego ty chcesz? Co to zmieni, czy będę sama, czy z kimś? I przestań nazywać mnie dzieckiem! Please.
– Dla mnie będziesz zawsze moim dzieckiem.
– Taaaak? A przypominasz sobie, jak mnie wyrzucałaś z domu, krzycząc histerycznie „nie mam już córki”?
– Ty masz jakąś dziwną pamięć! A dobrego czegoś nie pamiętasz?
– To nie jest przedmiotem naszej, powiedzmy, rozmowy. Drugiej takiej nie będzie. Żyję po swojemu i nie wtrącaj się w moje życie. Za dwa tygodnie wyjeżdżam z tej dziury.
– I to jest zapłata za moje łzy i poświęcenie…
– Nie prosiłam o poświęcenie, nie trzeba było.
– Ja dla swojej matki zrobiłabym wszystko. Wszystko.
– A ja nie. Lecę.
– Ty wiesz, ile nas z ojcem kosztowałaś? Zaraz, gdzie te zapiski?
– Chcesz mi podać kwotę? Pewna jesteś tego, co chcesz zrobić?
– To nie ja wyliczyłam, to ojciec przekalkulował. O, tu mam tę kartkę.
– Nie mów mi, zgadnę, moglibyście kupić sobie za te pieniądze mercedesa tak?
– Co najmniej!
– Coś mi się wydaje, że to nie ty nie masz córki, ale ja nie mam matki, co najwyżej macochę. Zdrowia życzę. I mercedesa.
Proces, o którym tyle pieprzenia w mediach, przenoszony drogą płciową lub in vitro, to nic innego jak noce i dni konkretnego człowieka w jego środowisku lub w jakimś obcym środowisku na planecie Ziemia. Tyle wiemy. Czy jest jakieś życie w kosmosie, którego jesteśmy drobinką, tego nie możemy wiedzieć. Nasz czas zaczyna się w dniu urodzin i kończy w dniu śmierci. Banał. Takie właśnie jest życie. Niby banalne, ale ważne dla każdego z nas. Najważniejsze. Jest nam dane jeden raz, tak sądzimy. Może to nie jest prawda, może jesteśmy powołani do życia w różnych formach kilka razy, może dwa? Może teraz jako człowiek, a po raz drugi jako zwierzę lub roślina? Może jeszcze jakoś inaczej. Tak czy śmak, utarło się, że to, co jest teraz, to właśnie życie. To, co było, też i to, co będzie lub może być, to też nasze życie. W tym wszystkim rodzimy się sami i sami też umieramy. Owszem, pomaga się nam i w pierwszym, i drugim przypadku. Nie wszystkim. Trwamy sami, ale dążymy do tego, żeby w grupie. Takie homo sapiensy. Prowadzimy jakieś swoje domostwa – małe, duże, tu i tam. W zależności od czasu, epoki, miejsca i rodziców – jesteśmy biali, czarni, dzicy i cywilizowani, jesteśmy muzułmanami, katolikami, buddystami, chodzimy na boso, w łachmanach albo książęcych strojach. Jesteśmy grubo naznaczeni wychowaniem, kulturą i genami. Kim jesteś, pyta cię drzewo, nieznajomy z przystanku autobusowego, sędzia sądu okręgowego, przyszły teść i teściowa, twoja partnerka i ty sam. Oczywiście nie każdy dopuszcza do siebie to pytanie. Ono może być nieznośne, w jakiś sposób niekomfortowe, niepotrzebne. Może być inspiracją do poszukiwań swoich korzeni, wtedy dowiadujemy się, że nasi przodkowie pochodzili z odległych krain, że jesteśmy w kilku procentach Eskimosami, Irlandczykami czy Azjatami. Czy ma dla nas teraz jakieś znaczenie to, gdzie mieszkali nasi praprapradziadowie i prapraprababki, lub to, co robili i czym się zajmowali? A jeśli kiedyś byłam sową, czy to znaczy, że jestem mądra, albo czy jeśli byłam myszą, teraz, w XXI wieku w Polsce, mam być strachliwa i nic nieznacząca? A czy jeśli twoja babcia była sufrażystką, to ty masz być odważna i niezłomna? A jeśli twój pradziadek był lokajem, to ty teraz rozumiesz, dlaczego służysz innym, a zapominasz o sobie? Takie to proste?
Człowiek układa sobie myśli, rozważa, olewa, boi się, jest odważny i ryzykancki, pakuje się w kłopoty, unika ich, mówi otwarcie lub skrywa się pod maską ignorancji i introwertyzmu – a to wszystko jest sposobem na przetrwanie. Niektórzy nie chcą żyć swoim życiem i poświęcają się innym, a inni – wręcz przeciwnie: chcą żyć bardzo po swojemu, a nawet wbrew konwenansom. Wszyscy podlegamy czyjejś ocenie, opinii. Bywa, że odrzucamy je albo akceptujemy, czasem chcemy być jak inni, czasem nie chcemy dać się wtłoczyć w ramy ustalone przez decydentów, czyjeś zasady i przekonania. Żyjemy według czegoś, nasze nastawienie do istniejących zasad stawia nas w pozycji „za” lub „przeciw”. Każda istota ludzka kieruje się zasadami, które nazywa „swoimi”. One nie są nasze. Dziedziczymy je po przodkach. Są umieszczone w koszu jak produkty żywnościowe, niektóre nam służą, inne lepiej żebyśmy wyrzucili lub dodali własne. Im bardziej trzymamy się pierwotnego kosza, tym bardziej jesteśmy sztywni w swoich poglądach. To, co służyło kiedyś dziadkowi, może okazać się teraz dla nas szkodliwe. Świat się nie zmienia, pozornie wszystko podlega zmianom, ulepszeniom. Myślisz, że teraz jest lepiej żyć? Masz komórkę, samochód, dom z cegły – to rzeczy, o których twoi przodkowie nie mieli pojęcia, ale czy nasz obecny świat jest lepszy, inny? Zazdrość pozostaje zazdrością, miłość – miłością, a chamstwo – chamstwem. Co się zmieniło? Człowiek się zmienił? Jeśli na lepsze, to skąd wojny, rozwody, morderstwa, szaleństwa, samobójstwa, nierówność, poniżanie, niezrozumienie, walka, nadużycia władzy, korupcja? Życie to tylko ja i tylko ty. Jeśli nie ma „ty”, jesteś tylko „ja”. I inni, ale te relacje to nie bliskość. Nie bój się kochać, człowieku, nie bój się otworzyć swojego serca, to może boleć wiele razy, ale próbuj. W samotności nie poznasz sensu życia. Kochaj koty i psy, zajmuj się czule roślinami, poczuj więź, bo jesteś może cząstką tego czegoś, co tworzysz lub niszczysz na co dzień. Nie ma perfekcyjności i samotności. Są o tym wyobrażenia. Nigdy nie jesteś sama. W Europie twój perfekcjonizm może być okej, ale na Islandii już nie. Wszystko jest relatywne, więc tylko otwarcie na inność jest oknem na szerszą perspektywę. Może to pozwala umrzeć w spokoju. Nieco rozgoryczona popełniam list.
Do Prezesa Świata na Ziemi
Zwracam się uprzejmie z sugestią. W związku z nadchodzącym końcem świata, który nastąpi, choć nikt nie umie wyliczyć daty. Niektórym, a nawet licznym Ziemianom świat skończył się dawno albo w tej właśnie chwili. Inni jeszcze pływają, fruną, wspinają się, biegną i zawracają, ale to pozory.
Sugestia moja nieskromna dotyczy zaprzestania. Czego? Wszystkiego, co niepotrzebne. „Ale o co chodzi?”, zapyta Prezes, bo naprawdę nie pojmuje.
Niepotrzebne są:
•niezliczone rodzaje szamponów i odżywek do włosów,
•niezliczone rodzaje wszystkiego,
•kremy na zmarszczki,
•tony samochodów i spalin,
•śmieci,
•zanieczyszczenia fabryczne,
•moda i dyktatorzy tejże,
•produkcja broni,
•produkcja nowych towarów.
To tak w skrócie i na wstępie. Czy człowiek nie wyżywi się roślinami i białkiem niezwierzęcym? Tak. Czy może pół roku chodzić ubrany na żółto, a drugie pół na zielono? Tak. Czy może mieć pięć par butów w zależności od pogody i kaprysów? Tak. Czy musi mieć sześć par? Nie. Czy musi koniecznie wybierać jedną pastę do zębów spośród pięćdziesięciu? Nie. I tak ze wszystkim.
Czy Putin musi posiadać Ukrainę? Jemu się wydaje, że tak. Mnie – nie. Czy Kowalski musi sobie kupić nowego lexusa? Tak, ale ja oczywiście radzę rower, używany. Też dojedzie. Tramwaj jest i autobus. Czy kolega Kowalskiego musi mieć kolejny garniturek marki sławetnej i drogiej? A co by się stało, gdyby nie kupił trzydziestego siódmego garnituru, a używał tego sprzed pięciu lat? Koledzy by się uśmiali? Byłby niewiarygodny? I tak nie jest. A po co mu inny stół, skoro ten, co jest, działa? A telefonik ze stoma funkcjami to niezbędne urządzonko? Z tego poprzedniego dzwonić się nie da?
Sam Prezes widzi, że zawaleni jesteśmy śmieciami po dach. Marzeniami – jeszcze wyżej. A ambicjami tak wysoko, że nie dosięgniesz. „Kup więcej” dochodzi do mnie reklama z radia. A czemu nie mniej? Kupisz mniej, mniej zjesz, mniej wydasz, więcej zostanie ci na koncie i w kieszeni. Na czarną godzinę.
Czy giełda nie może paść? Czemu nie? Wskaźniki mogą pójść na dół. Rewolucyjne? Wyobraź Pan sobie, Panie Prezesie, doniesienia w mediach okrojone do dwóch: liczba sprzedanych samochodów nareszcie spadła o dziesięć procent; liczba nauczanych przedmiotów w szkole zmniejszona do pięciu. Agencje reklamowe przekształcają się w farmy żywności zdrowej, bo jaka inna ma być żywność? Dyktatorzy mody uczą się posługiwać grzybkiem do cerowania i smażenia naleśników. Kadra menedżerska zajęła się naprawą hulajnóg i rowerów. Czerwony Kapturek w tej samej czerwonej sukience! Od wczoraj obowiązuje nakaz uprawy ziół wszelkich w każdym prywatnym ogródku. Kowalski szczęśliwy, w sobotę ukradli mu lexusa! I tak dalej.
Koniecznie nakazałabym obywatelom produkcję uśmiechów, a najmniejszy przyjazny gest w kierunku drugiego człowieka byłby nagradzany oklaskami. Skasowałabym godziny nadliczbowe w pracy, gorliwych wysyłałabym na przymusowe terapie sztuką, sportem i dolce far niente1. Obowiązkowe stałoby się odwiedzanie chorych, sąsiadów i przyjaciół. Raz na tydzień albo częściej.
Panie Prezesie, kim byłby Pan od środka dla siebie, gdyby zlikwidowano Pana urząd, gabinet, narzędzia władzy i wszelkie uprawnienia. Czy poczułby się Pan wolny, czy skończony? Bo ten świat kończy się dla człowieka, to jest miejsce systemów i ideologii posiadania. Nawet nienarodzone jeszcze dzieci już w nim są. Nie ma miejsca na miłość. Ludzkość boi się czuć. Ludzkość albo myśli, albo kombinuje. Ludzkość boi się utraty kontroli nad uczuciami i woli je zastąpić rozsądkiem, ciężką pracą, której nie lubi, i jeszcze większą kontrolą nad innymi. Normalny, zwykły człowiek, który głośno się śmieje i czasem płacze, uznawany jest za nienormalnego. Ma być równo, sztywno, bez emocji, według czyjegoś planu. A potem piach albo urna. Czy to ma sens?
Pozdrawiam
Krystyna Smutny-Pojechan
1dolce far niente (wł.) – słodkie nicnierobienie.
Gerda Fux - z wykształcenia anglistka. Pracuje na wyższej uczelni w Poznaniu. Ciekawość pchała ją w różne strony świata, a potrzeba wiedzy - do podjęcia studiów na różnych kierunkach oraz studiów podyplomowych czy kursów. Najlepiej czuje się w zaciszu bibliotek i czytelni, uwielbia też być blisko natury, która daje jej wytchnienie i przywraca równowagę. Gerda najlepiej czuje się na korcie tenisowym, a w wolnych chwilach rysuje i maluje pastelami. Kocha wędrówki po Sudetach, w których towarzyszy jej Eliot - cocker spaniel, przyjaciel i świadek jej sukcesów oraz porażek. Cieszą ją słoneczne dni, dobra kawa, a także spotkania z przyjaciółmi i ludźmi bliskimi jej sercu. Gerda Fuz to kobieta pełną gębą.
