Zbuntowana komórka. Rak, ewolucja i tajniki życia - dr Kat Arney - ebook

Zbuntowana komórka. Rak, ewolucja i tajniki życia ebook

Kat Arney

3,8

Opis

Wszystko, co wiecie o raku, to bzdura.

Dlaczego chorujemy na nowotwory? Czy winne są nasza dieta albo środowisko? A może geny? Albo pech? Kat Arney, genetyczka i nagradzana pisarka popularnonaukowa, odpowiada wprost: niezależnie od wszystkich tych czynników chorujemy, bo nie możemy tego uniknąć – to błąd systemu zwanego życiem. Według nowych ustaleń choroba nowotworowa jest wynikiem tych samych zmian ewolucyjnych, które pozwoliły nam osiągnąć obecny stopień rozwoju, i dotykała ludzi, od kiedy pojawił się nasz gatunek.

Zbuntowana komórka to przystępnie napisana historia kryjąca się za słowem wywołującym lęk. Arney z humorem i w przejrzysty sposób przedstawia wyniki ostatnich badań na temat komórek nowotworowych, które rozwijają się i dzielą poza kontrolą naszego organizmu, a potem atakują tkanki wokół siebie. Obala mity narosłe wokół raka i proponuje nowy sposób myślenia na temat tego, czym naprawdę jest choroba nowotworowa, jaką rolę odgrywa w życiu człowieka i jak można ją powstrzymać.

 

To historia o raku opowiedziana na nowo.

Kat Arney jest nagradzaną pisarką popularnonaukową, dziennikarką radiową, mówczynią oraz założycielką i dyrektorką kreatywną firmy konsultingowej First Create The Media, zajmującej się doradztwem w kwestiach komunikacji między mediami a naukowcami. Jest autorką książek How to Code a Human oraz Herding Hemingway’s Cats: Understanding How Our Genes Work. Ma doktorat z genetyki rozwojowej obroniony na Uniwersytecie Cambridge i tytuł licencjata z nauk przyrodniczych. Przez piętnaście lat zajmowała się dziennikarstwem naukowym i komunikacją, a przez ponad dekadę pracowała w Cancer Research UK, gdzie współtworzyła wielokrotnie nagradzany Science Blog oraz pełniła funkcję głównej rzeczniczki prasowej w kraju i za granicą. Publikowała między innymi na łamach „Wired”, „Daily Mail”, „The Times Educational Supplement”, „Nature” i „The New Scientist” oraz w serwisach internetowych BBC, The Guardian i Mosaic Science. Występuje w popularnym podcaście Genetics Unzipped zainicjowanym przez Genetics Society. Prowadziła kilka programów naukowo-dokumentalnych w BBC Radio 4 (w tym Ingenious, poświęcony historii ludzkich genów, a także komediowy Did the Victorians Ruin the World?, współtworzony z siostrą, komiczką Helen Arney), program radiowy Naked Scientists i podcast Naked Genetics.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 469

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (13 ocen)
5
3
4
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
enka10

Dobrze spędzony czas

4,5
00

Popularność



Kolekcje



Ty­tuł ory­gi­na­łu Re­bel Cell
Prze­kład PIOTR KRÓ­LAK
Wy­daw­ca KA­TA­RZY­NA RUDZ­KA
Re­dak­tor­ka pro­wa­dząca KA­RO­LI­NA WĄSOW­SKA
Re­dak­cja GRA­ŻY­NA MA­STA­LERZ
Kon­sul­ta­cja me­ry­to­rycz­na ALEK­SAN­DRA MA­ŁO­CHLEB
Ko­rek­ta MA­ŁGO­RZA­TA KU­ŚNIERZ
Pro­jekt okład­ki © JA­SON AN­SCOMB
Ad­ap­ta­cja pro­jek­tu okład­ki, stro­ny ty­tu­ło­we ANNA POL
Ła­ma­nie, ko­rek­ta ANNA HEG­MAN
Ko­or­dy­na­tor­ka pro­duk­cji PAU­LI­NA KU­REK
Zdjęcie na okład­ce © Shut­ter­stock
Re­bel Cell Co­py­ri­ght © Kat Ar­ney 2020 Co­py­ri­ght © for the trans­la­tion by Piotr Kró­lak Co­py­ri­ght © for the Po­lish edi­tion by Wy­daw­nic­two Mar­gi­ne­sy, War­sza­wa 2022
War­sza­wa 2022 Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-67406-58-1
Wy­daw­nic­two Mar­gi­ne­sy Sp. z o.o. ul. Mie­ro­sław­skie­go 11a 01-527 War­sza­wa tel. 48 22 663 02 75re­dak­cja@mar­gi­ne­sy.com.pl
www.mar­gi­ne­sy.com.pl
Kon­wer­sja: eLi­te­ra s.c.

Za ży­cie, mi­ło­ść i stra­tę

Ko­łu­jąc co­raz to szer­szą spi­ra­lą,

So­kół prze­sta­je sły­szeć so­kol­ni­ka;

Wszyst­ko w roz­pa­dzie, w odśrod­ko­wym wi­rze;

Czy­sta anar­chia sza­le­je nad świa­tem.

W.B. Yeats (przeł. Sta­ni­sław Ba­ra­ńczak)

WSTĘP

„Rak po­wsta­je, gdy ko­mór­ka pod­chwy­tu­je mu­ta­cję ge­ne­tycz­ną i za­czy­na się mno­żyć poza kon­tro­lą”.

Sama nie wiem, ile razy w ka­rie­rze pi­sar­ki na­uko­wej, któ­ra dwa­na­ście lat spędzi­ła w dzia­le ko­mu­ni­ka­cji z me­dia­mi ce­nio­nej na ca­łym świe­cie fun­da­cji wspie­ra­jącej ba­da­nia nad no­wo­two­ra­mi, zda­rzy­ło mi się na­pi­sać ja­kąś wer­sję tego zda­nia. Ani razu nie po­świ­ęci­łam cho­ćby chwi­li na za­sta­no­wie­nie się nad tym, co ono tak na­praw­dę zna­czy. Albo czy ist­nie­je mo­żli­wo­ść, że nie jest praw­dzi­we.

Rak jest cho­ro­bą, któ­ra do­ty­ka nas wszyst­kich. Na­wet je­śli mia­ło się szczęście nie wi­dzieć jego efek­tów z bli­ska, u sie­bie lub ko­goś bli­skie­go, to jest on glo­bal­nym pro­ble­mem zdro­wot­nym, któ­ry co roku za­bi­ja mi­lio­ny lu­dzi na ca­łym świe­cie. Na­ukow­cy i le­ka­rze od ty­si­ęcy lat sta­ra­ją się od­kryć jego przy­czy­ny, kon­se­kwen­cje i spo­so­by le­cze­nia, choć zna­czące po­stępy po­czy­ni­li do­pie­ro w dru­giej po­ło­wie dwu­dzie­ste­go wie­ku. Obec­nie mniej wi­ęcej po­ło­wa pa­cjen­tów z Wiel­kiej Bry­ta­nii, u któ­rych zdia­gno­zo­wa­no no­wo­twór, ma szan­se na prze­ży­cie dzie­si­ęciu lub wi­ęcej lat – te licz­by w przy­szło­ści będą praw­do­po­dob­nie ro­snąć. Dla opty­mi­sty szklan­ka jest w po­ło­wie pe­łna.

Wie­my już, jak le­czyć raka. Czy ra­czej wie­my, jak le­czyć nie­któ­re jego ro­dza­je. Naj­lep­szym spo­so­bem jest wy­kry­cie go jak naj­wcze­śniej i chi­rur­gicz­ne usu­ni­ęcie, za­nim za­cznie roz­prze­strze­niać się po ca­łym cie­le (two­rzyć tzw. prze­rzu­ty). Ra­dio­te­ra­pia może da­wać do­bre efek­ty w le­cze­niu no­wo­two­rów, a te­ra­pia hor­mo­nal­na po­tra­fi po­wstrzy­mać raka pier­si i pro­sta­ty, je­śli zo­sta­nie za­sto­so­wa­na we wła­ści­wym cza­sie. Wie­le no­wo­two­rów krwi re­agu­je bar­dzo do­brze na che­mio­te­ra­pię, zwłasz­cza u dzie­ci, a raka jąder na­wet w za­awan­so­wa­nym sta­dium mo­żna wy­le­czyć za po­mo­cą le­ków. Im­mu­no­te­ra­pia no­wej ge­ne­ra­cji daje za­ska­ku­jące wy­ni­ki, ale je­dy­nie u jed­nej pi­ątej pa­cjen­tów, u któ­rych jest sto­so­wa­na. Nie­ste­ty dla wi­ęk­szo­ści pe­chow­ców, u któ­rych cho­ro­ba roz­po­częła bez­li­to­sny atak na cia­ło, py­ta­nie „Czy wy­zdro­wie­ję?” za­mie­nia się w „Ile cza­su mi zo­sta­ło?”. Nie czy, tyl­ko ile.

Sy­tu­acja wła­ści­wie nie­wie­le się zmie­ni­ła od cza­su, gdy w 1971 roku ame­ry­ka­ński pre­zy­dent Ri­chard Ni­xon ogło­sił „woj­nę z ra­kiem”. Usi­łu­jąc od­ci­ągnąć uwa­gę od kon­flik­tu w Wiet­na­mie i li­cząc na wy­ko­rzy­sta­nie du­cha in­no­wa­cyj­no­ści zro­dzo­ne­go pod­czas nie­daw­nych lądo­wań na Ksi­ęży­cu w ra­mach pro­gra­mu Apol­lo, prze­zna­czył mi­lio­ny do­la­rów na wy­na­le­zie­nie le­kar­stwa w ci­ągu de­ka­dy. Nie­ste­ty, po­dob­nie jak w cza­sie dzia­łań na Da­le­kim Wscho­dzie, zde­cy­do­wa­nie nie do­ce­nił prze­ciw­ni­ka. W 1986 roku sta­ty­styk John Ba­ilar prze­ana­li­zo­wał dane: po­mi­mo kil­ku suk­ce­sów ogrom­na wi­ęk­szo­ść no­wo­two­rów w pó­źnym sta­dium upar­cie po­zo­sta­je nie­ule­czal­na. Jak to ujął, woj­nę z ra­kiem na­le­ża­ło­by „w du­żej mie­rze uznać za po­ra­żkę”.

Mimo że pod­jęto ca­łkiem spo­ro uda­nych prób wal­ki z nie­któ­ry­mi ro­dza­ja­mi no­wo­two­rów – zwłasz­cza czer­nia­ka­mi – po do­kład­niej­szym przyj­rze­niu się ak­tu­al­nym sta­ty­sty­kom ła­two do­strzec wzo­rzec. Co­raz wi­ęcej lu­dzi jest dia­gno­zo­wa­nych we wcze­snym sta­dium, kie­dy le­cze­nie ma wi­ęk­szą szan­sę po­wo­dze­nia, co po­pra­wia ogól­ne wy­ni­ki. Prze­ży­wal­no­ść cho­rych na za­awan­so­wa­ny no­wo­twór z prze­rzu­ta­mi na­dal jed­nak mie­rzy się naj­częściej w mie­si­ącach, a je­śli w la­tach, to kil­ku, nie w de­ka­dach.

Pro­blem po­le­ga na tym, że pre­cy­zyj­ne na­rzędzia chi­rur­gicz­ne i ra­dio­te­ra­pia są prak­tycz­nie bez­u­ży­tecz­ne w wal­ce z gwa­łtow­nie po­stępu­jącą cho­ro­bą, a che­mio­te­ra­pia jest bro­nią obu­siecz­ną, któ­rej dzia­ła­nie opie­ra się na za­bi­ja­niu ko­mó­rek no­wo­two­ro­wych szyb­ciej niż zdro­wych. Na­wet je­śli dzia­ła, guzy nie­mal nie­uchron­nie po­wra­ca­ją – po ty­go­dniach, mie­si­ącach, cza­sem na­wet la­tach – a ka­żda ko­lej­na run­da le­cze­nia jest co­raz bru­tal­niej­szą na­pa­ścią na zdro­wie i przy­no­si co­raz słab­sze re­zul­ta­ty. Wy­pe­łnie­nie pu­stej po­ło­wy szklan­ki oka­zu­je się pro­ble­ma­tycz­ne.

Na po­cząt­ku dwu­dzie­ste­go wie­ku na­ukow­cy pra­cu­jący dla nowo po­wsta­łe­go Im­pe­rial Can­cer Re­se­arch Fund w Lon­dy­nie zaj­mo­wa­li się ho­do­wa­niem w la­bo­ra­to­rium no­wo­two­ro­wych ko­mó­rek my­szy, ma­jąc na­dzie­ję na od­kry­cie se­kre­tu ich szyb­kie­go na­mna­ża­nia. Ba­da­cze nie mo­gli się na­dzi­wić naj­wy­ra­źniej nie­wy­czer­pa­ne­mu po­ten­cja­ło­wi re­ge­ne­ra­cji ko­mó­rek, któ­ry­mi się zaj­mo­wa­li. Głów­ny kie­row­nik ba­dań, Er­nest Ba­sh­ford, wspo­mniał w rocz­nym ra­por­cie in­sty­tu­cji z 1905 roku, że „w sztucz­nych wa­run­kach ko­mór­ki no­wo­two­ro­we my­szy wy­two­rzy­ły tyle tkan­ki, że star­czy­ło­by jej do stwo­rze­nia gi­gan­tycz­nej my­szy, wiel­ko­ści ber­nar­dy­na”.

Obec­nie mamy o wie­le lep­szy ob­raz tego, co się dzie­je, gdy ko­mór­ki wy­zwa­la­ją się z oko­wów. Oszu­ści wy­ła­nia­ją się z cy­wi­li­zo­wa­ne­go, wie­lo­ko­mór­ko­we­go spo­łe­cze­ństwa, roz­wi­ja­jąc się i dzie­ląc poza kon­tro­lą. Ten cha­os jest jak kpi­na z nor­mal­ne­go ży­cia. Jed­na ko­mór­ka sta­je się dwie­ma, dwie czte­re­ma, a czte­ry ośmio­ma, aż w ko­ńcu two­rzy się wie­lo­mi­lio­no­wy mo­tłoch. To jed­nak nie ko­niec. Zbun­to­wa­ne ko­mór­ki ata­ku­ją i nisz­czą grzecz­ne tkan­ki wo­kół sie­bie, wma­wia­jąc ukła­do­wi od­por­no­ścio­we­mu – po­li­cji or­ga­ni­zmu – że po­wi­nien przy­my­kać na nie oko. Nie­zau­wa­żo­ne prze­do­sta­ją się do krwio­bie­gu, któ­rym pod­ró­żu­ją przez ar­te­rie i żyły, aby za­kła­dać ko­lej­ne osa­dy i umiesz­czać w nich uśpio­nych agen­tów. Ka­żda z nich jest na­pędza­na przez złow­ro­gą wer­sję na­szych wła­snych ge­nów – ge­ne­tycz­ną in­struk­cję ob­słu­gi, któ­ra mówi ko­mór­kom, kie­dy mają się dzie­lić, czym się stać, a na­wet kie­dy umrzeć.

Ist­nie­je utrwa­la­ne od wie­lu lat prze­ko­na­nie, że wy­na­le­zie­nie „leku na raka” wy­ma­ga zro­zu­mie­nia uszko­dzo­nych ge­nów i cząste­czek w ko­mór­kach no­wo­two­ro­wych – za­da­nie to zaj­mo­wa­ło małą ar­mię na­ukow­ców przez wi­ęk­szą część wie­ku i wi­ąza­ło się z wy­dat­ka­mi rzędu mi­liar­dów do­la­rów. Ba­da­cze wy­od­ręb­ni­li, od­czy­ta­li i prze­ana­li­zo­wa­li DNA z pró­bek no­wo­two­ro­wych i zdro­wych tka­nek ty­si­ęcy pa­cjen­tów z ca­łe­go świa­ta: nie­ko­ńczące się ci­ągi li­ter two­rzą ksi­ążkę z prze­pi­sem na ży­cie, a li­te­rów­ki w niej za­war­te uwa­ża się za wi­no­waj­ców tego, że no­wo­two­ry ro­sną i roz­prze­strze­nia­ją się. Za­miast jed­nak do­star­czać wy­ja­śnień, in­for­ma­cje te uka­zu­ją wy­ra­źniej niż kie­dy­kol­wiek wcze­śniej ska­lę ge­ne­tycz­ne­go cha­osu w no­wo­two­rach.

Po­tra­fi­my do­strzec bli­zny, któ­re po­zo­sta­wia­ją na ge­no­mie dym ty­to­nio­wy czy po­cho­dzące ze Sło­ńca pro­mie­nio­wa­nie UV. Mamy do­wo­dy wska­zu­jące na to, że bio­lo­gicz­ne me­cha­ni­zmy ochro­ny, któ­re po­win­ny strzec na­szych ko­mó­rek, mogą być za­wod­ne, a na­wet ob­ró­cić się prze­ciw­ko nam. Ist­nie­ją dziw­ne śla­dy nie­wia­do­me­go po­cho­dze­nia, któ­re być może pew­ne­go dnia zo­sta­ną po­wi­ąza­ne z nisz­czącym dzia­ła­niem che­mi­ka­liów w śro­do­wi­sku lub z nie­zna­ny­mi, no­wy­mi pro­ce­sa­mi na po­zio­mie mo­le­ku­lar­nym. Ana­li­za DNA ujaw­ni­ła po­zo­sta­ło­ści du­żych i ma­łych uszko­dzeń, od drob­nych li­te­ró­wek po całe se­kwen­cje spek­ta­ku­lar­nych ge­ne­tycz­nych ka­ta­strof, w wy­ni­ku któ­rych całe chro­mo­so­my zo­sta­ją strza­ska­ne, a po­tem skle­jo­ne z po­wro­tem. Spra­wa sta­je się jesz­cze bar­dziej skom­pli­ko­wa­na, nie­daw­no oka­za­ło się bo­wiem, że w mo­men­cie, gdy osi­ąga­my wiek śred­ni, na­wet ide­al­nie zdro­we tkan­ki są już kupą zmu­to­wa­nych ko­mó­rek i wie­le z nich nosi śla­dy mu­ta­cji, któ­re mo­żna by uznać za no­wo­two­ro­we.

A co jesz­cze bar­dziej nie­po­ko­jące, ba­da­nia te wy­ka­za­ły, że zmia­ny ge­ne­tycz­ne, któ­re prze­obra­ża­ją po­je­dyn­czą ko­mór­kę w no­wo­twór, nie są sta­łe i ła­twe do prze­wi­dze­nia. Nie ma jed­ne­go „genu raka”, tak jak nie ma jed­ne­go „leku na raka”. Ist­nie­ją po­wa­żne ró­żni­ce w ukła­dzie ge­ne­tycz­nym no­wo­two­rów u po­szcze­gól­nych osób, a na­wet wa­ria­cje w wa­dach ge­ne­tycz­nych w ob­rębie kon­kret­ne­go no­wo­two­ru. Ka­żdy rak jest ge­ne­tycz­nym pat­chwor­kiem zbu­do­wa­nym z od­ręb­nych ro­dza­jów ko­mó­rek, z któ­rych ka­żda może prze­no­sić zmia­ny ge­ne­tycz­ne spra­wia­jące, że jest od­por­ny na le­cze­nie. Kie­dy no­wo­twór osi­ąga pe­wien roz­miar i ró­żno­rod­no­ść, na­wrót jest nie­uchron­ny.

Na­ukow­cy za­częli po­strze­gać roz­wój raka jako mi­kro­ko­smos ewo­lu­cji, pod­czas któ­re­go ro­snące i roz­prze­strze­nia­jące się ko­mór­ki mu­tu­ją na nowe spo­so­by i prze­cho­dzą przez pro­ces se­lek­cji na­tu­ral­nej, po­dob­nie jak na wiel­kim drze­wie ży­cia Dar­wi­na. I tu­taj od­kry­wa­my ko­lej­ną nie­wy­god­ną bio­lo­gicz­ną praw­dę o raku: te same pro­ce­sy, któ­re na­pędza­ją ewo­lu­cję ży­cia na na­szej pla­ne­cie, nie­chyb­nie za­cho­dzą rów­nież w na­szych cia­łach, kie­dy roz­wi­ja się no­wo­twór.

Jesz­cze bar­dziej po­gar­sza sy­tu­ację to, że nie­któ­re z tych pre­sji se­lek­cyj­nych przy­bie­ra­ją for­mę rze­ko­mo ra­tu­jących ży­cie te­ra­pii, któ­re usu­wa­ją re­agu­jące na leki ko­mór­ki no­wo­two­ro­we, jed­no­cze­śnie po­zwa­la­jąc tym od­por­nym do­sko­na­le pro­spe­ro­wać. Nie­ste­ty wszyst­ko, co nie za­bi­ja raka, czy­ni go tyl­ko moc­niej­szym, więc kie­dy wra­ca, sta­je się nie­po­ko­na­ny. Nic dziw­ne­go, że na­sze obec­ne po­de­jście do le­cze­nia jest bez­rad­ne wo­bec tak zło­śli­we­go po­two­ra.

Pil­nie po­trze­bu­je­my no­wych spo­so­bów my­śle­nia o tym, skąd bio­rą się no­wo­two­ry, a ta­kże jak mo­że­my im za­po­bie­gać i je le­czyć, ba­zu­jąc na wie­dzy o tej ewo­lu­cyj­nej rze­czy­wi­sto­ści. Mu­si­my le­piej zro­zu­mieć ro­dza­je złow­ro­gich ko­mó­rek, któ­re ewo­lu­ują w ob­rębie no­wo­two­ru, i oto­cze­nie, w któ­rym żyją; spoj­rzeć na nie jak na ewo­lu­ującą po­pu­la­cję, a nie sko­ńczo­ne byty, któ­re mo­żna opi­sać za po­mo­cą pro­stej li­sty mu­ta­cji. Nie­miec­ki bio­log Ri­chard Gold­sch­midt ukuł ter­min „obie­cu­jące po­two­ry”, aby opi­sać or­ga­ni­zmy, któ­re wy­two­rzy­ły za­dzi­wia­jące nowe ce­chy w re­la­tyw­nie krót­kim okre­sie w pre­hi­sto­rycz­nych mo­rzach z okre­su kam­bryj­skie­go. Ko­mór­ki ra­ko­we są „sa­mo­lub­ny­mi po­two­ra­mi”, któ­re ewo­lu­ują w nie­okie­łzna­ny i gwa­łtow­ny spo­sób w ci­ągu ży­cia pa­cjen­ta. I tak jak głód czy dra­pie­żni­ki to wa­żne pre­sje se­lek­cyj­ne kszta­łtu­jące ga­tun­ki, tak ko­mór­ki ra­ko­we rów­nież od­po­wia­da­ją na se­lek­cję, od­gry­wa­jąc ewo­lu­cyj­ne przed­sta­wie­nie na sce­nie ludz­kie­go or­ga­ni­zmu.

W tym no­wym wspa­nia­łym świe­cie, w któ­rym ka­żdy no­wo­twór jest uni­kal­ny ge­ne­tycz­nie i ewo­lu­uje w taki spo­sób, aby wy­ba­wić się z kło­po­tów, sta­re spo­so­by pro­wa­dze­nia ba­dań nad le­ka­mi i te­stów kli­nicz­nych już się nie spraw­dza­ją. Ten bez­na­dziej­nie zbiu­ro­kra­ty­zo­wa­ny biz­nes uży­wa co­raz bar­dziej wy­ra­fi­no­wa­nych na­rzędzi, aby osi­ągać co­raz mi­zer­niej­sze re­zul­ta­ty. Chcąc po­ko­nać tak prze­bie­głe­go prze­ciw­ni­ka, mu­si­my dzia­łać o wie­le mądrzej. W ko­ńcu za­czy­na­my jed­nak roz­szy­fro­wy­wać ta­jem­ną ksi­ęgę ewo­lu­cji no­wo­two­rów, a ta­kże od­kry­wać me­cha­ni­zmy sto­jące za oto­cze­niem, w któ­rym żyją te złow­ro­gie ko­mór­ki. Ro­śnie na­dzie­ja, że będzie­my po­tra­fi­li wy­ko­rzy­stać tę wie­dzę do prze­wi­dy­wa­nia ich ko­lej­nych ru­chów i krzy­żo­wa­nia ich pla­nów, zręcz­nie ma­ni­pu­lu­jąc sa­mym pro­ce­sem ewo­lu­cji, aby móc po­kie­ro­wać gwa­łtow­nym wzro­stem no­wo­two­ru i za­pa­no­wać nad nim.

W stycz­niu 2019 roku, kie­dy pra­co­wa­łam nad pierw­szym szki­cem tej ksi­ążki, mój feed na Twit­te­rze wy­pe­łni­ły in­for­ma­cje o tym, że izra­el­ska fir­ma bio­tech­no­lo­gicz­na naj­wi­docz­niej stwo­rzy­ła le­kar­stwo na wszyst­kie ro­dza­je raka i że tra­fi ono do sprze­da­ży w ci­ągu roku. Cho­ciaż wia­do­mo­ść po­ja­wi­ła się w me­diach i była z pe­łną uf­no­ścią sze­ro­ko udo­stęp­nia­na, te­ra­pia zo­sta­ła prze­te­sto­wa­na je­dy­nie na my­szach i nie była po­par­ta da­ny­mi kli­nicz­ny­mi. Mo­żna się do­my­ślać, że no­wi­na mia­ła za za­da­nie po­pra­wić sy­tu­ację fi­nan­so­wą fir­my, a nie stan zdro­wia cho­rych na no­wo­two­ry w ja­kiej­kol­wiek prze­wi­dy­wal­nej przy­szło­ści. Jak było do prze­wi­dze­nia, rok pó­źniej cu­dow­ny lek na­dal znaj­do­wał się w fa­zie ba­dań, a te­ra­pii nim nie pod­da­no ani jed­ne­go pa­cjen­ta.

Iry­tu­jące jest to, że ar­ty­ku­ły, któ­re de­ma­sku­ją ta­kie prze­re­kla­mo­wa­ne cu­dow­ne re­cep­ty i jaw­ne bzdu­ry, nie cie­szą się już ta­kim za­in­te­re­so­wa­niem jak one same. Nie jest to by­naj­mniej wy­łącz­nie wspó­łcze­sny pro­blem. W 1904 roku sir D’Arcy Po­wer, chi­rurg z lon­dy­ńskie­go szpi­ta­la Świ­ęte­go Bar­tło­mie­ja, opu­bli­ko­wał w „Bri­tish Me­di­cal Jo­ur­nal” pe­łen gnie­wu ar­ty­kuł, w któ­rym kry­ty­ko­wał szar­la­ta­ński lek na raka pro­du­ko­wa­ny przez nie­miec­kie­go le­ka­rza, nie­ja­kie­go Ot­to­na Schmid­ta. Zwra­cał w nim uwa­gę, że nie­sku­tecz­na te­ra­pia „zy­ska­ła zbyt dużą po­pu­lar­no­ść, po­nie­waż w «Da­ily Mail» po­świ­ęco­no jej za dużo miej­sca”.

Chce­my wie­rzyć, że ist­nie­je lek na raka – ter­min tak sil­nie utrwa­lo­ny w na­szej kul­tu­rze i ozna­cza­jący ca­łko­wi­te zli­kwi­do­wa­nie cho­ro­by. Pra­gnie­my się upew­nić, że cały ten czas, pie­ni­ądze, wy­si­łek, ból i stra­co­ne ży­cie wie­lu lu­dzi przy­bli­ża­ją nas do wy­na­le­zie­nia re­me­dium. Ła­two da­je­my się uwie­ść opo­wie­ściom o in­te­li­gent­nych le­kach, ma­gicz­nych środ­kach za­rad­czych i cu­dach. Prze­sta­wie­nie się na nowe, ewo­lu­cyj­ne i eko­lo­gicz­ne my­śle­nie o no­wo­two­rach wy­ma­ga zmia­ny po­de­jścia – nie tyl­ko w spo­łecz­no­ści na­ukow­ców czy le­ka­rzy, ale też wśród pa­cjen­tów i opi­nii pu­blicz­nej – bo dłu­go ocze­ki­wa­ne roz­wi­ąza­nie pro­ble­mu może nie wy­glądać tak, jak by­śmy się spo­dzie­wa­li.

Ta ksi­ążka nie jest opo­wie­ścią o raku. To opo­wie­ść o ży­ciu. Chcę wam po­ka­zać, że no­wo­two­ry nie są cho­ro­bą na­szych cza­sów, ale me­cha­ni­zmem wbu­do­wa­nym w fun­da­men­tal­ne pro­ce­sy na­szej bio­lo­gii. Od­kry­je­my, że ko­rze­nie jego bun­tu si­ęga­ją głębo­ko, aż do po­cząt­ków or­ga­ni­zmów wie­lo­ko­mór­ko­wych: to one two­rzy­ły struk­tu­ry, z któ­rych po­wsta­ły oszu­ku­jące ko­mór­ki. Przy­gląda­jąc się trwa­jącym od po­nad stu­le­cia ba­da­niom, do­wie­my się, jak na­ukow­cy od­kry­li ge­ne­tycz­ne se­kre­ty no­wo­two­rów – wie­dzę, któ­ra była rów­no­cze­śnie re­wo­lu­cyj­na i zwod­ni­cza. Do­wie­my się, jak siły ewo­lu­cji, któ­re ukszta­łto­wa­ły nie­sa­mo­wi­tą ró­żno­rod­no­ść or­ga­ni­zmów na zie­mi, dzia­ła­ją rów­nież na po­zio­mie tych złow­ro­gich ko­mó­rek i dla­cze­go mu­si­my na­uczyć się ra­czej wspó­łpra­co­wać z nimi, niż dzia­łać prze­ciw­ko nim, aby po­ko­nać raka. I choć nie mo­że­my oszu­kać bio­lo­gii – nikt nie będzie żył wiecz­nie – zaj­rzy­my w przy­szło­ść, w któ­rej ka­żdy, kto usły­szy dia­gno­zę: „Masz raka”, chwi­lę pó­źniej usły­szy rów­nież: „Wszyst­ko w po­rząd­ku – wie­my, co z nim zro­bić”.

1

ZA­CZNIJ­MY OD SA­ME­GO PO­CZĄT­KU

Na po­czątek wy­star­czy jed­na.

Mimo że ja­kieś 3,8 mi­liar­da lat temu w pier­wot­nej zu­pie mo­gło się uno­sić wie­le in­nych two­rów, to LUCA[1] była ko­mór­ką, do któ­rej uśmiech­nęło się szczęście. Po­wsta­ła w go­rącym, ciem­nym i dusz­nym śro­do­wi­sku, któ­re ota­cza­ło znaj­du­jące się w mor­skich głębi­nach ko­mi­ny geo­ter­mal­ne, i była pro­stą, przy­po­mi­na­jącą bak­te­rię ko­mór­ką, któ­rej uda­ło się zgro­ma­dzić wszyst­kie części nie­zbęd­ne do sa­mo­dziel­ne­go ży­cia: ze­staw mo­le­ku­lar­nej ma­szy­ne­rii i in­struk­cji ge­ne­tycz­nych po­zwa­la­jących na ge­ne­ro­wa­nie ener­gii, utrzy­my­wa­nie się przy ży­ciu i co naj­wa­żniej­sze – re­pli­ka­cję.

Jed­na ko­mór­ka sta­wa­ła się dwie­ma, dwie – czte­re­ma, czte­ry – ośmio­ma i tak da­lej, i tak da­lej. Mi­nęły mi­liar­dy lat i oto je­ste­śmy. Ka­żda ko­mór­ka w two­im cie­le, ka­żda ko­mór­ka drze­wa za two­im oknem, ka­żda ko­mór­ka szczy­gła śpie­wa­jące­go na ga­łęzi, a na­wet ko­lo­nii bak­te­rii cza­jących się w two­jej musz­li klo­ze­to­wej za spra­wą nie­prze­rwa­ne­go ła­ńcu­cha po­dzia­łów ko­mór­ko­wych wy­wo­dzi się od LUCA. Ten pro­ces re­pli­ka­cji ko­mó­rek jest pod­sta­wo­wym sil­ni­kiem za­pew­nia­jącym ob­fi­to­ść ży­cia na Zie­mi. To on zmie­nia żo­łędzie w dęby, cia­sto z do­dat­kiem dro­żdży w bo­che­nek pu­szy­ste­go chle­ba, za­płod­nio­ne ja­jecz­ko w dziec­ko i ko­mór­kę ra­ko­wą w śmier­tel­ne­go guza.

PRA­DAW­NY I WSPÓ­ŁCZE­SNY

Gdy czło­wiek do­wia­du­je się, że ma raka, jed­nym z jego pierw­szych py­tań jest często: dla­cze­go ja? Ja jed­nak chcia­ła­bym za­dać py­ta­nie: dla­cze­go my?

Śle­dząc na­głów­ki pra­so­we ogła­sza­jące wci­ąż ro­snące licz­by za­cho­ro­wań na raka, ła­two wpa­ść w pu­łap­kę my­śle­nia o no­wo­two­rach jako o wspó­łcze­snej cho­ro­bie spo­wo­do­wa­nej nie­zdro­wym, no­wo­cze­snym try­bem ży­cia. Kie­dy jed­nak we­źmie­my pod uwa­gę, że po­ja­wie­nie się raka jest nie­unik­nio­ne u nie­mal wszyst­kich ga­tun­ków or­ga­ni­zmów wie­lo­ko­mór­ko­wych, zro­zu­mie­my, że to nie­praw­da.

W pa­ździer­ni­ku 2010 roku, kie­dy pra­co­wa­łam w dzia­le ko­mu­ni­ka­cji z me­dia­mi fun­da­cji Can­cer Re­se­arch UK, Uni­wer­sy­tet Man­che­ster­ski wy­dał ko­mu­ni­kat pra­so­wy na te­mat ar­ty­ku­łu prze­glądo­we­go na­pi­sa­ne­go przez dwo­je ba­da­czy, Ro­sa­lie Da­vid i Mi­cha­ela Zim­mer­ma­na, opu­bli­ko­wa­ne­go w „Na­tu­re Re­views Can­cer”. Au­to­rzy po­sta­wi­li tezę, że sko­ro no­wo­two­ry rzad­ko od­kry­wa się w egip­skich mu­miach i in­nych sta­ro­żyt­nych szcząt­kach, bez wąt­pie­nia są to nie­mal ca­łko­wi­cie nowe two­ry, za któ­re mo­że­my wi­nić tyl­ko sie­bie. Jak mo­żna było się spo­dzie­wać, spra­wą szyb­ko za­in­te­re­so­wa­ły się me­dia. Nie­ba­wem kon­klu­zja ba­da­czy tra­fi­ła do ga­zet i in­ter­ne­tu, co skło­ni­ło mnie do wkro­cze­nia do ak­cji i za­miesz­cze­nia na blo­gu fun­da­cji wpi­su, w któ­rym do­wo­dzi­łam, że te twier­dze­nia są nie tyl­ko my­lące, ale wręcz fa­łszy­we.

Za­cznij­my od tego, że rzad­kie nie zna­czy nie­ist­nie­jące. Nie mamy jak spraw­dzić, czy często­tli­wo­ść wy­stępo­wa­nia no­wo­two­rów w szcząt­kach znaj­do­wa­nych pod­czas wy­ko­pa­lisk ar­che­olo­gicz­nych jest do­kład­nym od­zwier­cie­dle­niem sta­nu zdro­wia po­pu­la­cji, w któ­rej się po­ja­wi­ły. Two­rze­nie do­kład­nych sta­ty­styk wy­stępo­wa­nia raka dla daw­no wy­ma­rłych po­pu­la­cji ludz­kich jest wła­ści­wie nie­mo­żli­we, bo wy­do­by­li­śmy względ­nie nie­wiel­ką licz­bę ludz­kich szcząt­ków z cza­sów sta­ro­żyt­nych w po­rów­na­niu z łącz­ną licz­bą lu­dzi kie­dy­kol­wiek za­miesz­ku­jących Zie­mię. Co wi­ęcej, rak jest cho­ro­bą ata­ku­jącą głów­nie oso­by star­sze, szan­sa jego wy­stąpie­nia gwa­łtow­nie ro­śnie po sze­śćdzie­si­ątym roku ży­cia. Wie­le wspó­łcze­snych spo­łe­cze­ństw ma szczęście uni­kać wi­ęk­szo­ści za­gro­żeń, któ­re na­szych przod­ków ska­zy­wa­ły na przed­wcze­sną śmie­rć, ta­kich jak cho­ro­by za­ka­źne, nie­do­bo­ry w die­cie, śmie­rć w cza­sie po­ro­du i ogól­nie nie­zbyt sprzy­ja­jące wa­run­ki ży­cia. Wraz z ogól­no­świa­to­wym wzro­stem śred­niej prze­wi­dy­wa­nej dłu­go­ści ży­cia ro­sną jed­nak rów­nież szan­se na do­ży­cie wie­ku, w któ­rym rak sta­je się pro­ble­mem.

W sta­ro­żyt­nym Egip­cie czło­wiek mógł żyć na­wet pi­ęćdzie­si­ąt lat, a może i dłu­żej, je­śli był za­mo­żny i do­brze się odży­wiał, ale zwy­kli lu­dzie mie­li szczęście, je­śli uda­wa­ło im się prze­kro­czyć trzy­dzie­sty rok ży­cia. W pi­ęt­na­sto­wiecz­nej An­glii mężczy­źni żyli śred­nio pi­ęćdzie­si­ąt lat, a ko­bie­ty za­le­d­wie oko­ło trzy­dzie­stu, praw­do­po­dob­nie z po­wo­du du­żej umie­ral­no­ści pod­czas po­ro­dów. Ar­che­olo­dzy po­tra­fią dość sku­tecz­nie od­ga­dy­wać wiek czło­wie­ka, któ­re­go szcząt­ki uda­ło im się od­ko­pać, na pod­sta­wie sta­nu zębów, ko­ści i to­wa­rzy­szących mu przed­mio­tów, ale bar­dzo trud­no jest stwo­rzyć wy­kres przed­sta­wia­jący wy­stępo­wa­nie no­wo­two­rów w za­le­żno­ści od wie­ku u lu­dzi, któ­rzy opu­ści­li ten pa­dół łez wie­le ty­si­ęcy lat temu.

Poza tym wi­ęk­szo­ść oka­zów ar­che­olo­gicz­nych to nie­wie­le wi­ęcej niż szkie­le­ty. Nie­któ­re no­wo­two­ry zo­sta­wia­ją śla­dy w ko­ściach, ale inne wy­stępu­ją tyl­ko w ob­rębie szyb­ko roz­kła­da­jących się or­ga­nów we­wnętrz­nych. To, że guzy od­na­le­zio­no w wi­ęcej niż jed­nym zmu­mi­fi­ko­wa­nym cie­le, w któ­rym za­cho­wa­ły się tkan­ki mi­ęk­kie, nie wy­da­je się świad­czyć o ich „nie­zwy­kłej rzad­ko­ści”. Z pew­no­ścią cho­ro­ba ta była wy­star­cza­jąco częsta, aby za­słu­żyć na wzmian­kę u egip­skich, rzym­skich i grec­kich me­dy­ków, a ży­jący w dru­gim wie­ku na­szej ery Ga­len, rzym­ski le­karz grec­kie­go po­cho­dze­nia, na­pi­sał: „Wie­le razy wi­dzie­li­śmy w pier­siach guzy. [...] Cho­ro­bę tę, je­śli były to jej po­cząt­ki, wie­lo­krot­nie uda­wa­ło nam się wy­le­czyć, ale kie­dy guz sta­wał się duży, nikt nie po­tra­fił się go po­zbyć bez ope­ra­cji”. Prze­ko­na­my się, że u lu­dzi ży­jących przed po­cząt­kiem dwu­dzie­ste­go wie­ku udo­ku­men­to­wa­nych zo­sta­ło po­nad dwie­ście sie­dem­dzie­si­ąt pięć przy­kła­dów no­wo­two­rów, w tym za­rów­no nie­zwy­kle rzad­kie no­wo­two­ry dzie­ci­ęce, jak i te częściej spo­ty­ka­ne. A to je­dy­nie przy­pad­ki, o któ­rych wie­my. Ile cier­pi­ących na raka pier­si pa­cjen­tek Ga­le­na znik­nęło z kart hi­sto­rii, bo po ich ist­nie­niu nie po­zo­stał ża­den ślad – w po­sta­ci no­tat­ki bądź fi­zycz­ne­go do­wo­du?

Ory­gi­nal­ny ar­ty­kuł prze­glądo­wy był wła­ści­wie o wie­le bar­dziej po­wści­ągli­wy niż tek­sty pu­bli­ko­wa­ne w pra­sie. Mi­cha­el Zim­mer­man jest sza­no­wa­nym na­ukow­cem, któ­ry stwo­rzył szcze­gó­ło­we opra­co­wa­nia na te­mat gu­zów od­kry­tych w zmu­mi­fi­ko­wa­nych cia­łach, a w ar­ty­ku­le bar­dzo szcze­gó­ło­wo opi­sał ar­che­olo­gicz­ne i kul­tu­ro­we do­wo­dy na wy­stępo­wa­nie no­wo­two­rów w sta­ro­żyt­no­ści. Mo­gli­by­śmy w nie­sko­ńczo­no­ść spie­rać się o to, czy mo­żna je na­zwać rzad­ki­mi, ale zde­cy­do­wa­nie wi­ęk­sze za­strze­że­nia mam do tre­ści ory­gi­nal­ne­go ko­mu­ni­ka­tu pra­so­we­go uni­wer­sy­te­tu, któ­ry za­wie­rał na­stępu­jący cy­tat z Ro­sa­lie Da­vid: „W śro­do­wi­sku na­tu­ral­nym nie ma ni­cze­go, co mo­gło­by po­wo­do­wać raka. W zwi­ąz­ku z tym musi to być cho­ro­ba wy­wo­ły­wa­na przez czło­wie­ka, przez za­nie­czysz­cze­nia i zmia­ny w die­cie i try­bie ży­cia”.

Przy­kro mi, ale nie. Sta­ro­żyt­na prze­szło­ść z pew­no­ścią nie była zdro­wot­nym ra­jem. Z kil­ku ko­lej­nych roz­dzia­łów do­wie­my się, że cho­ciaż wspó­łcze­sny styl ży­cia i zwy­cza­je mogą nie­wąt­pli­wie zwi­ęk­szać ry­zy­ko za­cho­ro­wa­nia na raka, to śro­do­wi­sko na­tu­ral­ne jest pe­łne czyn­ni­ków wy­wo­łu­jących no­wo­two­ry, od wi­ru­sów i in­nych cho­rób za­ka­źnych po ple­śń na pro­duk­tach spo­żyw­czych i sub­stan­cje che­micz­ne na­tu­ral­nie wy­stępu­jące w ro­śli­nach (na­wet tych „or­ga­nicz­nych”). Ra­dio­ak­tyw­ny gaz zwa­ny ra­do­nem ulat­nia się z zie­mi w wie­lu za­kąt­kach świa­ta, zwłasz­cza w re­jo­nach ob­fi­tu­jących w ska­ły wul­ka­nicz­ne. Uwa­ża się go za przy­czy­nę wy­jąt­ko­wo du­żej licz­by przy­pad­ków raka wy­kry­tych w szcząt­kach lu­dzi za­miesz­ku­jących po­łu­dnio­wo-za­chod­nią Ame­ry­kę oko­ło ty­si­ąca lat temu. Na­sze wła­sne Sło­ńce co­dzien­nie za­le­wa nas wy­wo­łu­jącym no­wo­two­ry pro­mie­nio­wa­niem ul­tra­fio­le­to­wym. Ra­ko­twór­cze skład­ni­ki, w któ­re ob­fi­tu­ją sa­dza i dym, od po­nad stu ty­si­ęcy lat po­wsta­jące pod­czas uży­wa­nia otwar­te­go ognia do go­to­wa­nia i ogrze­wa­nia, są wy­jąt­ko­wo szko­dli­we w za­mkni­ętych po­miesz­cze­niach, ta­kich jak ja­ski­nie czy kuch­nie. Po­nad­to wi­ęk­szo­ść no­wo­two­rów dzie­ci­ęcych nie ma wie­le wspól­ne­go z czyn­ni­ka­mi śro­do­wi­sko­wy­mi, są ra­czej kon­se­kwen­cją tego, że nor­mal­ne pro­ce­sy roz­wo­jo­we wpa­da­ją w szał (patrz s. 142).

Aby do­wie­dzieć się wi­ęcej o tym, jak rak dręczył ga­tu­nek ludz­ki na prze­strze­ni wie­ków, spo­tka­łam się z Ca­sey Kirk­pa­trick, jed­ną ze wspó­łza­ło­ży­cie­lek Pa­leo-on­co­lo­gy Re­se­arch Or­ga­ni­za­tion (Or­ga­ni­za­cja Ba­daw­cza ds. Pa­le­oon­ko­lo­gii; PRO), ma­łej, ale zde­ter­mi­no­wa­nej gru­py ba­da­czek ana­li­zu­jących przy­pad­ki raka w cza­sach an­tycz­nych. Pod­cho­dząc do tego za­gad­nie­nia bar­dzo po­wa­żnie, podąża­ją one śla­da­mi kil­kor­ga pio­nie­rów w dzie­dzi­nie ba­da­nia sta­ro­żyt­nych cho­rób (pa­le­opa­to­lo­gii), zwłasz­cza Eu­ge­na Stro­uha­la, le­ka­rza, któ­ry zo­stał egip­to­lo­giem, i ame­ry­ka­ńskiej an­tro­po­lo­żki Jane Bu­ik­stry. Jed­nym z pierw­szych pro­jek­tów PRO było stwo­rze­nie Can­cer Re­se­arch in An­cient Bo­dies Da­ta­ba­se (Bazy Da­nych Ba­dań nad No­wo­two­ra­mi w Sta­ro­żyt­no­ści; w skró­cie CRAB, co jest na­wi­ąza­niem do sta­ro­żyt­nej ety­mo­lo­gii na­zwy cho­ro­by; patrz s. 210), w któ­rej ba­dacz­ki ze­bra­ły wszyst­kie in­for­ma­cje, ja­kie uda­ło się zna­le­źć na te­mat przy­pad­ków no­wo­two­rów u lu­dzi ży­jących przed po­cząt­kiem dwu­dzie­ste­go wie­ku.

Pra­ce nad po­wi­ęk­sza­niem bazy da­nych na­dal trwa­ją, ale w mo­men­cie wy­da­nia tej ksi­ążki znaj­do­wa­ło się w niej oko­ło dwu­stu sie­dem­dzie­si­ęciu pi­ęciu po­zy­cji – znacz­nie wi­ęcej, niż opi­sa­no do 2010 roku, kie­dy uka­zał się ar­ty­kuł Zim­mer­ma­na i Da­vid. Może się wy­da­wać, że to i tak nie­du­żo, ale wie­le daw­nych przy­pad­ków no­wo­two­rów po­zo­sta­je po pro­stu nie­zau­wa­żo­nych. Nie­ła­two prze­cież po­sta­wić dia­gno­zę ko­muś, kto nie żyje od po­nad ty­si­ąca lat, zwłasz­cza je­śli opie­ra­my się tyl­ko na kil­ku frag­men­tach ko­ści.

Głów­ny­mi na­rzędzia­mi do dia­gno­zo­wa­nia no­wo­two­rów w daw­nych szcząt­kach są prze­świe­tle­nie i to­mo­gra­fia kom­pu­te­ro­wa. Pierw­szy ob­raz rent­ge­now­ski mu­mii zo­stał opu­bli­ko­wa­ny przez an­giel­skie­go pio­nie­ra w dzie­dzi­nie egip­to­lo­gii Flin­der­sa Pe­trie­go na po­cząt­ku 1896 roku, za­le­d­wie czte­ry mie­si­ące po od­kry­ciu pro­mie­nio­wa­nia rent­ge­now­skie­go (cho­ciaż po­szu­ki­wał on ra­czej klej­no­tów scho­wa­nych po­mi­ędzy ban­da­ża­mi, a nie no­wo­two­rów). Pierw­sze przy­pad­ki raka u mu­mii od­kry­to w la­tach pi­ęćdzie­si­ątych dwu­dzie­ste­go wie­ku, ale prze­ło­mo­wy oka­zał się roz­wój trój­wy­mia­ro­wej to­mo­gra­fii kom­pu­te­ro­wej dwie de­ka­dy pó­źniej. Ar­che­olo­dzy mo­gli od­tąd wir­tu­al­nie zdej­mo­wać ban­da­że z mu­mii i za­glądać do środ­ka, co do­pro­wa­dzi­ło do zdia­gno­zo­wa­nia ko­lej­nych przy­pad­ków.

Dziw­ny gu­zek albo nie­ty­po­wa struk­tu­ra ko­ści w sta­ro­żyt­nym szkie­le­cie lub mu­mii nie musi au­to­ma­tycz­nie ozna­czać raka – to mógł być no­wo­twór nie­zło­śli­wy, tor­biel albo jed­na z wie­lu in­nych cho­rób. Może to być ozna­ka flu­oro­zy – przy­pa­dło­ści wy­wo­łu­jącej kost­nie­nie tka­nek mi­ęk­kich i spo­wo­do­wa­nej wy­so­kim stęże­niem flu­oru w oto­cze­niu, często wy­stępu­jącym w oko­li­cach wul­ka­nów. Może to być wresz­cie stan zwa­ny pseu­do­pa­to­lo­gią, kie­dy nor­mal­ny roz­kład ko­ści two­rzy złu­dze­nie cho­ro­by. Ist­nie­ją jed­nak pew­ne wska­zów­ki, któ­re mogą nas skie­ro­wać w stro­nę raka.

Nie­któ­re no­wo­two­ry wy­gląda­ją bar­dzo cha­rak­te­ry­stycz­nie – Ca­sey Kirk­pa­trick i jej wspó­łpra­cow­nicz­ki po­wie­dzia­ły­by, że mają okre­ślo­ne ce­chy pa­to­gno­micz­ne. Po­zo­sta­łe nie są aż tak oczy­wi­ste. Mimo że to­mo­gra­fia i prze­świe­tle­nia po­tra­fią ujaw­nić obec­no­ść no­wo­two­ru, do­kład­ne wska­za­nie jego typu może przy­spa­rzać trud­no­ści, więc pa­to­pa­le­on­to­lo­dzy mogą w naj­lep­szym wy­pad­ku po­dać kil­ka mo­żli­wo­ści, nie kon­kret­ną od­po­wie­dź. Szpi­czak mno­gi – no­wo­twór wpły­wa­jący na bia­łe krwin­ki w szpi­ku kost­nym – zo­sta­wia w ko­ściach ta­kie same śla­dy jak guzy, któ­re roz­prze­strze­ni­ły się w cie­le z in­ne­go źró­dła, tym­cza­sem no­wo­two­ry krwi, ta­kie jak bia­łacz­ka czy chło­niak, są w daw­nych szcząt­kach prak­tycz­nie nie­wy­kry­wal­ne. Poza tym pod­czas gdy wspó­łcze­śni pa­cjen­ci z po­dej­rze­niem no­wo­two­ru są pod­da­wa­ni ca­łej se­rii ba­dań i te­stów, w przy­pad­ku hi­sto­rycz­nych po­zo­sta­ło­ści po­dob­na stan­dar­do­wa ście­żka po­stępo­wa­nia nie ist­nie­je – na co ze­spół PRO sta­ra się zwró­cić uwa­gę.

Ko­lej­nym pro­ble­mem jest usta­le­nie, w jaki spo­sób cho­ro­by ob­ja­wia­ły się w cia­łach lu­dzi z od­le­głej prze­szło­ści. Przy­czy­ny, licz­by i ro­dza­je no­wo­two­rów po­ja­wia­jących się wśród wspó­łcze­snych po­pu­la­cji na ca­łym świe­cie zna­cząco się od sie­bie ró­żnią, a szan­se na to, że miesz­ka­niec za­mo­żne­go kra­ju umrze na raka bez pró­by le­cze­nia, są nie­wiel­kie. W zwi­ąz­ku z tym po­rów­ny­wa­nie Egip­cjan sprzed czte­rech ty­si­ęcy lat, Inu­itów ży­jących w trze­cim wie­ku na­szej ery czy miesz­ka­ńców te­re­nów Peru z cza­sów pre­ko­lum­bij­skich ze wspó­łcze­sny­mi oby­wa­te­la­mi Za­cho­du jest zwod­ni­cze. Nie­któ­rzy ba­da­cze pró­bu­ją czy­nić bar­dziej re­ali­stycz­ne po­rów­na­nia z mniej roz­wi­ni­ęty­mi kul­tu­ra­mi i po­pu­la­cja­mi bez ła­twe­go do­stępu do opie­ki me­dycz­nej, ale zbie­ra­nie do­kład­nych da­nych i sta­ty­styk w tych częściach świa­ta to wy­zwa­nie.

Pro­ble­my z dia­gno­zo­wa­niem do­pro­wa­dzi­ły do dłu­go­tr­wa­łych de­bat na te­mat tego, czy dziw­ne guzy i nie­rów­no­ści od­naj­dy­wa­ne na sta­rych szcząt­kach fak­tycz­nie są no­wo­two­ra­mi, czy może wy­wo­ła­ło je coś in­ne­go. Jed­nym z naj­słyn­niej­szych (i naj­bar­dziej kon­tro­wer­syj­nych) przy­kła­dów są licz­ne wy­brzu­sze­nia na szczęce Czło­wie­ka z Ka­nam, ska­mie­nia­łej po­zo­sta­ło­ści po pre­hi­sto­rycz­nym osob­ni­ku, któ­rą po­szu­ki­wacz ska­mie­lin Lo­uis Le­akey i jego ze­spół wy­do­by­li w 1932 roku w po­bli­żu ke­nij­skie­go brze­gu Je­zio­ra Wik­to­rii. Do­kład­ny wiek wy­ko­pa­li­ska i jego miej­sce w ludz­kim drze­wie ge­ne­alo­gicz­nym po­zo­sta­ją te­ma­tem dys­ku­sji – cho­ciaż sądzi się, że ma oko­ło sied­miu­set ty­si­ęcy lat – po­dob­nie jak na­tu­ra na­ro­śli na jego po­wierzch­ni. Je­śli, jak sądzą nie­któ­rzy, są to po­zo­sta­ło­ści po no­wo­two­rze ko­ści lub chło­nia­ku Bur­kit­ta, to guz ten jest jed­nym z naj­star­szych no­wo­two­rów u ho­mi­ni­dów, o ja­kim wie­my. Może to też być po pro­stu – jak twier­dzą inni spe­cja­li­ści – prze­rost ko­ści wy­wo­ła­ny nie­pra­wi­dło­wym zro­śni­ęciem się szczęki po zła­ma­niu.

Do in­nych spor­nych przy­kła­dów na­le­ży praw­do­po­dob­ny no­wo­twór kręgo­słu­pa w ska­mie­nia­łym szkie­le­cie mło­de­go au­stra­lo­pi­te­ka – jed­ne­go z na­szych przod­ków wśród ssa­ków na­czel­nych ze wschod­niej Afry­ki, ży­jące­go pra­wie dwa mi­lio­ny lat temu – i dziw­na na­ro­śl na że­brze li­czące­go sto dwa­dzie­ścia ty­si­ęcy lat ne­an­der­tal­czy­ka z oko­lic obec­nej miej­sco­wo­ści Kra­pi­na na te­re­nie Chor­wa­cji. Ten dru­gi osob­nik naj­praw­do­po­dob­niej nie cho­ro­wał na no­wo­twór, tyl­ko na dys­pla­zję włók­ni­stą, któ­ra spra­wia, że tkan­ka kost­na jest stop­nio­wo za­stępo­wa­na przez sła­bą, włók­ni­stą.

Bar­dziej pew­na dia­gno­za do­ty­czy ko­ści du­że­go pal­ca u sto­py zna­le­zio­nej w znaj­du­jącej się na te­re­nie Re­pu­bli­ki Po­łu­dnio­wej Afry­ki ja­ski­ni Swart­krans – „ko­leb­ki ludz­ko­ści”, uwa­ża­nej za miej­sce, z któ­re­go po­cho­dzi nasz ga­tu­nek. Mimo że li­czącej 1,6 mi­lio­na lat ko­ści nie da się przy­pi­sać do przed­sta­wi­cie­la kon­kret­ne­go ga­tun­ku, naj­praw­do­po­dob­niej była to isto­ta spo­krew­nio­na z lu­dźmi. Nie­ste­ty naj­wy­ra­źniej cier­pia­ła na agre­syw­ny no­wo­twór ko­ści zwa­ny kost­nia­ko­mi­ęśnia­kiem, któ­ry za­zwy­czaj ata­ku­je na­sto­lat­ków, a jego wy­stępo­wa­nia nie łączy się ze śro­do­wi­skiem ani sty­lem ży­cia. Dziś jest to naj­star­szy da­jący się zi­den­ty­fi­ko­wać no­wo­twór u przod­ka czło­wie­ka. W przy­szło­ści, kie­dy od­kry­tych zo­sta­nie wi­ęcej szcząt­ków, a tech­ni­ki dia­gno­stycz­ne zo­sta­ną udo­sko­na­lo­ne, może się to zmie­nić.

Ist­nie­je wie­le in­nych roz­sia­nych po ca­łym świe­cie przy­kła­dów po­ten­cjal­nych no­wo­two­rów z daw­nych cza­sów. Nie­zło­śli­wy przy­pa­dek od­kry­to w li­czącej dwie­ście pi­ęćdzie­si­ąt ty­si­ęcy lat szczęce do­ro­słe­go Homo na­le­di – przed­sta­wi­cie­la od­kry­tej nie­daw­no wy­ma­rłej gru­py przod­ków lu­dzi, któ­rej licz­ne ko­ści od­na­le­zio­no w 2015 roku w ja­ski­ni Ri­sing Star na te­re­nie RPA. Jest rów­nież czasz­ka na­le­żąca do przod­ka ne­an­der­tal­czy­ków, Homo he­idel­ber­gen­sis, któ­ry praw­do­po­dob­nie zma­rł na raka mó­zgu ja­kieś trzy­sta pi­ęćdzie­si­ąt ty­si­ęcy lat temu na ob­sza­rze obec­nych Nie­miec. Wie­my też o Ko­bie­cie z Lem­bu­du – oko­ło dwu­dzie­sto­let­niej, o krzep­kiej bu­do­wie cia­ła i nie­rów­nej szczęce, któ­rą ja­kieś osiem­na­ście ty­si­ęcy lat temu po­cho­wa­no w in­do­ne­zyj­skiej ja­ski­ni. Jej ko­ści są usia­ne dziur­ka­mi wy­gląda­jący­mi do­kład­nie jak ubyt­ki wy­wo­ły­wa­ne przez prze­rzu­ty no­wo­two­ro­we. Nie­ste­ty pre­hi­sto­rycz­nych ska­mie­nia­łych szkie­le­tów nie znaj­du­je się za­opa­trzo­nych w za­cho­wa­ną do­ku­men­ta­cję me­dycz­ną, więc mo­żli­we, że ni­g­dy nie po­zna­my praw­dy na ich te­mat.

Nowe me­to­dy bio­lo­gii mo­le­ku­lar­nej dają szan­sę na dal­szy roz­wój. Dzi­ęki temu, że ba­da­nia DNA sta­ją się co­raz do­kład­niej­sze i ta­ńsze, na­ukow­cy mogą ana­li­zo­wać ma­lut­kie frag­men­ty DNA po­bra­ne ze szcząt­ków. Jed­nym z naj­słyn­niej­szych przy­kła­dów uży­cia tych na­rzędzi jest zba­da­nie zmu­mi­fi­ko­wa­ne­go cia­ła wło­skie­go re­ne­san­so­we­go wład­cy Fer­dy­nan­da I, któ­re oka­za­ło się kryć wy­jąt­ko­wo do­brze za­cho­wa­ny guz w mied­ni­cy. Pod mi­kro­sko­pem ko­mór­ki ra­ko­we wy­gląda­ły tak, jak­by no­wo­twór za­ata­ko­wał je­li­ta lub pro­sta­tę kró­la Ne­apo­lu. Te­sty ge­ne­tycz­ne wy­ka­za­ły, że guz za­wie­rał uster­kę w ge­nie zwa­nym KRAS, któ­ra jest po­wszech­na przy gu­zach je­lit, ale prak­tycz­nie ni­g­dy nie wy­stępu­je przy raku pro­sta­ty. W ten spo­sób Fer­dy­nand otrzy­mał do­kład­ną dia­gno­zę ja­kieś pi­ęćset lat po śmier­ci.

Mimo wszyst­ko ba­da­nia ge­ne­tycz­ne mają ogra­ni­cze­nia, po­nie­waż wy­ma­ga­ją zdo­by­cia prób­ki DNA no­wo­two­ru z za­cho­wa­ne­go or­ga­nu lub za­ata­ko­wa­nych nim ko­ści. Ich uży­tecz­no­ść może być jesz­cze mniej­sza, bo wie­my już, że naj­wy­ra­źniej na­wet zdro­we ko­mór­ki mogą za­wie­rać „ra­ko­we” mu­ta­cje (patrz s. 115). Al­ter­na­ty­wą jest szu­ka­nie wa­dli­wych mo­le­kuł bia­łek, któ­re mogą być bar­dziej wia­ry­god­nym wska­źni­kiem no­wo­two­ru – tę me­to­dę okre­śla się mia­nem pro­te­omi­ki. Iden­ty­fi­ko­wa­nie bia­łek jest trud­niej­sze z tech­nicz­ne­go punk­tu wi­dze­nia, a ta­kże dro­ższe niż zwy­kłe se­kwen­cjo­no­wa­nie DNA, więc ana­li­zę pro­te­omicz­ną sto­su­je się za­zwy­czaj do ba­da­nia naj­bar­dziej wy­jąt­ko­wych oka­zów z ko­lek­cji pa­le­opa­to­lo­gów. Kosz­ty tej pro­ce­du­ry stop­nio­wo spa­da­ją, więc za­pew­ne w przy­szło­ści będzie wy­ko­rzy­sty­wa­na sze­rzej.

Po­mi­mo co­raz wi­ęk­szej do­stęp­no­ści na­rzędzi czyn­ni­kiem ogra­ni­cza­jącym za­wsze będzie do­stęp do ludz­kich szcząt­ków, do któ­rych ba­da­nia mo­żna owe na­rzędzia wy­ko­rzy­stać. Ide­al­nie zrów­no­wa­żo­nej sta­ty­stycz­nie po­pu­la­cji szkie­le­tów nie da się ot tak wy­cza­ro­wać – mamy to, co mamy, i trze­ba się z tym po­go­dzić. Ist­nie­je rów­nież tak zwa­ny pa­ra­doks oste­olo­gicz­ny (po raz pierw­szy wspo­mnie­li o nim w 1992 roku an­tro­po­log Ja­mes Wood i jego wspó­łpra­cow­ni­cy): ża­den ar­che­olo­gicz­ny przy­pa­dek ni­g­dy nie będzie rze­czy­wi­ście re­pre­zen­ta­tyw­ny dla sta­nów cho­ro­bo­wych da­nej po­pu­la­cji. Częścio­wo wy­ni­ka to z tego, że nie­któ­rzy lu­dzie ule­ga­ją cho­ro­bie bar­dzo szyb­ko i nie po­zo­sta­wia ona na ich szcząt­kach żad­nych śla­dów, a częścio­wo z tego, że pe­łną praw­dę o sta­nie zdro­wia da­nej oso­by mo­żna po­znać w chwi­li jej śmier­ci. Na przy­kład szkie­let pi­ęt­na­sto­let­niej dziew­czy­ny, któ­ra zma­rła dwa ty­si­ące lat temu, nie po­wie nam nic o sta­nie zdro­wia jej przy­ja­ciół, któ­rzy żyli dłu­żej. Wie­my na­to­miast, że na ca­łym świe­cie, wśród ró­żnych kul­tur i na prze­strze­ni ty­si­ęcy lat, od­kry­to wie­le ró­żnych od­mian raka, w tym no­wo­two­ry, któ­re obec­nie okre­śla się jako bar­dzo rzad­kie.

Ist­nie­ją rów­nież inne, bar­dziej nie­uchwyt­ne czyn­ni­ki wpły­wa­jące na to, ja­kie szan­se będą mie­li na­ukow­cy na od­na­le­zie­nie kon­kret­nych ty­pów lu­dzi i cho­rób w do­ku­men­ta­cji ar­che­olo­gicz­nej albo in­for­ma­cjach na ich te­mat. Je­śli ktoś cier­piał na bar­dzo szyb­ko po­stępu­jący no­wo­twór, mógł umrzeć na­gle, bez dia­gno­zy i śla­dów w ko­ściach. Na­wet je­śli prze­pro­wa­dzo­no sek­cję zwłok, wie­le kul­tur styg­ma­ty­zu­je raka, uwa­ża­jąc go za coś grzesz­ne­go lub za­ra­źli­we­go, więc ro­dzi­ny zma­rłych mo­gły nie chcieć, aby wpi­sy­wa­no go jako przy­czy­nę zgo­nu. Kwe­stie śmier­ci i po­chów­ku re­gu­lu­ją rów­nież tra­dy­cje kul­tu­ro­we, któ­re mogą wpły­wać na to, jaki ro­dzaj szcząt­ków ar­che­olo­dzy od­naj­du­ją po la­tach. Pew­ne spo­łecz­no­ści grze­ba­ły na przy­kład swo­je dzie­ci pod podło­ga­mi albo w ścia­nach wła­snych do­mów. Inne od­dzie­la­ły że­ńskie i męskie gro­by albo cho­wa­ły ofia­ry pew­nych cho­rób, ta­kich jak dżu­ma lub trąd, w wy­zna­czo­nych miej­scach.

Ko­niec ko­ńców pro­blem spro­wa­dza się głów­nie do liczb. Trzy szkie­le­ty ze śla­da­mi no­wo­two­ru zna­le­zio­ne na kon­kret­nym ob­sza­rze mogą re­pre­zen­to­wać trzy pro­cent miesz­ka­ńców stu­oso­bo­wej wio­ski, trzy dzie­si­ąte pro­cent miesz­ka­ńców daw­ne­go mia­sta z ty­si­ącem miesz­ka­ńców albo dzie­si­ęć pro­cent trzy­dzie­sto­oso­bo­wej gru­py. Być może no­wo­two­ry fak­tycz­nie były rzad­ko­ścią w hi­sto­rycz­nych i pre­hi­sto­rycz­nych po­pu­la­cjach. A może były znacz­nie częst­sze, niż nam się wy­da­je, bo na­ukow­cy ich nie po­szu­ki­wa­li. To eks­cy­tu­jące, ile no­wych po­szlak mogą od­kryć ba­da­nia DNA i ana­li­zo­wa­nie bia­łek, a ta­kże bar­dziej me­to­dycz­ne po­de­jście do prze­świe­tleń i to­mo­gra­fii kom­pu­te­ro­wej szcząt­ków w po­szu­ki­wa­niu śla­dów raka. Co­raz wy­ra­źniej wi­dzi­my, że im grun­tow­niej po­szu­ku­je się do­wo­dów na no­wo­two­ry w szcząt­kach, tym wi­ęcej się ich znaj­du­je.

Mimo że jed­ne z naj­bar­dziej ude­rza­jących przy­kła­dów sta­ro­żyt­nych no­wo­two­rów po­cho­dzą z mu­mii, u któ­rych na ko­ściach za­cho­wa­ło się wi­ęcej cia­ła niż u ty­po­wych szkie­le­tów, na­dal nie­wie­le wie­my na te­mat tego, jak pro­ces mu­mi­fi­ka­cji wpły­wa na kon­ser­wa­cję gu­zów. W tym przy­pad­ku nie mo­żna po pro­stu chwy­cić za skal­pel i wy­ko­nać sek­cji zwłok, więc na­ukow­cy usi­łu­ją zaj­rzeć do środ­ka mu­mii za po­mo­cą to­mo­gra­fii kom­pu­te­ro­wej. We­dług Ca­sey Kirk­pa­trick w rze­czy­wi­sto­ści jed­nak nie wie­my, na ile zmu­mi­fi­ko­wa­ne no­wo­two­ry są wi­docz­ne w wy­ni­kach ba­dań ani jak wie­le in­for­ma­cji może nam umy­kać. Aby po­znać praw­dę, moja roz­mów­czy­ni i jej wspó­łpra­cow­nicz­ka Jen­ni­fer Wil­lo­ugh­by zde­cy­do­wa­ły się prze­pro­wa­dzić nie­ty­po­wy eks­pe­ry­ment.

Na po­czątek po­łączy­ły siły z gru­pą na­ukow­ców z po­bli­skie­go szpi­ta­la, któ­rzy za­pew­ni­li im sta­ły do­stęp do my­szy cier­pi­ących na prze­ró­żne no­wo­two­ry. Po­tem za­jęły się mu­mi­fi­ko­wa­niem zwie­rząt w ka­żdy spo­sób, jaki przy­sze­dł im do gło­wy. Nie­któ­re wrzu­co­no do ba­gna, aby od­two­rzyć mu­mie znaj­do­wa­ne na tor­fo­wi­skach. Inne przy­kry­to lo­dem lub za­ko­pa­no w go­rącym pia­sku. Na ko­niec Kirk­pa­trick i Wil­lo­ugh­by za­fun­do­wa­ły kil­ku my­szom pe­łen ry­tu­al­ny egip­ski po­chó­wek: ostro­żnie usu­nęły ma­lut­kie or­ga­ny, na­pe­łni­ły ich cia­ła na­tro­nem i na­tu­ral­ny­mi ży­wi­ca­mi, a po­tem je za­ban­da­żo­wa­ły[2].

Kie­dy pro­ces mu­mi­fi­ka­cji do­bie­gł ko­ńca, umie­ści­ły my­szy w to­mo­gra­fie i spraw­dzi­ły, czy no­wo­two­ry, na któ­re cier­pia­ły, prze­trwa­ły. Re­zul­ta­ty były po­krze­pia­jące: symp­to­my raka po­zo­sta­ły wi­docz­ne u wszyst­kich zmu­mi­fi­ko­wa­nych stwo­rzeń, więc mo­żna za­kła­dać, że me­to­da nie za­wo­dzi też wte­dy, kie­dy słu­ży do wy­kry­wa­nia no­wo­two­rów w ludz­kich mu­miach. „Rak nie jest wspó­łcze­sną cho­ro­bą – pod­kre­śla Kirk­pa­trick. – Wy­stępo­wał w ca­łej na­szej hi­sto­rii. Kar­cy­no­ge­ny znaj­du­ją się w śro­do­wi­sku, ist­nie­ją rów­nież czyn­ni­ki ge­ne­tycz­ne i in­fek­cje, któ­rych unik­ni­ęcie jest nie­mal nie­mo­żli­we. Uwa­żam, że na­praw­dę mu­si­my po­in­for­mo­wać o tym opi­nię pu­blicz­ną, zwłasz­cza te oso­by, któ­re cier­pią i sądzą, że po­ja­wie­nie się no­wo­two­ru to ich wina”.

WSZYST­KIE STWO­RZE­NIA DUŻE I MAŁE

Rak nie jest cho­ro­bą wy­łącz­nie ludz­ką – je­stem tego aż na­zbyt świa­do­ma, od­kąd na bia­łacz­kę zma­rł nasz pierw­szy pies, uko­cha­ny sprin­ger spa­niel wa­lij­ski o imie­niu She­ba. Ale cho­ciaż cza­sa­mi twier­dzi się, że sztucz­ne wa­run­ki to­wa­rzy­szące udo­mo­wie­niu po­wo­du­ją, że u zwie­rząt do­mo­wych po­ja­wia­ją się guzy, po­dob­nie jak u lu­dzi (i są uzna­wa­ne za „wspó­łcze­sną cho­ro­bę”), to uzna­wa­nie raka za nie­unik­nio­ną kon­se­kwen­cję wie­lo­ko­mór­ko­wo­ści su­ge­ru­je nam, że po­win­ni­śmy się spo­dzie­wać wy­stępo­wa­nia no­wo­two­rów u wszyst­kich ga­tun­ków. I, z pew­ny­mi god­ny­mi uwa­gi wy­jąt­ka­mi, tak wła­śnie jest.

W 2014 roku chor­wac­ki ge­ne­tyk To­mi­slav Do­ma­zet-Lošo i jego wspó­łpra­cow­ni­cy z Uni­wer­sy­te­tu w Ki­lo­nii opu­bli­ko­wa­li za­dzi­wia­jący ar­ty­kuł, w któ­rym opi­sa­li guzy u dwóch ró­żnych ga­tun­ków ma­le­ńkie­go słod­ko­wod­ne­go stwo­rze­nia zwa­ne­go stu­łbią – naj­prost­sze­go or­ga­ni­zmu, o któ­rym wie­my, że może za­cho­ro­wać na no­wo­twór. Będąca w za­sa­dzie nie­wiel­ką rur­ką z mac­ka­mi stu­łbia skła­da się z dwóch warstw ko­mó­rek utrzy­my­wa­nych przez trzy od­ręb­ne gru­py ko­mó­rek ma­cie­rzy­stych. Dwie z nich two­rzą war­stwy ka­na­li­ka, pod­czas gdy trze­cia – zna­na jako śród­mi­ąższo­we ko­mór­ki ma­cie­rzy­ste – jest wszech­stron­na i zdol­na do wy­twa­rza­nia ró­żnych frag­men­tów pro­ste­go cia­ła stu­łbi, a ta­kże ko­mó­rek roz­rod­czych, któ­re osta­tecz­nie prze­obra­ża­ją się w ko­mór­ki ja­jo­we i na­sie­nie. I to wła­śnie z nich, pod­czas gdy zaj­mu­ją się pro­duk­cją ja­je­czek, wy­ra­sta guz. Trud­no oczy­wi­ście stwier­dzić, czy stu­łbia źle się czu­je, ale obec­no­ść raka z pew­no­ścią na nią wpły­wa, po­wa­żnie zmniej­sza­jąc tem­po wzro­stu i płod­no­ść. War­to od­no­to­wać, że Do­ma­zet-Lošo i jego ze­spół w ża­den spo­sób nie in­ge­ro­wa­li w stan tych stwo­rzeń, na przy­kład do­ko­nu­jąc drob­nych zmian ge­ne­tycz­nych czy wpro­wa­dza­jąc do wody ja­kieś pa­skud­ne che­mi­ka­lia – guzy po­ja­wi­ły się ca­łko­wi­cie sa­mo­ist­nie. Ich od­kry­cie ro­dzi in­te­re­su­jące py­ta­nie: je­śli u cze­goś tak nie­skom­pli­ko­wa­ne­go jak stu­łbia może roz­wi­nąć się rak, co z in­ny­mi zwie­rzęta­mi?

Jed­ną z osób usi­łu­jących od­po­wie­dzieć na to py­ta­nie jest Amy Bod­dy, ad­iunkt na Wy­dzia­le An­tro­po­lo­gii Uni­wer­sy­te­tu Ka­li­for­nij­skie­go w San­ta Bar­ba­ra. Wraz z kie­ro­wa­nym przez sie­bie ze­spo­łem zgro­ma­dzi­ła ona im­po­nu­jącą ilo­ść da­nych na te­mat wy­stępo­wa­nia no­wo­two­rów u wie­lu ró­żnych ga­tun­ków – ko­rzy­sta­jąc z me­to­dy zna­nej jako on­ko­lo­gia po­rów­naw­cza.

„Jed­ną z naj­trud­niej­szych kwe­stii jest w pierw­szej ko­lej­no­ści to, jak kon­kret­nie zde­fi­niu­je­my no­wo­twór, zwłasz­cza je­śli we­źmie­my pod uwa­gę sza­le­nie ró­żni­ące się od sie­bie or­ga­ni­zmy. Mo­że­my być nie­mal pew­ni, że rak u psa czy my­szy będzie w roz­po­zna­wal­ny spo­sób po­dob­ny do guza ludz­kie­go. Ale co z dziw­ny­mi ko­mór­ka­mi ma­łża lub oso­bli­wym wy­brzu­sze­niem na grzy­bie? Kie­dy za­czy­nasz mó­wić o for­mach no­wo­two­ru u in­nych or­ga­ni­zmów, po chwi­li zda­jesz so­bie spra­wę, jak nie­wie­le wie­my o tej cho­ro­bie – mówi Bod­dy. – Kie­dy pi­sa­li­śmy pierw­szy ar­ty­kuł o no­wo­two­rach u ró­żnych or­ga­ni­zmów, mie­li­śmy ogrom­ne wąt­pli­wo­ści co do tego, co po­win­ni­śmy kla­sy­fi­ko­wać jako raka, po­nie­waż de­fi­ni­cja me­dycz­na od­no­si się głów­nie do czło­wie­ka”.

In­wa­zyj­no­ść raka u lu­dzi de­fi­niu­je się na pod­sta­wie tego, czy ko­mór­ki no­wo­two­ro­we prze­bi­ły się przez bło­nę pod­staw­ną – cien­ki ochron­ny ar­kusz mo­le­ku­lar­nej „fo­lii spo­żyw­czej” spo­wi­ja­jącej na­sze tkan­ki i na­rządy. Wie­le or­ga­ni­zmów nie ma tej ochron­nej war­stwy, ale na­dal mogą zo­stać do­tkni­ęte przez zło­śli­we ko­mór­ki roz­mna­ża­jące się poza kon­tro­lą. Na ro­śli­nach roz­wi­ja­ją się duże na­ro­śle zwa­ne ga­la­sa­mi, zwy­kle w wy­ni­ku in­fek­cji bak­te­ryj­nej, wi­ru­so­wej lub grzy­bi­czej – albo dzia­ła­nia os. Wy­stępu­ją też inne dziw­ne zja­wi­ska, ta­kie jak sta­śmio­ne (skręco­ne ze sobą) kak­tu­sy, z któ­ry­mi za­po­zna­my się w na­stęp­nym roz­dzia­le.

W czer­wo­nych al­gach mo­żna zna­le­źć masy po­dob­ne do gu­zów. Na­wet grzy­by nie są wol­ne od po­dej­rzeń: w ich owoc­ni­kach za­uwa­żo­no nie­in­wa­zyj­ne na­ro­śle, a pro­ste ple­śnie mogą ro­snąć w nie­pra­wi­dło­wy, nad­mier­ny spo­sób. Cho­ciaż grud­ki te są ob­ja­wem na­zbyt en­tu­zja­stycz­ne­go mno­że­nia się ko­mó­rek, na­zy­wa­nie ich no­wo­two­ra­mi nie jest do ko­ńca słusz­ne, po­nie­waż sztyw­ne ścia­ny ko­mór­ko­we i moc­ne struk­tu­ry we­wnętrz­ne grzy­bów i ro­ślin za­po­bie­ga­ją roz­prze­strze­nia­niu się zło­śli­wych ko­mó­rek po ca­łym or­ga­ni­zmie.

W świe­cie zwie­rząt rak po­ja­wia się nie­mal wszędzie. Nie­daw­no opu­bli­ko­wa­na li­sta tych, o któ­rych wie­my, że mogą zo­stać do­tkni­ęte no­wo­two­rem, li­czy po­nad dwa­dzie­ścia stron, a wy­kaz stwo­rzeń mor­skich, u któ­rych wy­kry­to guzy, przy­po­mi­na menu z naj­dziw­niej­szej re­stau­ra­cji su­shi na świe­cie: ser­ców­ki, ma­łże, kra­by, sumy, ryby ja­ski­nio­we, dor­sze, ko­ra­low­ce i qu­aho­gi. Do tego gar­bi­ki, ska­la­ry, aka­ry i zło­te ryb­ki. A ta­kże styn­ka, ło­soś, do­ra­da, ko­nik mor­ski... li­sta się nie ko­ńczy.

No­wo­two­ry po­ja­wia­ją się u żab, ro­puch i in­nych pła­zów. Zo­sta­ły też za­ob­ser­wo­wa­ne u wie­lu ga­dów, ta­kich jak węże, żó­łwie lądo­we i wod­ne, a ta­kże jasz­czur­ki. Wy­stępu­ją u licz­nych ga­tun­ków pta­ków, od pa­pug po pin­gwi­ny, u ka­ka­du, ka­zu­arów, drze­wic czar­no­brzu­chych i pa­pu­żek fa­li­stych. Nie wspo­mi­na­jąc o cie­ka­wym przy­pad­ku trój­no­żne­go ru­dzi­ka z no­wo­two­ro­wą masą w brzu­chu, któ­ry pew­ne­go dnia w 1919 roku tra­fił w ręce pana H.K. Co­ale’a z Chi­ca­go. Ta­kże ssa­ki, od hien grzy­wia­stych po ze­bry, do­ty­ka­ją ró­żne ro­dza­je raka – po­ja­wia­ją się u wie­lo­ry­bów, mi­nia­tu­ro­wych kan­gu­rów, pa­wia­nów, bor­su­ków, an­ty­lop bon­go i pra­wie wszyst­kie­go, co po­mi­ędzy.

Po­dob­nie jak w szcząt­kach daw­no zma­rłych lu­dzi, guzy wy­stępo­wa­ły rów­nież u zwie­rząt, któ­re zna­my je­dy­nie ze ska­mie­lin. W 2003 roku ze­spół kie­ro­wa­ny przez Bru­ce’a Ro­th­schil­da z Uni­wer­sy­te­tu Me­dycz­ne­go Nor­the­astern Ohio zba­dał zbio­ry mu­ze­ów Ame­ry­ki Pó­łnoc­nej za po­mo­cą prze­no­śne­go apa­ra­tu rent­ge­now­skie­go. Wy­ko­nał zdjęcia po­nad dzie­si­ęciu ty­si­ęcy ko­ści di­no­zau­rów. Cho­ciaż zna­la­zł guzy tyl­ko w jed­nej ro­dzi­nie di­no­zau­rów, ro­śli­no­żer­nych ka­czo­dzio­bych ha­dro­zau­rów sprzed oko­ło sie­dem­dzie­si­ęciu mi­lio­nów lat, wy­krył aż dwa­dzie­ścia dzie­wi­ęć przy­pad­ków u dzie­wi­ęćdzie­si­ęciu sied­miu osob­ni­ków. Guz od­kry­to rów­nież w ko­ści ko­ńczy­ny ska­mie­nia­łe­go pre­hi­sto­rycz­ne­go żó­łwia wod­ne­go, któ­ry oko­ło dwu­stu czter­dzie­stu mi­lio­nów lat temu prze­mie­rzał tria­so­we mo­rze ob­my­wa­jące dzi­siej­sze Niem­cy. Ist­nie­ją do­wo­dy na obec­no­ść raka u in­nych ga­tun­ków di­no­zau­rów, w tym gi­gan­tycz­ne­go ty­ta­no­zau­ra, cho­ciaż nie­któ­re z tych ob­ser­wa­cji są kon­tro­wer­syj­ne[3].

Ba­da­nia do­ty­czące no­wo­two­rów u ró­żnych form ży­cia pod­wa­ży­ły rów­nież nie­zmien­nie po­pu­lar­ne, cho­ciaż błęd­ne prze­ko­na­nie, że re­ki­ny nie cho­ru­ją na raka. Ten dziw­ny po­my­sł na­ro­dził się w la­tach sie­dem­dzie­si­ątych dwu­dzie­ste­go wie­ku, kie­dy Ju­dah Folk­man i Hen­ry Brem ze szko­ły me­dycz­nej na Uni­wer­sy­te­cie John­sa Hop­kin­sa w Bal­ti­mo­re w sta­nie Ma­ry­land za­uwa­ży­li, że chrząst­ka – war­stwa ochron­na na ko­ńcach ko­ści – za­po­bie­ga prze­mia­nie no­wych na­czyń krwio­no­śnych w guzy. Szkie­le­ty re­ki­nów są zbu­do­wa­ne w ca­ło­ści z chrząst­ki, a nie z ko­ści, więc lu­dzie za­częli sądzić, że zwie­rzęta te mogą być bar­dziej od­por­ne na raka niż inne ga­tun­ki.

Eks­pe­ry­men­ty la­bo­ra­to­ryj­ne wy­ka­za­ły, że chrząst­ka re­ki­na jest bar­dzo sku­tecz­na w po­wstrzy­my­wa­niu roz­wo­ju no­wo­two­rów na­czyń krwio­no­śnych, a pró­by che­micz­ne­go wy­wo­ła­nia no­wo­two­rów u tych ryb nie po­wio­dły się. Zwa­żyw­szy na to, że nikt nie od­no­to­wał przy­pad­ku raka u żad­ne­go re­ki­na ży­jące­go na wol­no­ści, teo­ria wy­da­wa­ła się wia­ry­god­na. Sko­ńczy­ło się to dość prze­wi­dy­wal­nym po­bo­żnym ży­cze­niem i wy­ra­że­niem su­ge­stii, że chrząst­ka re­ki­na może za­po­bie­gać no­wo­two­rom, a na­wet je le­czyć. Po pu­bli­ka­cji be­st­sel­le­ro­wej ksi­ążki Sharks Don’t Get Can­cer (Re­ki­ny nie cho­ru­ją na raka) Wil­lia­ma Lane’a z 1992 roku na­ro­dzi­ła się cała prężna ga­łąź prze­my­słu. Po­ła­wia­no, ho­do­wa­no i za­bi­ja­no mi­lio­ny re­ki­nów, aby wy­pro­du­ko­wać pi­gu­łki za­wie­ra­jące ich chrząst­kę, a na­stęp­nie sprze­dać je zde­spe­ro­wa­nym pa­cjen­tom ze zdia­gno­zo­wa­nym ra­kiem, mimo że na ich nie­sku­tecz­no­ść wska­zy­wa­ły wy­ni­ki ba­dań kli­nicz­nych prze­pro­wa­dzo­nych w co naj­mniej trzech ośrod­kach.

Co wa­żniej­sze, na­wet pod­sta­wo­we za­ło­że­nie tej teo­rii nie jest praw­dzi­we: guzy za­uwa­żo­no u wie­lu ga­tun­ków re­ki­nów, w tym w po­tężnych szczękach ża­rła­cza bia­łe­go zna­le­zio­ne­go u wy­brze­ży Au­stra­lii w 2013 roku. Jak za­uwa­żył bio­log mor­ski Da­vid Shif­f­man w ar­ty­ku­le na ten te­mat: „Re­ki­ny cho­ru­ją na raka. A na­wet gdy­by nie cho­ro­wa­ły, je­dze­nie pro­duk­tów z re­ki­nów nie wy­le­czy no­wo­two­ru, tak samo jak zje­dze­nie Mi­cha­ela Jor­da­na nie uczy­ni­ło­by mnie lep­szym ko­szy­ka­rzem”.

Może chrząst­ka re­ki­na nie jest w sta­nie za­po­biec cho­ro­bie ani jej wy­le­czyć, ale po­rów­na­nie no­wo­two­rów u ró­żnych ga­tun­ków może do­star­czyć przy­dat­nych in­for­ma­cji na te­mat tego, co może się dziać w na­szych cia­łach. Sta­je się to szcze­gól­nie in­te­re­su­jące, gdy za­py­ta­my nie o to, czy kon­kret­ny przy­pa­dek guza zo­stał zna­le­zio­ny u da­ne­go typu zwie­rzęcia – bo tego na­le­ży się spo­dzie­wać, sko­ro rak jest zja­wi­skiem nie­uchron­nie zwi­ąza­nym z wie­lo­ko­mór­ko­wo­ścią or­ga­ni­zmu – ale jak często się po­ja­wia.

Może się to wy­da­wać za­ska­ku­jące, ale po­tra­fi­my z całą pew­no­ścią stwier­dzić, że rak nie tyl­ko nie jest cho­ro­bą ty­po­wą je­dy­nie dla czło­wie­ka, ale rów­nież że nie je­ste­śmy na­wet ga­tun­kiem, któ­ry cier­pi na nią naj­częściej. Po­wszech­nie przyj­mu­je się, że lu­dzie cho­ru­ją na no­wo­two­ry częściej niż zwie­rzęta, ale prze­ko­na­nie to opie­ra się na ża­ło­śnie nie­kom­plet­nych da­nych. Tak jak nie mamy po­jęcia o często­tli­wo­ści wy­stępo­wa­nia raka w sta­ro­żyt­nych po­pu­la­cjach ludz­kich, bo bra­ku­je nam usys­te­ma­ty­zo­wa­nych da­nych, tak nikt nie przyj­rzał się w me­to­dycz­ny spo­sób wy­stępo­wa­niu tej cho­ro­by u in­nych stwo­rzeń.

Spo­rządze­nie ogrom­nej li­sty wszyst­kich ga­tun­ków, u któ­rych wy­kry­to ja­ki­kol­wiek ro­dzaj no­wo­two­ru, to jed­no; usta­le­nie, czy któ­ryś z nich jest szcze­gól­nie rzad­ki lub po­wszech­ny, to zu­pe­łnie inna spra­wa. Amy Bod­dy i jej ko­le­dzy z San­ta Bar­ba­ra sta­li się epi­de­mio­lo­ga­mi zwie­rzęcy­mi prze­sie­wa­jący­mi do­ku­men­ta­cję z ogro­dów zoo­lo­gicz­nych i wszel­kie da­jące się ze­brać dane o dzi­kich po­pu­la­cjach, aby prze­ko­nać się, jak często rak wy­stępu­je u ró­żnych ga­tun­ków.

„Zwie­rzęta z ogro­dów zoo­lo­gicz­nych żyją nie­zwy­kle dłu­go w po­rów­na­niu ze swo­imi dzi­ki­mi po­bra­tym­ca­mi, a dane na te­mat nie­któ­rych z nich opie­ra­ją się na nie­wiel­kich prób­kach – ostrze­ga Bod­dy – ale na­sze wstęp­ne usta­le­nia wska­zu­ją, że w po­rów­na­niu z lu­dźmi za­cho­ro­wa­nia na raka u ma­łych ssa­ków są dość częste. Ob­ser­wu­je­my spo­ro gu­zów u fre­tek, wy­gląda ta­kże na to, że le­mur­ki my­sza­te za­pa­da­ją na wie­le no­wo­two­rów”.

Ba­dacz­ka wy­ja­śnia, że rak wy­da­je się wy­stępo­wać częściej u zwie­rząt, któ­re prze­szły przez wąskie gar­dło – zda­rze­nie, któ­re w pew­nym mo­men­cie dra­stycz­nie zmniej­szy­ło po­pu­la­cję – co spra­wia, że dzi­siej­sze osob­ni­ki są do sie­bie bar­dziej po­dob­ne ge­ne­tycz­nie, niż by­ły­by, gdy­by nie prze­szły przez taką ka­ta­stro­fę. Cho­micz­ki sy­ryj­skie prze­ci­snęły się przez wy­jąt­ko­wo wąskie gar­dło i wi­ęk­szo­ść obec­nie ży­jących na świe­cie udo­mo­wio­nych osob­ni­ków po­cho­dzi z jed­ne­go mio­tu zna­le­zio­ne­go na Pu­sty­ni Sy­ryj­skiej w 1930 roku. W re­zul­ta­cie u nie­zwy­kle wy­so­kie­go od­set­ka sa­mo­ist­nie wy­stępu­ją guzy.

Inne ga­tun­ki ho­dow­la­ne czy­stej rasy i udo­mo­wio­ne rów­nież są bar­dziej po­dat­ne na no­wo­two­ry. U psów wy­stępu­je z grub­sza po­dob­ne ry­zy­ko za­cho­ro­wa­nia na raka jak u lu­dzi, przy czym ró­żne typy no­wo­two­rów są mniej lub bar­dziej po­wszech­ne u po­szcze­gól­nych ras. Na­wet jed­na trze­cia kur ho­dow­la­nych za­cho­ru­je na raka jaj­ni­ka z po­wo­du przy­mu­sza­nia ich do ci­ągłej pro­duk­cji jaj.

Co cie­ka­we, lu­dzie prze­szli w swo­jej hi­sto­rii przez kil­ka ta­kich nie­bez­piecz­nych sy­tu­acji. Ist­nie­ją na przy­kład prze­ko­nu­jące do­wo­dy na to, że oko­ło mi­lio­na lat temu po­pu­la­cja na­szych przod­ków zmniej­szy­ła się do nie­spe­łna dwu­dzie­stu ty­si­ęcy zdol­nych do roz­mna­ża­nia osob­ni­ków, co do­pro­wa­dzi­ło nasz ga­tu­nek na skraj wy­mar­cia – mo­gło to mieć ja­kiś wpływ na na­szą dzi­siej­szą po­dat­no­ść na raka.

Na­ukow­cy od­kry­li rów­nież, że „łu­sko­wa­te” – pta­ki i gady, któ­re wy­wo­dzą się od di­no­zau­rów – mają ten­den­cję do cho­ro­wa­nia na raka sto­sun­ko­wo rzad­ko w po­rów­na­niu z „fu­trza­ną” stro­ną drze­wa ewo­lu­cyj­ne­go. Po­wo­dy tej ró­żni­cy jak na ra­zie po­zo­sta­ją ta­jem­ni­cą, ale Bod­dy ma kil­ka po­my­słów.

„Sądzę, że ma to zwi­ązek z ci­ążą i po­sia­da­niem ło­ży­ska” – mówi i wy­ja­śnia, że pod­czas gdy pta­ki i gady skła­da­ją jaja, ssa­ki mu­szą za­cho­wać zdol­no­ść do wy­two­rze­nia in­wa­zyj­nej tkan­ki wy­pe­łnio­nej na­czy­nia­mi krwio­no­śny­mi, któ­ra prze­do­sta­je się do ścia­ny ma­ci­cy, wy­sy­sa­jąc tlen i skład­ni­ki odżyw­cze z cia­ła mat­ki, aby odży­wić ro­snący płód. Ko­mór­ki ło­ży­ska i pło­du tra­fia­ją do krwio­bie­gu mat­ki, a na­wet mogą stać się częścią nor­mal­nych tka­nek jej cia­ła – pro­ces ten zwa­ny jest mi­kro­chi­me­ry­zmem. Jest to wła­ści­wie iden­tycz­ny re­per­tu­ar sztu­czek bio­lo­gicz­nych z tymi, któ­rych po­trze­bu­je rak, żeby ro­snąć i się roz­prze­strze­niać. Wie­le gu­zów przej­mu­je na­wet te same geny i cząstecz­ki, żeby zdo­być w cie­le przy­czó­łek.

Przez ja­kiś czas po­pu­lar­na była hi­po­te­za, że ssa­ki z bar­dziej in­wa­zyj­ny­mi ło­ży­ska­mi, w tym lu­dzie, mogą cho­ro­wać na raka częściej niż te z bar­dziej po­wierz­chow­ny­mi ukła­da­mi, ta­kie jak ko­nie lub kro­wy, a ło­ży­ska i ry­zy­ko no­wo­two­ru u ko­tów i psów pla­su­ją się gdzieś po­środ­ku ska­li. Nie­ste­ty zgrab­na teo­ria zo­sta­ła pod­wa­żo­na, kie­dy ze­spół Bod­dy zgro­ma­dził wi­ęcej da­nych do­ty­czących ró­żnych ga­tun­ków. Poza tym ba­dacz­ce wci­ąż bra­ku­je in­for­ma­cji na te­mat po­dat­no­ści na raka nie­po­sia­da­jących ło­ży­ska tor­ba­czy, któ­re ro­dzą mło­de i ho­du­ją je w tor­bie lęgo­wej, czy skła­da­jących jaja ste­kow­ców, ta­kich jak dzio­ba­ki. Mimo to Bod­dy jest prze­ko­na­na, że ist­nie­je zwi­ązek mi­ędzy zdol­no­ścią ga­tun­ku do wy­two­rze­nia ło­ży­ska a wi­ęk­szym praw­do­po­do­bie­ństwem za­cho­ro­wa­nia na raka.

„My­ślę, że taka za­le­żno­ść zde­cy­do­wa­nie wy­stępu­je – mówi, wska­zu­jąc na to, że płód jest zbu­do­wa­ny z ko­mó­rek, któ­re są ge­ne­tycz­nie po­dob­ne do ko­mó­rek mat­ki, ale nie iden­tycz­ne, co może po­wo­do­wać śmier­tel­ne w skut­kach od­rzu­ce­nie przez układ od­por­no­ścio­wy. – Mo­gli­śmy wy­ewo­lu­ować tak, aby wszyst­ko ogra­ni­cza­ło się do ma­ci­cy, ale wy­two­rzy­li­śmy ło­ży­sko, któ­re na­ru­sza ka­żdą po­je­dyn­czą tkan­kę cia­ła mat­ki i jed­no­cze­śnie in­te­gru­je się z nią. Sądzę więc, że po­ten­cjal­nie ssa­ki nie są tak do­brze wy­czu­lo­ne na wy­kry­wa­nie gu­zów, któ­re są nie­co zmu­to­wa­ną wer­sją nas sa­mych”.

ROZ­MIAR MA ZNA­CZE­NIE

Ist­nie­je jesz­cze bar­dziej in­try­gu­jąca cie­ka­wost­ka do­ty­cząca za­cho­ro­wal­no­ści na raka u lu­dzi i in­nych ga­tun­ków. Mia­no­wi­cie: je­śli no­wo­twór jest nie­unik­nio­ną kon­se­kwen­cją wie­lo­ko­mór­ko­wo­ści i może się po­ja­wić w do­wol­nej po­pu­la­cji ko­mó­rek, to po­win­no z tego wy­ni­kać, że im wi­ęcej ko­mó­rek w da­nym or­ga­ni­zmie, tym wi­ęk­sze praw­do­po­do­bie­ństwo wy­stąpie­nia no­wo­two­ru. Im wi­ęk­sza licz­ba ko­mó­rek, tym wi­ęk­sza pro­li­fe­ra­cja ko­mó­rek, a tym sa­mym wi­ęk­sze nie­bez­pie­cze­ństwo, że coś pój­dzie nie tak. Duży roz­miar wi­ąże się więc z du­żym ry­zy­kiem, a pro­blem ten po­wi­nien się na­si­lać u zwie­rząt dłu­go­wiecz­nych.

„Wie­my, że im wi­ęk­szy osob­nik da­ne­go ga­tun­ku, tym wy­ższy wska­źnik za­cho­ro­wal­no­ści na raka. Na przy­kład wy­ższym, wi­ęk­szym lu­dziom gro­zi wi­ęk­sze ry­zy­ko niż ni­ższym, mniej­szym. To samo do­ty­czy psów – wy­ja­śnia Bod­dy. – Mo­żna to trak­to­wać w ka­te­go­riach praw­do­po­do­bie­ństwa, po­nie­waż mamy wi­ęcej ko­mó­rek, ale nie­wy­klu­czo­na jest rów­nież po­ten­cjal­na se­lek­cja płcio­wa. Je­śli szyb­ko uro­śniesz, wcze­śniej za­czy­nasz się roz­mna­żać”.

Żeby dać przy­kład, ba­dacz­ka opo­wia­da mi o zwy­cza­jach go­do­wych pla­tek – ma­łych ko­lo­ro­wych ry­bek, któ­re po­cho­dzą z Ame­ry­ki Środ­ko­wej, ale za­miesz­ku­ją akwa­ria na ca­łym świe­cie. Nie­któ­re sam­ce mają wadę ge­ne­tycz­ną, któ­ra po­wo­du­je, że ro­sną nie­zwy­kle duże, co czy­ni je szcze­gól­nie atrak­cyj­ny­mi dla sa­mic. Nie­ste­ty ta sama mu­ta­cja spra­wia, że sam­ce są rów­nież po­dat­ne na czer­nia­ka. Kie­dy roz­wi­ja się nisz­czący ich zdro­wie rak, jest za pó­źno: są już doj­rza­łe i zdąży­ły się roz­mno­żyć, prze­ka­zu­jąc fe­ler­ny gen na­stęp­ne­mu po­ko­le­niu.

Po­dob­nie wy­gląda przy­pa­dek je­le­nia bie­li­ka. Sam­ce in­we­stu­ją dużo cza­su i te­sto­ste­ro­nu w wy­ho­do­wa­nie oka­za­łe­go po­ro­ża (im wi­ęk­sze, tym lep­sze, przy­naj­mniej tak zda­ją się twier­dzić sa­mi­ce). Wy­si­łek ten od­by­wa się kosz­tem zwi­ęk­szo­ne­go ry­zy­ka roz­wo­ju an­tle­ro­my – włók­ni­stych gu­zów, któ­re uci­ska­ją czasz­kę i uszka­dza­ją mózg, a na­wet mogą do­pro­wa­dzić do śmier­ci.

Tu­taj spra­wy za­czy­na­ją się jed­nak kom­pli­ko­wać. Co praw­da do­pó­ki po­rów­nu­je się osob­ni­ki tego sa­me­go ga­tun­ku, zwi­ązek mi­ędzy wi­ęk­szy­mi roz­mia­ra­mi cia­ła a zwi­ęk­szo­nym ry­zy­kiem za­cho­ro­wa­nia na raka jest za­uwa­żal­ny, ale za­le­żno­ść ta za­ni­ka, gdy spoj­rzy­my z szer­szej per­spek­ty­wy, na całe drze­wo ży­cia. Duże dłu­go­wiecz­ne zwie­rzęta, ta­kie jak wie­lo­ry­by i sło­nie, mają w rze­czy­wi­sto­ści po­dob­ne wska­źni­ki za­cho­ro­wań na no­wo­two­ry co małe, ży­jące krót­ko stwo­rze­nia, na przy­kład gry­zo­nie. Jest to nie­zwy­kła ob­ser­wa­cja, po­nie­waż dwu­stu­to­no­wy płe­twal błękit­ny jest dzie­si­ęć mi­lio­nów razy wi­ęk­szy niż wa­żąca dwa­dzie­ścia gra­mów mysz. Ozna­cza to, że ka­wa­łek cia­ła płe­twa­la błękit­ne­go wiel­ko­ści my­szy po­wi­nien być co naj­mniej dzie­si­ęć mi­lio­nów razy bar­dziej od­por­ny na raka od niej sa­mej.

Lu­dzie mają wy­ższe wska­źni­ki wy­stępo­wa­nia raka, niż mo­żna by ocze­ki­wać po ich roz­mia­rach, więc wy­ra­źnie od­sta­ją od tego sche­ma­tu. Kie­dy jed­nak usu­nie­my z rów­na­nia swo­je złe na­wy­ki (zwłasz­cza pa­le­nie pa­pie­ro­sów), mo­że­my do­jść do wnio­sku, że je­ste­śmy nie­zwy­kle od­por­ni na raka w po­rów­na­niu z mniej­szy­mi stwo­rze­nia­mi, ale znacz­nie bar­dziej na nie­go po­dat­ni niż gi­gan­ci wśród ssa­ków. Ob­ser­wa­cja, że ry­zy­ko za­cho­ro­wa­nia na no­wo­twór nie za­le­ży od wiel­ko­ści cia­ła, jest zna­na jako pa­ra­doks Peto, na cze­ść Ri­char­da Peto, bry­tyj­skie­go sta­ty­sty­ka, któ­ry za­uwa­żył to po raz pierw­szy w 1976 roku. Cho­ciaż może się to wy­da­wać nie­lo­gicz­ne, spoj­rze­nie przez pry­zmat rze­czo­ne­go pa­ra­dok­su po­zwa­la nam uzy­skać fa­scy­nu­jącą per­spek­ty­wę na to, dla­cze­go lu­dzie – lub ja­kie­kol­wiek inne or­ga­ni­zmy – mogą, ale nie mu­szą za­cho­ro­wać na raka w da­nym mo­men­cie ży­cia. Wszyst­ko, cze­go po­trze­bu­je­my do roz­wi­ąza­nia tego pro­ble­mu, to odro­bi­na stra­te­gicz­ne­go my­śle­nia.

Zwie­rzęta ró­żnią się nie tyl­ko wiel­ko­ścią, ale też dłu­go­ścią ży­cia. Na wol­no­ści, przy ci­ągłym ry­zy­ku pad­ni­ęcia ofia­rą dra­pie­żni­ka, mysz będzie mieć szczęście, je­śli prze­ży­je rok. Na­wet w przy­tul­nym za­ci­szu la­bo­ra­to­rium naj­star­szym szczęścia­rzom zda­rza się do­bić do dwóch lat. Dla po­rów­na­nia re­kin po­lar­ny – naj­star­szy zna­ny kręgo­wiec – osi­ąga doj­rza­ło­ść płcio­wą w słusz­nym wie­ku stu pi­ęćdzie­si­ęciu lat. Wiek naj­sędziw­sze­go osob­ni­ka tego ga­tun­ku oce­nio­no przy uży­ciu tech­ni­ki da­to­wa­nia, za po­mo­cą któ­rej bada się wpływ te­stów bomb ra­dio­ak­tyw­nych pro­wa­dzo­nych w la­tach pi­ęćdzie­si­ątych dwu­dzie­ste­go wie­ku na so­czew­kę oka. Oka­za­ło się, że re­kin ma ja­kieś pi­ęćset lat: chłod­ne wody Mo­rza Ark­tycz­ne­go prze­mie­rzał po raz pierw­szy, gdy na an­giel­skim tro­nie za­sia­da­ła kró­lo­wa Elżbie­ta I. Sło­nie afry­ka­ńskie żyją śred­nio oko­ło sze­śćdzie­si­ęciu, sie­dem­dzie­si­ęciu lat, ale świn­ki mor­skie rzad­ko do­ży­wa­ją ósmych uro­dzin. Śred­nia dłu­go­ść ży­cia lu­dzi wy­no­si obec­nie oko­ło sie­dem­dzie­si­ęciu lat, pod­czas gdy nasi krew­ni, szym­pan­sy, mogą się spo­dzie­wać, że do­bi­ją do pi­ęćdzie­si­ąt­ki. Na dru­gim ko­ńcu ska­li wśród na­czel­nych są le­mur­ki my­sza­te, któ­rych śred­nia dłu­go­ść ży­cia re­pro­duk­cyj­ne­go wy­no­si oko­ło pi­ęciu lat, cho­ciaż w nie­wo­li mogą do­żyć na­wet pi­ęt­na­stu.

Roz­wi­ąza­nie pa­ra­dok­su Peto wy­ma­ga ewo­lu­cyj­ne­go kom­pro­mi­su mi­ędzy wzro­stem, dłu­go­wiecz­no­ścią i sek­sem. Mó­wi­ąc pro­ściej: albo roz­wi­jasz się, żeby żyć szyb­ko i umie­rać mło­do – ogra­ni­cza­jąc się do kil­ku krót­kich nie­bez­piecz­nych lat wy­pe­łnio­nych re­pro­duk­cją – albo ewo­lu­ujesz po­wo­li, ro­śniesz, ra­czej jesz, niż je­steś zja­da­ny, masz po­tom­stwo na pó­źniej­szym eta­pie ży­cia i dłu­go się nim opie­ku­jesz.

Oczy­wi­ście gdy­by wszy­scy lu­dzie cho­ro­wa­li na raka, za­nim za­czy­na­li­by się roz­mna­żać, nie za­szli­by­śmy jako ga­tu­nek da­le­ko – tak dzia­ła do­bór na­tu­ral­ny. Ale utrzy­ma­nie du­że­go cia­ła w zdro­wiu – bez no­wo­two­rów – przez dzie­si­ęcio­le­cia wy­ma­ga mnó­stwa ener­gii i za­so­bów. Ga­tun­ki ewo­lu­owa­ły więc tak, aby za­cho­wy­wać zdro­wie przez cały czas trwa­nia fazy roz­rod­czej, tak dłu­go, jak może ona trwać, i ule­ga­ją ra­ko­wi, do­pie­ro gdy wy­si­łek utrzy­my­wa­nia cia­ła w zdro­wiu nie jest już tego wart. To dla­te­go dzie­wi­ęćdzie­si­ąt pro­cent przy­pad­ków no­wo­two­rów u lu­dzi wy­stępu­je u osób po pi­ęćdzie­si­ąt­ce. Jest to naj­zu­pe­łniej lo­gicz­ne: ewo­lu­owa­li­śmy tak, aby prze­trwać naj­wa­żniej­sze lata ży­cia w do­brym zdro­wiu, ale kie­dy dzie­ci się uro­dzą i zo­sta­ną od­cho­wa­ne, wszyst­ko sta­je się mo­żli­we[4].

Kra­ńco­wym przy­kła­dem stra­te­gii „żyj szyb­ko, umie­raj mło­do” są my­szo­wa­te tor­ba­cze zna­ne jako chu­tliw­ce. W sierp­niu, w środ­ku au­stra­lij­skiej zimy, przez ja­kieś dwa ty­go­dnie sam­ce spó­łku­ją z jak naj­wi­ęk­szą licz­bą sa­mic w sza­lo­nych ma­ra­to­nach trwa­jących na­wet do czter­na­stu go­dzin. Ale gdy okres go­do­wy ma się ku ko­ńco­wi, za­czy­na­ją się z nimi dziać złe rze­czy. Sie­rść wy­pa­da, na­rządy we­wnętrz­ne za­czy­na­ją szwan­ko­wać, szyb­ko roz­wi­ja­ją się in­fek­cje. W ci­ągu kil­ku krót­kich ty­go­dni wszyst­kie sam­ce są mar­twe, po­nie­waż całą swo­ją ener­gię za­in­we­sto­wa­ły w roz­mna­ża­nie i do­słow­nie za­ko­pu­lo­wa­ły się na śmie­rć.

Ich part­ner­kom wie­dzie się nie­wie­le le­piej: mat­ki zwy­kle umie­ra­ją po od­sta­wie­niu mło­dych, po­zo­sta­wia­jąc sie­ro­ty same so­bie do na­stęp­ne­go roku, kie­dy cykl za­czy­na się od nowa. Stra­te­gia re­pro­duk­cyj­na tych stwo­rzeń może się wy­da­wać dziw­na, je­śli po­rów­na­my ją z ludz­ką, ale dla nich ma ewo­lu­cyj­ny sens. Chu­tliw­ce ży­wią się owa­da­mi, któ­rych wy­syp za­zwy­czaj jest cy­klicz­ny. Szał zwi­ąza­ny z ko­pu­lo­wa­niem ma miej­sce w okre­sie naj­wi­ęk­szej bo­nan­zy ży­wie­nio­wej, więc mat­ki są do­brze odży­wio­ne, gdy kar­mią mło­de, pod­czas gdy sam­ce funk­cjo­nu­ją wła­ści­wie je­dy­nie jako na­rzędzia do­star­cza­jące na­sie­nie.

Po dru­giej stro­nie spek­trum znaj­du­ją się dłu­go­wiecz­ne ga­tun­ki, któ­rych umie­jęt­no­ść wie­lo­let­nie­go po­wstrzy­my­wa­nia raka do­pro­wa­dzi­ła na­ukow­ców do in­try­gu­jących od­kryć. Po­stępy w se­kwen­cjo­no­wa­niu DNA spra­wia­ją, że mo­że­my grze­bać w ge­no­mach zwie­rząt i do­wia­dy­wać się, co spra­wia, że dzia­ła­ją w ten spo­sób.

Jed­nym z naj­bar­dziej zna­nych przy­kła­dów dłu­go­wiecz­ne­go, od­por­ne­go na no­wo­two­ry ssa­ka jest go­lec pia­sko­wy. Stwo­rzon­ka te wy­stępu­ją w du­żych ko­lo­niach na afry­ka­ńskich pu­sty­niach, a ży­cie upły­wa im na nie­ustan­nym ko­pa­niu tu­ne­li w po­szu­ki­wa­niu smacz­nych ko­rze­ni ro­ślin i utrzy­my­wa­niu w ry­zach sta­le ro­snących zębów. W ich osło­ni­ętych przed sub­sa­ha­ryj­skim sło­ńcem no­rach utrzy­mu­je się sta­ła tem­pe­ra­tu­ra trzy­dzie­stu stop­ni Cel­sju­sza, więc zwie­rzęta te zre­zy­gno­wa­ły ze wspól­ne­go dla wszyst­kich in­nych ssa­ków wy­si­łku utrzy­my­wa­nia wy­so­kiej tem­pe­ra­tu­ry cia­ła. Wy­da­je się, że nie od­czu­wa­ją bólu, mogą prze­trwać przy nie­bez­piecz­nie ni­skim po­zio­mie tle­nu, nie są nęka­ne przez dra­pie­żni­ki i rzad­ko wy­cho­dzą na pa­lące świa­tło sło­ńca. Co jesz­cze dziw­niej­sze u gry­zo­ni, są eu­so­cjal­ne: tyl­ko kil­ka zwie­rząt w ko­lo­nii jest ak­tyw­nych sek­su­al­nie – jed­na do­mi­nu­jąca kró­lo­wa, któ­ra rządzi spo­łecz­no­ścią, i garst­ka szczęśli­wych re­pro­duk­to­rów – pod­czas gdy resz­ta to ro­bot­ni­cy nie­zwi­ąza­ni z roz­mna­ża­niem, od­po­wie­dzial­ni za ko­pa­nie, utrzy­ma­nie i ochro­nę krętej sie­ci tu­ne­li.

Cho­ciaż po­cząt­ko­we za­in­te­re­so­wa­nie gol­ca­mi pia­sko­wy­mi było zwi­ąza­ne z ich nie­zwy­kłą struk­tu­rą spo­łecz­ną, ba­da­cze wkrót­ce zda­li so­bie spra­wę z cze­goś dziw­ne­go: zwie­rzęta za­bra­ne do la­bo­ra­to­riów nie umie­ra­ły. W 2002 roku na­ukow­cy z No­we­go Jor­ku opu­bli­ko­wa­li ra­port o gol­cu z ko­lo­nii la­bo­ra­to­ryj­nej, któ­ry do­żył co naj­mniej dwu­dzie­stu ośmiu lat, po­ko­nu­jąc po­przed­nie­go re­kor­dzi­stę wśród gry­zo­ni (dwu­dzie­sto­sied­mio­let­nie­go je­żo­zwie­rza). Re­kord zo­stał po­bi­ty w 2010 roku przez gol­ca zwa­ne­go Sta­rusz­kiem, któ­ry osta­tecz­nie udał się do nie­bia­ńskiej pu­styn­nej ko­lo­nii, do­żyw­szy trzy­dzie­stu dwóch lat. Wiek wi­ęk­szo­ści gol­ców zbli­ża się do pó­źnych lat dwu­dzie­stych, a no­wo­two­ry są wśród nich prak­tycz­nie nie­spo­ty­ka­ne, z za­le­d­wie kil­ko­ma przy­pad­ka­mi udo­ku­men­to­wa­ny­mi u po­nad ty­si­ąca trzy­ma­nych w nie­wo­li zwie­rząt.

Na­dal nie jest do ko­ńca ja­sne, jak gol­com uda­je się żyć tak dłu­go i jed­no­cze­śnie nie cier­pieć na no­wo­two­ry. Może cho­dzi o ich ni­sko­ka­lo­rycz­ny styl ży­cia i ni­ską tem­pe­ra­tu­rę cia­ła, któ­re zda­niem ba­da­czy ogra­ni­cza­ją pro­duk­cję szko­dli­wych sub­stan­cji che­micz­nych zwa­nych wol­ny­mi rod­ni­ka­mi, po­wsta­jących, gdy ko­mór­ki wy­twa­rza­ją ener­gię. A może roz­wi­ąza­nie za­gad­ki tkwi w zmie­nio­nym po­zio­mie hor­mo­nów i in­nych zwi­ąz­ków, któ­re na­pędza­ją wzrost ko­mó­rek, lub w die­cie we­ge­ta­ria­ńskiej bo­ga­tej w po­li­fe­no­le. W 2013 roku na­ukow­cy od­kry­li, że gol­ce bar­dzo ob­fi­cie wy­twa­rza­ją wy­jąt­ko­wo lep­ką od­mia­nę kle­ju ko­mór­ko­we­go zwa­ne­go hia­lu­ro­nia­nem. Wy­su­ni­ęto hi­po­te­zę, że po­ma­ga to wzmoc­nić wi­ęzy i ko­mu­ni­ka­cję mi­ędzy ko­mór­ka­mi, po­wstrzy­mu­jąc je przed wy­mkni­ęciem się spod kon­tro­li i prze­kszta­łce­niem w raka.

Pew­ne geny za­an­ga­żo­wa­ne w pro­duk­cję ener­gii są znacz­nie ak­tyw­niej­sze i wy­stępu­ją w znacz­nie wi­ęk­szej licz­bie u gol­ców niż u my­szy. Być może do­dat­ko­wa daw­ka DNA dzia­ła jak bu­for na ra­ko­twór­cze skut­ki uszko­dzeń ge­ne­tycz­nych, dzi­ęki cze­mu te pierw­sze mogą do­żyć pó­źnej sta­ro­ści. Za­cho­dzą też inne klu­czo­we ró­żni­ce w ge­nach za­an­ga­żo­wa­nych w od­po­wia­da­nie na uszko­dze­nia DNA i inne zwi­ąza­ne ze sta­rze­niem się pro­ce­sy. Ko­mór­ki po­bra­ne od gol­ców są bar­dziej od­por­ne na stres oksy­da­cyj­ny i de­fek­ty niż ko­mór­ki in­nych ma­łych gry­zo­ni. Ba­da­nia, któ­rych wy­ni­ki opu­bli­ko­wa­no w 2019 roku, wy­ka­za­ły, że w po­rów­na­niu z my­sza­mi gol­ce mają rów­nież bar­dzo nie­ty­po­wy re­per­tu­ar ko­mó­rek od­por­no­ścio­wych, co może im po­ma­gać trwać w zdro­wiu tak dłu­go.

Jak­by tego było mało, przed nad­mier­nym wzro­stem ko­mó­rek chro­ni je jesz­cze jed­no: po pro­stu nie jest on to­le­ro­wa­ny. W bio­lo­gii ist­nie­je zja­wi­sko zwa­ne ha­mo­wa­niem kon­tak­to­wym – najła­twiej opi­sać je jako prze­strzeń oso­bi­stą ko­mór­ki, któ­ra po­wstrzy­mu­je ich pro­li­fe­ra­cję, je­śli robi się zbyt tłocz­no. Ko­mór­ki gol­ców pia­sko­wych są nie­zwy­kle po­dat­ne na ha­mo­wa­nie kon­tak­tu: za­sty­ga­ją w bez­ru­chu, gdy tyl­ko wy­kry­ją, że inna ko­mór­ka znaj­du­je się zbyt bli­sko, za­po­bie­ga­jąc tym sa­mym spi­ętrze­niom, któ­re mogą zwia­sto­wać po­czątek no­wo­two­ru.

Rów­nie dłu­go­wiecz­ne ślep­ce roz­wi­ąza­ły pa­ra­doks Peto w inny spo­sób. Cho­ciaż te gry­zo­nie są mniej wi­ęcej tej sa­mej wiel­ko­ści co zwy­kłe szczu­ry, żyją pięć razy dłu­żej i mają bar­dzo ni­ski wska­źnik za­cho­ro­wal­no­ści na raka. Często do­ży­wa­ją dwu­dzie­stych uro­dzin. Wy­da­je się to wy­ni­kać z tego, że ich ko­mór­ki po­tra­fią na­pra­wiać po­ten­cjal­nie ra­ko­twór­cze uszko­dze­nia DNA pięć razy sku­tecz­niej niż ko­mór­ki zwy­kłych szczu­rów – ce­cha ta mo­gła się roz­wi­nąć, aby chro­nić je przed szko­dli­wy­mi cy­kla­mi wy­so­kie­go i ni­skie­go po­zio­mu tle­nu, któ­rych do­świad­cza­ją w pod­ziem­nych no­rach.

Jesz­cze inną od­po­wie­dź mają ka­pi­ba­ry – cu­dow­nie wy­lu­zo­wa­ne gi­gan­tycz­ne świn­ki mor­skie z Ame­ry­ki Po­łu­dnio­wej, cie­szące się re­pu­ta­cją naj­bar­dziej przy­ja­znych stwo­rzeń w zoo. Ich nie­zwy­kle duże roz­mia­ry są praw­do­po­dob­nie wy­ni­kiem nad­mier­nej ak­tyw­no­ści in­su­li­ny, hor­mo­nu, któ­ry kon­tro­lu­je wzrost i me­ta­bo­lizm ko­mó­rek. Zo­sta­jąc kró­la­mi gry­zo­ni, stwo­rze­nia te mu­sia­ły rów­nież zna­le­źć spo­sób na po­wstrzy­ma­nie raka (pa­mi­ętaj­cie: im wi­ęk­sze cia­ło, tym wi­ęcej ko­mó­rek i wi­ęk­sze ry­zy­ko raka). Na­ukow­cy ba­da­jący ge­nom ka­pi­bar od­kry­li nie­daw­no, że cho­ciaż po­ziom szko­dli­wych mu­ta­cji ge­ne­tycz­nych zda­je się u nich wy­ższy niż u in­nych gry­zo­ni, ich ko­mór­ki od­por­no­ścio­we są wy­jąt­ko­wo czuj­ne – spraw­nie szu­ka­ją zło­śli­wych ko­mó­rek i je nisz­czą, za­nim te zdążą się roz­wi­nąć w guz.

Sło­nie to zu­pe­łnie inna hi­sto­ria. Za­miast pró­bo­wać na­pra­wiać po­ten­cjal­nie no­wo­two­ro­we uszko­dze­nia w swo­im DNA lub wzmac­niać układ od­por­no­ścio­wy, utwo­rzy­ły wie­le ko­pii genu ko­du­jące­go cząstecz­kę o na­zwie p53 – stra­żni­ka ge­no­mu, któ­ry w imię wy­ższe­go do­bra uśmier­ca ko­mór­ki przy pierw­szych ozna­kach kło­po­tów. Ze względu na ogrom­ne roz­mia­ry tych zwie­rząt ma to sens: je­śli je­steś sło­niem, mo­żesz so­bie po­zwo­lić na spa­la­nie ko­mó­rek, więc będzie le­piej, je­śli od razu po­zbędziesz się tych po­dej­rza­nych.

Na­ukow­cy szcze­gó­ło­wo zba­da­li rów­nież geny stu­to­no­we­go wala gren­landz­kie­go, któ­re­go trwa­jące dwie­ście lat, sto­sun­ko­wo wol­ne od no­wo­two­rów ży­cie czy­ni go do­brym kan­dy­da­tem na naj­dłu­żej ży­jące­go ssa­ka na na­szej pla­ne­cie. Na ra­zie nie jest ja­sne, w jaki spo­sób mu się to uda­je, ale mo­żli­we, że jest to zwi­ąza­ne z uzy­ska­niem lub utra­tą pew­nych ge­nów zaj­mu­jących się na­pra­wia­niem uszko­dzeń DNA lub kon­tro­lo­wa­niem pro­li­fe­ra­cji ko­mó­rek.

Na dru­gim ko­ńcu ska­li znaj­du­je się ma­le­ńki no­cek Brand­ta, wa­żący mniej niż dzie­si­ęć gra­mów – jed­ną dzie­si­ęcio­mi­lio­no­wą masy po­tężne­go wala gren­landz­kie­go i mniej wi­ęcej po­ło­wę tego, co ty­po­wa mysz la­bo­ra­to­ryj­na. To ga­tu­nek, do któ­re­go na­le­ży re­kord dłu­go­ści ży­cia wśród rów­nie ma­łych stwo­rzeń – naj­star­szy udo­ku­men­to­wa­ny osob­nik prze­żył osza­ła­mia­jące czter­dzie­ści je­den lat. Cho­ciaż jed­nak noc­ki Brand­ta są zło­ty­mi me­da­li­sta­mi igrzysk olim­pij­skich w dłu­go­wiecz­no­ści, wszyst­kie inne ga­tun­ki nie­to­pe­rzy rów­nież żyją nie­zwy­kle dłu­go w po­rów­na­niu z na­ziem­ny­mi gry­zo­nia­mi po­dob­nej wiel­ko­ści. Z pew­no­ścią zdol­no­ść la­ta­nia daje im pew­ną prze­wa­gę, po­nie­waż mogą zwy­czaj­nie od­le­cieć, gdy tyl­ko zbli­ży się do nich dra­pie­żnik, ale wy­da­je się, że dys­po­nu­ją ta­kże kil­ko­ma przy­dat­ny­mi ad­ap­ta­cja­mi mo­le­ku­lar­ny­mi.

W 1961 roku ame­ry­ka­ński mi­kro­bio­log Le­onard Hay­flick za­ob­ser­wo­wał, że wi­ęk­szo­ść ko­mó­rek może dzie­lić się tyl­ko oko­ło pi­ęćdzie­si­ęciu razy, za­nim za­brak­nie im pary i umrą. Te­raz wie­my, że li­mit Hay­flic­ka na­rzu­ca­ją te­lo­me­ry – cza­pecz­ki z DNA i bia­łka znaj­du­jące się na de­li­kat­nych ko­ńcach chro­mo­so­mów, któ­re chro­nią je tak samo jak pla­sti­ko­wa na­kład­ka na ko­ńcu sznu­rów­ki za­po­bie­ga jej strzępie­niu się. W wi­ęk­szo­ści nor­mal­nych ko­mó­rek zwie­rzęcych z po­wo­du ka­pry­sów me­cha­ni­zmu ko­piu­jące­go DNA te­lo­me­ry sta­ją się odro­bi­nę krót­sze za ka­żdym ra­zem, gdy ko­mór­ka się dzie­li. Gdy te­lo­me­ry skur­czą się do okre­ślo­ne­go roz­mia­ru, ko­mór­ka umie­ra. Em­brio­nal­ne ko­mór­ki ma­cie­rzy­ste ob­cho­dzą jed­nak li­mit Hay­flic­ka, dzie­ląc się na po­tęgę, po­nie­waż two­rzą wszyst­kie tkan­ki cia­ła pod­czas jego roz­wo­ju. Aby unik­nąć kry­zy­su chro­mo­so­mo­we­go, ak­ty­wu­ją gen ko­du­jący en­zym zwa­ny te­lo­me­ra­zą, któ­ry od­bu­do­wu­je te­lo­me­ry do od­po­wied­niej dłu­go­ści pod­czas ka­żde­go po­dzia­łu ko­mór­ki.

Ten mo­le­ku­lar­ny mi­nut­nik jest na­tu­ral­nym me­cha­ni­zmem bro­ni­ącym przed ra­kiem, za­po­bie­ga­jącym nie­kon­tro­lo­wa­ne­mu na­mna­ża­niu się ko­mó­rek. Tak więc re­ak­ty­wa­cja te­lo­me­ra­zy i zre­se­to­wa­nie ze­ga­ra te­lo­me­ru, aby umo­żli­wić nie­ko­ńczącą się pro­li­fe­ra­cję, jest klu­czo­wym kro­kiem do roz­wo­ju no­wo­two­rów. Co cie­ka­we, u naj­dłu­żej ży­jących ga­tun­ków nie­to­pe­rzy te­lo­me­ry nie kur­czą się z wie­kiem, więc mogą one na­pra­wiać swo­je ma­le­ńkie cia­ła przez dzie­si­ęcio­le­cia. Ob­cho­dze­nie ogra­ni­czeń te­lo­me­ro­we­go ze­ga­ra nie wy­da­je się jed­nak zwi­ęk­szać u nich ry­zy­ka za­cho­ro­wa­nia na raka, co su­ge­ru­je, że w ich or­ga­ni­zmach mu­szą dzia­łać inne, jesz­cze nie­zna­ne me­cha­ni­zmy prze­ciw­no­wo­two­ro­we.

Jed­na z bar­dziej bra­wu­ro­wych teo­rii do­ty­czących zmniej­szo­ne­go ry­zy­ka za­cho­ro­wa­nia na raka u du­żych zwie­rząt za­kła­da ist­nie­nie cze­goś w ro­dza­ju hi­per­gu­zów. Są to „su­per­no­wo­two­ry”, któ­re po­ja­wia­ją się w już i tak funk­cjo­nu­jącym wbrew za­sa­dom gu­zie i jego oto­cze­niu, a na­stęp­nie za­czy­na­ją nisz­czyć obec­ne tam wcze­śniej złow­ro­gie ko­mór­ki. Kon­cep­cja guza w gu­zie może brzmieć dziw­nie, ale jak zo­ba­czy­my pó­źniej, sko­ro ka­żdy rak wy­da­je się mo­zai­ką ge­ne­tycz­nie uni­ka­to­wych sku­pisk ko­mó­rek, z pew­no­ścią jest mo­żli­we, że ko­mór­ko­we wal­ki we­wnętrz­ne mogą do pew­ne­go stop­nia po­móc w stłu­mie­niu wzro­stu guza.

Wy­da­je się rów­nież, że ist­nie­je zwi­ązek mi­ędzy ry­zy­kiem za­cho­ro­wa­nia na raka a zdol­no­ścią or­ga­ni­zmu do sa­mo­le­cze­nia. Eks­pert­ka od zwie­rzęcych no­wo­two­rów, Amy Bod­dy, opo­wie­dzia­ła mi, jak uda­ła się do swo­jej wspó­łpra­cow­nicz­ki Tary Har­ri­son z zoo w San Die­go w po­szu­ki­wa­niu ko­mó­rek skó­ry. Wi­ęk­szo­ść ogro­dów zoo­lo­gicz­nych chęt­nie udo­stęp­nia po­bra­ne w znie­czu­le­niu miej­sco­wym za po­mo­cą ma­łe­go urządze­nia przy­po­mi­na­jące­go dziur­kacz nie­wiel­kie prób­ki skó­ry swo­ich pod­opiecz­nych. W przy­pad­ku jed­ne­go ga­tun­ku – ol­brzy­mie­go żó­łwia sło­nio­we­go – od­po­wie­dź brzmia­ła jed­nak: nie. Ce­lo­we prze­bi­cie skó­ry tego ła­god­ne­go ol­brzy­ma po­wo­du­je po­wsta­nie rany, któ­ra goi się po­nad rok, pod­czas gdy u wi­ęk­szo­ści in­nych zwie­rząt ży­jących w zoo trwa to kró­cej niż ty­dzień. Na ta­kie za­gro­że­nie dla do­bro­sta­nu swo­ich pod­opiecz­nych opie­ku­no­wie żó­łwi nie mogą się zgo­dzić.

Po­rów­na­nie po­wol­ne­go go­je­nia się po­marsz­czo­nej gru­bej skó­ry i ochron­nej sko­ru­py od­por­ne­go na raka żó­łwia z szyb­kim za­skle­pia­niem się mi­ęk­kiej skó­ry ludz­kiej, któ­rą mo­żna prze­ci­ąć cho­ćby mar­nym ka­wa­łkiem pa­pie­ru, z pew­no­ścią daje do my­śle­nia. My­szy zdro­wie­ją zresz­tą jesz­cze prędzej. Wy­ewo­lu­owa­nie zdol­no­ści szyb­kie­go zdro­wie­nia ozna­cza rów­nież, że ko­mór­ki mu­szą być w sta­nie szyb­ko prze­cho­dzić w tryb roz­mna­ża­nia, co zwi­ęk­sza szan­se, że któ­raś z nich sta­nie się na­szym wro­giem. Spo­śród tych dwóch stra­te­gii ewo­lu­cyj­nych lu­dzie i my­szy wy­bra­li ela­stycz­ną skó­rę i szyb­kie go­je­nie kosz­tem po­wło­ki po­ten­cjal­nie chro­ni­ącej przed ra­kiem.

Po­szcze­gól­ne ga­tun­ki roz­wi­ąza­ły pa­ra­doks Peto na ró­żne spo­so­by. Ka­żdy z nich za­sto­so­wał wła­sną stra­te­gię, aby prze­trwać lata re­pro­duk­cji w jed­nym ka­wa­łku. Na­dal mo­że­my się do­wie­dzieć wie­lu rze­czy, ba­da­jąc or­ga­ni­zmy, któ­re mi­lio­ny lat temu ob­ra­ły inną ewo­lu­cyj­ną ście­żkę niż my.

RA­KO­OD­POR­NE

Cho­ciaż po­zor­nie rak jest wszech­obec­ny na wszyst­kich ga­łęziach drze­wa ży­cia, jest kil­ka zwie­rząt, któ­re po pro­stu na nie­go nie cho­ru­ją. Przy­naj­mniej o ile nam wia­do­mo. Do tych szczęścia­rzy na­le­żą że­bro­pła­wy – prze­zro­czy­ste stwo­rze­nia w kszta­łcie po­ci­sków, mie­ni­ące się opa­li­zu­jący­mi ko­lo­ra­mi tęczy wi­docz­ny­mi mi­ędzy fa­lu­jący­mi grze­by­ka­mi, któ­rych uży­wa­ją do prze­miesz­cza­nia się w mo­rzu. Cho­ciaż że­bro­pła­wy mogą osi­ągać roz­mia­ry od za­le­d­wie kil­ku mi­li­me­trów do pó­łto­ra me­tra, nie zna­my przy­pad­ku no­wo­two­ru u żad­ne­go ze stu lub wi­ęcej opi­sa­nych do tej pory ga­tun­ków.

Ko­lej­ny przy­kład to pła­skow­ce. Te nie­uchwyt­ne or­ga­ni­zmy wod­ne, uwa­ża­ne za naj­prost­sze ist­nie­jące zwie­rzęta wie­lo­ko­mór­ko­we, są wła­ści­wie je­dy­nie zbio­ro­wi­skiem kil­ku ty­si­ęcy ko­mó­rek na­le­żących do rap­tem czte­rech ty­pów. Trud­no do­kład­nie okre­ślić, jak mó­głby wy­glądać no­wo­twór u pła­skow­ców, ale nie wy­da­je się, aby na nie­go cho­ro­wa­ły. Stwo­rze­nia te w nie­zwy­kły spo­sób opie­ra­ją się ra­ko­twór­czym uszko­dze­niom spo­wo­do­wa­nym pro­mie­nio­wa­niem rent­ge­now­skim: po pro­stu wy­py­cha­ją z po­wierzch­ni swo­ich ciał sku­pi­ska uszko­dzo­nych ko­mó­rek, tak samo jak ty i ja mo­że­my wy­ci­snąć prysz­cza.

Są też gąb­ki. Car­lo Ma­ley, dy­rek­tor Cen­trum No­wo­two­rów i Ewo­lu­cji na Uni­wer­sy­te­cie Sta­no­wym Ari­zo­ny w Tem­pe, za­brał mnie do swo­je­go la­bo­ra­to­rium, żeby po­ka­zać mi wy­pe­łnio­ny wodą mor­ską zbior­nik pe­łen kol­cza­stych bia­łych ku­lek, z któ­rych ka­żda ma roz­miar men­to­sa. To Te­thya wil­hel­ma – je­den z wie­lu ga­tun­ków gąbek, któ­re wy­da­ją się nie nie­po­ko­jo­ne przez ja­kąkol­wiek for­mę no­wo­two­rów.

„Chcie­li­śmy zna­le­źć nowy mo­de­lo­wy or­ga­nizm, któ­ry nada­wa­łby się do ba­dań, taki, któ­re­go ge­nom zo­stał już zse­kwen­cjo­no­wa­ny i któ­ry mo­żna wy­ho­do­wać w la­bo­ra­to­rium – mówi Ma­ley i opo­wia­da, że jego ko­le­ga An­ge­lo For­tu­na­to spędził kil­ka mie­si­ęcy na two­rze­niu ide­al­ne­go sło­no­wod­ne­go śro­do­wi­ska, aby gąb­ki były za­do­wo­lo­ne ze swo­je­go no­we­go domu. A te­raz, po tym wy­si­łku, bom­bar­du­je je pro­mie­nia­mi rent­ge­now­ski­mi.

I nie jest to de­li­kat­ne piesz­cze­nie, tyl­ko atak nu­kle­ar­ny pe­łną gębą. Dla po­rów­na­nia krót­ka, ostra daw­ka za­le­d­wie pi­ęciu gre­jów wy­so­ko­ener­ge­tycz­ne­go pro­mie­nio­wa­nia wy­star­czy, aby za­bić czło­wie­ka w ci­ągu dwóch ty­go­dni od eks­po­zy­cji. For­tu­na­to wy­sta­wia swo­je gąb­ki na dzia­ła­nie osza­ła­mia­jących sied­miu­set, a one za­cho­wu­ją się, jak­by nic się nie sta­ło. Nie ma żad­nych wi­docz­nych oznak uszko­dzeń i z pew­no­ścią żad­nych no­wo­two­rów.

Ma­ley i jego ze­spół pró­bu­ją usta­lić, dla­cze­go su­per­gąb­ki po­tra­fią nie re­ago­wać na tak ol­brzy­mią falę ude­rze­nio­wą – w na­dziei, że po­mo­że to od­kryć nowe me­to­dy chro­nie­nia na­szych wła­snych ko­mó­rek przed uszko­dze­nia­mi wy­wo­ła­ny­mi pro­mie­nio­wa­niem. Ba­da­nia te mogą po­móc wzmoc­nić za­bój­czy wpływ ra­dio­te­ra­pii na ko­mór­ki no­wo­two­ro­we lub sku­tecz­niej chro­nić zdro­we tkan­ki wo­kół nich. W chwi­li kie­dy pi­szę tę ksi­ążkę, ari­zo­ńscy na­ukow­cy wci­ąż szu­ka­ją no­wych tro­pów, ale inni ba­da­cze zna­le­źli w gąb­kach sze­reg sub­stan­cji che­micz­nych, któ­re blo­ku­ją wzrost gu­zów. Te małe mor­skie stwo­rze­nia zde­cy­do­wa­nie ukry­wa­ją w swo­ich nie­po­zor­nych wnętrzach coś, co po­win­ni­śmy z nich wy­ci­snąć.

NO­WO­CZE­SNE ŻY­CIE TO BZDU­RY

Rak nie jest ani nową, ani wy­łącz­nie ludz­ką cho­ro­bą, więc nie mo­że­my ob­wi­niać za nie­go wy­łącz­nie wspó­łcze­sne­go try­bu ży­cia. Po­win­ni­śmy się jed­nak za­sta­no­wić, dla­cze­go po­ja­wia się tak często u przed­sta­wi­cie­li za­mo­żnych spo­łe­cze­ństw. We­dług pro­gnoz jed­na na dwie oso­by uro­dzo­ne w Wiel­kiej Bry­ta­nii po 1960 roku w pew­nym mo­men­cie swo­je­go ży­cia za­cho­ru­je na no­wo­twór. Mo­żna to częścio­wo wy­tłu­ma­czyć im­po­nu­jącym wzro­stem ocze­ki­wa­nej dłu­go­ści ży­cia – co­raz wi­ęcej z nas po pro­stu żyje wy­star­cza­jąco dłu­go, by umrzeć na raka w po­de­szłym wie­ku, za­miast paść ofia­rą prze­mo­cy, dra­pie­żni­ków czy nie­szczęśli­we­go wy­pad­ku albo umrzeć na cho­ro­bę za­ka­źną, z gło­du czy pod­czas po­ro­du.

Dzie­wi­ęt­na­sto­wiecz­ni le­ka­rze byli prze­ko­na­ni, że rak jest cho­ro­bą cy­wi­li­za­cyj­ną, ale jak już wie­my, trud­no uzy­skać do­kład­ne dane sta­ty­stycz­ne do­ty­czące no­wo­two­rów w sta­ro­żyt­nych po­pu­la­cjach. Gro­ma­dze­nie da­nych na te­mat wspó­łcze­snych nam spo­łecz­no­ści ło­wiec­ko-zbie­rac­kich i po­pu­la­cji ży­jących mniej „no­wo­cze­śnie” rów­nież jest du­żym wy­zwa­niem. Kra­je ta­kie jak Wiel­ka Bry­ta­nia mają nie­zwy­kle szcze­gó­ło­we sta­ty­sty­ki do­ty­czące no­wo­two­rów, opie­ra­jące się na wy­czer­pu­jącej do­ku­men­ta­cji me­dycz­nej prze­cho­wy­wa­nej przez Na­tio­nal He­alth Se­rvi­ce. Dla­te­go jest mało praw­do­po­dob­ne, aby kto­kol­wiek w tym kra­ju zma­rł na raka i aby nie zo­sta­ło to od­no­to­wa­ne. Wci­ąż jed­nak w wie­lu częściach świa­ta no­wo­twór często po­zo­sta­je nie­roz­po­zna­ny i nie­udo­ku­men­to­wa­ny.