Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł
Rejs wycieczkowcem w upalne lato? Brzmi jak marzenie! Choć akurat dla Rity Braun oznacza to pracę w sklepie pokładowym i potajemne nagrywanie podcastu Zbrodnie na podsłuchu – tym razem o zgubnym wpływie nadmiernej turystyki na środowisko.
Rita wraz z przyjaciółmi rusza z Barcelony w podróż po Morzu Śródziemnym. Jednak spokój podróżnych przerywa wyłowienie ciała dryfującego za burtą… Sprawę morderstwa bada Andrew Krasinski, policjant o tak leniwym usposobieniu, że Rita postanawia rozpocząć samozwańcze śledztwo.
Barwne postacie, zakazane romanse, liczne intrygi i dramatyczny finał pewnego wesela. Pod pokładem King of the Oceans kryje się sporo tajemnic! Ich natężenie bywa okazją do śmiechu, choć dla Rity jest to raczej śmiech przez łzy. Wszak morderca czai się tuż obok.
Tę historię pokochają miłośnicy zagadek kryminalnych, niebanalnych podróży i wyrazistych bohaterów. Idealna powieść nie tylko na urlop!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 393
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 9 godz. 28 min
Lektor: Anna Szymańczyk
Mamie – mojej najwierniejszej czytelniczce
Jeżeli mimo zawartych w tej powieści przestróg natury zarówno kryminalnej, jak i proekologicznej wybierzecie się kiedyś w rejs wycieczkowcem, śpieszę Was, drogie Czytelniczki i Czytelnicy, uspokoić – na wodach żadnych mórz i oceanów nie traficie na jednostkę pływającą o nazwie King of The Oceans opisaną poniżej. Statek, jak i występujące w książce postacie i wydarzenia są wytworem mojej wyobraźni i wszelkie podobieństwo do tych prawdziwych jest przypadkowe i niezamierzone.
Tak twierdzę i zdania nie zmienię!
Autorka
The sea, the great unifier, is man’s only hope.
Now, as never before, the old phrase has a literal meaning:
we are all in the same boat.
Jacques-Yves Cousteau
PROLOGDZIEŃ TRZECI
Morze Śródziemne, φ 41°6’N, λ 5°6’E,King of the Oceans, pokład 15
RADEK
Miał nadzieję, że nikt go tu nie namierzy. Zakamarek na rufie na piętnastym pokładzie nosił nawet adekwatną nazwę: The Hideaway. A Radkowi Brązowskiemu trzeba było schronienia. Choć na chwilę. Wciąż nie mógł sobie darować tego, że okazał się idiotą i wpakował się w taką kabałę. Gdyby wiedział, na co się decyduje, prędzej umknąłby w chaszcze Puszczy Białowieskiej i przez tydzień nie wychylał stamtąd nosa dla pewności. A nie wsiadał na pokład wycieczkowca. I to wcale nie w charakterze pasażera. Tylko pracownika!
Teraz mierzył się z konsekwencjami swoich nieprzemyślanych decyzji.
Musiał się uderzyć w głowę albo zaczadzić warszawskim smogiem – innego usprawiedliwienia dla siebie nie znajdował. Nie miał pojęcia, jak się wydostać z tego piekła na morzu. Owszem, mógł porzucić posadę organizatora wycieczek fakultatywnych, nikt go tu siłą przecież nie trzymał. Jednak to wiązało się z koniecznością pokrycia z własnej kieszeni kosztów powrotu do domu. A Radka Brązowskiego grosz się po prostu nie trzymał. Nie życzył też sobie słuchać gderania ojca. Pewnie ten przelałby mu na konto odpowiednią kwotę, ale jednocześnie zafundowałby moralizatorski wykład. Poza tym Radkowi byłoby głupio przed Ritą. Wyszedłby na mięczaka. Którym wprawdzie był, ale przecież nie wszyscy musieli od razu o tym wiedzieć.
Zapatrzył się na horyzont. Widok był monotonny. I wpędzający Radka w lekką agorafobię. Wszędzie woda. Żadnego urozmaicenia. Trzeci dzień rejsu spędzali na otwartym morzu. Granatowe fale w dole i błękitne niebo w górze. Porażający nudą zestaw kolorystyczny. Brązowski przypuszczał, że już nigdy nie ubierze się w żadne ciuchy w tym odcieniu. Źle mu się będzie kojarzył!
Maszyneria statku monotonnie burczała, a w oddali słychać było gwar pasażerów. Na szczęście właśnie trwała pora karmienia – jak pracownicy cruisera nazywali czas posiłków. King of the Oceans przywodził im na myśl ogród zoologiczny wypełniony dzikimi, rozwydrzonymi i wiecznie głodnymi zwierzętami. Choć Radek przypuszczał, że ludzie w kajutach i w mesie pozostawiają po sobie o wiele większy syf niż ich bracia mniejsi na wybiegach. Obsługa porównywała też – wcale nie od czapy – pasażerów wycieczkowców do leniwców, jako że, podobnie jak przedstawiciele tego gatunku, najczęściej okazywali się niezdarni, ślamazarni i niezbyt zainteresowani tym, co dookoła. Gdy się tak przyjrzeć tej masie, to faktycznie coś było na rzeczy...
Radek najchętniej zakradłby się do kajuty Mai Jankowiak, przyjaciółki Rity, albo Wiktora Kruszyńskiego – swojego chłopaka, którzy także udali się w rejs, tyle że w charakterze pokładowych gości. Zdrzemnąłby się chwilkę. Odpoczął. Choć pewnie zaraz by go tam wywęszyła cholerna menadżerka. Albo nadał go jaki kapuś.
Myśli Radka Brązowskiego biegły właśnie takim torem, gdy nagle chłopak ujrzał coś, czego w pierwszym momencie jego mózg nie potrafił nawet prawidłowo zidentyfikować, zakwalifikować i zinterpretować. Po prostu absurd i groza sytuacji przerosły zdolności poznawcze wiecznego studenta.
Przed oczami mignął mu jakiś ciemny kształt.
Całkiem pokaźny. Podłużny. Musiał wypaść z któregoś z górnych pokładów. Radek już sam nie wiedział, czy usłyszał chlupot morza, w którego toń wpadło coś masywnego, czy tylko domyślił sobie ten dźwięk. Dopadł do barierki, która pewnie w marynistycznym żargonie posiadała jakąś specjalną i niedającą się ani wymówić, ani zapamiętać nazwę. Miał ją zresztą w nosie.
Tak naprawdę, choć jego świadomość jeszcze wzbraniała się przed tą wiedzą, od razu pojął, co wpadło do wody. Choć raczej trzeba by powiedzieć: „kto”. Człowiek. Kobieta. Radek wychylił się na tyle, na ile to było bezpieczne, i obserwował wzburzoną taflę żywiołu. Była tam! Bielała w otchłani granatowych głębin.
Kobieca postać w jasnej sukience i o długich ciemnych włosach unoszących się na powierzchni niczym wodorosty. Pewnie tylko dlatego nie poszła na dno, że jej zwiewne fatałaszki prawdopodobnie zahaczyły o śrubę napędową, stery strumieniowe czy jakieś inne metalowe cholerstwo, którego określenia – a tym bardziej funkcji – Radek nie był już w stanie zapamiętać na obowiązkowym szkoleniu dla załogi. I teraz te szmaty trzymały ją jako tako na tafli wody. Stan ten nie mógł jednak długo potrwać. Pod Brązowskim ugięły się nogi. Nie wierzył, że to się znowu dzieje. Ponownie natrafił na trupa! Powtórka z rozrywki, jasny szlag!
A do tego znał ją. Tę dziewczynę!
Jednak nim po pokładach poniosło się alarmistyczne nawoływanie Radka, a potem już bardziej oficjalnie z głośników: Man overboard!, i kapitan wydał komendę wykonania pętli Williamsona, by zatrzymać statek, młoda kobieta zniknęła w śródziemnomorskiej toni.
DZIEŃ DRUGI
Zbrodnie na podsłuchu, S02E01
Cześć! Tu Rita Braun i Zbrodnie na podsłuchu. Witam was w drugim sezonie mojego podcastu, w którym opowiadam o prawdziwych, aktualnych, iście kryminalnych sprawach. Zostańcie ze mną. I weźcie udział – niemal na żywo – w moim dochodzeniu!
Ostatnim razem zabrałam was do Wisły, gdzie domniemanie praktyk greenwashingu rozwinęło się w sprawę ponurego morderstwa. Tym razem mam nadzieję, że pozostaniemy przy tematyce ekologicznej. Choć to, co się tu dzieje, to prawdziwy kryminał!
Zapraszam was na rejs. Sprawdźcie, czy macie gdzieś w pobliżu koło ratunkowe. Może się przydać! No to zaczynamy!
DZIEŃ PRZED
Port Lotniczy Barcelona-El Prat, Hiszpania, hala przylotów, sierpień
RITA
Rita Braun przyjrzała się swojemu odbiciu w przeszkleniach lotniskowej hali. Nawet w tym niekorzystnym świetle było widać kilkucentymetrowe blond odrosty na jej różowawej, ujarzmionej w dwa dosyć krótkie warkoczyki czuprynie. Błękitne oczy miała lekko podkrążone. Twarz nie znaczył nawet ślad makijażu. Dziewczyna uśmiechała się od ucha do ucha.
Gwar panował tu jak przed barem Studio i położoną vis-à-vis Kulturalną w Pałacu Kultury i Nauki w sobotni wieczór. Dlatego dopiero za drugim razem ją usłyszał.
– Radek! – wydarła się na brata, który wprawdzie nosił inne niż ona nazwisko (zgodnie z wolą ojca narodowca, któremu nie w smak było niemiecko brzmiące miano, więc interweniował w urzędzie stanu cywilnego), ale łączącym ich więzom krwi nie można było zaprzeczyć. Niestety. – Tutaj! – Rita pomachała do chłopaka.
Brązowski, obrażony na cały świat, ciągnął za sobą wyróżniającą się limonkowym kolorem walizkę na kółkach, która sama w sobie musiała kosztować więcej niż przelot z Warszawy do Barcelony. Wprawdzie ceną biletów lotniczych ani tego jednego noclegu w stolicy Katalonii przejmować się nie musieli, bo opłaciła je zatrudniająca ich firma – Sea Dreamers, ale Rita, która finansowo polegała tylko na sobie i musiała się liczyć z każdym groszem, zwracała uwagę na tego typu detale.
Radek upierał się, że specjalnie wybrał taki odcień walizki, by przy taśmie w strefie odbioru bagażu nikomu nie przyszło do głowy „się pomylić” – wypowiadając te słowa, zginał energicznie palce obu rąk i teatralnie unosił je nad własnymi uszami, by wyraźnie zaznaczyć cudzysłów. Zły humor młodszego brata wynikał z tego prostego faktu, że musiał zwlec się o trzeciej rano z wyra, by na czwartą zdążyć na lotnisko w Modlinie, a tym samym na samolot tanich linii, który miał ich zabrać do miasta Gaudiego. Rita była pewna, że mina zrzednie Radkowi jeszcze bardziej, gdy wreszcie do niego dotrze, że ich ekspedycja nie jest formą wakacji ani żadnym żartem. Tylko ciężką pracą. Na razie Brązowski traktował to wszystko jak niezły dowcip.
Jeszcze wiosną Rita rozesłała setki swoich życiorysów, aplikując na najróżniejsze posady. Odkąd z dnia na dzień rzuciła znienawidzoną pracę na kasie w biedronce, zawisła nad nią groźba zamieszkania pod mostem. W Warszawie ich wprawdzie nie brakowało, jednak wolałaby mieć nad głową dach z prawdziwego zdarzenia. Choćby i tak beznadziejny jak pokój w obrzydliwym mieszkaniu studenckim przy Białostockiej na Pradze-Północ, który zajmowała, odkąd w pośpiechu uciekła z domu w Zaściankach pod Białymstokiem od przedwcześnie poślubionego męża. I od znienawidzonego poukładanego życia. Skoczyła na głęboką wodę i prawie się utopiła. Na szczęście jednak miała przyjaciół. Jasnym punktem tej warszawskiej nory był sporo młodszy od niej kolega – Jacek Tolak – jedyny normalny z całego tego uniwersyteckiego szurniętego towarzystwa. Jacek zajmował się techniczną stroną nagrywanego przez Ritę podcastu. Nie znała większego geniusza komputerowego. To on i przyjaciółka Maja Jankowiak w najtrudniejszych chwilach rzucili jej koło ratunkowe.
Nic dziwnego, że właśnie takie pływackie porównania przychodziły jej teraz do głowy. Bo przecież właśnie zaczynała nową pracę na wycieczkowcu King of the Oceans. Jeszcze w maju zadzwoniła do niej pewna kobieta – słuchaczka jej podcastu (Zbrodnie na podsłuchu zyskały sobie ogromną popularność po iście kryminalnych wydarzeniach w Wiśle, które stały się udziałem Braun) i podsunęła jej pomysł na nowy sezon. Ricie z miejsca spodobała się ta idea. Po jednym dniu rzuciła kolejną bzdetną pracę, którą przyjęła w akcie desperacji, i poszukała takiej na cruiserze. Szybko ją znalazła. Zbliżał się sezon i agencje zatrudniały na potęgę. Tym więc razem Braun planowała połączyć przyjemne z pożytecznym – nagrywać podcast na temat szkodliwego wpływu wycieczkowców na środowisko i jednocześnie zarobić, pracując na jego pokładzie. Odrzucała ewentualne wątpliwości moralne i posądzenia o hipokryzję. Musiała przecież z czegoś żyć. No i bawiła ją wizja wcielenia się w swego rodzaju szpiega. Musiała nagrywać pod przykrywką, żeby nikt z załogi się nie zorientował, że ma w swoich szeregach kreta.
Gdy tylko Radek usłyszał o planach siostry, zaraz się do niej przyłączył. Wcale go nie zapraszała, ale on często uczepiał się jej niczym rzep psiego ogona. O dziwo, również udało mu się przejść rekrutację, która odbywała się online – a potem szkolenie – i załapać się na członka personelu. Jedno trzeba było przyznać temu patentowanemu leniowi – potrafił czarować ludzi i emanować urokiem, na który zresztą Rita była całkowicie impregnowana. Chyba mu się wydawało, że będzie się całymi dniami opalał na leżaku, popijał drinki, podrywał przystojnych stewardów i przepuszczał kasę ojca w kasynie. Rita nawet próbowała mu naświetlić realia tej pracy, ale szybko dała za wygraną. Brązowski nie traktował niczego poważnie. I może dzięki takiemu nastawieniu lepiej mu się żyło? W każdym razie czekał go kubeł zimnej wody wylany na ten jego nieodpowiedzialny czerep!
– Weźmy taksówkę – zażądał teraz Radzio.
Ziewnął. Nie zakrył ust ręką. I klapnął na plastikowe siedzonko ustawione pod ścianą hali lotniskowej.
– Jedziemy autobusem – oznajmiła Rita i powachlowała się dłonią.
Wprawdzie na lotnisku działała klimatyzacja, ale dziewczyna już się zdążyła zagotować, ledwie wyszła z samolotu. Wilgotność powietrza była tu zdecydowanie wyższa niż w Polsce, a sierpniowe hiszpańskie słońce prażyło jak piekarnik z rozregulowanym termostatem.
– Ale to niewygodnie – zrzędził Radek, popijając pozbawioną gazu i pewnie już ciepłą coca-colę z plastikowej butelki. – I śmierdzi. Stawiam taxi! – Szarpnął się.
– A skąd niby masz forsę? – zapytała ze zdziwieniem jego siostra. – Od tatusia?
– Od tatusia – potwierdził Brązowski. – Przelał mi na wyjazd na praktyki studenckie.
– Na co?
– Sam nie wiem. Niczego lepszego nie wymyśliłem. Ale łyknął. – Wyszczerzył się w śnieżnobiałym uśmiechu. Celnym rzutem umieścił pustą już butelkę w stojącym w odległości jakichś trzech metrów koszu na śmieci. Zerwał się z miejsca, nagle wyjątkowo żwawy. – W tamtą stronę do taryfiarzy! – Wskazał na oznakowania lotniskowe. – Za mną! Vamos! – dodał z błyskiem w oku.
I ruszył przodem.
Za nim zaś Rita i...
– Kolejka była. Do wychodka – zwierzył się Jacek Tolak.
I podążył za przyjaciółmi.
Droga wiodąca z Portu Lotniczego Barcelona-El Prat do centrum Barcelony, Hiszpania
JACEK
Jacek Tolak przyglądał się odludnym przedmieściom Barcelony przez przykurzoną szybę taksówki. Przed oczami migały mu spalone słońcem krajobrazy, co jakiś czas tylko znaczone nowoczesnymi hangarami, zapewne o przeznaczeniu przemysłowym. Jednym uchem wpadała mu nawijka Radka – który usadowił się na przednim siedzeniu i zabawiał znękanego kierowcę opowieściami prezentowanymi mieszanką szkolnego angielskiego, rodowitego polskiego i hiszpańskiego zaczerpniętego chyba z telewizyjnych oper mydlanych – drugim zaś wypadały.
– Hola! Hola! – powtarzał Radzio, poklepując się po kolanie i przybierając mądrą minę.
Przejeżdżali właśnie nad jakąś wysychającą rzeką. Jacek odgarnął z czoła rozczochrane włosy, szorując wierzchem dłoni o sufit, i łypnął w stronę siedzącej obok niego Rity. Dziewczyna z niepokojem wpatrywała się w smartfon. Tolak zauważył, że włączyła na nim internetową mapę i śledzi kurs obierany przez taksówkarza, pewnie obawiając się jednej z tych nieuczciwych zagrywek, o których krążą opowieści w sieci, w stylu dojazdu z lotniska do centrum miasta trasą tak okrężną, że zahaczającą po drodze o Andorę.
Uśmiechnął się do siebie. Cieszył się, że Zbrodnie na podsłuchu wypaliły. I że będą nagrywać drugi sezon. A nade wszystko był zadowolony z tego, że spędzi tak dużo czasu w towarzystwie Rity. Wprawdzie na co dzień mieszkali ściana w ścianę, ale to nie było to samo. Każdy miał przecież swoje zajęcia. A teraz będą pracować razem – na statku i nad podcastem.
– Z czego się tak cieszysz? – zaciekawił się Radzio, odwracając się przez ramię. – El está... yyy – wydukał. – Jak to, kurna, leciało? El cha, cha, cha, you know – wyjaśnił zbaraniałemu kierowcy.
– Radek, ty lepiej pilnuj, żeby on jechał prosto – zaapelowała Rita – a nie w koło Macieju po jakimś wypiździewie.
Jacek znów skupił wzrok na tym, co za oknem. Rzeczywiście, zabudowa, zamiast się zagęszczać, jak można by się tego spodziewać wraz ze zbliżającym się centrum metropolii, jeszcze bardziej rzedła.
– Excuse me! – Rita nachyliła się między przednimi siedzeniami. – You’re supposed to turn right. Not left – zwróciła się do kierowcy, wciąż popatrując na swoją mapę. – Radek! Jak się ten nasz hotel nazywa?
– A bo ja wiem? Coś tam garden. Albo jakiś butik? Albo pałac?
– No to albo, albo! – rzuciła ze złością Braun. – I told you! Right! – wydarła się na kierowcę, który ze skruszoną miną zmienił kierunek na pożądany.
– Dlaczego ja mam to pamiętać? – obruszył się Brązowski. – Ja ledwie pamiętam, jak się nazywam!
– To akurat prawda – mruknęła Rita, sprawdzając coś w komórce. – Petit Palace Boqueria Garden! – odczytała nazwę hotelu z aplikacji do rezerwowania noclegów.
– Przecież mówiłem. – Ostatnie zdanie zawsze musiało należeć do Radka. – To tam pan jedź! – zwrócił się do kierowcy, już całkowicie zapominając obcego języka w gębie.
Facet za kółkiem gapił się przed siebie, starając się nie patrzeć na pasażerów. Chyba żałował, że wpuścił ich do swojego wozu. Ani się takich wykiwać nie da, ani spokoju nie dadzą, tylko ględzą nad uchem jakimś szeleszczącym narzeczem.
Wreszcie wbili się w gęstą zabudowę miasta i po jakichś pięćdziesięciu minutach podróży zatrzymali się w bocznej uliczce odchodzącej od Rambli. Jacek wyszedł z auta i wyjął ich walizki z bagażnika.
– W tamtą stronę! – Radek wypruł wyjątkowo szybko przodem i pokierował ich w głąb wąskiej uliczki, otoczonej z obu stron kilkupiętrowymi kamienicami.
Rita i Jacek ruszyli za nim, przeciskając się przez tłum turystów. Nad głowami zwisały im rzędy kutych w żelazie, ozdobnych balkonów. Ludzie wylewali się z ciągnących się po obu stronach sklepików oferujących a to koszulki FC Barcelony, a to badziewne pamiątki dla turystów made in China, to znowu żarcie na wynos. Potrącany przez kolejnych przechodniów Jacek pomyślał, że w zasadzie się nie dziwi wrogiemu nastawieniu barcelończyków do przyjezdnych – czytał gdzieś, że miejscowi od lat starają się wprowadzić jakieś solidne ograniczenia, które zmniejszyłyby nieco overtourism. Chyba pierwszy raz w życiu Tolak z sympatią przywołał w pamięci ich norę na Białostockiej. Dziupla, bo dziupla, ale miał tam święty spokój.
Radek już stał pod przeszklonym wejściem do czterogwiazdkowego hotelu, w którym jeden nocleg zarezerwowało dla nich Sea Dreamers. Rita twardo milczała. Musiała być zmęczona podróżą. Zameldowali się i wjechali windą na swoje piętro. Dostali wspólny pokój. Cztery gwiazdki czterema gwiazdkami, ale najwyraźniej firma nie zamierzała przepłacać za trzy jedynki. W środku były dwa łóżka: jedno podwójne i druga pojedyncza dostawka, którą od razu zajęła Rita.
– No co? – odezwała się wreszcie. – Rodzina rodziną, ale ja z tym oszustem finansowym nie śpię! – Wskazała na brata.
Radek o dziwo nie zaprotestował, tylko z nieprzeniknioną miną poszedł oglądać łazienkę.
– Nie zapomnij jutro zabrać tych buteleczek z szamponem! – zawołała za nim Rita. – I papieru toaletowego! Przyoszczędzisz!
Jacek przyglądał się rodzeństwu spod rzęs i uśmiechał kącikiem ust. Widział już w ich wykonaniu niejedno. Radek dopiero po dłuższej chwili wrócił do pokoju.
– Oj, no oddam ci za tę taryfę – obiecał. – Przecież niedługo zarobię. Na tym statku.
Tolak miał poważne wątpliwości co do prawdopodobieństwa ziszczenia się tej obietnicy. Podejrzewał, że Brązowski ani nie odda, ani nie zarobi.
W środku zimy stulecia na otwarcie luksusowego hotelu i spa Villa La Vistule w Wiśle zjeżdżają goście: popularna trenerka fitness, producentka ekokosmetyków ze zrzędliwą matką u boku, równie sławny, co skąpy aktor telewizyjnego tasiemca, właściciel sieci cukierni, zbłąkany w śnieżycy turysta, a także pewna influencerka.
Tej ostatniej towarzyszy Rita Braun – młoda kobieta w separacji, która próbuje w Warszawie rozpocząć nowy etap życia, jednak rzeczywistość ją rozczarowuje. Wyjazd do spa miał jej przynieść relaks, a w zamian inspiruje do... nagrywania podcastu Zbrodnie na podsłuchu. Najpierw na temat greenwashingu, do którego ewidentnie dochodzi w ośrodku. Potem zaś Rita weźmie na tapet prawdziwe morderstwo. Kto zabił? Czy węsząca po zakamarkach hotelu podcasterka jest bezpieczna? No i gdzie się podział trup, który jeszcze przed chwilą spokojnie leżał w miejscu zbrodni?
Poznaj pierwszą częśćkryminalnych przygód Rity Braun