Ebook i audiobook dostępne w abonamencie bez dopłat od 27.01.2026
Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
29,98 zł 
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł
12 osób interesuje się tą książką
W czasach, gdy nie wszyscy wierzą w miłość i stałe związki, pewnego poranka trzy kobiety jednocześnie pomyślały, że bardzo chciałyby się zaręczyć. Po różnych życiowych zawirowaniach, trudnych doświadczeniach i niejednej zawiedzionej nadziei zapragnęły czegoś pięknego i prawdziwego.
Tylko że to nie takie proste. Laura jest sama, od lat nie potrafi prawdziwie się zakochać, jakby pierwsza miłość zabrała wszystkie jej moce. Emilia wciąż formalnie ma męża, a on choć sam ją zostawił i zdradził, teraz nagle postanawia nie dać jej rozwodu i walczyć. Marta ma swoje lata i choć bardzo się boi, co ludzie powiedzą, to jednak cieszy się ogromnie z miłości, która stanęła na jej drodze. Tylko że Wiktor jakoś się nie pali do deklaracji i kolejnych kroków.
A kolorowa, słoneczna jesień aż się prosi, by właśnie teraz przeżyć coś wyjątkowego, zanim zima skuje świat chłodem. Zegar tyka, a trzy kobiety jednocześnie wpadają na pewien pomysł. I żadna z nich się nie spodziewa, jak bardzo to zmieni ich życie.
Zakręcona, pełna humoru i ciepła powieść o miłości, rodzinie i starym domu, który skrywa wiele tajemnic.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 241
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © by Krystyna Mirek, 2025
Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2025
Wszelkie prawa zastrzeżone
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2025
Projekt okładki: Maciej Szymanowicz
Redakcja: Katarzyna Wojtas
Korekta: Olga Smolec-Kmoch, Jarosław Lipski
Skład i łamanie: Dariusz Nowacki
PR & marketing: Sławomir Wierzbicki
ISBN: 978-83-8402-844-5
Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.
– Dzień dobry. – Laura Sarnowska, znana pani stomatolog, weszła do przychodni i przywitała się uprzejmie z czekającą na nią pacjentką.
– Dzień dobry – odezwał się jednocześnie mąż zapisanej na zabieg kobiety, który jej za każdym razem towarzyszył. Laura kojarzyła go już z twarzy.
Oboje patrzyli na panią doktor z fascynacją. Pięknie wyglądała – długie rude włosy, kształtna figura, dobre ciuchy, makijaż i tak dalej. No i oczywiście pozycja lekarki: stomatologa, właścicielki prywatnej przychodni. To ludzi ciekawi. Laura przyzwyczaiła się, że ściąga na siebie wzrok.
Ale nie wiedziała, czy oni zauważyli, że też spojrzała na nich z zazdrością. Może nawet większą. Odruchowo. Nie umiała się powstrzymać i brakło jej siły, by jak zazwyczaj skrzętnie to ukryć.
Ci dwoje w poczekalni trzymali się za ręce. Była dziewiąta rano, wtorek, dzień powszedni. Kobieta nie pracowała, opowiadała Laurze, że wychowuje dwuletnią córeczkę. Miała czas przed południem. Ale jej mąż zapewne musiał sobie wziąć dzisiaj urlop, żeby z nią tutaj przyjechać. I choć spoglądał na włosy Laury, z ciekawością lustrował jej figurę oraz makijaż, a może nawet pomyślał, że jest ładna, to jednak z prawdziwą czułością patrzył na żonę. To na nią już po krótkiej chwili skierował całą swoją uwagę.
Ta, na pierwszy rzut oka przeciętna kobieta, miała coś, czego wyjątkowo atrakcyjnej Laurze nie udało się w życiu osiągnąć. Wyszła za mąż z miłości i spędzała z tym mężczyzną każdy wieczór i poranek. A on dbał o nią do tego stopnia, że chciało mu się siedzieć w poczekalni podczas długiego, zaplanowanego na dzisiaj, zabiegu.
– Zapraszam do środka – powiedziała Laura, kiedy tylko umyła ręce, założyła rękawiczki, maseczkę i służbowy fartuch. Powstrzymała się, żeby nie westchnąć ciężko, bała się, że jak zacznie, będzie to robić cały czas, a ciężar, który czuła na sercu, i tak się ani trochę nie zmniejszy.
Z drugiej strony fotela dentystycznego stanęła Kasia, jej asystentka – uśmiechnięta, uprzejma, gotowa do wykonywania zadań. Też miała fajnego męża. Kiedy się dużo razem pracuje, ludzie sporo sobie opowiadają. Laura wiedziała, że dobrze im się układa, niedawno byli razem na urlopie. Zbierali pieniądze na ten wyjazd cały rok i tak pięknie umieli się wspólnym czasem cieszyć.
– Jak poszło wczoraj? – zapytała asystentka bardzo cicho, kiedy ustawiała wysokość fotela.
Laura przyznała się poprzedniego dnia, że wieczorem wychodzi na randkę. Kasia od lat jej kibicowała i nie kryła, że coraz mniej rozumie, dlaczego taka miła, piękna kobieta wciąż jest sama.
– Doskonale było – odpowiedziała odruchowo Laura i właściwie nie skłamała. Naprawdę nie dało się znaleźć niczego do poprawy.
Mężczyzna, z którym się spotkała, był uprzejmy, czarujący i przystojny. Właściciel sieci warsztatów samochodowych, świetnie sobie radził biznesowo. Znajdował się zawodowo na podobnym etapie co Laura – po wielu latach pracy mógł wreszcie swobodnie gospodarować swoim czasem. Inteligentny i dowcipny, dobrze się z nim rozmawiało. Właściwie wszystko poszło super, do niczego nie można się było przyczepić.
Zaprosił ją do porządnej restauracji, rzecz jasna zapłacił za kolację, zaproponował, że odwiezie Laurę do domu, ale przyjechała własnym samochodem, więc do tego nie doszło. Wieczorem napisał, że dziękuje za świetny wspólny czas. A rano odezwał się z życzeniami miłego dnia. Odpisała mu, ale wiedziała, że nie będzie się chciała z nim więcej spotkać.
Znała już to uczucie i przestała z nim walczyć. Kiedyś się zmuszała, tłumaczyła sobie zdroworozsądkowo, że przecież ma już trzydzieści dwa lata, marzy o dzieciach, rodzinie. Może trzeba trochę obniżyć standardy, choć w jej przypadku brzmiało to jak drwina, bo bez trudu przyciągała do siebie mężczyzn, o jakich inne kobiety tylko śnią. Jedyne, czego jej brakowało, to zdolności, by się chociaż zauroczyć, o zakochaniu się już nie wspominając.
Tymczasem zawsze patrzyła na potencjalnych partnerów z chłodną kalkulacją jak na zęby pacjentów. Ten piękny, ten do naprawy, inny już nie do uratowania, ale w sumie każdy wzbudzał mniej więcej takie same emocje.
Laura już nie rozmawiała z asystentką, przygotowywała się do zabiegu, ale wiedziała, że w przerwie pewnie padną kolejne pytania i znów będzie się musiała zderzyć z głębokim brakiem zrozumienia. Nie miała dziś na to siły. Czuła się znużona jak nigdy wcześniej. A musiała się skupić, była teraz w pracy. Czekało ją dość skomplikowane leczenie kanałowe. Skoncentrowała się, jak na prawdziwą profesjonalistkę przystało – prosiła o narzędzia i precyzyjnie wykonywała każdą czynność. W pracy zawodowej nie popełniała błędów.
Ale myśli ciągle jej się rozbiegały.
Jakub stał na lotnisku i patrzył przez wielkie szyby na startujące maszyny. Zastanawiał się, dokąd lecą ci wszyscy ludzie. Sezon wakacyjny już się zakończył, choć wyjątkowo słoneczny listopad dawał ułudę, że może zima w tym roku nie nadejdzie wcale.
Wracali z Zosią z Grecji. Pojechali późno, bo on nie mógł dostać urlopu. Pogoda sprzyjała bardziej zwiedzaniu niż plażowaniu, ale nie było to takie złe, sporo razem zobaczyli. Ponoć taki dłuższy wyjazd to świetny sprawdzian dla związku. Zdali go celująco. Dobrze im się razem mieszkało, jadło posiłki. Nie mieli problemu, by się porozumieć, co robić danego dnia.
Przepiękna wyspa Rodos sprzyjała tworzeniu romantycznego nastroju. Hotel oferował mnóstwo atrakcji. A mimo to Jakub często odnosił wrażenie, że Zosia jest smutna. Zamyślała się nagle albo odwracała głowę podczas rozmowy, jakby musiała ukryć jakieś emocje, którymi nie chciała się z nim dzielić.
Myślał o tym każdego dnia, od chwili, gdy to zauważył. Próbował pytać, ale dostawał wymijające odpowiedzi. Domyślał się jednak, o co chodzi.
Wszędzie wokół czuł to oczekiwanie. Rodzina co rusz rzucała jakąś aluzją. Mama Zosi też patrzyła na Jakuba wymownie. Wiedział, co to znaczy. I naprawdę też chciał przypieczętować ten związek. Pójść krok dalej. Ale ta presja nie pomagała.
– Mamy jeszcze dwie godziny – powiedział do Zosi. – Tu na piętrze jest taka ładna kawiarnia z widokiem na pas startowy.
Może to nie szczyt romantyzmu – pomyślał, ale lubił takie miejsca. Był ciekaw, czy jej też się spodoba.
– Chodź, wypijemy coś dobrego – zaproponował.
Zgodziła się chętnie. Uśmiechnęła. Znów była wesoła i lekka, jak wtedy, gdy ją poznał. Pomyślał, że może to świetny moment, by dać jej wreszcie ten pierścionek i mieć to za sobą. Zagada coś o wylatujących samolotach i nowych początkach. Bo tak naprawdę to było dla niego najtrudniejsze. Jakoś zacząć. Takie wzniosłe momenty sprawiały, że się peszył i blokował.
Nie był jak jego młodszy brat Kacper, który bez trudu czarował, kogo chciał. Zdołałby zapewne w tej chwili, bez żadnego przygotowania, zaręczyć się z kelnerką, która właśnie do nich podeszła, dwiema z trzech przechodzących obok stewardes czy nawet młodą matką karmiącą na krzesełku niemowlę. Wszystkim jednocześnie by pierścionki założył, a one nawet by nie zauważyły, że coś się nie zgadza. Taką miał moc.
Jakub nie tylko tak nie umiał, lecz w ogóle nie chciał się nauczyć. Wciąż miał o wiele rzeczy do Kacpra żal, choć teraz układało się między nimi lepiej. Ale o dawnej serdeczności nie było nawet co marzyć. Jakub okopał się na przeciwnej pozycji, jako ten starszy, rozsądny, twardo stąpający po ziemi. Odpowiedzialny. I wszystko szło dobrze. Aż do momentu, kiedy przyszło mu się zaręczyć. Nie wiedział, jak to zrobić.
Pierścionek kupił krótko przed planowanymi wakacjami. A potem kilka razy zbierał się w sobie, by podejść do tematu oświadczyn. Narastające oczekiwanie stresowało go dodatkowo. Ta chwila na lotnisku była jego ostatnią szansą, by wrócić z urlopu i pochwalić się rodzinie, że wreszcie mają to za sobą. W kawiarni panował miły gwar. Jego słowa utoną, da się to może jakoś dyskretnie zrobić – rozmyślał z nadzieją.
Spiął się i próbował skupić. Zosia milczała. Piła powoli kawę, jakby jej wcale nie smakowała, choć specjalnie zamówił jej z syropem karmelowym, taką, jaką najbardziej lubi. Znowu zrobiło się poważnie. Wolałby, żeby coś opowiadała, rzuciła jakimś żartem, może złapałby końcówkę zdania i zaczął. Nie miał pojęcia, czy powinien tutaj uklęknąć. Czuł, że się wygłupi. Nie wyjdzie mu to. Ludzie nie zaczną bić brawo, jak na tych popularnych filmikach, tylko spojrzą w jego stronę zażenowani.
Boże! Co za okropny stres. Jak w ogóle do tego doszło? Przecież zaręczyny to przyjemny moment i tak się powinien kojarzyć, a on się czuł jak straceniec, który ma w nocy skoczyć z klifu do morza w najbardziej niebezpiecznym miejscu.
Co to w ogóle za pomysł, by się zaręczać na lotnisku! – pomyślał, czując narastające zdenerwowanie. – Mało było okazji w czasie wyjazdu? – biczował sam siebie. Nie potrzebował ocen innych. Pogrążał się własnoręcznie. – Trzeba byś skończonym patałachem, by w ciągu pięciu dni nie znaleźć odpowiedniej chwili – dowalał sobie.
Kelnerka zdążyła przynieść jeszcze jedną kawę i ciastka. Do Zosi zadzwoniła mama. Dziewczyna spojrzała na niego, a potem wstała i odeszła kawałek dalej. Widział dlaczego. Opuścił ramiona. Czuł, że przegrał. Nie zdążył. A to jedno ważne pytanie na pewno padnie.
Może w domu zaraz po powrocie? – rozważał. – Albo w przyszłym tygodniu.
Naprawdę chciał to zrobić. Zależało mu na Zosi i serce mu się teraz ściskało, kiedy patrzył, jak coś relacjonuje swojej mamie i ma taką smutną twarz.
Muszę się wreszcie zdecydować – postanowił z charakterystyczną dla niego stanowczością, która zawsze się u niego sprawdzała. – Wymyślić jakiś patent. To nie może być takie trudne!
Nie do końca to rozumiał. Tak się wszyscy koncentrowali na tym pierścionku i deklaracji, a przecież to nie daje bezwzględnego bezpieczeństwa, jak się może wydawać. Ich rodzina wiedziała o tym najlepiej od chwili, gdy Kacper zostawił swoją narzeczoną tuż po hucznych oświadczynach. Ale Jakub czuł, że w jego przypadku będzie inaczej. Jeśli da słowo, to go dotrzyma. Podobnie jak kiedyś dziadek, który poszedł do ołtarza, mimo że tuż przed ślubem zakochał się w innej.
Bo tak trzeba. Odpowiedzialność za drugiego człowieka jest ważna. Jakub w pełni się z tym zgadzał.
Zosia wróciła, a on się do niej uśmiechnął.
– Chcesz jeszcze ciacho? – zapytał. – Mają tu świetną szarlotkę. A przynajmniej takie sprawia wrażenie.
– Dziękuję – odpowiedziała. Na stole stał nietknięty sernik, też taki, jak lubiła najbardziej. – Wolę już iść – powiedziała. – Stresuję się, że nie zdążymy.
Jakub wiedział, że zostało sporo czasu, miał ochotę posiedzieć tutaj dłużej, zjeść spokojnie ciastko, popatrzeć na startujące samoloty, ale zgodził się, chciał, żeby była zadowolona. Zapłacił i wyszli.
Pierścionek wciąż tkwił w jego plecaku.
Laura pracowała dalej. Słabo jej szło. Tak bardzo, że nawet asystentka Kasia zaczęła zauważać jej niedyspozycję. I mocno ją to zaskoczyło. Pani doktor Sarnowska słynęła z profesjonalizmu.
To przez te okropne myśli – denerwowała się Laura. – Dlaczego nie można nad tym zapanować?! Wchodzą i wychodzą jak na dworcu, a to w końcu moja głowa – zastanawiała się rozgoryczona.
Kiedyś mogła powiedzieć, że jeśli nawet w sprawach uczuciowych jej się nie układa, to przynajmniej zawodowo świetnie daje radę. A dziś nawet tę pociechę zaczynała tracić. Ledwo stała przy fotelu. Kręciło się jej w głowie i zastanawiała się nad każdą kolejną czynnością, choć wykonywała je wiele razy i w normalnej sytuacji działała przy takich zabiegach jak na automacie.
Teraz myśli jej się rozpierzchały. Marzyła o rodzinie, ale kiedy tylko zastanowiła się nad tym, ręka jej drgnęła. Zaraz pojawił się w jej głowie obraz domu na przedmieściach. Matylda, mama Jakuba i Kacpra, siedząca na tarasie z kubkiem kawy w ręce. Ogród, który wcale przecież nie był aż taki wyjątkowy, a Laurze się wydawał jedyny na świecie.
I to jeszcze nie koniec kłopotów.
Kiedy bowiem myślała „dom”, nie wspominała rodzinnego ani tego własnego, nowiutkiego, w którym od niedawna mieszkała, lecz budynek z duszą w krakowskich Bronowicach. To tam wychował się Jakub, jej pierwsza młodzieńcza miłość. Człowiek, o którym mimo wciąż podejmowanych uporczywych starań nie mogła do tej pory zapomnieć.
Poruszyła mocniej dłutkiem. Błąd. Zabolało. Pacjentka zacisnęła dłoń na oparciu fotela. Asystentka spoglądała na Laurę z coraz większym zaskoczeniem i niepokojem.
– Już, już – powiedziała pani doktor spokojnie i zrobiła chwilę przerwy. – Proszę odpocząć i dać dłonią znać, kiedy będę mogła znowu zacząć. Jeszcze trochę przed nami, ale wszystko dobrze idzie – łagodziła.
Po chwili pacjentka uniosła rękę. Laura wiedziała, że musi się bardziej skupić. Zwykle dobrze jej to wychodziło, ale dzisiaj jej ruchy nie były tak pewne jak zawsze. Po czole spłynęła jej strużka potu, choć w gabinecie panowała przyjemna chłodna temperatura.
Dzielność charakteru jest wspaniałą cechą – Laura ją miała i doszła dzięki niej daleko. Ale każdy ma ograniczone zasoby. Kiedy człowiek idzie przez życie, dźwigając spory ciężar, któregoś dnia przychodzi moment, że wyczerpują mu się siły. U niektórych dzieje się to szybciej, u innych wolniej. Laura właśnie doświadczała tego kryzysowego momentu. Nie miała już skąd czerpać koniecznej do działania energii.
Dlaczego akurat dziś?! – miała ochotę zawołać.
Czuła się tak zmęczona, jakby nie spała kilkanaście nocy i harowała bez przerwy, jak kiedyś, na początku swojej kariery. Tymczasem ostatni tydzień miała naprawdę lekki.
Otarła rękawem pot z czoła, a Kasia od razu podała jej chusteczkę.
Laura zerknęła na zegarek – czekało ją jeszcze co najmniej półtorej godziny pracy, trudnej, wymagającej precyzji i skupienia, a jakby wszystkie kompetencje ją opuściły.
Poczuła irracjonalną pokusę, by poprosić asystentkę o dokończenie zabiegu. Dziewczyna nie miała ku temu uprawnień, nie skończyła studiów. A jednak Laura była przekonana, że dziś zrobiłaby to lepiej.
Skup się! – błagała siebie w myślach. – To młoda mama, ważna dla kogoś kobieta. No i przede wszystkim twoja pacjentka.
Kolejna godzina dłużyła się jak mało która w jej życiu. Kiedy wreszcie skończyły i młoda mama wypłukała usta, Laura aż się złapała oparcia fotela, bo zrobiło się jej słabo.
– Przepraszam, muszę na moment wyjść – oznajmiła.
Na jej czole perliły się kolejne kropelki potu, była bardzo blada.
– Widzę, że pani źle się czuje – odezwała się pacjentka niewyraźnie, bo znieczulenie wciąż trzymało jej policzek w silnych ryzach. Ale słychać było w głosie serdeczność i troskę.
– Tak – przyznała Laura. Na ogół nie wpuszczała pacjentów do swojego prywatnego świata. Raczej to ona słuchała o ich problemach. – Pani Kasia wystawi rachunek i umówi kolejną wizytę – wyjaśniła, wskazując na asystentkę. – Wszystko też wytłumaczy, jak teraz postępować i dbać o siebie. – Próbowała się nawet uśmiechnąć, ale nie udało się.
A potem wyszła. Oczywiście na korytarzu siedziała już kolejna osoba. Nie dało się jej odprawić z kwitkiem, choć Laura marzyła teraz tylko o jednym. Uciec stąd jak najszybciej. Nie być popularną panią stomatolog, nie mieć dobrej opinii. Móc po prostu nawalić bez konsekwencji, jak jakiś zwykły pomocnik murarza, którego nieobecności w pracy nikt przez dwie godziny nawet nie zauważy.
Zamknęła za sobą drzwi pomieszczenia gospodarczego. Pięć minut później Kasia zapukała cicho.
– Jak się pani doktor czuje? – zapytała, wchodząc do środka.
– Źle – odparła Laura bez namysłu. Była tego pewna jak mało czego w życiu. – Bardzo cię proszę, odwołaj wszystkie pozostałe wizyty. Następny pacjent to prosta praca, niewielki ubytek, dam sobie radę. Ale potem muszę wracać do domu.
– Coś pani jest, widzę. Trzeba iść do lekarza – poradziła asystentka.
Jak każdy troskliwy człowiek próbowała pomóc. Tylko że to nie takie proste. Gdyby istniało łatwe rozwiązanie, Laura dawno by je już znalazła, a potem zastosowała. Nie brakowało jej odwagi ani inteligencji.
Skąd wziąć takiego fachowca – zastanawiała się nie po raz pierwszy – który by mnie wreszcie uleczył i zaprowadził spokój w sercu?
Telefon zapiszczał. To zapewne ten mężczyzna z wczoraj napisał właśnie coś miłego, fajnego, może dowcipnego. Nic złego nie zrobił, nie zasłużył na lekceważenie. Nie dała mu żadnego sygnału, że nie jest zainteresowana. Powinna była. Jednak nie teraz. I na to brakowało jej siły.
Musiała się najpierw zdiagnozować. Trochę kompetencji w tym kierunku przecież miała. Skończyła, jakkolwiek by na to patrzeć, stomatologię, studia w pewnym sensie medyczne. Dużo wiedziała na temat anatomii człowieka, jego fizjologii, zdrowia, leczenia, diagnozowania. Znała się na tym i lubiła wynikające z tego konkrety. Fakty. Logiczny ciąg przyczyn i skutków.
Nie wierzyła, że można z miłości chorować. Może cierpieć, tęsknić – tak, ale żeby do tego stopnia się męczyć? Mieć fizyczne namacalne objawy tak długo po fakcie? Już kilka razy wcześniej podejrzewała, że się myli. Może choruje na inne podejrzane paskudztwo, które daje takie dziwne objawy? Przebadała się gruntownie. Nic nie wykryto. Złamane serce nie wychodzi na rentgenie ani w morfologii. A boli jak najbardziej prawdziwie…
Laura usiadła, napiła się wody. Miała ochotę przemyć twarz, ale wtedy starłaby sobie makijaż, a nie było teraz czasu, by robić nowy.
Po raz pierwszy w życiu pomyślała: A co się, do licha, stanie, jeśli to zrobię? Wyjdę do pacjentów nieumalowana?
Nic – dotarło do niej. – Naprawdę nic ważnego się nie stanie.
Pochyliła się nad kuchennym zlewem, odkręciła kurek z zimną wodą i z ogromną ulgą zanurzyła w niej policzki, oczy oraz czoło. Ależ to było przyjemne! Oczywiście tusz natychmiast się rozmazał – taki był niby świetnej jakości, a mimo to spłynął momentalnie.
Wzięła ręcznik kuchenny, żeby troszkę go zetrzeć. Tu już było gorzej, tusz chętnie się rozmazywał, za to zmywał zdecydowanie opornie. Spróbowała więc inaczej – płynem do mycia naczyń. Aż zaczęła się śmiać sama z siebie.
Perfekcyjna pani doktor Laura, która miała w łazience mnóstwo delikatnych kosmetyków do demakijażu, specjalnych kremów i masek, teraz szorowała twarz zwykłym ludwikiem.
Potem znowu umyła się zimną wodą, otworzyła okno. W torebce miała szczotkę do włosów, więc przeczesała je i kilka razy zaczerpnęła powietrza. Czuła się gotowa, by przyjąć jeszcze tę jedną osobę.
Wiedziała, że zaraz potem musi gdzieś pojechać. Ale dokąd można uciec, kiedy problem nosi się w swoim własnym sercu oraz w głowie? Jednego i drugiego odciąć tak łatwo się nie da.
Założyła maseczkę na twarz i szybko weszła do gabinetu. Asystentka od razu zobaczyła jej zaczerwienione od tarcia oczy i niepomalowane rzęsy. Pewnie pomyślała, że lekarka płakała.
I wiele się nie pomyliła, choć łzy fizycznie nie popłynęły. Ale w środku wszystko w niej łkało z poczucia bezradności wobec własnego życia i emocji, nad którymi nie mogła uzyskać kontroli. Laura czuła się zagubiona i zrozpaczona. Jednak po chwili się opanowała. Już wiedziała, co zrobi w ramach swoistej terapii – żeby chociaż trochę się uspokoić.
Czasem człowiek jest w takim stanie, że już nieważne, jaki środek zaradczy przyjdzie mu do głowy, czy rozsądny, czy nie, wybierze go, byle tylko zyskać chwilową ulgę.
Laura zabrała się do pracy. Szybko wypełniła ubytek i zaraz potem wyszła z gabinetu. Słyszała jeszcze, jak asystentka odwołuje kolejne wizyty, tłumacząc się chorobą pani doktor.
W sąsiednich gabinetach inni lekarze, którym podnajmowała lokale, pracowali. Laura miała w życiu ten komfort, że nawet kiedy nic nie robiła, to i tak zarabiała. A mimo to czuła się mniej szczęśliwa niż niejeden skromny portier, dróżnik czy zwykły pracownik budowlany, który dziś ciężko harował na swoją codzienną dniówkę.
Ot, taki paradoks – oni zazdrościli jej, a Laura im. I pewnie trudno byłoby im się nawzajem zrozumieć.
Wsiadła z ulgą do samochodu. Miała tutaj kosmetyczkę wrzuconą do schowka, ale jej nie wyciągnęła, nie poprawiła makijażu. Pomyślała, że całe życie była perfekcyjna i zawsze starała się zachować w porządku.
Co jej z tego przyszło? Niewiele.
Zakochała się kiedyś bez pamięci w Jakubie Sawickim, przystojnym studencie o ciekawej osobowości i charyzmie, popełniła wielki błąd, być może złamała mu serce. On z całą pewnością złamał jej. Ból czuła do tej pory.
Tak bardzo nie lubiła wracać do tych wspomnień. A one dziś napływały same niekończącymi się falami.
Kacper uwiódł ją jak pierwszą lepszą z brzegu idiotkę. I nie szkodzi, że była wtedy bardzo młoda, po niewielkich nawet dawkach alkoholu traciła zdolność myślenia. Ten palący wstyd, że dała się tak wkręcić, wciąż w niej żył. Piekł i uwierał. Byłoby dobrze o obu braciach po prostu zapomnieć, ale nie potrafiła tego zrobić.
Alkoholu od tamtej pory nie tknęła.
Jechała samochodem, dynamicznie prowadząc na zatłoczonych drogach. Przebiła się szybko przez miasto, o tej porze na szczęście jeszcze nie bardzo zakorkowane, po czym wyjechała na obrzeża.
Dwadzieścia minut później znalazła się na doskonale znanej uliczce. Już wiele razy obiecywała sobie, że więcej tu nie przyjedzie. Potem łamała dane sobie słowo. Ale to jej przynosiło chwilową ulgę. A dziś znajdowała się w wyjątkowo złym stanie. Potrzebowała wytchnienia.
Jeszcze jakiś czas temu łudziła się, że może sobie na nowo ułożyć życie – po prostu potrzebuje spotkać odpowiedniego mężczyznę. Ale wczoraj zrozumiała i przekonała się naocznie, że nie można już znaleźć bardziej odpowiedniego niż ten, który ją zaprosił na kolację. Pasował perfekcyjnie do wszystkich jej możliwych oczekiwań. Nic złego nie zrobił, nie popełnił żadnego błędu. A ona nie potrafiła mu nawet na wiadomość odpowiedzieć, a co dopiero umówić się na kolejne spotkanie.
Po prostu trzeba spojrzeć prawdzie w oczy – pomyślała, wchodząc z dużą prędkością w ostry zakręt – że nie jest w stanie zakochać się w nikim innym niż Jakub Sawicki! Niestety.
A na spotkania bez przyszłości okazała się już chyba zbyt dorosła. Dobrze się bawić, wyjść z domu, posłuchać komplementów, potańczyć… To teraz zdecydowanie za mało.
Chwilę siedziała w samochodzie i zbierała siły. Dom Sawickich wydawał się pusty – nie słychać było żadnych dźwięków, okna pozostawały zamknięte, żadna firanka nawet nie drgnęła. Laura wysiadła, podeszła bliżej, ale w ogrodzie też nikogo nie dało się dostrzec. Liście spadły już z drzew, kwiaty obcięto, ale to miejsce wciąż zachowywało swój urok.
Ciekawe, gdzie jest Kacper – zastanowiła się.
Podeszła do ogrodzenia. Dwa domy sąsiadowały ze sobą. Jeden starszy, należący jeszcze do rodziców Matyldy, i drugi młodszy, w którym wychowywała swoich synów i mieszkała z trzecim już mężem.
Ta to naprawdę miała szczęście w miłości – pomyślała Laura z mimowolnym podziwem. – Każda próba trafiona.
Patrzyła na te dwa domy, symbolizujące wszystko, za czym tęskniła, i czuła, jak się powoli uspokaja. Jakby sam ich widok coś w niej leczył.
Wokół panował spokój.
No tak, jest przed południem – uzmysłowiła sobie. – Dzieci Emilii, która wynajmowała ten dom od Matyldy, pewnie zawieziono już do przedszkola, a ona pracowała.
Od kiedy Emilia została sama z dwiema córeczkami, musiało jej być ciężko. Ale ponoć Kacper jej pomagał i to była ciekawa, zaskakująca informacja. Wolny ptak, skaczący od związku do związku, nagle zerwał pierwsze w swoim życiu zaręczyny i teraz opiekował się, ponoć z wielką troskliwością, samotną mamą i jej dziećmi.
Ciekawe, co z tego wyniknie – pomyślała Laura.
Znała go, wydawało jej się, dość dobrze i czegoś takiego się po nim zupełnie nie spodziewała. Jak to się potoczy? Od jakiegoś czasu nie miała informacji, co u nich słychać. Starała się trzymać na dystans. Jak widać – słabo jej to szło.
Miesiąc temu została zaproszona przez Matyldę na przyjęcie w ogrodzie, ale nie przyszła. Czuła, że mogłaby tego nie wytrzymać. Pozornie spokojna, pogodzona z dawną historią sprzed lat, nawet rozmawiała z Zosią, nową partnerką Jakuba, dawała sobie radę. Ale przychodziły takie momenty, gdy wszystko w niej pękało. I to był właśnie jeden z nich.
Oparła się mocniej o ogrodzenie i patrzyła w okna starego, przytulnego domu. W oddali chodnikiem szła w jej stronę jakaś starsza kobieta. Laura odniosła wrażenie, że nieznajoma intensywnie się jej przygląda. Nie przywiązywała do tego wagi.
Starsi ludzie bywają ciekawi – podsumowała w myślach. – Lubią obserwować.
Ale tutaj najwyraźniej chodziło o coś więcej. Kobieta podeszła bliżej, przystanęła niespodzianie tuż obok i też oparła się o ogrodzenie. Popatrzyła na stary dom, a potem na Laurę.
– Dzień dobry – przywitała się.
– Dzień dobry – odpowiedziała Laura odruchowo.
Trochę się zmieszała. Powinna była odejść, ale nie miała jeszcze siły. Nie napatrzyła się dość, nie poczuła dostatecznej ilości ulgi. Stanie tutaj uzależniało.
– Wiem, o co chodzi – powiedziała łagodnie starsza pani.
Laura zamarła. Pierwszy raz usłyszała coś takiego. W ciągu ostatnich lat mnóstwo osób wypowiadało się na temat jej sytuacji. I zawsze mówili to samo – że nie rozumieją. Ciągle dostawała bezużyteczne rady: zapomnij, zacznij od nowa, to bez sensu. Nikt nie umiał wczuć się w jej sytuację, nie miał podobnych doświadczeń.
A Laura bardzo tego potrzebowała. Pogadać z kimś, kto wie, jak to jest. Ale nie zamierzała się poddawać przypadkowej pokusie. To przecież niemożliwe, żeby ta obca kobieta wiedziała.
– Wiem, co mówię – stwierdziła kobieta, przecząc jej przypuszczeniom. – Spędziłam tu prawie całe moje życie. Potrafię rozpoznać ten wzrok, choć nigdy się nie spodziewałam, że kiedykolwiek spotkam kogoś, kto robi to samo.
Laura spojrzała na nią pytająco.
– Ja cię rozumiem. – Starsza pani kiwnęła głową. – Aż dziw, że się tu wcześniej nie spotkałyśmy. Wiem nawet, kim jesteś.
Teraz Laura się wystraszyła. Człowiek się zawsze czuje niezręcznie, gdy ktoś nieznajomy zna z niewiadomych źródeł jego sekrety.
– Mam na imię Marysia – przedstawiła się starsza pani. – Znam dobrze rodzinę Sawickich. Niedawno odbyło się tutaj przyjęcie w ogrodzie, opowiadano, że była na nie zaproszona także piękna rudowłosa Laura. Przyznaję, twoje imię wzbudza emocje wśród żeńskiej i męskiej części tej rodziny – ciągnęła kobieta. – Coś między wami jest ciągle żywe. Umiem to rozpoznać. Ja też całe życie kochałam kogoś, kto tutaj mieszkał.
Laura wpatrywała się w nią jak w jakieś magiczne drzewo, które nagle zaczęło mówić – i to na dodatek z sensem.
– Ma pani na myśli dziadka Kacpra? – zapytała.
– Tak – potwierdziła kobieta. – Znasz moją historię? – zapytała.
– Znam – odparła Laura. – Kacper opowiadał mi kiedyś. Niestety, byliśmy przez chwilę dość blisko... – dodała i odwróciła głowę. Czy kiedyś przestanie wreszcie tego żałować? Czy wybaczy jemu, a przede wszystkim sobie?
– Tak, ja też o tobie słyszałam – powiedziała Marysia miękkim tonem, jakby nie tylko wszystko dobrze rozumiała, ale jeszcze jej współczuła. – Matylda mnie trochę wprowadziła w historię rodziny, bo ostatnio dość często się spotykamy.
– Pewnie mnie pani potępia? – westchnęła Laura.
Zwykle starała się udawać, że jej to nie obchodzi, dziś wszystko było inaczej. Czuła się ciągle oceniana. Czas płynął i stara historia wprawdzie nieco się zacierała, ale przez długie lata ciągnęło się to za nią. Zdrada, bracia, którzy przestali ze sobą rozmawiać, ich nieudane związki, cierpienie Matyldy, która przyjęła pierwszą dziewczynę Jakuba z wielką życzliwością, a potem tak wiele się z jej powodu napłakała. Cały ten ciężar spadł na barki Laury. Czuła się za wszystko odpowiedzialna.
– Nie – odpowiedziała stanowczo starsza pani. – Nie potępiam ani nawet nie ośmielę się próbować oceniać. Dawno przestałam to robić. A już na pewno, jeśli chodzi o sferę uczuć. Czasem są takie skomplikowane.
– To naprawdę rzadkość – zauważyła Laura – zwłaszcza w pani pokoleniu – dodała szczerze.
– A wiem – zgodziła się Marysia i machnęła dłonią. – Moje sąsiadki plotkują od rana jak najęte. Czasem mnie też zapraszają, ale tam nie chodzę. Nawet próbowałam, żeby jakoś zagłuszyć samotność, ale po kwadransie boli mnie głowa i mam ochotę uciekać.
– Rozumiem. – Laura się uśmiechnęła. – Też nie lubię pustych rozmów. Dobrze, że moi pacjenci przez większą część wizyty mają usta unieruchomione, bo gdybym była na przykład fryzjerką, to by mi pewnie głowa pękła.
– Wiem, o czym mówisz – przyznała Marysia. – Ale niektóre kobiety to lubią. Odstresowują się dzięki temu. Ja w ogóle prowadzę nietypowe życie, ale wcale mnie to nie cieszy. Wolałabym być, szczerze powiedziawszy, szczęśliwą plotkarą żyjącą z mężczyzną, którego kocham, a nie szlachetną, mądrą kobietą, która niby wszystko wie, a to, co najważniejsze, i tak straciła.
– Nawet sobie tego nie umiem wyobrazić… – szepnęła Laura.
– Ależ umiesz, bardzo dobrze umiesz – stwierdziła starsza pani i popatrzyła jej w oczy. – Byłam jak ty. Całe życie słyszałam dobre rady: „Znajdziesz sobie jeszcze kogoś”, „Ułożysz wszystko na nowo”, „Jesteś taka ładna”.
– O tak – potwierdziła Laura. – Gdybym dostawała złotówkę za każde takie zdanie, które zostało do mnie wypowiedziane, nie musiałabym kończyć studiów ani pracować.
– No właśnie. Ludzie sądzą, że wiedzą – westchnęła Marysia. – Oceniają innych jak siebie. Im coś pomogło, to pozostałym też powinno. Ale ja już nigdy nie spotkałam mężczyzny, który nazywałby mnie „Kogucikiem” albo „Iskierką” – dodała cicho.
– A to było niezbędne? – zapytała Laura, choć domyślała się, jaka będzie odpowiedź.
– Jak się okazało… chyba tak – szepnęła Marysia. – Nikt nie umiał kochać jak on.
– Mogę o coś zapytać? – Laura spojrzała na nią. Nagła myśl przyszła jej do głowy.
Marysia kiwnęła głową.
– I tak to zrobisz. – Uśmiechnęła się. Nie myliła się. Laura bardzo chciała wiedzieć, choćby po to, żeby dzięki tej historii lepiej zrozumieć siebie i własną opowieść, bo zdawała się ona podążać tymi samymi śladami.
– Spaliście ze sobą? – To pozornie łatwe w dzisiejszych czasach pytanie trochę ją speszyło.
Starsza pani, miła, ujmująco uprzejma, jakby ją przenosiła w inne czasy, gdzie o pewnych sprawach nie wypadało rozmawiać. Laura nie wiedziała, czy ta kobieta w ogóle jej odpowie. A może się obrazi… Chwilę trwała cisza.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Okładka
Karta tytułowa
Karta redakcyjna
ROZDZIAŁ 1
ROZDZIAŁ 2
ROZDZIAŁ 3
Okładka
Strona tytułowa
Prawa autorskie
Spis treści
