Zapisane w kartach. Rozdroża - Karolina Wilczyńska - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Zapisane w kartach. Rozdroża ebook i audiobook

Karolina Wilczyńska

5,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

21 osób interesuje się tą książką

Opis

 

Emilia postanawia zacząć wszystko od nowa. Wraca do Kielc – miasta, z którym wiążą się trudne wspomnienia. Gdy los prowadzi ją do starego opuszczonego domu, intuicja podpowiada jej, że to nie przypadek. Emilia wierzy, że domy mają dusze, a karty skrywają wiele tajemnic, bez wahania podejmuje więc decyzję – to tu chce stworzyć bezpieczną przystań nie tylko dla siebie, ale też dla innych kobiet.

Tuż obok, w idealnym domu, mieszka rodzina, która ma wszystko. Agnieszka i Rafał to ludzie sukcesu, z imponującym dorobkiem i pozornie poukładanym życiem. Ich córki, Zosia i Eliza, zdają się mieć przed sobą świetlaną przyszłość.

Ale za tą perfekcyjną fasadą kryje się coś innego – smutek, samotność i ciche rozczarowanie. Emilia dostrzega te pęknięcia. Jedno zdarzenie połączy ją i Zosię już na zawsze. Czy młoda dziewczyna stojąca u progu dorosłości ma jeszcze szansę na szczęście?

Karolina Wilczyńska z czułością i zrozumieniem zagląda w zwykłe życie, by pokazać nam, że to właśnie w nim można odnaleźć sens i bliskość

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 282

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 40 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Barbara Liberek

Oceny
5,0 (2 oceny)
2
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Lost70

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna i wciągająca historia, czekam na ciąg dalszy
00



Copyright © Karolina Wilczyńska, 2025

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2025

Redaktorka prowadząca: Joanna Jeziorna-Kramarz

Marketing i promocja: Judyta Kąkol, Natalia Angier

Redakcja: Barbara Kaszubowska

Korekta: Agnieszka Śliz, Magdalena Owczarzak

Projekt okładki i strony tytułowe: Anna Slotorsz | artnovo.pl

Fotografie na okładce: © scenery1, © CHAIYAPHON, © Jozef Jankola, © Salomi art, © 尚平 瀬川, © Destina, © Galushchenkova | Adobe Stock

Fotografia autorki na skrzydełku: Agnieszka Filipowska | Studio Niebieski Królik

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

ISBN 978-83-68576-42-9

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

www.czwartastrona.pl

Fragment

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

31

32

33

34

35

36

37

38

39

40

41

42

43

44

45

46

47

48

49

50

51

52

53

54

55

56

57

58

59

60

61

62

63

64

65

66

67

68

69

70

71

72

73

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

1

Emilia otworzyła ciężkie, szklane drzwi z szyldem „Nieruchomości Fortuna” i wślizgnęła się do pomieszczenia pachnącego kawą i nowym laminatem. Uderzyło ją suche ciepło pomieszczenia. Wnętrze było urządzone z prostotą, ale schludnie: dwa biurka, metalowe regały z katalogami ofert, na parapecie kaktusy, a obok ekspresu do kawy stał szklany dzbanek z wodą i plasterkami cytryny.

W powietrzu unosiła się także subtelna nuta starego papieru – niczym wspomnienie dawnych transakcji i historii, które tutaj się zaczynały lub kończyły. Na ścianach wisiały fotografie domów w pastelowych ramkach: ujęcia od frontu, z lotu ptaka, nocą, o świcie – wszystkie starannie wyretuszowane, jakby domy też miały swoje konta w mediach społecznościowych i walczyły na nich o uznanie oglądających.

Za biurkiem siedział mężczyzna w wieku około pięćdziesięciu lat, z przyprószonym siwizną wąsem i opaloną skórą, która świadczyła o tym, że ten człowiek latem częściej przebywa na świeżym powietrzu niż w klimatyzowanym biurze. Miał na sobie kremową bawełnianą koszulę z podwiniętymi rękawami i ciemne spodnie. Gdy tylko Emilia przekroczyła próg, podniósł wzrok znad komputera i uśmiechnął się lekko, choć z wyraźnym zaciekawieniem.

– Pani Emilia, zgadza się? – zapytał, wstając i wyciągając rękę. – Jan Górski, pośrednik w handlu nieruchomościami. Proszę usiąść, zaraz pokażę oferty.

Emilia skinęła głową i uścisnęła jego dłoń. Była chłodna i sucha, a uścisk lekki – zawodowy, uprzejmy, nie nazbyt entuzjastyczny. Usiadła w fotelu naprzeciwko biurka, odrzucając z ramienia pasmo siwych włosów. Miała na sobie luźną, lnianą sukienkę w kolorze mokrego piasku i kilka sznurów ceramicznych koralików, które lekko brzęczały przy każdym ruchu.

– W rozmowie telefonicznej wspomniała pani, że długo nie była w tych stronach – zagaił mężczyzna, klikając coś na ekranie. – Miasto trochę się zmieniło…

– Zmienia się wiele – odparła z półuśmiechem. – Ale niektóre rzeczy pozostają niezmienne. Na przykład zapach powietrza w mieście: mieszanina rozgrzanego asfaltu i starego tynku. Pamiętam go z dzieciństwa.

– Czyli to powrót po latach. Sentymentalny?

– Można tak powiedzieć – rzuciła krótko, unikając wzroku pośrednika.

Nie zamierzała tłumaczyć, dlaczego wróciła. Nie zamierzała mówić o nocach spędzonych na wpatrywaniu się w sufit, o pustce, której nie wypełniły ani podróże, ani ludzie. Zbyt wiele razy próbowała zaczynać gdzie indziej. Teraz postanowiła wrócić tam, gdzie wszystko się zaczęło. Ale czy można wejść do tej samej rzeki i na dodatek zmienić jej bieg?

– Mamy sporo ofert – mówił dalej Górski, najwyraźniej bedąc w swoim żywiole. – Rozumiem, że interesuje panią dom. Z ogrodem?

– Zdecydowanie. Mieszkania mnie męczą. Potrzebuję przestrzeni, oddechu. I klimatu – dodała po chwili. – Nie chcę nowoczesnych białych sześcianów. Szukam czegoś z historią. Może być do remontu, byle nie zupełna rudera.

Pośrednik uniósł brwi z zaciekawieniem.

– Tacy klienci to rzadkość. Większość chce gotowe, wykończone. Najlepiej z podgrzewaną podłogą, alarmem i kuchnią z wyspą.

Emilia uśmiechnęła się lekko.

– A ja chcę drzewo owocowe w ogrodzie. I stare schody, które skrzypią.

Górski zareagował rozbawionym pomrukiem, sięgnął do szafki po kilka teczek i zaczął je rozkładać na biurku. Zdjęcia, wydruki, opisy – świat domów w formacie A4.

– Proszę spojrzeć. Ten dom pod lasem jest nowoczesny, ale ogród całkiem spory, choć niezagospodarowany. Do wprowadzenia się od zaraz.

Emilia rzuciła okiem. Prosta bryła, beton, szkło, zero duszy.

– Nie. On jest jak… z katalogu wnętrz. Wieje od niego chłodem.

Górski kiwnął głową i sięgnął po kolejną teczkę.

– Tutaj coś starszego. Dwudziestolecie międzywojenne. Duży ogród, ale dom zaniedbany. Właścicielka miała dziewięćdziesiąt lat i do końca nie chciała się go pozbyć. Spadkobiercy sprzedają tanio, ale z zastrzeżeniem, że jest na liście konserwatora zabytków, więc nie wszystko można w nim zmienić.

Emilia ujęła zdjęcie, przez chwilę wpatrywała się w zardzewiałą furtkę, obrośniętą dzikim winem. Czuła coś, ale to jeszcze nie to.

– Nie – powiedziała po chwili.

Górski zamilkł na moment. Klientka nie szukała inwestycji. Chciała… czegoś więcej.

– W takim razie ostatnia propozycja – powiedział powoli, sięgając po cienką teczkę. – Dom na ulicy Wrzosowej. To trochę zapomniana, ale coraz bardziej modna dzielnica. Dom parterowy, ale z użytkowym poddaszem. Przez lata spadkobiercy nie mogli się dogadać. Teraz już wszystko formalnie uporządkowane. Budynek ma swoje lata, ale konstrukcyjnie jest zdrowy. Nikt nie chce go kupić. Jest dla ludzi zbyt staromodny. Każdy mówi, że trzeba by zburzyć i postawić coś nowego. A to przecież kosztuje.

Emilia wzięła do ręki zdjęcia. Dom z białą fasadą, drewniane okiennice, dach z czerwonej dachówki. W ogrodzie jabłoń, której gałęzie uginały się od owoców.

– Chcę go zobaczyć – powiedziała, podnosząc wzrok na pośrednika.

W jej oczach błysnęło coś więcej niż zainteresowanie: może nadzieja, może nostalgia.

Górski skinął głową z profesjonalną uprzejmością. Pracował w zawodzie od wielu lat i nie umknęło mu, że kobieta przed nim jest inna niż większość klientek. Była spokojna, uważna, jakby chłonęła rzeczy nie tylko wzrokiem, ale każdym zmysłem. Jej palce, ozdobione srebrnymi pierścionkami, delikatnie gładziły brzeg katalogu, zupełnie jakby chciały poznać coś ukrytego między stronami.

– Jutro o dziesiątej? Mam klucze.

– Bardzo dobrze – odpowiedziała Emilia. – Dziękuję, panie Górski.

– To ja dziękuję. Mało kto szuka dzisiaj duszy w domach. Większość chce szybkich efektów, lśniących kafelków i błyszczących zlewów.

Emilia uśmiechnęła się tajemniczo.

– Błysk często przesłania to, co istotne.

Wstała i poprawiła sukienkę. Korale delikatnie zadźwięczały, jakby na potwierdzenie słów. Górski podprowadził kobietę do drzwi, gdzie jeszcze przez chwilę stali w milczeniu, zanim ujęła klamkę.

– Do zobaczenia jutro – rzuciła przez ramię.

Wyszła na zewnątrz, w słońce popołudnia, które odbijało się w jej srebrnych włosach. Na chwilę zatrzymała się przed budynkiem. Powietrze pachniało kurzem, rozgrzanym betonem i nutą jaśminu. Przyłożyła dłoń do serca. Czuła, że ten dom, jeszcze niewidziany, już coś w niej poruszył.

Nie było w tym racjonalności. Ale przecież nie na niej opierała się magia.

2

W kuchni u Wardeckich panował ład, jakby przygotowano ją do sesji zdjęciowej. Nowoczesne wnętrze lśniło w miękkim świetle sufitowych halogenów, ale nie sprawiało wrażenia zimnego. Białe, lakierowane fronty szafek kontrastowały z drewnianym blatem w kolorze dębu. Połyskująca stal zmywarki i piekarnika subtelnie odbijała kontury sprzętów kuchennych, a czarne minimalistyczne krzesła wokół dużego, prostokątnego stołu podkreślały elegancję wnętrza.

Stół był już zastawiony: na jasnobeżowym obrusie stały miski z kolorowymi sałatkami – jedna z rukolą, granatem i fetą, druga z grillowanymi warzywami. Obok rozłożono talerze z różnorodnymi serami, plastrami wędlin w równych rządkach oraz małe miseczki z hummusem i guacamole. W dużej karafce chłodził się domowy sok z arbuza i mięty, a przy nakryciach stały kieliszki do wody. Wszystko wyglądało świeżo, lekko i niezwykle apetycznie.

Przy stole siedziała już Eliza, piętnastolatka o bystrym spojrzeniu i długich ciemnoblond włosach zebranych w luźny kucyk. Miała na sobie prostą, bawełnianą sukienkę w odcieniu brzoskwini, a na nadgarstku gumkę do włosów i cienką srebrną bransoletkę. Co chwilę zerkała na telefon, ale na prośbę matki odłożyła go na bok.

– Elizo, podaj, proszę, talerzyk z pomidorami – powiedziała Agnieszka, siadając przy stole z ostatnim talerzem w dłoniach.

W białej koszuli i dopasowanych spodniach w odcieniu khaki oraz okularach zsuniętych nieco na czubek nosa wyglądała bardzo oficjalnie. Jej ruchy były precyzyjne, pewne – widać było, że trzyma wszystko w ryzach, również rytm tej kolacji.

– Proszę – powiedziała Eliza, podając z uśmiechem talerzyk.

– Dziękuję. I gratuluję raz jeszcze, kochanie – dodała Agnieszka, nachylając się, by pocałować córkę w czoło. – Liceum, do którego się dostałaś, nie przyjmuje każdego. Sama wiesz, że niełatwo się tam dostać.

– Mamo… – jęknęła z lekkim rumieńcem Eliza, ale w jej oczach zatańczyła duma. – Przecież to szkoła, do której chodziła też Zosia.

– I bardzo dobrze ją wspominałam – odezwała się Zosia, która właśnie weszła do kuchni ze szklankami na niewielkiej tacy. Ubrana swobodnie, z włosami spiętymi w niedbały kok, wyglądała na nieco zmęczoną, ale pogodną. – Masz szczęście, że ci się udało. Ja pamiętam, że mój egzamin to był koszmar.

– Twój? – Rafał, który dosiadł się do stołu jako ostatni, roześmiał się. – Ty byłaś tak spokojna, jakbyś szła na spacer po parku.

– Ale w środku wrzało – odpowiedziała Zosia, nalewając sobie soku. – Tylko nie pokazywałam tego.

Rafał wziął plasterek koziego sera i położył go na kromce razowego chleba. Kilkudniowy zarost nadawał mu surowego uroku. Zawsze elegancki, nawet podczas zwykłej kolacji wyglądał, jakby właśnie wyszedł z reklamy luksusowego kurortu.

– Poproszę sól – mruknął, spoglądając na Elizę. A gdy ta podała mu niewielką ceramiczną solniczkę, puścił do niej oczko. – Dziękuję, młoda damo. A co u ciebie, Zosiu? Są już jakieś wieści z uczelni?

Zosia zatrzymała się na sekundę, zawahała, ale szybko przybrała neutralny wyraz twarzy.

– Jeszcze nic. Wyniki matury dopiero za kilka dni.

Agnieszka pokiwała głową z pewnością wypisaną na twarzy.

– To będzie tylko formalność. Świetnie się przygotowałaś, miałaś korepetycje, pracowałaś sumiennie. Jestem pewna, że dostaniesz się na medycynę bez najmniejszego problemu.

Córka uśmiechnęła się blado i skinęła głową. Nie chciała gasić entuzjazmu matki, jednak w sercu czuła coraz większy niepokój. Wynik matury wciąż był tajemnicą, a ona doskonale wiedziała, że nie wszystko poszło tak, jak planowała.

– Mamo, podasz mi mozzarellę? – zmieniła temat.

– Oczywiście. – Agnieszka przesunęła talerz. – Chcesz też sałatkę z rukolą?

– Chętnie.

Przez okno wpadał ciepły wietrzyk i poruszał firanką. Z sąsiedztwa słychać było śmiech dzieci, szczekanie psa i odgłos przesuwanych leżaków na tarasie. Zapadający powoli letni wieczór niósł spokój.

– Wiecie, że ta Kinga z ósmej c znowu mnie obserwuje na Instagramie? – rzuciła Eliza, przegryzając kawałek papryki. – Ciekawe, czemu teraz się mną interesuje, skoro dwa tygodnie temu mnie zablokowała.

Wszyscy się zaśmiali.

– Może ci zazdrości, że dostałaś się do tej samej szkoły co twoja siostra – powiedział Rafał z dumą.

– Siostra właśnie kończy liceum – odparła Zosia z półuśmiechem. – I jestem bardzo zadowolona, że nie będę musiała tego powtarzać.

– No, przestań – wtrąciła Agnieszka stanowczo, sięgając po plaster melona. – Nie strasz siostry.

Rodzina skupiła się na posiłku. Gładkie ruchy, wymiana spojrzeń, ciche „dziękuję”, „podasz mi to?” – ten wieczór miał w sobie coś bliskiego doskonałości.

Na stole płonęła świeczka w małym, szklanym lampionie. Zosia spojrzała na jej płomień i ponownie poczuła ukłucie niepokoju. Wszyscy byli tacy pewni jej sukcesu. A co, jeśli… Ale nie dokończyła tej myśli. Nie chciała psuć kolacji. Jeszcze nie teraz.

3

Ciepłe światło lampki biurkowej otulało pokój Zosi jak delikatna mgiełka. Jasne wnętrze, wypełnione pastelami i miękkością materiałów, wydawało się zupełnie oderwane od świata zewnętrznego – jak wyspa, na którą można wracać z ulgą w poszukiwaniu poczucia bezpieczeństwa.

Przy jednej ze ścian stało łóżko z jasnobłękitną narzutą i poduszkami o różnych kształtach: jedną w formie różowego kwiatu, drugą okrągłą i białą z wypustkami. Obok – drewniane biurko, zgrabne i lekkie, na którym panował lekki nieład: wśród zeszytów z pozaginanymi rogami leżały zakreślacze w rozmaitych kolorach, kilka luźnych kartek z równaniami chemicznymi i wydrukami tematów maturalnych. Między nimi wciśnięta była ramka ze zdjęciem – Zosia i Olek śmiejący się do obiektywu, w galowych strojach z zakończenia roku szkolnego.

Nad biurkiem zawieszono duże, okrągłe lustro z naturalnym drewnianym obramowaniem. Obok niego znajdowały się kompozycja z suszonej lawendy w ceramicznej doniczce, kilka miniaturowych kaktusów i pamiątkowe bilety z koncertów, przypięte do metalowej kratki. Nad łóżkiem, na półce w formie drabinki, siedział pluszowy miś – ten sam, którego Zosia dostała w wieku pięciu lat i który przetrwał wszystkie reorganizacje wnętrza. Teraz siedział dumnie na swoim miejscu jak cichy strażnik dzieciństwa.

Dziewczyna leżała na łóżku w dresowych spodniach i luźnym T-shircie. Twarz miała skupioną, czoło lekko zmarszczone, oczy napięte. Jasne włosy opadały jej na poduszkę, a zadbane dłonie ślizgały się po ekranie telefonu.

Wyświetlały się na nim wiadomości, które wymieniała z Olkiem.

Olek: Już nie mogę się doczekać, serio. Jeszcze tylko wyniki i Kraków jest nasz. :)

Zosia: Będzie cudownie. Już widzę nas razem w tej kawalerce z widokiem na Wisłę.

Olek: Ha, ha, bardziej z widokiem na tramwaj i Biedronkę, ale będzie NASZA. I NASZE życie. Bez rodziców. Bez pytania, o której wrócimy.

Zosia: Wolność – to brzmi idealnie. Tylko tydzień!

Olek: No właśnie! Mam przeczucie, że poszło dobrze. Może nie na maksa, ale starczy na prawo. A Ty? Raczej masz medycynę w kieszeni, nie?

Zosia się zawahała. Palce zatrzymały się nad klawiaturą. W gardle poczuła suchość. Jej brzuch był ściśnięty w nieustającym niepokoju. Nie potrafiła spojrzeć na maturę z optymizmem. Chemia zaskoczyła ją dwoma zadaniami, a rozszerzona biologia, mimo przygotowań, mocno ją przerosła. Ale Olek nie musiał o tym wiedzieć. Jeszcze nie teraz.

Zosia: Oczywiście. Mama mówi, że to tylko formalność.

Olek: Twoja mama to najlepszy barometr sukcesu. A tak serio, cieszę się, że to robimy razem. Kraków, wspólne mieszkanie, no i ten wyjazd z ekipą nad morze…

Zosia uśmiechnęła się lekko. Ich paczka – pięć osób z jej klasy i troje z równoległej – planowała wakacyjny wyjazd od miesięcy. Dom nad Bałtykiem, dużo słońca, zero dorosłych. I może wreszcie spokój.

Olek: Kupiłem już piłkę do siatki. I znalazłem playlistę z lat 2000 – klasyka wakacyjnych hitów. Będzie ogień. :):P

Zosia: Nie mogę się doczekać. Naprawdę.

Zamknęła oczy na chwilę. Naprawdę – powtórzyła gorzko w myślach. A jednak coś w niej pękało. Była rozdarta między oczekiwaniem a lękiem, między radością a presją. Olek zdawał się całym sobą w przyszłości, ona czuła, że nadal stoi chwiejnie na krawędzi teraźniejszości.

Zosia: Muszę kończyć, mama mnie woła.

Olek: Okej, zadzwoń jutro. Buziak!

Zosia: Na pewno. Dobranoc. :*

Położyła telefon na szafce nocnej. Na chwilę zamknęła oczy. Z głębi mieszkania nie dochodziły już żadne głosy. Tylko szum ulicy i pojedynczy gwizd nocnego pociągu gdzieś z oddali.

Przetarła twarz dłońmi, po czym zwinęła się na boku, wtulając twarz w poduszkę. Czuła ciężar myśli, które nie dawały się uciszyć.

A co, jeśli się nie udało? Jeśli nie będzie medycyny, nie będzie Krakowa, nie będzie jej i Olka razem?

W oczach zaszkliły się łzy. Dziewczyna po krótkiej walce pozwoliła jednej spłynąć po policzku.

Bała się. Bała się zawodu w oczach matki, docinków Elizy, chłodu rozczarowania Olka. Tego, że wszystkie ich plany rozsypią się jak domek z kart. Czuła się, jakby trzymała w rękach mapę, ale zgubiła kompas i nie potrafiła określić kierunku.

Spojrzała na misia siedzącego na półce. Przez chwilę poczuła coś ciepłego, znajomego w sercu. Nie była już dzieckiem, ale tęskniła za tą prostotą – za czasem, gdy jedynym problemem było, czy uda się zdążyć na dobranockę.

Westchnęła głęboko, zamknęła oczy i położyła się na plecach. Nad jej głową wisiały dwa plakaty: jeden z cytatem Virginii Woolf, drugi z grafiką przedstawiającą układ nerwowy człowieka. Dwa światy: humanistyczny i biologiczny – tak jak ona i Olek.

Ale w ciszy nocy została już tylko ona i jej strach. A pod nim – cień nadziei, że może jednak wszystko jeszcze się ułoży.

4

Ciepłe poranne słońce przesączało się między gałęziami, rzucając nieregularne cienie na nierówną ścieżkę, prowadzącą w głąb ogrodu. Emilia szła powoli, przyglądając się otoczeniu z rosnącym zainteresowaniem. Trawa była zbyt wysoka, rosły w niej chwasty, a stare krzewy róż wymagały przycięcia, ale mimo zaniedbania ogród miał w sobie coś kojącego. Przy ogrodzeniu rosła grusza, obok jabłoń, a pod jednym z drzew wyłaniały się zarośnięte porzeczki. Pomiędzy nimi uwijała się pszczoła, leniwie przelatując z kwiatu na kwiat.

Dom ukazał się jej dopiero po kilku krokach – parterowy, obity deskami, z wysokim, spadzistym dachem i tarasem z poręczą z rzeźbionego drewna. Na pierwszy rzut oka był skromny, ale solidny. Emilia zatrzymała się na chwilę, wciągnęła powietrze i poczuła dziwny dreszcz. Serce zabiło jej szybciej. Coś przyciągało ją jak magnes do tego miejsca.

– Sporo drzew – zauważył Górski, który szedł za nią. – Niektórzy mówią, że za dużo. Cień, liście jesienią. Ale jak pani stwierdziła: to ogród z duszą. Ten z pewnością ma swoją historię.

Emilia nie odpowiedziała od razu. Położyła dłoń na poręczy tarasu. Czuła pod palcami słoje drewna, chropowate, ciepłe. W tej chwili już wiedziała, że to nie będą kolejne oględziny z serii: „może tak, a może nie”. Coś w niej zaczynało już podejmować decyzję.

Górski przekręcił klucz w zamku i Emilia weszła do środka. Od razu otworzyła się przed nią przestrzeń – salon połączony z jadalnią. Na wprost ogromne okna prowadzące na tylny taras, za nimi ogród i ściana zieleni. Po lewej stronie kominek z cegły, wciąż z resztkami popiołu, jakby poprzedni właściciele zaledwie wczoraj zagasili ogień.

– Zostawili część mebli – powiedział Górski, pokazując ręką na wnętrze. – Kanapa, stół, kredens, fotel. Można się ich pozbyć, jeśli pani sobie życzy.

Emilia podeszła do pluszowej kanapy. Wypłowiała tkanina, gdzieniegdzie przetarta, ale miękka. Obok stolik, a pod oknem stary fotel z zaokrąglonymi podłokietnikami – jakby specjalnie stworzony do czytania w świetle popołudnia. Na kredensie stał pęknięty dzbanek z wyschniętą lawendą.

– Nie. One coś w sobie mają. Może je odświeżę, w każdym razie na pewno zostawię.

Z kuchni dolatywał zapach starego drewna i resztek przypraw, które pewnie gdzieś w szafkach zostawili poprzedni mieszkańcy. Kuchnia była niewielka, lecz urokliwa – rustykalne szafki, białe kafelki nad blatem, niewielki stół z dwoma krzesłami przy oknie. Emilia włączyła lodówkę – zaskakująco cicho zamruczała.

– Działa? – zdziwiła się.

– Sprawdzaliśmy. I lodówka, i kuchenka elektryczna są sprawne. Stare, ale niezawodne. Ogrzewanie gazowe, piec w piwnicy, kominek jako wsparcie. Pod stołem i przy szafkach są gniazdka, można podłączyć czajnik, ekspres, cokolwiek pani będzie potrzebowała.

Emilia przesunęła dłonią po drewnianym blacie. Wyszła z kuchni i skierowała się do gabinetu po prawej stronie korytarza. Pomieszczenie było małe, z drewnianą podłogą i półkami wzdłuż jednej ściany. Na środku stały okrągły stolik i dwa krzesła.

– Właściciel był nauczycielem. To była jego biblioteka, ale z czasem pozbył się książek, bo nie mógł już czytać. – Górski spojrzał przez okno. – Słoneczne pomieszczenie, prawda?

Emilia tylko skinęła głową. Chciała chłonąć to miejsce bez pośpiechu. Weszła z Górskim po wąskich schodach na poddasze. Stopnie zaskrzypiały pod jej stopami, co sprawiło, że uśmiechnęła się pod nosem.

Na górze znajdowały się dwa pokoje. Pierwszy był pusty, z jasnymi ścianami i niewielkim oknem wychodzącym na wschód. W drugim pozostały meble: łóżko z kutym zagłówkiem, stara szafa z lekko uchylonymi drzwiami, biurko z kilkoma kredkami w ceramicznym kubku, komoda.

– To pokój córki właściciela. – wyjaśnił Górski – Ale ona zrzekła się spadku po ojcu, więc jej pani nie pozna.

Emilia nie odpowiedziała. Przesunęła dłonią po ramie łóżka, spojrzała przez drzwi balkonowe. Balkon był mały, ale rozpościerał się z niego widok na korony drzew, dachy sąsiednich domów i błękitną połać letniego nieba. Słychać było tylko ptaki i od czasu do czasu stukot butów o bruk.

– Podoba mi się – powiedziała w końcu, schodząc na dół.

Ostatnie pomieszczenie to łazienka. Błękitne kafelki na ścianach miały już swoje lata, ale wszystko było czyste. Duża wanna, umywalka z porcelany, a nad nią lustro w złotej ramie. Małe okno wpuszczało trochę światła.

– Nie ma pralki, ale jest instalacja. Można podłączyć w każdej chwili – poinformował pośrednik.

– W dzisiejszych czasach kupno pralki to nie problem.

– I jak wrażenia?

Emilia spojrzała na niego ze spokojnym uśmiechem.

– Chcę ten dom. Jak najszybciej. Nie chcę już mieszkać w hotelu, pragnę wprowadzić się tu jak najszybciej. Czuję się tu… dobrze.

Górski odchrząknął.

– To głównie kwestia decyzji banku. Przyznanie kredytu chwilę trwa. W optymistycznym scenariuszu kilka tygodni.

Emilia pokręciła głową.

– Nie muszę brać kredytu. Mam środki. Zapłacę od razu. Ale w związku z tym liczę na małą obniżkę. Wspominał pan, że dom długo czekał na kupca. Może to przekona właścicieli.

Górski zamyślił się chwilę, ale skinął powoli głową.

– Porozmawiam z nimi. Dziś wieczorem zadzwonię. Ale szczerze mówiąc, myślę, że się dogadamy.

– Dziękuję – powiedziała cicho Emilia i podała mu rękę.

Uścisnął ją krótko.

Wyszła na zewnątrz i zatrzymała się na tarasie. Spojrzała na ogród, który nie wyglądał na zadbany, ale już wyobrażała sobie, jak będzie go pielęgnować. Zeszła po schodkach i spojrzała w stronę ulicy.

Dzielnica była cicha, spokojna. Wokół nowoczesne domy, idealnie przystrzyżone trawniki, równo przycięte żywopłoty.

Ciekawe, czy sąsiedzi są mili – pomyślała, patrząc przez ogrodzenie na sąsiedni dom z dużymi oknami i tarasem z designerskimi meblami. I poczuła, jak rozlewa się w niej spokój. To mogło być jej miejsce. Już prawie było.

5

W powietrzu unosił się charakterystyczny zapach tonera, nowego papieru i łagodnych perfum, których używała jedna z kobiet z sąsiedniego pokoju. Ten, w którym pracowała Agnieszka Wardecka, był jasny, urządzony funkcjonalnie – dwa biurka ustawione równolegle, pomiędzy nimi wąska przestrzeń na krzesła, a za plecami kobiet wysokie regały z segregatorami opatrzonymi datami i nazwami działów.

Na biurku Agnieszki panował idealny porządek: pojemnik z długopisami, kolorowe zakreślacze poukładane równo, jak w sklepie papierniczym, otwarty kalendarz zapełniony zapisami i terminami, a obok kubek z hasłem „Najlepsza mama na świecie” – prezent od Elizy z zeszłego roku. Po lewej stronie, w eleganckiej ramce ze złotym rantem, stało zdjęcie rodzinne z ubiegłych wakacji: Agnieszka w słomkowym kapeluszu, Rafał w okularach przeciwsłonecznych, dziewczynki w strojach kąpielowych, wszyscy uśmiechnięci, a w tle palmy i błękit morza.

Za jej plecami znajdowała się korkowa tablica z dziesiątkami przypiętych karteczek: daty, hasła, krótkie notatki i przypomnienia, które ciągle znikały, a w ich miejsce przybywały nowe. Pod oknem, na stoliku, stała wielofunkcyjna drukarka, a na szerokim parapecie rozrastały się skrzydłokwiaty i jeden fikus benjamina.

Agnieszka miała na sobie ciemnogranatowy garnitur, lekko dopasowany, podkreślający jej smukłą sylwetkę. Do tego jasna bluzka i buty na niewysokim obcasie – klasyczne, lakierowane, z delikatną kokardką. Siedziała prosto, stukając w klawiaturę z precyzją osoby, która dokładnie wie, co robi.

– Masz chwilkę na kawę? – zapytała Ilona, jej biurowa koleżanka, która właśnie podniosła się zza sąsiedniego biurka.

– Czemu nie. – Agnieszka oderwała wzrok od monitora i przeciągnęła się lekko.

– W takim razie zrobię dwie – rzuciła Ilona i zniknęła za drzwiami, zostawiając za sobą delikatny zapach perfum i stukot obcasów.

Wardecka odchyliła się na krześle i spojrzała na zdjęcie w ramce. Uśmiechnęła się lekko. Przypomniał jej się tamten dzień – wiatr, który rozwiewał włosy dziewczynkom, śmiech Rafała, wspólna kolacja na plaży. To był jeden z tych momentów, które zapamiętuje się nie tylko dlatego, że były wyjątkowe, ale przede wszystkim dlatego, że były tak bardzo… ich.

Drzwi znów się otworzyły, a Ilona wróciła z dwoma parującymi kubkami.

– Proszę. Bez cukru, z odrobiną mleka. Chyba nic nie pomyliłam?

– Jak zwykle idealnie. Dzięki.

Ilona usiadła na swoim miejscu, lekko rozciągając nogi pod biurkiem.

– Agnieszko, są już wyniki matur?

– Jeszcze nie – odparła Wardecka, dmuchając na powierzchnię kawy. – Ale będą lada chwila. Powinni opublikować dziś albo jutro.

– Ty masz naprawdę stalowe nerwy. – Ilona się zaśmiała. – Ja bym chyba chodziła po ścianach.

– Zosia pracowała przez cztery lata. Od pierwszej klasy wiedziała, że chce iść na medycynę. Miała plan i konsekwentnie go realizowała. A w ostatniej klasie miała dodatkowe lekcje z najlepszą biolożką w mieście. Nie mam powodów do niepokoju.

Ilona pokiwała głową z uznaniem.

– No tak. I jeszcze miała wsparcie w domu. Wiesz, nie każdą rodzinę stać na takie przygotowania.

– Rafał jest dobry w tym, co robi. Ja też się staram. Mamy efekty, również finansowe. Ale to też kwestia wyborów. Nic nie przychodzi samo.

– Mam wrażenie, że u was wszystko się układa – powiedziała Ilona z nutą zazdrości. – Zdolne dzieci, kochający mąż, teraz jeszcze ten awans…

Agnieszka spojrzała na nią z ukosa.

– Jaki awans?

– No jak to? Przecież główna księgowa odchodzi. To chyba oczywiste, że ty przejmiesz jej miejsce.

Wardecka uśmiechnęła się z lekkim niedowierzaniem.

– Nic jeszcze nie wiadomo. Nie było żadnych oficjalnych rozmów…

– Ale przecież ty kierujesz całym działem. Masz największe doświadczenie. I zrobiłaś ten kurs głównej księgowej, nie był tani ani łatwy.

– To prawda, sporo mnie kosztował, nie tylko finansowo – przyznała Agnieszka. – Musiałam poświęcić czas, wieczory, weekendy. Uczyć się do późna, kiedy dzieci już spały. Ale może właśnie teraz to się zwróci.

Ilona oparła się na łokciu, patrząc na nią z mieszaniną podziwu i zadumy.

– Wiesz, zazdroszczę ci. Tak pozytywnie. Masz wszystko poukładane. Dobrą pracę, fajną rodzinę… Wszystko wam się udaje.

Agnieszka spojrzała na nią z uśmiechem, choć w oczach błysnęło coś surowego.

– Nic nam z nieba nie spadło. Mamy cele i dążymy do nich. To wszystko jest wypracowane.

Ilona pokiwała głową, ale widać było, że nie do końca ją to przekonuje.

W tym momencie wzrok Agnieszki padł na kubek. Napis „Najlepsza mama na świecie” wydał jej się na chwilę wzruszająco naiwny, a jednocześnie prawdziwy. Dostała go od Elizy na Dzień Matki. Wtedy dziewczynka przytuliła się do niej i powiedziała: „Bo ty wszystko umiesz, mamo”. Oczywiście, nie zawsze tak się czuła, ale z całą pewnością starała się i ciężko pracowała.

Westchnęła i odstawiła kubek.

– Koniec przerwy. Zestawienie samo się nie zrobi – powiedziała z energią. – A nie chcę zostawać po godzinach.

– Jasne, szefowo – zażartowała Ilona i wróciła do swojego monitora.

W biurze zapanowała cisza, przerywana jedynie cichym stukiem klawiatur i szelestem kartek. Agnieszka znowu pochyliła się nad dokumentem. Wiedziała, czego chce. I była gotowa, żeby po to sięgnąć.

6

Kancelaria notarialna mieściła się na pierwszym piętrze secesyjnej kamienicy przy cichej ulicy w centrum miasta. Pomieszczenie było przestronne, wysokie, wykończone z chłodną elegancją: kremowe ściany, ciemne drewniane panele, szerokie biurko z połyskującego orzecha i wygodne fotele, obite szarą tkaniną. Za biurkiem siedziała kobieta koło pięćdziesiątki – proste, ciemne włosy spięte w kok, okulary w cienkiej, srebrnej oprawce, granatowy kostium i jedwabna apaszka. Ruchy miała precyzyjne, głos spokojny, ale stanowczy.

– Dzień dobry. Nazywam się Alicja Nowicka, jestem notariuszem – zaczęła, spoglądając po zebranych. – Rozpoczynamy czynność sporządzenia aktu notarialnego sprzedaży nieruchomości przy ulicy Wrzosowej osiem. Proszę państwa o dowody tożsamości.

Emilia podała dokument z lekkim drżeniem dłoni. Emanowała spokojem, ale jej serce biło szybciej niż zwykle. Obok niej, po lewej stronie biurka, siedziało dwóch mężczyzn, bracia sprzedający dom. Obaj w wieku około sześćdziesięciu lat, o podobnych rysach twarzy, choć jeden miał siwiejące włosy i lekko nieobecne spojrzenie, a drugi – mocniejszą sylwetkę, ciemniejsze włosy i spojrzenie, które mogłoby przecinać szkło. Obaj ubrani byli w dżinsy i marynarki. Młodszy miał na sobie granatową, starszy – zamszową, brązową, nieco zmechaconą na łokciach.

Notariuszka porównała dane, skinęła głową.

– Proszę potwierdzić: nieruchomość wolna jest od obciążeń i zajęć komorniczych. Nie ma w niej zameldowanych osób. Cena ustalona została wspólnie, a płatność zostanie dokonana w dniu podpisania aktu w dwóch równych częściach, na konta każdego z panów.

Obaj mężczyźni potwierdzili niemal jednocześnie:

– Tak, zgadza się.

Ich ton był suchy, oficjalny. Nie patrzyli na siebie.

– Pani Emilia zna stan techniczny domu, widziała go, akceptuje aktualny stan nieruchomości?

– Tak, w pełni – odparła spokojnie, choć w głębi serca czuła dreszcz ekscytacji.

– W takim razie przejdę do odczytania treści aktu – oświadczyła notariuszka i zaczęła czytać płynnie, prawniczym tonem.

Emilia słuchała uważnie, wciąż z dłońmi splecionymi na kolanach, przy każdym kolejnym potwierdzeniu skinieniem głowy wyrażając zgodę.

Kiedy akt został w całości odczytany, notariuszka podała im dokumenty do podpisu. Długopisy stuknęły o blat. Podpisy składano kolejno: najpierw bracia, potem Emilia. Zatrzymała się na chwilę, patrząc na puste pole, po czym złożyła swój zamaszysty, elegancki autograf. Klamka zapadła.

– Proszę o wykonanie przelewu – powiedziała notariuszka. – Tutaj znajdują się dane obu sprzedających.

Emilia sięgnęła po telefon, uruchomiła aplikację bankową i po kilku minutach oba potwierdzenia widniały na ekranie. Pokazała je notariuszce, która skinęła głową.

– W porządku. Teraz przygotuję odpisy – powiedziała urzędniczka i wyszła z pomieszczenia.

Zapadła cisza. Emilia spojrzała na mężczyzn. Chciała coś powiedzieć, coś uprzejmego.

– Ten dom ma w sobie coś nieuchwytnego, ale niezwykle miłego – zaczęła cicho. – Nie żal panom go sprzedawać?

Mężczyzna w brązowej marynarce uniósł głowę. Jego spojrzenie było twarde.

– Ja chciałem go zostawić – powiedział krótko. – Ale nie każdy wierzy w wartość sentymentów.

– Sentymenty nie płacą rachunków – prychnął drugi. – Dla mnie to rudera, której trzeba się pozbyć.

Emilia poczuła napięcie między nimi. Nie kontynuowała rozmowy. Zwróciła się do tego pierwszego z łagodnym uśmiechem:

– Proszę się nie martwić. Zadbam o ten dom.

Mężczyzna skinął lekko głową. W jego oczach pojawił się cień wzruszenia i wdzięczności.

Po chwili wróciła notariuszka z odpisami w eleganckich teczkach. Wręczyła je każdemu z obecnych.

– Gratuluję transakcji. Wszystko przebiegło zgodnie z przepisami.

Bracia podziękowali i wyszli bez słowa. Emilia jeszcze przez chwilę rozmawiała z notariuszką, dokonała opłaty za usługę, po czym pożegnała się i opuściła kancelarię.