Zanim zamkniemy drzwi - Elżbieta Jodko Kula - ebook + książka

Zanim zamkniemy drzwi ebook

Elżbieta Jodko-Kula

3,4

Opis

Opowieść o rodzinnych tajemnicach, trudnych emocjach i rozliczeniach z przeszłością.

Psychologiczno-obyczajowa historia zwykłych ludzi - małżeństwa Olgi i Karola, ich dorosłej córki Marty i jej męża Maćka.

Skupiona na sobie, surowa i apodyktyczna Olga, pełna złości i pretensji, gardzi mężem, który kiedyś dopuścił się zdrady. Relacja matki i córki też do łatwych nie należy. W wiecznych kłótniach i potyczkach słownych nie mogą znaleźć wspólnego języka. Marcie bliżej do ojca, o co Olga od lat jest zazdrosna.

Związek Marty i Maćka też ma swoje problemy.

Brzmi znajomo? Powinno, bo odwieczny problem zazdrości i rywalizacji to istotny element życia, nawet w najbliższej rodzinie. Wszyscy bohaterowie walczą z własnymi demonami, a zmagania te prowadzą ich na skraj śmieszności i absurdu.

Czasem jednak w życiu tak się dzieje, że w utarte, coraz głębsze koleiny wdziera się coś nieoczekiwanego, co sprawia, że zachodzą zmiany, których nikt się nie spodziewa.

To powieść o takich właśnie zmianach, możliwych przecież na każdym etapie życia.

Elżbieta Jodko-Kula - z zawodu pedagog i socjoterapeutka, autorka sztuk teatralnych oraz książek dla dzieci i młodzieży (osiem powieści i zbiory opowiadań, w tym dla dzieci ze spektrum autyzmu), a także dla dorosłych ("Zdrady i powroty", "Maria Piłsudska. Zapomniana żona", "Ostatnia miłość Marszałka. Eugenia Lewicka").

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 318

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,4 (10 ocen)
2
3
2
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

 

Copyright © Elżbieta Jodko-Kula, 2020

 

Projekt okładki

Agata Wawryniuk

 

Zdjęcie na okładce

© Mia Takahara/Plainpicture/EastNews

 

Redaktor prowadzący

Anna Derengowska

 

Redakcja

Joanna Habiera

 

Korekta

Katarzyna Kusojć

Maciej Korbasiński

 

ISBN 978-83-8069-978-6

 

Warszawa 2020

 

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

 

Rozdział I

Olga znowu była zła. Nie zła, po prostu wściekła. Gotowała obiad i od dwóch godzin próbowała skupić się na prostych czynnościach, ale tak jak w poprzednich dniach i tym razem sprawiało jej to trudność. Z impetem rzucała obranymi warzywami, by dać wyraz swojej wściekłości.

Gdyba marchewka miała głos, wrzeszczałaby na całe osiedle, pomyślała. Odgłos tłukących o blachę zlewu jarzyn sprawiał jej dziwną przyjemność, a ona znała doskonale powód. Wiedziała, że mężowi to przeszkadza, ale nie potrafiła odmówić sobie tej drobnej przyjemności. Karol na pewno leżał właśnie na kanapie w pokoju gościnnym, bezmyślnie gapiąc się w sufit albo równie bezmyślnie przeglądając durne tabloidy.

Od kiedy przeszedł na emeryturę, znosił do domu coraz głupsze pisma. Nie wystarczał mu internet. Z przyzwyczajenia kupował jeszcze gazety, ale ograniczył się do cieniutkich kolorowych dzienników, które kształtowały jego stosunek do świata. No, może jeszcze internetowy portal informacyjny, ale i on w coraz mniejszym stopniu. Olga miała wrażenie, że jej mąż przechodzi w jakiś bliżej nieokreślony stan pomiędzy jawą a snem.

Wstawał codziennie z łóżka, mył się, golił i ubierał, zjadał śniadanie, które od pewnego czasu sam sobie przyrządzał, a potem… Potem w którymś miejscu mieszkania spotykał swoją żonę Olgę. Jeżeli od razu nie zleciła mu jakiegoś zadania, szedł do pokoju gościnnego i kładł się na kanapie z wczorajszą albo nawet przedwczorajszą gazetą, jakby nie pamiętał, że przeczytał z niej już wszystko.

Olga nienawidziła tych chwil. Właśnie wtedy czuła, że on zastyga, tężeje jak galareta. Zaczynał się proces odwrotny do początkowego, charakterystycznego dla rozwijających się istot – niepożądany proces przemiany bujnej niegdyś życiowej energii jej męża w stan, którego nie mogła znieść. Być może właśnie dlatego w chwili, gdy Karol znikał za drzwiami jadalni, Olgę ogarniała złość granicząca z furią.

Wyżywała się na garnkach, warzywach, czasem szczotce do zamiatania albo mopie, odkurzacz obrywał rzadziej. Uruchamiała cały swój fizyczny potencjał, jakby nagromadzoną w ciele energią mogła poruszyć to, co zostało z mężczyzny, którego poznała trzydzieści sześć lat wcześ­niej, kiedy była młoda i całkiem ładna.

Wtedy było inaczej, tak bardzo inaczej, że nie pamiętała już jak. Tamten czas jawił jej się we wspomnieniach jako film, w którym grała główną rolę. Była młoda, silna, czasami nawet pewna siebie i chyba szczęśliwa. W każdym razie teraz tak jej się zdawało.

Wiele lat temu Olga i kilka jej koleżanek kochały się w Karolu. Magda, Zośka i Mariola nie ukrywały ani przed nim, ani przed sobą nawzajem, że są nim zainteresowane, ale gdy pod koniec studiów nadszedł czas ostatecznych wyborów, Karol oświadczył się Oldze.

Jej przyszły mąż przyjaźnił się z Adamem, z którym Olga studiowała na jednym roku. W większym towarzystwie spotykali się na imprezach, ale Karol długo do niej nie podchodził. Ona zaś czuła na sobie jego spojrzenia i odrobinę go kokietowała, jednakże nie pozwoliła sobie na nic więcej, dopóki nie nabrała pewności, że Karol jest nią zainteresowany. Potem, już po ślubie, wyznał Oldze, że początkowo się jej bał i dlatego upłynęło trochę czasu, zanim odważył się o nią zawalczyć. Nie mógł zresztą dłużej zwlekać, bo w ich towarzystwie pojawił się Łukasz, któremu Olga bardzo się spodobała, choć bez wzajemności. Nie spławiła go jednak. Czekała na reakcję Karola. I się doczekała.

Pewnego ranka, zaraz po wieczorze kawalerskim Adama, jeszcze skacowany i nieogolony, jej przyszły mąż zadzwonił do drzwi jej malutkiego mieszkanka, które wynajęła, aby wyrwać się spod kurateli rodziców. Kiedy mu otworzyła, klęczał na wycieraczce z bukietem czerwonych róż w dłoni. No, może bukiet to za dużo powiedziane. Róż było pięć, a na dodatek jedna nie miała łebka, który urwał się gdzieś po drodze, ale mimo to Karol tamtego dnia został na śniadanie, potem na obiad z kolacją i wreszcie na całe ich wspólne, niezbyt udane życie.

Wrzuciła do zlewu seler, a głośny huk kończący jego lot zaskoczył nawet samą Olgę. Seler był duży i ciężki, więc umyślnie nie przekroiła go, żeby osiągnąć lepszy efekt akustyczny. Kiedy łoskot wybrzmiał, poczuła, że coś z niej uszło, jakby miała w sobie nadęty balon, z którego wypuszczono powietrze. Może nie całe, ale znaczną jego część.

Po chwili do jej uszu doleciał dobrze znany dźwięk. To Karol podniósł się z kanapy i wsunąwszy na nogi stare, dziurawe kapcie, które Olga dawno już chciała wyrzucić, ruszył do drzwi.

Ciekawe, dokąd polezie? – pomyślała, a po chwili się zorientowała, że jej mąż właśnie stanął w progu kuchni. Czuła, że tam jest, chociaż właśnie płukała jarzyny i nalewała wodę do garnka.

– Zabierzesz to? Chciałbym wejść do kuchni – usłyszała jego głos, ale się nie odwróciła.

– Drzwi są otwarte, możesz wejść – warknęła.

Karol westchnął głęboko.

– Nie mogę, bo rozłożyłaś na środku odkurzacz – powiedział powoli i spokojnie, jakby zwracał się do dziecka.

Olga wzruszyła ramionami.

– Zmieścisz się – stwierdziła.

Nie odpowiedział. Stał chwilę, patrząc na jej plecy. Czuł narastające zniecierpliwienie. Znał ją dobrze i doskonale wiedział, że żona nie ustąpi. Właśnie rozpoczynała kolejną z serii codziennych wojenek o to, kto jest silniejszy. Wynik był z góry przesądzony. Karol od dawna stał na przegranej pozycji i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Wiedział, że od pewnego czasu jest fizycznie słabszy od żony i ma coraz mniej energii na to, by toczyć z nią boje o drobiazgi. Nie podejmował wyzwań, czasem z przyzwyczajenia słabo protestował, ona jednak zdawała się nie zauważać, że ta dziwna wojna jest pozbawiona sensu.

Od kiedy Olga przestała pracować zawodowo, energiczniej niż wcześniej zajęła się domem i gdy tylko kończyła realizację jednego pomysłu, pojawiał się następny, w który angażowała nie tylko siebie, ale i męża. Z Karolem zaś było inaczej. Od chwili przejścia na emeryturę znacznie podupadł na zdrowiu, co bardzo go martwiło. Z miesiąca na miesiąc tracił werwę, a z każdym dniem zewnętrzny świat coraz mniej go obchodził. Czuł się nikomu niepotrzebny.

– Skoro nie możesz zabrać odkurzacza, to zrób mi herbatę – powiedział.

– Nie widzisz, że gotuję obiad? – warknęła.

– Odkurzaczem? – zapytał, czując radość na myśl, że szala zwycięstwa przechyla się na jego stronę. Zawsze potrafił znaleźć celniejsze riposty, czym doprowadzał żonę do szału.

– Odkurzaczem sprzątam – wyjaśniła, akcentując ostatnie słowo.

Wzruszył ramionami. Chciał podokuczać żonie, chociażby z zemsty za to, że brutalnie zmąciła mu odpoczynek.

– Musisz to wszystko robić naraz? Lepiej rozłóż pracę na etapy – pouczył ją mentorskim tonem.

– Nie mogę, szkoda czasu, a poza tym mam podzielną uwagę – odpowiedziała już ciszej.

– Trójdzielną – zauważył, opierając rękę o framugę drzwi.

Odwróciła się raptownie i uważnie przyjrzała mężowi. Jego postawa i wredny uśmieszek utwierdziły ją w przekonaniu, że znowu szykuje jakąś złośliwość.

– Co?

– Uwagę. Masz trójdzielną uwagę: gotujesz, sprzątasz i wrzeszczysz – wyjaśnił spokojnie.

– Ja wrzeszczę? Ja teraz wrzeszczę?! – krzyknęła Olga, podpierając się pod boki.

Jej zmrużone oczy ciskały błyskawice. Nadciągała burza z piorunami, na którą Karol nie miał najmniejszej ochoty.

– No już dobrze, nie wrzeszczysz – odparł, unosząc ręce w geście kapitulacji. – Dasz mi tę herbatę? – zapytał szybko, aby bezpiecznie zmienić temat.

Olga odwróciła się do niego plecami, uświadomiwszy sobie, że odzyskała kontrolę nad tym, co dzieje się w ich domu. Jak zwykle nie odczuwała z tego powodu radości, a jedynie krótkotrwałą ulgę w napięciu, jak zawsze wtedy, gdy zaczynali się sprzeczać.

– Nie dam ci ani tej, ani tamtej herbaty – burknęła. – Sam sobie nalej. Nie masz nic innego do roboty.

Karol wycofał się na korytarz i machnął z rezygnacją ręką.

– Dobrze, napiję się później, tylko już nic nie mów… – jęknął.

Najchętniej schowałby się teraz w swoim pokoju. Właściwie mógł rozścielić łóżko, które wraz z resztą mebli odziedziczył po córce, i zagrzebać się w nim na tak długo, jak tylko by chciał. Mógł? Nie. Olga wpadłaby tam niebawem jak bomba, wrzeszcząc i utyskując na przemian, a jego znowu zaczęłaby boleć głowa w ten nieznośny, ucis­kający sposób, który już dobrze znał. Nie warto ryzykować, pomyślał i zatrzymał się na chwilę przed dużym lustrem w przedpokoju.

Do niedawna dziwił się, oglądając swoje odbicie. W twarzy i sylwetce odkrywał coraz więcej śladów upływającego czasu i czuł żal, a nawet przerażenie, że nie może temu zapobiec. Dawniej było jeszcze gorzej. Kiedy po raz pierwszy zrozumiał, że zmian fizycznych nie da się już skorygować ani poprawić dietą i ćwiczeniami, popadł w przygnębienie, które trzymało go w swoich szponach czasem kilka dni. Nawet kłopoty zdrowotne, jakie pojawiły się z upływem lat, nie martwiły Karola tak bardzo jak zwiotczenie mięśni, zauważalne pochylenie sylwetki i zmarszczki, które wcale nie dodawały mu uroku. Najtrudniej było patrzeć na siebie na rodzinnych zdjęciach. Z czasem przyzwyczaił się, że ten starszy pan na fotografii to on, i przestał wpadać w popłoch na widok swojego odbicia w lustrze. Starał się ignorować postępujące zmiany i zwykle zatrzymywał wzrok jedynie na tym, co – jak mu się zdawało – pozostało z jego dawnej, męskiej urody. Był jednak trochę zawiedziony, że czas nie obszedł się z nim łagodniej niż z innymi, bo wyglądem przejmował się znacznie bardziej niż zdrowiem.

Kłopoty z krążeniem i częste duszności, które pojawiły się rok temu wraz z emeryturą, nie powstrzymały także Olgi, która wciąż uparcie domagała się od niego pomocy w domu. Jednocześnie przez te nowe dolegliwości jego życie stało się teraz nudne i nieciekawe. Nie lubił wizyt u lekarzy i do przychodni chodził tylko wtedy, kiedy już naprawdę źle się czuł albo kończyły mu się leki. Wtedy zresztą też wolał wysłać córkę lub poprosić żonę, żeby wzięła dla niego receptę przy okazji.

Unikał sytuacji nieprzyjemnych, a w przychodni czuł dyskomfort. Widok chorych ludzi go przygnębiał, a podejmowane przez oczekujących próby nawiązania z nim rozmowy napawały lękiem. Nie chciał wiedzieć, na co chorują inni i jakie mają kłopoty. Sam zgubił gdzieś po drodze tężyznę i dobre samopoczucie, więc teraz nie potrafił przejmować się zmartwieniami innych. A przede wszystkim nie chciał.

W dalszym ciągu studiował odbicie swojej twarzy, gdy w drzwiach kuchni stanęła Olga. Trzymała w ręku odkurzacz i patrzyła na niego ze złośliwym uśmiechem. Obróciła się, robiąc przy tym wiele niepotrzebnych gestów, kilkakrotnie więc stuknęła maszyną o ścianę i framugę drzwi. W końcu postawiła odkurzacz na podłodze.

– Co się tak gapisz na siebie? – zapytała, wkładając wtyczkę do gniazdka.

Karol zignorował złośliwy ton żony i przybliżył twarz do lustra.

– Mam podkrążone oczy, widzisz te szare sińce? – zapytał.

Olga wyciągnęła kabel z odkurzacza, ale zamiast przyglądać się mężowi, dokładnie obejrzała wtyczkę. Kiedy sprzątała ostatnim razem, wydawało jej się, że coś zaiskrzyło w kontakcie, ale teraz nie zauważyła niczego niepokojącego, więc minęła Karola i włączyła wtyczkę odkurzacza do prądu.

– A jak chciałbyś wyglądać w twoim wieku? Sześćdziesiąt siedem lat na karku, a ten mizdrzy się do lustra! Na podryw się wybierasz? – mruknęła, w dalszym ciągu nie patrząc na męża, wciąż jednak nie włączyła odkurzacza. Patrzyła teraz w podłogę, usiłując nogą rozprostować fałdę, która zrobiła się na chodniku akurat przy nogach Karola.

– Nie zaczynaj znowu, dobrze? – poprosił ze zbolałą miną, po czym dodał: – Źle się czuję, nie mam siły na kłótnie.

Rzeczywiście Karol nie miał ochoty na spory. Szarawe sińce pod oczami, które zauważył przed chwilą, mocno go zaniepokoiły, uświadomił też sobie, że naprawdę kiepsko się czuje.

Olga wzruszyła ramionami, wyprostowała plecy i przelotnie spojrzała na męża.

– To się nie kłóć – powiedziała bez złości. – A do tego, że nie masz siły, zdążyłam się przyzwyczaić. Tracisz energię, bo nic nie robisz. Organ nieużywany zanika – dodała odkrywczo, przypomniawszy sobie niepodważalną maksymę z biologii.

Karol oderwał wzrok od swojego odbicia i niepewnie spojrzał na żonę.

– Organ nieużywany? O czym ty mówisz? – zapytał, marszcząc brwi. Nasunęło mu się jedno skojarzenie, które nieco go rozdrażniło.

Wiedziała, że opacznie ją zrozumiał, i nawet ją to trochę rozbawiło. Temat „tych” organów od dawna między nimi nie istniał, a od pewnego czasu nie nawiązywała do tego nawet w największych awanturach. Nie było już o czym gadać.

– Każdy organ – stwierdziła zadowolona, że może popisać się wiedzą. – Jak się nic nie robi, to mięśnie zanikają.

Oldze rzadko zdarzało się błysnąć przed mężem erudycją, bo ich rozmowy koncentrowały się na sprawach codziennych. Ich świat na emeryturze skurczył się i zawęził bardziej niż u innych par w tym wieku.

– A język? – zapytał Karol, nie odwracając się do żony.

– Co język?

Przybliżył twarz do lustra i lustrował cienie i bruzdy wokół oczu.

– Zastanawiam się, czy gdybyś na kilka dni zamknęła usta, zanikłby ci język? – wyjaśnił.

O dziwo, nie wpadła w furię, tylko uśmiechnęła się złośliwie i pokręciła głową.

– Ja nigdy nie zamknę ust – powiedziała, po czym pochyliła się i włączyła odkurzacz.

– Wiem – westchnął, ale żona już nie usłyszała odpowiedzi.

 

Rozdział II

Olga energicznie odkurzała stary i nieco wyleniały chodnik w przedpokoju, a Karol wciąż tkwił nieruchomo przed lustrem. Kilka razy niby przypadkiem zaczepiła rurą o stopę męża, co raczej powinno go zaboleć.

– Przeszkadzasz mi – stwierdziła rozdrażniona, umyślnie trącając go w kolano.

– Zawsze ci przeszkadzam – stwierdził cicho.

Poszedł do pokoju córki, w którym mieszkał od kilku lat. Z sypialni wyprowadzał się stopniowo. Nigdy o tym nie rozmawiali, ale właściwie oboje tego chcieli.

Kilka miesięcy po ślubie Marty przeniósł do jej dawnego pokoju pierwsze swoje rzeczy. Olga zauważyła to od razu, ale nie odezwała się ani słowem. Gdyby jej to w jakiś sposób przeszkadzało, nie omieszkałaby powiedzieć czegoś złośliwego. Pewnie dlatego po jakimś czasie zaniósł tam kolejną partię swoich ubrań i zapakował je do dawnej bieliźniarki córki. Ze zdumieniem stwierdził, że powiększenie domowej przestrzeni nie sprawia mu żadnej radości. Przez wiele lat wysłuchiwał utyskiwań żony, że jest pozbawiony praktycznych umiejętności i nie potrafi wymyślić rozwiązań umożliwiających pochowanie w mieszkaniu rzeczy, bez których wcześniej potrafili się obejść.

– Jak to jest, że ludzie pierwotni żyli bez tych wszystkich klamotów i byli szczęśliwi? – zapytał kiedyś, bezskutecznie usiłując wcisnąć do szafki na pawlaczu stary ponton Marty.

– Nie mogli być szczęśliwi bez kaloryferów i ciepłej wody – odpowiedziała Olga.

– Rozmnażali się przecież. Gdyby nie byli szczęśliwi, nie przetrwalibyśmy jako gatunek – zauważył bez przekonania, a w chwili, gdy kończył zdanie, zwątpił w jego sens.

– Bzdura! – podsumowała Olga, swoim zwyczajem mało delikatnie. – Ludzie kopulują, bo tak instynkt im każe, a prymitywni robią to po prostu częściej, bo dla nich to jedyna rozrywka. Teraz też tak jest! – dodała, a jej głos stał się twardszy.

Karol nie podjął tematu. Tego typu rozmowy z Olgą były dla niego zbyt ryzykowne, gdyż w takich momentach zawsze niebezpiecznie zbliżali się do awantury, a on awantur unikał. Właściwie powinien wyrzucić ten ponton albo komuś oddać, ale kiedy żona to zaproponowała, odmówił i bynajmniej nie zamierzał tłumaczyć swojej decyzji.

Olga nie raz potem narzekała, że ponton zajmuje za dużo miejsca i że nie będzie już potrzebny, ale dla Karola wszystko, co miało związek z Martą i jej dzieciństwem, było drogie, dlatego rzeczy, których żona nie zdążyła potajemnie wynieść z mieszkania, czekały w piwnicy lub na pawlaczu na swój nowy czas.

– Zostawiam dla wnuków – oświadczył kiedyś Karol, żeby zakończyć kolejną sprzeczkę.

Olga skapitulowała. Odtąd obrastali w przedmioty, których nie potrzebowali, a z którymi wiązały się wspomnienia, blaknące z czasem jak wizerunki na starych fotografiach.

Kiedy się na świecie pojawił Piotruś i dorastał do kolejnych rodzinnych zabytków, okazywało się, że Marta ich nie chce. Zamiast starego pontonu, rowerka czy wytartego konika na biegunach wnuk Olgi i Karola dostawał zabawki podobne, ale bardziej kolorowe i po prostu nowe.

– I po co było trzymać tyle lat rowerek i ponton! – fuknęła raz Olga, kiedy wrócili z imprezy urodzinowej wnuka.

– No wiesz, chcieli, żeby miał nowe… – Karol próbował tłumaczyć córkę.

– Marta jest rozrzutna, a twoje sentymenty ma gdzieś – przerwała mu żona. – Niepotrzebnie upychałeś te graty na pawlaczu. Słyszałeś, jak to dzisiaj nazwała? Zabytki! Możesz więc wreszcie spakować swoją kolekcję do pudła i wynieść do śmietnika, szanowny kustoszu rodzinnych wspomnień!

Nie zrobił tego. Nie mógłby wyrzucić zabawek Marty. To tak, jakby wyrzucał jej dzieciństwo. Po pewnym czasie ponton i rowerek jednak zniknęły z mieszkania, a razem z nimi pierwsza rakieta tenisowa i stare narty córki. Nie pytał, gdzie się to wszystko podziało. Nie chciał wiedzieć. I tak stopniowo przeprowadzał się do pokoju Marty. Lubił przebywać w miejscu, w którym jego ukochana córka spędziła dzieciństwo. Nie usunął ani jednego mebla, tylko maskotki i książki Marty wylądowały w pudle, które postawił na szafie.

W czasie ciężkiej grypy wyniósł się wreszcie ze wspólnego łóżka, żeby nie zarazić żony, i po prostu został już w pustym pokoju Marty. Olga nie wykonała też żadnego gestu, aby go zatrzymać we wspólnej sypialni, chociaż Karol był gotów wrócić. Naprawdę chciał, żeby coś powiedziała, ale się nie doczekał. Olga nie skomentowała nawet tego, że zamykał drzwi. Tak jakoś odruchowo naciskał klamkę i dociskał drzwi do framugi.

Potem także ona zaczęła zamykać drzwi sypialni, chociaż miała świadomość, że ze względów bezpieczeństwa nie powinni tego robić. Odpowiadało jej, że przestali mieszkać w jednym pokoju. Karol był trochę zawiedziony brakiem oporu z jej strony, ale to przecież on podjął decyzję, którą wcielił w życie.

Miał nadzieję, że wreszcie znalazł swoje miejsce na ziemi, gdzie powinien mieć święty spokój, ale było mu zwyczajnie przykro. Czasami nawet chciał wrócić do ich wspólnego, szerokiego łóżka, ale się nie odważył. Miał wrażenie, że Oldze jest teraz lepiej.

 

Schował do szafki kilka drobiazgów, które leżały na biurku, i zaniósł do kuchni szklankę po herbacie. Umył ją, wytarł dokładnie ścierką, po czym opuścił kuchnię.

Wszedł do dużego pokoju i rozejrzał się za wczorajszą gazetą. Wiedział, że niedługo Olga zaprzęgnie go do jakiejś roboty, ale na razie chciał wykorzystać ten czas, kiedy była zajęta odkurzaniem i gotowaniem obiadu, żeby choć chwilę poświęcić się temu, co lubi.

Stracił zainteresowanie wydarzeniami na świecie. Zorientował się, że wszystko, czym się pasjonował, ma niewielki wpływ na jego los. Odkrycie niezbyt przyjemne, ale po latach tkwienia w nieświadomości doszedł do wniosku, że wojny na innych kontynentach czy wybory prezydenckie w Rosji lub USA nie przekładają się na sytuację emeryta w Polsce. Nawet jeżeli ten emeryt był kiedyś głównym księgowym dużej firmy… Był, ale już nie jest.

Kiedy przeszedł na emeryturę, ze strachu przed biedą ograniczył wydatki. Najpierw zrezygnował z cotygodniowych wizyt w ulubionej kawiarni. Teraz chodził tam raz w miesiącu, a i z tego nie czerpał już radości, bo skoro nie stać go na kawę, ciastko i lampkę wina w każdą sobotę, to po co się rozdrażniać.

Rezygnacja z tygodników przyszła mu znacznie łatwiej. To, co w nich wypisywali, wszelkie prognozy i analizy ekonomiczne, już go nie obchodziło. Czytanie tabloidów stało się dla niego codzienną rozrywką, a także skutecznym sposobem oporu, jaki przejawiał wobec Olgi. Wiedział, że te gazetki irytują żonę i najchętniej wyrzuciłaby je na śmietnik wraz z kioskarką, która mu je sprzedawała. Właśnie dlatego nie zamierzał z tego zrezygnować.

To była tylko jego sprawa, czym zajmował swój czas i głowę! Powtarzał to zawsze, ilekroć żona czepiała się jego gazet, a robiła to niemal codziennie.

 

Wszedł do pokoju i ostrożnie zamknął za sobą drzwi. Nie chciał, żeby Olga od razu się zorientowała, że je przymknął. Z wiklinowego pojemnika, do którego zawsze upychała jego prasę, wyciągnął wczorajsze dzienniki i usiadł na kanapie, ale nie zdążył wygodnie się umościć, bo zadzwonił telefon. Nie chciało mu się wstawać, a poza tym ponowne wsunięcie na nogi kapci sprawiało mu trudność.

Posiadanie stacjonarnego numeru było anachronizmem, ale wobec uporu Olgi, która za żadne skarby nie chciała mieć telefonu komórkowego, zarówno Marcie, jak i jemu wydawało się usprawiedliwione. Zawsze istniała szansa, że żona zmieni zdanie, ale na razie potrzebowała czasem gdzieś zadzwonić i chociaż sama nigdy nie odbierała telefonu, to jednak z niego korzystała. Karol też go lubił. Często zapominał o naładowaniu komórki, a starego aparatu nie trzeba było ładować. Wystarczyło odłożyć słuchawkę na bazę.

Telefon dzwonił uparcie, ale kiedy zrezygnowany Karol doszedł wreszcie do stolika, umilkł. Wrócił na kanapę, a wtedy dzwonek telefonu zadźwięczał ponownie.

– Cholera jasna! – zaklął i zawrócił, obiecując sobie, że w razie czego zabierze słuchawkę ze sobą.

– Halo! Dzień dobry, córeczko – powiedział do słuchawki, a słysząc poirytowany głos Marty, obruszył się: – Jak to nie odbieramy, przecież odebrałem… Leżałem na kanapie i nie zdążyłem podejść. Mama znowu sprząta i musiałem zamknąć drzwi…

– Spałeś? – zapytała Marta. – Co się tam u was dzieje? Wczoraj dzwoniłam dwa razy i nikt nie odebrał.

– Nie, nie spałem, leżałem, a właściwie dopiero się położyłem – wyjaśnił Karol, czując się jak uczniak tłumaczący się z wagarów. – Dzwoniłaś wczoraj? – zapytał zadowolony, że może zmienić temat. – Nie było mnie w domu, robiłem zakupy…

– Byliście razem na zakupach? – zdziwiła się Marta.

– Mama została w domu, sam poszedłem, przecież zawsze mnie wysyła…

– No, to chyba mogła odebrać telefon! Komórki przecież też nie używacie… – W głosie Marty było słychać rozdrażnienie.

Karol wzruszył ramionami, chociaż córka nie mogła tego zobaczyć.

– Nie rozumiem, czemu cię to dziwi, przecież mama nigdy nie odbiera telefonów.

– Wytłumaczysz jej w końcu, że ja się denerwuję? Jestem waszym jedynym dzieckiem i muszę mieć z wami kontakt. Znowu myślałam, że coś się stało. Nie mogę jechać z drugiego końca miasta tylko po to, żeby zobaczyć, że słuchawka leży na bazie i nikomu nie chce się jej podnieść! – Marta była wyraźnie poirytowana i wyglądało na to, że jej złość skupi się na Karolu.

– Taka już jest twoja matka – przerwał córce. – Doskonale wiesz, że nic na to nie poradzę. Przyjdziesz dzisiaj?

– Właśnie to planowałam – powiedziała Marta spokojniej. – Jeszcze nie wiem o której. Mam służbowe wyjście z pracy i będę niedaleko was, więc pomyślałam…

– To dobrze, zjesz z nami obiad. A jak mały? – Ucieszył się, że zobaczy córkę. – Zresztą porozmawiamy, jak przyjdziesz…

– A ty gdzieś wychodzisz? – upewniła się na wszelki wypadek. Nie chciała przyjść do rodziców, kiedy ojca nie będzie w domu.

– Nie, dzisiaj nigdzie się nie wybieram – odpowiedział, choć w jego głosie nie było wcale pewności. – Jestem trochę zmęczony… – dodał i odruchowo pomasował pierś w okolicy serca.

Robił tak, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Kilka okrężnych ruchów poprawiało mu samopoczucie zawsze wtedy, gdy nachodziło go nagłe zmęczenie. Karol domyślał się, że organizm daje mu jakieś znaki, ale tego, co działo się w środku, nie lubił słuchać. Kiedy pojawiał się drobny ból lub gorsze samopoczucie, po prostu kładł się na kanapie i starał o tym zapomnieć. Czasem pomagało, a czasem nie…

Powinien iść do lekarza. Już dawno minął termin badań kontrolnych wyznaczonych przez kardiologa, ale Karol o tym zapomniał, a właściwie zgubił kartkę, którą dostał podczas wizyty, i nie chciało mu się wracać, żeby poprosić lekarza o napisanie jeszcze jednej.

Olga złościła się o to na niego, ale Karol nic nie zrobił. Chyba nawet specjalnie odwlekał wizytę w przychodni, żeby dokuczyć żonie. Cieszył się, że w tej sprawie nie może go do niczego zmusić. To były jego badania i chociaż powinien je powtórzyć już miesiąc temu, zupełnie się tym nie interesował.

– No to pa… – powiedział prędko do słuchawki, ogarnięty nagłym niepokojem. Przysiadł na kanapie i wciąg­nął do płuc dużo powietrza, po czym wypuścił je bardzo wolno, jednocześnie starając się odzyskać spokój. Przypomniał sobie o czymś i przyciskając słuchawkę do ucha, zapytał: – Zaczekaj… kupiłaś mi żel do mycia, o który cię prosiłem? Tu nie ma go w żadnym sklepie…

– Tak, tato, kupiłam – skłamała Marta i postanowiła, że po drodze wstąpi do drogerii i kupi ojcu trzy butelki żelu, żeby mieć spokój na dłużej.

– O, dziękuję! Tylko nie zapomnij go przynieść – poprosił i odłożył słuchawkę.

 

W końcu ułożył się na kanapie i sięgnął po gazetę, której – jak mu się zdawało – jeszcze nie zdążył przeczytać, i zajął się lekturą artykułu na drugiej stronie, ale po chwili doszedł do wniosku, że już go zna. Pamięć znów spłatała mi figla, pomyślał. Oderwał wzrok od tekstu, żeby przypomnieć sobie, co właściwie stanowiło puentę artykułu, ale nie dał rady, choć usilnie starał się skupić. Leżał chwilę, gapiąc się w sufit, a rozłożona na jego piersiach płachta gazety poruszała się w rytm oddechu. Był zły, a rozdrażnienie, które czuł od samego rana, nasilało się, zamiast słabnąć. Przymknął oczy i rozpoczął serię ćwiczeń oddechowych, które zalecił mu lekarz, ale i to niespecjalnie pomogło.

Słyszał, że Olga skończyła odkurzać przedpokój. Wiedział, że jest teraz w kuchni, co sygnalizował odgłos jak zwykle za głośno przestawianych naczyń i sprzętów. Wszystko, co robiła, było przesadzone, ale oczekiwanie, że w końcu go posłucha i przestanie tłuc rondlami, było chybione. Teraz też hałasowała ponad miarę. Nawet woda, którą wlewała do garnka, robiła więcej szumu niż wówczas, kiedy nalewał ją ktoś inny.

Kuchenne odgłosy wreszcie umilkły i Olga przeniosła się na korytarz, gdzie wciąż stał odkurzacz. Karol nie słyszał jednak, żeby go podniosła, za to drzwi pokoju uchyliły się i spod lekko zmrużonych powiek zauważył, że żona wchodzi ze ściereczką w ręce.

Zacisnął powieki, by nie widzieć jej miny. Doskonale potrafił ją sobie wyobrazić.

– Kto dzwonił? – zapytała, podchodząc do kredensu.

– Marta – odpowiedział, unosząc gazetę, żeby zasłonić twarz, jakby chciał odgrodzić się od żony.

– Porozmawiałeś sobie z ukochaną córeczką? – Olga nie potrafiła powstrzymać się od uszczypliwości.

– Nie, zaśpiewałem jej arię z Traviaty – odpowiedział Karol, czując, jak w gardle rośnie mu gula, która utrudnia oddychanie, ale żona nie miała zamiaru odpuścić.

– I co, podobało jej się? – zapytała tym samym tonem.

– Jak zwykle – rzucił zza gazety, ale nie mógł już skupić się na tekście.

Energicznie przesunęła wazon stojący na półce, żeby wytrzeć niewidoczny kurz. Zahaczyła przy tym szmatką o drewnianą figurkę, która zachwiała się i spadła na dywan.

– Jej zawsze wszystko się podoba. Oczywiście wszystko, co ty zrobisz – zauważyła, schylając się po figurkę.

– Nie zawsze, ale często – przyznał Karol.

– Mówiła coś? – drążyła Olga.

– Chyba po to dzwoniła, żeby coś powiedzieć! – zauważył z ironią.

Olga ścisnęła w ręku ściereczkę do kurzu. Czuła, że robi się czerwona na twarzy, ale niewiele ją to obchodziło.

– Dobrze się bawisz?

Karol rzucił gazetę na podłogę i ze złością spojrzał na żonę.

– Nie, bo mnie wkurzasz. Nigdy nie odbierasz telefonów, a potem wypytujesz mnie, kto i po co dzwonił. Podnieś słuchawkę, to będziesz wiedziała! – warknął. – Marta od wczoraj telefonowała już czwarty raz, ale tobie jak zwykle nie chciało się odebrać! A gdyby ktoś potrzebował twojej pomocy?!

Olga odetchnęła głęboko, choć z satysfakcją, że udało jej się rozdrażnić Karola. Teraz był remis, który postanowiła choć przez chwilę utrzymać.

– Nienawidzę dźwięku dzwonka – powiedziała, wracając do przerwanej czynności.

– Znowu to samo głupie tłumaczenie! – prychnął Karol.

Olga poczuła zimny dreszcz na plecach. Ilekroć niebezpiecznie zbliżali się do tematu historii sprzed lat, miała dziwne uczucie, że wszystkie drobne włoski pokrywające jej ciało unoszą się do góry jak sierść zjeżonego psa.

– Przecież wiesz, od kiedy nie odbieram telefonów – powiedziała, cedząc każde słowo, po czym odwróciła się plecami do męża.

Karol czuł się coraz gorzej. Poranna duszność nie ustępowała, miał nawet wrażenie, że się nasila. Brakowało mu sił na kłótnię, a już tym bardziej na wywlekanie starych historii.

– Kobieto, o czym ty mówisz?! To było ponad dwadzieścia lat temu! – jęknął.

– Wiem, co wtedy usłyszałam! Pytasz, to ci odpowiadam! Nie chcę więcej czuć się tak jak wtedy! – oznajmiła Olga stanowczo, dumnie unosząc przy tym głowę.

Karol jęknął, ale postanowił nie dać się wciągnąć w rozmowę. Powracający co jakiś czas temat jego zdrady, a właściwie romansu sprzed lat, od dawna zatruwał mu życie.

Tamta kobieta była wiceprezesem kooperującej z nimi firmy i początkowo bardzo mu imponowała. Ładna, zadbana rozwódka przed czterdziestką nie musiała specjalnie się starać, żeby oczarować Karola aparycją i pozycją zawodową. Z czasem jednak pokazała swoją drugą, mniej urodziwą i dosyć wulgarną twarz, co niespecjalnie mu odpowiadało.

Jego relacje z Alicją nie były głębokie. Przynajmniej z jego strony, ale z czasem skomplikowały się za bardzo i po kilku latach niezobowiązującego romansu pani wiceprezes postanowiła zająć miejsce Olgi. Była przy tym tak natrętna i stanowcza, że Karol poczuł się osaczony. Nie miał już wtedy ochoty na kontynuowanie tej znajomości, lecz Alicja histerią, a nawet szantażem próbowała go zmusić do wywiązania się z nierozważnie składanych obietnic. Wpadł we własne sidła i nie miał pojęcia, jak z tego wybrnąć. Obie kobiety znał na tyle dobrze, że mógł sobie wyobrazić, jak będzie wyglądała starość z każdą z nich.

Olga miała niełatwy charakter, ale zawsze radziła sobie w życiu i nie absorbowała go swoją osobą, jak to czasem potrafią kobiety. Z tą drugą, zbyt głośną i wymagającą, wcale nie byłoby mu lepiej. Mogło być gorzej, znacznie gorzej, więc po co miałby coś zmieniać?

Alicja była jednak innego zdania. Przestała wierzyć w gładkie słówka Karola i wzięła sprawy w swoje ręce. Zadzwoniła do Olgi i poinformowała ją o wszystkim, aby w ten sposób zmusić kochanka do działania. Sterroryzowany Karol spróbował życia z Alicją, ale wrócił do rodziny szybciej, niż od niej odszedł. Wniósł z powrotem do ich mieszkania torbę i dwie walizki i został na kolejne dwadzieścia lat.

– Twój wybór i twój upór – powiedział teraz zrezygnowany, a jego dłoń powędrowała znowu w okolice klatki piersiowej. – Wszystko dawno zostało wyjaśnione. Jeżeli nie chcesz odbierać telefonów, to nie odbieraj, ale nie wypytuj mnie za każdym razem, kto i po co dzwonił.

Olga milczała, jeszcze mocniej zacisnąwszy usta, i wymaszerowała z pokoju. Karol opuścił gazetę i spojrzał w kierunku drzwi, sprawdzając, czy mu się nie przywidziało, ale jakimś cudem żona nie podjęła tematu Alicji i wyszła. Westchnął kilka razy i ułożył się wygodnie, przymykając powieki. Chciał chociaż przez moment rozkoszować się spokojem i względną ciszą, której nie mąciły na razie żadne odgłosy, ale stało się coś, czego nie przewidział. W tej ciszy wróciły wspomnienia chwil przeżytych z Alicją, z których nie wszystkie były przyjemne. Właściwie nigdy nie potrafił powiedzieć, dlaczego wpakował się w tamten romans. Może zwyczajnie potrzebował odmiany…

Poznali się na jakiejś naradzie. Na początku było miło. Alicja deklarowała z ogromnym zapałem, że po to rozwiodła się z mężem, żeby na stałe odzyskać wolność, ale prawda była inna. Alicja chciała mieć męża i jej wybór padł na Karola. Od początku imponowała mu urodą, śmiałością, a przede wszystkim swobodą, z jaką nawiązywała kontakty z ludźmi. Kobieta z klasą – tak mu się wtedy zdawało. Ich firmy współpracowały ze sobą i poprawne stosunki były ważne. Przez długi czas było dob­rze, nawet bardzo, szczególnie wtedy, gdy spotykali się na naradach i sympozjach… Karol wracał do domu dzień lub dwa dni później. Brał urlop lub przedłużał delegację. I było fajnie. Do czasu.

Kiedy Olga dowiedziała się, że ją zdradzał, zażądała rozwodu. W domu powiało chłodem. Miał wrażenie, że po pracy wraca do zamrażarki, z której nie ma ucieczki. Odszedł do Alicji, ale wkrótce wrócił. Dla córki.

Życie z Olgą do udanych nie należało. Mieszkali obok siebie, ale rzadko się do siebie odzywali. Karol wiedział, że w końcu powinien szczerze porozmawiać z żoną, ale ona go unikała, choć z czasem przestała mówić o rozwodzie. Karol, przestraszony tym, co narobił, nawet nie zauważył, że ich dom całkiem się zmienił. Coś bezpowrotnie umknęło. Rzadkie chwile szczęścia odeszły w niepamięć. Teraz żona pogardzała nim, chociaż nigdy nie powiedziała tego wprost. Przestał się dla niej liczyć. To była cena, jaką zapłacił za kłamstwo, za pozostanie z Olgą oraz za to, że o jego zdradzie nigdy nie powiedziała Marcie. Tego bał się najbardziej. Wizerunek wspaniałego ojca w oczach Marty był dla Karola wartością najwyższą i za żadną cenę by z niego nie zrezygnował. Nawet za cenę dozgonnej pokuty, jaką było życie u boku kobiety, która pałała do niego nienawiścią.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI