Zanim nadejdzie jutro. Tom III. Druga strona nocy - Joanna Jax - ebook + audiobook

Zanim nadejdzie jutro. Tom III. Druga strona nocy ebook i audiobook

Joanna Jax

4,8

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Boleśnie doświadczeni, okaleczeni duchowo bohaterowie próbują odbudować własne życie. Desperacko szukają szczęścia i swojego miejsca na ziemi. Niektórzy nie wiedzą, że los jeszcze niejeden raz wystawi ich charaktery na ciężką próbę. Inni wciąż nie mogą poradzić sobie z uczuciem straty i osamotnienia. Spoglądają w przeszłość, jak gdyby ta miała dać im odpowiedź na nurtujące ich pytania o sens istnienia i granice ludzkiej wrażliwości. Czy uda im się odzyskać utracone zaufanie i ocalić miłość, a przede wszystkim zapomnieć o koszmarze, jaki stał się ich udziałem…?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 635

Rok wydania: 2019

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 17 godz. 36 min

Rok wydania: 2019

Lektor: Elżbieta Kijowska

Oceny
4,8 (115 ocen)
97
12
5
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Sjablons

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna pełna zawirowań powieść
00
IzabelaCyw

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna, aż żal że to ostatni tom
00
Elamisia75

Nie oderwiesz się od lektury

Super
00
pezackij

Nie oderwiesz się od lektury

ostatnia część ukazująca życie Polaków na zesłaniu i ich długą drogę powrotną do Polski Polecam
00
Czytelniczka60

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacja, nie można się oderwać
00



 

 

Redakcja

Anna Seweryn

Projekt okładki

Anna Slotorsz

Ilustracja na okładce

© Madlen / shutterstock.com | Statek pasażerski s/s "Polonia" / szukajwarchiwach.gov.pl

Redakcja techniczna, skład i łamanie

Damian Walasek

Opracowanie wersji elektronicznej

Grzegorz Bociek

Korekta

Urszula Bańcerek

Wydanie I w tej edycji, Siemianowice Śląskie 2025

Wydawca: Wydawnictwa Videograf SA

41-100 Siemianowice Śląskie, ul. Olimpijska 12

tel. 600 472 609

[email protected]

www.videograf.pl

© Wydawnictwa Videograf SA, Chorzów 2018

Tekst © Joanna Jakubczak

ISBN 978-83-8293-340-6

Odwróć Twój wzrok,

niech trochę rozjaśnię oblicze,

nim pójdę, by nigdy nie wrócić,

do kraju pełnego ciemności,

do ziemi czarnej jak noc,

do cienia chaosu i śmierci,

gdzie świecą jedynie mroki.

Hi 10, 21–22

Moim Rodakom z Kazachstanu

1. Wilno, 1942

Za każdym razem, gdy Kuba Staśko słyszał pukanie do drzwi, serce zaczynało mu mocniej bić. Bał się. Nie tego, że za chwilę ujrzy gestapo albo jakieś inne służby okupanta, ale obawiał się wizyty Laury Morawińskiej. Czuł lęk na samą myśl, że będzie blisko niej, usłyszy jej głos i popatrzy w oczy. Miał świadomość, że to spotkanie jest nieuniknione, co więcej, wiedział, iż powinien się z nią zobaczyć i poinformować ją o śmierci Tobiasza, ale najchętniej jedynie wysłałby list.

Widywał ją w Zaciszu. Niekiedy w towarzystwie oficera gestapo, Andreasa Wolfa, czasami z jakąś przyjaciółką. Nie podchodził do niej, przeciwnie, starał się jej zniknąć z pola widzenia, gdy tylko dostrzegł, że Laura ma ochotę do niego podejść. Uciekał… Tak, to było właściwe słowo. Czuł się jak człowiek wychodzący z nałogu, któremu nakazano trzymać się z dala od ulubionej używki.

Ona też chyba się bała. Ścigała go wzrokiem, drżały jej usta i gdy tylko robiła krok w jego kierunku, niemal natychmiast się zatrzymywała, jak gdyby czekała na jakiś znak od niego, że nie musi się obawiać i może się chociaż z nim przywitać. Kuby nie obchodziły jej uczucia ani nawet to, że spotykała się z oficerem gestapo, ale nie potrafił jej wybaczyć, iż tak szybko zapomniała o mężu. I o nim.

Niekiedy na krótką chwilę ich spojrzenia spotykały się. Odwracał wtedy wzrok, jakby bał się, że Laura znowu go omota, zniewoli, a potem zniszczy jego duszę, tak jak niegdyś. Dla niej wszystko było zabawą, urozmaiceniem szarego dnia, dla niego – niemal walką o życie. Zbyt długo toczył bój z samym sobą, by teraz się poddać i pozwolić się złamać. Nie chciał, by ponownie zawładnęło nim to chore uczucie. Dlatego odkładał rozmowę z nią w nieskończoność.

Trzy razy był przed domem, w którym niegdyś mieszkali młodzi Morawińscy, ale za każdym razem tchórzył. I mówił sobie, że przyjdzie następnego dnia. Ale kolejnego popołudnia znowu dezerterował. W końcu stwierdził, że ta sytuacja nie może trwać wiecznie i poprosił o pomoc Wieśka Potopka.

– Normalnie pójdziesz, przedstawisz się i powiesz jej, że Tobiasz nie żyje.

– A co, ja posłaniec śmierci jestem, żebym takie nowiny ludziom zanosił? Już Elżuni musiałem powiedzieć, że jej mąż zmarł… To było straszne. – Wiesiek otarł pot z czoła.

– Zapewniam cię, że Laura Morawińska nie jest tak oddaną małżonką, jaką była Ratajska. – Kuba poklepał kolegę po ramieniu.

– Moim zdaniem sam powinieneś, jako przyjaciel Tobiasza, pójść do wdowy… – Potopek był zdania, że Kuba Staśko musi to zrobić osobiście. Uważał, że po prostu inaczej nie wypadało. Zwłaszcza że widywał ją dość często i wiedział, że powróciła do Wilna.

– Wiem, ale coś mnie tak jakoś trzyma, Wiesiek. Dla mnie Laura zawsze oznaczała kłopoty, normalnie mam cykora – odparł zupełnie szczerze Kuba.

– Kochałeś się w niej, ale się już nie kochasz, więc w czym problem? – prychnął Potopek.

– Bo ona ma w sobie coś takiego… – jęknął Kuba i zakrył twarz rękoma.

I wtedy właśnie rozległo się ciche pukanie do drzwi.

– Czego? – warknął Wiesiek, przekonany, iż to jakiś młody kelner dobija się do niego.

On nie miał takich lęków jak Kuba i nie spodziewał się nikogo innego niż pracowników restauracji. Owszem, czasami obawiał się nalotu gestapo, ale oni nigdy cicho nie pukali, jeśli w ogóle to robili.

Drzwi otworzyły się powoli i chwilę potem do pokoju weszła Laura Morawińska. Ze spuszczoną głową stanęła tuż za progiem i międliła w dłoni rękawiczki. Wyglądała przepięknie. Tak jakby trudy wojennej codzienności jej nie dotyczyły. Miała na sobie elegancki jasny płaszcz, ciemnobrązowe pantofle, wyglądające na nowe i drogie, a na głowę nałożyła zielony kapelusz, który zakrywał jej niemal pół twarzy. Usta, w kształcie serca, pociągnęła czerwoną szminką, przez co wydawały się jeszcze większe, niż zapamiętał je Kuba. Usta, które obsypywały jego ciało namiętnymi pocałunkami. I te same, które wypowiadały te wszystkie kłamstwa, które złamały mu serce.

– Zostaw nas samych, Wiesiek – poprosił Kuba.

Potopek podniósł się z łóżka, na którym leżał prawie całe popołudnie, zdjął z wieszaka marynarkę i bez słowa wyszedł z ich kwatery. Kuba, siedzący przy niewielkim stoliku usytuowanym tuż pod oknem, wskazał dłonią drugie krzesło i zapytał zimno:

– Usiądziesz?

Pokręciła przecząco głową i powiedziała cicho:

– Ten człowiek, ten oficer… to znajomy. Poznaliśmy się w Zoppot.

– Dlaczego miałoby mnie to obchodzić? – prychnął Kuba. Po chwili dodał: – Dobrze, że przyszłaś, bo muszę ci o czymś powiedzieć, a knajpa nie jest najlepszym miejscem, by przekazywać podobne wieści.

Podniosła głowę.

– Chciałeś mi powiedzieć, że Tobiasz nie żyje? Wiem o tym…

Nie pytał, skąd wie. Jednak poczuł w tym momencie jeszcze większą niechęć do niej. Jej mąż nie żył, ona o tym wiedziała, a jednak bawiła się w najlepsze w Zaciszu. Pal licho z kim, ale nie wyglądała jak pogrążona w żałobie wdowa.

– Przyszły kwity do tutejszego oddziału NKWD. Jak weszli Niemcy, Andreas zlecił przeszukanie dokumentów i znalazł je… Dlatego wiedziałam, że ty zostałeś przeniesiony do Moskwy, a Tobiasz zmarł. Miałam czas, żeby oswoić się z jego śmiercią, więc nie oceniaj mnie zbyt surowo.

Laura jakby czytała w myślach Kuby. Jakże ona dobrze go znała… Nie wiedział, czy to było przerażające, czy słodkie.

– Po co więc tutaj przyszłaś? – burknął.

– Żeby ci coś powiedzieć… Bardzo się cieszę, że żyjesz. I bardzo żałuję, że Tobiaszowi się nie udało. – Laura wciąż się jąkała.

– A zatem powiedziałaś. Coś jeszcze?

Kuba za wszelką cenę pragnął jak najszybciej uwolnić się od towarzystwa Laury. Jej głos… Jej zapach… To wszystko przypominało mu o chwilach, o których pragnął jak najszybciej zapomnieć.

– Błagam, Kuba… Nie rozmawiaj ze mną w ten sposób. Pozwól mi wytłumaczyć ci… – W jej głosie pobrzmiewała prośba.

– Lauro, problem w tym, że ja w ogóle nie chcę z tobą rozmawiać. Robię to tylko przez wzgląd na Tobiasza. Okłamywałaś nas obu, a kiedy zniknęliśmy ci z oczu, pojawili się kolejni mężczyźni. Wybacz, nigdy nie lubiłem tłoku – wysyczał.

Podeszła do stolika i przycupnęła na krześle obok Kuby. Wyciągnęła swoją szczupłą dłoń i delikatnie dotknęła jego policzka.

– Wiesz tyle, ile widzisz. A to oznacza, że wiesz bardzo mało – wyszeptała.

– Przestań, Lauro. Znowu będziesz to robiła… Mówiła rzeczy, w które uwierzę, a które potem okażą się nieprawdą.

Kuba zdawał sobie sprawę, że zachowuje się dziwacznie. Kiedy się żegnali przed jej wyjazdem do Zoppot, nie okazywał jej wrogości, wręcz przeciwnie. Potem, gdy był na Syberii i w Moskwie, walczył z uczuciem do niej. Chciał za wszelką cenę zabić w sobie tę miłość. Pragnął to zrobić i dla siebie, i dla Tobiasza, bo wiedział, że w przeciwnym razie widmo nieżyjącego przyjaciela będzie go prześladować do końca jego dni. Walczył w jedyny dostępny mu sposób – obrzydzając ją sobie w każdej myśli. Wyświetlał we wspomnieniach tylko to, co było złe, wyrzucając z nich to, co było dobre i piękne. W pewnym momencie Laura stała się w jego oczach potworem, kobietą bez duszy i sumienia. Więc gdy ujrzał ją w ramionach niemieckiego oficera, od razu sobie wyobraził, że puszcza się z nim i jest zwykłą kurwą. Nieważne, czy tym człowiekiem był Niemiec, Rosjanin czy Polak, zapewne zrobiłaby to z każdym, kto zagwarantowałby jej poczucie bezpieczeństwa i luksusowe warunki. Tutaj, w Wilnie, ludziom żyło się bardzo ciężko, tymczasem ona wyglądała jak gwiazda filmowa, dla której słowo „wojna” stanowi abstrakcję. I zapewne działo się tak dlatego, że znalazła odpowiedniego kochanka i protektora.

Jakże on jej nienawidził…Tak bardzo, jak niegdyś za nią szalał i kochał ją, tak teraz miotały nim uczucia pogardy, niechęci i złości. Ale przecież ona nie miała pojęcia, co działo się w jego duszy, gdy ich drogi się rozeszły. Nie mogła wiedzieć o wyznaniu Tobiasza ani o tym, że pewnego dnia Kuba postanowił wymazać ją z serca. I uczynił to. Żałował jedynie, że nie może wymazać jej z pamięci.

– Posłuchaj, jeszcze raz ci powtarzam: Andreas Wolf jest przyjacielem mojej ciotki z Zoppot. Pomógł nam w Gdańsku i pomaga mi w Wilnie. Pieniądze przysyła mi ciotka, a on jedynie dba o to, bym miała je gdzie wydać. Nic więcej mnie z nim nie łączy. Być może nawet mu się podobam, ale dobrze wie, że z mojej strony nie może liczyć na nic więcej oprócz przyjaźni – powtórzyła z naciskiem Laura.

– Wyglądało to inaczej – warknął.

– A więc wciąż ci zależy… – Uśmiechnęła się smutno. – Ty jesteś po prostu zazdrosny.

– Chodzi mi o Tobiasza… Wyłącznie o niego – mruknął.

– Tobiasz nie żyje… A nawet jeśliby żył, nie zrobiłam niczego złego. Wręcz przeciwnie, wykorzystałam słabość Andreasa do mnie i dowiedziałam się, co się z wami dzieje. Przynajmniej do pewnego momentu, bo potem nie mogłam już zdobyć podobnych informacji. Rozumiem twoją lojalność wobec Tobiasza, nawet po jego śmierci, ale nie musisz mnie traktować w ten sposób. – Laura straciła cierpliwość.

– Przepraszam – powiedział zmieszany Kuba i przesunął palcami po włosach, co zawsze było u niego objawem zakłopotania. W istocie zachowywał się nieracjonalnie i wyżywał się na Laurze, nie mając pojęcia, co tak naprawdę się wydarzyło. – Masz rację, jesteś wolną kobietą, możesz robić, co ci się podoba, a ja nie mam prawa cię oceniać ani wątpić w twoje słowa. A teraz, Lauro, gdy już wszystko sobie wyjaśniliśmy, pozwól, że cię pożegnam. Muszę… muszę coś załatwić na mieście i nie mogę poświęcić ci więcej czasu.

Laura podniosła się z krzesła, wciągnęła na dłonie rękawiczki i powiedziała:

– Mieszkam w naszym starym mieszkaniu. Jak ochłoniesz, zapraszam na herbatę.

Po chwili już jej nie było. Pozostała jedynie woń jej perfum. Wciąż tych samych. Delikatnych i zmysłowych. Ten zapach przypomniał mu namiętność, z której tak długo się leczył, i wciąż wspomnienie o niej wywoływało w nim dziwną nostalgię za rozkoszą, która ogarniała wszystkie zmysły z taką mocą, że rozum wyłączał się kompletnie.

Kuba nie chciał jej nienawidzić, tak jak nie chciał jej kochać. Pragnął poczuć obojętność. Taką samą, jaką poczułby, gdyby zjawiła się u niego zwykła znajoma, o której przestałby myśleć w chwili, gdy zamknęłaby za sobą drzwi. A tymczasem teraz myślał, wspominał i miotał się jak zwierzę zamknięte w klatce.

Po kilku minutach wrócił do pokoju Potopek. Przypalił papierosa, wypuścił kłąb dymu i orzekł:

– Nie za bardzo Morawińska przejęła się śmiercią męża. Mijałem ją na schodach. Smutna była, ale nawet jedna łezka jej nie spłynęła. Ona to chyba taka sama franca jak ta moja stara.

– Wiedziała już o śmierci Tobiasza, a ten niemiecki galant to podobno tylko jej znajomy – westchnął Kuba. Zaczął mieć wyrzuty sumienia, że tak obcesowo potraktował Laurę.

Potopek zaczął rechotać jak żaba.

– Ale ty głupi jesteś, Kuba. Znajomy… Dobre! Słuchaj, ja tam wolę szwabów, bo się Ruskim naraziłem za bardzo, ale to taka sama swołocz jak i tamci. Szkoły pozamykane, mieszkania skonfiskowane, a Łukiszki jak były pełne, tak dalej są. Litwiny trochę się zdziwiły, bo myślały, że im szwaby autonomię dadzą, a tu gówno. Tymczasowy rząd rozwiązali, ustanowili Generalkommissariat Litauen i po ptakach. Chyba ciągle się łudzą, bo Sauguma wciąż działa w ich strukturach. A tam, gdzie balowałeś z piękną Laurą, w Ponarach, teraz Żydów podobnież mordują. I to jak na taśmie w fabryce gwoździ… Ech, żaden normalny Polak do Zacisza teraz by nie wlazł, tylko taki, co sztamę ze szwabami trzyma. I jak ona wygląda? Jak kobieta cierpiąca po śmierci męża? Dajże spokój, Kuba, to trzeba chyba oczu nie mieć, żeby takie brednie jak ty opowiadać. Zwykła niemiecka kurwa, i tyle.

– Ona nie wypiera się znajomości z tym człowiekiem… – Kuba próbował usprawiedliwić nieco Laurę, ale nie wiedział, czy bardziej przed Wieśkiem, czy przed sobą samym.

– Widzę, że znowuż ci we łbie namotała… No, bracie, tak to jest, jak na świat się patrzy przez rozporek. – Potopek poklepał po ramieniu Kubę i ponownie wyszedł z pokoju.

Tym razem uczynił to, by uciszyć pomocników kelnerów, którzy, jego zdaniem, zbyt głośno się zachowywali. Wystarczył ryk Potopka i kilka przekleństw, by na korytarzu zapanowała niemal grobowa cisza. Wiesiek jednak nie wrócił do pokoju, tylko pozostawił kolegę samego. Samotność była ostatnim, czego teraz potrzebował Kuba. Włożył więc palto i wyszedł na ulicę, by skupić swoją uwagę na czymś innym niż wspomnienia. Cóż jednak z tego, jeśli każdy zaułek miasta przypominał mu czas jego odurzenia miłością do Laury Przebindowskiej.

2. Jungijul, 1942

– Pamiętasz, co masz mówić? – zapytał Grzegorz Ossowiecki czekającego w kolejce do wojenkomatu Błażeja.

Chłopak miał stanąć przed komisją, by wstąpić do polskiej armii. Jednak o tym, czy tam się znajdzie, nie decydowali tylko jego rodacy. Polska armia przeszła w Uzbekistanie pod kuratelę Środkowoazjatyckiego Okręgu Wojskowego Armii Czerwonej i komisje rekrutacyjne, tak zwane wojenkomaty, składały się z Polaków i Rosjan. A ci drudzy, jak wiadomo, mieli pilnować, by do wojska wstąpiły osoby o określonych cechach narodowościowych. On, jako osoba pochodząca z Kresów Wschodnich, kwalifikował się do tego doskonale, bo wedle wytycznych miał do tego prawo, mimo że mieszkał na wschód od linii demarkacyjnej ustanowionej przez układ Ribbentrop–Mołotow. Przynajmniej teoretycznie nie powinno być z tym większych problemów. Miał wpisaną w dokumentach narodowość polską, ale po przesiedleniu do Kazachstanu w jego dokumentach widniało obywatelstwo Związku Radzieckiego i ani on, ani Grzegorz nie wiedzieli, jak funkcjonariusze wojenkomatu go potraktują. Mogłoby się okazać, iż może wstąpić jedynie do sowieckiego wojska. Jednak Błażej, jak to mówił, wolałby sobie kulasy poobrzynać, niż do ruskiego wojska pójść. Dlatego ustalili z Ossowieckim, że chłopak zgłosi zaginięcie dokumentów.

– Ty, ten kłyszawy Ruski to podobnież niezłe cielepajło. Dobrze by tak do niego popaść – odezwał się chłopak z kolejki, gdy Grzegorz odszedł do swoich zajęć.

– Mnie się widzi, że siabruk to z Wileńszczyzny… – Błażej uśmiechnął się, słysząc dobrze mu znane słowa i śpiewny akcent.

Chłopak zmieszał się i odparł:

– A gdzie tam! Ja pochodzę z Krakowa, w Wilnie ja tylko z wizytą byłem i dokumenty gdzieś mi się zapodziały. A ty skąd?

– Ja też. Też mi się zapodziały i też z Krakowa – mruknął Błażej.

Grzegorz Ossowiecki nakazał mu, by nikomu nie mówił o swoim prawdziwym pochodzeniu, bo ktoś może coś niechcący chlapnąć i wtedy zamiast do polskiej armii pójdzie do sowieckiej.

Błażej na szczęście trafił do „cielepajły”, jak to określił jednego z radzieckich oficerów jego kompan z kolejki, i wszystko odbyło się bez zgrzytów. Dostał przydział do jednostki w Szachrisabz, oddalonej od Jungijul prawie o czterysta kilometrów. Trochę go to zmartwiło, bowiem liczył, że jeszcze przez jakiś czas będzie blisko małej Neli. Jednak od Gabrieli Kąckiej wolał trzymać się z daleka. W tej chwili nie było takiej możliwości, bowiem spotykali się codziennie w ich wspólnym namiocie, korzystali z tej samej stołówki i polowej łaźni. Był jednak twardy i odzywał się do panny Kąckiej tylko wówczas, gdy już naprawdę musiał.

Gabriela chyba zdawała sobie sprawę z tego, że straciła Błażeja na dobre, ponieważ nawet nie próbowała zbliżać się zanadto do niego. Wpatrywała się jedynie w jego twarz, jakby szukała wzrokiem jakiegoś uśmiechu, spojrzenia pełnego tęsknoty czy czegokolwiek, co dawałoby jej nadzieję na pojednanie. Prawdę mówiąc, irytowało to Błażeja niewymownie. Nie miał zamiaru się z nią pogodzić. Wręcz przeciwnie, flirtował na potęgę z innymi dziewczętami i wymykał się z namiotu na schadzki, gdy już mała Nelka zasnęła. Dziewczyny były ładne, młodziutkie i wysyłały mu mnóstwo sygnałów, że są nim zainteresowane. Schlebiało mu to, jednak nie poznał żadnej, która spodobałaby mu się chociaż w połowie tak, jak Gabriela.

Niekiedy siadał na kamieniu, z dala od zgiełku obozu, i mówił do siebie: „A więc to tak boli złamane serce”. Potem myślał, że z jego miłością do Gabrieli jest jak z bolesnym czyrakiem. Najbardziej boli, gdy pęka, ale potem pojawia się szansa na całkowite zaleczenie. Patrzył na poświatę zachodzącego słońca i myślał, że właśnie pękł mu wrzód i musi trochę poczekać, aż ten się zagoi. Nawet nieco mu ulżyło, iż sprawa tak się zakończyła, bo miał dosyć tej szarpaniny, niepewności i pytań bez odpowiedzi. Nie dość, że musiał zmagać się z widmem Huberta Morawińskiego, to jeszcze Gabriela Kącka zachowywała się w sposób kompletnie nieprzewidywalny. Niekiedy wydawało mu się, że naprawdę jej na nim zależy, a chwilę potem traktowała go z lekceważeniem. Jednego dnia czuła i gorąca, kolejnego zimna i nieprzystępna. Teraz jakby przejrzał na oczy, że wszystko było jedną wielką manipulacją, ponieważ panna Kącka największe względy okazywała mu wówczas, gdy czegoś od niego potrzebowała. Zaczynało do niego docierać, że był po prostu wykorzystywany. Nawet ta ich wspólna noc… Do niej najtrudniej mu było powracać myślami. Dla niego znaczyła wszystko, a dla Gabrieli, jak widać, nic.

Teraz jednak miał znaleźć się z dala od niej i żywił nadzieję, że wówczas już całkiem zapomni o swoim uczuciu. Nie tylko dlatego, że będzie ich dzieliło kilkaset kilometrów, ale również z uwagi na fakt, iż będzie zajęty czymś innym. Został żołnierzem, a to oznaczało nowe wyzwania i obowiązki. W końcu niebawem pojedzie tłuc szwabów i wolał powrócić z tej wojaczki cało. Pomyślał, że dziadek byłby z niego dumny, widząc go w mundurze i z karabinem w ręku.

Wróciwszy z budynku wojenkomatu, wszedł do namiotu i powiedział do Niny Zawiślańskiej:

– Pani Nino, dostałem się do armii. Czy zajmie się pani, tak jak rozmawialiśmy wcześniej, Nelą? Niebawem wyjeżdżam do Szachrisabz, to niedaleko Samarkandy, ale nie wiem, co dalej…

– Nie martw się, zabiorę ze sobą Nelę wszędzie tam, gdzie mnie wyślą.

Po chwili Błażej zerknął na skuloną w pozycji embrionalnej Apolonię Ryszewską. Kobieta cicho pochlipywała.

– A ta czego ryczy? – zapytał, wskazując brodą na łkającą Apolonię.

– Możemy porozmawiać gdzieś…? Nie tutaj – szepnęła Nina.

Opuścili namiot i przeszli pod rozłożyste drzewo. To samo, pod którym Gabriela całowała się z jakimś żołnierzem. Jednak Błażej w tym momencie wolał o tym nie myśleć.

– Z Apolonią jest ten problem, że ona nie jest z oficerskiej rodziny, a najpewniej tylko takie osoby będą mogły stąd wyjechać. Nie jest dzieckiem, nie może wstąpić do armii ani do wojskowej służby kobiet, bo jest za stara. A Grzegorz jest bezradny, przynajmniej na razie. Jedyne, co wymyślił, to fikcyjny ślub. No, żeby któryś z żołnierzy albo jakiś emerytowany oficer się z nią ożenił – powiedziała konspiracyjnie Nina i – jak się Błażejowi zdawało – dziwnie na niego spojrzała.

– Pani Nino, no też co pani? Niby żebym ja miał…? – wydukał.

– Nie! Broń Boże! – jęknęła. – To od razu wydałoby się podejrzane. Ale może byś tak popytał kogoś, tobie będzie zręczniej.

– Pani Nino, ja to bym musiał kogoś bardzo nie lubić, żeby go namawiać na amory z taką szkulepą i w dodatku starą jak węgiel – prychnął.

– No przecież jej tu samej nie zostawimy, bo zginie marnie. Co? Do kołchozu pójdzie? Czy do fabryki? Ona się przecież do roboty nie nadaje…

– Ma pani rację. Dobrze, popytam. Ale niech pani jej powie, że to na niby, bo inaczej chłopa zamęczy – westchnął Błażej, po czym splunął i ruszył w stronę namiotów, gdzie mieszkali jego nowi kompani.

Wszedł do jednego z nich i poprosił Andrzeja spod Białegostoku, żeby wyszedł z nim na zewnątrz.

– Jest interes do zrobienia – powiedział hardo. – Tylko zarobić się na nim nie da…

3. Kondratjewo, 1942

Prosty kalendarz, jaki Paweł Zawiślański zrobił sobie na własny użytek, poinformował go właśnie, że w Wilnie już nastała wiosna. Zapewne na drzewach pojawiły się młode liście, trawa nabierała soczystego koloru, a kobiety chowały do szaf swoje grube futra i wyciągały z nich nieco lżejsze okrycia wierzchnie. Pomyślał, że zmieniające się pory roku nie zważały na sytuację polityczną i mógł bez trudu sobie wyobrazić bujną roślinność w parkach, muskane promieniami słońca kamienice i błyszczące brukowane ulice. Cała reszta jednak musiała wyglądać zupełnie inaczej. Teraz w Wilnie zadomowili się Niemcy. Podobno byli jeszcze gorsi niż Rosjanie. A może informacje, które docierały do niego za pośrednictwem radzieckiego radia, niewiele miały wspólnego z rzeczywistością i stanowiły jedynie propagandowy bełkot? Na pewno jednak owe wiadomości odnosiły skutek, bo nienawiść do Niemców rosła z każdym dniem i nie było osoby, która nie wyrażałaby się o nich pogardliwie lub ze złością. W przypadku Rosjan było to zrozumiałe, ale Polacy zamieszkujący posiołek również zaczynali żywić podobne uczucia, chociaż niekiedy nie dane im było zobaczyć choćby jednego żołnierza Wehrmachtu. Być może władze, karmiące ludzi właściwą propagandą, liczyły, że w obliczu ataku innego wroga, bardziej barbarzyńskiego, szala niechęci do nich nieco się przechyli na stronę Niemców. Rosjanie kazali im wierzyć, iż zesłanie na Syberię stanowiło wręcz wielką łaskę i przysługę, w przeciwnym razie bowiem ludzie ci skończyliby w zbiorowych mogiłach.

Paweł nie miał wyrobionego zdania na ten temat, z natury nie wierzył w radziecką propagandę, on jedynie wpatrywał się w otaczający go świat, czekając na wiosnę. Ta pora roku dawała wytchnienie od mrozów, ale przynosiła także problemy – plagi rozmaitych chorób. I niezliczone ilości błota, w którym grzęzły wozy, ludzie i maszyny. Idąc do specpriesiedlenców, nie zastanawiał się, ilu osobom pomoże tego dnia, ale ilu z nich umrze. Codziennością dla niego był widok dzieci leżących w agonii, z pożółkłymi twarzami i wysypką rozlewającą się po ciele. Kaszlących aż do wymiotów, z biegunką, która odwadniała tak silnie, że skóra przypominała pergamin. A przy nich czuwali rodzice, którzy nie wiedzieli, czy mają się modlić o wyzdrowienie dla swoich dzieci, czy rychłą śmierć, bo patrzyć na ich cierpienie już nie mogli.

– Ty też czekasz na wiosnę? – zapytała Ewa, trzymając na rękach Kajetana.

To była jedna z nielicznych chwil, które mogli spędzić we troje.

– Wiosna zawsze kojarzyła mi się ze słońcem, zielenią, teraz przychodzi mi na myśl jedynie tyfus – mruknął Paweł.

– A ja słyszałam, że do waszego łagru zaczęli przywozić niemieckich jeńców. Boję się, iż zabiorą cię z Kondratjewa i każą pracować w tamtejszej bolnicy – westchnęła Ewa. Po chwili dodała: – Może to plotki, w końcu istnieją jakieś konwencje, a ten obóz nie jest jeniecki…

– Ewuniu, o czym ty mówisz? O konwencjach i umowach międzynarodowych? Zgodnie z nimi nie powinno już nas tutaj być – z kpiną w głosie powiedział Zawiślański.

Do niedawna Paweł potrafił docenić drobne przyjemności. Uznawał się wręcz za szczęściarza. Pracował w ambulatorium, a nie w lesie, jadał nieco lepiej niż pozostali i miał przy boku ukochaną kobietę. Poza tym został ojcem i chociaż nie takie warunki sobie wymarzył dla własnego dziecka, chłopak był zdrowy i rozwijał się dobrze. A gdy minie czas jego odsiadki i wyjadą stąd, malec zapewne nie będzie pamiętał ani ostrych zim, ani skromnych warunków, w jakich musiał dorastać.

A jednak coraz częściej dopadał go dziwny stan przygnębienia. Niekiedy zdawało mu się, że resztę życia spędzi na Syberii i nie doświadczy już niczego pięknego. Miał dosyć i nie potrafił sobie wyobrazić, jak ludzie mogą tutaj funkcjonować przez dziesięciolecia. Irytowała go także Ewa, swoim wiecznym optymizmem, irracjonalną wiarą w lepszą przyszłość i ciągłym uśmiechem, gdy tymczasem wokół panoszyły się śmierć, choroby i beznadzieja. Niekiedy myślał sobie, że Bóg pozostawił go tutaj za karę. Bo sprzeniewierzył się szóstemu przykazaniu. Coraz częściej dopadały go poczucie winy i niechęć do samego siebie.

– Paweł, co się z tobą dzieje? Gdzie się podział mój uparty chłopak, który jeszcze niedawno twierdził, że znalazł szczęście na Syberii? – Ewa była coraz bardziej zaniepokojona stanem ukochanego. Ostatnio nawet ciężko im się rozmawiało o prozaicznych sprawach.

– Nie wiem… – Wzruszył ramionami. – Chyba po prostu tęsknię za normalnością, za wolnością. Wiem, jeszcze do niedawna pobyt w Kondratjewie traktowałem jak dar od losu i nareszcie poczułem się człowiekiem, a nie śmieciem, ale i ten stan zaczyna mi doskwierać i zaczynam tęsknić za czymś więcej.

– Każdy tęskni, ale gdy wciąż czekasz na lepsze jutro, dzisiaj przecieka ci przez palce – powiedziała ze spokojem.

– Kiedy ten dzisiejszy dzień wcale mi się nie podoba i chcę, by jak najszybciej minął. Pragnę zasnąć i obudzić się dopiero wtedy, gdy będę wolnym człowiekiem – westchnął Zawiślański i znowu zaczął wpatrywać się w zrobiony przez siebie kalendarz, jakby pragnął siłą woli przesunąć datę o kilka lat.

– Niedługo wracam do pracy. Do Kajetana będzie przychodziła Nadieżda. To jakaś protegowana naszego zawecze, Razańskiego – Ewa zmieniła temat.

– To nasz dzieciak nauczy się po rosyjsku i po polsku gadać nie będzie chciał. Dlaczego nie postarałaś się, żeby któraś z naszych dziewcząt zaopiekowała się Kajtkiem? – odparł z wyrzutem Paweł. – Razański załatwiłby to bez problemu. Przecież to dla każdej z nich byłoby nieopisanym szczęściem.

– Bo się boję… że ktoś stamtąd przywlecze jakieś choróbsko i zarazi mi dziecko. Wystarczy, że martwię się o twoją pracę… – wybuchła Ewa.

– Stamtąd… Nie pamiętasz, że też jesteś stamtąd? Mówisz o nich jak o obcych, gorszych, niemalże trędowatych – rozzłościł się Paweł.

– Ale teraz mam syna i nie mogę sobie pozwolić na bycie siostrą miłosierdzia. – Ewa była coraz bardziej zła na Pawła, że nie rozumie, jako lekarz, takich oczywistych spraw. Musieli za wszelką cenę chronić swoje maleństwo. Byli mu to winni. – A może jesteś taki podminowany, bo wciąż nie masz wieści od swojej żony?

– Tak, martwię się o Ninę. I o swoje drugie dziecko. Przykro mi, że tego nie rozumiesz. Nie potrafię, ot tak, wymazać ich z pamięci i rozpocząć nowego życia bez zbędnych obciążeń. Jednak to nie owo zmartwienie najbardziej mnie dobija, ale pustka w moim życiu.

– Pustka? A my? – jęknęła Ewa.

– Tak, głównie o was chodzi. Czuję się za was odpowiedzialny, a nic nie mogę dla was zrobić. Jestem bezradny! Patrzę, jak nieuchronnie sprowadzamy nasze życie do pierwotnych potrzeb. A ja chciałbym zabierać cię na dansingi, a Kajtka na spacer po Cielętniku. Pragnę spotykać się z ludźmi, którzy mówią o czymś więcej niż tylko o chorobach i głodzie. Jednak rozumiem ich i nie potrafię stać obojętnie, gdy ktoś umiera. Nie mogę znieść tego patrzenia jedynie na czubek własnego nosa, ale muszę, by przetrwać i żebyście wy przetrwali. Wszystko w życiu mi się posypało. Niby wciąż wiele posiadam, w każdym razie więcej niż inni, ale wydaje mi się, jakbym nie miał nic. Wciąż dręczy mnie myśl, że płodzę dzieci na ich zgubę i nieszczęście, i lepiej byłoby, aby nigdy nie pojawiły się na świecie. Dla ich dobra – wyrzucił z siebie Paweł.

– A zatem żałujesz, że mamy Kajtka… Mam nadzieję, że on nigdy się o tym nie dowie – powiedziała cicho Ewa.

Jej wściekłość minęła, ale zamieniła się niemal w rozpacz. Walczyła z Pawłem o to dziecko, sądziła, że, gdy przyjdzie na świat, jej ukochany w końcu zrozumie, iż ma dla kogo żyć. Poczuje to samo, co ona. Że spotkało ich coś pięknego. Tymczasem Zawiślański przez cały czas żałował tego, co się stało. Być może nawet wyrzucał sobie ich znajomość, a potem romans. A ona została w tym piekle tylko dla niego. Ona również wolałaby żyć gdzieś indziej, budzić się z uśmiechem na twarzy, mieć nie tylko marzenia, ale konkretne plany. Cóż jednak z tego, jeśli los zadecydował inaczej. Zaczynała żałować, że nie uciekła wtedy, gdy mogła. Ten wyjazd był obarczony ryzykiem, ale w tym miejscu ryzykowała każdego dnia. I nawet nie czuła już miłości Pawła, uczucia, które ją w tym miejscu zatrzymało i dodawało skrzydeł. Nie widziała ich tragicznego położenia, dramatu setek Polaków, którzy mieszkali niedaleko i żyli w upodleniu, nawet nie czuła zimnych wiatrów i silnych mrozów. Bo gdzieś pośrodku tego wszystkiego narodziło się uczucie, które przysłaniało jej wszystko.

Zostawiła Kajtka z ojcem i włożyła waciak, a potem szczelnie okutała się chustą. Musiała wyjść. Obojętnie gdzie, byle znaleźć się w miejscu, gdzie nie będzie widziała pełnego wyrzutu spojrzenia Pawła.

Mimo nadchodzącej wiosny na zewnątrz wciąż było bardzo zimno. Mróz zelżał, ale od kilku dni wiał silny wiatr, który przenikał przez ubranie i niemal paraliżował ruchy. Jeszcze rok temu musiałaby w taką pogodę pójść wraz z innymi do lasu, teraz narzekała, przemierzając niewielki odcinek wiejskiej drogi. Szła przed siebie, jakby chciała, by ten dujący wiatr wymiótł z niej wszystkie niechciane emocje i żale.

– Towarzyszko Laudańska, a gdzie to się towarzyszka wybiera w taką pogodę? – Usłyszała głos Anatolija Razańskiego.

Zatrzymał się tuż obok niej saniami zaprzężonymi w nieco zabiedzonego konia. Zapewne zwierzę nie nadawało się już do ciągnięcia ciężkich wozów czy sań wypełnionych drewnem i przekazano je zawecze do dyspozycji.

Nie miała pojęcia, dlaczego nazywał ją towarzyszką, przecież nie należała do partii, ale zawecze zwracał się w ten sposób do każdego, kogo lubił i szanował, bez względu na przynależność organizacyjną.

– Tak idę bez celu, towarzyszu. Mam zły dzień – odparła zgodnie z prawdą.

– Jeśli człowiek nie robi nic społecznie pożytecznego, wówczas miewa złe dni. Ale cóż, wychowanie przyszłego obywatela Związku Radzieckiego to też ważne zadanie, zwłaszcza gdy nasz naród dziesiątkowany jest przez niemieckiego wroga – wygłosił mowę Razański.

Ewa pomyślała, że ten człowiek chyba jest kompletnie oderwany od rzeczywistości, jeśli uważa, iż Ewa czuje się obywatelką tego kraju i zechce pozostać w nim na zawsze. Albo że będzie żałowała Sowietów, gdy dostaną łupnia od Niemców. Jedni i drudzy byli siebie warci. Nie powiedziała jednak ani słowa, bo zależało jej i na pracy, i na ciepłym pokoiku w miejscowej szkole. Skinęła jedynie głową i wykrzesała z siebie słaby uśmiech.

– A może przyjdziecie do mnie na prawdziwy, mocny czaj? Mam konfitury i słodki placek. Od razu się towarzyszce humor poprawi – zapytał w końcu.

Ponownie skinęła głową i wsiadła do sań. Razański okrył ją baranimi skórami i powoli ruszyli w kierunku zabudowańzawecze. Dom Anatolija był niewielki, przypominał inne okoliczne domostwa i jedyne, co go wyróżniało, to niezwykle bogato rzeźbiony mały portyk nad wejściem. Zapewne poprzedni mieszkaniec tego domostwa został uznany za bogacza i wypędzony do jakiegoś obozu, by odrobić w kopalni albo lesie swój dobrostan i ów nieszczęsny fantazyjny portyk.

W istocie gorąca, mocna herbata z konfiturami i słodki placek, jakiego Ewa już dawno nie jadła, nieco poprawiły jej humor. Nie miała jednak ochoty na pogawędki z Anatolijem i z ulgą przyjęła fakt, że ten zamiast rozmawiać z nią, włączył trzeszczące radio i zaczął pilnie wsłuchiwać się w wiadomości z frontu.

Ewa powróciła do swojego pokoju późnym popołudniem. Sądziła, że Paweł będzie zadawał jej pytania, mówił, jak bardzo martwił się o nią, a wreszcie oczekiwała jakichś przeprosin albo chociażby gestów pojednania z jego strony. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Paweł milczał i dopiero gdy wychodził, by powrócić do ambulatorium, usłyszała ciche: „dobranoc”.