Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
12 osób interesuje się tą książką
Najnowsza powieść bestsellerowej autorki – Joanny Jax!
Pod koniec lat czterdziestych dochodzi w Berlinie do serii tajemniczych morderstw. Pozornie ofiary nic nie łączy, jednak oficer prowadzący śledztwo odkrywa, że każda z tych osób przebywała w czasie wojny na terenie Afryki Północnej. Brak motywów, niewiele śladów pozostawionych na miejscu zbrodni a także zmowa milczenia sprawiają, że śledztwo utyka w martwym punkcie. Zdesperowany śledczy prosi o pomoc swojego dobrego znajomego, byłego oficera brytyjskiego wywiadu, który spędził na Bliskim Wschodzie wiele lat, licząc, że ten, dzięki znajomościom w tamtym regionie świata zdoła rozwikłać zagadkę niewyjaśnionych zabójstw. Mężczyzna, który po kapitulacji Rzeszy przybywa do zniszczonego Berlina, postanawia podjąć wyzwanie. Nie spodziewa się jednak, że korzenie całej historii sięgają początku wieku i mają również związek z pewną upalną nocą, kiedy to poznał pełną uroku tancerkę, która niedługo potem złamała mu serce i zrujnowała karierę.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 348
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
1.
Berlin, 1947
Spodziewała się tego... Ann-Katrin Schneider od chwili gdy zobaczyła siedzącego za kierownicą wojskowego gazika Connora, myślała nieustannie o tym, kiedy i w jakich okolicznościach ją zatrzyma. A jednak gdy usiadł naprzeciwko i uśmiechnął się drwiąco, jedyną jej reakcją było rzucenie się do ucieczki. Zimny i stanowczy głos przywołał ją jednak do porządku i opadła z powrotem na krzesło.
Evans nigdy nie działał w ciemno. Jeśli rzucił podobne zdanie, oznaczało, że przy drzwiach wpadnie na jego straż przyboczną i powrócą do punktu wyjścia.
W tle sączyła się spokojna muzyka, do jej uszu dobiegały ciche rozmowy jakiejś pary, a za barem uwijała się młoda dziewczyna. Ann-Katrin za wszelką cenę pragnęła skupić się na czymś innymi niż na sobie. Po kilku minutach, kiedy to ani ona, ani Connor nie powiedzieli choćby słowa, podjęła decyzję. Wyciągnęła w jego stronę ręce i westchnęła:
– W porządku, Evans, jestem gotowa.
Zerknął na jej dłonie i zapytał z ironią w głosie:
– Mam cię w nie ucałować? Czy wsunąć pierścionek zaręczynowy na palec?
– Aresztuj mnie.
– Nie mogę tego zrobić, musiałbym wezwać policję.
– To na co czekasz? – wyszeptała.
– Najpierw porozmawiamy. Na początek mam do ciebie pytanie. Bardzo łatwe. Ann-Katrin, kim ty, do jasnej cholery, jesteś?
– Ann-Katrin Schneider albo Karen Brener, wybierz sobie – prychnęła.
– Gdzie mieszkasz? Adres poproszę – zażądał.
Od tak dawna go nie widziała. Gdyby nie jego zbrodnia popełniona na Latifie, mogłaby mu nawet wybaczyć to, że ją okradł. Naprawdę była idiotką...
Podała mu adres. Nie było sensu tego ukrywać, chociaż właściwie po tym, co zobaczyła w swojej piwnicy, mogła nazywać siebie bezdomną. Za żadne skarby świata nie zamierzała wracać na stałe do tego miejsca.
Siedziała ze spuszczoną głową, bo nie chciała patrzyć na Connora.
– Mam nadzieję, że Gisele nie będzie miała przeze mnie kłopotów – powiedziała cicho.
– Gisele Richter bardzo cię lubi. Ją też nabrałaś, dlatego nie będę się nad nią znęcał. Ona również jest twoją ofiarą. Tak jak kilka innych osób.
– Poprosiłam ją tylko o to, by mnie sprawdziła. To taka wielka zbrodnia? – szepnęła.
– A przy okazji nakłoniłaś ją, by zachowała milczenie i pominęła twoją osobę, gdy komisarz Erik Weber wysłał pismo z pytaniem o osoby, które miały związek z Alfredem Kleinem. Powiedz mi, z nim także spałaś? Z Weberem? To porządny facet... – Jad skapywał z ust Connora.
– Przecież chciał nas wyswatać – burknęła.
– Może miał cię dosyć... To jak było? Spałaś z nim?
Uśmiechnęła się półgębkiem i w końcu na niego spojrzała.
– Jakby to powiedzieć... Właściwie mogłabym zadać ci to samo pytanie.
– Nie bardzo rozumiem... – Connor zmarszczył brwi. Momentalnie na jego czole pojawiła się bruzda, a twarz nabrała surowości.
– Erik Weber woli mężczyzn – odparła i z dziką satysfakcją patrzyła, jak zmienia się mimika Evansa. Był kompletnie zaskoczony.
– Nie wiedziałem – bąknął.
– Nie szkodzi i tak uważasz, że sypiam z każdym, kto na mnie kiwnie palcem. Jeden w tę, jeden w tamtą... Jaka to różnica, Connor? Niech twoi ludzie powiadomią komisarza, że czeka na niego oszustka. Będzie zawiedziony, bo mnie tak po ludzku polubił, ale im szybciej będziemy mieli to za sobą, tym lepiej.
– Zapewne w końcu to zrobię, ale zanim się zdecyduję na ten krok, porozmawiasz ze mną – odparł.
– A jeśli nie? – zapytała hardo.
Milczał przez dłuższą chwilę, co okropnie ją denerwowało. Jaka to różnica, czy Erik pozna prawdę o niej teraz, czy nazajutrz? Trudno, Weber straci znajomą, ale być może zrozumie, dlaczego ukrywała swoją tożsamość. Nie spodziewała się jednak tego, co za chwilę usłyszy.
– Dlaczego zamordowałaś Alfreda Kleina? – zapytał Connor tonem „złego policjanta”.
Nie mogła pojąć, w jaki sposób doszedł do takich wniosków. Evans nigdy nie blefował, więc skąd wiedział, że w noc zabójstwa była w domu Kleina?
– Nie zrobiłam tego. I nie zamordowałam pułkownika Wintera. Tylko ty jesteś zdolny do takich zbrodni – powiedziała z naciskiem.
– Ja? – Evans był szczerze zdumiony.
– Tak. Ty, Connor – odparła z westchnieniem.
– Dobrze, przerwijmy tę miłą pogawędkę, dokończymy ją u ciebie. Mam cię skuć kajdankami czy wyjdziesz stąd dobrowolnie?
– Rozumiem, że gdy już tam dotrzemy, zastrzelisz mnie bez zbędnych formalności, a potem zwalisz winę na jakiegoś rabusia? To takie w twoim stylu.
– A taka się wydawałaś cwana i błyskotliwa – prychnął. – Niestety, dopiero teraz widzę, że tak naprawdę po prostu jesteś głupia.
Nienawidziła go, ale wypowiedziane przez niego słowa sprawiały jej przykrość. Wstała zza stolika i westchnęła:
– Jedźmy, chcę to już zakończyć. Powiem szczerze, mam dosyć. Rób, co chcesz, tylko przestań się bawić moim strachem.
Po drodze żadne z nich nie wypowiedziało ani słowa. Było tak, jak wtedy gdy spotkali się ostatnim razem przed hotelem Shepheard w Kairze – ich wzajemna niechęć była wręcz namacalna.
Weszli do jej piwnicy, która wyglądała teraz jak pobojowisko. Ann-Katrin nie zwracała na to jednak najmniejszej uwagi. I tak tu nie zostanie, bo albo trafi do aresztu, albo nie wyjdzie stąd żywa. Jedno było pewne – osoba, która zrobiła ten potworny kipisz, tego wieczoru już nie wróci. A jeśli nawet, natknie się na Connora. O ile to nie on był sprawcą tego bałaganu.
Evans rozejrzał się z niesmakiem po zimnym, ponurym pomieszczeniu, po którym walały się potłuczone naczynia, połamane meble, włosie z siennika i damska bielizna.
– Boże, Ann-Katrin, co to ma być? – zapytał przerażony.
– Myślałam, że to twoja sprawka. – Wzruszyła ramionami.
Usiadła na posadzce, oparła się plecami o ścianę i zapatrzyła się w piwniczne okienko. Była gotowa na przesłuchanie. A potem niech się dzieje, co chce.
Kucnął przy niej i zapytał:
– Powiedz, w coś ty się znowu wpakowała. – W jego głosie nie było słychać ani drwiny, ani nagany.
Popatrzyła na niego mętnym wzrokiem.
– Nie wiem – odparła cicho. – Sądziłam, że to ty się wyżyłeś na moich meblach, które przywlekłam tu na własnych plecach. Nawet nie masz pojęcia, ile wysiłku włożyłam w to, żeby ta ponura nora zaczęła przypominać dom... I wszystko szlag trafił.
Chyba zauważył, że była kompletnie załamana. A ona doszła do niewidzialnej ściany i nie wiedziała już, co w jej życiu jest prawdą, a co kłamstwem. Nawet nie potrafiłaby powiedzieć, kim tak naprawdę jest Connor Evans.
Przypomniał się jej dzień, kiedy całe jej życie zaczęło się sypać. Któregoś dnia, gdy weszła do domu, zobaczyła obrazek podobny do tego, który widziała teraz w swojej piwnicy...
Wróciła z Alladyna jak zwykle – była głęboka noc, gdy przekręcała klucz w drzwiach. Ze zmęczenia ledwie powłóczyła nogami. Nocą pracowała, w ciągu dnia zajmowała się domowymi sprawami i pomagała w nauce Latifie. Dziewczynka dość często opuszczała zajęcia w szkole, ponieważ dużo chorowała i sama nie poradziłaby sobie z nadrobieniem zaległości. Popołudnia zaś należały do Connora. Nie miała kiedy odpocząć, ale gotowa była sypiać po trzy godziny na dobę, byle nie uronić ani jednej chwili z ukochanym. Naprawdę kompletnie zwariowała na jego punkcie.
Weszła do saloniku, zapaliła światło i zobaczyła u swoich stóp przewrócony zegar. Wciąż chodził, mimo że szyba w drzwiczkach rozbiła się w drobny mak. Najwyraźniej jednak cały mechanizm ocalał. Rozejrzała się. Z biblioteczki ktoś wyrzucił wszystkie książki, które teraz leżały porozrzucane po całym pomieszczeniu. Okruchy szkła walały się po dywanie, stoliku i komodzie.
Nie zobaczyła w salonie Latify i wpadła w panikę. Jeśli ktoś napadł na ich dom, mógł przecież zrobić krzywdę jej ukochanej siostrzyczce.
– Latifa! Latifa! – zaczęła krzyczeć jak opętana.
Rozglądała się po mieszkaniu, ale nigdzie nie zobaczyła dziewczynki i w końcu weszła na malutkie patio za domem. Latifa leżała na kamiennych płytkach, zwinięta w kłębek, i cicho szlochała. Miała podbite oko i rozciętą wargę. Przyklękła przy niej.
– Latifa! Kochana Latifo, co ci jest? – Pogłaskała ją po ramieniu, ale dziewczyna zadrżała pod wpływem tego dotyku.
– On mnie kopał, wszędzie... – wychlipała. – Boli mnie całe ciało.
– Zaraz pójdę po lekarza, nie martw się, wszystko będzie dobrze – pocieszała ją Ann-Katrin.
– Nie zostawiaj mnie samej! Nic mi nie jest, tylko trochę boli. Ale zaraz przestanie, obiecuję.
– Dobrze, wymyślimy coś, żebyś czuła się bezpiecznie. A teraz pomogę ci wstać...
– Ann-Katrin, on to zabrał... Ja mu powiedziałam... On mnie tak strasznie bił... Przepraszam, Ann-Katrin. Ja nie chciałam nic mówić, ale on mnie zmusił. Błagam, wybacz mi, Ann-Katrin! – Latifa zaczęła łkać, a ona zamarła w bezruchu.
Popatrzyła w stronę znajdującego się za domem podwórza. Na mikroskopijnym pasku ziemi rósł niewielki oleander. Jednak krył pod sobą tajemniczy pakunek, który ojciec nakazał jej zabrać z rodzinnego domu. Teraz ujrzała wykopany koło krzewu spory dołek. Gdyby nie Latifa, dostałaby szału, ale w tamtym momencie jej ukochana przyszywana siostra była najważniejsza.
Opatrzyła jej rany, ale nic więcej nie mogła zrobić. Latifa trzymała jej dłoń i błagała, żeby nie zostawiała jej samej.
– Kochanie, wiesz, kto to był? – zapytała, gdy dziewczynka nieco doszła do siebie.
– Nie znam go. Nigdy wcześniej go nie widziałam.
– Ale to był ktoś stąd czy biały?
– Biały – wydukała.
– Jak wyglądał? Rozpoznałabyś go?
– Miał na głowie kapelusz, taki jak nosi pan Markus, ale to nie był on. Twarz bym rozpoznała, ale to na pewno nie był pan Stern – powiedziała.
Nawet jeśli Markus nie zrobił tego osobiście, nasłał na Latifę jakiegoś bandziora. Ann-Katrin pamiętała, że ciągnął ją za język i wypytywał, czy ma więcej diamentów. Oczywiście powiedziała mu wówczas, że to jedyny cenny kamień, który posiada, a ojciec niczego więcej jej nie pozostawił. Zapewne się domyślił, że kłamała. Twierdził, że pieniądze mu się kończą, więc postanowił ją ograbić. A było z czego. Postanowiła, że Stern za to zapłaci. Za Latifę i za cenny podarunek od taty.
Zniknęły prawie dwa kilogramy cholernych diamentów pochodzących z kopalni jej dziadka. To było jej dziedzictwo i zabezpieczenie dla niej i Latify, a więc nagle ich spokojna przyszłość stanęła pod wielkim znakiem zapytania. Zdawała sobie sprawę, że w jej zawodzie kariera kończy się wówczas, gdy na twarzy pojawiają się pierwsze zmarszczki, a ona potrafiła tylko śpiewać i tańczyć. Nie miała jednak wybitnego głosu, którym mogłaby zarabiać przez całe życie. Występy w Alladynie to był szczyt jej możliwości.
Latifa zasnęła, trzymając ją za rękę. Jednak ona nie mogła zmrużyć oka. Przepłakała całą noc. Wszyscy ją zawiedli. Gdzie byli, u licha, Irving i jego ludzie? Jak pilnowali jej domu? Potem gdy ochłonęła, musiała stwierdzić, że czepia się niesłusznie. Stern wyjechał i ci, którzy dotychczas chowali się po krzakach, by obserwować jej dom, poszli za nim, gdy tylko ten przekroczył próg. Najpewniej udał się do jednej ze swoich młodziutkich kochanek, które pomagały mu szpiclować brytyjskich oficerów. Jakim cudem Irving nie odkrył jeszcze źródła przecieku? Być może Stern mylił tropy, zacierał ślady i był od nich sprytniejszy, ale czy aż tak? To wydało się jej mało prawdopodobne. Czyżby William Irving był tak kiepskim wywiadowcą? Była pewna, że gdyby sprawą zajął się Evans, Markus już od kilku tygodni siedziałby w więzieniu.
W Alladynie udawała osobę, która zawsze wie, co robi, podobnie w domu, by Latifa czuła się przy niej beztrosko. Kiedyś poczucie bezpieczeństwa zapewniał im Adio Schneider i gdy odszedł z tego świata, dziewczynka poczuła się nieswojo. Być może się obawiała, że Ann-Katrin odeśle ją z powrotem do krewnych.
A jednak jej nie ochroniła, mimo że tak bardzo się starała. Latifa była dla niej najważniejsza na świecie i była gotowa oddać za nią życie. W tamtym momencie nie wiedziała, czy powinna żałować, że posłuchała ojca i nie spieniężyła diamentów po dziadku od razu, czy wręcz przeciwnie. Może właśnie poniosła karę, ponieważ pewnego dnia postanowiła sprzedać jeden z kamieni i zlekceważyć ostrzeżenie Adio.
Markus wrócił, gdy na dworze zrobiło się już zupełnie jasno. Latifa zasnęła, a ona sprzątała bałagan, który zrobił agresor, zanim wymusił na dziewczynce wyznanie prawdy. Kiedy Ann-Katrin zobaczyła w progu Sterna, pomyślała, że ten człowiek nie ma sumienia, jeśli po czymś takim miał czelność wrócić do jej domu, jak gdyby nocą się nic nie wydarzyło.
– Robisz porządki? – zapytał, jak się jej wydawało, obłudnie.
– Coś w tym rodzaju – mruknęła.
– Chyba ci nie pomogę, jestem skonany. Idę spać – oznajmił.
Ogarnęła ją wściekłość. Miała ochotę zamordować Sterna. Nie miała wówczas wątpliwości, że to on stoi za tym napadem. Tylko dwie osoby wiedziały, że jest w posiadaniu bardzo cennego kamienia. A Markus był nawet przekonany, iż nie tylko ten jeden przekazał jej ojciec. W tamtej chwili nawet nie wzięła pod uwagę, że Connor mógłby mieć z tym coś wspólnego.
– Idź, nie będę hałasować – powiedziała zimno.
– Na szczęście załatwiłem sprawę i nie będę musiał już oglądać każdego funta, zanim go wydam. – Uśmiechnął się do niej, a ona miała ochotę krzyczeć. Problem w tym, że nie miała pojęcia, do czego mógłby być jeszcze zdolny Stern, gdyby rzuciła mu prosto w twarz, iż jest złodziejem i bandziorem.
Latifa obudziła się po południu. Nadal wyglądała źle i Ann-Katrin namówiła ją na wizytę u lekarza. Ten orzekł, że fizycznie nic dziewczynce nie dolega, ale na pewno przez kilka dni będzie chodziła obolała.
– Kochanie, może poproszę Hermanna, żebyś mogła przez jakiś czas u nich pomieszkać? – Nic mądrzejszego nie przyszło wówczas Ann-Katrin do głowy.
– Oni mnie nazywają małpą. A ja przecież nie jestem taka głupia. Nie chcę u nich zamieszkać. On już nie wróci, przecież zabrał nam wszystko – jęknęła.
– Dobrze, ale najpierw zgłosimy to na policję – odparła.
– I tak go nie złapią – westchnęła i dodała, niemalże płacząc: – Nie wzywaj policji, Ann-Katrin. Teraz nie wróci, bo nie ma po co, ale jeśli się dowie, że poszłyśmy na policję, może znowu zrobić mi krzywdę. Wiem, że zrobiłam źle i to przeze mnie jesteśmy teraz biedne...
– Dobrze, jeśli się tak boisz, to nie pójdziemy. Ale muszę przecież pracować i nie jestem w stanie być z tobą przez cały czas. I to nie jest twoja wina, że straciłyśmy nasze dziedzictwo. Już prędzej moja. Nie obwiniaj się więc, kochanie.
Ona także wątpiła w skuteczność policji i nie miałaby jak udowodnić, że zakopała w ogródku fortunę. Przecież nikomu o tym nie powiedziała. Nawet Connorowi. On wiedział tylko o jednym kamieniu.
– Teraz wrócił pan Stern...
Zacisnęła zęby. A potem wpadła na szatański pomysł.
– W porządku, będzie, jak zechcesz, ale obiecuję ci, że ten, kto to zrobił, zapłaci nam za to.
Zamierzała się odegrać na Markusie Sternie. Postanowiła, że nie pójdzie na policję, ale załatwi go w inny sposób.
Connor nawet nie chciał słyszeć o tym, że Ann-Katrin zamierza jednak przyjąć ich wcześniejszą propozycję i szpiclować Sterna. Nie mógł zrozumieć, dlaczego zmieniła zdanie. W końcu się poddał, ponieważ wiedział, że potrafi być cholernie uparta, ale nie kiwnął w tej sprawie palcem i sama musiała iść do Irvinga. Evans sądził zapewne, że się wycofa, skoro nie zaaprobował jej pomysłu, ale ona nie zamierzała tego zrobić. Postanowiła, że znajdzie kreta, wyda Markusa i obu panów zatrzymają na gorącym uczynku. A wówczas zapewne skażą ich na karę śmierci. Jednego za szpiegostwo, drugiego za zdradę ojczyzny.
Nie znała się kompletnie na tych wszystkich szpiegowskich sztuczkach, ale była zdeterminowana, aby Stern wpadł i w dodatku nie zginął jak niemiecki bohater, ale nieudacznik i zdrajca. Była tak rozgniewana, że ani przez chwilę nie pomyślała o konsekwencjach tego, co zamierzała zrobić. Stern należał do niebezpiecznych ludzi i nie miałby żadnych oporów, by kogoś zamordować, jeśli ten mógłby się okazać dla niego zagrożeniem. Tak, chęć odegrania się na Markusie odebrała jej nie tylko zdolność racjonalnego myślenia, ale także poczucie lęku.
Aby osiągnąć swój cel, musiała się spotkać z Williamem Irvingiem i miała nadzieję, że ten podchwyci jej pomysł. Wieczorem odnalazła go w klubie. Przywitał się z nią szarmancko i jak zwykle starał się być dla niej czarujący. Zdawała sobie sprawę, że miałby ochotę pójść z nią do łóżka, jak większość gości tego lokalu. Nie chodziło nawet o to, że była jakąś oszałamiającą pięknością, ale uchodziła w tym światku za niedostępną i przespanie się z nią bardzo mocno połaskotałoby ego amantów. Zazwyczaj była chłodna i zdystansowana, ale tego wieczoru uśmiechnęła się zalotnie do Irvinga i poprosiła, by po występie przyszedł do jej garderoby.
Zrobił to w kilka minut po jej zejściu ze sceny. Nie zdążyła się ani przebrać, ani też zmyć makijażu. Siedziała przed toaletką i zdejmowała przypięty do jej koka ozdobny grzebień. William podszedł do niej i położył dłonie na jej ramionach.
– To był rewelacyjny występ – powiedział.
Podniosła się z pufy i odparła chłodno:
– Williamie, nie chciałam się z tobą zobaczyć, bo mam ochotę na flirt. Wybacz, że tak to odebrałeś. Mam do ciebie zupełnie inną sprawę.
– Więc o co chodzi, moja droga? – zapytał nieco zawiedziony.
– Chcę w to wejść. Doprowadzę was do kreta, ale musisz mi obiecać, że dopilnujesz, aby Stern dostał karę śmierci.
– Zalazł ci za skórę, moja śliczna?
– Właśnie... – westchnęła.
– Wiesz, że nie mogę ci tego obiecać. Nie ja feruję wyroki... Jego poprzednik jeszcze żyje, ponieważ między innymi dzięki niemu odnieśliśmy zwycięstwo pod El-Alamejn.
– Dobrze, więc niech chociaż zgnije w więzieniu.
– O to możesz być spokojna. Ma na sumieniu zabójstwo brytyjskiego żołnierza i być może kilku innych osób, a to dodatkowo go obciąża. Nie sądzę także, by władzom zależało na dogadaniu się z nim, w końcu armia Rommla nie radzi już sobie tak dobrze jak kiedyś.
– Rozumiem, że kapitan Evans nie będzie czynił przeszkód, bym się w to zaangażowała? – zapytała ze ściśniętym gardłem.
Nazywanie Connora kapitanem Evansem budziło jej wewnętrzny sprzeciw, ale nie chciała, by ktokolwiek wiedział o ich romansie. Przynajmniej na razie. Gdyby przyznała się do niego Irvingowi, ten zapewne z uwagi na swojego przyjaciela odpuściłby sprawę kreta.
– To moja operacja, nie kapitana Evansa – oznajmił.
– Dobrze, w takim razie zaczynamy – oświadczyła.
Nie miała żadnych oporów ani wyrzutów sumienia. Zwłaszcza gdy Stern nagle zaczął szastać pieniędzmi. Nie wierzyła w podobne przypadki. Jednego nie rozumiała... Dlaczego Markus uważał ją za taką idiotkę? Czy naprawdę nie sądził, że powiąże pewne fakty? A może uznał, że właśnie jego bezczelność odsunie od niego wszelkie podejrzenia?
Connor usiadł koło niej, ale milczał. Czekał na wyjaśnienia, a ona nie miała pojęcia, czy powinna rzucić mu prawdę w twarz. Naprawdę się go bała. Gdy Evans wpadał w złość, potrafił być nieobliczalny.
– Zastrzelisz mnie? – zapytała cicho.
– Nie wiem. – Wzruszył ramionami. – Przede wszystkim chcę poznać prawdę.
– A czy jako skazana na śmierć mogę mieć ostatnie życzenie?
– Śmiało. – Uśmiechnął się smutno.
– Możemy stąd iść? Nie mam pojęcia dokąd, ale nie chcę tu zostać.
– Ten ktoś... Od razu mówię, że to nie ja, chociaż nie wiem, czy mi uwierzysz... Czy ten ktoś znalazł to, czego szukał?
– Nie wiem, czego szukał – burknęła.
– Znowu zaczynasz pokazywać pazurki – westchnął. – Zrozum, Ann-Katrin, przegrałaś.
– Nie ufam ci – szepnęła.
– To świetnie, bo ja tobie również. Posłuchaj, zostawię cię w spokoju. Na trzydzieści dni. Masz cały miesiąc, żeby podjąć decyzję. I albo dowiem się, co się wydarzyło, i spróbuję cię ochronić, albo staniesz przed sądem. Możesz też znowu zwiać, ale wiesz, że nie można przez całe życie uciekać, a ja ci nie odpuszczę. Do czasu gdy wyznasz mi wszystkie swoje grzeszki, będziesz nadal Karen Brener, a ja będę miał cię na oku. Zastanów się, co będzie lepsze. Weber ci nie podaruje, a ja mam dość nadstawiania dla ciebie karku.
– Evans, ja wiem, że to ty. Że to ty mnie ograbiłeś i zabiłeś Latifę. A nawet jeśli nie zrobiłeś tego osobiście, na pewno zleciłeś to morderstwo, żeby ocalić tyłek – wyrzuciła z siebie niemal na jednym wdechu.
Jeśli tak bardzo pragnął wiedzieć, dlaczego chciała zrujnować mu karierę, to proszę bardzo. Może w końcu przestanie ją traktować jak głupie zakochane dziewczątko.
Zdenerwował się i podniósł z posadzki. Sądziła, że za chwilę wyciągnie z kabury pistolet, przystawi jej do skroni i naciśnie na spust.
– Wiesz co, Ann-Katrin, naprawdę jesteś nic niewarta, jeśli byłaś w stanie wymyślić podobną bzdurę, żeby się wybielić. To obrzydliwe. Masz trzydzieści dni, potem spuszczę swoje psy gończe. I nie spełnię twojego ostatniego życzenia skazańca – powiedział lodowatym tonem, a potem wyszedł, trzaskając metalowymi drzwiami tak mocno, że ze ściany odpadł kawałek tynku.