Na obcej ziemi. Czas pokuty - Joanna Jax - ebook + audiobook + książka

Na obcej ziemi. Czas pokuty ebook i audiobook

Joanna Jax

4,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

21 osób interesuje się tą książką

Opis

Poruszająca historia ludzi, którzy muszą zacząć budować swoje życie w zupełnie nowym, nieznanym im miejscu.

Po opuszczeniu Wołynia, Wissarion, Nadia, Marcel i Marta z bratem przyjeżdżają do Wrocławia, by rozpocząć nowy rozdział w swoim życiu. Na miejscu czują się rozczarowani, ponieważ wszystko wygląda zupełnie inaczej niż przedstawiała to radziecka prasa. Dla Lemańskiego i jego przyjaciół powojenny rozgardiasz to dobry moment na zarobienie dużych pieniędzy, dla Andrzeja i jego rodziny to ciężka próba zmiany swojego życia a nawet wartości, którymi się dotychczas kierowali. Obraz Ziem Odzyskanych, ponura epoka stalinizmu w której bohaterowie powieści muszą się odnaleźć, by przetrwać.

Joanna Jax kolejny raz udowadnia, że jest mistrzynią w osadzaniu opowieści w historycznych realiach.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 416

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 8 min

Lektor: Barbara Liberek

Oceny
4,7 (355 ocen)
271
62
17
4
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Amelka84

Dobrze spędzony czas

Jax jak zwykle dobrze opowiada. Natomiast wątek niestabilnej Nadii jest już nudny
10
Agnes35q

Nie oderwiesz się od lektury

czuję niedosyt i czekam na kolejny tom, mam nadzieję że będzie.
10
ArtKaj

Nie oderwiesz się od lektury

piękna książka już kupuję następny tom
00
urszula210

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam👍😊
00
AdrianaP81

Nie oderwiesz się od lektury

Najlepsza z części.
00

Popularność




Re­dak­cjaAnna Se­we­ryn-Sa­kie­wicz
Ko­rektaBo­żena Si­gi­smund
Skład i ła­ma­nieAgnieszka Kie­lak
Pro­jekt gra­ficzny okładkiMa­riusz Ba­na­cho­wicz
© Co­py­ri­ght by Skarpa War­szaw­ska, War­szawa 2023 © Co­py­ri­ght by Jo­anna Jax, War­szawa 2023
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-83292-25-0
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. Bo­row­skiego 2 lok. 24 03-475 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Je­den do­świad­czony le­karzwart jest stu wo­jow­ni­ków

Ho­mer

Po­wieść tę de­dy­kuję

Dr n.med. Ka­ta­rzy­nie Mróz

Z po­dzię­ko­wa­niami za wiel­kie serce i za­an­ga­żo­wa­nie w wy­peł­nia­niu swo­jej mi­sji.

1.

Oko­lice Ku­dowy, 1948

Ci­sza. Zło­wroga, zwia­stu­jąca na­dej­ście naj­gor­szego...

Wis­sa­rion czuł się tak, jakby zna­lazł się po­mię­dzy ży­ciem a śmier­cią. Na­wet nie pró­bo­wał się za­sta­na­wiać nad roz­wią­za­niem tej sy­tu­acji. Zna­leźli się z Nadią w pu­łapce, z któ­rej nie było wyj­ścia. Ko­lejny raz ją za­wiódł, a sam za chwilę umrze. Może nie od razu, ale na pewno do tego doj­dzie, i to bar­dzo szybko. Być może Mak­sim ze­chce naj­pierw po­znę­cać się nad nim, jed­nak jego dni były po­li­czone. Ni­gdy nie zna­lazł się w po­dob­nej sy­tu­acji. Czy te­raz po­wi­nien w bły­ska­wicz­nym tem­pie przy­po­mnieć so­bie całe swoje ży­cie albo wszyst­kie złe uczynki, któ­rych się do­pu­ścił? A może wpaść w pa­nikę, pła­kać, że­brać o li­tość, pro­sić o ła­skę? Nie wie­dział tego, bo miał w gło­wie pustkę. Pa­trzył na prze­ra­żoną twarz Na­deńki i po­wta­rzał w du­chu: „Prze­pra­szam, prze­pra­szam...”. Kie­dyś, dawno temu, ura­to­wał jej ży­cie, a te­raz? Znowu odda ją w łapy czło­wieka, któ­rego ni­gdy nie ko­chała i który pew­nego dnia zro­bił z niej swoją nie­wol­nicę. A jego Oleńka? Ona wyj­dzie z tego bez szwanku. Dla niej oj­cem był Fio­do­row, po ob­cym męż­czyź­nie na­wet nie za­pła­cze. Śmierć Wis­sa­riona Zi­now­jewa roz­wią­za­łaby wszyst­kie pro­blemy. Jego rów­nież.

Ta ci­sza go do­bi­jała. Mak­sim za­dał py­ta­nie Nadii, a ono wciąż po­zo­sta­wało bez od­po­wie­dzi. Jed­nak wi­siało w po­wie­trzu i dud­niło w uszach wszyst­kich obec­nych osób. Ko­bieta mil­czała i na­wet nie pa­trzyła na męża, ale na Wi­szę. W kiep­skim świe­tle re­flek­to­rów sa­mo­cho­do­wych nie był w sta­nie do­strzec, czy przy­gląda się mu z wy­rzu­tem, z mi­ło­ścią, a może z ża­lem, że ko­lejny raz ją za­wiódł.

Żoł­nie­rze z pe­pe­szami cze­kali je­dy­nie na roz­kaz Mak­sima, ale i on nic nie mó­wił, jakby chciał się za­ba­wić ich stra­chem. Naj­pew­niej to miała być na­groda za nad­wą­tlone ego. Wielki puł­kow­nik, po­strach Dol­nego Ślą­ska, dzier­żący ogromną wła­dzę i ma­jący do dys­po­zy­cji cały apa­rat re­pre­sji, łącz­nie z oso­bi­stą ochroną, zo­stał wy­wie­dziony w pole przez żoł­nie­rza UPA i wła­sną żonę. To mu­siała być gorzka pi­gułka.

Skrzy­pie­nie drzwi auta za­brzmiało jak zgrzyt otwie­ra­nych wrót pie­kiel­nych. Po chwili usły­szał ra­do­sny głos córki:

– Ta­tuś?

Dziew­czynka pod­bie­gła do Mak­sima, a ten wziął ją na ręce i mocno uści­snął. Od­wró­cił głowę w kie­runku to­wa­rzy­szą­cych mu męż­czyzn i na­ka­zał, żeby opu­ścili broń. Wis­sa­rion mógłby w tym mo­men­cie uciec i mieć na­dzieję, że umknie tym zbi­rom, ale był prze­ko­nany, iż Fio­do­row nie za­grał w ciemno. Za­pewne w któ­rymś z ga­zi­ków znaj­do­wała się ra­dio­sta­cja, w po­bliżu zaś cały plu­ton żoł­nie­rzy KBW, któ­rzy tylko cze­kali na roz­kaz puł­kow­nika. A na­wet je­śli się my­lił i Mak­sim przy­był tu tylko z naj­bliż­szymi współ­pra­cow­ni­kami, nie mógł za­cho­wać się jak tchórz i zo­sta­wić Nadii. Mu­siał wy­trwać przy niej do sa­mego końca. Chciał, żeby wie­działa, iż go­tów jest od­dać za nią ży­cie.

– Co się stało, ta­tu­siu? – za­py­tała za­spa­nym gło­sem Oleńka.

– Sa­mo­chód się ze­psuł – oświad­czył bez­tro­sko Mak­sim, cho­ciaż głos lekko mu drżał. – I dla­tego przy­by­łem z po­mocą.

– To pój­dziesz z nami na wy­cieczkę. I na lody – szcze­bio­tała i wciąż wtu­lała się w ra­miona Fio­do­rowa.

Wi­sza miał ochotę rzu­cić się na niego i siłą wy­rwać mu dziecko z ob­jęć. Tylko co by mu to dało, je­śli jego córka ko­chała tego czło­wieka, a Zi­now­jew był dla niej kimś ob­cym?

– Cze­ka­łem na was. – Puł­kow­nik uśmiech­nął się do ma­łej.

– I co te­raz? Na­pra­wisz sa­mo­chód?

– Spró­buję, skar­bie. Ale jest noc, a ty je­steś bar­dzo zmę­czona. Ci mili żoł­nie­rze za­wiozą cię do ta­kiego ład­nego domku i po­ło­żysz się do wy­god­nego łóżka, a my zaj­miemy się sa­mo­cho­dem.

Mak­sim Fio­do­row tro­chę się ją­kał, ale sta­rał się nad­ra­biać swoje za­kło­po­ta­nie czu­łymi ge­stami. Za­pewne ro­bił wszystko, aby Oleńka nie wpa­dła w pa­nikę, pa­trząc na tę scenę. Prawdę mó­wiąc, Wi­sza był mu za to bar­dzo wdzięczny. Nie chciał, aby jego córka była świad­kiem krwa­wej jatki.

– A mama? Po­je­dzie z nami?

– My z ma­mu­sią przy­je­dziemy nie­długo. Mu­simy za­brać ba­gaże, na wy­pa­dek gdyby ten po­psuty sa­mo­chód nie dał się na­pra­wić.

– Do­brze, tato – od­parła spo­koj­nie Oleńka, przy­zwy­cza­jona do obec­no­ści funk­cjo­na­riu­szy w swoim ży­ciu. Za­pewne byli dla niej bar­dzo mili i trak­to­wali ją jak księż­niczkę, nie chcąc na­ra­żać się na gniew Fio­do­rowa.

A jed­nak Wis­sa­rion nie wy­trzy­mał, gdy ja­kiś obcy męż­czy­zna wziął dziew­czynkę na ręce i za­czął po­dą­żać do jed­nego z ga­zi­ków. Mak­sim za­gro­dził mu drogę.

– Stój, do cho­lery! – syk­nął mu do ucha. – Oszczędź dzie­cia­kowi tego po­nu­rego spek­ta­klu.

Nie pró­bo­wał omi­nąć Fio­do­rowa, gdyż ten miał słusz­ność – co­kol­wiek się sta­nie za chwilę, jego córka nie po­winna tego oglą­dać. Oleńka po­da­ro­wała mu kilka mi­nut ży­cia i mógł cho­ciaż na nią po­pa­trzeć, za­nim odej­dzie do in­nego świata.

– Mogę się z nią po­że­gnać? – za­py­tał, zde­spe­ro­wany, rów­nie ci­cho.

– Nie! – wark­nął Mak­sim. – Nie mie­szaj jej w gło­wie. Dla jej do­bra. I nie chcę żad­nych cyr­ków przy mo­ich żoł­nier­zach.

Za­ci­snął usta i przy­mknął po­wieki. Miał ochotę roz­pła­kać się jak dziecko, ale nie chciał, żeby Mak­sim oglą­dał go za­ła­ma­nego i po­ko­na­nego. Je­śli miał za chwilę zgi­nąć, po­wi­nien umrzeć z god­no­ścią. Przez chwilę stał w mil­cze­niu na­prze­ciwko puł­kow­nika i dwóch uzbro­jo­nych w pi­sto­lety ma­szy­nowe męż­czyzn. Na­wet te­raz byli z Nadią bez szans.

Gdy sa­mo­chód wraz z Oleńką znik­nął im z oczu, już nic nie po­wstrzy­my­wało Mak­sima, by wy­dać roz­kaz i po­zbyć się na za­wsze swo­jego naj­więk­szego kon­ku­renta. Nadia bę­dzie mu­siała w końcu po­go­dzić się z jego śmier­cią i nikt już nie bę­dzie stał Fio­do­ro­wowi na dro­dze do serca uko­cha­nej.

Po­zo­stali na miej­scu żoł­nie­rze po­now­nie pod­nie­śli broń i wy­ce­lo­wali, tym ra­zem tylko w niego. Wis­sa­rion otwo­rzył oczy i pa­trzył tępo w dwa świetlne punk­ciki, które z każdą chwilą co­raz bar­dziej się od nich od­da­lały. I wtedy usły­szał głos Nadii.

– Zro­bię to, zro­bię... – wy­du­kała, tym ra­zem wbi­ja­jąc wzrok w swo­jego męża.

Po­pa­trzył na nią i prze­ra­ził się tym, co uj­rzał. Wy­ko­rzy­stu­jąc za­mie­sza­nie, ko­bieta wy­cią­gnęła z kie­szeni pi­sto­let, który Wi­sza dał jej po dro­dze, i przy­ło­żyła pod swoją brodę.

– Na­deńko, nie! – krzyk­nął spa­ni­ko­wany.

Na­wet nie od­wró­ciła wzroku w jego stronę, tylko wciąż pa­trzyła na Mak­sima swo­imi ogrom­nymi oczami, peł­nymi prze­raź­li­wego smutku. Te­raz w końcu zo­ba­czył, że w spoj­rze­niu Nadii nie ma ani zło­ści, ani żalu, ale au­ten­tyczna roz­pacz.

Fio­do­row był rów­nie prze­ra­żony, co Wis­sa­rion. Chciał do niej po­dejść, ale wrza­snęła:

– Nie pod­chodź, Mak­si­mie! Za­biję się, ro­zu­miesz? Ni­gdy wię­cej mnie nie zo­ba­czysz, nie usły­szysz i nie do­tkniesz... Przy­się­gam, zro­bię to!

– Na­deńko, bła­gam, odłóż broń – po­pro­sił cie­pło, a po­tem po­wie­dział do sto­ją­cych w po­bliżu żoł­nie­rzy: – Opuść­cie broń! Na­tych­miast!

Wi­dział, że trzyma pa­lec na spu­ście. Pa­trzył z prze­ra­że­niem, jak trzęsą się jej ręce i oba­wiał, że Nadia może wy­strze­lić zu­peł­nie nie­chcący. Te­raz jej oczy były pełne sza­leń­stwa. Na­prawdę była go­towa to zro­bić.

– Po­zwól mu odejść, Mak­si­mie! Sły­szysz? Po­zwól, żeby za­brał sa­mo­chód i od­je­chał stąd. Je­śli on umrze, umrę wraz z nim. Sły­szysz?! – Za­częła łkać.

Wi­sza wie­dział, że Nadia nie ble­fuje. I chyba Mak­sim rów­nież to zro­zu­miał, bo po­wie­dział:

– Do­brze. Tylko bła­gam, nie rób głupstw. Córka na nas czeka. Je­ste­śmy te­raz jej ro­dzi­cami, mu­simy się nią za­opie­ko­wać. Nie mo­żesz na­szej Oleńki zo­sta­wić sa­mej. – Fio­do­row pró­bo­wał za­grać naj­moc­niej­szą kartą.

– Nie pod­chodź, Mak­si­mie! I po­zwól mu od­je­chać! Do gra­nicy jest bli­sko, Wis­sa­rion za kilka go­dzin bę­dzie już po tam­tej stro­nie...

Nadia beł­ko­tała, ale Zi­now­jew miał wra­że­nie, że zdo­łała prze­my­śleć tę par­szywą sy­tu­ację i była w tej chwili zde­ter­mi­no­wana, by ura­to­wać ży­cie uko­cha­nego. Cóż z tego, je­śli on nie chciał ucie­kać bez niej. Przy­rzekł, że już ni­gdy jej nie zo­stawi, a je­śli rze­czy­wi­ście Fio­do­row do­trzyma słowa i po­zwoli mu odejść, a po­tem prze­do­stać się do Cze­cho­sło­wa­cji, nie bę­dzie mógł już po­wró­cić do Pol­ski. Chyba tylko po to, by skoń­czyć swój ży­wot w celi albo pod ścianą stra­ceń. Po­go­dził się z fak­tem, iż musi umrzeć, ale oba­wiał się, że za­nim to na­stąpi i doj­dzie do pro­cesu, funk­cjo­na­riu­sze UB za­mie­nią jego ży­cie w pa­smo bólu, cier­pie­nia i psy­chicz­nych ka­tu­szy. Wo­lałby już, żeby Mak­sim to zro­bił jed­nym strza­łem.

– Wsia­daj do sa­mo­chodu! – syk­nął do niego puł­kow­nik. – I od­jedź.

– Nie – od­po­wie­dział sta­now­czo.

– Wy­noś się stąd, czło­wieku, je­śli nie chcesz zo­ba­czyć tu za chwilę trupa Nadii! Pra­gniesz uniesz­czę­śli­wić swoją córkę? Już jedną matkę przez cie­bie stra­ciła, masz ochotę zro­bić to ko­lejny raz i po­zba­wić jej naj­waż­niej­szej ko­biety w ży­ciu? – Fio­do­row był na­prawdę wście­kły, a jed­no­cze­śnie prze­ra­żony, że za chwilę może się stać coś nie­od­wra­cal­nego.

Nie miał wy­boru. Był także prze­ko­nany, że gdy tylko kry­zys mi­nie i Mak­sim od­bie­rze broń Na­deńce, na­każe, by jego pod­ko­mendni do­pa­dli Wis­sa­riona i wszyst­kich in­nych, któ­rzy za­mie­rzali tej nocy prze­do­stać się przez gra­nicę. Prze­cież Nadia i tak się nie do­wie, czy zgi­nął, czy uciekł. Ale może le­piej by­łoby, gdyby ży­wiła się ir­ra­cjo­nalną na­dzieją, że on gdzieś jest i może jesz­cze się kie­dyś spo­tkają?

Wsiadł do fur­go­netki, drżą­cymi dłońmi prze­krę­cił klu­czyk w sta­cyjce i ru­szył przed sie­bie. Nie mógł zro­zu­mieć, jak mo­gło do tego dojść. Ow­szem, ist­niało ry­zyko, że wpadną w łapy po­gra­nicz­ni­ków, ale Fio­do­row cze­kał na nich, jakby do­sko­nale wie­dział, co kom­bi­nują. Mu­siał się orien­to­wać, że za­pla­no­wali ucieczkę w dniu otwar­cia wy­stawy i przy­jazdu Bie­ruta. Jed­nak pier­wotny ter­min im­prezy zo­stał prze­su­nięty o nie­mal ty­dzień. Nikt ze zna­jo­mych Nadii, któ­rzy byli wta­jem­ni­czeni w ich plan, nie mieli po­ję­cia, czy para zmie­niła datę wy­jazdu, czy też nie.

A po­tem coś przy­szło mu do głowy... Może ra­czej ktoś – jego brat. Za­trzy­mali go, a po­tem wy­pu­ścili, jak gdyby ni­gdy nic. Czy na­prawdę to było dzia­ła­nie pre­wen­cyjne i spraw­dze­nie, czy pod­zie­mie ukra­iń­skie cze­goś nie szy­kuje pod­czas otwar­cia wy­stawy, czy młody Zi­now­jew za­ofe­ro­wał w za­mian za wol­ność coś, czego Fio­do­row nie mógł zi­gno­ro­wać?

Ktoś mu­siał ich wy­dać. I była tylko jedna osoba, która mo­gła to zro­bić – Stie­pan. Nikt inny nie miałby w tym żad­nego in­te­resu, ale dla mło­dego Zi­now­jewa była to walka o ży­cie. I wy­bór po­mię­dzy śmier­cią swoją a Wis­sa­riona. A może li­czył, że Mak­sim z wdzięcz­no­ści da­ruje ży­cie rów­nież jego bratu? Czy za­zwy­czaj nie­ufny Stie­pan na­prawdę dałby się na to na­brać? Każdy żoł­nierz UPA wie­dział, jak to się od­by­wało. Funk­cjo­na­riu­sze obie­cy­wali złote góry w za­mian za in­for­ma­cje, a gdy już do­stali to, czego chcieli, mieli w no­sie swoje de­kla­ra­cje. Sły­szał, że je­den z ich kom­pa­nów, funk­cyjny w Służ­bie Bez­pie­czeń­stwa OUN-u, sprze­dał po­nad stu czter­dzie­stu swo­ich ko­le­gów, po czym i tak go aresz­to­wano, a pod­czas pro­cesu ska­zano na karę śmierci.

Było coś jesz­cze... Ta­kie za­cho­wa­nie cho­ler­nie nie pa­so­wało do jego bra­ciszka. Może gdyby go tor­tu­ro­wano, pękłby, ale nic nie wska­zy­wało na to, by do­znał w aresz­cie ja­kichś strasz­nych krzywd. Może drę­czono go psy­chicz­nie albo obe­rwał kilka razy, jed­nak nie wy­glą­dał na czło­wieka prze­ży­wa­ją­cego po­tworne męki, które zwy­kli za­da­wać człon­kom UPA funk­cjo­na­riu­sze UB. Za­pewne dla zwy­kłych lu­dzi, któ­rzy ni­gdy nie wal­czyli w par­ty­zantce, ta­kie kil­ku­dniowe za­trzy­ma­nie w aresz­cie by­łoby pa­skud­nym do­świad­cze­niem, ale nie dla czło­wieka po­kroju Stie­pana. Na­wet gdy NKWD dep­tało im po pię­tach i stało się ja­sne, że dni UPA są po­li­czone, nie skła­dał broni i wal­czył w Biesz­cza­dach, do­póki nie zo­stał ciężko ranny pod­czas do­ko­ny­wa­nia wraz ze swo­imi kom­pa­nami za­ma­chu na Ka­rola Świer­czew­skiego...

Nikt nie je­chał za Wis­sa­rio­nem przez na­stępne dzie­sięć ki­lo­me­trów, a on nie miał po­ję­cia, co po­wi­nien te­raz zro­bić. Szu­kać córki? Spró­bo­wać się do­stać do punktu zbor­nego, skąd ich grupa miała wy­ru­szyć przez zie­loną gra­nicę do Cze­cho­sło­wa­cji i udać się tam wraz z nimi? A może zgło­sić się na naj­bliż­szy po­ste­ru­nek mi­li­cji i oznaj­mić, że musi się pil­nie skon­tak­to­wać z Cen­tral­nym Ko­mi­te­tem Po­mocy we Wro­cła­wiu albo Re­fe­ra­tem Pracy w Pań­stwo­wym Urzę­dzie Re­pa­tria­cyj­nym?

Nic nie wska­zy­wało na to, by cią­gnął za sobą ogon. Za­tem Fio­do­row do­trzy­mał słowa, li­cząc na to, że jego ucieczka na Za­chód sku­tecz­nie od­izo­luje go od Nadii i Oleńki, nie­mal jak jego śmierć. W końcu do­szedł do wnio­sku, że mar­twy na pewno nie po­może Nadii. Ni­gdy też nie bę­dzie miał szansy, by cho­ciaż z da­leka po­pa­trzyć na swoje dziecko i spraw­dzić, czy nie dzieje się mu ja­kaś krzywda.

Ro­zej­rzał się do­okoła. Zbli­żał się do mia­sta, więc za chwilę po­wi­nien skrę­cić w le­śny dukt pro­wa­dzący do jed­nej z wio­sek, a po­tem po­zo­sta­wić w niej auto i ru­szyć pie­szo do od­da­lo­nej o kilka ki­lo­me­trów od osady cha­łupy, w któ­rej cze­kali na niego inni ucie­ki­nie­rzy: Stie­pan, Kla­rysa i Da­nyło. Przed świ­tem za­mie­rzali wy­ru­szyć do punktu, w któ­rym spo­tkają się z po­zo­sta­łymi zbie­gami.

Nie chciał jed­nak po­ka­zy­wać się sa­mo­cho­dem w wio­sce. Był prze­ko­nany, że jej miesz­kańcy na pewno za­uważą sto­jący w po­bliżu ich do­mostw pu­sty po­jazd i zgło­szą to na mi­li­cję, po­czę­sto­waw­szy się znaj­du­ją­cymi się na pace do­brami. Po­rzu­cił więc auto nie­opo­dal głów­nej drogi, nie­mal przy ro­gat­kach mia­sta, po­nie­waż uznał, że naj­ciem­niej bywa pod la­tar­nią. Nie po­zo­sta­wił go jed­nak w wi­docz­nym miej­scu, na po­bo­czu szosy, ale w ma­łym za­gaj­niku znaj­du­ją­cym się tuż przy niej.

Wy­jął ze skrytki pi­sto­let, wziął ple­cak z pro­wian­tem i pie­niędzmi, po czym wy­siadł z auta i ru­szył w kie­runku osady. Wciąż oglą­dał się za sie­bie, ale nie za­uwa­żył ni­czego nie­po­ko­ją­cego. Nie sły­szał od­głosu sil­ni­ków sa­mo­cho­do­wych ani też nie wi­dział świetl­nych punk­ci­ków la­ta­rek. Do­tarł do pierw­szych za­bu­do­wań, gdy już za­częło świ­tać. Od razu, gdy się po­ja­wił w po­bliżu do­mostw, roz­le­gło się szcze­ka­nie psów. Na wy­pa­dek gdyby były spusz­czone z łań­cu­cha, pod­niósł z ziemi drąg i ru­szył da­lej. Za ostat­nią cha­łupą skrę­cił na le­śną ścieżkę, wio­dącą na dość strome wzgó­rze. Ma­czuga, która miała ochro­nić go przed zwie­rzyną, za­częła mu cią­żyć, bo w pew­nej chwili wą­ska dróżka zro­biła się nie­mal pio­nowa. Nie miał po­ję­cia, jak szedłby po niej z Oleńką na ple­cach. Wy­rzu­cił kij i, dy­sząc jak pa­ro­wóz, ru­szył da­lej.

Nie wie­dział, jak długo ma­sze­ro­wał, gdy w końcu zo­ba­czył skrytą po­mię­dzy drze­wami chatę. Miał na­dzieję, że do­brze tra­fił i znaj­dzie w nieco zde­wa­sto­wa­nym do­mo­stwie swoją grupę. A przede wszyst­kim brata.

Czuł, że pot spły­wał mu po ple­cach i twa­rzy. Nie było go­rąco, w le­sie pa­no­wał przy­jemny chłód, ale od­wykł już od dłu­gich i wy­czer­pu­ją­cych mar­szrut. Kiedy na­le­żał do sotni i prze­mie­rzali co­dzien­nie ogromne po­ła­cie, ucie­ka­jąc przed Istrie­bi­tiel­nymi Ba­ta­lio­nami, taka prze­chadzka nie by­łaby ni­czym mę­czą­cym, ale ostat­nio spę­dzał czas głów­nie w sa­mo­cho­dzie.

Drzwi cha­łupy za­skrzy­piały i w progu sta­nął Stie­pan. Prze­cią­gnął się, ziew­nął, a po­tem wy­su­płał z kie­szeni spodni paczkę pa­pie­ro­sów i wy­cią­gnął z niej jed­nego. Nie zdą­żył już wy­jąć za­pa­łek, bo Wi­sza za­ata­ko­wał go jak roz­ju­szone zwie­rzę swoją ofiarę.

– Ty pier­do­lony zdrajco! – krzyk­nął i po­wa­lił go na zie­mię.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki